5754
Szczegóły |
Tytuł |
5754 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5754 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5754 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5754 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dariusz Wierbajtis
Planeta Zaginionych D�ugopis�w
Carmody siedzia� w gabinecie swojej firmy "TransGalactic Speditions", kt�ry znajdowa� si�
na �smym pi�trze dziesi�ciopi�trowego archaicznego gmachu z czerwonej ceg�y, po�o�onego przy Oak Road w
Londynie. Miejsce to by�o zaciszne, spokojne i nadawa�o si� do prowadzenia powa�nych rozm�w z powa�nymi
kontrahentami, na kt�rych omawiano r�ne sposoby zarobienia powa�nej forsy. Chocia� teraz na ulicy panowa�a cicha
i senna atmosfera, w duszy dyrektora naczelnego "TransGalactic Speditions" szala�o w�ciek�e tornado, gotowe
zniszczy� wszystko na swojej drodze.
Kiedy�, w odleg�ej przesz�o�ci, James Carmody mia� wielu oddanych przyjaci�. Mieli zbli�one pogl�dy na �ycie i
podobnie jak on, byli dzie�mi bogatych rodzic�w, nazywanych przez szare masy "londy�skimi rekinami". Z biegiem
czasu to zacne grono znacznie si� przerzedzi�o: jedni pope�nili samob�jstwo po krachu na gie�dzie Luny w 2391 roku,
inni wycofali si� z interes�w, aby osiedli� si� na rajskich planetach, odkrytych podczas niezliczonych wypraw
mi�dzyplanetarnych, zorganizowanych w ramach programu "Podb�j Kosmosu". Pozostali zostali zrujnowani i
ograbieni przez swoich "bliskich koleg�w". Z tego wynika�o, �e chocia� Carmody mia� przyjaci�, jednak nie m�g� im
zaufa�. Wr�cz przeciwnie - gdyby przypadkiem dowiedzieli si� o jednym z jego potkni��, ograbiliby go, jak swoje
poprzednie ofiary. Lecz Carmody by� przebieg�y jak lis, za�arty jak rosomak i tylko dlatego udawa�o mu si�
utrzymywa� na powierzchni.
Gdyby w tym momencie do gabinetu wkroczy� jeden z nielicznych "przyjaci�", od razu stwierdzi�by, �e co� nie jest w
porz�dku. Wcale nie dlatego, �e jego towarzysz wbija� t�py wzrok w blat autentycznego biurka z mahoniu, kiedy�
nale��cego do dziadka Carmody'ego i kt�re mog�o osi�gn�� na rynku warto�� rz�du setek tysi�cy kredyt�w (z powodu
zainfekowania Ziemi eryda�skim termitem w przeci�gu trzech lat na planecie wygin�a prawie ca�a ro�linno��). Wcale
nie dlatego, �e palce Carmody'ego bez sensu b�bni�y po obudowie przeno�nego minikomputera (ka�de nieostro�ne
uderzenie w klawiatur� mog�o spowodowa� sprzeda� tysi�cy akcji po zani�onej cenie lub kupno starej floty kosmicznej
z Aldebarana, sk�adaj�cej si� z sze�ciu przerdzewia�ych kr��ownik�w). Nie, ta osoba zwr�ci�aby uwag� na
przekrwione oczy Carmody'ego - "ma�e, �wi�skie ocz�ta" - jak zwykli mawia� kontrahenci i pracownicy za plecami
szefa. Taki wygl�d oczu �wiadczy�, �e Carmody jest w bardzo z�ym nastroju.
Istotnie, w�a�ciciel "TransGalactic Spedition" by� bardzo z�y. Powodem tej z�o�ci nie by�a decyzja Kongresu Planety
Drury (nazwa planety pochodzi�a od nazwiska pijanego pilota, kt�ry rozbi� sw�j statek kosmiczny na jej powierzchni),
zabraniaj�ca "TransGalactic Speditions" odsprzeda�y dw�ch i p� tysi�ca kilometr�w pla�y dla Mi�dzygwiezdnej
Gildii Budowniczych. Nie gniewa� si� te� zbytnio na "Maga" Fergussona, krezusa z Marsa, kt�remu uda�o si� sprz�tn��
mu sprzed nosa intratny kontrakt na prowadzenie bada� geologicznych w Trzynastym Kwadracie Andromedy. Za� na
to, �e jego dwudziestoletni syn przegra� pi��dziesi�t milion�w kredyt�w w kasynach Las Vegas (oczywi�cie chodzi o
planet� Las Vegas, gdy� na Ziemi hazard by� zabroniony), w og�le nie zwr�ci� uwagi.
Carmody w�cieka� si�, poniewa� po raz pi�ty w tym tygodniu znikn�o mu wieczne pi�ro. Poprzednie straty m�g�
przebole�: poz�acany parker z ko�ca dwudziestego wieku, dwa elektroniczne cacka wype�nione wszelkimi cudami
nauki oraz zwyk�y, chocia� oryginalny cienkopis z pi�ra ornizwierza, zamieszkuj�cego bagna pi�tej planety Oriona.
Ale ostatnie, pi�te pi�ro marki "Mont Blanc" by�o stworzone przez rzemie�lnik�w z dawno nieistniej�cego pa�stwa
Szwajcaria. Pi�ro nale�a�o do pradziadka, kt�ry da� pocz�tek rodowej fortunie, podpisuj�c nim akt kupna stu tysi�cy
hektar�w gruntu na Ksi�ycu, gdzie p�niej natrafiono na rud� uranu. Carmody otrzyma� je od ojca w dzie� swoich
dwudziestych pi�tych urodzin, kiedy po raz pierwszy uda�o si� mu kupi� bankrutuj�ce przedsi�biorstwo, zajmuj�ce si�
eksportem nawozu krowopodobnych stworze� z peryferii Galaktyki. P�niej odsprzeda� je z zyskiem swojemu
najbli�szemu przyjacielowi i w ten spos�b zosta� wtajemniczony w arkana prowadzenia wielkiego biznesu, kt�rego
has�em by�a sentencja: "okradnij bli�niego swego, bo w przeciwnym wypadku to on ci� okradnie i b�dzie si� radowa�".
Carmody wierzy�, �e w�a�nie to pi�ro jest jego szcz�liwym amuletem, pozwalaj�cym zarabia� wi�cej od przyjaci�, a
jeszcze wi�cej od wrog�w. By�o patronem ci�ko zarobionych kredyt�w. Jego strata mog�a sta� si� zwiastunem
bankructwa.
Poszukiwania nie da�y �adnych rezultat�w. Ka�dy centymetr kwadratowy gabinetu zosta� dok�adnie przeszukany,
wywr�cono wszystkie szuflady z zabytkowego, mahoniowego mebla, sprawdzono biuro, a nawet teren pod oknami.
