11004
Szczegóły |
Tytuł |
11004 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11004 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11004 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11004 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zurek casanova
Aby rozpocz�� lektur�, kliknij na taki przycisk , kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki.
Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym LITERATURA. NET. PL kliknij na logo poni�ej.
2
JERZY �UREK CASANOVA
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
PAMI��
Przypomnienie ci�kie i mroczne jak koszmarny sen. . . Mia� j� ju� pod sob�, kobiet� o �piewnym imieniu, kt�rego nie potrafi� wypowiedzie� bez �miechu i o jasnej, jakby przezroczystej sk�rze, trzyma� j� nag� w obj�ciach i czu� jak pa- znokcie ��obi� mu plecy w rytm gwa�townych porusze� bioder. Nie chcia�, �eby si� rozbiera- �a, wola�by powoli wy�uskiwa� jej podniecaj�ce tajemnice z szeleszcz�cych sukien, zrobi�a to jednak sama z szybko�ci� i determinacj�, kt�ra nieco go zdziwi�a u uznawanych za ozi�b�e kobiet p�nocnej rasy. Z pr�no�ci jedynie, a kt� by nie by�, do diab�a, pr�ny w takiej sytu- acji � uzna� to za ho�d dla jego m�skich urok�w. By�a jego zdobycz�, kolejn� ofiar� wyrafi- nowanych zalot�w, sprawdzonych w sypialniach ca�ej Europy, ale w ko�cu tak�e przyjazn� ludzk� istot�, ofiarowuj�c� mu swoje ciep�o i tkliwo�� w tym kraju ch�odu i podejrzliwo�ci. By� jej za to po ludzku i po m�sku wdzi�czny, lubi� j�, otwieraj�c powoli i uwa�nie, szukaj�c �r�de� tej podniecaj�cej tkliwo�ci, a kiedy je odnalaz� i zacz�� dalej odkrywa�, poszerza� i zg��bia�, ju� prawie kocha� t� obc� kobiet� o znajomym ciele.
Co� upad�o za drzwiami, raz, drugi, dziewczyna szarpn�a si� niespokojnie, ale on, bliski ju� spe�nienia, niczego nie s�ysza� i nie czu�, jeszcze chwila i wystrzeli ognisty pocisk do swej szcz�liwej gwiazdy. By� got�w � gdy drzwi p�k�y z trzaskiem i gro�nie wpad�o do pokoju �wiat�o, a z nim ch��d i ludzie, gromada ludzi. Dziewczyna umkn�a spod niego, jak kocica spad�a za ��ko, zostawiaj�c go nagiego, wypi�tego w stron� niebezpiecze�stwa, tryskaj�cego nasieniem w sko�tunion� po�ciel. By� jeszcze zwierz�ciem � zanim ch�odne ostrze dotkn�o bezbronnego karku, zanim zatrzeszcza�y zadarte do ty�u w�osy i zanim oczy o�lep�y od przy- stawionej do twarzy pochodni � na czworakach run�� w stron� okna. Dziewczyna zaskowy- cza�a jak op�tana i chcia�a go z�apa� � pom�c napastnikom czy uratowa� cho�by kropl� tego �wietlistego ciep�a, kt�re rozsiewa� szczodrze naoko�o � ale nie zd��y�a. Szarpn�� zas�on� i bez zastanowienia � skoczy�. Szyba rozprys�a si� na tysi�c krwawych c�tk�w, wylecia� na balkon i zaraz � czuj�c, , �e walczy o �ycie � porwa� si� do szale�czej ucieczki.
. Balkonowy kru�ganek wok� pa�acu, kolczaste krzewy, �wirowana alejka, potem niedbale brukowana droga, jakie� ciemne kszta�ty zabudowa�. Nie czu� najpierw ch�odu ani b�lu st�p, m��c�cych zmarzni�t� ziemi� z tak� sam� zawzi�to�ci�, co przed chwil� jego dziarska m�- sko�� gor�cy brzuch tej kobiety o jasnej, jakby przezroczystej sk�rze. Nie s�ysza� pogoni, niczego nie s�ysza� pr�cz �omotu krwi w skroniach i coraz g�o�niejszego, rozrywaj�cego piersi oddechu. Co robi�, dok�d biec? Daleko nie ucieknie, okryty tylko w strz�p zas�ony. Musi si� gdzie� ukry�, przeczeka�, wywiedzie� co to by�o, co si�, u diab�a, sta�o. Zazdrosny m�� czy kochanek?
Przeskoczy� jakie� ogrodzenie, jedno, drugie, potem zatrzymywany, popychany i obracany przez zwarzone ch�odem ga��zie, przedar� si� przez �ywop�ot. Bliski ju� wyczerpania bieg� mi�dzy rz�dami kol�cych krzew�w, z bolesnym �wirem pod stopami, nie musz�c ju� wybie- ra� kierunku ucieczki, coraz mniej ufny w jej szcz�liwy koniec. Poderwa� si� jeszcze raz, kiedy zobaczy� dom, �wiat�o w kilku oknach, jakie� postacie przy p�uchylonych balkono-
5 wych drzwiach. Ju� mia� na j�zyku: Jestem Giacomo Casanova, niech was nie zwiedzie str�j i
okoliczno�ci, kawaler szlachetnego rodu � gdy, jakby czekaj�c na t� okazj�, na t� chwil� po- wrotu do przytomno�ci, przeszy� go na wskro� nag�y powiew mrozu, zatykaj�c usta t�pym, morderczym kaszlem.
Potoczy� si� gwa�townie do przodu, ju� bez zastanowienia polecia� do �wiat�a, do ciep�a, do ludzi. Pomog� mu, musz� mu pom�c. Uciec, a mo�e nawet wyja�ni� ca�e to nieporozu- mienie. Nie zrobi� przecie� niczego z�ego, u diab�a! U diab�a. Pietro, jego Pietro, co on tu ro- bi, co. . . Ockn�� si� na �rodku pokoju, dygoc�c teraz nie z zimna, a z przera�enia � co za ma- kabryczny sen we �nie strasznym, koszmar w koszmarze � odwraca�y si� do niego twarze tych, przed kt�rymi ucieka�, ods�ania�y jedna po drugiej sw� w�ciek�o�� i pogardliwy tryumf g�by mundurowych i przewodz�cego im cywila, a wreszcie zza zas�ony czesanych spokojnie w�os�w �ypn�a, czy nie figlarnie, kobieta o �piewnym nazwisku i przezroczystej sk�rze. Pie- k�o!
� Jestem szlachcicem, panowie � wychrypia� w z�owr�bnej ciszy � nie pozwol� si� tak traktowa�.
Zaskrzypia�y najpierw sk�rzane buty cywila, Pietro, ten tch�rz Pietro skuli� si� pod �cian�. Kr�py blondyn o wy�upiastych oczach post�pi� dwa kroki w jego stron�.
� Nie jeste� �adnym szlachcicem, panie Casanova � obna�ona szpada b�ysn�a w r�ku tamtego � jeste� w�ciek�ym ogierem, , kt�remu przydadz� si� cugle.
B�yskawicznym, ale i delikatnym ruchem szpady zerwa� z niego resztki zas�ony. Casanova szarpn�� si�, w odruchu w�ciek�o�ci chcia� si� rzuci� na tamtego z go�ymi r�kami, go�ymi nogami, go�� piersi� i gard�em go�ym, ale zamar� przera�ony widokiem ostrza wycelowanego w podbrzusze.
� A mo�e tylko parszywym psem, , kt�remu trzeba b�dzie obci�� jaja. Pietro, ten tch�rz Pietro ruszy� mu na pomoc, odbi� si� od �ciany i z rozcapierzonymi r�- kami skoczy� mi�dzy �andarm�w, odtr�ci� jednego, drugiego. Trzeci, wysoki chudzielec, z niespodziewan� u takiego dryblasa chy�o�ci�, zamachn�� si� szabl� i ci�� z odchylenia tak straszliwie, �e � Jezu przenaj�wi�tszy! � g�owa Pietra przechyli�a si� nagle dziwacznie, od- skoczy�a od szyi i niby pi�ka, kt�r� widzia� kiedy� na angielskim dworze, potoczy�a si� pod nogi czesz�cej w�osy kobiety.
Zanim poj��, co si� sta�o, trzyma� w nagich ramionach, jak niedawno t� kobiet�, napinaj�c� teraz twarz do straszliwego krzyku � ciep�ego, , tryskaj�cego krwi� trupa.
