7411
Szczegóły |
Tytuł |
7411 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7411 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7411 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7411 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LIN CARTER
GIGANCI ZMIERZCHU �WIATA
Prze�o�y� Marek P�kci�ski
Tytu� orygina�u
GIANT OF WORLD'S END
Ksi��k� t� po�wi�cam
Johnowi Jakes'owi
kt�ry jest moim dobrym przyjacielem
wspania�ym facetem
i wielkim pisarzem
�WIAT W EPOCE UPADKU KSIʯYCA
SIEDEMSETMILIONOWY ROK NASZEJ ERY
Naukowcy europejscy: Neumayer, Suess i Dac-
que twierdz�, i� zgromadzili dowody na to, �e u za-
rania czasu istnia� na Ziemi olbrzymi superkontynent.
Austriacki geolog Edward Suess nada� temu prehi-
storycznemu, od dawna ju� nie istniej�cemu kontynen-
towi, na kt�rym by� mo�e po raz pierwszy w historii
Ziemi rozwin�o si� �ycie, nazw� �Gondwana".
Dwaj wybitni badacze: austriacki geofizyk Alfred
Wegener i jego ameryka�ski �odpowiednik", F.B.Tay-
lor, prowadz�c zupe�nie niezale�nie swoje dociekania,
przedstawili w roku 1924 hipotez� dryfowania konty-
nent�w. Zgodnie z t� teori�, w ci�gu wielu tysi�cleci
ten nieprawdopodobnie wielki superkontynent sto-
pniowo rozpada� si�, a jego fragmenty dryfowa�y, by
osi�gn�� po�o�enie, kt�re obecnie zajmuj� znane nam
kontynenty. Wegener uwa�a, i� w zamierzch�ych cza-
sach ery paleozoicznej kontynent Gondwany istnia�
wci�� w stanie nienaruszonym. By�o to oko�o trzystu
milion�w lat temu; mniej wi�cej w tym w�a�nie czasie
pocz�tkowe, jednokom�rkowe formy �ycia przekszta�-
ci�y si� w trakcie ewoluqi w pierwsze kr�gowce. Jed-
nak Gondwana zacz�a rozpada� si� w ci�gu nast�pu-
j�cej po paleozoiku ery mezozoicznej. By�o to oko�o
stu trzydziestu pi�ciu milion�w lat temu, gdy na Ziemi
panowa�y olbrzymie dinozaury. Naukowcy przypusz-
czaj�, �e prakontynent Gondwany zosta� rozsadzony
przez po��czenie si�y od�rodkowej oraz si� p�ywowych.
Wniosek z tej teorii g�osi, i� cz�ci Gondwany wielko-
�ci obecnych kontynent�w osi�gn�y niemal swoj� obe-
cn� pozycj� w czasie pleistocenu, oko�o miliona lat
przed nasz� er�, gdy rodzaj ludzki rozwin�� si� w�a�-
nie z ga��zi ewolucyjnej ssak�w naczelnych. Do tego
punktu docieraj� naukowcy. Jednak adepci okultyzmu
przenikn�li pe�ny cykl rozwoju Gondwany. Zgodnie
z ich doktrynami, w niezmiernie odleg�ej przysz�o�ci,
gdy nadejdzie koniec istnienia ludzko�ci na ogarni�tej
kosmicznym ch�odem Ziemi, kontynenty spotkaj� si�
ponownie i olbrzymi superkontynent Gondwany zdo-
minuje nasz� planet� u zmierzchu czas�w, podobnie,
jak by�o to u ich zarania. Doktryn� t� przedstawili tacy
adepci okultyzmu, jak: Pierson Banning, Wind Ande-
rson, zwolennicy filozofii kosmosu, a tak�e John Bal-
lou Newbrough. Wszystko to zosta�o zapisane
w ksi��ce pod tytu�em �Oahspe".
Teoria ta natchn�a kalifornijskiego tw�rc� fantasy
i poet�, Clarka Ashtona Smitha, do napisania opowie-
�ci o Ostatnim Kontynencie Zothique. R�wnie� wspa-
nia�y autor science fiction A. E. van Vogt umiejscowi�
akcj� swojej jedynej ksi��ki fantasy, �Ksi�gi Ptaha", na
superkontynencie przysz�o�ci, zwanym Gondwana.
Historia, kt�r� opowiem, dzieje si� na Gondwanie
w czasie Eonu Spadaj�cego Ksi�yca, mniej wi�cej sie-
demset milion�w lat od chwili obecnej. Ziemia wci��
istnieje w tych czasach, ale nie jest to Ziemia, do kt�rej
przywykli�my. Powsta�y i przemin�y nowe, nie znane
nam narody i przedziwne imperia. Wojny przysz�o�ci,
prowadzone przy u�yciu niewyobra�alnych dla nas
rodzaj�w uzbrojenia, wielekro� smaga�y Ziemi� ogni-
stymi biczami. Olbrzymie oceany zmieni�y po�o�enie
wraz ze zbli�aniem si� do siebie kontynent�w. Znik-
n�y ca�e wyspy, za� dawne, zaginione kontynenty
z zamierzch�ych czas�w m�odo�ci Ziemi wy�oni�y si�
z g��bin zapomnienia. Superkontynent Gondwany po-
krywa w tych czasach niemal pi��set dwadzie�cia ty-
si�cy kilometr�w kwadratowych powierzchni planety;
istnieje jeden tylko, gigantyczny ocean.
Powsta�y nowe formy �ycia. Staro�ytne podgatunki
istot �ywych, takie jak g�rskie gnomy czy wodniki,
odrodzi�y si� z genetycznego �pod�o�a ewolucji. Stwo-
rzy�a ona r�wnie� ca�kowicie nowe gatunki: Kar��w
�mierci, straszliwych Addank�w, P�ludzi z Thaad,
a tak�e ornithohippusy. Wi�kszo�� znanych nam ga-
tunk�w, w tym tak�e gatunek ludzki, zmieni�o si� nie
do poznania.
D�ugi romans cywilizacji z naukami �cis�ymi zna-
laz� sw�j koniec w ruinach prze�wietnego pa�stwa
Vandelex. W zamian za to powsta�y nowe nauki sto-
suj�ce, zamiast maszyn i prob�wek, kontrolowane fale
my�lowe ludzkiego intelektu, a tak�e tajemnicz� wi-
bracj� i moc M�wionego S�owa. Odrodzi�a si� magia,
by rz�dzi� u zmierzchu �wiata, tak jak u zarania.
Sama materia niszej planety uleg�a w tym czasie
subtelnym przekszta�ceniom. Pojawi�y si� nowe formy
materii i przedziwne zjawiska geologiczne: W�druj�ce
G�ry, ruchome i prawdopodobnie obdarzone zdolno-
�ci� odczuwania kolumny Zielonego Oparu, pag�rki
z neosferycznego kryszta�u, kt�re chwytaj� i prze-
kszta�caj� promieniowanie Kirliana, tajemnicze lataj�ce
p�omienie, a tak�e obszar, w kt�rym kr�luje tajemnica,
okre�lany mianem Wibruj�cej Krainy.
A ponad tym wszystkim, panuj�c nad ca�� epok�,
unosi si� gigantyczna tarcza Spadaj�cego Ksi�yca,
dniem i noc� wype�niaj�c niebosk�on swym bezmia-
rem.
Opowie�� moja m�wi o tym, jak zupe�nie niepra-
wdopodobna tr�jka bohater�w � kobieta, kt�ra ko-
cha�a nadaremnie, czarownik, kt�ry kocha� jedynie
wiedz� oraz wojownik, kt�ry z powodu swych gen�w
nie wiedzia� czym jest mi�o�� � pokona�a Przeznacze-
nie, wype�niaj�ce niebiosa ich przedziwnego �wiata,
a ka�de z tej tr�jki r�wnocze�nie wygra�o i przegra�o
swe �yciowe zmagania.
Lin Carter
Hollis, Long Island, Nowy Jork
OTO S�OWA JATHABA SCHANDERZOTHA,
NIEZNANEGO PROROKA, W KT�RYCH
PRZEWIDZIANE ZOSTA�O NADEJ�CIE
GANELONA SREBRNOW�OSEGO:
i zn�w rozwiewa si� opar, kt�ry spowija� me
spojrzenie, Ksi��� o Lwim Sercu! Widz� Gondwan�
w nieopisanych stuleciach zamglonej przysz�o�ci,
u granic czasu, gdy Ziemia nie b�dzie ju� domem Lu-
dzko�ci, za� Noc Wszechpot�na ogarnie ca�y nasz
�wiat i nic pr�cz gwiazd nie rozci�gnie ju� nad nim
swego panowania. Za� pierwszy Znak Przeznaczenia
ujrzycie w niebiosach, bowiem sp�jrzcie: oto Ksi�yc
spada, spada w d� z przestworu, tak jakby D�o�
Wszechmocnego Galendila, d�wigaj�ca dot�d sklepie-
nie, zachwia�a si� pod ci�arem... i ujrz� w �w czas
wszystkie krainy Cz�owieka; co nie b�dzie jako inni
ludzie; Cz�owieka zes�anego z mocy Galendila, by
zmaga� si� ze Spadaj�cym Ksi�ycem, by szuka� ra-
tunku przed wisz�cym nad wami mieczem Przezna-
czenia... jak powiedziane jest: �poznacie go po barwie
jego w�os�w, po mocy jego cia�a i serca"... albowiem
nie b�dzie on podobny zwyk�ym ludziom. Przyb�dzie
tak, jak przybywali Wielcy Oswobodziciele z przesz�o-
�ci, by walczy�, zdobywa� i odnawia� �wiat, a jego
ciemne brwi spoczywa� b�d�, niczym pe�ne majestatu
ptaki, na Znaku Feniksa, wieczystym emblemacie Od-
rodzenia...
