9901
Szczegóły |
Tytuł |
9901 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9901 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9901 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9901 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Susanna Clarke
Jonathan Strange i pan Norrell tom 01
Wydanie angielskie: 2004
Wydanie polskie: 2004
T�umaczenie: Ma�gorzata Hesko-Ko�odzi�ska
Pami�ci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke�a
Pan Norrell
Rzadko m�wi� o magii, a gdy ju� zaczyna�, przypomina�o to lekcj� historii i nikt nie
m�g� go s�ucha�.
Rozdzia� pierwszy
Biblioteka w Hurtfew
jesie� 1806-stycze� 1807
Wiele lat temu dzia�a�o w Yorku towarzystwo mag�w. Jego cz�onkowie spotykali si�
w trzeci� �rod� ka�dego miesi�ca, by wsp�lnie studiowa� d�ugie i nudne dokumenty o historii
angielskiej magii.
Magowie byli d�entelmenami, co oznacza�o, �e nikogo nie krzywdzili za pomoc�
czar�w, ale te� nikogo nie uszcz�liwiali. Prawd� m�wi�c, �aden nie rzuci� nigdy
najprostszego nawet zakl�cia, nie poruszy� moc� magii listka na drzewie, nie zawr�ci� z drogi
drobinki kurzu ani nie zmieni� uczesania b�d� koloru cudzej czupryny. Mimo to cieszyli si�
oni s�aw� najm�drzejszych i najlepiej obeznanych z magi� d�entelmen�w w ca�ym hrabstwie
York.
Pewien znakomity mag powiedzia�, �e praktykuj�cy magi� �musz� stawa� na g�owie,
by dokona� jakiego� post�pu w nauce, za to talent do k��tni rozwijaj� b�yskawicznie� .
Magowie z Yorku przez d�ugie lata udowadniali s�uszno�� tej tezy.
Jesieni� 1806 roku do ich grona do��czy� pan John Segundus. Na pierwszym spotkaniu
wyg�osi� mow� powitaln�, w kt�rej pochwali� wybitne osi�gni�cia historyczne towarzystwa i
wymieni� licznych jego cz�onk�w. Wyzna�, �e istnienie tak znakomitej organizacji bardzo go
zach�ci�o do zamieszkania w Yorku. Przypomnia� te�, �e magowie z p�nocy zawsze cieszyli
si� wi�kszym powa�aniem ni� ci z po�udnia. Pan Segundus o�wiadczy� ponadto, �e studiowa�
magi� przez wiele lat i pozna� losy wszystkich jej luminarzy. Czyta nowe publikacje
po�wi�cone magii i sam przyczyni� si� do jej rozwoju. Martwi go jednak, �e �lady wielkich
dokona� sztuki magicznej mo�na obecnie znale�� wy��cznie w ksi�gach, �e nie wida� ich w
�yciu i nie pisze si� o nich w prasie. Pan Segundus wyzna�, �e pragnie pozna� odpowied� na
pytanie, dlaczego wsp�cze�ni magowie nie pos�uguj� si� magi�, a jedynie o niej pisz�.
Kr�tko m�wi�c, chcia� wiedzie�, czemu nikt w Anglii magii nie praktykuje.
By�o to powszechne pytanie. Pr�dzej czy p�niej musi na nie odpowiedzie� ka�da
guwernantka i ka�dy rodzic w kr�lestwie. W uczonych z Yorku nie wzbudzi�o ono jednak
entuzjazmu i to z oczywistego powodu: mieli na ten temat tyle samo do powiedzenia, co inni.
Prezes towarzystwa (zwa� si� doktor Foxcastle) poinformowa� wi�c Johna Segundusa,
�e pytanie jest niestosowne:
- Nonsensem jest za�o�enie, �e magowie maj� obowi�zek praktykowa� magi�. Chyba
nie sugeruje pan, �e botanicy powinni wymy�la� kwiaty, a astronomowie przestawia�
gwiazdy? Magowie, szanowny panie, studiuj� magi� praktykowan� w dawnych czasach. Czy
trzeba czego� wi�cej?
Starszawy mag o bladoniebieskich oczach (zwa� si� Hart albo Hunt, pan Segundus nie
dos�ysza� nazwiska), odziany w pastelowy str�j, oznajmi� omdla�ym g�osem, �e sprawa nie
podlega dyskusji. D�entelmenowi nie przystoi praktykowa� magii. To zaj�cie dla ulicznych
sztukmistrz�w, kt�rzy oskubuj� dziatw� z grosik�w. Magia stosowana podupad�a, zbrata�a si�
z lud�mi podejrzanej konduity i kojarzy si� j� z r�nymi niebieskimi ptakami, cyganeri�,
w�amywaczami, a uprawia w obskurnych budkach o brudnych ��tych kotarach. O nie,
d�entelmen nie powinien praktykowa� magii. Mo�e j� studiowa� (trudno o szlachetniejsze
zaj�cie), ale nie wolno mu si� ni� pos�ugiwa�. Starszawy jegomo�� wbi� spojrzenie
wyp�owia�ych, po ojcowsku zatroskanych oczu w pana Segundusa i wyrazi� nadziej�, �e
uczony kolega nie pr�bowa� czarowa�.
Pan Segundus obla� si� rumie�cem.
Maksyma s�ynnego maga okaza�a si� prawdziwa. Cz�onkowie stowarzyszenia szybko
si� podzielili - po�owa stan�a po stronie doktora Foxcastle�a i pana Hunta (b�d� Harta), a
reszta by�a odmiennego zdania. Cz�� d�entelmen�w dosz�a do wniosku, �e w ca�ej nauce o
magii nie ma wa�niejszego pytania od tego, kt�re postawi� pan Segundus. G��wnym
poplecznikiem pana Segundusa okaza� si� d�entelmen o nazwisku Honeyfoot - sympatyczny,
jowialny jegomo�� o rumianym obliczu i siwych w�osach, licz�cy sobie pi��dziesi�t pi�� lat.
Gdy zgry�liwo�� oponent�w przybra�a na sile, a doktor Foxcastle zacz�� wyg�asza�
uszczypliwe uwagi pod adresem Segundusa, pan Honeyfoot podtrzymywywa� nowego koleg�
na duchu: �Prosz� na nich nie zwa�a�. Bez zastrze�e� podzielam pa�skie zdanie� - szepta�.
Lub: �Ma pan absolutn� racj�, niech si� pan nie da przekabaci�!� Albo: �Trafi� pan w sedno!
W rzeczy samej, drogi panie! To w�a�nie przez brak odpowiednio postawionego pytania nie
mogli�my ruszy� z miejsca. Teraz, razem z panem, dokonamy wielkich rzeczy�.
Te �yczliwe uwagi zyska�y wdzi�cznego s�uchacza w osobie pana Segundusa, kt�ry
nie kry� zdziwienia.
- Obawiam si�, �e wywo�a�em burz� - wyszemra� do pana Honeyfoota. - Nie mia�em
takiego zamiaru. Liczy�em na �yczliwo�� zebranych tu d�entelmen�w.
Ale zdziwienie i przygn�bienie Segundusa szybko ust�pi�o oburzeniu, kt�re wywo�a�a
szczeg�lnie zjadliwa uwaga doktora Foxcastle�a.
- Ten d�entelmen chyba pragnie, by spotka� nas taki sam los jak nieszcz�snych mag�w
z Manchesteru! - oznajmi� Foxcastle, rzucaj�c adwersarzowi lodowate spojrzenie.
Pan Segitndus nachyli� si� do pana Honeyfoota.
- Nie s�dzi�em, �e magowie w hrabstwie York s� tak zawzi�ci - powiedzia�
st�umionym g�osem. - Skoro magia nie ma tutaj przyjaci�, to gdzie ich szuka�?
�yczliwo�� pana Honeyfoota wobec pana Segundusa by�a wi�ksza, ni� Segundus
m�g� si� spodziewa�. Starszy pan zaprosi� go do swojego domu na High Petergate na
wy�mienit� kolacj� w towarzystwie pani Honeyfoot i trzech urodziwych c�rek. Segundus,
niezbyt zamo�ny kawaler, przyj�� zaproszenie z wdzi�czno�ci�. Po kolacji najstarsza panna
Honeyfoot zasiad�a do fortepianu, a m�odsza �piewa�a po w�osku. Nast�pnego dnia pani
Honeyfoot oznajmi�a m�owi, �e John Segundus to d�entelmen w ka�dym calu, ale niewiele
mu to da, gdy� skromno��, pow�ci�gliwo�� i �agodno�� nie s� w cenie.