Zrobiono te� rewizj� osobist� wszystkim pracownikom "TransGalactic Speditions", a p�niej przy pomocy promieni
rentgena prze�wietlono ka�dego z osobna. W ko�cu Carmody zacz�� podejrzewa�, �e w chwili g��bokiej zadumy
wpakowa� pi�tnastocentymetrowe pi�ro sobie do ust i nie�wiadomie je po�kn��. Aby wyeliminowa� tak� mo�liwo�� te�
podda� si� dzia�aniu promieni rentgenowskich. Ko�cowy rezultat poszukiwa� by� negatywny, a Carmody - za�amany.
Od trzech dni pracownicy starali si� omija� z daleka gabinet szefa. Ka�dy wola�by w�o�y� r�k� w ogie� i przetrzyma�
j� tam par� minut, ni� trafi� w pole widzenia "ma�ych, �wi�skich ocz�t". Dwoje ksi�gowych nie mia�o szcz�cia -
musieli zanie�� Carmody'emu raporty o stanie finansowym przedsi�biorstwa. Pierwszy wybieg� z gabinetu �cigany
g�o�nym rykiem Carmody'ego, kt�ry wymy�la� mu od z�odziei i morderc�w. Nazajutrz zwolniono go z pracy. Szef
doszed� do wniosku, �e jest zbyt �agodny w stosunku do swoich podw�adnych, wi�c uwa�nie wys�ucha� raportu
drugiego ksi�gowego, pochwali� go za sumiennie wykonywan� prac� i obieca� kierownicze stanowisko. Biedak zosta�
oddelegowany na ma�� planet�, a w�a�ciwie planetoid�, le��c� na skraju Galaktyki i kr���c� dooko�a minigwiazdy,
kt�ra nosi�a dumn� nazw� S�o�ca. Do dnia dzisiejszego jest dyrektorem przedsi�biorstwa, zajmuj�cego si� zbieraniem i
pakowaniem nawozu krowopodobnych stwor�w.
Carmody by� z�y. Jego szcz�liwe pi�ro, jego z�otodajny amulet znikn��. Przepad� i nigdy si� nie odnajdzie. Domy�la�
si�, kto za tym stoi - jego wrogowie. To oni chcieli go zniszczy�, pozbawiaj�c ochronnej tarczy. Carmody by� bogaty,
bardzo bogaty, wi�c stanowi� smakowity k�sek. A ci zdrajcy, z kt�rymi w dzieci�stwie gra� w berka, chcieli go dorwa�
i pozbawi� dwudziestu dw�ch ton z�ota, zdeponowanych w podziemiach Londy�skiego Banku, stu tysi�cy karat�w
diament�w, przechowywanych na jednej z rajskich planet, pi�ciuset uncji izorydu - pierwiastka tak rzadkiego, a
zarazem tak niezb�dnego do produkcji silnik�w w statkach kosmicznych, �e jego warto�� by�a tysi�ckrotnie wy�sza od
z�ota. W gr� wchodzi�y te� setki fabryk i przedsi�biorstw, ka�de warte kilkana�cie milion�w kredyt�w. Bez szemrania
odda�by kilka z nich za pi�ro pradziadka. Odda�by nawet kilkana�cie lub kilkadziesi�t, bo dla Carmody'ego pi�ro by�o
bezcenne.
James Carmody zacz�� przypomina� wszystkie wydarzenia, poprzedzaj�ce znikni�cie wiecznego pi�ra. Jakim�e musia�
by� g�upcem, �e nie zauwa�y� zbli�aj�cego si� nieszcz�cia. Bo czym innym mog�y by� znikni�cia pozosta�ych
d�ugopis�w, jak nie znakami szykowanej intrygi. Parker, dwa elektroniczne cacka najnowszej generacji i cienkopis z
pi�ra ornizwierza - to niew�tpliwie nieudolne pr�by dobrania si� do jego szcz�liwego amuletu. Aby zamaskowa�
zbrodnicze zamys�y, nieprzyjaciele musieli przekona� rz�d na planecie Drury, by uchwali� ustaw� o czasowym zakazie
sprzeda�y teren�w nadmorskich. "Mag" Fergusson te� macza� swoje chciwe paluchy w spisku - jego zdradziecka akcja
przechwycenia kontraktu by�a niczym innym, jak pr�b� odwr�cenia uwagi Carmody'ego od problemu znikaj�cych
d�ugopis�w. Za� g�upi synalek wlaz� w r�ce szuler�w niby bezm�zgi baran. Ogo�ocono go z pi��dziesi�ciu milion�w
tatusiowych kredyt�w. Carmody by� z�y na syna nie dlatego, �e przegra� tak� sum�, lecz dlatego, �e przegra� j� w
kasynach, kt�re nie nale�a�y do "TransGalactic Speditions".
Sytuacja by�a patowa, ale Carmody nie by�by Carmody'm, gdyby nie zacz�� walczy� z niewidzialnym przeciwnikiem.
Przeanalizowa� ca�� sytuacj� wzd�u� i w poprzek, sprawdzi� wszystkie mo�liwe warianty i doszed� do wniosku, �e bez
pi�ra pradziadka jest skazany na przegran�. Jedynym wyj�ciem by�o odnalezienie pi�ra, ale m�g� to zrobi� tylko
cz�owiek o nieprzeci�tnych zdolno�ciach. A gdy Carmody szuka� czego�, co by�o nieosi�galne, zwraca� si� do jedynego
cz�owieka w Galaktyce, kt�ry m�g� rozwi�za� wszystkie trudno�ci. Tym cz�owiekiem by� Linus Plitkins, obywatel
planety Siedmiu Krzy�y oraz Wielki Mistrz Bractwa Dwulicowo�ci Boga.
Grube palce Carmody'ego zwinnie porusza�y si� po klawiaturze minikomputera, gdy wstukiwa� zaszyfrowan�
wiadomo�� na planet� Siedmiu Krzy�y. Laserowy impuls zosta� wys�any z dachu budynku, w kt�rym znajdowa�o si�
biuro "TransGalactic Speditions". Wiadomo�� pomkn�a z szybko�ci� �wiat�a w kierunku najbli�szego przeka�nika
podprzestrzennego, kr���cego na orbicie Ksi�yca. Stamt�d zostanie przes�ana na Syriusza i Plitkins otrzyma j� jeszcze
dzisiaj wiecz�r. Carmody oczekiwa� odpowiedzi ju� nast�pnego dnia, gdy� nagroda, kt�r� oferowa� Wielkiemu
Mistrzowi by�a i�cie kr�lewska.
Linus Plitkins, Wielki Mistrz Bractwa Dwulicowo�ci Boga obudzi� si� z przeczuciem, �e co� si� sta�o. Jeszcze sen nie
opu�ci� jego opuchni�tych powiek, a narz�dy s�uchu pracowa�y pe�n� moc�. W komnacie panowa�a idealna cisza.
Le��c w wielkim �o�u, wykonanym z k��w klamut�w - zwierz�t czterokrotnie wi�kszych od s�oni, posiadaj�cych
trzymetrowe k�y w dolnej szcz�ce - Plitkins doszed� do wniosku, �e wszystko jest w porz�dku. Ostatnio zbyt cz�sto
budzi� si� z podobnym przeczuciem, poniewa� ba� si�, �e w Ko�ciele Dwulicowo�ci Boga szykuje si� zamach na
Wielkiego Mistrza. Jako �e pe�ni� t� funkcj� od sze�ciu lat (poprzedniego Wielkiego Mistrza musia� otru� kolcem
parszywej orchidei, by zaj�� jego miejsce), Plitkins instynktownie wyczu�, �e zamach szykowano w�a�nie na niego.
