9855
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9855 |
Rozszerzenie: |
9855 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9855 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9855 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9855 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
JOHN GILSTRAP
UCIECZKA NATHANA.
T�umaczenie: Jacek S. Pop�awski
Dla Joy i Chrisa
Podzi�kowania
Jest tak wielu ludzi, kt�rym chc� podzi�kowa�...
...Brie Combs, kt�ry wierzy� w moj� tw�rczo��, gdy inni zw�tpili, i kt�ry
bezlito�nie
wymaga�, by by�a dobra...
...moja �ona i najlepszy przyjaciel - Joy, kt�ra zajmowa�a si� tym wszystkim, co
ja
zaniedba�em, i kocha�a mnie pomimo mej obsesji...
...m�j syn Chris, kt�ry zawsze �mia� si� z zabawnych fragment�w i kt�rego
zainteresowanie
moimi wymy�lonymi postaciami by�o szczere i bezinteresowne...
...m�j tato, kt�ry przeczyta� pierwszy szkic powie�ci - i podoba�a mu si�...
...Stephen Hunter, kt�ry tolerowa� moje niezliczone telefony i dzi�ki temu
dopom�g� mi
utrzyma� g�ow� na karku...
...Avram Davidson, �wie� Panie nad jego dusza, kt�ry pozwoli� mi si� wykaza�...
...Chris Lawhead, Carol Grogan, Chris Woods i Perry Stone, kt�rzy pomogli mi
rozwi�za�
moje problemy i dali mi wolno��, bym m�g� realizowa� swe marzenia...
...Rick Hogan, kt�rego cierpliwo�� i bieg�o�� w redagowaniu mia�y wielki wp�yw
na
ko�cowy rezultat...
...Sheri Holman, kt�ra dostrzeg�a co� wi�cej ni� tytu� i da�a mi szans�...
...a najbardziej - Molly Friedrich, kt�rej magiczna moc uczyni�a cuda dla
nieznanego
debiutanta (!).
Ta ksi��ka jest fikcj�.
Nazwiska, osoby i wydarzenia
przedstawione w tej historii
s� wytworem wyobra�ni autora.
Jakiekolwiek podobie�stwo
do prawdziwych os�b, �ywych lub zmar�ych
jest ca�kowicie przypadkowe.
Rozdzia� 1
St�umione �uuup odleg�ego mo�dzierza wyznaczy�o pocz�tek g��wnego punktu
programu.
Tysi�ce oczu �ledzi�o rakiet�, kt�ra wznios�a si� spiralnym lotem na setki
metr�w i zd��y�a
znikn�� w ciemno�ciach nocy, nim eksplodowa�a kaskad� czerwonego i z�otego
blasku. Chwil�
p�niej dotar� wstrz�s detonacji. Ludzie siedz�cy z przodu poczuli uderzenie
fali d�wi�kowej i
skwitowali to pochwalnymi okrzykami.
Warren Michaels u�miechn�� si� w blasku eksploduj�cych sztucznych ogni. By� tu
dzisiaj,
tak jak przez trzydzie�ci siedem lat w tym dniu. Tradycja jest wa�nym elementem
w �yciu
szcz�liwej rodziny, pomy�la�. Wyci�gni�ty na dachu swojego radiowozu - z �on�
obok i c�rkami
usadowionymi na wsporniku reflektor�w nad nim - po raz pierwszy do d�u�szego
czasu czu�
prawdziwe zadowolenie.
- A wi�c, moje panie, czy wszystkie�cie si� dzisiaj dobrze bawi�y? - zapyta�
Warren.
- Tak!
- Oczywi�cie.
Monique tylko j�kn�a, roz�mieszaj�c Warrena. Jego �ona nienawidzi�a upa�u,
insekt�w i
wielkiego ha�asu. To, �e co roku przechodzi�a przez ten rytua�, dowodzi�o, �e
kocha�a m�a.
- My�l�, �e Brian dobrze by si� dzi� bawi� - o�wiadczy�a ni z tego, ni z owego
Kathleen.
Monique �cisn�a d�o� Warrena i przytakn�a:
- Te� tak my�l�, kochanie.
Warren przyci�gn�� �on� bli�ej, a ona w odpowiedzi delikatnie poklepa�a go po
udzie.
Rodzina Michael�w by�a na nogach ju� od dziewi�tej rano, kiedy to uroczysto�ci
rozpocz�y si� na schodach miejskiego ratusza odtworzeniem momentu podpisania
Deklaracji
Niepodleg�o�ci, po czym odby�a si� wielka parada.
Trwaj�cy trzy godziny i rozci�gaj�cy si� na przestrzeni niemal pi�ciu kilometr�w
poch�d,
finansowany przez rodzinne miasto Warrena - Brookfield w Wirginii rozr�s� si�
ogromnie w
ci�gu minionych lat, odbieraj�c widz�w podobnej uroczysto�ci odbywaj�cej si� w
pobliskim
Waszyngtonie. Wydawa�o si�, �e ludzie �atwo rezygnowali ze splendoru i przepychu
na rzecz
lokalnego patriotyzmu. W widowisku bra�y udzia� orkiestry stra�y po�arnej z
trzech stan�w, wraz
z co najmniej o�mioma zespo�ami ze �rednich szk�.
Tu� po paradzie rozpocz�y si� tradycyjne obchody Dnia Stra�aka.
Wsp�zawodnictwo
pomi�dzy stra�akami by�o zawzi�te - sprawdzali swe umiej�tno�ci w kierowaniu
wozami
bojowymi, pos�ugiwaniu si� w�em, testowali si�� i celno�� oka. M�odsi widzowie
nie mogli si�
doczeka� zawod�w w strzelaniu do celu strumieniem wody. W tej konkurencji chodzi
o trafienie
w trzy punkty, a zadanie, jest znacznie trudniejsze, ni� si� wydaje. Na pocz�tku
�adnej z dru�yn
to nie wychodzi�o i zawodnicy zalewali rozradowane dzieci (i ich rodzic�w)
setkami litr�w wody
t�oczonej pod wysokim ci�nieniem.
Nast�pnie rozpocz�� si� karnawa�, kt�remu towarzyszy�o og�lnomiejskie
grillowisko. Gdy
karuzele weso�ego miasteczka wprawia�y w ruch nie strawione posi�ki, na boisku
do baseballa
rozpalono pod rusztami w setkach grilli. Rodziny, przyjaciele i obcy ludzie
wymieszali si� w
patriotycznym szale�stwie barbecue. Rodzice cz�sto nie wiedzieli gdzie s� ich
dzieci - ale to nie
mia�o znaczenia. Z�e rzeczy nie zdarzaj� si� w Brookfield.
Po zaledwie dwunastu racach, pager Warrena zacz�� wibrowa� w kieszeni jego
tenisowych
szort�w. Zirytowany podni�s� do oczu pi�ciocentymetrowe pude�eczko - swoj�
smycz, jak je
nazywa�. Zielony ekranik pokazywa� jego biurowy numer, a zaraz za nim
wy�wietla�o si� "9-1-1",
informuj�c, ze wiadomo�� jest pilna.
- O, cholera - mrukn��, cofaj�c r�k�, kt�r� obejmowa� �on�.
- Co si� sta�o?
- Jeszcze nie wiem. Dopiero mnie wezwano.
- O, nie - Monique j�kn�a wsp�czuj�co. - Tylko nie dzisiaj.
Warren machn�� nogami nad zderzakiem i zsun�� si� na ziemi�; przystan��, kiwaj�c
g�ow� z
uznaniem dla najnowszego rozb�ysku w�r�d gwiazd.
- To, �e Jed dzwoni w trakcie pokazu sztucznych ogni, nie wr�y nic dobrego.
Szybko wsun�� si� na przednie siedzenie, zdaj�c sobie spraw�, �e �wiat�o z
kabiny rzuca
blask na najbli�ej stoj�cych widz�w i przeszkadza im. Podni�s� kom�rkowy telefon
z �adowarki,
zamocowanej na �rodku deski rozdzielczej, otworzy� go wstrz��ni�ciem r�ki i
wcisn�� guzik z
wbitym do pami�ci numerem.
Szorstki, kobiecy g�os odpowiedzia� po trzecim dzwonku:
- Policja okr�gu Braddock. W czym mog� pom�c?
- Cze�� Janice, tu Michaels. Co si� dzieje?
- Och, poruczniku - rozm�wczyni g�o�no nabra�a powietrza - dzi�ki Bogu, �e pan
zadzwoni�. W areszcie dla nieletnich pope�niono morderstwo. Sier�ant Hackner
powiedzia�, �eby
pana tam natychmiast �ci�gn��.
Warren odwr�ci� si� i wyci�gn�� szyj�, by spojrze� na eksploduj�c� rac�.
- S�uchaj, nie jestem dzi� na s�u�bie. Czy nie ma tam kogo� innego, kto m�g�by
si� tym
zaj��?