Znajomo�� d�entelmen�w szybko si� zacie�nia�a. Wkr�tce pan Segundus sp�dza�
nawet trzy wieczory w tygodniu w domu na High Petergate. Czasem pojawia�o si� tam tylu
m�odych ludzi, �e ta�ce stawa�y si� obowi�zkowe, lecz panowie Honeyfoot i Segundus
wymykali si� chy�kiem, by om�wi� jedyn� interesuj�c� ich spraw�: mianowicie dlaczego w
Anglii nie praktykuje si� ju� magii? I cho� dyskutowali o tym nawet do drugiej czy trzeciej
nad ranem, ani odrobin� nie zbli�yli si� do rozwi�zania. By� mo�e nie powinno to nikogo
dziwi�, skoro od ponad dwustu lat bezskutecznie g�owili si� nad tym rozliczni magowie,
antykwariusze i uczeni.
Pan Honeyfoot by� wysokim, pogodnym i wiecznie u�miechni�tym jegomo�ciem o
niespo�ytej energii. Wci�� co� robi� lub planowa� zrobi�, ale rzadko rozmy�la� nad celowo�ci�
swych poczyna�. W obecnej sytuacji przypomnia� sobie post�powanie s�ynnych
�redniowiecznych mag�w . Maj�c do rozwi�zania pozornie nierozwi�zywalny problem,
wyje�d�ali oni na rok i jeden dzie�, w towarzystwie tylko jednego lub dw�ch elf�w i zawsze
znajdowali w�a�ciw� odpowied�. Pan Honeyfoot o�wiadczy� wi�c Segundusowi, �e jego
zdaniem nie pozostaje im nic innego, jak i�� w �lady tych wielkich m��w. Cz��
�redniowiecznych mag�w uda�a si� w najodleglejsze rejony Anglii, Szkocji i Irlandii (gdzie
magia by�a najpot�niejsza), a inni ca�kiem znikn�li z tego �wiata i nikt nie mia� pewno�ci,
dok�d pojechali i co robili po dotarciu do celu. Pan Honeyfoot nie proponowa� a� tak dalekiej
podr�y. W og�le nie chcia� si� zbytnio oddala�, bo zim� drogi by�y w op�akanym stanie.
Mia� jednak g��bokie prze�wiadczenie, �e powinni si� dok�d� uda� i zasi�gn�� czyjej� rady,
bo inaczej obaj tutaj zgnu�niej�. Korzy�ci ze �wie�ego spojrzenia na spraw� by�yby
niezmierzone, ale nic nie przychodzi�o im do g�owy. Pan Honeyfoot by� ju� bliski rozpaczy,
gdy nagle przypomnia� sobie o pewnym magu.
Kilka lat wcze�niej do cz�onk�w towarzystwa dotar�a wiadomo��, �e w cichym
zak�tku hrabstwa York �yje jeszcze jeden mag. D�entelmen �w podobno dniem i noc�
studiowa� rzadkie teksty o magii, zgromadzone w zasobnej bibliotece. Doktor Foxcastle
ustali� nazwisko i adres maga, po czym napisa� do niego uprzejmy list z propozycj�
wst�pienia do towarzystwa mag�w Yorku, ale w odpowiedzi tajemniczy jegomo��
podzi�kowa� jedynie za uczyniony mu honor i wyrazi� g��bokie ubolewanie, �e nie mo�e
przyjecha�. Przyczyn� by�a du�a odleg�o�� dziel�ca York i opactwo Hurtfew, liche drogi oraz
praca, kt�rej �adn� miar� nie m�g� zaniedba�.
Wszyscy cz�onkowie towarzystwa obejrzeli list i wyrazili w�tpliwo��, czy kto�, kto
stawia tak ma�e litery, mo�e by� przyzwoitym magiem. Nast�pnie z niejakim �alem za
wspania�� bibliotek�, kt�rej nie b�dzie im dane zobaczy�, wyrzucili uczonego ze swych
my�li. Pan Honeyfoot doszed� jednak do wniosku, �e ze wzgl�du na powag� problemu nie
mog� omija� �adnej drogi, kt�ra mo�e ich doprowadzi� do odpowiedzi. Kto wie, mo�e warto
pozna� opini� nieznajomego? Napisa� do� zatem list z informacj�, �e wraz z panem
Segundusem pozwol� sobie odwiedzi� maga o czternastej trzydzie�ci, w trzeci wtorek po
Bo�ym Narodzeniu. Nie musieli d�ugo czeka� na odpowied�. Gdy nadesz�a, pan Honeyfoot,
�yczliwy i przyjazny z natury, niezw�ocznie pos�a� po pana Segundusa i pokaza� mu list. Mag
napisa�, oczywi�cie drobnymi literkami, �e ch�tnie zawrze z nimi znajomo��. To w zupe�no�ci
wystarczy�o. Wielce zadowolony pan Honeyfoot natychmiast po�pieszy� powiadomi�
stangreta Watersa, �e wkr�tce b�dzie potrzebny.
Pan Segundus z listem w d�oni zosta� sam w pokoju. Przeczyta�: �Przyznaj�, nieco
mnie zdumiewa ten niespodziewany zaszczyt. Niezmiernie trudno poj��, czemu magowie z
Yorku, czerpi�cy tak� rado�� z w�asnego towarzystwa i nieocenione korzy�ci z m�dro�ci
swojej i koleg�w, pragn� zasi�gn�� porady takiego jak ja odludka...� List bez w�tpienia tr�ci�
sarkazmem. Autor w ka�dym s�owie szydzi� z pana Honeyfoota i pan Segundus z ulg�
stwierdzi�, �e usz�o to uwagi jego uczonego kolegi, w przeciwnym bowiem razie nie
spieszy�by tak rado�nie umawia� Watersa. List by� do tego stopnia nie�yczliwy, �e pragnienie
poznania nowego maga ca�kiem opu�ci�o pana Segundusa. Trudno, pomy�la� jednak, trzeba
jecha�, takie jest �yczenie pana Honeyfoota. I c� strasznego mo�e si� wydarzy�? Poznamy
go, rozczarujemy si� i ju�, po sprawie.
Na dzie� przed wyjazdem rozp�ta�a si� burza. Ulewa pozostawi�a po sobie liczne
nieforemne jeziorka na nagich, brunatnych polach. Nazajutrz mokre dachy wygl�da�y jak z
po�yskliwego zimnego kamienia, a pow�z pocztowy pana Honeyfoota przemierza� �wiat, w
kt�rym prawa natury wydawa�y si� zak��cone: ch�odne szare niebo spuch�o i ci��y�o nad
zazwyczaj rozleg�ymi i przyjaznymi terenami... Zazwyczaj, bo dzisiaj by�y one mgliste i
ponure.
Rozmow� rozpocz�� pan Segundus. Ju� od pierwszego spotkania z panem
Honeyfootem zamierza� go spyta� o uczone towarzystwo mag�w z Manchesteru, o kt�rym
wspomnia� doktor Foxcastle. Uczyni� to teraz.
- Towarzystwo to powsta�o ca�kiem niedawno - odpar� pan Honeyfoot. - Jego
cz�onkami zostali mniej znacz�cy duchowni, powszechnie szanowani byli kupcy, aptekarze,
prawnicy, no i emerytowani fabrykanci, kt�rzy lizn�li nieco �aciny i innych nauk. Mo�na by
ich wszystkich okre�li� mianem p�d�entelmen�w. Jak mniemam, doktora Foxcastle�a
ucieszy� rozpad towarzystwa. Jego zdaniem ludzie tego pokroju nie maj� prawa studiowa�
magii. Ale, drogi panie, znalaz�o si� w tym gronie kilku zmy�lnych osobnik�w. Zacz�li,
podobnie jak pan, od pr�by przywr�cenia �wiatu magii. Byli praktyczni, kierowali �i�
rozumem i prawami nauki, podobnie jak w rzemio�le. Nazwali to racjonaln� taumaturgi�.
�ci�gn�li jednak na siebie rozmaite k�opoty. Niepowodzenie ich zniech�ci�o, i nic dziwnego.
Doszli do wniosku, �e magia nie istnieje i nigdy nie istnia�a. Twierdzili, �e aureaci byli
oszustami lub padli ofiar� oszustwa. I �e Kr�l Kruk�w to wymys� Anglik�w z p�nocy, kt�rzy
pragn�li si� uchroni� przed tyrani� po�udniowc�w (jako mieszka�cy p�nocy, magowie z
Manchesteru do pewnego stopnia si� z nimi solidaryzowali). Och, ich argumenty by�y bardzo
pomys�owe, cho� nieco naiwne. Zapomnia�em, jak pr�bowali t�umaczy� istnienie elf�w. Jak
ju� m�wi�em, rozwi�zali towarzystwo, a jeden z nich, chyba Aubrey, zamierza� wszystko
spisa� i opublikowa�. Okaza�o si� jednak, �e opanowa�a go nieuleczalna melancholia, przez
co w og�le nie m�g� si� zabra� do pracy.
