11229
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11229 |
Rozszerzenie: |
11229 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11229 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11229 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11229 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
�WI�TYNIA
Manuskrypt znaleziony u wybrze�y Jukatanu
Dwudziestego sierpnia 1917 roku, ja Karl Heinrich, hrabia von Altberg-Ehrenstein, komandor porucznik Cesarskiej Niemieckiej Marynarki Wojennej i dow�dca okr�tu podwodnego U-29 wrzuci�em butelk� i t� kronik� do Atlantyku, w miejscu mi nie znanym, lecz prawdopodobnie by�o to na dwudziestym stopniu szeroko�ci geograficznej p�nocnej i trzydziestym pi�tym stopniu d�ugo�ci geograficznej zachodniej, gdzie statek m�j spocz�� uszkodzony na dnie oceanu. Uczyni�em to, poniewa� pragn� ujawni� opinii publicznej pewne niezwyk�e fakty. Prawdopodobnie nie prze�yj�, nie b�d� wi�c w stanie uczyni� tego osobi�cie, sytuacja bowiem sta�a si� tyle� niebezpieczna, co niezwyk�a i sk�ada si� na ni� nie tylko niemo�liwa do naprawienia usterka U-29, ale r�wnie� z�amanie mej �elaznej, niemieckiej woli w spos�b zaiste przera�aj�cy.
Po po�udniu, osiemnastego czerwca, jak donosili�my telegraficznie na U-61, zmierzaj�c w kierunku Kie�, storpedowali�my brytyjski frachtowiec �Victory� p�yn�cy z Nowego Jorku do Liverpoolu na czterdziestym pi�tym stopniu szesnastej minucie szeroko�ci geograficznej p�nocnej i dwudziestym �smym stopniu trzydziestej czwartej minucie d�ugo�ci geograficznej zachodniej, zezwalaj�c za�odze na zej�cie do szalup, aby ca�a nagrana przez nas operacja wypad�a jak najlepiej w archiwach admiralicji.
Statek zaton�� do�� spektakularnie, najpierw poszed� pod wod� dzi�b, rufa unios�a si� niemal do pionu, podczas gdy kad�ub stopniowo zacz�� pogr��a� si� w odm�tach. Nasza kamera niczego nie przeoczy�a i �a�uj�, �e rolka tak dobrego filmu nie dotrze nigdy do Berlina. Potem za pomoc� dzia�ek pok�adowych zatopili�my �odzie ratunkowe i zanurzyli�my si�.
Kiedy ponownie wyszli�my na powierzchni�, przed zmierzchem, na pok�adzie odkryto cia�o marynarza. Jego d�onie w osobliwy spos�b zaciska�y si� na relingu. Biedaczysko by� �niadym, do�� przystojnym m�odzie�cem, prawdopodobnie W�ochem lub Grekiem, i niew�tpliwie nale�a� do za�ogi �Victory�. Najwyra�niej szuka� schronienia na okr�cie, kt�ry unicestwi� jego w�asny, ot, jeszcze jedna ofiara niesprawiedliwej wojny zaczepnej, podczas kt�rej angielskie �winie dybi� na nasz Vaterland. Nasi ludzie przeszukali go w nadziei znalezienia pami�tek i w kieszeni bluzy natkn�li si� na bardzo dziwn� statuetk� z ko�ci s�oniowej przedstawiaj�c� g�ow� m�odzie�ca umajon� li��mi laurowymi. M�j podkomendny, porucznik Klenze, uwierzy�, �e przedmiot �w by� antykiem ogromnej warto�ci, tote� zabra� go znalazcy i zatrzyma� dla siebie. Nie potrafi�em poj��, w jaki spos�b prosty marynarz m�g� sta� si� posiadaczem czego� takiego.
Kiedy trupa ci�ni�to za burt�, zasz�y dwa wypadki, kt�re wzbudzi�y spore zak�opotanie w�r�d za�ogi. M�odzieniec mia� oczy zamkni�te, lecz gdy cia�o jego wleczono w stron� relingu, otworzy�y si�, i wielu dozna�o osobliwie niepokoj�cego wra�enia, �e niez�omnie i drwi�co spojrza�y na pochylaj�cych si� nad zw�okami Schmidta i Zimmera.
Bosman M�ller, starszawy m�czyzna, kt�ry gdyby nie by� przes�dn� alzack� �wini�, na pewno tak by si� nie zachowa�, od tej chwili, dog��bnie poruszony i podekscytowany, obserwowa� wrzucone do wody cia�o i zarzeka� si�, �e w momencie gdy pogr��y�o si� w falach, przybra�o pozycj� p�ywack� i �mign�o pod falami na po�udnie. Klenze i ja nie przyj�li�my pochlebnie tak jawnego przyk�adu wie�niaczej ignorancji i ukarali�my ludzi, zw�aszcza M�llera, srog� reprymend�.
Nast�pnego dnia wskutek niedyspozycji kilku cz�onk�w za�ogi powsta�a do�� kr�puj�ca i uci��liwa sytuacja. Ludzie wyra�nie cierpieli na napi�cie nerwowe wywo�ane trudami d�ugiego rejsu i miewali senne koszmary. Kilku wydawa�o si� do�� oszo�omionych i og�upia�ych, kiedy za� przekona�em si�, �e nie symuluj�, zwolni�em ich z obowi�zk�w. Morze by�o raczej niespokojne, tote� zeszli�my na g��boko��, gdzie fale mniej dawa�y si� we znaki. Znale�li�my si� na wzgl�dnie spokojnych wodach, mimo nieco zagadkowego po�udniowego pr�du, kt�rego nie odnotowano na naszych mapach oceanograficznych. Najbardziej dra�ni�y nas wszystkich j�ki chorych, jednak nie wp�ywa�y demoralizuj�co na reszt� za�ogi, nie podj�li�my wi�c bardziej drastycznych �rodk�w. Planowali�my pozosta� tam, gdzie byli�my, i przechwyci� liniowiec �Dacja� wzmiankowany w informacji od naszych agent�w z Nowego Jorku.
