9901

Szczegóły
Tytuł 9901
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9901 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9901 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9901 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Susanna Clarke Jonathan Strange i pan Norrell tom 01 Wydanie angielskie: 2004 Wydanie polskie: 2004 T�umaczenie: Ma�gorzata Hesko-Ko�odzi�ska Pami�ci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke�a Pan Norrell Rzadko m�wi� o magii, a gdy ju� zaczyna�, przypomina�o to lekcj� historii i nikt nie m�g� go s�ucha�. Rozdzia� pierwszy Biblioteka w Hurtfew jesie� 1806-stycze� 1807 Wiele lat temu dzia�a�o w Yorku towarzystwo mag�w. Jego cz�onkowie spotykali si� w trzeci� �rod� ka�dego miesi�ca, by wsp�lnie studiowa� d�ugie i nudne dokumenty o historii angielskiej magii. Magowie byli d�entelmenami, co oznacza�o, �e nikogo nie krzywdzili za pomoc� czar�w, ale te� nikogo nie uszcz�liwiali. Prawd� m�wi�c, �aden nie rzuci� nigdy najprostszego nawet zakl�cia, nie poruszy� moc� magii listka na drzewie, nie zawr�ci� z drogi drobinki kurzu ani nie zmieni� uczesania b�d� koloru cudzej czupryny. Mimo to cieszyli si� oni s�aw� najm�drzejszych i najlepiej obeznanych z magi� d�entelmen�w w ca�ym hrabstwie York. Pewien znakomity mag powiedzia�, �e praktykuj�cy magi� �musz� stawa� na g�owie, by dokona� jakiego� post�pu w nauce, za to talent do k��tni rozwijaj� b�yskawicznie� . Magowie z Yorku przez d�ugie lata udowadniali s�uszno�� tej tezy. Jesieni� 1806 roku do ich grona do��czy� pan John Segundus. Na pierwszym spotkaniu wyg�osi� mow� powitaln�, w kt�rej pochwali� wybitne osi�gni�cia historyczne towarzystwa i wymieni� licznych jego cz�onk�w. Wyzna�, �e istnienie tak znakomitej organizacji bardzo go zach�ci�o do zamieszkania w Yorku. Przypomnia� te�, �e magowie z p�nocy zawsze cieszyli si� wi�kszym powa�aniem ni� ci z po�udnia. Pan Segundus o�wiadczy� ponadto, �e studiowa� magi� przez wiele lat i pozna� losy wszystkich jej luminarzy. Czyta nowe publikacje po�wi�cone magii i sam przyczyni� si� do jej rozwoju. Martwi go jednak, �e �lady wielkich dokona� sztuki magicznej mo�na obecnie znale�� wy��cznie w ksi�gach, �e nie wida� ich w �yciu i nie pisze si� o nich w prasie. Pan Segundus wyzna�, �e pragnie pozna� odpowied� na pytanie, dlaczego wsp�cze�ni magowie nie pos�uguj� si� magi�, a jedynie o niej pisz�. Kr�tko m�wi�c, chcia� wiedzie�, czemu nikt w Anglii magii nie praktykuje. By�o to powszechne pytanie. Pr�dzej czy p�niej musi na nie odpowiedzie� ka�da guwernantka i ka�dy rodzic w kr�lestwie. W uczonych z Yorku nie wzbudzi�o ono jednak entuzjazmu i to z oczywistego powodu: mieli na ten temat tyle samo do powiedzenia, co inni. Prezes towarzystwa (zwa� si� doktor Foxcastle) poinformowa� wi�c Johna Segundusa, �e pytanie jest niestosowne: - Nonsensem jest za�o�enie, �e magowie maj� obowi�zek praktykowa� magi�. Chyba nie sugeruje pan, �e botanicy powinni wymy�la� kwiaty, a astronomowie przestawia� gwiazdy? Magowie, szanowny panie, studiuj� magi� praktykowan� w dawnych czasach. Czy trzeba czego� wi�cej? Starszawy mag o bladoniebieskich oczach (zwa� si� Hart albo Hunt, pan Segundus nie dos�ysza� nazwiska), odziany w pastelowy str�j, oznajmi� omdla�ym g�osem, �e sprawa nie podlega dyskusji. D�entelmenowi nie przystoi praktykowa� magii. To zaj�cie dla ulicznych sztukmistrz�w, kt�rzy oskubuj� dziatw� z grosik�w. Magia stosowana podupad�a, zbrata�a si� z lud�mi podejrzanej konduity i kojarzy si� j� z r�nymi niebieskimi ptakami, cyganeri�, w�amywaczami, a uprawia w obskurnych budkach o brudnych ��tych kotarach. O nie, d�entelmen nie powinien praktykowa� magii. Mo�e j� studiowa� (trudno o szlachetniejsze zaj�cie), ale nie wolno mu si� ni� pos�ugiwa�. Starszawy jegomo�� wbi� spojrzenie wyp�owia�ych, po ojcowsku zatroskanych oczu w pana Segundusa i wyrazi� nadziej�, �e uczony kolega nie pr�bowa� czarowa�. Pan Segundus obla� si� rumie�cem. Maksyma s�ynnego maga okaza�a si� prawdziwa. Cz�onkowie stowarzyszenia szybko si� podzielili - po�owa stan�a po stronie doktora Foxcastle�a i pana Hunta (b�d� Harta), a reszta by�a odmiennego zdania. Cz�� d�entelmen�w dosz�a do wniosku, �e w ca�ej nauce o magii nie ma wa�niejszego pytania od tego, kt�re postawi� pan Segundus. G��wnym poplecznikiem pana Segundusa okaza� si� d�entelmen o nazwisku Honeyfoot - sympatyczny, jowialny jegomo�� o rumianym obliczu i siwych w�osach, licz�cy sobie pi��dziesi�t pi�� lat. Gdy zgry�liwo�� oponent�w przybra�a na sile, a doktor Foxcastle zacz�� wyg�asza� uszczypliwe uwagi pod adresem Segundusa, pan Honeyfoot podtrzymywywa� nowego koleg� na duchu: �Prosz� na nich nie zwa�a�. Bez zastrze�e� podzielam pa�skie zdanie� - szepta�. Lub: �Ma pan absolutn� racj�, niech si� pan nie da przekabaci�!� Albo: �Trafi� pan w sedno! W rzeczy samej, drogi panie! To w�a�nie przez brak odpowiednio postawionego pytania nie mogli�my ruszy� z miejsca. Teraz, razem z panem, dokonamy wielkich rzeczy�. Te �yczliwe uwagi zyska�y wdzi�cznego s�uchacza w osobie pana Segundusa, kt�ry nie kry� zdziwienia. - Obawiam si�, �e wywo�a�em burz� - wyszemra� do pana Honeyfoota. - Nie mia�em takiego zamiaru. Liczy�em na �yczliwo�� zebranych tu d�entelmen�w. Ale zdziwienie i przygn�bienie Segundusa szybko ust�pi�o oburzeniu, kt�re wywo�a�a szczeg�lnie zjadliwa uwaga doktora Foxcastle�a. - Ten d�entelmen chyba pragnie, by spotka� nas taki sam los jak nieszcz�snych mag�w z Manchesteru! - oznajmi� Foxcastle, rzucaj�c adwersarzowi lodowate spojrzenie. Pan Segitndus nachyli� si� do pana Honeyfoota. - Nie s�dzi�em, �e magowie w hrabstwie York s� tak zawzi�ci - powiedzia� st�umionym g�osem. - Skoro magia nie ma tutaj przyjaci�, to gdzie ich szuka�? �yczliwo�� pana Honeyfoota wobec pana Segundusa by�a wi�ksza, ni� Segundus m�g� si� spodziewa�. Starszy pan zaprosi� go do swojego domu na High Petergate na wy�mienit� kolacj� w towarzystwie pani Honeyfoot i trzech urodziwych c�rek. Segundus, niezbyt zamo�ny kawaler, przyj�� zaproszenie z wdzi�czno�ci�. Po kolacji najstarsza panna Honeyfoot zasiad�a do fortepianu, a m�odsza �piewa�a po w�osku. Nast�pnego dnia pani Honeyfoot