� Biedaczysko - westchn�� pan Segundus. - Mo�e to wina naszej epoki. To nie s�
dobre czasy dla magii i wiedzy, prawda? Nie�le prosperuj� kupcy, �eglarze, politycy, ale nie
magowie. Nasz czas min��. - Segundus popad� w chwilow� zadum�. - Trzy lata temu bawi�em
w Londynie i spotka�em sztukmistrza, wagabund� z osobliwym defektem cia�a. Cz�owiek ten
nam�wi� mnie na rozstanie z okr�g�� sumk� w zamian za dopuszczenie do wielkiego sekretu.
Gdy mu zap�aci�em, o�wiadczy�, �e pewnego dnia dwaj magowie przywr�c� magi� w Anglii.
Nie wierz� w przepowiednie, lecz zmobilizowa�o mnie to do odkrycia przyczyn naszego
upadku. Czy to nie dziwne?
� Ma pan racj�, przepowiednie s� nonsensem - odpar� ze �miechem pan Honeyfoot,
ale chwil� p�niej, tkni�ty nag�� my�l�, doda�: - Jednak dwaj magowie to my: Honeyfoot i
Segundus. - Wypowiedzia� oba nazwiska na g�os, zastanawiaj�c si� zapewne, jak by si�
prezentowa�y w gazetach i historycznych ksi�gach. - Honeyfoot i Segundus - brzmi
znakomicie.
Pan Segundus pokr�ci� g�ow�.
- �w cz�owiek zna� moj� profesj�, wi�c mog�em si� spodziewa� k�amstwa, i� to
w�a�nie ja b�d� jednym z wybra�c�w. Koniec ko�c�w jednak powiedzia� wprost, �e nie
chodzi o mnie. Ale kaza� mi napisa� moje nazwisko i d�ugo si� w nie wpatrywa�.
- Pewnie dostrzeg�, �e nie wydusi z pana ju� ani grosza - zauwa�y� Honeyfoot.
Opactwo Hurtfew le�a�o ponad dwadzie�cia kilometr�w na p�nocny zach�d od
Yorku, ale po opactwie osta�a si� jedynie nazwa. Obecny budynek powsta� za panowania
kr�lowej Anny. Siedziba maga by�a imponuj�ca, staro�wiecka i solidna, po�o�ona w pi�knym
parku pe�nym upiornie wygl�daj�cych drzew. Park przecina�a rzeka Hurt, nad ni� zbudowano
elegancki, zapewne klasycystyczny most.
Gospodarz (zwa� si� Norrell) czeka� na go�ci w westybulu. By� drobny niczym jego
pismo, a witaj�c ich, przem�wi� cicho, jakby nie nawyk� do wypowiadania my�li na g�os. Pan
Honeyfoot, nieco przyg�uchy, nie dos�ysza�.
- Starzej� si�, szanowny panie. To powszechna przypad�o�� - wyja�ni�. - Prosz� o
wyrozumia�o��.
Pan Norrell zaprowadzi� ich do imponuj�cego salonu, gdzie nie zapalono �adnych
�wiec. Wprawdzie w kominku bucha�y wysokie p�omienie, a przez dwa eleganckie okna
wpada�o nieco �wiat�a, ale atmosfera nie by�a zbyt pogodna. Pan Segundus nie m�g� si�
pozby� wra�enia, �e w pokoju p�onie jeszcze inny ogie�, ci�gle wi�c wierci� si� na krze�le i
szuka� go wzrokiem. Niczego jednak nie dostrzeg� - mo�e chodzi�o o odbicia w lustrze lub w
szkle wiekowego zegara?
Pan Norrell oznajmi�, �e czyta� dzie�o pana Segundusa, czyli opis elf�w w s�u�bie
Martina Pale�a .
- Godna uznania praca, szanowny panie, ale nie uwzgl�dni� pan mistrza
Fallowthoughta. Zgoda, to nikt wa�ny, a jego u�yteczno�� dla wielkiego doktora Pale�a budzi
w�tpliwo�ci , ale pa�skie opracowanie jest bez niego niepe�ne.
Zapad�o milczenie.
- Elf zwany Fallowthought? - przem�wi� w ko�cu pan Segundus. - Ja... chcia�em
powiedzie�, �e nigdy nie s�ysza�em o takim stworzeniu. Ani w tym �wiecie, ani w �adnym
innym.
Po raz pierwszy pan Norrell u�miechn�� si� pow�ci�gliwie.
� W rzeczy samej - powiedzia�. - Wci�� zapominam. Mo�na o nim przeczyta� u
Holgartha i Piekle�a w historii ich kontakt�w z mistrzem Fallowthoughtem, kt�rej zapewne
pan nie czyta�. I bardzo dobrze. C� za nieciekawa para, bardziej �az�gi ni� magowie. Im
mniej si� o nich wie, tym lepiej.
� Drogi panie! - zakrzykn�� pan Honeyfoot, podejrzewaj�c, �e pan Norrell m�wi o
jednej ze swych ksi�g. - S�yszeli�my niezwyk�e rzeczy o pa�skiej bibliotece. Wszyscy
magowie w Yorkshire a� zzieleniej� z zazdro�ci na wie�� o tym, ile wolumin�w pan tu
zgromadzi�!
� Doprawdy? - spyta� zimno pan Norrell. - Zdumiewa mnie pan. Nie mia�em poj�cia,
�e moja osoba budzi tyle emocji. Zapewne to sprawka Thoroughgooda, sprzedawcy ksi��ek i
innych drobiazg�w na Coffee Yard w Yorku - doda� z zadum�. - Childermass ostrzega� mnie,
�e Thoroughgood to plotkarz.
Pan Honeyfoot nic z tego nie rozumia�. Gdyby on dysponowa� takimi zbiorami, z
przyjemno�ci� by si� nimi chwali�, rozprawia� o nich, zbiera� pochwa�y! Nie m�g� uwierzy�,
�e pan Norrell nie podziela jego entuzjazmu. Pragn�c zatem wykaza� si� uprzejmo�ci� i
zarazem uspokoi� gospodarza (wbi� sobie do g�owy, �e ma do czynienia z d�entelmenem
bardzo nie�mia�ym z natury), zapyta�:
- Czy wolno mi, szanowny panie, poprosi� o pokazanie nam pa�skiej wspania�ej
biblioteki?
Pan Segundus by� pewien, �e pan Norrell odm�wi, ale mag przez chwil� patrzy� na
nich spokojnie (mia� ma�e niebieskie oczy i zdawa� si� zerka� na d�entelmen�w z jakiego�
zakamarka w swej g�owie) i jakby w przyp�ywie mi�osierdzia spe�ni� pro�b�. Pan Honeyfoot
zacz�� wi�c wierzy�, �e sprawi� panu Norrellowi niemal r�wnie wielk� przyjemno�� jak
samemu sobie.
Pan Norrell poprowadzi� obu d�entelmen�w korytarzem - ca�kiem zwyczajnym,
zdaniem pana Segundusa. �ciany pokrywa�a boazeria z l�ni�cego d�bu, pachnia�o tu
pszczelim woskiem. Potem przemierzyli schody, a mo�e zaledwie trzy lub cztery schodki, i
p�niej zn�w korytarz. Tu powietrze by�o nieco ch�odniejsze - pod�og� wyciosano z
solidnego kamienia z Yorkshire. Wszystko wydawa�o si� ca�kiem zwyczajne. (Chyba �e drugi
korytarz pojawi� si� przed schodami lub schodkami. A czy tam w og�le by�y jakie� schody?)
Jedno tylko zdziwi�o pana Segundusa. Nale�a� do tych szcz�liwc�w, kt�rzy zawsze wiedz�,
czy stoj� twarz� na p�noc, czy na po�udnie. Rozeznanie to by�o dla niego tak naturalne jak
znajomo�� w�asnego cia�a. Ale w domu Norrella �w dar znik�. P�niej Segundus nie m�g�
sobie przypomnie� rozk�adu korytarzy ani pokoj�w, kt�re mijali. Nie wiedzia� te�, po jakim
czasie dotarli do biblioteki. Odnosi� wra�enie, �e pan Norrell odkry� pi�t� stron� �wiata, nie
wsch�d i nie po�udnie, nie zach�d i nie p�noc, ale co� zupe�nie innego, i w�a�nie w tym
kierunku ich prowadzi�. Pan Honeyfoot za� nie zauwa�y� niczego dziwnego.
