1996

Szczegóły
Tytuł 1996
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1996 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1996 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1996 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur Conan Doyle Ostatnia zagadka Sherlocka Holmesa Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1994 T�umaczy� Jaros�aw Kotarski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa Biuro Promocji i Reklamy Fantastyki "Sfera" oraz Agencja Wydawniczo_Handlowa "Passa" Pisa�a K. Pabian Korekty dokonali: K. Kruk i St. Makowski Po raz pierwszy ujawnione! Modny ostatnio trend usuwania "Bia�ych Plam" na historii nie mo�e omin�� i literatury sensacyjnej. Sir Arthur Conan Doyle napisa� kilkadziesi�t opowiada�, kt�rych bohaterami byli Holmes i Watson. W Polsce dot�d ukaza�a si� jedynie niewielka ich cz��. Niniejszy tom jest prezentacj� premierow� nigdy dot�d w Polsce nie t�umaczonych opowiada� z tej serii. Po raz pierwszy wi�c czytelniku bierzesz do r�Ki tom Conan Doyle'a, kt�rego nikt dot�d poza tob� nie czyta�. Trzej Garridebowie Mog�aby to by� historia r�wnie komiczna, co tragiczna. Jednego cz�owieka kosztowa�a spok�j, mnie troch� krwi, a jeszcze innego bli�sz� znajomo�� z wymiarem sprawiedliwo�ci. A mimo to sprawa mia�a w sobie co� z komedii. Czym by�a w rzeczywisto�ci, niech ka�dy oceni sam. Doskonale pami�tam, kiedy to by�o, gdy� zdarzy�o si� w tym samym miesi�cu, w kt�rym Holmes odm�wi� przyj�cia szlachectwa za us�ugi... by� mo�e pewnego dnia je opisz�. Wspominam o tym tylko zdawkowo, gdy� jako jego towarzysz i osoba zaufana zobligowany jestem do unikania jakichkolwiek niedyskrecji. Powtarzam jednak, i� dlatego w�a�nie jestem w stanie poda� dok�adn� dat�, a mianowicie: ostatnie dni czerwca 1902 roku, kr�tko po rozstrzygni�ciu wojny burskiej Holmes sp�dzi� kilka dni w ��ku, co by�o czasami jego zwyczajem, lecz tego ranka pojawi� si� na �niadaniu z obszernym pismem w d�oni i b�yskiem zainteresowania w oczach. - Oto okazja zarobienia paru groszy, m�j drogi - oznajmi�. - S�ysza�e� kiedy� nazwisko "Garrideb"? - Przyznam szczerze, �e nie. - Szkoda, gdyby� zna� jakiego�, m�g�by� na tym skorzysta�. - Dlaczego? - O, to d�uga i oryginalna historia. Nie s�dz�, by�my w dotychczasowych badaniach natury ludzkiej natrafili na co� r�wnie specyficznego. Nasz klient b�dzie tu nied�ugo, tote� poczekam z om�wieniem problemu do czasu jego przybycia. Przedtem spr�bujemy tego, co najprostsze. Ksi��ka telefoniczna le�a�a obok mnie, tote� zabra�em si� do przerzucania jej stronic. Zwykle takie poszukiwania nie dawa�y efektu, ale tym razem, ku swemu zaskoczeniu, znalaz�em w niej owo dziwne nazwisko. - Mam, Holmesie! - wykrzykn��em. - Garrideb N. - Przeczyta� m�j przyjaciel pochylaj�c si� nad stronic� - 136 Little Ryder Street, W. Przykro mi ci� rozczarowa�, m�j drogi, ale to w�a�nie nasz cz�owiek. Ten adres figuruje na jego li�cie. Potrzebny nam jeszcze jeden, �eby by�o do pary. Pani Hudson pojawi�a si� w drzwiach z wizyt�wk� na tacy. Wzi��em j� zaskoczony. - Oto i on! John Garrideb, radca prawny z Moorville w Kansas, Usa - zawo�a�em. Holmes u�miechn�� si�, spogl�daj�c na wizyt�wk�. - Obawiam si�, �e b�dziesz si� musia� zdoby� na jeszcze jeden wysi�ek, m�j drogi. Ten d�entelmen jest r�wnie� zamieszany w ca�� histori�, cho� przyznaj�, �e nie spodziewa�em si� dzi� go ujrze�. Jest on jednak w stanie opowiedzie� nam znacznie wi�cej o ca�ej sprawie i jestem tej opowie�ci nader ciekaw. W chwil� potem nasz go�� by� ju� w pokoju. John Garrideb, radca prawny, by� kr�pym, silnym m�czyzn� o �wie�o ogolonej, rumianej twarzy, charakterystycznej dla przedstawiciela ameryka�skich sfer finansowych. By� to m�odzieniec o szerokim i szczerym u�miechu, cho� najbardziej przykuwa�y uwag� jego oczy - rzadko bowiem widuje si� �renice tak �ywe, tak wyrazi�cie i gwa�townie odzwierciedlaj�ce ka�d� my�l. Mia� ameryka�ski akcent, ale nie towarzyszy�a mu typowa dla przedstawicieli tej nacji ekscentryczna wymowa. - Pan Holmes? - spyta�, spogl�daj�c wpierw na mnie, potem na Sherlocka. - O, to pan! Pa�skie fotografie s� do�� podobne do orygina�u. Otrzyma� pan list od Nathana Garrideba, prawda? - Prosz� usi���. Jak s�dz�, mamy sporo spraw do om�wienia - zaproponowa� m�j przyjaciel. - Pan jest oczywi�cie tym Johnem Garridebem, o kt�rym wspomina niniejszy dokument. Przebywa pan w Anglii ju� od do�� dawna, czy� nie? - Co pana sk�ania do takiego wniosku? Wydawa�o mi si�, �e w oczach naszego go�cia czai si� podejrzliwo��. - Pa�skie