8650
Szczegóły |
Tytuł |
8650 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8650 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8650 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8650 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DOCENT BASSET
W sali operacyjnej panowa�a cisza, przerywana tylko weso�ym brz�czeniem much, przelatuj�cych od czasu do czasu w pobliskiej trupiarni.
Trzej asystuj�cy lekarze nie odrywali wzroku od spowitej w bia�e ca�uny postaci pacjenta, od kt�rej krwawo odcina�o si� wyodr�bnione pole operacyjne, atakowane wprawnymi r�kami docenta Basseta, ucznia i godnego nast�pcy s�ynnego profesora Wilczura.
- Wyj�tkowo du�e migda�ki - mrukn�� anetstezjolog, dr Kundelek, ostrz�c jednocze�nie na podr�cznym toczydle ig�� od jednoraz�wki, aby by�a gotowa do ewentualnej iniekcji.
- Siostro, kombinerki - warkn�� docent Basset spod maski, maj�cej zapobiega� tak rozpowszechnionemu w�r�d chirurg�w nawykowi oblizywania skalpela.
- A �eby ci� - doda�, mocuj�c si� z jakim� opornym �ci�gnem.
Nagle pu�ci�o z j�kiem jak urwana gumka od majtek, a chirurg usiad� w ka�u�y posoki, trzymaj�c w szczypcach krwawy och�ap.
Zabrzmia�y spontaniczne oklaski. Wsp�pracownicy podchodzili pragn�c u�cin�� d�o� mistrza, podczas gdy adiunkt, dr Wygrzmocony �lini� nitk�, aby nawlec ig�� i zaszy� blugocz�c� jeszcze ran�.
- A pudziesz - docent Basset �artobliwie przep�dzi� t�ustego szpitalnego kota, ci�gn�cego co� z kube�ka. Basset by� ju� bez maski, jego wspania�a, m�ska twarz �wieci�a od potu, ale w oczach wida� by�o rado�� z udanej operacji. �artowa� nawet z asystentk� �ci�gaj�c� po�atane, gumowe r�kawiczki:
- Znowu dwie �atki zosta�y w pacjencie, panno Franiu - m�wi� z humorem - a potem podczas rehabilitacji ozdrowie�cy si� skar��, �e co przysiad, to balonik!
- A z pana docenta to wieczny jajcarz - �mia�a si� Frania, czyli Franciszka Rucha�a, patrza�c rozkochanym wzrokiem na Basseta.
- �e jajcarz, to fakt - mrukn�� kwa�no adiunkt Wygrzmocony, przygl�daj�c si� rozwini�temu ju� z prze�cierade� pacjentowi.
Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Cisza zaleg�a sal�.
- �adne migda�ki mu pan wyci��... - b�kn�� z przek�sem anestezjolog.
- A sk�d mog�em wiedzie� - sumitowa� si� docent Basset. � Jak przyszed�em do sali, to pole operacyjne by�o ju� ods�oni�te, a reszta zas�oni�ta!
- Pewnie Walkowiak znowu si� upi� i u�o�y� pacjenta na odwyrtk� - podsun�a siostra prze�o�ona.
Dr Rucha�a podskoczy�a nagle i po dziecinnemu plasn�a d�o�mi:
- Wiem! Wszyjemy mu z powrotem i nawet nie zauwa�y!
- Akurat... - siostra prze�o�ona wskaza�a na sp�cznia�ego od prze�arcia kota, kt�ry siedz�c na oknie oblizywa� si� smakowicie.
- Ju� tam m�j Mruczu� �adnym podrobom nie przepu�ci! � doda�a z uznaniem, drapi�c czule za uchem spasionego bydlaka.
Tymczasem adiunkt Wygrzmocony, studiuj�cy od kilku chwil kart� pacjenta, z�apa� si� obur�cz za g�ow�:
- Panowie, czy wiecie kto to jest? To� to jest towarzysz Podno�nik!
- Obecny! - zawo�a� pacjent, siadaj�c na stole operacyjnym. - Co to jest? Gdzie ja jestem? O co walczymy? Dok�d zmierzamy? -dopytywa� si� g�upio, jak to zwykle bywa w pooperacyjnym szoku.
- O, widz�, �e ju� po zabiegu! - doda�, odzyskuj�c �wiadomo�� i zaraz te� wpad� w tonacj� swoich rozlicznych przem�wie�:
- Pragn��bym z tego miejsca - zacz�� - z�o�y� serdeczne, braterskie podzi�kowania naszej uspo�ecznionej s�u�bie zdrowia, s�u��cej sw� ci�k�, wyt�on� i ofiarn� prac� ludowi miast i wsi...
- A dlaczego ja tak cienko m�wi�? - zainteresowa� si� naraz.
- No c�... - wyja�ni� Basset, unikaj�c jego wzroku. - Migda�ki!
- To jak�e� ja teraz b�d� przemawia�? - zmartwi� si� towarzysz Podno�nik. - Chyba... - doda� z nadziej� - chyba, �e przejm� Referat Do Spraw Kontakt�w z ZSMP! Tam s� sami g�wniarze oko�o czterdziestki i przewa�nie jeszcze przed mutacj�!
Ale docent Basset nie s�ysza� ju� tych s��w, spieszy� bowiem do domu, gdzie czeka�a go rodzinna uroczysto��: imieniny jego pi�knej �ony, pani docentowej Jolanty Basset.
Obszerny hall w willi docentostwa Basset�w ton�� w dyskretnym p�mroku. Popo�udniowe s�o�ce, nisko ju� stoj�ce nad horyzontem, dociera�o tu tylko fragmentarycznie, przesiane przez wprawione w �cian� denka od butelek po koniakach, wr�czonych ongi� znakomite-
mu chirurgowi przez wdzi�czne wdowy. Pod�og� za�ciela� puszysty dywan, a �ciany pokryte by�y obrazami renomowanych malarzy, od Starowieyskiego po Krajewskiego. Zgodnie wisia�y tu obok siebie tak odleg�e tematycznie dzie�a, jak "Pizdozwierz 2-gi Numeryczny
z Katarynk�" i "Minister Berman ca�uj�cy Sieroty po Akowcach". W swoim klubowym fotelu siedzia� os�upia�y docent Basset i po raz nie wiadomo kt�ry odczytywa� znaleziony na marmurowym kominku list:
Drogi Mietku! Wiem, �e sprawiam Ci b�l sro�szy, ni� Ty zdo�a�e� sprawi� kt�rejkolwiek ze swych ofiar na stole operacyjnym, ale wreszcie przysz�a koza do woza. Odchodz� od Ciebie na zawsze!...
- Koza do woza! - prychn�� ur�gliwie chirurg. - Nigdy nie umia�a w�a�ciwie cytowa� przys��w!
Mo�e wyda Ci si� dziwne - czyta� dalej - �e porzucam dobrobyt, a nawet przepych, kt�rym otoczy�e� mnie jak �wi�ty Micha� diab�a. Nie wszystko jednak da si� przeliczy� na pieni�dze. Cz�owiek, dla kt�rego Ci� zostawi�am, potrafi zapewni� mi t� odrobin� ciep�a, tak potrzebnego ka�dej kobiecie, podczas gdy Ty karmi�e� mnie wy��cznie wznios�ymi dewizami. Odchodz� wi�c, zostawiam wszystko, czym mnie obdarzy�e� jak jak�� bur� suk�. Zabieram tylko te dewizy. Niegdy� Twoja - Jolanta.
- Zabiera tylko dewizy... - powt�rzy� odruchowo docent Basset, ocieraj�c �z� ze spuszczonego na kwint� nosa.
- Jak to zabiera dewizy? - wrzasn�� nagle i rzuci� si� otwiera� sejf, zamaskowany chytrze obrazem zatytu�owanym "Zielone �wiat�o dla rzemios�a", a przedstawiaj�cym n�dzarza, wieszaj�cego si� w celach samob�jczych na szyldzie w�asnego warsztatu. Stalowe
drzwiczki odskoczy�y ze zgrzytem, ujawniaj�c opustosza�e wn�trze.
- O�e� ty... - zawo�a� Basset pod adresem nieobecnej �ony. -Ja ci�...!
- Baba z wozu, koniom l�ej - odezwa� si� sentencjonalnie stoj�cy w progu wierny s�uga rodu Basset�w, magister polonistyki Bazyli Podgumowany, kt�rego znakomity chirurg zabra� kiedy� z zawodu nauczycielskiego, odkarmi�, zdezynfekowa�, odrobaczy� i zatrudni� w charakterze famulusa, pokoj�wki i palacza centralnego ogrzewania.