Biblioteka by�a chyba odrobin� mniejsza od salonu. W palenisku p�on�� imponuj�cy
ogie�, wsz�dzie panowa�y spok�j i cisza. I tu jednak �r�d�em �wiat�a nie mog�y by� tylko trzy
wysokie okna podzielone na dwana�cie szybek. Raz jeszcze pana Segundusa zacz�o dr�czy�
niezno�ne wra�enie, �e w pokoju s� inne �wiece, inne okna albo drugi kominek, co
t�umaczy�oby dziwne �wiat�o. Za oknami angielski deszcz la� jak z cebra, wi�c Segundus nie
widzia�, na co wychodz�, nie mia� te� poj�cia, do kt�rej cz�ci domu trafili.
W pokoju przy stole siedzia� jaki� m�czyzna. Wsta� na ich powitanie, a pan Norrell
oznajmi�, �e to Childermass, jego dysponent.
Panom Honeyfootowi i Segundusowi nie trzeba by�o wyja�nia�, �e biblioteka w
opactwie Hurtfew jest cenniejsza dla jej w�a�ciciela ni� wszystkie bogactwa �wiata. Nie
zdumia�o ich wi�c, �e pan Norrell trzyma� najdro�szy swemu sercu skarb w pi�knym
opakowaniu. Rega�y stoj�ce wzd�u� �cian zbudowano z angielskiego drewna; przypomina�y
gotyckie �uki zdobione rze�bami przedstawiaj�cymi li�cie (suche i zwini�te, jakby artysta
zamierza� uwieczni� jesie�), splecione korzenie i ga��zie, jagody i bluszcz. Wszystko to by�o
zachwycaj�ce, nie mog�o si� jednak r�wna� ze wspania�o�ci� ksi�g.
Ka�dy adept magii dowiaduje si� na samym pocz�tku, �e istniej� ksi�gi o magii oraz
ksi�gi magii. Potem u�wiadamia sobie, �e ca�kiem przyzwoite egzemplarze tych pierwszych
mo�na naby� u dobrego ksi�garza za dwie albo trzy gwinee, te drugie natomiast cenniejsze s�
od z�ota . Kolekcj� mag�w Yorku uwa�ano za wybitn�, wr�cz nadzwyczajn�. Pi�� nale��cych
do niej dzie� powsta�o mi�dzy rokiem 1550 a 1700 i s�usznie mo�na je by�o nazwa� ksi�gami
magii (cho� jedna sk�ada�a si� z zaledwie kilku postrz�pionych stronic). Ksi�gi magii to
rzadko�� i ani pan Segundus, ani pan Honeyfoot nigdy nie widzieli w prywatnej bibliotece
wi�cej ni� dw�ch czy trzech egzemplarzy. W Hurtfew �ciany by�y zas�oni�te rega�ami, na
kt�rych sta�o mn�stwo wolumin�w, wi�kszo�� by�a ksi�gami magii. Jasne, �e niekt�re
oprawiono ca�kiem niedawno, z pewno�ci� na polecenie pana Norrella (w zwyk�� sk�r�
ciel�c�, tytu�y za� wyt�oczono srebrnymi kapitalikami). Mn�stwo tom�w mia�o jednak
bardzo, bardzo, bardzo stare oprawy, a ich grzbiety i rogi wyra�nie si� kruszy�y.
Pan Segundus rzuci� okiem na ksi�gi na najbli�szej p�ce. Pierwszy przeczytany tytu�
brzmia�: Jako� zadawa� kwestie mrokom i t�umaczenia ich pojmowa�.
- G�upstwo - zauwa�y� pan Norrell.
Pan Segundus drgn��. Nie wiedzia�, �e gospodarz stoi tak blisko.
- Szkoda na to czasu - doda� pan Norrell. Segundus spojrza� zatem na nast�pn� ksi��k�
- Wskaz�wki Belasisa.
� Zapewne Belasis nie jest panu obcy? - spyta� Norrell.
� S�ysza�em o nim. Podobno rozumia� istot� rzeczy! S�ysza�em jednak r�wnie�, �e
�aden egzemplarz Wskaz�wek nie dotrwa� do naszych czas�w, lecz ksi�ga ta tu stoi. To
nadzwyczajne, szanowny panie, cudowne!
� Wiele si� pan po nim spodziewa - zauwa�y� Norrell. - Niegdy� podziela�em pa�ski
entuzjazm. Miesi�cami studiowa�em jego prace. W ostatecznym rozrachunku jednak
rozczarowuje. Jest mistyczny tam, gdzie powinien by� zrozumia�y, i oczywisty tam, gdzie
powinien by� niejasny. Pewnych rzeczy nie nale�y spisywa� dla �wiata.
� Ma pan tu ksi�g�, o kt�rej nigdy nie s�ysza�em - zauwa�y� pan Segundus,
zmieniaj�c temat. - Wybitne osi�gni�cia judeochrze�cija�skiej magiji.
� Ha! - krzykn�� pan Norrell. - Pochodzi z siedemnastego wieku, ale to r�wnie� nic
warto�ciowego. Autor by� k�amc�, moczymord� i cudzo�o�nikiem. Cieszy mnie, �e poszed� w
niepami��.
Wygl�da�o na to, �e pan Norrell nienawidzi mag�w, i to nie tylko �yj�cych. Wzi�� pod
lup� tak�e zmar�ych i uzna�, �e sporo im brakuje do doskona�o�ci.
Tymczasem pan Honeyfoot, z r�koma w g�rze niczym rozmodlony metodysta,
truchta� od rega�u do rega�u. Przystawa� jedynie na chwil�, by przeczyta� jaki� tytu�, zanim
wpada� mu w oko nast�pny.
� Drogi panie! - wykrzykn��. - Co za zbiory! Z pewno�ci� znajdziemy tutaj
odpowiedzi na wszystkie nasze pytania!
� Szczerze w to w�tpi� - odrzek� sucho pan Norrell.
Dysponent parskn�� �miechem i cho� niew�tpliwie drwi� z pana Honeyfoota, pan
Norrell nie udzieli� mu reprymendy. Pan Segundus zacz�� si� zastanawia�, czym Childermass
dysponuje w domu pana Norrella. Ze swoimi d�ugimi w�osami, potarganymi jak po burzy i
czarnymi niczym skrzyd�o kruka, pasowa�by jak ula� do ch�ostanego wiatrem wrzosowiska
albo ponurego zau�ka, a mo�e nawet powie�ci pani Radcliffe.
Pan Segundus zdj�� Wskaz�wki Jacques�a Belasisa i, mimo nieprzychylnej oceny pana
Norre�la, natychmiast natrafi� na dwa niezwyk�e ust�py . Potem, �wiadom up�ywu czasu i
spojrzenia dysponenta, otworzy� Wybitne osi�gni�cia judeochrze�cija�skiej magiji. Nie by�a
to drukowana ksi�ga, �ecz pospieszne bazgra�y na odwrocie najr�niejszych �wistk�w,
g��wnie rachunk�w z piwiarni. Pan Segundus zatopi� si� w lekturze. Autor ksi�gi,
siedemnastowieczny mag, u�ywa� nadprzyrodzonych mocy przeciwko wielkim i pot�nym
wrogom w bitwach, w kt�rych nie powinien bra� udzia�u �aden obeznany z magi�
�miertelnik. Widz�c zbli�aj�cych si� ze wszystkich stron wrog�w, spisywa� w po�piechu
histori� swoich sukces�w, �wiadom, �e czas ucieka i wkr�tce spotka go, w najlepszym
wypadku, �mier�.
Pok�j pogr��y� si� w mroku. Wiekowe gryzmo�y by�y coraz trudniejsze do
odczytania. Do biblioteki weszli dwaj lokaje i pod okiem najwyra�niej niezbyt rozmownego
dysponenta zapalili �wiece, zaci�gn�li zas�ony i dorzucili w�gla do ognia.
Pan Segundus uzna�, �e czas przypomnie� panu Honeyfootowi, i� pan Norrell ci�gle
nie pozna� celu ich wizyty. Gdy opuszczali bibliotek�, pan Segundus zauwa�y� co� dziwnego.
Przy kominku sta� niewielki stolik, a na jego blacie, opr�cz no�yc i gro�nego no�a,
nadaj�cego si� w sam raz do przycinania ga��zi, le�a�a bardzo stara sk�rzana oprawa ksi�gi,
ale bez zawarto�ci. Pan Segundus pomy�la�, �e mo�e gospodarz pos�a� ksi�g� do introligatora,
zaraz jednak doszed� do wniosku, �e wyj�cie stronic by�o zadaniem dla bardzo wprawnej
osoby. Po co wi�c pan Norrell mia�by sam je usuwa� i ryzykowa� ich zniszczenie?
Kiedy znowu siedzieli w salonie, pan Honeyfoot przem�wi� do pana Norrella:
� To, co tu dzisiaj zobaczy�em, przekonuje mnie, �e w�a�nie pan mo�e nam pom�c.
