9020

Szczegóły
Tytuł 9020
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9020 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9020 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9020 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mark Haddon Dziwny przypadek pSa nocn� por� Z angielskiego prze�o�y�a Ma�gorzata Grabowska �wiat Ksi��ki Tytu� orygina�u THE CURIOUS INCIDENT OF THE DOG IN THE NIGHT-TIME Projekt ok�adki Ewa �ukasik Redaktor prowadz�cy Ewa Niepok�lczycka Redakcja Iza Turowicz Redakcja techniczna Julita Czachorowska Korekta Tadeusz Mahrburg Zofia Firek Copyright � by Mark Haddon 2003 All rights reserved Copyright � for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o. 2004 �wiat Ksi��ki Warszawa 2004 Bertelsmann Media Sp. z o.o. ul. Roso�a 10, 02-786 Warszawa Sk�ad i �amanie Kolonel Druk i oprawa Bia�ostockie Zak�ady Graficzne SA ISBN 83-7311-949-3 Nr 4100 Ksi��k� t� dedykuj� Sos Dzi�kuj� Kathryn Heyman, Clare Alexander, Kate Shaw i Daue'owi Cohenowi Podzi�kowania Logo metra, wzory tkanin i diagram linii s� reprodukowane za uprzejmym pozwoleniem Transport for London. Reklama Kuoni zosta�a wykorzystana za uprzejm� zgod� Kuoni Ad-vertising. Pytanie z egzaminu maturalnego z matematyki zosta�o przytoczone za uprzejmym pozwoleniem OCR. Wydawcy starali si� odszuka� w�a�cicieli innych praw autorskich i w kolejnych wydaniach ch�tnie poprawi� b��dy i uchybienia. * * * By�o 7 minut po p�nocy. Pies le�a� na �rodku trawnika przed domem pani Shears. Oczy mia� zamkni�te. Wygl�da�, jakby le��c na boku, bieg�, tak jak biegnie pies, kt�remu �ni si�, �e goni kota. Ale ten pies nie bieg� ani nie spa�. By� martwy. Stercza�y z niego ogrodowe wid�y. Musia�y przeszy� go na wylot i wbi� si� w ziemi�, skoro nie upad�y. Poniewa� nie dostrzeg�em �adnych innych ran, uzna�em, �e zabito go w�a�nie wid�ami, bo po co kto� mia�by wbija� ogrodowe wid�y w psa, kt�ry zdech� z innego powodu, na przyk�ad skona� na raka albo zgin�� w wypadku drogowym. Ale nie mia�em co do tego pewno�ci. Wszed�em do ogr�dka pani Shears, zamykaj�c za sob� furtk�. Wkroczy�em na trawnik i ukl�k�em przy psie. Dotkn��em jego pyska. By� jeszcze ciep�y. Pies wabi� si� Wellington. Nale�a� do pani Shears, naszej znajomej. Mieszka�a przy tej samej ulicy, naprzeciwko, dwa domy w lewo. Wellington by� pudlem. Nie takim ma�ym ufryzowanym, ale du�ym pudlem. Mia� czarne we�niste futerko, ale z bliska wida� by�o, �e sk�ra pod tym futerkiem jest blado��ta jak u kurczaka. Pog�aska�em Wellingtona i zada�em sobie pytanie, kto go zabi� i dlaczego. Nazywam si� Christopher John Francis Boone. Znam nazwy wszystkich kraj�w �wiata, ich stolic i wszystkie liczby pierwsze a� do 7507. Kiedy pozna�em Siobhan, pokaza�a mi taki obrazek: Wiedzia�em, �e ten obrazek oznacza �smutny", i tak w�a�nie si� czu�em, kiedy znalaz�em martwego psa. Potem pokaza�a mi taki obrazek: i wiedzia�em, �e ten obrazek oznacza �weso�y". Tak si� czuj�, kiedy czytam o kosmicznych wyprawach statku Apollo albo kiedy o trzeciej czy czwartej nad ranem jeszcze nie �pi�, spaceruj� w t� i z powrotem po naszej ulicy i udaj�, �e jestem sam jeden na ca�ym �wiecie. A potem narysowa�a inne obrazki: ale nie potrafi�em powiedzie�, co znacz�. Poprosi�em Siobhan, �eby narysowa�a du�o takich min i napisa�a przy nich, co ka�da z nich znaczy. Kartk� z rysunkami nosi�em przy sobie i wyci�ga�em z kieszeni, kiedy nie rozumia�em, co kto� do mnie m�wi. By�o mi jednak bardzo trudno wybra� rysunek, kt�ry by najbardziej przypomina� czyj�� min�, bo ludzka twarz szybko si� porusza i stale zmienia wyraz. Kiedy opowiedzia�em Siobhan, co robi�, wzi�a o��wek i kartk�, powiedzia�a, �e przeze mnie ludzie czuj� si� prawdopodobnie bardzo a potem si� roze�mia�a. Dlatego podar�em i wyrzuci�em jej pierwsz� kartk�. Siobhan mnie przeprosi�a. Teraz, kiedy nie rozumiem, co kto� do mnie m�wi, prosz� o wyja�nienie albo odchodz�. Wyci�gn��em wid�y z psa, wzi��em go na r�ce i przytuli�em. Krwawi� z dziur po z�bach wide�. Lubi� psy. Zawsze wiadomo, co my�li pies. S� cztery mo�liwo�ci. Pies mo�e by� weso�y, smutny, z�y albo czujny. Poza tym psy s� wierne i nie k�ami�, bo nie mog� m�wi�. Po 4 minutach przytulania psa us�ysza�em krzyk. Unios�em g�ow� i zobaczy�em, �e od strony domu nadbiega pani Shears. By�a w pi�amie i szlafroku. Na bosaka. Paznokcie u n�g mia�a pomalowane na jasnor�owo. - Cholera jasna, co� ty zrobi� mojemu psu?! - krzycza�a. Nie lubi�, kiedy ludzie na mnie krzycz�. Boj� si�, �e mnie uderz� albo dotkn�, i nie wiem, co si� stanie. - Pu�� tego psa! - krzykn�a pani Shears. - Pu�� tego psa, na lito�� bosk�! Po�o�y�em psa na trawie i odsun��em si� 2 metry. Pani Shears pochyli�a si�. My�la�em, �e te� we�mie psa na r�ce, ale nie zrobi�a tego. Mo�e zauwa�y�a, jaki jest zakrwawiony, i nie chcia�a si� ubrudzi�. Znowu zacz�a krzycze�. Zatka�em uszy, zamkn��em oczy i skuli�em si� tak, �e wcisn��em czo�o w traw�. By�a mokra i ch�odna. Przyjemna. To jest powie�� kryminalna. Siobhan powiedzia�a, �e powinienem napisa� co�, co sam mia�bym ochot� przeczyta�. Czytam g��wnie ksi��ki o matematyce i naukach �cis�ych. Nie lubi� powie�ci. W powie�ciach ludzie m�wi� na przyk�ad tak: � Jestem z �y� �elaznych, srebrnych i pok�ad�w pospolitej gliny. Nie umiem zacisn�� si� w tward� pi��, tak jak ci, kt�rym nie potrzeba bod�ca"*. Co to znaczy? Nie wiem. Tata te� nie. Ani Siobhan, ani pan Jeavons. Pyta�em ich. Siobhan ma d�ugie jasne w�osy i nosi zielone plastikowe okulary. Pan Jeavons pachnie myd�em i chodzi w br�zowych butach z dziurkami, a oba buty maj� po oko�o 60 malutkich okr�g�ych otwork�w. Lubi� za to powie�ci kryminalne. Dlatego w�a�nie tak� pisz�. W powie�ci kryminalnej kto� musi si� domy�li�, kim jest morderca, a potem go schwyta�. To jest taka �amig��wka. Je�eli �amig��wka jest dobra, mo�na si� czasem domy�li� rozwi�zania przed ko�cem ksi��ki. Siobhan powiedzia�a, �e taka ksi��ka powinna na samym pocz�tku przyci�gn�� czym� uwag� czytelnika. Dlatego zacz��em od psa. Zacz��em od psa r�wnie� dlatego, �e sam go znalaz�em, a nie bardzo potrafi� wymy�la� rzeczy, kt�re mi si� nie przydarzy�y. * Powie�� t� znalaz�em w bibliotece, kiedy mama wzi�a mnie kiedy� ze sob� do miasta. Siobhan przeczyta�a pierwsz� stron� i powiedzia�a, �e