9066

Szczegóły
Tytuł 9066
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9066 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9066 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9066 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Droga przez ciemno�� Wed�ug swej oceny Robert Armstrong przeszed� ju� ponad trzy kilometry, kiedy zgas�a mu latarka. Przez chwil� sta� bez ruchu, nie wierz�c, �e naprawd� m�g� mu si� przytrafi� taki pech. Potem, w�ciek�y prawie do szale�stwa, cisn�� daleko bezu�yteczny przedmiot Latarka wyl�dowa�a gdzie� w ciemno�ci, zak��caj�c cisz� tej niewielkiej planety. Metaliczne echo jej upadku odbi�o si� od niskich wzg�rz, a potem zn�w wszystko ucich�o. Armstrong pomy�la�, �e to ju� chyba ostatnie z nieszcz��. Nic wi�cej nie mog�o mu si� teraz przydarzy�. Mia� ochot� wybuchn�� gorzkim �miechem nad swym losem i postanowi� ju� nigdy nie uwa�a� si� za dziecko szcz�cia. Kt� by uwierzy�, �e zepsuje si� jedyny traktor w Obozie IV, gdy on akurat wyrusza� do Port Sanderson? Przypomnia� sobie gor�czkow� napraw�, ulg�, kiedy maszyna ruszy�a i ostateczn� pora�k�, gdy zablokowa�a si� g�sienica. Nie by�o sensu �a�owa�, �e sp�ni� si� z wyjazdem; nie m�g� przecie� przewidzie� tych wypadk�w, a poza tym do startu Kanopusa pozostawa�y jeszcze dobre cztery godziny. Musi go z�apa�, bez wzgl�du na to, co si� sta�o, poniewa� �aden statek nie wyl�duje tutaj przez najbli�szy miesi�c. Poza tym, �e mia� piln� spraw�, sp�dzenie jeszcze czterech tygodni na tej le��cej na uboczu planecie by�o nie do pomy�lenia. M�g� zrobi� tylko jedno. Na szcz�cie Port Sanderson le�a� w odleg�o�ci niespe�na dziesi�ciu kilometr�w od obozu - niezbyt daleko, je�li nawet idzie si� pieszo. Musia� pozostawi� ca�y sw�j sprz�t, kt�ry mo�e przylecie� nast�pnym statkiem, a na razie poradzi sobie bez niego. Droga, po prostu wyci�ni�ta w skale przez jeden ze stutonowych walc�w, Zarz�du, by�a z�a, lecz nie obawia� si�, �e j� zgubi. Nawet teraz nie grozi�o mu �adne rzeczywiste niebezpiecze�stwo poza sp�nieniem si� na statek. B�dzie posuwa� si� wolno, gdy� nie chcia� ryzykowa�, by nie zgubi� drogi w tym rejonie pe�nym jar�w i tajemniczych tuneli, kt�rych jeszcze nie zbadano. Oczywi�cie by�o ciemno, cho� oko wykol. Tu, na kra�cach Galaktyki, b�yszcza�o niewiele gwiazd, a przy tym by�y tak rozproszone, �e dawa�y ma�o �wiat�a. Obce, purpurowe s�o�ce tej samotnej planety nie wzejdzie przed up�ywem wielu godzin, a cho� na niebie wisia�o pi�� ma�ych ksi�yc�w, nie by�o ich wida� go�ym okiem. �aden z nich nie rzuca� nawet cienia. Armstrong nie nale�a� do ludzi, kt�rzy d�ugo lamentuj� nad swym losem. Zacz�� z wolna posuwa� si� drog�, wymacuj�c j� nogami. Wiedzia�, �e biegnie ona do�� prosto, wij�c si� jedynie przez Prze��cz Carvera. �a�owa�, �e do jej sondowania nie ma laski albo czego� podobnego, dla orientacji wi�c