Ja i pan Segundus s�dzimy, �e wsp�cze�ni magowie pod��aj� niew�a�ciw� drog�, marnuj�c
energi� na b�ahostki. Czy zgodzi si� pan z nami?
� Bez w�tpienia - odpar� pan Norrell.
� Pytanie brzmi nast�puj�co - ci�gn�� Honeyfoot. - Dlaczego magia podupad�a w
naszym wielkim narodzie? Dlaczego ju� si� jej w Anglii nie praktykuje?
Pan Norrell rzuci� mu surowe spojrzenie, a w jego oczach co� b�ysn�o. Zacisn�� usta,
jakby pr�bowa� st�umi� niezmiern� rado��. Pan Segundus pomy�la�, �e ich gospodarz d�ugo
czeka� na to pytanie i od lat ma gotow� odpowied�.
- Nie mog� panom pom�c, gdy� nie rozumiem problemu - odrzek� pan Norrell. -
Magia nie znikn�a z Anglii. Sam j� z powodzeniem stosuj�.
Rozdzia� drugi
Gospoda Pod Odwieczn� Gwiazd�
stycze�-luty 1807
Gdy pow�z wyjecha� za bram�, pan Honeyfoot zakrzykn��:
� Praktykuj�cy mag w Anglii! I do tego w hrabstwie York! Co za zrz�dzenie
opatrzno�ci! Drogi panie, to pa�ska zas�uga. Pan czuwa�, podczas gdy reszta z nas uci�a
sobie drzemk�. Gdyby nie pa�ska zach�ta, by� mo�e nigdy nie odkryliby�my pana Norrella.
On sam z pewno�ci� nie zechcia�by nas szuka�. Jest raczej pow�ci�gliwy. Nic nie wiemy o
jego osi�gni�ciach w dziedzinie mSgii, o�wiadczy� jedynie, �e odni�s� sukces. Drogi panie,
nasze zadanie jest oczywiste. To na nas spoczywa obowi�zek przezwyci�enia wrodzonej
skromno�ci pana Norrella. Dzi�ki nam triumfalnie wkroczy na scen�!
� By� mo�e - powiedzia� pan Segundus z pow�tpiewaniem.
� Nie twierdz�, �e p�jdzie nam jak po ma�le - ci�gn�� pan Honeyfoot. - Jest nieco
ma�om�wny i stroni od ludzi. Musi jednak poj��, �e dla dobra kraju powinien si� podzieli�
swoj� wiedz�. To d�entelmen. Zna wi�c sw� powinno�� i bez w�tpienia j� spe�ni. Drogi
panie! Zas�u�y� pan na gor�ce podzi�kowania ka�dego maga w tym kraju!
Ale smutna prawda by�a taka, �e angielscy magowie wyj�tkowo niech�tnie
obsypywali innych pochwa�ami. Panowie Honeyfoot i Segundus mogliby dokona�
najwa�niejszego od trzech stuleci odkrycia w dziedzinie magii, lecz i tak niemal ka�dy mag z
Yorku uzna�by natychmiast, �e sam lepiej by si� wywi�za� z tego zadania.
I rzeczywi�cie, gdy w nast�pny wtorek zwo�ano nadzwyczajne zebranie Uczonego
Towarzystwa Mag�w Yorku, niewielu jego cz�onk�w sk�onnych by�o uzna� zas�ugi pana
Segundusa.
O si�dmej wieczorem we wtorek g�rna izba gospody Pod Odwieczn� Gwiazd� na
Stonegate p�ka�a w szwach. Najwyra�niej nowiny przywiezione przez pan�w Honeyfoota i
Segundusa zwabi�y wszystkich, kt�rzy kiedykolwiek zerkn�li do ksi�gi magii - a York by�
nadal jednym z najg�ciej zamieszkanych przez mag�w miast w ca�ej Anglii. Chyba jedynie
kr�lewskie miasto Newcastle mog�o si� poszczyci� wi�ksz� ich liczb�. W izbie panowa� taki
�cisk, �e wielu d�entelmen�w zmuszonych by�o sta�, mimo �e s�u�ba wci�� donosi�a krzes�a.
Doktorowi Foxcastle�owi przypad� wy�mienity mebel: wysoki, czarny i dziwacznie
rze�biony, podobny do tronu. Z r�kami splecionymi na wydatnym brzuchu wygl�da� na nim
niezwykle imponuj�co na tle kotar z czerwonego aksamitu.
W gospodzie Pod Odwieczn� Gwiazd� s�u�ba roznieci�a wielki ogie�, by uchroni�
go�ci przed ch�odem styczniowego wieczoru. Leciwi magowie o po��k�ych, pokrytych
paj�czyn� zmarszczek twarzach siedzieli wok� kominka, otuleni kraciastymi szalami.
Pami�tali oni czasy panowania Jerzego II albo jeszcze dawniejsze. Towarzyszyli im r�wnie
wiekowi lokaje z butelkami lekarstw w kieszeniach. Pan Honeyfoot wita� wszystkich
s�owami: �Jak si� pan miewa, panie Aptree? Jak si� pan miewa, panie Greyshippe? Czy
pozostaje pan w dobrym zdrowiu, panie Tunstall? Tak si� ciesz�, �e was widz�, panowie!
Zapewne przyszli�cie tu dzieli� z nami rado��? Lata sp�dzone w g�uszy dobiegaj� ko�ca.
Och! Nikt nie wie lepiej od was, panowie, co to by�y za lata! Ale raz jeszcze magia stanie si�
doradc� i obro�c� Anglii! A co poczuj� Francuzi na wie�� o tym? A niech mnie! Wcale si�
nie zdziwi�, je�li natychmiast og�osz� kapitulacj�.
Pan Honeyfoot mia� na podor�dziu mn�stwo podobnych o�wiadcze�. Przygotowa�
sobie mow�, by zaprezentowa� zgromadzonym nadzwyczajne korzy�ci, jakie Anglia b�dzie
czerpa�a z magii. Zdo�a� jednak wyg�osi� zaledwie kilka zda�. Wygl�da�o na to, �e ka�dy bez
wyj�tku d�entelmen w izbie odczuwa gwa�town� potrzeb� podzielenia si� z reszt�
towarzystwa swoj� opini� na ten temat. Panu Honeyfootowi pierwszy przerwa� doktor
Foxcastle.
- Z przykro�ci� obserwuj�, drogi panie - przem�wi� z wysokiego czarnego tronu - jak
o�miesza pan magi�, do kt�rej, jak wiem, sam �ywi pan wielki szacunek. Wystawia j� pan na
po�miewisko, snuj�c niestworzone historie i dziel�c si� ze wszystkimi bzdurnymi pomys�ami.
Szanowny panie - Foxcastle zwr�ci� si� do pana Segundusa, kt�ry zdaniem doktora by�
�r�d�em wszystkich k�opot�w - nie wiem, czy takie zwyczaje panuj� w pana stronach, w
hrabstwie York jednak nie powa�amy ludzi, kt�rzy chc� zyska� s�aw� kosztem spokoju ducha
innych.
Tylko tyle zdo�a� powiedzie� doktor Foxcastle. Reszta jego s��w uton�a w gniewnych
pokrzykiwaniach zwolennik�w pan�w Honeyfoota i Segundusa. Nast�pnie g�os zabra�
d�entelmen, kt�ry zastanawia� si�, czy obaj panowie nie dali si� zwie�� Norrellowi, kt�ry by�
z pewno�ci� niespe�na rozumu i nie r�ni� si� od reszty szale�c�w oznajmiaj�cych wszem
wobec, �e s� Kr�lem Kruk�w. Pewien p�owow�osy d�entelmen uwa�a�, �e panowie
Honeyfoot i Segundus powinni byli sk�oni� Norrella do natychmiastowego opuszczenia domu
i triumfalnego wjechania kolas� (w styczniowym mrozie!) do Yorku, �eby d�entelmen �w
m�g� rozrzuca� li�cie bluszczu na drodze . Jeden z leciwych pan�w przy kominku �arliwie
przy czym� obstawa�, ale g�os mia� ju� bardzo s�aby, a nikomu nie chcia�o si� przys�uchiwa�,
co te� pragn�� powiedzie�.
W spotkaniu wzi�� te� udzia� wysoki jegomo�� o nazwisku Thorpe - niezbyt bieg�y w
magii, ale obdarzony rzadkim u mag�w zdrowym rozs�dkiem. Od pocz�tku uwa�a�, �e panu
Segundusowi przyda si� zach�ta w jego pr�bach znalezienia odpowiedzi na pytanie, gdzie
znikn�a angielska magia. Nie przypuszcza� jednak, �e pan Segundus tak rych�o zako�czy
poszukiwania. Teraz wi�c, zdaniem pana Thorpe�a, nie powinno si� jego ustale� tak po prostu
odrzuca�.