- Nie p�acta, panocku - doda� bezb��dn� gwar�, nabyt� podczas d�ugoletnich studi�w. - Pamb�k nierychliwy, ale sprawiedliwy, i tylko patse� jak onemu kurwisonowi dokopie z woleja. � Co rzek�szy uca�owa� dr��c� d�o� swego ukochanego chlebodawcy.
- Pies z ni� ta�cowa� - odrzek� docent, wysmarkuj�c si� jednocze�nie w pochylon� kornie g�ow� lokaja - stara to by�a fisharmonia i mocno zdezelowana...
- �e zdezelowana, to racja - zgodzi� si� s�uga. - No, ale pogra� jeszcze na niej sz�o... - doda� z u�miechem, jakby nagle sobie co� przypominaj�c.
- Ale dolary, dolary! - rozszlocha� si� znowu pan domu, wspomniawszy zagraniczne delegacje prze�yte o zimnej konserwie, ciu�ane z trudem dewizy i niewybredne �arty celnik�w na Ok�ciu, grzebi�cych mu bez �enady d�ugopisami gdzie popad�o w poszukiwa-
niu przemytu.
- Dolary wzi�a, ale wielmo�n� panienk� Simon� te� zabra�a, a zawsze� to jaka� ulga! - perswadowa� s�u��cy polonista.
- W�dki! - za��da� docent Basset, poniewa� jednak w�dka te� znikn�a, narzuci� na ramiona kosztowne futro z nutrii i poszed� w miasto, na wiatr, deszcz i poniewierk�...
W knajpie "Pierwiosnek" kipia�o �ycie. Za kontuarem kr�lowa� pot�ny jak wielkie piece Magnitogorska ajent Wincenty Jamoch�on, s�ynny ongi� zapa�nik i sztangista. Rozstawione nie bez smaku baterie r�nokolorowych w�dek otacza�y aureol� s�uszny w tre�ci,
chocia� opluty w formie napis "Alkohol szkodzi zdrowiu", pod kt�rym kto� dopisa� "...ale ratuje bud�et pa�stwa". W szklanej szafce widnia�y zw�oki �ledzia, omsza�e jajko na twardo i spory kawa�ek pasztetu, po kt�rym �azi� wywijaj�cy z rado�ci ogonkiem
du�y, z�ocisty gronkowiec.
Bli�ej wej�cia pousadzali si� urz�dnicy samorz�du terytorialnego, ch�epcz�c w po�piechu jakie� chude zupki, prze�ykaj�c zimny makaron i zerkaj�c ze strachem ku centrum sali, gdzie stoliki zaj�te by�y przez podziemie gospodarcze, drobnych rabusi�w, artyst�w estrady, prostytutki i zwyczajnych pijaczk�w. W k�cie skupia�a si� rozpoznawalna na pierwszy rzut oka konspira. Rysowano tam na bibu�kowych serwetkach wzory ulotek, wymieniano szeptem zbrodnicze wiadomo�ci i zerkaj�c znad podniesionych ko�nierzy puszczano z premedytacj� fa�szywe informacje, notowane skwapliwie przez siedz�cego opodal tajniaka, ucharakteryzowanego na zara�ona syfilisem konduktork� MPK.
- W�dki dla wszystkich - powiedzia� docent Basset, podchodz�c do kontuaru i rzucaj�c banknoty ozdobione wizerunkami naszych pierwszych monarch�w z linii piastowskiej.
- Jak dla wszystkich, to Szopen - burkn�� bufetowy, maj�c na my�li pi�� tysi�cy z�otych. Jednak kierownik orkiestry nie wyczu� intencji i zawo�a� z entuzjazmem: Tak jest, szefie, Szopena!
I zaraz te� zabrzmia�a Fantazja A-dur na tematy polskich pie�ni ludowych, opus 13-te, grana tym ch�tniej, i� muzycy byli bez wyj�tku pracownikami filharmonii dorabiaj�cymi sobie w wolnych chwilach i z najwi�ksz� niech�ci� naginali si� do knajpianego repertuaru, opartego g��wnie na popularnych rytmach hardrockowych.
- Jele�, jele�! - rozleg�y si� na sali �yczliwe g�osy i zaraz te� grono bywalc�w otoczy�o hojnego ofiarodawc�, klepi�c go przyjacielsko po ramionach, nied�wiadkuj�c si� z nim i zerkaj�c na p�katy portfel, z kt�rego wysup�ywa� coraz to nowe banknoty.
Basseta wzruszenie dusi�o w gardle. Wreszcie widzia� wok� siebie �ywych ludzi, a nie ich wy�onione w polu operacyjnym, okrutnie masakrowane narz�dy. Pi� bez umiaru, nie zauwa�y� nawet jak ulotni� si� gdzie� jego p�aszcz podszyty nutriami, jak z n�g �ci�gni�to mu buty, a z przegubu r�ki elektroniczny zegarek "Ma�adiec". Jego zamglony wzrok z trudem odr�nia� poszczeg�lne twarze, a przesz�o�� miesza�a mu si� z tera�niejszo�ci�.
- Jolanto.... dlaczego odesz�a�...? - be�kota�, wieszaj�c si� na szyi babci klozetowej. - O, i pan sekretarz Jaskiernik jest z nami! - wykrzykn�� na widok wisz�cego nad bufetem portretu Marii Konopnickiej na rok przed �mierci�, uwa�anego przez ajenta za zdj�cie ministra Nieckarza, zrobione przy okazji pierwszej komunii.
- A ty kto w�a�ciwie jeste�? - wypytywa� go Wincenty Jamoch�on, wiedz�c z do�wiadczenia, �e taka informacja bywa zazwyczaj bardzo przydatna nazajutrz, gdy ju� dochodzi do identyfikacji zw�ok.
- Ja jestem nikim... - zachrypia� chirurg. - Do dzi� by�em Bassetem, a teraz... Teraz wiesz, kto ja jestem?
- Jam wa� ko�ski! - tu roze�mia� si� tak okropnie, �e pobledli nawet wielokrotni recydywi�ci, i s�aniaj�c si� podszed� do drzwi.
- Jam wa� ko�ski! - zawo�a� jeszcze raz i wypad� w mrok ulicy,a za nim kilku jego nowych przyjaci�.
W ciemno�ciach zakot�owa�o si�, co� uderzy�o g�ucho, kto� j�kn��, zawrza�a kr�tka potyczka o �up, wreszcie wszystko ucich�o. I tylko z ust siedz�cego na kupie gnoju docenta Basseta po raz trzeci zabrzmia� szept:
- Jam... wa�... ko�ski...
Tu omdla� i leg� bezw�adnie obok butelki po piwie, kt�r� go przed chwil� og�uszono.
Oj, nabiega� si� tego dnia sie�ant Miziak, r�ce po �okcie urobi�, nogi do kolan uchodzi�, a tu ci�gle pi�trzy�y si� przed nim nowe zadania. Interweniowa� w spory rodzinne, zapobiega� b�jkom, wykrywa� bimbrownie i �ciera� nieprzyjazne napisy, albo neutralizowa� je przy pomocy drobnych poprawek, tak jak nauczono go na kursie, dopisuj�c na przyk�ad przed has�em "PRASA K�AMIE" � wyraz "AMERYKA�SKA".
Wreszcie usiad�, by napisa� raport dzienny, gdy wtem kapral Modliszka wprowadzi� jakiego� odra�aj�cego osobnika, ubranego tylko w krawat, kapelusz i podarte skarpetki.
- Kto� go podrzuci� na w�z staremu Kociorupie - wyja�ni� Modliszka. - Kociorupa wraca� z targu w Warszawie, gdzie sprzeda� kapust� i kupi� kolorowego "Rubina". Przyje�d�a do cha�upy, a tu zamiast "Rubina" ten facet.
- Kociorupa to pijaczysko - zastanowi� si� sier�ant - m�g� go kupi� w zamroczeniu zamiast "Rubina".... Zw�aszcza, �e go�� ma takie same kolory jak telewizor - doda�, przygl�daj�c si� sinym plamom, buraczkowym podbiegni�ciom i zielonym zastoinom widniej�cym na ciele nieznajomego.
- Jak si� nazywacie? - spyta�, k�ad�c przed sob� formularz przes�uchania.
- Jam wa� ko�ski... - j�kn�� przybysz.
- Jan Wa�ko�ski - zanotowa� sier�ant. - No, dobrze, powiedzcie nam teraz, Wa�ko�ski, gdzie was tak urz�dzono? Adresy, has�a, punkty kontaktowe? Krypto- i pseudonimy?
- Jolanta... - wymamrota� cicho nieszcz�nik, trz�s�c si� z zimna.
- Pseudonim "Jolanta"? - zapyta� Miziak. - M�wcie, m�wcie, Wa�ko�ski! Wiemy o was wi�cej ni� przypuszczacie! - doda�, mrugaj�c porozumiewawczo do kaprala Modliszki. Podejrzany zamilk� jednak i tylko szcz�ka� z�bami.