ubranie jest angielskie. - Czyta�em o pa�skich metodach - Garrideb roze�mia� si� nieszczerze. - Ale nigdy nie s�dzi�em, �e sam b�d� obiektem tych pa�skich sztuczek. Jak pan to zauwa�y�? - Kr�j p�aszcza w ramionach, noski but�w. Czy ktokolwiek mo�e w�tpi�? - C�, nie mia�em poj�cia, �e si� tak zanglizowa�em. Interesy przywiod�y mnie tu ju� jaki� czas temu i st�d to ubranie, prawie w ca�o�ci kupione w Londynie. S�dz� jednak�e, �e pa�ski czas jest zbyt cenny, za� moje skarpetki nie s� celem naszego spotkania, tote�, je�li pan pozwoli, proponowa�bym przej�� do tych papier�w, kt�re ma pan w r�ku. Zachowanie Holmesa musia�o nieco dotkn�� naszego go�cia, gdy� jego twarz straci�a sporo ze swego radosnego wygl�du i przybra�a powa�ny wyraz. - Spok�j i cierpliwo��, panie Garrideb - odpar� m�j przyjaciel �agodnie. - Doktor Watson mo�e panu powiedzie�, �e te moje dygresyjki niejednokrotnie ko�czy�y si� w ca�kowicie powa�ny spos�b. Przechodz�c za� do rzeczy, dlaczego pan Nathan Garrideb nie przyby� z panem? - Nale�a�oby raczej zada� pytanie, dlaczego on w og�le pana w to miesza�? - warkn�� z nag�ym gniewem zapytany. - Nie ma pan z tym nic wsp�lnego. Dw�ch d�entelmen�w za�atwia ze sob� pewn� spraw� i oto jeden z nich postanawia wezwa� detektywa na pomoc. Widzia�em go rano i jestem tu dlatego, �e powiedzia� mi o tym, co zrobi�. Nie zmienia to jednak mojej oceny jego post�powania. - O panu nie ma w tym li�cie nic, poza niewielk� wzmiank�. Po prostu prosi mnie o pomoc w osi�gni�ciu celu, kt�ry, je�li si� nie myl�, jest r�wnie wa�ny dla obu pan�w. Wie, �e mam r�ne mo�liwo�ci uzyskiwania informacji i jest rzecz� zupe�nie normaln�, �e zwr�ci� si� do mnie. Wyraz rozdra�nienia powoli znika� z twarzy naszego go�cia. - C�, to zmienia posta� rzeczy. Kiedy zobaczy�em si� z nim dzi� rano i dowiedzia�em si�, �e uda� si� po pomoc do detektywa, wzi��em jedynie pa�ski adres i z miejsca przyby�em tutaj. Nie lubi� policji grzebi�cej w prywatnych sprawach. Ale je�li ograniczy si� pan do pomocy w odnalezieniu brakuj�cego nam cz�owieka, to mo�e to jedynie znacznie u�atwi� nasze zadanie. - O to w�a�nie chodzi - zapewni� go Holmes. - A teraz korzystaj�c z tego, �e ju� pan tu jest, mo�e us�yszymy od pana jak maj� si� sprawy. Obecny tu m�j przyjaciel nie ma poj�cia, o co chodzi, a i ja z przyjemno�ci� pos�ucham pa�skiej relacji. Garrideb przyjrza� mi si� niezbyt przychylnym wzrokiem. - Czy on musi wiedzie�? - spyta�. - Zazwyczaj pracujemy razem. - No c�, w�a�ciwie nie jest to �adna tajemnica. By oszcz�dzi� czasu, podam panom fakty pokr�tce. Gdyby�cie panowie pochodzili z Kansas, t�umaczenie, kto to taki Alexander Hamilton Garrideb, by�oby niepotrzebne. Zrobi� pieni�dze na handlu nieruchomo�ciami, a potem zbo�em w Chicago. Kupi� za nie tyle ziemi, �e m�g�by zmierzy� ni� obszar niekt�rych pa�stw w Europie. Wszystko, co le�y na zach�d od Fort Dodge, wzd�u� Arkansas River, to jego posiad�o�ci. ��ki, pola i lasy, kt�re razem wzi�te przynosz� komu�, kto wie, jak z nich korzysta�, fortun�. Nie mia� krewnych ani rodziny (a je�li mia�, to ja nigdy o nich nie s�ysza�em), ale by� dumny z dziwno�ci i unikalno�ci swojego nazwiska. I to nas w�a�nie po��czy�o. Studiowa�em prawo w Topeka. Pewnego dnia odwiedzi� mnie starszy cz�owiek, uradowany niepomiernie, i� spotka� kogo�, kto nosi to samo nazwisko. To by� jego pomys�, by poszuka�, czy s� na �wiecie jeszcze inni ludzie o takim nazwisku. Kaza� mi znale�� jeszcze jednego, a gdy mu oznajmi�em, �e jestem zbyt zaj�ty, by w��czy� si� po �wiecie, z�o�y� mi propozycj�, kt�ra diametralnie zmieni�a moje podej�cie do sprawy. Zmar� rok p�niej, pozostawiaj�c testament, chyba najdziwniejszy, jaki kiedykolwiek sporz�dzono w stanie Kansas. Podzieli� w nim sw�j maj�tek na trzy cz�ci, jedna z nich przypada mnie pod warunkiem, �e znajd� dw�ch innych Garrideb�w, dla kt�rych s� pozosta�e cz�ci. Wypada tego po pi�� milion�w dolar�w dla ka�dego, ale nie mog� dosta� z nich ani centa, p�ki pozostali nie stawi� si� przed s�dem i nie potwierdz� oficjalnie swych nazwisk. Szansa by�a zbyt kusz�ca, tote� zawiesi�em praktyk� prawnicz� i zaj��em si� poszukiwaniami. W Stanach nie znalaz�em ani jednego, a szuka�em, prosz� mi wierzy�, naprawd� uczciwie. Zaj��em si� wi�c starym krajem i w ksi��ce telefonicznej Londynu znalaz�em pierwszego. Zjawi�em si� u niego dwa dni temu, wyja�niaj�c mu ca�� spraw�. Ale cz�owiek ten, podobnie jak i ja, jest samotny, a w testamencie wyra�nie napisano, �e chodzi o trzech doros�ych m�czyzn. Jak pan widzi, mamy jeszcze jeden