Aby zabezpieczy� si� przed przewrotem, usun�� ze swego otoczenia wszystkich najbardziej wp�ywowych kap�an�w,
wysy�aj�c ich na polowanie na klamuty, kt�rych k�y by�y podstawowym produktem eksportowym planety Siedmiu
Krzy�y. Z danych statystycznych wynika�o, �e co czwarty my�liwy gin�� pod kopytami rozw�cieczonego stada, wi�c
grono wy�szych kap�an�w szybko si� przerzedzi�o. Jednak kto� musia� planowa� zamach, co podpowiada� Plitkinsowi
sz�sty zmys�, kt�ry niejednokrotnie ratowa� awanturnika z podobnych opresji. Bo trzeba wiedzie�, �e Linus Plitkins nie
od zawsze by� obywatelem planety Siedmiu Krzy�y. Trafi� tutaj, gdy� �ciga� go patrol Gwiezdnej Policji. By�by to
definitywny koniec Plitkinsa, poniewa� za notoryczne w�amania do Intergalaktycznej Sieci Informatycznej przest�pcy
grozi�a kara lobotomii, ale hacker wiedzia�, dok�d si� uda�. W czasie, gdy patrolowiec policji spokojnie kr��y� na
orbicie Siedmiu Krzy�y, Plitkinsowi uda�o si� zrobi� dziecko jednej z c�rek wa�niejszego kap�ana Bractwa, co
automatycznie upowa�nia�o go do ubiegania si� o obywatelstwo. Jako �e Ko�ci� Dwulicowo�ci Boga chroni� swoich
wyznawc�w, a tym bardziej nie by�o umowy ekstradycyjnej pomi�dzy Siedmioma Krzy�ami a reszt� planet, policja
musia�a odlecie� z kwitkiem, rzucaj�c na po�egnanie wi�zk� soczystych przekle�stw.
Plitkins, aktywnie korzystaj�c z protekcji te�cia, szybko pi�� si� w hierarchii bractwa. Maj�c fenomenaln� pami��, bez
problemu opanowa� wszystkie niuanse religii, kt�rej podstawow� tez� by�o dwulicowo�� Boga. Wyznawcy uwa�ali, �e
nie by�o Boga i Szatana, lecz istnia� tylko jeden b�g o dw�ch obliczach - w zale�no�ci od sytuacji by� bogiem Dobra
albo Z�a.
Po dw�ch latach intryg, zamach�w i tajnych spisk�w Plitkinsa obrano na Wielkiego Mistrza. A teraz kto� chcia� zaj��
jego miejsce. Linus zsun�� z siebie ko�dr�, wykonan� z puchu horrika�skich wron i lekko wskoczy� na nogi. Wykona�
kilkana�cie pompek i przysiad�w, maj�cych utrzyma� cia�o w kondycji, a potem podszed� do konsoli komputera. Od
momentu, gdy zosta� Wielkim Mistrzem, nie korzysta� ze swoich zdolno�ci, aby nie wzbudza� zainteresowania
Gwiezdnej Policji. Mia� nadziej�, �e z czasem wszyscy zapomn� o nim i b�dzie m�g� spokojnie wynie�� si� z Siedmiu
Krzy�y, aby rozpocz�� nowe, weso�e �ycie w innym miejscu Galaktyki.
Na widok mrugaj�cego punktu w rogu ekranu, Plitkins poczu� przyjemne mrowienie. Jaki� sta�y klient przys�a�
zaszyfrowan� wiadomo��. Potrzebowali jego umiej�tno�ci, co oznacza�o, �e sprawa by�a powa�na, czyli m�wi�c
inaczej - dobrze p�atna. Plitkins wystuka� has�o i uruchomi� program dekoduj�cy. Po przeczytaniu listu Carmody'ego,
jego humor wyra�nie si� poprawi�. Gdyby dosta� proponowan� fors�, m�g�by odlecie� z Siedmiu Krzy�y i nie ba� si�,
�e kt�ry� z kap�an�w wbije mu w plecy zatrute ostrze.
Plitkins lekko si� u�miechn�� i przebieg� palcami po klawiaturze. Musia� znale�� Carmody'emu odpowiedniego
cz�owieka, kt�ry wykona�by dla niego to zadanie.
Natychmiast po otrzymaniu wiadomo�ci od Plitkinsa, Carmody wylecia� towarowym gwiazdolotem w kierunku
Kasjopei. Tam mia� si� spotka� z cz�owiekiem, kt�rego poleci� mu hacker. A je�eli Plitkins kogo� poleca�, to
oznacza�o, �e tej osobie mo�na zaufa�. Aby wrogowie nie zacz�li podejrzewa�, �e pr�buje wymkn�� si� z zastawionej
na niego pu�apki, Carmody wykorzysta� trzech swoich dobrze op�acanych sobowt�r�w, kt�rych wys�a� na firmowych
statkach "TransGalactic Speditions" w r�ne kra�ce Galaktyki. Sam cichcem przedosta� si� na towarowy gwiazdolot,
nale��cy do jednej z zale�nych kompanii i jako pasa�er drugiej klasy czu� si� w nim zupe�nie bezpiecznie.
Statek Carmody'ego zmierza� ku pi�tej planecie, kr���cej wok� niewielkiej gwiazdy, le��cej osiem parsek�w za
Kasjopej�. W Katalogu Galaktycznym gwiazda figurowa�a pod wymy�ln� nazw� JJ-15-121, ale wszyscy nazywali j�
po prostu Gwiazd�. Wok� Gwiazdy kr��y�o sze�� planet, z kt�rych dwie by�y zamieszka�e. Carmody'ego wcale nie
interesowa�a czwarta planeta, gdzie, opr�cz ci�ko pracuj�cych g�rnik�w, nie by�o �adnych atrakcji. Ca�� uwag� skupi�
na Firmamencie - planecie nieco mniejszej od Ziemi, ale prawie tak samo znanej w Galaktyce.
Firmament, a w�a�ciwie Niebo, jak j� nazywali ludzie mniej wykszta�ceni, by�a kr�low� wyuzdanej rozkoszy. Przy niej
Las Vegas wygl�da�o na marny park rozrywki. Tutaj wszystko by�o dozwolone. W ka�dej knajpie sprzedawano
narkotyki - od zwyk�ej kokainy do nektaru halucynogennych kwiat�w z Cyrrusa. Prostytutki kr��y�y po ulicach niby
kotki w rui, a bardziej wymagaj�cym klientom dostarczano dzikuski z Nelii lub kobietopodobne stworzenia z Marcou.
Na planecie nie by�o �adnego prawa, opr�cz prawa do dobrej zabawy. Teoretycznie, w wi�kszych miastach istnia�y
s�u�by porz�dkowe, ale ich funkcje sprowadza�y si� do odwracania g�owy we w�a�ciwym momencie.