musia� polega� na wyczuwaniu gruntu stopami. Pocz�tkowo sz�o mu to strasznie wolno, p�ki nie nabra� wprawy. Dotychczas nie mia� poj�cia, jak trudno maszerowa� po linii prostej. Cho� blade gwiazdy s�u�y�y mu za punkty orientacyjne, co i raz potyka� si� o dziewicze ska�y na poboczu nier�wnej drogi. Porusza� si� d�ugimi zygzakami, od jednego pobocza do drugiego, gdzie wpada� na stercz�ce ska�y i po omacku wraca� na ubit� powierzchni�. Wkr�tce robi� to z bieg�o�ci�. Nie potrafi� oceni� szybko�ci marszu - m�g� tylko z trudem posuwa� si� naprz�d i mie� nadziej�, �e si� uda. Pozosta�o mu jeszcze sze�� kilometr�w czyli cztery godziny drogi. P�jdzie mu do�� �atwo, je�li nie zgubi kierunku, ale ba� si� nawet my�le� o tym. Opanowawszy technik� marszu w takich warunkach, m�g� pozwoli� sobie na luksus my�lenia. Nie udawa�, �e mu si� to wszystko podoba, cho� przedtem bywa� w znacznie gorszych sytuacjach. Dop�ki trzyma si� drogi, jest ca�kowicie bezpieczny. Mia� nadziej� j� widzie�, kiedy wzrok przyzwyczai si� do �wiat�a gwiazd, ale teraz wiedzia�, �e ca�� podr� odb�dzie na �lepo. �wiadomo�� ta sprawi�a, �e ow�adn�o nim silne poczucie oddalenia od �rodka Galaktyki. W tak� noc jak ta niebo ogl�dane z prawie wszystkich pozosta�ych planet p�on�oby od gwiazd. Z tego wysuni�tego skrawka Wszech�wiata na niebie widzia�o si� mo�e ze sto blado po�yskuj�cych punkcik�w �wiat�a, w r�wnym stopniu nieprzydatnych, co te pi�� ksi�yc�w tak �miechu wartych, �e nawet nikt jeszcze nie zada� sobie trudu, by na nich wyl�dowa�. Niewielka zmiana w przebiegu drogi przerwa�a mu tok my�li. Czy to zakr�t, czy te� ponownie zboczy� w prawo? Bardzo wolno porusza� si� wzd�u� niewidocznej i prawie niewyczuwalnej granicy. Tak, nie pomyli� si� - droga skr�ca�a w lewo. Pr�bowa� przypomnie� sobie jej wygl�d za dnia, ale dotychczas widzia� j� zaledwie raz. Czy to znaczy, �e zbli�a si� do prze��czy? Mia� nadziej�, �e tak, gdy� w�wczas by�by ju� w po�owie drogi. Popatrzy� przed siebie w ciemno��, ale postrz�piona linia horyzontu nic mu nie m�wi�a. Wkr�tce stwierdzi�, �e droga zn�w biegnie prosto i ogarn�o go przygn�bienie. Prze��cz musi by� jeszcze daleko - mia� do przej�cia co najmniej sze�� kilometr�w. Sze�� kilometr�w - jak �mieszna zdawa�a si� ta odleg�o��! Ile czasu zaj�oby Kanopusowi pokonanie sze�ciu kilometr�w? W�tpi�, by cz�owiek m�g� zmierzy� tak kr�tki odst�p czasu. A ile bilion�w kilometr�w przeby� w swym �yciu on sam, Robert Armstrong? Musia�a to ju� by� liczba osza�amiaj�ca, gdy� w ci�gu ostatnich dwudziestu lat rzadko przebywa� na ka�dej z planet d�u�ej ni� miesi�c. W tym roku dwukrotnie przemierzy� Galaktyk�, co jest godne uwagi nawet w obecnych czasach nap�du widmowego. Potkn�� si� o kamie� i wstrz�s ten przywo�a� go do rzeczywisto�ci. Tutaj nie ma sensu my�le� o statkach, kt�re po�ykaj� lata �wietlne. Tu stawi� czo�o