9855

Szczegóły
Tytuł 9855
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9855 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHN GILSTRAP UCIECZKA NATHANA. T�umaczenie: Jacek S. Pop�awski Dla Joy i Chrisa Podzi�kowania Jest tak wielu ludzi, kt�rym chc� podzi�kowa�... ...Brie Combs, kt�ry wierzy� w moj� tw�rczo��, gdy inni zw�tpili, i kt�ry bezlito�nie wymaga�, by by�a dobra... ...moja �ona i najlepszy przyjaciel - Joy, kt�ra zajmowa�a si� tym wszystkim, co ja zaniedba�em, i kocha�a mnie pomimo mej obsesji... ...m�j syn Chris, kt�ry zawsze �mia� si� z zabawnych fragment�w i kt�rego zainteresowanie moimi wymy�lonymi postaciami by�o szczere i bezinteresowne... ...m�j tato, kt�ry przeczyta� pierwszy szkic powie�ci - i podoba�a mu si�... ...Stephen Hunter, kt�ry tolerowa� moje niezliczone telefony i dzi�ki temu dopom�g� mi utrzyma� g�ow� na karku... ...Avram Davidson, �wie� Panie nad jego dusza, kt�ry pozwoli� mi si� wykaza�... ...Chris Lawhead, Carol Grogan, Chris Woods i Perry Stone, kt�rzy pomogli mi rozwi�za� moje problemy i dali mi wolno��, bym m�g� realizowa� swe marzenia... ...Rick Hogan, kt�rego cierpliwo�� i bieg�o�� w redagowaniu mia�y wielki wp�yw na ko�cowy rezultat... ...Sheri Holman, kt�ra dostrzeg�a co� wi�cej ni� tytu� i da�a mi szans�... ...a najbardziej - Molly Friedrich, kt�rej magiczna moc uczyni�a cuda dla nieznanego debiutanta (!). Ta ksi��ka jest fikcj�. Nazwiska, osoby i wydarzenia przedstawione w tej historii s� wytworem wyobra�ni autora. Jakiekolwiek podobie�stwo do prawdziwych os�b, �ywych lub zmar�ych jest ca�kowicie przypadkowe. Rozdzia� 1 St�umione �uuup odleg�ego mo�dzierza wyznaczy�o pocz�tek g��wnego punktu programu. Tysi�ce oczu �ledzi�o rakiet�, kt�ra wznios�a si� spiralnym lotem na setki metr�w i zd��y�a znikn�� w ciemno�ciach nocy, nim eksplodowa�a kaskad� czerwonego i z�otego blasku. Chwil� p�niej dotar� wstrz�s detonacji. Ludzie siedz�cy z przodu poczuli uderzenie fali d�wi�kowej i skwitowali to pochwalnymi okrzykami. Warren Michaels u�miechn�� si� w blasku eksploduj�cych sztucznych ogni. By� tu dzisiaj, tak jak przez trzydzie�ci siedem lat w tym dniu. Tradycja jest wa�nym elementem w �yciu szcz�liwej rodziny, pomy�la�. Wyci�gni�ty na dachu swojego radiowozu - z �on� obok i c�rkami usadowionymi na wsporniku reflektor�w nad nim - po raz pierwszy do d�u�szego czasu czu� prawdziwe zadowolenie. - A wi�c, moje panie, czy wszystkie�cie si� dzisiaj dobrze bawi�y? - zapyta� Warren. - Tak! - Oczywi�cie. Monique tylko j�kn�a, roz�mieszaj�c Warrena. Jego �ona nienawidzi�a upa�u, insekt�w i wielkiego ha�asu. To, �e co roku przechodzi�a przez ten rytua�, dowodzi�o, �e kocha�a m�a. - My�l�, �e Brian dobrze by si� dzi� bawi� - o�wiadczy�a ni z tego, ni z owego Kathleen. Monique �cisn�a d�o� Warrena i przytakn�a: - Te� tak my�l�, kochanie. Warren przyci�gn�� �on� bli�ej, a ona w odpowiedzi delikatnie poklepa�a go po udzie. Rodzina Michael�w by�a na nogach ju� od dziewi�tej rano, kiedy to uroczysto�ci rozpocz�y si� na schodach miejskiego ratusza odtworzeniem momentu podpisania Deklaracji Niepodleg�o�ci, po czym odby�a si� wielka parada. Trwaj�cy trzy godziny i rozci�gaj�cy si� na przestrzeni niemal pi�ciu kilometr�w poch�d, finansowany przez rodzinne miasto Warrena - Brookfield w Wirginii rozr�s� si� ogromnie w ci�gu minionych lat, odbieraj�c widz�w podobnej uroczysto�ci odbywaj�cej si� w pobliskim Waszyngtonie. Wydawa�o si�, �e ludzie �atwo rezygnowali ze splendoru i przepychu na rzecz lokalnego patriotyzmu. W widowisku bra�y udzia� orkiestry stra�y po�arnej z trzech stan�w, wraz z co najmniej o�mioma zespo�ami ze �rednich szk�. Tu� po paradzie rozpocz�y si� tradycyjne obchody Dnia Stra�aka. Wsp�zawodnictwo pomi�dzy stra�akami by�o zawzi�te - sprawdzali swe umiej�tno�ci w kierowaniu wozami bojowymi, pos�ugiwaniu si� w�em, testowali si�� i celno�� oka. M�odsi widzowie nie mogli si� doczeka� zawod�w w strzelaniu do celu strumieniem wody. W tej konkurencji chodzi o trafienie w trzy punkty, a zadanie, jest znacznie trudniejsze, ni� si� wydaje. Na pocz�tku �adnej z dru�yn to nie wychodzi�o i zawodnicy zalewali rozradowane dzieci (i ich rodzic�w) setkami litr�w wody t�oczonej pod wysokim ci�nieniem. Nast�pnie rozpocz�� si� karnawa�, kt�remu towarzyszy�o og�lnomiejskie grillowisko. Gdy karuzele weso�ego miasteczka wprawia�y w ruch nie strawione posi�ki, na boisku do baseballa rozpalono pod rusztami w setkach grilli. Rodziny, przyjaciele i obcy ludzie wymieszali si� w patriotycznym szale�stwie barbecue. Rodzice cz�sto nie wiedzieli gdzie s� ich dzieci - ale to nie mia�o znaczenia. Z�e rzeczy nie zdarzaj� si� w Brookfield. Po zaledwie dwunastu racach, pager Warrena zacz�� wibrowa� w kieszeni jego tenisowych szort�w. Zirytowany podni�s� do oczu pi�ciocentymetrowe pude�eczko - swoj� smycz, jak je nazywa�. Zielony ekranik pokazywa� jego biurowy numer, a zaraz za nim wy�wietla�o si� "9-1-1", informuj�c, ze wiadomo�� jest pilna. - O, cholera - mrukn��, cofaj�c r�k�, kt�r� obejmowa� �on�. - Co si� sta�o? - Jeszcze nie wiem. Dopiero mnie wezwano. - O, nie - Monique j�kn�a wsp�czuj�co. - Tylko nie dzisiaj. Warren machn�� nogami nad zderzakiem i zsun�� si� na ziemi�; przystan��, kiwaj�c g�ow� z uznaniem dla najnowszego rozb�ysku w�r�d gwiazd. - To, �e Jed dzwoni w trakcie pokazu sztucznych ogni, nie wr�y nic dobrego. Szybko wsun�� si� na przednie siedzenie, zdaj�c sobie spraw�, �e �wiat�o z kabiny rzuca blask na najbli�ej stoj�cych widz�w i przeszkadza im. Podni�s� kom�rkowy telefon z �adowarki, zamocowanej na �rodku deski rozdzielczej, otworzy� go wstrz��ni�ciem r�ki i wcisn�� guzik z wbitym do pami�ci numerem. Szorstki, kobiecy g�os odpowiedzia� po trzecim dzwonku: - Policja okr�gu Braddock. W czym mog� pom�c? - Cze�� Janice, tu Michaels. Co si� dzieje? - Och, poruczniku - rozm�wczyni g�o�no nabra�a powietrza - dzi�ki Bogu, �e pan zadzwoni�. W areszcie dla nieletnich pope�niono morderstwo. Sier�ant Hackner powiedzia�, �eby pana tam natychmiast �ci�gn��. Warren odwr�ci� si� i wyci�gn�� szyj�, by spojrze� na