moja ksi��ka jest inna. To ostatnie s�owo w�o�y�a w cudzys��w, robi�c w powietrzu zakr�cone znaki wskazuj�cymi i �rodkowymi palcami. Doda�a, �e w powie�ciach kryminalnych zwykle gin� ludzie. Ja na to, �e w Psie Baskerville'�w zgin�y dwa psy - tytu�owy oraz spaniel Jamesa Mortimera, a ona znowu, �e ofiar� morderstwa pad� sir Charles Baskerville, a nie psy. Pisze si� tak dlatego, wyja�ni�a, �e czytelnik�w bardziej obchodz� losy ludzi ni� ps�w, je�eli wi�c w ksi��ce ginie cz�owiek, zach�ca to czytelnika do dalszej lektury. Wyja�ni�em jej, �e chcia�em napisa� o czym� prawdziwym, �e zna�em ludzi, kt�rzy umarli, ale nikogo, kto zgin��, z wyj�tkiem pana Paulsona, ojca Edwarda z mojej szko�y, kt�ry nie pad� ofiar� morderstwa, tylko si� po�lizn��, i w�a�ciwie wcale go nie zna�em. Doda�em jeszcze, �e obchodz� mnie psy. bo s� wierne i szczere, a czasem nawet m�drzejsze i ciekawsze od ludzi. Na przyk�ad Steve, kt�ry przychodzi do szko�y w czwartki i trzeba mu pomaga� w jedzeniu, nie potrafi�by nawet zaaportowa� patyka. Siobhan poprosi�a, �ebym nie m�wi� tego mamie Steve'a. A potem przyjecha�a policja. Lubi� policjant�w. Nosz� mundury, numery i wiadomo, czym si� zajmuj�. Przyby�o ich dwoje. Policjantka mia�a dziurk� w rajstopach na lewej kostce i w �rodku tej dziurki czerwone zadrapanie, a policjantowi wystawa� spod buta przylepiony do podeszwy du�y pomara�czowy li��. Policjantka obj�a pani� Shears i odprowadzi�a j� do domu. Oderwa�em g�ow� od trawy. Policjant kucn�� przy mnie i spyta�: - Powiesz mi, co tu si� dzieje, m�odzie�cze? Usiad�em. - Pies nie �yje - powiedzia�em. - To ju� wiem - odpar�. - Kto� go zabi�. - Ile masz lat? - spyta�. - Mam 15 lat 3 miesi�ce i 2 dni - odpar�em. - A czy m�g�by� wyja�ni�, co robi�e� tu w ogrodzie? - Trzyma�em psa. - Dlaczego trzyma�e� psa? Trudne pytanie. Trzyma�em, bo chcia�em. Lubi� psy. Zrobi�o mi si� smutno, �e pies nie �yje. Policjant�w te� lubi�, wi�c chcia�em odpowiedzie� na pytanie jak nale�y, ale policjant nie da� mi do�� czasu na obmy�lenie w�a�ciwej odpowiedzi. - Wi�c dlaczego trzyma�e� psa? - powt�rzy�. - Lubi� psy - odpar�em. - Zabi�e� go? - spyta�. - Nie zabi�em. - To twoje wid�y? -Nie. - Wydajesz si� bardzo zdenerwowany. Zadawa� za du�o pyta� i zadawa� je za szybko. Gromadzi�y si� w mojej g�owie jak bochenki w fabryce, gdzie pracuje wujek Terry. Ta fabryka to piekarnia, a wujek obs�uguje krajalnice. Czasem krajalnica nie kraje wystarczaj�co pr�dko, a chleby wci�� nadje�d�aj� i robi si� zator. My�l� czasem o swoim m�zgu jak o maszynie, ale nie zawsze jak o maszynie do krajania chleba. �atwiej mi w ten spos�b wyt�umaczy� innym, co si� w nim dzieje. - Spytam ci� jeszcze raz... - zacz�� policjant. Znowu opad�em na trawnik, przycisn��em czo�o do ziemi i wyda�em z siebie d�wi�k, kt�ry tata nazywa j�czeniem. J�cz�, kiedy nap�ywa mi do g�owy za du�o informacji z zewn�trznego �wiata. To tak, jakby kto� zdenerwowany przycisn�� do ucha radio nastawione pomi�dzy stacjami, pog�o�ni� je i poczu� si� bezpiecznie, nie s�ysz�c niczego poza bia�ym szumem. Policjant chwyci� mnie za r�k�, poci�gn�� i postawi� na nogi. Nie podoba�o mi si�, �e mnie dotyka. I wtedy go uderzy�em. To nie b�dzie weso�a ksi��ka. Nie umiem opowiada� dowcip�w, bo ich nie rozumiem. Oto jeden, dla przyk�adu. Dowcip mojego taty. Jedyne, co mu w �yciu wysz�o, to w�osy. Wiem. dlaczego to ma by� �mieszne. Spyta�em. Dlatego, �e s�owo �wyj��" ma co najmniej trzy znaczenia: 1) wyj�� - opu�ci� jakie� miejsce, na przyk�ad wyj�� z domu, 2) wyj�� - uda� si�, powie��, 3) wyj�� - wypa��. Kiedy pr�buj� opowiedzie� sobie ten dowcip tak, �eby to s�owo znaczy�o trzy r�ne rzeczy naraz, mam wra�enie, jakbym s�ucha� jednocze�nie trzech r�nych melodii, co jest przykre, przeszkadza i nie przynosi takiej ulgi jak bia�y szum. To jest takie uczucie, jakby troje ludzi m�wi�o do ciebie r�wnocze�nie o trzech r�nych rzeczach. W�a�nie dlatego w tej ksi��ce nie ma dowcip�w. Policjant patrzy� na mnie przez chwil� bez s�owa. Potem powiedzia�: - Aresztuj� ci� za napa�� na funkcjonariusza policji. To mnie uspokoi�o, bo tak w�a�nie m�wi� policjanci w telewizji i na filmach. - Radz� ci po dobroci wsi��� do radiowozu, bo jeszcze jedna taka sztuczka, g�wniarzu, a naprawd� si� wkurz�. Zrozumiano? - spyta�. Poszed�em do radiowozu, kt�ry sta� tu� za furtk�. Policjant otworzy� przede mn� tylne drzwi, wi�c wsiad�em. Sam usiad� na siedzeniu kierowcy i po��czy� si� przez radio z policjantk�, kt�ra wci�� by�a w domu. - Ten szczeniak rzuci� si� na mnie, Kate - powiedzia�. -Odwioz� go na posterunek. Mo�esz zosta� z pani� S? Przy�l� po ciebie Tony'ego. - Jasne - odpar�a. - Z�api� ci� p�niej. - Dobra � powiedzia� policjant i odjechali�my. Radiow�z pachnia� rozgrzanym plastikiem, wod� po goleniu i frytkami na wynos. W drodze do centrum miasta obserwowa�em niebo. Noc by�a pogodna i wida� by�o Drog� Mleczn�. Niekt�rzy my�l�, �e Droga Mleczna to d�ugie pasmo gwiazd, ale to nieprawda. Nasza Galaktyka to wielki dysk z gwiazd, kt�rego �rednica wynosi 100 000 lat �wietlnych, a Uk�ad S�oneczny mie�ci si� niedaleko jego kra�ca. (je) S�o�ce Kiedy patrzymy w kierunku A, pod k�tem 90 stopni wzgl�dem dysku, nie widzimy wielu gwiazd. Ale gdy spojrzymy w kierunku B, dostrze�emy znacznie wi�cej gwiazd, bo patrzymy w sam �rodek Galaktyki, a poniewa� Galaktyka jest dyskiem, widzimy pasmo gwiazd. A potem my�la�em o tym, jak d�ugo uczonych zdumiewa�o to, �e niebo jest w nocy czarne, chocia� we wszech�wiecie istniej� miliardy gwiazd �wiec�cych ze wszystkich stron, wi�c niebo powinno by� jasne od ich blasku, bo �wiat�o prawie bez przeszk�d dociera na Ziemi�. Z czasem uczeni doszli do wniosku, �e wszech�wiat stale si� rozszerza, �e gwiazdy umykaj� od siebie po Wielkim Wybuchu, a im wi�ksza dzieli je odleg�o��, tym szybciej si� poruszaj�, niekt�re niemal tak pr�dko jak �wiat�o i w�a�nie dlatego nie dociera do nas ich blask. Podoba mi si� to. Do takiego wniosku mo�na doj�� samemu, pos�uguj�c si� w�asnym umys�em, wystarczy poobserwowa� noc� niebo nad g�ow� i pomy�le�, nikogo o nic nie pytaj�c A kiedy wybuch wszech�wiata dobiegnie ko�ca, gwiazdy zwolni�, jak pi�ka rzucona w powietrze, zatrzymaj� si� i zaczn� z powrotem spada� do jego centrum. W�wczas ujrzymy bez przeszk�d wszystkie