naturze, za jedyn� bro� maj�c w�asn� si�� i umiej�tno�ci. Dziwne, �e tyle czasu zaj�o mu ustalenie prawdziwej przyczyny swego niepokoju. Ostatnie cztery tygodnie wype�nia�a mu praca, a gor�czkowe przygotowania do odjazdu, w po��czeniu z k�opotami i obawami zwi�zanymi z awariami traktora, nie pozwala�y mu my�le� o innych rzeczach. Ponadto zawsze szczyci� si� sw� praktyczno�ci� i brakiem wyobra�ni. Dopiero teraz przypomnia� sobie sw�j pierwszy wiecz�r w bazie, kiedy za�oga uraczy�a go zwyk�ymi w takich przypadkach niestworzonymi historiami, wymy�lanymi specjalnie dla nowo przyby�ych. To w�a�nie w�wczas stary urz�dnik bazy opowiedzia� o swym nocnym marszu z Port Sanderson do obozu i o czym�, co w�wczas �ledzi�o go na Prze��czy Carvera, pozostaj�c przez ca�y czas poza zasi�giem �wiat�a jego latarki. Armstrong, kt�ry s�ucha� ju� takich historii na kilkunastu innych planetach, nie zwr�ci� w�wczas na ni� uwagi. Poza wszystkim wiadomo, �e ta planeta jest nie zamieszkana. Lecz sama logika nie mog�a tak �atwo rozproszy� niepokoju. Mo�e jednak fantastyczna opowie�� starca zawiera�a cze�� prawdy...? My�l ta nie sprawia�a mu przyjemno�ci i Armstrong nie zamierza� d�u�ej si� ni� zajmowa�. Ale wiedzia�, �e cho� odsunie j� od siebie, ona i tak b�dzie go dr�czy�. Jedynym sposobem rozproszenia urojonych obaw by�o odwa�ne stawianie im czo�a i musi to teraz uczyni�. Jego najmocniejszym argumentem by�a zupe�na ja�owo�� planety i panuj�ca na niej ca�kowita pustka, chocia� przeciwko temu mo�na wytoczy� wiele kontrargument�w, co w�a�nie zrobi� stary urz�dnik. Cz�owiek mieszka� tutaj od zaledwie dwudziestu lat i wiele jeszcze pozosta�o do zbadania. Nikt nie przeczy�, �e te tunele na pustkowiu by�y do�� zagadkowe, ale wszyscy uwa�ali je za wyloty wulkan�w. Tym niemniej, �ycie oczywi�cie mog�o pojawi� si� i w takich miejscach. Ciarki go przesz�y na wspomnienie gigantycznych polip�w, kt�re zaskoczy�y pierwszych badaczy Yargona III. Wszystko to bardzo nieprzekonywaj�ce. Ale przypu��my, �e istnieje tu �ycie. Co z tego wynika? Wi�kszo�� form �ycia we Wszech�wiecie nie zwraca uwagi na cz�owieka. Niekt�re z nich, takie gazowce z Alcorana, czy p�ywaj�ce kratowce z Shandaloona, nawet go nie dostrzegaj�, przenikaj�c przeze� lub op�ywaj�c go, jakby w og�le nie istnia�. Tylko naprawd� nieliczne mog� zaatakowa� niczym nie sprowokowane. Niemniej jednak obraz namalowany przez starego urz�dnika by� ponury. Tam, w ciep�ej, jasno o�wietlonej palarni �atwo by�o si� z tego �mia�. Ale tutaj, w ciemno�ci, o kilometry od jakiejkolwiek ludzkiej siedziby wszystko przedstawia�o si� zgo�a inaczej. Poczu� bez ma�a ulg�, kiedy potykaj�c si� zgubi� drog� i dopiero r�kami ponownie j� wymaca�. Ten odcinek zdawa� si� bardzo nier�wny i ledwo m�g� odr�ni� drog� od pobliskich ska�. Jednak po kilku minutach zn�w bezpiecznie szed� we w�a�ciwym kierunku. Z