Brown Dale - Srebrna Wieża
Szczegóły |
Tytuł |
Brown Dale - Srebrna Wieża |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brown Dale - Srebrna Wieża PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brown Dale - Srebrna Wieża PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brown Dale - Srebrna Wieża - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału SILVER TOWER
Opracowanie graficzne Studio Graficzne FOTOTYPE
Redaktor
DOROTA KIELCZYK
Redakcja techniczna
ELŻBIETA STEFAŃSKA
Copyright © 1988 Dale F. Brown
For the Polish edition
Copyright © 1993 by Wydawnictwo Amber Sp, z o.o.
Published in cooperation with
Wydawnictwo Mizar Sp, z o.o.
ISBN 83-7082-164-2
Wydawnictwo Amber Sp, z o.o.
Warszawa 1993.
Wydanie I
Skład: Zakład Fototype w Milanówku
Druk:
Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Strona 4
Strona 5
Silver Tower dedykuję mojemu Ojcu,
który pracował po godzinach, aby zaro-
bić na teleskop dla mnie. To dzięki nie-
mu zainteresowałem się gwiazdami.
Książkę dedykuję również mojej Ma-
mie, która poświęciła wiele dni i nocy
na wożenie mnie na różne wystawy na-
ukowe po całym stanie Nowy Jork,
abym mógł tam zaprezentować swój te-
leskop.
Wasza miłość do mnie i cierpliwość
opłaciły się. Widzicie, do czego to
wszystko doprowadziło?
Strona 6
Strona 7
Powieść ta jest fikcją literacką.
Wszystkie postacie, wydarzenia i
miejsca, w których toczy się akcja, są
wytworem wyobraźni autora. Jakie-
kolwiek podobieństwo do rzeczywi-
stych wydarzeń, miejsc, organizacji
lub osób żyjących bądź zmarłych jest
wyłącznie przypadkowe i nie zamie-
rzone przez autora ani wydawcę.
Strona 8
Rozdział 1
Luty 1992
PACYFIK
Trzysta mil na wschód od Tokio lotniskowiec CV-64 USS Constellation
płynął po spokojnych falach północnego Pacyfiku. Poruszał się z prędkością
tylko sześciu węzłów, co ledwo wystarczało do zachowania sterowności. Ten
zbudowany trzydzieści lat temu lotniskowiec klasy Kitty Hawk, o wyporności
osiemdziesięciu tysięcy ton, był otoczony armadą jedenastu mniejszych okrę-
tów eskortujących oraz innych nawodnych jednostek bojowych, płynących w
szyku heksagonalnym.
Na Constellation panowało wielkie ożywienie. Dwa myśliwce bombardują-
ce F/A-18E Hornet w pełnej gotowości bojowej stały w swoich katapultach na
pracujących silnikach, czekając na moment, w którym potężna siła wyrzuci je
w powietrze, nadając im przyspieszenie stu czterdziestu węzłów w ciągu trzech
sekund. Dwa następne F-18, na zasilaniu zewnętrznym, były ustawione bezpo-
średnio za deflektorami katapult, gotowe do startu w następnej kolejności.
Śmigłowiec transportowy CH-53F Super Sea Stallion III, z obracającym się
powoli wirnikiem o średnicy siedemdziesięciu pięciu stóp, stał na pokładzie
startowym tuż obok pomostu nadbudówki. Inny unosił się w powietrzu w odle-
głości kilkuset stóp od rufy, gotowy na rozkaz usiąść na pokładzie. Wody za
lotniskowcem były patrolowane przez innego rodzaju drapieżniki. Trzy ato-
mowe szturmowe okręty podwodne typu Los Angeles unosiły się prawie nieru-
chomo w ciepłych prądach Pacyfiku. Ich wyrafinowane czujniki elektroniczne
rejestrowały, katalogowały, analizowały i oceniały absolutnie każdy dźwięk w
oceanie na wiele mil dookoła. Każda z czterech wyrzutni torpedowych okrętu
była załadowana pociskami dalekiego zasięgu ASW*/SOW*, służącymi do
zwalczania okrętów podwodnych, a każda wyrzutnia pionowa zawierała poci-
ski Sub-Harpoon przeciwko okrętom nawodnym.
*
Objaśnienia skrótów opatrzonych gwiazdką znajdują się w Słowniczku zamieszczonym na
końcu książki (przyp. red.).
9
Strona 9
Mężczyzna zasiadający w fotelu kapitańskim na mostku Constellation nie
dostrzegał niczego prócz grupy bojowej, skupionej wokół lotniskowca. Uważ-
nie wpatrywał się w piętnastocalowy ekran radarowy, śledząc trzy bardzo duże
sygnały na jego obrzeżu. Po chwili podniósł wzrok znad ekranu i, mrużąc oczy,
spojrzał na horyzont, na północ, gdzieś między amerykański atomowy krążow-
nik rakietowy USS Long Beach i małą fregatę USS Lockwood.