gwiazdy, poniewa� b�d� si� do nas coraz szybciej zbli�a�y, i poznamy, �e nadchodzi koniec �wiata, bo gdy si� spojrzy noc� w niebo, zamiast ciemno�ci b�dzie tylko o�lepiaj�cy blask wielu miliard�w spadaj�cych gwiazd. Z tym �e nikt tego nie zobaczy, gdy� na ziemi nie b�dzie ju� ludzi. Do tego czasu zapewne wygin�. A gdyby nawet jacy� przetrwali, te� nic nie zobacz�, bo �wiat�o gwiazd b�dzie tak jaskrawe i tak gor�ce, �e wszyscy sp�on�, cho�by si� skryli w tunelach pod ziemi�. Rozdzia�y w ksi��kach numeruje si� zwykle za pomoc� liczb kardynalnych 1, 2, 3, 4, 5, 6 i tak dalej. Ja natomiast postanowi�em ponumerowa� swoje rozdzia�y liczbami pierwszymi 2, 3, 5, 7, 11, 13 i tak dalej, poniewa� je lubi�. Oto jak mo�na doj��, kt�re liczby s� pierwsze. Najpierw zapisuje si� tyle dodatnich liczb ca�kowitych, ile si� da. 1 2 3 4 8 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 etc. Potem usuwa si� wszystkie liczby podzielne przez 2. P�niej usuwa si� wszystkie liczby podzielne przez 3. A nast�pnie wszystkie, b�d�ce wielokrotno�ciami 4, 5, 6, 7 i tak dalej. Liczby, kt�re pozostaj�, to w�a�nie liczby pierwsze. Zasada wyodr�bniania liczb pierwszych jest bardzo prosta. Ale jak dot�d nikt nie odkry� prostej regu�y, pozwalaj�cej zorientowa� si�, czy jaka� bardzo wielka liczba jest liczb� pierwsz� lub ile wynosi nast�pna taka liczba. Je�eli we�mie si� jak�� bardzo, bardzo wielk� liczb�, komputer mo�e latami liczy�, czy rzeczywi�cie jest ona liczb� pierwsz�. 2 3 5 7 11 13 17 19 23 29 31 37 41 43 47 etc. Liczby pierwsze s� przydatne w szyfrowaniu. W Ameryce maj� znaczenie wojskowe, je�eli wi�c kto� odkryje liczb� pierwsz� z�o�on� z ponad 100 cyfr, musi j� zg�osi� CIA, kt�ra zakupi liczb� za 10 000 dolar�w. Ale trudno by�oby zarobi� w ten spos�b na �ycie. Liczby pierwsze zostaj�, kiedy zabierze si� wszystkie powtarzaj�ce si� wzory. My�l�, �e te liczby s� jak �ycie - bardzo logiczne, tylko �e nigdy nie da si� odkry� rz�dz�cych nimi regu�, cho�by my�la�o si� ca�y czas. Kiedy dojecha�em na posterunek, kazali mi przy wej�ciu wyci�gn�� sznurowad�a z but�w i opr�ni� kieszenie, na wypadek, gdybym mia� w nich co�, co m�g�bym wykorzysta� do ucieczki lub czym m�g�bym si� zabi� albo zaatakowa� policjanta. Sier�ant za biurkiem mia� bardzo w�ochate r�ce i paznokcie obgryzione do krwi. A oto co mia�em w kieszeniach: 1. Szwajcarski scyzoryk z 13 przyborami, w��cznie z no�ykiem do usuwania izolacji, pi�k�, wyka�aczk� i szczypczykami. 2. Sznurek. 3. Kawa�ek drewnianego puzzla, kt�ry wygl�da� tak: 4. 3 granulki karmy dla Toby'ego, mojego szczura. 5. 1,47 funta (na co z�o�y�y si� monety: 1 funt, 20 pens�w, dwie po 10 pens�w, 5 pens�w i 2 pensy). 6. Czerwony spinacz. 7. Klucz do drzwi wej�ciowych. Chcieli, �ebym zostawi� na biurku r�wnie� zegarek na r�k�, ale powiedzia�em, �e musz� go zachowa�, by zna� dok�adn� godzin�. A gdy spr�bowali mi go zdj��, zacz��em krzycze�, wi�c mi go zostawili. Spytali, czy mam rodzin�. Potwierdzi�em. Spytali, kto nale�y do mojej rodziny. Odpar�em, �e tata, bo mama nie �yje. No i wujek Terry, brat taty, ale on mieszka w Sunderland, i jeszcze dziadkowie, ale troje z nich umar�o, a babcia Burton przebywa w jakim� domu, bo ma demencj� i bierze mnie za posta� z telewizji. Poprosili, �ebym poda� im numer telefonu taty. Odpar�em, �e tata ma dwa telefony, jeden domowy, a drugi kom�rkowy, i poda�em oba numery. W policyjnej celi by�o przyjemnie. Niemal idealny sze�cian o wymiarach 2 metry na 2 metry na 2 metry mie�ci� oko�o 8 metr�w sze�ciennych powietrza. By�o tam ma�e zakratowane okienko, a po przeciwnej stronie metalowe drzwi z d�ug� cienk� klap� przy pod�odze, przez kt�r� wsuwano do �rodka jedzenie, i drug� klap�, wy�ej, przez kt�r� policjanci mogli zagl�da� i sprawdza�, czy wi�zie� nie uciek� albo si� nie zabi�. By�a tam tak�e mi�kka �awa. Zastanawia�em si�, w jaki spos�b bym st�d uciek�, gdybym by� bohaterem powie�ci. By�oby to trudne, bo nie mia�em nic poza ubraniem i butami bez sznur�wek. Uzna�em wi�c, �e najlepiej b�dzie, je�eli zaczekam na s�oneczny dzie�, a wtedy u�yj� szkie� okular�w, by skupi� promienie s�o�ca na ubraniu, i wzniec� po�ar. Gdy spostrzeg� dym i wyprowadz� mnie z celi, uciekn�. A je�eli go nie zauwa��, nasikam na ubranie i ugasz� ogie�. Zastanawia�em si�, czy pani Shears powiedzia�a policji, �e to ja zabi�em Wellingtona, i czy wsadzaj� do wi�zienia, kiedy odkryj�, �e sk�ama�a. Poniewa� m�wienie k�amstw o ludziach nosi nazw� �znies�awienia". Nie rozumiem ludzi. Z dw�ch zasadniczych powod�w. Pierwszym zasadniczym powodem jest to, �e ludzie bardzo du�o m�wi� bez u�ywania s��w. Siobhan twierdzi, �e uniesienie brwi mo�e znaczy� wiele r�nych rzeczy. Mo�e znaczy�: �Chc� si� z tob� kocha�", mo�e te� znaczy�: �To, co powiedzia�e�, jest bardzo g�upie". Siobhan m�wi te�, �e je�eli cz�owiek zamyka usta i oddycha g�o�no przez nos, mo�e to znaczy�, �e si� odpr�a albo �e jest znudzony, albo �e jest z�y - wszystko zale�y od tego, ile powietrza wychodzi nosem, jak szybko, jaki kszta�t przybieraj� usta przy wydychaniu nosem, w jakiej pozie si� siedzi, co si� powiedzia�o tu� przedtem - i od stu innych rzeczy, tak skomplikowanych, �e trudno si� w nich po�apa� w kilka sekund. Drugim zasadniczym powodem jest to, �e ludzie, m�wi�c, cz�sto u�ywaj� metafor. Oto przyk�ady metafor: Kamie� spad� mi z serca. Zamieni� si� w s�up soli. Rzu� na to okiem. Le�a� martwym bykiem. Pogoda by�a pod psem. S�owo metafora oznacza przenoszenie czego� z jednego miejsca w drugie i pochodzi od greckich s��w iieta (co oznacza z jednego miejsca w drugie) i cpepsiv (co oznacza nosie), mamy wi�c do czynienia z metafor�, gdy u�ywamy jakiego� s�owa, by opisa� co�, czym to s�owo nie jest. Oznacza to, �e samo s�owo metafora jest metafor�. Moim zdaniem, powinno si� to nazwa� k�amstwem, bo przecie� nikt nie nosi w sercu kamieni ani nie zamienia si� w s�up soli. Kiedy pr�buj� wyobrazi� sobie takie zdanie, w g�owie robi mi si� m�tlik, no bo �eby rzuci� okiem, musia�bym je sobie wyj��, i wtedy zapominam, o czym w�a�ciwie toczy�a si� rozmowa. Metafor� jest moje imi�. Znaczy ono �nios�cy Chrystusa" i pochodzi od greckich s��w xpurroc (to znaczy Jezus Chrystus) i (pspeyy, a nadano je �wi�temu Krzysztofowi dlatego, �e przeni�s� Jezusa Chrystusa