niezadowoleniem stwierdzi�, �e jego my�li szybko powr�ci�y do tego samego niepokoj�cego tematu. Najwyra�niej sprawa ta trapi�a go bardziej, ni� sam chcia�by si� do tego przyzna�. Pociesza� go fakt, �e nikt w bazie oczywi�cie nie wierzy� w histori� opowiedzian� przez starca. Dowodzi�y tego ich pytania i kpiny. �mia� si� w�wczas tak samo g�o�no jak wszyscy. Poza wszystkim czy istnia� jaki� dow�d? Po prostu tylko niewyra�ny cie� w ciemno�ci, kt�ry r�wnie dobrze m�g� by� jak�� osobliwie ukszta�towan� ska��. A ten dziwny klekot, kt�ry wywar� tak ogromne wra�enie na starcu - z przem�czenia ka�demu mog�o si� zdawa�, �e s�yszy takie d�wi�ki w nocy. Skoro ta istota mia�a wrogie zamiary, to dlaczego si� nie zbli�y�a? - Ba�a si� �wiat�a - powiedzia� starzec. C�, to prawdopodobne i wyja�nia�oby, dlaczego nikt tego nie widzia� za dnia. Taka istota mog�a �y� pod ziemi�, wychodz�c na powierzchni� jedynie noc� - dlaczego, do cholery, bierze powa�nie te brednie starca! Armstrong zn�w zapanowa� nad swymi my�lami. W duchu powiedzia� do siebie, �e gdyby tego nie zrobi�, w ko�cu zacz��by widzie� i s�ysze� ca�� mena�eri� potwor�w. By� oczywi�cie pewien czynnik, kt�ry natychmiast rozproszy� wszelkie w�tpliwo�ci zwi�zane z t� histori� - naprawd� bardzo prosty, a� Armstrong �a�owa�, �e wcze�niej na to nie wpad�. Czym �ywi�aby si� ta istota? Na ca�ej planecie nie by�o przecie� nawet �ladu ro�linno�ci. Roze�mia� si� na my�l, �e tak �atwo pozby� si� straszyd�a, i w tej samej chwili poczu� z�o�� do siebie, �e nie za�mia� si� w g�os. Je�li by� taki pewny swego rozumowania, to dlaczego nie gwizda�, nie pod�piewywa� albo nie robi� czegokolwiek innego, �eby doda� sobie otuchy? Jasno postawi� t� spraw� przed sob�, �eby podda� pr�bie swoje m�stwo. Ze wstydem musia� przyzna�, �e w dalszym ci�gu odczuwa� obawy; mimo wszystko, co� w tym mog�o by�. W ko�cu jednak trze�wa analiza bez ma�a zrobi�a swoje. By�oby lepiej, gdyby na tym poprzesta�, ju� prawie przekonany w�asn� argumentacj�. Ale jaka� cz�� jego umys�u wci�� pr�bowa�a podwa�y� to staranne rozumowanie. Uda�o jej si� to a� za dobrze i kiedy przypomnia� sobie te ro�liny z Xantil Major, z wra�enia stan�� jak wryty. Tamte ro�liny z Xantil w og�le nie by�y straszne, a przeciwnie - nadzwyczaj pi�kne. Teraz jednak zaniepokoi�o go w nich to, �e mog�y �y� niesko�czenie d�ugo bez �adnego po�ywienia. Ca�� potrzebn� im do �ycia energi� czerpa�y z promieniowania kosmicznego, a tutaj by�o ono r�wnie intensywne jak wsz�dzie w ca�ym Wszech�wiecie. Zaledwie przyszed� mu do g�owy ten przyk�ad, a ju� inne t�oczy�y mu si� w my�lach i w�a�nie przypomnia� sobie pewn� form� �ycia z Trantora Beta, kt�ra by�a jedynym ze znanych mu gatunk�w, wykorzystuj�cym bezpo�rednio energi� atomow�. Ona r�wnie� wegetowa�a na ca�kowicie ja�owej planecie, bardzo przypominaj�cej w�a�nie t�... Umys� Armstronga