8742

Szczegóły
Tytuł 8742
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8742 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8742 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8742 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pa�stwowy Instytut Wydawniczy 1988 ZBIGNIEW Brzozowski Z�OTA KARETA Ok�adk�, obwolut�, strony tytu�owe i dzia�owe projektowa� Maciej Buszewicz � Copyright by Zbigniew Brzozowski, Warszawa 1988 ISBN 83-06-01326-3 O smokach (zamiast wst�pu) W�a�ciwie chodzi o wyja�nienie, dlaczego w tej ksi��ce nie b�dzie smok�w. Ot� wcale nie dlatego, �e wszystko to musia�oby si� dzia� w czasach zamierzch- �ych, wraca� do legendy o smoku wawelskim. Jeszcze w dziewi�tnastym wieku, jak pisze Kolberg, jeden ba- ca spotka� i zabi� smoka. �Baca by� st�d w niema�ym k�opocie, bo wkr�tce przyszed� jaki� cz�owiek z nizin i ostro upomina� si� o zabitego smoka jako o swoj� w�asno��. Nie wiadomo, jak si� ta sprawa sko�czy�a." W g�rach te� jeden Niemiec smoka kulbaczy� i je�- dzi� na nim, a pewien W�och st�skniony za ciep�em, za drzewami i kwiatami swego kraju dosiad� smoka i po- nad szczytami Tatr polecia� z nim na po�udnie. Smoki wyl�ga�y si� we wn�trzach pag�rk�w. Przy- chodzili czarownicy, m�wili zakl�cia i pag�rek p�ka� jak jajo. Smok wydostawa� si� na �wiat. Smokiem mog�a te� zosta� zwyk�a jaszczurka, je�li przez siedem lat nie s�ysza�a ko�cielnych dzwon�w. Wtedy potwornia�y jej �apy, a pyszczek r�s� w pa- szcz�. Smocze ko�ci znajdowano w wielu jaskiniach. By�y cenne. S�u�y�y jako lek. Kiedy� nawet pan Lubomir- ski dosta� takie ko�ci w prezencie, i to oblane mlekiem ksi�ycowym. Smocze mi�so w�o�one pod j�zyk pozwa- la�o znie�� najsro�sze upa�y. Opowie�� ze smokiem by�aby oczywi�cie czarodziejska i mog�aby by� wsp�czesna, a wcale nie przesta�aby by� naukowa. Dwudziestowieczny przecie� uczony Kazimierz Moszy�ski stwierdza: �Sporo jest �wiadectw, wedle kt�- rych ch�opi widywali smoki. Osobi�cie napotka�em ta- k� relacj� w Ty�cu pod Krakowem odno�nie do jamy w kamienio�omach nad Wis�� pod wzg�rzem zwanym Grodzisko." Profesorowi Bohdanowi Baranowskiemu �podczas wiel- kiej suszy w maju 1937 r. pewien staruszek ze wsi Gnoj- no w okolicach Pu�tuska na Mazowszu opowiada�, �e widzia� na w�asne oczy bardzo dziwne zjawisko. Oto gdy zbli�a�y si� ciemne chmury deszczowe, wy�oni� si� zza nich fantastyczny kszta�t smoka. Jego pysk wbi� si� w �rodek chmur i oto po kilku minutach smok �w znik- n��. Jednocze�nie jednak chmury, z kt�rych wypita zo- sta�a woda, sta�y si� bardzo jasne i powoli pocz�y' si� rozp�ywa�. Wed�ug tego informatora �w smok mia� ko- lor cz�ciowo szarogranatowy, cz�ciowo z�ocisty." * Jeszcze mo�e wtedy, kiedy babka zabiera�a Kasi� na w�dr�wki po okolicy, m�g� si� w ob�okach pokaza� �smok okruteczny", kt�ry mia�by �ogon stra�nie d�u- gi i zwini�ty, �lepia ogniste", by �ja�e spod chmur b�yska�o". Jego paszcza by�aby �wielga, a w niej d�u- gachne k�y" i �cielsko paskudne jakby na dwa �oktu- sze". Wia�by wiatr, bo wiatr musi powsta�, gdy smok macha skrzyd�ami. Kiedy Kasia by�a jeszcze zupe�nie ma�a, prosi�a na- wet babk�: � Zr�b tak, �ebym zobaczy�a prawdziwego smoka! � Och, nie mog�. * Je�li czytelnik pragnie si� dowiedzie�, sk�d pochodz� cytaty, mo�e, cho� nie musi, zajrze� na koniec ksi��ki. S� tam wyja�nienia. � Dlaczego? � Smoki s� za du�e. Kasia z czasem zrozumia�a, �e jej babka, cho� lubi- �a historie o smokach, na staro�� zar�wno do ogrom- nych przecie� smok�w, jak i nawet ludzi, o kt�rych m�wiono, �e s� wielcy, czy spraw tak zwanych wiel- kich, odnosi�a si� z du�� nieufno�ci�. Uwa�a�a, �e nie wszystko to do swojej wielko�ci doros�o. Docenia�a na- tomiast rzeczy i istoty drobne. By�a zdania, �e nawet myszy maj� prawo do swoich czar�w. Nie b�dzie te� mia�a wi�kszych opor�w wyczarowuj�c mysz. Nim zacznie si� opowie��, nale�y jeszcze wspomnie� o innej wa�nej rozmowie. Nie ma ona w�a�ciwie �ad- nego zwi�zku z samymi smokami, cho� mo�e pewien z wiar� w smoki. Z przemijaniem. Tak�e wiary w smo- ki. Babka z wnuczk� by�y nad rzek�. Kasia zapyta�a, dlaczego w�a�ciwie rzeka p�ynie. � Bo dawno, dawno temu pewien czarodziej, nazy- wa� si� Heraklit, powiedzia� zakl�cie: �Panta rhei." Stara lekarka Niebo by�o szare. Wiatr rzuca� w szyby drobne p�at- ki �niegu. Za oknami uliczne drzewa bezlistne i czar- ne. Poczu�a ch�odny powiew. Obejrza�a si�. Jaka� bia- �a posta� przystan�a za oszklonymi drzwiami w ko�cu korytarza. Chyba z r�k� na klamce. Ale cofn�a si�. Na lakierowanych higienicznych krzese�kach siedzie- li i te� czekali inni ludzie. Dwie kobiety m�wi�y o zio- �ach. � Moja te�ciowa, prosz� pani, by�a u jednego, co leczy zio�ami. � I co? � Pewnie, �e pom�g�. � Zio�a s� dobre. Babka przymkn�a oczy, �eby w my�li przywo�a� zio- �a. Kwit�y noc� na ��ce. Ksi�yc by� w nowiu. Sz�a przed siebie. Tymczasem te�ciowa z rozmowy jednak... � Ano, na ka�dego przyjdzie przecie� kolej. Na razie jednak wa�na by�a i kolejka. Babka we- sz�a do gabinetu. Pytano, czy j� boli. � Czasem boli. � Tak, tak... Mia�a nie oddycha�. Czu�a dotyk ch�odnej r�ki na ple- cach i zimnego stetoskopu. Tykanie zegarka spod far- tuchowego r�kawa przypomnia�o starszej pani tykanie innych zegark�w. Budzika, kt�ry sta� przy jej ��ku, 11 i jej pierwszego w�asnego zegareczka, i starego zegara szafkowego o b�yszcz�cym mosi�nym wahadle. On tak- �e by� kiedy� i ju� przemin��. � Czy... czy jest tu z pani�?... Pani sama przyjecha- �a? ?� Sama. � Taak... � Panie profesorze, prosz� mi powiedzie�... � Na razie jeszcze nic powiedzie� nie mog�... No c�... Musi pani wi�cej dba� o siebie, odpoczywa�. Zacz�� wypisywa� recept�. Ale kiedy w�a�ciwie wesz�a tu ta osoba o twarzy ko- �cistej, ��tawej? Wesz�a tak cicho, pewnie kiedy babka by�a odwr�cona. Pani w bieli, wi�c lekarka. Oczywi- �cie... To nic niezwyk�ego, �e stara do�wiadczona le- karka wesz�a bez pukania do gabinetu profesora, ale przecie� i kolegi lekarza. Sta�a teraz przy oknie. Przegl�da�a wyniki bada�. Pa- trzy�a pod �wiat�o na czarn� klisz�. Doktor stukn�� pie- cz�tk� i poda� babce dwa bia�e karteluszki. �? Dzi�kuj�. Do widzenia � powiedzia�a babka. Ale pomy�la�a sobie, �e przecie� wcale nie ma ochoty wi- dzie� ani starej lekarki, ani tego doktora. � Do widzenia � mrukn�� doktor pochylony nad biur- kiem. � Do widzenia �� rzek�a stara lekarka. Tak, babka j� zna�a. Ale o tym, kiedy i gdzie j� spotyka�a ani kiedy zn�w j� spotka, nie chcia�a my�le�. Tylko �e tak zupe�nie nie mog�a o niej zapomnie�. Potem, ju� na dworcu, kiedy pochyli�a si� nad okien- kiem kasy, jakby mign�o w grubej tafli szk�a jej od- bicie. � No dok�d? I � S�ucham? 