7411

Szczegóły
Tytuł 7411
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7411 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7411 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7411 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

LIN CARTER GIGANCI ZMIERZCHU �WIATA Prze�o�y� Marek P�kci�ski Tytu� orygina�u GIANT OF WORLD'S END Ksi��k� t� po�wi�cam Johnowi Jakes'owi kt�ry jest moim dobrym przyjacielem wspania�ym facetem i wielkim pisarzem �WIAT W EPOCE UPADKU KSIʯYCA SIEDEMSETMILIONOWY ROK NASZEJ ERY Naukowcy europejscy: Neumayer, Suess i Dac- que twierdz�, i� zgromadzili dowody na to, �e u za- rania czasu istnia� na Ziemi olbrzymi superkontynent. Austriacki geolog Edward Suess nada� temu prehi- storycznemu, od dawna ju� nie istniej�cemu kontynen- towi, na kt�rym by� mo�e po raz pierwszy w historii Ziemi rozwin�o si� �ycie, nazw� �Gondwana". Dwaj wybitni badacze: austriacki geofizyk Alfred Wegener i jego ameryka�ski �odpowiednik", F.B.Tay- lor, prowadz�c zupe�nie niezale�nie swoje dociekania, przedstawili w roku 1924 hipotez� dryfowania konty- nent�w. Zgodnie z t� teori�, w ci�gu wielu tysi�cleci ten nieprawdopodobnie wielki superkontynent sto- pniowo rozpada� si�, a jego fragmenty dryfowa�y, by osi�gn�� po�o�enie, kt�re obecnie zajmuj� znane nam kontynenty. Wegener uwa�a, i� w zamierzch�ych cza- sach ery paleozoicznej kontynent Gondwany istnia� wci�� w stanie nienaruszonym. By�o to oko�o trzystu milion�w lat temu; mniej wi�cej w tym w�a�nie czasie pocz�tkowe, jednokom�rkowe formy �ycia przekszta�- ci�y si� w trakcie ewoluqi w pierwsze kr�gowce. Jed- nak Gondwana zacz�a rozpada� si� w ci�gu nast�pu- j�cej po paleozoiku ery mezozoicznej. By�o to oko�o stu trzydziestu pi�ciu milion�w lat temu, gdy na Ziemi panowa�y olbrzymie dinozaury. Naukowcy przypusz- czaj�, �e prakontynent Gondwany zosta� rozsadzony przez po��czenie si�y od�rodkowej oraz si� p�ywowych. Wniosek z tej teorii g�osi, i� cz�ci Gondwany wielko- �ci obecnych kontynent�w osi�gn�y niemal swoj� obe- cn� pozycj� w czasie pleistocenu, oko�o miliona lat przed nasz� er�, gdy rodzaj ludzki rozwin�� si� w�a�- nie z ga��zi ewolucyjnej ssak�w naczelnych. Do tego punktu docieraj� naukowcy. Jednak adepci okultyzmu przenikn�li pe�ny cykl rozwoju Gondwany. Zgodnie z ich doktrynami, w niezmiernie odleg�ej przysz�o�ci, gdy nadejdzie koniec istnienia ludzko�ci na ogarni�tej kosmicznym ch�odem Ziemi, kontynenty spotkaj� si� ponownie i olbrzymi superkontynent Gondwany zdo- minuje nasz� planet� u zmierzchu czas�w, podobnie, jak by�o to u ich zarania. Doktryn� t� przedstawili tacy adepci okultyzmu, jak: Pierson Banning, Wind Ande- rson, zwolennicy filozofii kosmosu, a tak�e John Bal- lou Newbrough. Wszystko to zosta�o zapisane w ksi��ce pod tytu�em �Oahspe". Teoria ta natchn�a kalifornijskiego tw�rc� fantasy i poet�, Clarka Ashtona Smitha, do napisania opowie- �ci o Ostatnim Kontynencie Zothique. R�wnie� wspa- nia�y autor science fiction A. E. van Vogt umiejscowi� akcj� swojej jedynej ksi��ki fantasy, �Ksi�gi Ptaha", na superkontynencie przysz�o�ci, zwanym Gondwana. Historia, kt�r� opowiem, dzieje si� na Gondwanie w czasie Eonu Spadaj�cego Ksi�yca, mniej wi�cej sie- demset milion�w lat od chwili obecnej. Ziemia wci�� istnieje w tych czasach, ale nie jest to Ziemia, do kt�rej przywykli�my. Powsta�y i przemin�y nowe, nie znane nam narody i przedziwne imperia. Wojny przysz�o�ci, prowadzone przy u�yciu niewyobra�alnych dla nas rodzaj�w uzbrojenia, wielekro� smaga�y Ziemi� ogni- stymi biczami. Olbrzymie oceany zmieni�y po�o�enie wraz ze zbli�aniem si� do siebie kontynent�w. Znik- n�y ca�e wyspy, za� dawne, zaginione kontynenty z zamierzch�ych czas�w m�odo�ci Ziemi wy�oni�y si� z g��bin zapomnienia. Superkontynent Gondwany po- krywa w tych czasach niemal pi��set dwadzie�cia ty- si�cy kilometr�w kwadratowych powierzchni planety; istnieje jeden tylko, gigantyczny ocean. Powsta�y nowe formy �ycia. Staro�ytne podgatunki istot �ywych, takie jak g�rskie gnomy czy wodniki, odrodzi�y si� z genetycznego �pod�o�a ewolucji. Stwo- rzy�a ona r�wnie� ca�kowicie nowe gatunki: Kar��w �mierci, straszliwych Addank�w, P�ludzi z Thaad, a tak�e ornithohippusy. Wi�kszo�� znanych nam ga- tunk�w, w tym tak�e gatunek ludzki, zmieni�o si� nie do poznania. D�ugi romans cywilizacji z naukami �cis�ymi zna- laz� sw�j koniec w ruinach prze�wietnego pa�stwa Vandelex. W zamian za to powsta�y nowe nauki sto- suj�ce, zamiast maszyn i prob�wek, kontrolowane fale my�lowe ludzkiego intelektu, a tak�e tajemnicz� wi- bracj� i moc M�wionego S�owa. Odrodzi�a si� magia, by rz�dzi� u zmierzchu �wiata, tak jak u zarania. Sama materia niszej planety uleg�a w tym czasie subtelnym przekszta�ceniom. Pojawi�y si� nowe formy materii i przedziwne zjawiska geologiczne: W�druj�ce G�ry, ruchome i prawdopodobnie obdarzone zdolno- �ci� odczuwania kolumny Zielonego Oparu, pag�rki z neosferycznego kryszta�u, kt�re chwytaj� i prze- kszta�caj� promieniowanie Kirliana, tajemnicze lataj�ce p�omienie, a tak�e obszar, w kt�rym kr�luje tajemnica, okre�lany mianem Wibruj�cej Krainy. A ponad tym wszystkim, panuj�c nad ca�� epok�, unosi si� gigantyczna tarcza Spadaj�cego Ksi�yca, dniem i noc� wype�niaj�c niebosk�on swym bezmia- rem. Opowie�� moja m�wi o tym, jak zupe�nie niepra- wdopodobna tr�jka bohater�w � kobieta, kt�ra ko- cha�a nadaremnie, czarownik, kt�ry kocha� jedynie wiedz� oraz wojownik, kt�ry z powodu swych gen�w nie wiedzia� czym jest mi�o�� � pokona�a Przeznacze- nie, wype�niaj�ce niebiosa ich przedziwnego �wiata, a ka�de z tej tr�jki r�wnocze�nie wygra�o i przegra�o swe �yciowe zmagania. Lin Carter Hollis, Long Island, Nowy Jork OTO S�OWA JATHABA SCHANDERZOTHA, NIEZNANEGO PROROKA, W KT�RYCH PRZEWIDZIANE ZOSTA�O NADEJ�CIE GANELONA SREBRNOW�OSEGO: i zn�w rozwiewa si� opar, kt�ry spowija� me spojrzenie, Ksi��� o Lwim Sercu! Widz� Gondwan� w nieopisanych stuleciach zamglonej przysz�o�ci, u granic czasu, gdy Ziemia nie b�dzie ju� domem Lu- dzko�ci, za� Noc Wszechpot�na ogarnie ca�y nasz �wiat i nic pr�cz gwiazd nie rozci�gnie ju� nad nim swego panowania. Za� pierwszy Znak Przeznaczenia ujrzycie w niebiosach, bowiem sp�jrzcie: oto Ksi�yc spada, spada w d� z przestworu, tak jakby D�o� Wszechmocnego Galendila, d�wigaj�ca dot�d sklepie- nie, zachwia�a si� pod ci�arem... i ujrz� w �w czas wszystkie krainy Cz�owieka; co nie b�dzie jako inni ludzie; Cz�owieka zes�anego z mocy Galendila, by zmaga� si� ze Spadaj�cym Ksi�ycem, by szuka� ra- tunku przed wisz�cym nad wami mieczem Przezna- czenia... jak powiedziane jest: �poznacie go po barwie jego w�os�w, po mocy jego cia�a i serca"... albowiem nie b�dzie on podobny zwyk�ym ludziom. Przyb�dzie tak, jak przybywali Wielcy Oswobodziciele z przesz�o- �ci, by walczy�, zdobywa� i odnawia� �wiat, a jego ciemne brwi spoczywa� b�d�, niczym pe�ne majestatu ptaki, na Znaku Feniksa, wieczystym emblemacie Od- rodzenia... Biada mi! Stary ju� jestem i m�j wzrok zm�ci�a na powr�t mg�a. Nie b�dzie mi dane ujrze� ko�ca opo- wie�ci. Zosta�o to zapisane w OTH KANGMIR, Ksi�dze Nieprzemijaj�cej. 1 GANELON SREBRNOW�OSY wy�oni� si� z mg�y tajemnicy i przemin�� w le- gend�. Nikt ze �miertelnych nie wie, sk�d przyby� ani te� dok�d si� uda�. Nie wiemy o nim nic, pr�cz tej opowie�ci o wielkich czynach i tajemnych pu�apkach w odleg�ych krainach Pot�nej Gondwany. Wie�� g�o- si, i� to w�a�nie on, Ganelon, sprawi� ten najwspanial- szy z cud�w �wiata... �e pod�wign�� Spadaj�cy Ksi�yc na swych szerokich ramionach... �e rozszczepi� go a� do przej�tego ch�odem serca swym mocarnym ostrzem... Lecz k�amliw� jest ta wie��, bowiem nie on, lecz kto� inny zosta� zbawc� �wiata. Tylko ja posiad- �em wiedz� o tym, co naprawd� si� zdarzy�o, a tak�e o wielu innych rzeczach. Bowiem by�em tam od po- cz�tku do ko�ca. S�uchajcie mnie, a opowiem wam wie�� prawdziw�... Zastawili na niego pu�apk�, gdy przybywa� o za- chodzie s�o�ca poprzez prze��cz w G�rach Kobold�w. By�o ich siedemnastu, obleczonych od st�p do g��w w kolczugi i zakutych w zbroje, z�o�one z bransolet z czarnego, nieprzenikliwego szk�a. Ukryli swe twarze przed wzrokiem ludzi pod ��tymi, porcelanowymi maskami diab��w, takimi, jakich u�ywaj� Ludzie-Smo- ki z Tarath Amberzool, by odstraszy� fanatycznych akolit�w Ksi�yca. Porozumiewali si� gro�nymi wark- ni�ciami, skowytali w bojowej furii i �ypali oczyma spod masek wykrzywionych w przera�aj�cym gryma- sie, okolonych ta�cz�cymi przy ka�dym ruchu, l�ni�- cymi pi�ropuszami o barwie hebanu. Przez ca�y dzie� czekali, le��c, na jego przybycie. Zasadzka by�a dok�adnie zaplanowana. Musia� przej�� przez prze��cz, by przyby� do dziedziny Karchoy; w przeciwnym wypadku by�by zmuszony wywalczy� sobie przej�cie przez tereny Ma�ych Ludzi z G�r, kt�- rych cia�o jest twarde jak krzemie� i kt�rych mo�na zabi� jedynie za pomoc� ognia. Za� ilo�� oczekuj�cych na niego wojownik�w wyliczono po mistrzowsku. Al- bowiem ten, kt�rego zamierzali zabi�, mocny by� w or�nym zmaganiu; doprawdy, nie zbywa�o mu na waleczno�ci. Gdyby by�o ich sze�ciu lub siedmiu, m�- g�by wyr�ba� sobie w�r�d nich krwaw� �cie�k�. Jednak tylko b�g by�by zdolny walczy� i zwyci�y� siedemnastu doskonale uzbrojonych wojownik�w. Za� Mistrz powiedzia� im, �e on nie jest bogiem. Przyczaili si� wi�c, gotowi do skoku, skryci w cie-< niu skalnej �ciany, wyznaczaj�cej koniec drogi, kt�ra wiod�a z Szarego Pustkowia ku posiad�o�ci Karchoy. Czekali tu ca�y dzie�, byli wi�c znu�eni i niecierpliwi, ��dni poczu� w nozdrzach zapach �wie�ej krwi. Pierwszy dojrza� go Phay, osiemnasty z nich, a za- razem kapitan ca�ej dru�yny. Le�a� skryty na szczycie strzelistej g�ry, m�g� zatem trzyma� wart� i ostrzec pozosta�ych, gdy cz�owiek, kt�rego zamierzali zabi�, znajdzie si� w pobli�u. Phay by� r�wnie� znu�ony � mia� za sob� d�ugi i gor�cy dzie�. Nie zasn�� jednak i gdy zbli�a� si� wiecz�r, na d�ugiej, bia�ej drodze pro- wadz�cej z posiad�o�ci Kr�lowej Szkar�atnej Magii ku ziemi Zelobiona, ujrza� cz�owieka wyje�d�aj�cego z p�mroku pustyni. Za pomoc� umieszczonego na nadgarstku zwier- ciad�a Phay przekaza� informacj� swoim ludziom, obo- zuj�cym poni�ej. A gdy to uczyni�, u�miechn�� si� tak, jak u�miecha si� wilk: bez rado�ci unosz�c spieczone wargi i ods�aniaj�c z�by. Prawdopodobnie to nie on sam zabije tego cz�owieka, ale b�dzie widzia�, jak za- bijaj� go inni. Siedemnastu wojownik�w bezg�o�nie wsta�o na no- gi, rozprostowuj�c obola�e i znu�one ko�ci, szykuj�c uzbrojenie do walki. Ich ��dza krwi ros�a z ka�d� chwil�. Wielki Mag, w�adca Karchoy, uzbroi� ich na- le�ycie: w �ywe, samozapl�tuj�ce si� sznury, lataj�ce sztylety z zatrutego szk�a, elektryczne w��cznie. Cze- kaj�c na przybycie swej ofiary, �miali si� i wymieniali grubia�skie �arty, pokazuj�c za pomoc� szkaradnych gest�w, co z nim zrobi�, gdy b�dzie ju� na ich �asce i nie�asce. Nie spodziewali si� oczywi�cie �adnych k�opot�w. �aden cz�owiek, kt�ry przeby� tysi�cmilowe pustacie Szarych Pustkowi Yan Kor nie mo�e mie� w sobie du- �o si� witalnych. Walka b�dzie kr�tka, �atwa i szybko si� sko�czy � my�leli, szczerz�c z�by w u�miechu. Tak rzeczywi�cie by�o. Ale nie w spos�b, w jaki so- bie to wyobra�ali... P�nagi olbrzym o ciemnobr�zowym ciele, dosiada- j�cy �nie�nobia�ego rumaka, dotar� do pocz�tku prze- oczy, gdzie Dwa Filary Skalnej Twarzy wyznacza�y granic� w�o�ci Zelobiona. Wygl�da� dok�adnie tak, jak przewidzia� Mag. Jednak sam widok przeciwnika zmrozi� krew w ich �y�ach. S�dz�c po jego g�owie, ramionach i g�rnej cz�ci klatki piersiowej, by� wy�szy i pot�niejszy od wszy- stkich �miertelnik�w, kt�rych zdarzy�o im si� widzie�. Jego obna�one cia�o zdawa�o si� powi�ksza� z ka�d� chwil�, a pod sk�r� falowa�y pot�ne musku�y. Szero- ka jak u wspania�ego lwa klatka piersiowa by�a ni- czym symbol si�y. Mi�nie i �ci�gna jak stalowe liny prze�lizgiwa�y si� pod sk�r� jego szerokich ramion i mocarnych r�k. Pocz�wszy od smuk�ej talii i w�skich bioder, jego tors rozszerza� si� niczym stoj�ca na czub- ku piramida. Witalno�� a� iskrzy�a si� wok� niego, tworz�c dotykaln� niemal aur� si�y. Jego uzbrojenie stanowi� wielki bu�at, przewieszony przez rami� i dodatkowo przymocowany metalowymi pier�cieniami do sk�rzanych pas�w, krzy�uj�cych si� na �rodku pot�nej piersi wojownika. Jego str�j sk�ada� si� jedynie z tych w�a�nie pas�w, kr�tkiego kiltu z purpurowego materia�u oraz ci�kich