- Nie wiem, prosz� pana. Sier�ant Hackner wyra�nie powiedzia�, �e chce pana.
Warren westchn�� g��boko. Do diab�a - pomy�la� - nastr�j i tak szlag trafi�.
Rozbudzona
ciekawo�� nie pozwoli�aby mu cieszy� si� dalszym ci�giem pokaz�w, nawet, gdyby
zosta�.
- W porz�dku, Janice, ale je�li Jed zn�w zadzwoni, powiedz mu, ze jego porucznik
nie jest
zadowolony. B�dziesz te� musia�a przys�a� kogo� po mnie. M�j radiow�z jest
ca�kowicie
zablokowany w Brookfield Park na pokazie sztucznych ogni.
U�ywanie s�u�bowego pojazdu - nawet takiego, kt�rym je�dzi si� do domu - do
prywatnych
wyjazd�w by�o jawnym pogwa�ceniem przepis�w, kt�re jednak nie wywo�a �adnych
reperkusji.
Warren i tak zrz�dzi�, �e w og�le musi je�dzi� radiowozem. W s�siednich okr�gach
cz�owiek
numer jeden w wydziale �ledczym i numer trzy w ca�ym departamencie policji,
je�dzi�by nie
oznakowanym samochodem, i to bez �adnych ogranicze�. Liczykrupy w okr�gu
Braddock mia�y
jednak swoje w�asne priorytety i Warren dla �wi�tego spokoju zdecydowa� si� nie
nalega�.
- Dobrze, prosz� pana - potwierdzi�a Janice. - Sk�d pana zabra�?
Warren westchn�� ponownie. Zbyt wiele decyzji do podj�cia jak na noc, w kt�r�
chcia� si�
zrelaksowa�.
- We�cie mnie z rogu Braddock i Horner. Dotarcie tam zajmie mi kilka minut. B�d�
musia�
si� przedrze� przez ten ca�y t�um.
- W porz�dku, prosz� pana. Powiem im, �eby na pana poczekali.
- Czy chce pan, �ebym zg�osi�a pa�ski radiow�z jako niesprawny?
Oczywi�cie Janice rozumia�a, �e Monique b�dzie musia�a wr�ci� tym pojazdem do
domu;
jeszcze jedno ra��ce przekroczenie przepis�w.
- Tak - mrukn�� Warren - zr�b to.
Zamkn�� telefon i wysun�� si� z auta, by przekaza� wiadomo�� rodzinie.
Rozdzia� 2
Lata min�y od czasu, kiedy Warren ostatni raz wchodzi� do aresztu dla
nieletnich. To takie
przygn�biaj�ce miejsce...
Elewacja ADN, o kt�rym Warren ci�gle my�la� jako o poprawczaku, by�a w kolorach
ziemi
- architektoniczny kanon wczesnych lat osiemdziesi�tych. Wypiel�gnowane drzewa i
kwiaty
ozdabia�y ogrody, nie by�o mur�w ani kolczastych drut�w. To miejsce z �atwo�ci�
mog�o
uchodzi� za jak�� lecznic� lub nawet za ma�� szko��. Ostatnia rzecz, z jak�
mog�o si� kojarzy�, to
przechowalnia wykolejonych dzieci.
Jednak�e wn�trze wr�cz krzycza�o: instytucja! Jasne, by� taki czas, kiedy
�u�lobetonowy
blok sta� �wie�o pomalowany i nowoczesny, ale z biegiem lat bia�e niegdy�
wn�trza po��k�y od
papierosowego dymu. Wzd�u� �cian bieg� �mia�y, ciemnoniebieski pas, szeroko�ci
czterdziestu
pi�ciu centymetr�w, skr�caj�c w g�r� i w d� pod dziwnymi k�tami. Pomy�lany jako
akcent
architektoniczny, kt�ry mia� o�ywi� wn�trze, teraz by� t�em dla wszelkiego
rodzaju graffiti.
Wy�o�ona p�ytkami pod�oga by�a wzgl�dnie czysta - regularnie pastowana i
froterowana przez co
bardziej zaufanych mieszka�c�w - ale po k�tach, zgromadzi� si� wieloletni brud.
Przechodz�c przez hol Michaels przypi�� swoj� z�ot� odznak� do paska szort�w.
Gdyby nie
jego ranga, czu�by si� za�enowany sk�pym strojem. Teraz jednak sportowa koszula
tenisowe
spodenki i buty bez skarpet sygnalizowa�y podw�adnym, �e zawsze jest got�w
po�wi�ci� si�
pracy. Dw�ch umundurowanych policjant�w przeprowadzi�o go - pod czujny okiem
ojca
Flanagana - przez wewn�trzne opancerzone drzwi. Podpis na wisz�cym na �cianie
plakacie
m�wi�: �Nie ma kogo� takiego jak �li ch�opcy�.
Przy ko�cu kr�tkiego korytarzyka Warren natkn�� si� na grup� umundurowanych
m�czyzn
i kobiet, kt�rzy kr�cili si� gor�czkowo, lecz tylko kilkoro z nich porusza�o si�
w jakim�
okre�lonym celu. Personel, nosz�cy uniformy aresztu dla nieletnich, wydawa� si�
wyj�tkowo
bezu�yteczny. Klawisze, podobnie jak stra�nicy w centrach handlowych - uwa�ali
si� si�y
pilnuj�cy przestrzegania prawa i cenili sobie kontakty z prawdziwymi
policjantami. Warren
nazywa� ich fanami prawa. Mimo i� nie widzia� dla nich �adnej roli w �ledztwie,
uznawa�
konieczno�� ich przebywania tutaj i dogl�dania pozosta�ych rezydent�w, kt�rzy
byli zamkni�ci -
jak przypuszcza� - za rz�dami zaryglowanych drewnianych drzwi, widocznych za
grubymi
szybami wartowni.
Uwaga wszystkich skoncentrowana by�a na ma�ych drzwiach, oznaczonych napisem
�Oddzia� kryzysowy�. Warren nie widzia� wn�trza pokoju, ale dobiegaj�ce ze�
b�yski flesza
zdradza�y, �e jest to miejsce przest�pstwa.
- Przepraszam - powiedzia� delikatnie dotykaj�c ramienia umundurowanego
policjanta.
Pocz�tkowa irytacja w oczach m�odego funkcjonariusza natychmiast ust�pi�a, gdy
rozpozna� Michaelsa.
- Porucznik Michaels chce przej��! - zawiadomi� i t�um szybko si� rozst�pi� si�
t�umu.
Warren u�miechn�� si� uprzejmie do policjanta, spogl�daj�c na nazwisko, na
srebrnej
plakietce.
- Dzi�kuj�, panie Borsuch.
- Prosz� bardzo. - Michaels by� jedynym w�r�d wy�szych urz�dnik�w, kt�ry
traktowa�
m�odszych policjant�w jak normalnych ludzi.
Widok by� makabryczny. Bia�y m�czyzna oko�o trzydziestki le�a� rozci�gni�ty na
pod�odze ma�ego pokoju, w ka�u�y krzepn�cej krwi, kt�ra otacza�a jego cia�o jak
karmazynowa
aura. Dziecinne ��ko w k�cie, stercza�o na sztorc, z materacem ci�gle
trzymaj�cym si� ramy.
Wszystko wok� by�o zachlapane zakrzep�� krwi�; krople, rozmazane plamy i
rozbryzgi si�ga�y
wysoko na �ciany. Dziecinne krwawe odciski st�p - w�a�ciwie tylko przedniej
cz�ci stopy i
palc�w - prowadzi�y w kierunku wyj�cia. Wyobra�nia Michaelsa pr�bowa�a odtworzy�
straszliwe
zmagania, kt�re tu mia�y miejsce.
Gdy Warren ogl�da� scen� zbrodni, w�r�d og�lnego zgie�ku zagrzmia� weso�y,
znajomy
g�os.
- Fajne ubranko, poruczniku - rzek� Jed Hackner, klepi�c swojego szefa po
ramieniu.
Hackner i Michaels byli kumplami w akademii, a wcze�niej w szkole �redniej. To,
�e jeden
wyprzedzi� stopniem drugiego, �wiadczy�o jedynie o ma�ym zapotrzebowaniu na
porucznik�w, a
nie o braku umiej�tno�ci Jeda. Ci�gle byli najlepszymi przyjaci�mi.
- Tak. No c�, wyobra� sobie: my�la�em, �e jak ju� mam wolny dzie�, to nie musz�
pracowa�. Ty jak zwykle, jeste� wytworny. - Hackner mia� reputacj� wydzia�owego
strojnisia,
preferuj�cego najnowsz� mod� z �Gentelman�s Quarterly�, zamiast stereotypowego,
wymi�toszonego ubrania wi�kszo�ci detektyw�w.