szybko rozdzieli� si� na dwie r�ne cz�ci, z kt�rych ka�da bez wi�kszego powodzenia pr�bowa�a przekona� drug�. Nie zdawa� sobie sprawy, jak bardzo nadw�tli�o to jego ducha, p�ki nie z�apa� si� na tym, �e powstrzymuje oddech, by nie zag�uszy� �adnych d�wi�k�w, kt�re mog�yby dochodzi� z otaczaj�cej go ciemno�ci. Ze z�o�ci� uwolni� my�li od tych bzdur i skierowa� je na pilniejsz� spraw�. Teren niew�tpliwie powoli si� wznosi� i mia� wra�enie, �e horyzont rysuje si� na niebie znacznie wy�ej. Droga zaczyna�a si� wi� i nagle u�wiadomi� sobie obecno�� wielkich ska� po obu jej stronach. Wkr�tce widzia� jedynie w�ski pasek nieba i ciemno�� pog��bi�a si�, je�li w og�le by�o to mo�liwe. Poczu� si� troch� bezpieczniej mi�dzy dwiema skalnymi �cianami - oznacza�o to, �e tylko z dw�ch stron nie mia� os�ony. Ponadto drog� wyr�wnano tu dok�adniej i �atwo by�o si� jej trzyma�. A co najwa�niejsze, wiedzia�, �e ma za sob� ponad po�ow� podr�y. Chwilowo poprawi� mu si� nastr�j. Lecz zaraz my�li zn�w potoczy�y si� dawnym torem z irytuj�c� przekorno�ci�. Przypomnia� sobie, �e przygoda starego urz�dnika mia�a miejsce po drugiej stronie Prze��czy Carvera - je�li w og�le wydarzy�a si� kiedykolwiek. Po przej�ciu o�miuset metr�w zn�w znajdzie si� na otwartej przestrzeni i ska�y ju� go nie b�d� chroni�y. Teraz my�l ta zdawa�a si� w dw�jnas�b straszna i mia� wra�enie, �e jest nagi. M�g� by� zaatakowany z ka�dej strony, a by� ca�kowicie bezbronny... Pozosta�o mu jeszcze troch� opanowania. Bardzo rozs�dnie trzyma� swe my�li z dala od faktu, kt�ry ubarwi� nieco opowie�� starca - jedynego dowodu, jaki przerwa� kpiny w zat�oczonej sali w obozie i nagle uciszy� rozbawione towarzystwo. Teraz, gdy os�ab�a wola Armstronga, zn�w przypomnia� sobie s�owa, kt�re wszystkich zmrozi�y w jednej chwili, nawet w cieple budynku bazy. Niedu�y urz�dnik bardzo si� upiera� przy jednym - nie s�ysza� �adnych d�wi�k�w pogoni od strony niewyra�nego kszta�tu, kt�ry raczej wyczuwa�, ni� widzia� na granicy �wiat�a. Nie dochodzi�o go �adne szuranie pazur�w czy kopyt po skale, ani �oskot przesuwanych kamieni. Starzec o�wiadczy� z ca�� powag�, �e mia� wra�enie, jakby to co�, kt�re za nim sz�o, potrafi� doskonale widzie� w ciemno�ciach i mia�o wiele n�ek czy �apek, co pozwala�o mu szybko i z �atwo�ci� porusza� si� po ska�ach jak gigantyczna g�sienica, czy te� jedno z tych dywanowych stworze� z Kralkora II. Cho� jednak nie dochodzi�y �adne odg�osy pogoni, starzec kilkakrotnie us�ysza� pewien d�wi�k. By� on tak niezwyk�y, �e samo to niepokoi�o w dw�jnas�b. Ten d�wi�k to s�abe, lecz przera�aj�ce, uporczywe klekotanie. Starzec opisa� je dok�adnie - a� nazbyt dok�adnie, szczeg�lnie dla Armstronga w obecnej sytuacji. - Czy kiedykolwiek s�yszeli�cie du�ego owada chrupi�cego sw� zdobycz? - spyta�. - To brzmia�o zupe�nie tak samo. Przypuszczam, �e krab wydaje dok�adnie