oznajmi�a m�owi, �e John Segundus to d�entelmen w ka�dym calu, ale niewiele mu to da, gdy� skromno��, pow�ci�gliwo�� i �agodno�� nie s� w cenie. Znajomo�� d�entelmen�w szybko si� zacie�nia�a. Wkr�tce pan Segundus sp�dza� nawet trzy wieczory w tygodniu w domu na High Petergate. Czasem pojawia�o si� tam tylu m�odych ludzi, �e ta�ce stawa�y si� obowi�zkowe, lecz panowie Honeyfoot i Segundus wymykali si� chy�kiem, by om�wi� jedyn� interesuj�c� ich spraw�: mianowicie dlaczego w Anglii nie praktykuje si� ju� magii? I cho� dyskutowali o tym nawet do drugiej czy trzeciej nad ranem, ani odrobin� nie zbli�yli si� do rozwi�zania. By� mo�e nie powinno to nikogo dziwi�, skoro od ponad dwustu lat bezskutecznie g�owili si� nad tym rozliczni magowie, antykwariusze i uczeni. Pan Honeyfoot by� wysokim, pogodnym i wiecznie u�miechni�tym jegomo�ciem o niespo�ytej energii. Wci�� co� robi� lub planowa� zrobi�, ale rzadko rozmy�la� nad celowo�ci� swych poczyna�. W obecnej sytuacji przypomnia� sobie post�powanie s�ynnych �redniowiecznych mag�w . Maj�c do rozwi�zania pozornie nierozwi�zywalny problem, wyje�d�ali oni na rok i jeden dzie�, w towarzystwie tylko jednego lub dw�ch elf�w i zawsze znajdowali w�a�ciw� odpowied�. Pan Honeyfoot o�wiadczy� wi�c Segundusowi, �e jego zdaniem nie pozostaje im nic innego, jak i�� w �lady tych wielkich m��w. Cz�� �redniowiecznych mag�w uda�a si� w najodleglejsze rejony Anglii, Szkocji i Irlandii (gdzie magia by�a najpot�niejsza), a inni ca�kiem znikn�li z tego �wiata i nikt nie mia� pewno�ci, dok�d pojechali i co robili po dotarciu do celu. Pan Honeyfoot nie proponowa� a� tak dalekiej podr�y. W og�le nie chcia� si� zbytnio oddala�, bo zim� drogi by�y w op�akanym stanie. Mia� jednak g��bokie prze�wiadczenie, �e powinni si� dok�d� uda� i zasi�gn�� czyjej� rady, bo inaczej obaj tutaj zgnu�niej�. Korzy�ci ze �wie�ego spojrzenia na spraw� by�yby niezmierzone, ale nic nie przychodzi�o im do g�owy. Pan Honeyfoot by� ju� bliski rozpaczy, gdy nagle przypomnia� sobie o pewnym magu. Kilka lat wcze�niej do cz�onk�w towarzystwa dotar�a wiadomo��, �e w cichym zak�tku hrabstwa York �yje jeszcze jeden mag. D�entelmen �w podobno dniem i noc� studiowa� rzadkie teksty o magii, zgromadzone w zasobnej bibliotece. Doktor Foxcastle ustali� nazwisko i adres maga, po czym napisa� do niego uprzejmy list z propozycj� wst�pienia do towarzystwa mag�w Yorku, ale w odpowiedzi tajemniczy jegomo�� podzi�kowa� jedynie za uczyniony mu honor i wyrazi� g��bokie ubolewanie, �e nie mo�e przyjecha�. Przyczyn� by�a du�a odleg�o�� dziel�ca York i opactwo Hurtfew, liche drogi oraz praca, kt�rej �adn� miar� nie m�g� zaniedba�. Wszyscy cz�onkowie towarzystwa obejrzeli list i wyrazili w�tpliwo��, czy kto�, kto stawia tak ma�e litery, mo�e by� przyzwoitym magiem. Nast�pnie z niejakim �alem za wspania�� bibliotek�, kt�rej nie b�dzie im dane zobaczy�, wyrzucili uczonego ze swych my�li. Pan Honeyfoot doszed� jednak do wniosku, �e ze wzgl�du na powag� problemu nie mog� omija� �adnej drogi, kt�ra mo�e ich doprowadzi� do odpowiedzi. Kto wie, mo�e warto pozna� opini� nieznajomego? Napisa� do� zatem list z informacj�, �e wraz z panem Segundusem pozwol� sobie odwiedzi� maga o czternastej trzydzie�ci, w trzeci wtorek po Bo�ym Narodzeniu. Nie musieli d�ugo czeka� na odpowied�. Gdy nadesz�a, pan Honeyfoot, �yczliwy i przyjazny z natury, niezw�ocznie pos�a� po pana Segundusa i pokaza� mu list. Mag napisa�, oczywi�cie drobnymi literkami, �e ch�tnie zawrze z nimi znajomo��. To w zupe�no�ci wystarczy�o. Wielce zadowolony pan Honeyfoot natychmiast po�pieszy� powiadomi� stangreta Watersa, �e wkr�tce b�dzie potrzebny. Pan Segundus z listem w d�oni zosta� sam w pokoju. Przeczyta�: �Przyznaj�, nieco mnie zdumiewa ten niespodziewany zaszczyt. Niezmiernie trudno poj��, czemu magowie z Yorku, czerpi�cy tak� rado�� z w�asnego towarzystwa i nieocenione korzy�ci z m�dro�ci swojej i koleg�w, pragn� zasi�gn�� porady takiego jak ja odludka...� List bez w�tpienia tr�ci� sarkazmem. Autor w ka�dym s�owie szydzi� z pana Honeyfoota i pan Segundus z ulg� stwierdzi�, �e usz�o to uwagi jego uczonego kolegi, w przeciwnym bowiem razie nie spieszy�by tak rado�nie umawia� Watersa. List by� do tego stopnia nie�yczliwy, �e pragnienie poznania nowego maga ca�kiem opu�ci�o pana Segundusa. Trudno, pomy�la� jednak, trzeba jecha�, takie jest �yczenie pana Honeyfoota. I c� strasznego mo�e si� wydarzy�? Poznamy go, rozczarujemy si� i ju�, po sprawie. Na dzie� przed wyjazdem rozp�ta�a si� burza. Ulewa pozostawi�a po sobie liczne nieforemne jeziorka na nagich, brunatnych polach. Nazajutrz mokre dachy wygl�da�y jak z po�yskliwego zimnego kamienia, a pow�z pocztowy pana Honeyfoota przemierza� �wiat, w kt�rym prawa natury wydawa�y si� zak��cone: ch�odne szare niebo spuch�o i ci��y�o nad zazwyczaj rozleg�ymi i przyjaznymi terenami... Zazwyczaj, bo dzisiaj by�y one mgliste i ponure. Rozmow� rozpocz�� pan Segundus. Ju� od pierwszego spotkania z panem Honeyfootem zamierza� go spyta� o uczone towarzystwo mag�w z Manchesteru, o kt�rym wspomnia� doktor Foxcastle. Uczyni� to teraz. - Towarzystwo to powsta�o ca�kiem niedawno - odpar� pan Honeyfoot. - Jego cz�onkami zostali mniej znacz�cy duchowni, powszechnie szanowani byli kupcy, aptekarze, prawnicy, no i emerytowani fabrykanci, kt�rzy lizn�li nieco �aciny i innych nauk. Mo�na by ich wszystkich okre�li� mianem p�d�entelmen�w. Jak mniemam, doktora Foxcastle�a ucieszy� rozpad towarzystwa. Jego zdaniem ludzie tego pokroju nie maj� prawa studiowa� magii. Ale, drogi panie, znalaz�o si� w tym gronie kilku zmy�lnych osobnik�w. Zacz�li, podobnie jak pan, od pr�by przywr�cenia �wiatu magii. Byli praktyczni, kierowali �i� rozumem i prawami nauki, podobnie jak w rzemio�le. Nazwali to racjonaln� taumaturgi�. �ci�gn�li jednak na siebie rozmaite k�opoty. Niepowodzenie ich zniech�ci�o, i nic dziwnego. Doszli do wniosku, �e magia nie istnieje i nigdy nie istnia�a. Twierdzili, �e aureaci byli oszustami lub padli ofiar� oszustwa. I �e Kr�l Kruk�w to wymys� Anglik�w z p�nocy, kt�rzy pragn�li si� uchroni� przed tyrani� po�udniowc�w (jako mieszka�cy p�nocy, magowie z Manchesteru do pewnego