1996
Szczegóły |
Tytuł |
1996 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1996 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1996 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1996 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur Conan Doyle
Ostatnia zagadka
Sherlocka Holmesa
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1994
T�umaczy�
Jaros�aw Kotarski
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa,
ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
Biuro Promocji
i Reklamy Fantastyki
"Sfera"
oraz
Agencja Wydawniczo_Handlowa
"Passa"
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokonali:
K. Kruk
i St. Makowski
Po raz pierwszy ujawnione!
Modny ostatnio trend usuwania
"Bia�ych Plam" na historii nie
mo�e omin�� i literatury
sensacyjnej.
Sir Arthur Conan Doyle napisa�
kilkadziesi�t opowiada�, kt�rych
bohaterami byli Holmes i Watson.
W Polsce dot�d ukaza�a si�
jedynie niewielka ich cz��.
Niniejszy tom jest prezentacj�
premierow� nigdy dot�d w Polsce
nie t�umaczonych opowiada� z tej
serii. Po raz pierwszy wi�c
czytelniku bierzesz do r�Ki tom
Conan
Doyle'a, kt�rego nikt dot�d poza
tob� nie czyta�.
Trzej Garridebowie
Mog�aby to by� historia
r�wnie komiczna, co tragiczna.
Jednego cz�owieka kosztowa�a
spok�j, mnie troch� krwi, a
jeszcze innego bli�sz� znajomo��
z wymiarem sprawiedliwo�ci. A
mimo to sprawa mia�a w sobie co�
z komedii. Czym by�a w
rzeczywisto�ci, niech ka�dy
oceni sam.
Doskonale pami�tam, kiedy to
by�o, gdy� zdarzy�o si� w tym
samym miesi�cu, w kt�rym Holmes
odm�wi� przyj�cia szlachectwa za
us�ugi... by� mo�e pewnego dnia
je opisz�. Wspominam o tym tylko
zdawkowo, gdy� jako jego
towarzysz i osoba zaufana
zobligowany jestem do unikania
jakichkolwiek niedyskrecji.
Powtarzam jednak, i� dlatego
w�a�nie jestem w stanie poda�
dok�adn� dat�, a mianowicie:
ostatnie dni czerwca 1902 roku,
kr�tko po rozstrzygni�ciu wojny
burskiej Holmes sp�dzi� kilka
dni w ��ku, co by�o czasami
jego zwyczajem, lecz tego ranka
pojawi� si� na �niadaniu z
obszernym pismem w d�oni i
b�yskiem zainteresowania w
oczach.
- Oto okazja zarobienia paru
groszy, m�j drogi - oznajmi�. -
S�ysza�e� kiedy� nazwisko
"Garrideb"?
- Przyznam szczerze, �e nie.
- Szkoda, gdyby� zna�
jakiego�, m�g�by� na tym
skorzysta�.
- Dlaczego?
- O, to d�uga i oryginalna
historia. Nie s�dz�, by�my w
dotychczasowych badaniach natury
ludzkiej natrafili na co�
r�wnie specyficznego. Nasz
klient b�dzie tu nied�ugo, tote�
poczekam z om�wieniem problemu
do czasu jego przybycia.
Przedtem spr�bujemy tego, co
najprostsze.
Ksi��ka telefoniczna le�a�a
obok mnie, tote� zabra�em si� do
przerzucania jej stronic. Zwykle
takie poszukiwania nie dawa�y
efektu, ale tym razem, ku swemu
zaskoczeniu, znalaz�em w niej
owo dziwne nazwisko.
- Mam, Holmesie! -
wykrzykn��em.
- Garrideb N. - Przeczyta� m�j
przyjaciel pochylaj�c si� nad
stronic� - 136 Little Ryder
Street, W. Przykro mi ci�
rozczarowa�, m�j drogi, ale to
w�a�nie nasz cz�owiek. Ten adres
figuruje na jego li�cie.
Potrzebny nam jeszcze jeden,
�eby by�o do pary.
Pani Hudson pojawi�a si� w
drzwiach z wizyt�wk� na tacy.
Wzi��em j� zaskoczony.
- Oto i on! John Garrideb,
radca prawny z Moorville w
Kansas, Usa - zawo�a�em.
Holmes u�miechn�� si�,
spogl�daj�c na wizyt�wk�.
- Obawiam si�, �e b�dziesz si�
musia� zdoby� na jeszcze jeden
wysi�ek, m�j drogi. Ten
d�entelmen jest r�wnie�
zamieszany w ca�� histori�, cho�
przyznaj�, �e nie spodziewa�em
si� dzi� go ujrze�. Jest on
jednak w stanie opowiedzie� nam
znacznie wi�cej o ca�ej sprawie
i jestem tej opowie�ci nader
ciekaw.
W chwil� potem nasz go�� by�
ju� w pokoju. John Garrideb,
radca prawny, by� kr�pym, silnym
m�czyzn� o �wie�o ogolonej,
rumianej twarzy,
charakterystycznej dla
przedstawiciela ameryka�skich
sfer finansowych. By� to
m�odzieniec o szerokim i
szczerym u�miechu, cho�
najbardziej przykuwa�y uwag�
jego oczy - rzadko bowiem widuje
si� �renice tak �ywe, tak
wyrazi�cie i gwa�townie
odzwierciedlaj�ce ka�d� my�l.
Mia� ameryka�ski akcent, ale nie
towarzyszy�a mu typowa dla
przedstawicieli tej nacji
ekscentryczna wymowa.
- Pan Holmes? - spyta�,
spogl�daj�c wpierw na mnie,
potem na Sherlocka. - O, to pan!
Pa�skie fotografie s� do��
podobne do orygina�u. Otrzyma�
pan list od Nathana Garrideba,
prawda?
- Prosz� usi���. Jak s�dz�,
mamy sporo spraw do om�wienia -
zaproponowa� m�j przyjaciel. -
Pan jest oczywi�cie tym Johnem
Garridebem, o kt�rym wspomina
niniejszy dokument. Przebywa pan
w Anglii ju� od do�� dawna, czy�
nie?
- Co pana sk�ania do takiego
wniosku?
Wydawa�o mi si�, �e w oczach
naszego go�cia czai si�
podejrzliwo��.
- Pa�skie ubranie jest
angielskie.
- Czyta�em o pa�skich metodach
- Garrideb roze�mia� si�
nieszczerze. - Ale nigdy nie
s�dzi�em, �e sam b�d� obiektem
tych pa�skich sztuczek. Jak pan
to zauwa�y�?
- Kr�j p�aszcza w ramionach,
noski but�w. Czy ktokolwiek mo�e
w�tpi�?