- Pan Norrell twierdzi, �e praktykuje magi�. Niewiele o nim wiadomo, za to wszyscy
s�yszeli�my o jego bibliotece i znajduj�cych si� w niej bia�ych krukach. Cho�by z tego
wzgl�du warto dobrze przemy�le� decyzj�. Nie bez znaczenia jest r�wnie� to, �e rozmawia�o
z nim dw�ch powa�nych uczonych, kt�rzy nie w�tpi� w jego s�owa. - Pan Thorpe odwr�ci�
si� teraz do pana Honeyfoota. - Wierzy pan temu cz�owiekowi, prawda? Czy mo�emy si�
dowiedzie�, co pana do niego przekona�o?
Reakcja pana Honeyfoota na to pytanie by�a nieco dziwna. Najpierw u�miechn�� si� z
wdzi�czno�ci�, jakby Thorpe da� mu szans� zaprezentowania przekonuj�cych powod�w.
Potem otworzy� usta... i nagle znieruchomia�. Bezradnie rozejrza� si� wok�, jakby niezwykle
istotne argumenty rozp�yn�y si� w�a�nie we mgle, a on nie potrafi� ju� ich odnale��.
Wymamrota� tylko co� na temat uczciwego oblicza pana Norrella.
Nie usatysfakcjonowa�o to cz�onk�w towarzystwa (gdyby spotka� ich zaszczyt
ujrzenia oblicza pana Norrella, byliby usatysfakcjonowani w jeszcze mniejszym stopniu). -
Thorpe odwr�ci� si� wi�c do pana Segundusa i zapyta�:
- Pan r�wnie� widzia� pana Norrella. Jaka jest pa�ska opinia?
Dopiero teraz wszyscy zauwa�yli niezwyk�� blado�� pana Segundusa. Niekt�rzy
natychmiast przypomnieli sobie, �e nie odpowiedzia� na ich powitanie, jakby nie m�g� zebra�
my�li.
� S�abo panu? - spyta� pan Thorpe �agodnie.
� Nie, nie - wyszepta� pan Segundus. - To nic takiego. Dzi�kuj�.
Wydawa� si� jednak tak zagubiony, �e kto� zaoferowa� mu krzes�o, a inny mag
poszed� po kielich wina z Wysp Kanaryjskich. P�owow�osy d�entelmen, ten sam, kt�ry chcia�
rzuca� li�cie bluszczu przed kolas� pana Norrella, mia� nadziej�, �e pana Segundusa
zauroczono i �e zaraz ujrz� co� niezwyk�ego.
Pan Segundus westchn�� i rzek�:
- Dzi�kuj�. Nie zachorowa�em, ale od zesz�ego tygodnia jestem przygn�biony i jaki�
niesw�j. Pani Pleasance da�a mi m�czki z maranty i mikstur� z korzenia lukrecji, ale nie
pomog�y. Wszystkiemu winien zam�t w mojej g�owie. Gdyby�cie zapytali, panowie, dlaczego
wierz�, �e magia powr�ci�a do Anglii, odpowiedzia�bym, �e j� widzia�em. Wra�enie, �e j�
widzia�em, jest naj�ywsze tu i tu... - Pan Segundus dotkn�� czo�a i serca. - Wiem jednak, �e
niczego tak naprawd� nie widzia�em. Pan Norrell nie pokaza� nam magii. Zapewne tylko to
sobie wyobrazi�em.
Towarzystwo o�ywi�o si� na nowo. S�abowity d�entelmen siedz�cy ko�o kominka
u�miechn�� si� i zapyta�, czy ktokolwiek co� z tego rozumie. Nagle pan Thorpe wykrzykn��:
- Dobry Bo�e! Co za niedorzeczno��! My, racjonali�ci, siedzimy tu, spieraj�c si� o to,
czy Norrell cokolwiek potrafi, a przecie� wystarczy�oby go poprosi�, by zaprezentowa� nam
magi� na dow�d prawdziwo�ci swoich s��w.
By�o to tak rozs�dne spostrze�enie, �e magowie raptownie zamilkli. Nie nale�y jednak
przez to rozumie�, �e propozycja Thorpe�a spotka�a si� z powszechn� akceptacj�, sk�d�e
znowu... Kilku magom, w tym doktorowi Foxcastle�owi, w og�le nie przypad�a do gustu.
Skoro mieli prosi� Norrella o zaprezentowanie magii, istnia�o niebezpiecze�stwo, �e
faktycznie to uczyni. A przecie� wcale nie chcieli ogl�da� magii w praktyce. Woleli o niej
czyta�. Inni uwa�ali, �e taka propozycja o�miesza towarzystwo. W ko�cu wi�kszo�� zgodzi�a
si� z panem Thorpe�em, �e nale�y da� szans� magowi. Postanowiono zatem, �e pora na
kolejny list do pana Norrella.
Dla wszystkim mag�w by�o jasne, �e panowie Honeyfoot i Segundus wyj�tkowo
marnie poradzili sobie z misj�, a w kwestii wspania�ej biblioteki pana Norrella zawiedli na
ca�ej linii, gdy� nie umieli przedstawi� zrozumia�ego sprawozdania. Co widzieli? C�, ksi�gi,
wiele ksi�g. Znacz�c� liczb� ksi�g? O tak, wtedy zapewne uznali j� za znacz�c�. Rzadkich
ksi�g? Najprawdopodobniej. Czy pozwolono im do nich zajrze�? Sk�d�e! Pan Norrell nie by�
a� tak wspania�omy�lny. Czy jednak przeczytali tytu�y? W rzeczy samej. Jakie zatem to by�y
ksi�gi? Nie wiedzieli, nie mogli sobie przypomnie�. Pan Segundus o�wiadczy� jedynie, �e
tytu� jednej z nich zaczyna� si� na B. Bardzfr osobliwe.
List do pana Norrella pragn�� napisa� pan Thorpe, ale wi�kszo�ci mag�w zale�a�o
przede wszystkim na pogn�bieniu Norrella za zuchwalstwo. Ustalili wi�c, �e najlepiej zda�
si� na doktora Foxcastle�a. Napisa� on do pana Norrella kr�tki list, a w stosownym czasie
nadesz�a pe�na gniewu odpowied�:
Opactwo Hurtfeiu, hrabstwo York i lutego i8oy
Szanowny Panie,
Dwukrotnie mia�em zaszczyt otrzyma� list od cz�onk�w Towarzystwa Mag�w Yorku,
pragn�cych mnie pozna�. Teraz nadesz�o pismo z informacj� o ich niezadowoleniu.
Najwyra�niej wypa�� z �ask towarzystwa jest r�wnie �atwo, jak ich dost�pi�, nie zdaj�c sobie
zreszt� sprawy ani z jednego, ani z drugiego. W odpowiedzi na zarzut przedstawiony w li�cie,
�e przeceniam sw�j talent, pragn� o�wiadczy� jedno: niekt�rzy za brak sukces�w ochoczo
wini� ca�y �wiat, a nie swoj� mizern� wiedz�. Prawda jest taka, �e magia nadal istnieje. Sam
tego wielokrotnie dowodzi�em w ostatnich dwudziestu latach. A jaka nagroda mnie spotyka za
szczeg�lne umi�owanie mej sztuki i wysi�ek zwi�zany z jej doskonaleniem? Rozg�asza si�
wsz�dzie, �e jestem b�agierem, w�tpi si� w me s�owa. W takiej sytuacji nie b�dzie pan
zapewne zdumiony, i� nie czuj� si� w �adnym stopniu zobligowany do demonstracji swoich
umiej�tno�ci. Uczone Towarzystwo Mag�w Yorku zbiera si� w nast�pn� �rod� i tego dnia
zawiadomi� jego cz�onk�w o swojej decyzji.
S�uga uni�ony, Gilbert Norrell
Wszystko to brzmia�o bardzo zagadkowo. Magowie-teoretycy czekali nieco nerwowo
na to, co postanowi praktykuj�cy mag. Pan Norrell tymczasem przys�a� im niezbyt gro�nego
plenipotenta o nazwisku Robinson, ubranego w elegancki czarny paltot i w r�kawiczki z
ko�lej sk�ry. Plenipotent u�miecha� si�, k�ania� i podskakiwa�. Przyby� z dokumentem,
jakiego cz�onkowie towarzystwa mag�w nigdy jeszcze nie widzieli. By� to projekt umowy
sporz�dzonej zgodnie z dawno zapomnianymi przepisami angielskiego prawa magii.