‒ Chyba je widzę ‒ powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych. Dwóch
wyższych urzędników znajdujących się na mostku spojrzało na siebie z powąt-
piewaniem ‒ nikt, nawet prezydent, nie mógł dojrzeć żadnego statku z odległo-
ści dwustu mil.
‒ Panie prezydencie ‒ odezwał się kontradmirał Bennett Walton. ‒ To, co
pan widzi, to chyba Jouett, jeden z naszych czterech eskortowych niszczycieli
rakietowych.
Prezydent ponownie spojrzał na ekran radaru i wskazał jeden z dużych sy-
gnałów.
‒ Czy to Jouett? Chyba jest bardzo daleko.
‒ Jouett znajduje się w odległości ośmiu mil, chociaż ze względu na mgłę
wydaje się, że jest dalej.
Prezydent mruknął coś w kierunku ekranu, a jego twarz stała się jeszcze
bardziej skupiona, kiedy dojrzał, jak trzy sygnały zbliżają się do środka ekranu.
‒ Kto to jest, do diabła, admirale?
Walton uśmiechnął się.
‒ To jest Kirow, panie prezydencie, największy na świecie krążownik ra-
kietowy, a obok niego płyną Krosina, też krążownik rakietowy i Kriesta, krą-
żownik do zwalczania okrętów podwodnych.
‒ Żadnego lotniskowca? Myślałem, że Rosjanie postarają się dorównać
sile zgrupowania Constellation.
‒ Panie prezydencie ‒ wtrącił sekretarz obrony Linus Edwards ‒ oni nie
mogą równać się nawet z małą grupą bojową Constellation. I nawet nie powin-
ni próbować.
Prezydent udał, że nie słyszy. Sekretarz obrony był kiedyś kapitanem mary-
narki wojennej i wciąż jeszcze uważał, że flota wojenna Stanów Zjednoczo-
nych ma prymat na wszystkich wodach świata, co oczywiście nie pozostawało
10
Strona 10
bez wpływu na jego opinie. Prezydent ponownie zwrócił się do Waltona:
‒ Czy niepokoi pana, że Kirow płynie za nami, chociaż jest oddalony o
dwieście mil?
‒ Panie prezydencie, jak dla mnie, Kirow jest o pięćset mil za blisko.
Dysponuje solidnym kopem, a jest tylko o dwieście mil od nas. A ponieważ
jesteśmy zaledwie około tysiąca mil od Władywostoku, ich największej bazy
morskiej na Pacyfiku, powinniśmy dziękować Bogu, że tropi nas tylko jedna
duża jednostka.
Spojrzał na mapę Morza Japońskiego oraz Azji Wschodniej, wiszącą na
grodzi nad urządzeniem radarowym. ‒ Jeśli chodzi o mnie ‒ kontynuował ‒ to
bardziej interesuje mnie ich lotnictwo morskie stacjonujące we Władywostoku.
Zlokalizowano tam siły odpowiadające czterem naszym grupom lotnictwa
morskiego i dziewięciu skrzydłom ciężkich bombowców. Wystarczy, aby ze
dwa razy dokonać inwazji na Japonię. Dodatkowe niebezpieczeństwo stanowi
ich najnowszy zespół bojowy z lotniskowcem Archangielsk na czele.
‒ Ale Constellation i jego eskorta dysponują wystarczającą siłą ogniową,
żeby skontrować wszystko, co Rosjanie mogą użyć przeciwko nam ‒ rzucił
Edwards ‒ jeśli będą do tego stopnia nieostrożni, aby czegokolwiek próbować.
Walton przeszedł do drugiego ekranu znajdującego się obok głównego rada-
ru kontroli obszaru morskiego.
‒ Panie prezydencie, tutaj widać wszystkie samoloty w promieniu pięciu-
set mil. Wszystkie są albo nasze, albo japońskie, z wyjątkiem tego jednego ‒
Walton wskazał podświetlony sygnał na samym brzegu ekranu.
‒ To jest IŁ-76G, turboodrzutowy samolot szpiegowski ‒ wyjaśnił. ‒
Może prowadzić nasłuch naszej łączności, badać emisję radarową, namierzać
położenie wszystkich okrętów. Przypuszczamy, że może również śledzić prze-
bieg dzisiejszej próby.
‒ Ile mamy czasu do rozpoczęcia? ‒ zapytał prezydent.
‒ Możemy zaczynać w każdej chwili, panie prezydencie ‒ odparł Linus
Edwards, patrząc na zegarek.
‒ Wszyscy są na stanowiskach ‒ dorzucił Walton. ‒ Powinni właśnie
kończyć ostateczną kontrolę przedstartową. Stacje śledzenia i kontroli lotu oraz
poligon rakietowy White Sands zgłosiły swoją gotowość.