Ockn�� si� zaniepokojony czy nie krzycza� przez sen. Ale nie � jego towarzysze podr�y siedzieli nieporuszeni. Starszy, wygl�daj�cy na kupca, drzema�, szeroko rozdziawiaj�c usta. Emanowa�a od niego bli�ej nieokre�lona, gro�na i poczciwa zarazem si�a. Kr�tkie mi�siste plecy, sczepione ze sob� szczelnie jak ogniwa �a�cucha, rozwarta g�ba wsysaj�ca powietrze z hurkotem i mlaskaniem, a wyrzucaj�ca je z impetem wulkanu. Ca�y �wiat mo�na wch�on�� tak�, g�b�, przetrawi� i wyplu� w ci�gu jednej sekundy. Nie zginie nar�d, kt�ry ma takich kupc�w, pomy�la� bez zazdro�ci o przysz�o�� swojego. O ile to rzeczywi�cie jest kupiec. O ile to nie jest zupe�nie kto� inny. C�, nie zginie i pa�stwo, kt�re ma takich policjant�w.
Drugi pasa�er by� znacznie m�odszy, cho� stara� si� wygl�da� i zachowywa� powa�nie. Lodowata, lekko pogardliwa mina, widoczna troska o ka�dy szczeg� ubrania i postawy, jak u wszystkich m�odych, ambitnych i bez grosza ludzi, pragn�cych zrobi� karier�. Prawie si� nie odzywa� od pocz�tku podr�y, poch�oni�ty swoimi sprawami. Przegl�da� jakie� dokumenty bankowe, na postojach za� znika� szybko i nawet jada� oddzielnie w swoim pokoju. Giacomo by� mu w�a�ciwie wdzi�czny za t� pow�ci�gliwo��. Sam wola� si� nie wdawa� w rozmowy. Po tym wszystkim co mia� za sob�, wiedzia� przynajmniej jedno � tu, w tym strasznym kraju,
6 nie mo�e by� pewien niczego. Nagabywania kupca zbywa� wi�c byle czym, jad� co mu dano,
spa� gdzie si� da�o, nie rozgl�da� si�, nie pyta�. Im mniej go by�o, tym lepiej. Teraz jednak nie chcia�o mu si� ju� d�u�ej milcze�. Nie chcia� zosta� d�u�ej sam z tamtym przypomnieniem. Odkaszln�� kurz zatykaj�cy gard�o, ale i tak zachrypia� niewyra�nie.
� Daleko jeszcze do granicy? ? M�ody cz�owiek by� jakby przygotowany na to pytanie. Odpowiedzia� spokojnie, nie od- rywaj�c wzroku od swoich papier�w.
� Granic� przejechali�my p� godziny temu. . Spa� pan. Potrzebowa� chwili, �eby w to uwierzy�. A wi�c to ju� Polska. Wyjrza� zaciekawiony przez okno powozu, zakurzone i brudne jak wszystko dooko�a. Nawet s�o�ce nie potrafi�o przebi� tej szaro�ci. Zrudzia�e k�py paproci, potem bagniste zakole poro�ni�te wybuja�� tra- w�, jeszcze dalej � stado chudych olch. . Nic nowego. Nic niezwyk�ego.
� A kontrola paszport�w? ? Tamten oderwa� wzrok od papier�w, przyjrza� si� Casanovie z ledwie ukrywan� irytacj�. � Tu granica obowi�zuje tylko w jedn� stron�. Trzeba kontrolowa�, kto wje�d�a do Rosji. A kto z niej wyje�d�a � m�odzieniec machn�� lekcewa��co r�k� � to si� i tak decyduje gdzie indziej i kiedy indziej. Gro�ba jest w ka�dym razie tu, nie u nas.
� O jakiej gro�bie pan m�wi? ? Nie spodziewa� si� niczego ciekawego � ale co� trzeba by�o zrobi� z t� ledwie zacz�t� rozmow�. Przejecha� granic�, jest ju� panem samego siebie, mo�e zrobi� co mu si� podoba. Nawet prowadzi� nieciekawe pogaduszki.
� Ma�e narody s� jak choroba. � M�odzieniec o�ywi� si� wyra�nie, twarz wykrzywi� mu lekcewa��cy grymas. � Podst�pnie zadaj� ciosy. Nasy�aj� swoich kupc�w, emisariuszy, m�c� w g�owach mot�ochowi. Nie szanuj� w�adzy cesarskiej.
Giacomo spojrza� tamtemu prosto w oczy � co�, czego nie robi� od dawna, a czego, jak ostatnio s�dzi� � nie b�dzie pr�bowa� ju� nigdy. Szpicel czy dure�? Niewiele wyczyta� w dziwnie jasnych �renicach. Zapewne i jedno, i drugie.
� Pan jest Polakiem? ? M�czyzna poprawi� si� nerwowo na siedzeniu, jakby setna odpowied� na to pytanie mu- sia�a si� czym� r�ni� od poprzednich krew uderzy�a mu do g�owy mrocznym rumie�cem.
� Nie. . Dlaczego pan pyta? Jestem poddanym najja�niejszej carycy Rosji. Mam ten zaszczyt. Szpicel z zawodu, dure� z urodzenia, pomy�la� Casanova niech�tnie. I w dodatku ��e. Zatrzymali si� na nocleg w ma�ym litewskim miasteczku. Chmary bosych, obszarpanych dzieci, rozlatuj�ce si� domy, brodaci �ydzi ubijaj�cy przed zajazdem jakie� krzykliwe intere- sy. Dotkliwie czu� tu swoj� obco��, bardziej mo�e nawet ni� tam, sk�d wraca�. W ko�cu, strasznych ruskich ch�op�w widzia� tylko z okien powozu, a s�u��ce na stacjach etapowych, ros�e, sprytne dziewuchy, przypomina�y mu toska�skie czy bawarskie ch�opki, zawsze gotowe do �art�w i mi�o�ci. Teraz wcale nie mia� wra�enia, �e zbli�a si� do znajomych stron. Gdzie� tam daleko by�o Drezno, Pary�, rodzinna Wenecja. Tu mo�na by�o zw�tpi� w ich realno��, tu zreszt� mo�na zw�tpi� we wszystko, a c� dopiero w istnienie tych bogatych, pi�knych miast, pa�ac�w, ulic wype�nionych szale�czo barwnymi t�umami, gdzie� daleko, w innym �wiecie, mo�e � poczu� lodowate uk�ucie w sercu � nigdzie.
. Zamkn�� si�, jak znowu milcz�cy m�odzieniec, w swoim pokoju w zaje�dzie i przele�a�, poddaj�c si� p�ytkiej, beztre�ciowej drzemce, a� do wieczora. Zadzwoni�, �eby mu podano kolacj�, potem krzykn�� w cienist� czelu�� korytarza, ale nikt nie odpowiada�. Trzeba by�o samemu zej�� na d�.
Na schodach zawaha� si�. Mo�e powinien zawr�ci�, mo�e ka�dy krok, ka�dy trzeszcz�cy pod jego ci�arem stopie�, przybli�a go do jakiego� kolejnego niebezpiecze�stwa czekaj�ce- go tam w dole. Czy� nie powinien wi�cej nie kusi� losu, ukry� si�, przeczeka� do rana?
7 Do sali jadalnej wkroczy� z przykrym uczuciem, �e si� starzeje, �e zaczyna ba� si� tego, co
jeszcze niedawno przyprawia�o go o dreszcz podniecenia � niespodzianki, przygody, nawet niebezpiecze�stwa.
Przy jednym ze sto��w dostrzeg� starszego towarzysza podr�y, ale nie podszed� mimo za- ch�caj�cych gest�w tamtego. Obok dw�ch brodatych cudzoziemc�w rozmawia�o po niemiec- ku, te� pewnie kupcy, bo kto inny zap�dza�by si� w tak� g�usz�. M�odszy u�miechn�� si� do niego, wskaza� miejsce przy sobie.
� Bitte. . O, nie, kupc�w mia� ju� dosy�. Sk�oni� si� uprzejmie, lecz usiad� samotnie pod oknem, zam�wi� mi�so i w�dk�, zreszt� niewiele wi�cej by�o do zam�wienia. Tutejszego piwa wola� nie ryzykowa�, a do w�dki zd��y� si� ju� przyzwyczai�. Dla ognia, kt�ry zapala�a w ciele, mo�na by�o nawet �cierpie� jej paskudny zapach.