- Ech, pu�ci� by mu �wiat�o w oczy, jak na francuskich filmach kryminalnych... - rozmarzy� si� sier�ant. - Ale trzeba by co najmniej sze��dziesi�tk�, a nie jak�� g�wnian� czterdziestk�...
�ebym to ja mia� takie wyposa�enie jak porucznik Borewicz... -westchn�� z zazdro�ci�.
- A mo�e by zadzwoni� do Borewicza? - podsun�� Modliszka. � To ludzki facet, sw�j ch�op, on nawet wiejskiego milicjanta ma w powa�aniu!
- Racja - zgodzi� si� Miziak i podni�s�szy s�uchawk� telefonu, rzuci� w ni� zdecydowanie:
- Ewa wzywa zero siedem!
W mieszkaniu Borewicza zadzwoni� telefon.
- Co jest, kurwa? - roze�li� si� Borewicz, z�a��c z przystojnej prywaciary, kt�r� w�a�nie przes�uchiwa� i nawykowo zapinaj�c na go�ym ciele szelki z kabur� podpaszn� lewostronn�, kryj�c� w sobie mi�y ci�ar niezawodnej, oksydowanej dziewi�tki.
- A, to wy, Miziak! - powiedzia� �yczliwie. - Meldujcie szybko, bo mi opadnie!
- Mierzy opadanie krwinek w prob�wce, uczony z niego cz�owiek - wyja�ni� Miziak kapralowi, przys�aniaj�c r�k� s�uchawk�.
- Melduj� - zawo�a� s�u�bi�cie - �e mamy tu podejrzan� osob�, pseudo "Jolanta", ale nie chce nic gada�!
- Sam bym j� zbada�, ale nie mam, kurwa, czasu - odrzek� Borewicz, kt�ry jako sw�j ch�op pos�ugiwa� si� lu�nym j�zykiem dnia codziennego.
- W dodatku, kurwa, bezpartyjny jestem - doda� bez sensu, tak jak to robi� we wszystkich odcinkach serialu.
- To co mamy robi�? - zmartwi� si� sier�ant.
Borewicz parskn�� kr�tkim, m�skim �miechem.
- Powiem wam tylko sier�ancie, �e w ��ku ka�demu rozwi�zuje si� j�zyk! - i po�o�y� s�uchawk�, bo do jego sypialni dobija�a si� ju� nast�pna podejrzana, z�otow�osa trucicielka ze sto��wki w Zak�adach Produkcji Zabawek im. Feliksa Dzier�y�skiego.
- Modliszka! - rozkaza� sier�ant Miziak. - Ja wychodz�, a wy macie si� przespa� z zatrzymanym!
- Nigdy! - za�ka� kapral. - Dostan� od tego adidasa!
- W takim razie - zawyrokowa� po chwili namys�u Miziak -odprowad�cie go do starego Kociorupy. Jak go sobie kupi�, to niech si� teraz o niego martwi!
�ycie nie uk�ada�o si� staremu Kociorupie po r�ach. Rozku�aczony w 1952 i pozbawiony swoich hektar�w, sta� si� nagle biedniakiem wiejskim, a jako taki z entuzjazmem przyj�ty zosta� do Sp�dzielni Produkcyjnej imieniem Jakuba Szeli. �e za� by� pyskaty i obrotny, ju� wkr�tce sp�dzielcy okrzykn�li go swoim prezesem, dzi�ki czemu m�g� pousadza� krewnych i znajomych na wszystkich prominentnych stanowiskach w gminie. Zrobi� to za� tak konsekwentnie, �e podczas zebra� i rocznicowych akademii przy stole prezydialnym zasiada�a ca�a rodzina Kociorup�w, spogl�daj�c w�adczo sponad zielonego sukna na sk��bion� w �wietlicy reszt� ciemnego ludu. Rozpad sp�dzielni nie zaskoczy� do�wiadczonego kmiecia. Nachapa� ile si� da�o ze wsp�lnego inwentarza, okopa� w
swoich zabudowaniach i og�osi�, �e zak�ada gospodarstwo specjalistyczne, bardzo pod�wczas lansowane. Zaraz te� udzielono mu licznych kredyt�w, otoczono opiek� agro- i zootechniczn�, a nawet pewnego dnia odwiedzi� go kto� z najwy�szego szczebla, chodzi� po
obej�ciu, chwali� wybetonowane gumno i g�adzi� po p�owych g�owinach liczne rzekome wnuki Kociorupy, wypo�yczone przez niego za dwa metry ziemniak�w z pobliskiej ochronki. Podziwia� te� krowy, przywiezione z okolicznego PGR-u, tak ju� przywyk�e do ci�g�ego przerzucania z miejsca na miejsce, poklepywania i pozowania, �e na widok ekipy telewizyjnej same ustawi�y si� do zdj�cia. Dwie z nich leg�y nawet wdzi�cznie u st�p dygnitarza, dwie inne usiad�y na zadach po obu jego stronach, reszta za� stan�a w tle i
przechylaj�c wdzi�cznie mordy wpatrywa�a si� w obiektyw.
- Jaka� zmy�lna rasa! - zachwyca� si� prominent. - Czy to mo�e leghorny?
- Od razu �e�cie poznali - krzykn�� z udanym podziwem chytry Kociorupa. - A niech�e was dunder �wi�nie! - doda�, co bardzo spodoba�o si� go�ciowi, znu�onemu ju� nachalnym wazeliniarstwem swego dworu.
Wprawdzie w kilka miesi�cy p�niej dygnitarz �w wysadzony zosta� ze sto�ka, a wkr�tce posypali si� r�wnie� jego poplecznicy, ale zmian - hamowane po drodze gdzie si� da�o - nie dosz�y a� do szczebla gminy. Kociorupa jakby si� skuli�, do �adnych nowych organizacji nie wst�powa�, sk�adki gdzie trzeba p�aci�, tyle �e zacz�� naraz ucz�szcza� do ko�cio�a, pilnie uwa�aj�c by i tam si� w �adn� stron� nie wychyli�. Gdy wi�c podczas "Bo�e co� Polsk�"
ekstrema �piewa�a "racz nam wr�ci� Panie", za� aktyw Komitetu Gminnego molestowa� "pob�ogos�aw Panie", nasz Kociorupa dostawa� zwykle w tym miejscu ataku kaszlu, wprawiaj�c pods�uchiwaczy w os�upienie i wpuszczaj�c ich w kana�.
Reaganowskie restrykcje, tak dotkliwe dla wi�kszo�ci hodowc�w drobiu, tak�e umia� obr�ci� na swoj� korzy�� i ku og�lnemu zdumieniu sta� si� jedynym po obu stronach Oceanu Atlantyckiego cz�owiekiem, kt�remu to godne po�a�owania poci�gni�cie adminis-
tracji ameryka�skiej przynios�o wymierne korzy�ci. Proklamowa� mianowicie moratorium na sp�at� kredytu w banku sp�dzielczym, zwalaj�c ca�� win� na Bia�y Dom i uzasadniaj�c to tak dialektycznie, �e uzyska� nie tylko umorzenie d�ugu, ale i opini� swojego cz�owieka.
Do takiego to, pe�nego godno�ci i tradycji domostwa trafi� amnezjonowany docent Basset i jako nikomu nie znany Jan Wa�kowski zacz�� uczciwie pracowa� na misk� zupy i przygar�� jaglanej kaszy.
Siedzia� wi�c kiedy� na przyzbie i skroba� ziemniaki, gdy spocz�a przy nim na moment urodziwa Ka�ka Pyzdra, zatrudniona przy skubaniu pierza, pilnowaniu zacieru, nawil�aniu zbo�a, aby przy skupie mia�o lepsz� wag� i tym podobnych czynno�ciach,
nieobcych �adnemu polskiemu rolnikowi.
- Jak �yjeta, Wa�ko�ski? - spyta�a �yczliwie, bo polubi�a tego pracowitego, cichego przyg�upa.
- Ot, siedz� se i skrobi�... - odpar� zgodnie z oczywist� prawd�.
- Skrobiecie... - powt�rzy�a w zamy�leniu - skrobiecie... a mnie nie chc� wyskroba�, m�wi�, �e za p�no! - tu wybuchn�a spazmatycznym, dziewcz�cym p�aczem.
- Nie martw si�, Kasiu - zacz�� j� pociesza� i obejmowa� - co znaczy za p�no? Dla dobrego chirurga nigdy nie jest za p�no... - tu zacz�o mu si� co� przypomina�, majaczy�, konkretyzowa� w za�mionym umy�le, a� poczu� w sobie wiedz�, moc i ch�� dopomo�enia tej dziewczynie, wi�c przyciskaj�c j� i nawykowo badaj�c, zawo�a�:
- Jo ci� Ka�ka wyskrobia, �e i �ladu nie budzie!