eksploduj�c� rac�. - S�uchaj, nie jestem dzi� na s�u�bie. Czy nie ma tam kogo� innego, kto m�g�by si� tym zaj��? - Nie wiem, prosz� pana. Sier�ant Hackner wyra�nie powiedzia�, �e chce pana. Warren westchn�� g��boko. Do diab�a - pomy�la� - nastr�j i tak szlag trafi�. Rozbudzona ciekawo�� nie pozwoli�aby mu cieszy� si� dalszym ci�giem pokaz�w, nawet, gdyby zosta�. - W porz�dku, Janice, ale je�li Jed zn�w zadzwoni, powiedz mu, ze jego porucznik nie jest zadowolony. B�dziesz te� musia�a przys�a� kogo� po mnie. M�j radiow�z jest ca�kowicie zablokowany w Brookfield Park na pokazie sztucznych ogni. U�ywanie s�u�bowego pojazdu - nawet takiego, kt�rym je�dzi si� do domu - do prywatnych wyjazd�w by�o jawnym pogwa�ceniem przepis�w, kt�re jednak nie wywo�a �adnych reperkusji. Warren i tak zrz�dzi�, �e w og�le musi je�dzi� radiowozem. W s�siednich okr�gach cz�owiek numer jeden w wydziale �ledczym i numer trzy w ca�ym departamencie policji, je�dzi�by nie oznakowanym samochodem, i to bez �adnych ogranicze�. Liczykrupy w okr�gu Braddock mia�y jednak swoje w�asne priorytety i Warren dla �wi�tego spokoju zdecydowa� si� nie nalega�. - Dobrze, prosz� pana - potwierdzi�a Janice. - Sk�d pana zabra�? Warren westchn�� ponownie. Zbyt wiele decyzji do podj�cia jak na noc, w kt�r� chcia� si� zrelaksowa�. - We�cie mnie z rogu Braddock i Horner. Dotarcie tam zajmie mi kilka minut. B�d� musia� si� przedrze� przez ten ca�y t�um. - W porz�dku, prosz� pana. Powiem im, �eby na pana poczekali. - Czy chce pan, �ebym zg�osi�a pa�ski radiow�z jako niesprawny? Oczywi�cie Janice rozumia�a, �e Monique b�dzie musia�a wr�ci� tym pojazdem do domu; jeszcze jedno ra��ce przekroczenie przepis�w. - Tak - mrukn�� Warren - zr�b to. Zamkn�� telefon i wysun�� si� z auta, by przekaza� wiadomo�� rodzinie. Rozdzia� 2 Lata min�y od czasu, kiedy Warren ostatni raz wchodzi� do aresztu dla nieletnich. To takie przygn�biaj�ce miejsce... Elewacja ADN, o kt�rym Warren ci�gle my�la� jako o poprawczaku, by�a w kolorach ziemi - architektoniczny kanon wczesnych lat osiemdziesi�tych. Wypiel�gnowane drzewa i kwiaty ozdabia�y ogrody, nie by�o mur�w ani kolczastych drut�w. To miejsce z �atwo�ci� mog�o uchodzi� za jak�� lecznic� lub nawet za ma�� szko��. Ostatnia rzecz, z jak� mog�o si� kojarzy�, to przechowalnia wykolejonych dzieci. Jednak�e wn�trze wr�cz krzycza�o: instytucja! Jasne, by� taki czas, kiedy �u�lobetonowy blok sta� �wie�o pomalowany i nowoczesny, ale z biegiem lat bia�e niegdy� wn�trza po��k�y od papierosowego dymu. Wzd�u� �cian bieg� �mia�y, ciemnoniebieski pas, szeroko�ci czterdziestu pi�ciu centymetr�w, skr�caj�c w g�r� i w d� pod dziwnymi k�tami. Pomy�lany jako akcent architektoniczny, kt�ry mia� o�ywi� wn�trze, teraz by� t�em dla wszelkiego rodzaju graffiti. Wy�o�ona p�ytkami pod�oga by�a wzgl�dnie czysta - regularnie pastowana i froterowana przez co bardziej zaufanych mieszka�c�w - ale po k�tach, zgromadzi� si� wieloletni brud. Przechodz�c przez hol Michaels przypi�� swoj� z�ot� odznak� do paska szort�w. Gdyby nie jego ranga, czu�by si� za�enowany sk�pym strojem. Teraz jednak sportowa koszula tenisowe spodenki i buty bez skarpet sygnalizowa�y podw�adnym, �e zawsze jest got�w po�wi�ci� si� pracy. Dw�ch umundurowanych policjant�w przeprowadzi�o go - pod czujny okiem ojca Flanagana - przez wewn�trzne opancerzone drzwi. Podpis na wisz�cym na �cianie plakacie m�wi�: �Nie ma kogo� takiego jak �li ch�opcy�. Przy ko�cu kr�tkiego korytarzyka Warren natkn�� si� na grup� umundurowanych m�czyzn i kobiet, kt�rzy kr�cili si� gor�czkowo, lecz tylko kilkoro z nich porusza�o si� w jakim� okre�lonym celu. Personel, nosz�cy uniformy aresztu dla nieletnich, wydawa� si� wyj�tkowo bezu�yteczny. Klawisze, podobnie jak stra�nicy w centrach handlowych - uwa�ali si� si�y pilnuj�cy przestrzegania prawa i cenili sobie kontakty z prawdziwymi policjantami. Warren nazywa� ich fanami prawa. Mimo i� nie widzia� dla nich �adnej roli w �ledztwie, uznawa� konieczno�� ich przebywania tutaj i dogl�dania pozosta�ych rezydent�w, kt�rzy byli zamkni�ci - jak przypuszcza� - za rz�dami zaryglowanych drewnianych drzwi, widocznych za grubymi szybami wartowni. Uwaga wszystkich skoncentrowana by�a na ma�ych drzwiach, oznaczonych napisem �Oddzia� kryzysowy�. Warren nie widzia� wn�trza pokoju, ale dobiegaj�ce ze� b�yski flesza zdradza�y, �e jest to miejsce przest�pstwa. - Przepraszam - powiedzia� delikatnie dotykaj�c ramienia umundurowanego policjanta. Pocz�tkowa irytacja w oczach m�odego funkcjonariusza natychmiast ust�pi�a, gdy rozpozna� Michaelsa. - Porucznik Michaels chce przej��! - zawiadomi� i t�um szybko si� rozst�pi� si� t�umu. Warren u�miechn�� si� uprzejmie do policjanta, spogl�daj�c na nazwisko, na srebrnej plakietce. - Dzi�kuj�, panie Borsuch. - Prosz� bardzo. - Michaels by� jedynym w�r�d wy�szych urz�dnik�w, kt�ry traktowa� m�odszych policjant�w jak normalnych ludzi. Widok by� makabryczny. Bia�y m�czyzna oko�o trzydziestki le�a� rozci�gni�ty na pod�odze ma�ego pokoju, w ka�u�y krzepn�cej krwi, kt�ra otacza�a jego cia�o jak karmazynowa aura. Dziecinne ��ko w k�cie, stercza�o na sztorc, z materacem ci�gle trzymaj�cym si� ramy. Wszystko wok� by�o zachlapane zakrzep�� krwi�; krople, rozmazane plamy i rozbryzgi si�ga�y wysoko na �ciany. Dziecinne krwawe odciski st�p - w�a�ciwie tylko przedniej cz�ci stopy i palc�w - prowadzi�y w kierunku wyj�cia. Wyobra�nia Michaelsa pr�bowa�a odtworzy� straszliwe zmagania, kt�re tu mia�y miejsce. Gdy Warren ogl�da� scen� zbrodni, w�r�d og�lnego zgie�ku zagrzmia� weso�y, znajomy g�os. - Fajne ubranko, poruczniku - rzek� Jed Hackner, klepi�c swojego szefa po ramieniu. Hackner i Michaels byli kumplami w akademii, a wcze�niej w szkole �redniej. To, �e jeden wyprzedzi� stopniem drugiego, �wiadczy�o jedynie o ma�ym zapotrzebowaniu na porucznik�w, a nie o braku umiej�tno�ci Jeda. Ci�gle byli najlepszymi przyjaci�mi. - Tak. No c�, wyobra� sobie: my�la�em, �e jak ju� mam wolny dzie�, to nie musz� pracowa�. Ty jak zwykle, jeste� wytworny. - Hackner mia� reputacj� wydzia�owego