Wczesnym rankiem wynurzyli�my si� i stwierdzili�my, �e morze jest mniej wzburzone. Na horyzoncie na p�nocy unosi� si� dym jakiej� morskiej bitwy, ale my, znalaz�szy si� w dostatecznie du�ej odleg�o�ci i mog�c si� szybko zanurzy�, byli�my bezpieczni. Najbardziej niepokoi�a nas paplanina bosmana M�llera, kt�ra z nadej�ciem nocy sta�a si� bardziej zajad�a i dziwna. M�czyzna �w powr�ci� do stadium dziecka be�kocz�cego o mira�ach martwych cia� przep�ywaj�cych za szybami bulaj�w; o cia�ach, kt�re przygl�da�y mu si� z uwag� i kt�re mimo obrzmienia rozpozna� jako zw�oki tych, kt�rych widzia� umieraj�cych podczas naszych zwyci�skich wypad�w. Doda� przy tym, �e �w m�odzieniec, kt�rego odnale�li�my i cisn�li�my za burt�, by� ich przyw�dc�.
By�o to ponure i ob��ka�cze gadanie, tote� zakuli�my M�llera w �a�cuchy i srodze go wy ch�ostali�my. Za�oga nie by�a zadowolona, �e zosta� ukarany, ale utrzymanie dyscypliny sta�o si� spraw� pierwszorz�dn�. Odm�wili�my r�wnie� ��daniu delegacji, kt�rej przewodzi� mat Zimmer, aby dziwaczn� figurk� z ko�ci s�oniowej wrzuci� do morza.
Dwudziestego czerwca marynarze Bohm i Schmidt, kt�rzy poprzedniego dnia chorowali, dostali ataku sza�u. �a�owa�em, �e nie mieli�my na pok�adzie lekarza, jako �e �ycie Niemca jest szczeg�lnie cenne, ale poniewa� obaj m�czy�ni snuli ob��dne teorie dotycz�ce przera�liwej kl�twy, postanowi�em przedsi�wzi�� drastyczne kroki. Za�oga przyj�a �w fakt raczej w minorowych nastrojach, M�ller natomiast dziwnie si� uspokoi�. Wieczorem wypu�cili�my go i zacz�� wykonywa� swe obowi�zki bez s�owa skargi.
W nast�pnym tygodniu wszyscy byli�my mocno podenerwowani, wypatruj�c �Dacji�. Napi�cie pot�gowa�o znikni�cie M�llera i Zimmera, kt�rzy bez w�tpienia pope�nili samob�jstwo, udr�czeni do niemo�liwo�ci trawi�cymi ich l�kami, chocia� nikt nie widzia�, by wyskakiwali za burt�. Cieszy�em si�, �e pozby�em si� M�llera, gdy� nawet jego milczenie wp�ywa�o niekorzystnie na za�og�.
Wydawa�o si�, �e wszyscy wol� teraz milcze�, jakby skrywali w sobie jaki� l�k. Wielu chorowa�o, lecz nikt nie by� dla reszty ci�arem.
Porucznik Klenze pa�a� z w�ciek�o�ci, dra�ni�o go w�a�ciwie wszystko, nawet b�ahostka w rodzaju stada delfin�w, kt�re coraz liczniej gromadzi�o si� wok� U-29, czy po�udniowego pr�du o narastaj�cej sile, kt�rego nie by�o na naszych mapach.
W ko�cu sta�o si� jasne, �e kompletnie przeoczyli�my �Dacj�. Takie pora�ki si� zdarzaj�, a my miast si� rozczarowa�, tylko si� z tego ucieszyli�my. W tej sytuacji musieli�my wraca� do Wilhelmshaven. W po�udnie dwudziestego �smego czerwca skr�cili�my na p�nocny zach�d i mimo do�� zabawnych przepychanek ze stadem delfin�w wreszcie wyruszyli�my w drog� powrotn�.
Wybuch w maszynowni o drugiej w nocy zupe�nie nas zaskoczy�. Nie zauwa�yli�my �adnego defektu, nie nast�pi�o najdrobniejsze zaniedbanie, a mimo to ni st�d, ni zow�d ca�ym okr�tem pot�nie zatrz�s�o.
Porucznik Klenze pospieszy� do maszynowni, by stwierdzi�, �e zbiornik paliwa i wi�kszo�� maszyn zosta�y bezpowrotnie zniszczone. Mechanicy Raabe i Schneider zgin�li na miejscu. Nasza sytuacja natychmiast zrobi�a si� powa�na, bo chocia� chemiczne regeneratory powietrza pozosta�y nietkni�te i cho� mogli�my korzysta� z urz�dze� do podnoszenia okr�tu i wynurza� si� na powierzchni� oraz otwiera� w�azy, p�ki starczy powietrza i mocy w akumulatorach awaryjnych, nie mogli�my sterowa� okr�tem ani p�yn�� dalej. Szukanie ratunku na tratwach r�wna�oby si� oddaniu w r�ce nieprzyjaciela, nieprzychylnie nastawionego (sk�din�d bez przyczyny) wobec wielkiego narodu niemieckiego, a od ataku na �Victory� nasz telegraf nie dzia�a� i nie mogli�my skontaktowa� si� z innym U-Bootem.
Od chwili wypadku do drugiego lipca dryfowali�my nieustannie na po�udnie, prawie bez �adnych plan�w, i nie napotkali�my po drodze innych jednostek. Wok� U-29 wci�� kr��y�y delfiny, co mog�o wyda� si� dziwne, zwa�ywszy na odleg�o��, jak� pokonali�my. Rankiem drugiego lipca dojrzeli�my okr�t wojenny pod bander� Stan�w Zjednoczonych i za�oga sta�a si� niespokojna, pragn�c odda� si� w ich r�ce. W ko�cu porucznik Klenze musia� zastrzeli� marynarza Traubego, kt�ry szczeg�lnie domaga� si� tego tak niegodnego dla Niemca rozwi�zania. To na pewien czas uspokoi�o za�og� i nie zauwa�eni zeszli�my pod wod�.