12 ?� Dok�d pani chce jecha�? � pyta�a ze z�o�ci� ka- sjerka. Wraca�a do domu. By�a ju� noc. Pod zegarem c�tko- wanym znakami minut i godzin, zegarem, kt�ry wisia� nad drzwiami, babka przesz�a na peron. Powietrze by�o jakby mniej ch�odne ni� w dzie�, wilgotne. Wiatr usta�. S�ucha�a dalekich gwizd�w. Zapatrzy�a si� w �wiat�a od- leg�ych semafor�w. � ...b�dzie podstawiony... Parow�z zjawi� si� w ob�oku pary. Kiedy ju� wsiad- �a do wagonu i poci�g wysun�� si� ze stacji, sypa� mi- lionami czerwonych iskier. Ko�a �omota�y, wagon si� ko�ysa�. Powoli, powoli rozmowy urywa�y si�, cich�y. Przedzia� zacz�� si� wype�nia� posapywaniem �pi�cych. Raz i drugi do przedzia�u wchodzi� konduktor. �o- mota� drzwiami, rozlewa�o si� brzydkie ��te �wiat�o. Ogl�da� kartoniki bilet�w i czarno oprawione legity- macje. Szcz�ka� szczypcami. Twarz mia� zm�czon�, o- czy przekrwione od niedospania. Na pytanie pana, kt�ry siedzia� ko�o drzwi, o czas ko�ca podr�y, odpar�, �e jak przyjdzie czas, to i tak ka�dy b�dzie wiedzia�. Kiedy poszed� dalej, ludzie zn�w zapadali w sen, otwierali usta. Ksi�dz upu�ci� na kola- na brewiarz. Miesza�y si� pantofle dziewczyn i �o�nier- skie buty. Babka zasn�� nie mog�a. Patrzy�a w okno. Na mijanych stacyjkach pojawia�y si� zegary. Zaraz przemija�y, bo poci�g nie stawa�. Wreszcie niebo za- cz�o si� oddziela� jasn� smug� od ziemi. T� wie�, kt�- r� w�a�nie min�li, dobrze zna�a. W tej drugiej te� kie- dy� by�a. Za g�rk�, za laskiem s� rozstaje i figura, i cmentarzyk. Siwe pasma dym�w z komin�w wznosi�y si� ju� ku niebu. Drogi by�y za�nie�one, ale p�oty �nieg z siebie otrz�sn�y. 13 Jej rodzina nie wiedzia�a ani dok�d, ani po co wy- je�d�a�a. O tym wyje�dzie rozmawia�a tylko potem z wnuczk�. � Mog�a� mnie zabra� ze sob�. � Nie, Kasiu, nie mog�am. � To cho� opowiedz, co robi�a� � prosi�a Kasia. � Ach, spotka�am tak� star� lekark�. � I co? � Nic. W�a�ciwie to nic. Nic wa�nego. Mo�e rzeczywi�cie wa�niejsze by�o to, �e kiedy wr�- ci�a do siebie i powita�o j� odbicie w lustrze, na twa- rzy tej niem�odej kobiety, kt�ra sta�a naprzeciw niej, by� leciutki u�mieszek. Lustro by�o zreszt� czarodziejskie. Kto tam? Mieszkanie rodzic�w Kasi zosta�o przez nich umeblo- wane estetycznie i jak na tamte czasy nowocze�nie. Czasy te jeszcze by�y nietelewizyjne, ale radio mia�o zielone oko. Oko wprawdzie nazywa�o si� �magiczne", lecz tym okiem odbiornik niew�tpliwie patrzy� w przy- sz�o��. Nic nie zapowiada�o, �e w tym mieszkaniu zja- wi si� zaczarowana mysz. Starsza pani wst�pi�a na chwil�. Pi�a herbat�. Ma�y brat Kasi zacz�� p�aka�. Matka podesz�a, �eby go prze- win��. Tato zabawia� syna grzechotk�. Ch�opczyk wy- zwolony z pieluszek zacz�� fika� t�ustymi n�kami. �� Jak b�dzie starszy, to te� mu chyba opowiesz o czarach � powiedzia�a do babki Kasia. � No... nie wiadomo, jak to b�dzie � odpar�a bab- ka. Jej c�rka jednak (matka Kasi), kt�ra, cho� w m�odo- �ci mia�a pewne zdolno�ci czarodziejskie, lecz dawno ju� temu w m�odzie�czym buncie odrzuci�a czary i ba- �nie, sko�czy�a ekonomi�, a potem podj�a prac� w ban- ku � c�rka ta w nowym, mimo swej doros�o�ci, przy- p�ywie przekory powiedzia�a: � Jemu ba�nie na pewno nie b�d� potrzebne. �wiat si� zmienia. Uwa�am, �e Kasia ma za du�o tych zjaw, czar�w i smok�w. � Smoki to tw�r fantazji � powiedzia� dyplomatycz- nie tato. 15 � To co � zaperzy�a si� Kasia. � Nie chodzi o to, czyj tw�r. Najgorsze, �e ludzie bezmy�lnie wyt�pili najrozmaitsze gatunki. I tury, i inne. I zwierz�ta fan- tastyczne te�! � Moja droga, jeste� ju� za du�a, �eby wierzy� w ba�nie i czary. Czar�w przecie� nie ma. � Mama po- wiedzia�a to niby do Kasi, ale zwraca�o si� i przeciw babce. � A mo�e jednak czary s� � odpar�a babka. Ona te� by�a przekorna. Zreszt� zosta�a g��boko ura- �ona przez c�rk�. Ju� w przedpokoju, kiedy si� ubie- ra�a, szepn�a cicho: � Tak, na smoki tu miejsca nie ma, ale... W�o�y�a r�k� do torebki. Czym� zaszele�ci�a. Pochy- li�a si�. Strzeli�a w powietrzu palcami. Nie pojawi� si� oczywi�cie smok, ale nagle mysz smyrgn�a przy �cia- nie i uciek�a do kuchni. Wyczarowa� mysz ze strz�pka papieru, ga��zek czy suchego li�cia potrafi ka�da, nawet m�oda, pocz�tkuj�- ca czarownica. Takie elementarne umiej�tno�ci nie s� nawet obj�te tajemnic� zawodow� i nikt nie ma preten- sji, je�li wied�ma nauczy, jak to robi�, osob�, do kt�- rej ma zaufanie. Babka Kasi zna�a dobrze niejedn� cza- rownic�. Zreszt� i jej przyjaci�ka z dzieci�stwa, Jani- na, te� chcia�a czarownic� zosta� i zosta�a. � Ale�, mamo... � uspokaja� wtedy babk� tato Ka- si i na to ma�e szare nie zwr�ci� uwagi. �? Bo mamie to nie mo�na s�owa powiedzie� � roz- k�ada�a r�ce mama Kasi. Sta�a w drzwiach, ale nic nie zauwa�y�a. Dopiero wieczorem... Mama chcia�a robi� kolacj�. Po- sz�a do kuchni. Nagle zacz�a krzycze�: � Mysz, myszl Mysz zosta�a w mieszkaniu. Najcz�ciej przebywa�a 16 w�a�nie w kuchni. Kuchni te� zreszt� nowoczesnej, urz�- dzonej funkcjonalnie. Obudowanej szafeczkami z szuf- ladkami, z miejscem na wiadro do �mieci. Je�li jednak mysz czarami nas�a� stosunkowo �atwo, to pozby� si� myszy nas�anej niezmiernie trudno. Ta mysz gardzi�a kolorow� trucizn� na ziarnkach zbo�a. Potem ojciec Kasi kupi� �apk�. Wyj�tkowo dobr�, z bardzo mocn� spr�yn�. Ale nie wiadomo, jak to si� sta�o, nawet chirurg potem si� dziwi�, �e spr�yna przy- trzasn�a tylko tacie palec. Szczeg�lnym przera�eniem mysz nape�nia�a mam� Ka- si. Trwo�y�a j� mo�liwo�� zobaczenia d�ugiego, nagiego ogona i szarego futerka, dwu drobnych jak ciareczki oczu, kt�re nagle