bucior�w po- krytych gi�tk� stal�. Wy�oni� si� z p�mroku niczym jaki� barbarzy�ski b�g i cz�owiecze�stwo w ka�dym z nich zadr�a�o przed jego pot�g�. Ale to przede wszystkim jego twarz przyku�a ich pe�ne fascynacji spojrzenia. By�a bowiem niczym gro�na, beznami�tna maska z ciemnego br�zu, o kwa- dratowych, pozbawionych zarostu szcz�kach. Magne- tyczne oczy pe�ne bia�ej pasji b�yszcza�y pod czarnymi brwiami, tworz�c zaskakuj�cy kontrast z niepra- wdopodobn�, b�yszcz�c� czupryn� o intensywnej bar- wie srebra, kt�ra opada�a kaskad� na jego ramiona; od niej w�a�nie wojownik wzi�� sw�j przydomek. M�wi si� zwykle o �srebrzystych" w�osach starszych, posi- wia�ych ludzi, ale jest to jedynie poetycka metafora. Jednak to nie by�y zwyk�e ludzkie w�osy, lecz unosz�- cy si� w powietrzu sztandar z wiruj�cych metalowych nici, kt�re iskrzy�y si� i rozb�yskiwa�y ogni�cie niczym kryszta�, gdy pada�y na nie purpurowe promienie za- chodz�cego s�o�ca. Ponad jego brwiami widnia�, wymalowany lub wy- tatuowany, emblemat srebrzystego feniksa, unosz�ce- go si� z ognistego gniazda. Nawet daleko na po�udniu, w Krainie Wielkiej Kamiennej Twarzy, znany by� ten emblemat Bog�w Czasu, spe�niaj�cy rol� talizmanu. Byli przygotowani na jego przybycie i zaatakowali niczym b�yskawice ju� w pierwszej chwili, gdy pojawi� si� pomi�dzy Filarami. Jednak on zareagowa� jeszcze szybciej. Ju� w momencie, gdy d�gali swymi elektry- cznymi w��czniami w miejsce na siodle wierzchowca, na kt�rym przed chwil� jecha�, zd��y� zeskoczy� i znale�� si� w�r�d nich. Wy�oni� si� za ich plecami niczym ciemnobr�zowa zjawa, a jego zaci�ni�te pi�ci uderza�y b�yskawicznie, z wyra�nie s�yszalnym, g�u- chym odg�osem. Jego r�ce, obleczone w r�kawice i owini�te tward� sk�r� by�y w nich jak szybko pra- cuj�ce m�oty. Z ka�dym ich uderzeniem p�ka�a czyja� szcz�ka, w skrwawionych szcz�tkach ust chrz�ci�y wybijane z�by, porcelanowe maski rozpryskiwa�y si� i spada�y, za� j�cz�ce postacie o czerwonych od krwi obliczach schodzi�y z pola walki, potykaj�c si� i doty- kaj�c z niedowierzaniem resztek w�asnych twarzy. Warcz�c i parskaj�c niczym rozw�cieczone koty uformowali ko�o o pustym wn�trzu, w kt�rego �rodku znalaz� si� gigant o br�zowej sk�rze, po czym r�wno- cze�nie d�gn�li go elektrycznymi w��czniami, teraz ju� energetycznie aktywnymi. D�ugie, niebieskie iskry energii wystrzeli�y, trzeszcz�c, z buzuj�cych od si�y krystalicznych ostrzy. Ka�de d�gni�cie tak� w��czni� mo�e przepali� ludzkie cia�o, parali�uj�c je niezno�- nym, agonalnym b�lem przeci��onych zako�cze� ner- wowych. Nawet przelotne dotkni�cie iskr� je6t w sta- nie sparali�owa� cz�owieka, powoduj�c i� b�dzie m��- ci� ziemi� r�kami i nogami w galwanicznych konwul- sjach, a jego m�zg spowije czerwona mg�a straszliwe- go b�lu. Jednak ju� w chwili, gdy uderzali, on zdoby� si� na jeszcze szybsz� odpowied�. Dalekim chwytem swej mocarnej r�ki z�apa� i wy- rwa� bro� z d�oni m�czyzny, kt�ry dzier�y� w��czni� z przemo�n�, zda�oby si�, si��. W nast�pnym u�amku sekundy odwr�ci� bro� i gdy �o�nierz gapi� si� z nie- dowierzaniem na sw� pust� teraz r�k�, poprzez w�sk� szczelin� mi�dzy obr�czami szklanej zbroi zatopi� po- �yskliwe ostrze w brzuchu jej w�a�ciciela. Pchni�cie � sparowanie � zn�w pchni�cie. Jeden z �o�nierzy upad� z wrzaskiem na ziemi�, gdy kleiste jelita wyla�y si� z otwartej rany, wyci�tej w mi�niach jego brzucha uderzeniem w��czni na odlew. Inny za- wy� niczym torturowany wilko�ak, gdy skwiercz�ce, gor�ce ostrze przedar�o si� przez musku�y jego barku, parali�uj�c ca�e rami� od nadgarstka po szyj�. Kolejny osun�� si� z czarnym, dymi�cym otworem w miejscu, gdzie jeszcze przed chwil� by�o oko. Mdl�cy zapach spalonego ludzkiego mi�sa atakowa� ich drgaj�ce nozdrza. Nie rozlega� si� teraz �aden d�wi�k opr�cz zgrzytu i szurania sk�rzanych but�w na suchym, krystalicznym piasku, a tak�e pomruk�w i sapania wyczerpanych ludzi, gdy reszta oddzia�u de- speracko zmaga�a si� ze srebrzystym olbrzymem, kt�- ry wy�oni� si� z nieznanych krain, by posia� w�r�d nich �mier� i zniszczenie. Wydarzenia potoczy�y si� tak szybko, �e �o�nierze nie mieli czasu, by wprowadzi� do akcji swe �ywe sznury, kt�re mog�yby sp�ta� Ganelona. Tak�e ich szklane no�e spa�y w wisz�cych u pas�w futera�ach. Po czterech sekundach od rozpocz�cia walki przy �yciu pozosta�o jeszcze dziesi�ciu �o�nierzy. Ich w��- cznie r�wnocze�nie uderzy�y w niego niczym jedna, l�ni�ca, zgniataj�ca go �ciana. Zmi�t� je wszystkie na bok, u�ywaj�c zabranej jednemu z �o�nierzy w��czni jako maczugi, a potem odskoczy� w ty�, poza zasi�g ich cios�w. Po chwili znalaz� si� przy urwistej �cianie, na kt�rej w �ywej, twardej skale wyci�ta zosta�a przed dwoma milionami lat olbrzymia Twarz. Dzia�o si� to za czas�w panowania W�adc�w Ptelijskich, gdy zeloci Czarnej Enigmy zmagali si� z armi� Czerwonego Obe- lisku w czasie stulecia �wi�tej Wojny. Po chropowatej skalnej �cianie wspi�� si� szybko do wyst�pu kilkana�cie metr�w ponad powierzchni� pia- sku. Wpad� mu w oko znajduj�cy si� tam g�az z czar- nego, �upkowatego gnejsu. Mia� obw�d nie mniejszy ni� beczka i by� ci�szy od dw�ch martwych ludzi, ale olbrzym zamkn�� go w swych pot�nych ramio- nach i wyrwa� z pod�o�a skalnego z zadziwiaj�c� �a- two�ci�. Dziesi�ciu �o�nierzy, kt�rzy zgromadzili si�, by za- atakowa� wyst�p skalny, cofn�o si�, gdy ich przeciw- nik d�wign�� g�az wysoko ponad sw� g�ow� otoczon� srebrzystym ob�okiem i cisn�� prosto na nich. G�az ze �wistem przeci�� powietrze i rozbi� si� w miejscu gdzie stali, �ami�c jednemu z nich kr�gos�up, roz�upu- j�c czaszk� drugiego i mia�d��c nogi trzeciego z nich. Zanim zdo�ali otrz�sn�� si� z szoku i przegrupowa� si�y, skoczy� na nich z kraw�dzi skalnego uskoku, ni- czym atakuj�cy tygrys z antycznego mitu. Chwy- ta� zaskoczonych ludzi, unosi� nad ziemi� i rzuca� ich na siebie nawzajem tak, jakby byli s�omianymi marionetkami. Jego r�ce, uderzaj�ce pi�ciami lub chwytaj�ce ich, a� migota�y w b�yskawicznych ru- chach, b�d�c teraz jedynie br�zowymi, rozedrga- nymi cieniami. Ka�dy taki cie� pozostawia� w�r�d nich krwistoczerwon� groz� zniszczenia. Rami� jednego z �o�nierzy zosta�o niemal wyrwane ze stawu. Uderzenie