8742
Szczegóły |
Tytuł |
8742 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8742 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8742 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8742 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pa�stwowy Instytut Wydawniczy
1988
ZBIGNIEW Brzozowski
Z�OTA KARETA
Ok�adk�, obwolut�, strony tytu�owe i dzia�owe projektowa�
Maciej Buszewicz
� Copyright by Zbigniew Brzozowski, Warszawa 1988
ISBN 83-06-01326-3
O smokach
(zamiast wst�pu)
W�a�ciwie chodzi o wyja�nienie, dlaczego w tej
ksi��ce nie b�dzie smok�w. Ot� wcale nie dlatego, �e
wszystko to musia�oby si� dzia� w czasach zamierzch-
�ych, wraca� do legendy o smoku wawelskim. Jeszcze
w dziewi�tnastym wieku, jak pisze Kolberg, jeden ba-
ca spotka� i zabi� smoka. �Baca by� st�d w niema�ym
k�opocie, bo wkr�tce przyszed� jaki� cz�owiek z nizin
i ostro upomina� si� o zabitego smoka jako o swoj�
w�asno��. Nie wiadomo, jak si� ta sprawa sko�czy�a."
W g�rach te� jeden Niemiec smoka kulbaczy� i je�-
dzi� na nim, a pewien W�och st�skniony za ciep�em, za
drzewami i kwiatami swego kraju dosiad� smoka i po-
nad szczytami Tatr polecia� z nim na po�udnie.
Smoki wyl�ga�y si� we wn�trzach pag�rk�w. Przy-
chodzili czarownicy, m�wili zakl�cia i pag�rek p�ka�
jak jajo. Smok wydostawa� si� na �wiat.
Smokiem mog�a te� zosta� zwyk�a jaszczurka, je�li
przez siedem lat nie s�ysza�a ko�cielnych dzwon�w.
Wtedy potwornia�y jej �apy, a pyszczek r�s� w pa-
szcz�.
Smocze ko�ci znajdowano w wielu jaskiniach. By�y
cenne. S�u�y�y jako lek. Kiedy� nawet pan Lubomir-
ski dosta� takie ko�ci w prezencie, i to oblane mlekiem
ksi�ycowym. Smocze mi�so w�o�one pod j�zyk pozwa-
la�o znie�� najsro�sze upa�y.
Opowie�� ze smokiem by�aby oczywi�cie czarodziejska
i mog�aby by� wsp�czesna, a wcale nie przesta�aby by�
naukowa. Dwudziestowieczny przecie� uczony Kazimierz
Moszy�ski stwierdza: �Sporo jest �wiadectw, wedle kt�-
rych ch�opi widywali smoki. Osobi�cie napotka�em ta-
k� relacj� w Ty�cu pod Krakowem odno�nie do jamy
w kamienio�omach nad Wis�� pod wzg�rzem zwanym
Grodzisko."
Profesorowi Bohdanowi Baranowskiemu �podczas wiel-
kiej suszy w maju 1937 r. pewien staruszek ze wsi Gnoj-
no w okolicach Pu�tuska na Mazowszu opowiada�, �e
widzia� na w�asne oczy bardzo dziwne zjawisko. Oto
gdy zbli�a�y si� ciemne chmury deszczowe, wy�oni� si�
zza nich fantastyczny kszta�t smoka. Jego pysk wbi� si�
w �rodek chmur i oto po kilku minutach smok �w znik-
n��. Jednocze�nie jednak chmury, z kt�rych wypita zo-
sta�a woda, sta�y si� bardzo jasne i powoli pocz�y' si�
rozp�ywa�. Wed�ug tego informatora �w smok mia� ko-
lor cz�ciowo szarogranatowy, cz�ciowo z�ocisty." *
Jeszcze mo�e wtedy, kiedy babka zabiera�a Kasi� na
w�dr�wki po okolicy, m�g� si� w ob�okach pokaza�
�smok okruteczny", kt�ry mia�by �ogon stra�nie d�u-
gi i zwini�ty, �lepia ogniste", by �ja�e spod chmur
b�yska�o". Jego paszcza by�aby �wielga, a w niej d�u-
gachne k�y" i �cielsko paskudne jakby na dwa �oktu-
sze". Wia�by wiatr, bo wiatr musi powsta�, gdy smok
macha skrzyd�ami.
Kiedy Kasia by�a jeszcze zupe�nie ma�a, prosi�a na-
wet babk�:
� Zr�b tak, �ebym zobaczy�a prawdziwego smoka!
� Och, nie mog�.
* Je�li czytelnik pragnie si� dowiedzie�, sk�d pochodz�
cytaty, mo�e, cho� nie musi, zajrze� na koniec ksi��ki. S�
tam wyja�nienia.
� Dlaczego?
� Smoki s� za du�e.
Kasia z czasem zrozumia�a, �e jej babka, cho� lubi-
�a historie o smokach, na staro�� zar�wno do ogrom-
nych przecie� smok�w, jak i nawet ludzi, o kt�rych
m�wiono, �e s� wielcy, czy spraw tak zwanych wiel-
kich, odnosi�a si� z du�� nieufno�ci�. Uwa�a�a, �e nie
wszystko to do swojej wielko�ci doros�o. Docenia�a na-
tomiast rzeczy i istoty drobne. By�a zdania, �e nawet
myszy maj� prawo do swoich czar�w. Nie b�dzie te�
mia�a wi�kszych opor�w wyczarowuj�c mysz.
Nim zacznie si� opowie��, nale�y jeszcze wspomnie�
o innej wa�nej rozmowie. Nie ma ona w�a�ciwie �ad-
nego zwi�zku z samymi smokami, cho� mo�e pewien
z wiar� w smoki. Z przemijaniem. Tak�e wiary w smo-
ki.
Babka z wnuczk� by�y nad rzek�. Kasia zapyta�a,
dlaczego w�a�ciwie rzeka p�ynie.
� Bo dawno, dawno temu pewien czarodziej, nazy-
wa� si� Heraklit, powiedzia� zakl�cie: �Panta rhei."
Stara lekarka
Niebo by�o szare. Wiatr rzuca� w szyby drobne p�at-
ki �niegu. Za oknami uliczne drzewa bezlistne i czar-
ne. Poczu�a ch�odny powiew. Obejrza�a si�. Jaka� bia-
�a posta� przystan�a za oszklonymi drzwiami w ko�cu
korytarza. Chyba z r�k� na klamce. Ale cofn�a si�.
Na lakierowanych higienicznych krzese�kach siedzie-
li i te� czekali inni ludzie. Dwie kobiety m�wi�y o zio-
�ach.
� Moja te�ciowa, prosz� pani, by�a u jednego, co
leczy zio�ami.
� I co?
� Pewnie, �e pom�g�.
� Zio�a s� dobre.
Babka przymkn�a oczy, �eby w my�li przywo�a� zio-
�a. Kwit�y noc� na ��ce. Ksi�yc by� w nowiu. Sz�a
przed siebie.
Tymczasem te�ciowa z rozmowy jednak...
� Ano, na ka�dego przyjdzie przecie� kolej.
Na razie jednak wa�na by�a i kolejka. Babka we-
sz�a do gabinetu. Pytano, czy j� boli.
� Czasem boli.
� Tak, tak...
Mia�a nie oddycha�. Czu�a dotyk ch�odnej r�ki na ple-
cach i zimnego stetoskopu. Tykanie zegarka spod far-
tuchowego r�kawa przypomnia�o starszej pani tykanie
innych zegark�w. Budzika, kt�ry sta� przy jej ��ku,
11
i jej pierwszego w�asnego zegareczka, i starego zegara
szafkowego o b�yszcz�cym mosi�nym wahadle. On tak-
�e by� kiedy� i ju� przemin��.
� Czy... czy jest tu z pani�?... Pani sama przyjecha-
�a?
?� Sama.
� Taak...
� Panie profesorze, prosz� mi powiedzie�...
� Na razie jeszcze nic powiedzie� nie mog�... No
c�... Musi pani wi�cej dba� o siebie, odpoczywa�.
Zacz�� wypisywa� recept�.
Ale kiedy w�a�ciwie wesz�a tu ta osoba o twarzy ko-
�cistej, ��tawej? Wesz�a tak cicho, pewnie kiedy babka
by�a odwr�cona. Pani w bieli, wi�c lekarka. Oczywi-
�cie... To nic niezwyk�ego, �e stara do�wiadczona le-
karka wesz�a bez pukania do gabinetu profesora, ale
przecie� i kolegi lekarza.
Sta�a teraz przy oknie. Przegl�da�a wyniki bada�. Pa-
trzy�a pod �wiat�o na czarn� klisz�. Doktor stukn�� pie-
cz�tk� i poda� babce dwa bia�e karteluszki.
�? Dzi�kuj�. Do widzenia � powiedzia�a babka. Ale
pomy�la�a sobie, �e przecie� wcale nie ma ochoty wi-
dzie� ani starej lekarki, ani tego doktora.
� Do widzenia � mrukn�� doktor pochylony nad biur-
kiem.
� Do widzenia �� rzek�a stara lekarka.