Nast�pnego dnia z po�udnia nadlecia�o olbrzymie stado morskich ptak�w, a ocean wzburzy� si� z�owrogo. Zamkn�wszy luki, oczekiwali�my na dalszy rozw�j wypadk�w, gdy u�wiadomili�my sobie, �e albo zejdziemy na wi�ksz� g��boko��, albo poch�on� nas rosn�ce bez przerwy fale. Mieli�my coraz mniej mocy i ci�nienia i chcieli�my zminimalizowa� u�ycie maszyn.
W tym wypadku wszelako nie mieli�my wyboru.
Nie zanurzyli�my si� na du�� g��boko��, a kiedy kilka godzin p�niej morze uspokoi�o si�, postanowili�my wr�ci� na powierzchni�. Tu pojawi�y si� nowe k�opoty, okr�t bowiem nie reagowa� na nasze polecenia, mimo i� mechanicy robili, co mogli. Gdy za�oga w tym podwodnym wi�zieniu zacz�a nie na �arty si� trwo�y�, niekt�rzy zn�w podj�li temat figurki porucznika Klenzego, ale widok pistoletu skutecznie zamkn�� im usta. Dawali�my tym nieszcz�nikom mo�liwie jak najwi�cej zaj��, zmuszaj�c do kolejnych pr�b naprawienia maszyn, kt�re ca�kiem wysiad�y.
Klenze i ja spali�my zwykle na zmian� - i to podczas mojej drzemki oko�o pi�tej nad ranem czwartego lipca wybuch� bunt za�ogi. Sze�ciu pozosta�ych marynarzy, podejrzewaj�c, �e byli�my straceni, wpad�o nagle w ob��ka�cz� furi�, zarzucaj�c nam, �e nie chcieli�my przysta� na poddanie si� jankeskiemu okr�towi wojennemu przed dwoma dniami. To czyni�c, kl�li na czym �wiat stoi i demolowali, co popad�o. Ryczeli niby zwierz�ta, kt�rymi byli, niszcz�c urz�dzenia pok�adowe i sprz�ty. Przez ca�y czas bredzili o rzekomej kl�twie figurki z ko�ci s�oniowej oraz o �niadolicym martwym m�odzie�cu, kt�ry spojrza� na nich, a nast�pnie odp�yn��. Porucznik Klenze wydawa� si� sparali�owany i pozbawiony kompetencji, czego mo�na si� by�o spodziewa� po mi�kkim, zniewie�cia�ym Nadre�czyku. Zastrzeli�em sz�stk� marynarzy, by�o to bowiem konieczne, i upewni�em si�, �e wszyscy umarli.
Wyrzucili�my cia�a przez podw�jne luki i zostali�my na pok�adzie U-29 tylko we dw�ch. Klenze wydawa� si� bardzo zdenerwowany i du�o pi�. Postanowili�my, �e prze�yjemy, jak d�ugo si� da, wykorzystuj�c nasz spory zapas powietrza i tlenu, kt�ry nie ucierpia� wskutek ob��ka�czych niszczycielskich atak�w struchla�ych z przera�enia marynarzy-kretyn�w. Nasze kompasy, g��boko�ciomierze i inne delikatne instrumenty zosta�y strzaskane, tote� odt�d wszelkie informacje o naszym po�o�eniu b�d� przybli�one, oparte na domys�ach i przypuszczeniach, zegarkach i kalendarzu, jako �e dryf nasz, jego pr�dko�� i kierunek mogli�my ocenia�, wypatruj�c przez bulaje umiejscowione w kiosku. Na szcz�cie nasze akumulatory awaryjne mia�y jeszcze sporo mocy i mogli�my skorzysta� z nich do o�wietlenia wn�trza okr�tu oraz zasilania zewn�trznego reflektora. Promieniem tego ostatniego cz�sto omiatali�my otch�a� doko�a statku, ale widzieli�my jedynie delfiny, p�yn�ce r�wnoleg�ym do naszego kursem. Te delfiny interesowa�y mnie z punktu widzenia nauki, jako �e pospolity Delphinus delphis jest ssakiem z rodziny waleni i nie mo�e �y� bez powietrza, ja natomiast obserwowa�em jedno w owych stworze� przez blisko dwie godziny i nie dostrzeg�em, by cho� raz wynurzy�o si�, aby zaczerpn�� powietrza.
W miar� up�ywu czasu Klenze i ja stwierdzili�my, �e wci�� p�yniemy na po�udnie, zanurzaj�c si� przy tym coraz to g��biej. Dostrzegali�my rozmaite okazy fauny i flory i czytali�my na ich temat w wolnych chwilach, korzystaj�c z ksi��ek, kt�re mia�em na pok�adzie. Nie mog�em wszelako nie zwr�ci� uwagi na ograniczono�� wiedzy naukowej mego towarzysza. Nie mia� pruskiego umys�u, lecz oddawa� si� bezwarto�ciowym imaginacjom i dociekaniom. Nieuchronno�� naszej �mierci osobliwie na� wp�yn�a i cz�sto modli� si� w intencji tych wszystkich kobiet, m�czyzn oraz dzieci, kt�rych pos�ali�my na dno, zapominaj�c, �e wszystkie te rzeczy s� szlachetne, s�u�� bowiem pa�stwu niemieckiemu. Po pewnym czasie sta� si� kompletnie niezr�wnowa�ony, wpatrywa� si� ca�ymi godzinami w sw�j ko�ciany pos��ek i snu� zabawne opowiastki o zaginionych i zapomnianych rzeczach znajduj�cych si� w morskiej g��binie. Czasami, w formie eksperymentu psychologicznego, pozwala�em mu m�wi� bez przerwy, przys�uchuj�c si� jego wynurzeniom poetyckim, cytatom i opowiadaniom o zatopionych statkach.