stopnia si� z nimi solidaryzowali). Och, ich argumenty by�y bardzo pomys�owe, cho� nieco naiwne. Zapomnia�em, jak pr�bowali t�umaczy� istnienie elf�w. Jak ju� m�wi�em, rozwi�zali towarzystwo, a jeden z nich, chyba Aubrey, zamierza� wszystko spisa� i opublikowa�. Okaza�o si� jednak, �e opanowa�a go nieuleczalna melancholia, przez co w og�le nie m�g� si� zabra� do pracy. � Biedaczysko - westchn�� pan Segundus. - Mo�e to wina naszej epoki. To nie s� dobre czasy dla magii i wiedzy, prawda? Nie�le prosperuj� kupcy, �eglarze, politycy, ale nie magowie. Nasz czas min��. - Segundus popad� w chwilow� zadum�. - Trzy lata temu bawi�em w Londynie i spotka�em sztukmistrza, wagabund� z osobliwym defektem cia�a. Cz�owiek ten nam�wi� mnie na rozstanie z okr�g�� sumk� w zamian za dopuszczenie do wielkiego sekretu. Gdy mu zap�aci�em, o�wiadczy�, �e pewnego dnia dwaj magowie przywr�c� magi� w Anglii. Nie wierz� w przepowiednie, lecz zmobilizowa�o mnie to do odkrycia przyczyn naszego upadku. Czy to nie dziwne? � Ma pan racj�, przepowiednie s� nonsensem - odpar� ze �miechem pan Honeyfoot, ale chwil� p�niej, tkni�ty nag�� my�l�, doda�: - Jednak dwaj magowie to my: Honeyfoot i Segundus. - Wypowiedzia� oba nazwiska na g�os, zastanawiaj�c si� zapewne, jak by si� prezentowa�y w gazetach i historycznych ksi�gach. - Honeyfoot i Segundus - brzmi znakomicie. Pan Segundus pokr�ci� g�ow�. - �w cz�owiek zna� moj� profesj�, wi�c mog�em si� spodziewa� k�amstwa, i� to w�a�nie ja b�d� jednym z wybra�c�w. Koniec ko�c�w jednak powiedzia� wprost, �e nie chodzi o mnie. Ale kaza� mi napisa� moje nazwisko i d�ugo si� w nie wpatrywa�. - Pewnie dostrzeg�, �e nie wydusi z pana ju� ani grosza - zauwa�y� Honeyfoot. Opactwo Hurtfew le�a�o ponad dwadzie�cia kilometr�w na p�nocny zach�d od Yorku, ale po opactwie osta�a si� jedynie nazwa. Obecny budynek powsta� za panowania kr�lowej Anny. Siedziba maga by�a imponuj�ca, staro�wiecka i solidna, po�o�ona w pi�knym parku pe�nym upiornie wygl�daj�cych drzew. Park przecina�a rzeka Hurt, nad ni� zbudowano elegancki, zapewne klasycystyczny most. Gospodarz (zwa� si� Norrell) czeka� na go�ci w westybulu. By� drobny niczym jego pismo, a witaj�c ich, przem�wi� cicho, jakby nie nawyk� do wypowiadania my�li na g�os. Pan Honeyfoot, nieco przyg�uchy, nie dos�ysza�. - Starzej� si�, szanowny panie. To powszechna przypad�o�� - wyja�ni�. - Prosz� o wyrozumia�o��. Pan Norrell zaprowadzi� ich do imponuj�cego salonu, gdzie nie zapalono �adnych �wiec. Wprawdzie w kominku bucha�y wysokie p�omienie, a przez dwa eleganckie okna wpada�o nieco �wiat�a, ale atmosfera nie by�a zbyt pogodna. Pan Segundus nie m�g� si� pozby� wra�enia, �e w pokoju p�onie jeszcze inny ogie�, ci�gle wi�c wierci� si� na krze�le i szuka� go wzrokiem. Niczego jednak nie dostrzeg� - mo�e chodzi�o o odbicia w lustrze lub w szkle wiekowego zegara? Pan Norrell oznajmi�, �e czyta� dzie�o pana Segundusa, czyli opis elf�w w s�u�bie Martina Pale�a . - Godna uznania praca, szanowny panie, ale nie uwzgl�dni� pan mistrza Fallowthoughta. Zgoda, to nikt wa�ny, a jego u�yteczno�� dla wielkiego doktora Pale�a budzi w�tpliwo�ci , ale pa�skie opracowanie jest bez niego niepe�ne. Zapad�o milczenie. - Elf zwany Fallowthought? - przem�wi� w ko�cu pan Segundus. - Ja... chcia�em powiedzie�, �e nigdy nie s�ysza�em o takim stworzeniu. Ani w tym �wiecie, ani w �adnym innym. Po raz pierwszy pan Norrell u�miechn�� si� pow�ci�gliwie. � W rzeczy samej - powiedzia�. - Wci�� zapominam. Mo�na o nim przeczyta� u Holgartha i Piekle�a w historii ich kontakt�w z mistrzem Fallowthoughtem, kt�rej zapewne pan nie czyta�. I bardzo dobrze. C� za nieciekawa para, bardziej �az�gi ni� magowie. Im mniej si� o nich wie, tym lepiej. � Drogi panie! - zakrzykn�� pan Honeyfoot, podejrzewaj�c, �e pan Norrell m�wi o jednej ze swych ksi�g. - S�yszeli�my niezwyk�e rzeczy o pa�skiej bibliotece. Wszyscy magowie w Yorkshire a� zzieleniej� z zazdro�ci na wie�� o tym, ile wolumin�w pan tu zgromadzi�! � Doprawdy? - spyta� zimno pan Norrell. - Zdumiewa mnie pan. Nie mia�em poj�cia, �e moja osoba budzi tyle emocji. Zapewne to sprawka Thoroughgooda, sprzedawcy ksi��ek i innych drobiazg�w na Coffee Yard w Yorku - doda� z zadum�. - Childermass ostrzega� mnie, �e Thoroughgood to plotkarz. Pan Honeyfoot nic z tego nie rozumia�. Gdyby on dysponowa� takimi zbiorami, z przyjemno�ci� by si� nimi chwali�, rozprawia� o nich, zbiera� pochwa�y! Nie m�g� uwierzy�, �e pan Norrell nie podziela jego entuzjazmu. Pragn�c zatem wykaza� si� uprzejmo�ci� i zarazem uspokoi� gospodarza (wbi� sobie do g�owy, �e ma do czynienia z d�entelmenem bardzo nie�mia�ym z natury), zapyta�: - Czy wolno mi, szanowny panie, poprosi� o pokazanie nam pa�skiej wspania�ej biblioteki? Pan Segundus by� pewien, �e pan Norrell odm�wi, ale mag przez chwil� patrzy� na nich spokojnie (mia� ma�e niebieskie oczy i zdawa� si� zerka� na d�entelmen�w z jakiego� zakamarka w swej g�owie) i jakby w przyp�ywie mi�osierdzia spe�ni� pro�b�. Pan Honeyfoot zacz�� wi�c wierzy�, �e sprawi� panu Norrellowi niemal r�wnie wielk� przyjemno�� jak samemu sobie. Pan Norrell poprowadzi� obu d�entelmen�w korytarzem - ca�kiem zwyczajnym, zdaniem pana Segundusa. �ciany pokrywa�a boazeria z l�ni�cego d�bu, pachnia�o tu pszczelim woskiem. Potem przemierzyli schody, a mo�e zaledwie trzy lub cztery schodki, i p�niej zn�w korytarz. Tu powietrze by�o nieco ch�odniejsze - pod�og� wyciosano z solidnego kamienia z Yorkshire. Wszystko wydawa�o si� ca�kiem zwyczajne. (Chyba �e drugi korytarz pojawi� si� przed schodami lub schodkami. A czy tam w og�le by�y jakie� schody?) Jedno tylko zdziwi�o pana Segundusa. Nale�a� do tych szcz�liwc�w, kt�rzy zawsze wiedz�, czy stoj� twarz� na p�noc, czy na po�udnie. Rozeznanie to by�o dla niego tak naturalne jak znajomo�� w�asnego cia�a. Ale w domu Norrella �w dar znik�. P�niej Segundus nie m�g� sobie przypomnie� rozk�adu korytarzy ani pokoj�w, kt�re mijali. Nie wiedzia� te�, po jakim czasie dotarli do biblioteki. Odnosi� wra�enie, �e pan Norrell odkry� pi�t� stron� �wiata, nie wsch�d i nie po�udnie, nie zach�d i nie p�noc, ale co� zupe�nie innego, i w�a�nie w tym kierunku ich