przez rzek�. Rodzi to pytanie, jak mia� na imi� �wi�ty Krzysztof, zanim przeni�s� Chrystusa przez rzek�. Pewnie nijak, bo opowie�� o nim jest apokryfem, a wi�c r�wnie� k�amstwem. Mama nieraz m�wi�a, �e Christopher to �adne imi�, bo wywodzi si� z legendy o spe�nieniu dobrego uczynku, lecz ja nie chc�, by moje imi� oznacza�o legend� o spe�nieniu dobrego uczynku. Chc�, �eby moje imi� oznacza�o mnie. Tata przyjecha� na posterunek policji o 1.12 w nocy. Zobaczy�em go dopiero o 1.28. ale wiedzia�em, �e przyjecha�, bo s�ysza�em jego g�os. - Chc� zobaczy� syna! - krzycza�. Oraz: - Dlaczego go zamkn�li�cie?! - A tak�e: - Jasne, �e jestem z�y! Potem jaki� policjant kaza� mu si� uspokoi�. I przez d�u�sz� chwil� nie s�ysza�em nic. O 1.28 policjant otworzy� drzwi celi i powiedzia�, �e kto� chce si� ze mn� widzie�. Wyszed�em. Na korytarzu sta� tata. Podni�s� praw� r�k� i roz�o�y� palce jak wachlarz. Unios�em lew� d�o�, roz�o�y�em palce jak wachlarz i dotkn�li�my si� palcami i kciukami. Robimy tak, bo czasem tata pragnie mnie u�ciska�, ale ja nie lubi� si� �ciska�, wi�c zamiast tego dotykamy si� palcami, co oznacza, �e tata mnie kocha. Policjant poprowadzi� nas korytarzem do innego pomieszczenia. Sta� tam st� i trzy krzes�a. Kaza� nam usi��� z jednej strony, a sam usiad� z drugiej. Na stole sta� magnetofon. Zapyta�em policjanta, czy mnie przes�ucha i czy nagra przes�uchanie. - Nie s�dz�, �eby to by�o konieczne - odpar�. By� inspektorem. Pozna�em to po tym, �e nie nosi� munduru. Mia� r�wnie� bardzo w�ochaty nos. Wygl�da�o to tak, jakby w dziurkach jego nosa schowa�y si� dwie malutkie myszki*. * Nie jest to metafora, tylko por�wnanie, co oznacza, �e inspektor naprawd� wygl�da! tak. jakby w dziurkach jego nosa schowa�y si� dwie malutkie myszki. Je�eli wi�c wyobrazicie sobie m�czyzn� z malutkimi myszkami w nozdrzach, b�dziecie mieli poj�cie o wygl�dzie tego inspektora. Por�wnanie nie jest k�amstwem, chyba �e jest z�ym por�wnaniem. - Rozmawia�em z twoim ojcem - powiedzia�. - Twierdzi, �e nie chcia�e� uderzy� policjanta. Nie odpowiedzia�em, poniewa� nie by�o to pytanie. - Chcia�e� uderzy� policjanta? - spyta�. - Tak � odpar�em. Skrzywi� si�. - Ale nie chcia�e� go skrzywdzi�? Przemy�la�em to sobie. - Nie. Nie chcia�em go skrzywdzi�. Chcia�em, �eby przesta� mnie dotyka�. - Wiesz, �e nie wolno bi� policjant�w? - Wiem. Milcza� przez kilka sekund. - Zabi�e� tego psa, Christopherze? - Nie zabi�em. - Czy wiesz, �e nie wolno k�ama� policjantowi, i �e je�eli sk�amiesz, b�dziesz mia� wielkie k�opoty? - Tak � odpar�em. - Czy wiesz, kto zabi� tego psa? -Nie. - M�wisz prawd�? - Tak. Ja zawsze m�wi� prawd�. - Dobrze - rzek�. - Udziel� ci ostrze�enia. - Czy dostan� je na papierze, jak �wiadectwo, kt�re b�d� m�g� zatrzyma�? - spyta�em. - Nie, ostrze�enie oznacza, �e odnotujemy w aktach, co zrobi�e�, napiszemy, �e uderzy�e� policjanta, ale niechc�cy, i nie chcia�e� mu zrobi� krzywdy. - Nie zrobi�em tego niechc�cy. - Christopher, prosz� ci� � wtr�ci� tata. Policjant zamkn�� usta i wypu�ci� g�o�no powietrze przez nos. - Je�eli znowu narozrabiasz, wyci�gniemy te akta, zobaczymy, �e dosta�e� ju� ostrze�enie, i potraktujemy ci� znacznie surowiej. Rozumiesz, co m�wi�? - spyta�. Potwierdzi�em. Potem policjant powiedzia�, �e mo�emy i��, wsta�, otworzy� drzwi, wyszli�my na korytarz i wr�cili�my do dy�urki. Odebra�em - zapakowane w plastikow� torebk� - m�j szwajcarski scyzoryk, sznurek, kawa�ek drewnianego puzzla, 3 granulki szczurzej karmy dla Toby'ego, 1,47 funta, spinacz, klucz do drzwi wej�ciowych, nast�pnie poszli�my do samochodu taty. kt�ry sta� przed posterunkiem, i pojechali�my do domu. Nie k�ami�. Mama m�wi�a, �e nie k�ami�, bo jestem dobry. Ale to wcale nie jest tak. Nie k�ami� dlatego, �e nie umiem. Mama by�a drobna i �adnie pachnia�a. Czasem chodzi�a we w�ochatej kurtce zapinanej na suwak, r�owej, z ma�� naszywk� �Berghaus" nad lew� piersi�. K�amstwo jest wtedy, kiedy kto� powie, �e sta�o si� co�, co si� nie sta�o. Ale w okre�lonym miejscu i okre�lonym czasie mo�e sta� si� naraz tylko jedna rzecz. A liczba rzeczy, kt�re si� w tamtym okre�lonym miejscu i czasie nie zdarzy�y, jest niesko�czona. Je�eli wi�c pomy�l� o czym�, co si� nie zdarzy�o, od razu zaczynam my�le� o innych rzeczach, kt�re te� si� nie zdarzy�y. Na przyk�ad dzi� rano zjad�em na �niadanie Ready Brek i mleczny koktajl truskawkowy. A gdybym powiedzia�, �e zjad�em Shreddies i wypi�em herbat�*, zacz��bym my�le� o Co-co-Pops, lemoniadzie, owsiance. Dr. Pepperze, o tym, �e nie jem �niadania w Egipcie, �e w pokoju nie ma nosoro�ca, �e tata nie nosi stroju nurka i tak dalej. Ju� samo pisanie o tym wyprowadza mnie z r�wnowagi i nape�nia l�kiem, jakbym sta� na szczycie bardzo wysokiego budynku, sk�d wida� w dole tysi�ce dom�w, samochod�w i ludzi, i w mojej g�owie k��bi si� to wszystko, a� si� boj�, �e zapomn� sta� prosto, trzymaj�c si� barierki, �e spadn� i si� zabij�. R�wnie� z tego powodu nie lubi� powie�ci, bo k�ami� o rzeczach, kt�re si� nie zdarzy�y, co wyprowadza mnie z r�wnowagi i nape�nia l�kiem. Dlatego wszystko, co tu napisa�em, jest prawd�. * Nie tkn��bym Shreddies ani herbaty, bo s� br�zowe. Kiedy wracali�my do domu, niebo by�o zachmurzone, wobec czego nie widzia�em Drogi Mlecznej. - Przepraszam - powiedzia�em, bo przeze mnie tata musia� przyjecha� na posterunek. - W porz�dku - odpar�. - Nie zabi�em tego psa. -Wiem... Musisz unika� k�opot�w, Christopher. Zgoda?