- C�, nie mia�em poj�cia, �e
si� tak zanglizowa�em. Interesy
przywiod�y mnie tu ju� jaki�
czas temu i st�d to ubranie,
prawie w ca�o�ci kupione w
Londynie. S�dz� jednak�e, �e
pa�ski czas jest zbyt cenny, za�
moje skarpetki nie s� celem
naszego spotkania, tote�, je�li
pan pozwoli, proponowa�bym
przej�� do tych papier�w, kt�re
ma pan w r�ku.
Zachowanie Holmesa musia�o
nieco dotkn�� naszego go�cia,
gdy� jego twarz straci�a sporo
ze swego radosnego wygl�du i
przybra�a powa�ny wyraz.
- Spok�j i cierpliwo��, panie
Garrideb - odpar� m�j przyjaciel
�agodnie. - Doktor Watson mo�e
panu powiedzie�, �e te moje
dygresyjki niejednokrotnie
ko�czy�y si� w ca�kowicie
powa�ny spos�b. Przechodz�c za�
do rzeczy, dlaczego pan Nathan
Garrideb nie przyby� z panem?
- Nale�a�oby raczej zada�
pytanie, dlaczego on w og�le
pana w to miesza�? - warkn�� z
nag�ym gniewem zapytany. - Nie
ma pan z tym nic wsp�lnego.
Dw�ch d�entelmen�w za�atwia ze
sob� pewn� spraw� i oto jeden z
nich postanawia wezwa� detektywa
na pomoc. Widzia�em go rano i
jestem tu dlatego, �e powiedzia�
mi o tym, co zrobi�. Nie zmienia
to jednak mojej oceny jego
post�powania.
- O panu nie ma w tym li�cie
nic, poza niewielk� wzmiank�. Po
prostu prosi mnie o pomoc w
osi�gni�ciu celu, kt�ry, je�li
si� nie myl�, jest r�wnie wa�ny
dla obu pan�w. Wie, �e mam r�ne
mo�liwo�ci uzyskiwania
informacji i jest rzecz�
zupe�nie normaln�, �e zwr�ci�
si� do mnie.
Wyraz rozdra�nienia powoli
znika� z twarzy naszego go�cia.
- C�, to zmienia posta�
rzeczy. Kiedy zobaczy�em si� z
nim dzi� rano i dowiedzia�em
si�, �e uda� si� po pomoc do
detektywa, wzi��em jedynie
pa�ski adres i z miejsca
przyby�em tutaj. Nie lubi�
policji grzebi�cej w prywatnych
sprawach. Ale je�li ograniczy
si� pan do pomocy w odnalezieniu
brakuj�cego nam cz�owieka, to
mo�e to jedynie znacznie u�atwi�
nasze zadanie.
- O to w�a�nie chodzi -
zapewni� go Holmes. - A teraz
korzystaj�c z tego, �e ju� pan
tu jest, mo�e us�yszymy od pana
jak maj� si� sprawy. Obecny tu
m�j przyjaciel nie ma poj�cia, o
co chodzi, a i ja z
przyjemno�ci� pos�ucham pa�skiej
relacji.
Garrideb przyjrza� mi si�
niezbyt przychylnym wzrokiem.
- Czy on musi wiedzie�? -
spyta�.
- Zazwyczaj pracujemy razem.
- No c�, w�a�ciwie nie jest
to �adna tajemnica. By
oszcz�dzi� czasu, podam panom
fakty pokr�tce. Gdyby�cie
panowie pochodzili z Kansas,
t�umaczenie, kto to taki
Alexander Hamilton Garrideb,
by�oby niepotrzebne. Zrobi�
pieni�dze na handlu nieruchomo�ciami, a potem zbo�em w
Chicago. Kupi� za nie tyle
ziemi, �e m�g�by zmierzy� ni�
obszar niekt�rych pa�stw w
Europie. Wszystko, co le�y na
zach�d od Fort Dodge, wzd�u�
Arkansas River, to jego
posiad�o�ci. ��ki, pola i lasy,
kt�re razem wzi�te przynosz�
komu�, kto wie, jak z nich
korzysta�, fortun�. Nie mia�
krewnych ani rodziny (a je�li
mia�, to ja nigdy o nich nie
s�ysza�em), ale by� dumny z
dziwno�ci i unikalno�ci swojego
nazwiska. I to nas w�a�nie
po��czy�o.
Studiowa�em prawo w Topeka.
Pewnego dnia odwiedzi� mnie
starszy cz�owiek, uradowany
niepomiernie, i� spotka� kogo�,
kto nosi to samo nazwisko. To
by� jego pomys�, by poszuka�,
czy s� na �wiecie jeszcze inni
ludzie o takim nazwisku. Kaza�
mi znale�� jeszcze jednego, a
gdy mu oznajmi�em, �e jestem
zbyt zaj�ty, by w��czy� si� po
�wiecie, z�o�y� mi propozycj�,
kt�ra diametralnie zmieni�a moje
podej�cie do sprawy.
Zmar� rok p�niej,
pozostawiaj�c testament, chyba
najdziwniejszy, jaki
kiedykolwiek sporz�dzono w
stanie Kansas. Podzieli� w nim
sw�j maj�tek na trzy cz�ci,
jedna z nich przypada mnie pod
warunkiem, �e znajd� dw�ch
innych Garrideb�w, dla kt�rych
s� pozosta�e cz�ci. Wypada
tego po pi�� milion�w dolar�w
dla ka�dego, ale nie mog� dosta�
z nich ani centa, p�ki pozostali
nie stawi� si� przed s�dem i nie
potwierdz� oficjalnie swych
nazwisk.
Szansa by�a zbyt kusz�ca,
tote� zawiesi�em praktyk�
prawnicz� i zaj��em si�
poszukiwaniami. W Stanach nie
znalaz�em ani jednego, a
szuka�em, prosz� mi wierzy�,
naprawd� uczciwie. Zaj��em si�
wi�c starym krajem i w ksi��ce
telefonicznej Londynu znalaz�em
pierwszego. Zjawi�em si� u niego
dwa dni temu, wyja�niaj�c mu
ca�� spraw�. Ale cz�owiek ten,
podobnie jak i ja, jest samotny,
a w testamencie wyra�nie
napisano, �e chodzi o trzech
doros�ych m�czyzn. Jak pan
widzi, mamy jeszcze jeden wakat
i je�li pomo�e nam go pan
zape�ni�, z przyjemno�ci�
zap�acimy panu honorarium.
- C�, Watsonie - odezwa� si�
m�j przyjaciel - powiedzia�em
ci, �e to niecodzienna sprawa.
Dla mnie oczywistym posuni�ciem
jest danie og�oszenia w
gazetach.