otwart� d�oni� roztrzaska�o skro� innego, niczym skorupk� jajka. Trzeci run�� na ziemi�, dusz�c si� od swej w�asnej, ciep�ej krwi, gdy tn�ce uderzenie kantem d�oni olbrzyma zmia�d�y�o mu krta�. Jeden z �o�nierzy, wyprowadziwszy niskie uderze- nie w nogi Ganelona trzeszcz�c� od energii w��czni�, straci� r�wnowag� na sypkim piasku i upad� na kola- na. W u�amku sekundy olbrzym znalaz� si� nad nim. Nieprawdopodobnie silne d�onie niczym stalowe szcz�ki imad�a zamkn�y si� na jego kostkach w bez- litosnym u�cisku; a� zaskrzecza� z przera�enia, gdy d�onie te rozko�ysa�y go w powietrzu i zakr�ci�y nim wok� niczym �yw� maczug�. Roztrzaska� si� na in- nych �o�nierzach, powalaj�c ich na ziemi�. Jeden z �o�nierzy, kt�rego w��cznia zosta�a strza- skana i odrzucona na bok, dobywa� w�a�nie z ochron- nego futera�u swego lataj�cego sztyletu, gdy uderzy�o we� rozp�dzone cia�o kolegi, powalaj�c go twarz� w piasek. Kln�c i z�orzecz�c podni�s� si� na kolana... A potem jego twarz pokry�a woskowa blado��. Ostrze z zatrutego szk�a wbi�o mu si� w udo i bezsilnie ob- serwowa�, jak purpurowy p�yn rozprzestrzenia si� wo- k�, wyp�ywaj�c poprzez �y�y i arterie; po chwili ca�a noga, od biodra a� po palce, by�a ju� martwa. Powoli usiad� na piasku, obliza� wargi i trwa� tak, z oczyma utkwionymi w nico��, dop�ki nie zabra�a go �mier�. Walka sko�czy�a si� zaledwie kilka chwil po jej roz- pocz�ciu. Olbrzym pochyli� si� i wytar� do sucha swe d�onie mokre od krwi w krystalicznie czystym piasku. Potem wyprostowa� si� i rozejrza�, obserwuj�c rozpo- �cieraj�c� si� wok� scen� nieprawdopodobnej rzezi. Wsz�dzie le�eli ludzie, pokaleczeni, poszarpani i j�- cz�cy lub pogruchotani, po�amani i martwi. Krystali- cznie czysty piasek, kt�ry par� chwil wcze�niej szepta� pod delikatnym tchnieniem czystej, nocnej bryzy znad Zatoki Z�otego Smoka, by� teraz zbrukany, usiany ob- ficie �wie�ymi plamami ciep�ej jeszcze krwi. Siedemnastu ludzi zastawi�o na niego pu�apk�, gdy przeje�d�a� mi�dzy Dwoma Filarami do Krainy Wiel- kiej Kamiennej Twarzy. Siedemnastu okaleczonych lub martwych le�a�o teraz albo grzeba�o si� niezdarnie w przesi�kni�tej krwi� ziemi. Nieprawda � szesnastu. Bowiem jeden z �o�nierzy pozosta� nietkni�ty, przypad�szy do powierzchni ska�y. Olbrzym podszed� do niego i popatrzy� z bliska na jego blad� ze strachu twarz, po kt�rej �cieka�y krople potu, spojrza� w oczy, z kt�rych wyczyta� nagie, po- zbawione jakiejkolwiek maski przera�enie. � Hej, ty! � chrz�kn�� do niego olbrzym g��bokim basem. � B�dziesz przemawia� do ludzi przy bra- mach. Zobacz� si� z twoim Magiem czy chce tego, czy nie. Ruszaj! Wezwa� swego bia�ego ornithohippusa, gwi�d��c do� wysokim tonem i zwierz� przyby�o do niego, a je- go g�adkie pi�ra �wieci�y w ciemno�ci niczym srebr- nobia�a tarcza Ksi�yca. Pog�aska� twardy, rogowy, pa- puzio zagi�ty dzi�b zwierz�cia; potem odpl�ta� wodze, kt�rymi kierowa� ornitopterem i zwi�za� je, tworz�c co� w rodzaju lassa z p�tl� zaciskow� wok� szyi wzi�tego do niewoli �o�nierza. Dosiad� wierzchowca i ruszyli w dolin� � milcz�cy �o�nierz bieg� przodem po drodze prowadz�cej do bram miasta ciemnych zig- gurat�w i ��tych, porcelanowych pag�d, miasta Kar- choy, gdzie rz�dzi� Zelobion Mag. Za� wysoko nad nimi, na g�rskiej grani, z kt�rej w przera�eniu i grozie obserwowa� zag�ad� oddzia�u, siedzia� skulony osiemnasty �o�nierz, Phay, obejmuj�c ch�odnymi ramionami swe dr��ce ze strachu kolana. Od czasu do czasu si�ga� do swej szyi i �arliwie �ciska� l�ni�c� figurk� niebieskiego fetysza z porcelany, wi- sz�c� na sk�rzanym rzemyku, mamrocz�c chaotycznie histeryczne mod�y do swych bog�w. S�u�y� swojemu panu, Magowi Karchoy ju� dwadzie�cia lat, w trakcie kt�rych widzia� wiele bitew, rozlewu krwi, �upienia zdobytych miast, zasadzek i rzezi. Nigdy jednak nie widzia� czego� takiego, jak owa tygrysia, nadludzka dziko�� olbrzyma o ciemnobr�zowej sk�rze, kt�ry przyby� z Szarych Pustkowi. Bez w�tpienia Phay m�g�by ju� nie boj�c si� o swe bezpiecze�stwo zej�� na d�; jednak wci�� trwa�, przy- wieraj�c do szczytu urwiska skalnego, dr��c, na wp� oszala�y z przera�enia i odrazy. Od czasu do czasu zaciska� wargi i spluwa�, jakby mia� nadziej�, �e uda mu si� zwymiotowa� wspomnienie tego, co ujrza�. Sk�pane w czerwieni s�o�ce powoli pogr��a�o si� w purpurowym �o�u z roz�arzonych w�gli, kt�re roz- ci�ga�o si� na zachodnim niebosk�onie. Spadaj�cy Ksi�yc wznosi� si� ponad horyzontem g�rskich szczyt�w i grani. Olbrzymi �uk jego tarczy rozci�ga� si� niemal po obu stronach horyzontu, za� z jego powolnym wznoszeniem si� pogr��ony w cie- niu �wiat rozb�yskiwa� blad� purpur� niby-�witu... bo w tym �wiecie przysz�o�ci noc ju� nie istnia�a. I tak Ganelon Srebrnow�osy przyby� do miasta Ze- lobiona Maga. Ganelon Srebrnow�osy... cz�owiek stwo- rzony przez Bog�w Czasu. 2 ZELOBION MAG w tym samym czasie Zelobion Mag, W�adca Kar- choy, adept Szko�y Magii Fonematycznej, znajdowa� si� w przylegaj�cym do swoich laboratori�w pomiesz- czeniu o �cianach wy�o�onych o�owiem, prowadz�c wa�ne badania. Pomieszczenie to, wykute bezpo�rednio w skalnym pod�o�u dziesi�� metr�w pod powierzchni� ziemi, na kt�rej le�a�o Karchoy, by�o jego komnat� s�ownikow�. Pokryte o�owiem �ciany by�y specjalnie ukszta�towane w celu osi�gni�cia doskona�ej akustyki dla badania no- wych fonetycznych kombinacji i syntez. Dzi� Mag przygotowywa� do wypr�bowania Wypowied� Mole- kularnego Rozpadu. Mag, kt�ry by� nie ca�kiem cz�owiekiem, wygl�da� majestatycznie z racji swej szczup�o�ci i wysokiego wzrostu. Jego g�sta, zielona broda o barwie wodo- rost�w i symetryczne rz�dy szczelin po obu stronach krtani pod �ukiem �uchwowym wskazywa�y na to, i� ma quasi-akwatycznych przodk�w. Rzeczywi�cie, by� on owocem przypadkowego zwi�zku pomi�dzy wodn� rusa�k� zwan� Meluzynet� a mistrzem z pery- patetycznej Szko�y �ywio��w (po nim w�a�nie Zelo- bion odziedziczy� panowanie nad kilkoma bardzo u�y- tecznymi Sylfami i jedn� raczej niech�tn� do wsp�- pracy Salamandr�). Teraz, obleczony w ci�kie szaty z niezniszczalnego szk�a kompozytowego, ukryty za mask� z nieprze- nikliwego metalu, Zelobion kierowa� swe magiczne si- �y przeciwko sze�cianowi z litego kryszta�u, spoczy- waj�cemu na