-spyta�. - Nie wiedzia�em, �e wpadn� w k�opoty. Lubi� Wellingtona i poszed�em si� z nim przywita�. Nie wiedzia�em, �e kto� go zabi�. - Postaraj si� nie wtyka� nosa w cudze sprawy - powiedzia� tata. - Odnajd� zab�jc� Wellingtona - odpar�em po kr�tkim namy�le. - S�ysza�e�, co powiedzia�em, Christopherze? - spyta� tata. - Tak. s�ysza�em, co powiedzia�e�, ale kiedy kogo� zamorduj�, trzeba doj��, kto to zrobi�, �eby go ukara�. - To tylko g�upi pies, Christopherze, g�upi pies. - Psy te� s� wa�ne. - Daj temu spok�j - powiedzia�. - Ciekaw jestem, czy policja odnajdzie morderc� i ukarze go. Na to tata r�bn�� pi�ci� w kierownic� i samoch�d zatoczy� si� lekko, przecinaj�c przerywan� lini� po�rodku ulicy. - Daj temu spok�j, jak Boga kocham! - krzykn��. Po krzyku pozna�em, �e jest z�y, a poniewa� nie chcia�em, by si� gniewa�, milcza�em przez reszt� drogi do domu. Kiedy weszli�my do �rodka, wzi��em z kuchni marchewk�, poszed�em na g�r�, zamkn��em drzwi pokoju, wypu�ci�em Toby'ego i da�em mu marchewk�. Potem w��czy�em komputer, rozegra�em 76 partii ,,Sapera" na poziomie dla zaawansowanych, z najlepszym wynikiem 102 sekundy, czyli tylko o 3 sekundy gorszym od mojego rekordu �yciowego, wynosz�cego 99 sekund. O 2.07 postanowi�em, �e przed umyciem z�b�w i p�j�ciem do ��ka wypij� nap�j pomara�czowy, dlatego zszed�em na d� do kuchni. Tata siedzia� na kanapie, ogl�da� w telewizji bilardzist�w i popija� whisky. Z oczu ciek�y mu �zy. - �al ci Wellingtona? - spyta�em. D�ugo wpatrywa� si� we mnie, wci�gaj�c g�o�no powietrze przez nos, a w ko�cu odpar�: - Tak, Christopher, mo�na tak powiedzie�. Jak najbardziej. Uzna�em, �e najlepiej zostawi� go samego, bo kiedy ja jestem smutny, pragn� by� sam. Wi�c nic wi�cej nie powiedzia�em. Wszed�em do kuchni, zrobi�em sobie nap�j pomara�czowy i wr�ci�em z nim na g�r� do swojego pokoju. Mama umar�a 2 lata temu. Pewnego dnia, gdy wr�ci�em ze szko�y, nikt nie otworzy� mi drzwi, wi�c poszed�em po klucz ukryty w sekretnym schowku pod doniczk� za drzwiami do kuchni. Wszed�em do domu i zabra�em si� do dalszej pracy nad klejeniem czo�gu Shermana. P�torej godziny p�niej wr�ci� z pracy tata. Prowadzi firm� i wsp�lnie ze swoim pracownikiem Rhodrim konserwuj� instalacje grzewcze i reperuj�bojlery. Zapuka� do mnie, otworzy� drzwi i spyta�, czy widzia�em mam�. Kiedy odpar�em, �e nie, zszed� na d� i zacz�� dzwoni�. Nie s�ysza�em, co m�wi. Potem przyszed� do mojego pokoju, powiedzia�, �e musi wyj��, i nie wie. ile mu to zajmie. Gdybym czego� potrzebowa�, mam zadzwoni� na kom�rk�. Nie by�o go 27, godziny. Kiedy wr�ci�, zszed�em na d�. Siedzia� w kuchni i patrzy� przez okno na sadzawk� w ogrodzie, parkan z blachy falistej i wie�� ko�cio�a na Manstead Street, kt�ry wygl�da jak zamek, poniewa� jest w stylu nor-ma�skim. - Niestety przez jaki� czas nie zobaczysz mamy - odezwa� si�. M�wi�c to. nie spojrza� na mnie. Dalej patrzy� przez okno. Zwykle ludzie patrz� na t� osob�, do kt�rej m�wi�. Wiem, �e oceniaj�, co my�l�, tylko �e ja nie umiem powiedzie�, co my�l� oni. Tak jakbym w jakim� filmie szpiegowskim siedzia� w pokoju z weneckim lustrem. Ale by�o mi mi�o, �e tata do mnie m�wi, chocia� na mnie nie patrzy. - Dlaczego? - spyta�em. - Mama musia�a pojecha� do szpitala � odpowiedzia� po bardzo d�ugiej przerwie. - Mo�emy j� odwiedzi�? - spyta�em, poniewa� lubi� szpitale. Podobaj� mi si� fartuchy i szpitalne urz�dzenia. -Nie. - Dlaczego nie? - Musi odpocz��. Musi poby� sama. - Czy to szpital psychiatryczny? - spyta�em. - Nie. To zwyk�y szpital � odpar� tata. - Ma problemy... problemy z sercem. - B�dziemy musieli zawie�� jej jedzenie - rzek�em, bo wiedzia�em, �e szpitalne jedzenie jest niedobre. David, kolega ze szko�y, poszed� do szpitala na operacj� nogi - wyd�u�enie mi�nia �ydki - �eby lepiej chodzi�. Tak mu nie smakowa�o szpitalne jedzenie, �e mama codziennie przynosi�a mu co� z domu. - Podrzuc� jej co� w ci�gu dnia, kiedy b�dziesz w szkole -odpar� po kolejnej d�ugiej chwili tata. - Podam lekarzom, a oni przeka�� mamie, dobrze? - Nie umiesz gotowa�. Tata zakry� twarz d�o�mi i powiedzia�: - Pos�uchaj, Christopher. Kupi� co� gotowego u Marksa i Spencera. Mama to lubi. Powiedzia�em, �e przygotuj� jej kartk� �Wracaj szybko do zdrowia", bo to w�a�nie daje si� ludziom, kiedy s� w szpitalu. Tata przyrzek�, �e na drugi dzie� j� zawiezie. W drodze do szko�y autobus, kt�rym jecha�em, min�� 4 czerwone samochody jeden po drugim, co oznacza�o Dobry Dzie�, wi�c postanowi�em nie smuci� si� tego dnia Wellingtonem. Pan Jeavons, szkolny psycholog, spyta� mnie kiedy�, dlaczego 4 czerwone samochody jad�ce jeden po drugim oznaczaj� Dobry Dzie�, 3 czerwone samochody Niez�y Dzie�, 5 czerwonych samochod�w Wspania�y Dzie�, a 4 ��te auta Czarny Dzie�, czyli taki, w kt�rym do nikogo si� nie odzywam, siedz� sam, czytaj�c ksi��ki, nie jem lunchu i nie ryzykuj�. Powiedzia�, �e zaskoczy�em go tym niezbyt logicznym rozumowaniem, bo uwa�a� mnie za bardzo logiczn� osob�. Odpar�em, �e lubi�, kiedy panuje porz�dek. Logika za� jest jednym ze sposob�w porz�dkowania rzeczy. Zw�aszcza w przypadku liczb lub argument�w. Ale rzeczy mo�na porz�dkowa� na inne sposoby. St�d w�a�nie moje Dobre i Czarne Dni. Je�eli kto� wychodzi rano z domu do biura i widzi, �e �wieci s�o�ce, czuje si� szcz�liwy, a kiedy widzi, �e pada deszcz, robi mu si� smutno. Wszystko zale�y od pogody. A przecie� pracuje w biurze, wi�c pogoda nie ma nic wsp�lnego z tym, czy ma dobry, czy z�y dzie�. Powiedzia�em, �e tata, wstaj�c rano, zawsze najpierw nak�ada spodnie, a potem skarpetki, co nie jest logiczne, ale zawsze robi to w takiej kolejno�ci, bo te� lubi porz�dek. A po schodach wchodzi po dwa stopnie naraz, zawsze zaczynaj�c praw� nog�. Pan Jeavons pochwali� mnie, �e jestem bardzo m�drym ch�opcem. Odpar�em, �e to nie ma zwi�zku z m�dro�ci�. Po prostu zauwa�am r�ne rzeczy, do czego nie trzeba m�dro�ci, tylko spostrzegawczo�ci. M�dry jest ten, kto obserwuje stan rzeczy, a potem wyci�ga wnioski i wymy�la co� nowego. Na przyk�ad odkrywa, �e wszech�wiat si� rozszerza, albo kto pope�ni� morderstwo. Albo gdy na widok czyjego� imienia i nazwiska przyporz�dkowuje ka�dej z liter alfabetu liczb� od 1 do 26 (a = 1, b = 2 itd.), dodaje liczby w g�owie i odkrywa, �e tworz� liczby pierwsze, na przyk�ad Jesus Christ (151), Scooby Doo (113), Sherlock Holmes (163), Doktor Watson (167). Na pytanie pana Jeavonsa, czy dzi�ki takiemu porz�dkowaniu czuj� si� bezpiecznie, odpowiedzia�em, �e tak. A wtedy spyta� mnie, czy nie lubi� zmian. Odpar�em, �e nie mia�bym nic przeciwko zmianom, gdybym zosta�, na przyk�ad, astronaut�, co jest jedn� z najwi�kszych zmian, jakie mo�na sobie wyobrazi�, nie licz�c przemiany w dziewczyn� czy w trupa. Spyta�, czy chcia�bym zosta� astronaut�. Potwierdzi�em. Powiedzia�, �e to bardzo trudne zadanie. Odpar�em, �e wiem. Trzeba zosta� oficerem si� powietrznych, s�ucha� rozkaz�w i by� gotowym do zabijania ludzi. A ja nie mog� s�ucha� rozkaz�w. Poza tym nie mam doskona�ego wzroku, jakiego wymaga si� od pilota. Mog�em jednak nadal pragn�� tego, na co nie mia�em prawie �adnych szans. Terry, starszy brat Francisa, kt�ry chodzi do naszej szko�y, powiedzia�, �e mog� co najwy�ej liczy� na prac� przy ustawianiu w�zk�w w supermarkecie albo przy sprz�taniu o�lich g�wien w schronisku dla zwierz�t, bo spastyki nie lataj� rakietami, kt�re kosztuj� miliardy funt�w. Kiedy wspomnia�em o tym tacie, powiedzia�, �e Terry jest zazdrosny, poniewa� mam wi�cej od niego rozumu. G�upio, �e tak pomy�la�, poniewa� my ze sob� nie wsp�zawodniczymy. Ale Terry to g�upek, quod erat demonstrandum, czyli po �acinie �co nale�a�o udowodni�", inaczej m�wi�c, �co zosta�o dowiedzione". W przeciwie�stwie do Francisa nie jestem spastykiem, czyli dzieckiem spastycznym, i cho� raczej nie zostan� astronaut�, wybieram si� na uniwersytet i b�d� studiowa� matematyk� albo fizyk�, albo jedno i drugie (podw�jny fakultet), poniewa� lubi� matematyk� i fizyk� i jestem z nich bardzo dobry. A Terry nie p�jdzie na uniwersytet. Tata m�wi, �e pewnie sko�czy w wi�zieniu. Terry ma na r�ce wytatuowane serce przebite no�em. To, co napisa�em powy�ej, nazywa si� dygresj�, a teraz powr�c� do faktu, �e by� Dobry Dzie�. Poniewa� by� Dobry Dzie�, postanowi�em, �e spr�buj� ustali�, kto zabi� Wellingtona, bo Dobry Dzie� jest najlepszy na planowanie i realizowanie przedsi�wzi��. Kiedy powiedzia�em o tym Siobhan, odrzek�a: - B�dziemy dzisiaj pisa� opowiadania, mo�e wi�c opiszesz, jak znalaz�e� Wellingtona i zabrano ci� na posterunek. W�a�nie wtedy zacz��em pisa� t� ksi��k�. Siobhan obieca�a, �e pomo�e mi przy pisowni, gramatyce i przypisach. Mama umar�a dwa tygodnie p�niej. Nie odwiedzi�em jej w szpitalu, ale tata nosi� jej mn�stwo jedzenia od Marksa i Spencera. Twierdzi�, �e dobrze wygl�da i jej stan si� poprawia. Mama przesy�a�a mi pozdrowienia, a kartk� z �yczeniami powrotu do zdrowia trzyma�a na stoliku przy ��ku. Bardzo jej si� podoba�a. By�y na niej samochody. Wygl�da�a tak: Przygotowa�em j� z pomoc� pani Peters od plastyki. Narysowa�em samochodzik na kawa�ku linoleum, pani Peters wyci�a rysunek ostrym no�em, potem posmarowa�em linoleum tuszem i zrobi�em odbitki na papierze. Samochodziki s� dla- tego jednakowe, �e ten sam samochodzik odcisn��em na papierze 9 razy. Pomys� z powieleniem samochod�w podsun�a mi pani Peters. Spodoba� mi si�. Pomalowa�em samochodziki na czerwono, �eby mama mia�a Wy�mienity Dzie�. Tata powiedzia�, �e umar�a niespodziewanie na atak serca. - Na jaki atak serca? - spyta�em, bo mnie zaskoczy�. Mama mia�a dopiero 38 lat, a*ataki serca zdarzaj� si� zwykle starszym ludziom. Ona za� by�a bardzo aktywna, je�dzi�a na rowerze i jad�a zdrow� �ywno��, bogat� w b�onnik, ubog� w t�uszcze nasycone, tak� jak kurczaki, warzywa i muesli. Tata odpar�, �e nie wie, na jaki atak serca, i �e nie czas na zadawanie takich pyta�. Powiedzia�em, �e to pewnie by� t�tniak. Atak serca nast�puje wtedy, kiedy mi�nie serca obumieraj�, bo nie dop�ywa do nich krew. S� dwa g��wne rodzaje atak�w serca. Jeden to zator. Nast�puje wtedy, gdy skrzep krwi zatyka kt�re� z naczy� krwiono�nych doprowadzaj�cych krew do mi�ni serca. Przeciwdzia�a si� temu, za�ywaj�c aspiryn� i jedz�c ryby. Ten typ ataku serca nie wyst�puje u Eskimos�w, bo Eskimosi jedz� du�o ryb, a ryby przeciwdzia�aj� krzepni�ciu krwi. ale je�eli Eskimos mocno si� skaleczy, mo�e wykrwawi� si� na �mier�. T�tniak za� u�mierca wtedy, kiedy naczynie krwiono�ne p�ka i wyp�ywaj�ca z niego krew nie dociera do mi�ni sercowych. U niekt�rych t�tniaki pojawiaj� si� w os�abionym miejscu naczynia, jak na przyk�ad u pani Hardisty z domu numer 72 przy naszej ulicy, kt�ra mia�a os�abione naczynie krwiono�ne w szyi i umar�a tylko dlatego, �e mocno odwr�ci�a g�ow�, by zaparkowa� ty�em w�z. Mama mog�a jednak umrze� z powodu zatoru, poniewa� skrzepy krwi tworz� si� znacznie �atwiej, gdy si� le�y d�u�szy czas, dajmy na to, w szpitalnym ��ku. - Przykro mi, Christopherze, naprawd� mi przykro - powiedzia� tata. Ale przecie� nic nie zawini�. Potem przysz�a pani Shears i zrobi�a nam kolacj�. By�a w sanda�ach, d�insach i koszulce z surferem i s�owami WIND-SURFING i CORFU. Stan�a przy siedz�cym tacie, przytuli�a jego g�ow� do piersi i powiedzia�a: - Nie martw si�, Ed. Damy sobie z tym rad�. Po czym ugotowa�a nam spaghetti z sosem pomidorowym. A po kolacji zagra�a ze mn� w scrabble'a. Wygra�em 247 punkt�w do 134. Mimo �e tata zakaza� mi wtyka� nos w cudze sprawy, postanowi�em odnale�� morderc� Wellingtona. Dlatego, �e nie zawsze robi� to, co mi ka��. A to dlatego, �e kiedy kto� mi co� ka�e, to zwykle nie ma to sensu i wprowadza zam�t. Na przyk�ad, ludzie cz�sto m�wi� �Cicho b�d�", ale nie m�wi�, jak d�ugo trzeba by� cicho. Albo stoi tabliczka z napisem NIE DEPTA� TRAWY, cho� powinien on brzmie� NIE DEPTA� TRAWY WOKӣ TABLICZKI albo NIE DEPTA� TRAWY W TYM PARKU, bo przecie� wsz�dzie jest mn�stwo trawy, po kt�rej wolno chodzi�. Ponadto ludzie stale �ami� zasady. Na przyk�ad, tata w strefie ograniczenia pr�dko�ci do 30 mil na godzin� cz�sto jedzie szybciej, czasem prowadzi po wypiciu alkoholu, a w furgonetce nie zapina pas�w bezpiecze�stwa. Biblia m�wi �Nie zabijaj", a przecie� by�y krucjaty, dwie wojny �wiatowe, wojna w Zatoce i we wszystkich tych wojnach chrze�cijanie zabijali ludzi. Poza tym nie wiem, co tata ma na my�li, kiedy m�wi �Nie wtykaj nosa w cudze sprawy", poniewa� nie wiem, o jakie �cudze sprawy" mu chodzi, bo mam do czynienia z wieloma lud�mi - w szkole, w sklepie, w autobusie - a jego praca polega na wchodzeniu do cudzych dom�w i naprawianiu bojler�w oraz ogrzewania. Wszystko to s� cudze sprawy. Siobhan to rozumie. Kiedy m�wi mi, �ebym czego� nie robi�, dok�adnie t�umaczy, czego mam nie robi�. I to mi si� podoba. Kiedy� na przyk�ad powiedzia�a: - Nie wolno ci uderzy� Sary, Christopherze, ani r�k�, ani jakimkolwiek przedmiotem. Nawet gdyby uderzy�a ci� pierwsza. Gdyby uderzy�a ci� drugi raz, odsu� si� od niej, sta� spokojnie, odlicz od 1 do 50, a potem przyjd� do mnie i powiedz, co zrobi�a, albo powiedz o tym komu� innemu z personelu. A kiedy indziej: - Je�eli zechcesz si� pohu�ta�, a hu�tawki b�d� zaj�te przez innych, to nie wolno ci nikogo spycha�. Musisz najpierw spyta�, czy mo�esz si� pohu�ta�. A potem zaczeka�, a� kto� zejdzie z hu�tawki. Ale kiedy inni m�wi�, czego nie wolno robi�, sami