- Odra�aj�ca scena, no nie? - powiedzia� Hackner, zauwa�ywszy wyraz twarzy
Michaelsa.
- C� tu si�, do diab�a, sta�o?
Hackner wyj�� notatnik z wewn�trznej kieszeni marynarki. Zawsze ten notes,
pomy�la� z
rozbawieniem Michaels. �adna notatka nie powsta�a p�niej, ni� godzin� temu,
jednak mimo to
Jed musia� przeczyta� o swoich odkryciach.
- Z tego, co uda�o nam si� do tej pory stwierdzi�, to jest Richard W. Harris,
lat dwadzie�cia
osiem. Przez ostatnie cztery i p� roku by� tu zatrudniony jako wychowawca.
- Czy to to samo, co stra�nik? - przerwa� Michaels.
- Tak - Hackner potwierdzi� z u�miechem - ale tylko dla politycznie niepewnych,
starych
ludzi.
Licz�c sobie trzydzie�ci siedem lat, Michaels by� o osiem miesi�cy starszy od
Hacknera.
Jed kontynuowa� ze swych notatek:
- O si�dmej pan Harris wda� si� w jak�� k��tni� z jednym z mieszka�c�w, Nathanem
Bailey�em i zamkn�� ch�opaka tu, na oddziale kryzysowym.
- A czy oddzia� kryzysowy jest czym� w rodzaju celi odosobnienia? - przerwa�
zn�w
Michaels.
Hackner u�miechn�� si� szeroko:
- Tak. Rzeczywi�cie jest podobny. Od tego momentu mamy ju� tylko poszlaki. Ale
na ich
podstawie przypuszczamy, �e Nathan Bailey zabi� Ricka Harrisa, a nast�pnie
uciek�. Koroner
jeszcze si� tu nie pojawi�, ale moje ogl�dziny cia�a ujawni�y co najmniej pi��
ran k�utych w
okolicach brzucha i klatki piersiowej.
- Masz ochot� pospekulowa� na temat motywu?
Hackner wzruszy� ramionami:
- Moim zdaniem cholernie chcia� si� st�d wyrwa�. Ty by� nie chcia�?
Michaels zmarszczy� brwi.
- Nie wiem, czy zabi�bym z tego powodu. Czy mamy narz�dzie zbrodni?
- Jasne, �e tak. Ci�gle tkwi w ciele - odpowiedzia� Jed. - Dobre oko, poruczniku
- doda�
ironicznie.
Br�zowa, drewniana r�czka no�a stercza�a z piersi zmar�ego, tu� pod wyhaftowanym
na
kieszeni nazwiskiem. Warren patrzy� na cia�o pod takim k�tem, �e bro� by�a
cz�ciowo
niewidoczna.
- Poca�uj mnie gdzie� - mrukn�� pod nosem.
Warren wskaza� na kamer� wideo, umieszczon� w g�rnym lewym rogu pokoju.
- Sprawdza�e� ta�m�? - zapyta�. - Mo�e mamy to ca�e zaj�cie na filmie.
- Sprawdzi�em, ale nic nie mamy. Ca�y system jest uszkodzony.
- Jak�e by inaczej. Sk�d pochodzi n�?
- Nie wiem.
- Jak d�ugo nie �yje?
- Nie mog� stwierdzi� z ca�� pewno�ci�. Powiedzia�bym, �e oko�o dw�ch godzin.
Michaels ostro popatrzy� na Hacknera.
- Dwie godziny?! Jezu, tak d�ugo siedzieli z cia�em, zanim do nas zadzwonili?
- Podobno zadzwonili od razu. Zdaje si�, �e w nocy pracuje tylko jedna osoba.
Harrisa
znalaz� jego zmiennik, kt�ry przyszed� o dziewi�tej. Teraz jest dziewi�ta
czterdzie�ci.
- A sk�d wzi�li si� tu ci wszyscy ludzie, je�li zmiany s� jednoosobowe? -
Michaels nie
m�g� dojrze� drugiego ko�ca pokoju poprzez t�um.
- Wydaje mi si�, �e z�e wie�ci szybko si� roznosz�. Ka�dy chce by� blisko akcji.
Michaels opar� pi�ci na biodrach i z niedowierzaniem potrz�sn�� g�ow�.
- To znaczy, �e dzieciak ma nad nami dwie godziny przewagi, tak?
Hackner wzruszy� ramionami:
- Nieca�kiem. Mamy ludzi, kt�rzy szukaj� go ju� od oko�o pi�tnastu minut.
Michaels ponownie spiorunowa� go wzrokiem.
- No dobrze, dobrze - ust�pi� Hackner. - Ma dwie godziny przewagi. Ale
zadzwonili�my po
starego Petersa, by przyjecha� tu z psami i jeste�my w trakcie organizowania
punkt�w kontroli
drogowych w strategicznych miejscach. No wiesz, tak jak pisz� w ksi��ce.
Michaels westchn�� g��boko.
- No c�, wydaje mi si�, �e na razie to musi wystarczy�. Do diab�a, je�li nie
potrafimy
wytropi� dziecka, to znaczy, �e mamy problemy. Ile on w�a�ciwie ma lat?
Rozdzia� 3
Dwunastoletni Nathan Bailey pr�bowa� wcisn�� swoje drobne cia�o w wilgotn�
ziemi� i
krzaki i przysun�� si� jeszcze bli�ej ceglanego muru. Stara� si� z ca�ych si�,
nie potrafi� jednak
ca�kowicie znikn��.
Pomimo dokuczliwego, nocnego gor�ca i dusznej parno�ci, nie m�g� powstrzyma�
dreszczy. Tak jak dwa lata temu - wydawa�o si�, �e ca�e �ycie temu - gdy mia�
zapalenie ucha i
wysok� gor�czk�; tylko �e teraz nie by� chory. Tylko przestraszony.
Wysi�ki, by wtopi� si� w otoczenie uprzytomni�y mu jedynie, jak bardzo si� z
niego
wyr�nia. Wszyscy na wolno�ci nosili tej letniej nocy szorty i trykotowe
koszulki, podczas gdy
on p�ywa� w nie dopasowanym, pomara�czowym kombinezonie, przyozdobionym na
plecach
czarnymi literami �ADN�. Litery powinny le�e� �ukiem na �opatkach, ale w jego
przypadku
znajdowa�y si� nieco powy�ej pasa. Ten palant Ricky powiedzia� mu pierwszego
dnia, �e
��redni� jest najmniejszym dost�pnym rozmiarem.
Nathan nie mia� poj�cia, gdzie si� znajduje. Gdy tylko opu�ci� budynek ADN, po
prostu
zacz�� biec tak szybko, jak pozwala�y mu bose stopy. Z pocz�tku r�ne patyki i
kamienie rani�y
go, ale gdy rozpocz�y si� pokazy sztucznych ogni przesta� odczuwa� cokolwiek,
pr�cz strachu.
Bieg�, nie wiedz�c dok�d. Jedyna rzecz, kt�r� wiedzia� na pewno, to to, �e tam
nie wr�ci ju�
nigdy.
Z prawej strony rozleg�a si� g�o�na eksplozja.
Kto� do niego strzela�! Nathan drgn�� gwa�townie i odruchowo zakry� d�oni� usta,
by
powstrzyma� si� od krzyku. Instynkt nakazywa� mu wyprysn�� z kryj�wki, ale jaki�
wewn�trzny
g�os powiedzia�, by pozosta� bez ruchu.
Gdyby strzelali do ciebie, ju� by� nie �y� - przekonywa� sam siebie. Krew
pulsowa�a mu w
skroniach.
Wciskaj�c lewy policzek g��biej w ziemi� i zamykaj�c prawe oko, Nathan m�g�
patrze� pod
ga��ziami bukszpanu, kt�ry s�u�y� mu za os�on� przed �wiatem. Nie by�o �adnych
strzelc�w. To
tylko pi�cioro dzieci w jego wieku rzuca�o na ulicy petardy. Najwy�szy z nich
zapali� nast�pn�
paczk� petard i upu�ci� niedbale na kraw�nik, cofaj�c si� kilka krok�w dla
bezpiecze�stwa.
Nast�pi�a kolejna, d�uga seria eksplozji, rozsiewaj�cych iskry i strz�pki
papieru, kt�re lata�y
chaotycznie w ciemno�ciach wzd�u� chodnika.
Pami�� Nathana odtwarza�a scen�, w kt�rej razem z ojcem odpalali petardy przed
frontem
ich w�asnego domu. Widzia� j� wyra�nie i dok�adna jak na filmie Panavision.
Pami�ta� ojca
zapewniaj�cego go: �Nie zamkn� ci� w wi�zieniu za rzucanie petard, synu�.
Nie, tylko za to, �e dasz si� pobi�.