Biada mi! Stary ju� jestem i m�j wzrok zm�ci�a na
powr�t mg�a. Nie b�dzie mi dane ujrze� ko�ca opo-
wie�ci.
Zosta�o to zapisane w OTH KANGMIR,
Ksi�dze Nieprzemijaj�cej.
1 GANELON SREBRNOW�OSY
wy�oni� si� z mg�y tajemnicy i przemin�� w le-
gend�. Nikt ze �miertelnych nie wie, sk�d przyby� ani
te� dok�d si� uda�. Nie wiemy o nim nic, pr�cz tej
opowie�ci o wielkich czynach i tajemnych pu�apkach
w odleg�ych krainach Pot�nej Gondwany. Wie�� g�o-
si, i� to w�a�nie on, Ganelon, sprawi� ten najwspanial-
szy z cud�w �wiata... �e pod�wign�� Spadaj�cy
Ksi�yc na swych szerokich ramionach... �e rozszczepi�
go a� do przej�tego ch�odem serca swym mocarnym
ostrzem... Lecz k�amliw� jest ta wie��, bowiem nie on,
lecz kto� inny zosta� zbawc� �wiata. Tylko ja posiad-
�em wiedz� o tym, co naprawd� si� zdarzy�o, a tak�e
o wielu innych rzeczach. Bowiem by�em tam od po-
cz�tku do ko�ca. S�uchajcie mnie, a opowiem wam
wie�� prawdziw�...
Zastawili na niego pu�apk�, gdy przybywa� o za-
chodzie s�o�ca poprzez prze��cz w G�rach Kobold�w.
By�o ich siedemnastu, obleczonych od st�p do g��w
w kolczugi i zakutych w zbroje, z�o�one z bransolet
z czarnego, nieprzenikliwego szk�a. Ukryli swe twarze
przed wzrokiem ludzi pod ��tymi, porcelanowymi
maskami diab��w, takimi, jakich u�ywaj� Ludzie-Smo-
ki z Tarath Amberzool, by odstraszy� fanatycznych
akolit�w Ksi�yca. Porozumiewali si� gro�nymi wark-
ni�ciami, skowytali w bojowej furii i �ypali oczyma
spod masek wykrzywionych w przera�aj�cym gryma-
sie, okolonych ta�cz�cymi przy ka�dym ruchu, l�ni�-
cymi pi�ropuszami o barwie hebanu.
Przez ca�y dzie� czekali, le��c, na jego przybycie.
Zasadzka by�a dok�adnie zaplanowana. Musia� przej��
przez prze��cz, by przyby� do dziedziny Karchoy;
w przeciwnym wypadku by�by zmuszony wywalczy�
sobie przej�cie przez tereny Ma�ych Ludzi z G�r, kt�-
rych cia�o jest twarde jak krzemie� i kt�rych mo�na
zabi� jedynie za pomoc� ognia. Za� ilo�� oczekuj�cych
na niego wojownik�w wyliczono po mistrzowsku. Al-
bowiem ten, kt�rego zamierzali zabi�, mocny by�
w or�nym zmaganiu; doprawdy, nie zbywa�o mu na
waleczno�ci. Gdyby by�o ich sze�ciu lub siedmiu, m�-
g�by wyr�ba� sobie w�r�d nich krwaw� �cie�k�.
Jednak tylko b�g by�by zdolny walczy� i zwyci�y�
siedemnastu doskonale uzbrojonych wojownik�w. Za�
Mistrz powiedzia� im, �e on nie jest bogiem.
Przyczaili si� wi�c, gotowi do skoku, skryci w cie-<
niu skalnej �ciany, wyznaczaj�cej koniec drogi, kt�ra
wiod�a z Szarego Pustkowia ku posiad�o�ci Karchoy.
Czekali tu ca�y dzie�, byli wi�c znu�eni i niecierpliwi,
��dni poczu� w nozdrzach zapach �wie�ej krwi.
Pierwszy dojrza� go Phay, osiemnasty z nich, a za-
razem kapitan ca�ej dru�yny. Le�a� skryty na szczycie
strzelistej g�ry, m�g� zatem trzyma� wart� i ostrzec
pozosta�ych, gdy cz�owiek, kt�rego zamierzali zabi�,
znajdzie si� w pobli�u. Phay by� r�wnie� znu�ony �
mia� za sob� d�ugi i gor�cy dzie�. Nie zasn�� jednak
i gdy zbli�a� si� wiecz�r, na d�ugiej, bia�ej drodze pro-
wadz�cej z posiad�o�ci Kr�lowej Szkar�atnej Magii ku
ziemi Zelobiona, ujrza� cz�owieka wyje�d�aj�cego
z p�mroku pustyni.
Za pomoc� umieszczonego na nadgarstku zwier-
ciad�a Phay przekaza� informacj� swoim ludziom, obo-
zuj�cym poni�ej. A gdy to uczyni�, u�miechn�� si� tak,
jak u�miecha si� wilk: bez rado�ci unosz�c spieczone
wargi i ods�aniaj�c z�by. Prawdopodobnie to nie on
sam zabije tego cz�owieka, ale b�dzie widzia�, jak za-
bijaj� go inni.
Siedemnastu wojownik�w bezg�o�nie wsta�o na no-
gi, rozprostowuj�c obola�e i znu�one ko�ci, szykuj�c
uzbrojenie do walki. Ich ��dza krwi ros�a z ka�d�
chwil�. Wielki Mag, w�adca Karchoy, uzbroi� ich na-
le�ycie: w �ywe, samozapl�tuj�ce si� sznury, lataj�ce
sztylety z zatrutego szk�a, elektryczne w��cznie. Cze-
kaj�c na przybycie swej ofiary, �miali si� i wymieniali
grubia�skie �arty, pokazuj�c za pomoc� szkaradnych
gest�w, co z nim zrobi�, gdy b�dzie ju� na ich �asce
i nie�asce.
Nie spodziewali si� oczywi�cie �adnych k�opot�w.
�aden cz�owiek, kt�ry przeby� tysi�cmilowe pustacie
Szarych Pustkowi Yan Kor nie mo�e mie� w sobie du-
�o si� witalnych. Walka b�dzie kr�tka, �atwa i szybko
si� sko�czy � my�leli, szczerz�c z�by w u�miechu.
Tak rzeczywi�cie by�o. Ale nie w spos�b, w jaki so-
bie to wyobra�ali...
P�nagi olbrzym o ciemnobr�zowym ciele, dosiada-
j�cy �nie�nobia�ego rumaka, dotar� do pocz�tku prze-
oczy, gdzie Dwa Filary Skalnej Twarzy wyznacza�y
granic� w�o�ci Zelobiona. Wygl�da� dok�adnie tak, jak
przewidzia� Mag. Jednak sam widok przeciwnika
zmrozi� krew w ich �y�ach.
S�dz�c po jego g�owie, ramionach i g�rnej cz�ci
klatki piersiowej, by� wy�szy i pot�niejszy od wszy-
stkich �miertelnik�w, kt�rych zdarzy�o im si� widzie�.
Jego obna�one cia�o zdawa�o si� powi�ksza� z ka�d�
chwil�, a pod sk�r� falowa�y pot�ne musku�y. Szero-
ka jak u wspania�ego lwa klatka piersiowa by�a ni-
czym symbol si�y. Mi�nie i �ci�gna jak stalowe liny
prze�lizgiwa�y si� pod sk�r� jego szerokich ramion
i mocarnych r�k. Pocz�wszy od smuk�ej talii i w�skich
bioder, jego tors rozszerza� si� niczym stoj�ca na czub-
ku piramida. Witalno�� a� iskrzy�a si� wok� niego,
tworz�c dotykaln� niemal aur� si�y.
Jego uzbrojenie stanowi� wielki bu�at, przewieszony
przez rami� i dodatkowo przymocowany metalowymi
pier�cieniami do sk�rzanych pas�w, krzy�uj�cych si�
na �rodku pot�nej piersi wojownika. Jego str�j sk�ada�
si� jedynie z tych w�a�nie pas�w, kr�tkiego kiltu
z purpurowego materia�u oraz ci�kich bucior�w po-
krytych gi�tk� stal�. Wy�oni� si� z p�mroku niczym
jaki� barbarzy�ski b�g i cz�owiecze�stwo w ka�dym
z nich zadr�a�o przed jego pot�g�.