Prezydent kiwnął głową i wyszedł na odkryty pomost znajdujący się przed
stanowiskiem dowodzenia. Sekretarz obrony Edwards i kontradmirał Walton
poszli za nim razem z Neilem McDonoughem, doradcą z Narodowej Rady
11
Strona 11
Obrony, oraz niewielką grupą ludzi z ochrony. Wiatr rozwiewał srebrne włosy
prezydenta, a on sam z przyjemnością wdychał ostre morskie powietrze.
‒ No i w końcu to zrobimy! ‒ zawołał z podnieceniem, przekrzykując od-
głos silników odrzutowych pracujących na ogromnym, liczącym siedemdzie-
siąt cztery tysiące stóp kwadratowych powierzchni, pokładzie Constellation. ‒
Czekałem na tę próbę od wielu miesięcy.
‒ Muszę przyznać ‒ powiedział Edwards ‒ że czuję się trochę nieswojo w
związku z tą całą sprawą. ‒ Nawet nie próbował przekrzyczeć docierającego tu,
z położonego siedemdziesiąt stóp niżej pokładu startowego, hałasu śmigłow-
ców i maszyn.
‒ To będą pierwsze międzykontynentalne pociski, wystrzelone ponad
biegunem z Azji na Stany Zjednoczone. I to my je wystrzelimy ‒ dodał. Nawet
wziąwszy pod uwagę, że głowice Tridentów są nie uzbrojone, czuję się nieswo-
jo.
‒ Twoja niezbyt entuzjastyczna opinia o systemie obrony przeciwrakie-
towej ma swoje podstawy, Lee ‒ powiedział prezydent. ‒ To właśnie jest jeden
z powodów, dla których zarządziłem tę próbę. Twoje zdanie ma ogromne zna-
czenie. Jeśli ty nie będziesz usatysfakcjonowany pracą systemu obrony ko-
smicznej, inni też nie będą. Ale jeśli potrafię cię przekonać, jak jest znakomity,
myślę, że uda mi się to udowodnić także innym, nawet Rosjanom.
‒ Ale czy naprawdę niezbędna jest próba na taką skalę? ‒ zapytał
Edwards. ‒ Sześć dziesięciogłowicowych pocisków D-5, lecących nad całą
Kanadą i Stanami Zjednoczonymi? Nigdy jeszcze nie wystrzelono międzykon-
tynentalnych pocisków balistycznych nad biegunem.
‒ Masz chyba na myśli, że to my nigdy tego nie robiliśmy ‒ sprostował
prezydent. ‒ Złapaliśmy jednak na tym Rosjan, którzy wysyłali pociski z Mur-
mańska w Europie na własne poligony w Azji. Poza tym istnieją dowody, że
wystrzeliwali także pociski zwiadowcze nad Kanadę, aby wypróbować nasze
systemy wczesnego ostrzegania. A więc nasza akcja nie będzie precedensem.
Edwards chciał coś powiedzieć, ale prezydent ciągnął dalej.
‒ Ta próba jest bardzo ważna, Lee. Niezależnie od tego, jak bardzo wyra-
finowany jest system, ludzie pozostaną sceptyczni aż do momentu, kiedy zoba-
czą, jak on działa. Centrum Kontroli Lotów Kosmicznych informuje Kongres
prawie co miesiąc o rezultatach swoich prób symulacyjnych, a jednak nikt nie
wierzy, że antyrakiety Thor są aż tak dobre. Nadszedł czas, aby ich o tym prze-
konać. ‒ Wyciągnął rękę w stronę horyzontu, gdzie poza zasięgiem wzroku
12
Strona 12
znajdowały się trzy radzieckie statki. ‒ Te sukinsyny chcą mieć przedstawienie,
to im je zafundujemy.
Wrócił na mostek i skinął głową do admirała Waltona:
‒ Zaczynajmy.
Walton uśmiechnął się i wskazał na tablicę kontrolną, zamontowaną na
przedniej ścianie pulpitu sterowniczego. Prezydent bez wahania pochylił się
nad nią i przekręcił duży klucz z brązu w trójkątnym zamku. Natychmiast zapa-
liło się światełko z napisem ODPALENIE i rozległ się przeraźliwy dźwięk
syreny, słyszalny na całej Constellation.
Z ogłuszającym łoskotem, w odległości niecałych dwóch mil od lotniskow-
ca, wzniósł się potężny gejzer wody i z morza wyłonił się olbrzymi biały
obiekt, podobny do ryczącego wieloryba. Wzniósł się nad powierzchnię wody
na jakieś trzydzieści stóp, a potem przez chwilę wydawał się opadać. Pojawił
się ogromny słup ognia i silnik Tridenta D-5/III, pocisku balistycznego na pa-
liwo stałe, uruchomił się. Pocisk ze swoimi dziesięcioma zabezpieczonymi
głowicami bojowymi z rykiem poleciał w górę.