b�ysn� czerwono. Strasznie si� ba�a natkn�� na ni� niespodziewanie. I kiedy przychodzi�a do kuchni, nerwowo stuka�a w drzwiczki szafki, �eby j� wyp�oszy�. Kasia natomiast nie ba�a si� wcale. Zna�a oczywi- �cie kr�lewsk� ba��, w kt�rej myszy zamienia�y si� w rumaki, szczur w wo�nic�, a wielka dynia zaz�oci�a si� 1 si�� czar�w zosta�a z�ot� karet�. Z tego, �e mysz jest w mieszkaniu, Kasia by�a nawet zadowolona. Mia�a jeszcze kilka z�b�w mlecznych. Bab- ka kiedy� jej opowiada�a, �e je�li przerzuci si� z�b mleczny przez lewe rami� i powie: �Na�ci, myszko, drewniany, i daj�e mi ko�ciany", to nowe z�by powin- ny by� mocne. A mysz �y�a sobie normalnym mysim �yciem. W no- cy skroba�a w kuchni. Wdrapywa�a si� na st�. Bada- �a naczynia kuchenne. W�drowa�a po szafkach. Te szaf- ki by�y jej wspania�ym wielkim mieszkaniem, pa�acem z pi�trami p�ek. Zawsze znajdowa�a jakie� smakowite niespodzianki. Ucztowa�a. Za oknem �wieci� ksi�yc. Asystowa� jej i 2 � Z�ota kareta 1 7 zegar. Tyka� �yczliwie. Czym si� �ywi�, me wiedzia�a. Biedna mama by� mo�e uwa�a�a, �e powinna wyt�u- maczy� Kasi, i� myszy to tylko niewielkie gryzonie: Na jesie� i zim� szczeg�lnie ch�tnie przenosz� si� do ludz- ^Zima6 jednak mia�a si� w�a�nie sko�czy�, a do tego, co gorsze, mysz przej�a si� czarami, ostatecznie im za- wdzi�cza�a swe istnienie. Chyba te� i troch� zbezczel- nia�a? bo na mamine pukanie do drzwiczek odpowiada�a czasem ludzkim g�osem: � Kto tam? Targ Kasia by�a jeszcze bardzo ma�a, kiedy babka uczy�a j� mowy ptak�w. Nie zapomnia�a. Rozumia�a wszystko. � �wier�, �wier�! � rozmawia�y wr�ble o miarkach �yta. � Cicicift jut juttju wiidziisz? ?�? pyta�y jedna dru- g� zi�by siedz�ce na ga��zi. Z g�ry widzia�y wozy, kt�re od �witu ci�gn�y na targ. Okute stalowymi obr�czami ko�a turkota�y po ka- mieniach bruku. Skrzypia�y piasty, trz�s�y si� p�koszki, a w nich upakowane, po okrywane bia�ym p��tnem, der- kami sery i ose�ki mas�a. Kury wystawia�y g�owy i po- gdakiwa�y zaniepokojone. Tego rana wia� wiatr wyra�nie ju� wiosenny. Dzi�ki babce Kasia czu�a te�, �e troch� czarodziejski jest i ten targ, kt�ry si� rozpocz�� na rynku. Babk� wielu ludzi w miasteczku uwa�a�o za dziwacz- k�, niekt�rzy za� nawet troch� si� jej bali. Wiedziano, �e zna si� na sprawach czarodziejskich. Najdziwniejsze by�o to, �e zajmowa�a si� nimi w spo- s�b naukowy. Mia�a du�o ksi��ek. Sama zapisywa�a ma- giczne formu�y. Zbiera�a tak�e ba�nie. Na p�kach, na szafie, na krzes�ach w jej mieszkaniu le�a�y grube to- my, numery rozmaitych czasopism, papierowe teczki z notatkami, rysunkami, listami. Korespondowa�a te� z ja- kimi� uczonymi. 19 O ba�nie, o czary wypytywa�a ludzi ze wsi, zw�aszcza tych starszych. Miasteczko, w kt�rym mieszka�a Kasia i jej babka, nadawa�o si� na miejsce akcji opowie�ci czarodziejskiej, bo wszystkie czary pochodz�ce z las�w, z p�l, z pociemnia�ych od staro�ci chatek by�y tu�, tu�. W targowe dni miasteczko miesza�o si� ze wsi�. S�o- wa ze wsi, powolne, lecz do�� chytre, ze s�owami miej- skimi. Miejskie by�y pewniejsze siebie, lecz i cz�ciej naiwne. Kasia wracaj�c ze szko�y wybra�a drog� przez rynek. Przemyka�a si� mi�dzy wozami. Wiedzia�a, �e zwierz�- ta czasem przywozi�o si� na targ wy��cznie po to, aby dokona� si� czar przetargowania. W�a�ciciel stawia� wy- sok� cen�. Ten, co chcia� kupi�, proponowa� oczywi�cie ni�sz�, a sprzedaj�cy na to cen� jeszcze podnosi�. Trzy razy t� cen� podwy�sza�. Bardzo to potem pomaga�o w hodowli. Bydl�tko rzeczywi�cie stawa�o si� bardzo cenne. Pr�bowa�a zgadywa�: mo�e ten cielak b�dzie tak cza- rowany? A mo�e ten �winiak? Konie podnosi�y �by znad work�w z obrokiem. Spogl�da�y na dziewczynk�. Po- tem odwraca�y g�owy, strzyg�y uszami. Malowane na czerwono ma�e konie z drewna tak�e sta�y przy swoich wozach. Pia�y kogutki gliniane. Czu� by�o ko�ski pot, smar od osi woz�w i wilgotne p��tno. S�o�ce ostro po�yskiwa�o w ka�u�ach. Metalowe okucia dyszli b�yszcza�y srebrem, za� z�otem �d�b�a wiejskiej s�omy, kt�re spad�y na bruk miejskiego rynku. Kasia zobaczy�a babk�. Starsza pani rozmawia�a aku- rat z kobiet� w zapasce. Zagadywa�a o ziele targowni- ka. Targownik natur� mia� tak�, �e kto go nosi� przy sobie, korzystnie wszystko m�g� kupi� i sprzeda�. Nie gorszy od niego by� bobownik. Kobieta wzrusza�a ra- mionami i wyd�a wargi. 20 � Ja tam, pani, w takie jakie� zabobony to wcale nie wierz�. Na targu sta�a jednak ju� do�� d�ugo. Mas�o, ,,o, pro- sz�, jakie pi�kne", w ose�kach zdobionych odciskami �y�ki, wcale, jak uwa�a�a, nie jest za drogie. Paniusie niech nie gadaj�! Ale inne kobiety, i to w�a�nie te chy- tre i przes�dne, targowa�y lepiej. Jak przypuszcza�a, s� takie, co to nosz� przy sobie jakie� odpowiednie zi�- ko, wi�c ludzie do nich si� cisn�. � A kt�ra to? Nie chcia�a powiedzie�. Nie jej sprawa, nie b�dzie si� wtr�ca�. Ale kara to jaka� by� powinna. Potem Kasia odprowadza�a babk�. Sz�y przez rynek i wiosenn� ju� ulic�. By�o ciep�o, cho� jeszcze tydzie� temu le�a� �nieg. Babka nie wyklucza�a, �e mo�e kto� policzy� w nie- dziel� �ysych wychodz�cych z sumy. Mog�o te� akurat tylu �ysych, ilu trzeba, spotka� si� na jakim� zebraniu, a policzy� ich kto� z nud�w, nawet nie wiedz�c, jakie to spowoduje skutki. Wiosenne ju� wyra�nie s�o�ce przesz�o na drug� stro- n� nieba. Wozy wraca�y z targu. � Wio, wista wio! Albo: � Wio, hetta wio! � m�wili wo�nice, ale raczej, jak si� wydawa�o, ot, tak, �eby co� do swojego konia po- wiedzie�, a nie by go do czego� zmusza�. Gospodarze si� kiwali, bo ich morzy� sen. Konie same zna�y drog� do domu. By�y to m�dre konie, ani si� nie spieszy�y, ani niczemu nie dziwi�y. �yli chyba jeszcze w tych latach ludzie, kt�rzy wie- dzieli, jak konia wybra� najlepiej. Rad udziela�y jask�- ki. Wiosn� na widok pierwszej jask�ki trzeba by�o trzy razy okr�ci� si� na pi�cie i o konia zapyta�. 