By�o mi go �al, okropny to widok, gdy cierpi Niemiec, ale nie nale�a� on do ludzi, u kt�rych boku mo�na by �mia�o umrze�. Ja ze swej strony by�em dumny, wiedz�c, �e Vaterland nie zapomni mnie, a moi synowie wyrosn� na takich jak ja dumnych patriot�w.
Dziewi�tego sierpnia dojrzeli�my dno oceanu i zlustrowali�my je w �wietle naszego reflektora. By�a to rozleg�a, pofa�dowana r�wnina, poro�ni�ta g��wnie wodorostami i us�ana skorupami drobnych mi�czak�w.
Tu i �wdzie dostrzec mo�na by�o �liskie obiekty o zdumiewaj�cych kszta�tach, przyozdobione glonami i barnaklami, kt�re, jak oznajmi� Klenze, musia�y by� starymi okr�tami spoczywaj�cymi w swych grobach. Dziwi�o go jedno - iglica twardej materii wystaj�ca ponad powierzchni� dna oceanu, mierz�ca u podstawy prawie cztery stopy �rednicy, dwie stopy szeroko�ci, o p�askich bokach i g�adkich cz�ciach g�rnych, kt�re schodzi�y si� pod rozwartym k�tem.
Powiedzia�em, �e jest to wyst�p skalny, lecz Klenze stwierdzi�, �e dostrzeg� na nich jakie� ��obienia. Po chwili zacz�� dygota� i odwr�ci� si� od bulaju, jakby zdj�ty przera�eniem, mimo to nie potrafi� udzieli� mi �adnych wyja�nie�, z wyj�tkiem tego, �e ow�adn�y nim przestw�r, mrok, staro�ytno��, odosobnienie i zagadkowo�� morskich g��bin. Jego umys� by� zm�czony, ale ja zawsze pozostaj� Niemcem i uderzy�y mnie dwie rzeczy - a mianowicie, �e U-29 w zdumiewaj�cy spos�b wytrzymywa� nap�r pot�nego na dnie oceanu ci�nienia i �e tajemnicze delfiny wci�� nam towarzyszy�y, nawet tu, na g��boko�ci, gdzie wi�kszo�� biolog�w wyklucza mo�liwo�� istnienia wy�szych organizm�w. By�em pewien, �e wcze�niej b��dnie okre�li�em nasz� g��boko��, ale tak czy inaczej, musieli�my zej�� dostatecznie daleko, by zjawisko to uzna� za godne najwy�szej uwagi.
Pr�dko�� dryfu na po�udnie, jak r�wnie� opadanie oszacowywa�em na podstawie organizm�w dostrzeganych w wy�szych warstwach oceanu.
By�a trzecia pi�tna�cie po po�udniu dwunastego sierpnia, kiedy nieszcz�sny Klenze do reszty postrada� rozum. By� w kiosku, obs�uguj�c reflektor, gdy nagle wpad� jak burza do biblioteki, gdzie siedzia�em pogr��ony w lekturze, a jego twarz zdradza�a oznaki szale�stwa. Powt�rz� tu, co powiedzia�, podkre�laj�c s�owa, na kt�re k�ad� szczeg�lny nacisk: - On wzywa! On wzywa! S�ysz� go! Musimy i��! - M�wi�c to, wyj�� z biurka ko�cian� figurk�, schowa� do kieszeni i schwyci� mnie za rami�, pragn�c poci�gn�� za sob� po zej�ci�wce na pok�ad. W tej chwili poj��em, �e zamierza� otworzy� luk i wywlec mnie w odm�ty na zewn�trz, co by�o przejawem samob�jczej i morderczej manii, na kt�r� nie by�em nale�ycie przygotowany. Gdy oci�gaj�c si�, usi�owa�em go u�agodzi�, sta� si� brutalniejszy, m�wi�c: -Chod��e ju�, nie zwlekaj. Lepiej si� ukorzy� i zyska� przebaczenie, ni� stawi� op�r i zosta� pot�pionym.
W tej sytuacji zaprzesta�em pr�b uspokajania go i rzuci�em mu prosto w twarz, �e jest szalony, �a�o�nie ob��kany. On jednak w og�le tego nie przyj�� i zawo�a�: - Je�li jestem ob��kany, to zosta�em obdarowany wielk� �ask�! Niechaj bogowie �a�uj � tego, kto w swej niewzruszono�ci jest w stanie zachowa� zdrowe zmys�y, a� po odra�aj�cy kres! P�jd� i oszalej, p�ki on przyzywa nas z mi�osierdziem!
Ten wybuch jakby z�agodzi� tkwi�ce w nim napi�cie, gdy bowiem sko�czy�, z�agodnia�, prosz�c, by m�g� odej�� sam, skoro nie chc� mu towarzyszy�. By� Niemcem, ale Nadre�czykiem, i do tego z posp�lstwa, a obecnie r�wnie� potencjalnie gro�nym szale�cem. Godz�c si� na jego absurdaln� pro�b�, by m�g� pope�ni� samob�jstwo, uwolni�bym si� natychmiast od towarzysza, kt�ry obecnie sta� si� dla mnie zagro�eniem.