- Dobrzy�ta - szepn�a z wdzi�czno�ci�, podnosz�c na niego ogromne b��kitne oczy - zajd� do was wieczorem, a teraz wyjmijta mi ju� palucha z rzyci, bo gospodyni czekaj�!
I z weso�ym pukni�ciem zerwawszy si� z uwi�zi, pobieg�a furkocz�c sp�dniczkami, a ubogi wyrobnik j�� wecowa� na kamieniu skrobaczk� do kartofli, obficie na ni� popluwaj�c.
Jak gmina d�uga i szeroka, wsz�dy z szybko�ci� wiatru rozesz�a si� wie�� o niezwyk�ych talentach wolnego najmity, �yj�cego na �askawym chlebie w Kociorupowym obej�ciu.
Z podziwem i nadziej� opowiadano sobie, jak to przyg�up Wa�ko�ski wyskroba� Ka�k� Pyzdrzank� tak galanto i b�yskawicznie, �e tu� po zabiegu dziewucha o w�asnych si�ach uciek�a w jedn� stron�, a potworny wyskrobek w drug� i to nie tylko za pr�g, ale
a� do miasteczka, gdzie pocz�tkowo dobija� si� do Stronnictwa Demokratycznego, za� za�atwiony odmownie poku�tyka� na plebani� i zatrudniony tam zosta� jako dzwonnik Quasimodo, kt�re to imi� - trudne do wym�wienia - prosty lud zaraz zmieni� na Kwasimord�, i bardzo s�usznie, bo mord� mia� w samej rzeczy rozkwaszon�. Zaraz te� ze wszystkich stron wyruszy�y wozy i w�zki, fury i furki, polonezy, maluchy, a nawet syreny wiejskiej biedoty i poci�gn�y het, precz drogami i bezdro�ami ku cha�upie Kociorup�w, a na ka�dym wozie stroskana matka lub ojciec zbola�y wie�li a to jak�� Marychn� leniw�, kt�rej - zgi�tej przy kopaniu ziemniak�w - nie chcia�o si� machn�� motyk� do ty�u, aby natr�ta
odp�dzi�, a to znowu� Jagn� roztargnion�, co graj�c w kucanego berka nie spoziera�a gdzie mianowicie kuca, a to wreszcie �atwowiern� Ma�go�k�, kt�ra czekaj�c ze zbo�em we wiatraku a� wiatr dmuchnie - sama nieopatrznie nadmucha� si� pozwoli�a.
Ksi�a grzmieli z kazalnic na zgorszenie, babki-znachorki zacz�y przymiera� g�odem, za� w szpitalu okr�gowym po raz pierwszy od dziesi�tk�w lat pojawi�y si� wolne ��ka, co wreszcie zwr�ci�o uwag� adiunkta Wygrzmoconego, od niedawna dyrektora tej prowincjonalnej lecznicy.
- Wiesz, Jolanto - m�wi� wieczorem do �ony - chyba zdrowotno�� w rejonie drastycznie wzros�a, bo ju� pacjenci nie le�� po korytarzach i mo�na przej�� such� nog�, nie �lizgaj�c si� w r�nych paskudztwach, jak to kiedy� bywa�o... My�l� - kontynuowa�- �e jest to rezultat mojej wyt�onej pracy, jak� podj��em od momentu, gdy w dow�d zaufania przeniesiono mnie na ten zaniedbany odcinek.
- W dow�d zaufania! - prychn�a pogardliwie Jolanta. - Ciebie wywalono na zbit� twarz z kliniki za to, �e� wywa�aszy� towarzysza Podno�nika jak s�jka za morze!
- To nie ja - pisn�� rozpaczliwie adiunkt, rozgl�daj�c si� czy kto nie s�yszy - to tw�j pierwszy m��, docent Basset!
- I owszem - zgodzi�a si� Jolanta - ale mia� tyle rozumu, �eby potem znikn��, a wi�c wszystko skrupi�o si� na tobie, jak kura na pieprzu... O, ja nieszcz�sna - zawo�a�a wpadaj�c w rozpacz mog�am �y� z Bassetem w szcz�ciu i dobrobycie, zamiast kisn�� na
tym zadupiu jak ma�pa w k�pieli!
Sprzeczk� przerwa�o przybycie sier�anta Miziaka.
- Witam, witam komendancie! - zawo�a� kordialnie Wygrzmocony, kt�ry stara� si� by� w dobrych stosunkach z przedstawicielami miejscowego establishmentu.
- Co dolega? - pyta� troskliwie.
-Zreszt� nic nie m�wcie, stary praktyk z samego wygl�du potrafi postawi� diagnoz�... Cera nie�wie�a, oddech te�, wzrok os�upia�y... Przepracowanie, co?
- To swoj� drog� - zgodzi� si� Miziak, kt�ry w�a�nie przed chwil� zneutralizowa� wypisan� na szpitalnym murze nielegaln� nazw� nieistniej�cego zwi�zku zawodowego "Solidarno��" dopisuj�c do niej wyrazy "...z walcz�cymi narodami Afryki i Azji, to nasz
patriotyczny obowi�zek".
- Ale ja nie w tej sprawie! - dorzuci� szybko w obawie przed terapi� adiunkta, kt�ra ju� niejednego pacjenta wyprawi�a na cmentarz komunalny.
- Nie? A to szkoda, bo mam tu w�a�nie nowy ameryka�ski lek "The Polopiryna", na pewno postawi�by was na nogi!
- Panie Wygrzmocony - szepn�� konfidencjonalnie sier�ant. -Kto� robi panu ko�o pi�ra...
- Jak to ko�o pi�ra? - zaniepokoi� si� uczony. - Mo�e ko�o biura? - zapyta� z nadziej� w g�osie, bo ko�o jego biura funkcjonowa�a jedyna w szpitalu ubikacja, do kt�rej ustawia�y si� kolejki pacjent�w, nie zawsze panuj�cych nad zwieraczami po percepcji czterosuwowej spr�arkowej lewatywy, b�d�cej darem bu�garskiej s�u�by zdrowia dla bratniego okr�gu.
- Ko�o pi�ra powiadam, to znaczy, �e kto� panu odbiera pacjent�w - i sier�ant Miziak zreferowa� poblad�emu z wra�enia lekarzowi sytuacj�, jaka wywi�za�a si� w gminie na odcinku troski o powszechn� zdrowotno��.
- Sier�ancie - rzek� z determinacj� docent Wygrzmocony -jedziemy do starego Kociorupy... Czy macie przy sobie nakaz aresztowania in blanco?
- Mam swoj� pa�k� - odpar� wymijaj�co Miziak, postanawiaj�c sprawdzi� wieczorem w s�owniku wyraz�w obcych, co to znaczy "in blanco".
Tymczasem Jan Wa�ko�ski, nie�wiadom burzy zbieraj�cej si� nad jego g�ow�, czyni� nast�pny krok w swojej powt�rnej karierze, a to za spraw� polowania odbywaj�cego si� w Puszczy Gminnej im. Marii Rodziewicz.
Gmina, kt�r� opisujemy, po�o�ona peryferyjnie, od kilku dziesi�tk�w lat by�a terenem zsy�ki dla r�nych wybitnych ongi� postaci, kt�re na kolejnych etapach powylatywa�y ze stanowisk i tutaj, w ciszy i spokoju, do�ywa�y swych dni, nie dr�czone widmem odpowiedzialno�ci za swoje niegdysiejsze poczynania. Doroczne polowanie zgromadzi�o ich wszystkich - zgrzybia�ych zwolennik�w sanacji, prostodusznych autor�w b��d�w i wypacze�, zgrzebnych entuzjast�w ekonomiki bod�cowej, niefrasobliwych po�yczkobiorc�w i dzieci�co naiwnych teoretyk�w finlandyzacji. Stary le�niczy Bazyli Dwurura ustawia� ich w�a�nie na stanowiskach strzeleckich, wywo�uj�c kolejno nazwiskami i tytu�ami, na kt�re byli ogromnie uczuleni.
- Pan podkomorzy katowicki na stanowisko trzecie! � zabrzmia� jego puszcza�ski, surowy bas.
- I znowu na stanowisku... - rozmarzy� si� podkomorzy, wspomniawszy nie tak zn�w dawn� przesz�o��.
- Pan miecznik rzeszowski, prosimy na ambon�! � komenderowa� le�niczy.
- A czy nie mo�na by na m�wnic�? - spyta� szeptem miecznik. -Obawiam si�, �e m�j pobyt na ambonie m�g�by wywo�a� nieprzyjazny komentarz w stolicy...