Umys� Nathana zala�a fala my�li i obraz�w. �ycie by�o beznadziejne i
niesprawiedliwe. To
nie fair, �e jego tata poszed� do nieba, zostawiaj�c go w piekle - samego z
wujkiem Markiem; �e
ludzie traktowali ci� jak �miecia, gdy zabrak�o w pobli�u kogo� doros�ego, kto
by ci pom�g�; �e
wszystko, co powiedzia�e�, traktowano jak k�amstwa tylko dlatego, �e by�e�
dzieckiem, a ka�de
k�amstwo doros�ego stawa�o si� prawd� tylko dlatego, �e by� doros�ym; �e czasami
musia�e�
zabi�...
Po raz pierwszy potworno�� tego, co zrobi�, zwali�a si� na niego z ca�� si��.
Miewa�
wcze�niej k�opoty, ale nigdy takie jak teraz. Szukali go. Musia� ucieka�, ale
nie mia� dok�d.
Zn�w zacz�� si� trz���, jego oddech sta� si� szybki i g�o�ny. Zorientowa� si�,
�e robi zbyt
du�o ha�asu, ale nie potrafi� nad tym zapanowa�.
Nabra� w p�uca bardzo du�o powietrza i powoli je wypu�ci�.
Uspok�j si� - rozkaza� sobie bezg�o�nie, ale jego oddech wci�� si� rwa� w rytm
dreszczy,
wstrz�saj�cych jego cia�em; ha�asowa� jak parow�z. - Musisz si� uspokoi�! Zn�w
spr�bowa�
oddycha� powoli i tym razem posz�o troszk� lepiej. Pomog�a dopiero trzecia
pr�ba. Wiedzia�, �e
je�li spanikuje, to zrobi co� g�upiego, a jedyna szansa ratunku zale�y od tego,
czy b�dzie sprytny.
Ale panika by�a tu� obok, zawsze o jedn� my�l, o pojedynczy ha�as czy o
przypadkowe spotkanie
dalej.
Potrzebowa� planu, a jeszcze bardziej snu. Nie pami�ta�, by kiedykolwiek by� tak
zm�czony. Przy�apa� si� na odp�ywaniu w nico�� tam, gdzie le�a�; otrz�sn�� si�,
by odzyska�
czujno��. Nie - powiedzia� sobie - nie tutaj.
Potrzebowa� r�wnie� lepszego schronienia i jakich� ciuch�w. Potrzebowa�
jedzenia. W
ka�dym domu w zasi�gu wzroku by�o to wszystko, ale przecie� w �adnym tego nie
dostanie tak
jak i tej odrobiny �yczliwo�ci i normalno�ci jakiej od dawna nie zazna�.
Zaraz, zaraz. To, �e drzwi i okna zamkni�to nie oznacza�o, �e nie mo�na by�o si�
tam
dosta�. Zaczyna� mu �wita� pomys�.
Ociekaj�cy potem i ros� Nathan przycisn�� brzuch do ziemi i podczo�ga� si�
wzd�u�
w�skiego tunelu pomi�dzy �ywop�otem a �cian� domu, by uzyska� lepszy widok na
ulic�.
Ga��zka uderzy�a go w ucho i od�ama�a si�, drapi�c g��boko. Ostry, gwa�towny b�l
wycisn�� mu
�zy z oczu. Otar� je brudn� r�k�. Zatrzyma� si� na chwil�, wystarczaj�c�, by
mruganiem str�ci�
kolejne �zy z rz�s, i podpe�zn�� jeszcze troszk� do przodu.
Obracaj�c g�ow� m�g� patrze� wzd�u� ulicy. To by�o przyjemna dzielnica, nie taka
jak jego.
Eleganckie domy, wszystkie jasno o�wietlone i z dobrze utrzymanymi trawnikami. W
okolicy
roi�o si� od ludzi. Rozmawiali na podw�rkach. Grali w badmintona - w
ciemno�ciach, na mi�o��
bosk�! Nieco dalej na chodniku bawi�y si� dzieci - mia�y w r�kach hubki z
�arz�cymi si�
ko�cami, udaj�c �e pal� cygara. I samochody. Jezu, by�o mn�stwo samochod�w,
je�d��cych w
g�r� i w d� ulicy. Nathan zgadywa�, �e s� pe�ne ludzi wracaj�cych z pokaz�w
sztucznych ogni.
Jednak�e jedna z posesji odr�nia�a si� od pozosta�ych. Dzia�ka po drugiej
stronie ulicy nie
by�a ani dobrze o�wietlona, ani porz�dnie utrzymana. Trawa zbyt wybuja�a, a
klomby nie zosta�y
wypiel�gnowane. Jedynie na werandzie pali�o si� �wiat�o. Oko�o tuzina
pozwijanych w rulony,
nie przeczytanych gazet le�a�o porozrzucanych na podje�dzie. Nathan doszed� do
wniosku, �e
mieszka�cy wyjechali na wakacje.
To oznacza�o, �e dom jest pusty i �e mo�e w nim bezpiecznie zosta� -
przynajmniej na
dzisiejsz� noc.
Ale musia� przekroczy� otwart� przestrze� i gdyby spr�bowa� to zrobi� teraz, na
pewno by
go z�apali. Powiedzia� sobie, �e potrafi by� cierpliwy.
Usadowi� si� z powrotem w swoim tunelu by rozpocz�� oczekiwanie, zmuszaj�c si�
do
my�lenia o wszystkim z wyj�tkiem spania.
Rozdzia� 4
By�a dziesi�ta czterdzie�ci; dziennikarze, kt�rzy roz�o�yli si� przed frontem
ADN,
wrzaskliwie domagali si� informacji. Grupa reporter�w ju� zablokowa�a g��wne
wej�cie, a nowi
wci�� przybywali. Szczeg�lnie agresywni byli ludzie z telewizji, wykrzykuj�c
pytania do
ka�dego, kto nosi� mundur. Je�li chodzi o ostateczne terminy przygotowania
program�w,
najmniej pob�a�liwe okaza�y si� wiadomo�ci o jedenastej. Fakt, �e nowiny mo�na
by�o przekaza�
natychmiast, stanowi� jedyn� atutow� kart� telewizji, daj�c� jej przewag� nad
gazetami i
dziennikarze telewizyjni zrobiliby wszystko, by da� swym stacjom pierwsze�stwo
jak�� wielk�
histori�. Michaels wiedzia� z do�wiadczenia, �e oznacza to fabrykowanie
szczeg��w z plotek i
przypuszcze�, je�li dost�pne fakty by�y zbyt sk�pe. Czasami zdesperowane agencje
informacyjne
po prostu przytacza�y plotki og�aszane przez inne stacje. By� to wariacki spos�b
zarabiania na
�ycie, ale Michaels respektowa� fakt, �e reporterzy wykonywali swoj� prac�.
Zobowi�za� si�
poda� im potrzebne informacje, by mogli przeprowadzi� transmisj� na �ywo - je�li
nie wcze�niej.
Tabliczka z nazwiskiem na biurku, przy kt�rym siedzia� Michaels g�osi�a: HAROLD
P.
JOHNSTONE, INSPEKTOR. Inspektor - dla Michaelsa nadzorca - serdecznie zaprosi�
policj� do
swojego biura i nalega�, by u�ywali tego pomieszczenia jako kwatery g��wnej.
Jed Hackner siedzia� po drugiej stronie biurka, podsumowuj�c dla swojego szefa
ostatnie
szczeg�y. W najlepszym wypadku spraw� ci�gle mo�na by�o oceni� bardzo og�lnie.
Michaels po raz trzeci przejrza� dwie strony r�cznie spisanych szczeg�owych
notatek i
nazwisk, by je zapami�ta�.
- Tak wi�c ch�opak jest z�odziejem samochod�w, prawda?
- Prawda.
- Oskar�enie o morderstwo najlepiej podnosi rang� sprawy - g�o�no my�la� Warren.
Odwr�ci� stron�:
- Czy Ricky Harris mia� rodzin�?
- Nie w tym rejonie. Pochodzi z Missouri. Zawiadomili�my tamtejszy stanowy
Departament
Policji, by im dali zna�.
- Aha. - Warren odwr�ci� plik kartek i zacz�� od nowa:
- Nie ma wzmianki o psach - skomentowa� nie podnosz�c wzroku. - Co si� z nimi
dzieje?
Niezr�czne milczenie Jeda zaniepokoi�o Michaelsa. Spojrza� na niego znad
papier�w:
- Jed?
Hackner zmieni� po�o�enie n�g i odchrz�kn��:
- Z psami jest problem. Up�ynie jeszcze kilka godzin, zanim Peters b�dzie m�g�
tu z nimi
dotrze�. Wygl�da na to, �e wybra� si� na �wi�to do centrum miasta. Rozmawia�em z
nim przez
kom�rk� jakie� dwadzie�cia minut temu. Utkn�� w beznadziejnym korku. Powiedzia�,
�e w
normalny dzie� m�g�by tu dojecha� w p�torej godziny. W tym ruchu - po prostu
nie wie.