Pierwszy Trident jeszcze nie osiągnął pełnej mocy, kiedy już następny wy-
nurzył się ponad powierzchnię wzburzonego oceanu. USS Pensylwania, siód-
my i najmłodszy członek nowej flotylli okrętów podwodnych klasy Ohio, roz-
począł wyrzucanie swego śmiercionośnego ładunku z częstotliwością jeden
pocisk na dziesięć sekund. Plama białej, gorącej piany rozciągała się od wy-
rzutni Pensylwanii aż do Constellation i jej eskorty. Tysiące ludzi na pokładach
okrętów obserwowało w napięciu to pełne grozy widowisko.
STACJA KOSMICZNA ARMSTRONG
‒ Kapitanie, melduję wykrycie wystrzelenia pocisków.
Generał Jason Saint-Michael błyskawicznie odstawił kubek kawy na spe-
cjalną matę velcro na wrędze i przeniósł się do głównych sensorów na konsoli
operacyjnej. Na multisensorowym monitorze o wymiarach dwie na trzy stopy,
na tle mapy półkuli północnej, pokazał się biały krąg koło Japonii. Po kilku
sekundach na sąsiednim, mniejszym monitorze pojawił się odczyt pozycyjny.
Twarz generała nabierała powagi w miarę czytania wydłużającej się kolumny
cyfr.
‒ Trzysta mil na zachód od Tokio, kapitanie ‒ zgłosił operator. ‒ Bez
wątpienia to próby rakietowe.
13
Strona 13
‒ Uwaga, wszystkie sekcje ‒ rzucił Saint-Michael. ‒ Stan pogotowia, ma-
newry rozpoczęte.
Poprawił miniaturowe słuchawki i wrócił na fotel dowódcy. Był to jedyny
fotel w punkcie dowodzenia w pierwszej na świecie kosmicznej stacji obrony
strategicznej. Przypiął się pasami. Z tego miejsca mógł ogarnąć wzrokiem
wszystkie konsole znajdujące się w tym newralgicznym punkcie stacji. Wycią-
gnął notes, z którym się nigdy nie rozstawał, i przycisnął go do maty velcro na
poręczy fotela, aby nie unosił się w powietrzu. Generał, rzucając rozkazy zało-
dze, pokrywał kartki notesu nieczytelnymi zygzakami.
‒ Okay ‒ odezwał się dowódca ‒ zobaczymy, czy uda się nam randka z
tymi ślicznotkami. Radio, przekazać ostrzeżenie do Dowództwa Lotów Ko-
smicznych i prosić o potwierdzenie, czy to tylko ćwiczenia.
‒ Mam kontakt z dowództwem, generale ‒ padła odpowiedź przez radio.
‒ Szyfr ćwiczebny przekazany i potwierdzony.
Generał chrząknął.
‒ Zabierzmy się do nich po kolei.
‒ Nasz radar SBR rejestruje sześć wystrzelonych pocisków ‒ poinformo-
wał operator sensorów. ‒ SBR namierza... potwierdza pozycję wszystkich sze-
ściu pocisków.
SBR to skrót nazwy space based radar, radar kosmiczny. Urządzenie to
składa się z dwóch ogromnych anten fazowanych, każda wielkości boiska pił-
karskiego, umieszczonych na powierzchni stacji. Z powodu nieważkości wiel-
kość anten nie ma znaczenia i dlatego radar umieszczony na stacji kosmicznej
Armstrong mógł być o wiele większy i silniejszy niż radary naziemne. SBR
mógł wyszukiwać we wszystkich kierunkach cele odległe o wiele tysięcy mil
od stacji i wykrywać obiekty wielkości już od dwóch metrów zarówno w ko-
smosie, jak i na Ziemi. Chociaż skrót SBR oznaczał radar kosmiczny, to na
całość składał się zespół czujników znajdujących się na pokładzie stacji, służą-
cych do wykrywania i namierzania obiektów w kosmosie. Były to czujniki
radarowe, na podczerwień, optyczne, Dopplera, wykrywacze anomalii magne-
tycznych, radiowe, radiacyjne i laserowe.
Czterej operatorzy Saint-Michaela pracowali szybko, komunikując się za
pomocą urywanych, beznamiętnych, dobrze wyćwiczonych haseł. Jeszcze na
Ziemi ciężko pracowali przygotowując się do tej niezwykle ważnej próby,
wiedzieli, że patrzy na nich cały świat.
‒ Co z naszą orbitą? ‒ zapytał Saint-Michael.
14
Strona 14
‒ Powinniśmy być w punkcie, gdzie możemy złapać fazę startu i fazę
środkową ‒ odpowiedział operator.
Stacja Armstrong krążyła po eliptycznej orbicie polarnej siedemset na sto
mil, której centrum znajdowało się mniej więcej nad biegunem północnym.
Ponieważ północna część orbity była bardziej oddalona od Ziemi, stacja spę-
dzała dwie i pół godziny ze swojej trzygodzinnej orbity nad biegunem, aby
móc dłużej śledzić rakiety wystrzeliwane w kierunku północnym.
‒ Rakiety powyżej atmosfery dochodzą do pułapu stu mil ‒ meldował
operator przy głównej konsoli.