05-8 Fi! 21 Jask�ki kiedy� wcale nie w�drowa�y na zim� do cie- p�ych kraj�w. Zimowa�y pod powierzchni� wody albo i w bruzdach pod �niegiem. By�y uczynne. �wierkn�y raz i drugi w odpowiedzi. Po chwili przynios�y do zrobionego obcasem do�ka w�os z ko�skiego ogona. Je�li by� siwy, cz�owiek wiedzia�, �e po- winien wystara� si� o konia siwego. Je�li czarny, ko� powinien by� kary. Je�li jasnobr�zowy, to gniady. A wozy koleba�y si�, skrzypia�y i wreszcie znika�y za wierzbami na zakr�cie. W wierzbowych dziuplach czasem jeszcze pomieszkiwa�y jakie� polne diab�y. Wszystko wi�c by�o czarodziejskie. Opowie�� czaro- dziejska zacz�a si� ju� dawno i Kasia dobrze si� w niej czu�a. Babka jednak mimo wszystko si� waha�a. My�la�a o tym jeszcze p�nym wieczorem. Bo i jak czarodziejsk� opowie�� prowadzi� w tych czasach? Wes- tchn�a: �eby �y� wtedy, kiedy �yli E. T. A. Hoffmann czy Charles Nodier... Na razie zaj�a si� swoimi papierami. Niszczy�a listy, kt�rych nikt pr�cz niej czyta� ju� nie powinien. Wrzuca�a strz�py do pieca. Otwar�a okno, �eby p�o- mie� lepiej si� rozpali�. Za parapetem czai� si� ch��d wiosenny. �wieci� ksi�yc, ziemia by�a bardzo ciemna. Wyra�nie czu�a, �e istniej� tajemnicze, ogromne moce ziemi, wody i ksi�yca. Wznios�a si� smu�ka dymu nad kominem. Jak w ja- kiej� dawno sk�adanej ofierze czy pro�bie do owych wielkich si�, w kt�re przecie� wierzyli kiedy� ludzie. �eby ona, babka, mia�a troch� wi�cej si�y. �eby Ka- sia pozna�a czary zi�. P�anetnik�w i po�udnice. Nawet zmory. Ro�liny czarodziejskie W przedziwny spos�b �ywe �odygi, zielone li�cie po- wstawa�y z ciemnej ziemi i kropel deszczu. Kasia wie- dzia�a ju� wtedy, �e wiele z tych tajemnic wyja�nia bo- tanika, nauka o kr�lestwie ro�lin. �e ro�liny maj� swo- je kr�lestwo, opowiada�a jej babka ju� dawno. Kr�lem w tym kr�lestwie by� oczywi�cie d�b. Wielki d�b w z�otej koronie broni� swoich poddanych, wyda- wa� rozkazy. Sta� w zagajniku i ca�y ten zagajnik by� jego dworem. Cicho szumia�y w wietrze dworskie plot- ki i kr��y�y wraz z sokami jadowite zielone intrygi. Babka m�wi�a tak�e, �e ogromnym szacunkiem w �a- nach pszenicy i �yta cieszy�o si� jeszcze niedawno �d�b�o z podw�jnym k�osem. Ros�o zwykle po�rodku pola. To do niego nachyla�y si� inne ro�liny, �yto, chabry, z wa�nymi pytaniami albo prosz�ce o rad�. Potem w�- sate k�osy, to co owo �d�b�o powiedzia�o, powtarza�y jedne drugim. Ca�e pole ko�ysa�o si�, szele�ci�o. Le�nych prowincji kr�lestwa strzeg�y borowe duchy, a zio�ami opiekowa� si� szak�ak. W niedziele, kiedy Kasia si� budzi�a, s�o�ce sta�o ju� wysoko. Nad akacjami podw�rza. By�o ciep�o. Przy- chodzi�a babka, zabiera�a Kasi� na w�dr�wki po ��kach, polach i lesie. Wsz�dzie mo�na by�o spotka� czaro- dziejskich poddanych kr�lestwa. 23 � Opowiedz mi jeszcze o dziurawcu, ale nie, �e le- czy w�trob�. � Ju� ci przecie� m�wi�am, �e jego li�cie ze z�o�ci podziurawi� diabe�. Sp�jrz pod �wiat�o. Jaki� diabe� przesiadywa� tak�e pod tym przyst�pem, kt�ry r�s� obok p�otka ze zmursza�ymi deskami mi�dzy poln� dr�k� a pastwiskiem. One podobno lubi� przy- st�p � diabelsk� rzep�. Diab�owi nie wszystko si� uda- wa�o, jak to w �yciu. Ze z�o�ci wi�c gryz� gruby ko- rze� i przesyca� go diabelsk� gorycz�. � Naprawd� jest gorzki. Nie wierzysz? Zna�a wszystkie chyba ro�liny. Przedstawia�a je Kasi: � Powinna� mie� du�o znajomych w kr�lestwie ro- �lin. Sz�y coraz dalej i dalej. � Wiesz, s�ysza�am od m�drych ludzi, �e ro�liny ma- j� swoj� mow�. Pos�uchaj, jak ta jab�o� skrzypi, a te krzewy szepcz� li��mi. I zobacz, daj� sobie ga��ziami znaki... Chcesz, powiedz i ty co� do ro�lin. Do tej co� serdecznego. To jest goryczka. Prawda, �e jaka� taka zniech�cona do wszystkiego? A do tej trawy mo�e le- piej m�wi� g�o�no. To jest owies g�uchy. W�drowa�y przed siebie, i to w stron�, gdzie nad ho- ryzontem nie wisia�a �adna linia wysokiego napi�cia. Pola by�y prawie bezludne, bo przemin�� ju� by� czas na sianie, a jeszcze nie nadszed� ten na zbiory. W po- lach mo�na by�o jeszcze wtedy spotka� po�udnice. Akurat na ko�cielnej wie�y po�udnie wybi�o, a �e by- �o bardzo cicho, jego dzwoni�cy g�os dobrze us�ysza�y. Po�udnie nadesz�o te� na zegarku u babki. Ona poln� drog� sz�a naprzeciw. W�osy mia�a sp�o- wia�e od s�o�ca i krwawoczerwone usta. Cie� Kasi by� bardzo kr�tki, jak to w po�udnie. A ta, kt�r� spotka�y, wcale nie mia�a cienia i zaraz znikn�- 24 �a. I na czarnym b�otnistym pa�mie po wyschni�tej ka- �u�y, kt�re tak wiernie odbi�o �lady st�p Kasi, po niej �aden �lad nie zosta�. Gdy je mija�a, skin�a babce g�ow�. Babka si� odk�o- ni�a. Mia�a rozmaitych, czasem dziwnych znajomych. Zna�a i lubi�a nawet po�udnice, cho� nie ukrywa�a przed Kasi�, �e po�udnice kiedy� dr�czy�y ludzi �pi�cych w polu, dusi�y tych, co usn�li w �ubinie, i �e straszono nimi dzieci, by same nie odbiega�y od domu. Babka mia�a nawet takich znajomych, w kt�rych ma- �o kto ju� wierzy�. Wiosn� babka czu�a si� dobrze. By�a pogodna. I tam wprawdzie, w tych po�ach, spotyka�o si� czasem czy- j�� krzywd�: bezmy�lnie z�aman� ga���, zastawione sid- �a. Oczywi�cie istnia�a tak�e �mier�. Widzia�y le��ce- go ptaka. Oczy mia� zamkni�te. �azi�y po nim muchy. Spotka�y drzewo, kt�re usch�o. Cho� ju� ko�czy� si� maj, stercza�y w niebo szare, martwe ga��zie. Ale kr�lestwo ro�lin by�o niezwykle pot�ne i nawet posiad�o�ci �mierci zosta�y przez nie podbite. Zasz�y na ma�y, wiejski cmentarzyk. Cmentarny mur w kilku miej- scach rozsypywa� si� w gruzy, zaci�gn�o ju� przy nim warty zielsko. Listki w wietrze by�y jak ma�e zielone proporce. By�o gor�co. Przysiad�y w cieniu. Tam w�a�nie, w�r�d te� zas�uchanych, mniej i bardziej czarodziejskich ro- �lin, babka opowiedzia�a Kasi o z�otej karecie. M�wi- �a, �e dawno, dawno temu wybiera�a si� w cudown� podr� z�ot� karet�. P�anetnicy �Pianetniki to s� takie, co rz�dz� i kieruj� chmura- mi i pogod�. One uchwalaj�, czy ma by� deszcz, czy pogoda, a jak deszcz, to czy ma�y, czy wielgi, czy ma by� pochmurno na �wiecie, czy s�onecznie i pi�knie, czy maj� by� d�ugie s�oty, niepogody, burze, pierony abo grady, czy � nie daj Bo�e � jakie insze kl�ski. One zganiaj� chmury do kupy, a jak je zawiesz� ni- �ej, to wtedy leje, a jak je rozgoni�, to wtedy jest po- goda." O zachodzie s�o�ca nisko lata�y jask�ki. Niebo za- cz�o si� zasnuwa�. By�o parno. Potem wzesz�o tylko kil- ka gwiazd, ale i one si� pochowa�y. Kasia usypia�a, a gdzie� daleko, daleko gromadzi- �y si� olbrzymie, nocne chmury. Ju� p�anetnicy swoimi t�czowo po�yskuj�cymi rogami czerpali z rzeki wod� na ulew�. Wiatr rusza� otwartym na noc kwadratowym okien- kiem. (Babka nie znosi�a s�owa �lufcik".) Szcz�ka� ha- czyk, kt�ry okienko trzyma�. W ciemno�ci szele�ci�a firanka... P�anetnicy ruszyli. Ponad polami, ponad lasami ci�- gn�li ci�kie chmury na powrozach. Coraz szybciej. Ju� grzmia�o. Ju� zrywa� si� wiatr. Dusze dzieci, kt�re zmar- �y bez chrztu, przemienione w upiorne ptaki-latawce krzycza�y. Lecia�y z wiatrem przed burz�. 