wakat i je�li pomo�e nam go pan zape�ni�, z przyjemno�ci� zap�acimy panu honorarium. - C�, Watsonie - odezwa� si� m�j przyjaciel - powiedzia�em ci, �e to niecodzienna sprawa. Dla mnie oczywistym posuni�ciem jest danie og�oszenia w gazetach. - Zrobi�em tak, panie Holmes, i nie uzyska�em �adnej odpowiedzi. - No, no. To doprawdy ciekawostka, kt�r� trzeba b�dzie zaj�� si� powa�niej. A tak przy okazji, skoro pan jest z Topeka. Mia�em tam znajomego, niestety ju� nie �yje. Stary doktor Lysander Starr, by� burmistrzem w 1890 roku. Zna� go pan? - Dobry, poczciwy doktor Starr! - ucieszy� si� nasz go��. - Jego imi� nadal jest �ywe w tym mie�cie. S�dz�, panie Holmes, �e najlepiej zrobimy, je�li ka�dy z nas spr�buje dalej szuka� brakuj�cej osoby i b�dzie na bie��co informowa� pozosta�ych o post�pach. Proponuj� spotkanie za dzie� lub dwa. Po tych s�owach sk�oni� si� i wyszed�. Holmes zapali� fajk� i przez chwil� siedzia� w milczeniu, z dziwnym u�mieszkiem na ustach. - I c�? - spyta�em w ko�cu. - Zastanawiam si�, m�j drogi. - Nad czym? - Zastanawiam si�, Watsonie - powiedzia� bior�c fajk� w r�k�. - Dlaczego na Boga, ten cz�owiek naopowiada� nam tyle bzdur. Niewiele brakowa�o, a spyta�bym go o to wprost. Wiesz przecie�, �e czasami najlepsz� broni� jest frontalny atak, ale doszed�em w ko�cu do wniosku, �e lepiej b�dzie pozostawi� go chwilowo w przekonaniu, i� uda�o mu si� nas oszuka�. Zacznijmy od tego, �e nosi angielsk� marynark�, wytart� nieco na �okciach, i takie� spodnie z wypchni�tymi, od co najmniej rocznego noszenia kolanami, a wed�ug dokument�w i jego w�asnych s��w jest prowincjonalnym Amerykaninem przyby�ym tu nie tak dawno. W londy�skich gazetach nie by�o �adnych og�osze�. Wiesz, �e ten dzia� jest moj� ulubion� lektur� i co� takiego nie usz�oby mojej uwadze. Poza tym nigdy nie zna�em doktora Starra z Topeka i nie mam poj�cia, czy kto� taki kiedykolwiek istnia�. S�dz�, �e nasz go�� faktycznie jest Amerykaninem, ale od lat przebywa w Londynie, co znacznie wyg�adzi�o jego akcent. Natomiast godny uwagi jest cel, jaki chce osi�gn�� poprzez to niewiarygodne poszukiwanie Garrideb�w, gdy�, zak�adaj�c, i� jest to kanalia, przyzna� nale�y, �e inteligentna i pomys�owa. Teraz musimy stwierdzi�, czy autor tego listu nie jest tak�e oszustem. Zadzwo� do niego, je�li �aska. Wykr�ci�em numer i us�ysza�em po drugiej stronie piskliwy, dr��cy nieco g�os: - Tak, tu Nathan Garrideb. Czy to pan Holmes? Bardzo chcia�bym z nim m�wi�. M�j przyjaciel wzi�� s�uchawk� i us�ysza�em nast�puj�c� po��wk� dialogu: - Tak, by� tutaj. Rozumiem, �e pan go nie zna... Jak d�ugo?... Tylko dwa dni!... Tak, oczywi�cie, perspektywa nader n�c�ca. B�dzie pan w domu wieczorem? Przypuszczam, �e nie w jego towarzystwie?... Doskonale, zjawimy si� wobec tego. Wola�bym porozmawia� pod jego nieobecno��... doktor Watson b�dzie mi towarzyszy�... Z pa�skiego listu wnosz�, �e nie wychodzi pan cz�sto... Tak, oko�o sz�stej idealnie mi odpowiada... Nie musi pan o tym informowa� naszego ameryka�skiego przyjaciela... Doskonale, wobec tego do zobaczenia. Zmierzcha�o ju�, gdy znale�li�my si� na Little Ryder Street, jednej z najmniejszych przecznic Edgware Road o rzut kamieniem od os�awionego Tyburrn Tree, o kt�rym z�e wspomnienia �ywe s� jeszcze w pami�ci co starszych londy�czyk�w. Dom, do kt�rego kierowali�my swe kroki, by� du�ym budynkiem, zbudowanym we wczesnogregoria�skim stylu, o regularnej fasadzie i jedynie dw�ch oknach na parterze. Tam w�a�nie mieszka� nasz klient, a okna wychodzi�y z du�ego pokoju, w kt�rym sp�dza� dzie�. Holmes zwr�ci� uwag� na mosi�n� tabliczk� z wygrawerowanym nazwiskiem na drzwiach. - Wisi �adnych par� lat, Watsonie. Jest to zatem jego prawdziwe nazwisko, co wydaje si� w tej sprawie do�� istotne. Klatka schodowa by�a wsp�lna dla ca�ego domu, a z listy lokator�w pozna� mo�na by�o innych mieszka�c�w, oraz instytucje, kt�re mia�y tu swe biura. Og�lnie wygl�da�o to bardziej na k�cik starych kawaler�w, ni� na rezydencj� mieszcza�skich rodzin. Nasz klient otworzy� nam drzwi osobi�cie, gdy�, jak oznajmi�, kobieta, kt�ra u niego sprz�ta, wychodzi o #/16#00. Nathan Garrideb okaza� si� wysokim, chudym osobnikiem, bladym i �ysym jak kolano, w wieku mniej wi�cej sze��dziesi�ciu lat. Mia� trupi� twarz o bladej cerze cz�owieka, kt�remu obce jest s�o�ce i spacery, a kozia br�dka i du�e, okr�g�e okulary nadawa�y mu wygl�d kogo� wiecznie ciekawego nowinek. Og�lnie sprawia� wra�enie przyjaznego ekscentryka. Pok�j, do kt�rego nas wprowadzi�, by� r�wnie dziwny jak jego w�a�ciciel. Wype�nia�y