Szcz�ki Michaelsa zadrga�y:
- A kiedy, do cholery, mia�e� zamiar podzieli� si� ze mn� tym smacznym k�skiem?
Chyba
nie chcia�e� zaskoczy� mnie t� wiadomo�ci� przed kamerami?
- Nie ukrywa�em jej przed tob� - powiedzia� z zak�opotaniem Jed. - Po prostu nie
zd��y�em
umie�ci� tego w podsumowaniu.
Michaels przetar� oczy d�oni�, i opu�ci� r�ce na biurko. Po chwili potrz�sn��
g�ow� i
zachichota�:
- Nienawidz� rozmawia� z tymi s�pami. Czy nie wyjdziemy na band� prostak�w? Tak,
panocku - przedrze�nia� akcent wsiok�w z po�udnia. - Momy najlepszy, cholerny
zesp� ps�w w
ca�em stanie. Gdy ich trza, to som na pieprzonych wakacjach w stolicy. -
Podni�s� g�os: - Bo�e
Wszechmog�cy, Jed, trop tego ma�ego b�dzie wyczuwalny tylko przez jaki� czas! I
zapowiadaj�
na dzisiejsz� noc deszcz. Je�li b�dzie pada�, mo�emy r�wnie dobrze zastrzeli�
psy. Do diab�a,
jestem sk�onny zastrzeli� je tak czy owak.
Zako�czywszy tyrad� Michaels zagapi� si� na Hacknera.
- Co chcesz �ebym zrobi�, Warren? To nie s� moje cholerne psy. Od lat naciskam
na rad�
miejsk�, by ufundowa�a nam psi� dru�yn�, ale nie chc� tego zrobi�. Tak jest
zawsze, gdy
pr�bujesz uszczkn�� par� groszy.
Michaels u�miechn�� si�, z�o�� mu przesz�a.
- Wspania�a lekcja praw i obowi�zk�w obywatelskich, sier�ancie Hackner. Czy mog�
ci�
zacytowa� przed kamerami?
- Jasne, czemu nie? To tylko moja kariera.
Michaels spojrza� na zegarek. Dziesi�ta czterdzie�ci osiem. Przez opuszczone
�aluzje noc
prze�wieca�a ekranami telewizor�w, jakby by�o po�udnie. Wsta�:
- Chod� Jed - powiedzia�. - Czas nakarmi� ptaszyny.
Rozdzia� 5
Dwadzie�cia kilometr�w od Brookfield, w najodleglejszym, po�udniowo-zachodnim
zak�tku okr�gu Braddock Mark Bailey siedzia� na zniszczonej kanapie, tul�c do
siebie butelk� z
ostatnimi trzema �ykami pod�ej whisky. Jedyne �wiat�o pada�o z pieca i z
telewizora. Mia�
wra�enie, �e powinien zej�� z widoku i pozosta� w ciemno�ciach. Unika� okien.
Nie chcia�, aby
go widziano, nie dzisiaj. Marzy� o tylko o tym, �eby ta nieczysta sprawa z
Nathanem zosta�a
wreszcie zamkni�ta, tak by m�g� si� zaj�� swoim �yciem.
Jeszcze czterdzie�ci pi�� minut temu butelka w r�kach Marka stanowi�a pomnik i
symbol
jego zwyci�stwa nad alkoholizmem. Kupi� j� cztery lata temu na pami�tk�
dwunastego miesi�ca
trze�wo�ci. Oczywi�cie ju� dawno wr�ci� do na�ogu, ale a� do dzi� nie m�g� si�
zdoby� na jej
otwarcie. Oznacza�oby to przyznanie si� do pora�ki.
Ale tej nocy Mark Bailey pope�ni� straszny czyn. Mo�e i nie by� wykoleje�cem,
ale na
pewno nie mia� dla siebie respektu. Ju� od trzech tygodni wiedzia�, �e po
dzisiejszej nocy
szacunek do siebie samego stanie si� wspomnieniem przesz�o�ci.
I w ko�cu, do diab�a, to by�a tylko flacha w�dy, na rany Chrystusa. Ca�y ten
durny
symbolizm nie mia� w�a�ciwie �adnego znaczenia.
Nie zwa�aj�c jednak na wydarzenia nocy, Mark czu�, �e nad sob� panuje - a� do
czasu, gdy
w telewizji pojawi�a si� twarz Harryego Caruthersa, zach�caj�cego do ogl�dania
wiadomo�ci o
jedenastej.
- Morderstwo w areszcie dla nieletnich. Szczeg�y o jedenastej.
Te osiem s��w, wypowiedzianych w kilka sekund, by�o dla Marka potwierdzeniem, �e
to
nareszcie koniec; �e zosta� obdarzony �yciem po raz drugi, aczkolwiek za cen�
duszy.
Dziwi�o go, jak wielkie znaczenie maj� ostatnio dla niego te wszystkie religijne
bzdury.
S�owa zakonni i ksi�y z przesz�o�ci �y�y w jego umy�le - obrazy ognia, tortur i
cierpienia.
Niewymowny b�l na ca�� wieczno��.
Ta w�a�nie my�l wys�a�a go na poszukiwanie swojego pomnika trze�wo�ci
Pierwszy toast wzni�s� za kochanego zmar�ego brata, Steve�a. Stary Stefek Pan
Nieskazitelne �ycie, Idealne Dziecko, Bardziej-�wi�ty-Od-Cholernego-Boga, Wrz�d-
Na-Ty�ku
Stefcio.
- Przykro, �e tak si� to sko�czy�o braciszku, ale nie zostawi�e� mi pola do
popisu.
Dla Marka zawsze najwa�niejsze by�o przetrwanie. Nawet gdy by� dzieckiem,
doro�li i
r�wie�nicy twierdzili, �e jest �yciowo m�dry. To znaczy, umia� przetrwa�.
Rozprawia� si� z
ka�d�, najmniejsz� przeciwno�ci�, kt�r� obdarza� go los, i rusza� na podb�j
kolejnego dnia. Na
tym polega�o �ycie: zosta� powalonym, pozbiera� si� i zn�w si� podnie��. Gdy
opieka spo�eczna
podrzuci�a na jego pr�g piskl� Stevena, w pierwszej chwili potraktowa� to jako
jeszcze jedn�
grudk� na kupie �ajna, jakim by�o jego �ycie. Ale ostatecznie obr�ci� to
zdarzenie na swoj�
korzy��. To tak, jak zamieni� s�om� w z�oto.
Im d�u�ej �y�, tym lepiej umia� wygrywa� z losem. Tyle �e coraz ci�ej by�o za
to p�aci�.
A jednak teraz, wysz�a ta sprawa z Nathanem, a krew rozgrza� alkohol - Mark
zdoby� si� na
nieco filozoficzne podej�cie do �ycia. Przypuszcza�, �e pewnego dnia p�jdzie do
piek�a - ale co z
tego, do jasnej cholery.
Teraz nic ju� nie mo�esz w tej sprawie zrobi�. Nie ma sensu rozpami�tywa�
przesz�o�ci.
Gdy przez ekran przelatywa�a czo��wka �Action News�, Mark wyko�czy� resztki z
butelki.
Je�li jego wyczucie czasu by�o dobre, padnie tu� po zako�czeniu reporta�u o
Nathanie.
Jak zwykle pierwszy by� Harry Caruthers z g��wn� informacj� dziennika:
- Przedstawiciele prawa s� dzisiejszej nocy wstrz��ni�ci brutalnym zab�jstwem
pracownika
aresztu dla nieletnich w Brookfield. Dwudziestoo�mioletni wychowawca Richard W.
Harris
zosta� znaleziony oko�o dziewi�tej wieczorem przez koleg� z pracy. O zbrodni�
podejrzany jest
dwunastoletni ch�opiec, kt�ry zbieg� z o�rodka i w dalszym ci�gu jest na
wolno�ci. John Ogilsvy
jest teraz w Brookfield z naj�wie�szymi wiadomo�ciami. John, co wiemy o
szczeg�ach tej
sprawy?
Mark Bailey pomy�la� w pierwszej chwili, �e whisky rozmi�kczy�a mu m�zg. To, co
wydawa�o mu si�, �e us�ysza� - by�o po prostu nie do pomy�lenia. Potrz�sn��
g�ow�, osun�� si� na
pod�og� i szybko przysun�� si� do telewizora, zmuszaj�c si� do skupienia na
ka�dym s�owie.
Ekran zmieni� si�, pokazuj�c m�odego Johna Ogilsvy, ubranego w gustown� koszul�
i
krawat. O�wietlona fasada aresztu dla nieletnich s�u�y�a mu jako t�o.