B�d�c uczciwym przedsi�biorc�, kt�remu nie �mierdzi �aden pieni�dz, Carmody posiada� kilkana�cie instytucji na
Firmamencie. Wi�kszo�� z nich zajmowa�o si� produkcj� i dostarczaniem narkotyk�w na nienasycony niebia�ski
rynek, lecz by�y te� kasyna, domy publiczne oraz biura, organizuj�ce wyprawy dla dobrowolnych samob�jc�w.
Carmody wiedzia�, �e w razie niebezpiecze�stwa m�g�by schroni� si� w jednej z nich, ale to oznacza�o, �e jego
anonimowo�� b�dzie warta funta k�ak�w. Lepiej wygl�da� na szarego cz�owieka, kt�ry przyjecha� do Nieba, aby
przehula� oszcz�dno�ci ca�ego �ycia.
Gwiazdolot wyl�dowa� w Astrouanie, g��wnym porcie kosmicznym Firmamentu. Wr�czywszy urz�dnikowi celnemu
niez�� sumk� za to, �e ten spojrza� na niego, jak na powietrze, Carmody uda� si� pod wskazany przez Plitkinsa adres.
Aby nie zwraca� na siebie uwagi nie wzi�� powietrznej taks�wki. Nie ba� si� w�dr�wki ulicami Astrouanu, chocia�
uwa�ano je za najbardziej niebezpieczne miejsca w Galaktyce. Nie wszyscy tury�ci, kt�rzy postanowili oszcz�dzi� na
profesjonalnych przewodnikach i na w�asn� r�k� zwiedzi� zabytki rozkoszy, wracali na rodzim� planet�. Carmody
kilkakrotnie bywa� w Astrouanie i wiedzia�, jak zabezpieczy� si� przed niepo��danymi niespodziankami. Mia� przy
sobie dwa blastery, wmontowane w r�kawy antylaserowej marynarki, par� pojemnik�w z gazem obezw�adniaj�cym i
wiele innych gad�et�w, kt�re wykonano w jednym z jego laboratori�w.
Prostytutki, sprzedawcy narkotyk�w i innych rozrywek oferowali Carmody'emu swoje us�ugi, ale nie zwraca� na nich
�adnej uwagi. Je�eli kto� pr�bowa� by� bardziej natarczywy, to napotkawszy zimny wzrok potencjalnego jelenia
szybko dawa� sobie spok�j. Lepiej sprzeda� o jedn� porcj� narkotyku mniej, ni� znale�� si� w rynsztoku z
przestrzelon� g�ow�.
Miejsce, o kt�rym m�wi� Plitkins, znajdowa�o si� niedaleko portu kosmicznego. By�a to niedu�a restauracja, w kt�rej
klienci, stosuj�c si� do starojapo�skiego zwyczaju, jadali z cia� nagich kobiet. Carmody wiedzia�, �e dziewcz�ta
smaruj� si� specjalnym olejkiem, zawieraj�cym s�aby narkotyk. Gdy amator zje co� z takiej kobiety, traci wszystkie
zahamowania, a co za tym idzie - wszystkie pieni�dze.
Nie zwracaj�c uwagi na prostytutk� o trzech piersiach, kt�ra niedwuznacznie proponowa�a szybki numerek, Carmody
wkroczy� do �rodka "Smakowitej Nago�ci". K��by narkotykowego dymu uderzy�y mu w twarz, ale maj�c specjalne
filtry w nosie, nie ba� si�, �e b�dzie na haju. Twardym krokiem podszed� do baru i rzuci� do barmana:
- Przys�a� mnie Plitkins. Kto� tutaj na mnie czeka.
Barman spojrza� na niego ponurym wzrokiem, a potem bez s�owa wskaza� ma�e drzwi za przepierzeniem. Carmody
skin�� g�ow�, poda� kelnerowi par� kredyt�w i znikn�� za drzwiami.
Pok�j, w kt�rym znalaz� si� Carmody, nie by� du�y - wr�cz przeciwnie, ma�y, ciasny i bez okien. Jedyn� jego zalet�
by�o to, �e nie czu�o si� w powietrzu narkotykowych opar�w. Po �rodku pokoju sta� niewielki st�, kt�ry okr��a�y
cztery fotele.
Gdyby nie �arz�cy si� koniec cygara, tkwi�cego mi�dzy wskazuj�cym a serdecznym palcem ma�ego cz�owieczka,
Carmody przysi�g�by, �e w pokoju nie ma nikogo. Gdy oczy przyzwyczai�y si� do p�mroku, m�g� lepiej przyjrze� si�
osobie, kt�r� poleci� mu Plitkins. By� to m�czyzna w nieokre�lonym wieku, maj�cy przeci�tn� twarz i wygl�daj�cy
bardzo niepozornie. Carmody zauwa�y� ze zdziwieniem, �e po odwr�ceniu wzroku natychmiast zapomina�, jak facet
wygl�da. Nawet gdy wyt�a� sw�j nieprzeci�tny umys�, kt�ry tyle razy pom�g� mu w wywodzeniu przeciwnika w pole,
nawet gdy mruga�, chc�c odp�dzi� cisn�ce si� przed oczy fizjonomie, to nadal w miejscu, gdzie musia�a pojawi� si�
twarz m�czyzny, widnia�a si� bia�a, drgaj�ca plama.
- A wi�c to ty jeste� tym facetem, kt�ry szuka pomocy? - zapyta�, a raczej stwierdzi� m�czyzna, zaci�gaj�c si�
cygarem. Mia� lekko schrypni�ty g�os, jakby kto� przeci�gn�� mu przez gard�o szklan� wat�.
- A ty jeste� tym, kt�rego poleci� Plitkins? - zapyta� Carmody, bo nic bardziej rozumnego nie przysz�o mu do g�owy.
M�czyzna pokiwa� g�ow� i strz�sn�� popi� z cygara na drogi horrika�ski dywan, le��cy na pod�odze.
- Nazywam si� Nepomucen - przedstawi� si� m�czyzna. - Ale przyjaciele m�wi� do mnie Nepo. Ty te� mo�esz si�
zwraca� w ten spos�b.
Carmody by� oburzony, �e ten ma�y, brudny cz�owieczek wyobra�a, �e on, posiadacz miliard�w kredyt�w, pan i
w�adca milion�w istnie�, jeden z najpot�niejszych ludzi w Galaktyce i poza ni�, b�dzie rozmawia� z nim, jak r�wny z
r�wnym. Postanowi� pokaza�, kto tu jest pracodawc�, a kto zwyk�ym robolem.
- Znik�o mi cenne wieczne pi�ro - powiedzia� prosto z mostu Carmody, ale oczywi�cie przemilcza�, co ono dla niego
znaczy�o. - Je�eli je odnajdziesz, otrzymasz nagrod�. Tak du�o kasy, �e b�dziesz m�g� wykupi� wszystkie narkotyki i
posi��� wszystkie kobiety w tym mie�cie.