go szafki i gabloty z okazami geologicznymi i anatomicznymi. Na �cianach wisia�y oprawione kolekcje motyli. Na �rodku pomieszczenia sta� st� zawalony najrozmaitszymi szcz�tkami, spo�r�d kt�rych wyziera�a mosi�na tuba silnego mikroskopu. Rozgl�da�em si� po wn�trzu zaskoczony wszechstronno�ci� zainteresowa� gospodarza - od monet, poprzez instrumenty muzyczne, do skamielin. Nad biurkiem wisia� rz�d gipsowych czaszek, opatrzonych napisami "Neandertalczyk", "Heidelberg", "Cromagnon". Nasz gospodarz tymczasem sta� przed nami, wycieraj�c kawa�kiem sk�ry jak�� monet�. - Syrakuzy z okresu �wietno�ci - wyja�ni� widz�c moje zainteresowanie. - Pod koniec znacznie si� zdegenerowali. Niekt�rzy wol� szko�� aleksandryjsk�, ale ja uwa�am ich za najlepszych. Krzes�o jest tutaj, panie Holmes, tylko prosz� mi pozwoli� uprz�tn�� te ko�ci. A pan... no tak, doktor Watson, je�li by�by pan tak uprzejmy i odstawi� t� japo�sk� waz�... o, doskonale, prosz� spocz��. Co prawda, m�j lekarz ma mi za z�e, �e nie wychodz� na powietrze, ale to, co panowie widz�, to ca�e moje �ycie. A poza tym, po co mam wychodzi�, skoro tyle jest tutaj interesuj�cych problem�w. Dok�adne skatalogowanie kt�rejkolwiek z tych szaf zabra�oby oko�o trzech miesi�cy. Holmes rozejrza� si� z ciekawo�ci�. - I nigdy pan st�d nie wychodzi? - spyta�. - Czasami do Sotheby'ego lub Christee, ale poza tym naprawd� rzadko. Nie jestem ju� m�ody, a moje badania zabieraj� mi sporo czasu. Mo�e pan sobie wyobrazi�, panie Holmes, jaki szok, przyjemny co prawda, prze�y�em, s�ysz�c o tym niespodziewanym u�miechu fortuny. Potrzeba jeszcze tylko jednego Garrideba, z pewno�ci� go znajdziemy. Mia�em brata, ale niestety, nie �yje, a �e�skie przedstawicielki rodu nie wchodz� w gr�. Ale przecie� na �wiecie musi by� jeszcze jaki� Garrideb. S�ysza�em, �e zajmuje si� pan dziwnymi przypadkami i dlatego napisa�em do pana. Oczywi�cie ten d�entelmen z Ameryki mia� ca�kowit� racj�, i� najpierw powinienem spyta� go o rad�, ale dzia�a�em w jak najlepszej wierze. - Osobi�cie s�dz�, �e post�pi� pan rozs�dnie - wtr�ci� Holmes. - Ale, tak na marginesie, zamierza pan osi��� w Stanach? - Ale� sk�d! Nic nie sk�oni mnie do opuszczenia zbior�w, lecz ten d�entelmen zapewni� mnie, �e jak tylko ustalimy nasze prawa, wykupi moj� cz�� za pi�� milion�w dolar�w. Jest na rynku z tuzin okaz�w, kt�re doskonale pasowa�yby do mojej kolekcji, a kt�rych nie mog� naby� z powodu braku paruset funt�w. A tu! A� strach pomy�le�, co m�g�bym zrobi� maj�c te pieni�dze. Stworzy�bym zal��ek muzeum narodowego, by�bym Hansem Sloane naszego wieku. Oczy za szk�ami b�yszcza�y mu gor�czkowo i jasne by�o, �e got�w jest na wszystko, byle tylko znale�� brakuj�cego przedstawiciela rodu. - Zadzwoni�em jedynie po to, by pana pozna�, tote� nie ma powodu, dla kt�rego mia�by pan przerywa� swe studia - odezwa� si� m�j przyjaciel. - Zawsze wol� osobi�cie pozna� tych, z kt�rymi wi��� mnie interesy. Mam do pana par� pyta�, kt�re uzupe�ni� obraz ca�ej sprawy, w czym i tak znacznie pom�g� mi ju� nasz ameryka�ski przyjaciel. Rozumiem, �e do tego tygodnia w og�le nie wiedzia� pan o jego istnieniu? - Dok�adnie tak. Zadzwoni� w zesz�� �rod�. - Czy opowiedzia� panu o naszej dzisiejszej rozmowie? - Tak, przyby� tu prosto od pana i by� bardzo zdenerwowany. - Dlaczego? - Zdawa� si� s�dzi�, �e moja pro�ba do pana stanowi jak�� ujm� na jego honorze. - Czy zaproponowa� jakie� konkretne dzia�anie? - Nie. - Czy otrzyma� lub prosi� pana o jakie� pieni�dze? - Dot�d nie. - Nie widzi pan te� niczego, co chcia�by osi�gn��? - Poza celem, o kt�rym m�wi od pocz�tku, nie. - Czy powiedzia� mu pan o naszym spotkaniu? - Tak. Holmes pogr��y� si� w zadumie i zauwa�y�em, �e jest zaskoczony. - Czy w swej kolekcji ma pan jakie� cenne eksponaty? - spyta� po chwili. - Nie, nie jestem bogaty i cho� ten zbi�r jest interesuj�cy, nie jest cenny. - Nie obawia si� pan z�odziei? - Nie. - Jak d�ugo mieszka pan pod tym adresem? - Prawie pi�� lat. Dalsze wypytywanie przerwa�o niecierpliwe pukanie do drzwi. Ledwie nasz gospodarz je otworzy�, do wn�trza wpad� podniecony go�� z Ameryki. - Jest! - krzykn�� wymachuj�c nad g�ow� jakim� papierem. - Pomy�la�em, panie Garrideb, �e natychmiast dam panu zna� i pogratuluj� osobi�cie. Jest pan teraz bogatym cz�owiekiem, a nasz wsp�lny interes zosta� szcz�liwie zako�czony. Co do pana, panie Holmes, to mo�emy jedynie przeprosi� za zb�dny k�opot. Wr�czy� naszemu gospodarzowi trzymany w r�ku papier. Ten wpatrywa� si� we� zach�annie. Obaj z Holmesem pochylili�my