Wtedy � dawno temu, jak dawno? daleko st�d, jak daleko? � pierwszy �yk oparzy� mu j�zyk, drugi, g��bszy, zapali� p�omie� pod �ebrami, trzeci obudzi� zmartwia�e od ch�odu palce. �cisn�� mocniej kubek i wychyli� go do ko�ca. Rozleg�o si� bicie dzwon�w i krzyk ptactwa sp�oszonego nag�ym ha�asem. Dwunasta. �wiat powr�ci� bole�nie realny � wyszczerbiony kubek, palce poros�e brudem, liszaje wilgo- ci na �cianach i pod�odze, zetla�a kupka s�omy w k�cie, zas�ana strz�pem zas�ony, kt�rym okry� si� w czasie ucieczki � to by� teraz jego �wiat. Jak d�ugo go tu trzymaj�? Kt�ry ju� dzie� s�yszy dzwony i prze- ra�liwy wroni wrzask? Nie pami�ta, nie wie. Ten kud�aty mnich m�g�by mu to pewnie powiedzie�, ale milczy niewzruszenie. Tydzie�? Miesi�c? By� nieprzytomny z zimna i g�odu, straci� poczucie czasu. Wepchn�li go do celi prawie nagiego i zaryglowali drzwi. Tyle pami�ta�. P�niej by� chaos � my�li i dozna�. Pozna� ka�dy za�omek swego cia�a, ka�dy kawa�ek sk�ry, kiedy kuli� si�, szukaj�c w sobie ra- tunku przed mrozem spe�zaj�cym w nocy ze �cian. Nikt do niego nie zagl�da�, pr�cz ponurego mnicha, kt�ry przynosi� mu czasem, raz o �wicie, raz o zmroku, jakby wed�ug rytua�u jakiego� tajemniczego i morderczego postu, kawa�ek chleba czy kubek wody. Zapomnieli o nim, my�la� ze strachem w chwilach �wiadomo�ci, zostawi� go tu a� do �mierci. I za co? Za jak�� g�upi� dziwk�. Mia� setki lepszych od niej. Dla niekt�rych nawet warto by�oby troch� pocierpie�, ale na pewno nie tyle i nie dla tej.
By� ju� tak os�abiony, �e nie mia� nawet si�y podczo�ga� si� do okna. A� tu niespodziewa- nie ten kubek w�dki. Barbarzy�stwo, ale jednak znak odmiany losu. Wypuszcz� go teraz na pewno. Wypuszcz� i przeprosz�. Wyp�ac� odszkodowanie. �adne pieni�dze nie odwr�c� te- go, co prze�y�, wi�c nie b�dzie skromny. Caryca jest zreszt� hojna, wszyscy to m�wi�, niech tylko sprawa do niej dotrze, a dotrze, ju� on si� o to postara, lepiej ni� za pierwszym razem.
Ale je�li. . . Kubek z �oskotem potoczy� si� po pod�odze. Je�li jest zupe�nie inaczej ni� my- �li. Je�eli to. . . Gdzie� s�ysza�, �e przed tym daje si� skaza�com w�dk�. Przera�liwy l�k doda� mu si�. Schwyci� mnicha za obszerny r�kaw habitu, tam w �rodku by�y jakie� swetry, ciep�e ga�gany, to odkrycie rozw�cieczy�o go nagle.
Mia� przed sob� jednego z tych, kt�rzy zgotowali mu taki parszywy los, �otra, oprawc�, kata. Podni�s� si� na kolana, przybli�y� twarz do twarzy tamtego.
� Jakiego ty masz Boga w sercu � wychrypia� z wysi�kiem. � Dlaczego nic nie m�wisz? Co ze mn� zrobicie?
Mnich �agodnie po�o�y� d�o� na jego g�owie, potem otworzy� usta i wyda� z siebie prze- ra�liwy skowyt. Zamiast j�zyka mia� ciemny, jakby poro�ni�ty pl e�ni� kikut.
Brodaty karczmarz nachyli� si� nad nim i wybe�kota� co� chropaw� francuszczyzn�. Ro- ze�li�a go ta poufa�o��.
� Czego chcesz? ?
8 M�g� si� domy�li� odpowiedzi po u�mieszku tamtego, tylko jeden rodzaj spraw upowa�nia
do niego m�czyzn�. � Dziewczynki. . Mo�e wielmo�ny pan sobie �yczy? Lepsze od w�dki. � Macie tu kobiety?
? U�mieszek sta� si� ju� u�miechem, a poufa�o�� troskliwo�ci�. � Prima. . Takie co jeszcze nigdy. Pierwszy raz. Teraz on si� u�miechn��. Ten refren s�ycha� by�o we wszystkich burdelach, jak Europa d�uga i szeroka. Wi�c jeste�my w Europie. Nie mia� w�a�ciwie ochoty na �adn�, dziewic� czy dziwk�, ale nie przestawa� go opuszcza� jaki� bezrozumny l�k. Mo�e nie powinien by� tej nocy sam. Cho�by nawet mia�a mu towarzyszy� gruba dziewucha o czerwonych nogach i spracowanych w polu r�kach. Lepsze to ni� ch��d samotno�ci.
� Dobrze. . Przy�lij kt�r��. P�niej. Powiedzia� to pospiesznie, co innego bowiem przykuwa�o ju� jego uwag�. To, co do tej pory widzia� bezwiednie, m�czy�ni przy s�siednim stole, ubrani po tutejszemu, nie umia� jeszcze rozr�ni� � z ch�opska czy z pa�ska, zaciekawi�o go nagle sw� niezwyk�o�ci�. Kiedy jad�, pi� i rozmy�la� z t�p� niech�ci� o czekaj�cych go jeszcze dniach podr�y, nie dzia�o si� tym nic ciekawego, talerze kr��y�y po stole jak wsz�dzie, gwaru te� by�o nie mniej. Teraz jednak wszystkie naczynia posz�y w k�t, a m�czy�ni znieruchomiali nagle wpatruj�c si� z nat�eniem, jakby w oczekiwaniu objawienia, w surowe deski sto�u. Dopiero po chwili zro- zumia�, �e nie st�, a wyci�gni�te nad nim i jakby co� obejmuj�ce d�onie jednego z nich, bez- w�sego m�odzika, prawie jeszcze ch�opca, skupiaj� ich uwag�. Zdumiewaj�ca by�a tak�e jego twarz, napi�ta, z kroplami potu na skroniach. Ch�opiec oddycha� mocno jak przy wielkim wysi�ku, cierpia� i najwyra�niej z czym� walczy�.
Casanova chcia� ju� odwr�ci� wzrok, ta pantomima trwa�a zbyt d� ugo, mo�e to jacy� sek- ciarze, kt�rych najdziksze odmiany kr�ci�y si� po tej cz�ci �wiata, g�osz�c jedyn� prawdziw� wiar� � gdy spostrzeg�, �e palce m�odzika rozchylaj� si� powoli. Jeden po drugim, pokonuj�c jaki� olbrzymi op�r, oderwa�y si� od siebie. Ale mi�dzy nimi, w otulinie rozcapierzonych palc�w, ale nie dotykaj�c ju� ludzkiego cia�a, tkwi�a b�yszcz�ca moneta. Ponad sto�em, mi�- dzy oddalonymi od siebie d�o�mi, najzwyczajniej w �wiecie, a przecie� cudownie, wisia� so- bie miedziany grosz.
Prawdziwie si� ucieszy�, dawno ju� niczego nowego nie m�g� dorzuci� do swej kolekcji niezwyk�o�ci. Ostatni by� karze�ek Gwen, liliput z m�sko�ci� dor�wnuj�c� jego w�asnej, zo- stawiony przed t� podr� na berli�skim dworze. W pierwszej chwili m�czy�ni wygl�dali mu na szuler�w debatuj�cych nad podzia�em �upu, teraz czu�, �e w tym co widzi, nie ma �ad- nego oszustwa, a je�li jest, to tak wspania�e, �e warte ka�dych pieni�dzy.
Wsta�, �eby przyjrze� si� niezwyk�ej monecie z bliska, podni�s� si� lekko, ju� prawie pe- wien, �e w przygn�biaj�cej monotonii podr�y czeka go co� naprawd� ciekawego, gdy rozp�- k�o si� wszystko w jednej chwili � prys�y mizerne szybki w oknach i huk wystrza�u wype�ni� izb�. I zaraz drugi, trzeci, bli�ej, dalej, trzask zamykanych na gwa�t okiennic, krzyki, kto� napiera� z �omotem na drzwi. Moneta potoczy�a si� po stole, m�czy�ni zerwali si� na nogi. M�odzik tkwi� najpierw w letargicznym ot�pieniu, ale ju� po chwili, jak wszyscy, trzyma� w d�oni pistolet o d�ugiej lufie. Dwaj zbrojni wpadli do izby, jeden trzyma� si� za krwawi�ce rami�.