strojnisia, preferuj�cego najnowsz� mod� z �Gentelman�s Quarterly�, zamiast stereotypowego, wymi�toszonego ubrania wi�kszo�ci detektyw�w. - Odra�aj�ca scena, no nie? - powiedzia� Hackner, zauwa�ywszy wyraz twarzy Michaelsa. - C� tu si�, do diab�a, sta�o? Hackner wyj�� notatnik z wewn�trznej kieszeni marynarki. Zawsze ten notes, pomy�la� z rozbawieniem Michaels. �adna notatka nie powsta�a p�niej, ni� godzin� temu, jednak mimo to Jed musia� przeczyta� o swoich odkryciach. - Z tego, co uda�o nam si� do tej pory stwierdzi�, to jest Richard W. Harris, lat dwadzie�cia osiem. Przez ostatnie cztery i p� roku by� tu zatrudniony jako wychowawca. - Czy to to samo, co stra�nik? - przerwa� Michaels. - Tak - Hackner potwierdzi� z u�miechem - ale tylko dla politycznie niepewnych, starych ludzi. Licz�c sobie trzydzie�ci siedem lat, Michaels by� o osiem miesi�cy starszy od Hacknera. Jed kontynuowa� ze swych notatek: - O si�dmej pan Harris wda� si� w jak�� k��tni� z jednym z mieszka�c�w, Nathanem Bailey�em i zamkn�� ch�opaka tu, na oddziale kryzysowym. - A czy oddzia� kryzysowy jest czym� w rodzaju celi odosobnienia? - przerwa� zn�w Michaels. Hackner u�miechn�� si� szeroko: - Tak. Rzeczywi�cie jest podobny. Od tego momentu mamy ju� tylko poszlaki. Ale na ich podstawie przypuszczamy, �e Nathan Bailey zabi� Ricka Harrisa, a nast�pnie uciek�. Koroner jeszcze si� tu nie pojawi�, ale moje ogl�dziny cia�a ujawni�y co najmniej pi�� ran k�utych w okolicach brzucha i klatki piersiowej. - Masz ochot� pospekulowa� na temat motywu? Hackner wzruszy� ramionami: - Moim zdaniem cholernie chcia� si� st�d wyrwa�. Ty by� nie chcia�? Michaels zmarszczy� brwi. - Nie wiem, czy zabi�bym z tego powodu. Czy mamy narz�dzie zbrodni? - Jasne, �e tak. Ci�gle tkwi w ciele - odpowiedzia� Jed. - Dobre oko, poruczniku - doda� ironicznie. Br�zowa, drewniana r�czka no�a stercza�a z piersi zmar�ego, tu� pod wyhaftowanym na kieszeni nazwiskiem. Warren patrzy� na cia�o pod takim k�tem, �e bro� by�a cz�ciowo niewidoczna. - Poca�uj mnie gdzie� - mrukn�� pod nosem. Warren wskaza� na kamer� wideo, umieszczon� w g�rnym lewym rogu pokoju. - Sprawdza�e� ta�m�? - zapyta�. - Mo�e mamy to ca�e zaj�cie na filmie. - Sprawdzi�em, ale nic nie mamy. Ca�y system jest uszkodzony. - Jak�e by inaczej. Sk�d pochodzi n�? - Nie wiem. - Jak d�ugo nie �yje? - Nie mog� stwierdzi� z ca�� pewno�ci�. Powiedzia�bym, �e oko�o dw�ch godzin. Michaels ostro popatrzy� na Hacknera. - Dwie godziny?! Jezu, tak d�ugo siedzieli z cia�em, zanim do nas zadzwonili? - Podobno zadzwonili od razu. Zdaje si�, �e w nocy pracuje tylko jedna osoba. Harrisa znalaz� jego zmiennik, kt�ry przyszed� o dziewi�tej. Teraz jest dziewi�ta czterdzie�ci. - A sk�d wzi�li si� tu ci wszyscy ludzie, je�li zmiany s� jednoosobowe? - Michaels nie m�g� dojrze� drugiego ko�ca pokoju poprzez t�um. - Wydaje mi si�, �e z�e wie�ci szybko si� roznosz�. Ka�dy chce by� blisko akcji. Michaels opar� pi�ci na biodrach i z niedowierzaniem potrz�sn�� g�ow�. - To znaczy, �e dzieciak ma nad nami dwie godziny przewagi, tak? Hackner wzruszy� ramionami: - Nieca�kiem. Mamy ludzi, kt�rzy szukaj� go ju� od oko�o pi�tnastu minut. Michaels ponownie spiorunowa� go wzrokiem. - No dobrze, dobrze - ust�pi� Hackner. - Ma dwie godziny przewagi. Ale zadzwonili�my po starego Petersa, by przyjecha� tu z psami i jeste�my w trakcie organizowania punkt�w kontroli drogowych w strategicznych miejscach. No wiesz, tak jak pisz� w ksi��ce. Michaels westchn�� g��boko. - No c�, wydaje mi si�, �e na razie to musi wystarczy�. Do diab�a, je�li nie potrafimy wytropi� dziecka, to znaczy, �e mamy problemy. Ile on w�a�ciwie ma lat? Rozdzia� 3 Dwunastoletni Nathan Bailey pr�bowa� wcisn�� swoje drobne cia�o w wilgotn� ziemi� i krzaki i przysun�� si� jeszcze bli�ej ceglanego muru. Stara� si� z ca�ych si�, nie potrafi� jednak ca�kowicie znikn��. Pomimo dokuczliwego, nocnego gor�ca i dusznej parno�ci, nie m�g� powstrzyma� dreszczy. Tak jak dwa lata temu - wydawa�o si�, �e ca�e �ycie temu - gdy mia� zapalenie ucha i wysok� gor�czk�; tylko �e teraz nie by� chory. Tylko przestraszony. Wysi�ki, by wtopi� si� w otoczenie uprzytomni�y mu jedynie, jak bardzo si� z niego wyr�nia. Wszyscy na wolno�ci nosili tej letniej nocy szorty i trykotowe koszulki, podczas gdy on p�ywa� w nie dopasowanym, pomara�czowym kombinezonie, przyozdobionym na plecach czarnymi literami �ADN�. Litery powinny le�e� �ukiem na �opatkach, ale w jego przypadku znajdowa�y si� nieco powy�ej pasa. Ten palant Ricky powiedzia� mu pierwszego dnia, �e ��redni� jest najmniejszym dost�pnym rozmiarem. Nathan nie mia� poj�cia, gdzie si� znajduje. Gdy tylko opu�ci� budynek ADN, po prostu zacz�� biec tak szybko, jak pozwala�y mu bose stopy. Z pocz�tku r�ne patyki i kamienie rani�y go, ale gdy rozpocz�y si� pokazy sztucznych ogni przesta� odczuwa� cokolwiek, pr�cz strachu. Bieg�, nie wiedz�c dok�d. Jedyna rzecz, kt�r� wiedzia� na pewno, to to, �e tam nie wr�ci ju� nigdy. Z prawej strony rozleg�a si� g�o�na eksplozja. Kto� do niego strzela�! Nathan drgn�� gwa�townie i odruchowo zakry� d�oni� usta, by powstrzyma� si� od krzyku. Instynkt nakazywa� mu wyprysn�� z kryj�wki, ale jaki� wewn�trzny g�os powiedzia�, by pozosta� bez ruchu. Gdyby strzelali do ciebie, ju� by� nie �y� - przekonywa� sam siebie. Krew pulsowa�a mu w skroniach. Wciskaj�c lewy policzek g��biej w ziemi� i zamykaj�c prawe oko, Nathan m�g� patrze� pod ga��ziami bukszpanu, kt�ry s�u�y� mu za os�on� przed �wiatem. Nie by�o �adnych strzelc�w. To tylko pi�cioro dzieci w jego wieku rzuca�o na ulicy petardy. Najwy�szy z nich zapali� nast�pn� paczk� petard i upu�ci� niedbale na kraw�nik, cofaj�c si� kilka krok�w dla bezpiecze�stwa. Nast�pi�a kolejna, d�uga seria eksplozji, rozsiewaj�cych iskry i strz�pki papieru, kt�re lata�y chaotycznie w ciemno�ciach wzd�u� chodnika. Pami�� Nathana odtwarza�a scen�, w kt�rej razem z ojcem odpalali petardy przed frontem ich w�asnego domu. Widzia� j� wyra�nie i dok�adna jak na filmie Panavision. Pami�ta� ojca zapewniaj�cego go: �Nie zamkn� ci� w wi�zieniu