Pan Robinson pojawi� si� w g�rnej izbie gospody Pod Odwieczn� Gwiazd�
punktualnie o �smej, najwyra�niej przekonany, �e si� go oczekuje. W swoim biurze na Coney
Street zatrudnia� dw�ch protokolant�w i by� dobrze znany niejednemu z obecnych w
gospodzie d�entelmen�w.
- Przyznam, panowie - pan Robinson u�miechn�� si� do zebranych - �e pismo to w
zasadzie przygotowa� m�j pryncypa�, pan Norrell. Nie jestem ekspertem od prawa
taumaturgicznego. Ale kt� w dzisiejszych czasach nim jest? Nie w�tpi� jednak, �e b�d�
panowie w stanie mnie poprawi�, gdybym si� pomyli�.
Kilku uczonych cz�onk�w towarzystwa m�drze pokiwa�o g�owami. Panu Robinsonowi
nie brakowa�o og�ady. Do tego by� tak czysty, zdrowy i zadowolony ze wszystkiego, �e
niemal b�yszcza�. By�a to bardzo po��dana cecha u elfa lub anio�a, lecz cokolwiek
niepokoj�ca u plenipotenta. Okazywa� niezwyk�y szacunek cz�onkom towarzystwa, gdy� o
magii nie wiedzia� nic, cho� uwa�a�, �e z pewno�ci� jest trudna i wymaga wielkiego
skupienia. Obok zawodowej pokory i autentycznego podziwu dla mag�w odczuwa� r�wnie�
pysza�kowat� satysfakcj�, �e te wielkie umys�y b�d� zmuszone zaniecha� rozmy�la� nad
sprawami ezoteryki i go wys�ucha�. W�o�y� na nos z�ote okulary, kt�re jeszcze bardziej
roz�wietli�y jego b�yszcz�c� posta�. Nast�pnie oznajmi�, �e pan Norrell podj�� si�
zaprezentowania sztuki magicznej w okre�lonym miejscu o okre�lonej porze.
- Mam nadziej�, panowie, �e nie macie nic przeciwko temu, by to m�j pryncypa�
wybra� czas i miejsce?
Panowie nie mieli nic przeciwko temu.
- Niech to zatem b�dzie katedra, w pi�tek za dwa tygodnie .
Pan Robinson doda�, �e je�li pan Norrell nie zdo�a pokaza� sztuki magicznej,
publicznie wycofa swoje roszczenia do tytu�u praktykuj�cego maga i maga w og�le oraz
przysi�gnie nigdy wi�cej ich nie wysuwa�.
- To nie b�dzie konieczne - powiedzia� pan Thorpe. - Nie pragniemy go ukara�.
Zale�y nam jedynie na tym, by podda� si� sprawdzianowi.
Radosny u�miech pana Robinsona nieco przygas�, jakby plenipotent mia� co�
nieprzyjemnego do zakomunikowania i nie bardzo wiedzia�, od czego zacz��.
- Chwileczk� - mrukn�� pan Segundus. - Nie s�yszeli�my ��da� drugiej strony. Nie
wiemy jeszcze, czego on oczekuje od nas.
Pan Robinson skin�� g�ow�. Ot� pan Norrell wymaga� od ka�dego cz�onka
towarzystwa takiej samej obietnicy, jak� on zamierza� z�o�y�. Innymi s�owy, gdyby odni�s�
sukces, bez ceregieli nale�a�o rozwi�za� Uczone Towarzystwo Mag�w Yorku. �aden z jego
cz�onk�w nie mia�by te� prawa do tytu�u maga. To sprawiedliwe, zauwa�y� pan Robinson, bo
w�wczas pan Norrell okaza�by si� jedynym autentycznym magiem w hrabstwie.
- Kto zdecyduje, czy zaprezentowano sztuk� magiczn�? - spyta� pan Thorpe.
To pytanie najwyra�niej zdumia�o pana Robinsona. Wyrazi� nadziej�, i� zebrani mu
wybacz�, je�li si� myli, za nic nie chcia�by ich obrazi�, my�la� jednak, �e wszyscy obecni
d�entelmeni to magowie.
O tak, pokiwa�o g�owami szacowne towarzystwo, wszyscy s� magami.
A zatem, ci�gn�� pan Robinson, zapewne wszyscy b�d� w stanie rozpozna� sztuk�
magiczn�? Chyba maj� do tego najlepsze kwalifikacje?
Gdy kt�ry� d�entelmen spyta�, jaki rodzaj magii zaprezentuje pan Norrell, Robinson
zasypa� wszystkich grzecznymi przeprosinami - nie m�g� o�wieci� szacownego grona w tej
materii, gdy� sam nic o tym nie wiedzia�.
Czytelnik zm�czy�by si� wys�uchiwaniem wielu pokr�tnychTpowod�w, dla kt�rych
d�entelmeni z Yorku zdecydowali si� podpisa� dokument pana Norrella. Wielu uczyni�o to z
pr�no�ci, gdy� nie chcieli si� przyzna� do zmiany zdania, skoro ju� publicznie zw�tpili w
magiczne umiej�tno�ci pana Norrella. Pan Honeyfoot natomiast podpisa� dokument w�a�nie
dlatego, �e wierzy� w magi� pana Norrella. Liczy� na to, �e pan Norrell zyska powszechne
uznanie dzi�ki demonstracji swych umiej�tno�ci i zacznie wykorzystywa� magi� dla dobra
narodu.
Niekt�rych d�entelmen�w sprowokowa�a natomiast sugestia (autorstwa Norrel�a,
przekazana przez Robinsona), �e �aden prawdziwy mag nie uchyli�by si� od z�o�enia podpisu
pod tak� umow�.
I tak, jeden za drugim, magowie z Yorku podpisali dokument przyniesiony przez
plenipotenta. Ostatni by� pan Segundus.
- Nie zgadzam si� - oznajmi�. - Magia to moje �ycie i cho� pan Norrell s�usznie
twierdzi, �e marny ze mnie uczony, co poczn�, kiedy zostanie mi odebrana?
W sali zapanowa�a cisza.
� Och! - wykrzykn�� pan Robinson. - C� to... Jest pan ca�kiem pewien, �e nie chce
podpisa� dokumentu? Widzia� pan, �e uczynili to wszyscy pa�scy koledzy? Zostanie pan
ca�kiem sam.
� Jestem pewien - odpar� pan Segundus. - Bardzo dzi�kuj�.
� Och! - powt�rzy� pan Robinson. - Musz� przyzna�, �e nie wiem, jak post�pi�. M�j
pryncypa� nie udzieli� mi �adnych instrukcji na wypadek takiej sytuacji. Rankiem si� z nim
skonsultuj�.
W pe�nej napi�cia ciszy wyra�nie by�o s�ycha�, jak doktor Foxcastle powiedzia� do
pana Harta b�d� Hunta, �e pan Segundus raz jeszcze �ci�gn�� na wszystkich k�opoty.
Dwa dni p�niej pan Robinson czeka� na doktora Foxcastle�a z informacj�, �e w tej
sytuacji pan Norrell wyj�tkowo przymknie oko na odmow� pana Segundusa. Uzna�, �e zawar�
umow� ze wszystkimi cz�onkami towarzystwa opr�cz pana Segundusa.
W nocy przed prezentacj� pana Norrella na York spad� �nieg, wi�c rankiem miejski
brud oraz b�oto znikn�y pod nieskalan� biel�. Ta bia�a cisza, poch�aniaj�ca ka�dy d�wi�k,
t�umi�a odg�osy kopyt i krok�w, zmienia�a g�osy mieszka�c�w Yorku. Pan Norrell wybra� na
pokaz bardzo wczesn� godzin�. Magowie z Yorku samotnie spo�yli �niadanie we w�asnych
domach. Przygl�dali si� w milczeniu, jak s�u�ba nalewa im kawy, prze�amuje ciep�e pszenne
bu�eczki, przynosi mas�o. �ony, siostry, synowe czy siostrzenice, na kt�rych zazwyczaj
ci��y�y te domowe obowi�zki, wci�� smacznie spa�y. Zabrak�o wi�c niewie�ciego gwaru,
rzekomo tak znienawidzonego przez cz�onk�w towarzystwa mag�w, a w rzeczywisto�ci
b�d�cego s�odkim i �agodnym refrenem pie�ni codziennego �ycia. W salonikach tak�e zasz�y
zmiany. Zimow� pos�pno�� zast�pi�o przedziwne �wiat�o. To blade promienie s�o�ca odbija�y
si� licznymi b�yskami od pokrywaj�cego ziemi� �niegu. Igra�y na bia�ych obrusach, l�ni�y na
srebrnych imbryczkach. R�ane p�czki na uroczych fili�ankach zdawa�y si� porusza� w
ta�cu, a u�miechni�te porcelanowe pastereczki przypomina�y b�yszcz�ce anio�y. Mo�na by
pomy�le�, �e na sto�ach ustawiono zaczarowane srebra i kryszta�y.