- Zrobi�em tak, panie Holmes,
i nie uzyska�em �adnej
odpowiedzi.
- No, no. To doprawdy
ciekawostka, kt�r� trzeba b�dzie
zaj�� si� powa�niej. A tak przy
okazji, skoro pan jest z Topeka.
Mia�em tam znajomego, niestety
ju� nie �yje. Stary doktor
Lysander Starr, by� burmistrzem
w 1890 roku. Zna� go pan?
- Dobry, poczciwy doktor
Starr! - ucieszy� si� nasz go��.
- Jego imi� nadal jest �ywe w
tym mie�cie. S�dz�, panie
Holmes, �e najlepiej zrobimy,
je�li ka�dy z nas spr�buje dalej
szuka� brakuj�cej osoby i b�dzie
na bie��co informowa�
pozosta�ych o post�pach.
Proponuj� spotkanie za dzie� lub
dwa.
Po tych s�owach sk�oni� si� i
wyszed�.
Holmes zapali� fajk� i przez
chwil� siedzia� w milczeniu, z
dziwnym u�mieszkiem na ustach.
- I c�? - spyta�em w ko�cu.
- Zastanawiam si�, m�j drogi.
- Nad czym?
- Zastanawiam si�, Watsonie -
powiedzia� bior�c fajk� w r�k�. -
Dlaczego na Boga, ten cz�owiek
naopowiada� nam tyle bzdur.
Niewiele brakowa�o, a spyta�bym
go o to wprost. Wiesz przecie�,
�e czasami najlepsz� broni� jest
frontalny atak, ale doszed�em w
ko�cu do wniosku, �e lepiej
b�dzie pozostawi� go chwilowo w
przekonaniu, i� uda�o mu si� nas
oszuka�. Zacznijmy od tego, �e
nosi angielsk� marynark�,
wytart� nieco na �okciach, i
takie� spodnie z wypchni�tymi,
od co najmniej rocznego
noszenia kolanami, a wed�ug
dokument�w i jego w�asnych s��w
jest prowincjonalnym
Amerykaninem przyby�ym tu nie
tak dawno. W londy�skich
gazetach nie by�o �adnych
og�osze�. Wiesz, �e ten dzia�
jest moj� ulubion� lektur� i co�
takiego nie usz�oby mojej
uwadze. Poza tym nigdy nie
zna�em doktora Starra z Topeka i
nie mam poj�cia, czy kto� taki
kiedykolwiek istnia�. S�dz�, �e
nasz go�� faktycznie jest
Amerykaninem, ale od lat
przebywa w Londynie, co znacznie
wyg�adzi�o jego akcent.
Natomiast godny uwagi jest cel,
jaki chce osi�gn�� poprzez to
niewiarygodne poszukiwanie
Garrideb�w, gdy�, zak�adaj�c, i�
jest to kanalia, przyzna�
nale�y, �e inteligentna i
pomys�owa. Teraz musimy
stwierdzi�, czy autor tego listu
nie jest tak�e oszustem. Zadzwo�
do niego, je�li �aska.
Wykr�ci�em numer i us�ysza�em
po drugiej stronie piskliwy,
dr��cy nieco g�os:
- Tak, tu Nathan Garrideb. Czy
to pan Holmes? Bardzo chcia�bym
z nim m�wi�.
M�j przyjaciel wzi�� s�uchawk�
i us�ysza�em nast�puj�c� po��wk�
dialogu:
- Tak, by� tutaj. Rozumiem, �e
pan go nie zna... Jak d�ugo?...
Tylko dwa dni!... Tak,
oczywi�cie, perspektywa nader
n�c�ca. B�dzie pan w domu
wieczorem? Przypuszczam, �e nie
w jego towarzystwie?...
Doskonale, zjawimy si� wobec
tego. Wola�bym porozmawia� pod
jego nieobecno��... doktor
Watson b�dzie mi towarzyszy�...
Z pa�skiego listu wnosz�, �e nie
wychodzi pan cz�sto... Tak,
oko�o sz�stej idealnie mi
odpowiada... Nie musi pan o tym
informowa� naszego
ameryka�skiego przyjaciela...
Doskonale, wobec tego do
zobaczenia.
Zmierzcha�o ju�, gdy
znale�li�my si� na Little Ryder
Street, jednej z najmniejszych
przecznic Edgware Road o rzut
kamieniem od os�awionego Tyburrn
Tree, o kt�rym z�e wspomnienia
�ywe s� jeszcze w pami�ci co
starszych londy�czyk�w. Dom, do
kt�rego kierowali�my swe kroki,
by� du�ym budynkiem, zbudowanym
we wczesnogregoria�skim stylu,
o regularnej fasadzie i jedynie
dw�ch oknach na parterze. Tam
w�a�nie mieszka� nasz klient, a
okna wychodzi�y z du�ego pokoju,
w kt�rym sp�dza� dzie�. Holmes
zwr�ci� uwag� na mosi�n�
tabliczk� z wygrawerowanym
nazwiskiem na drzwiach.
- Wisi �adnych par� lat,
Watsonie. Jest to zatem jego
prawdziwe nazwisko, co wydaje
si� w tej sprawie do�� istotne.
Klatka schodowa by�a wsp�lna
dla ca�ego domu, a z listy
lokator�w pozna� mo�na by�o
innych mieszka�c�w, oraz
instytucje, kt�re mia�y tu swe
biura. Og�lnie wygl�da�o to
bardziej na k�cik starych
kawaler�w, ni� na rezydencj�
mieszcza�skich rodzin. Nasz
klient otworzy� nam drzwi
osobi�cie, gdy�, jak oznajmi�,
kobieta, kt�ra u niego sprz�ta,
wychodzi o #/16#00. Nathan
Garrideb okaza� si� wysokim,
chudym osobnikiem, bladym i
�ysym jak kolano, w wieku mniej
wi�cej sze��dziesi�ciu lat. Mia�
trupi� twarz o bladej cerze
cz�owieka, kt�remu obce jest
s�o�ce i spacery, a kozia br�dka
i du�e, okr�g�e okulary nadawa�y
mu wygl�d kogo� wiecznie
ciekawego nowinek. Og�lnie
sprawia� wra�enie przyjaznego
ekscentryka.
Pok�j, do kt�rego nas
wprowadzi�, by� r�wnie dziwny
jak jego w�a�ciciel. Wype�nia�y
go szafki i gabloty z okazami
geologicznymi i anatomicznymi.