prowadzi�. Pan Honeyfoot za� nie zauwa�y� niczego dziwnego. Biblioteka by�a chyba odrobin� mniejsza od salonu. W palenisku p�on�� imponuj�cy ogie�, wsz�dzie panowa�y spok�j i cisza. I tu jednak �r�d�em �wiat�a nie mog�y by� tylko trzy wysokie okna podzielone na dwana�cie szybek. Raz jeszcze pana Segundusa zacz�o dr�czy� niezno�ne wra�enie, �e w pokoju s� inne �wiece, inne okna albo drugi kominek, co t�umaczy�oby dziwne �wiat�o. Za oknami angielski deszcz la� jak z cebra, wi�c Segundus nie widzia�, na co wychodz�, nie mia� te� poj�cia, do kt�rej cz�ci domu trafili. W pokoju przy stole siedzia� jaki� m�czyzna. Wsta� na ich powitanie, a pan Norrell oznajmi�, �e to Childermass, jego dysponent. Panom Honeyfootowi i Segundusowi nie trzeba by�o wyja�nia�, �e biblioteka w opactwie Hurtfew jest cenniejsza dla jej w�a�ciciela ni� wszystkie bogactwa �wiata. Nie zdumia�o ich wi�c, �e pan Norrell trzyma� najdro�szy swemu sercu skarb w pi�knym opakowaniu. Rega�y stoj�ce wzd�u� �cian zbudowano z angielskiego drewna; przypomina�y gotyckie �uki zdobione rze�bami przedstawiaj�cymi li�cie (suche i zwini�te, jakby artysta zamierza� uwieczni� jesie�), splecione korzenie i ga��zie, jagody i bluszcz. Wszystko to by�o zachwycaj�ce, nie mog�o si� jednak r�wna� ze wspania�o�ci� ksi�g. Ka�dy adept magii dowiaduje si� na samym pocz�tku, �e istniej� ksi�gi o magii oraz ksi�gi magii. Potem u�wiadamia sobie, �e ca�kiem przyzwoite egzemplarze tych pierwszych mo�na naby� u dobrego ksi�garza za dwie albo trzy gwinee, te drugie natomiast cenniejsze s� od z�ota . Kolekcj� mag�w Yorku uwa�ano za wybitn�, wr�cz nadzwyczajn�. Pi�� nale��cych do niej dzie� powsta�o mi�dzy rokiem 1550 a 1700 i s�usznie mo�na je by�o nazwa� ksi�gami magii (cho� jedna sk�ada�a si� z zaledwie kilku postrz�pionych stronic). Ksi�gi magii to rzadko�� i ani pan Segundus, ani pan Honeyfoot nigdy nie widzieli w prywatnej bibliotece wi�cej ni� dw�ch czy trzech egzemplarzy. W Hurtfew �ciany by�y zas�oni�te rega�ami, na kt�rych sta�o mn�stwo wolumin�w, wi�kszo�� by�a ksi�gami magii. Jasne, �e niekt�re oprawiono ca�kiem niedawno, z pewno�ci� na polecenie pana Norrella (w zwyk�� sk�r� ciel�c�, tytu�y za� wyt�oczono srebrnymi kapitalikami). Mn�stwo tom�w mia�o jednak bardzo, bardzo, bardzo stare oprawy, a ich grzbiety i rogi wyra�nie si� kruszy�y. Pan Segundus rzuci� okiem na ksi�gi na najbli�szej p�ce. Pierwszy przeczytany tytu� brzmia�: Jako� zadawa� kwestie mrokom i t�umaczenia ich pojmowa�. - G�upstwo - zauwa�y� pan Norrell. Pan Segundus drgn��. Nie wiedzia�, �e gospodarz stoi tak blisko. - Szkoda na to czasu - doda� pan Norrell. Segundus spojrza� zatem na nast�pn� ksi��k� - Wskaz�wki Belasisa. � Zapewne Belasis nie jest panu obcy? - spyta� Norrell. � S�ysza�em o nim. Podobno rozumia� istot� rzeczy! S�ysza�em jednak r�wnie�, �e �aden egzemplarz Wskaz�wek nie dotrwa� do naszych czas�w, lecz ksi�ga ta tu stoi. To nadzwyczajne, szanowny panie, cudowne! � Wiele si� pan po nim spodziewa - zauwa�y� Norrell. - Niegdy� podziela�em pa�ski entuzjazm. Miesi�cami studiowa�em jego prace. W ostatecznym rozrachunku jednak rozczarowuje. Jest mistyczny tam, gdzie powinien by� zrozumia�y, i oczywisty tam, gdzie powinien by� niejasny. Pewnych rzeczy nie nale�y spisywa� dla �wiata. � Ma pan tu ksi�g�, o kt�rej nigdy nie s�ysza�em - zauwa�y� pan Segundus, zmieniaj�c temat. - Wybitne osi�gni�cia judeochrze�cija�skiej magiji. � Ha! - krzykn�� pan Norrell. - Pochodzi z siedemnastego wieku, ale to r�wnie� nic warto�ciowego. Autor by� k�amc�, moczymord� i cudzo�o�nikiem. Cieszy mnie, �e poszed� w niepami��. Wygl�da�o na to, �e pan Norrell nienawidzi mag�w, i to nie tylko �yj�cych. Wzi�� pod lup� tak�e zmar�ych i uzna�, �e sporo im brakuje do doskona�o�ci. Tymczasem pan Honeyfoot, z r�koma w g�rze niczym rozmodlony metodysta, truchta� od rega�u do rega�u. Przystawa� jedynie na chwil�, by przeczyta� jaki� tytu�, zanim wpada� mu w oko nast�pny. � Drogi panie! - wykrzykn��. - Co za zbiory! Z pewno�ci� znajdziemy tutaj odpowiedzi na wszystkie nasze pytania! � Szczerze w to w�tpi� - odrzek� sucho pan Norrell. Dysponent parskn�� �miechem i cho� niew�tpliwie drwi� z pana Honeyfoota, pan Norrell nie udzieli� mu reprymendy. Pan Segundus zacz�� si� zastanawia�, czym Childermass dysponuje w domu pana Norrella. Ze swoimi d�ugimi w�osami, potarganymi jak po burzy i czarnymi niczym skrzyd�o kruka, pasowa�by jak ula� do ch�ostanego wiatrem wrzosowiska albo ponurego zau�ka, a mo�e nawet powie�ci pani Radcliffe. Pan Segundus zdj�� Wskaz�wki Jacques�a Belasisa i, mimo nieprzychylnej oceny pana Norre�la, natychmiast natrafi� na dwa niezwyk�e ust�py . Potem, �wiadom up�ywu czasu i spojrzenia dysponenta, otworzy� Wybitne osi�gni�cia judeochrze�cija�skiej magiji. Nie by�a to drukowana ksi�ga, �ecz pospieszne bazgra�y na odwrocie najr�niejszych �wistk�w, g��wnie rachunk�w z piwiarni. Pan Segundus zatopi� si� w lekturze. Autor ksi�gi, siedemnastowieczny mag, u�ywa� nadprzyrodzonych mocy przeciwko wielkim i pot�nym wrogom w bitwach, w kt�rych nie powinien bra� udzia�u �aden obeznany z magi� �miertelnik. Widz�c zbli�aj�cych si� ze wszystkich stron wrog�w, spisywa� w po�piechu histori� swoich sukces�w, �wiadom, �e czas ucieka i wkr�tce spotka go, w najlepszym wypadku, �mier�. Pok�j pogr��y� si� w mroku. Wiekowe gryzmo�y by�y coraz trudniejsze do odczytania. Do biblioteki weszli dwaj lokaje i pod okiem najwyra�niej niezbyt rozmownego dysponenta zapalili �wiece, zaci�gn�li zas�ony i dorzucili w�gla do ognia. Pan Segundus uzna�, �e czas przypomnie� panu Honeyfootowi, i� pan Norrell ci�gle nie pozna� celu ich wizyty. Gdy opuszczali bibliotek�, pan Segundus zauwa�y� co� dziwnego. Przy kominku sta� niewielki stolik, a na jego blacie, opr�cz no�yc i gro�nego no�a, nadaj�cego si� w sam raz do przycinania ga��zi, le�a�a bardzo stara sk�rzana oprawa ksi�gi, ale bez zawarto�ci. Pan Segundus pomy�la�, �e mo�e gospodarz pos�a� ksi�g� do introligatora, zaraz jednak doszed� do wniosku, �e wyj�cie stronic by�o zadaniem dla bardzo wprawnej osoby. Po co wi�c pan Norrell mia�by sam je usuwa� i ryzykowa� ich zniszczenie? Kiedy znowu siedzieli w salonie, pan