Tak, babka j� zna�a. Ale o tym, kiedy i gdzie j�
spotyka�a ani kiedy zn�w j� spotka, nie chcia�a my�le�.
Tylko �e tak zupe�nie nie mog�a o niej zapomnie�.
Potem, ju� na dworcu, kiedy pochyli�a si� nad okien-
kiem kasy, jakby mign�o w grubej tafli szk�a jej od-
bicie.
� No dok�d? I
� S�ucham?
12
?� Dok�d pani chce jecha�? � pyta�a ze z�o�ci� ka-
sjerka.
Wraca�a do domu. By�a ju� noc. Pod zegarem c�tko-
wanym znakami minut i godzin, zegarem, kt�ry wisia�
nad drzwiami, babka przesz�a na peron. Powietrze by�o
jakby mniej ch�odne ni� w dzie�, wilgotne. Wiatr usta�.
S�ucha�a dalekich gwizd�w. Zapatrzy�a si� w �wiat�a od-
leg�ych semafor�w.
� ...b�dzie podstawiony...
Parow�z zjawi� si� w ob�oku pary. Kiedy ju� wsiad-
�a do wagonu i poci�g wysun�� si� ze stacji, sypa� mi-
lionami czerwonych iskier. Ko�a �omota�y, wagon si�
ko�ysa�. Powoli, powoli rozmowy urywa�y si�, cich�y.
Przedzia� zacz�� si� wype�nia� posapywaniem �pi�cych.
Raz i drugi do przedzia�u wchodzi� konduktor. �o-
mota� drzwiami, rozlewa�o si� brzydkie ��te �wiat�o.
Ogl�da� kartoniki bilet�w i czarno oprawione legity-
macje. Szcz�ka� szczypcami. Twarz mia� zm�czon�, o-
czy przekrwione od niedospania.
Na pytanie pana, kt�ry siedzia� ko�o drzwi, o czas
ko�ca podr�y, odpar�, �e jak przyjdzie czas, to i tak
ka�dy b�dzie wiedzia�. Kiedy poszed� dalej, ludzie zn�w
zapadali w sen, otwierali usta. Ksi�dz upu�ci� na kola-
na brewiarz. Miesza�y si� pantofle dziewczyn i �o�nier-
skie buty. Babka zasn�� nie mog�a. Patrzy�a w okno.
Na mijanych stacyjkach pojawia�y si� zegary. Zaraz
przemija�y, bo poci�g nie stawa�. Wreszcie niebo za-
cz�o si� oddziela� jasn� smug� od ziemi. T� wie�, kt�-
r� w�a�nie min�li, dobrze zna�a. W tej drugiej te� kie-
dy� by�a. Za g�rk�, za laskiem s� rozstaje i figura, i
cmentarzyk.
Siwe pasma dym�w z komin�w wznosi�y si� ju� ku
niebu. Drogi by�y za�nie�one, ale p�oty �nieg z siebie
otrz�sn�y.
13
Jej rodzina nie wiedzia�a ani dok�d, ani po co wy-
je�d�a�a. O tym wyje�dzie rozmawia�a tylko potem z
wnuczk�.
� Mog�a� mnie zabra� ze sob�.
� Nie, Kasiu, nie mog�am.
� To cho� opowiedz, co robi�a� � prosi�a Kasia.
� Ach, spotka�am tak� star� lekark�.
� I co?
� Nic. W�a�ciwie to nic. Nic wa�nego.
Mo�e rzeczywi�cie wa�niejsze by�o to, �e kiedy wr�-
ci�a do siebie i powita�o j� odbicie w lustrze, na twa-
rzy tej niem�odej kobiety, kt�ra sta�a naprzeciw niej,
by� leciutki u�mieszek.
Lustro by�o zreszt� czarodziejskie.
Kto tam?
Mieszkanie rodzic�w Kasi zosta�o przez nich umeblo-
wane estetycznie i jak na tamte czasy nowocze�nie.
Czasy te jeszcze by�y nietelewizyjne, ale radio mia�o
zielone oko. Oko wprawdzie nazywa�o si� �magiczne",
lecz tym okiem odbiornik niew�tpliwie patrzy� w przy-
sz�o��. Nic nie zapowiada�o, �e w tym mieszkaniu zja-
wi si� zaczarowana mysz.
Starsza pani wst�pi�a na chwil�. Pi�a herbat�. Ma�y
brat Kasi zacz�� p�aka�. Matka podesz�a, �eby go prze-
win��. Tato zabawia� syna grzechotk�. Ch�opczyk wy-
zwolony z pieluszek zacz�� fika� t�ustymi n�kami.
�� Jak b�dzie starszy, to te� mu chyba opowiesz o
czarach � powiedzia�a do babki Kasia.
� No... nie wiadomo, jak to b�dzie � odpar�a bab-
ka.
Jej c�rka jednak (matka Kasi), kt�ra, cho� w m�odo-
�ci mia�a pewne zdolno�ci czarodziejskie, lecz dawno
ju� temu w m�odzie�czym buncie odrzuci�a czary i ba-
�nie, sko�czy�a ekonomi�, a potem podj�a prac� w ban-
ku � c�rka ta w nowym, mimo swej doros�o�ci, przy-
p�ywie przekory powiedzia�a:
� Jemu ba�nie na pewno nie b�d� potrzebne. �wiat
si� zmienia. Uwa�am, �e Kasia ma za du�o tych zjaw,
czar�w i smok�w.
� Smoki to tw�r fantazji � powiedzia� dyplomatycz-
nie tato.
15
� To co � zaperzy�a si� Kasia. � Nie chodzi o to,
czyj tw�r. Najgorsze, �e ludzie bezmy�lnie wyt�pili
najrozmaitsze gatunki. I tury, i inne. I zwierz�ta fan-
tastyczne te�!
� Moja droga, jeste� ju� za du�a, �eby wierzy� w
ba�nie i czary. Czar�w przecie� nie ma. � Mama po-
wiedzia�a to niby do Kasi, ale zwraca�o si� i przeciw
babce.
� A mo�e jednak czary s� � odpar�a babka.
Ona te� by�a przekorna. Zreszt� zosta�a g��boko ura-
�ona przez c�rk�. Ju� w przedpokoju, kiedy si� ubie-
ra�a, szepn�a cicho:
� Tak, na smoki tu miejsca nie ma, ale...
W�o�y�a r�k� do torebki. Czym� zaszele�ci�a. Pochy-
li�a si�. Strzeli�a w powietrzu palcami. Nie pojawi� si�
oczywi�cie smok, ale nagle mysz smyrgn�a przy �cia-
nie i uciek�a do kuchni.
Wyczarowa� mysz ze strz�pka papieru, ga��zek czy
suchego li�cia potrafi ka�da, nawet m�oda, pocz�tkuj�-
ca czarownica. Takie elementarne umiej�tno�ci nie s�
nawet obj�te tajemnic� zawodow� i nikt nie ma preten-
sji, je�li wied�ma nauczy, jak to robi�, osob�, do kt�-
rej ma zaufanie. Babka Kasi zna�a dobrze niejedn� cza-
rownic�. Zreszt� i jej przyjaci�ka z dzieci�stwa, Jani-
na, te� chcia�a czarownic� zosta� i zosta�a.
� Ale�, mamo... � uspokaja� wtedy babk� tato Ka-
si i na to ma�e szare nie zwr�ci� uwagi.
�? Bo mamie to nie mo�na s�owa powiedzie� � roz-
k�ada�a r�ce mama Kasi. Sta�a w drzwiach, ale nic nie
zauwa�y�a.
Dopiero wieczorem... Mama chcia�a robi� kolacj�. Po-
sz�a do kuchni. Nagle zacz�a krzycze�:
� Mysz, myszl
Mysz zosta�a w mieszkaniu. Najcz�ciej przebywa�a
16
w�a�nie w kuchni. Kuchni te� zreszt� nowoczesnej, urz�-
dzonej funkcjonalnie. Obudowanej szafeczkami z szuf-
ladkami, z miejscem na wiadro do �mieci.
Je�li jednak mysz czarami nas�a� stosunkowo �atwo,
to pozby� si� myszy nas�anej niezmiernie trudno. Ta
mysz gardzi�a kolorow� trucizn� na ziarnkach zbo�a.
Potem ojciec Kasi kupi� �apk�. Wyj�tkowo dobr�, z
bardzo mocn� spr�yn�. Ale nie wiadomo, jak to si�
sta�o, nawet chirurg potem si� dziwi�, �e spr�yna przy-
trzasn�a tylko tacie palec.
Szczeg�lnym przera�eniem mysz nape�nia�a mam� Ka-
si. Trwo�y�a j� mo�liwo�� zobaczenia d�ugiego, nagiego
ogona i szarego futerka, dwu drobnych jak ciareczki
oczu, kt�re nagle b�ysn� czerwono. Strasznie si� ba�a
natkn�� na ni� niespodziewanie. I kiedy przychodzi�a
do kuchni, nerwowo stuka�a w drzwiczki szafki, �eby j�
wyp�oszy�.