Na �cianach wisia�y oprawione
kolekcje motyli. Na �rodku
pomieszczenia sta� st� zawalony
najrozmaitszymi szcz�tkami,
spo�r�d kt�rych wyziera�a
mosi�na tuba silnego
mikroskopu. Rozgl�da�em si� po
wn�trzu zaskoczony
wszechstronno�ci� zainteresowa�
gospodarza - od monet, poprzez
instrumenty muzyczne, do
skamielin. Nad biurkiem wisia�
rz�d gipsowych czaszek,
opatrzonych napisami
"Neandertalczyk", "Heidelberg",
"Cromagnon". Nasz gospodarz
tymczasem sta� przed nami,
wycieraj�c kawa�kiem sk�ry jak��
monet�.
- Syrakuzy z okresu �wietno�ci
- wyja�ni� widz�c moje
zainteresowanie. - Pod koniec
znacznie si� zdegenerowali.
Niekt�rzy wol� szko��
aleksandryjsk�, ale ja uwa�am
ich za najlepszych. Krzes�o jest
tutaj, panie Holmes, tylko
prosz� mi pozwoli� uprz�tn�� te
ko�ci. A pan... no tak, doktor
Watson, je�li by�by pan tak
uprzejmy i odstawi� t� japo�sk�
waz�... o, doskonale, prosz�
spocz��. Co prawda, m�j lekarz
ma mi za z�e, �e nie wychodz� na
powietrze, ale to, co panowie
widz�, to ca�e moje �ycie. A
poza tym, po co mam wychodzi�,
skoro tyle jest tutaj
interesuj�cych problem�w.
Dok�adne skatalogowanie
kt�rejkolwiek z tych szaf
zabra�oby oko�o trzech miesi�cy.
Holmes rozejrza� si� z
ciekawo�ci�.
- I nigdy pan st�d nie
wychodzi? - spyta�.
- Czasami do Sotheby'ego lub
Christee, ale poza tym naprawd�
rzadko. Nie jestem ju� m�ody, a
moje badania zabieraj� mi sporo
czasu. Mo�e pan sobie wyobrazi�,
panie Holmes, jaki szok,
przyjemny co prawda, prze�y�em,
s�ysz�c o tym niespodziewanym
u�miechu fortuny. Potrzeba
jeszcze tylko jednego Garrideba,
z pewno�ci� go znajdziemy.
Mia�em brata, ale niestety, nie
�yje, a �e�skie przedstawicielki
rodu nie wchodz� w gr�. Ale
przecie� na �wiecie musi by�
jeszcze jaki� Garrideb.
S�ysza�em, �e zajmuje si� pan
dziwnymi przypadkami i dlatego
napisa�em do pana. Oczywi�cie
ten d�entelmen z Ameryki mia�
ca�kowit� racj�, i� najpierw
powinienem spyta� go o rad�, ale
dzia�a�em w jak najlepszej
wierze.
- Osobi�cie s�dz�, �e post�pi�
pan rozs�dnie - wtr�ci� Holmes.
- Ale, tak na marginesie,
zamierza pan osi��� w Stanach?
- Ale� sk�d! Nic nie sk�oni
mnie do opuszczenia zbior�w,
lecz ten d�entelmen zapewni�
mnie, �e jak tylko ustalimy
nasze prawa, wykupi moj� cz��
za pi�� milion�w dolar�w. Jest
na rynku z tuzin okaz�w, kt�re
doskonale pasowa�yby do mojej
kolekcji, a kt�rych nie mog�
naby� z powodu braku paruset
funt�w. A tu! A� strach
pomy�le�, co m�g�bym zrobi�
maj�c te pieni�dze. Stworzy�bym
zal��ek muzeum narodowego,
by�bym Hansem Sloane naszego
wieku.
Oczy za szk�ami b�yszcza�y mu
gor�czkowo i jasne by�o, �e
got�w jest na wszystko, byle
tylko znale�� brakuj�cego
przedstawiciela rodu.
- Zadzwoni�em jedynie po to,
by pana pozna�, tote� nie ma
powodu, dla kt�rego mia�by pan
przerywa� swe studia - odezwa�
si� m�j przyjaciel. - Zawsze
wol� osobi�cie pozna� tych, z
kt�rymi wi��� mnie interesy. Mam
do pana par� pyta�, kt�re
uzupe�ni� obraz ca�ej sprawy, w
czym i tak znacznie pom�g� mi
ju� nasz ameryka�ski przyjaciel.
Rozumiem, �e do tego tygodnia w
og�le nie wiedzia� pan o jego
istnieniu?
- Dok�adnie tak. Zadzwoni� w
zesz�� �rod�.
- Czy opowiedzia� panu o
naszej dzisiejszej rozmowie?
- Tak, przyby� tu prosto od
pana i by� bardzo zdenerwowany.
- Dlaczego?
- Zdawa� si� s�dzi�, �e moja
pro�ba do pana stanowi jak��
ujm� na jego honorze.
- Czy zaproponowa� jakie�
konkretne dzia�anie?
- Nie.
- Czy otrzyma� lub prosi� pana
o jakie� pieni�dze?
- Dot�d nie.
- Nie widzi pan te� niczego,
co chcia�by osi�gn��?
- Poza celem, o kt�rym m�wi od
pocz�tku, nie.
- Czy powiedzia� mu pan o
naszym spotkaniu?
- Tak.
Holmes pogr��y� si� w zadumie
i zauwa�y�em, �e jest
zaskoczony.
- Czy w swej kolekcji ma pan
jakie� cenne eksponaty? - spyta�
po chwili.
- Nie, nie jestem bogaty i
cho� ten zbi�r jest
interesuj�cy, nie jest cenny.
- Nie obawia si� pan z�odziei?
- Nie.
- Jak d�ugo mieszka pan pod
tym adresem?
- Prawie pi�� lat.
Dalsze wypytywanie przerwa�o
niecierpliwe pukanie do drzwi.
Ledwie nasz gospodarz je
otworzy�, do wn�trza wpad�
podniecony go�� z Ameryki.
- Jest! - krzykn�� wymachuj�c
nad g�ow� jakim� papierem. -
Pomy�la�em, panie Garrideb, �e
natychmiast dam panu zna� i
pogratuluj� osobi�cie. Jest pan
teraz bogatym cz�owiekiem, a
nasz wsp�lny interes zosta�
szcz�liwie zako�czony. Co do
pana, panie Holmes, to mo�emy
jedynie przeprosi� za zb�dny
k�opot.
Wr�czy� naszemu gospodarzowi
trzymany w r�ku papier. Ten
wpatrywa� si� we� zach�annie.
Obaj z Holmesem pochylili�my si�
i przez rami� przeczytali�my
nast�puj�ce og�oszenie:
Howard Garrideb
Konstruktor maszyn rolniczych.
Grabie, �opaty, parowe i r�czne
p��gi, �widry, wozy, brony i
inne narz�dzia farmerskie.