za rzucanie petard, synu�. Nie, tylko za to, �e dasz si� pobi�. Umys� Nathana zala�a fala my�li i obraz�w. �ycie by�o beznadziejne i niesprawiedliwe. To nie fair, �e jego tata poszed� do nieba, zostawiaj�c go w piekle - samego z wujkiem Markiem; �e ludzie traktowali ci� jak �miecia, gdy zabrak�o w pobli�u kogo� doros�ego, kto by ci pom�g�; �e wszystko, co powiedzia�e�, traktowano jak k�amstwa tylko dlatego, �e by�e� dzieckiem, a ka�de k�amstwo doros�ego stawa�o si� prawd� tylko dlatego, �e by� doros�ym; �e czasami musia�e� zabi�... Po raz pierwszy potworno�� tego, co zrobi�, zwali�a si� na niego z ca�� si��. Miewa� wcze�niej k�opoty, ale nigdy takie jak teraz. Szukali go. Musia� ucieka�, ale nie mia� dok�d. Zn�w zacz�� si� trz���, jego oddech sta� si� szybki i g�o�ny. Zorientowa� si�, �e robi zbyt du�o ha�asu, ale nie potrafi� nad tym zapanowa�. Nabra� w p�uca bardzo du�o powietrza i powoli je wypu�ci�. Uspok�j si� - rozkaza� sobie bezg�o�nie, ale jego oddech wci�� si� rwa� w rytm dreszczy, wstrz�saj�cych jego cia�em; ha�asowa� jak parow�z. - Musisz si� uspokoi�! Zn�w spr�bowa� oddycha� powoli i tym razem posz�o troszk� lepiej. Pomog�a dopiero trzecia pr�ba. Wiedzia�, �e je�li spanikuje, to zrobi co� g�upiego, a jedyna szansa ratunku zale�y od tego, czy b�dzie sprytny. Ale panika by�a tu� obok, zawsze o jedn� my�l, o pojedynczy ha�as czy o przypadkowe spotkanie dalej. Potrzebowa� planu, a jeszcze bardziej snu. Nie pami�ta�, by kiedykolwiek by� tak zm�czony. Przy�apa� si� na odp�ywaniu w nico�� tam, gdzie le�a�; otrz�sn�� si�, by odzyska� czujno��. Nie - powiedzia� sobie - nie tutaj. Potrzebowa� r�wnie� lepszego schronienia i jakich� ciuch�w. Potrzebowa� jedzenia. W ka�dym domu w zasi�gu wzroku by�o to wszystko, ale przecie� w �adnym tego nie dostanie tak jak i tej odrobiny �yczliwo�ci i normalno�ci jakiej od dawna nie zazna�. Zaraz, zaraz. To, �e drzwi i okna zamkni�to nie oznacza�o, �e nie mo�na by�o si� tam dosta�. Zaczyna� mu �wita� pomys�. Ociekaj�cy potem i ros� Nathan przycisn�� brzuch do ziemi i podczo�ga� si� wzd�u� w�skiego tunelu pomi�dzy �ywop�otem a �cian� domu, by uzyska� lepszy widok na ulic�. Ga��zka uderzy�a go w ucho i od�ama�a si�, drapi�c g��boko. Ostry, gwa�towny b�l wycisn�� mu �zy z oczu. Otar� je brudn� r�k�. Zatrzyma� si� na chwil�, wystarczaj�c�, by mruganiem str�ci� kolejne �zy z rz�s, i podpe�zn�� jeszcze troszk� do przodu. Obracaj�c g�ow� m�g� patrze� wzd�u� ulicy. To by�o przyjemna dzielnica, nie taka jak jego. Eleganckie domy, wszystkie jasno o�wietlone i z dobrze utrzymanymi trawnikami. W okolicy roi�o si� od ludzi. Rozmawiali na podw�rkach. Grali w badmintona - w ciemno�ciach, na mi�o�� bosk�! Nieco dalej na chodniku bawi�y si� dzieci - mia�y w r�kach hubki z �arz�cymi si� ko�cami, udaj�c �e pal� cygara. I samochody. Jezu, by�o mn�stwo samochod�w, je�d��cych w g�r� i w d� ulicy. Nathan zgadywa�, �e s� pe�ne ludzi wracaj�cych z pokaz�w sztucznych ogni. Jednak�e jedna z posesji odr�nia�a si� od pozosta�ych. Dzia�ka po drugiej stronie ulicy nie by�a ani dobrze o�wietlona, ani porz�dnie utrzymana. Trawa zbyt wybuja�a, a klomby nie zosta�y wypiel�gnowane. Jedynie na werandzie pali�o si� �wiat�o. Oko�o tuzina pozwijanych w rulony, nie przeczytanych gazet le�a�o porozrzucanych na podje�dzie. Nathan doszed� do wniosku, �e mieszka�cy wyjechali na wakacje. To oznacza�o, �e dom jest pusty i �e mo�e w nim bezpiecznie zosta� - przynajmniej na dzisiejsz� noc. Ale musia� przekroczy� otwart� przestrze� i gdyby spr�bowa� to zrobi� teraz, na pewno by go z�apali. Powiedzia� sobie, �e potrafi by� cierpliwy. Usadowi� si� z powrotem w swoim tunelu by rozpocz�� oczekiwanie, zmuszaj�c si� do my�lenia o wszystkim z wyj�tkiem spania. Rozdzia� 4 By�a dziesi�ta czterdzie�ci; dziennikarze, kt�rzy roz�o�yli si� przed frontem ADN, wrzaskliwie domagali si� informacji. Grupa reporter�w ju� zablokowa�a g��wne wej�cie, a nowi wci�� przybywali. Szczeg�lnie agresywni byli ludzie z telewizji, wykrzykuj�c pytania do ka�dego, kto nosi� mundur. Je�li chodzi o ostateczne terminy przygotowania program�w, najmniej pob�a�liwe okaza�y si� wiadomo�ci o jedenastej. Fakt, �e nowiny mo�na by�o przekaza� natychmiast, stanowi� jedyn� atutow� kart� telewizji, daj�c� jej przewag� nad gazetami i dziennikarze telewizyjni zrobiliby wszystko, by da� swym stacjom pierwsze�stwo jak�� wielk� histori�. Michaels wiedzia� z do�wiadczenia, �e oznacza to fabrykowanie szczeg��w z plotek i przypuszcze�, je�li dost�pne fakty by�y zbyt sk�pe. Czasami zdesperowane agencje informacyjne po prostu przytacza�y plotki og�aszane przez inne stacje. By� to wariacki spos�b zarabiania na �ycie, ale Michaels respektowa� fakt, �e reporterzy wykonywali swoj� prac�. Zobowi�za� si� poda� im potrzebne informacje, by mogli przeprowadzi� transmisj� na �ywo - je�li nie wcze�niej. Tabliczka z nazwiskiem na biurku, przy kt�rym siedzia� Michaels g�osi�a: HAROLD P. JOHNSTONE, INSPEKTOR. Inspektor - dla Michaelsa nadzorca - serdecznie zaprosi� policj� do swojego biura i nalega�, by u�ywali tego pomieszczenia jako kwatery g��wnej. Jed Hackner siedzia� po drugiej stronie biurka, podsumowuj�c dla swojego szefa ostatnie szczeg�y. W najlepszym wypadku spraw� ci�gle mo�na by�o oceni� bardzo og�lnie. Michaels po raz trzeci przejrza� dwie strony r�cznie spisanych szczeg�owych notatek i nazwisk, by je zapami�ta�. - Tak wi�c ch�opak jest z�odziejem samochod�w, prawda? - Prawda. - Oskar�enie o morderstwo najlepiej podnosi rang� sprawy - g�o�no my�la� Warren. Odwr�ci� stron�: - Czy Ricky Harris mia� rodzin�? - Nie w tym rejonie. Pochodzi z Missouri. Zawiadomili�my tamtejszy stanowy Departament Policji, by im dali zna�. - Aha. - Warren odwr�ci� plik kartek i zacz�� od nowa: - Nie ma wzmianki o psach - skomentowa� nie podnosz�c wzroku. - Co si� z nimi dzieje? Niezr�czne milczenie Jeda zaniepokoi�o Michaelsa. Spojrza� na niego znad papier�w: - Jed? Hackner zmieni� po�o�enie n�g i odchrz�kn��: - Z psami jest problem. Up�ynie jeszcze kilka godzin, zanim Peters b�dzie m�g� tu z nimi