Ale to przede wszystkim jego twarz przyku�a ich
pe�ne fascynacji spojrzenia. By�a bowiem niczym
gro�na, beznami�tna maska z ciemnego br�zu, o kwa-
dratowych, pozbawionych zarostu szcz�kach. Magne-
tyczne oczy pe�ne bia�ej pasji b�yszcza�y pod czarnymi
brwiami, tworz�c zaskakuj�cy kontrast z niepra-
wdopodobn�, b�yszcz�c� czupryn� o intensywnej bar-
wie srebra, kt�ra opada�a kaskad� na jego ramiona; od
niej w�a�nie wojownik wzi�� sw�j przydomek. M�wi
si� zwykle o �srebrzystych" w�osach starszych, posi-
wia�ych ludzi, ale jest to jedynie poetycka metafora.
Jednak to nie by�y zwyk�e ludzkie w�osy, lecz unosz�-
cy si� w powietrzu sztandar z wiruj�cych metalowych
nici, kt�re iskrzy�y si� i rozb�yskiwa�y ogni�cie niczym
kryszta�, gdy pada�y na nie purpurowe promienie za-
chodz�cego s�o�ca.
Ponad jego brwiami widnia�, wymalowany lub wy-
tatuowany, emblemat srebrzystego feniksa, unosz�ce-
go si� z ognistego gniazda. Nawet daleko na po�udniu,
w Krainie Wielkiej Kamiennej Twarzy, znany by� ten
emblemat Bog�w Czasu, spe�niaj�cy rol� talizmanu.
Byli przygotowani na jego przybycie i zaatakowali
niczym b�yskawice ju� w pierwszej chwili, gdy pojawi�
si� pomi�dzy Filarami. Jednak on zareagowa� jeszcze
szybciej. Ju� w momencie, gdy d�gali swymi elektry-
cznymi w��czniami w miejsce na siodle wierzchowca,
na kt�rym przed chwil� jecha�, zd��y� zeskoczy�
i znale�� si� w�r�d nich. Wy�oni� si� za ich plecami
niczym ciemnobr�zowa zjawa, a jego zaci�ni�te pi�ci
uderza�y b�yskawicznie, z wyra�nie s�yszalnym, g�u-
chym odg�osem. Jego r�ce, obleczone w r�kawice
i owini�te tward� sk�r� by�y w nich jak szybko pra-
cuj�ce m�oty. Z ka�dym ich uderzeniem p�ka�a czyja�
szcz�ka, w skrwawionych szcz�tkach ust chrz�ci�y
wybijane z�by, porcelanowe maski rozpryskiwa�y si�
i spada�y, za� j�cz�ce postacie o czerwonych od krwi
obliczach schodzi�y z pola walki, potykaj�c si� i doty-
kaj�c z niedowierzaniem resztek w�asnych twarzy.
Warcz�c i parskaj�c niczym rozw�cieczone koty
uformowali ko�o o pustym wn�trzu, w kt�rego �rodku
znalaz� si� gigant o br�zowej sk�rze, po czym r�wno-
cze�nie d�gn�li go elektrycznymi w��czniami, teraz ju�
energetycznie aktywnymi. D�ugie, niebieskie iskry
energii wystrzeli�y, trzeszcz�c, z buzuj�cych od si�y
krystalicznych ostrzy. Ka�de d�gni�cie tak� w��czni�
mo�e przepali� ludzkie cia�o, parali�uj�c je niezno�-
nym, agonalnym b�lem przeci��onych zako�cze� ner-
wowych. Nawet przelotne dotkni�cie iskr� je6t w sta-
nie sparali�owa� cz�owieka, powoduj�c i� b�dzie m��-
ci� ziemi� r�kami i nogami w galwanicznych konwul-
sjach, a jego m�zg spowije czerwona mg�a straszliwe-
go b�lu.
Jednak ju� w chwili, gdy uderzali, on zdoby� si� na
jeszcze szybsz� odpowied�.
Dalekim chwytem swej mocarnej r�ki z�apa� i wy-
rwa� bro� z d�oni m�czyzny, kt�ry dzier�y� w��czni�
z przemo�n�, zda�oby si�, si��. W nast�pnym u�amku
sekundy odwr�ci� bro� i gdy �o�nierz gapi� si� z nie-
dowierzaniem na sw� pust� teraz r�k�, poprzez w�sk�
szczelin� mi�dzy obr�czami szklanej zbroi zatopi� po-
�yskliwe ostrze w brzuchu jej w�a�ciciela.
Pchni�cie � sparowanie � zn�w pchni�cie. Jeden
z �o�nierzy upad� z wrzaskiem na ziemi�, gdy kleiste
jelita wyla�y si� z otwartej rany, wyci�tej w mi�niach
jego brzucha uderzeniem w��czni na odlew. Inny za-
wy� niczym torturowany wilko�ak, gdy skwiercz�ce,
gor�ce ostrze przedar�o si� przez musku�y jego barku,
parali�uj�c ca�e rami� od nadgarstka po szyj�. Kolejny
osun�� si� z czarnym, dymi�cym otworem w miejscu,
gdzie jeszcze przed chwil� by�o oko.
Mdl�cy zapach spalonego ludzkiego mi�sa atakowa�
ich drgaj�ce nozdrza. Nie rozlega� si� teraz �aden
d�wi�k opr�cz zgrzytu i szurania sk�rzanych but�w
na suchym, krystalicznym piasku, a tak�e pomruk�w
i sapania wyczerpanych ludzi, gdy reszta oddzia�u de-
speracko zmaga�a si� ze srebrzystym olbrzymem, kt�-
ry wy�oni� si� z nieznanych krain, by posia� w�r�d
nich �mier� i zniszczenie.
Wydarzenia potoczy�y si� tak szybko, �e �o�nierze
nie mieli czasu, by wprowadzi� do akcji swe �ywe
sznury, kt�re mog�yby sp�ta� Ganelona. Tak�e ich
szklane no�e spa�y w wisz�cych u pas�w futera�ach.
Po czterech sekundach od rozpocz�cia walki przy
�yciu pozosta�o jeszcze dziesi�ciu �o�nierzy. Ich w��-
cznie r�wnocze�nie uderzy�y w niego niczym jedna,
l�ni�ca, zgniataj�ca go �ciana. Zmi�t� je wszystkie na
bok, u�ywaj�c zabranej jednemu z �o�nierzy w��czni
jako maczugi, a potem odskoczy� w ty�, poza zasi�g
ich cios�w. Po chwili znalaz� si� przy urwistej �cianie,
na kt�rej w �ywej, twardej skale wyci�ta zosta�a przed
dwoma milionami lat olbrzymia Twarz. Dzia�o si� to
za czas�w panowania W�adc�w Ptelijskich, gdy zeloci
Czarnej Enigmy zmagali si� z armi� Czerwonego Obe-
lisku w czasie stulecia �wi�tej Wojny.
Po chropowatej skalnej �cianie wspi�� si� szybko do
wyst�pu kilkana�cie metr�w ponad powierzchni� pia-
sku. Wpad� mu w oko znajduj�cy si� tam g�az z czar-
nego, �upkowatego gnejsu. Mia� obw�d nie mniejszy
ni� beczka i by� ci�szy od dw�ch martwych ludzi,
ale olbrzym zamkn�� go w swych pot�nych ramio-
nach i wyrwa� z pod�o�a skalnego z zadziwiaj�c� �a-
two�ci�.
Dziesi�ciu �o�nierzy, kt�rzy zgromadzili si�, by za-
atakowa� wyst�p skalny, cofn�o si�, gdy ich przeciw-
nik d�wign�� g�az wysoko ponad sw� g�ow� otoczon�
srebrzystym ob�okiem i cisn�� prosto na nich. G�az ze
�wistem przeci�� powietrze i rozbi� si� w miejscu
gdzie stali, �ami�c jednemu z nich kr�gos�up, roz�upu-
j�c czaszk� drugiego i mia�d��c nogi trzeciego z nich.
Zanim zdo�ali otrz�sn�� si� z szoku i przegrupowa�
si�y, skoczy� na nich z kraw�dzi skalnego uskoku, ni-
czym atakuj�cy tygrys z antycznego mitu. Chwy-
ta� zaskoczonych ludzi, unosi� nad ziemi� i rzuca�
ich na siebie nawzajem tak, jakby byli s�omianymi
marionetkami. Jego r�ce, uderzaj�ce pi�ciami lub
chwytaj�ce ich, a� migota�y w b�yskawicznych ru-
chach, b�d�c teraz jedynie br�zowymi, rozedrga-
nymi cieniami. Ka�dy taki cie� pozostawia� w�r�d
nich krwistoczerwon� groz� zniszczenia. Rami�
jednego z �o�nierzy zosta�o niemal wyrwane ze
stawu. Uderzenie otwart� d�oni� roztrzaska�o
skro� innego, niczym skorupk� jajka. Trzeci run��
na ziemi�, dusz�c si� od swej w�asnej, ciep�ej krwi,
gdy tn�ce uderzenie kantem d�oni olbrzyma
zmia�d�y�o mu krta�.