nie stosuj� si� do tego. Dlatego ja sam decyduj�, co zrobi�, a czego nie. Tamtego wieczoru zaszed�em do domu pani Shears, zapuka�em do drzwi i zaczeka�em, a� otworzy. Kiedy otworzy�a, trzyma�a w r�ku kubek z herbat�, na nogach mia�a pantofle z owczej sk�ry i oderwa�em j� od ogl�dania quizu, bo z telewizora dosz�y mnie g�o�ne s�owa: �Stolic� Wenezueli jest: a) Maracas. b) Caracas, c) Bogota czy d) Georgetown". Wiedzia�em, �e oczywi�cie Caracas. - Nie mam ochoty ci� teraz ogl�da�, Christopherze - powiedzia�a. - Nie zabi�em Wellingtona. - Co tutaj robisz? � spyta�a. - Przyszed�em, �eby powiedzie� pani, �e nie zabi�em Wellingtona. Chc� znale�� jego morderc�. Troch� herbaty z kubka wyla�o si� na dywan. - Czy wie pani, kto zabi� Wellingtona? Nie odpowiedzia�a na moje pytanie. - Do widzenia, Christopherze - odpar�a i zamkn�a drzwi. Postanowi�em wszcz�� �ledztwo jak prawdziwy detektyw. Wiedzia�em, �e mnie obserwuje i czeka, a� odejd�, bo przez matow� szyb� w drzwiach widzia�em, jak stoi w holu. Ruszy�em wi�c �cie�k�, wyszed�em z ogrodu, a potem si� odwr�ci�em. Ju� nie by�o jej w holu. Upewni�em si�, czy nikt mnie nie obserwuje, przelaz�em przez murek, po czym trzymaj�c si� �ciany domu, dotar�em do ogrodu na ty�ach i do szopy, w kt�rej pani Shears trzyma�a narz�dzia ogrodnicze. Poniewa� szopa by�a zamkni�ta na k��dk�, nie mog�em wej�� do �rodka i dlatego podszed�em do okienka z boku. Dopisa�o mi szcz�cie. Dojrza�em przez okienko wid�y wygl�daj�ce dok�adnie jak te, kt�re stercza�y z Wellingtona. Le�a�y na �awie przy oknie. Oczyszczono je, bo na z�bach nie by�o �lad�w krwi. Dostrzeg�em te� inne narz�dzia: szpadel, grabie i specjalne d�ugie no�yce u�ywane do �cinania ga��zi, kt�rych trudno dosi�gn��. Ich r�czki by�y z identycznego zielonego plastiku jak uchwyt wide�. Znaczy�o to, �e wid�y nale�� do pani Shears. Z drugiej strony, m�g� to by� �fa�szywy trop", czyli zmy�ka prowadz�ca do b��dnego wniosku, albo co�, co wygl�da na trop. ale nim nie jest. Zada�em sobie pytanie, czy przypadkiem pani Shears sama nie zabi�a Wellingtona. Ale gdyby to zrobi�a, czemu mia�aby wypada� z domu, krzycz�c: �Cholera jasna, co� ty zrobi� mojemu psu?!". Uzna�em wi�c, �e pani Shears zapewne nie zabi�a Wellingtona. Oraz �e morderca zabi� go prawdopodobnie jej wid�ami. Poniewa� za� szopa by�a zamkni�ta na k��dk�, oznacza�o to, �e morderca mia� do niej klucz albo �e pani Shears nie zamkn�a szopy, lub �e zostawi�a wid�y gdzie� w ogrodzie. Us�ysza�em jaki� szelest, odwr�ci�em si� i zobaczy�em pani� Shears. Sta�a na trawniku i patrzy�a. - Sprawdza�em, czy w szopie s� wid�y - powiedzia�em. � Je�eli zaraz st�d nie odejdziesz, wezw� policj� � odpar�a. Wr�ci�em do domu. W domu powiedzia�em �cze��" tacie, wszed�em na g�r� i nakarmi�em mojego szczura Toby'ego. Czu�em si� szcz�liwy, bo zosta�em detektywem, kt�ry rozwi�zuje zagadki. Kiedy umar�a mama, pani Forbes w szkole powiedzia�a mi, �e posz�a do nieba. Powiedzia�a tak dlatego, �e jest bardzo stara i wierzy w niebo. Poza tym chodzi w spodniach od dresu, bo, jak twierdzi, s� wygodniejsze od zwyk�ych spodni. Jedn� nog� ma nieco kr�tsz� od drugiej z powodu wypadku motocyklowego. Kiedy mama umar�a, wcale nie posz�a do nieba, bo nieba nie ma. M�� pani Peters, kt�ry jest wikarym i m�wi si� o nim wielebny Peters, czasem przychodzi do naszej szko�y na rozmowy. Spyta�em go, gdzie jest niebo. - Nie w naszym wszech�wiecie - odpar�. - Jest w ca�kiem innym miejscu. Kiedy wielebny Peters nad czym� my�li, czasem dziwnie cmoka j�zykiem. Poza tym pali papierosy, kt�re czu� w jego oddechu, co mi si� nie podoba. Powiedzia�em, �e poza wszech�wiatem nie ma nic, nie ma �adnego ca�kiem innego miejsca. Cho� mog�oby takie by�, gdyby si� przesz�o przez czarn� dziur�, ale czarna dziura jest tak zwan� �osobliwo�ci�", co oznacza, �e nie spos�b stwierdzi�, co jest po jej drugiej stronie, poniewa� w czarnej dziurze panuje tak ogromna grawitacja, �e nie mog� jej pokona� nawet fale elektromagnetyczne, takie jak �wiat�o, a to w�a�nie one dostarczaj� nam informacji o bardzo odleg�ych rzeczach. Gdyby wi�c niebo znajdowa�o si� po drugiej stronie czarnej dziury, to zmar�ych, �eby tam dotarli, trzeba by wystrzela� w przestrze� rakietami, a przecie� si� ich nie wystrzela, bo kto� by to zauwa�y�. S�dz�, �e ludzie wierz� w niebo, poniewa� nie lubi� �mierci i chcieliby �y� dalej, nie podoba im si� my�l, �e kto� wprowadzi si� do ich domu i wyrzuci ich rzeczy do �mieci. - No c� - rzek� wielebny Peters � kiedy m�wi�, �e niebo jest poza naszym wszech�wiatem, pos�uguj� si� tylko pewnym wyra�eniem. Oznacza ono, �e s� z Bogiem. - Ale gdzie jest B�g? - spyta�em. Na co wielebny Peters odpar�, �e porozmawiamy o tym kiedy indziej, gdy b�dzie mia� wi�cej czasu. A prawda wygl�da tak, �e po �mierci m�zg przestaje pracowa�, a cia�o gnije, tak jak kr�lik, kt�rego pochowali�my w ziemi na ty�ach ogr�dka. Wszystkie cz�steczki jego cia�a rozpad�y si� w inne cz�steczki, wnikn�y w ziemi�, w ro�liny i zosta�y zjedzone przez robaki. Je�eli za 10 lat odkopiemy to miejsce, znajdziemy sam szkielet. A za 1000 lat nie b�dzie nawet szkieletu. Nic strasznego si� nie sta�o, bo teraz kr�lik sta� si� cz�ci� kwiat�w, jab�oni i krzaka g�ogu. Niekiedy umar�ych wk�ada si� do trumien, a wtedy bardzo d�ugo nie mieszaj� si� z ziemi�, do czasu a� drewno, z kt�rego zrobiona jest trumna, zgnije. Ale mam� skremowano. To znaczy w�o�ono j� do trumny, spalono, zmielono, zamieniono w popi� i dym. Nie wiem, co si� sta�o z tym popio�em, nie spyta�em o to w krematorium. poniewa� nie poszed�em na pogrzeb. Ale dym wylatuje przez komin w g�r�. wi�c kiedy czasem patrz� w niebo, my�l�, �e s� tam gdzie� cz�steczki mamy - mo�e w chmurach nad Afryk� albo nad Antarktyd�, mo�e spadaj� z deszczem w lasach tropikalnych w Brazylii albo gdzie indziej ze �niegiem. Nast�pnego dnia by�a sobota, a w soboty nie ma specjalnie co robi�, chyba �e tata zabierze mnie nad jezioro na ��dki albo do centrum ogrodniczego. Ale w t� sobot� Anglia gra�a w pi�k� no�n� z Rumuni�, co znaczy�o, �e nigdzie nie pojedziemy, poniewa� tata chcia� obejrze� ten mecz w telewizji. Zdecydowa�em wi�c, �e zajm� si� �ledztwem. Postanowi�em popyta� ludzi mieszkaj�cych przy naszej ulicy, czy nie widzieli, kto zabi� Wellingtona, lub