si� i przez rami� przeczytali�my nast�puj�ce og�oszenie: Howard Garrideb Konstruktor maszyn rolniczych. Grabie, �opaty, parowe i r�czne p��gi, �widry, wozy, brony i inne narz�dzia farmerskie. Urz�dzenia do studni artezyjskich. Grosvenor Building. Aston. - Wspaniale - gospodarz odzyska� g�os. - Mamy wobec tego trzeciego. - Rozpocz��em poszukiwania w Birmingham - wyja�ni� nowo przyby�y. - M�j agent przys�a� mi to og�oszenie z lokalnej gazety. Musimy jednak dopilnowa� sprawy na miejscu. Napisa�em do tego d�entelmena i wyja�ni�em mu, �e zobaczy si� pan z nim jutro w jego biurze oko�o #/16#00. - Chce pan, �ebym tam jecha�? - A co pan radzi, panie Holmes? Nie s�dzi pan, �e to by�oby najrozs�dniejsze? Dlaczego mia�by uwierzy� mnie, obywatelowi obcego pa�stwa? Tymczasem jest tutaj obywatel imperium, z solidnymi referencjami i to, co on powie, w uszach rodaka b�dzie mia�o zupe�nie inn� wag�. Pojecha�bym z panem, ale akurat jutro jestem bardzo zaj�ty, a poza tym zawsze mog� tam dojecha�, je�li tylko napotka pan jakie� problemy. - C�, nie je�dzi�em tak daleko ju� od paru �adnych lat. - Drobiazg, panie Garrideb. Spisa�em rozk�ad jazdy poci�g�w. Wyjedzie pan o #/12#00, a po #/14#00 powinien pan by� ju� na miejscu. Wr�ci� mo�e pan tej samej nocy. Wszystko, co ma pan tam do zrobienia, to tylko zobaczy� si� z tym cz�owiekiem, wyja�ni� mu sytuacj� i otrzyma� dokument potwierdzaj�cy jego nazwisko. Do diab�a! W por�wnaniu z tym, co ja musia�em zrobi�, �eby pana znale��, ta stumilowa przeja�d�ka to nic wielkiego. - Zgadzam si� - wtr�ci� nagle Holmes. - W tym, co pan m�wi, jest wiele racji. Nathan Garrideb wzruszy� z rezygnacj� ramionami. - C�, je�li panowie nalegacie, to pojad�. Trudno mi czegokolwiek odm�wi� zwiastunowi tak wielkich i wspania�ych nowin. - Wobec tego uzgodnione - powiedzia� m�j przyjaciel. - Mam nadziej�, �e da mi pan zna� zaraz po powrocie. - Osobi�cie tego dopilnuj� - ucieszy� si� Amerykanin, spogl�daj�c na zegarek. - Przykro mi, ale musz� ju� i��. Zadzwoni� jutro, panie Garrideb, i odwioz� pana na dworzec. Idzie pan, panie Holmes? Nie? W takim razie do zobaczenia, mam nadziej�, �e jutro b�dziemy mieli dla pana ciekawe wiadomo�ci. Zauwa�y�em, �e twarz mego towarzysza rozja�ni�a si�, gdy niespodziewany go�� wyszed�. Poprzednio wyra�a�a skupienie. - Chcia�bym dok�adniej zapozna� si� z pa�skimi zbiorami - zwr�ci� si� Holmes do gospodarza. - W moim zawodzie wszystkie wiadomo�ci, nawet najdziwniejsze, mog� si� przyda�. A ten pok�j jest ich pe�en. Po us�yszeniu tych s��w Garrideb wyra�nie powesela�. - Wiedzia�em, �e jest pan inteligentnym cz�owiekiem. Oprowadz� pana natychmiast, je�li ma pan oczywi�cie czas. - Niestety, teraz nie mam, ale okazy s� tak doskonale opisane, �e nie musi si� pan trudzi�. Gdybym znalaz� czas jutro, czy nie mia�by pan nic przeciwko temu, �ebym je obejrza� pod pana nieobecno��? - Absolutnie nie. Mieszkanie b�dzie oczywi�cie zamkni�te, ale pani Sanders jest do #/16#00 w suterenie i wpu�ci pana. - Doskonale si� sk�ada. Mam akurat wolne popo�udnie i gdyby pan j� uprzedzi� o mojej wizycie, zjawi� si� z prawdziw� przyjemno�ci�. Tak na marginesie, kto jest w�a�cicielem tego budynku? - "Hollowey i Steele" z Edgware Road. A dlaczego pan pyta? - Je�li chodzi o budynki, to jestem archeologiem amatorem - roze�mia� si� Holmes. - Zastanawia�em si�, czy zbudowano go za kr�lowej Anny, czy p�niej? - Bez w�tpienia p�niej. - Tak te� s�dzi�em, ale to i tak bez znaczenia. Do zobaczenia, panie Garrideb, �ycz� udanej podr�y do Birmingham. Poniewa� firma na Edgware Road by�a ju� zamkni�ta, poszli�my do domu i dopiero po kolacji Holmes wr�ci� do tego tematu. - Nasza ma�a sprawa zbli�a si� ku ko�cowi - oznajmi�. - Nie w�tpi�, �e r�wnie� wpad�e� na og�lne zarysy rozwi�zania. - Przyznam ci si�, �e nie mam o nim zielonego poj�cia. - Poj�cie powiniene� mie�, gdy� wida� jasno jak na d�oni, a kolor ustalimy jutro. Nie zauwa�y�e� niczego dziwnego w tym og�oszeniu? - Zauwa�y�em, �e "p�ugi" by�o napisane z b��dem. - O, dostrzeg�e� to! Moje gratulacje. Drukarz z�o�y� tak, jak dosta� w oryginale, ale nie to jest akurat istotne. "Studnie artezyjskie" to typowo ameryka�skie okre�lenie. Zreszt� samo urz�dzenie jest w Anglii do�� rzadko spotykane. To typowe og�oszenie z ameryka�skiej gazety, a ma by� rzekomo anonsem brytyjskiej firmy. Co o tym s�dzisz? - Mog� jedynie przypuszcza�, �e ten Amerykanin sam je u�o�y�, cho� nie wiem, co chcia� przez to osi�gn��. - Wyja�nie� jest kilka, ale tylko jedno pasowa� b�dzie do jego poczyna�. Pewne jest, �e