Jeden z �o�nierzy, wyprowadziwszy niskie uderze-
nie w nogi Ganelona trzeszcz�c� od energii w��czni�,
straci� r�wnowag� na sypkim piasku i upad� na kola-
na. W u�amku sekundy olbrzym znalaz� si� nad nim.
Nieprawdopodobnie silne d�onie niczym stalowe
szcz�ki imad�a zamkn�y si� na jego kostkach w bez-
litosnym u�cisku; a� zaskrzecza� z przera�enia, gdy
d�onie te rozko�ysa�y go w powietrzu i zakr�ci�y nim
wok� niczym �yw� maczug�. Roztrzaska� si� na in-
nych �o�nierzach, powalaj�c ich na ziemi�.
Jeden z �o�nierzy, kt�rego w��cznia zosta�a strza-
skana i odrzucona na bok, dobywa� w�a�nie z ochron-
nego futera�u swego lataj�cego sztyletu, gdy uderzy�o
we� rozp�dzone cia�o kolegi, powalaj�c go twarz�
w piasek. Kln�c i z�orzecz�c podni�s� si� na kolana...
A potem jego twarz pokry�a woskowa blado��. Ostrze
z zatrutego szk�a wbi�o mu si� w udo i bezsilnie ob-
serwowa�, jak purpurowy p�yn rozprzestrzenia si� wo-
k�, wyp�ywaj�c poprzez �y�y i arterie; po chwili ca�a
noga, od biodra a� po palce, by�a ju� martwa. Powoli
usiad� na piasku, obliza� wargi i trwa� tak, z oczyma
utkwionymi w nico��, dop�ki nie zabra�a go �mier�.
Walka sko�czy�a si� zaledwie kilka chwil po jej roz-
pocz�ciu. Olbrzym pochyli� si� i wytar� do sucha swe
d�onie mokre od krwi w krystalicznie czystym piasku.
Potem wyprostowa� si� i rozejrza�, obserwuj�c rozpo-
�cieraj�c� si� wok� scen� nieprawdopodobnej rzezi.
Wsz�dzie le�eli ludzie, pokaleczeni, poszarpani i j�-
cz�cy lub pogruchotani, po�amani i martwi. Krystali-
cznie czysty piasek, kt�ry par� chwil wcze�niej szepta�
pod delikatnym tchnieniem czystej, nocnej bryzy znad
Zatoki Z�otego Smoka, by� teraz zbrukany, usiany ob-
ficie �wie�ymi plamami ciep�ej jeszcze krwi.
Siedemnastu ludzi zastawi�o na niego pu�apk�, gdy
przeje�d�a� mi�dzy Dwoma Filarami do Krainy Wiel-
kiej Kamiennej Twarzy. Siedemnastu okaleczonych lub
martwych le�a�o teraz albo grzeba�o si� niezdarnie
w przesi�kni�tej krwi� ziemi.
Nieprawda � szesnastu. Bowiem jeden z �o�nierzy
pozosta� nietkni�ty, przypad�szy do powierzchni ska�y.
Olbrzym podszed� do niego i popatrzy� z bliska na
jego blad� ze strachu twarz, po kt�rej �cieka�y krople
potu, spojrza� w oczy, z kt�rych wyczyta� nagie, po-
zbawione jakiejkolwiek maski przera�enie.
� Hej, ty! � chrz�kn�� do niego olbrzym g��bokim
basem. � B�dziesz przemawia� do ludzi przy bra-
mach. Zobacz� si� z twoim Magiem czy chce tego, czy
nie. Ruszaj!
Wezwa� swego bia�ego ornithohippusa, gwi�d��c
do� wysokim tonem i zwierz� przyby�o do niego, a je-
go g�adkie pi�ra �wieci�y w ciemno�ci niczym srebr-
nobia�a tarcza Ksi�yca. Pog�aska� twardy, rogowy, pa-
puzio zagi�ty dzi�b zwierz�cia; potem odpl�ta� wodze,
kt�rymi kierowa� ornitopterem i zwi�za� je, tworz�c
co� w rodzaju lassa z p�tl� zaciskow� wok� szyi
wzi�tego do niewoli �o�nierza. Dosiad� wierzchowca
i ruszyli w dolin� � milcz�cy �o�nierz bieg� przodem
po drodze prowadz�cej do bram miasta ciemnych zig-
gurat�w i ��tych, porcelanowych pag�d, miasta Kar-
choy, gdzie rz�dzi� Zelobion Mag.
Za� wysoko nad nimi, na g�rskiej grani, z kt�rej
w przera�eniu i grozie obserwowa� zag�ad� oddzia�u,
siedzia� skulony osiemnasty �o�nierz, Phay, obejmuj�c
ch�odnymi ramionami swe dr��ce ze strachu kolana.
Od czasu do czasu si�ga� do swej szyi i �arliwie �ciska�
l�ni�c� figurk� niebieskiego fetysza z porcelany, wi-
sz�c� na sk�rzanym rzemyku, mamrocz�c chaotycznie
histeryczne mod�y do swych bog�w. S�u�y� swojemu
panu, Magowi Karchoy ju� dwadzie�cia lat, w trakcie
kt�rych widzia� wiele bitew, rozlewu krwi, �upienia
zdobytych miast, zasadzek i rzezi. Nigdy jednak nie
widzia� czego� takiego, jak owa tygrysia, nadludzka
dziko�� olbrzyma o ciemnobr�zowej sk�rze, kt�ry
przyby� z Szarych Pustkowi.
Bez w�tpienia Phay m�g�by ju� nie boj�c si� o swe
bezpiecze�stwo zej�� na d�; jednak wci�� trwa�, przy-
wieraj�c do szczytu urwiska skalnego, dr��c, na wp�
oszala�y z przera�enia i odrazy. Od czasu do czasu
zaciska� wargi i spluwa�, jakby mia� nadziej�, �e uda
mu si� zwymiotowa� wspomnienie tego, co ujrza�.
Sk�pane w czerwieni s�o�ce powoli pogr��a�o si�
w purpurowym �o�u z roz�arzonych w�gli, kt�re roz-
ci�ga�o si� na zachodnim niebosk�onie.
Spadaj�cy Ksi�yc wznosi� si� ponad horyzontem
g�rskich szczyt�w i grani. Olbrzymi �uk jego tarczy
rozci�ga� si� niemal po obu stronach horyzontu, za�
z jego powolnym wznoszeniem si� pogr��ony w cie-
niu �wiat rozb�yskiwa� blad� purpur� niby-�witu... bo
w tym �wiecie przysz�o�ci noc ju� nie istnia�a.
I tak Ganelon Srebrnow�osy przyby� do miasta Ze-
lobiona Maga. Ganelon Srebrnow�osy... cz�owiek stwo-
rzony przez Bog�w Czasu.
2 ZELOBION MAG
w tym samym czasie Zelobion Mag, W�adca Kar-
choy, adept Szko�y Magii Fonematycznej, znajdowa�
si� w przylegaj�cym do swoich laboratori�w pomiesz-
czeniu o �cianach wy�o�onych o�owiem, prowadz�c
wa�ne badania.
Pomieszczenie to, wykute bezpo�rednio w skalnym
pod�o�u dziesi�� metr�w pod powierzchni� ziemi, na
kt�rej le�a�o Karchoy, by�o jego komnat� s�ownikow�.
Pokryte o�owiem �ciany by�y specjalnie ukszta�towane
w celu osi�gni�cia doskona�ej akustyki dla badania no-
wych fonetycznych kombinacji i syntez. Dzi� Mag
przygotowywa� do wypr�bowania Wypowied� Mole-
kularnego Rozpadu.
Mag, kt�ry by� nie ca�kiem cz�owiekiem, wygl�da�
majestatycznie z racji swej szczup�o�ci i wysokiego
wzrostu. Jego g�sta, zielona broda o barwie wodo-
rost�w i symetryczne rz�dy szczelin po obu stronach
krtani pod �ukiem �uchwowym wskazywa�y na to,
i� ma quasi-akwatycznych przodk�w. Rzeczywi�cie,
by� on owocem przypadkowego zwi�zku pomi�dzy
wodn� rusa�k� zwan� Meluzynet� a mistrzem z pery-
patetycznej Szko�y �ywio��w (po nim w�a�nie Zelo-
bion odziedziczy� panowanie nad kilkoma bardzo u�y-
tecznymi Sylfami i jedn� raczej niech�tn� do wsp�-
pracy Salamandr�).
Teraz, obleczony w ci�kie szaty z niezniszczalnego
szk�a kompozytowego, ukryty za mask� z nieprze-
nikliwego metalu, Zelobion kierowa� swe magiczne si-
�y przeciwko sze�cianowi z litego kryszta�u, spoczy-
waj�cemu na niewielkim piedestale z antyentropijnego
ixium po drugiej stronie pomieszczenia s�ownikowego.