� �andarmi! ! Skoczyli ku swoim niemal przewracaj�c grubego kupca. Casanova rzuci� si� na pod�og�, jeszcze tego brakowa�o, �eby w tej n�dznej mie�cinie dopad�a go jaka� zab��kana kula. Nie myli�o go przeczucie, trzeba by�o na g�rze doczeka� do rana. Po chwili nie by� ju� tego taki pewien, bo i stamt�d zacz�� dobiega� rumor przewracanych sprz�t�w i tupot podkutych bu- t�w. M�czy�ni w izbie kropili do okien na chybi� trafi�, dym zasnuwa� wn�trze i szczypa� w oczy. Kto� czo�ga� si� ko�o niego, odwr�ci� si�, �eby nikogo nie mie� za plecami, zobaczy�
9 m�odzika wyd�ubuj�cego co� luf� pistoletu ze szpary w pod�odze. Moneta, ta cudowna mo-
neta. Ma�y mia� j� po chwili w r�ku, otar� z kurzu i w�o�y� b�yskawicznie do ust. Hukn�o nad g�owami i wi�ry polecia�y z sufitu, tamci � kimkolwiek byli, �andarmami czy diab�ami wcielonymi, podchodzili coraz bli�ej, jeszcze troch� a wsadz� przez okno lufy swych karabin�w i wystrzelaj� wszystkich jak kaczki, my�la� trwo�nie, widz�c, �e ucieczki ju� nie ma, bo i od strony schod�w rozpocz�a si� palba. Dobrze by�oby chocia� wiedzie�, za co si� ginie, ale wida�, opatrzno�� ma zamiar odm�wi� mu tego luksusu. Nagle zamilk�o wszystko, usta�a strzelanina, nawet j�ki rannych i biadolenie karczmarza jakby zamar�y na chwil�.
� Wychodzi�! ! S�ysza� obok siebie gwa�towny, urywany oddech m�odzika, k�tem oka zauwa�y�, �e tamten majstruje co� przy pistolecie, napi�ty ca�y, gotowy do jakiego� desperackiego czynu. Nie opiera� si� jednak, gdy Giacomo wyj�� mu bro� z r�ki i odrzuci� daleko, pod �cian�.
S�o�ce zachodu, purpurowe i gro�ne, �wieci�o im prosto w oczy, gdy wychodzili z karcz- my na dziedziniec. Wszystko sta�o si� tak gwa�townie i szybko, �e teraz dopiero przysz�a pora na zdziwienie. Sk�d tu rosyjscy �andarmi? Granic� mieli przecie� dawno za sob�.
�o�nierzy by�o kilkunastu, ubranych ju� po zimowemu, w obszerne szynele, w futrzanych papachach na g�owach. Podnieceni strzelanin� i zwyci�stwem, bagnetami mierzyli w piersi wychodz�cych. Jeden z nich, sko�nooki, przytrzymywa� skrwawion� r�k�. Za ich plecami konie, spokojniejsze od ludzi, podskubywa�y chwasty pod zmursza�ym p�otem. Odbywa�o si� to wszystko w przera�liwym milczeniu, jakby i jedni, i drudzy wiedzieli dobrze, �e �adne s�owa na nic si� tu nie zdadz�, jakby huk wystrza��w, odg�osy szamotaniny, j�ki ludzi i roz- bijanych sprz�t�w, nale�a�y ju� do odleg�ej przesz�o�ci, bo tera�niejszo�ci� rz�dzi bez- wzgl�dna, m�ciwa cisza, jednocz�ca na chwil� przed wyrokiem zwyci�zc�w i pokonanych. Nawet niemieccy kupcy wychodzili bez s�owa.
Ch�opiec szed� tu� przy nim ze spuszczon� g�ow�, unikaj�c tryumfuj�cego wzroku �o�nierzy. � Kto striela�?
? W cieniu uchylonych wr�t stodo�y sta� m�ody, elegancki oficer, pal�c spokojnie cygaro. Przygl�da� si� bacznie wszystkim. Starszawy kupiec powiedzia� co� do niego, ale oficer od- sun�� go gestem na bok. Przywo�a� jednego z zatrzymanych, m�czyzn� w grubej sk�rzanej kurcie, powt�rzy� pytanie, zamachn�� si�. M�czyzna zgi�� si� wp� i upad� na kolana u jego st�p. Wtedy pot�ne pchni�cie rozsadzi�o nieruchome do tej pory szeregi. Casanova omal si� nie przewr�ci�, zahaczony impetem uciekaj�cych, �eby nie upa��, z�apa� si� m�odzika. Po chwili, widz�c, co si� dzieje, wzmocni� u�cisk i ju� nie przytrzymywa� si�, a trzyma�, parowa� w�ciek�e szarpni�cia tamtego. Trzech m�czyzn wyrwa�o si� gwa�t ownie naprz�d. Dwaj do- padli koni, trzeci z przedziurawion� bagnetem krtani� zwali� si� ci�ko w pokrzywy. Tamci byli ju� w siod�ach, gdy hukn�y strza�y. M�odszy, wyrostkowaty jeszcze, z rozdzieraj�cym krzykiem zgi�� si� w siodle i jak bezw�adna kuk�a opad� na ko�ski grzbiet. Najstarszy z nich, w bia�ej, podartej koszuli przedar� si� przez szereg �o�nierzy, wywracaj�c dw�ch najbli�ej stoj�cych, spi�� konia mocno, jak do skoku i, wyprostowany w strzemionach, straszny i pi�k- ny zarazem, run�� przed siebie.
Dosi�g�y go z ty�u dwie kule, dwie plamy krwi wykwit�y na koszuli, je�dziec wypr�y� si� konwulsyjnie, rozkrzy�owa� r�ce i grzmotn�� plecami i g�ow� o ko�ski zad. Nic nie by�o ju� w stanie zatrzyma� przera�onego siwka, ci�kim galopem poni�s� mi�dzy domy bezw�adnie zwisaj�ce cia�o.
Ch�opiec nie wyrywa� si� ju�, lecz Casanova nie zwalnia� u�cisku, bo czu� rozpaczliwy szloch szarpi�cy tamtym. Sam by� bliski szale�stwa. Zamkn�� oczy, �eby nie widzie�, co rozw�cieczeni �o�nierze robi� z trupami. I co zrobi� teraz z nimi. Bo�e, pomy�la�, odejmij od nieprawo�ci tego �wiata moje w�asne grzechy. Niech nie mieszaj� si� z t� krwaw� pod�o�ci�. Wtedy mog� zgin�� � jak tamci. . Lepiej zgin��, ni� �y� na takim �wiecie.
10 Oprzytomni�o go g�o�ne ju� �kanie ma�ego. Zostawi� go, strzepni�ciem surduta przywr�ci�
porz�dek, zrobi� krok do przodu. Wszystko poruszy�o si� razem z nim, niemieccy kupcy warkn�li do siebie porozumiewawczo, pozostali zacz�li si� trwo�nie krz�ta�, ustawia� w sze- reg, poprawia� ubrania, w�osy, jakby od tego zale�e� mia�o ich �ycie. I nie by� pewien, czy nie zale�a�o. �o�nierze z naje�onymi bagnetami wracali w ich stron�.
Oficer, blady, przestraszony tym, co si� sta�o, wa�y� w r�ku szpad�, kt�rej nie zd��y� u�y�. Teraz, ju�.
� Panie poruczniku � powiedzia� Casanova spokojnie, jak do karcianego partnera � jestem ka- waler de Seingalt, obywatel wenecki, mam polecenia od pu�kownika Astafowa do Warszawy.
Oficer popatrzy� wodnistymi, pozbawionymi �ycia oczami. � Wiem.
. Musia� ryzykowa�, nie by�o innego wyj�cia. � Co tu si� w�a�ciwie dzieje?
? Wahanie na twarzy tamtego decydowa�o mo�e o ich �yciu. � Rebelianci. . Nie daj� nam spokoju. Szpada pow�drowa�a jednak do pochwy, a niedba�y ruch r�ki zacz�� na powr�t tworzy� z rozgrzanych �atwym zwyci�stwem zabijak�w � karny szereg.
. � Mam te� ze sob� s�ug�.
. Oficer skin�� przyzwalaj�co g�ow�. Mog� i��, nikt ich nie trzyma. Casanova odwr�ci� si�, ale ch�opca nie by�o ju� tam, gdzie go zostawi�. Jeszcze przed chwil� bezsilny, teraz by� skon- centrowan� si��, bieg� przez podw�rze wielkimi susami, lawiruj�c mi�dzy �o�nierzami. Huk- n�� pojedynczy strza�, ale ma�y by� ju� blisko zbawczego p�otu, przesadzi� go i zaraz � ku uldze chyba wszystkich � znikn�� w zaro�lach.
. Oficer skrzywi� si� ironicznie. � Sam pan widzi, , co to za swo�ocz.