‒ Rakiety Thor gotowe do odpalenia ‒ zgłosił drugi operator.
Generał skinął głową. Rakiety Thor SBM-29A były bronią antybalistyczną
stacji. Przypominały długie, metalowe cygara i choć miały budowę dość prostą,
wykazywały dużą skuteczność. Było ich dziesięć, załadowanych w przenośną
wyrzutnię-garaż, luźno umocowaną do kilu stalową liną. „Garaż” rakietowy
wyposażono w silniki sterujące, które kierowały głowice na atakujące rakiety
międzykontynentalne i były zdalnie sterowane przez czujniki stacji.
‒ Wszystkie sześć ICBM* za mniej więcej dwie minuty wygaszą silniki ‒
meldował operator głównego sensora. ‒ Zbliżamy się do granicy zasięgu na-
szego ognia.
‒ Przygotować się do odpalenia rakiet! ‒ wydał rozkaz Saint-Michael. ‒
Pierwsze trzy Thory włączyć na automatyczne przechwycenie w fazie działania
silników ICBM. Czwarty sterowany przez SBR, przechwycenie w fazie śred-
niej lotu. Nastaw piąty na automat. Szósty naprowadzamy ręcznie w fazie
średniej ‒ to zadanie dla Jeffersona. Pozostałe ‒ pełne sterowanie automatycz-
ne, na wypadek gdyby któraś miała się wymknąć.
Palce operatora biegały po klawiaturze.
‒ SLBM-y* zbliżają się do optymalnego zasięgu.
Saint-Michael zwrócił się do głównego operatora sensorów, sierżanta Jake'a
Jeffersona.
‒ Gotowe, Jake?
Jefferson skinął głową, trzymając palec na klawiszu. Generał przełączył się
na interkom.
‒ Uwaga, stacja. Przygotować się do odpalenia rakiet. ‒ Oparł się mocniej
i zacisnął palce. ‒ Odpalić wszystkie rakiety.
‒ Tak jest, odpalić rakiety.
Klawisz został wciśnięty.
15
Strona 15
Radarowy komputer naprowadzający podawał dane do wyrzutni rakiet,
sterując je w stronę sześciu wystrzelonych z morza pocisków balistycznych,
lecących z prędkością tysięcy mil na godzinę. Trzy rakiety przechwytujące
Thor również otrzymywały precyzyjne dane naprowadzające od czujników
radarowych SBR, dlatego ich czujniki pokładowe dokładnie wiedziały, gdzie
szukać pocisków SLBM, wystrzelonych z morza.
Z pozostałych siedmiu rakiet Thor dwie wystartowały bezpośrednio po wy-
daniu rozkazu przez Saint-Michaela. Pierwsza z nich była kierowana wyłącznie
przez potężny radar SBR oraz inne czujniki symulujące usterkę instrumentów
naprowadzających rakiety. Druga rakieta, symulująca usterkę wszystkich kana-
łów przekazujących dane ze stacji Armstrong, sterowała się samodzielnie za
pomocą pokładowych czujników na podczerwień.
Pomimo tych usterek, celowo spowodowanych przez operatorów, obie ra-
kiety zachowywały się bez zarzutu. Każdy Thor miał dwustopniowy silnik na
paliwo płynne o ciągu dziesięciu tysięcy funtów, który dawał rakiecie, ważącej
cztery tysiące funtów, przyspieszenie piętnastu tysięcy mil na godzinę w ciągu
zaledwie kilku sekund. Wkrótce po odpaleniu silników, z korpusu rakiety roz-
wijała się stalowa siatka o ponad stustopowej średnicy. Efektywnie zwiększała
ona zasięg niszczenia rakiety.
Dwa pierwsze pociski przechwytujące Thor nie zdążyły rozwinąć siatki.
Czujniki radarowe na pokładzie stacji kosmicznej zdetonowały głowicę bojową
z materiałem wybuchowym o wadze tysiąca funtów w pierwszej rakiecie o
ułamek sekundy wcześniej, niż ta uderzyła w górny człon pocisku balistyczne-
go SLBM, rozdarła płaszcz ochronny jego głowicy bojowej i zniszczyła czułą
elektronikę bezwładnościowego systemu nawigacyjnego. Górny człon pocisku
pokoziołkował w przestrzeń kosmiczną. Druga rakieta Thor, sterowana wła-
snym radarem umieszczonym w głowicy, uderzyła bezpośrednio w górny człon
SLBM, w chwilę po wyłączeniu silnika członu trzeciego i kompletnie znisz-
czyła cały pocisk.
‒ Dwa trafienia potwierdzone ‒ zameldował operator na stacji kosmicz-
nej, a cała załoga wydała okrzyk radości. Saint-Michael mocno uchwycił porę-
cze fotela i pozwolił sobie na lekki uśmiech.