Zelobion od�piewywa� w�a�nie z�o�ona^ wielosyla-
bow� Wypowied� skierowan� przeciwko krystaliczne-
mu blokowi, zwracaj�c wielk� uwag� na to, by dosko-
na�e nastrojenie, ton i czas trwania ka�dej nuty odpo-
wiada�y zmiennej rytmice wypowiadanych sylab.
W�a�nie wtedy rozleg� si� og�uszaj�cy trzask, kt�ry
wstrz�sn�� ca�ym pomieszczeniem. Sze�cian z kryszta-
�u pokry�a nagle sie� zygzakowatych, czarnych linii,
tworz�c dwadzie�cia g��bokich szczelin. Jednak tylko
niewielka cz�� bloku uleg�a zniszczeniu na skutek
uderzenia Wypowiedzi�. Roztrzaskana cz�� wype�ni-
�a powietrze mg�� b�yszcz�cego, krystalicznego py�u.
Zelobion westchn�� ze znu�eniem i zdj�� mask�.
Ju� po raz trzydziesty w bie��cym stuleciu podj��
pr�b� opanowania tej szczeg�lnie z�o�onej i trudnej
sekwencji fonem�w. U�yta w�a�ciwie, Wypowied� ta
powinna by�a obudzi� napi�cia, ukryte w oscylacyjnej
strukturze kryszta�u � napi�cia, dzia�aj�c na siebie,
powinny z si�� wulkanu rozsadzi� molekularne po��-
czenia cz�stek elementarnych, likwiduj�c scalaj�ce je
si�y. Lity blok kryszta�u winien ulotni� si� z og�usza-
j�cym hukiem i w o�lepiaj�cym blasku, towarzysz�-
cym jego rozpadowi w eksplozji roz�arzonej pary.
Nic takiego nie zasz�o, a zatem po raz kolejny eks-
peryment spali� na panewce.
W centralnej sali swego laboratorium Zelobion do-
wiedzia� si� o swym kolejnym niepowodzeniu. Wyko-
nana w czerwonym kamieniu rze�ba kariatydy, prawa
z dw�ch wspieraj�cych kamienne wej�cie do sali, prze-
m�wi�a do niego swym bezbarwnym, chrapliwym,
dra�ni�cym i nieharmonijnym g�osem:
� Panie, Konstrukt zwany Srebrnow�osym dotar�
w�a�nie do bram miasta i domaga si�, by go wpu�ci�.
(Nale�y wyja�ni�, �e wewn�trz kamiennego cia�a
kariatydy zainstalowany zosta� �ywy krystaloid. Po-
mi�dzy ka�d� z siedmiuset takich kariatyd, rozrzuco-
nych po ca�ym mie�cie Karchoy, a wszystkimi pozo-
sta�ymi, istnia�o co� w rodzaju rezonansu opartego na
wsp�odczuciu; dotyczy�o to r�wnie� dw�ch czerwo-
nych tytan�w, wspieraj�cych �ukowo sklepion� bram�
miasta, a zatem Zelobion m�g� dysponowa� natych-
miastow� wiedz� praktycznie o wszystkim, co dzia�o
si� w jego grodzie).
Zelobion Mag, w�adca Karchoy, przez kilka sekund
kl�� z podziwu godn� bieg�o�ci� j�zykow� i wy-
obra�ni�, dotycz�c� anatomicznych szczeg��w, zanim
ugi�� si� pod brzemieniem oczywistej konieczno�ci
i rozkaza�, by intruzowi pozwolono wjecha� do mia-
sta. Odprawiaj�c swe rutynowe obrz�dki pomy�la�
z gorycz�, �e jak dot�d, jest to wyj�tkowo pechowy
wiecz�r.
Olbrzymi hali pa�acu zosta� zbudowany po to, by
wywiera� wra�enie na przybyszach i zadziwia� ich
swym ogromem. Wyrze�bione w kamieniu giganty
podpiera�y znajduj�c� si� na wysoko�ci oko�o czter-
dziestu metr�w ponad marmurow� posadzk� kopu��
z bia�ego szk�a, przez kt�r� wlewa�y si� strumieniem
promienie Spadaj�cego Ksi�yca, rozja�niaj�c ca�y hali
blaskiem przypominaj�cym �wiat�o s�oneczne w po-
�udnie.
Zadziwiaj�ce dzie�a sztuki, umieszczone w ni-
szach wzd�u� centralnego pasa�u o�lepia�y przyby-
sza, migocz�c, b�yszcz�c i pulsuj�c. Replika s�ynnego
Czerwonego Obelisku Thoha roi�a si� od z�owiesz-
czych, dra�ni�cych zmys�y p�omyk�w. Wysoka na
trzy i p� metra, znakomicie wyrze�biona z wiel-
kiego przedniego k�a jeszcze bardziej gigantycznego
wodnego potwora, statua herosa Azgelasgusa przed-
stawia�a go podczas mocowania si� z Bia�ym Gryfo-
nem, kt�rego pokonanie stanowi�o �sm� Prac� bo-
hatera. Kryszta�owa rze�ba o wysoko�ci zaledwie
czterdziestu pi�ciu centymetr�w przedstawia�a
w spos�b osza�amiaj�co dok�adny, z mikroskopij-
nymi detalami upadek tysi�ca demon�w Herezji Ge-
reshonit�w. Najs�ynniejszy obraz minionych dzie-
wi�ciu milion�w lat, �Triumf Madhrene" p�dzla Fo-
resco, b�yszcza� w alabastrowej oprawie, roztaczaj�c
o�lepiaj�c� gam� kolor�w (w tym trzy odcienie: per-
�owy, pastelowy i alizarynowy, kt�re potem ju� nie
istnia�y w widmie widzialnego �wiat�a).
Ganelon Srebrnow�osy, krocz�c przez rozbrzmiewa-
j�cy echem hali, nie po�wi�ci� nawet przelotnego spoj-
rzenia kt�remukolwiek z tych cud�w. Podszed� do
st�p dziewi�ciostopniowego podn�ka tronu, na kt�-
rym, ca�y w srebrze, spoczywa� Mag, W�adca Karchoy,
ustrojony w migotliwe klejnoty.
� Ty jeste� Ganelon, zwany Srebrnow�osym � za-
uwa�y� Zelobion ponuro. � Mia�em nadziej�, �e tu
nie przyb�dziesz.
� Dlaczego nas�a�e� na mnie swoich wojownik�w,
gdy wkracza�em do krainy Wielkiej Kamiennej Twa-
rzy? � spyta� gro�nie olbrzym. Zelobion osadzi� go
niech�tnym spojrzeniem, po czym westchn��.
� Zosta�em ostrze�ony o twoim przyj�ciu przez
Sylfa, kt�ry przysi�g� mi s�u�y� � odpar� bez �adnych
przeprosin. � Za po�rednictwem entropospeksji wiem
to i owo o �miesznym celu, kt�ry sobie postawi�e�,
i nie �ycz� sobie mie� cokolwiek wsp�lnego z t� nie-
dorzeczn� donkiszoteri�. Mia�em nadziej�, �e uda mi
si� zniech�ci� ci� na samym wst�pie. Rzeczywi�cie, za-
stawi�em pu�apk�, kt�ra, jak wnioskuj�, ca�kowicie za-
wiod�a. Jednak je�li naprawd� wykonanie tego zadania
zosta�o ci nakazane przez Bog�w Czasu, dowodem te-
go by�aby twoja odporno�� na ciosy. Maj�c zatem do-
w�d, i� tak jest w istocie, sprawdzi�em przynajmniej
prawowito�� twych roszcze�.
� Ach, tak... Szesnastu martwych ludzi spoczywa
w cieniu Dw�ch Filar�w; mam nadziej�, �e jeste�
usatysfakcjonowany swoim dowodem! � rykn�� Ga-
nelon. � Bogowie Czasu na�o�yli na mnie zadanie, do
kt�rego wykonania jestem zobowi�zany � zacz��. �
Ksi�yc...
� Wiem, wiem; mo�esz odpu�ci� sobie wyja�nie-
nia � stwierdzi� Zelobion z irytacj�, niecierpliwym
gestem d�oni przerywaj�c jego przemow�. � M�j do-
bry cz�owieku, powszechnie wiadomo, �e Ksi�yc
spada od wielu milion�w lat. Nie jestem przekonany,
czy rzeczywi�cie �yjemy w Ostatnich Dniach. O ile
wiem, upadek naszego satelity mo�e doskonale trwa�
jeszcze wiele milion�w lat. Nawet je�li to, co bezpo-
�rednio m�wi� proroctwa jest prawd�, ani moja wie-
dza, ani te� twoja si�a nie zdo�aj� powstrzyma� upadku
tak nieuniknionego, ani te� odsun�� Ksi�yc z jego
�cie�ki.
Ganelon zmarszczy� brwi i przesun�� si� nieco, za�
marmurowa posadzka, kt�rej wytrzyma�o�� obliczono
na wag� zwyk�ego cz�owieka, zatrzeszcza�a pod jego
ci�arem.