Kasia natomiast nie ba�a si� wcale. Zna�a oczywi-
�cie kr�lewsk� ba��, w kt�rej myszy zamienia�y si� w
rumaki, szczur w wo�nic�, a wielka dynia zaz�oci�a si�
1 si�� czar�w zosta�a z�ot� karet�.
Z tego, �e mysz jest w mieszkaniu, Kasia by�a nawet
zadowolona. Mia�a jeszcze kilka z�b�w mlecznych. Bab-
ka kiedy� jej opowiada�a, �e je�li przerzuci si� z�b
mleczny przez lewe rami� i powie: �Na�ci, myszko,
drewniany, i daj�e mi ko�ciany", to nowe z�by powin-
ny by� mocne.
A mysz �y�a sobie normalnym mysim �yciem. W no-
cy skroba�a w kuchni. Wdrapywa�a si� na st�. Bada-
�a naczynia kuchenne. W�drowa�a po szafkach. Te szaf-
ki by�y jej wspania�ym wielkim mieszkaniem, pa�acem
z pi�trami p�ek.
Zawsze znajdowa�a jakie� smakowite niespodzianki.
Ucztowa�a. Za oknem �wieci� ksi�yc. Asystowa� jej i
2 � Z�ota kareta 1 7
zegar. Tyka� �yczliwie. Czym si� �ywi�, me wiedzia�a.
Biedna mama by� mo�e uwa�a�a, �e powinna wyt�u-
maczy� Kasi, i� myszy to tylko niewielkie gryzonie: Na
jesie� i zim� szczeg�lnie ch�tnie przenosz� si� do ludz-
^Zima6 jednak mia�a si� w�a�nie sko�czy�, a do tego,
co gorsze, mysz przej�a si� czarami, ostatecznie im za-
wdzi�cza�a swe istnienie. Chyba te� i troch� zbezczel-
nia�a? bo na mamine pukanie do drzwiczek odpowiada�a
czasem ludzkim g�osem:
� Kto tam?
Targ
Kasia by�a jeszcze bardzo ma�a, kiedy babka uczy�a
j� mowy ptak�w. Nie zapomnia�a. Rozumia�a wszystko.
� �wier�, �wier�! � rozmawia�y wr�ble o miarkach
�yta.
� Cicicift jut juttju wiidziisz? ?�? pyta�y jedna dru-
g� zi�by siedz�ce na ga��zi.
Z g�ry widzia�y wozy, kt�re od �witu ci�gn�y na
targ. Okute stalowymi obr�czami ko�a turkota�y po ka-
mieniach bruku. Skrzypia�y piasty, trz�s�y si� p�koszki,
a w nich upakowane, po okrywane bia�ym p��tnem, der-
kami sery i ose�ki mas�a. Kury wystawia�y g�owy i po-
gdakiwa�y zaniepokojone.
Tego rana wia� wiatr wyra�nie ju� wiosenny. Dzi�ki
babce Kasia czu�a te�, �e troch� czarodziejski jest i ten
targ, kt�ry si� rozpocz�� na rynku.
Babk� wielu ludzi w miasteczku uwa�a�o za dziwacz-
k�, niekt�rzy za� nawet troch� si� jej bali. Wiedziano,
�e zna si� na sprawach czarodziejskich.
Najdziwniejsze by�o to, �e zajmowa�a si� nimi w spo-
s�b naukowy. Mia�a du�o ksi��ek. Sama zapisywa�a ma-
giczne formu�y. Zbiera�a tak�e ba�nie. Na p�kach, na
szafie, na krzes�ach w jej mieszkaniu le�a�y grube to-
my, numery rozmaitych czasopism, papierowe teczki z
notatkami, rysunkami, listami. Korespondowa�a te� z ja-
kimi� uczonymi.
19
O ba�nie, o czary wypytywa�a ludzi ze wsi, zw�aszcza
tych starszych. Miasteczko, w kt�rym mieszka�a Kasia
i jej babka, nadawa�o si� na miejsce akcji opowie�ci
czarodziejskiej, bo wszystkie czary pochodz�ce z las�w,
z p�l, z pociemnia�ych od staro�ci chatek by�y tu�, tu�.
W targowe dni miasteczko miesza�o si� ze wsi�. S�o-
wa ze wsi, powolne, lecz do�� chytre, ze s�owami miej-
skimi. Miejskie by�y pewniejsze siebie, lecz i cz�ciej
naiwne.
Kasia wracaj�c ze szko�y wybra�a drog� przez rynek.
Przemyka�a si� mi�dzy wozami. Wiedzia�a, �e zwierz�-
ta czasem przywozi�o si� na targ wy��cznie po to, aby
dokona� si� czar przetargowania. W�a�ciciel stawia� wy-
sok� cen�. Ten, co chcia� kupi�, proponowa� oczywi�cie
ni�sz�, a sprzedaj�cy na to cen� jeszcze podnosi�. Trzy
razy t� cen� podwy�sza�. Bardzo to potem pomaga�o
w hodowli. Bydl�tko rzeczywi�cie stawa�o si� bardzo
cenne.
Pr�bowa�a zgadywa�: mo�e ten cielak b�dzie tak cza-
rowany? A mo�e ten �winiak? Konie podnosi�y �by znad
work�w z obrokiem. Spogl�da�y na dziewczynk�. Po-
tem odwraca�y g�owy, strzyg�y uszami.
Malowane na czerwono ma�e konie z drewna tak�e
sta�y przy swoich wozach. Pia�y kogutki gliniane. Czu�
by�o ko�ski pot, smar od osi woz�w i wilgotne p��tno.
S�o�ce ostro po�yskiwa�o w ka�u�ach. Metalowe okucia
dyszli b�yszcza�y srebrem, za� z�otem �d�b�a wiejskiej
s�omy, kt�re spad�y na bruk miejskiego rynku.
Kasia zobaczy�a babk�. Starsza pani rozmawia�a aku-
rat z kobiet� w zapasce. Zagadywa�a o ziele targowni-
ka. Targownik natur� mia� tak�, �e kto go nosi� przy
sobie, korzystnie wszystko m�g� kupi� i sprzeda�. Nie
gorszy od niego by� bobownik. Kobieta wzrusza�a ra-
mionami i wyd�a wargi.
20
� Ja tam, pani, w takie jakie� zabobony to wcale nie
wierz�.
Na targu sta�a jednak ju� do�� d�ugo. Mas�o, ,,o, pro-
sz�, jakie pi�kne", w ose�kach zdobionych odciskami
�y�ki, wcale, jak uwa�a�a, nie jest za drogie. Paniusie
niech nie gadaj�! Ale inne kobiety, i to w�a�nie te chy-
tre i przes�dne, targowa�y lepiej. Jak przypuszcza�a, s�
takie, co to nosz� przy sobie jakie� odpowiednie zi�-
ko, wi�c ludzie do nich si� cisn�.
� A kt�ra to?
Nie chcia�a powiedzie�. Nie jej sprawa, nie b�dzie
si� wtr�ca�. Ale kara to jaka� by� powinna.
Potem Kasia odprowadza�a babk�.
Sz�y przez rynek i wiosenn� ju� ulic�. By�o ciep�o,
cho� jeszcze tydzie� temu le�a� �nieg.
Babka nie wyklucza�a, �e mo�e kto� policzy� w nie-
dziel� �ysych wychodz�cych z sumy. Mog�o te� akurat
tylu �ysych, ilu trzeba, spotka� si� na jakim� zebraniu,
a policzy� ich kto� z nud�w, nawet nie wiedz�c, jakie
to spowoduje skutki.
Wiosenne ju� wyra�nie s�o�ce przesz�o na drug� stro-
n� nieba. Wozy wraca�y z targu.
� Wio, wista wio!
Albo:
� Wio, hetta wio! � m�wili wo�nice, ale raczej, jak
si� wydawa�o, ot, tak, �eby co� do swojego konia po-
wiedzie�, a nie by go do czego� zmusza�.
Gospodarze si� kiwali, bo ich morzy� sen. Konie same
zna�y drog� do domu. By�y to m�dre konie, ani si� nie
spieszy�y, ani niczemu nie dziwi�y.
�yli chyba jeszcze w tych latach ludzie, kt�rzy wie-
dzieli, jak konia wybra� najlepiej. Rad udziela�y jask�-
ki. Wiosn� na widok pierwszej jask�ki trzeba by�o trzy
razy okr�ci� si� na pi�cie i o konia zapyta�.
05-8
Fi!
21
Jask�ki kiedy� wcale nie w�drowa�y na zim� do cie-
p�ych kraj�w. Zimowa�y pod powierzchni� wody albo
i w bruzdach pod �niegiem.
By�y uczynne. �wierkn�y raz i drugi w odpowiedzi.
Po chwili przynios�y do zrobionego obcasem do�ka w�os z
ko�skiego ogona. Je�li by� siwy, cz�owiek wiedzia�, �e po-
winien wystara� si� o konia siwego. Je�li czarny, ko�
powinien by� kary. Je�li jasnobr�zowy, to gniady.
A wozy koleba�y si�, skrzypia�y i wreszcie znika�y
za wierzbami na zakr�cie. W wierzbowych dziuplach
czasem jeszcze pomieszkiwa�y jakie� polne diab�y.