dotrze�. Wygl�da na to, �e wybra� si� na �wi�to do centrum miasta. Rozmawia�em z nim przez kom�rk� jakie� dwadzie�cia minut temu. Utkn�� w beznadziejnym korku. Powiedzia�, �e w normalny dzie� m�g�by tu dojecha� w p�torej godziny. W tym ruchu - po prostu nie wie. Szcz�ki Michaelsa zadrga�y: - A kiedy, do cholery, mia�e� zamiar podzieli� si� ze mn� tym smacznym k�skiem? Chyba nie chcia�e� zaskoczy� mnie t� wiadomo�ci� przed kamerami? - Nie ukrywa�em jej przed tob� - powiedzia� z zak�opotaniem Jed. - Po prostu nie zd��y�em umie�ci� tego w podsumowaniu. Michaels przetar� oczy d�oni�, i opu�ci� r�ce na biurko. Po chwili potrz�sn�� g�ow� i zachichota�: - Nienawidz� rozmawia� z tymi s�pami. Czy nie wyjdziemy na band� prostak�w? Tak, panocku - przedrze�nia� akcent wsiok�w z po�udnia. - Momy najlepszy, cholerny zesp� ps�w w ca�em stanie. Gdy ich trza, to som na pieprzonych wakacjach w stolicy. - Podni�s� g�os: - Bo�e Wszechmog�cy, Jed, trop tego ma�ego b�dzie wyczuwalny tylko przez jaki� czas! I zapowiadaj� na dzisiejsz� noc deszcz. Je�li b�dzie pada�, mo�emy r�wnie dobrze zastrzeli� psy. Do diab�a, jestem sk�onny zastrzeli� je tak czy owak. Zako�czywszy tyrad� Michaels zagapi� si� na Hacknera. - Co chcesz �ebym zrobi�, Warren? To nie s� moje cholerne psy. Od lat naciskam na rad� miejsk�, by ufundowa�a nam psi� dru�yn�, ale nie chc� tego zrobi�. Tak jest zawsze, gdy pr�bujesz uszczkn�� par� groszy. Michaels u�miechn�� si�, z�o�� mu przesz�a. - Wspania�a lekcja praw i obowi�zk�w obywatelskich, sier�ancie Hackner. Czy mog� ci� zacytowa� przed kamerami? - Jasne, czemu nie? To tylko moja kariera. Michaels spojrza� na zegarek. Dziesi�ta czterdzie�ci osiem. Przez opuszczone �aluzje noc prze�wieca�a ekranami telewizor�w, jakby by�o po�udnie. Wsta�: - Chod� Jed - powiedzia�. - Czas nakarmi� ptaszyny. Rozdzia� 5 Dwadzie�cia kilometr�w od Brookfield, w najodleglejszym, po�udniowo-zachodnim zak�tku okr�gu Braddock Mark Bailey siedzia� na zniszczonej kanapie, tul�c do siebie butelk� z ostatnimi trzema �ykami pod�ej whisky. Jedyne �wiat�o pada�o z pieca i z telewizora. Mia� wra�enie, �e powinien zej�� z widoku i pozosta� w ciemno�ciach. Unika� okien. Nie chcia�, aby go widziano, nie dzisiaj. Marzy� o tylko o tym, �eby ta nieczysta sprawa z Nathanem zosta�a wreszcie zamkni�ta, tak by m�g� si� zaj�� swoim �yciem. Jeszcze czterdzie�ci pi�� minut temu butelka w r�kach Marka stanowi�a pomnik i symbol jego zwyci�stwa nad alkoholizmem. Kupi� j� cztery lata temu na pami�tk� dwunastego miesi�ca trze�wo�ci. Oczywi�cie ju� dawno wr�ci� do na�ogu, ale a� do dzi� nie m�g� si� zdoby� na jej otwarcie. Oznacza�oby to przyznanie si� do pora�ki. Ale tej nocy Mark Bailey pope�ni� straszny czyn. Mo�e i nie by� wykoleje�cem, ale na pewno nie mia� dla siebie respektu. Ju� od trzech tygodni wiedzia�, �e po dzisiejszej nocy szacunek do siebie samego stanie si� wspomnieniem przesz�o�ci. I w ko�cu, do diab�a, to by�a tylko flacha w�dy, na rany Chrystusa. Ca�y ten durny symbolizm nie mia� w�a�ciwie �adnego znaczenia. Nie zwa�aj�c jednak na wydarzenia nocy, Mark czu�, �e nad sob� panuje - a� do czasu, gdy w telewizji pojawi�a si� twarz Harryego Caruthersa, zach�caj�cego do ogl�dania wiadomo�ci o jedenastej. - Morderstwo w areszcie dla nieletnich. Szczeg�y o jedenastej. Te osiem s��w, wypowiedzianych w kilka sekund, by�o dla Marka potwierdzeniem, �e to nareszcie koniec; �e zosta� obdarzony �yciem po raz drugi, aczkolwiek za cen� duszy. Dziwi�o go, jak wielkie znaczenie maj� ostatnio dla niego te wszystkie religijne bzdury. S�owa zakonni i ksi�y z przesz�o�ci �y�y w jego umy�le - obrazy ognia, tortur i cierpienia. Niewymowny b�l na ca�� wieczno��. Ta w�a�nie my�l wys�a�a go na poszukiwanie swojego pomnika trze�wo�ci Pierwszy toast wzni�s� za kochanego zmar�ego brata, Steve�a. Stary Stefek Pan Nieskazitelne �ycie, Idealne Dziecko, Bardziej-�wi�ty-Od-Cholernego-Boga, Wrz�d- Na-Ty�ku Stefcio. - Przykro, �e tak si� to sko�czy�o braciszku, ale nie zostawi�e� mi pola do popisu. Dla Marka zawsze najwa�niejsze by�o przetrwanie. Nawet gdy by� dzieckiem, doro�li i r�wie�nicy twierdzili, �e jest �yciowo m�dry. To znaczy, umia� przetrwa�. Rozprawia� si� z ka�d�, najmniejsz� przeciwno�ci�, kt�r� obdarza� go los, i rusza� na podb�j kolejnego dnia. Na tym polega�o �ycie: zosta� powalonym, pozbiera� si� i zn�w si� podnie��. Gdy opieka spo�eczna podrzuci�a na jego pr�g piskl� Stevena, w pierwszej chwili potraktowa� to jako jeszcze jedn� grudk� na kupie �ajna, jakim by�o jego �ycie. Ale ostatecznie obr�ci� to zdarzenie na swoj� korzy��. To tak, jak zamieni� s�om� w z�oto. Im d�u�ej �y�, tym lepiej umia� wygrywa� z losem. Tyle �e coraz ci�ej by�o za to p�aci�. A jednak teraz, wysz�a ta sprawa z Nathanem, a krew rozgrza� alkohol - Mark zdoby� si� na nieco filozoficzne podej�cie do �ycia. Przypuszcza�, �e pewnego dnia p�jdzie do piek�a - ale co z tego, do jasnej cholery. Teraz nic ju� nie mo�esz w tej sprawie zrobi�. Nie ma sensu rozpami�tywa� przesz�o�ci. Gdy przez ekran przelatywa�a czo��wka �Action News�, Mark wyko�czy� resztki z butelki. Je�li jego wyczucie czasu by�o dobre, padnie tu� po zako�czeniu reporta�u o Nathanie. Jak zwykle pierwszy by� Harry Caruthers z g��wn� informacj� dziennika: - Przedstawiciele prawa s� dzisiejszej nocy wstrz��ni�ci brutalnym zab�jstwem pracownika aresztu dla nieletnich w Brookfield. Dwudziestoo�mioletni wychowawca Richard W. Harris zosta� znaleziony oko�o dziewi�tej wieczorem przez koleg� z pracy. O zbrodni� podejrzany jest dwunastoletni ch�opiec, kt�ry zbieg� z o�rodka i w dalszym ci�gu jest na wolno�ci. John Ogilsvy jest teraz w Brookfield z naj�wie�szymi wiadomo�ciami. John, co wiemy o szczeg�ach tej sprawy? Mark Bailey pomy�la� w pierwszej chwili, �e whisky rozmi�kczy�a mu m�zg. To, co wydawa�o mu si�, �e us�ysza� - by�o po prostu nie do pomy�lenia. Potrz�sn�� g�ow�, osun�� si� na pod�og� i szybko przysun�� si� do telewizora, zmuszaj�c si� do skupienia na ka�dym s�owie. Ekran zmieni� si�, pokazuj�c m�odego Johna Ogilsvy, ubranego w gustown� koszul� i