Honeyfoot przem�wi� do pana Norrella: � To, co tu dzisiaj zobaczy�em, przekonuje mnie, �e w�a�nie pan mo�e nam pom�c. Ja i pan Segundus s�dzimy, �e wsp�cze�ni magowie pod��aj� niew�a�ciw� drog�, marnuj�c energi� na b�ahostki. Czy zgodzi si� pan z nami? � Bez w�tpienia - odpar� pan Norrell. � Pytanie brzmi nast�puj�co - ci�gn�� Honeyfoot. - Dlaczego magia podupad�a w naszym wielkim narodzie? Dlaczego ju� si� jej w Anglii nie praktykuje? Pan Norrell rzuci� mu surowe spojrzenie, a w jego oczach co� b�ysn�o. Zacisn�� usta, jakby pr�bowa� st�umi� niezmiern� rado��. Pan Segundus pomy�la�, �e ich gospodarz d�ugo czeka� na to pytanie i od lat ma gotow� odpowied�. - Nie mog� panom pom�c, gdy� nie rozumiem problemu - odrzek� pan Norrell. - Magia nie znikn�a z Anglii. Sam j� z powodzeniem stosuj�. Rozdzia� drugi Gospoda Pod Odwieczn� Gwiazd� stycze�-luty 1807 Gdy pow�z wyjecha� za bram�, pan Honeyfoot zakrzykn��: � Praktykuj�cy mag w Anglii! I do tego w hrabstwie York! Co za zrz�dzenie opatrzno�ci! Drogi panie, to pa�ska zas�uga. Pan czuwa�, podczas gdy reszta z nas uci�a sobie drzemk�. Gdyby nie pa�ska zach�ta, by� mo�e nigdy nie odkryliby�my pana Norrella. On sam z pewno�ci� nie zechcia�by nas szuka�. Jest raczej pow�ci�gliwy. Nic nie wiemy o jego osi�gni�ciach w dziedzinie mSgii, o�wiadczy� jedynie, �e odni�s� sukces. Drogi panie, nasze zadanie jest oczywiste. To na nas spoczywa obowi�zek przezwyci�enia wrodzonej skromno�ci pana Norrella. Dzi�ki nam triumfalnie wkroczy na scen�! � By� mo�e - powiedzia� pan Segundus z pow�tpiewaniem. � Nie twierdz�, �e p�jdzie nam jak po ma�le - ci�gn�� pan Honeyfoot. - Jest nieco ma�om�wny i stroni od ludzi. Musi jednak poj��, �e dla dobra kraju powinien si� podzieli� swoj� wiedz�. To d�entelmen. Zna wi�c sw� powinno�� i bez w�tpienia j� spe�ni. Drogi panie! Zas�u�y� pan na gor�ce podzi�kowania ka�dego maga w tym kraju! Ale smutna prawda by�a taka, �e angielscy magowie wyj�tkowo niech�tnie obsypywali innych pochwa�ami. Panowie Honeyfoot i Segundus mogliby dokona� najwa�niejszego od trzech stuleci odkrycia w dziedzinie magii, lecz i tak niemal ka�dy mag z Yorku uzna�by natychmiast, �e sam lepiej by si� wywi�za� z tego zadania. I rzeczywi�cie, gdy w nast�pny wtorek zwo�ano nadzwyczajne zebranie Uczonego Towarzystwa Mag�w Yorku, niewielu jego cz�onk�w sk�onnych by�o uzna� zas�ugi pana Segundusa. O si�dmej wieczorem we wtorek g�rna izba gospody Pod Odwieczn� Gwiazd� na Stonegate p�ka�a w szwach. Najwyra�niej nowiny przywiezione przez pan�w Honeyfoota i Segundusa zwabi�y wszystkich, kt�rzy kiedykolwiek zerkn�li do ksi�gi magii - a York by� nadal jednym z najg�ciej zamieszkanych przez mag�w miast w ca�ej Anglii. Chyba jedynie kr�lewskie miasto Newcastle mog�o si� poszczyci� wi�ksz� ich liczb�. W izbie panowa� taki �cisk, �e wielu d�entelmen�w zmuszonych by�o sta�, mimo �e s�u�ba wci�� donosi�a krzes�a. Doktorowi Foxcastle�owi przypad� wy�mienity mebel: wysoki, czarny i dziwacznie rze�biony, podobny do tronu. Z r�kami splecionymi na wydatnym brzuchu wygl�da� na nim niezwykle imponuj�co na tle kotar z czerwonego aksamitu. W gospodzie Pod Odwieczn� Gwiazd� s�u�ba roznieci�a wielki ogie�, by uchroni� go�ci przed ch�odem styczniowego wieczoru. Leciwi magowie o po��k�ych, pokrytych paj�czyn� zmarszczek twarzach siedzieli wok� kominka, otuleni kraciastymi szalami. Pami�tali oni czasy panowania Jerzego II albo jeszcze dawniejsze. Towarzyszyli im r�wnie wiekowi lokaje z butelkami lekarstw w kieszeniach. Pan Honeyfoot wita� wszystkich s�owami: �Jak si� pan miewa, panie Aptree? Jak si� pan miewa, panie Greyshippe? Czy pozostaje pan w dobrym zdrowiu, panie Tunstall? Tak si� ciesz�, �e was widz�, panowie! Zapewne przyszli�cie tu dzieli� z nami rado��? Lata sp�dzone w g�uszy dobiegaj� ko�ca. Och! Nikt nie wie lepiej od was, panowie, co to by�y za lata! Ale raz jeszcze magia stanie si� doradc� i obro�c� Anglii! A co poczuj� Francuzi na wie�� o tym? A niech mnie! Wcale si� nie zdziwi�, je�li natychmiast og�osz� kapitulacj�. Pan Honeyfoot mia� na podor�dziu mn�stwo podobnych o�wiadcze�. Przygotowa� sobie mow�, by zaprezentowa� zgromadzonym nadzwyczajne korzy�ci, jakie Anglia b�dzie czerpa�a z magii. Zdo�a� jednak wyg�osi� zaledwie kilka zda�. Wygl�da�o na to, �e ka�dy bez wyj�tku d�entelmen w izbie odczuwa gwa�town� potrzeb� podzielenia si� z reszt� towarzystwa swoj� opini� na ten temat. Panu Honeyfootowi pierwszy przerwa� doktor Foxcastle. - Z przykro�ci� obserwuj�, drogi panie - przem�wi� z wysokiego czarnego tronu - jak o�miesza pan magi�, do kt�rej, jak wiem, sam �ywi pan wielki szacunek. Wystawia j� pan na po�miewisko, snuj�c niestworzone historie i dziel�c si� ze wszystkimi bzdurnymi pomys�ami. Szanowny panie - Foxcastle zwr�ci� si� do pana Segundusa, kt�ry zdaniem doktora by� �r�d�em wszystkich k�opot�w - nie wiem, czy takie zwyczaje panuj� w pana stronach, w hrabstwie York jednak nie powa�amy ludzi, kt�rzy chc� zyska� s�aw� kosztem spokoju ducha innych. Tylko tyle zdo�a� powiedzie� doktor Foxcastle. Reszta jego s��w uton�a w gniewnych pokrzykiwaniach zwolennik�w pan�w Honeyfoota i Segundusa. Nast�pnie g�os zabra� d�entelmen, kt�ry zastanawia� si�, czy obaj panowie nie dali si� zwie�� Norrellowi, kt�ry by� z pewno�ci� niespe�na rozumu i nie r�ni� si� od reszty szale�c�w oznajmiaj�cych wszem wobec, �e s� Kr�lem Kruk�w. Pewien p�owow�osy d�entelmen uwa�a�, �e panowie Honeyfoot i Segundus powinni byli sk�oni� Norrella do natychmiastowego opuszczenia domu i triumfalnego wjechania kolas� (w styczniowym mrozie!) do Yorku, �eby d�entelmen �w m�g� rozrzuca� li�cie bluszczu na drodze . Jeden z leciwych pan�w przy kominku �arliwie przy czym� obstawa�, ale g�os mia� ju� bardzo s�aby, a nikomu nie chcia�o si� przys�uchiwa�, co te� pragn�� powiedzie�. W spotkaniu wzi�� te� udzia� wysoki jegomo�� o nazwisku Thorpe - niezbyt bieg�y w magii, ale obdarzony rzadkim u mag�w zdrowym rozs�dkiem. Od pocz�tku uwa�a�, �e panu Segundusowi przyda si� zach�ta w jego pr�bach znalezienia odpowiedzi na pytanie, gdzie znikn�a angielska magia. Nie przypuszcza� jednak, �e pan Segundus tak rych�o zako�czy poszukiwania. Teraz wi�c, zdaniem