Wszystko wi�c by�o czarodziejskie. Opowie�� czaro-
dziejska zacz�a si� ju� dawno i Kasia dobrze si� w
niej czu�a. Babka jednak mimo wszystko si� waha�a.
My�la�a o tym jeszcze p�nym wieczorem. Bo i jak
czarodziejsk� opowie�� prowadzi� w tych czasach? Wes-
tchn�a: �eby �y� wtedy, kiedy �yli E. T. A. Hoffmann
czy Charles Nodier...
Na razie zaj�a si� swoimi papierami. Niszczy�a listy,
kt�rych nikt pr�cz niej czyta� ju� nie powinien.
Wrzuca�a strz�py do pieca. Otwar�a okno, �eby p�o-
mie� lepiej si� rozpali�. Za parapetem czai� si� ch��d
wiosenny. �wieci� ksi�yc, ziemia by�a bardzo ciemna.
Wyra�nie czu�a, �e istniej� tajemnicze, ogromne moce
ziemi, wody i ksi�yca.
Wznios�a si� smu�ka dymu nad kominem. Jak w ja-
kiej� dawno sk�adanej ofierze czy pro�bie do owych
wielkich si�, w kt�re przecie� wierzyli kiedy� ludzie.
�eby ona, babka, mia�a troch� wi�cej si�y. �eby Ka-
sia pozna�a czary zi�. P�anetnik�w i po�udnice. Nawet
zmory.
Ro�liny czarodziejskie
W przedziwny spos�b �ywe �odygi, zielone li�cie po-
wstawa�y z ciemnej ziemi i kropel deszczu. Kasia wie-
dzia�a ju� wtedy, �e wiele z tych tajemnic wyja�nia bo-
tanika, nauka o kr�lestwie ro�lin. �e ro�liny maj� swo-
je kr�lestwo, opowiada�a jej babka ju� dawno.
Kr�lem w tym kr�lestwie by� oczywi�cie d�b. Wielki
d�b w z�otej koronie broni� swoich poddanych, wyda-
wa� rozkazy. Sta� w zagajniku i ca�y ten zagajnik by�
jego dworem. Cicho szumia�y w wietrze dworskie plot-
ki i kr��y�y wraz z sokami jadowite zielone intrygi.
Babka m�wi�a tak�e, �e ogromnym szacunkiem w �a-
nach pszenicy i �yta cieszy�o si� jeszcze niedawno �d�b�o
z podw�jnym k�osem. Ros�o zwykle po�rodku pola.
To do niego nachyla�y si� inne ro�liny, �yto, chabry,
z wa�nymi pytaniami albo prosz�ce o rad�. Potem w�-
sate k�osy, to co owo �d�b�o powiedzia�o, powtarza�y
jedne drugim. Ca�e pole ko�ysa�o si�, szele�ci�o.
Le�nych prowincji kr�lestwa strzeg�y borowe duchy,
a zio�ami opiekowa� si� szak�ak.
W niedziele, kiedy Kasia si� budzi�a, s�o�ce sta�o ju�
wysoko. Nad akacjami podw�rza. By�o ciep�o. Przy-
chodzi�a babka, zabiera�a Kasi� na w�dr�wki po ��kach,
polach i lesie. Wsz�dzie mo�na by�o spotka� czaro-
dziejskich poddanych kr�lestwa.
23
� Opowiedz mi jeszcze o dziurawcu, ale nie, �e le-
czy w�trob�.
� Ju� ci przecie� m�wi�am, �e jego li�cie ze z�o�ci
podziurawi� diabe�. Sp�jrz pod �wiat�o.
Jaki� diabe� przesiadywa� tak�e pod tym przyst�pem,
kt�ry r�s� obok p�otka ze zmursza�ymi deskami mi�dzy
poln� dr�k� a pastwiskiem. One podobno lubi� przy-
st�p � diabelsk� rzep�. Diab�owi nie wszystko si� uda-
wa�o, jak to w �yciu. Ze z�o�ci wi�c gryz� gruby ko-
rze� i przesyca� go diabelsk� gorycz�.
� Naprawd� jest gorzki. Nie wierzysz?
Zna�a wszystkie chyba ro�liny. Przedstawia�a je Kasi:
� Powinna� mie� du�o znajomych w kr�lestwie ro-
�lin.
Sz�y coraz dalej i dalej.
� Wiesz, s�ysza�am od m�drych ludzi, �e ro�liny ma-
j� swoj� mow�. Pos�uchaj, jak ta jab�o� skrzypi, a te
krzewy szepcz� li��mi. I zobacz, daj� sobie ga��ziami
znaki... Chcesz, powiedz i ty co� do ro�lin. Do tej co�
serdecznego. To jest goryczka. Prawda, �e jaka� taka
zniech�cona do wszystkiego? A do tej trawy mo�e le-
piej m�wi� g�o�no. To jest owies g�uchy.
W�drowa�y przed siebie, i to w stron�, gdzie nad ho-
ryzontem nie wisia�a �adna linia wysokiego napi�cia.
Pola by�y prawie bezludne, bo przemin�� ju� by� czas
na sianie, a jeszcze nie nadszed� ten na zbiory. W po-
lach mo�na by�o jeszcze wtedy spotka� po�udnice.
Akurat na ko�cielnej wie�y po�udnie wybi�o, a �e by-
�o bardzo cicho, jego dzwoni�cy g�os dobrze us�ysza�y.
Po�udnie nadesz�o te� na zegarku u babki.
Ona poln� drog� sz�a naprzeciw. W�osy mia�a sp�o-
wia�e od s�o�ca i krwawoczerwone usta.
Cie� Kasi by� bardzo kr�tki, jak to w po�udnie. A ta,
kt�r� spotka�y, wcale nie mia�a cienia i zaraz znikn�-
24
�a. I na czarnym b�otnistym pa�mie po wyschni�tej ka-
�u�y, kt�re tak wiernie odbi�o �lady st�p Kasi, po niej
�aden �lad nie zosta�.
Gdy je mija�a, skin�a babce g�ow�. Babka si� odk�o-
ni�a. Mia�a rozmaitych, czasem dziwnych znajomych.
Zna�a i lubi�a nawet po�udnice, cho� nie ukrywa�a przed
Kasi�, �e po�udnice kiedy� dr�czy�y ludzi �pi�cych w
polu, dusi�y tych, co usn�li w �ubinie, i �e straszono
nimi dzieci, by same nie odbiega�y od domu.
Babka mia�a nawet takich znajomych, w kt�rych ma-
�o kto ju� wierzy�.
Wiosn� babka czu�a si� dobrze. By�a pogodna. I tam
wprawdzie, w tych po�ach, spotyka�o si� czasem czy-
j�� krzywd�: bezmy�lnie z�aman� ga���, zastawione sid-
�a. Oczywi�cie istnia�a tak�e �mier�. Widzia�y le��ce-
go ptaka. Oczy mia� zamkni�te. �azi�y po nim muchy.
Spotka�y drzewo, kt�re usch�o. Cho� ju� ko�czy� si�
maj, stercza�y w niebo szare, martwe ga��zie.
Ale kr�lestwo ro�lin by�o niezwykle pot�ne i nawet
posiad�o�ci �mierci zosta�y przez nie podbite. Zasz�y na
ma�y, wiejski cmentarzyk. Cmentarny mur w kilku miej-
scach rozsypywa� si� w gruzy, zaci�gn�o ju� przy nim
warty zielsko. Listki w wietrze by�y jak ma�e zielone
proporce.
By�o gor�co. Przysiad�y w cieniu. Tam w�a�nie, w�r�d
te� zas�uchanych, mniej i bardziej czarodziejskich ro-
�lin, babka opowiedzia�a Kasi o z�otej karecie. M�wi-
�a, �e dawno, dawno temu wybiera�a si� w cudown�
podr� z�ot� karet�.
P�anetnicy
�Pianetniki to s� takie, co rz�dz� i kieruj� chmura-
mi i pogod�. One uchwalaj�, czy ma by� deszcz, czy
pogoda, a jak deszcz, to czy ma�y, czy wielgi, czy ma
by� pochmurno na �wiecie, czy s�onecznie i pi�knie,
czy maj� by� d�ugie s�oty, niepogody, burze, pierony
abo grady, czy � nie daj Bo�e � jakie insze kl�ski.
One zganiaj� chmury do kupy, a jak je zawiesz� ni-
�ej, to wtedy leje, a jak je rozgoni�, to wtedy jest po-
goda."
O zachodzie s�o�ca nisko lata�y jask�ki. Niebo za-
cz�o si� zasnuwa�. By�o parno. Potem wzesz�o tylko kil-
ka gwiazd, ale i one si� pochowa�y.
Kasia usypia�a, a gdzie� daleko, daleko gromadzi-
�y si� olbrzymie, nocne chmury. Ju� p�anetnicy swoimi
t�czowo po�yskuj�cymi rogami czerpali z rzeki wod�
na ulew�.