krawat. O�wietlona fasada aresztu dla nieletnich s�u�y�a mu jako t�o. - No c�, Harry, w tej chwili informacje s� ci�gle jeszcze raczej fragmentaryczne, ale jak si� pewnie domy�lasz, policja i personel aresztu uwijaj� si� jak w ukropie, aby posk�ada� elementy tej sprawy w ca�o��. Gdzie� pomi�dzy si�dm� a �sm� trzydzie�ci jeden z pracownik�w, Richard Harris, zosta� kilkakrotnie pchni�ty no�em w czasie rutynowego obchodu plac�wki. Zw�oki pana Harrisa zosta�y odnalezione przez innego pracownika w celi, zajmowanej przez dwunastoletniego z�odzieja samochod�w Nathana Baileya z okr�gu Braddock. Urz�dowa fotografia Nathana - z przodu i z profilu - pojawi�a si� w lewym rogu ekranu, podczas gdy reszta ukazywa�a u�miechni�tego Ricka Harrisa. - Pewne jest tylko to, �e Nathan Bailey uciek�, ale my�l�, �e mo�na bez ryzyka za�o�y�, �e jest on g��wnym podejrzanym o to morderstwo. Radzimy okolicznym mieszka�com, by dok�adnie sprawdzili zamki dzisiejszej nocy... To by�o nie-cholera-wiarygodne. - Ty sukinsynu - wysycza� przez zaci�ni�te z�by Mark. - TY CHOLERNY SUKINSYNU! Rzuci� opr�nionym pomnikiem trze�wo�ci w kineskop, pogr��aj�c pok�j w ciemno�ciach. Jak to si� mog�o sta�? Mark zatoczy� si�, marz�c mgli�cie o spuszczeniu alkoholu z �y�. To by�o takie proste. Jak zastrzelenie ptaka w klatce. Jak Ricky m�g� to tak strasznie spieprzy�? Mark pr�bowa� d�wign�� si� na czworaka, ale run�� na bok jak powalony baw� i le�a� tak, ci�ko dysz�c i kln�c niezrozumiale pod nosem. - Powiniene� pozwoli� mu to zrobi�, Nathanie - zaj�cza�. - Tak jest gorzej dla nas obu... Jego my�li si� zm�ci�y. - Nast�pny facet, kt�rego wy�l� nie b�dzie taki szybki. Ostatni� logiczn� refleksj� przed zapadni�ciem w pijackie odr�twienie by�o zmartwienie, �e tym razem Mark Bailey mo�e nie wyj�� z tego ca�o. Rozdzia� 6 Nathan ockn�� si� przestraszony, gdy silny blask obmy� mu twarz. Przez d�u�sz� chwil� zdezorientowany, nie potrafi� posk�ada� w ca�o�� jasnych �wiate�, wilgoci, zapachu kurzu i tego strachu. Reflektory o�lepia�y go w miar� zbli�ania si� samochodu, kt�ry zatrzyma� si� na podje�dzie naprzeciwko. Nast�pnie dobieg� go charakterystyczny, dudni�cy odg�os otwieranych drzwi gara�owych, po czym �wiat�a znik�y we wn�trzu. Zaledwie metr od Nathana, tu� za cienk� dykt� z winylow� ok�adzin�, otwar�y si� i zamkn�y drzwi samochodu. Nieprzerwanie toczy�a si� rozmowa: - Patrz, Chris - powiedzia� kobiecy g�os - czy� to nie s�odkie? Suzie tak g��boko �pi. Czy m�g�by� j� potrzyma�, gdy b�d� otwiera� drzwi? M�ski g�os odpowiedzia� pojedyncz� sylab�. Odg�osy krok�w; drugie drzwi auta otworzy�y si� i zamkn�y. M�czyzna pod�piewywa� mi�kko: - Cichutko, kochanie, �pij. Tatu� zaniesie ci� prosto do ��eczka. Cichutko... Gara�owe drzwi zn�w zadudni�y. W tym czasie Nathan le�a� w ca�kowitym bezruchu, pod�wiadomie oczekuj�c, �e kto� wyrwie go za ko�nierz z ukrycia. W miar� up�ywu sekund, a potem minut, pozwoli� sobie na odpr�enie. Gdyby go zauwa�yli, na pewno ju� by co� zrobili. Przeklina� siebie za przy�ni�cie. Trzy minuty p�niej �wiat�o na automacie do otwierania gara�owych drzwi zgas�o, ponownie pogr��aj�c jego kryj�wk� w ciemno�ciach. Ulica wygl�da�a teraz ca�kiem inaczej. Wi�kszo�� dom�w by�a ciemna. Nikt si� nie kr�ci� po okolicy. Osiedle pogr��one by�o we �nie. Nadesz�a pora na wykonanie jego planu. U�ywaj�c jedynie �okci, Nathan wy�lizgn�� si� zza bukszpanu i wpe�z� w traw�. Wydostawszy si� z zaro�ni�tego tunelu, podkurczy� nogi, co natychmiast przypomnia�o mu o obra�eniach, jakie odni�s� w lesie. Stopy bardzo go bola�y, ale ch�odna wilgo� trawy dzia�a�a koj�co. Mia� teraz nieograniczony widok na ulic�. Skulony jak kot, rozgl�da� si� w ko�o i ocenia�, co musi zrobi�. Przestrze� dziel�ca go od cienia domu po drugiej stronie ulicy, wygl�da�a jak dystans sprintu, kt�ry musia� przebiec w szkole. Pi��dziesi�t metr�w. Ostatnio gdy mierzy� czas, przebieg� t� odleg�o�� w 7,8 sekundy - najszybciej w klasie. To tyle, co nic. Przykucni�ty, odlicza� w my�lach. Na miejsca... got�w... START! Frontowe podw�rze pokona� pi�cioma szybkimi krokami, ulic� osi�gn�� sz�stym, a dobrze zamaskowany kamie� - �smym. Potkn�� si� i przewr�ci� na twarz w traw� po drugiej stronie ulicy. Poza b�lem w prawej nodze i otart� sk�r�, by� ca�y. Ale, Jezu, ile przy tym narobi� ha�asu! W tym momencie eksplozja �wiat�a dobieg�a z domu, kt�ry dopiero co opu�ci�, a unosz�ce si� drzwi do gara�u jeszcze raz zadudni�y. W miar� jak si� podnosi�y, ods�ania�y stopy, nogi i wreszcie ca�� sylwetk� m�czyzny. Ch�opiec o ma�o nie wpad� w panik�. By� ca�kowicie ods�oni�ty, lekko licz�c - sze�� metr�w od najbli�szego cienia. Nie maj�c w�a�ciwie wyboru, skuli� si� i zastyg� bez ruchu. Zwykle najciemniej jest pod latarni� - powiedzia� mu kiedy� ojciec. Nathan nie spuszcza� oczu z m�czyzny, kt�ry wytoczy� przed dom pojemnik ze �mieciami, a nast�pnie postawi� przy kraw�nik pud�o pe�ne gazet. Facet ani razu nawet nie spojrza� na drug� stron� ulicy. Gdy tylko znik� we wn�trzu gara�u, a drzwi zn�w zacz�y si� opuszcza�, Nathan rzuci� si� w cie� budynku, kt�ry - mia� nadziej� - b�dzie jego domem na t� noc Dzi�ki lekcjom MacGyvera, w�amanie do domu zaj�o Nathanowi dziesi�� sekund. Wybra� oszklone drzwi na parterze z ty�u budynku. �okciem wybi� ma�� szybk� ko�o zamka i skrzywi� si� w oczekiwaniu na b�l, kt�ry si� nie pojawi�. Nawet nie narobi� ha�asu - dzi�ki puszystemu dywanowi po drugiej stronie drzwi. Nathan si�gn�� przez otw�r, odsun�� rygiel i nacisn�� klamk�. Otworzy� drzwi do zaciemnionej bawialni, zdominowanej przez si�gaj�cy od pod�ogi do sufitu kamienny kominek po prawej stronie i wielki zestaw sprz�tu audio- wizualnego po lewej. Po�rodku czai�y si� cienie rozmaitych mebli. Nathan delikatnie zamkn�� francuskie drzwi. I zaryglowa� je. Mimo �e jego oczy przywyk�y do ciemno�ci, porusza� si� ostro�nie, szale�czo przera�ony mo�liwo�ci� walni�cia go�ym paluchem w jak�� niewidoczn� przeszkod�. To miejsce jest olbrzymie. Kuchnia z z wielkim sto�em, dalej salon, jadalnia i biblioteka - to wszystko na parterze. Taki pa�ac powinien mie� instalacj� alarmow� - ta