chce si� pozby� naszego niedawnego gospodarza z domu i wysy�a go do Birmingham. Mog�em go ostrzec, ale po namy�le stwierdzi�em, �e lepiej b�dzie oczy�ci� scen� i przyspieszy� bieg wydarze�. Jutro, Watsonie, dowiemy si� wszystkiego. Holmes wyszed� wcze�nie rano, a gdy powr�ci� na lunch, zauwa�y�em, �e ma zatroskany wyraz twarzy. - Sprawa jest znacznie powa�niejsza, ni� s�dzi�em, Watsonie - oznajmi�. - Musz� ci� uprzedzi�, �e staje si� niebezpieczna, cho� wiem r�wnocze�nie, �e to ci� i tak nie powstrzyma. Powiniene� jednak wiedzie�, �e kryje si� w niej niebezpiecze�stwo, i to znaczne. - C�, nie pierwszy raz, i mam wra�enie, �e nie ostatni. Co konkretnie grozi nam tym razem? - Mamy do czynienia z trudnym przeciwnikiem. Zidentyfikowa�em bowiem Johna Garrideba, radc� prawnego z Ameryki. To "Killer" Evans, osobnik o reputacji mordercy. - Wydaje mi si�, �e nie mia�em dot�d przyjemno�ci bli�szego poznania go. - No c�, nie nosisz w pami�ci przeno�nego archiwum Newgate. Widzia�em si� z komisarzem Lestrade'em w Scotland Yardzie i cho� nie s� tam obdarzeni nadmiernie wyobra�ni�, to jednak cechuje ich dok�adno�� i rutyna. Pomy�la�em sobie, �e mo�e uda mi si� rozpozna� naszego podopiecznego w ich archiwum, i faktycznie znalaz�em jego radosn� podobizn� w Galerii Przest�pc�w. Jones Winter, alias Morecroft, alias "Killer" Evans, tak g�osi� podpis. - Holmes wyj�� z kieszeni kopert�. - Zapisa�em par� szczeg��w jego kariery. Lat czterdzie�ci sze��, urodzony w Chicago i �cigany za potr�jne morderstwo. Dzi�ki politycznym koneksjom uciek� do Anglii w 1893 roku. W styczniu 1895 w nocnym klubie na Waterloo Road, zastrzeli� przy kartach cz�owieka, ale okaza�o si�, �e to tamten zacz��. Zabitym by� niejaki Rodger Prescot, s�ynny fa�szerz z Chicago. Evansa zwolniono w 1901 roku. By� pod nadzorem policji, lecz jak dot�d prowadzi� uczciwe i przyk�adne �ycie. To cz�owiek niebezpieczny, zawsze ma bro� i jest gotowy jej u�y� w ka�dej chwili. - Ale o co mu chodzi? - I to zaczyna si� wyja�nia�. By�em w hipotece. Nasz klient, jak sam m�wi�, mieszka na Little Ryder Street od pi�ciu lat. Wcze�niej mieszkanie sta�o puste przez ca�y rok, a poprzednim lokatorem by� cz�owiek o nazwisku Waldron, kt�rego wygl�d dobrze tam zapami�tano i kt�ry nagle znikn��, nie daj�c do tej pory znaku �ycia. By� wysokim m�czyzn�, z ciemn� brod� i takimi� w�osami. Prescot, kt�rego zabi� Evans, wed�ug danych Scotland Yardu wyr�nia� si� takim w�a�nie wygl�dem. Jako hipotez� robocz� przyj��em, �e to on w�a�nie zamieszkiwa� ten sam pok�j, kt�ry nasz nie�wiadomy przyjaciel zamieni� na muzeum. - A dalej? - Musimy to sprawdzi�. Wyj�� z szuflady rewolwer i wr�czy� mi go ze s�owami: - Sw�j ulubiony mam w kieszeni. Je�li nasz przyjaciel z Dzikiego Zachodu b�dzie si� stara� potwierdzi� sw�j przydomek, to lepiej, �eby�my byli na to przygotowani. Daj� ci godzin� na sjest�, a potem pora na fina� na Ryder Street. By�o ju� po czwartej, kiedy dotarli�my do dziwnego apartamentu Nathana Garrideba. Pani Sanders szykowa�a si� wprawdzie do wyj�cia, ale wpu�ci�a nas bez wahania, wyja�niaj�c, �e drzwi maj� spr�ynowy zatrzask, kt�ry Holmes solennie obieca� sprawdzi� przed wyj�ciem. Wkr�tce potem trzasn�y frontowe drzwi, jej kapelusz przedefilowa� przed naszym oknem i wiedzieli�my, �e zostali�my sami. Holmes b�yskawicznie zbada� otoczenie i wybra� stoj�c� w mrocznym k�cie szafk�, odstaj�c� nieco od �ciany. Odsun�li�my j� jeszcze dalej przycupn�li�my za ni�, podczas gdy m�j przyjaciel wyja�nia� mi szeptem swe zamiary: - Chcia� pozby� si� st�d gospodarza, to nie ulega w�tpliwo�ci, a poniewa� ten rzadko wychodzi, wymaga�o to sporego zachodu. Ca�y pomys� z Garridebami s�u�y� w�a�nie temu celowi i musz� przyzna�, Watsonie, �e na sw�j spos�b jest genialny. To wykorzystanie dziwacznego nazwiska, przy braku innych mo�liwo�ci legalnego wej�cia, jest doprawdy godne podziwu. Wykaza� w tej sprawie du�o pomys�owo�ci i cierpliwo�ci. - A co jest jego celem? - W�a�nie po to tu jeste�my, �eby si� tego dowiedzie�. Nie ma to nic wsp�lnego z naszym klientem, przynajmniej o ile wiem. Natomiast jest powi�zane z cz�owiekiem, kt�rego zastrzeli� i kt�ry, by� mo�e, by� jego wsp�lnikiem. W tym pokoju kryje si� jaki� mroczny sekret. Z pocz�tku s�dzi�em, �e Garrideb ma w swych zbiorach jaki� cenny eksponat i nie zdaje sobie z tego sprawy, ale fakt, �e nies�awnej pami�ci Rodger Prescot zamieszkiwa� ten pok�j, wskazuje na g��bsze pod�o�e sprawy. C�, m�j drogi, mo�emy jedynie �wiczy� cierpliwo�� i czeka� na to, co przynios� nam najbli�sze