pana Thorpe�a, nie powinno si� jego ustale� tak po prostu odrzuca�. - Pan Norrell twierdzi, �e praktykuje magi�. Niewiele o nim wiadomo, za to wszyscy s�yszeli�my o jego bibliotece i znajduj�cych si� w niej bia�ych krukach. Cho�by z tego wzgl�du warto dobrze przemy�le� decyzj�. Nie bez znaczenia jest r�wnie� to, �e rozmawia�o z nim dw�ch powa�nych uczonych, kt�rzy nie w�tpi� w jego s�owa. - Pan Thorpe odwr�ci� si� teraz do pana Honeyfoota. - Wierzy pan temu cz�owiekowi, prawda? Czy mo�emy si� dowiedzie�, co pana do niego przekona�o? Reakcja pana Honeyfoota na to pytanie by�a nieco dziwna. Najpierw u�miechn�� si� z wdzi�czno�ci�, jakby Thorpe da� mu szans� zaprezentowania przekonuj�cych powod�w. Potem otworzy� usta... i nagle znieruchomia�. Bezradnie rozejrza� si� wok�, jakby niezwykle istotne argumenty rozp�yn�y si� w�a�nie we mgle, a on nie potrafi� ju� ich odnale��. Wymamrota� tylko co� na temat uczciwego oblicza pana Norrella. Nie usatysfakcjonowa�o to cz�onk�w towarzystwa (gdyby spotka� ich zaszczyt ujrzenia oblicza pana Norrella, byliby usatysfakcjonowani w jeszcze mniejszym stopniu). - Thorpe odwr�ci� si� wi�c do pana Segundusa i zapyta�: - Pan r�wnie� widzia� pana Norrella. Jaka jest pa�ska opinia? Dopiero teraz wszyscy zauwa�yli niezwyk�� blado�� pana Segundusa. Niekt�rzy natychmiast przypomnieli sobie, �e nie odpowiedzia� na ich powitanie, jakby nie m�g� zebra� my�li. � S�abo panu? - spyta� pan Thorpe �agodnie. � Nie, nie - wyszepta� pan Segundus. - To nic takiego. Dzi�kuj�. Wydawa� si� jednak tak zagubiony, �e kto� zaoferowa� mu krzes�o, a inny mag poszed� po kielich wina z Wysp Kanaryjskich. P�owow�osy d�entelmen, ten sam, kt�ry chcia� rzuca� li�cie bluszczu przed kolas� pana Norrella, mia� nadziej�, �e pana Segundusa zauroczono i �e zaraz ujrz� co� niezwyk�ego. Pan Segundus westchn�� i rzek�: - Dzi�kuj�. Nie zachorowa�em, ale od zesz�ego tygodnia jestem przygn�biony i jaki� niesw�j. Pani Pleasance da�a mi m�czki z maranty i mikstur� z korzenia lukrecji, ale nie pomog�y. Wszystkiemu winien zam�t w mojej g�owie. Gdyby�cie zapytali, panowie, dlaczego wierz�, �e magia powr�ci�a do Anglii, odpowiedzia�bym, �e j� widzia�em. Wra�enie, �e j� widzia�em, jest naj�ywsze tu i tu... - Pan Segundus dotkn�� czo�a i serca. - Wiem jednak, �e niczego tak naprawd� nie widzia�em. Pan Norrell nie pokaza� nam magii. Zapewne tylko to sobie wyobrazi�em. Towarzystwo o�ywi�o si� na nowo. S�abowity d�entelmen siedz�cy ko�o kominka u�miechn�� si� i zapyta�, czy ktokolwiek co� z tego rozumie. Nagle pan Thorpe wykrzykn��: - Dobry Bo�e! Co za niedorzeczno��! My, racjonali�ci, siedzimy tu, spieraj�c si� o to, czy Norrell cokolwiek potrafi, a przecie� wystarczy�oby go poprosi�, by zaprezentowa� nam magi� na dow�d prawdziwo�ci swoich s��w. By�o to tak rozs�dne spostrze�enie, �e magowie raptownie zamilkli. Nie nale�y jednak przez to rozumie�, �e propozycja Thorpe�a spotka�a si� z powszechn� akceptacj�, sk�d�e znowu... Kilku magom, w tym doktorowi Foxcastle�owi, w og�le nie przypad�a do gustu. Skoro mieli prosi� Norrella o zaprezentowanie magii, istnia�o niebezpiecze�stwo, �e faktycznie to uczyni. A przecie� wcale nie chcieli ogl�da� magii w praktyce. Woleli o niej czyta�. Inni uwa�ali, �e taka propozycja o�miesza towarzystwo. W ko�cu wi�kszo�� zgodzi�a si� z panem Thorpe�em, �e nale�y da� szans� magowi. Postanowiono zatem, �e pora na kolejny list do pana Norrella. Dla wszystkim mag�w by�o jasne, �e panowie Honeyfoot i Segundus wyj�tkowo marnie poradzili sobie z misj�, a w kwestii wspania�ej biblioteki pana Norrella zawiedli na ca�ej linii, gdy� nie umieli przedstawi� zrozumia�ego sprawozdania. Co widzieli? C�, ksi�gi, wiele ksi�g. Znacz�c� liczb� ksi�g? O tak, wtedy zapewne uznali j� za znacz�c�. Rzadkich ksi�g? Najprawdopodobniej. Czy pozwolono im do nich zajrze�? Sk�d�e! Pan Norrell nie by� a� tak wspania�omy�lny. Czy jednak przeczytali tytu�y? W rzeczy samej. Jakie zatem to by�y ksi�gi? Nie wiedzieli, nie mogli sobie przypomnie�. Pan Segundus o�wiadczy� jedynie, �e tytu� jednej z nich zaczyna� si� na B. Bardzfr osobliwe. List do pana Norrella pragn�� napisa� pan Thorpe, ale wi�kszo�ci mag�w zale�a�o przede wszystkim na pogn�bieniu Norrella za zuchwalstwo. Ustalili wi�c, �e najlepiej zda� si� na doktora Foxcastle�a. Napisa� on do pana Norrella kr�tki list, a w stosownym czasie nadesz�a pe�na gniewu odpowied�: Opactwo Hurtfeiu, hrabstwo York i lutego i8oy Szanowny Panie, Dwukrotnie mia�em zaszczyt otrzyma� list od cz�onk�w Towarzystwa Mag�w Yorku, pragn�cych mnie pozna�. Teraz nadesz�o pismo z informacj� o ich niezadowoleniu. Najwyra�niej wypa�� z �ask towarzystwa jest r�wnie �atwo, jak ich dost�pi�, nie zdaj�c sobie zreszt� sprawy ani z jednego, ani z drugiego. W odpowiedzi na zarzut przedstawiony w li�cie, �e przeceniam sw�j talent, pragn� o�wiadczy� jedno: niekt�rzy za brak sukces�w ochoczo wini� ca�y �wiat, a nie swoj� mizern� wiedz�. Prawda jest taka, �e magia nadal istnieje. Sam tego wielokrotnie dowodzi�em w ostatnich dwudziestu latach. A jaka nagroda mnie spotyka za szczeg�lne umi�owanie mej sztuki i wysi�ek zwi�zany z jej doskonaleniem? Rozg�asza si� wsz�dzie, �e jestem b�agierem, w�tpi si� w me s�owa. W takiej sytuacji nie b�dzie pan zapewne zdumiony, i� nie czuj� si� w �adnym stopniu zobligowany do demonstracji swoich umiej�tno�ci. Uczone Towarzystwo Mag�w Yorku zbiera si� w nast�pn� �rod� i tego dnia zawiadomi� jego cz�onk�w o swojej decyzji. S�uga uni�ony, Gilbert Norrell Wszystko to brzmia�o bardzo zagadkowo. Magowie-teoretycy czekali nieco nerwowo na to, co postanowi praktykuj�cy mag. Pan Norrell tymczasem przys�a� im niezbyt gro�nego plenipotenta o nazwisku Robinson, ubranego w elegancki czarny paltot i w r�kawiczki z ko�lej sk�ry. Plenipotent u�miecha� si�, k�ania� i podskakiwa�. Przyby� z dokumentem, jakiego cz�onkowie towarzystwa mag�w nigdy jeszcze nie widzieli. By� to projekt umowy sporz�dzonej zgodnie z dawno zapomnianymi przepisami angielskiego prawa magii. Pan Robinson pojawi� si� w g�rnej izbie gospody Pod Odwieczn� Gwiazd� punktualnie o �smej, najwyra�niej przekonany, �e si� go oczekuje. W swoim biurze