my�l o ma�y w�os wywo�a�aby w nim panik�, gdyby w por� nie zda� sobie sprawy z faktu, �e przebywa� w �rodku wystarczaj�co d�ugo, by go ju� uruchomi�. Tak czy inaczej - by� wewn�trz, wi�c dzi� nie ma si� czym przejmowa�. Jednak warto by�o pami�ta� o tym na przysz�o��. Pierwszym celem Nathana by�a lod�wka. Umiera� z g�odu. Musia� mocno szarpn��, by otworzy� drzwi, ale i tak wysi�ek okaza� si� daremny. P�ki by�y puste. �adnej pizzy ani resztek, nawet kartonu z mlekiem. Z p�eczki w drzwiach wyj�� s�oik pikli. I wtedy zamar� bez ruchu. W przy�mionym �wietle lod�wki, po raz pierwszy przyjrza� si� swoim r�kom. By�y brudne, pokryte b�otem i poplamione traw�. I krwi�. Du�o, du�o krwi. Krwi Ricka. W jednej sekundzie g��d znik�, zast�piony konieczno�ci� natychmiastowego udania si� do �azienki. Nie trac�c ani chwili, znalaz� jedn� w g��wnym holu, po przeciwnej stronie schod�w. W ciemno�ciach dopad�y go gwa�towne torsje. Sko�czywszy, Nathan zamkn�� drzwi i pstrykn�� wy��cznikiem w �cianie. �azienka nie mia�a okien, m�g� wi�c bezpiecznie zapali� �wiat�o. Widok w lustrze naprzeciw wystraszy� go. Ten ch�opiec wygl�da�, jakby mia� sze��dziesi�t lat. Jego oczy by�y ciemnymi dziurami, jasne w�osy by�y br�zowe od brudu, zmatowia�e i stercza�y na we wszystkie strony. Wygl�da� krucho w opadaj�cym drelichu - ramiona ubrania zwisa�y do po�owy �okci. No i krew. By� ni� przesi�kni�ty. Gdy si� rusza�, ma�e drobinki skrzepni�tej krwi �uszczy�y si� i jak py� osypywa�y na pod�og�. Obydwoma r�kami poci�gn�� za klapy kombinezonu, wyrywaj�c suwak. Niczego w �wiecie tak nie pragn��, jak wydostania si� z tej odzie�y. Rusza� si� szybko i niezgrabnie, jakby wi�zienny uniform oblaz�y paj�ki. Gdy ju� oswobodzi� ramiona, opu�ci� g�rn� cz�� na pod�og� i szybko wysun�� nogi ze spodni. Krew by�a r�wnie� na bieli�nie; zerwa� j� z siebie i rzuci� na stert�. Wpatruj�c si� w ba�agan na pod�odze jakby to by� jaki� potw�r - wycofa� si� w k�t ko�o wanny. Skulony, przykucn�� na pod�odze, zastanawiaj�c si�, jak przejdzie ko�o stosu ubrania, nie dotykaj�c go. Ci�gle jeszcze si� jej nie pozby�! Krew Ricka przesi�k�a przez odzie� i poplami�a sk�r�. Jego sk�r�. Zerwa� si� na r�wne nogi. Jedn� r�k� gwa�townie odsun�� zas�onk� do prysznica, a drug� obr�ci� regulator temperatury do oporu. Wpad� do �rodka i zaci�gn�� zas�on� nawet nie czekaj�c a� pop�ynie ciep�a woda. Z pocz�tku lodowata kaskada zapar�a mu dech w piersiach, przywracaj�c jasno�� umys�u. Nathan sta� bez ruchu, gdy woda b�bni�a po twarzy, przechodz�c z zimnej w gor�c�. Do regulatora temperatury si�gn�� dopiero, gdy poczu�, �e mo�e si� poparzy�. Znalaz� kostk� myd�a i powoli, z rozmys�em zacz�� zmywa� z siebie koszmar. Z zamkni�tymi oczami upaja� si� prost� przyjemno�ci� stania pod strumieniem gor�cej wody - przywilejem, kt�rego tak d�ugo by� pozbawiony. Ale ciemno�� z powrotem sprowadzi�a demony. Pod powiekami czai� si� wizerunek Ricka Harrisa Nathana. Jeszcze raz, od nowa patrzy�, jak ten cz�owiek umiera. Widzia� swoje r�ce, zakrywaj�ce dziur� w brzuchu Ricka, gdy desperacko pr�bowa� powstrzyma� fontanny jasnej krwi, ale ona przep�ywa�a mu mi�dzy palcami. Pami�� Nathana odtworzy�a straszliwe d�wi�ki, kt�re wydawa� Ricky; wstr�tne bulgotanie, odg�osy d�awienia, gdy bezskutecznie pr�bowa� zaczerpn�� powietrza. Zobaczy� oczy Ricka, z�e i przera�one. Poczu� jego krwaw� d�o� na swoim gardle... Obrazy znik�y, gdy ch�opiec otworzy� oczy. Podczas gdy woda i wszelkie plugastwo sp�ywa�y z jego cia�a i wiruj�c znika�y w odp�ywie - porusza� palcami n�g w mydlanej pianie i pr�bowa� si� u�miechn��. U�miech czyni najsmutniejszego cz�owieka troszk� szcz�liwszym, zwyk� mawia� ojciec - ale czy� kiedykolwiek odczuwa� a� tak wielki smutek? - O Bo�e, tak bardzo za tob� t�skni� - powiedzia� g�o�no Nathan, ale jego g�os by� szeptem. Podni�s� twarz w stron� sufitu: - Jestem w wielkich opa�ach, tatusiu. Prosz�, pom� mi. Musisz mi pom�c. Emocje, kt�re tak d�ugo powstrzymywa�, wreszcie wyrwa�y si� spod kontroli. Zacz�� p�aka�, najpierw po cichu, a potem - opuszczaj�c g�ow� na piersi i zakrywaj�c oczy d�o�mi - �a�o�nie zaszlocha�. Na zewn�trz la� rz�sisty, letni deszcz, dostarczaj�c po�ywienia ziemi, wype�niaj�c po brzegi koryta strumyk�w i na zawsze zmywaj�c �lady wystraszonego dwunastoletniego ch�opca. Rozdzia� 7 - Powiedz mi, co wiemy, Jed - zaproponowa� Michaels, odchylaj�c si� w skrzypi�cym, plastikowym fotelu. By� zn�w poranek, dzie� po Czwartym Lipca, i Michaels mia� na sobie lekki garnitur khaki z nieskazitelnie wykrochmalon� koszul� i ��tym krawatem w drobne czerwone grochy. G�o�no nigdy by tego nie przyzna�, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e dba�o�� Hacknera o str�j wp�yn�a na spos�b ubierania si� ca�ego departamentu. Kartkuj�c sw�j nieod��czny notes, Jed odfajkowywa� kolejno kl�ski ostatnich dwunastu godzin: - Poszukiwania i blokady dr�g ostatniej nocy zupe�nie nic nie da�y i spowodowa�y kompletny chaos w godzinach porannego szczytu. Nocny deszcz zatar� wszelkie tropy, kt�re mog�yby podj�� psy. Doktor Cooper jest na wakacjach, wi�c w biurze patologa powiedziano mi, �e do autopsji Ricka zabior� si� najwcze�niej jutro po popo�udniu. - A przy okazji - zawiadomi� Hackner, podnosz�c wzrok znad swojego notatnika - liczba ran k�utych wzros�a dzi� rano do co najmniej sze�ciu. Najwidoczniej wczoraj kt�r�� pomin��em. Michaels powstrzyma� si� od ironicznych komentarzy, jako �e wczoraj sam przegapi� obecno�� narz�dzia, kt�rym pope�niono zbrodni�. Hackner kontynuowa�: - Nasz szanowny prokurator okr�gowy, czcigodny J. Daniel Petrelli dzi� rano spowodowa� zwy�k� cen na rynku szminek do telewizyjnego makija�u, udzielaj�c wywiad�w we wszystkich lokalnych programach. Wie�� niesie, �e �Dzie� Dobry, Ameryko� zaprosi�o go na jutro rano. - O Chryste - j�kn�� Michaels. Poniewa� dotar� do ��ka nieco po trzeciej w nocy, zdecydowa� si� przespa� poranne wiadomo�ci. - I c� to pan Hollywood mia� do powiedzenia mieszka�com naszej prze�wietnej spo�eczno�ci? - Te same bzdury, co zwykle. Zamierza oskar�a� ma�ego Baileya jak