- Akurat w stolicy nie maj� wi�kszych k�opot�w! - mrukn�� sarkastycznie profesor Mieczys�aw R�opola�ski, przebywaj�cy na prowincji od marca 1968, zwracaj�c sw�j egzotyczny profil ku by�emu dzia�aczowi PSL-u, Bonifacemu Kant-Gwizdkowi.
- A odpierdulta �e� si� wszyscy ode mnie! - odrzek� zgry�liwie
Kant - Gwizdek, �aduj�c kwart� prochu star� odtylc�wk�, z ameryka�skich jeszcze zrzut�w.
Przedwojenny wojewoda pi�ski, wybrany jednog�o�nie marsza�kiem szlachty, da� znak ch�rowi w�o�cia�skiemu, kt�ry buchn�� star�, my�liwsk� pie�ni�: - Pojedziemy na ��w, na ��w, towarzyszu m�j... - narodow� w formie i jak�e aktualn� w tre�ci.
- Nagonka ruszaj! - rozkaza� marsza�ek szlachty.
- Nie nagonka, jeno naganka! - sprostowa� szybko le�niczy widz�c, �e niekt�rzy szczeg�lnie do�wiadczeni dzia�acze daj� dyla w krzaki.
Zaraz te� rozleg�o si� srogie �omotanie, gwizdy i krzyki, a wreszcie t�tent nadbiegaj�cej zwierzyny.
- Jaka� gruba sztuka przesiek� idzie - szepn�� Bazyli Dwurura, przyk�adaj�c ucho do ziemi - chyba prosto na pana ministra Podmamu�k�!
Minister Podmamu�ka, stary wyjadacz z epoki propagandy sukcesu, podni�s� bro� do oka, ale zaraz opu�ci� j� z niesmakiem:
- Sama drobnica - mrukn��.
Jako� istotnie, z g�szczu wypad�o najpierw kilku bimbrownik�w, potem niewielki zast�p harcerzy, a wreszcie spory t�umek zbieraczy runa le�nego. Wszystko to przemkn�o z piskiem i kwikiem pod nogami my�liwych i pogna�o do wyraju, mi�dzy Czarcim Uroczyskiem a PGR-owskimi ugorami, aby znikn�� jak ta efemeryda w proboszczowskim sadzie. I znowu nasta�a cisza, przerywana tylko pohukiwaniem naganiaczy.
- Og�lna klapa... - odezwa� si� z ambony miecznik rzeszowski, spogl�daj�c na le�niczego. Ten, w ostatecznej desperacji, przypomnia� sobie naraz ostatni� powie�� pana Nienackiego, kt�r� przypadkiem w jakim� periodyku czyta�, i wzorem bohatera tej powie�ci, r�wnie� le�nika, wpad� do cha�upy, wyci�gn�� z niej swoj� star� i zadar�szy jej sp�dnic� ukaza� struchla�ej puszczy szpakowate, sinawe i nie�le ju� obwis�e �ono. Na ten widok spomi�dzy drzew zacz�y wyskakiwa� a to rude listy, a to p�owe wilczyska, a to szczeciniaste dziki, aby pop�dzi� w panice prosto pod ziej�ce ogniem strzelby. Wtem baba pierd�a - wtedy za� do ucieczki run�y mocarne nied�wiedzie i �osie rosochate, i gigantyczne �ubry, a nawet jaki� SS-man, od wojny si� jeszcze kryj�cy, wylecia� z g�szczu z rozpaczliwym krzykiem "hilfe, hilfe" i dobieg�szy a� do komisariatu, podda� si� kapralowi Modliszce.
W og�lnym zamieszaniu i totalnej palbie pad� te�, jak to zazwyczaj bywa, jeden kierowca s�u�bowej wo�gi i kilkoro ze s�u�by, ale �artom i �miechom nie by�o ko�ca, a� do momentu, gdy w�r�d towarzystwa rozesz�a si� hiobowa wie��: ambasador Bamboko Kikujuranion...
W samej rzeczy, egzotyczny �w go�� le�a� bezw�adnie na trawie, a zdrowa czer� jego policzk�w przybiera�a z wolna barw� popio�u.
- Doktora, doktora! - rozleg�y si� krzyki.
- Ani mi si� wa�cie! - zawo�a� autorytatywnie marsza�ek szlachty. - Ju� tam adiunkt Wygrzmocony nie da mu �adnej szansy. Ot, wezwa� by lepiej onego cudownego przyg�upa, kt�ren praktykuje w cha�upie starego Kociorupy!
- �wi�te s�owa pana marsza�ka - powt�rzy� stary le�niczy.
-Kopnijta no si� ch�opaki i sprowad�ta tu migiem Jana Wa�ko�skiego.
- Ale �e� pan przywali� temu Murzynowi - m�wi� z podziwem stary Kociorupa, cz�stuj�c niuchem tabaki by�ego ministra Podmamu�k�.
Siedzieli obaj przed drzwiami izby, w kt�rej znachor Jan Wa�ko�ski walczy� o �ycie ambasadora Bamboko Kikuju.
- A bo wyszed� prosto na mnie... - t�umaczy� si� Podmamu�ka. - A �e akurat wczoraj w telewizorze m�wili, �e nale�y bi� Murzyn�w, wi�c do�o�y�em mu w ostatniej chwili kolb� przez plecy...
- W telewizorze podano dwie wiadomo�ci - t�umaczy� mu cierpliwie Kociorupa - jedn� krajow�, �e nale�y oszcz�dza�, drug� zagraniczn�, �e Amerykanie bij� Murzyn�w.
- No, patrz pan, a ja zrozumia�em, �e Amerykanie oszcz�dzaj�, a Murzyn�w nale�y bi�... Oj, dadz� mi teraz �upnia, jak ambasador odkorkuje!
Kociorupa u�miechn�� si� pob�a�liwie:
- A kto si� o niego upomni? Przecie� ten afryka�ski rz�d, kt�ry go desygnowa�, ju� dawno zosta� strawiony.
- Rozumiem... - kiwn�� g�ow� Podmamu�ka - strawi�y go wewn�trzne sprzeczno�ci okresu postkolonialnego, uczyli nas tego na pomaturalnych kursach doktoranckich.
- Sprzeczno�ci te� - potwierdzi� Kociorupa - ale g��wnie strawi�a go, po uprzednim zreszt� zjedzeniu, nast�pna ekipa rz�dz�ca, bardzo post�powa nawiasem m�wi�c, pod kierownictwem sier�anta Makaku Nastyku.
- Pok�j temu domowi! - zabrzmia�o od furtki, i do obu rozm�wc�w podszed� niem�ody ju� duchowny w wyszarza�ej sutannie.
- Witajcie, ojcze Chudzielaku! - odrzek� z szacunkiem Kociorupa, zastanawiaj�c si� w duchu, na co zacny kap�an tym razem kwestuje, je�eli we wsi stoj� ju� trzy ko�cio�y.
- Podobno macie w obej�ciu konaj�cego poganina? - zaszemra� ojciec Chudzielak.
- Konaj�cego poganina to za du�o powiedziane - opar� stary rolnik - ale pobitego Murzyna i owszem. Je�eli ksi�dz chce go ochrzci�, to my z panem ministrem Podmamu�k� ch�tnie go przytrzymamy, �eby nie wierzga�.
- O Jezu, Jezu! - rozleg� si� nagle rozpaczliwy wrzask z cha�upy.
- Nawr�cony! - zawo�a� naiwnie ojciec Chudzielak, sk�adaj�c d�onie do modlitwy.
- Et - machn�� r�k� Kociorupa - u Wa�ko�skiego wszyscy pacjenci tak wrzeszcz�, wierz�cy i niewierz�cy, partyjni i bezpartyjni!
- Nie moja to wprawdzie sprawa - rzek� Podmamu�ka, mierzwi�c nerwowo szpakowat� czupryn�, przystrzy�on� na je�yka z lat siedemdziesi�tych - ale ja bym tak znowu� nie chrzci� ka�dego kto podleci, bo potem cz�owiek nie wie czy trafi� do ko�cio�a czy dajmy na to do arki Noego. Ja tam jestem stary ateista i �wiatopogl�du swego nie zmieni�, tak mi dopom� B�g, ale jak w niedziel� zamiast ksi�dza proboszcza wy�azi na kazalnic� ten ca�y profesor R�opola�ski, z takim prosz� pana nosem i zaczyna bluzga� na parti�, kt�ra go wykarmi�a w�asnym cyckiem, to mnie za przeproszeniem szlag nag�y trafia, albowiem w Pi�mie powiedziano, i� wszelka w�adza dana jest od Boga, a byt okre�la �wiadomo��! -zako�czy� stanowczo i splun�� na gumno.