Urz�dzenia do studni
artezyjskich. Grosvenor
Building. Aston.
- Wspaniale - gospodarz
odzyska� g�os. - Mamy wobec tego
trzeciego.
- Rozpocz��em poszukiwania w
Birmingham - wyja�ni� nowo
przyby�y. - M�j agent przys�a�
mi to og�oszenie z lokalnej
gazety. Musimy jednak dopilnowa�
sprawy na miejscu. Napisa�em do
tego d�entelmena i wyja�ni�em
mu, �e zobaczy si� pan z nim
jutro w jego biurze oko�o
#/16#00.
- Chce pan, �ebym tam jecha�?
- A co pan radzi, panie
Holmes? Nie s�dzi pan, �e to
by�oby najrozs�dniejsze?
Dlaczego mia�by uwierzy� mnie,
obywatelowi obcego pa�stwa?
Tymczasem jest tutaj obywatel
imperium, z solidnymi
referencjami i to, co on powie,
w uszach rodaka b�dzie mia�o
zupe�nie inn� wag�. Pojecha�bym
z panem, ale akurat jutro jestem
bardzo zaj�ty, a poza tym zawsze
mog� tam dojecha�, je�li tylko
napotka pan jakie� problemy.
- C�, nie je�dzi�em tak
daleko ju� od paru �adnych lat.
- Drobiazg, panie Garrideb.
Spisa�em rozk�ad jazdy poci�g�w.
Wyjedzie pan o #/12#00, a po
#/14#00 powinien pan by� ju� na
miejscu. Wr�ci� mo�e pan tej
samej nocy. Wszystko, co ma pan
tam do zrobienia, to tylko
zobaczy� si� z tym cz�owiekiem,
wyja�ni� mu sytuacj� i otrzyma�
dokument potwierdzaj�cy jego
nazwisko. Do diab�a! W
por�wnaniu z tym, co ja musia�em
zrobi�, �eby pana znale��, ta
stumilowa przeja�d�ka to nic
wielkiego.
- Zgadzam si� - wtr�ci� nagle
Holmes. - W tym, co pan m�wi,
jest wiele racji.
Nathan Garrideb wzruszy� z
rezygnacj� ramionami. - C�,
je�li panowie nalegacie, to
pojad�. Trudno mi czegokolwiek
odm�wi� zwiastunowi tak wielkich
i wspania�ych nowin.
- Wobec tego uzgodnione -
powiedzia� m�j przyjaciel. - Mam
nadziej�, �e da mi pan zna�
zaraz po powrocie.
- Osobi�cie tego dopilnuj� -
ucieszy� si� Amerykanin,
spogl�daj�c na zegarek. -
Przykro mi, ale musz� ju� i��.
Zadzwoni� jutro, panie Garrideb,
i odwioz� pana na dworzec. Idzie
pan, panie Holmes? Nie? W takim
razie do zobaczenia, mam
nadziej�, �e jutro b�dziemy
mieli dla pana ciekawe
wiadomo�ci.
Zauwa�y�em, �e twarz mego
towarzysza rozja�ni�a si�, gdy
niespodziewany go�� wyszed�.
Poprzednio wyra�a�a skupienie.
- Chcia�bym dok�adniej
zapozna� si� z pa�skimi zbiorami
- zwr�ci� si� Holmes do
gospodarza. - W moim zawodzie
wszystkie wiadomo�ci, nawet
najdziwniejsze, mog� si�
przyda�. A ten pok�j jest ich
pe�en.
Po us�yszeniu tych s��w
Garrideb wyra�nie powesela�.
- Wiedzia�em, �e jest pan
inteligentnym cz�owiekiem.
Oprowadz� pana natychmiast,
je�li ma pan oczywi�cie czas.
- Niestety, teraz nie mam, ale
okazy s� tak doskonale opisane,
�e nie musi si� pan trudzi�.
Gdybym znalaz� czas jutro, czy
nie mia�by pan nic przeciwko
temu, �ebym je obejrza� pod pana
nieobecno��?
- Absolutnie nie. Mieszkanie
b�dzie oczywi�cie zamkni�te, ale
pani Sanders jest do #/16#00 w
suterenie i wpu�ci pana.
- Doskonale si� sk�ada. Mam
akurat wolne popo�udnie i gdyby
pan j� uprzedzi� o mojej
wizycie, zjawi� si� z prawdziw�
przyjemno�ci�. Tak na
marginesie, kto jest
w�a�cicielem tego budynku?
- "Hollowey i Steele" z
Edgware Road. A dlaczego pan
pyta?
- Je�li chodzi o budynki, to
jestem archeologiem amatorem -
roze�mia� si� Holmes. -
Zastanawia�em si�, czy zbudowano
go za kr�lowej Anny, czy p�niej?
- Bez w�tpienia p�niej.
- Tak te� s�dzi�em, ale to i
tak bez znaczenia. Do
zobaczenia, panie Garrideb,
�ycz� udanej podr�y do
Birmingham.
Poniewa� firma na Edgware
Road by�a ju� zamkni�ta,
poszli�my do domu i dopiero po
kolacji Holmes wr�ci� do tego
tematu.
- Nasza ma�a sprawa zbli�a si�
ku ko�cowi - oznajmi�. - Nie
w�tpi�, �e r�wnie� wpad�e� na
og�lne zarysy rozwi�zania.
- Przyznam ci si�, �e nie mam
o nim zielonego poj�cia.
- Poj�cie powiniene� mie�,
gdy� wida� jasno jak na d�oni, a
kolor ustalimy jutro. Nie
zauwa�y�e� niczego dziwnego w
tym og�oszeniu?
- Zauwa�y�em, �e "p�ugi" by�o
napisane z b��dem.
- O, dostrzeg�e� to! Moje
gratulacje. Drukarz z�o�y� tak,
jak dosta� w oryginale, ale nie to
jest akurat istotne. "Studnie
artezyjskie" to typowo
ameryka�skie okre�lenie. Zreszt�
samo urz�dzenie jest w Anglii
do�� rzadko spotykane. To typowe
og�oszenie z ameryka�skiej
gazety, a ma by� rzekomo anonsem
brytyjskiej firmy. Co o tym
s�dzisz?
- Mog� jedynie przypuszcza�,
�e ten Amerykanin sam je u�o�y�,
cho� nie wiem, co chcia� przez
to osi�gn��.
- Wyja�nie� jest kilka, ale
tylko jedno pasowa� b�dzie do
jego poczyna�. Pewne jest, �e
chce si� pozby� naszego
niedawnego gospodarza z domu i
wysy�a go do Birmingham. Mog�em
go ostrzec, ale po namy�le
stwierdzi�em, �e lepiej b�dzie
oczy�ci� scen� i przyspieszy�
bieg wydarze�. Jutro, Watsonie,
dowiemy si� wszystkiego.