Wiatr rusza� otwartym na noc kwadratowym okien-
kiem. (Babka nie znosi�a s�owa �lufcik".) Szcz�ka� ha-
czyk, kt�ry okienko trzyma�. W ciemno�ci szele�ci�a
firanka...
P�anetnicy ruszyli. Ponad polami, ponad lasami ci�-
gn�li ci�kie chmury na powrozach. Coraz szybciej. Ju�
grzmia�o. Ju� zrywa� si� wiatr. Dusze dzieci, kt�re zmar-
�y bez chrztu, przemienione w upiorne ptaki-latawce
krzycza�y. Lecia�y z wiatrem przed burz�.
26
Okienko by�o ju� wtedy zamkni�te. Szyby zasnu�y
smugi deszczu.
Kiedy Kasia zbudzi�a si� na dobre, ostatnie krople
skapywa�y z drzew. Zm�czeni p�anetnicy uk�adali si�
w ob�okach, �eby odespa� noc.
Wybieg�a na podw�rze. Po ka�u�ach brodzi�a boso.
Czu�a, �e ziemia jest wspaniale wilgotna, a woda cu-
downie ciep�a. W ka�u�ach odbija�y si� chmury.
Byli p�anetnicy, kt�rzy mieszkali w ob�okach. Byli
dawniej i tacy, co �yli w�r�d ludzi, bo w chmurach na
sta�e przebywa� nie mogli, ale czasem przed burz� wzla-
tywali w g�r�.
O p�anetnikach wiedziano. Z p�anetnikami si� liczo-
no. Babka czyta�a, �e uczonemu Sewerynowi Udzieli
m�wili kiedy� ludzie ze wsi pod Krakowem: p�anetni-
kiem by� i sam Adam Mickiewicz!
Ka�dy z p�anetnik�w m�g� czasem zej�� z chmur.
P�anetnicy przychodzili do ludzi. Prosili o mleko, ale
tylko od czarnej krowy. O jajko, kt�re znios�a czarna
kura. Babka opowiada�a te�, jak obra�ony przez pew-
nego ch�opa p�anetnik wzlecia� w niebo na po�ach swej
czarnej kapoty.
A pogoda tymczasem popsu�a si� zupe�nie. Przelaty-
wa�y deszcze. Zrobi�o si� ch�odno. Babka przeszuka�a
swoje teczki, roczniki i ksi��ki. Pokaza�a Kasi miejsce,
w kt�rym wyra�nie by�o napisane, �e pogoda jest zaw-
sze z�a, je�li chmurami opiekuje si� pewien kulawy
p�anetnik.
Wyruszy�y wtedy rano. Sz�y d�ugo drog�, potem b�ot-
nistymi �cie�kami. Chmury sta�y tak nisko, �e szczyt wie-
�y triangulacyjnej ju� ich dosi�ga�.
Babka bardzo si� zm�czy�a wchodz�c na wzg�rze, a po
drabinach na wie�� ledwie si� wspi�y. Chmurami jed-
nak sz�o si� jej ju� dobrze.
27
Dach i �ciany p�anetnikowej chaty rozwiewa� wiatr.
Kiedy p�anetnik je zobaczy�, wyszed� naprzeciw. By�
wysoki, przygarbiony. Pow��czy� nog� (m�wi si� obec-
nie, �e jego kalectwo mia�o charakter chtoniczno-akwa-
tyczny).
Babk� przywita� z szacunkiem. Dobrze przecie� zna-
�a p�anetnik�w, a oni dobrze babk�. Niestety, na po-
god� sam zbyt wiele nie m�g� poradzi�.
� A pewnie, �e jest z�a. Te� chcia�bym, �eby si� po-
prawi�a. Wiem, �e ludzie m�wi�: ,,Co to si� z t� pogod�
robi? Czy to te eksperymenty naukowe?" Rzeczywi�cie,
z roku na rok pogoda jest coraz gorsza. A dlaczego?!
Robi� nie ma kto! � m�wi� p�anetnik. � Z chmu-
rami to stale har�wka. Wie pani, jak si� ci�ko ci�gnie
chmur� na powrozie? A wszystko mokre, �liskie. I je-
szcze z do�u, bywa, dzwoni� przeciw gradom. Co to,
grad z�y? A� znad Bia�ego Morza specjalnie sprowa-
dzany. Gdzie� go rzuci� trzeba. Praca trudna. Starzy p�a-
netnicy si� ju� nie maj�, z roku na rok coraz ich mniej.
A m�odzi? Przyjdzie taki do pracy, wydaje mu si�, �e
b�dzie tylko �wiat z g�ry ogl�da�, a kiedy zobaczy,
jak tu jest, to wystarczy, chmura si� o jakie� g�ry
oprze, on ju� za walizeczk� i myk na ziemi�.
� A syn? � spyta�a babka.
P�anetnik tylko machn�� r�k�. Jego syn zosta� pra-
cownikiem naukowym. Mia� wyk�ady i prowadzi� semi-
narium z meteorologii. Owszem, w czasie wakacji tro-
ch� pomaga� ojcu, ale nie by�o mowy, �eby wr�ci� w
chmury na sta�e. P�anetnik zreszt� sam by mu odradza�.
� Ja te� � m�wi� � mam ju� do��. Co ja b�d�...
Chyba rzuc� to wszystko. Co mnie w ko�cu pogoda
obchodzi.
Kiedy jednak zobaczy�, �e babka chwyci�a si� za ko-
28
lano i sykn�a z b�lu (reumatyzm), obieca�, �e zobaczy,
co si� da zrobi�.
Wprawdzie potem zn�w przysz�y dni s�oneczne, ale
rzeczywi�cie chyba pogoda z roku na rok staje si� co-
raz gorsza. W ka�dym razie starsi ludzie zawsze m�wi�,
�e kiedy� bywa�o pogodniej.
T�umaczy si� to rozmaicie, ale nikt nie wie, �e to
dlatego, i� brak jest znaj�cych swoj� prac� p�anetni-
k�w. .
Kiedy Kasia doros�a, o p�anetnikach prawie nigdzie
nawet ju� nie pami�tano. Ona jednak nie zapomnia�a.
I jeszcze wtedy, ju� doros�a, lubi�a patrze� w ob�oki.
Prawd� m�wi�c, t�skni�a za szarymi dolinami i bia�ymi
g�rami, kt�re pi�trzy wiatr.
Wspomina�a i swoj� babk�, i to, jak wybiega�a po
deszczu na podw�rze. Jak te odbite w ka�u�ach chmu-
ry miesza�y si� z ziemi�, kiedy radosnymi, bosymi no-
gami m�ci�a wodne lustra.
Zmora
Zmory nie
trzeba
by�o
szuka�
Zesz�e]
a
radnie
Bywa-
nawet nie
pos�ania
wstaje, z
Potrafi si�
�*WM' *> >*?,
S siada mu na
�pi�cy czuje ze cos 9
t eszt�
gi, ale babka tego nie robi�a. Lubi�a gaw�dzi� ze zmor�.
Wpada�a w r�nych porach dnia i nocy. Najcz�ciej
po nocnym pianiu kogut�w. Wtedy sko�czywszy zaj�-
cia zmory wracaj� do siebie. Mia�a po drodze. Wcale
si� nie w�lizgiwa�a przez dziurk� od klucza. Normalnie,
jak ka�dy, puka�a.
� Kto tam?
� To ja, zmora.
� Prosz�, prosz� � zaprasza�a babka.
� Ale pani pewnie czym zaj�ta? � pyta�a zmora
wtykaj�c g�ow� przez drzwi.
� Nic pilnego, prosz�.
� Bo zobaczy�am, �e si� u pani jeszcze �wiat�o �wie-
ci. My�l� sobie, wpadn�, dowiem si�, co s�ycha�. A mo-
�e trzeba co� za�atwi� na mie�cie?
� Nie, nic mi nie trzeba. Zreszt� teraz wszystko po-
zamykane.
� A... ostre jakie �elazo tu gdzie� nie le�y?
� Ale� sk�d. Nic ostrego nie ma. Ale mo�e by si�
zmora herbaty napi�a?
� Ee... By si� pani tylko trudzi�a...
Certowa�a si�, ale oczywi�cie przysiada�a i herbat�
poc
cl T
siach, gniecie, ^sy ,Tudzi�. Mawet zresz� ^
l 'i mo�e si� � . "zinora natycnm
V pe�en l^u si� JY Albo po P�>
alenie
si�
si� w zwyk�ego ^
ie niewinn� ��t� s o
b
ucieka.