Wygl�daj�c przez okno na trzecim pi�trze domu przy Lady Peckitt�s Yard, pan
Segundus my�la�, �e mo�e to w�a�nie jest magia Norrella, gdy nagle us�ysza� z�owieszczy
�omot i szybko cofn�� g�ow�, �eby umkn�� przed spadaj�cym z dachu �niegiem. Pan
Segundus wprawdzie nie mia� s�ugi, nie wspominaj�c ju� o �onie, siostrze, c�rce, synowej ani
siostrzenicy, ale pani Pleasance, jego gospodyni, by�a rannym ptaszkiem. W ostatnich dw�ch
tygodniach wiele razy s�ysza�a, jak jej lokator wzdycha nad ksi�gami, i w ko�cu postanowi�a
go pokrzepia� �niadaniem z�o�onym z pieczonych �ledzi, herbaty i �wie�ego mleka, a tak�e
bia�ego chleba i mas�a na bia�o-niebieskim porcelanowym talerzyku. Tego dnia r�wnie�
zasiad�a z panem Segundusem do posi�ku, a na widok jego przygn�bienia wykrzykn�a:
- Och! Brak mi cierpliwo�ci do tego starca!
Pan Segundus nie wspomnia� pani Pleasance o wieku pana Norrella, by�a jednak
przekonana, �e jest on stary. Z relacji Segundusa wywnioskowa�a, �e to jaki� sknera, kt�ry
zamiast z�ota gromadzi magi�. Wkr�tce sam si� przekonasz, czytelniku, czy ocena pani
Pleasance by�a sprawiedliwa. Podobnie jak ona, i ja wyobra�am sobie sk�pc�w jako starc�w,
a przecie� nie w�tpi�, �e i m�odzi ludzie nimi s�. A co si� tyczy wieku pana Norrella, to
cz�owiek taki jak on jest ju� stary w wieku lat siedemnastu.
- Nieboszczyk pan Pleasance powtarza� cz�sto, �e nikt w Yorku, absolutnie nikt, nie
piecze r�wnie wy�mienitego chleba jak ja. Inni r�wnie� wspominali, �e nigdy nie jedli tak
dobrego pieczywa - ci�gn�a pani Pleasance.
� Zawsze przygotowywa�am smaczne posi�ki, bo lubi� dobrze wykonywa� swoj�
prac�. Gdyby jeden z tych dziwacznych duch�w z arabskich opowie�ci wyskoczy� teraz z
tego imbryczka i podarowa� mi trzy �yczenia, nie by�abym chyba a� tak ma�ostkowa, by
zabroni� innym pieczenia chleba. Je�li okaza�by si� r�wnie dobry jak m�j, nic mi do tego,
tylko lepiej dla wszystkich. Prosz� skosztowa�.
� Popchn�a talerzyk ze s�ynnym chlebem w kierunku lokatora. - Nie mog� patrze�,
jak pan marnieje. Ludzie b�d� gada�, �e Hettie Pleasance nie potrafi ju� prowadzi�
gospodarstwa. I po co ta chmurna mina? Nie podpisa� pan tego podst�pnego dokumentu.
Nawet je�li inni d�entelmeni b�d� zmuszeni zrezygnowa�, pan b�dzie kontynuowa� swoje
dzie�o i, mam nadziej�, dokona wielkich odkry�. By� mo�e wtedy ten ca�y pan Norrell, kt�ry
ma si� za takiego m�dral�, ch�tnie przyjmie pana do sp�ki i po�a�uje swej niem�drej dumy.
Pan Segundus podzi�kowa� jej z u�miechem.
- W�tpi�, by do tego dosz�o. Podstawowym problemem b�dzie brak materia��w. Ja
mam ich bardzo niewiele, a kiedy towarzystwo si� rozwi��e... C�, nie wiem, co si� stanie z
ksi�gami, ale �miem twierdzi�, �e nie trafi� one do mnie.
Pan Segundus zjad� chleb (wy�mienity, tak jak utrzymywa� nieboszczyk pan Pleasance
i jego przyjaciele), �ledzie i wypi� herbat�. Ukryta w tych specja�ach moc kojenia strapionego
serca musia�a by� spora, bo od razu poczu� si� lepiej. Wzmocniony, w�o�y� p�aszcz, kapelusz,
ciep�y szal oraz r�kawiczki, po czym ci�kim krokiem ruszy� przez za�nie�one ulice do
miejsca, kt�re pan Norrell wyznaczy� na dzisiejsze cuda - do katedry.
Mam nadziej�, �e czytelnikowi nieobce jest to stare katedralne miasto, gdy� w innym
wypadku nie pojmie znaczenia wyboru miejsca przez pana Norrella. W takim mie�cie wielki
zabytkowy ko�ci� to nie jeden z wielu budynk�w, to budynek najwa�niejszy. Wyr�nia si�
rang�, okaza�o�ci� i powag�. Nawet dzisiaj, kiedy stare katedralne miasta obrastaj� w
eleganckie dodatki w postaci budynk�w u�yteczno�ci publicznej, sal balowych i salon�w
(York by� ich pe�en), katedry g�ruj� nad nimi wszystkimi jako �wiadectwo pobo�no�ci
naszych przodk�w. Mo�na odnie�� wra�enie, �e w mie�cie wznosi si� co� od miasta
pot�niejszego. Jad�c w interesach przez zat�oczone w�skie uliczki, z pewno�ci� stracimy j� z
oczu. Po pewnym czasie jednak wida� j�, o wiele wy�sz� i o wiele wi�ksz� od innych
budynk�w, i wiadomo ju�, �e znale�li�my si� w sercu miasta. Ulice i dr�ki prowadz�
w�a�nie tam, do �r�d�a tajemnic g��bszych ni� te znane wszystkim panom Norrellom. O tym
w�a�nie my�la� pan Segundus, gdy zbli�y� si� do katedry i stan�� w sinym cieniu jej
zachodniego skrzyd�a. Po chwili zza rogu wy�oni� si� doktor Foxcastle, przypominaj�cy
t�ustego kocura. Poniewa� ju� z daleka obserwowa� pana Segundusa, skierowa� si� teraz ku
niemu, �ycz�c mu mi�ego dnia.
� Czy by�by pan tak mi�y - zacz�� - i przedstawi� mnie panu Norrellowi? Chcia�bym
pozna� tego d�entelmena.
� Z najwi�ksz� przyjemno�ci� - odpar� pan Segundus i rozejrza� si� dooko�a.
Pogoda sprawi�a, �e wi�kszo�� ludzi zosta�a w domu, tylko kilka ciemnych postaci
brn�o przez bia�e pole w stron� wielkiego szarego ko�cio�a. Byli to cz�onkowie towarzystwa
mag�w, duchowni oraz obs�uga katedralna - ko�cielni i wo�ni, wicech�rmistrze i prepozyci,
sprz�tacze transept�w i im podobni - wys�ana przez prze�o�onych, by dogl�da� spraw
ko�cio�a.
- Z ochot� natychmiast spe�ni�bym t� pro�b� - doda� pan Segundus - lecz nie widz�
nigdzie pana Norrella.
A jednak kto� tam by�.
Tu� przed wej�ciem do katedry, samotnie, sta� w �niegu jaki� ponury osobnik. Z
wyra�n� ciekawo�ci� wpatrywa� si� w pana Segundusa i doktora Foxcastle�a. Potargane
w�osy opada�y mu na ramiona niczym wodospady czarnej wody. Mia� wyrazist�, chud� twarz,
lekko wykrzywion�, niczym korze� drzewa, a do tego d�ugi cienki nos. Cho� jego cera by�a
bardzo blada, oblicze wygl�da�o na smag�e, mo�e ze wzgl�du na ciemne oczy albo t�uste
w�osy. Po chwili m�czyzna podszed� do obu mag�w, z�o�y� im zdawkowy uk�on i poprosi� o
wybaczenie, ale prawdopodobnie przyszli tu w tej samej sprawie, co on. Przedstawi� si� jako
John Childermass, dysponent pewnych spraw pana Norrella (nie u�ci�li� jakich).
- Odnosz� wra�enie, �e pana znam - o�wiadczy� pan Segundus z zadum�. - Czy�bym
ju� pana spotka�?
Co� drgn�o w ponurej twarzy Childermassa, ale nie spos�b by�o doj��, czy by� to
grymas z�o�ci, czy rozbawienia.
� Cz�sto bywam w Yorku w sprawach pana Norrella. Mo�e widzia� mnie pan w
jednej z miejskich ksi�garni?
� Nie - odpar� pan Segundus. - Pami�tam t� twarz... Ju� pana gdzie� widzia�em... Ale
gdzi