Zelobion przyjrza� si� badawczo obna�onemu
olbrzymowi. Jego ajnaik czakra, Trzecie Oko astralne-
go cia�a Maga, kt�rego odpowiednik na wy�szym
poziomie egzystencjalnym obserwowa� w�a�nie astral-
n� form� odpowiednika Ganelona na tej samej wy�szej
p�aszczy�nie, otworzy�o si� i zbada�o aur� wojownika.
Dzi�ki obserwacji odcieni, cyklu wibracyjnego
i pr��k�w aureoli, p�cienia oraz rdzenia aury Gane-
lona Mag by� w stanie odczyta� pewne nieomylne zna-
ki dotycz�ce stoj�cego przed nim, milcz�cego olbrzy-
ma. Okaza�o si�, �e s� one rzadko spotykane, szcze-
g�lne i niezwykle interesuj�ce. Wbrew swej woli Ze-
lobion poczu� pierwsze, nie�mia�e jeszcze zaburzenia
aury, zwiastuj�ce atak owej fascynuj�cej i niszczyciel-
skiej dziwno�ci, kt�ra jest przekle�stwem dla �cis�ego
umys�u naukowca, a zarazem jego b�ogos�awie�-
stwem.
� Rozumiem, �e jeste� Konstruktem � stwierdzi�
opryskliwie. � Kiedy wy�oni�e� si� ze swojej rasy?
� Nie wy�oni�em si� z �adnej rasy. Zosta�em wy-
hodowany w genetycznym laboratorium w Krypcie
Ardelix, kt�ra znajduje si� u podn�y G�r Kryszta�o-
wych � odpar� Ganelon.
Zelobion uni�s� brwi ze zdziwienia. Dwie�cie mi-
lion�w lat wcze�niej, gdy umierali Bogowie Czasu,
w pewnych rejonach ziemi umie�cili ukryte krypty,
w kt�rych, zamkn�li superbohater�w, dysponuj�cych
niezwyk�� energi�, oczekuj�cych na swoj� godzin� �
b�d�c� r�wnocze�nie godzin� pr�by dla ludzko�ci.
Zgodnie z mitologi� ludu Zul-Rashemba krypty te zo-
sta�y tak zaprogramowane, by otworzy� si� dok�adnie
o �ci�le okre�lonej porze, w dobie kryzys�w. Krypty te
stworzy�a tajemnicza p�-rasa, znana pod imieniem Bo-
g�w Czasu, kt�rej �r�d�em s�awy by�a niesamowita
umiej�tno�� obserwacji przysz�ych wydarze� w ich naj-
drobniejszych szczeg�ach. Jednak Krypty Czasu okaza�y
si� w wi�kszej cz�ci czyst� mitologi�. Jeden jedyny raz
tylko jedna z nich otworzy�a si� za ludzkiej pami�ci; by�a
to krypta, w kt�rej znajdowa� si� Kalidondarius, Wielki
My�liciel z Aopharz. Jego wy�onienie si� z krypty, skry-
tej w mulistych g��binach Morza Letryjskiego, mia�o
miejsce dok�adnie w tym czasie, w kt�rym m�g� on
przywr�ci� do �ycia zapomnian� niemal nauk� biono-
metrii solsejsmicznej, kt�ra okaza�a si� czynnikiem naj-
wy�szej wagi dla przetrwania Trzydziestego Imperium
Wielkiego Velademaru. W przeciwnym wypadku zosta-
�oby ono ca�kowicie zmia�d�one pod buciorami Hordy
Urghaskiej, gdy tysi�c lat p�niej roznieci�a ona Zielon�
D�ihad. Za� upadek Trzydziestego Imperium (wedle
opinii socjometryk�w) przyni�s�by w czasach
p�niejszych nieobliczalne szkody panowaniu cz�owieka
na kontynencie Gondwany.
Jednak�e opr�cz tego odosobnionego przypadku
�adne Krypty Czasu nie otworzy�y si� nigdy � je�li
inne krypty w og�le istnia�y. Za� pozosta�e fakty do-
wodz�ce istnienia i dzia�alno�ci Bog�w Czasu ograni-
cza�y si� jedynie do znakomicie zsynchronizowanego
z wydarzeniami rodzenia si� co jaki� czas pewnych
szczeg�lnych jednostek, obdarzonych niezwyk�ymi ta-
lentami, starannie zaplanowanymi w ich kodzie gene-
tycznym i �zasianymi" w plazmie ich zarodk�w ca�e
tysi�clecia przed ich narodzinami, a potem hodowa-
nymi a� do dojrza�o�ci, by wy�oni� si� z rasy macie-
rzystej dok�adnie w czasie, gdy trzeba stawi� czo�o naj-
istotniejszym i najtrudniejszym problemom danego
stulecia; czas tego wy�aniania si� obliczono z dok�ad-
no�ci�, kt�ra wydawa�a si� zaiste zadziwiaj�ca. Takim
w�a�nie nadcz�owiekiem, kt�ry wy�oni� si� za spraw�
Bog�w Czasu, by� na przyk�ad m�dry i utalentowany
Dziewi�ty S�dzia z Trantain, kt�ry rozwi�za� Dylemat
Saftylijski. Problem ten m�g� w przeciwnym wypadku
usidli� i poch�on�� w szale�czej frustracji po�ow� naj-
wybitniejszych intelekt�w owego czasu. Innym by�
przes�awny Pluralista z Mantragonu, kt�rego na-
tchnione badania ludzkiej psychologii doprowadzi�y
do odkrycia nowego, dziewi�tego zmys�u. Jego udo-
skonalenie przez ludzi zbieg�o si� w czasie z ekspansj�
nie znanych dot�d, a wyj�tkowo z�o�liwych i �mier-
ciono�nych Demon�w Mg�y z Jatheg Quool, niewy-
krywalnych w �aden inny spos�b, jak w�a�nie owym
dziewi�tym zmys�em, gdyby zatem nie jego odkrycie,
Demony mog�yby opanowa� i ca�kowicie wyludni�
Ziemi�.
Do chwili obecnej pojawili si� tak�e inni wspaniali
�nadludzie", kt�rymi Bogowie Czasu wzbogacili ro-
dzaj ludzki. By�y to takie postacie, jak na przyk�ad
wojowniczy kr�l Kelvon XXII, w�adca Czterdziestu
Dziewi�ciu Miast Kraju Jamy lub Phosphotex Calgal-
gandar, mesjasz, za�o�yciel religii Dwunastej Tajemni-
cy z Pesh, kt�rego nauczanie tak g��boko poruszy�o
pot�ny nar�d Hazyjczyk�w, i� ni mniej ni wi�cej tyl-
ko siedemset trzydzie�ci jeden tysi�cy genialnych po-
et�w czerpa�o inspiracj� do dzie� swego �ycia z g��-
bokich rozwa�a� teologicznych zawartych w jego po-
wszechnie czczonym pi�mie �Wyzwolenie My�li".
Te w�a�nie refleksje przemyka�y b�yskawicznie
przez dobrze wyposa�ony w znajomo�� fakt�w umys�
Zelobiona; sta�o si� to w czasie znacznie kr�tszym ni�
ten, kt�ry zu�y�em ja, by nakre�li� cho�by pobie�ny
ich szkic. Jednak Mag my�la� tak�e, z charakterystycz-
nym dla siebie sarkazmem, i� tajemniczy zmys� prze-
widywania owych dziwnych istot, mimo ca�ej swej b�y-
skotliwo�ci i precyzji, nie uchroni� ich przed ostatecz-
n�, najwyra�niej przeznaczon� im zag�ad� w czasie
wielkich deszcz�w meteoryt�w w Stuleciu Mag�w
My�li. Tyle na temat Bog�w Czasu... � zako�czy� Ze-
lobion ten w�tek refleksji.
Lecz je�li Ganelon m�wi� prawd�, je�li rzeczywi�cie
nie by� jedynie genetycznie zaprogramowanym �nad-
cz�owiekiem" a prawdziw� istot�, stworzon� przez
Bog�w Czasu, zamkni�t� przez wiele stuleci w anty-
entropijnej Krypcie Czasu, oznacza�o to najpot�niej-
sz� z wyobra�alnych zmian w dziejach staro�ytnej
Gondwany.
W jaki spos�b tutaj przyby�e�? � dopytywa� si� Ze-
lobion, raczej w celu zyskania na czasie, by m�c kon-
tynuowa� swe w�asne rozwa�ania na temat zaistnia�ej
sytuacji, ni� po to, by zgromadzi� potrzebne informa-
cje.
� Siedemdziesi�t lat temu wyszed�em z Krypty
Ardelix � odpar� Ganelon swym g��bokim, spokoj-
nym, starannie odmierzonym g�osem. By� on co naj-
mniej o oktaw� ni�szy od najni�szego tonu, kt�ry mo-
g�yby wyemitowa� struny g�osowe cz�owieka.