godziny. Trzeba przyzna�, �e nie czekali�my d�ugo - mo�e po p� godzinie us�yszeli�my skrzypienie drzwi wej�ciowych i g�o�ny szcz�k klucza w zamku. Po chwili nasz znajomy z Ameryki znalaz� si� wewn�trz zamykaj�c za sob� cicho drzwi. Rozejrza� si� wok�, po czym stwierdziwszy, �e jest bezpieczny, zdj�� p�aszcz i zdecydowanym krokiem kogo�, kto doskonale wie, czego chce, podszed� do stoj�cego na �rodku pokoju sto�u. Przesun�� go na bok, zwin�� dywan i wyj�tym z kieszeni d�utem zabra� si� do usuwania deski w pod�odze. Us�yszeli�my seri� niezbyt g�o�nych trzask�w. W chwil� p�niej otworzy� si� w pod�odze prostok�t wej�cia, w kt�rym przybysz znikn�� z ogarkiem �wieczki w d�oni. Nasza chwila nadesz�a. Holmes dotkn�� mojej r�ki i razem ruszyli�my ku drzwiom w pod�odze. Poruszali�my si� ostro�nie, ale mimo to stara pod�oga skrzypn�a pod naszymi stopami i g�owa Amerykanina wynurzy�a si� nagle z otworu. Spojrza� na nas z niedowierzaniem, kt�re b�yskawicznie zmieni�o si� we w�ciek�o��, a ta z kolei w niewyra�ny u�miech przywo�any na twarz, gdy uzmys�owi� sobie, �e s� we� wycelowane dwa pistolety. - No, c� - mrukn�� gramol�c si� na g�r�. - Nie mog� si� z panem r�wna�, panie Holmes. Przejrza� pan moj� gr� od samego pocz�tku i szpetnie mnie wykiwa�. Przyznaj�, �e mnie pan pokona� i... Szybkim jak mgnienie oka ruchem wyci�gn�� zza paska spodni rewolwer i dwukrotnie nacisn�� spust. Poczu�em na udzie dotyk rozpalonego �elaza i ujrza�em, jak bro� Holmesa opada na g�ow� strzelaj�cego. Ten rozci�gn�� si� na pod�odze, z krwawi�c� ran� na czole. M�j przyjaciel zabra� mu bro� i sprawdzi�, czy przypadkiem nie ma drugiego rewolweru. Nast�pnie podszed� do mnie i ostro�nie poprowadzi� w stron� krzes�a. - Nie jeste� ranny? Watsonie, na Boga, to chyba nic powa�nego? To stwierdzenie warte by�o rany, nawet nie jednej - pozna� t� g��bi� lojalno�ci i przywi�zania, jaka kry�a si� pod zimn� mask�. Jego b��kitne oczy przez moment by�y zamglone, a pewne zwykle d�onie dr�a�y. Przez t� chwil� widzia�em serce r�wnie wielkie, co umys�, cho� przez wszystkie te lata nie zdawa�em sobie sprawy z tej wielko�ci. - To nic, Holmesie, zwyk�e skaleczenie. Holmes rozci�� mi nogawk� spodni i odetchn�� z ulg�. - Masz racj�, to tylko powierzchowny postrza� - spojrza� p�on�cym wzrokiem na ruszaj�cego si� wi�nia. - Masz szcz�cie, gdyby� zabi� Watsona, nie wyszed�by� st�d �ywy. A teraz, co masz nam do powiedzenia? Okaza�o si�, �e nic. Wspieraj�c si� na ramieniu Holmesa zajrza�em do otworu. Prowadzi� do niewielkiej piwniczki, o�wietlonej migotliwym blaskiem �wieczki przyniesionej przez Evansa. Na pierwszy rzut oka dostrzeg�em jak�� przerdzewia�� maszyneri�, bele papieru i rz�dy butelek, a potem niewielkie, starannie pouk�adane na stole paczuszki. - Prasa drukarska - mrukn�� Holmes. - I owszem - nasz wi�zie� z trudem dobrn�� do krzes�a i opad� na nie z ulg�. - Najwi�kszy i najlepszy punkt fa�szowania funt�w w ca�ym Londynie. Pordzewia�e urz�dzenie to maszyna Prescota, a w paczuszkach na stole jest dwa tysi�ce banknot�w po sto funt�w ka�dy, kt�re bez mrugni�cia okiem zostan� przyj�te w ka�dym banku. Prosz� wzi�� ile chcecie, i zako�czmy tym samym spraw�. Holmes parskn�� �miechem. - Nie robimy takich rzeczy, panie Evans. W tym kraju nie ma dla pana kryj�wki. To pan zastrzeli� Prescota? - Ja... I uczciwie odsiedzia�em za to pi�� lat, cho� to on pierwszy wyci�gn�� bro�. Za ten dobry uczynek powinienem dosta� od was medal, i to wielko�ci talerza. Nikt nie jest w stanie odr�ni� jego banknot�w od tych, jakie emituje Bank Anglii. Gdybym go nie zastrzeli�, zala�by nimi ca�e pa�stwo. By�em jedynym, kt�ry wiedzia�, gdzie je produkuje, i chyba was nie dziwi, �e chcia�em si� tu dosta�. Mo�ecie sobie panowie wyobrazi�, jak si� czu�em, stwierdziwszy, �e siedzi tu ten �owca robak�w o g�upim nazwisku, nie maj�cy o niczym poj�cia i nie opuszczaj�cy tych czterech �cian ani na krok. Mo�e by�oby rozs�dniej usun�� go z drogi definitywnie, co nie stanowi�oby �adnego problemu, ale nigdy dot�d nie zastrzeli�em nikogo, kto nie mia� w r�ku broni. Prosz� mi powiedzie�, panie Holmes, kiedy pope�ni�em b��d? Nic nie zrobi�em temu staremu; nie drukowa�em tych pieni�dzy. O co wi�c mnie pan oskar�y? - O usi�owanie zab�jstwa. Ale to ju� nie ja, zajmie si� tym policja. Nam zale�a�o jedynie na wyja�nieniu ca�ej sprawy. B�d� tak uprzejmy Watsonie, i zadzwo� do Scotland Yardu. Nie b�dzie to ca�kiem niespodziewany telefon, ale lepiej ich nie denerwowa�. Tak przedstawiaj� si� fakty w sprawie "Killera" Evansa i jego godnej