Holmes wyszed� wcze�nie rano,
a gdy powr�ci� na lunch,
zauwa�y�em, �e ma zatroskany
wyraz twarzy.
- Sprawa jest znacznie
powa�niejsza, ni� s�dzi�em,
Watsonie - oznajmi�. - Musz� ci�
uprzedzi�, �e staje si�
niebezpieczna, cho� wiem
r�wnocze�nie, �e to ci� i tak
nie powstrzyma. Powiniene�
jednak wiedzie�, �e kryje si� w
niej niebezpiecze�stwo, i to
znaczne.
- C�, nie pierwszy raz, i mam
wra�enie, �e nie ostatni. Co
konkretnie grozi nam tym razem?
- Mamy do czynienia z trudnym
przeciwnikiem. Zidentyfikowa�em
bowiem Johna Garrideba, radc�
prawnego z Ameryki. To "Killer"
Evans, osobnik o reputacji
mordercy.
- Wydaje mi si�, �e nie mia�em
dot�d przyjemno�ci bli�szego
poznania go.
- No c�, nie nosisz w pami�ci
przeno�nego archiwum Newgate.
Widzia�em si� z komisarzem
Lestrade'em w Scotland Yardzie i
cho� nie s� tam obdarzeni
nadmiernie wyobra�ni�, to jednak
cechuje ich dok�adno�� i rutyna.
Pomy�la�em sobie, �e mo�e uda mi
si� rozpozna� naszego
podopiecznego w ich archiwum, i
faktycznie znalaz�em jego
radosn� podobizn� w Galerii
Przest�pc�w. Jones Winter, alias
Morecroft, alias "Killer" Evans,
tak g�osi� podpis. - Holmes
wyj�� z kieszeni kopert�. -
Zapisa�em par� szczeg��w jego
kariery. Lat czterdzie�ci sze��,
urodzony w Chicago i �cigany za
potr�jne morderstwo. Dzi�ki
politycznym koneksjom uciek� do
Anglii w 1893 roku. W styczniu
1895 w nocnym klubie na Waterloo
Road, zastrzeli� przy kartach
cz�owieka, ale okaza�o si�, �e
to tamten zacz��. Zabitym by�
niejaki Rodger Prescot, s�ynny
fa�szerz z Chicago. Evansa
zwolniono w 1901 roku. By� pod
nadzorem policji, lecz jak dot�d
prowadzi� uczciwe i przyk�adne
�ycie. To cz�owiek
niebezpieczny, zawsze ma bro� i
jest gotowy jej u�y� w ka�dej
chwili.
- Ale o co mu chodzi?
- I to zaczyna si� wyja�nia�.
By�em w hipotece. Nasz klient,
jak sam m�wi�, mieszka na Little
Ryder Street od pi�ciu lat.
Wcze�niej mieszkanie sta�o puste
przez ca�y rok, a poprzednim
lokatorem by� cz�owiek o
nazwisku Waldron, kt�rego wygl�d
dobrze tam zapami�tano i kt�ry
nagle znikn��, nie daj�c do tej
pory znaku �ycia. By� wysokim
m�czyzn�, z ciemn� brod� i
takimi� w�osami. Prescot,
kt�rego zabi� Evans, wed�ug
danych Scotland Yardu wyr�nia�
si� takim w�a�nie wygl�dem. Jako
hipotez� robocz� przyj��em, �e
to on w�a�nie zamieszkiwa� ten
sam pok�j, kt�ry nasz
nie�wiadomy przyjaciel zamieni�
na muzeum.
- A dalej?
- Musimy to sprawdzi�.
Wyj�� z szuflady rewolwer i
wr�czy� mi go ze s�owami: - Sw�j
ulubiony mam w kieszeni. Je�li
nasz przyjaciel z Dzikiego
Zachodu b�dzie si� stara�
potwierdzi� sw�j przydomek, to
lepiej, �eby�my byli na to
przygotowani. Daj� ci godzin� na
sjest�, a potem pora na fina� na
Ryder Street.
By�o ju� po czwartej, kiedy
dotarli�my do dziwnego
apartamentu Nathana Garrideba.
Pani Sanders szykowa�a si�
wprawdzie do wyj�cia, ale
wpu�ci�a nas bez wahania,
wyja�niaj�c, �e drzwi maj�
spr�ynowy zatrzask, kt�ry
Holmes solennie obieca�
sprawdzi� przed wyj�ciem.
Wkr�tce potem trzasn�y frontowe
drzwi, jej kapelusz
przedefilowa� przed naszym oknem
i wiedzieli�my, �e zostali�my
sami. Holmes b�yskawicznie
zbada� otoczenie i wybra�
stoj�c� w mrocznym k�cie szafk�,
odstaj�c� nieco od �ciany.
Odsun�li�my j� jeszcze dalej
przycupn�li�my za ni�, podczas
gdy m�j przyjaciel wyja�nia� mi
szeptem swe zamiary:
- Chcia� pozby� si� st�d
gospodarza, to nie ulega
w�tpliwo�ci, a poniewa� ten
rzadko wychodzi, wymaga�o to
sporego zachodu. Ca�y pomys� z
Garridebami s�u�y� w�a�nie temu
celowi i musz� przyzna�,
Watsonie, �e na sw�j spos�b jest
genialny. To wykorzystanie
dziwacznego nazwiska, przy braku
innych mo�liwo�ci legalnego
wej�cia, jest doprawdy godne
podziwu. Wykaza� w tej sprawie
du�o pomys�owo�ci i
cierpliwo�ci.
- A co jest jego celem?
- W�a�nie po to tu jeste�my,
�eby si� tego dowiedzie�. Nie ma
to nic wsp�lnego z naszym
klientem, przynajmniej o ile
wiem. Natomiast jest powi�zane z
cz�owiekiem, kt�rego zastrzeli�
i kt�ry, by� mo�e, by� jego
wsp�lnikiem. W tym pokoju kryje
si� jaki� mroczny sekret. Z
pocz�tku s�dzi�em, �e Garrideb
ma w swych zbiorach jaki� cenny
eksponat i nie zdaje sobie z
tego sprawy, ale fakt, �e
nies�awnej pami�ci Rodger
Prescot zamieszkiwa� ten pok�j,
wskazuje na g��bsze pod�o�e
sprawy. C�, m�j drogi, mo�emy
jedynie �wiczy� cierpliwo�� i
czeka� na to, co przynios� nam
najbli�sze godziny.