takie same d�wi�ki swymi szczypcami, gdy uderza nimi o siebie. By� to, �e tak powiem, d�wi�k c h i t y n o w y. Armstrong pami�ta�, �e w tym miejscu g�o�no si� roze�mia�. (Jakie to dziwne, �e teraz wszystko mu si� przypomina�o.) Ale nikt poza nim tego nie zrobi�, cho� tak niedawno wszyscy byli skorzy do �miechu. Czuj�c zmian� tonu, natychmiast spowa�nia� i poprosi� starca, by dalej opowiada� swoj� historyjk�. Jak�e teraz pragn��, by w�wczas opanowa� sw� ciekawo��! Starzec szybko doko�czy� opowie�ci. Nast�pnego dnia grupa sceptycznych technik�w wyruszy�a na bezludzie za Prze��cz� Carvera. Nie byli jednak na tyle sceptyczni, by pozostawi� bro�, ale nie mieli okazji jej u�y�, gdy� nie znale�li �ladu �ywej istoty. Widzieli oczywi�cie te studnie i tunele, po�yskuj�ce dziury, w kt�rych �wiat�o latarek odbija�o si� bez ko�ca, p�ki nie zgin�o w g��bi - ale ca�a planeta by�a podziurawiona nimi jak rzeszoto. Chocia� nie znale�li najmniejszego �ladu �ycia, odkryli pewn� rzecz, kt�ra bardzo im si� nie podoba�a. W g��bi ja�owego i jeszcze nie zbadanego obszaru za prze��cz� natkn�li si� na tunel wi�kszy od pozosta�ych. W pobli�u prowadz�cego do� otworu znajdowa�a si� pot�na ska�a, do po�owy wryta w ziemi�, a jej boki by�y tak wyg�adzone, jakby u�ywano jej jak gigantycznej ose�ki. Przynajmniej pi�ciu spo�r�d obecnych widzia�o t� niepokoj�c� ska��. �aden z nich nie umia� w zadowalaj�cy spos�b uzasadni� jej naturalnego pochodzenia, ale w dalszym ci�gu nie dawali wiary opowie�ci starca. Armstrong spyta� ich, czy kiedykolwiek j� sprawdzili. Zapad�o w�wczas k�opotliwe milczenie. Potem odezwa� si� pot�ny Andrew Hargraves: - Kt� by poszed� na prze��cz noc� dla zabawy! I na tym si� sko�czy�o. I rzeczywi�cie, nie odnotowano, by ktokolwiek szed� z Port Sanderson do obozu przez prze��cz noc�, a tym bardziej za dnia. W �wietle dziennym bowiem �adna istota ludzka bez specjalnych os�on nie wy�y�aby pod ogromnym, niesamowitym s�o�cem, kt�re zdawa�o si� wype�nia� p� nieba. I maj�c do dyspozycji traktor, nikt by nie chcia� maszerowa� dziesi�� kilometr�w w pancerzu przeciwradiacyjnym. Armstrong wyczu�, �e prze��cz si� ko�czy. Ska�y po obu stronach odsuwa�y si�, a droga nie by�a ju� tak twarda i zbita jak przedtem. Ponownie wychodzi� na otwart� nizin�, a gdzie� niedaleko, w ciemno�ci, znajdowa� si� ten tajemniczy s�up, kt�ry m�g� by� u�ywany do ostrzenia potwornych k��w czy szpon�w. My�l ta nie dzia�a�a uspokajaj�co, lecz nie m�g� jej odp�dzi�. Czuj�c wyra�ne zaniepokojenie, Armstrong z ogromnym wysi�kiem stara� si� opanowa�. Pr�bowa� zn�w by� rozs�dny i my�le� o pracy, kt�r� wykona� w obozie, o czymkolwiek, byle nie o tym piekielnym miejscu. Przez chwil� nie�le mu to sz�o, lecz teraz ka�dy w�tek my�li powraca� irytuj�co uporczywie do tego samego punktu. Nie m�g� uwolni� si� od obrazu tej tajemniczej ska�y i zwi�zanych