niewielkim piedestale z antyentropijnego ixium po drugiej stronie pomieszczenia s�ownikowego. Zelobion od�piewywa� w�a�nie z�o�ona^ wielosyla- bow� Wypowied� skierowan� przeciwko krystaliczne- mu blokowi, zwracaj�c wielk� uwag� na to, by dosko- na�e nastrojenie, ton i czas trwania ka�dej nuty odpo- wiada�y zmiennej rytmice wypowiadanych sylab. W�a�nie wtedy rozleg� si� og�uszaj�cy trzask, kt�ry wstrz�sn�� ca�ym pomieszczeniem. Sze�cian z kryszta- �u pokry�a nagle sie� zygzakowatych, czarnych linii, tworz�c dwadzie�cia g��bokich szczelin. Jednak tylko niewielka cz�� bloku uleg�a zniszczeniu na skutek uderzenia Wypowiedzi�. Roztrzaskana cz�� wype�ni- �a powietrze mg�� b�yszcz�cego, krystalicznego py�u. Zelobion westchn�� ze znu�eniem i zdj�� mask�. Ju� po raz trzydziesty w bie��cym stuleciu podj�� pr�b� opanowania tej szczeg�lnie z�o�onej i trudnej sekwencji fonem�w. U�yta w�a�ciwie, Wypowied� ta powinna by�a obudzi� napi�cia, ukryte w oscylacyjnej strukturze kryszta�u � napi�cia, dzia�aj�c na siebie, powinny z si�� wulkanu rozsadzi� molekularne po��- czenia cz�stek elementarnych, likwiduj�c scalaj�ce je si�y. Lity blok kryszta�u winien ulotni� si� z og�usza- j�cym hukiem i w o�lepiaj�cym blasku, towarzysz�- cym jego rozpadowi w eksplozji roz�arzonej pary. Nic takiego nie zasz�o, a zatem po raz kolejny eks- peryment spali� na panewce. W centralnej sali swego laboratorium Zelobion do- wiedzia� si� o swym kolejnym niepowodzeniu. Wyko- nana w czerwonym kamieniu rze�ba kariatydy, prawa z dw�ch wspieraj�cych kamienne wej�cie do sali, prze- m�wi�a do niego swym bezbarwnym, chrapliwym, dra�ni�cym i nieharmonijnym g�osem: � Panie, Konstrukt zwany Srebrnow�osym dotar� w�a�nie do bram miasta i domaga si�, by go wpu�ci�. (Nale�y wyja�ni�, �e wewn�trz kamiennego cia�a kariatydy zainstalowany zosta� �ywy krystaloid. Po- mi�dzy ka�d� z siedmiuset takich kariatyd, rozrzuco- nych po ca�ym mie�cie Karchoy, a wszystkimi pozo- sta�ymi, istnia�o co� w rodzaju rezonansu opartego na wsp�odczuciu; dotyczy�o to r�wnie� dw�ch czerwo- nych tytan�w, wspieraj�cych �ukowo sklepion� bram� miasta, a zatem Zelobion m�g� dysponowa� natych- miastow� wiedz� praktycznie o wszystkim, co dzia�o si� w jego grodzie). Zelobion Mag, w�adca Karchoy, przez kilka sekund kl�� z podziwu godn� bieg�o�ci� j�zykow� i wy- obra�ni�, dotycz�c� anatomicznych szczeg��w, zanim ugi�� si� pod brzemieniem oczywistej konieczno�ci i rozkaza�, by intruzowi pozwolono wjecha� do mia- sta. Odprawiaj�c swe rutynowe obrz�dki pomy�la� z gorycz�, �e jak dot�d, jest to wyj�tkowo pechowy wiecz�r. Olbrzymi hali pa�acu zosta� zbudowany po to, by wywiera� wra�enie na przybyszach i zadziwia� ich swym ogromem. Wyrze�bione w kamieniu giganty podpiera�y znajduj�c� si� na wysoko�ci oko�o czter- dziestu metr�w ponad marmurow� posadzk� kopu�� z bia�ego szk�a, przez kt�r� wlewa�y si� strumieniem promienie Spadaj�cego Ksi�yca, rozja�niaj�c ca�y hali blaskiem przypominaj�cym �wiat�o s�oneczne w po- �udnie. Zadziwiaj�ce dzie�a sztuki, umieszczone w ni- szach wzd�u� centralnego pasa�u o�lepia�y przyby- sza, migocz�c, b�yszcz�c i pulsuj�c. Replika s�ynnego Czerwonego Obelisku Thoha roi�a si� od z�owiesz- czych, dra�ni�cych zmys�y p�omyk�w. Wysoka na trzy i p� metra, znakomicie wyrze�biona z wiel- kiego przedniego k�a jeszcze bardziej gigantycznego wodnego potwora, statua herosa Azgelasgusa przed- stawia�a go podczas mocowania si� z Bia�ym Gryfo- nem, kt�rego pokonanie stanowi�o �sm� Prac� bo- hatera. Kryszta�owa rze�ba o wysoko�ci zaledwie czterdziestu pi�ciu centymetr�w przedstawia�a w spos�b osza�amiaj�co dok�adny, z mikroskopij- nymi detalami upadek tysi�ca demon�w Herezji Ge- reshonit�w. Najs�ynniejszy obraz minionych dzie- wi�ciu milion�w lat, �Triumf Madhrene" p�dzla Fo- resco, b�yszcza� w alabastrowej oprawie, roztaczaj�c o�lepiaj�c� gam� kolor�w (w tym trzy odcienie: per- �owy, pastelowy i alizarynowy, kt�re potem ju� nie istnia�y w widmie widzialnego �wiat�a). Ganelon Srebrnow�osy, krocz�c przez rozbrzmiewa- j�cy echem hali, nie po�wi�ci� nawet przelotnego spoj- rzenia kt�remukolwiek z tych cud�w. Podszed� do st�p dziewi�ciostopniowego podn�ka tronu, na kt�- rym, ca�y w srebrze, spoczywa� Mag, W�adca Karchoy, ustrojony w migotliwe klejnoty. � Ty jeste� Ganelon, zwany Srebrnow�osym � za- uwa�y� Zelobion ponuro. � Mia�em nadziej�, �e tu nie przyb�dziesz. � Dlaczego nas�a�e� na mnie swoich wojownik�w, gdy wkracza�em do krainy Wielkiej Kamiennej Twa- rzy? � spyta� gro�nie olbrzym. Zelobion osadzi� go niech�tnym spojrzeniem, po czym westchn��. � Zosta�em ostrze�ony o twoim przyj�ciu przez Sylfa, kt�ry przysi�g� mi s�u�y� � odpar� bez �adnych przeprosin. � Za po�rednictwem entropospeksji wiem to i owo o �miesznym celu, kt�ry sobie postawi�e�, i nie �ycz� sobie mie� cokolwiek wsp�lnego z t� nie- dorzeczn� donkiszoteri�. Mia�em nadziej�, �e uda mi si� zniech�ci� ci� na samym wst�pie. Rzeczywi�cie, za- stawi�em pu�apk�, kt�ra, jak wnioskuj�, ca�kowicie za- wiod�a. Jednak je�li naprawd� wykonanie tego zadania zosta�o ci nakazane przez Bog�w Czasu, dowodem te- go by�aby twoja odporno�� na ciosy. Maj�c zatem do- w�d, i� tak jest w istocie, sprawdzi�em przynajmniej prawowito�� twych roszcze�. � Ach, tak... Szesnastu martwych ludzi spoczywa w cieniu Dw�ch Filar�w; mam nadziej�, �e jeste� usatysfakcjonowany swoim dowodem! � rykn�� Ga- nelon. � Bogowie Czasu na�o�yli na mnie zadanie, do kt�rego wykonania jestem zobowi�zany � zacz��. � Ksi�yc... � Wiem, wiem; mo�esz odpu�ci� sobie wyja�nie- nia � stwierdzi� Zelobion z irytacj�, niecierpliwym gestem d�oni przerywaj�c jego przemow�. � M�j do- bry cz�owieku, powszechnie wiadomo, �e Ksi�yc spada od wielu milion�w lat. Nie jestem przekonany, czy rzeczywi�cie �yjemy w Ostatnich Dniach. O ile wiem, upadek naszego satelity mo�e doskonale trwa� jeszcze wiele milion�w lat. Nawet je�li to, co bezpo- �rednio m�wi� proroctwa jest prawd�, ani moja wie- dza, ani te� twoja si�a nie zdo�aj� powstrzyma� upadku tak nieuniknionego, ani te� odsun�� Ksi�yc z jego �cie�ki. Ganelon zmarszczy� brwi i przesun�� si� nieco, za� marmurowa posadzka, kt�rej wytrzyma�o�� obliczono na wag� zwyk�ego