- No c�, Harry, w tej chwili informacje s� ci�gle jeszcze raczej
fragmentaryczne, ale jak
si� pewnie domy�lasz, policja i personel aresztu uwijaj� si� jak w ukropie, aby
posk�ada�
elementy tej sprawy w ca�o��. Gdzie� pomi�dzy si�dm� a �sm� trzydzie�ci jeden z
pracownik�w,
Richard Harris, zosta� kilkakrotnie pchni�ty no�em w czasie rutynowego obchodu
plac�wki.
Zw�oki pana Harrisa zosta�y odnalezione przez innego pracownika w celi,
zajmowanej przez
dwunastoletniego z�odzieja samochod�w Nathana Baileya z okr�gu Braddock.
Urz�dowa fotografia Nathana - z przodu i z profilu - pojawi�a si� w lewym rogu
ekranu,
podczas gdy reszta ukazywa�a u�miechni�tego Ricka Harrisa.
- Pewne jest tylko to, �e Nathan Bailey uciek�, ale my�l�, �e mo�na bez ryzyka
za�o�y�, �e
jest on g��wnym podejrzanym o to morderstwo. Radzimy okolicznym mieszka�com, by
dok�adnie sprawdzili zamki dzisiejszej nocy...
To by�o nie-cholera-wiarygodne.
- Ty sukinsynu - wysycza� przez zaci�ni�te z�by Mark. - TY CHOLERNY SUKINSYNU!
Rzuci� opr�nionym pomnikiem trze�wo�ci w kineskop, pogr��aj�c pok�j w
ciemno�ciach.
Jak to si� mog�o sta�? Mark zatoczy� si�, marz�c mgli�cie o spuszczeniu alkoholu
z �y�.
To by�o takie proste. Jak zastrzelenie ptaka w klatce. Jak Ricky m�g� to tak
strasznie
spieprzy�?
Mark pr�bowa� d�wign�� si� na czworaka, ale run�� na bok jak powalony baw� i
le�a� tak,
ci�ko dysz�c i kln�c niezrozumiale pod nosem.
- Powiniene� pozwoli� mu to zrobi�, Nathanie - zaj�cza�. - Tak jest gorzej dla
nas obu...
Jego my�li si� zm�ci�y.
- Nast�pny facet, kt�rego wy�l� nie b�dzie taki szybki.
Ostatni� logiczn� refleksj� przed zapadni�ciem w pijackie odr�twienie by�o
zmartwienie, �e
tym razem Mark Bailey mo�e nie wyj�� z tego ca�o.
Rozdzia� 6
Nathan ockn�� si� przestraszony, gdy silny blask obmy� mu twarz. Przez d�u�sz�
chwil�
zdezorientowany, nie potrafi� posk�ada� w ca�o�� jasnych �wiate�, wilgoci,
zapachu kurzu i tego
strachu. Reflektory o�lepia�y go w miar� zbli�ania si� samochodu, kt�ry
zatrzyma� si� na
podje�dzie naprzeciwko. Nast�pnie dobieg� go charakterystyczny, dudni�cy odg�os
otwieranych
drzwi gara�owych, po czym �wiat�a znik�y we wn�trzu.
Zaledwie metr od Nathana, tu� za cienk� dykt� z winylow� ok�adzin�, otwar�y si�
i
zamkn�y drzwi samochodu. Nieprzerwanie toczy�a si� rozmowa:
- Patrz, Chris - powiedzia� kobiecy g�os - czy� to nie s�odkie? Suzie tak
g��boko �pi. Czy
m�g�by� j� potrzyma�, gdy b�d� otwiera� drzwi?
M�ski g�os odpowiedzia� pojedyncz� sylab�. Odg�osy krok�w; drugie drzwi auta
otworzy�y
si� i zamkn�y. M�czyzna pod�piewywa� mi�kko:
- Cichutko, kochanie, �pij. Tatu� zaniesie ci� prosto do ��eczka. Cichutko...
Gara�owe drzwi zn�w zadudni�y.
W tym czasie Nathan le�a� w ca�kowitym bezruchu, pod�wiadomie oczekuj�c, �e kto�
wyrwie go za ko�nierz z ukrycia.
W miar� up�ywu sekund, a potem minut, pozwoli� sobie na odpr�enie. Gdyby go
zauwa�yli, na pewno ju� by co� zrobili. Przeklina� siebie za przy�ni�cie.
Trzy minuty p�niej �wiat�o na automacie do otwierania gara�owych drzwi zgas�o,
ponownie pogr��aj�c jego kryj�wk� w ciemno�ciach. Ulica wygl�da�a teraz ca�kiem
inaczej.
Wi�kszo�� dom�w by�a ciemna. Nikt si� nie kr�ci� po okolicy. Osiedle pogr��one
by�o we �nie.
Nadesz�a pora na wykonanie jego planu.
U�ywaj�c jedynie �okci, Nathan wy�lizgn�� si� zza bukszpanu i wpe�z� w traw�.
Wydostawszy si� z zaro�ni�tego tunelu, podkurczy� nogi, co natychmiast
przypomnia�o mu o
obra�eniach, jakie odni�s� w lesie. Stopy bardzo go bola�y, ale ch�odna wilgo�
trawy dzia�a�a
koj�co.
Mia� teraz nieograniczony widok na ulic�. Skulony jak kot, rozgl�da� si� w ko�o
i ocenia�,
co musi zrobi�. Przestrze� dziel�ca go od cienia domu po drugiej stronie ulicy,
wygl�da�a jak
dystans sprintu, kt�ry musia� przebiec w szkole. Pi��dziesi�t metr�w. Ostatnio
gdy mierzy� czas,
przebieg� t� odleg�o�� w 7,8 sekundy - najszybciej w klasie. To tyle, co nic.
Przykucni�ty, odlicza� w my�lach. Na miejsca... got�w... START!
Frontowe podw�rze pokona� pi�cioma szybkimi krokami, ulic� osi�gn�� sz�stym, a
dobrze
zamaskowany kamie� - �smym. Potkn�� si� i przewr�ci� na twarz w traw� po drugiej
stronie
ulicy.
Poza b�lem w prawej nodze i otart� sk�r�, by� ca�y. Ale, Jezu, ile przy tym
narobi� ha�asu!
W tym momencie eksplozja �wiat�a dobieg�a z domu, kt�ry dopiero co opu�ci�, a
unosz�ce
si� drzwi do gara�u jeszcze raz zadudni�y. W miar� jak si� podnosi�y, ods�ania�y
stopy, nogi i
wreszcie ca�� sylwetk� m�czyzny.
Ch�opiec o ma�o nie wpad� w panik�. By� ca�kowicie ods�oni�ty, lekko licz�c -
sze��
metr�w od najbli�szego cienia. Nie maj�c w�a�ciwie wyboru, skuli� si� i zastyg�
bez ruchu.
Zwykle najciemniej jest pod latarni� - powiedzia� mu kiedy� ojciec.
Nathan nie spuszcza� oczu z m�czyzny, kt�ry wytoczy� przed dom pojemnik ze
�mieciami,
a nast�pnie postawi� przy kraw�nik pud�o pe�ne gazet. Facet ani razu nawet nie
spojrza� na drug�
stron� ulicy. Gdy tylko znik� we wn�trzu gara�u, a drzwi zn�w zacz�y si�
opuszcza�, Nathan
rzuci� si� w cie� budynku, kt�ry - mia� nadziej� - b�dzie jego domem na t� noc
Dzi�ki lekcjom MacGyvera, w�amanie do domu zaj�o Nathanowi dziesi�� sekund.
Wybra�
oszklone drzwi na parterze z ty�u budynku. �okciem wybi� ma�� szybk� ko�o zamka
i skrzywi� si�
w oczekiwaniu na b�l, kt�ry si� nie pojawi�. Nawet nie narobi� ha�asu - dzi�ki
puszystemu
dywanowi po drugiej stronie drzwi. Nathan si�gn�� przez otw�r, odsun�� rygiel i
nacisn�� klamk�.
Otworzy� drzwi do zaciemnionej bawialni, zdominowanej przez si�gaj�cy od pod�ogi
do
sufitu kamienny kominek po prawej stronie i wielki zestaw sprz�tu audio-
wizualnego po lewej.
Po�rodku czai�y si� cienie rozmaitych mebli. Nathan delikatnie zamkn��
francuskie drzwi. I
zaryglowa� je.
Mimo �e jego oczy przywyk�y do ciemno�ci, porusza� si� ostro�nie, szale�czo
przera�ony
mo�liwo�ci� walni�cia go�ym paluchem w jak�� niewidoczn� przeszkod�.
To miejsce jest olbrzymie.
Kuchnia z z wielkim sto�em, dalej salon, jadalnia i biblioteka - to wszystko na
parterze.