Astafow. . . Oszo�omi� go przepych pokoju, w kt�rym pierwszy raz us�ysza� to nazwisko. To ju� nie by�y surowe, brudne cele przes�ucha�, gdzie go ci�gano co jaki� czas, wypytuj�c o r�ne rzeczy bez �adu i sk�adu, nie odpowiadaj�c na jego pytania i protesty. Monumentalny, zakrywaj�cy ca�� pod�og� czerwony dywan przywodzi� na my�l ogromn�, zakrzep�� ka�u�� krwi. Zadr�a� na to por�wnanie, ale natychmiast pomy�la�, �e przecie� w�a�nie o to im chodzi. O strach, o nowe cierpienia, o upokorzenie. Szyderstwem by�o wzywa� go tu, do tej eleganc- kiej komnaty, brudnego, g�odnego, w podartym ubraniu. Zawsze dba� o str�j i cho� wiedzia�, �e to nie najm�drzejszy pow�d, znienawidzi� tych dw�ch siedz�cych za sto�em oficer�w, naj- pierw za butwiej�ce od wilgoci �achy, w kt�rych kazali mu tu przyj��. R�ce mia� skute na plecach, wi�c nawet ogarn�� si� nie m�g�.
� Jestem poet� i filozofem � zacz��, przekrzykuj�c sw�j w�asny, skarla�y nagle g�os. Jed- nak swoje osi�gn�li, ba� si�, naprawd� si� ba�. Jeszcze raz.
� Jestem obywatelem obcego pa�stwa i ��dam widzenia z moim konsulem. . � Zamknij pysk, , nikt ci� na razie o nic nie pyta. M�odszy oficer, o brutalnej, poznaczonej �ladami ospy twarzy, wychyli� si� z krzes�a. � Zrozumiano?
? Starszy, durnowaty na pierwszy rzut oka i poczciwy, uciszy� go ruchem d�oni. � Panowie, spokojnie, wszystko mo�emy om�wi� spokojnie. Przede wszystkim pozwoli pan, �e si� przedstawimy. Jestem pu�kownik Astafow, a to kapitan Kuc, moja prawa r�ka, powiedzia�bym, gdyby nie to, �e kapitan sprawia mi czasem sporo k�opotu swoj� porywczo- �ci�. No, a pan?
� Co � ja? ? � Mo�e i pan nam si� przedstawi.
.
11 Czu�, �e to ukartowana gra, kpiny z niego maskowane pozorn� grzeczno�ci�, ale te� spo-
kojna twarz Astafowa obudzi�a w nim jak�� niejasn� nadziej�. Zmobilizowa� ca�� sw� god- no�� i odwag�.
� To jaka� potworna pomy�ka. . Poskar�� si� najja�niejszej imperatorowej. Kuc, gdyby m�g�, zabi�by go od razu, Astafow u�miechn�� si� tylko. � Nie wiem czy b�dzie okazja. Na razie jest pan oskar�ony o obraz� czci najja�niejszej im- peratorowej, bo tak si� u nas kwalifikuje gwa�t na damie dworu.
� To k�amstwo. . Absurdalne k�amstwo. � S� jeszcze inne zarzuty. . � Astafow udawa�, , �e zagl�da do papier�w le��cych na biurku. � W�amanie, op�r wobec przedstawicieli w�adzy.
� Zosta�em napadni�ty. . � Przygotowywanie zamach�w politycznych.
. Musi si� opanowa�, musi. Chc� go przecie� wyprowadzi� z r�wnowagi t� porcj� nieokie�- znanego absurdu. Wi�c zamiast wykrzycze� �a�o�nie g�o�no sw�j protest, powiedzia� cicho lecz stanowczo:
� Nieprawda. . Spod maski dobroci b�ysn�o nagle wilcze oko � Astafow zerkn�� badawczo, przez chwil� jakby zastanawia� si� jak� taktyk� przyj��, wr�ci� jednak do poprzedniej poczciwo�ci.
� A czy ja m�wi�, �e prawda. Po to tu jeste�my, �eby wszystkie sprawy wyja�ni�. Ale sa- mym zaprzeczeniem te� do niczego nie dojdziemy. Tak?
� Tak. . � No, widzi pan. Jednym � tak � mo�e pan nas bardziej przekona� ni� tysi�cem � nie � . � Podni�s� si� �wawo jak na swoj� tusz�. � Zostawiam teraz pan�w samych. Nie jest pan, nie- stety, jedynym naszym k�opotem, panie Casanova.
Kapitan nie odzywa� si�, p�ki tamten nie wyszed�. Rozpar� si� wygodnie w fotelu, pod�u- ba� paznokciem w z�bie, odsun�� na bok papiery.
� Poka� no tego swojego gwa�ciciela. . Zeznaj�, to jest � opowiadaj�, , o nim cuda. Casanova drgn�� instynktownie. K�tem oka zauwa�y�, �e przy drzwiach pojawi�o si� dw�ch ros�ych �o�nierzy. B�d� bi�?
� To niegodne. . Na honor. Kuc za�mia� si� szyderczo. � Wyjmuj. . Na honor. Jakby teraz dopiero zauwa�y�, �e Casanova jest skuty, przywo�a� �o�nierzy kr�tkim ge- stem, jak si� przywo�uje dobrze wytresowane psy. Jeden z�apa� Casanov� wp�, drugi zacz�� mu �ci�ga� spodnie. Giacomo by� tak os�abiony, �e pewno nawet nie czuli jego oporu. Nie zna� s��w pasuj�cych do tej sytuacji, musia� wi�c u�y� ich w�asnych. Bluzn�� przekle�stwami, kt�rych nie rozumia�, a kt�rymi �ajali go zwykle stra�nicy. Kapitan Kuc poderwa� si� roz- w�cieczony z krzes�a.
� Ty, , uwa�aj, jeszcze jedno s�owo i po�a�ujesz. Podszed� bli�ej, chuchn�� na Casanov� nie�wie�ym oddechem. � A o mamusi to mo�emy razem porozmawia�, , ale o twojej. � Jej imperatorska mo��. . . . � Milcze�!
! � . . . . dowie si� o wszystkim! Oficer, uspokojony, �e nie chodzi o obraz� majestatu, u�miechn�� si� drwi�co. � Nie wyobra�aj sobie za du�o. . Nie jeste� znowu �adn� znakomito�ci�. A mo�e jeste�? �o�nierz gmeraj�cy mu przy spodniach szarpn�� ostatecznie, co mia�o spa��, spad�o, a co si� mia�o pokaza�, pokaza�o. Kapitan zas�pi� si� nieco.
� No, , no, na pewno jeste�. Pu��cie go.
12 �o�nierze odskoczyli niezgrabnie, potykaj�c si� o dywan i zostawili go tak ze spuszczo-
nymi gaciami i skutymi r�kami, z trudem utrzymuj�cego r�wnowag�, modl�cego si� ju� tylko o to, �eby jego dyndas rozpozna� dobrze sytuacj� i nie pr�bowa� czasem teraz swoich si�. Kuc odzyska� pewno�� siebie, wr�ci� niespiesznie za biurko.
� A wiesz ty co my mo�emy zrobi� z tak� znakomito�ci�? ? I z takim czym�? Wyszarpn�� niespodziewanie szuflad�. � Widzisz to? To wariat, pomy�la� Casanova z rozpacz�, jest w r�kach wariata. � Szuflada. Zwyk�a na poz�r szuflada. My tu nie mamy wielkiego pola do popisu. G�ry, jak to mawiaj�, niskie, morze p�ytkie, dziwki takie sobie, a forsy zawsze ma�o. Ale wystarczy si� rozejrze� naoko�o siebie i zawsze mo�na co� ulepszy�. Cho�by tak� szuflad�. Niby zwy- czajn�, a jednak niezwyczajn�. Bo widzisz � wk�ada si� do niej co� zupe�nie niezwyczajnego.
. Zatrzasn�� nagle szuflad� z hukiem. Casanova zgi�� si� wp� jakby sparali�owany praw- dziwym b�lem. Jezu, co tu chc� z nim zrobi�?
� Rozumiesz teraz? ? Lepiej, �eby� zrozumia�. Zabij� go, pomy�la� Casanova, niech mi tylko uwolni� r�ce. Zadusz� drania, rozwal� mu �eb krzes�em. Knur wykastrowany, dziobaty dure�, glista, niewarta roztarcia obcasem. Potem niech si� dzieje co chce.
� Co mam zrobi�? � powiedzia� cicho zamiast tych s��w nienawi�ci, podchodz�cych pod gard�o.
Kuc klapn�� na krzes�o z zadowoleniem, ju� wiedzia� z kim ma do czynienia. � Tak ju� lepiej. . Ale od pyta� to my jeste�my. Przypatrzy� si� z satysfakcj� upokorzeniu Casanovy i nagle warkn�� na �o�nierzy. � Doprowadzi� go natychmiast do porz�dku. . Co wy, kurwa, my�licie, �e s�u�ycie w burdelu? �apa, brudna, �mierdz�ca machork� i karabinowym smarem �apa, capn�a jego pieszczo- nego przez najdelikatniejsze usta i d�onie Europy, dyndasa i wepchn�a mi�dzy resztki ele- ganckich niegdy� pantalon�w.