Trzeba przyzna�, �e nie
czekali�my d�ugo - mo�e po p�
godzinie us�yszeli�my
skrzypienie drzwi wej�ciowych i
g�o�ny szcz�k klucza w zamku. Po
chwili nasz znajomy z Ameryki
znalaz� si� wewn�trz zamykaj�c
za sob� cicho drzwi. Rozejrza�
si� wok�, po czym
stwierdziwszy, �e jest
bezpieczny, zdj�� p�aszcz i
zdecydowanym krokiem kogo�, kto
doskonale wie, czego chce,
podszed� do stoj�cego na �rodku
pokoju sto�u. Przesun�� go na
bok, zwin�� dywan i wyj�tym z
kieszeni d�utem zabra� si� do
usuwania deski w pod�odze.
Us�yszeli�my seri� niezbyt
g�o�nych trzask�w. W chwil�
p�niej otworzy� si� w pod�odze
prostok�t wej�cia, w kt�rym
przybysz znikn�� z ogarkiem
�wieczki w d�oni.
Nasza chwila nadesz�a. Holmes
dotkn�� mojej r�ki i razem
ruszyli�my ku drzwiom w
pod�odze. Poruszali�my si�
ostro�nie, ale mimo to stara
pod�oga skrzypn�a pod naszymi
stopami i g�owa Amerykanina
wynurzy�a si� nagle z otworu.
Spojrza� na nas z
niedowierzaniem, kt�re
b�yskawicznie zmieni�o si� we
w�ciek�o��, a ta z kolei w
niewyra�ny u�miech przywo�any na
twarz, gdy uzmys�owi� sobie, �e
s� we� wycelowane dwa pistolety.
- No, c� - mrukn�� gramol�c
si� na g�r�. - Nie mog� si� z
panem r�wna�, panie Holmes.
Przejrza� pan moj� gr� od samego
pocz�tku i szpetnie mnie
wykiwa�. Przyznaj�, �e mnie pan
pokona� i...
Szybkim jak mgnienie oka
ruchem wyci�gn�� zza paska
spodni rewolwer i dwukrotnie
nacisn�� spust. Poczu�em na
udzie dotyk rozpalonego �elaza i
ujrza�em, jak bro� Holmesa opada
na g�ow� strzelaj�cego. Ten
rozci�gn�� si� na pod�odze, z
krwawi�c� ran� na czole. M�j
przyjaciel zabra� mu bro� i
sprawdzi�, czy przypadkiem nie
ma drugiego rewolweru. Nast�pnie
podszed� do mnie i ostro�nie
poprowadzi� w stron� krzes�a.
- Nie jeste� ranny? Watsonie,
na Boga, to chyba nic powa�nego?
To stwierdzenie warte by�o
rany, nawet nie jednej - pozna�
t� g��bi� lojalno�ci i
przywi�zania, jaka kry�a si�
pod zimn� mask�. Jego b��kitne
oczy przez moment by�y zamglone,
a pewne zwykle d�onie dr�a�y.
Przez t� chwil� widzia�em serce
r�wnie wielkie, co umys�, cho�
przez wszystkie te lata nie
zdawa�em sobie sprawy z tej
wielko�ci.
- To nic, Holmesie, zwyk�e
skaleczenie.
Holmes rozci�� mi nogawk�
spodni i odetchn�� z ulg�. -
Masz racj�, to tylko
powierzchowny postrza� -
spojrza� p�on�cym wzrokiem na
ruszaj�cego si� wi�nia. - Masz
szcz�cie, gdyby� zabi� Watsona,
nie wyszed�by� st�d �ywy. A
teraz, co masz nam do
powiedzenia?
Okaza�o si�, �e nic.
Wspieraj�c si� na ramieniu
Holmesa zajrza�em do otworu.
Prowadzi� do niewielkiej
piwniczki, o�wietlonej
migotliwym blaskiem �wieczki
przyniesionej przez Evansa. Na
pierwszy rzut oka dostrzeg�em
jak�� przerdzewia�� maszyneri�,
bele papieru i rz�dy butelek, a
potem niewielkie, starannie
pouk�adane na stole paczuszki.
- Prasa drukarska - mrukn��
Holmes.
- I owszem - nasz wi�zie� z
trudem dobrn�� do krzes�a i
opad� na nie z ulg�. -
Najwi�kszy i najlepszy punkt
fa�szowania funt�w w ca�ym
Londynie. Pordzewia�e urz�dzenie
to maszyna Prescota, a w
paczuszkach na stole jest dwa
tysi�ce banknot�w po sto funt�w
ka�dy, kt�re bez mrugni�cia
okiem zostan� przyj�te w ka�dym
banku. Prosz� wzi�� ile chcecie,
i zako�czmy tym samym spraw�.
Holmes parskn�� �miechem.
- Nie robimy takich rzeczy,
panie Evans. W tym kraju nie ma
dla pana kryj�wki. To pan
zastrzeli� Prescota?
- Ja... I uczciwie
odsiedzia�em za to pi�� lat,
cho� to on pierwszy wyci�gn��
bro�. Za ten dobry uczynek
powinienem dosta� od was medal,
i to wielko�ci talerza. Nikt nie
jest w stanie odr�ni� jego
banknot�w od tych, jakie emituje
Bank Anglii. Gdybym go nie
zastrzeli�, zala�by nimi ca�e
pa�stwo. By�em jedynym, kt�ry
wiedzia�, gdzie je produkuje, i
chyba was nie dziwi, �e chcia�em
si� tu dosta�. Mo�ecie sobie
panowie wyobrazi�, jak si�
czu�em, stwierdziwszy, �e siedzi
tu ten �owca robak�w o g�upim
nazwisku, nie maj�cy o niczym
poj�cia i nie opuszczaj�cy tych
czterech �cian ani na krok. Mo�e
by�oby rozs�dniej usun�� go z
drogi definitywnie, co nie
stanowi�oby �adnego problemu,
ale nigdy dot�d nie zastrzeli�em
nikogo, kto nie mia� w r�ku
broni. Prosz� mi powiedzie�,
panie Holmes, kiedy pope�ni�em
b��d? Nic nie zrobi�em temu
staremu; nie drukowa�em tych
pieni�dzy. O co wi�c mnie pan
oskar�y?
- O usi�owanie zab�jstwa. Ale
to ju� nie ja, zajmie si� tym
policja. Nam zale�a�o jedynie na
wyja�nieniu ca�ej sprawy. B�d�
tak uprzejmy Watsonie, i zadzwo�
do Scotland Yardu. Nie b�dzie to
ca�kiem niespodziewany telefon,
ale lepiej ich nie denerwowa�.
Tak przedstawiaj� si� fakty w
sprawie "Killera" Evansa i jego
godnej uwagi pomys�owo�ci.