� Mia�em cia�o doros�ego m�czyzny, lecz nie wie-
dzia�em nic; by�em nie zapisan� kartk�, niczym gawo-
rz�ce niemowl� � kontynuowa� Ganelon. � Nagi jak
wodnik wy�aniaj�cy si� z rzeki, b��ka�em si� w�r�d
rozrzuconych wok� od�amk�w kryszta�owych ska�,
nie wiedz�c ani tego, kim lub czym jestem, ani te� jaka
kraina rozci�ga si� wok� mnie. Tam w�a�nie, w�r�d
poprzewracanych resztek kryszta�owych iglic i szczy-
t�w, odnale�li mnie ludzie. W�drowny sprzedawca
amulet�w wraz z �on�, w drodze z ojczyzny w�r�d
Dymi�cych G�r Zathmandaru do portu w Kr�lestwie
Dziewi�ciu Hegemon�w, dotarli do mnie podczas jed-
nego z tych Niebieskich Deszczy, kt�re periodycznie
nawiedzaj� t� udr�czon� i pe�n� tajemnic krain� na
.granicy.
Dobry, stary sprzedawca amulet�w i jego ma��on-
ka, kobieta o wielkiej uprzejmo�ci i bardzo dobrym
sercu, obdarzona matczynym ciep�em, mimo �e by�a
Niecz�owiekiem z Martwych Miast Caostro na Mniej-
szym Morzu Wewn�trznym Zelphothon, adoptowali
mnie. Cz�sto podczas burzliwych nocy opowiadali mi,
jak wy�oni�em si� przed ich obliczami, a moja naga
sk�ra sp�ywa�a opadaj�cym wraz z deszczem z nie-
bios osadem barwy indygo; by�em niczym Widziad�o
Umys�u, jedno z tych, kt�rych mo�na do�wiadczy�,
przebywaj�c w�r�d Tw�rc�w Iluzji w Eol-Trendax...
� Na mi�o�� Dobrego Galendila, przejd��e wresz-
cie do sedna! � przerwa� gniewnie Zelobion. Ganelon
kiwn�� g�ow� potakuj�co i kontynuowa� opowie��:
� Adoptowali mnie, cho� nie wiedzieli nic o moim
zadziwiaj�cym pochodzeniu; a w ka�dym razie nie
wi�cej ni� ja. Nauczyli mnie robi� amulety i przez jaki�
czas by�em asystentem swego ojczyma w niewielkim
sklepie w Zermish, Mie�cie Talizman�w. Wkr�tce jed-
nak m�j niezwyk�y wzrost i dziwne w�osy przyci�g-
n�y uwag� Zelmariny, Kr�lowej Czerwonej Magii,
kt�ra naby�a mnie od Hegemona miasta Zermish i za-
wioz�a rydwanem zaprz�onym w lataj�ce smoki do
swego pa�acu ze skrz�cego, purpurowego kryszta�u,
znajduj�cego si� w G�rach Kar��w �mierci. Wkr�tce
okaza�o si�, �e po��da�a mnie bardziej jako kochanka,
ni� z jakiegokolwiek innego powodu i ona te� pier-
wsza odkry�a m� szczeg�ln�, nie-ludzk� natur�, wy-
ra�aj�c� si� cz�ciowo poprzez brak okre�lonych ele-
ment�w emocjonalnych, uwa�anych za niezb�dne u
normalnego hominida. W�a�nie w trakcie swego uwi�-
zienia w czerwonym pa�acu do�wiadczy�em Objawie-
nia i dowiedzia�em si� o swej misji.
� A wi�c na czym ona polega? � spyta� Zelobion.
� Ksi�yc spada na Ziemi� i zniszczy j� po up�y-
wie dziewi�ciu tysi�cy lat. Tylko ja, z twoj� pomoc�,
b�d� w stanie sprawi�, by to si� nie zdarzy�o �
stwierdzi� Ganelon cicho.
Po tych s�owach przez zgromadzon� w hallu pa�acu
wielobarwn� ci�b� przedmiot�w i dzie� sztuki, kt�-
rych panem by� Mag, przebieg�o nieuchwytne dr�enie.
Zelobion chrz�kn�� i poleci� olbrzymowi opowiedzie�,
jak uda�o mu si� wydosta� z ramion Purpurowej Cza-
rodziejki, kt�ra z pewno�ci� nie by�a sk�onna �atwo
wyrzec si� tak cennego obiektu swego po��dania.
� Wywalczy�em sobie przej�cie przez G�ry Kry-
szta�owe � odpar� Ganelon cierpliwie.
� Czy� Czerwona Pani nie nas�a�a na ciebie swych
Kar��w?
� By�o tak istotnie, lecz przedar�em si� przez ich
kohorty. Kar�y �mierci to istoty ma�e, p�kate, o zielo-
nej sk�rze twardej jak podeszwa. Poruszaj� si� one na
swych kar�owatych nogach. Porozumiewaj� si� za po-
moc� przenikliwych pisk�w, strzykaj� jadem z ostrzy
swych wydr��onych w��czni i nosz� szaty ze stali. Na
rozkaz Kr�lowej Zelmariny poci�li oni, niczym korni-
ki, wielo�cienne G�ry Kryszta�owe licznymi, pe�nymi
ostrych k�t�w korytarzami. Ja jednak wybra�em tajem-
ne przej�cie pod ziemi� i tak przew�drowa�em Kr�le-
stwo Jemalkhiri, po czym wy�oni�em si� na powiprz-
chni� w pobli�u granic Krainy Czerwonej Magii, gdzie
toczy si� Milionletnia Wojna Kr�lestwa Jemalkhiri
z plemieniem Akoob Khan. Tam w�a�nie wst�pi�em
na kilkuletni� s�u�b� �o�niersk� w�r�d najemnik�w
z tego plemienia, dzi�ki czemu nauczy�em si� szlachet-
nej sztuki wojennej. Przyswoi�em sobie r�wnie� to, co
m�wi tradycja na temat mojej misji, �l�cz�c nad folia-
�ami w bibliotece Czarnej Wiedzy, znajduj�cej si� pod
prastarymi Cylindrycznymi Miastami Zelot�w z Bar-
bardonu, opuszczonymi przez nich w czasach, gdy ca-
�a Gondwana znalaz�a si� pod panowaniem Dwoistego
Misterium. Stamt�d w�a�nie wyruszy�em w dalsz� po-
dr�, by na grzbiecie mego ornithohippusa przekro-
czy� Szare Pustkowia Yan Kor i dotrze� do Krainy
Wielkiej Kamiennej Twarzy. I oto stoj� przed twym
obliczem, Zelobionie Magu, by przekaza� ci ��dania
Bog�w Czasu, przez kt�rych zosta�em stworzony.
Twoim przeznaczeniem jest towarzyszy� mi w tym
przedsi�wzi�ciu.
� To nonsens. Nie mam zamiaru opuszcza� tej zie-
mi, kt�rej jestem jedynym w�adc� � powiedzia� ch�od-
no Mag.
Ganelon zdecydowanie zaprzeczy� ruchem g�owy,
zmierzwiwszy d�oni� sw� b�yszcz�c� czupryn�.
� Wr�cz przeciwnie. Je�li u�yjesz Wypowiedzi
Nieomylnej Gry Losu, dowiesz si�, �e b�dzie inaczej
ni� s�dzisz � powiedzia� z niezachwian� pewno�ci�.
Wyraz twarzy Zelobiona �wiadczy� o wyra�nym za-
k�opotaniu. Stworzona przez Sombellina Wypowied�
Nieomylnej Gry Losu by�a sposobem przepowiadania
z wielk� precyzj� w�asnych dzia�a� w najbli�szej przy-
sz�o�ci. Mag poczu� si� nieswojo, s�ysz�c, i� br�zowo-
sk�ry olbrzym zaproponowa� takie rozwi�zanie. On
sam z wielk� niech�ci� u�ywa� Wypowiedzi Sombel-
lina, poniewa� dowiedziawszy si� z niej, jakie rozwi�-
zanie pewnego problemu wybierze, nie mia� ju� innej
mo�liwo�ci, jak zastosowa� t� w�a�nie, przepowiedzia-
n� opcj�. Gdy Zelobion stosowa� t� Wypowied�, by
upewni� si�, jak� nale�y podj�� decyzj�, jego w�asna
wolno�� ulega�a zawsze jakby zawieszeniu. Mimo to
wydawa�o si�, �e nie ma innego sposobu, by wybrn��
z tej sytuacji i Zelobion jedynie po cichu przekl�� Ga-
nelona Srebrnow�osego i Bog�w Czasu, kt�rzy spryt-
nie wyposa�yli go w wiedz� na temat Wypowiedzi.
Chc�c nie chc�c przywo�a� swe magiczne si�y i sfor-
mu�owa� Wypowied�. Gdy artyku�owa� jej pot�ne
zg�oski, w powietrzu uformowa�a si� chmura czarnej
pary, zrodzona z jego oddechu. Serpentyna dymu
atramentowej barwy unosi�a si� teraz w przestrzeni,
skr�caj�c si� w wielokszta�tnych splotach. Zelobion za-
da� pytanie, czy rzeczywi�cie b�dzie towarzyszy� Kon-
struktowi podczas jego misji. Wtedy �w dym gwa�-
townie poruszy� si� i rozdzieli� na sto siedemdziesi�t
ma�ych fragment�w, kt�re utworzy�y w powietrzu
osiem linijek tekstu.