Kuc nie czeka� a� sko�cz�. � Nazwisko?
? Ten rytua� zna� ju� dobrze, wola� go od innych, przynajmniej m�g� m�wi� prawd�. � Giacomo Casanova.
. � Dalej!
! � Urodzony w Wenecji, 2 kwietnia 1725 roku, z ojca Kajetana J�zefa Jakuba i matki �a- netty Farusi.
� Dalej! ! � Jestem poet� i filozofem.
. � Tak? Nie chce si� wierzy�, �eby poeta i filozof mia� tyle na sumieniu. O ile, oczywi�cie, w og�le ma co� takiego jak sumienie.
Ty go nie masz na pewno, pomy�la� bez satysfakcji.
� Ta kobieta wci�gn�a mnie w pu�apk�. Nie wiem tylko dlaczego. � Jaka kobieta?
? � Ta, , u kt�rej mnie porwano. � Nazwisko?
? � Nie wiem, , wy powinni�cie wiedzie�. Kuc waln�� otwart� d�oni� w biurko. � Twoje nazwisko, , durniu. � Casanova. . Giovanni, Giacomo. Co innego zna� jaki� rytua�, a co innego do�wiadcza� go pod prz ymusem. Grudka piek�- cego wstydu podchodzi�a mu pod gard�o.
� Kto ci� tu przys�a�? ?
13 � Nikt. . Podr�uj� dla przyjemno�ci i dla nauki.
� ��esz. . Jeste� pruskim i francuskim szpiegiem. A ty murzy�skim Chi�czykiem. Nie odezwa� si�, z�ama� regu�y tej nier�wnej gry. Kuc podni�s� na niego swoje krowie, nie pasuj�ce do ponurej g�by, oczy. Poczerwienia� na twarzy z w�ciek�o�ci.
� Odpowiada�! ! � Nie jestem niczyim szpiegiem. Jestem poet� i filozofem. Zajmuj� si� te� matematyk� i astronomi�, a tak�e rozlicznymi praktycznymi interesami.
� Tak? A przecie� zatrzymano ci� wcze�niej jak si� kr�ci�e� po pa�acowym parku. Jaki to praktyczny interes ci� tam sprowadza�?
Jak przed chwil� zlodowacia�, tak teraz b�yskawicznie odtaja�. Wi�c o to im chodzi, tym si� narazi� na podejrzenia. Przypomnia� sobie r�wnie� sk�d bra�a si� w nim uporczywa, nie- przyjemna my�l, �e gdzie� ju� spotka� swojego obecnego dr�czyciela. Jak si� tam znalaz�, kto go wprowadzi� bocznym wej�ciem? Znowu grz�nie, ale przecie� naprawd� nie zna� tego m�czyzny, przygodnego towarzysza nocnej eskapady. Mro�ny, s�oneczny ranek. Z manu- skryptem, jedynym wartym uwagi owocem pustych petersburskich tygodni, z manuskryptem pe�nym w�asnych i cudzych pomys��w uzdrowienia �wiata, kr��y� niespokojnie po alejkach parku. A� doczeka� si� � w kobiecie otoczonej paradn� oficersk� �wit�, korowodem pysz- nych, b�yszcz�cych z�otem i srebrem kogut�w, rozpozna� caryc� Katarzyn�. By�a ni�sza i bardziej t�ga, ni� si� spodziewa�. Ale przecie� uzdrowicielka �wiata nie musi przypomina� anio�a. Wystarczy, �eby nim by�a.
Gdy zdecydowa� si� podej�� i rozpocz�� szybki marsz w ich stron�, z orszaku carycy, od��- czy�o si� dw�ch ros�ych m�czyzn. Szli spokojnie naprzeciwko niego, tak zreszt� jakby ich wcale nie interesowa�. Dopiero gdy si� zr�wnali, okaza�o si�, �e jest inaczej. Capn�li go pod pachy, unie�li, odwr�cili i troch� popychaj�c, a troch� nios�c, powlekli mi�dzy g�ste zaro�la. Wtedy zobaczy� tego cz�owieka o wrogiej twarzy i krowich oczach. Teraz wiedzia� z kim go ju� wtedy zetkn�� los.
To kapitan Kuc, w ciemnym, cywilnym p�aszczu buja� si� lekko na nogach i d�uba� zapa�k� w z�bach. Wys�ucha� z rutynowym znudzeniem raportu tamtych, kaza� go zrewidowa� i machn�� lekcewa��co r�k�. Niech si� wynosi czym pr�dzej. Manuskrypt podar� na cztery cz�- �ci. �ebym ci� tu ju� wi�cej nie widzia�. Wszystko.
� Mog�o by� gorzej � mrukn�� Kuc, nieco zaskoczony swoj� rol� w tej historii, mo�e za- chowa� si� wtedy niem�drze, za ma�o czujnie, lepiej by�o do tego nie wraca�. Zmieni� wi�c szybko temat.
� Co my tu jeszcze mamy? ? � udawa�, �e zagl�da do dokument�w. � A tak � planowanie ucieczki z wi�zienia i pr�ba ucieczki.
. � Nie wiem o czym pan m�wi.
. � Nie my�la�e� o tym? ? Taki specjalista, nie uwierz�. � Pan by nie my�la�?
? B��d, czu� to ju�, gdy wypowiada� te s�owa, ale jakie� potwierdzenie w�asnej warto�ci, drobny odruch pychy, by� mu teraz potrzebniejszy ni� rozs�dek.
� Ja? ? Bo�e bro�! � Kuc za�mia� si� g�o�no, , zaraz jednak spowa�nia�. Nowy odcie� chytro�ci pojawi� si� na jego twarzy. Gotowa� si� do kolejnego ataku. � My, widzi pan, panie Casanova, czy jak tam si� pan naprawd� nazywa, traktujemy cz�owieka ca�o- �ciowo, nie oddzielamy jego my�li od czyn�w. My�l o przest�pstwie, zgodzi si� pan, zawsze poprzedza zbrodniczy zamiar, a w ko�cu i zbrodniczy czyn. Logiczne � prawda? Dlaczego wi�c mieliby�my tylko walczy� z karygodnymi skutkami, a zostawia� w spokoju przyczyn�? Nieprawomy�lne my�li, niech pan zwr�ci uwag� na te m�dre s�owa, nieprawomy�lne my�li tak samo zas�uguj� na kar�, co ich zbrodnicze konsekwencje. Rozumiemy si�?
� Nie. .
14 � Nie. . Szkoda. B�d� musia� powt�rzy�. My�l o ucieczce, do kt�rej si� pan w istocie przyzna�. . .
� Nie przyznaj� si� do niczego. . Post�pi� wzburzony krok do przodu, czujni �o�nierze skoczyli w jego stron�, ale Kuc po- wstrzyma� ich ruchem r�ki.
� Daruje pan, ale trzymajmy si� fakt�w. My�l o ucieczce jest de facto pr�b� ucieczki. A to ju� powa�na rzecz. Powa�na i niebezpieczna. Sam wiesz, ile os�b ginie przy pr�bie ucieczki. Cho�by tw�j s�u��cy.
� Nie przyznaj� si� do niczego i ��dam widzenia z konsulem mojego kraju. . Kuc stara� si� ukry� rozczarowanie, w�ciek�o�� wyziera�a jednak z ka�dego jego s�owa. � Nie powtarzaj si�. I bez g�upot. Konsula mu dajcie. Mo�e, �eby ci przypomnia�, �e to z weneckiego wi�zienia zwia�e� jak szczur par� lat temu i �e do tej pory ci� szukaj�?
� Chc� si� widzie� z konsulem. . Powt�rzy� to dobitnie. Musia� si� czego� trzyma�, inaczej zadr�cz� go niepewno�ci� i sza- ta�sk� kazuistyk�. Kuc ju� si� opanowa�.
� A zreszt� � prosz� bardzo � powiedzia� z u�miechem, z g�ry pewien efektu � przypu��- my, �e ma go pan przed sob�.
Giacomo odwr�ci� wzrok. B�azen. Niewart nawet spojrzenia. � Co, takie to niemo�liwe? Mo�liwe, mo�liwe. �wiat nie stoi w miejscu. Kt�rego� dnia, na przyk�ad, pa�ski dumny, ale ostatecznie do�� ma�y kraj, staje si� z Bo�� i ludzk� pomoc�, naszym krajem. B�d� co b�d�, nie takie rzeczy mo�na sobie wyobrazi�. Wtedy � kto wie? Mo�e zas�u�� na tytu� konsula. Twojego konsula. A je�li to ju� si� sta�o? C� my tu wiemy, zamkni�ci w tych murach, co si� dzieje na �wiecie? Przyznasz, �e musia�bym w�wczas spoj- rze� na ciebie mniej pob�a�liwie. Ta ucieczka z naszego wi�zienia. . .