Zamiast oczekiwanego wybuchu entuzjazmu, podzi�kowa� i ca�owania w r�k�, Nepomucen oboj�tnie spu�ci� wzrok i
zacz�� studiowa� skomplikowany wz�r na horrika�skim dywanie. Wygl�da�o, �e zaproponowana przez Carmody'ego
suma znaczy�a dla niego nie wi�cej ni� pierdni�cie myszy.
- Oczywi�cie, �e po dobrze wykonanej robocie czeka ci� premia - doda� w�a�ciciel "TransGalactic Speditions", dla
kt�rego wszystko by�o przeliczalne na kredyty.
Nepomucen jeszcze ni�ej spu�ci� wzrok i teraz przygl�da� si� swoim fluoryzuj�cym si� butom. Gdy Carmody'emu
zacz�o wydawa� si�, �e cisza p�knie, jak zerwana struna gitary (oczywi�cie wybuchem entuzjazmu, podzi�kowa� i
ca�owaniem w r�k�), jego rozm�wca, siedz�cy w wygodnym fotelu, zaci�gn�� si� dymem z cygara i wydmucha� w�sk�
strug� w stron� sufitu. To by� znak dla Carmody'ego, �e najwy�sza pora przej�� do lekkiej formy nak�aniania, nacisku i
perswazji.
- Czy wiesz kim jestem? - wrzasn�� Carmody piskliwym g�osem, opluwaj�c Nepomucena ma�ymi kropelkami �liny, z
kt�rych cz�� wcale nie by�a taka ma�a. - Proponuj� ci kr�lewski kontrakt, a ty reagujesz, jakby� by� g�uchy. Mo�e
istotnie jeste� g�uchy? A mo�e boisz si� tego zadania?
Nepomucen spojrza� na� ostrym wzrokiem i Carmody wystraszy� si� tego spojrzenia. Widzia� ju� wiele gro�nych
spojrze� i wcale ich si� nie ba�. Ale to by�o ca�kowicie odmienne od tego, czego do�wiadczy� w swoim �yciu.
Nepomucen spojrza� na Carmody'ego jak na powietrze i ten si� przerazi�. Jeszcze nigdy nikt nie patrzy� na niego w taki
spos�b, chyba �e za pieni�dze. Nagle zda� sobie spraw�, �e znajduje si� na obcym terenie, z dala od ochroniarzy,
pragn�cych odda� za niego �ycie, z dala od s�d�w, do kt�rych jego adwokaci mogliby zaci�gn�� winnych. Okr��a�y go
dziwki, gotowe sprzeda� ka�dego za szczypt� nektaru z Cyrrusa czy te� strace�cy, dla kt�rych poder�ni�cie komu�
gard�a by�o �atwiejsze od zm�wienia paciorka przed snem.
- Przychodzili do mnie r�ni - zacz�� Nepomucen grobowym g�osem i Carmody instynktownie odbezpieczy� bro�. -
Duzi i mali, czarni i biali, niebiescy i pomara�czowi, posiadaj�cy niewyobra�alne bogactwa i biedni jak mysz
ko�cielna. Byli tutaj w�adcy planet, papie�e ko�cio��w, w�a�ciciele s�o�c, bossowie mafii, przyw�dcy partii, wielcy
przedsi�biorcy, kr�lowie czarnych rynk�w, naczelnicy Gwiezdnej Policji i przedstawiciele bogatych rodzin. Byli te�
zwykli sutenerzy, dziwki, robotnicy pracuj�cy ca�e �ycie w kopalni, sprzedawcy ze sklep�w, mordercy, �ebracy,
�cigani i �cigaj�cy. Ale wszyscy wychodzili st�d jednakowo mali, jednak pewni, �e ich problem zostanie rozwi�zany.
Wiem, kim jeste�. By� mo�e wiem o tobie wi�cej, ni� ty sam. By� mo�e to w moich bankach trzymasz pieni�dze. By�
mo�e czaj� si� za twoimi plecami, aby podpatrze�, co jadasz na �niadanie. Wiem o twoich transakcjach, tych legalnych
i nielegalnych. O braku przyjaci� i istnieniu tysi�cy wrog�w. O �onie, kt�ra oddaje si� ka�demu ch�tnemu. O synu,
kt�ry przepuszcza twoje pieni�dze. Je�eli przychodzisz do mnie z jakim� problemem, to musisz mi wierzy�. Tylko w
taki spos�b znajdziemy wsp�lny j�zyk.
I Carmody, ten szczwany lis, kt�rego bali si� wszyscy w Galaktyce, ten bezlitosny grabie�ca, dla kt�rego liczy� si�
tylko pieni�dz, postanowi� ZAUFA� (s�owo dotychczas niespotykane w s�owniku Carmody'ego) Nepomucenowi.
Opowiedzia� mu o zagini�ciu przybor�w do pisania, znikni�ciu wiecznego pi�ra pradziadka, o tym, co ono dla niego
znaczy�o, o przeprowadzonych poszukiwaniach i o swoich podejrzeniach. Gdyby m�g�, opowiedzia�by Nepomucenowi
- teraz ju� nazywa� go Nepo - o swoim �yciu osobistym, o transakcjach, o maj�tku i planach na przysz�o��. W ko�cu
omal nie wyp�aka� si� m�czy�nie w rami�.
Nepomucen uwa�nie wys�ucha� Carmody'ego. Potem wybra� z ozdobnej szkatu�ki nowe cygaro i przypali� je wymy�ln�
zapalniczk� z rogu rogoragu. Wbi� nieobecny wzrok w przeciwleg�� �cian� i wygl�da�o, �e znajduje si� setki lat
�wietlnych od tego miejsca. Tylko ma�e k�ka dymu, kt�rymi pyka� z zadziwiaj�c� regularno�ci�, �wiadczy�y, �e jego
cia�o nadal tkwi w fotelu. Carmody ba� si� co� powiedzie�, aby nie przerwa� nabo�nej ciszy. Taki stan rzeczy trwa�
kilkana�cie minut.
- Kiedy� dawno temu na jednej z planet w gwiazdozbiorze Or�a spotka�em dziwnego cz�owieka - zacz�� Nepo
schrypni�tym g�osem -. Raczej nie dziwnego - uwa�a�em go za niegro�nego szale�ca. G�osi� teori�, kt�ra zaciekawi�a
mnie swoj� niedorzeczno�ci�. Nazywa� j� "teori� znikaj�cych d�ugopis�w". Twierdzi�, �e gdzie� we Wszech�wiecie
istnieje planeta, dok�d udaj� si� wszystkie zgubione d�ugopisy, wieczne pi�ra, o��wki i pozosta�e przybory do pisania.
S� tam szcz�liwe - nikt ich nie �amie, nie rzuca nimi w �ciany, nie w�cieka si� na nie, gdy nie chc� pisa�. Bo wed�ug
jego teorii, ka�de pi�ro czy te� d�ugopis s� istotami w pewnym stopniu o�ywionymi. Wyprodukowane w fabryce jako
bezduszne rzeczy, z czasem przejmuj� od swoich w�a�cicieli ich osobowo��. Gdy czuj� si� niepotrzebne lub gdy je kto�
gubi, udaj� si� w dalek� w�dr�wk� na planet� Zagubionych D�ugopis�w.