cz�owieka, zatrzeszcza�a pod jego ci�arem. Zelobion przyjrza� si� badawczo obna�onemu olbrzymowi. Jego ajnaik czakra, Trzecie Oko astralne- go cia�a Maga, kt�rego odpowiednik na wy�szym poziomie egzystencjalnym obserwowa� w�a�nie astral- n� form� odpowiednika Ganelona na tej samej wy�szej p�aszczy�nie, otworzy�o si� i zbada�o aur� wojownika. Dzi�ki obserwacji odcieni, cyklu wibracyjnego i pr��k�w aureoli, p�cienia oraz rdzenia aury Gane- lona Mag by� w stanie odczyta� pewne nieomylne zna- ki dotycz�ce stoj�cego przed nim, milcz�cego olbrzy- ma. Okaza�o si�, �e s� one rzadko spotykane, szcze- g�lne i niezwykle interesuj�ce. Wbrew swej woli Ze- lobion poczu� pierwsze, nie�mia�e jeszcze zaburzenia aury, zwiastuj�ce atak owej fascynuj�cej i niszczyciel- skiej dziwno�ci, kt�ra jest przekle�stwem dla �cis�ego umys�u naukowca, a zarazem jego b�ogos�awie�- stwem. � Rozumiem, �e jeste� Konstruktem � stwierdzi� opryskliwie. � Kiedy wy�oni�e� si� ze swojej rasy? � Nie wy�oni�em si� z �adnej rasy. Zosta�em wy- hodowany w genetycznym laboratorium w Krypcie Ardelix, kt�ra znajduje si� u podn�y G�r Kryszta�o- wych � odpar� Ganelon. Zelobion uni�s� brwi ze zdziwienia. Dwie�cie mi- lion�w lat wcze�niej, gdy umierali Bogowie Czasu, w pewnych rejonach ziemi umie�cili ukryte krypty, w kt�rych, zamkn�li superbohater�w, dysponuj�cych niezwyk�� energi�, oczekuj�cych na swoj� godzin� � b�d�c� r�wnocze�nie godzin� pr�by dla ludzko�ci. Zgodnie z mitologi� ludu Zul-Rashemba krypty te zo- sta�y tak zaprogramowane, by otworzy� si� dok�adnie o �ci�le okre�lonej porze, w dobie kryzys�w. Krypty te stworzy�a tajemnicza p�-rasa, znana pod imieniem Bo- g�w Czasu, kt�rej �r�d�em s�awy by�a niesamowita umiej�tno�� obserwacji przysz�ych wydarze� w ich naj- drobniejszych szczeg�ach. Jednak Krypty Czasu okaza�y si� w wi�kszej cz�ci czyst� mitologi�. Jeden jedyny raz tylko jedna z nich otworzy�a si� za ludzkiej pami�ci; by�a to krypta, w kt�rej znajdowa� si� Kalidondarius, Wielki My�liciel z Aopharz. Jego wy�onienie si� z krypty, skry- tej w mulistych g��binach Morza Letryjskiego, mia�o miejsce dok�adnie w tym czasie, w kt�rym m�g� on przywr�ci� do �ycia zapomnian� niemal nauk� biono- metrii solsejsmicznej, kt�ra okaza�a si� czynnikiem naj- wy�szej wagi dla przetrwania Trzydziestego Imperium Wielkiego Velademaru. W przeciwnym wypadku zosta- �oby ono ca�kowicie zmia�d�one pod buciorami Hordy Urghaskiej, gdy tysi�c lat p�niej roznieci�a ona Zielon� D�ihad. Za� upadek Trzydziestego Imperium (wedle opinii socjometryk�w) przyni�s�by w czasach p�niejszych nieobliczalne szkody panowaniu cz�owieka na kontynencie Gondwany. Jednak�e opr�cz tego odosobnionego przypadku �adne Krypty Czasu nie otworzy�y si� nigdy � je�li inne krypty w og�le istnia�y. Za� pozosta�e fakty do- wodz�ce istnienia i dzia�alno�ci Bog�w Czasu ograni- cza�y si� jedynie do znakomicie zsynchronizowanego z wydarzeniami rodzenia si� co jaki� czas pewnych szczeg�lnych jednostek, obdarzonych niezwyk�ymi ta- lentami, starannie zaplanowanymi w ich kodzie gene- tycznym i �zasianymi" w plazmie ich zarodk�w ca�e tysi�clecia przed ich narodzinami, a potem hodowa- nymi a� do dojrza�o�ci, by wy�oni� si� z rasy macie- rzystej dok�adnie w czasie, gdy trzeba stawi� czo�o naj- istotniejszym i najtrudniejszym problemom danego stulecia; czas tego wy�aniania si� obliczono z dok�ad- no�ci�, kt�ra wydawa�a si� zaiste zadziwiaj�ca. Takim w�a�nie nadcz�owiekiem, kt�ry wy�oni� si� za spraw� Bog�w Czasu, by� na przyk�ad m�dry i utalentowany Dziewi�ty S�dzia z Trantain, kt�ry rozwi�za� Dylemat Saftylijski. Problem ten m�g� w przeciwnym wypadku usidli� i poch�on�� w szale�czej frustracji po�ow� naj- wybitniejszych intelekt�w owego czasu. Innym by� przes�awny Pluralista z Mantragonu, kt�rego na- tchnione badania ludzkiej psychologii doprowadzi�y do odkrycia nowego, dziewi�tego zmys�u. Jego udo- skonalenie przez ludzi zbieg�o si� w czasie z ekspansj� nie znanych dot�d, a wyj�tkowo z�o�liwych i �mier- ciono�nych Demon�w Mg�y z Jatheg Quool, niewy- krywalnych w �aden inny spos�b, jak w�a�nie owym dziewi�tym zmys�em, gdyby zatem nie jego odkrycie, Demony mog�yby opanowa� i ca�kowicie wyludni� Ziemi�. Do chwili obecnej pojawili si� tak�e inni wspaniali �nadludzie", kt�rymi Bogowie Czasu wzbogacili ro- dzaj ludzki. By�y to takie postacie, jak na przyk�ad wojowniczy kr�l Kelvon XXII, w�adca Czterdziestu Dziewi�ciu Miast Kraju Jamy lub Phosphotex Calgal- gandar, mesjasz, za�o�yciel religii Dwunastej Tajemni- cy z Pesh, kt�rego nauczanie tak g��boko poruszy�o pot�ny nar�d Hazyjczyk�w, i� ni mniej ni wi�cej tyl- ko siedemset trzydzie�ci jeden tysi�cy genialnych po- et�w czerpa�o inspiracj� do dzie� swego �ycia z g��- bokich rozwa�a� teologicznych zawartych w jego po- wszechnie czczonym pi�mie �Wyzwolenie My�li". Te w�a�nie refleksje przemyka�y b�yskawicznie przez dobrze wyposa�ony w znajomo�� fakt�w umys� Zelobiona; sta�o si� to w czasie znacznie kr�tszym ni� ten, kt�ry zu�y�em ja, by nakre�li� cho�by pobie�ny ich szkic. Jednak Mag my�la� tak�e, z charakterystycz- nym dla siebie sarkazmem, i� tajemniczy zmys� prze- widywania owych dziwnych istot, mimo ca�ej swej b�y- skotliwo�ci i precyzji, nie uchroni� ich przed ostatecz- n�, najwyra�niej przeznaczon� im zag�ad� w czasie wielkich deszcz�w meteoryt�w w Stuleciu Mag�w My�li. Tyle na temat Bog�w Czasu... � zako�czy� Ze- lobion ten w�tek refleksji. Lecz je�li Ganelon m�wi� prawd�, je�li rzeczywi�cie nie by� jedynie genetycznie zaprogramowanym �nad- cz�owiekiem" a prawdziw� istot�, stworzon� przez Bog�w Czasu, zamkni�t� przez wiele stuleci w anty- entropijnej Krypcie Czasu, oznacza�o to najpot�niej- sz� z wyobra�alnych zmian w dziejach staro�ytnej Gondwany. W jaki spos�b tutaj przyby�e�? � dopytywa� si� Ze- lobion, raczej w celu zyskania na czasie, by m�c kon- tynuowa� swe w�asne rozwa�ania na temat zaistnia�ej sytuacji, ni� po to, by zgromadzi� potrzebne informa- cje. � Siedemdziesi�t lat temu wyszed�em z Krypty Ardelix � odpar� Ganelon swym g��bokim, spokoj- nym, starannie odmierzonym g�osem. By� on co naj- mniej o oktaw� ni�szy od najni�szego tonu, kt�ry mo- g�yby wyemitowa� struny g�osowe