z ni� przera�aj�cych skojarze�. Co i raz �apa� si� na tym, �e si� zastanawia, jak daleko mo�e by� ta ska�a, czy ju� j� min�� albo czy jest z prawej, czy te� z lewej strony... Teren ponownie by� p�aski i droga bieg�a teraz prosto jak strza�a. Pociesza�o go tylko jedno - Port Sanderson nie m�g� by� dalej ni� o trzy kilometry. Armstrong nie mia� poj�cia, jak d�ugo ju� idzie. Niestety jego zegarek nie mia� o�wietlenia i mo�na by�o tylko zgadywa�, ile czasu min�o. Je�li odrobin� dopisze mu szcz�cie, to Kanopus nie wystartuje w ci�gu najbli�szych dwu godzin. Nie mia� jednak pewno�ci i teraz jeszcze jedna obawa zacz�a go dr�czy�, a mianowicie, �e po dotarciu na miejsce zobaczy tylko szybko wzbijaj�c� si� w niebo konstelacj� �wiate� i dowie si�, �e na pr�no prze�ywa� te tortury psychiczne. Teraz nie szed� ju� takimi zygzakami jak przedtem i mia� wra�enie, �e potrafi wyczu� zbli�aj�cy si� brzeg drogi, zanim z niej zboczy. Pociesza� si� my�l�, �e prawdopodobnie maszeruje prawie z tak� sam� szybko�ci�, jak w�wczas, gdy mia� latark�. Je�li wszystko dobrze p�jdzie, w pobli�u Port Sanderson znajdzie si� za trzydzie�ci minut - w �miesznie kr�tkim czasie. A jak bardzo b�dzie si� w�wczas �mia� ze swych strach�w, wchodz�c do zarezerwowanego apartamentu na pok�adzie Kanopusa i czuj�c dziwne dr�enie, gdy nap�d widmowy wyniesie wielki statek z tego uk�adu, z powrotem do skupisk gwiezdnych chmur blisko �rodka Galaktyki - z powrotem ku Ziemi, kt�rej nie widzia� przez tyle lat. Pomy�la�, �e kiedy� naprawd� musi zn�w odwiedzi� Ziemi�. Obiecywa� to sobie przez ca�e �ycie, lecz zawsze mia� t� sam� odpowied�: brak czasu. Jakie� to dziwne, �e taka male�ka planeta odegra�a tak ogromn� rol� w rozwoju Wszech�wiata i �e zdominowa�a inne planety, nawet daleko m�drzejsze i inteligentniejsze od niej! My�li Armstronga zn�w by�y swobodne, a on sam poczu� si� spokojniejszy. �wiadomo��, �e zbli�a si� do Port Sanderson, ogromnie dodawa�a mu pewno�ci siebie, a on celowo koncentrowa� swe my�li na zwyk�ych, ma�o wa�nych sprawach. Prze��cz Carvera pozosta�a ju� daleko z ty�u, a wraz z ni� to co�, o czym wi�cej nie chcia� ju� pami�ta�. Pewnego dnia, je�li kiedykolwiek powr�ci na t� planet�, p�jdzie na prze��cz za dnia i b�dzie si� �mia� ze swych dawnych strach�w, kt�re za dwadzie�cia minut odejd� w przesz�o�� za koszmarami dzieci�stwa. Dozna� wstrz�su, cho� by� to jeden z najprzyjemniejszych wstrz�s�w w jego �yciu, kiedy zobaczy� ukazuj�ce si� zza horyzontu �wiat�a Port Sanderson. Krzywizna tej ma�ej planety by�a bardzo zwodnicza - to chyba nie w porz�dku, �e na planecie o grawitacji niewiele mniejszej od ziemskiej horyzont jest tak blisko. Pewnego dnia kto� musi odkry�, co zawiera jej j�dro, �e ma ona a� tak� g�sto��. By� mo�e pomog� w tym te liczne tunele - nie by�a to najszcz�liwsza my�l, lecz teraz przera�eniu, kt�re ze sob� nios�a