To było sygnałem dla Jeffersona. Nabrał głęboko powietrza i włączył przy-
cisk na swojej konsoli ręcznego sterowania, odpalając rakietę, która miała być
naprowadzana ręcznie.
‒ Szósty Thor poszedł ‒ zgłosił.
16
Strona 16
Ułamek sekundy później komputery przechwytujące stacji Armstrong wy-
kazały, że dwa pierwsze pociski balistyczne znajdują się w odpowiednim
zasięgu i dwa pierwsze, w pełni zautomatyzowane Thory zostały wystrzelone z
wyrzutni za pomocą sprężonego azotu.
‒ Thory jeden, dwa poszły.
Saint-Michael zwrócił się do Jeffersona.
‒ Dobra robota, Jake. Pokaż tym facetom na dole, co potrafią astronauci.
Opierając się na danych telemetrycznych SBR, Jefferson nacisnął klawisz
uruchamiający silniki Thora i rozwinął stustopową siatkę. Na monitorze kom-
putera widać było symbol szóstego wystrzelonego z morza pocisku balistycz-
nego, a okrągły kursor na ekranie, przedstawiający antyrakietę, pędził za nim
oddalając się coraz bardziej od stacji Armstrong.
Jefferson środkowym palcem prawej dłoni delikatnie nacisnął umieszczony
na konsoli naprowadzania przycisk aktywujący, a kciuk położył na trackballu.
Dopóki naciskał klawisz, najmniejszy ruch kuli włączał niewielkie silniki ko-
rekcyjne na kadłubie rakiety, naprowadzając ją na cel. Zadaniem Jeffersona
było utrzymanie pocisku SLBM w centrum kursora aż do momentu zderzenia.
‒ Bezpośrednie trafienie Tridenta numer jeden ‒ zgłosił operator. ‒ Thor
dwa, dziesięć sekund do trafienia. Thor trzy ‒ odpalenie...
‒ Trzy trafione na sześć ‒ powiedział Saint-Michael. ‒ Dobrze, ale to
jeszcze nie to...
‒ Prawdopodobne trafienie Tridenta dwa ‒ to był następny meldunek. ‒
Cztery z sześciu zniszczone...
‒ Znakomicie. ‒ Generał był wyraźnie zadowolony. ‒ Znakomicie.
‒ Nie ma trafienia. Trident trzy chybiony ‒ zgłosił operator. ‒ Siatka nie
rozwinęła się, nie ma detonacji zbliżeniowej.
Saint-Michael poczuł nerwowe mrowienie w palcach. Skupił się jeszcze
bardziej.
‒ Aktywacja automatycznego odpalenia Thora numer siedem ‒ rzucił
szorstko.
Operator przewidział jego rozkaz i rakieta już wynurzała się z wyrzutni.
Jefferson miał również swoje problemy. Saint-Michael pochylił się nad nim.
‒ Zupełnie jakbym chciał nawlec igłę w rękawicach do baseballa ‒ mruk-
nął Jefferson. Odważył się na chwilę odwrócić od monitora i rzucić okiem na
wskaźniki paliwa. ‒ Zużyłem już trzy czwarte paliwa do silników korekcyj-
nych. To się staje zabawą w kotka i myszkę...
17
Strona 17
‒ Spokojnie, szefie ‒ powiedział generał. ‒ Już go masz. Teraz spokojnie.
‒ Przekonywał samego siebie.
‒ Tridenty trzy i sześć zbliżają się do momentu rozdzielenia głowic...
Saint-Michael odchylił się do tyłu i spojrzał nerwowo na spoconą rękę
Jeffersona. Dwa pozostałe SLBM-y były prawie gotowe do odpalenia głowic.
Każda z dziesięciu mniejszych głowic bojowych Tridenta miała się oddzielić
od członu nośnego i niezależnie kierować do celu. Gdyby tak się stało, znisz-
czenie ich byłoby prawie niemożliwe.
Kciuk Jeffersona ledwo dotykał powierzchni kuli, próbując skierować anty-
rakietę w kierunku członu bojowego. Kursor wskazujący tor lotu pocisku
SLBM zachowywał się coraz dziwniej. Palec Jeffersona drżał lekko, kiedy
próbował odzyskać kontrolę nad pociskiem.
‒ Masz go, Jake! Teraz spokojnie...
‒ Nie trafię ‒ wycedził Jefferson przez zaciśnięte zęby.
‒ Niech pan odpali następną rakietę. Natychmiast. To się nie może nie
udać.
Wskaźniki na konsoli Jeffersona zastygły w bezruchu, ale on tego nie za-
uważył. Był całkowicie pochłonięty zgrywaniem obu kursorów, chociaż wła-
ściwie nie mógł już ich kontrolować.
‒ Udało się! ‒ krzyknął Saint-Michael, odczytując zastygłe cyfry. ‒ Dwa-
dzieścia pięć stóp siatki i detonacja. Dobry strzał, szefie. ‒ Jefferson kiwnął
głową z podziękowaniem i odsunął spoconą rękę od trackballa.