Poprosi�em, by przed odej�ciem odda� mi ko�cian� figurk�, lecz na t� pro�b� wybuchn�� tak nienormalnym �miechem, �e ju� jej nie powt�rzy�em. Zapyta�em potem, czy chce zostawi� po sobie jak�� pami�tk�, cho�by kosmyk w�os�w dla rodziny w Niemczech, w razie gdybym zosta� ocalony, ale on raz jeszcze wybuchn�� tym dziwacznym �miechem. Zacz�� wspina� si� po drabinie, ja za� stan��em przy d�wigniach, aby uruchamiaj�c maszyny we w�a�ciwych odst�pach czasu, pos�a� go, jak tego ��da�, na zatracenie. Kiedy stwierdzi�em, �e opu�ci� ��d�, omiot�em reflektorem okolic�, aby spojrze� na� po raz ostatni. Chcia�em ponadto przekona� si�, czy ci�nienie wody sp�aszczy go, jak teoretycznie powinno by�o si� sta�, czy mo�e jego cia�o, jak w przypadku niezwyk�ych delfin�w, pozostanie nie zmienione. Nie uda�o mi si� nigdzie dojrze� mego nie�yj�cego towarzysza, wok� bowiem zgromadzi�o si� zbyt wiele delfin�w.
Tego wieczoru po�a�owa�em, �e ukradkiem nie wyj��em z kieszeni Klenzego ko�cianej figurki, gdy odchodzi�. Jej wspomnienie wci�� mnie nieodparcie fascynowa�o. Nie mog�em zapomnie� pi�knej, m�odzie�czej g�owy z li��mi laurowymi doko�a, mimo i� nie mam natury artysty. �a�owa�em tak�e, �e nie mam z kim rozmawia�. Klenze, cho� nie dor�wnywa� mi pod wzgl�dem umys�owym, by� przy najmniej bratni� dusz�. Tej nocy nie spa�em dobrze i zastanawia�em si�, kiedy nast�pi koniec. Rzecz jasna, moje szans� ocalenia by�y prawie zerowe.
Nast�pnego dnia wszed�em do kiosku i tradycyjnie zlustrowa�em reflektorem otoczenie. Od p�nocy widok by� identyczny jak przez cztery dni, odk�d ujrzeli�my dno, ale oszacowa�em, �e nasz dryf nieco straci� na sile. Gdy skierowa�em reflektor na po�udnie, zauwa�y�em, �e dno oceanu opada tam wyra�nym, ostrym uskokiem, a w niekt�rych miejscach znajduj� si� dziwnie regularne bloki kamienne wygl�daj�ce, jakby ustawiono je tam z rozmys�em. Okr�t nie zszed� od razu na samo dno tej otch�ani, tote� wkr�tce musia�em wyregulowa� reflektor, by skierowa� promie� ostro ku do�owi. Gwa�towno�� tej zmiany zaowocowa�a od��czeniem przewodu i wielominutow� zw�ok�, jak� zaj�a mi naprawa, ale w ko�cu �wiat�o pojawi�o si� na nowo, zalewaj�c dolin� pode mn�.
Nie zwyk�em wyra�a� otwarcie swych emocji, lecz jak wielkie by�o moje zdumienie, kiedy ujrza�em to, co ujawni� przede mn� promie� reflektora. A przecie� jako osoba wychowana w najlepszej Prussisch Kultur, nie powinienem by� si� dziwi�, zar�wno bowiem geologia, jak i tradycja ucz� nas o wielkich przemieszczeniach ocean�w i kontynent�w. To, co zobaczy�em, by�o z�o�onym, d�ugim, chaotycznym skupiskiem ruin, budowli wspania�ych, cho� nie nale��cych do styl�w znanej nam architektury, w najr�niejszym stadium przetrwania. Wi�kszo�� wygl�da�a jak wzniesiona z marmuru, po�yskuj�c biel� w �wietle reflektora i generalnie rzecz bior�c, mia�em przed sob� ogromne miasto na dnie w�skiej kotliny z licznymi, stoj�cymi na uboczu �wi�tyniami i willami na zboczach powy�ej. Dachy zapad�y si�, kolumny pop�ka�y, lecz wci�� w miejscu tym panowa�a aura pradawnej �wietno�ci, kt�rej nie m�g� przy�mi� nawet up�yw czasu.
Staj�c naprzeciw Atlantydy, kt�r� dot�d uwa�a�em za mit, sta�em si� natychmiast najgorliwszym i najbardziej zawzi�tym z badaczy. Na dnie kotliny p�yn�a ongi� rzeka, kiedy bowiem przyjrza�em si� uwa�niej, dostrzeg�em pozosta�o�ci kamiennych i marmurowych most�w oraz nabrze�y, taras�w i pirs�w, kt�re niegdy� musia�y by� dumne i pi�kne.
W mym entuzjazmie sta�em si� niemal r�wnie ob��kany i sentymentalny jak nieszcz�sny Klenze i bardzo p�no zauwa�y�em, �e pr�d po�udniowy usta� w ko�cu zupe�nie, pozwalaj�c, by U-29 opad�a do tego zatopionego miasta tak, jak samolot osiada na ziemnym lotnisku. R�wnie p�no u�wiadomi�em sobie, �e znikn�y te� delfiny.