Taki pa�ac powinien mie� instalacj� alarmow� - ta my�l o ma�y w�os wywo�a�aby w
nim
panik�, gdyby w por� nie zda� sobie sprawy z faktu, �e przebywa� w �rodku
wystarczaj�co d�ugo,
by go ju� uruchomi�. Tak czy inaczej - by� wewn�trz, wi�c dzi� nie ma si� czym
przejmowa�.
Jednak warto by�o pami�ta� o tym na przysz�o��.
Pierwszym celem Nathana by�a lod�wka. Umiera� z g�odu. Musia� mocno szarpn��, by
otworzy� drzwi, ale i tak wysi�ek okaza� si� daremny. P�ki by�y puste. �adnej
pizzy ani resztek,
nawet kartonu z mlekiem. Z p�eczki w drzwiach wyj�� s�oik pikli.
I wtedy zamar� bez ruchu. W przy�mionym �wietle lod�wki, po raz pierwszy
przyjrza� si�
swoim r�kom. By�y brudne, pokryte b�otem i poplamione traw�. I krwi�. Du�o, du�o
krwi. Krwi
Ricka.
W jednej sekundzie g��d znik�, zast�piony konieczno�ci� natychmiastowego udania
si� do
�azienki. Nie trac�c ani chwili, znalaz� jedn� w g��wnym holu, po przeciwnej
stronie schod�w. W
ciemno�ciach dopad�y go gwa�towne torsje.
Sko�czywszy, Nathan zamkn�� drzwi i pstrykn�� wy��cznikiem w �cianie. �azienka
nie
mia�a okien, m�g� wi�c bezpiecznie zapali� �wiat�o. Widok w lustrze naprzeciw
wystraszy� go.
Ten ch�opiec wygl�da�, jakby mia� sze��dziesi�t lat. Jego oczy by�y ciemnymi
dziurami, jasne
w�osy by�y br�zowe od brudu, zmatowia�e i stercza�y na we wszystkie strony.
Wygl�da� krucho w
opadaj�cym drelichu - ramiona ubrania zwisa�y do po�owy �okci. No i krew. By�
ni�
przesi�kni�ty. Gdy si� rusza�, ma�e drobinki skrzepni�tej krwi �uszczy�y si� i
jak py� osypywa�y
na pod�og�.
Obydwoma r�kami poci�gn�� za klapy kombinezonu, wyrywaj�c suwak. Niczego w
�wiecie
tak nie pragn��, jak wydostania si� z tej odzie�y. Rusza� si� szybko i
niezgrabnie, jakby wi�zienny
uniform oblaz�y paj�ki. Gdy ju� oswobodzi� ramiona, opu�ci� g�rn� cz�� na
pod�og� i szybko
wysun�� nogi ze spodni.
Krew by�a r�wnie� na bieli�nie; zerwa� j� z siebie i rzuci� na stert�. Wpatruj�c
si� w
ba�agan na pod�odze jakby to by� jaki� potw�r - wycofa� si� w k�t ko�o wanny.
Skulony,
przykucn�� na pod�odze, zastanawiaj�c si�, jak przejdzie ko�o stosu ubrania, nie
dotykaj�c go.
Ci�gle jeszcze si� jej nie pozby�! Krew Ricka przesi�k�a przez odzie� i
poplami�a sk�r�.
Jego sk�r�.
Zerwa� si� na r�wne nogi. Jedn� r�k� gwa�townie odsun�� zas�onk� do prysznica, a
drug�
obr�ci� regulator temperatury do oporu. Wpad� do �rodka i zaci�gn�� zas�on�
nawet nie czekaj�c
a� pop�ynie ciep�a woda.
Z pocz�tku lodowata kaskada zapar�a mu dech w piersiach, przywracaj�c jasno��
umys�u.
Nathan sta� bez ruchu, gdy woda b�bni�a po twarzy, przechodz�c z zimnej w
gor�c�. Do
regulatora temperatury si�gn�� dopiero, gdy poczu�, �e mo�e si� poparzy�.
Znalaz� kostk� myd�a i
powoli, z rozmys�em zacz�� zmywa� z siebie koszmar. Z zamkni�tymi oczami upaja�
si� prost�
przyjemno�ci� stania pod strumieniem gor�cej wody - przywilejem, kt�rego tak
d�ugo by�
pozbawiony. Ale ciemno�� z powrotem sprowadzi�a demony.
Pod powiekami czai� si� wizerunek Ricka Harrisa Nathana. Jeszcze raz, od nowa
patrzy�,
jak ten cz�owiek umiera. Widzia� swoje r�ce, zakrywaj�ce dziur� w brzuchu Ricka,
gdy
desperacko pr�bowa� powstrzyma� fontanny jasnej krwi, ale ona przep�ywa�a mu
mi�dzy
palcami. Pami�� Nathana odtworzy�a straszliwe d�wi�ki, kt�re wydawa� Ricky;
wstr�tne
bulgotanie, odg�osy d�awienia, gdy bezskutecznie pr�bowa� zaczerpn�� powietrza.
Zobaczy� oczy
Ricka, z�e i przera�one. Poczu� jego krwaw� d�o� na swoim gardle...
Obrazy znik�y, gdy ch�opiec otworzy� oczy. Podczas gdy woda i wszelkie plugastwo
sp�ywa�y z jego cia�a i wiruj�c znika�y w odp�ywie - porusza� palcami n�g w
mydlanej pianie i
pr�bowa� si� u�miechn��. U�miech czyni najsmutniejszego cz�owieka troszk�
szcz�liwszym,
zwyk� mawia� ojciec - ale czy� kiedykolwiek odczuwa� a� tak wielki smutek?
- O Bo�e, tak bardzo za tob� t�skni� - powiedzia� g�o�no Nathan, ale jego g�os
by� szeptem.
Podni�s� twarz w stron� sufitu:
- Jestem w wielkich opa�ach, tatusiu. Prosz�, pom� mi. Musisz mi pom�c.
Emocje, kt�re tak d�ugo powstrzymywa�, wreszcie wyrwa�y si� spod kontroli.
Zacz��
p�aka�, najpierw po cichu, a potem - opuszczaj�c g�ow� na piersi i zakrywaj�c
oczy d�o�mi -
�a�o�nie zaszlocha�.
Na zewn�trz la� rz�sisty, letni deszcz, dostarczaj�c po�ywienia ziemi,
wype�niaj�c po brzegi
koryta strumyk�w i na zawsze zmywaj�c �lady wystraszonego dwunastoletniego
ch�opca.
Rozdzia� 7
- Powiedz mi, co wiemy, Jed - zaproponowa� Michaels, odchylaj�c si� w
skrzypi�cym,
plastikowym fotelu. By� zn�w poranek, dzie� po Czwartym Lipca, i Michaels mia�
na sobie lekki
garnitur khaki z nieskazitelnie wykrochmalon� koszul� i ��tym krawatem w drobne
czerwone
grochy. G�o�no nigdy by tego nie przyzna�, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e
dba�o�� Hacknera o
str�j wp�yn�a na spos�b ubierania si� ca�ego departamentu.
Kartkuj�c sw�j nieod��czny notes, Jed odfajkowywa� kolejno kl�ski ostatnich
dwunastu
godzin:
- Poszukiwania i blokady dr�g ostatniej nocy zupe�nie nic nie da�y i spowodowa�y
kompletny chaos w godzinach porannego szczytu. Nocny deszcz zatar� wszelkie
tropy, kt�re
mog�yby podj�� psy. Doktor Cooper jest na wakacjach, wi�c w biurze patologa
powiedziano mi,
�e do autopsji Ricka zabior� si� najwcze�niej jutro po popo�udniu.
- A przy okazji - zawiadomi� Hackner, podnosz�c wzrok znad swojego notatnika -
liczba
ran k�utych wzros�a dzi� rano do co najmniej sze�ciu. Najwidoczniej wczoraj
kt�r�� pomin��em.
Michaels powstrzyma� si� od ironicznych komentarzy, jako �e wczoraj sam
przegapi�
obecno�� narz�dzia, kt�rym pope�niono zbrodni�.
Hackner kontynuowa�:
- Nasz szanowny prokurator okr�gowy, czcigodny J. Daniel Petrelli dzi� rano
spowodowa�
zwy�k� cen na rynku szminek do telewizyjnego makija�u, udzielaj�c wywiad�w we
wszystkich
lokalnych programach. Wie�� niesie, �e �Dzie� Dobry, Ameryko� zaprosi�o go na
jutro rano.
- O Chryste - j�kn�� Michaels. Poniewa� dotar� do ��ka nieco po trzeciej w
nocy,
zdecydowa� si� przespa� poranne wiadomo�ci. - I c� to pan Hollywood mia� do
powiedzenia
mieszka�com naszej prze�wietnej spo�eczno�ci?
- Te same bzdury, co zwykle. Zamierza oskar�a� ma�ego Baileya jak doros�ego i
wrzuci� go
do wi�zienia na reszt� �ycia. Przyci�ni�ty przez dziennikarza powiedzia�, �e nie
wyklucza kary
�mierci.