� ^ ^ l
zmora by�a . , ;� dr�czy�- ^ Lx\
bbki ze Y i�
v,lri7i�a do babki, ze Y
t fi�aby sobie Poraf1C
dokucza t^
? �pi�cy czuj ^
i�. Mawet zreszt�, ^ ^e_ do�� wysoka_ Wygi�da}a jak inne zmory. Oczy mia�a
" natycnm ^_ podpuchni�ter a wargi gruljei Dlaczego zosta�a zmor�,
Albo po P�> sama nawe(; dobrze nie wiedzia�a_ si�dma z kolei c�rk�
^ nie by�a (siodme corki zwykie zostaj� zmorami), wi�c
p0. chyba po prostu jej matka nosz�c j� w }onie przesz�a
�e ^e�li mi�dzy dwiema brzemiennymi kobietami, a mo�e na
n�jchrzcie kto� si� omyli� i w modlitwie zamiast �Zdrowa�
. Maria" powiedzia� niechc�cy �zmora�"...
odludzi, a
� d� \
^riecizia�a przeci
; ��ku
�mieli si� P ncr Wychowa�a si� na wsi. Tu w miasteczku, kt�re nazy-
,a �rednim palcem
31
wa�a miastem, nie czu�a si� dobrze. �Ludzie tacy ja-
cy�..." � wzrusza�a ramionami. Nie mia�a do kogo ust
otworzy�. W�a�ciwie tylko z babk� mog�a szczerze po-
rozmawia�.
Tego magazyniera, kt�rego przydusza�a po nocach,
wcale nie lubi�a. Niby prawie umys�owy, ale nic szcze-
g�lnego. Dr�czy�a go, bo b�d�c zmor� kogo� przecie�
dr�czy� musia�a, ale nie mia�a �adnej satysfakcji. Prze-
widywa�a zreszt�, �e to d�ugo nie potrwa. Miesi�c, dwa
i magazynier musi p�j�� siedzie�. Zapowiada�a, �e wte-
dy nie b�dzie ju� chodzi�a do niego. Nawet na widze-
nia.
Na wsi, jak m�wi�a, �y�o si� lepiej. Podejdzie, by-
wa�o, do p�otu, z t�, z ow� porozmawia. Wszyscy si�
znaj�. Wiadomo: ta potrafi zam�wi� r��, a tamta zn�w
na�le chorob� na byd�o s�siada. Pewnie, czasem i za
�by si� wezm�, ale jak jej wypomnia�y, �e jest zmo-
r�, to i ona wiedzia�a, co tam kt�rej odpowiedzie�. To�
przecie� i ksi�a gospodyni narabia�a kiedy� z diab�em.
I w�jtowa nawet te� nie mog�a by� za dumna, bo wszy-
scy wiedzieli, �e jej brat po �mierci chodzi� z g�ow�
pod pach� jako strzygo�.
A w jesieni albo w zimie, jak si� zeszli gdzie ludzie
i zacz�li opowiada�, to by�o czego pos�ucha�. A� w�osy
na g�owie stawa�y. Jedno si� ukazywa�o za mostem.
Co� straszy�o na cmentarzu. Za oknami na ��kach wi-
da� by�o �wiat�a. Dusze geometr�w, kt�rzy za �ycia nie-
sprawiedliwie mierzyli pola, pokutowa�y snuj�c si� w
ciemno�ciach, po oszuka�czo wytyczonych miedzach i
granicach. Ka�dy mia� dwie �wieczki na ramionach.
W nocy zmora mog�a biec na prze�aj przez pola i sa-
dy, ale mog�a te� zm�r sposobem jecha� na k�ku z ko-
�owrotka. Wyci�ga�a to k�ko z ko�owrotka, na kt�-
rym nikt z �ywych ju� od wielu lat nie prz�d�. Stawa�a
32
na o�ce. Rozk�ada�a dla r�wnowagi r�ce. K�ko prze-
ra�liwie skrzypia�o.
Ludzie wiedzieli, �e wyruszy�a w drog�. Nakrywali
si� po uszy pierzynami. Lepiej by�o nic nie s�ysze�. K�-
ko toczy�o si� po pustej, nocnej drodze na drug� wie�.
Jecha�a z przymkni�tymi oczyma. Twarz mia�a blad� od
blasku ksi�yca.
Ten le�niczy... ten taki przystojny, z w�sikiem, co
to tak si� w nim kiedy� kocha�y dziewczyny, a on
im �ama� serca i do tego wci�� gra� w karty, a� wre-
szcie przegra� tyle, �e jako cz�owiekowi z honorem nic
mu nie pozostawa�o do zrobienia, tylko si� zastrzeli�,
wi�c si� te� i zastrzeli�... ten le�niczy, kiedy us�ysza�,
�e zmora jedzie drog�, wychodzi� ze swego grobu na
skraju cmentarza. Ogl�da� si� za ni�.
� G�upia by�am � wzdycha�a zmora � �e si� prze-
nios�am do miasta... My�la�am, tu pr�dzej sobie ch�opa
na m�a znajd�. Niby, �e tu wi�cej ludzi, to si� lepiej
mo�na wyda�. A przecie...
Bo i rzeczywi�cie. Gdyby si� upar�a, pewnie i tam by
kogo� znalaz�a. Zdarzy�o si� przecie� kiedy�, �e jeden
m�ody gospodarz zm�wi� si� z dziewczyn�. Ju� ich ksi�dz
mia� og�asza� z ambony, ale si� wszystko rozpad�o. A
potem gospodarza zacz�a dr�czy� zmora. Wstawa� ra-
no zm�czony, prawie chory. Wreszcie mu znachor po-
radzi�, �eby odszuka� dziur�, kt�r� zmora mo�e si� do
niego dostawa�, i nie zasypia�, a tylko uda�, �e zapad�
w sen. Tak te� gospodarz uczyni�.
Czeka� w ciemno�ci, a� wreszcie us�ysza� szelest. Wte-
dy zerwa� si�, otw�r zatka� i zapali� �wiec�. W izbie
sta�a ta dziewczyna. I co m�g� zrobi�? Mia�a go dr�czy�?
O�eni� si�.
Ale po kilku miesi�cach, a ju� by�a w ci��y, m�� po-
wiedzia� �onie: � No, teraz to chyba nie wyjdziesz t�-
3 � Z�ota kareta
33
dy, kt�r�dy� przychodzi�a � i na pr�b� dziur� odetka�.
�Nagle wiatr zawia�, a baba jego z ca�ym pakunkiem
frun�a ni� na pole i odt�d jej ju� nigdy wi�cej oczy
jego nie ogl�da�y."
Zmora, znajoma babki, m�wi�a, �e ona by tak nie zro-
bi�a. To pr�dzej miejskie dziewczyny s� takie, �e od m�-
�a gdzie� sobie polec�.
Cho� jednak za wsi� t�skni�a, wr�ci� tam nie chcia-
�a. Ba, kiedy babka ten powr�t niebacznie zacz�a do-
radza�, zmora niespodziewanie ci�ko si� obrazi�a.
� I co, tak siedzie� na tej wsi? Jak przyjd� deszcze,
to tam b�oto takie, �e buta z niego nie mo�na wyci�-
gn��. Niech si� pani sama na wie� przeniesie, to pani
zobaczy.
I zaraz posz�a. Zim� wyjecha�a z miasteczka do mia-
sta wi�kszego. Latem jeszcze po co� przyjecha�a. By�a
w kapeluszu i pantoflach na wysokich obcasach, ale
chyba niewygodnych. Mo�na by�o pozna�, jak sz�a. Prze-
sz�a ulic� tu� obok, ale uda�a, �e babki nie poznaje. Na
wie� nie wr�ci�a.
Jej wie� zreszt� akurat wtedy ju� elektryfikowali.
pokrzyk
Zobaczy�y go o zmierzchu, niespodziewanie. Wy�szy
nawet od babki, troch�... straszny. Na tle rdzawego nie-
ba i brunatne �odygi, i li�cie by�y prawie tak ciem-
ne jak czarne jagody.
� Pokrzyk? � zdziwi�a si� babka.
Li�cie pokrzyku wymoczone w �wi�conej wodzie i no-
szone na piersiach przynosi�y szcz�cie, ale jagody by-
�y zbrodnicze. Mog�y otru� wilka (dlatego w�a�nie na-
zywano je wilczymi jagodami), ale bywa�o te�, �e ich
ofiarami stawali si� ludzie.
Jego korze� wygl�da� jak ma�y, kaleki cz�owieczek
o powykr�canych r�kach i nogach. Bywa� u�ywany przez
tych, kt�rzy znali czary. Nale�a�o go wykopywa� po
nowiu ksi�yca, aby nie straci� mocy, by�o to jednak
bardzo niebezpieczne. Korze� wyci�gany z ziemi wyda-
wa� straszliwy krzyk. Ten, kto go wyci�ga� nieostro�-
nie, pada� martwy.
Pokrzyk mo�na by�o znale�� w miejscach, kt�re lu-
dzie zwykle omijali. Na uroczyskach, na mogi�ach mor-
derc�w lub tam za miejskimi bramami, gdzie kat czyni�
swoj� powinno��.
Ale teraz budowano now� drog�. Wyci�te krzewy
zwalono na stosy. Z ziemi stercza�y bia�e ko�ki, mi�-
dzy nimi pr�y� si� sznurek. Powstawa� tak�e nowy
most i w rzece, kt�r� zw�zi� ziemny nasyp, nurt wy-
35
ra�nie przyspieszy�. A rzeka by�a przecie� kiedy� za-
kl�ta.
W g�stniej�cym mroku zobaczy�y jeszcze ogromny
spychacz. Patrzy� w stron� rzeki t�pymi �lepiami nie
zapalonych reflektor�w.