Po dw�ch godzinach okr�t osiad� w ko�cu na brukowanym placu przy kamiennej �cianie kotliny. Po jednej stronie widzia�em rozleg�y fragment miasta a� do starego nasypu rzeki, po drugiej w zdumiewaj�cej blisko�ci stan��em przed bogato zdobion� i doskonale zachowan� fasad� ogromnego budynku, najwyra�niej �wi�tyni, wykutej w litej skale. Mog� jedynie domy�la� si�, kto by� tw�rc� tego tytanicznego dzie�a. Pot�na fasada ma w sobie liczne zag��bienia i otwory, widnieje w niej wiele rozmaicie rozmieszczonych okien. Po�rodku ziej� wielkie, otwarte odrzwia, do kt�rych dotrze� mo�na po gigantycznych d�ugich schodach, kt�re otaczaj� pos�gi przypominaj�ce jakby spoczywaj�cych uczestnik�w bachanalii. W oczy rzucaj� si� przede wszystkim wielkie kolumny i fruzy, zdobione rze�bami niemo�liwej do opisania urody; wygl�da na to, �e przedstawiaj� one wyidealizowane sielankowe scenki oraz procesje kap�an�w i kap�anek nios�cych osobliwe artefakty rytualne ku czci �wietlistego b�stwa. Sztuka emanuje fenomenaln� wr�cz doskona�o�ci�, jest w du�ej mierze helle�ska, a jednak ma w sobie jaki� inny, niesprecyzowany bli�ej pierwiastek. To dzi�ki niemu odnosi si� wra�enie, �e obcuje si� z czym� przera�liwie starym, z odleg�ym przodkiem, miast bezpo�redniego potomka greckiej sztuki klasycznej. Nie mog� r�wnie� w�tpi�, �e ka�dy szczeg� tej masywnej doskona�o�ci zosta� wykuty w litej skale. Jest to bez w�tpienia fragment �ciany kotliny, cho� nie potrafi� poj��, w jaki spos�b wydr��ono w kamieniu tak wiele otwor�w i jak wygl�da owa �wi�tynia od �rodka. By� mo�e wykorzystane zosta�y naturalne jaskinie lub nawet ca�a sie� jaski�. Ani up�yw czasu, ani woda nie zdo�a�y naruszy� pierwotnej chwa�y tego budz�cego groz� miejsca, niew�tpliwie �wi�tyni, i dzi� po tysi�cleciach od swego stworzenia trwa�o one nietkni�te i niezbrukane, po�r�d bezkresnej nocy i ciszy oceanicznej otch�ani.
Nie pami�tam, ile czasu zmitr�y�em, gapi�c si� na zatopione miasto z jego budowlami, �ukami, mostami i pos�gami oraz kolosaln� �wi�tyni� otoczon� aur� pi�kna i tajemnicy. Cho� wiedzia�em, �e �mier� jest bliska, z�era�a mnie ciekawo�� i poszukiwa�em odpowiedzi w �wietle reflektora. Ten jasny promie� pozwoli� mi pozna� wiele szczeg��w, lecz nie ujawnia� nic, co znajdowa�o si� za drzwiami wykutej w skale �wi�tyni - i po pewnym czasie wy��czy�em pr�d, �wiadom, �e musz� go oszcz�dza�. Reflektor �wieci� teraz du�o s�abiej ni� podczas tygodni rejsu. I jakby pod wp�ywem ciemno�ci, poczu�em, �e narasta we mnie pragnienie poznania podwodnych sekret�w. Ja, Niemiec, powinienem by� pierwszy, kt�ry przemierzy owe zapomniane od wiek�w �cie�ki!
Wydoby�em i sprawdzi�em metalowy, g��binowy kombinezon do nurkowania i przeprowadzi�em pr�b� z przeno�n� latark� i regeneratorem powietrza. Chocia� powinienem mie� k�opoty z obs�ug� w pojedynk� podw�jnych luk�w, wierzy�em, �e pokonam wszelkie trudno�ci dzi�ki swym naukowym umiej�tno�ciom i odb�d� spacer po ulicach wymar�ego miasta.
Szesnastego sierpnia opu�ci�em U-29 i z mozo�em ruszy�em zas�anymi gruzem i mu�em uliczkami w kierunku prastarego koryta rzeki. Nie natrafi�em na �adne szkielety czy inne ludzkie szcz�tki, lecz monety i rze�by, kt�re znalaz�em, by�y z punktu widzenia archeologa prawdziwym skarbem. Nie mog� teraz nic wi�cej powiedzie� na ten temat, a jedynie wyrazi� sw� trwog� wobec kultury znajduj�cej si� u szczytu swej chwa�y, kiedy lud jaskiniowy zamieszkiwa� tereny Europy, a Nil wp�ywa� przez nikogo nie ogl�dany do morza. Inni, kierowani tym manuskryptem, je�eli kiedykolwiek zostanie odnaleziony, musz� zg��bi� tajemnice, kt�re ja mog� jedynie przybli�y� w formie mglistych aluzji. Wr�ci�em do �odzi, gdy moje baterie elektryczne zacz�y s�abn��, postanawiaj�c zbada� kamienn� �wi�tyni� dnia nast�pnego.
Nast�pnego dnia, gdy me pragnienie odkrycia sekretu �wi�tyni sta�o si� nie do odparcia, dozna�em ogromnego rozczarowania, okaza�o si� bowiem, �e rzeczy niezb�dne do wymiany w przeno�nej latarce uleg�y zniszczeniu podczas buntu tych cuchn�cych wieprzy w lipcu. Moja w�ciek�o�� nie mia�a sobie r�wnych, a mimo to niemiecki rozs�dek nie pozwoli� mi wej�� bez �r�d�a �wiat�a do mrocznego wn�trza kamiennej �wi�tyni, kt�ra mog�a okaza� si� kryj�wk� jakiego� nieopisanego morskiego potwora lub labiryntem, z kt�rego po ciemku nigdy nie znalaz�bym wyj�cia. Mog�em jedynie ustawi� gasn�cy reflektor we w�a�ciwym kierunku i w jego �wietle zbli�y� si� do �wi�tyni, wej�� po jej schodach i zbada� zewn�trzne rze�bienia.
Promie� �wiat�a wp�ywa� do wn�trza budowli pod k�tem i cho� usi�owa�em zajrze� do �rodka, moje wysi�ki spe�z�y na niczym. Nie mog�em dostrzec nawet sufitu i cho� widzia�em na krok lub dwa poza pr�g, sprawdzaj�c uprzednio lask� pod�o�e, nie odwa�y�em si� post�pi� dalej. Co wi�cej, po raz pierwszy w �yciu ogarn�� mnie paniczny l�k. Zacz��em zdawa� sobie spraw�, sk�d wzi�y si� pewne chimery nieszcz�snego Klenzego, kiedy bowiem �wi�tynia zacz�a przyci�ga� mnie coraz bardziej ku sobie, w przyp�ywie nag�ej, parali�uj�cej grozy, narastaj�cej z ka�d� chwil�, zacz��em l�ka� si� jej mrocznych otch�ani. Powr�ciwszy do okr�tu, wy��czy�em �wiat�a i siedzia�em w mroku, rozmy�laj�c. Musia�em oszcz�dza� pr�d na sytuacje awaryjne.