Michaels si� roze�mia�:
- Tak, na pewno. Znajdzie s�dziego, kt�ry usma�y dwunastolatka na krze�le.
- Nie powiedzia�, �e ma taki zamiar - sumiennie poprawi� Hackner, - ale, �e tego
nie
wyklucza.
- No c�, pewnie, �e nie m�g� tak powiedzie�. Nie mia� jeszcze szansy stan�� do
wybor�w.
Michaels nie pr�bowa� ukry� swej pogardy dla Petrellego. Zazwyczaj, ambitni
prokuratorzy
udawali, �e zaprzeczaj�, jakoby mieli jakie� polityczne ambicje; Petrelli przez
ostatnie pi�� lat
u�wiadamia� wyborc�w, �e chce zosta� nast�pnym senatorem Stan�w Zjednoczonych,
reprezentuj�cym Federacj� Wirginii.
Zajmowa� si� osobi�cie jedynie sprawami, kt�re spe�nia�y jednocze�nie dwa
kryteria: by�y
bardzo nag�o�nione i stuprocentowo wygrane. Tylko je�li mia� trzech naocznych
�wiadk�w i
ta�m� wideo z zapisem przest�pstwa, publiczno�� mog�a ujrze� J. Daniela
Petrellego w sali
s�dowej. Chyba �e, oczywi�cie, mo�na by�o przypisa� sobie zaszczyty za ci�k�
prac� w
wygraniu jakiej� trudnej sprawy przez kt�rego� z zast�pc�w. Michaels m�g� sobie
jedynie
wyobrazi�, co dzi� rano Petrelli mia� do powiedzenia. G��wnym tematem jego
wyborczej retoryki
by� upadek moralno�ci w�r�d m�odych ludzi. Wybory za jedyne cztery miesi�ce i
Petrelli nie
m�g� sobie wymarzy� lepszej okazji, do wyg�oszenia pompatycznych slogan�w.
- Przypuszczam, �e by� w dobrej formie i zrobi� z nas, niekompetentnych szpicli,
koz�y
ofiarne na wypadek, gdy co� p�jdzie �le?
- Oczywi�cie.
- Oczywi�cie. Przysi�gam na Boga, Jed, �e je�li jedna z moich c�rek wyro�nie na
idiotk�,
zmusz� j�, by zosta�a politykiem.
Hackner u�miechn�� si�:
- Zgaduj�, �e tw�j ojciec mia� inn� strategi�.
Michaelsa spiorunowa� go wzrokiem:
- Bardzo ci si� spieszy, posterunkowy, och!, sier�ancie Hackner. Co� jeszcze?
- Nic dobrego. Wszystkie patrole szukaj� dzieciaka; mamy lepsze zdj�cie,
przekopiowane z
rocznika pi�tej klasy. - Poda� egzemplarz Michaelsowi.
- Nie wygl�da za bardzo na morderc�, no nie? - skomentowa� Michaels.
- Dobrzy nigdy nie wygl�daj�.
Ch�opiec na zdj�ciu wygl�da�, jak z opakowania p�atk�w �niadaniowych. U�miecha�
si�,
b�yskaj�c niebieskimi oczami i iskrz�c biel� z�b�w do aparatu - jasnow�osy i
wysportowany
sprawia� wra�enie, jakby nie mia� najmniejszego w �wiecie zmartwienia. Kontrast
z oficjalnym
zdj�ciem, przyczepionym do ok�adki jego akt by� ogromny.
Michaels westchn��.
- Nie, przypuszczam, �e nie. Przy okazji, kto udost�pni� mediom zdj�cie
ch�opaka?
- Zgadnij.
- Petrelli?
- Nie mog� tego udowodni�, ale kt�by inny? Rozmawia�em o tym dzi� rano z jednym
z
jego faworyt�w, kt�ry przeszed� do g��bokiej defensywy, be�kocz�c, �e prawo
zezwala na
publikacj� podobizny nieletniego zbiega, je�li spe�nione s� pewne kryteria.
Szczerze m�wi�c,
straci�em zainteresowanie w po�owie odpowiedzi. Jednak nie powiedzia� �nie�.
Warren pokiwa� g�ow� i odda� fotografi� Jedowi.
- Dobra, do diab�a z tym. S� w ko�cu prawnikami. Wojsko zebrane?
- Ano. Gotowe, czeka na przegl�d.
Michaels i Hackner wstali i przeszli przez pok�j detektyw�w do ma�ej sali
konferencyjnej,
w kt�rej zebrali si� szefowie pozosta�ych trzech wydzia��w. Michaels wmaszerowa�
do pokoju i
od razu przeszed� do rzeczy:
- Dzi�kuj�, �e panowie tak szybko przyszli. Ju� wiecie, �e ostatniej nocy w ADN
mia�o
miejsce morderstwo i �e podejrzewany zab�jca znajduje si� na wolno�ci. Morderc�
jest
dwunastoletni ch�opiec.
Podczas przemowy Michaelsa Hackner rozda� kopie zdj�cia z rocznika.
- Prasa ju� zaczyna na�miewa� si� z tej historii - kontynuowa� Michaels -
utrzymuj�c
sprawozdania w duchu historii o Dawidzie i Goliacie: MA�Y CH�OPIEC PRZECHYTRZY�
SI�Y POLICYJNE, znacie t. Chc� wszystkim razem i ka�demu z osobna powiedzie�, �e
musimy
t� spraw� dzisiaj zako�czy�, a Nathana Baileya ponownie zamkn�� w wi�zieniu. Jak
dot�d, nasze
poszukiwania i blokada dr�g nic nie da�y. Po naszym spotkaniu sier�ant Hackner
zajmie si�
zaanga�owaniem w to wszystko policji stanowej, ale osobi�cie wola�bym rozwi�za�
problem,
p�ki jest to ci�gle sprawa lokalna. M�wi�c otwarcie, nie potrzebuj� tego ca�ego
g�wna, kt�re
zleci na nas, je�li damy si� pokona� przez dzieciaka. Czy jasno okre�li�em swoje
stanowisko?
G�owy wok� sto�u konferencyjnego przytakn�y.
- Dobrze, zdopingujcie wi�c odpowiednio swoich ludzi na ulicy. Musz� go z�apa�.
Na tym spotkanie si� zako�czy�o.
W trakcie pokonywania dwudziestu krok�w, dziel�cych go od drzwi, Michaels
us�ysza�
komentarz szefa jednego z wydzia��w:
- Na pewno jest �adniutkim dzieckiem.
Michaels stan�� jak wryty i obr�ci� twarz w kierunku m�wi�cego. S�ynne
piorunuj�ce
spojrzenie doskonale dzia�a�o:
- Przypomn� ci, Bob, �e ostatniej nocy to �adniutkie dziecko zamordowa�o twojego
koleg�
po fachu. Je�li b�dziesz dobrze wykonywa� swoj� robot�, nie b�dzie mia� okazji
zrobi� tego
ponownie.
Rozdzia� 8
Nathan obudzi� si� nagi pod puszystym szalem, na �rodku kr�lewskiego �o�a.
S�o�ce,
�wiec�ce przez rozsuni�te story pada�o pod najodpowiedniejszym k�tem, by porazi�
jego oczy i
go zbudzi�. Ostatnim razem, gdy spogl�da� na cyfrowy zegar stoj�cy obok na
nocnym stoliku,
pokazywa� on drug� czterdzie�ci trzy. Teraz by�a dziewi�ta czterdzie�ci osiem.
Poirytowany tym,
�e jego odpoczynek zosta� przerwany, st�kn�� i odwr�ci� si� od atakuj�cych
promieni s�o�ca,
chowaj�c g�ow� mi�dzy poduszki.
Chwil� p�niej pok�j wype�ni� si� g�osem discjockeya, rycz�cego z radio-zegara.
Potem
jaka� paplanina, kt�r� Nathan pr�bowa� zignorowa�, pr�buj�c odzyska� spok�j snu.
Tre��
konwersacji umyka�a i powraca�a do jego �wiadomo�ci; co� o ochronie zdrowia i
podatkach.
Cokolwiek to by�o, wzbudza�o wiele emocji, bo ludzie na siebie krzyczeli.
Wreszcie Nathan mia�
tego do�� i na o�lep klepa� radio, a� ha�as umilk�.
W cichym pokoju zn�w w�o�y� g�ow� mi�dzy poduszki i oczekiwa� na powr�t drzemki.
Ale
by�o ju� za p�no. Magia snu przemin�a. By� rozbudzony, a jego umys� zacz�� si�
ju� wype�nia�
my�lami o tym, czego potrzebowa�, by zaplanowa� ucieczk�.
Troch� trudno, gdy si� nawet nie wie, gdz