- Co za bzdurna opowie�� - o�mieli� si� wtr�ci� Carmody, kt�remu niezbyt odpowiada�a wizja szukania nieistniej�cej
planety.
- Ten biedny szaleniec nie tylko g�osi� teori� o zagubionych d�ugopisach - kontynuowa� Nepomucen, jakby nie s�ysz�c
s��w Carmody'ego. - Twierdzi� te�, �e zna koordynaty tej planety. Pr�bowa� mi wm�wi�, �e odwiedzi� j� parokrotnie i
zn�w si� tam wybiera. Roze�mia�em si� mu w twarz. "Je�eli taka planeta naprawd� istnieje - powiedzia�em wtedy - to
by�bym wdzi�czny, gdyby� spr�bowa� odnale�� m�j d�ugopis, kt�ry otrzyma�em od matki na szesnaste urodziny. Nie
powiem ci, jak wygl�da�, jakie mia� funkcje i jakimi kolorami m�g� pisa�. Je�eli istnieje taka planeta z zagubionymi
d�ugopisami, to on z pewno�ci� tam jest."
W�wczas by�em trzydziestoletnim m�czyzn�, ��dnym przyg�d. Oznajmi�em szale�cowi, �e najbli�szy rok sp�dz� na
planecie Carramba, kr���cej wok� jednej z gwiazd Perseusza. Je�eli znalaz�by m�j d�ugopis, wiedzia�, gdzie mnie
szuka�.
Dok�adnie po o�miu miesi�cach w jednym z miast Carramby zosta�em zaczepiony przez nieznajomego mi cz�owieka.
By� ubrany w �achmany i wygl�da� na pospolitego �ebraka. Gdy powiedzia�, kim jest, skojarzy�em go z planet�
Zagubionych D�ugopis�w, chocia� od dawna wyrzuci�em z g�owy jego brednie. By�em pewien, �e odnalaz� mnie, aby
poprosi� o niewielk� po�yczk�. Zapyta�em go ironicznie o pobyt na wyimaginowanej planecie.
- I co si� sta�o? - nie wytrzyma� Carmody.
Nepomucen si�gn�� do kieszeni i gestem magika wydoby� z niej jak�� rzecz. Carmody nachyli� g�ow� w stron�
rozm�wcy, by lepiej widzie�. By� to dwuprocesorowy d�ugopis, wyr�b Nexometru, z opalizuj�c� laserow� ko�c�wk�.
Takie cacka by�y popularne trzydzie�ci lat temu. Nie wiedz�c czemu, Carmody poczu� nieprzyjemne dreszcze. Je�eli to
by� d�ugopis Nepo, to oznacza�o, �e planeta Zagubionych D�ugopis�w naprawd�...
- Istnieje... - rzuci� Nepomucen, jakby czytaj�c my�li Carmody'ego. - Wtedy uwierzy�em, �e planeta Zagubionych
D�ugopis�w naprawd� istnieje. To by� m�j d�ugopis. Po naci�ni�ciu jednego z przycisk�w ukazywa� si� holograficzny
nadpis: "Od kochaj�cej Mamy, z okazji szesnastych urodzin." O tym nie m�g� wiedzie� przypadkowy facet, kt�rego
spotka�em na planecie w gwiazdozbiorze Or�a. Od tamtego momentu zacz��em wierzy� w r�ne dziwne rzeczy i nigdy
nie wyszed�em na tym �le. Gdyby nie ten dziwny m�czyzna i jego zwariowana historia, nadal by�bym beztroskim
podr�nikiem - poszukiwaczem przyg�d na nowoodkrytych planetach. Ale ta historia nauczy�a mnie jednego - pokory.
Staram si� nigdy nie ocenia� swoich rozm�wc�w. Przecie� ka�dy rozs�dny obywatel Galaktyki, po us�yszeniu historii
o panu i pa�skim wiecznym pi�rze, zacz��by p�aka� ze �miechu. Ale nie ja. Wierz�, �e dla pana, panie Carmody, to
wieczne pi�ro znaczy bardzo wiele. Wierz� te�, �e bez niego nie b�dzie m�g� pan skutecznie walczy� ze swoimi
przeciwnikami. Neurotechnicy mogliby doszuka� si� w pa�skim m�zgu r�nych neuronowych ugrupowa�,
odpowiadaj�cych za przywi�zanie si� do pradziadowego pi�ra. Psycholodzy te� wtr�ciliby swoje trzy grosze. Ale ja
my�l�, �e to pi�ro ukrad�o cz�stk� pa�skiej osobowo�ci, bez kt�rej nie czuje si� pan bezpiecznie. Kiedy nadejdzie czas
rozstrzygaj�cej walki, kiedy b�dzie pan zmuszony do podj�cia �yciowej decyzji, wtedy brak tej cz�stki mo�e
spowodowa� katastrof�. Pan to wiedzia� od samego pocz�tku, tylko nie m�g� u�wiadomi�, dlaczego tak jest.
Carmody poczu� si� ma�ym i g�upim w por�wnaniu z tym geniuszem my�li i przenikliwo�ci. Wyda�o mu si�, �e gdyby
teraz potrz�sn�� g�ow�, to grochopodobny m�zg odbija�by si� od �cianek czaszki niby pi�eczka pingpongowa. Teraz
by�o jasne, �e zdradzieckie pi�ro ukrad�o cz�� jego osobowo�ci. Wierzy� te�, �e aktualnie jego "Mont Blanc" opala si�
na jednej z pla� planety Zagubionych D�ugopis�w.
- Jak mo�na odnale�� t� planet�? - wychrypia� Carmody. - Czy znasz jej koordynaty?
- Nigdy mi nie powiedzia� - Nepomucen ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�. - Niestety nie mia� do mnie zaufania. Zwr�ci�
mi pi�ro. Nawet nie musia� prosi� o pieni�dze, sam mu je da�em. Wtedy, na Carrambie posiada�em dwie kopalnie
rubin�w, wi�c nie by�em biedny. Otrzyma� tyle, �e m�g�by wielokrotnie oblecie� Galaktyk�. Nigdy wi�cej go nie
widzia�em.
- Czy on jeszcze �yje? - z niepokojem dowiadywa� si� Carmody, kt�ry po opowie�ci Nepo czu� si� bez wiecznego pi�ra
jeszcze bardziej nara�ony na ciosy nieprzyjaci�. - Jak mo�na z nim si� skontaktowa�?
Nepomucen zdecydowanym ruchem zgasi� niedopa�ek i rzuci� go na pod�og�.
- I w�a�nie to b�dzie moim zadaniem - stwierdzi� twardym tonem. - Odnajd� tego cz�owieka i poprosz� go, aby
dostarczy� mi pi�ro pa�skiego pradziadka. Wtedy przeka�� je panu, oczywi�cie za niewielk� op�at�.