‒ Rozdzielenie głowic Tridenta trzy -‒ meldował operator. ‒ Thor siódmy
jest... ‒ zatrzymał się studiując komputerową analizę danych z czujników.
‒ Wygląda na to, że siódmy Thor zagarnął siatką wszystkie głowice, tuż
po ich rozdzieleniu... poza jedną ‒ powiedział. ‒ Siedzę pojedynczy cel. Jej tor
jest trochę nierówny, ale myślę, że wejdzie w atmosferę nie uszkodzona.
‒ Czy trafi w poligon White Sands? ‒ zapytał generał.
Po nieskończenie długiej chwili, w czasie której Saint-Michael rozważał
wypuszczenie następnego Thora w pościgu za głowicą, odezwał się operator.
‒ Potwierdzam, kapitanie. W obrębie poligonu, ale co najmniej pięć mil
poza celem. Nie ma trafienia.
‒ Okay... No, nie udało się jej unieszkodliwić, ale przynajmniej daliśmy
jej takiego kuksańca, że zeszła z kursu. I mamy pięćdziesiąt dziewięć głowic na
sześćdziesiąt...
18
Strona 18
‒ Efektywność dziewięćdziesiąt koma trzydzieści trzy procent ‒ dodał
pułkownik Wayne Marks, zastępca dowódcy do spraw technicznych, i poklepał
operatorów pokładowych po plecach, wyrażając swoje uznanie.
‒ Jak na strzelnicy na wiejskim jarmarku, można by rzec.
Saint-Michael sięgnął po kubek z kawą.
‒ Chyba że znajdziesz się w zasięgu tej jednej, pozostałej głowicy ‒ za-
uważył.
USS CONSTELLATION
‒ Bardzo dobrze ‒ powiedział kontradmirał Bennett Walton. Odłożył na
widełki słuchawkę telefonu oznakowanego literami CIC* i spojrzał na prezy-
denta.
‒ Panie prezydencie, Cheyenne Mountain melduje, że pojedyncza, nie-
uzbrojona głowica 21C spadła na poligon rakietowy White Sands.
Prezydent poczuł, że robi mu się gorąco z podniecenia. Z uśmiechem zwró-
cił się do sekretarza obrony:
‒ Jedna głowica? Tylko jedna?
‒ Tak jest, panie prezydencie ‒ odparł Walton. ‒ Zeszła z kursu i nie trafi-
ła w cel. Nawet gdyby była uzbrojona, kula ognista nie objęłaby celu. Łączność
mówi, że meldunek ze stacji Armstrong jest przekazywany przez CIC.
Prezydent ściskał ręce wszystkim dookoła, a potem rozsiadł się wygodnie w
fotelu dowódcy lotniskowca i powoli popijał kawę.
‒ Cholera, chyba się udało...
KREML, ZSRR
Poprzez śnieg wirujący za potrójnymi szybami minister obrony Związku
Radzieckiego, Siergiej Czilikow z trudem mógł dostrzec rzekę Moskwę i nową
Szosę Warszawską spinającą południowy brzeg z północnym. Obserwował, jak
milicja próbuje skierować ruch w inną stronę z powodu kolizji drogowej na
środku alei Bakowskiej, koło nowego centrum administracyjnego Kremla.
Nadchodziła kolejna ciężka zima.
Czilikow odwrócił się od wiejącej chłodem sceny za oknem, ale w środku
było tak samo zimno i przygnębiająco. Wokół podłużnego, dębowego stołu, w
przepaścistym gabinecie siedzieli członkowie Kolegium Radzieckiej Naczelnej
19
Strona 19
Rady Wojskowej. Kolegium składało się z trzech wiceministrów obrony, gene-
rała KGB, dowódców pięciu rodzajów broni Armii Radzieckiej oraz pięciu
generałów reprezentujących różne służby pomocnicze i rezerwowe. Piętnastu
mężczyzn, sześciu w garniturach ozdobionych medalami i baretkami, reszta w
mundurach wojskowych, ale żaden z nich, nawet Czilikow, nie był poniżej
sześćdziesiątki. Wszyscy oprócz jednego, względnie młodego przewodniczą-
cego KGB, Licziżewa, byli bohaterami Związku Radzieckiego.
Otaczali ich doradcy i sekretarze, siedzący na twardych, składanych, meta-
lowych krzesłach, ustawionych pod ścianami pokrytymi stuletnimi gobelinami.
Przy dwojgu ciężkich dębowych drzwi prowadzących do sali stało dwóch
strażników z elitarnej straży kremlowskiej. Uzbrojeni byli w pistolety maszy-
nowe AKSU.
Każdy z siedzących w tej wielkiej, zimnej komnacie wyglądał na zdener-
wowanego. Czilikow wiedział, czego się spodziewają. Kiedy zbliżył się do nie
zajętego miejsca na szczycie stołu konferencyjnego, zgiełk głosów ucichł na-
tychmiast.