Ten sam spychacz spotka�y nast�pnego dnia. Prycha�
b��kitnym dymem. Stalowym lemieszem pcha� przed so-
b� zwa� ziemi i ro�lin. Zbli�a� si� do miejsca, gdzie r�s�
pokrzyk. �lepia reflektor�w zwr�ci�y si� w stron� ziel-
ska.
Babka przyspieszy�a kroku, chcia�a podbiec, ale si�
zadysza�a. Wtedy pokrzyk pierwszy raz krzykn��. O-
strzegawczo.
Operator wystraszy� si�, zahamowa�, zeskoczy� na zie-
mi�. Da� trzy ostro�ne kroki i wyjrza� zza korpusu sil-
nika.
� Co jest? � zdziwi� si�.
Zobaczy� jednak, �e to tylko ro�lina, wi�c wzruszy�
ramionami, chwyci� obiema r�kami za �odyg�. Poci�-
gn��.
Korze� siedzia� mocno, a pokrzyk krzykn�� drugi raz,
ale jeszcze nie tak bardzo g�o�no. Chodzi�o mu tylko
o to, �eby si� od niego odczepi�.
Operator pu�ci�. Potem zamy�li� si�, podrapa� ko�o u-
cha. �lepia reflektor�w spychacza tak b�yszcza�y w
s�o�cu, jakby zezowa�y na zielsko. Wreszcie operator
wyci�gn�� link�. Jeden koniec umocowa� do spychacza,
a na drugim ko�cu zawi�za� p�tl�. Linka mia�a wyrwa�
pokrzyk.
Pokrzyk zawsze krzyczy przy wyci�ganiu, a jego
wrzask mo�e zabi� tego, kto go wyci�ga. Dlatego przy-
wi�zywano do� zwykle czarnego psa. By�o to te� okrut-
ne, bo gdy zawo�any pies si� targn�� i wyrwa� ro�lin�,
musia� pa�� martwy. (Dobrze cho�, �e psy, a szczeg�lnie
36
czarne, wiedzia�y swoje o pokrzyku i prawie nigdy nie
dawa�y si� do niego przywi�za�.)
A operator do babki:
� Co mi pani tu opowiada! Ja mam prac�. Nie za-
wracaj pani g�owy.
Na to babka bardzo si� zdenerwowa�a. Kasia ba�a si�,
�e mo�e nawet u�y� parasolki. J�kn�a, �e j� co� nagle
zabola�o, i odci�gn�a babk� na bok. Kiedy babka za-
j�a si� na chwil� tym niby-b�lem, troch� si� uspokoi�a.
Wzrusza�a tylko ramionami i m�wi�a pod nosem o ope-
ratorze:
� Co za dure�!
Obie zreszt� chcia�y si� przekona�, co b�dzie dalej.
Mocno zatka�y uszy. Spychacz cofn�� si�, szarpn��. Po-
krzyk z ziemi wyskoczy� i tak strasznie krzykn��, �e na-
wet przez zatkane uszy by�o s�ycha�. Wtedy co� trza-
sn�o w silniku.
Trzasn�o, zadymi�o, raz jeszcze �upn�o. Chyba p�-
k�o. Spychacz przechyli� si� na jedn� stron�. Reflekto-
ry opad�y i zgas� w nich blask s�o�ca.
Operator zn�w zszed� na ziemi�. Podni�s� blach� nad
silnikiem. Spojrza�. Tak, silnik p�k�. Maszyna ju� by�a
ca�kiem do niczego.
Zdj�� beret. Stan�� z go�� g�ow�, westchn��, chwil�
milcza�, otar� �z�. Wreszcie odezwa� si� do babki:
� Nie my�la�em...
Potem poszed� za�atwi�, �eby spychacz zabrali na z�om.
Trzeba przyzna�, �e babka by�a wielkoduszna i powstrzy-
ma�a si� od uwagi: �A co, nie m�wi�am."
Kasia pochyli�a si� nad wyrwan� ro�lin�. Korze� rze-
czywi�cie troch� przypomina� cz�owieczka. Z g�owy ster-
cza�a �odyga. Le�a� na piachu, w bru�dzie po g�sieni-
cy spychacza.
37
Gdyby zosta� wyrwany do czar�w, umyto by go w
mleku, szeptano by �Matryguno drogi", �eby wyrwa-
nie przebaczy�. Posadzony w k�cie ogrodu m�g�by
wie�� nadal czarodziejskie �ycie. Opiekunowi swemu
na szcz�cie, na nieszcz�cie za� jego wrogom.
Ten pokrzyk mo�na by�o, niestety, tylko przenie��
dalej od drogi, wsadzi� w wykopany do�ek. Ale i tak
ju� na drugi dzie� przywi�d�.
I cho� spychacz si� zepsu�, drog� nadal budowano.
Przywieziono nowy, a tak�e i kopark�. Droga mia�a by�
szeroka i nowoczesna. Mia�y ni� je�dzi� szybkie samo-
chody osobowe i du�e ci�ar�wki.
Babka nie by�a tym zachwycona. Prawd� m�wi�c, rzad-
ko j� cieszy�y jakie� zmiany. Nawet i to, �e Kasia ro-
�nie i staje si� coraz starsza, nie budzi�o w niej wiel-
kiego entuzjazmu.
Kareta i suchy li��
G��g z daleka �wieci� ogni�cie. S�o�ce zni�y�o si�,
wesz�o w zaro�la. Przy�wieca�o przez li�cie i gwia�dzi-
ste paj�czyny. A za lasem by� zamek. Ruiny zamku.
Mia�y si� tam kiedy� wybra�, ale nie dzi�, nie dzi�.
Babka niespodziewanie si� zm�czy�a, przysiad�a na pniu.
Odpoczywa� Kasi wcale si� nie chcia�o. Powiedzia-
�a, �e p�jdzie jeszcze troch� dalej. Ruszy�a sama �cie�-
k�. �cie�ka zaraz skr�ci�a, potem za chwil� jeszcze raz.
Polana, na kt�rej zosta�a babka, znikn�a.
Niedaleko mia�a by� jednak druga polana. Kasia zry-
wa�a je�yny i po cichu nuci�a. By�o troch� dziwnie, ale
do�� przyjemnie. Ptaki ju� milk�y. Wraca�y sk�d� pszczo-
�y-
I zamarzy�a sobie, �e zdarzy si� co� dziwnego. I po-
stanowi�a, �e dojdzie do tej drugiej polany. I wtedy
w�a�nie nagle co� b�ysn�o mi�dzy drzewami. Jakby...
Tak. Chyba kareta.
Kareta czy nie? A mo�e jej si� tylko zdaje? Podcho-
dzi�a ostro�nie, powoli.
Na skraju polanki, u wylotu �cie�ki, sta� ch�opiec.
Wymachiwa� ma�ym mieczykiem. �cina� pokrzywy. Mia�
na sobie aksamitne ubranie, a na g�owie cieniutk� ko-
ron�. W�a�nie koron�. Kasia przystan�a i zagapi�a si�.
Ch�opiec podni�s� g�ow�, pokrzywom da� spok�j i te�
spojrza� na ni�.
39
- Ta korona to prawdziwa? � zapyta�a wreszcie Ka-
sia.
Ch�opiec wzruszy� ramionami:
� A jaka ma by�?
� Jeste� kr�lewiczem?
� Pewnie, �e jestem.
Kareta by�a zakurzona. Troch� nawet odrapana, ale
mia�a kr�lewskie herby na drzwiczkach. By� mo�e by-
�a nawet troch� zaczarowana.
Zbli�y�a si� kr�lowa. O krok za ni� szed� astrolog.
Jak astrologowie z obrazk�w, mia� spiczast� czapk� i
czarny p�aszcz wyszywany w srebrne gwiazdy i ksi�y-
ce. By� jeszcze jaki� starszy pan z siwymi w�sami. Przy
karecie za� stangret naprawia� ko�o.
� Widz�, �e rozmawiacie? A jak masz na imi�, dziew-
czynko? � zapyta�a kr�lowa �askawie.
Dziwne, �e kareta, cho� z�ota, nie wygl�da�a bogato,
a kr�lowa by�a, jak na kr�low�, post�powa.
� Mam na imi� Kasia... Katarzyna.
� No to rozmawiajcie sobie, rozmawiajcie � przy-
zwoli�a kr�lowa. Zas�oni�a usta r�k�, bo zebra�o jej si�
na ziewni�cie. Co do tego imienia, to by�o jej chyba
wszystko jedno.
Natomiast astrolog od razu zorientowa� si� w sytua-
cji i tylko, �eby si� upewni�, spyta�:
� Jak? Jak masz na imi�?
Grzecznie powt�rzy�a. Wtedy astrolog raz jeszcze rzu-
ci� na ni� okiem i sk�oni� si� kr�lowej.
� Wasza Wysoko��, je�eli to jest Kasia, to oni mu-
sz� si� pobra�. Na razie powinni si� cho� zar�czy�.
� Tak my�lisz... No, c�... � rzek�a kr�lowa niezbyt
zdecydowanie. Spojrza�a na dziewczynk�.