- Wszystko to nasi bli�ni - szepn�� ob�udnie Chudzielak, kt�ry jako kap�an starej daty sam krzywo patrzy� na wszelkie innowacje w Ko�ciele, a zw�aszcza na prelekcje polityczne r�nych neofit�w i wyst�py artyst�w, a ju� szczeg�lnie artystek, znanych ongi� szeroko z hulaszczego, a nawet rozpustnego trybu �ycia.
Wtem drzwi skrzypn�y i stan�� w nich Jan Wa�ko�ski, skrwawiony, ale radosny.
- Uda�o si� - rzek�, odpowiadaj�c na chaotyczne pytania - chocia� nie�atwo by�o, gdy� pan minister Podmamu�ka bardzo silnie kontuzjowa� pana ambasadora Kikuju w okolic� ko�ci ogonowej.
- A nie w dup�? - zdziwi� si� minister.
- To� to na jedno wychodzi! - parskn�� g�o�nym �miechem Kociorupa.
- Niezupe�nie - wyja�ni� znachor - poniewa� pan Bamboko Kikuju ma t� ko�� ogonow� ponadprzeci�tnej d�ugo�ci, dodajmy �e chwytn�, wi�c uszkodzenie jej mog�oby si� �le sko�czy�.
- To z ostatniego namaszczenia nici? - skrzywi� si� ojciec Chudzielak. - Chrzest tak�e si� nie odby�, no to jestem nie�le do ty�u... - i rozsierdzony duszpasterz pobieg� na plebani�,
podj�wszy niechrze�cija�skie postanowienie odegrania si� przynajmniej na dzieciach notabli, kt�re przysy�ano masowo na lekcje religii, a to g��wnie ze strachu przed miejscow� opini� publiczn�, m�k� piekieln� i pom�wieniem o sprzyjanie pieriestrojce.
Adiunkt Wygrzmocony gryz� palce w bezsilnej w�ciek�o�ci. Jego akcja, maj�ca na celu eliminacj� k�opotliwego konkurenta, spali�a na panewce. Znachor Wa�ko�ski z dnia na dzie� zyskiwa� na znaczeniu, leczy� dostojnik�w ju� nie tylko gminnych, ale i wojew�dzkich, staj�c si� dla Wygrzmoconego nieosi�galnym obiektem zawodowej nienawi�ci.
Pi�kna pani Jolanta dolewa�a oliwy do ognia:
- Ach, ty fujaro - m�wi�a - ty ofermo �yciowa, ty flimono zagwazdrana! Byle znachor zabra� ci ca�� praktyk�, jak diab�u ogarek. W domu bieda i g��d, a� mnie w do�ku ssie, jak kruk krukowi, a przecie� przy ka�dym innym m�u mog�abym mie� te wszystkie bogactwa! - Tu wskaza�a dramatycznym ruchem usytuowany naprzeciwko ich mieszkania Gminny Dom Towarowy, na wystawach kt�rego pi�trzy�y si� �a�cuchy dla kr�w, odkurzacze dla m�odych ma��e�stw i - wprowadzone ostatnio - prezerwatywy wielokrotnego u�ytku dla starych konkubinat�w.
- Temu Wa�ko�skiemu ca�kiem si� we �bie przewr�ci�o - ci�gn�a, nie bior�c pod uwag�, �e m�� bliski jest zawa�u.
- Ty wiesz, �e on odm�wi� wyjazdu za granic�?
- To zale�y za kt�r� granic�... - mrukn�� sceptycznie adiunkt.
- Za afryka�sk�! Ten wyleczony Murzyn zaproponowa� mu kontrakt dolarowy w Gugumayaya, a Wa�ko�ski mu na to pokaza�, gdzie si� zgina dzi�b pingwina. Tak, tak, niedaleko pada jajo m�drzejsze od kury!
- Dolarowy kontrakt... odm�wi�... chyba pijany albo wariat -m�wi� sam do siebie Wygrzmocony - wariat, na pewno wariat! A je�eli wariat, to ju� ja go dostan�!
I trzasn�wszy drzwiami pobieg� za�atwi� ��te papiery dla konkurencji. Posz�o to �atwiej ni� przypuszcza�, poniewa� nikt we wrogim obozie nie oczekiwa� ataku z tej w�a�nie strony. Ordynator szpitala psychiatrycznego im. prof. Krasi�skiego, doktor hab. Sebastian Cyco� natychmiast wys�a� karetk�, kt�ra na sygnale dostarczy�a zwi�zanego znachora i postawi�a go przed komisj� lekarsk�.
- Dzie� dobly, panie Wa�ko�ski! - zawo�a� dr Cyco�, maj�cy zwyczaj wylewnego witania swoich pacjent�w, aby ich o�mieli�.
- Co tam nowego? Kuku na muniu? Do Aflyki nie pojecha�a za dularki, fiksum dyrdum?
- A nie - odrzek� stanowczo delikwent - i nie pojad�, bo tu mi dobrze w kraju rodzinnym!
"Wariat" - zapisali jednocze�nie dwaj pozostali cz�onkowie komisji, psychiatra dr Wys�odek i psycholog mgr Barbara Felga.
- Czy pacjent nie onanizowa� si� swego czasu dzieckiem w kolebce? - spyta� dr Cyco�, obarczony predylekcj� do g�rnolotnych wyra�e�, zapo�yczonych z literatury.
- Dzieckiem nigdy - odpar� prostodusznie Wa�ko�ski - tylko misiem albo r�k�.
- A czy pacjentowi nie �ni� si� czasami stosunki analne? -indagowa�a mgr Felga, ca�a czerwona ze wstydu, bo jej stosunki analne �ni�y si� �rednio cztery razy w ci�gu nocy.
- Nigdy! - uderzy� si� w piersi znachor. - Za to czasem �ni� mi si� stosunki bilateralne z Kub�.
"Zboczeniec" - zapisa� dr Wys�odek.
- Ko�czmy - szepn�� mu do ucha dr Cyco� - bo czas leci, a ja musz� by� o sz�stej pod Borodinem... Tfu, co ja gadam? Pod kinem! - i zdenerwowany wsadzi� jedn� d�o� za surdut, a palcami drugiej zacz�� b�bni� po stole, dmuchaj�c jednocze�nie w charakterystyczny kosmyk w�os�w opadaj�cy mu na czo�o.
- No c� - podsumowa� dr Wys�odek - chyba zatrzymamy pana na jaki� czas, panie Wa�ko�ski.
- Dostanie pan cieplutk� cel� - informowa�a �yczliwie mgr Felga - i mo�e pan bra� udzia� w zaj�ciach plastycznych, a nawet sportowych... Nie wiem, czy pan wie, �e w naszym kraju istnieje liga dru�yn pi�karskich przy poszczeg�lnych zak�adach psychiatrycznych. O, nawet dzi� KS "Psychopata" Gliwice gra ze "Schizofrenikiem" Pozna�...
- Mo�ecie mnie zatrzyma� - powiedzia� znachor z flegm�, nabyt� podczas wielogodzinnej kontemplacji dziej�w rodu Palliser�w � ale uprzedzam, �e przy najbli�szej okazji poskar�� si� swojemu pos�owi.
- Komu pan si� poskar�y? - krzykn�a z przera�eniem mgr Felga.
- Swojemu pos�owi oczywi�cie - odrzek� z godno�ci� Wa�ko�ski.
- To przes�dza spraw�. Idiota. Pojedyncza cela, zimne ok�ady, elektrowstrz�sy i szpryca z towotu! - zaordynowa� dr Cyco� i porwawszy z wieszaka tr�jgraniasty kapelusz, opu�ci� gabinet.
Przygwo�dziwszy przeciwnika, adiunkt Wygrzmocony zacz�� si� liczy� ze wzmo�onym nap�ywem pacjent�w do swej w�asnej lecznicy. Gdy nic takiego nie nast�pi�o, a miejscowy grabarz przesta� mu si� nawet k�ania�, adiunkt wpad� na pomys� zorganizowania bia�ej
niedzieli na wsi, s�usznie uwa�aj�c, �e kiedy pacjenci nie przychodz�, to nale�y ich samemu na�apa�. Do sprawy przyst�pi� pedantycznie, naukowo, studiuj�c przede wszystkim ostatnie dwa roczniki dwutygodnika "Nowy Medyk", z kt�rego to pisma dowiedzia� si�, �e warunkiem powodzenia wszystkich masowych akcji sanitarnych, takich w�a�nie jak bia�e niedziele, przymusowe szczepienie lub od��w kurew w celu ich przebadania - jest zaskoczenie. Wygrzmoconemu nie przysz�o jednak do g�owy, �e z kolei warunkiem zaskoczenia jest dyskrecja. Gada� o ob�awie tu i �wdzie, przecieki posz�y w teren. Ch�opi, wiedz�c czym to grozi - bo na przyk�ad student�w stomatologii rozliczano podczas takich niedziel z ilo�ci wyrwanych z�b�w - powo�ali stra� obywatelsk�, osadzili kosy na sztorc, baby i dzieci schowali w lesie, psy pospuszczali z �a�cuch�w, a do w�adz wys�ali delegacj� z bia�� flag�, powo�uj�c si� na Kart� Praw Obywatela i gro��c przerwaniem dostaw �ywca.