‒ Musimy zaatakować ‒ powiedział.
Twarze piętnastu mężczyzn pozostały kamienne i ponure. Bezrozumne by-
dło ‒ pomyślał Czilikow. Nowy I sekretarz miał taki wpływ na tych niegdyś
odważnych żołnierzy, bohaterów Związku Radzieckiego, że większość z nich
bała się teraz nawet podnieść wzrok znad stołu. Duch „głasnosti”, panujący za
czasów Gorbaczowa, już dawno został zmiażdżony.
‒ Raporty wywiadu są jednoznaczne, towarzysze ‒ rozpoczął Czilikow. ‒
Prawie wszystkie frakcje polityczne głoszące idee Chomeiniego zostały poko-
nane przez siły umiarkowane, a prozachodni rząd umacnia swoje wpływy za-
równo wśród ludności, jak i w armii. Irański rząd Alientara obiecał powrót do
bogactwa i prosperity z czasów przed Chomeinim, oczywiście przy pomocy
Amerykanów. KGB przewiduje, że Irańczycy wyrażą zgodę na ponowne udo-
stępnienie baz powietrznych, morskich i stacji nasłuchowych na terenie Iranu,
w zamian za pomoc finansową. Oznacza to, że dostawy broni z Zachodu, które
do tej pory były niczym więcej niż przemytem, wkrótce mogą zacząć płynąć
jak wódka.
Czilikow ogarnął zgromadzonych władczym spojrzeniem. Pomimo upływu
lat jego oczy wciąż rzucały iskry tak samo jak wtedy, gdy jako młody dowódca
czołgu triumfalnie przemierzał Polskę w czasie wojny.
‒ Nasze wysiłki dążące do skonsolidowania Zakaukazia pod naszymi
20
Strona 20
rządami, poprzez podsycanie krwawej wojny między Iranem i Irakiem, poszły
na marne. Nasz poprzedni przywódca, który bardziej interesował się swoim
telewizyjnym „image” niż interesami państw komunistycznych na świecie, nie
przewidział, że fanatyzm religijny może być potężną i trwałą siłą, zwłaszcza w
Iranie. Niepowodzenia w popieraniu reżimu Saddama Husajna w Iraku poważ-
nie naruszyły rosyjski prestiż. Rezultatem tego jest teraz groźba utraty wpły-
wów na całym Bliskim Wschodzie.
‒ Czy to możliwe, towarzyszu marszałku? ‒ zapytał wiceminister obrony
i dowódca sił zbrojnych, generał Jewgienij Iljanowski. ‒ Przecież nienawiści
Irańczyków do Amerykanów nie da się wymazać z dnia na dzień. Tysiące ich
zginęło w czasie amerykańskich nalotów bombowych na Teheran i wyspę
Kharg niespełna kilka lat temu.
‒ To były naloty bezmyślnie sprowokowane przez samych Irańczyków,
którzy zaatakowali amerykańskie statki w Zatoce Perskiej, jak również zorga-
nizowali akcję terrorystyczną w Waszyngtonie w czasie świąt Bożego Naro-
dzenia ‒ powiedział admirał Czerczerowin, dowódca marynarki wojennej. ‒
Oni chyba mają instynkt samozniszczenia.
‒ Co może nam być na rękę ‒ wtrącił Licziżew, przedstawiciel KGB. ‒
Jeśli chodzi o stosunek Irańczyków do Amerykanów, to moi agenci w Iranie
twierdzą, że obecnie zmienił się na bardziej przyjazny. Opinia publiczna cza-
sami ma wygodnie krótką pamięć, a zdanie kół rządzących zmienia się stosow-
nie do okoliczności. CIA udzieliła poparcia militarnego marionetkowemu rzą-
dowi ajatollaha Falaha Alientara. Bardzo efektywnie pomogła mu zmiażdżyć
jego przeciwników, tak samo jak wcześniej, za czasów szacha Rezy Pahlawie-
go, zanim nie zaczęły ich dręczyć wyrzuty sumienia.
‒ Wniosek z tego, że dawne animozje wygasły ‒ podsumował Czilikow.
‒ A jeśli Stany Zjednoczone i Iran podpiszą porozumienie o przyjaźni i współ-
pracy, wojna irańsko-iracka zakończy się w ciągu kilku dni. Irak nie odda ani
jednego strzału w stronę okrętów amerykańskich, a irański obszar powietrzny
stanie się dla nas niedostępny, jeśli amerykańskie samoloty będą mogły tam
lądować. Będziemy tak samo bezsilni jak dwadzieścia lat temu w Egipcie.
Członkowie Kolegium nadal milczeli. Następne pytanie wisiało w powie-
trzu jak ostrze gilotyny, ale nikt nie odważył się go zadać. Czilikow przemknął
wzrokiem po twarzach siwowłosych mężczyzn siedzących przy stole.
Czekają na rozkazy, doszedł do wniosku. No to je dostaną...
21