Po dziesi�ciominutowym targowaniu si� stan�o na sze�ciu milionach kredyt�w, p�atnych w chwili dostarczenia
d�ugopisu przelewem z Luny na wskazane przez Nepomucena konto. Carmody wyczu�, �e jest to koniec rozmowy,
wi�c �ycz�c szcz�cia w poszukiwaniach, wyni�s� si� z knajpy. Ruszy� w stron� portu kosmicznego, aby najbli�szym
gwiazdolotem odlecie� na Ziemi�.
W czasie powrotnego lotu Carmody zacz�� rozmy�la� o planecie Zagubionych D�ugopis�w. Im d�u�ej my�la�, tym
bardziej podoba�a si� mu ta teoria. D�ugopisy cz�sto gin� i nie spos�b ich odnale��. W jaki spos�b znikaj�? Dok�d
trafiaj�? Carmody by� zdziwiony, �e nigdy nie wpad� na to, �e gdzie� s� takie miejsca, dok�d udaj� si� zgubione b�d�
porzucone rzeczy. Je�eli we Wszech�wiecie istnia�a planeta Zagubionych D�ugopis�w, to dlaczego nie mog�oby by�
planety Zagubionych Zapalniczek, Zagubionych Zegark�w, a nawet Zagubionych Ludzi? Ekonomiczny umys�
Carmody'ego zacz�� pracowa� pe�n� par�. Ile os�b dziennie gubi swoje rzeczy? Gdzie one znikaj�? W jaki spos�b
mo�na by�oby na tym zarobi�?
Carmody wybra� z kieszeni podr�czny minikomputer i zacz�� obliczenia. We Wszech�wiecie mieszka�o 80 miliard�w
ludzi, z czego 80 procent z nich pos�ugiwa�o si� przyborami do pisania. Ka�dy rocznie gubi� od dw�ch do trzech
d�ugopis�w, wi�c rocznie gin�o oko�o 15 miliard�w przybor�w do pisania. Je�eli chocia� cz�� z nich trafia na planet�
Zaginionych D�ugopis�w...
Carmody gwa�townym ruchem odsun�� od siebie komputer. Oczy mu b�yszcza�y, gdy rozmy�la� o pieni�dzach, kt�re
czeka�y na odkrywc� tej planety. "Przecie� d�ugopisy gin� od wiek�w - skonstatowa�. - S� tam setki starych Pelikan�w,
Mont Blanc�w, Cross�w, Parker�w, z kt�rych za ka�dy egzemplarz mo�na otrzyma� oko�o kilku tysi�cy kredyt�w."
W czasie podr�y na Ziemi� Carmody postanowi� za wszelk� cen� odnale�� planet� Zagubionych D�ugopis�w.
Chocia� "przyjaciele" Carmody'ego nie ukradli mu wiecznego pi�ra, jednak wyczuli pismo nosem. Ciemne chmury
zacz�y gromadzi� si� nad "TransGalactic Speditions". Gdzie� zbankrutowa�o przedsi�biorstwo, gdy� konkurencja
wypar�a z rynku. W innym miejscu zbuntowani robotnicy kopalni wyci�li w pie� kierownictwo i zbiegli z ca�ym
miesi�cznym urobkiem diament�w. To zn�w akcje, kt�re posiada� Carmody, lecia�y na �eb, na szyj�. Czuj�c zapach
krwi, hieny zacz�y powoli si� gromadzi�, chc�c urwa� jak najwi�kszy kawa�ek z umieraj�cego giganta.
Carmody walczy� jak lew. Uskakiwa� przed ciosami, cofa� si�, atakowa�, sprzedawa� i kupowa�. Pr�bowa� wygra�
troch� czasu, aby da� szans� Nepomucenowi na odzyskanie pi�ra. Jednak nieprzyjaciel by� nieub�agany. Dwudziestu
dwu ton z�ota starczy�o na cztery dni. Diamenty posz�y jeszcze szybciej. Pieni�dze p�yn�y wartkim strumieniem, ale
nic nie mog�o wype�ni� szeroko rozwartych paszcz. Banki nie chcia�y udziela� kredyt�w. Niekt�re z nich posun�y si�
nawet do tego, �e zacz�y ��da� sp�aty d�ugu, chocia� jeszcze nie min�� um�wiony termin. Carmody by� zmuszony do
sprzeda�y cz�ci swoich przedsi�biorstw po zani�onej cenie, ale i to nie powstrzyma�o wroga. Upodobnili si� do
buldoga, kt�ry wbija� z�by w szyj� przeciwnika i powoli wzmacnia� u�cisk. Nic nie mog�o ich powstrzyma�. Nic,
opr�cz wiecznego pi�ra pradziadka.
Siedz�c w gabinecie swojej firmy "TransGalactic Speditions", kt�ry znajdowa� si� na �smym pi�trze
dziesi�ciopi�trowego gmachu z czerwonej ceg�y, po�o�onego przy Oak Road w Londynie, Carmody oczekiwa� cudu.
Nie chcia� pope�nia� samob�jstwa, gdy� ostatnio nie by�o to w modzie. Rozmy�la� o dzieci�stwie, o ojcu, matce, �onie
i synu, chocia� musia� my�le� o op�akanej sytuacji materialnej przedsi�biorstwa. Co prawda mia� jeszcze nienaruszone
rezerwy, ale zastanawia� si� czy nie przeznaczy� ich na sw�j fundusz emerytalny. Gdyby wszystko sprzeda�, sp�aci�
d�ugi, to m�g�by osiedli� si� na jednej z rajskich planet i prowadzi� beztroskie �ycie. Ale na sam� my�l o nier�bstwie
ogarnia�y Carmody'ego md�o�ci. Nie �cierpia�by takiego �ycia po tych wszystkich stoczonych walkach, kiedy
adrenalina burzy�a krew. Nie m�g�by zapomnie� uczucia nieograniczonej w�adzy, kt�ra by�a s�odsza od mi�o�ci.
Carmody wola�by zosta� �ebrakiem, ni� zaprzepa�ci� chocia�by nik�� szans� na uratowanie rodzinnej firmy.
I wreszcie cud si� zdarzy�. Nikt nie widzia�, kiedy Nepomucen wszed� do biura, tym bardziej nikt nie wiedzia�, �e
odwiedzi� gabinet szefa. Ale fakt pozostaje faktem, �e w pewnym momencie m�czyzna zmaterializowa� si� przed
mahoniowym blatem. Nawet Carmody zdziwi� si� na jego widok, gdy� wydawa�o mu si�, �e nie jest ju� zdolny do
odczuwania jakichkolwiek emocji. Z pocz�tku nie rozpozna� Nepomucena w stoj�cym po drugiej stronie biurka
opalonym m�czy�nie. Nawet gdy w r�ku go�cia pojawi�o si� wieczne pi�ro, Carmody nie od razu zrozumia�, �e jest to
pi�ro jego pradziadka. Gdy informacja wreszcie dotar�a do ot�pia�ego m�zgu, zacz�� wyrzuca� z siebie be�kotliwe
pytania:
- Sk�d? Jak? Kiedy? Gdzie?