26 Okienko by�o ju� wtedy zamkni�te. Szyby zasnu�y smugi deszczu. Kiedy Kasia zbudzi�a si� na dobre, ostatnie krople skapywa�y z drzew. Zm�czeni p�anetnicy uk�adali si� w ob�okach, �eby odespa� noc. Wybieg�a na podw�rze. Po ka�u�ach brodzi�a boso. Czu�a, �e ziemia jest wspaniale wilgotna, a woda cu- downie ciep�a. W ka�u�ach odbija�y si� chmury. Byli p�anetnicy, kt�rzy mieszkali w ob�okach. Byli dawniej i tacy, co �yli w�r�d ludzi, bo w chmurach na sta�e przebywa� nie mogli, ale czasem przed burz� wzla- tywali w g�r�. O p�anetnikach wiedziano. Z p�anetnikami si� liczo- no. Babka czyta�a, �e uczonemu Sewerynowi Udzieli m�wili kiedy� ludzie ze wsi pod Krakowem: p�anetni- kiem by� i sam Adam Mickiewicz! Ka�dy z p�anetnik�w m�g� czasem zej�� z chmur. P�anetnicy przychodzili do ludzi. Prosili o mleko, ale tylko od czarnej krowy. O jajko, kt�re znios�a czarna kura. Babka opowiada�a te�, jak obra�ony przez pew- nego ch�opa p�anetnik wzlecia� w niebo na po�ach swej czarnej kapoty. A pogoda tymczasem popsu�a si� zupe�nie. Przelaty- wa�y deszcze. Zrobi�o si� ch�odno. Babka przeszuka�a swoje teczki, roczniki i ksi��ki. Pokaza�a Kasi miejsce, w kt�rym wyra�nie by�o napisane, �e pogoda jest zaw- sze z�a, je�li chmurami opiekuje si� pewien kulawy p�anetnik. Wyruszy�y wtedy rano. Sz�y d�ugo drog�, potem b�ot- nistymi �cie�kami. Chmury sta�y tak nisko, �e szczyt wie- �y triangulacyjnej ju� ich dosi�ga�. Babka bardzo si� zm�czy�a wchodz�c na wzg�rze, a po drabinach na wie�� ledwie si� wspi�y. Chmurami jed- nak sz�o si� jej ju� dobrze. 27 Dach i �ciany p�anetnikowej chaty rozwiewa� wiatr. Kiedy p�anetnik je zobaczy�, wyszed� naprzeciw. By� wysoki, przygarbiony. Pow��czy� nog� (m�wi si� obec- nie, �e jego kalectwo mia�o charakter chtoniczno-akwa- tyczny). Babk� przywita� z szacunkiem. Dobrze przecie� zna- �a p�anetnik�w, a oni dobrze babk�. Niestety, na po- god� sam zbyt wiele nie m�g� poradzi�. � A pewnie, �e jest z�a. Te� chcia�bym, �eby si� po- prawi�a. Wiem, �e ludzie m�wi�: ,,Co to si� z t� pogod� robi? Czy to te eksperymenty naukowe?" Rzeczywi�cie, z roku na rok pogoda jest coraz gorsza. A dlaczego?! Robi� nie ma kto! � m�wi� p�anetnik. � Z chmu- rami to stale har�wka. Wie pani, jak si� ci�ko ci�gnie chmur� na powrozie? A wszystko mokre, �liskie. I je- szcze z do�u, bywa, dzwoni� przeciw gradom. Co to, grad z�y? A� znad Bia�ego Morza specjalnie sprowa- dzany. Gdzie� go rzuci� trzeba. Praca trudna. Starzy p�a- netnicy si� ju� nie maj�, z roku na rok coraz ich mniej. A m�odzi? Przyjdzie taki do pracy, wydaje mu si�, �e b�dzie tylko �wiat z g�ry ogl�da�, a kiedy zobaczy, jak tu jest, to wystarczy, chmura si� o jakie� g�ry oprze, on ju� za walizeczk� i myk na ziemi�. � A syn? � spyta�a babka. P�anetnik tylko machn�� r�k�. Jego syn zosta� pra- cownikiem naukowym. Mia� wyk�ady i prowadzi� semi- narium z meteorologii. Owszem, w czasie wakacji tro- ch� pomaga� ojcu, ale nie by�o mowy, �eby wr�ci� w chmury na sta�e. P�anetnik zreszt� sam by mu odradza�. � Ja te� � m�wi� � mam ju� do��. Co ja b�d�... Chyba rzuc� to wszystko. Co mnie w ko�cu pogoda obchodzi. Kiedy jednak zobaczy�, �e babka chwyci�a si� za ko- 28 lano i sykn�a z b�lu (reumatyzm), obieca�, �e zobaczy, co si� da zrobi�. Wprawdzie potem zn�w przysz�y dni s�oneczne, ale rzeczywi�cie chyba pogoda z roku na rok staje si� co- raz gorsza. W ka�dym razie starsi ludzie zawsze m�wi�, �e kiedy� bywa�o pogodniej. T�umaczy si� to rozmaicie, ale nikt nie wie, �e to dlatego, i� brak jest znaj�cych swoj� prac� p�anetni- k�w. . Kiedy Kasia doros�a, o p�anetnikach prawie nigdzie nawet ju� nie pami�tano. Ona jednak nie zapomnia�a. I jeszcze wtedy, ju� doros�a, lubi�a patrze� w ob�oki. Prawd� m�wi�c, t�skni�a za szarymi dolinami i bia�ymi g�rami, kt�re pi�trzy wiatr. Wspomina�a i swoj� babk�, i to, jak wybiega�a po deszczu na podw�rze. Jak te odbite w ka�u�ach chmu- ry miesza�y si� z ziemi�, kiedy radosnymi, bosymi no- gami m�ci�a wodne lustra. Zmora Zmory nie trzeba by�o szuka� Zesz�e] a radnie Bywa- nawet nie pos�ania wstaje, z Potrafi si� �*WM' *> >*?, S siada mu na �pi�cy czuje ze cos 9 t eszt� gi, ale babka tego nie robi�a. Lubi�a gaw�dzi� ze zmor�. Wpada�a w r�nych porach dnia i nocy. Najcz�ciej po nocnym pianiu kogut�w. Wtedy sko�czywszy zaj�- cia zmory wracaj� do siebie. Mia�a po drodze. Wcale si� nie w�lizgiwa�a przez dziurk� od klucza. Normalnie, jak ka�dy, puka�a. � Kto tam? � To ja, zmora. � Prosz�, prosz� � zaprasza�a babka. � Ale pani pewnie czym zaj�ta? � pyta�a zmora wtykaj�c g�ow� przez drzwi. � Nic pilnego, prosz�. � Bo zobaczy�am, �e si� u pani jeszcze �wiat�o �wie- ci. My�l� sobie, wpadn�, dowiem si�, co s�ycha�. A mo- �e trzeba co� za�atwi� na mie�cie? � Nie, nic mi nie trzeba. Zreszt� teraz wszystko po- zamykane. � A... ostre jakie �elazo tu gdzie� nie le�y? � Ale� sk�d. Nic ostrego nie ma. Ale mo�e by si� zmora herbaty napi�a? � Ee... By si� pani tylko trudzi�a... Certowa�a si�, ale oczywi�cie przysiada�a i herbat� poc cl T siach, gniecie, ^sy ,Tudzi�. Mawet zresz� ^ l 'i mo�e si� � . "zinora natycnm V pe�en l^u si� JY Albo po P�> alenie si� si� w zwyk�ego ^ ie niewinn� ��t� s o b ucieka. � ^ ^ l zmora by�a . , ;� dr�czy�- ^ Lx\ bbki ze Y i� v,lri7i�a do babki, ze Y t fi�aby sobie Poraf1C dokucza t^ ? �pi�cy czuj ^ i�. Mawet zreszt�, ^ ^e_ do�� wysoka_ Wygi�da}a jak inne zmory. Oczy mia�a " natycnm ^_ podpuchni�ter a wargi gruljei Dlaczego zosta�a zmor�, Albo po P�> sama nawe(; dobrze