Wr�ciwszy jak niepyszny do szpitala, Wygrzmocony usi�owa� roz�adowa� sw�j gniew sztorcuj�c salow�, kt�ra kijem od miot�y t�uk�a w�a�nie w k�cie jak�� wyj�tkowo z�o�liw� salmonell�. Ta jednak - tzn. salowa, a nie salmonella - o�wiadczy�a, �e pan dyrektor mo�e jej wskoczy� na dodatek rodzinny i �e tak� zasran� robot� to ona wsz�dzie znajdzie.
W domu czeka�a go niespodzianka, gdy� c�rka pani Jolanty z pierwszego ma��e�stwa, Simona Basset, wr�ci�a w�a�nie - jak o�wiadczy�a stara niania - "ze szk�", kt�re to niemodne wyra�enie o tyle oddawa�o prawd�, �e Simon� wylewano regularnie z kilku kolejnych szk� stopnia ponadpodstawowego, a to za kleptomani�, erotomani�, ostatnio za� za narkomani�.
- Biedactwo wpad�o w w�chactwo! - zrymowa�a niechc�cy pani Jolanta, wskazuj�c m�owi dobrze rozwini�t� dziewuch�, w�chaj�c� z zapa�em kawa�ek starego ementalera.
- No oddaj to, no oddaj! - prosi�a �agodnie. - Tatu� przyszed� g�odny jak z cebra! Musz� mu zrobi� kanapki...
- Nie b�d� jad�! - warkn�� doktor, z trudem hamuj�c md�o�ci.
- Wszystko w�cha? - spyta�, usuwaj�c narkomance sprzed nosa swoje ulubione stare kapcie i z ulg� wsuwaj�c w nie stopy.
- Wszystko! W�cha�a ju� past� do but�w, swoj� star� niani�, kota i sier�anta Miziaka, kt�ry j� tu zreszt� przyprowadzi�, jak kwiatek do ko�ucha.
Dr Wygrzmocony zas�pi� si�. Nie dalej jak p� roku temu Simona wpad�a w jogizm, a zaraz potem w nimfomani�, w wyniku czego zosta�a przy�apana na uprawianiu nierz�du w pozycji kwiatu lotosu.
Na nic si� zda�o zmuszanie jej si�� do ogl�dania w telewizji pogadanek pani Michaliny Wis�ockiej, propaguj�cej seks humanistyczny. Wskutek zmian programowych, w telewizorze zamiast Wis�ockiej pokaza�a si� pani Irena Gumowska i udzieli�a kilku rad gospodarskich, kt�re Simona - przekonana, �e dotycz� seksu - wprowadzi�a do swego repertuaru erotycznego wzbudzaj�c groz� nawet w�r�d najwi�kszych �wintuch�w. Szczeg�lnie odra�aj�ce by�y jej pr�by czyszczenia starszym panom zamszu kiszon� kapust�, wypychania zu�ytymi gazetami i tym podobne. Najwybitniejsi psychologowie i psychiatrzy nie byli w stanie poradzi� sobie z rozwydrzon� dewiantk�.
- Mo�e by doktor Cyco�? - zastanawia� si� g�o�no adiunkt. - Albo magister Felga?
- Akurat - skrzywi�a si� Jolanta. - Cyco� sam nienormalny, wczoraj dzwoni�, czy jest u nas Kutuzow. A Felga tylko patrzy, komu si� podstawi�, jak mysz ko�cielna. O, znachor Wa�ko�ski, ten by j� uzdrowi�. Przecie on wyleczy� mecenasa Pitu�� z zastarza�ego pedalstwa, i to tylko przy pomocy nunczak�w, �wiartki terpentyny i ko�ka d�bowego sze�� �smych cala. No tak, ale ty wsadzi�e� Wa�ko�skiego do czubk�w, kto pod kim do�ki kopie, ten sam w nie
wpada! - zako�czy�a sw�j wyw�d, nie wiedz�c nawet, �e pierwszy i ostatni raz w �yciu uda�o si� jej trafi� przys�owiem w sedno sprawy.
- A mo�e by i Simon� tam wsadzi�? - mrukn�� chytrze adiunkt. -Poprosz� Cyconia, �eby umie�ci� j� we wsp�lnej celi ze znachorem... A nu� co� z tego wyjdzie?
- Spr�buj - zgodzi�a si� pani Jolanta. - Przygarn�� Kocio�ek Gierkowi, a sam smoli.
Odseparowanie popularnego znachora odbi�o si� w ca�ej gminie szerokim echem, co znalaz�o sw�j wyraz na �amach miejscowej prasy. "Pa�stwowa psychiatria w walce z ciemnot� i zacofaniem" -grzmia� p�oficjalny "Trybunarz ludowy", daj�c do zrozumienia, �e Wa�ko�ski, opr�cz znachorstwa i wrodzonego idiotyzmu, zha�bi� si� r�wnie� posiadaniem obcych dewiz, powielacza, zacieru i kilku fragment�w srebrnego sarkofagu �w. Wojciecha z katedry gnie�nie�skiej. "Wierz�cy wie�niak ofiar� represji" - narzeka� "Anio�ek rzymsko-katolicki", rysuj�c na swych �amach wzruszaj�c� sylwetk� wiejskiego homeopaty, kt�ry �egna� si� przed ka�dym zabiegiem, co rzekomo spowodowa�o w�ciek�o�� w�adz i pr�by zmuszenia go, �eby �egna� si� trzykrotnie, i to z prawa na lewo. Konspira te� nie zasypia�a gruszek w popiele i w ci�gu nocy pokry�a mury napisami "Wypu�ci� znachora", przy kt�rych uwija� si� spocony sier�ant Miziak, wymazuj�c ko�c�wk� pierwszego wyrazu w nadziei, �e has�o "Wyp... znachora" b�dzie odebrane niejednoznacznie, i �e wprowadzi niejaki zam�t w strukturach podziemia.
Afera Wa�ko�skiego �ci�gn�a nawet korespondent�w zagranicznych, z kt�rymi spotka� si� rzecznik prasowy so�tysa, cz�owiek doskonale wychowany, przy tym bardzo przystojny m�czyzna o znakomitej sylwetce, bujnej czuprynie i �ci�le przylegaj�cych do czaszki uszach, co ca�kowicie predysponowa�o go na to stanowisko. Roli t�umacza podj�� si� ch�tnie b. minister Podmamu�ka, cz�owiek bywa�y w �wiecie, dobrze otarty o obce kraje i j�zyki.
Jako pierwszy wystartowa� z pytaniem dystyngowany Anglik, przedstawiciel "The Ilustrated His Maiesty Imperia� Magazine", mr Reginald Blackberry-Sauce Jr.
- Pragn��bym zapyta� - powiedzia� bezb��dn�, oksfordzk� angielszczyzn� - czy zdaniem milorda sprawa sir Wa�ko�skiego jest incydentalna, czy te� mo�e zapowiada dalsze przykr�cenie �ruby?
- Co on powiedzia�? - spyta� nerwowo rzecznik.
- Przypierdala si� do Wa�ko�skiego! - przet�umaczy� sumarycznie Podmamu�ka.
- To powiedz mu pan, �e oni bij� Irlandczyk�w.
- Wa�ko�ski ist hochsztapler, und Si� szlagen Ajrisz in Belfast mit Polizei und Wasserpumpen! - o�wiadczy� t�umacz, a Brytyjczyk usiad� czerwony ze wstydu, udaj�c, �e nie s�yszy chichotu innych korespondent�w.
Nast�pny z kolei, przedstawiciel "Le Pisoire", monsieur Madelaine, nie by� ju� tak pewny siebie i z przymilnym u�miechem usi�owa� dowiedzie� si� od rzecznika, czy przymkni�cie znachora nie wp�ynie ujemnie na stosunki polsko-francuskie.
- A jad�e� ju� pan dzisiaj �ab�? - odpowiedzia� pytaniem na pytanie rzecznik.