uwagi pomys�owo�ci. Dowiedzieli�my si� potem, �e Nathan Garrideb nigdy nie doszed� do siebie po ciosie spowodowanym rozwianiem marze� o fortunie. Ostatnie, co o nim wiem, to �e znalaz� si� w domu opieki spo�ecznej w Brixton. W Scotland Yardzie natomiast odkrycie warsztatu Prescota by�o �wi�tem - wiedzieli, �e taki istnia�, ale nie mieli poj�cia gdzie; a po �mierci fa�szerza stracili nadziej� na jego odnalezienie. By�o niezaprzeczalnym faktem, �e banknoty stanowi�y klas� w�r�d fa�szerstw i gdyby znalaz�y si� na rynku, by�yby bardzo trudne do wychwycenia. Chciano nawet da� Evansowi ten medal wielko�ci talerza, ale s�d mia� inny pogl�d na ca�� spraw� i "Killer" wr�ci� w cie� mur�w, kt�re tak niedawno opu�ci�. Zaginiony sportowiec Co prawda, byli�my ju� z Holmesem przyzwyczajeni do dziwnych telegram�w przychodz�cych na Baker Street, ale ten, kt�ry nadszed� owego zimowego poranka przed siedmiu czy o�miu laty utkwi� mi szczeg�lnie w pami�ci. By� zaadresowany do Sherlocka i brzmia� nast�puj�co: "Prosz� mnie oczekiwa�. Straszne nieszcz�cie. Zagin�� prawoskrzyd�owy, nie zast�piony jutro. Overton" - Nadany na Strand o #/10#30 - oznajmi� Holmes ogl�daj�c depesz�. Overton musia� by� mocno podniecony, gdy go wysy�a�, st�d ta nielogiczno�� i nieprzejrzysto��. My�l�, �e zjawi si� tu niebawem, i to zanim sko�cz� czyta� "Timesa". Od niego dowiemy si� wszystkiego. Nawet najg�upsza sprawa b�dzie jak�� odmian� w tych nudnych czasach. Od d�u�szego czasu nic ciekawego nam si� nie trafi�o. Zacz��em si� ju� nawet ba� o Holmesa, gdy� dotychczasowe do�wiadczenia nauczy�y mnie, i� takie przed�u�aj�ce si� okresy bezczynno�ci s� niebezpieczne dla aktywnego umys�u mego przyjaciela przyzwyczajonego do ci�g�ej pracy. Przez lata odzwyczaja�em go od uciekania si� w takich przypadkach do narkotyk�w, ale wiedzia�em te�, �e przeciwnik nie zgin��, a jedynie zasn��, got�w w ka�dej chwili zbudzi� si� z letargu. Poznawa�em to po oczach Holmesa, gdy przeci�ga�y si� okresy bezczynno�ci, i dlatego wdzi�czny by�em temu Overtonowi, kimkolwiek by�, za przerwanie ow� wiadomo�ci� apatii, gro�niejszej dla mojego przyjaciela ni� wszystkie zwi�zane z jego zaj�ciem niebezpiecze�stwa razem wzi�te. Jak si� spodziewali�my, telegram niewiele wyprzedzi� nadawc�, kt�rego przybycie oznajmi� nam bilet wizytowy. Cyril Overton z Cambridge, pot�nie zbudowany i umi�niony, wype�nia� prawie ca�� futryn� swymi barami atlety, przygl�daj�c si� nam kolejno sympatycznymi, cho� zaniepokojonymi oczyma. - Pan Sherlock Holmes? M�j towarzysz sk�oni� si� w milczeniu. - By�em w Scotland Yardzie i widzia�em si� z inspektorem Hopkinsem, kt�ry poradzi� mi zwr�ci� si� do pana. Powiedzia� te�, �e jego zdaniem moja sprawa bardziej nadaje si� dla pana, ni� dla policji. - Prosz� wi�c usi��� i wyja�ni� mi, o co chodzi. - To okropne, panie Holmes! Sam si� dziwi�, �e jeszcze nie osiwia�em. Godfrey Staunton: s�ysza� pan oczywi�cie o nim? Jest on po prostu centralnym elementem planu gry ca�ej dru�yny. Wola�bym, �eby mi zabrak�o trzech innych graczy ni� jego. Oboj�tnie, w ataku czy obronie, nie ma sobie r�wnych. Co teraz robi�? Mam co prawda rezerwowego, nazywa si� Moorhause, ale zosta� �le przeszkolony i ci�gle zapuszcza si� na prawo, zamiast pilnowa� swego miejsca w linii. Ma dobry wykop, ale z�y sprint i brak mu wyczucia sytuacji. Morton czy Johnson z Oxfordu za�atwi� si� z nim bez problem�w. Stevenson z kolei dobrze biega, ale nie trafi z dwudziestki pi�tki, a skrzyd�owy, kt�ry tego nie umie nie wart jest w og�le wzmianki. Nie, panie Holmes, je�li nie pomo�e mi pan odnale�� Godreya, jeste�my sko�czeni. Holmes przys�uchiwa� si� temu z rozbawieniem, zw�aszcza �e przemowa obfitowa�a w gwa�towne gesty i o�ywion� mimik� go�cia akcentuj�cego ka�de zdanie silnym uderzeniem pi�ci w kolano. Gdy zamilk�, m�j przyjaciel si�gn�� po "leksykon" i przestudiowa� uwa�nie liter� "S". - Jest tu Arthur H. Staunton, pocz�tkuj�cy fa�szerz - mrukn��. - I Henry Staunton, kt�rego pomog�em powiesi�. Ale Godfrey jest dla mnie zupe�nie now� postaci�. Teraz nasz go�� wygl�da� na zupe�nie zaskoczonego. - Ale... s�ysza�em, �e pan wie o wszystkim, co si� dzieje na �wiecie - wyj�ka�. - Przepraszam pana. Wobec tego, je�li nie s�ysza� pan o Godfreyu Stauntonie, to nie zna pan r�wnie� Cyrila Overtona? Holmes przytakn�� z u�miechem. - �wi�ty Bo�e! - j�kn�� Overton. - By�em rezerwowym Anglii przeciwko Walii, i to przez ca�y rok. Ale nie o to chodzi. Nigdy bym nie przypu�ci�, �e jest kto� w tym kraju, kto nie s�ysza� o Godfreyu Stauntonie, naj