nie wiedzia�a_ si�dma z kolei c�rk� ^ nie by�a (siodme corki zwykie zostaj� zmorami), wi�c p0. chyba po prostu jej matka nosz�c j� w }onie przesz�a �e ^e�li mi�dzy dwiema brzemiennymi kobietami, a mo�e na n�jchrzcie kto� si� omyli� i w modlitwie zamiast �Zdrowa� . Maria" powiedzia� niechc�cy �zmora�"... odludzi, a � d� \ ^riecizia�a przeci ; ��ku �mieli si� P ncr Wychowa�a si� na wsi. Tu w miasteczku, kt�re nazy- ,a �rednim palcem 31 wa�a miastem, nie czu�a si� dobrze. �Ludzie tacy ja- cy�..." � wzrusza�a ramionami. Nie mia�a do kogo ust otworzy�. W�a�ciwie tylko z babk� mog�a szczerze po- rozmawia�. Tego magazyniera, kt�rego przydusza�a po nocach, wcale nie lubi�a. Niby prawie umys�owy, ale nic szcze- g�lnego. Dr�czy�a go, bo b�d�c zmor� kogo� przecie� dr�czy� musia�a, ale nie mia�a �adnej satysfakcji. Prze- widywa�a zreszt�, �e to d�ugo nie potrwa. Miesi�c, dwa i magazynier musi p�j�� siedzie�. Zapowiada�a, �e wte- dy nie b�dzie ju� chodzi�a do niego. Nawet na widze- nia. Na wsi, jak m�wi�a, �y�o si� lepiej. Podejdzie, by- wa�o, do p�otu, z t�, z ow� porozmawia. Wszyscy si� znaj�. Wiadomo: ta potrafi zam�wi� r��, a tamta zn�w na�le chorob� na byd�o s�siada. Pewnie, czasem i za �by si� wezm�, ale jak jej wypomnia�y, �e jest zmo- r�, to i ona wiedzia�a, co tam kt�rej odpowiedzie�. To� przecie� i ksi�a gospodyni narabia�a kiedy� z diab�em. I w�jtowa nawet te� nie mog�a by� za dumna, bo wszy- scy wiedzieli, �e jej brat po �mierci chodzi� z g�ow� pod pach� jako strzygo�. A w jesieni albo w zimie, jak si� zeszli gdzie ludzie i zacz�li opowiada�, to by�o czego pos�ucha�. A� w�osy na g�owie stawa�y. Jedno si� ukazywa�o za mostem. Co� straszy�o na cmentarzu. Za oknami na ��kach wi- da� by�o �wiat�a. Dusze geometr�w, kt�rzy za �ycia nie- sprawiedliwie mierzyli pola, pokutowa�y snuj�c si� w ciemno�ciach, po oszuka�czo wytyczonych miedzach i granicach. Ka�dy mia� dwie �wieczki na ramionach. W nocy zmora mog�a biec na prze�aj przez pola i sa- dy, ale mog�a te� zm�r sposobem jecha� na k�ku z ko- �owrotka. Wyci�ga�a to k�ko z ko�owrotka, na kt�- rym nikt z �ywych ju� od wielu lat nie prz�d�. Stawa�a 32 na o�ce. Rozk�ada�a dla r�wnowagi r�ce. K�ko prze- ra�liwie skrzypia�o. Ludzie wiedzieli, �e wyruszy�a w drog�. Nakrywali si� po uszy pierzynami. Lepiej by�o nic nie s�ysze�. K�- ko toczy�o si� po pustej, nocnej drodze na drug� wie�. Jecha�a z przymkni�tymi oczyma. Twarz mia�a blad� od blasku ksi�yca. Ten le�niczy... ten taki przystojny, z w�sikiem, co to tak si� w nim kiedy� kocha�y dziewczyny, a on im �ama� serca i do tego wci�� gra� w karty, a� wre- szcie przegra� tyle, �e jako cz�owiekowi z honorem nic mu nie pozostawa�o do zrobienia, tylko si� zastrzeli�, wi�c si� te� i zastrzeli�... ten le�niczy, kiedy us�ysza�, �e zmora jedzie drog�, wychodzi� ze swego grobu na skraju cmentarza. Ogl�da� si� za ni�. � G�upia by�am � wzdycha�a zmora � �e si� prze- nios�am do miasta... My�la�am, tu pr�dzej sobie ch�opa na m�a znajd�. Niby, �e tu wi�cej ludzi, to si� lepiej mo�na wyda�. A przecie... Bo i rzeczywi�cie. Gdyby si� upar�a, pewnie i tam by kogo� znalaz�a. Zdarzy�o si� przecie� kiedy�, �e jeden m�ody gospodarz zm�wi� si� z dziewczyn�. Ju� ich ksi�dz mia� og�asza� z ambony, ale si� wszystko rozpad�o. A potem gospodarza zacz�a dr�czy� zmora. Wstawa� ra- no zm�czony, prawie chory. Wreszcie mu znachor po- radzi�, �eby odszuka� dziur�, kt�r� zmora mo�e si� do niego dostawa�, i nie zasypia�, a tylko uda�, �e zapad� w sen. Tak te� gospodarz uczyni�. Czeka� w ciemno�ci, a� wreszcie us�ysza� szelest. Wte- dy zerwa� si�, otw�r zatka� i zapali� �wiec�. W izbie sta�a ta dziewczyna. I co m�g� zrobi�? Mia�a go dr�czy�? O�eni� si�. Ale po kilku miesi�cach, a ju� by�a w ci��y, m�� po- wiedzia� �onie: � No, teraz to chyba nie wyjdziesz t�- 3 � Z�ota kareta 33 dy, kt�r�dy� przychodzi�a � i na pr�b� dziur� odetka�. �Nagle wiatr zawia�, a baba jego z ca�ym pakunkiem frun�a ni� na pole i odt�d jej ju� nigdy wi�cej oczy jego nie ogl�da�y." Zmora, znajoma babki, m�wi�a, �e ona by tak nie zro- bi�a. To pr�dzej miejskie dziewczyny s� takie, �e od m�- �a gdzie� sobie polec�. Cho� jednak za wsi� t�skni�a, wr�ci� tam nie chcia- �a. Ba, kiedy babka ten powr�t niebacznie zacz�a do- radza�, zmora niespodziewanie ci�ko si� obrazi�a. � I co, tak siedzie� na tej wsi? Jak przyjd� deszcze, to tam b�oto takie, �e buta z niego nie mo�na wyci�- gn��. Niech si� pani sama na wie� przeniesie, to pani zobaczy. I zaraz posz�a. Zim� wyjecha�a z miasteczka do mia- sta wi�kszego. Latem jeszcze po co� przyjecha�a. By�a w kapeluszu i pantoflach na wysokich obcasach, ale chyba niewygodnych. Mo�na by�o pozna�, jak sz�a. Prze- sz�a ulic� tu� obok, ale uda�a, �e babki nie poznaje. Na wie� nie wr�ci�a. Jej wie� zreszt� akurat wtedy ju� elektryfikowali. pokrzyk Zobaczy�y go o zmierzchu, niespodziewanie. Wy�szy nawet od babki, troch�... straszny. Na tle rdzawego nie- ba i brunatne �odygi, i li�cie by�y prawie tak ciem- ne jak czarne jagody. � Pokrzyk? � zdziwi�a si� babka. Li�cie pokrzyku wymoczone w �wi�conej wodzie i no- szone na piersiach przynosi�y szcz�cie, ale jagody by- �y zbrodnicze. Mog�y otru� wilka (dlatego w�a�nie na- zywano je wilczymi jagodami), ale bywa�o te�, �e ich ofiarami stawali si� ludzie. Jego korze� wygl�da� jak ma�y, kaleki cz�owieczek o powykr�canych r�kach i nogach. Bywa� u�ywany przez tych, kt�rzy znali czary. Nale�a�o go wykopywa� po nowiu ksi�yca, aby nie straci� mocy, by�o to jednak bardzo niebezpieczne. Korze� wyci�gany z ziemi wyda- wa� straszliwy krzyk. Ten, kto go wyci�ga� nieostro�- nie, pada� martwy. Pokrzyk mo�na by�o znale�� w miejscach, kt�re lu- dzie zwykle omijali. Na uroczyskach, na mogi�ach mor- derc�w lub tam za miejskimi bramami, gdzie kat czyni� swoj� powinno��. Ale teraz budowano now� drog�. Wyci�te krzewy zwalono na stosy. Z ziemi stercza�y bia�e ko�ki, mi�- dzy nimi pr�y� si� sznurek. Powstawa� tak�e nowy most i w rzece, kt�r� zw�zi� ziemny nasyp, nurt wy- 35 ra�nie przyspieszy�. A rzeka by�a przecie� kiedy� za- kl�ta. W g�stniej�cym mroku