Zelobion westchn��, bardzo zdenerwowany, lecz
niezdolny przeciwstawi� si� sile przeznaczenia. Bo-
wiem wyrok wisia� teraz w powietrzu ponad pod�og�
hallu pa�acu, wyra�nie widoczny i czytelny dla ka�-
dego, delikatnie dr��c pod wp�ywem zmiennych pod-
much�w:
ZELOBION z KARCHOY
PORADZI SIE. SIEDMIU M�ZG�W
CO DO MO�NO�CI PRZECIWDZIA�ANIA
SPADAJ�CEMU KSIʯYCOWI
I WYRUSZY z GANELONEM
ORAZ INNYM WSPӣTOWARZYSZEM PODRӯY
NA DALEK� WYPRAW�
DO ODLEG�EJ KRAINY
3. SIEDEM M�ZG�W Z KARCHOY
Bezpodstawne by�oby twierdzenie, i� Zelobion
nie zirytowa� si� tym, co obwie�ci�a mu Wypowied� Nie-
omylnej Gry Losu. Teraz, w p�nych dziesi�cioleciach
swej daleko posuni�tej dojrza�o�ci, nie przejawia� �adne-
go zainteresowania pomys�em, by opu�ci� swoje ma�e,
wygodne kr�lestwo i �ycie w nim zamieni� na niebez-
piecze�stwa i przygody na zapylonych drogach oraz
w odleg�ych krainach Ziemi. Mimo to by� teraz nieod-
wo�alnie zobowi�zany, by tak w�a�nie uczyni�. Spieranie
si� z przeznaczeniem nie mia�o najmniejszego sensu.
Teoretycznie m�g� powiedzie� �nie" i po prostu odm�-
wi� Ganelonowi, by upewni� si�, �e ma wolno�� wyboru.
Jednak, gdy siedzia� na swym tronie z czarnego i ��tego
szk�a, ogarn�o go poczucie daremno�ci takich pr�b,
gdy� w gruncie rzeczy nie m�g� powiedzie� �nie"; nie-
omylna wyrocznia przepowiedzia�a bowiem, �e powie
�tak", za� trudno pytaj�cemu o przysz�o�� cz�owiekowi
spiera� si� z g�osem przepowiedni (a tak�e z jej liter�),
je�li jej wyrok wyp�ywa z jego w�asnych ust.
Pr�no by�oby spiera� si� z Ganelonem Srebrnow�o-
sym za pomoc� logicznych argument�w. Logika za-
rzut�w Zelobiona przeciw podejmowaniu zwi�zanego
z misj� ryzyka by�a mia�d��ca: nie mogli przecie� zro-
bi� nic, by zatrzyma� Spadaj�cy Ksi�yc. �adna z wy-
powiedzi znanych Szkole Magii Fonematycznej � na-
wet gdyby od�piewa�o j� unisono milion ludzi � nie
by�a w stanie wstrz�sn�� zimn� kul� Ksi�yca i roz-
sadzi� j�, by sta�a si� nieszkodliwym dymem, tak jak
powinno si� to sta� z kryszta�owym blokiem podczas
eksperymentu Zelobiona. Skoro za� sukces ich misji
by� logicznym niepodobie�stwem, czy mia�o sens
w og�le j� podejmowa�?
Argumenty te wydawa�y si� niepodwa�alne z pun-
ktu widzenia ich tw�rcy. Jednak sama tylko logika nie
by�a zdolna wp�yn�� na Ganelona. Pozostawa� nie-
wzruszony, twardy niczym diament. Przyparty do mu-
ru, pos�ugiwa� si� innym argumentem, o r�wnie nie-
skazitelnej logice: przecie� Bogowie Czasu nie umie-
�cili jego zarodka w Krypcie Ardelbc dla czczej zaba-
wy, lecz z dobrze uzasadnionej, realnej przyczyny. Je-
�li zosta� przez nich stworzony po to, by uratowa�
�wiat przed zagro�eniem ze strony Spadaj�cego Ksi�-
�yca, w oczywisty spos�b musia�y istnie� jakie� �rodki,
za pomoc� kt�rych zadanie to mog�oby zosta� wyko-
nane. Za� znalezienie tych �rodk�w by�o spraw� jego
i Zelobiona.
Mag pocz�tkowo irytowa� si�, w�cieka� i martwi�,
ale bez �adnego rezultatu; ostatecznie zatem podda�
si� woli Konstrukta i zdecydowa� rozpocz�� opraco-
wywanie planu dzia�a�.
� Je�li jakiekolwiek sposoby dokonania tego rzeczy-
wi�cie istniej� � stwierdzi� z pe�n� znu�enia rezygna-
cj� � mogliby�my rozpocz�� ich poszukiwanie.
Chod�my skonsultowa� si� w tej sprawie z Siedmioma.
� Kim oni s�? � spyta� wynios�y br�zowosk�ry
olbrzym.
� To Siedem M�zg�w Karchoy. Dziel� oni mi�dzy
siebie ca�� wiedz� zgromadzon� przez ludzko��. T�dy.
Ganelon Srebrnow�osy ruszy� za Magiem Karchoy.
Sekretnym przej�ciem wydostali si� z hallu i wkr�tce
zacz�li przemieszcza� si� kr�t� drog� po spiralnych
schodach i przez pe�ne kurzu pomieszczenia, kt�re
najwyra�niej dawno ju� przez nikogo nie by�y u�ywa-
ne. W miar� jak posuwali si� do przodu, Zelobion wy-
ja�nia� natur� tajemniczych Siedmiu.
� S� najpot�niejszymi intelektami ostatnich dzie-
si�ciu milion�w lat � stwierdzi�. � To uczeni, kt�-
rych pasja wiedzy by�a tak wielka, �e odkryli szcze-
g�ln� metod� osi�gania bezcielesnej nie�miertelno�ci,
by uwolni� swe umys�y z niewoli czasu i koncesji na
rzecz podesz�ego wieku oraz zbli�aj�cej si� �mierci; a
uczynili to, by m�c kontynuowa� swe dociekania ju�
pod postaci� wyzbytych cia�a istot, b�d�cych tylko czy-
st� my�l�.
� Jak ten cud m�g� si� dokona�? � spyta� Ganelon
dudni�cym g�osem.
� My�l, m�j m�ody przyjacielu, jest seri� elektry-
cznych impuls�w. Pami�� stanowi pewien kod tych
impuls�w, za pomoc� kt�rego co wa�niejsze refleksje
i wra�enia zmys�owe przechowywane s� w celu ich
p�niejszego przywo�ania. Za� ca�y umys� cz�owieka
nie jest niczym innym, jak systemem powi�zanych ze
sob� �cie�ek, po kt�rych w�druj� elektryczne pobu-
dzenia pomi�dzy poszczeg�lnymi rozga��zieniami.
� Rozumiem...
� Logicznie rzecz bior�c, nie istnieje �aden pow�d,
dla kt�rego my�l powinna ograniczy� si� do tej orga-
nicznej �baterii" chemicznej, jak� jest ludzki m�zg �
kontynuowa� Mag. � Podobny schemat mo�e istnie�
doskonale w ramach powi�za� pomi�dzy cz�steczka-
mi jakiego� przewodz�cego elektryczno�� metalu, ta-
kiego na przyk�ad, jak �elazo. Dok�adnie w ten w�a�nie
spos�b zrobiono Siedem M�zg�w Karchoy.
Dotarli tymczasem do wysokiego pomieszczenia,
w kt�rym znajdowa�y si� strzeliste kolumny; sufit wy-
dawa� si� by� �ukowym sklepieniem utkanym z same-
go �wiat�a. Siedem kolumn tworzy�o pot�ne kolisko
w �rodku komnaty. Kolumny te zrobione by�y z g�ad-
ko wyszlifowanego, przezroczystego kryszta�u. �wiat-
�o, kt�re pada�o na nie z sufitu, tworzy�o w ich wn�-
trzu mn�stwo iskrz�cych si� ogni�cie, po�yskliwych
p�atk�w. Ganelon i Zelobion weszli pomi�dzy nie i za-
cz�li im si� przygl�da�.
� Umys�y Siedmiu M�drc�w zosta�y �przeskano-
wane" za pomoc� superczu�ego, elektronicznego urz�-
dzenia zapisuj�cego. Dostrze�ony przez nie wz�r zo-
sta� zduplikowany za pomoc� struktury moleku� �ela-
za, wtopionych nast�pnie w te kolumny z nieznisz-
czalnego kryszta�u. Zduplikowane umys�y nie r�ni�
si� ani odrobin� od swych biologicznych odpowiedni-
k�w, kt�re ju� dawno ugi�y si� pod ci�arem swego
wieku i uleg�y twardym prawom �miertelno�ci. Jednak