� Wasza Kr�lewska Mo��! Jest �adna, a ubranie te�
przecie� odpowiednie.
40
Mia�a we w�osach listki, kt�re si� tam zatrzyma�y,,
zamiast spa�� na ziemi�, p��cienn� sp�dniczk�. Nogi po-
drapa�a w je�ynach. Do lasu wybra�a si� boso. Lecz tak
w�a�nie by� powinno. -
� Pozwol� sobie przypomnie� Waszej Kr�lewskiej
Mo�ci: jest przepowiednia, s� tak�e wyra�ne wskaz�wki
nawet i w ba�niach. Nasz kr�lewicz, jak ka�dy kr�-
lewicz, powinien w lesie spotka� Kasi� i od razu z ni�
si� zar�czy�. Gwiazdy przecie� nie k�ami� � t�umaczy�
astrolog.
S�o�ce akurat zasz�o i od razu nad horyzontem poja-
wi�a si� pierwsza gwiazda.
� Chcecie si� zar�cz�? � spyta�a kr�lowa.
� Mog� si� zar�czy� � powiedzia� kr�lewicz nie pa-
trz�c na Kasi�.
� A ty?
Kasia troch� si� wstydzi�a, troch� jej si� chcia�o
�mia�, ale w�a�ciwie mia�a ochot� na zar�czyny. Na
wszelki wypadek powiedzia�a, �e nie wie, czy babcia
nie b�dzie si� gniewa�.
� Na pewno nie b�dzie � zapewni� astrolog.
Gwiazda mrugn�a potwierdzaj�co.
Kasia wcale si� nie ba�a. Dzi�ki babce czarodziejskich
opowie�ci zna�a du�o. Byli w nich przecie� kr�lowie,
karety i kr�lewicze, trafiali si� te� astrolodzy. Wyda-
wa�o jej si� nawet, �e sk�d� zna starszego pana, dziad-
ka kr�lewicza. Tak, ju� wie, by� podobny do kogo� ze
starej fotografii, kt�ra wisia�a nad ��kiem babki. Tylko
�e tamten pan na fotografii by� m�ody.
Zar�czyli si�, a �e przy zar�czynach wymienia si�
pier�cionki, dosta�a od kr�lewicza pier�cie� kr�lewski.
Sama mog�a mu da� tylko taki zwyk�y, z blaszki, z
czerwonym emaliowanym serduszkiem, kt�ry czasem,
41
ot, tak sobie nosi�a na serdecznym palcu. Wszyscy jed-
nak przez grzeczno�� m�wili, �e �adny.
Kiedy si� ju� zar�czyli, zacz�o im si� bardzo dobrze
rozmawia� z kr�lewiczem. Wiedzia� te� sporo o duchach,
strachach, o zaczarowanych krajach... Ale do kr�lowej
podszed� stangret:
� Ko�o ju� naprawione.
� Musimy ci� po�egna�, Kasiu � powiedzia�a kr�lo-
wa.
� Jeszcze troch� � prosi� kr�lewicz.
� Niestety, kochanie, pora ju� na nas.
Kr�lewicz i jego rodzina wsiedli do karety. Wsiad�
te� astrolog. B�ysn�a odblaskiem wieczornego nieba szy-
ba w drzwiczkach. Stangret strzeli� z bata. Konie z miej-
sca ruszy�y galopem. Kareta znikn�a.
Ucich� turkot i t�tent koni. Kasia us�ysza�a, �e j� z
daleka wo�a babka. By�a ju� bardzo niespokojna, nawet
porz�dnie na wnuczk� z�a. Ale gdy ju� wraca�y do do-
mu, Kasia j� zagadn�a:
� A co by by�o, gdybym na przyk�ad... spotka�a w
lesie kr�lewicza?
� Tu nie�atwo spotka� kr�lewicza.
� A je�li naprawd� kr�lewicz by sobie przyjecha�
karet�?
� Bo ja wiem?... � zastanowi�a si� babka.
� A gdyby... gdyby si� zar�czy�, to czy kiedy� by
tu wr�ci�? �? pyta�a Kasia. Nie mia�a przecie� do�wiad-
czenia i chcia�a si� upewni�.
� Mo�e i tak � odpar�a babka � ale widzisz, kr�le-
wicze bywaj� rozmaici. Zar�czyny mo�na przecie� ze-
rwa�. B�dziesz starsza, wybierzesz sobie, kogo zechcesz.
Je�li si� na niego zdecydujesz, to dobrze, nie, to te�
dobrze. Zreszt�... masz jeszcze du�o czasu przed sob�.
Mo�esz si� zastanowi�.
42
Le�na �cie�ka sta�a si� le�n� drog�. By�o wi�c troch�
widniej. Pobrz�kiwa�y komary, zaszele�ci� w ga��ziach
powiew wiatru. Kasia sz�a obok babki i rozmy�la�a.
� A pami�tasz � zacz�a � jak kiedy� opowiada�a�
mi o z�otej karecie?
Lecz nim babka odpowiedzia�a, z drzewa na drzewo
przelecia� czarny ptak. Las �cich� zupe�nie. W powietrzu
zawirowa� zesch�y li��. Li�� by� listem. Niew�tpliwie
do starszej pani. Spad� jej do r�k.
Wyci�gn�a powoli okulary. W zapadaj�cym mroku
ogl�da�a na li�ciu tajemnicz� siatk� �y�ek. Czyta�a. Za-
gryz�a wargi. Na martwych li�ciach pisze czasem kto�
przypomnienie o dalekiej podr�y. Babka przycisn�a r�-
k� serce.
� Ja... � powiedzia�a do wnuczki � co� tak...
Kasia zrozumia�a:
� To oprzyj si� na mnie. Mo�esz si� oprze�, mocno.
Dziewczynka prowadzi�a j� powoli; pe�na powagi.
�cie�ka sta�a si� ch�odniejsza. Kasia czu�a, jak zia-
renka piasku przesypuj� si� jej mi�dzy palcami st�p.
By�y drobne i lekkie. Taki bywa piasek w klepsydrze �
piaskowym zegarze.
Gwiazd wychodzi�o na niebo coraz wi�cej. Ta, kt�-
ra wzesz�a pierwsza, rozjarzy�a si� najmocniej. By�y i
takie, kt�re musia�y spa��. Niekt�re gwiazdy spadaj�
z nieba...
Janina
�? Wcale nie czuj� si� �le � m�wi�a babka do rodzi-
c�w Kasi. � A nawet gdybym czu�a si� troch� gorzej,
to co?! Czy ju� nie mog� czu� si� troch� gorzej?
Na to, �e potrzebny jej odpoczynek i spok�j, odpo-
wiada�a, �eby jej dali �wi�ty spok�j. Zreszt� troch� od-
poczywa�a. Tej jesieni, bo szybko nadesz�a jesie�, nie
wychodzi�a z domu.
Opowie�� czarodziejska trwa�a jednak nadal. Mieszka-
nie babki by�o dla niej miejscem zupe�nie dobrym.
Babka mia�a u siebie prawdziwe czarodziejskie lustro.
Tylko jej zdrowie... Zdrowie babki nie tylko jej ro-
dzin� zaniepokoi�o.
Kasia id�c do babki spotka�a Madeja. By� to wielki
kocur, sublokator babki. Nosi� zb�jeckie imi� i rzeczy-
wi�cie by� strasznym zb�jem. Gdy jednak Kasia wy-
ci�gn�a r�k�, �eby go pog�aska�, odszed�. By� wyra�-
nie z�y i obra�ony.
W sionce sta�a miot�a, w kuchni wylizywa� futro ob-
cy czarny kot. Kasia pomy�la�a, �e Madeja pewnie wy-
rzucono z domu, bo z przybyszem chcia� si� bi�.
Zza uchylonych drzwi s�ycha� by�o dwa g�osy. G�os
babki i ten drugi przerywa�y sobie wzajemnie.
� A pami�tasz?!
� A ty pami�tasz?
Pukania Kasi chyba nie s�yszano. Wesz�a.
44
Przy stole siedzia�a babka i jaka�, te� niem�oda, pani.
A na stole p�miski, talerzyki. Sta�a nawet karafka.
A babka, kt�ra przecie� ostatnio zupe�nie nie mia�a
apetytu, si�ga�a w�a�nie po sa�atk�.
Babka obejrza�a si�. Spojrza�a i tamta pani. Babka
wykrzykn�a:
� O, to w�a�nie jest moja wnuczka!
Kasia dygn�a. W tych czasach bowiem jeszcze nie-
kt�re dziewczynki umia�y na powitanie dygn��, je�li tak
w�a�nie wypada�o.
� Kasiu, to jest moja najlepsza przyjaci�ka � po-
wiedzia�a babka uroczy�cie. � Poznasz ciot�.
� Dzie� dobry cioci � powiedzia�a grzecznie Kasia.
Wtedy obie starsze panie zacz�y si� �mia�. To by�o
zabawne nieporozumienie. Wiadomo, co znaczy s�owo
,.ciocia", natomiast �ciota" znaczy oczywi�cie