zobaczy�y jeszcze ogromny spychacz. Patrzy� w stron� rzeki t�pymi �lepiami nie zapalonych reflektor�w. Ten sam spychacz spotka�y nast�pnego dnia. Prycha� b��kitnym dymem. Stalowym lemieszem pcha� przed so- b� zwa� ziemi i ro�lin. Zbli�a� si� do miejsca, gdzie r�s� pokrzyk. �lepia reflektor�w zwr�ci�y si� w stron� ziel- ska. Babka przyspieszy�a kroku, chcia�a podbiec, ale si� zadysza�a. Wtedy pokrzyk pierwszy raz krzykn��. O- strzegawczo. Operator wystraszy� si�, zahamowa�, zeskoczy� na zie- mi�. Da� trzy ostro�ne kroki i wyjrza� zza korpusu sil- nika. � Co jest? � zdziwi� si�. Zobaczy� jednak, �e to tylko ro�lina, wi�c wzruszy� ramionami, chwyci� obiema r�kami za �odyg�. Poci�- gn��. Korze� siedzia� mocno, a pokrzyk krzykn�� drugi raz, ale jeszcze nie tak bardzo g�o�no. Chodzi�o mu tylko o to, �eby si� od niego odczepi�. Operator pu�ci�. Potem zamy�li� si�, podrapa� ko�o u- cha. �lepia reflektor�w spychacza tak b�yszcza�y w s�o�cu, jakby zezowa�y na zielsko. Wreszcie operator wyci�gn�� link�. Jeden koniec umocowa� do spychacza, a na drugim ko�cu zawi�za� p�tl�. Linka mia�a wyrwa� pokrzyk. Pokrzyk zawsze krzyczy przy wyci�ganiu, a jego wrzask mo�e zabi� tego, kto go wyci�ga. Dlatego przy- wi�zywano do� zwykle czarnego psa. By�o to te� okrut- ne, bo gdy zawo�any pies si� targn�� i wyrwa� ro�lin�, musia� pa�� martwy. (Dobrze cho�, �e psy, a szczeg�lnie 36 czarne, wiedzia�y swoje o pokrzyku i prawie nigdy nie dawa�y si� do niego przywi�za�.) A operator do babki: � Co mi pani tu opowiada! Ja mam prac�. Nie za- wracaj pani g�owy. Na to babka bardzo si� zdenerwowa�a. Kasia ba�a si�, �e mo�e nawet u�y� parasolki. J�kn�a, �e j� co� nagle zabola�o, i odci�gn�a babk� na bok. Kiedy babka za- j�a si� na chwil� tym niby-b�lem, troch� si� uspokoi�a. Wzrusza�a tylko ramionami i m�wi�a pod nosem o ope- ratorze: � Co za dure�! Obie zreszt� chcia�y si� przekona�, co b�dzie dalej. Mocno zatka�y uszy. Spychacz cofn�� si�, szarpn��. Po- krzyk z ziemi wyskoczy� i tak strasznie krzykn��, �e na- wet przez zatkane uszy by�o s�ycha�. Wtedy co� trza- sn�o w silniku. Trzasn�o, zadymi�o, raz jeszcze �upn�o. Chyba p�- k�o. Spychacz przechyli� si� na jedn� stron�. Reflekto- ry opad�y i zgas� w nich blask s�o�ca. Operator zn�w zszed� na ziemi�. Podni�s� blach� nad silnikiem. Spojrza�. Tak, silnik p�k�. Maszyna ju� by�a ca�kiem do niczego. Zdj�� beret. Stan�� z go�� g�ow�, westchn��, chwil� milcza�, otar� �z�. Wreszcie odezwa� si� do babki: � Nie my�la�em... Potem poszed� za�atwi�, �eby spychacz zabrali na z�om. Trzeba przyzna�, �e babka by�a wielkoduszna i powstrzy- ma�a si� od uwagi: �A co, nie m�wi�am." Kasia pochyli�a si� nad wyrwan� ro�lin�. Korze� rze- czywi�cie troch� przypomina� cz�owieczka. Z g�owy ster- cza�a �odyga. Le�a� na piachu, w bru�dzie po g�sieni- cy spychacza. 37 Gdyby zosta� wyrwany do czar�w, umyto by go w mleku, szeptano by �Matryguno drogi", �eby wyrwa- nie przebaczy�. Posadzony w k�cie ogrodu m�g�by wie�� nadal czarodziejskie �ycie. Opiekunowi swemu na szcz�cie, na nieszcz�cie za� jego wrogom. Ten pokrzyk mo�na by�o, niestety, tylko przenie�� dalej od drogi, wsadzi� w wykopany do�ek. Ale i tak ju� na drugi dzie� przywi�d�. I cho� spychacz si� zepsu�, drog� nadal budowano. Przywieziono nowy, a tak�e i kopark�. Droga mia�a by� szeroka i nowoczesna. Mia�y ni� je�dzi� szybkie samo- chody osobowe i du�e ci�ar�wki. Babka nie by�a tym zachwycona. Prawd� m�wi�c, rzad- ko j� cieszy�y jakie� zmiany. Nawet i to, �e Kasia ro- �nie i staje si� coraz starsza, nie budzi�o w niej wiel- kiego entuzjazmu. Kareta i suchy li�� G��g z daleka �wieci� ogni�cie. S�o�ce zni�y�o si�, wesz�o w zaro�la. Przy�wieca�o przez li�cie i gwia�dzi- ste paj�czyny. A za lasem by� zamek. Ruiny zamku. Mia�y si� tam kiedy� wybra�, ale nie dzi�, nie dzi�. Babka niespodziewanie si� zm�czy�a, przysiad�a na pniu. Odpoczywa� Kasi wcale si� nie chcia�o. Powiedzia- �a, �e p�jdzie jeszcze troch� dalej. Ruszy�a sama �cie�- k�. �cie�ka zaraz skr�ci�a, potem za chwil� jeszcze raz. Polana, na kt�rej zosta�a babka, znikn�a. Niedaleko mia�a by� jednak druga polana. Kasia zry- wa�a je�yny i po cichu nuci�a. By�o troch� dziwnie, ale do�� przyjemnie. Ptaki ju� milk�y. Wraca�y sk�d� pszczo- �y- I zamarzy�a sobie, �e zdarzy si� co� dziwnego. I po- stanowi�a, �e dojdzie do tej drugiej polany. I wtedy w�a�nie nagle co� b�ysn�o mi�dzy drzewami. Jakby... Tak. Chyba kareta. Kareta czy nie? A mo�e jej si� tylko zdaje? Podcho- dzi�a ostro�nie, powoli. Na skraju polanki, u wylotu �cie�ki, sta� ch�opiec. Wymachiwa� ma�ym mieczykiem. �cina� pokrzywy. Mia� na sobie aksamitne ubranie, a na g�owie cieniutk� ko- ron�. W�a�nie koron�. Kasia przystan�a i zagapi�a si�. Ch�opiec podni�s� g�ow�, pokrzywom da� spok�j i te� spojrza� na ni�. 39 - Ta korona to prawdziwa? � zapyta�a wreszcie Ka- sia. Ch�opiec wzruszy� ramionami: � A jaka ma by�? � Jeste� kr�lewiczem? � Pewnie, �e jestem. Kareta by�a zakurzona. Troch� nawet odrapana, ale mia�a kr�lewskie herby na drzwiczkach. By� mo�e by- �a nawet troch� zaczarowana. Zbli�y�a si� kr�lowa. O krok za ni� szed� astrolog. Jak astrologowie z obrazk�w, mia� spiczast� czapk� i czarny p�aszcz wyszywany w srebrne gwiazdy i ksi�y- ce. By� jeszcze jaki� starszy pan z siwymi w�sami. Przy karecie za� stangret naprawia� ko�o. � Widz�, �e rozmawiacie? A jak masz na imi�, dziew- czynko? � zapyta�a kr�lowa �askawie. Dziwne, �e kareta, cho� z�ota, nie wygl�da�a bogato, a kr�lowa by�a, jak na kr�low�, post�powa. � Mam na imi� Kasia... Katarzyna. � No to rozmawiajcie sobie, rozmawiajcie � przy- zwoli�a kr�lowa. Zas�oni�a usta r�k�, bo zebra�o jej si� na ziewni�cie. Co do tego imienia, to by�o jej chyba wszystko jedno. Natomiast astrolog od razu zorientowa� si� w sytua- cji i tylko, �eby si� upewni�, spyta�: � Jak? Jak masz na imi�? Grzecznie powt�rzy�a. Wtedy astrolog raz jeszcze rzu- ci� na ni� okiem i sk�oni� si� kr�lowej. � Wasza Wysoko��, je�eli to jest Kasia, to oni mu- sz� si� pobra�. Na razie powinni si� cho� zar�czy�. � Tak my�lisz... No, c�... � rzek�a kr�lowa niezbyt zdecydowanie. Spojrza�a na dziewczynk�. � Wasza Kr�lewska Mo��! Jest �adna, a ubranie te� przecie� odpowiednie. 