doros�ego i wrzuci� go do wi�zienia na reszt� �ycia. Przyci�ni�ty przez dziennikarza powiedzia�, �e nie wyklucza kary �mierci. Michaels si� roze�mia�: - Tak, na pewno. Znajdzie s�dziego, kt�ry usma�y dwunastolatka na krze�le. - Nie powiedzia�, �e ma taki zamiar - sumiennie poprawi� Hackner, - ale, �e tego nie wyklucza. - No c�, pewnie, �e nie m�g� tak powiedzie�. Nie mia� jeszcze szansy stan�� do wybor�w. Michaels nie pr�bowa� ukry� swej pogardy dla Petrellego. Zazwyczaj, ambitni prokuratorzy udawali, �e zaprzeczaj�, jakoby mieli jakie� polityczne ambicje; Petrelli przez ostatnie pi�� lat u�wiadamia� wyborc�w, �e chce zosta� nast�pnym senatorem Stan�w Zjednoczonych, reprezentuj�cym Federacj� Wirginii. Zajmowa� si� osobi�cie jedynie sprawami, kt�re spe�nia�y jednocze�nie dwa kryteria: by�y bardzo nag�o�nione i stuprocentowo wygrane. Tylko je�li mia� trzech naocznych �wiadk�w i ta�m� wideo z zapisem przest�pstwa, publiczno�� mog�a ujrze� J. Daniela Petrellego w sali s�dowej. Chyba �e, oczywi�cie, mo�na by�o przypisa� sobie zaszczyty za ci�k� prac� w wygraniu jakiej� trudnej sprawy przez kt�rego� z zast�pc�w. Michaels m�g� sobie jedynie wyobrazi�, co dzi� rano Petrelli mia� do powiedzenia. G��wnym tematem jego wyborczej retoryki by� upadek moralno�ci w�r�d m�odych ludzi. Wybory za jedyne cztery miesi�ce i Petrelli nie m�g� sobie wymarzy� lepszej okazji, do wyg�oszenia pompatycznych slogan�w. - Przypuszczam, �e by� w dobrej formie i zrobi� z nas, niekompetentnych szpicli, koz�y ofiarne na wypadek, gdy co� p�jdzie �le? - Oczywi�cie. - Oczywi�cie. Przysi�gam na Boga, Jed, �e je�li jedna z moich c�rek wyro�nie na idiotk�, zmusz� j�, by zosta�a politykiem. Hackner u�miechn�� si�: - Zgaduj�, �e tw�j ojciec mia� inn� strategi�. Michaelsa spiorunowa� go wzrokiem: - Bardzo ci si� spieszy, posterunkowy, och!, sier�ancie Hackner. Co� jeszcze? - Nic dobrego. Wszystkie patrole szukaj� dzieciaka; mamy lepsze zdj�cie, przekopiowane z rocznika pi�tej klasy. - Poda� egzemplarz Michaelsowi. - Nie wygl�da za bardzo na morderc�, no nie? - skomentowa� Michaels. - Dobrzy nigdy nie wygl�daj�. Ch�opiec na zdj�ciu wygl�da�, jak z opakowania p�atk�w �niadaniowych. U�miecha� si�, b�yskaj�c niebieskimi oczami i iskrz�c biel� z�b�w do aparatu - jasnow�osy i wysportowany sprawia� wra�enie, jakby nie mia� najmniejszego w �wiecie zmartwienia. Kontrast z oficjalnym zdj�ciem, przyczepionym do ok�adki jego akt by� ogromny. Michaels westchn��. - Nie, przypuszczam, �e nie. Przy okazji, kto udost�pni� mediom zdj�cie ch�opaka? - Zgadnij. - Petrelli? - Nie mog� tego udowodni�, ale kt�by inny? Rozmawia�em o tym dzi� rano z jednym z jego faworyt�w, kt�ry przeszed� do g��bokiej defensywy, be�kocz�c, �e prawo zezwala na publikacj� podobizny nieletniego zbiega, je�li spe�nione s� pewne kryteria. Szczerze m�wi�c, straci�em zainteresowanie w po�owie odpowiedzi. Jednak nie powiedzia� �nie�. Warren pokiwa� g�ow� i odda� fotografi� Jedowi. - Dobra, do diab�a z tym. S� w ko�cu prawnikami. Wojsko zebrane? - Ano. Gotowe, czeka na przegl�d. Michaels i Hackner wstali i przeszli przez pok�j detektyw�w do ma�ej sali konferencyjnej, w kt�rej zebrali si� szefowie pozosta�ych trzech wydzia��w. Michaels wmaszerowa� do pokoju i od razu przeszed� do rzeczy: - Dzi�kuj�, �e panowie tak szybko przyszli. Ju� wiecie, �e ostatniej nocy w ADN mia�o miejsce morderstwo i �e podejrzewany zab�jca znajduje si� na wolno�ci. Morderc� jest dwunastoletni ch�opiec. Podczas przemowy Michaelsa Hackner rozda� kopie zdj�cia z rocznika. - Prasa ju� zaczyna na�miewa� si� z tej historii - kontynuowa� Michaels - utrzymuj�c sprawozdania w duchu historii o Dawidzie i Goliacie: MA�Y CH�OPIEC PRZECHYTRZY� SI�Y POLICYJNE, znacie t. Chc� wszystkim razem i ka�demu z osobna powiedzie�, �e musimy t� spraw� dzisiaj zako�czy�, a Nathana Baileya ponownie zamkn�� w wi�zieniu. Jak dot�d, nasze poszukiwania i blokada dr�g nic nie da�y. Po naszym spotkaniu sier�ant Hackner zajmie si� zaanga�owaniem w to wszystko policji stanowej, ale osobi�cie wola�bym rozwi�za� problem, p�ki jest to ci�gle sprawa lokalna. M�wi�c otwarcie, nie potrzebuj� tego ca�ego g�wna, kt�re zleci na nas, je�li damy si� pokona� przez dzieciaka. Czy jasno okre�li�em swoje stanowisko? G�owy wok� sto�u konferencyjnego przytakn�y. - Dobrze, zdopingujcie wi�c odpowiednio swoich ludzi na ulicy. Musz� go z�apa�. Na tym spotkanie si� zako�czy�o. W trakcie pokonywania dwudziestu krok�w, dziel�cych go od drzwi, Michaels us�ysza� komentarz szefa jednego z wydzia��w: - Na pewno jest �adniutkim dzieckiem. Michaels stan�� jak wryty i obr�ci� twarz w kierunku m�wi�cego. S�ynne piorunuj�ce spojrzenie doskonale dzia�a�o: - Przypomn� ci, Bob, �e ostatniej nocy to �adniutkie dziecko zamordowa�o twojego koleg� po fachu. Je�li b�dziesz dobrze wykonywa� swoj� robot�, nie b�dzie mia� okazji zrobi� tego ponownie. Rozdzia� 8 Nathan obudzi� si� nagi pod puszystym szalem, na �rodku kr�lewskiego �o�a. S�o�ce, �wiec�ce przez rozsuni�te story pada�o pod najodpowiedniejszym k�tem, by porazi� jego oczy i go zbudzi�. Ostatnim razem, gdy spogl�da� na cyfrowy zegar stoj�cy obok na nocnym stoliku, pokazywa� on drug� czterdzie�ci trzy. Teraz by�a dziewi�ta czterdzie�ci osiem. Poirytowany tym, �e jego odpoczynek zosta� przerwany, st�kn�� i odwr�ci� si� od atakuj�cych promieni s�o�ca, chowaj�c g�ow� mi�dzy poduszki. Chwil� p�niej pok�j wype�ni� si� g�osem discjockeya, rycz�cego z radio-zegara. Potem jaka� paplanina, kt�r� Nathan pr�bowa� zignorowa�, pr�buj�c odzyska� spok�j snu. Tre�� konwersacji umyka�a i powraca�a do jego �wiadomo�ci; co� o ochronie zdrowia i podatkach. Cokolwiek to by�o, wzbudza�o wiele emocji, bo ludzie na siebie krzyczeli. Wreszcie Nathan mia� tego do�� i na o�lep klepa� radio, a� ha�as umilk�. W cichym pokoju zn�w w�o�y� g�ow� mi�dzy poduszki i oczekiwa� na powr�t drzemki. Ale by�o ju� za p�no. Magia snu przemin�a. By� rozbudzony, a jego umys� zacz�� si� ju� wype�nia� my�lami o tym, czego potrzebowa�, by zaplanowa� ucieczk�. Troch� trudno, gdy si� nawet nie wie, gdz