Sobot� sp�dzi�em w egipskich ciemno�ciach dr�czony my�lami i wspomnieniami, gro��cymi zdruzgotaniem mej silnej niemieckiej woli. Klenze oszala� i umar�, zanim dotar� do tej z�owieszczej pozosta�o�ci z odleg�ej, dawno zapomnianej przesz�o�ci, i radzi�, abym i ja uczyni� to samo. Czy zaiste los oszcz�dzi� mi zdrowe zmys�y tylko po to, by sprowadzi� na mnie bezlito�nie koniec bardziej przera�aj�cy i okrutny, ni� mo�na by sobie wyobrazi�? Nerwy mia�em zszarpane i uzna�em, �e powinienem porzuci� rozmy�lania, godne jeno ludzi s�abszej natury.
Sobotniej nocy nie mog�em zasn��, i nie my�l�c o przysz�o�ci, w��czy�em �wiat�a. Dra�ni�o mnie, �e pr�du nie starczy mi na r�wni z powietrzem i zaopatrzeniem. Ponownie nawiedza�y mnie my�li o eutanazji i raz jeszcze przyjrza�em si� baczniej memu pistoletowi. Nad ranem musia�em zasn�� z w��czonym �wiat�em, bo gdy obudzi�em si� w po�udnie, baterie by�y do cna wyczerpane. Zapali�em kilka zapa�ek, jedn� po drugiej, �a�uj�c, �e z braku przezorno�ci wypalili�my podczas rejsu kilka znajduj�cych si� na pok�adzie �wiec.
Po spaleniu ostatniej zapa�ki, kt�r� odwa�y�em si� zu�y�, siedzia�em czas jaki� po ciemku w kompletnym bezruchu. Rozwa�aj�c nieuchronny koniec, przebieg�em w my�lach ostatnie wypadki, budz�c w sobie u�pione dot�d wra�enie, na kt�re cz�owiek s�abszy i bardziej zabobonny niew�tpliwie musia�by si� wzdrygn�� - g�owa �wietlistego b�stwa na p�askorze�bach na �cianie �wi�tyni jest identyczna jak u figurki, kt�r� mia� przy sobie martwy marynarz, a teraz Klenze zabra� ze sob� w otch�a�.
Ten zbieg okoliczno�ci nieco mnie poruszy�, ale jeszcze nie przerazi�. Tylko gorszy my�liciel spieszy t�umaczy� z�o�one i osobliwe zdarzenia prymitywnymi paranormalnymi wyja�nieniami. Zbieg okoliczno�ci by� dziwny, aleja mia�em nazbyt racjonaln� natur�, by ��czy� ze sob� przes�anki, nie maj�ce ze sob� nic wsp�lnego lub nie zwi�zane w �aden jawny spos�b z tragicznymi wypadkami, bior�cymi sw�j pocz�tek od sprawy �Victory� i prowadz�cymi poprzez �a�cuch zdarze� a� do mego obecnego, do�� op�akanego po�o�enia. Poniewa� potrzebowa�em wypoczynku, wzi��em �rodek nasenny i u�o�y�em si� do snu. M�j niepok�j odbija� si� nawet we snach, wydawa�o mi si� bowiem, �e s�ysz� krzyki ton�cych i widz� twarze umar�ych przylepione do bulaj�w statku. W�r�d tych umar�ych twarzy jedna by�a �yw�, drwi�c�, wykrzywion� ironicznie twarz� m�odzie�ca z figurk� z ko�ci.
Musz� uwa�a�, jak opowiem o mym dziwnym przebudzeniu, gdy� mam rozstrojone nerwy i wydarzenia rzeczywiste mieszaj� si� z halucynacjami. Psychologicznie rzecz bior�c, m�j przypadek jest wielce interesuj�cy, a� szkoda, �e nie mo�e by� przebadany przez kompetentnych niemieckich lekarzy specjalist�w. Od momentu gdy otworzy�em oczy, pierwsze, czego pragn��em, to odwiedzi� kamienn� �wi�tyni�. Pragnienie to narasta�o z ka�d� chwil�, a jego przeciwie�stwem by� rodz�cy si� gdzie� we mnie, bli�ej niesprecyzowany l�k. Nied�ugo potem odnios�em wra�enie, �e dostrzegam �wiat�o. Mimo ciemno�ci i wygas�ych baterii wydawa�o mi si�, �e widz� jakby fosforescencj� jarz�c� si� w wodzie za okienkiem bulaju od strony �wi�tyni. Zanim jednak zdo�a�em to zbada�, pojawi�o si� trzecie wra�enie, kt�re z powodu swej irracjonalno�ci nakaza�o mi w�tpi� w obiektywno�� tego, co mog�y zarejestrowa� zmys�y. By�o to z�udzenie s�uchowe, wra�enie obecno�ci rytmicznego, melodyjnego d�wi�ku przypominaj�cego dziki, nieujarzmiony hymn lub chora� dochodz�cy spoza w pe�ni d�wi�koszczelnego kad�uba U-29. Prze�wiadczony o mych psychicznych zaburzeniach, zapali�em kilka zapa�ek i przyrz�dzi�em sobie roztw�r pot�nej dawki bromu maj�cy uspokoi� mnie i w rezultacie uwolni� od iluzji s�uchowych. Fosforescencja pozosta�a jednak i trudno mi by�o przezwyci�y� dziecinny impuls zbli�enia si� do bulaju i odnalezienia wzrokiem jej �r�d�a. By�a tak upiornie realna, �e ju� wkr�tce za jej pomoc� zdo�a�em dostrzec wszystkie otaczaj�ce mnie, a znajome obiekty, podobnie jak pust� szklank� po bromie, kt�r� wcze�niej postawi�em �w ciemno�ci� w nie okre�lonym bli�ej miejscu. To da�o mi wiele do my�lenia i przeszed�szy przez kajut�, zatrzyma�em si� przy bulaju, dotykaj�c szk�a. By�o na swoim miejscu. Wszystko wygl�da�o normalnie. Teraz wiedzia�em ju�, �e �wiat�o albo istnia�o naprawd�, albo te� element halucynacji by� tak silny i zafiksowany, �e nic nie by�o w stanie go unicestwi�, tote� zaprzestaj�c dalszego stawiania oporu, wszed�em do kiosku, aby odnale�� �r�d�o owej luminescencji. Mo�e by� to inny U-Boot, a wraz z nim nadchodzi�a nadzieja ocalenia?