40 Mia�a we w�osach listki, kt�re si� tam zatrzyma�y,, zamiast spa�� na ziemi�, p��cienn� sp�dniczk�. Nogi po- drapa�a w je�ynach. Do lasu wybra�a si� boso. Lecz tak w�a�nie by� powinno. - � Pozwol� sobie przypomnie� Waszej Kr�lewskiej Mo�ci: jest przepowiednia, s� tak�e wyra�ne wskaz�wki nawet i w ba�niach. Nasz kr�lewicz, jak ka�dy kr�- lewicz, powinien w lesie spotka� Kasi� i od razu z ni� si� zar�czy�. Gwiazdy przecie� nie k�ami� � t�umaczy� astrolog. S�o�ce akurat zasz�o i od razu nad horyzontem poja- wi�a si� pierwsza gwiazda. � Chcecie si� zar�cz�? � spyta�a kr�lowa. � Mog� si� zar�czy� � powiedzia� kr�lewicz nie pa- trz�c na Kasi�. � A ty? Kasia troch� si� wstydzi�a, troch� jej si� chcia�o �mia�, ale w�a�ciwie mia�a ochot� na zar�czyny. Na wszelki wypadek powiedzia�a, �e nie wie, czy babcia nie b�dzie si� gniewa�. � Na pewno nie b�dzie � zapewni� astrolog. Gwiazda mrugn�a potwierdzaj�co. Kasia wcale si� nie ba�a. Dzi�ki babce czarodziejskich opowie�ci zna�a du�o. Byli w nich przecie� kr�lowie, karety i kr�lewicze, trafiali si� te� astrolodzy. Wyda- wa�o jej si� nawet, �e sk�d� zna starszego pana, dziad- ka kr�lewicza. Tak, ju� wie, by� podobny do kogo� ze starej fotografii, kt�ra wisia�a nad ��kiem babki. Tylko �e tamten pan na fotografii by� m�ody. Zar�czyli si�, a �e przy zar�czynach wymienia si� pier�cionki, dosta�a od kr�lewicza pier�cie� kr�lewski. Sama mog�a mu da� tylko taki zwyk�y, z blaszki, z czerwonym emaliowanym serduszkiem, kt�ry czasem, 41 ot, tak sobie nosi�a na serdecznym palcu. Wszyscy jed- nak przez grzeczno�� m�wili, �e �adny. Kiedy si� ju� zar�czyli, zacz�o im si� bardzo dobrze rozmawia� z kr�lewiczem. Wiedzia� te� sporo o duchach, strachach, o zaczarowanych krajach... Ale do kr�lowej podszed� stangret: � Ko�o ju� naprawione. � Musimy ci� po�egna�, Kasiu � powiedzia�a kr�lo- wa. � Jeszcze troch� � prosi� kr�lewicz. � Niestety, kochanie, pora ju� na nas. Kr�lewicz i jego rodzina wsiedli do karety. Wsiad� te� astrolog. B�ysn�a odblaskiem wieczornego nieba szy- ba w drzwiczkach. Stangret strzeli� z bata. Konie z miej- sca ruszy�y galopem. Kareta znikn�a. Ucich� turkot i t�tent koni. Kasia us�ysza�a, �e j� z daleka wo�a babka. By�a ju� bardzo niespokojna, nawet porz�dnie na wnuczk� z�a. Ale gdy ju� wraca�y do do- mu, Kasia j� zagadn�a: � A co by by�o, gdybym na przyk�ad... spotka�a w lesie kr�lewicza? � Tu nie�atwo spotka� kr�lewicza. � A je�li naprawd� kr�lewicz by sobie przyjecha� karet�? � Bo ja wiem?... � zastanowi�a si� babka. � A gdyby... gdyby si� zar�czy�, to czy kiedy� by tu wr�ci�? �? pyta�a Kasia. Nie mia�a przecie� do�wiad- czenia i chcia�a si� upewni�. � Mo�e i tak � odpar�a babka � ale widzisz, kr�le- wicze bywaj� rozmaici. Zar�czyny mo�na przecie� ze- rwa�. B�dziesz starsza, wybierzesz sobie, kogo zechcesz. Je�li si� na niego zdecydujesz, to dobrze, nie, to te� dobrze. Zreszt�... masz jeszcze du�o czasu przed sob�. Mo�esz si� zastanowi�. 42 Le�na �cie�ka sta�a si� le�n� drog�. By�o wi�c troch� widniej. Pobrz�kiwa�y komary, zaszele�ci� w ga��ziach powiew wiatru. Kasia sz�a obok babki i rozmy�la�a. � A pami�tasz � zacz�a � jak kiedy� opowiada�a� mi o z�otej karecie? Lecz nim babka odpowiedzia�a, z drzewa na drzewo przelecia� czarny ptak. Las �cich� zupe�nie. W powietrzu zawirowa� zesch�y li��. Li�� by� listem. Niew�tpliwie do starszej pani. Spad� jej do r�k. Wyci�gn�a powoli okulary. W zapadaj�cym mroku ogl�da�a na li�ciu tajemnicz� siatk� �y�ek. Czyta�a. Za- gryz�a wargi. Na martwych li�ciach pisze czasem kto� przypomnienie o dalekiej podr�y. Babka przycisn�a r�- k� serce. � Ja... � powiedzia�a do wnuczki � co� tak... Kasia zrozumia�a: � To oprzyj si� na mnie. Mo�esz si� oprze�, mocno. Dziewczynka prowadzi�a j� powoli; pe�na powagi. �cie�ka sta�a si� ch�odniejsza. Kasia czu�a, jak zia- renka piasku przesypuj� si� jej mi�dzy palcami st�p. By�y drobne i lekkie. Taki bywa piasek w klepsydrze � piaskowym zegarze. Gwiazd wychodzi�o na niebo coraz wi�cej. Ta, kt�- ra wzesz�a pierwsza, rozjarzy�a si� najmocniej. By�y i takie, kt�re musia�y spa��. Niekt�re gwiazdy spadaj� z nieba... Janina �? Wcale nie czuj� si� �le � m�wi�a babka do rodzi- c�w Kasi. � A nawet gdybym czu�a si� troch� gorzej, to co?! Czy ju� nie mog� czu� si� troch� gorzej? Na to, �e potrzebny jej odpoczynek i spok�j, odpo- wiada�a, �eby jej dali �wi�ty spok�j. Zreszt� troch� od- poczywa�a. Tej jesieni, bo szybko nadesz�a jesie�, nie wychodzi�a z domu. Opowie�� czarodziejska trwa�a jednak nadal. Mieszka- nie babki by�o dla niej miejscem zupe�nie dobrym. Babka mia�a u siebie prawdziwe czarodziejskie lustro. Tylko jej zdrowie... Zdrowie babki nie tylko jej ro- dzin� zaniepokoi�o. Kasia id�c do babki spotka�a Madeja. By� to wielki kocur, sublokator babki. Nosi� zb�jeckie imi� i rzeczy- wi�cie by� strasznym zb�jem. Gdy jednak Kasia wy- ci�gn�a r�k�, �eby go pog�aska�, odszed�. By� wyra�- nie z�y i obra�ony. W sionce sta�a miot�a, w kuchni wylizywa� futro ob- cy czarny kot. Kasia pomy�la�a, �e Madeja pewnie wy- rzucono z domu, bo z przybyszem chcia� si� bi�. Zza uchylonych drzwi s�ycha� by�o dwa g�osy. G�os babki i ten drugi przerywa�y sobie wzajemnie. � A pami�tasz?! � A ty pami�tasz? Pukania Kasi chyba nie s�yszano. Wesz�a. 44 Przy stole siedzia�a babka i jaka�, te� niem�oda, pani. A na stole p�miski, talerzyki. Sta�a nawet karafka. A babka, kt�ra przecie� ostatnio zupe�nie nie mia�a apetytu, si�ga�a w�a�nie po sa�atk�. Babka obejrza�a si�. Spojrza�a i tamta pani. Babka wykrzykn�a: � O, to w�a�nie jest moja wnuczka! Kasia dygn�a. W tych czasach bowiem jeszcze nie- kt�re dziewczynki umia�y na powitanie dygn��, je�li tak w�a�nie wypada�o. � Kasiu, to jest moja najlepsza przyjaci�ka � po- wiedzia�a babka uroczy�cie. � Poznasz ciot�. � Dzie� dobry cioci � powiedzia�a grzecznie Kasia. Wtedy obie starsze panie zacz�y si� �mia�. To by�o zabawne nieporozumienie. Wiadomo, co znaczy s�owo ,.ciocia", natomiast �ciota" znaczy oczywi�cie