zapobieg�a blisko�� celu. My�l, �e m�g� naprawd� by� w niebezpiecze�stwie, w rzeczywisto�ci chyba tylko dodawa�a jego przygodzie pewnej pikanterii i pobudza�a ciekawo��. Teraz, gdy mia� przed sob� tylko dziesi�� minut drogi i widzia� �wiat�a Port Sanderson, nic ju� nie mog�o mu si� przydarzy�. Kilka minut p�niej jego nastr�j raptownie si� zmieni�, kiedy doszed� do nag�ego zakr�tu drogi. Zupe�nie zapomnia� o rozpadlinie, kt�ra sprawi�a, �e droga by�a d�u�sza prawie o kilometr. - No i co z tego - pomy�la� nieust�pliwie. - Kilometr nie robi teraz �adnej r�nicy, co najwy�ej przed�u�a marsz o dodatkowe dziesi�� minut. Znikni�cie �wiate� miasta podzia�a�o na� deprymuj�co. Armstrong nie pami�ta� wzg�rza, kt�re omija�a droga - m�g� to by� jaki� niski grzbiet, prawie niezauwa�alny za dnia. Jednak zas�aniaj�c �wiat�a miasta, odebra� mu najwa�niejszy talizman i ponownie rzuci� na pastw� l�k�w. Bardzo nierozs�dnie, przed czym przestrzega� go rozum, zacz�� my�le�, jak�e by�oby to straszne, gdyby co� si� sta�o w�a�nie teraz, pod sam koniec drogi. Chwilowo trzyma� swe najgorsze obawy na wodzy, rozpaczliwie czepiaj�c si� nadziei, �e wkr�tce zn�w ujrzy �wiat�a miasta. Czas wl�k� si� niemi�osiernie; zda� sobie spraw�, �e grzbiet musi by� d�u�szy ni� s�dzi�. Pr�bowa� pociesza� si� my�l�, �e miasto b�dzie o wiele bli�ej, kiedy ponownie je zobaczy, lecz tym razem logika jako� go zawodzi�a. W tej chwili bowiem zauwa�y�, �e teraz zrobi� co�, do czego jeszcze si� nie zni�y�, nawet na pustkowiu Prze��czy Carvera. Pochyli� si�, rozejrza� na wszystkie strony i wstrzyma� oddech, a� mu prawie zacz�o rozsadza� p�uca. Dooko�a panowa�a niesamowita cisza, cho� Port Sanderson musia� ju� by� blisko. Z ca�� pewno�ci� z ty�u nie dochodzi�y �adne d�wi�ki. Ze z�o�ci� powiedzia� do siebie w duchu, �e oczywi�cie nie mog�y. I w tym momencie poczu� ogromn� ulg�. My�l o tamtym s�abym, uporczywym klekotaniu, przez ostatni� godzin� nie dawa�a mu spokoju. Us�yszawszy przyjazny i znajomy d�wi�k, kt�ry w ko�cu dotar� do jego uszu, tak si� odpr�y�, �e wybuchn�� g�o�nym �miechem. W spokojnym powietrzu, z odleg�o�ci najwyra�niej nie przekraczaj�cej p�tora kilometra, ni�s� si� d�wi�k traktora z l�dowiska, by� mo�e jednej z tych maszyn, kt�re za�adowywa�y samego Kanopusa. Arrnstrong pomy�la�, zeza kilka sekund minie grzbiet i zobaczy przed sob� Port Sanderson w odleg�o�ci zaledwie kilkuset metr�w. Marsz dobiega� ko�ca. Za par� chwil ta nieszcz�sna nizina pozostanie jedynie zacieraj�cym si� koszmarem. Wyda�o mu si� to ogromn� niesprawiedliwo�ci�, �e wszystko, czego teraz potrzebowa�, by�o jedynie tak� odrobin� czasu, tak niewielkim u�amkiem ludzkiego �ycia. Lecz bogowie zawsze byli niesprawiedliwi wobec ludzi, a teraz cieszyli si�, �e zrobili mu kawa�. Nie m�g� si� myli� - klekot potwornych szpon�w us�ysza� bowiem w ciemno�ci przed sob�.