Zdaj� sobie spraw�, �e czytelnik najprawdopodobniej nie przyjmie tego, o czym teraz napisz�, jako prawdy obiektywnej, i bardzo dobrze, bo skoro wydarzenia wykraczaj� poza granice prawa naturalnego, musz� by� one z konieczno�ci subiektywnym i nierzeczywistym tworem mego przem�czonego, zaburzonego umys�u.
Gdy dotar�em do kiosku, stwierdzi�em, �e otch�a� wcale nie jest tak mocno o�wietlona, jak mi si� wydawa�o. W pobli�u nie by�o �wiec�cych ro�lin ani zwierz�t, a miasto opadaj�ce w d�, ku rzece, ton�o w mroku. To, co ujrza�em, nie by�o spektakularne, groteskowe ani przera�aj�ce, a jednak odebra�o mi resztki wiary w przytomno�� umys�u. Drzwi bowiem i okna podwodnej �wi�tyni wykutej w kamieniu zbocza pa�a�y intensywn� migotliw� po�wiat�, jakby w jej wn�trzu gdzie� g��boko, na o�tarzu p�on�� dziwaczny ogie�.
P�niejsze wypadki zdaj� mi si� do�� chaotyczne.
Gdy tak patrzy�em na o�wietlone drzwi i okna, dozna�em najbardziej osobliwych wizji, wizji tak nieprawdopodobnych, �e nawet trudno mi je zrelacjonowa�. Wydawa�o mi si�, �e widz� obiekty wewn�trz �wi�tyni, obiekty zar�wno unieruchomione, jak i poruszaj�ce si�, i odnios�em wra�enie, �e s�ysz� zn�w ten nierzeczywisty �piew, kt�ry doszed� mnie po raz pierwszy po przebudzeniu. Zn�w ogarn�y mnie my�li i l�ki koncentruj�ce si� wok� osoby m�odzie�ca z morza i ko�cianej figurki, kt�rej wizerunek przedstawiono tylekro� na frezach i kolumnach �wi�tyni znajduj�cej si� przede mn�. Pomy�la�em o nieszcz�snym Klenze�u i zastanawia�em si�, gdzie spocz�o jego cia�o z figurk�, kt�r� zabra� z sob� w odm�t. Ostrzega� mnie przed czym�, ale go nie us�ucha�em, on wszelako by� tylko mi�kkim, uleg�ym Nadre�czykiem, kt�ry oszala� w sytuacji, z kt�r� Prusak by� got�w poradzi� sobie bez wi�kszego trudu.
Reszta jest bardzo prosta. Pragnienie odwiedzenia i wej�cia do �wi�tyni sta�o si� teraz dla mnie niewyt�umaczalnym imperatywem, rozkazem, kt�remu nie potrafi� si� ju� d�u�ej opiera�. Nie panuj� ju� nad sw� dot�d niez�omn�, niemieck� wol� i potrafi� podejmowa� decyzje jedynie dotycz�ce najbardziej b�ahych spraw.
Takie samo szale�stwo popchn�o Klenzego do �mierci, sk�oni�o go do wyj�cia bez skafandra na dno oceanu, ja jestem jednak Prusakiem, cz�owiekiem twardym i przytomnym, zamierzam, jak d�ugo si� da, ocali� t� resztk� rozs�dku i woli, jaka mi jeszcze pozosta�a. Kiedy zorientowa�em si�, �e pr�dzej czy p�niej opuszcz� okr�t, przygotowa�em m�j kombinezon, he�m i regenerator powietrza do natychmiastowego za�o�enia, po czym bezzw�ocznie zabra�em si� do spisania tej kroniki w nadziei, �e kt�rego� dnia dotrze ona do �wiata powy�ej.
W�o�� manuskrypt do butelki i wrzuc� do morza, z chwil� gdy na zawsze opuszcz� m�j okr�t. Nie l�kam si�, nawet proroctwa szale�ca Klenzego nie budz� we mnie strachu. To, co ujrza�em, nie mo�e by� prawd� i zdaj� sobie spraw�, �e to szale�stwo i utrata woli doprowadzi mnie co najwy�ej do �mierci przez uduszenie, gdy wyczerpie si� m�j zapas tlenu. �wiat�o w �wi�tyni jest czyst� iluzj�, z�udzeniem i odejd� spokojnie, jak prawdziwy Niemiec, umieraj�c w czarnych i zapomnianych g��binach. Demoniczny �miech, kt�ry s�ysz�, pisz�c te s�owa, dochodzi wy��cznie z mego w�asnego, odmawiaj�cego pos�usze�stwa m�zgu.
Teraz za� skrz�tnie w�o�� sw�j kombinezon i rusz� dzielnie po schodach w g��b tej pierwotnej �wi�tyni, owego cichego sekretu bezdennych morskich g��bin i niezmierzonej otch�ani czasu.