na Coney Street zatrudnia� dw�ch protokolant�w i by� dobrze znany niejednemu z obecnych w gospodzie d�entelmen�w. - Przyznam, panowie - pan Robinson u�miechn�� si� do zebranych - �e pismo to w zasadzie przygotowa� m�j pryncypa�, pan Norrell. Nie jestem ekspertem od prawa taumaturgicznego. Ale kt� w dzisiejszych czasach nim jest? Nie w�tpi� jednak, �e b�d� panowie w stanie mnie poprawi�, gdybym si� pomyli�. Kilku uczonych cz�onk�w towarzystwa m�drze pokiwa�o g�owami. Panu Robinsonowi nie brakowa�o og�ady. Do tego by� tak czysty, zdrowy i zadowolony ze wszystkiego, �e niemal b�yszcza�. By�a to bardzo po��dana cecha u elfa lub anio�a, lecz cokolwiek niepokoj�ca u plenipotenta. Okazywa� niezwyk�y szacunek cz�onkom towarzystwa, gdy� o magii nie wiedzia� nic, cho� uwa�a�, �e z pewno�ci� jest trudna i wymaga wielkiego skupienia. Obok zawodowej pokory i autentycznego podziwu dla mag�w odczuwa� r�wnie� pysza�kowat� satysfakcj�, �e te wielkie umys�y b�d� zmuszone zaniecha� rozmy�la� nad sprawami ezoteryki i go wys�ucha�. W�o�y� na nos z�ote okulary, kt�re jeszcze bardziej roz�wietli�y jego b�yszcz�c� posta�. Nast�pnie oznajmi�, �e pan Norrell podj�� si� zaprezentowania sztuki magicznej w okre�lonym miejscu o okre�lonej porze. - Mam nadziej�, panowie, �e nie macie nic przeciwko temu, by to m�j pryncypa� wybra� czas i miejsce? Panowie nie mieli nic przeciwko temu. - Niech to zatem b�dzie katedra, w pi�tek za dwa tygodnie . Pan Robinson doda�, �e je�li pan Norrell nie zdo�a pokaza� sztuki magicznej, publicznie wycofa swoje roszczenia do tytu�u praktykuj�cego maga i maga w og�le oraz przysi�gnie nigdy wi�cej ich nie wysuwa�. - To nie b�dzie konieczne - powiedzia� pan Thorpe. - Nie pragniemy go ukara�. Zale�y nam jedynie na tym, by podda� si� sprawdzianowi. Radosny u�miech pana Robinsona nieco przygas�, jakby plenipotent mia� co� nieprzyjemnego do zakomunikowania i nie bardzo wiedzia�, od czego zacz��. - Chwileczk� - mrukn�� pan Segundus. - Nie s�yszeli�my ��da� drugiej strony. Nie wiemy jeszcze, czego on oczekuje od nas. Pan Robinson skin�� g�ow�. Ot� pan Norrell wymaga� od ka�dego cz�onka towarzystwa takiej samej obietnicy, jak� on zamierza� z�o�y�. Innymi s�owy, gdyby odni�s� sukces, bez ceregieli nale�a�o rozwi�za� Uczone Towarzystwo Mag�w Yorku. �aden z jego cz�onk�w nie mia�by te� prawa do tytu�u maga. To sprawiedliwe, zauwa�y� pan Robinson, bo w�wczas pan Norrell okaza�by si� jedynym autentycznym magiem w hrabstwie. - Kto zdecyduje, czy zaprezentowano sztuk� magiczn�? - spyta� pan Thorpe. To pytanie najwyra�niej zdumia�o pana Robinsona. Wyrazi� nadziej�, i� zebrani mu wybacz�, je�li si� myli, za nic nie chcia�by ich obrazi�, my�la� jednak, �e wszyscy obecni d�entelmeni to magowie. O tak, pokiwa�o g�owami szacowne towarzystwo, wszyscy s� magami. A zatem, ci�gn�� pan Robinson, zapewne wszyscy b�d� w stanie rozpozna� sztuk� magiczn�? Chyba maj� do tego najlepsze kwalifikacje? Gdy kt�ry� d�entelmen spyta�, jaki rodzaj magii zaprezentuje pan Norrell, Robinson zasypa� wszystkich grzecznymi przeprosinami - nie m�g� o�wieci� szacownego grona w tej materii, gdy� sam nic o tym nie wiedzia�. Czytelnik zm�czy�by si� wys�uchiwaniem wielu pokr�tnychTpowod�w, dla kt�rych d�entelmeni z Yorku zdecydowali si� podpisa� dokument pana Norrella. Wielu uczyni�o to z pr�no�ci, gdy� nie chcieli si� przyzna� do zmiany zdania, skoro ju� publicznie zw�tpili w magiczne umiej�tno�ci pana Norrella. Pan Honeyfoot natomiast podpisa� dokument w�a�nie dlatego, �e wierzy� w magi� pana Norrella. Liczy� na to, �e pan Norrell zyska powszechne uznanie dzi�ki demonstracji swych umiej�tno�ci i zacznie wykorzystywa� magi� dla dobra narodu. Niekt�rych d�entelmen�w sprowokowa�a natomiast sugestia (autorstwa Norrel�a, przekazana przez Robinsona), �e �aden prawdziwy mag nie uchyli�by si� od z�o�enia podpisu pod tak� umow�. I tak, jeden za drugim, magowie z Yorku podpisali dokument przyniesiony przez plenipotenta. Ostatni by� pan Segundus. - Nie zgadzam si� - oznajmi�. - Magia to moje �ycie i cho� pan Norrell s�usznie twierdzi, �e marny ze mnie uczony, co poczn�, kiedy zostanie mi odebrana? W sali zapanowa�a cisza. � Och! - wykrzykn�� pan Robinson. - C� to... Jest pan ca�kiem pewien, �e nie chce podpisa� dokumentu? Widzia� pan, �e uczynili to wszyscy pa�scy koledzy? Zostanie pan ca�kiem sam. � Jestem pewien - odpar� pan Segundus. - Bardzo dzi�kuj�. � Och! - powt�rzy� pan Robinson. - Musz� przyzna�, �e nie wiem, jak post�pi�. M�j pryncypa� nie udzieli� mi �adnych instrukcji na wypadek takiej sytuacji. Rankiem si� z nim skonsultuj�. W pe�nej napi�cia ciszy wyra�nie by�o s�ycha�, jak doktor Foxcastle powiedzia� do pana Harta b�d� Hunta, �e pan Segundus raz jeszcze �ci�gn�� na wszystkich k�opoty. Dwa dni p�niej pan Robinson czeka� na doktora Foxcastle�a z informacj�, �e w tej sytuacji pan Norrell wyj�tkowo przymknie oko na odmow� pana Segundusa. Uzna�, �e zawar� umow� ze wszystkimi cz�onkami towarzystwa opr�cz pana Segundusa. W nocy przed prezentacj� pana Norrella na York spad� �nieg, wi�c rankiem miejski brud oraz b�oto znikn�y pod nieskalan� biel�. Ta bia�a cisza, poch�aniaj�ca ka�dy d�wi�k, t�umi�a odg�osy kopyt i krok�w, zmienia�a g�osy mieszka�c�w Yorku. Pan Norrell wybra� na pokaz bardzo wczesn� godzin�. Magowie z Yorku samotnie spo�yli �niadanie we w�asnych domach. Przygl�dali si� w milczeniu, jak s�u�ba nalewa im kawy, prze�amuje ciep�e pszenne bu�eczki, przynosi mas�o. �ony, siostry, synowe czy siostrzenice, na kt�rych zazwyczaj ci��y�y te domowe obowi�zki, wci�� smacznie spa�y. Zabrak�o wi�c niewie�ciego gwaru, rzekomo tak znienawidzonego przez cz�onk�w towarzystwa mag�w, a w rzeczywisto�ci b�d�cego s�odkim i �agodnym refrenem pie�ni codziennego �ycia. W salonikach tak�e zasz�y zmiany. Zimow� pos�pno�� zast�pi�o przedziwne �wiat�o. To blade promienie s�o�ca odbija�y si� licznymi b�yskami od pokrywaj�cego ziemi� �niegu. Igra�y na bia�ych obrusach, l�ni�y na srebrnych imbryczkach. R�ane p�czki na uroczych fili�ankach zdawa�y si� porusza� w ta�cu, a u�miechni�te porcelanowe pastereczki przypomina�y b�yszcz�ce anio�y. Mo�na by pomy�le�, �e na sto�ach ustawiono