� Prosz� nie �artowa� w ten spos�b. . � Je�li kraj jest nasz to i ty nasz, wi�zienia nasze, nawet przest�pstwa nasze. To znaczy przest�pstwa wasze. Ale s�dy nasze. To chyba logiczne, co?
Milcze�, nie odpowiada�, nie dawa� tamtemu �adnej satysfakcji. Nie potrafi� tego. Tygo- dnie odosobnienia zrobi�y z niego gadu��.
� �adne prawa nie dzia�aj� wstecz w cywilizowanym �wiecie. . Kuc doceni� jego dobr� wol�, wsta�, przeszed� si� kilka krok�w, otaksowa� go jeszcze raz
wzrokiem. � Ano w�a�nie � ten wasz cywilizowany �wiat. Poczciwe rzymskie komuna�y, honory, warto�ci, ca�a ta gadanina o prawach cz�owieka. Jaja wam od tego gl�dzenia poodpada�y. No, mo�e akurat
nie tobie. Cz�owiek, pojedynczy cz�owiek, to jest nic, zero, �mie�. Palec, kt�rym mo�esz najwy�ej pod�uba� w nosie. A z pi�ciu takich palc�w dobrze pokierowanych, widzisz co masz?
Przystawi� Casanovie zwini�t� pi�� do twarzy. � Pi��, ot co! Ludzk� mas� trzeba ugniata� w takie pi�ci. Miliony pi�ci. To dopiero b�dzie prawdziwa cywilizacja. Przez si��, bratku, nie przez rzymskie komuna�y. A jak ty w�a�ciwie uciek�e�?
Casanova zadr�a�, sam nie by� pewien � z zimna czy z l�ku. Jaka� pu�apka czai�a si� w tym pytaniu, co ich mog� obchodzi� tamte sprawy sprzed dziesi�ciu lat. Nie chcia� ani milcze�, ani m�wi�, szepn�� wi�c pokas�uj�c:
� Z Pa�acu Do��w? ? Przez dach. Kuc bawi� si� nadal zaciskaniem d�oni w coraz to bardziej sczerwienia�� pi��. Znieru- chomia�, z ku�akiem wycelowanym w Casanov�.
� G�o�niej. . To nie konfesjona�, a ja nie jestem twoim klech�. Nie mia� ju� si�y udawa�, by� bliski za�amania. Jak wtedy, w Wenecji, gdy nie m�g� wy- trzyma� samotno�ci. Ale wtedy uciek�, a teraz?
� Panowie, , czego wy ode mnie chcecie? Twarz Kuca by�a teraz nieprzenikniona. � G�uchy jeste�? ? Masz opowiedzie� jak uciek�e� z wi�zienia.
15 �andarmi odjechali, zabieraj�c ze sob� skutego m�czyzn� w sk�rzanej kurcie i cia�a za-
bitych, rzucone na ch�opsk� furk�. Nikt im si� nie przygl�da� pr�cz Casanovy, pozostali chy�- kiem wr�cili do karczmy. Kupcy ju� znowu jedli i pili, ha�a�liwo�ci� pr�buj�c doda� sobie otuchy. On nie mia� na to ochoty. Z ulg� zamkn�� za sob� drzwi pokoju. Teraz, obieca� sobie, nic go st�d ju� nie wyci�gnie a� do rana. Przeczucie nie myli�o go, nie nale�a�o schodzi� na d�, m�g� spokojnie przeczeka� ca�� strzelanin� w ��ku.
Chocia�. . . Trup znaleziony w�a�nie w korytarzu na g�rze, trafiony zb��kan� pewnie kul� m�ody g�upiec wlok�cy si� za nim od Petersburga, ten nietowarzyski szpicel zwalony obok drzwi, kt�re nieopatrznie otworzy�, wiedziony odruchem strachu lub ciekawo�ci, by� akurat dowodem na co� przeciwnego. Pewnie trzeba by�o prze�y� wszystko, strzelanin�, �mier� pr�- buj�cych ucieka� m�czyzn, maltretowanie pozosta�ych, strach o siebie i o tego dziwnego ch�opca, ryj�cego sobie teraz mo�e kryj�wk� w kapu�cie.
Trzeba by�o pom�c tamtym, mo�e ich nawet ocali� przypomnieniem pu�kownika Astafo- wa, a siebie tym przypomnieniem na pewno przyprawi� o b�l brzucha i g�owy. Ten maka- bryczny kapitan Kuc. . . C�, tak widocznie musia�o by�. Jego los mia� si� dope�ni� kiedy in- dziej i � Bo�e, , b�d� mi�o�ciw � gdzie indziej. . Byle nie tu, nie tu.
Ale co to w�a�ciwie by�o? O co chodzi�o tym nieszcz�nikom �ciganym przez rosyjskich �andarm�w we w�asnym kraju? Nie wygl�dali na bandyt�w. Ale kto wie? Czy on na przyk�ad wygl�da na szpiega? A ci niemieccy kupcy? Diabli wiedz�, kim s� naprawd�.
Niczego nie mo�na by� pewnym, pomy�la� sm�tnie, k�ad�c si� na chrz�szcz�cym sianem ��ku, got�w wytrwa� tak a� do wyjazdu.
Nast�pna my�l poderwa�a go jednak z powrotem. Gdyby to jego m�zg przewierci�a ta ma�a porcja o�owiu, wrzucono by go, jak tamtego, mo�e nie bez zwyczajnej powagi, ale przecie�, to jasne, i bez specjalnej troski, do jakiego� bezimiennego do�u pod murem cmentarza w tej zapad�ej mie�cinie, kt�rej nazwy nie chce nawet zna�, gdzie� na kra�cu ju� nie Europy, ale po prostu �wiata. Nikt nie wiedzia�by, kogo przykry� lito�ciwy piasek, bo podr�uje przecie� incognito, a jedyny mo�e nieszcz�nik, kt�ry mia�by na ten temat co� do powiedzenia, gni�by obok, w s�siedniej mogile. Nie powinien do tego dopu�ci�. Nigdy. Ci wszyscy, kt�rych ko- cha�, nienawidzi�, a cho�by jedynie mija� w drodze, ci dla kt�rych istnia� tylko w przekazy- wanych sobie opowie�ciach, powinni wiedzie�, kim by� naprawd�. Jak rozbitek na samotnej wyspie musi o sobie donie�� �wiatu. Z ma�ego litewskiego miasteczka, gdzie� po�rodku drogi mi�dzy Petersburgiem a Warszaw�.
Od lat nie m�g� si� na to zdecydowa�. Teraz, gdy by� sam, mo�e bardziej sam ni� w wi�- ziennym lochu, kiedy nawet jego dozorca z kul� w czaszce uda� si� do swojego nieba, nade- sz�a pora. Wyj�� wszystko, co trzeba z torby, przyci�� pi�ro i przyci�gn�� do ��ka kulawy st�.
� W obliczu Boga Wszechmog�cego i �wi�tej Panienki, wiedziony przez ca�e �ycie ich, jak mniemam, �yczliwo�ci�, przyst�puj� do spisywania swoich zas�ug i win, przyg�d pi�knych i mo�e grzesznych, niech mi wi�c dopisze pami�� i sumienie. Czterdzie�ci lat, kt�re prze�y�em na tej ziemi. . . �
Zaraz, zastanowi� si� bez przyjemno�ci, czterdzie�ci jeden raczej. Bo jak dok�adniej obli- czy�. . . Zniecierpliwi�o go to odkrycie. Czterdzie�ci jeden to brzmi ma�o harmonijnie, �adnego wdzi�ku nie ma w tej liczbie. Po co w og�le sili� si� na grobowy ton. Skre�li� wszystko, co napisa�. Trzeba inaczej.