Te logiczne odpowiedzi sprawi�y, �e zg�osi� si� jeszcze tylko jeden dziennikarz, z "Woprosow Pobiedy", wypytuj�c o wsp�prac� przygraniczn�, na co otrzyma� obszerne, dwugodzinne wyja�nienie, ilustrowane przezroczami i wykresami. Wreszcie rzecznik wraz ze sw� �wit� wyszed� na ganek, z przyjemno�ci� patrz�c, jak korespondenci w panice wskakuj� do swych samochod�w i odje�d�aj� w kierunku Warszawy.
- Ca�kiem fajnie nam to wysz�o - cieszy� si� - w du�ej mierze dzi�ki panu, panie ministrze!
- E, co tam, ja tylko t�umaczy�em - krygowa� si� Podmamu�ka -ale fakt faktem, �e stan�li�my na wysoko�ci. Ten Amerykanin z "Washington Compost" nawet si� nie odezwa�!
Rzecznik roze�mia� si�: - Ha, ha, a niechby spr�bowa�, ju� ja mia�em na niego dobrego haka!
- O Murzynach? - podsun�� b. minister.
- E tam, o Murzynach! Oni chytrusy przestali ju� la� tych Murzyn�w, �eby�my si� nie mieli do czego przyczepi�. Ale ja bym mu powiedzia�, �e tatu� Weinbergera oszukiwa� przed wojn� na �ledziach!
- Jak to? - zdziwi� si� Podmamu�ka. - To pan mieszka� przed wojn� w Stanach?
- A sk�d�e - zastrzeg� si� rzecznik - to tatu� Weinbergera mieszka� przed wojn� w Buczaczu
Lecznica psychiatryczna doktora Cyconia od lat cieszy�a si� zas�u�on� s�aw�. Tu kurowa�y si� i odpoczywa�y ofiary kolejnych eksperyment�w ekonomicznych, ci�g�ych reform systemu szkolnego i zmieniaj�cych si� kilka razy w roku przepis�w podatkowych dla rzemios�a. Tu r�wnie� znajdowali bezpieczny azyl i wygodny kaftan bezpiecze�stwa bohaterowie pokazowych proces�w. Gdy w trakcie rozprawy pods�dny zaczyna� zjada� w�asny krawat, robi� g�o�no w majtki lub nieoczekiwanie przyznawa� si� do winy - wiadomo by�o, �e zostanie uznany za niepoczytalnego i po kr�tkim pobycie w szpitalu wyjdzie na wolno��, aby rozejrze� si� za kolejnym odpowiedzialnym stanowiskiem. Nieustanny przep�yw przez lecznic� r�nych znacz�cych w gminie os�b spowodowa�, i� sta�a si� ona jakby ku�ni� kadr i gie�d� dobrych posad, a tak�e kreatork� postaw spo�ecznych i obyczaj�w, spe�niaj�c rol� zarazem i Cambridge, i Oxfordu, z dodatkiem Yale w drzwiach luksusowych sza��wek. Umieszczony w tym ekskluzywnym zak�adzie znachor Wa�ko�ski, ulegaj�c wrodzonemu sobie pop�dowi do czynienia dobra, usi�owa� przyj�� z pomoc� innym pacjentom i ju� wkr�tce osi�gn�� zdumiewaj�ce rezultaty. Mi�dzy innymi uda�o mu si� wyleczy� pewnego by�ego dyrektora departamentu, kt�ry w sierpniu 1980 pr�bowa� uciec z kraju, w kt�rym to celu poszukiwa� bezskutecznie granicy polsko-rumu�skiej, powo�uj�c si� na precedensy z wrze�nia 1939. Ustawiwszy nieszcz�snego idiot� przed aktualn� map� i przykazawszy szeroko otworzy� oczy, znachor przywali� mu nast�pnie po �bie nog� od ��ka, owini�t� humanitarnie w ciep�e, szpitalne kalesony. Skutkiem wstrz�su mapa zakodowa�a si� przypuszczalnie w umy�le pacjenta, gdy� odzyskawszy �wiadomo�� sta� si� on gor�cym zwolennikiem nienaruszalno�ci granic w powojennej Europie, i jako taki zosta� wypisany ze szpitala z diagnoz� lekkiego kretynizmu i zaleceniem pracy pa�stwowej na p� etatu. Przybycie Simony Basset zm�ci�o sielankowy nastr�j. Ta m�oda i pi�kna, ale do szpiku ko�ci zepsuta istota, bywalczyni wielu wi�zie�, areszt�w i odwyk�wek, w dodatku �punka i alkoholiczka, zdawa�a si� wydziela� jak�� emanacj� zgnilizny i rozpusty, kt�rej nie mogli si� oprze� nawet prostolinijni i zdrowi moralnie cz�onkowie miejscowego ko�a ZSMP, grupuj�cego co bardziej �wiadomych piel�gniarzy.
- Kole�, kopsnij szluga! - zwr�ci�a si� ordynarn� grypser� do jednego z nich, przechodz�cego w�a�nie korytarzem.
- M�wi�a� co� do mnie, kole�anko? - spyta� grzecznie �w m�ody, schludny cz�owiek, b�d�cy nadziej� organizacji.
- Nie kucaj, kindybale - kontynuowa�a zepsuta panienka - jak odgaruj� pajd�, to damy z glana przez lipko i zajaramy trawk� bez obciachu!
Te kwiaty z�a, trafiwszy na �yzn� cho� naiwn� gleb�, ju� wkr�tce rozkrzewi�y si� bujnie, zara�aj�c swym truj�cym aromatem spokojn� dotychczas lecznic�.
- Szufla, kolesie! - zwr�ci� si� kilka dni p�niej do zgromadzonych lekarzy dr Cyco�. - Nie b�d� ukrywa�, �e kitramy w samar�, gdy� herbatnicy jorgaj� na zastawk�. Prosz� wklepa� bez obciachu, co z juchtem?
- Przybastowa� by dziekank�! - pisn�a mgr Felga.
- Akurat! - oburzy� si� dr Wys�odek - a szamunek bez glejtu w szamk� na cwelu do rakiety nie �mignie!
- Zaprotoko�owa� wszystko - zarz�dzi� dr Cyco�. - Jeden gryps wys�a� do komitetu, a drugi do Wydzia�u Zdrowia i atanda bez kitu!
Co gorsza, opuszczaj�cy szpital ozdrowie�cy zacz�li zara�a� niebawem grypser� ca�� gmin�. Gdy wi�c jeden z miejscowych dostojnik�w o�wiadczy� w wywiadzie telewizyjnym, �e skup rzepaku obcyndalamy bez przyprawki do cugu na samar�, za� ksi�dz Chudzielak
zaleci� wiernym nawijanie litanii zamiast garownictwa, gro��cego niew�tpliwie sankcj� piekieln�, w�wczas dopiero zorientowano si�, �e sytuacja jest krytyczna, �e z�o szerzy si� ze szpitala, a �r�d�em tego z�a jest rozpustna Simona Basset. Poniewa� za� nikt z lekarzy nie by� w stanie uleczy� jej plugawego j�zyka, za� wezwani pospiesznie poloni�ci albo staczali si� na dno upadku, albo te� opuszczali lecznic� w pop�ochu - postanowiono chwyci� si� ostatniej deski ratunku, a desk� t� by� oczywi�cie znachor Jan Wa�ko�ski. Obiecawszy mu wi�c wolno��, premi� i tytu� psychiatry honoris causa, wepchni�to broni�cego si� rozpaczliwie do celi ohydnej Simony.
Pierwszy dowiedzia� si� o niezwyk�ym wydarzeniu stary Kociorupa, kt�ry przyjecha� do szpitala z paczk� �ywno�ciow� dla znachora. Zdziwi�a go cisza i brak portiera na pilnie zazwyczaj strze�onej bramce. Korytarze te� by�y puste, za� cele pootwierane i wyludnione.
- Jedno z dwojga - pomy�la� stary kmie� - albo waryjaty poucieka�y, albo s� w �wietlicy i wybieraj� Organizacj� Zwi�zkow�.
Ale �wietlica tak�e �wieci�a pustk�, za to przed cel� Simony sta� t�um pacjent�w przemieszanych z piel�gniarzami i personelem medycznym. Z celi bi�a jaka� dziwna jasno��, a Kociorupa, przepchn�wszy si� do pierwszych rz�d�w, ujrza� w jej wn�trzu znachora i jego �wie�o odzyskan� c�rk�. Trzymali si� za r�ce i rozmawiali, a moc� jakiego� dziwnego zrz�dzenia z ust ich p�yn�a nie grypser� i nie lokalny ludowy dialekt, lecz najczystsza poezja rodem z Konopnickiej albo Deotymy, chwilami asnykoidalna lub z lekka tetmajeryzuj�ca:
- O c�rko moja, czy�bym ci� odzyska�, Bo do tej pory uwierzy� nie mog�?
- Jam ci to, jam ci, daj mi tato pyska i id�my raze