Dowiedzieli�my si� potem, �e
Nathan Garrideb nigdy nie
doszed� do siebie po ciosie
spowodowanym rozwianiem marze� o
fortunie. Ostatnie, co o nim
wiem, to �e znalaz� si� w domu
opieki spo�ecznej w Brixton. W
Scotland Yardzie natomiast
odkrycie warsztatu Prescota by�o
�wi�tem - wiedzieli, �e taki
istnia�, ale nie mieli poj�cia
gdzie; a po �mierci fa�szerza
stracili nadziej� na jego
odnalezienie. By�o
niezaprzeczalnym faktem, �e
banknoty stanowi�y klas� w�r�d
fa�szerstw i gdyby znalaz�y si�
na rynku, by�yby bardzo trudne
do wychwycenia. Chciano nawet
da� Evansowi ten medal wielko�ci
talerza, ale s�d mia� inny
pogl�d na ca�� spraw� i "Killer"
wr�ci� w cie� mur�w, kt�re tak
niedawno opu�ci�.
Zaginiony sportowiec
Co prawda, byli�my ju� z
Holmesem przyzwyczajeni do
dziwnych telegram�w
przychodz�cych na Baker Street,
ale ten, kt�ry nadszed� owego
zimowego poranka przed siedmiu
czy o�miu laty utkwi� mi
szczeg�lnie w pami�ci. By�
zaadresowany do Sherlocka i
brzmia� nast�puj�co:
"Prosz� mnie oczekiwa�.
Straszne nieszcz�cie. Zagin��
prawoskrzyd�owy, nie zast�piony
jutro.
Overton"
- Nadany na Strand o #/10#30 -
oznajmi� Holmes ogl�daj�c
depesz�.
Overton musia� by� mocno
podniecony, gdy go wysy�a�, st�d
ta nielogiczno�� i
nieprzejrzysto��. My�l�, �e
zjawi si� tu niebawem, i to
zanim sko�cz� czyta� "Timesa".
Od niego dowiemy si�
wszystkiego. Nawet najg�upsza
sprawa b�dzie jak�� odmian� w
tych nudnych czasach.
Od d�u�szego czasu nic
ciekawego nam si� nie trafi�o.
Zacz��em si� ju� nawet ba� o
Holmesa, gdy� dotychczasowe
do�wiadczenia nauczy�y mnie, i�
takie przed�u�aj�ce si� okresy
bezczynno�ci s� niebezpieczne
dla aktywnego umys�u mego
przyjaciela przyzwyczajonego do
ci�g�ej pracy. Przez lata
odzwyczaja�em go od uciekania
si� w takich przypadkach do
narkotyk�w, ale wiedzia�em te�,
�e przeciwnik nie zgin��, a
jedynie zasn��, got�w w ka�dej
chwili zbudzi� si� z letargu.
Poznawa�em to po oczach Holmesa,
gdy przeci�ga�y si� okresy
bezczynno�ci, i dlatego
wdzi�czny by�em temu Overtonowi,
kimkolwiek by�, za przerwanie
ow� wiadomo�ci� apatii,
gro�niejszej dla mojego
przyjaciela ni� wszystkie
zwi�zane z jego zaj�ciem
niebezpiecze�stwa razem wzi�te.
Jak si� spodziewali�my,
telegram niewiele wyprzedzi�
nadawc�, kt�rego przybycie
oznajmi� nam bilet wizytowy.
Cyril Overton z Cambridge,
pot�nie zbudowany i umi�niony,
wype�nia� prawie ca�� futryn�
swymi barami atlety,
przygl�daj�c si� nam kolejno
sympatycznymi, cho�
zaniepokojonymi oczyma.
- Pan Sherlock Holmes?
M�j towarzysz sk�oni� si� w
milczeniu.
- By�em w Scotland Yardzie i
widzia�em si� z inspektorem
Hopkinsem, kt�ry poradzi� mi
zwr�ci� si� do pana. Powiedzia�
te�, �e jego zdaniem moja sprawa
bardziej nadaje si� dla pana,
ni� dla policji.
- Prosz� wi�c usi��� i
wyja�ni� mi, o co chodzi.
- To okropne, panie Holmes!
Sam si� dziwi�, �e jeszcze nie
osiwia�em. Godfrey Staunton:
s�ysza� pan oczywi�cie o nim?
Jest on po prostu centralnym
elementem planu gry ca�ej
dru�yny. Wola�bym, �eby mi
zabrak�o trzech innych graczy
ni� jego. Oboj�tnie, w ataku czy
obronie, nie ma sobie r�wnych.
Co teraz robi�? Mam co prawda
rezerwowego, nazywa si�
Moorhause, ale zosta� �le
przeszkolony i ci�gle zapuszcza
si� na prawo, zamiast pilnowa�
swego miejsca w linii. Ma dobry
wykop, ale z�y sprint i brak mu
wyczucia sytuacji. Morton czy
Johnson z Oxfordu za�atwi� si� z
nim bez problem�w. Stevenson z
kolei dobrze biega, ale nie
trafi z dwudziestki pi�tki, a
skrzyd�owy, kt�ry tego nie umie
nie wart jest w og�le wzmianki.
Nie, panie Holmes, je�li nie
pomo�e mi pan odnale�� Godreya,
jeste�my sko�czeni.
Holmes przys�uchiwa� si� temu
z rozbawieniem, zw�aszcza �e
przemowa obfitowa�a w gwa�towne
gesty i o�ywion� mimik� go�cia
akcentuj�cego ka�de zdanie
silnym uderzeniem pi�ci w
kolano. Gdy zamilk�, m�j
przyjaciel si�gn�� po "leksykon"
i przestudiowa� uwa�nie liter�
"S".
- Jest tu Arthur H. Staunton,
pocz�tkuj�cy fa�szerz - mrukn��.
- I Henry Staunton, kt�rego
pomog�em powiesi�. Ale Godfrey
jest dla mnie zupe�nie now�
postaci�.
Teraz nasz go�� wygl�da� na
zupe�nie zaskoczonego. - Ale...
s�ysza�em, �e pan wie o
wszystkim, co si� dzieje na
�wiecie - wyj�ka�. - Przepraszam
pana. Wobec tego, je�li nie
s�ysza� pan o Godfreyu
Stauntonie, to nie zna pan
r�wnie� Cyrila Overtona?
Holmes przytakn�� z u�miechem.
- �wi�ty Bo�e! - j�kn��
Overton. - By�em rezerwowym
Anglii przeciwko Walii, i to
przez ca�y rok. Ale nie o to
chodzi. Nigdy bym nie
przypu�ci�, �e jest kto� w tym
kraju, kto nie s�ysza� o
Godfreyu Stauntonie, naj