� Niewiele zdo�a� wymy�li� cz�owiek dla pogn�bienia drugiego cz� owieka. Wilgotne piw- niczne lochy, albo rozpalone poddasza s�u�� od wiek�w temu samemu celowi � wyzbyciu cz�owieka jego cz�owiecze�stwa. Pisz� to ze znajomo�ci� rzeczy, bom do�wiadczy� i jednego, i drugiego. Osadzony dziesi�� lat z g�r� temu przez Inkwizycj� w weneckim Pa�acu Do��w,
16 zwanym tak�e trafnie Wi�zieniem Pod O�owianym Dachem, uwi�ziony pod nieznanymi mi
dot�d zarzutami � bo za takie nie mog� uzna� posiadania ksi�g: � Kluczyk Salomona � , � Ze- corben � , � Pecatrix � , kt�re g�upi maj� za magiczne, m�drzy za� za zabawne � zmuszony by- �em ucieka� z morderczo gor�cego strychu przed perspektyw� sp�dzenia w tym piekle, jak�e w tej sytuacji n�dznej, resztki mego �ycia. �
To ju� by�o lepiej. Ale nadal nie tak. Powinien chyba zacz�� od pocz�tku, od sceny aresz- towania, od tego strasznego poranka, gdy zbiry Wielkiego Inkwizytora pl�drowa�y mieszka- nie, a on, starannie i bez po�piechu, my� si�, goli�, czesa�, a potem w�o�y� koszul� z koronka- mi, bia�e po�czochy, najlepszy jedwabny frak, peleryn� i ogromny kapelusz z bia�ym pi�rem, jakby czeka�o go wesele, nie wi�zienie. Wiele miesi�cy p�niej, po wydr��eniu otworu w suficie celi, wy�amaniu o�owianych p�yt dachu, wspinaczce i akrobacjach nad przepa�ci� Wielkiego Kana�u, sforsowaniu wielu zamk�w i drzwi, pokaleczony dotkliwie przy wy�amy- waniu ostatnich, stan�� u podn�a wielkich pa�acowych schod�w i zacz�� wk�ada� na swe zn�kane cia�o, ca�y czas niesione w tobo�ku: jedwabny frak, koronkow� koszul�, bia�e po�- czochy i kapelusz z bia�ym pi�rem. I tak przyodziany przekroczy� jedyne drzwi dziel�ce go jeszcze od wolno�ci. Nie jak wi�zie�, ale jak m�ody �onko�. Cokolwiek mo�e tylko zm�czony przygotowaniami do �lubnych uroczysto�ci.
Wsta� od sto�u do�� zniech�cony. Dziesi�� lat to wieczno��. Co ta historia ma wsp�lnego z nim dzisiejszym. Chyba tylko hemoroidy, kt�rych si� w�wczas nabawi� po pi�tnastu dniach przymusowej wstrzemi�liwo�ci.
Wtedy, w Petersburgu, pisa� z wi�ksz� przyjemno�ci�. Po tygodniach osamotnienia i mro- ku mia� wreszcie lepsz�, widn� cel� i przyjaciela � kartk� papieru, z kt�r� m�g� rozmawia�, wadzi� si�, fantazjowa�. Je�li chcieli go pogn�bi�, je�li polecenie Kuca mia�o by� z�o�liwym �artem obliczonym na wyprowadzenie go z r�wnowagi � to chybili. Opisywa� swoj� ucieczk� z coraz wi�ksz� satysfakcj� i na r�ne sposoby. I cho� jedno realne wi�zienie tylko zamienia� w wyobra�ni na drugie, to istnia�o przecie� w tej podr�y w czasie i przestrzeni co� o�ywczego, pozwalaj�cego mu odzyska� wiar� we w�asne si�y � Pa�ac Do��w by� nie w Petersburgu, a w jego ojczystej Wenecji, i poza tym, b�d� co b�d�, da�o si� z niego uciec. Nie spieszy� si�, dozowa� po- woli przyjemno�� opisu, wraca� do pocz�tku, uzupe�nia� szczeg�y, pogrubia� sufit i przydawa� ci�aru o�owianym p�ytom dachu, mno�y� napi�cia i mo�liwo�ci kl�ski, a kiedy by� ju� blisko pa�acowych drzwi � ostatniej przeszkody do przebycia, zaczyna� wszystko od nowa, jeszcze i jeszcze raz, wiedz�c i tak, �e na ko�cu tej historii czeka go najwi�ksza nagroda � wolno��.
. Zacz�y go odwiedza� w celi najrozmaitsze persony, generalskie szar�e obwieszone orde- rami jak kuk�y na karnawa�owej paradzie. W milczeniu ogl�dali go niczym zwierz� w klatce albo skaza�ca. Wreszcie, gdy kolejny raz balansowa� nad przepa�ci� Canal Grande, pr�buj�c wepchn�� w wy�amane okienko zbawcz� drabin�, zosta� znowu wezwany do kapitana Kuca.
To ju� nie by�o pa�acowe wn�trze jak poprzednio, ale raczej cela, wi�ksza tylko i lepiej wyposa�ona od normalnej.
Kuc nie odzywa� si� przez d�u�sz� chwil�, przygl�da� mu si� spod oka. By�o w tym spoj- rzeniu co� z taksuj�cego namys�u tamtych umundurowanych kukie�, szydz�cych swoj� ele- gancj� z jego �achman�w, kud��w i coraz bardziej dzikiej brody. Teraz ogolony i przyodziany w czyje� za du�e, ale jednak schludne ubranie, znosi� to lepiej, a nawet by�o mu wszystko jedno, czy tamten si� odezwie czy nie.
� Bi� si� umiesz? ? Kuc nie odezwa� si� lecz ci��. Jak �wist pa�asza dosz�y do Casanovy te s�owa. Musi si� za- s�oni� i ci�� samemu.
� Umiem. O ile mo�e to powiedzie� kto�, kto zwyci�y� w trzydziestu pojedynkach i tylko w trzech zosta� ranny.
17 Sztych nie wywo�a� wi�kszego wra�enia na Kucu, Casanova chcia� ponowi� uderzenie,
przypomnie� jakie� smakowite szczeg�y, cho�by ten, jak potyka� si� z dwoma Gasko�czy- kami naraz i roz�o�y� ich jednym ciosem z p�obrotu, ale oficer by� szybszy.
� Zaraz si� przekonamy. . Sk�d wzi�y si� dwie szpady w jego r�kach, diabe� tylko raczy wiedzie�. Na koniec jednej z nich na�o�ony by� metalowy ochraniacz. T� wyci�gn�� Kuc w stron� Casanovy, orientuj�c si� r�wnocze�nie, �e wi�zie� jest ci�gle skuty. Podbieg� �o�nierz, wielki w�saty ch�op, cuch- n�cy machork� i smarowid�em do but�w i po chwili Casanova masowa� ju� obola�e nadgarst- ki i my�la� m�ciwie, �e, bez wzgl�du na wszystko, da tamtemu szko��. Je�li to by�a jaka� pro- wokacja to da si� sprowokowa�, je�li samob�jcza pr�ba to, zgoda � pope�ni samob�jstwo, zabije Kuca, a potem mog� i jego zabi�. Wszystko lepsze ni� to powolne konanie w celi. Zwa�y� w r�ku bro�, metalowy czop na ko�cu ostrza odbiera� jej wdzi�k i harmonijne wywa- �enie. Dotkn�� z rozczarowaniem jego t�pej kraw�dzi.
� To tak jakby� pieprzy� przez szmatk�. � Kuc za�mia� si� ha�a�liwie. � Mniej przyjemnie, ale czasem trzeba. A o siebie si� nie b�j � doda� spokojniej, pr�buj�c r�wnocze�nie palcem ostrze w�asnej szpady. � Nic ci si� nie stanie.
. Ods�oni� si�, t� g�upi� zniewag� �atwo by�o skarci�. � Ja si� nie boj� � powiedzia� Casanova, wk�adaj�c w to � ja � tylko tyle szyderstwa i dumy, by sztych by� celny, ale i elegancki. Trafi�, bo tamten pociemnia� na twarzy i stan�wszy na- przeciwko wi�nia warkn�� niecierpliwie:
� Got�w? ? Jeszcze tylko poprawi� spodnie, musn�� d�oni� w�osy, prze�egna� si�, nie, to � nie, tamten pomy- �li, �e si� naprawd� boi, wi�c tylko lekki sk�on, �eby tradycji , tej matce honoru, sta�o si� zado�� i ju�.
� Got�w. . � Nacieraj.
. Casanova ostro�nie ruszy� przed siebie, lepiej nie szar�owa� od razu, pobawi� si� troch� z tym pewnym siebie durniem. Skrzy�owali szpady raz, drugi. Kuc opu�ci� bro�.
� No, , dalej. Tylko tyle potrafisz? Bab� patroszysz czy walczysz? Zaraz zobaczysz kogo wypatrosz�, skurwysynu, zakl�� w my�li Casanova i rzuci� si� do gwa�townego ataku. Dwoma szybkimi ciosami zagna� Kuca w k�t pokoju i ju� mia� wykona� swoje popisowe uderzenie, markowany cios na �rodek piersi, ko�cz�cy si� naprawd� w szyi, gdy tamten zamacha� w�ciekle r�kami.
� Won, , bydlaku. Kto ci� prosi�! �o�nierz z nastroszonym karabinem gotowa� si� do uderzenia, nie by� tylko pewien � ba- gnetem czy kolb�. Nie by� tak�e pewien czy dobrze s�yszy i widzi, dopiero ponowne � won � i r�ka kapitana wskazuj�ca mu miejsce pod drzwiami, ruszy�y go z miejsca. Kuc stara� si� opa- nowa� w�ciek�o��. Nie t�umaczy� si� jednak, nie by�o prze