- Za ile? - doda� uprzejmie Nepomucen i Carmody bez s�owa wyda� polecenie sekretarce, aby ta przela�a sze��
milion�w kredyt�w na podane przez Nepomucena konto. Chocia� sytuacja finansowa konsorcjum wygl�da�a
tragicznie, jednak wraz z odzyskaniem wiecznego pi�ra wszystko musia�o si� zmieni�.
- Odnalaz�em tego cz�owieka - wyja�ni� kr�tko Nepomucen i by�y to jedyne jego s�owa, kt�re zapami�ta� Carmody.
P�niej pr�bowa� sobie przypomnie�, co si� sta�o z Nepo, ale umys� p�ata� mu dziwne figle. Nepomucen znikn��, jak
tylko Nepomucen potrafi znika�. Nikt z pracownik�w nie kojarzy� tajemniczego go�cia. Nie pomog�y w tym nieudolne
pr�by Carmody'ego, kt�ry opisywa� Nepomucena, chocia� sam nie bardzo pami�ta�, jak ten wygl�da. Podw�adni
spogl�dali na szefa nic nie rozumiej�cym wzrokiem. Nikogo nie zapami�tali, bo Nepomucen mia� tak� twarz, kt�r�
trudno zapami�ta�.
Carmody �ciska� w r�ku wieczne pi�ro i czu�, jak jednoczy si� jego osobowo��. Wyda�o si� mu, �e duch pradziadka
stoi obok niego i z aprobat� kiwa g�ow�. Ze wzruszenia zapomnia� podzi�kowa� Nepo za jego po�wi�cenie.
Odruchowo spojrza� na ekran komputera, na kt�rym mruga� czerwony punkt. Carmody podszed� do biurka i uruchomi�
program deszyfruj�cy. Jego oczom ukaza�a si� wiadomo�� z planety Ergo, gdzie prowadzono badania geologiczne.
Ekipa "TransGalactic Speditions" natrafi�a na niespotykanie bogate z�o�a izorydu, najrzadszego metalu w Galaktyce.
Carmody ze �zami w oczach uca�owa� wieczne pi�ro i zacz�� szykowa� si� do kontrataku.
Jeszcze d�ugo potem pami�tano wojn�, wygran� przez "TransGalactic Speditions". Niekt�rzy nazywali j� wojn�
izorydow�, gdy� w�a�nie ten metal odegra� w niej najwa�niejsz� rol�. Nieprzyjaciele Carmody'ego zostali zgniecieni,
niczym armia o�owianych �o�nierzyk�w. Wielkie autorytety z dziedziny ekonomii twierdzili, �e "TransGalactic
Speditions" zrobi�o wszystkich w konia - kiedy nieprzyjaciele uwierzyli, �e s� to ostatnie drgawki umieraj�cego
konsorcjum i rzucili si�, aby rozerwa� przedsi�biorstwo - zostali wci�gni�ci w misternie zastawion� pu�apk�. I wtedy
zacz�a si� rze�. Carmody rzuci� na galaktyczny rynek zwi�kszone ilo�ci izorydu, co spowodowa�o zachwianie si�
gospodarek wielu planet, dla kt�rych eksport tego metalu by� g��wnym �r�d�em dochodu. Aby utrzyma�
dotychczasowy przych�d, rz�dy tych planet by�y zmuszone do podpisania upokarzaj�cych porozumie�. W ten spos�b
Carmody uzyska� nieograniczony kredyt.
Dotychczas ga��� przemys�u, zajmuj�ca si� budow� nap�d�w do statk�w kosmicznych by�a uwa�ana za nierentown�.
Istnia�a jako z�o konieczne - bez statk�w nie by�oby ekspansji ludno�ci. Gdy izoryd stania�, akcje kosmostoczni i
przedsi�biorstw, zajmuj�cych si� produkcj� nap�d�w raptownie podskoczy�y w g�r�. Finansjera rzuci�a si� na nie, jak
g�odne wilki, jednak Carmody ubieg� wszystkich. Wi�kszo�� przedsi�biorstw od dawna znajdowa�a si� pod kontrol�
"TransGalactic Speditions". Maj�c monopolistyczn� pozycj� na rynku galaktycznym, Carmody zacz�� wyka�cza�
swoich wrog�w. I zrobi� to bez lito�ci, jak przysta�o na syna swojego ojca.
Gdy w ko�cu sytuacja si� unormowa�a i nie by�o w Galaktyce takiej si�y, kt�ra mog�aby zagrozi� pozycji
"TransGalactic Speditions", Carmody spr�bowa� odnale�� Plitkinsa i Neponucena. Nie uda�o si� mu. Je�eli zawodowcy
tej klasy, co Nepomucen i Plitkins nie chc�, aby im przeszkadzano, to znajd� na to spos�b. Pracownicy zauwa�yli, �e
szef coraz cz�ciej zamyka si� w gabinecie i d�ugo o czym� rozmy�la. Jedni twierdzili, �e jest to zm�czenie po ci�kiej
walce, inni - �e Carmody straci� motywacj� do walki, gdy zabrak�o powa�nych wrog�w. W ko�cu nikt nigdy nie
dowiedzia� si�, �e szef marzy� o planecie Zagubionych D�ugopis�w. Pewnego dnia Carmody zawo�a� do siebie syna,
kt�ry wyr�s� na pot�nego m�czyzn� i ju� mia� za sob� kilkana�cie �wi�skich transakcji. Powiedzia� mu, �e od tej
chwili to on jest dyrektorem naczelnym "TransGalactic Speditions" i wszystkie decyzje nale�� do niego. P�niej
opu�ci� biuro i uda� si� powietrzn� taks�wk� w stron� portu kosmicznego. Tutaj widziano go po raz ostatni.
Drogi podr�niku. By� mo�e kiedykolwiek, na jakiej� opuszczonej planecie spotkasz dziwnego, starego cz�owieka, z
d�ug� brod� i o dzikim wzroku. Na szyi b�dzie nosi� cudaczny amulet - wieczne pi�ro marki "Mont Blanc". Niech ci�
to nie szokuje - w naszych czasach ka�dy mo�e nosi� na szyi, co mu si� podoba. Przy odrobinie szcz�cia, zostaniesz
zaproszony na kolacj� przy ognisku. Je�eli jeste� ��dny przyg�d, to przyjmij zaproszenie. Nie zwracaj uwagi na to, �e
b�dzie przemawia� do wiecznego pi�ra jak do �ywej istoty, nazywaj�c je raz zdradzieck� dziwk�, raz cudown�
wyzwolicielk�. Nie to jest najwa�niejsze. Gdy po obfitym posi�ku po�o�ycie si� na ch�odnej ziemi i b�dziecie gapili si�
w miliony iskrz�cych si� nad wami gwiazd, stary cz�owiek wy�o�y ci dziwn� teori� o znikaj�cych przyborach do
pisania i zaproponuje wsp�lne poszukiwania planety Zaginionych D�ugopis�w. Nie �miej si� z tego. Sk�d mo�esz
wiedzie�, �e takiego miejsca nie ma we Wszech�wiecie?
KONIEC