cz�owieka. � Mia�em cia�o doros�ego m�czyzny, lecz nie wie- dzia�em nic; by�em nie zapisan� kartk�, niczym gawo- rz�ce niemowl� � kontynuowa� Ganelon. � Nagi jak wodnik wy�aniaj�cy si� z rzeki, b��ka�em si� w�r�d rozrzuconych wok� od�amk�w kryszta�owych ska�, nie wiedz�c ani tego, kim lub czym jestem, ani te� jaka kraina rozci�ga si� wok� mnie. Tam w�a�nie, w�r�d poprzewracanych resztek kryszta�owych iglic i szczy- t�w, odnale�li mnie ludzie. W�drowny sprzedawca amulet�w wraz z �on�, w drodze z ojczyzny w�r�d Dymi�cych G�r Zathmandaru do portu w Kr�lestwie Dziewi�ciu Hegemon�w, dotarli do mnie podczas jed- nego z tych Niebieskich Deszczy, kt�re periodycznie nawiedzaj� t� udr�czon� i pe�n� tajemnic krain� na .granicy. Dobry, stary sprzedawca amulet�w i jego ma��on- ka, kobieta o wielkiej uprzejmo�ci i bardzo dobrym sercu, obdarzona matczynym ciep�em, mimo �e by�a Niecz�owiekiem z Martwych Miast Caostro na Mniej- szym Morzu Wewn�trznym Zelphothon, adoptowali mnie. Cz�sto podczas burzliwych nocy opowiadali mi, jak wy�oni�em si� przed ich obliczami, a moja naga sk�ra sp�ywa�a opadaj�cym wraz z deszczem z nie- bios osadem barwy indygo; by�em niczym Widziad�o Umys�u, jedno z tych, kt�rych mo�na do�wiadczy�, przebywaj�c w�r�d Tw�rc�w Iluzji w Eol-Trendax... � Na mi�o�� Dobrego Galendila, przejd��e wresz- cie do sedna! � przerwa� gniewnie Zelobion. Ganelon kiwn�� g�ow� potakuj�co i kontynuowa� opowie��: � Adoptowali mnie, cho� nie wiedzieli nic o moim zadziwiaj�cym pochodzeniu; a w ka�dym razie nie wi�cej ni� ja. Nauczyli mnie robi� amulety i przez jaki� czas by�em asystentem swego ojczyma w niewielkim sklepie w Zermish, Mie�cie Talizman�w. Wkr�tce jed- nak m�j niezwyk�y wzrost i dziwne w�osy przyci�g- n�y uwag� Zelmariny, Kr�lowej Czerwonej Magii, kt�ra naby�a mnie od Hegemona miasta Zermish i za- wioz�a rydwanem zaprz�onym w lataj�ce smoki do swego pa�acu ze skrz�cego, purpurowego kryszta�u, znajduj�cego si� w G�rach Kar��w �mierci. Wkr�tce okaza�o si�, �e po��da�a mnie bardziej jako kochanka, ni� z jakiegokolwiek innego powodu i ona te� pier- wsza odkry�a m� szczeg�ln�, nie-ludzk� natur�, wy- ra�aj�c� si� cz�ciowo poprzez brak okre�lonych ele- ment�w emocjonalnych, uwa�anych za niezb�dne u normalnego hominida. W�a�nie w trakcie swego uwi�- zienia w czerwonym pa�acu do�wiadczy�em Objawie- nia i dowiedzia�em si� o swej misji. � A wi�c na czym ona polega? � spyta� Zelobion. � Ksi�yc spada na Ziemi� i zniszczy j� po up�y- wie dziewi�ciu tysi�cy lat. Tylko ja, z twoj� pomoc�, b�d� w stanie sprawi�, by to si� nie zdarzy�o � stwierdzi� Ganelon cicho. Po tych s�owach przez zgromadzon� w hallu pa�acu wielobarwn� ci�b� przedmiot�w i dzie� sztuki, kt�- rych panem by� Mag, przebieg�o nieuchwytne dr�enie. Zelobion chrz�kn�� i poleci� olbrzymowi opowiedzie�, jak uda�o mu si� wydosta� z ramion Purpurowej Cza- rodziejki, kt�ra z pewno�ci� nie by�a sk�onna �atwo wyrzec si� tak cennego obiektu swego po��dania. � Wywalczy�em sobie przej�cie przez G�ry Kry- szta�owe � odpar� Ganelon cierpliwie. � Czy� Czerwona Pani nie nas�a�a na ciebie swych Kar��w? � By�o tak istotnie, lecz przedar�em si� przez ich kohorty. Kar�y �mierci to istoty ma�e, p�kate, o zielo- nej sk�rze twardej jak podeszwa. Poruszaj� si� one na swych kar�owatych nogach. Porozumiewaj� si� za po- moc� przenikliwych pisk�w, strzykaj� jadem z ostrzy swych wydr��onych w��czni i nosz� szaty ze stali. Na rozkaz Kr�lowej Zelmariny poci�li oni, niczym korni- ki, wielo�cienne G�ry Kryszta�owe licznymi, pe�nymi ostrych k�t�w korytarzami. Ja jednak wybra�em tajem- ne przej�cie pod ziemi� i tak przew�drowa�em Kr�le- stwo Jemalkhiri, po czym wy�oni�em si� na powiprz- chni� w pobli�u granic Krainy Czerwonej Magii, gdzie toczy si� Milionletnia Wojna Kr�lestwa Jemalkhiri z plemieniem Akoob Khan. Tam w�a�nie wst�pi�em na kilkuletni� s�u�b� �o�niersk� w�r�d najemnik�w z tego plemienia, dzi�ki czemu nauczy�em si� szlachet- nej sztuki wojennej. Przyswoi�em sobie r�wnie� to, co m�wi tradycja na temat mojej misji, �l�cz�c nad folia- �ami w bibliotece Czarnej Wiedzy, znajduj�cej si� pod prastarymi Cylindrycznymi Miastami Zelot�w z Bar- bardonu, opuszczonymi przez nich w czasach, gdy ca- �a Gondwana znalaz�a si� pod panowaniem Dwoistego Misterium. Stamt�d w�a�nie wyruszy�em w dalsz� po- dr�, by na grzbiecie mego ornithohippusa przekro- czy� Szare Pustkowia Yan Kor i dotrze� do Krainy Wielkiej Kamiennej Twarzy. I oto stoj� przed twym obliczem, Zelobionie Magu, by przekaza� ci ��dania Bog�w Czasu, przez kt�rych zosta�em stworzony. Twoim przeznaczeniem jest towarzyszy� mi w tym przedsi�wzi�ciu. � To nonsens. Nie mam zamiaru opuszcza� tej zie- mi, kt�rej jestem jedynym w�adc� � powiedzia� ch�od- no Mag. Ganelon zdecydowanie zaprzeczy� ruchem g�owy, zmierzwiwszy d�oni� sw� b�yszcz�c� czupryn�. � Wr�cz przeciwnie. Je�li u�yjesz Wypowiedzi Nieomylnej Gry Losu, dowiesz si�, �e b�dzie inaczej ni� s�dzisz � powiedzia� z niezachwian� pewno�ci�. Wyraz twarzy Zelobiona �wiadczy� o wyra�nym za- k�opotaniu. Stworzona przez Sombellina Wypowied� Nieomylnej Gry Losu by�a sposobem przepowiadania z wielk� precyzj� w�asnych dzia�a� w najbli�szej przy- sz�o�ci. Mag poczu� si� nieswojo, s�ysz�c, i� br�zowo- sk�ry olbrzym zaproponowa� takie rozwi�zanie. On sam z wielk� niech�ci� u�ywa� Wypowiedzi Sombel- lina, poniewa� dowiedziawszy si� z niej, jakie rozwi�- zanie pewnego problemu wybierze, nie mia� ju� innej mo�liwo�ci, jak zastosowa� t� w�a�nie, przepowiedzia- n� opcj�. Gdy Zelobion stosowa� t� Wypowied�, by upewni� si�, jak� nale�y podj�� decyzj�, jego w�asna wolno�� ulega�a zawsze jakby zawieszeniu. Mimo to wydawa�o si�, �e nie ma innego sposobu, by wybrn�� z tej sytuacji i Zelobion jedynie po cichu przekl�� Ga- nelona Srebrnow�osego i Bog�w Czasu, kt�rzy spryt- nie wyposa�yli go w wiedz� na temat Wypowiedzi. Chc�c nie chc�c przywo�a� swe magiczne si�y i sfor- mu�owa� Wypowied�. Gdy artyku�owa� jej pot�ne zg�oski, w powietrzu uformowa�a si� chmura czarnej pary, zrodzona z jego oddechu. Serpentyna dymu atramentowej barwy unosi�a si� teraz w przestrzeni, skr�caj�c si� w wielokszta�tnych splotach. Zelobion za- da� pytanie, czy