zaczarowane srebra i kryszta�y. Wygl�daj�c przez okno na trzecim pi�trze domu przy Lady Peckitt�s Yard, pan Segundus my�la�, �e mo�e to w�a�nie jest magia Norrella, gdy nagle us�ysza� z�owieszczy �omot i szybko cofn�� g�ow�, �eby umkn�� przed spadaj�cym z dachu �niegiem. Pan Segundus wprawdzie nie mia� s�ugi, nie wspominaj�c ju� o �onie, siostrze, c�rce, synowej ani siostrzenicy, ale pani Pleasance, jego gospodyni, by�a rannym ptaszkiem. W ostatnich dw�ch tygodniach wiele razy s�ysza�a, jak jej lokator wzdycha nad ksi�gami, i w ko�cu postanowi�a go pokrzepia� �niadaniem z�o�onym z pieczonych �ledzi, herbaty i �wie�ego mleka, a tak�e bia�ego chleba i mas�a na bia�o-niebieskim porcelanowym talerzyku. Tego dnia r�wnie� zasiad�a z panem Segundusem do posi�ku, a na widok jego przygn�bienia wykrzykn�a: - Och! Brak mi cierpliwo�ci do tego starca! Pan Segundus nie wspomnia� pani Pleasance o wieku pana Norrella, by�a jednak przekonana, �e jest on stary. Z relacji Segundusa wywnioskowa�a, �e to jaki� sknera, kt�ry zamiast z�ota gromadzi magi�. Wkr�tce sam si� przekonasz, czytelniku, czy ocena pani Pleasance by�a sprawiedliwa. Podobnie jak ona, i ja wyobra�am sobie sk�pc�w jako starc�w, a przecie� nie w�tpi�, �e i m�odzi ludzie nimi s�. A co si� tyczy wieku pana Norrella, to cz�owiek taki jak on jest ju� stary w wieku lat siedemnastu. - Nieboszczyk pan Pleasance powtarza� cz�sto, �e nikt w Yorku, absolutnie nikt, nie piecze r�wnie wy�mienitego chleba jak ja. Inni r�wnie� wspominali, �e nigdy nie jedli tak dobrego pieczywa - ci�gn�a pani Pleasance. � Zawsze przygotowywa�am smaczne posi�ki, bo lubi� dobrze wykonywa� swoj� prac�. Gdyby jeden z tych dziwacznych duch�w z arabskich opowie�ci wyskoczy� teraz z tego imbryczka i podarowa� mi trzy �yczenia, nie by�abym chyba a� tak ma�ostkowa, by zabroni� innym pieczenia chleba. Je�li okaza�by si� r�wnie dobry jak m�j, nic mi do tego, tylko lepiej dla wszystkich. Prosz� skosztowa�. � Popchn�a talerzyk ze s�ynnym chlebem w kierunku lokatora. - Nie mog� patrze�, jak pan marnieje. Ludzie b�d� gada�, �e Hettie Pleasance nie potrafi ju� prowadzi� gospodarstwa. I po co ta chmurna mina? Nie podpisa� pan tego podst�pnego dokumentu. Nawet je�li inni d�entelmeni b�d� zmuszeni zrezygnowa�, pan b�dzie kontynuowa� swoje dzie�o i, mam nadziej�, dokona wielkich odkry�. By� mo�e wtedy ten ca�y pan Norrell, kt�ry ma si� za takiego m�dral�, ch�tnie przyjmie pana do sp�ki i po�a�uje swej niem�drej dumy. Pan Segundus podzi�kowa� jej z u�miechem. - W�tpi�, by do tego dosz�o. Podstawowym problemem b�dzie brak materia��w. Ja mam ich bardzo niewiele, a kiedy towarzystwo si� rozwi��e... C�, nie wiem, co si� stanie z ksi�gami, ale �miem twierdzi�, �e nie trafi� one do mnie. Pan Segundus zjad� chleb (wy�mienity, tak jak utrzymywa� nieboszczyk pan Pleasance i jego przyjaciele), �ledzie i wypi� herbat�. Ukryta w tych specja�ach moc kojenia strapionego serca musia�a by� spora, bo od razu poczu� si� lepiej. Wzmocniony, w�o�y� p�aszcz, kapelusz, ciep�y szal oraz r�kawiczki, po czym ci�kim krokiem ruszy� przez za�nie�one ulice do miejsca, kt�re pan Norrell wyznaczy� na dzisiejsze cuda - do katedry. Mam nadziej�, �e czytelnikowi nieobce jest to stare katedralne miasto, gdy� w innym wypadku nie pojmie znaczenia wyboru miejsca przez pana Norrella. W takim mie�cie wielki zabytkowy ko�ci� to nie jeden z wielu budynk�w, to budynek najwa�niejszy. Wyr�nia si� rang�, okaza�o�ci� i powag�. Nawet dzisiaj, kiedy stare katedralne miasta obrastaj� w eleganckie dodatki w postaci budynk�w u�yteczno�ci publicznej, sal balowych i salon�w (York by� ich pe�en), katedry g�ruj� nad nimi wszystkimi jako �wiadectwo pobo�no�ci naszych przodk�w. Mo�na odnie�� wra�enie, �e w mie�cie wznosi si� co� od miasta pot�niejszego. Jad�c w interesach przez zat�oczone w�skie uliczki, z pewno�ci� stracimy j� z oczu. Po pewnym czasie jednak wida� j�, o wiele wy�sz� i o wiele wi�ksz� od innych budynk�w, i wiadomo ju�, �e znale�li�my si� w sercu miasta. Ulice i dr�ki prowadz� w�a�nie tam, do �r�d�a tajemnic g��bszych ni� te znane wszystkim panom Norrellom. O tym w�a�nie my�la� pan Segundus, gdy zbli�y� si� do katedry i stan�� w sinym cieniu jej zachodniego skrzyd�a. Po chwili zza rogu wy�oni� si� doktor Foxcastle, przypominaj�cy t�ustego kocura. Poniewa� ju� z daleka obserwowa� pana Segundusa, skierowa� si� teraz ku niemu, �ycz�c mu mi�ego dnia. � Czy by�by pan tak mi�y - zacz�� - i przedstawi� mnie panu Norrellowi? Chcia�bym pozna� tego d�entelmena. � Z najwi�ksz� przyjemno�ci� - odpar� pan Segundus i rozejrza� si� dooko�a. Pogoda sprawi�a, �e wi�kszo�� ludzi zosta�a w domu, tylko kilka ciemnych postaci brn�o przez bia�e pole w stron� wielkiego szarego ko�cio�a. Byli to cz�onkowie towarzystwa mag�w, duchowni oraz obs�uga katedralna - ko�cielni i wo�ni, wicech�rmistrze i prepozyci, sprz�tacze transept�w i im podobni - wys�ana przez prze�o�onych, by dogl�da� spraw ko�cio�a. - Z ochot� natychmiast spe�ni�bym t� pro�b� - doda� pan Segundus - lecz nie widz� nigdzie pana Norrella. A jednak kto� tam by�. Tu� przed wej�ciem do katedry, samotnie, sta� w �niegu jaki� ponury osobnik. Z wyra�n� ciekawo�ci� wpatrywa� si� w pana Segundusa i doktora Foxcastle�a. Potargane w�osy opada�y mu na ramiona niczym wodospady czarnej wody. Mia� wyrazist�, chud� twarz, lekko wykrzywion�, niczym korze� drzewa, a do tego d�ugi cienki nos. Cho� jego cera by�a bardzo blada, oblicze wygl�da�o na smag�e, mo�e ze wzgl�du na ciemne oczy albo t�uste w�osy. Po chwili m�czyzna podszed� do obu mag�w, z�o�y� im zdawkowy uk�on i poprosi� o wybaczenie, ale prawdopodobnie przyszli tu w tej samej sprawie, co on. Przedstawi� si� jako John Childermass, dysponent pewnych spraw pana Norrella (nie u�ci�li� jakich). - Odnosz� wra�enie, �e pana znam - o�wiadczy� pan Segundus z zadum�. - Czy�bym ju� pana spotka�? Co� drgn�o w ponurej twarzy Childermassa, ale nie spos�b by�o doj��, czy by� to grymas z�o�ci, czy rozbawienia. � Cz�sto bywam w Yorku w sprawach pana Norrella. Mo�e widzia� mnie pan w jednej z miejskich ksi�garni? � Nie - odpar� pan Segundus. - Pami�tam t� twarz... Ju� pana gdzie� widzia�em... Ale gdzi