czy nie zauwa�yli w czwartek wieczorem czego� podejrzanego. Zazwyczaj nie rozmawiam z nieznajomymi. Nie lubi� z nimi rozmawia�. Nie z powodu szkolnych pogadanek �Nie wdawaj si� w rozmowy z obcymi", czyli na przyk�ad z nieznajomym, kt�ry cz�stuje s�odyczami albo proponuje przeja�d�k� samochodem, bo chce uprawia� seks. Tym si� nie przejmuj�. Gdyby dotkn�� mnie kto� obcy, uderzy�bym go. A bij� bardzo mocno. Na przyk�ad, kiedy uderzy�em Sar�, bo poci�gn�a mnie za w�osy, straci�a przytomno�� i zabrali j� do szpitala. Poza tym zawsze nosz� w kieszeni m�j szwajcarski scyzoryk wojskowy, wyposa�ony w pi�k�, kt�r� mo�na odci�� cz�owiekowi palce. Nie lubi� obcych, poniewa� nie lubi� ludzi, kt�rych nie znam. Trudno ich zrozumie�. To tak jak z pobytem we Francji, gdzie je�dzili�my czasem na wakacje pod namiot, kiedy �y�a mama. Nienawidzi�em tych wyjazd�w, bo w sklepach, w restauracjach i na pla�y nie mog�em nikogo zrozumie�, a to mnie przera�a�o. D�ugo przyzwyczajam si� do ludzi, kt�rych nie znam. Na przyk�ad, kiedy w szkole pojawia si� kto� nowy z personelu, nie rozmawiam z nim przez wiele tygodni. Obserwuj� go, dop�ki si� nie upewni�, �e nic mi z jego strony nie grozi. A potem zadaj� mu pytania, takie na przyk�ad: czy ma w domu zwierz�ta, jaki jest jego ulubiony kolor, co wie o wyprawach kosmicznych w ramach programu Apollo, jakim samochodem je�dzi, i prosz�, by narysowa� mi plan swojego domu. W ten spos�b go poznaj�. Potem mog� ju� przebywa� z nim w jednym pomieszczeniu i nie musz� go stale obserwowa�. Tak wi�c rozmowy z lud�mi mieszkaj�cymi na naszej ulicy by�y aktem odwagi. Ale �eby prowadzi� �ledztwo, trzeba by� odwa�nym, wi�c nie mia�em wyboru. Przede wszystkim sporz�dzi�em plan naszego odcinka ulicy, Randolph Street, kt�ry wygl�da tak: Potem upewni�em si�, �e mam w kieszeni szwajcarski scyzoryk wojskowy, wyszed�em i zapuka�em do drzwi domu numer 40, stoj�cego naprzeciwko domu pani Shears, z czego wynika�o, �e jego mieszka�cy mogli widzie� wi�cej ni� inni. Nazywali si� Thompsonowie. Drzwi otworzy� mi pan Thompson. Mia� na sobie koszulk� z napisem Piwo. Od 2000 lat pomaga brzydalom uprawia� seks - O co chodzi? - zapyta�. - Czy wie pan, kto zabi� Wellingtona? Nie patrzy�em mu w twarz. Nie lubi� patrze� ludziom w twarz, zw�aszcza nieznajomym. - A ty co� za jeden? - spyta� po kilku sekundach. - Christopher Boone spod numeru 36. Znam pana. Pan nazywa si� Thompson - powiedzia�em. - Jestem jego bratem. - Czy wie pan, kto zabi� Wellingtona? - A kto to jest ten Wellington, jak pragn� zdrowia? - spyta�. - Pies pani Shears. Pani Shears mieszka pod numerem 41. - Kto� zabi� jej psa? - Wid�ami. - Kurde! - Ogrodowymi - doda�em na wypadek, gdyby pomy�la�, �e pomyli�em wid�y z widelcem. - Wie pan, kto go zabi�? - Nie mam bladego poj�cia. - Czy w czwartek wieczorem nie zauwa�y� pan nic podejrzanego? - A po kiego ty si� tak wypytujesz, synu? - Chc� odkry�, kto zabi� Wellingtona, a poza tym pisz� o tym ksi��k�. - W takim razie �le trafi�e�, bo w czwartek to ja by�em w Colchester. - Dzi�kuj� panu - powiedzia�em i odszed�em. W domu numer 42 nikt nie otworzy� mi drzwi. Zna�em z widzenia ludzi, kt�rzy mieszkali pod numerem 44, ale nie wiedzia�em, jak si� nazywaj�. Byli czarni - pan, pani i dwoje dzieci, dziewczynka i ch�opiec. Drzwi otworzy�a mi pani domu. Na nogach mia�a buty podobne do wojskowych, a na przegubie d�oni 5 bransoletek ze srebrnego metalu, kt�re pobrz�kiwa�y. - Jeste� Christopher, prawda? - odezwa�a si�. Potwierdzi�em i spyta�em, czy wie, kto zabi� Wellingtona. Wiedzia�a, kim by� Wellington, wi�c nie musia�em jej wyja�nia�. S�ysza�a te�, �e go zabito. Spyta�em, czy w czwartek wiecz�r nie zauwa�y�a nic podejrzanego, co mog�oby naprowadzi� mnie na trop. - Na przyk�ad? - Kogo� obcego. Odg�os�w k��tni. Zaprzeczy�a. Postanowi�em wi�c �zmieni� kurs" i spyta�em, czy zna kogo�, kto chcia�by sprawi� przykro�� pani Shears. - Mo�e powiniene� porozmawia� o tym z ojcem - powiedzia�a. Wyja�ni�em, �e nie mog� spyta� o to ojca, gdy� prowadz� �ledztwo potajemnie, bo zakaza� mi wtyka� nos w cudze sprawy. - Pewnie mia� racj�, Christopherze - odpar�a. - A wi�c nie wie pani o niczym, co mog�oby stanowi� trop? -spyta�em. - Nie... B�d� ostro�ny, m�odzie�cze - doda�a po chwili. Zapewni�em, �e b�d� ostro�ny, podzi�kowa�em za pomoc i poszed�em do domu numer 43, s�siaduj�cego z domem pani Shears. Pod numerem 43 mieszka pan Wise i jego matka, kt�ra porusza si� na w�zku inwalidzkim. Pan Wise mieszka z ni� po to. �eby zabiera� j� do sklep�w i wsz�dzie wozi�. Drzwi otworzy� mi pan Wise. Cuchn�� potem, starymi ciastkami i pra�on� kukurydz�, czyli tak jak cuchnie kto�, kto bardzo dawno si� nie my�. jak w szkole cuchnie Jason, kt�ry ma biedn� rodzin�. Spyta�em pana Wise'a, czy wie, kto zabi� w czwartek wiecz�r Wellingtona. - Jasny gwint, do policji bior� coraz to m�odszych! - zawo�a� i roze�mia� si�. Nie lubi�, jak si� ze mnie �miej�, wi�c zrobi�em w ty� zwrot i odszed�em. Nie zapuka�em do drzwi domu pod numerem 38, kt�ry s�siaduje z naszym, bo jego mieszka�cy bior� narkotyki, a tata zabrania mi z nimi rozmawia�, wi�c nie rozmawiam. Wieczorami puszczaj� g�o�no muzyk� i kiedy czasem widz� ich na ulicy, boj� si�. Poza tym ten dom wcale nie nale�y do nich. Potem w ogrodzie przed domem numer 39, stoj�cym po drugiej stronie domu pani Shears, dostrzeg�em mieszkaj�c� tam starsz� pani�, kt�ra elektryczn� maszynk� przycina�a �ywop�ot. Nazywa�a si� pani Alexander. Mia�a psa. Jamnika. A poniewa� lubi�a psy, pewnie by�a dobra. Ale psa nie by�o w ogr�dku. Siedzia� w domu. Pani Alexander nosi�a d�insy i sportowe buty, w kt�rych starsi ludzie zwykle nie chodz�. D�insy by�y powalane b�otem. A buty firmy New Balance, z czerwonymi sznur�wkami. Podszed�em do pani Alexander i spyta�em: - Czy wiadomo pani co� o zabiciu Wellingtona? Wy��czy�a elektryczn� maszynk� do strzy�enia �ywop�ot�w. - Niestety, musisz to powt�rzy� - powiedzia�a. - Jestem przyg�ucha. - Czy wiadomo pani co� o zabiciu Wellingtona? - powt�rzy�em. - S�ysza�am o tym wczoraj - odpar�a. - Okropne. Okropne. - Czy wie pani, kto go zabi�? - Nie, nie wiem. - Kto� musi wiedzie�, bo ten, kto zabi� Wellingtona. wie przecie�, �e go zabi�. Chyba �e ten kto� jest szalony i nie wiedzia�, co robi. Albo cier