rzeczywi�cie b�dzie towarzyszy� Kon- struktowi podczas jego misji. Wtedy �w dym gwa�- townie poruszy� si� i rozdzieli� na sto siedemdziesi�t ma�ych fragment�w, kt�re utworzy�y w powietrzu osiem linijek tekstu. Zelobion westchn��, bardzo zdenerwowany, lecz niezdolny przeciwstawi� si� sile przeznaczenia. Bo- wiem wyrok wisia� teraz w powietrzu ponad pod�og� hallu pa�acu, wyra�nie widoczny i czytelny dla ka�- dego, delikatnie dr��c pod wp�ywem zmiennych pod- much�w: ZELOBION z KARCHOY PORADZI SIE. SIEDMIU M�ZG�W CO DO MO�NO�CI PRZECIWDZIA�ANIA SPADAJ�CEMU KSIʯYCOWI I WYRUSZY z GANELONEM ORAZ INNYM WSPӣTOWARZYSZEM PODRӯY NA DALEK� WYPRAW� DO ODLEG�EJ KRAINY 3. SIEDEM M�ZG�W Z KARCHOY Bezpodstawne by�oby twierdzenie, i� Zelobion nie zirytowa� si� tym, co obwie�ci�a mu Wypowied� Nie- omylnej Gry Losu. Teraz, w p�nych dziesi�cioleciach swej daleko posuni�tej dojrza�o�ci, nie przejawia� �adne- go zainteresowania pomys�em, by opu�ci� swoje ma�e, wygodne kr�lestwo i �ycie w nim zamieni� na niebez- piecze�stwa i przygody na zapylonych drogach oraz w odleg�ych krainach Ziemi. Mimo to by� teraz nieod- wo�alnie zobowi�zany, by tak w�a�nie uczyni�. Spieranie si� z przeznaczeniem nie mia�o najmniejszego sensu. Teoretycznie m�g� powiedzie� �nie" i po prostu odm�- wi� Ganelonowi, by upewni� si�, �e ma wolno�� wyboru. Jednak, gdy siedzia� na swym tronie z czarnego i ��tego szk�a, ogarn�o go poczucie daremno�ci takich pr�b, gdy� w gruncie rzeczy nie m�g� powiedzie� �nie"; nie- omylna wyrocznia przepowiedzia�a bowiem, �e powie �tak", za� trudno pytaj�cemu o przysz�o�� cz�owiekowi spiera� si� z g�osem przepowiedni (a tak�e z jej liter�), je�li jej wyrok wyp�ywa z jego w�asnych ust. Pr�no by�oby spiera� si� z Ganelonem Srebrnow�o- sym za pomoc� logicznych argument�w. Logika za- rzut�w Zelobiona przeciw podejmowaniu zwi�zanego z misj� ryzyka by�a mia�d��ca: nie mogli przecie� zro- bi� nic, by zatrzyma� Spadaj�cy Ksi�yc. �adna z wy- powiedzi znanych Szkole Magii Fonematycznej � na- wet gdyby od�piewa�o j� unisono milion ludzi � nie by�a w stanie wstrz�sn�� zimn� kul� Ksi�yca i roz- sadzi� j�, by sta�a si� nieszkodliwym dymem, tak jak powinno si� to sta� z kryszta�owym blokiem podczas eksperymentu Zelobiona. Skoro za� sukces ich misji by� logicznym niepodobie�stwem, czy mia�o sens w og�le j� podejmowa�? Argumenty te wydawa�y si� niepodwa�alne z pun- ktu widzenia ich tw�rcy. Jednak sama tylko logika nie by�a zdolna wp�yn�� na Ganelona. Pozostawa� nie- wzruszony, twardy niczym diament. Przyparty do mu- ru, pos�ugiwa� si� innym argumentem, o r�wnie nie- skazitelnej logice: przecie� Bogowie Czasu nie umie- �cili jego zarodka w Krypcie Ardelbc dla czczej zaba- wy, lecz z dobrze uzasadnionej, realnej przyczyny. Je- �li zosta� przez nich stworzony po to, by uratowa� �wiat przed zagro�eniem ze strony Spadaj�cego Ksi�- �yca, w oczywisty spos�b musia�y istnie� jakie� �rodki, za pomoc� kt�rych zadanie to mog�oby zosta� wyko- nane. Za� znalezienie tych �rodk�w by�o spraw� jego i Zelobiona. Mag pocz�tkowo irytowa� si�, w�cieka� i martwi�, ale bez �adnego rezultatu; ostatecznie zatem podda� si� woli Konstrukta i zdecydowa� rozpocz�� opraco- wywanie planu dzia�a�. � Je�li jakiekolwiek sposoby dokonania tego rzeczy- wi�cie istniej� � stwierdzi� z pe�n� znu�enia rezygna- cj� � mogliby�my rozpocz�� ich poszukiwanie. Chod�my skonsultowa� si� w tej sprawie z Siedmioma. � Kim oni s�? � spyta� wynios�y br�zowosk�ry olbrzym. � To Siedem M�zg�w Karchoy. Dziel� oni mi�dzy siebie ca�� wiedz� zgromadzon� przez ludzko��. T�dy. Ganelon Srebrnow�osy ruszy� za Magiem Karchoy. Sekretnym przej�ciem wydostali si� z hallu i wkr�tce zacz�li przemieszcza� si� kr�t� drog� po spiralnych schodach i przez pe�ne kurzu pomieszczenia, kt�re najwyra�niej dawno ju� przez nikogo nie by�y u�ywa- ne. W miar� jak posuwali si� do przodu, Zelobion wy- ja�nia� natur� tajemniczych Siedmiu. � S� najpot�niejszymi intelektami ostatnich dzie- si�ciu milion�w lat � stwierdzi�. � To uczeni, kt�- rych pasja wiedzy by�a tak wielka, �e odkryli szcze- g�ln� metod� osi�gania bezcielesnej nie�miertelno�ci, by uwolni� swe umys�y z niewoli czasu i koncesji na rzecz podesz�ego wieku oraz zbli�aj�cej si� �mierci; a uczynili to, by m�c kontynuowa� swe dociekania ju� pod postaci� wyzbytych cia�a istot, b�d�cych tylko czy- st� my�l�. � Jak ten cud m�g� si� dokona�? � spyta� Ganelon dudni�cym g�osem. � My�l, m�j m�ody przyjacielu, jest seri� elektry- cznych impuls�w. Pami�� stanowi pewien kod tych impuls�w, za pomoc� kt�rego co wa�niejsze refleksje i wra�enia zmys�owe przechowywane s� w celu ich p�niejszego przywo�ania. Za� ca�y umys� cz�owieka nie jest niczym innym, jak systemem powi�zanych ze sob� �cie�ek, po kt�rych w�druj� elektryczne pobu- dzenia pomi�dzy poszczeg�lnymi rozga��zieniami. � Rozumiem... � Logicznie rzecz bior�c, nie istnieje �aden pow�d, dla kt�rego my�l powinna ograniczy� si� do tej orga- nicznej �baterii" chemicznej, jak� jest ludzki m�zg � kontynuowa� Mag. � Podobny schemat mo�e istnie� doskonale w ramach powi�za� pomi�dzy cz�steczka- mi jakiego� przewodz�cego elektryczno�� metalu, ta- kiego na przyk�ad, jak �elazo. Dok�adnie w ten w�a�nie spos�b zrobiono Siedem M�zg�w Karchoy. Dotarli tymczasem do wysokiego pomieszczenia, w kt�rym znajdowa�y si� strzeliste kolumny; sufit wy- dawa� si� by� �ukowym sklepieniem utkanym z same- go �wiat�a. Siedem kolumn tworzy�o pot�ne kolisko w �rodku komnaty. Kolumny te zrobione by�y z g�ad- ko wyszlifowanego, przezroczystego kryszta�u. �wiat- �o, kt�re pada�o na nie z sufitu, tworzy�o w ich wn�- trzu mn�stwo iskrz�cych si� ogni�cie, po�yskliwych p�atk�w. Ganelon i Zelobion weszli pomi�dzy nie i za- cz�li im si� przygl�da�. � Umys�y Siedmiu M�drc�w zosta�y �przeskano- wane" za pomoc� superczu�ego, elektronicznego urz�- dzenia zapisuj�cego. Dostrze�ony przez nie wz�r zo- sta� zduplikowany za pomoc� struktury moleku� �ela- za, wtopionych nast�pnie w te kolumny z nieznisz- czalnego kryszta�u. Zduplikowane umys�y nie r�ni� si� ani odrobin� od swych biologicznych odpowiedni- k�w, kt�re ju� dawno ugi�y si� pod ci�arem swego wieku i uleg�y twardym prawom �miertelno�ci. Jednak