8498
Szczegóły |
Tytuł |
8498 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8498 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8498 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8498 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl
Autor K.S. Rutkowski BRUDNE HISTORIE
Samoobs�ugowy drink-bar, w kt�rym siedz�, nie jest w moim stylu.
Za cichy, za jasny, za ma�o przydymiony. Z za drogim piwem i ze zbyt grzeczn� barmank�. Czuj� si� tu nieswojo. Jak buszmen w samym �rodku miasta. Na szcz�cie jest ta dziewczyna, na kt�rej mog� chocia� zawiesi� wzrok. �adna i apetyczna. Popija kaw�, spogl�daj�c w okno. Na dworze leje deszcz i chyba schroni�a si� tu w�a�nie przed nim.
Jest du�o m�odsza ode mnie i raczej nie mam szans na przygod�. Zreszt� nie b�d� pr�bowa�. Nie przyszed�em tu szuka� towarzystwa. Czekam na wydawc�, kt�remu wys�a�em jaki� czas temu swoj� ksi��k� i kt�ry wczoraj telefonicznie um�wi� si� tu ze mn�. Prawdopodobnie zwr�ci r�kopis i poradzi, �ebym zaj�� si� czym� innym.
Dziewczyna podoba si� nie tylko mnie. Nie tylko ja j� obcinam. Jeszcze jeden facet lampi si� na ni� z g��bi sali.
Jest m�ody i przystojny. Ma wy�wiczony, arogancki, pewny siebie u�miech i oczy rasowego podrywacza. A poza tym podobny jest do pewnego ameryka�skiego aktora, nie znam nazwiska, ale z pewno�ci� na topie. Ona na pewno od razu skojarzy jego g�b� z konkretnym holyw�dzkim gwiazdorkiem, kiedy w ko�cu przysiadzie si� do niej.
Gdybym mia� rywalizowa� z nim o t� ma��, mia�by zwyci�stwo w kieszeni. Jestem raczej twarzowy, ze sporym brzuchem i ubrany jak lump. Zw�aszcza dzisiaj ze swoim kacem i opuchni�t� g�b� wygl�dam jak sta�y bywalec melin i przytu�k�w. On jak ksi��� z bajki. W przypadku naszej tr�jki historia z "Pi�knej i bestii" z pewno�ci� by si� nie powt�rzy�a.
W ko�cu otwieraj� si� drzwi. Mam przeczucie, �e �ysy, niski t�u�cioch w wymi�tym garniturze, kt�ry si� w nich pojawia, nie mo�e by� nikim innym, tylko facetem na kt�rego czekam. Z pewno�ci� s� w tym kraju wydawcy przystojni i nienagannie ubrani, ale kto� taki jak ja zawsze musi trafi� na byle kogo. Na jaki� ludzki och�ap z wyko�lawionymi butami i t�ustymi plamami z obiadu na koszuli, przy kt�rej na dodatek brakuje guzik�w, jednak z min� literackiego guru, kt�ry pozjada� wszystkie rozumy. Tak, nie myl� si�. To on. Dostrzegam pod jego pach� teczk� z moimi opowiadaniami. Przywo�uj� go wi�c r�k� do stolika. Nadchodzi sapi�c, z g�upkowatym u�miechem.
- Mi�o mi pana pozna�, panie Rutkowski - m�wi podaj�c mi d�o�.
- A mnie pana - odwzajemniam uprzejmo��, przypatruj�c si� jego g�bie, na kt�rej a� nazbyt czytelnie ma wypisane postanowienie, �eby sp�awi� mnie szybko.
Siada naprzeciwko i k�adzie przed sob� maszynopis mojej ksi��ki.
- A wi�c tak... - zaczyna i zacina si�. Przez chwil� wa�y w my�lach s�owa. Uk�ada dyplomatyczne przem�wienie. Teraz, gdy mnie zobaczy�, nie powie mi ju� wprost, tak jak zamierza� id�c tutaj, �e jestem do niczego. Kultura? Takt? Maniery? Nie. Po prostu nie wygl�dam na przyjemniaczka. M�wi�c mi bez ogr�dek, �e jestem g�wno warty, m�g�by sobie nagrabi�. Nie zna mnie i nie b�dzie nara�a� dupy. Powie mi to lawiruj�c, wyja�niaj�c pokr�tnie, pierdol�c farmazony. �adnie i sk�adnie. Poradzi popracowa� nad sob�, da mi nadziej�. Poklepie przyjacielsko po plecach. A potem grzecznie po�egna, m�wi�c, �e kiedy� co� jeszcze mojego z przyjemno�ci� przeczyta. I gdy b�dzie lepsze, wyda. A gdy zamkn� si� za mn� drzwi baru, od razu o mnie zapomni.
- W zasadzie te teksty s� niez�e. Rzek�bym nawet dobre. Tak, dobre. Maj� co� w sobie. Wida� po nich, drogi panie, �e ma pan talent. Bez w�tpienia. Du�y talent. Ale... No c�... Trzeba jednak nad nim troch� popracowa�. Jest jak nie oszlifowany diament. Drogocenny, ale surowy. W�a�nie tak najtrafniej mo�na go okre�li�.
Zacz�o si�. Atakuje mnie tyralier� swojego wydawniczego be�kotu. Serwuje mi oklepan� gadk�, pieprz�c trzy po trzy. Za�o�� si�, �e nawet nie przeczyta� wszystkich opowiada�. Intuicja podpowiada mi, �e to kolejny
zakuty wydawniczy �eb, tradycjonalista wychowany na rozwlek�ych i nudnych powie�ciach �eromskiego, kt�rymi nieustannie jeszcze torturuje si� w szko�ach i innych, przesi�kni�tych wznios�ymi idea�ami i patriotyzmem, nie nadaj�cych si� do czytania prze�ytkach. A moja tw�rczo�� w tym kraju nie ma �adnych korzeni. S�ucham go wi�c, jak zdartej p�yty, jednym okiem �ypi�c na ch�opaka i dziewczyn�. Jak�� minut� temu przysiad� si� do niej i uskutecznia bajer.
- Przede wszystkim musi pan zmieni� tematyk� swoich utwor�w. Nie mo�e pan wci�� pisa� tylko o brudach, zepsuciu, destrukcji. Wok� przecie� tyle pi�kna, tyle rado�ci. Tylu wspania�ych, dobrych, ciekawych ludzi. O nich, o nich nale�y prawi�, o nich tworzy� literatur�... Na �wiecie �yj� nie tylko pijacy i narkomani. A nie wszystkie kobiety to damy lekkich obyczaj�w. �ycie nie sk�ada si� tylko z brudnych historii. W pa�skiej prozie za du�o jest seksu odartego z czaru, uroku, intymno�ci, wulgarnego, rzek�bym ca�kowicie �wi�skiego, a za ma�o czu�o�ci i pi�kna. Pan wszystko widzi na czarno.
Ch�opak jest dobry. Bardzo dobry. Wida�, �e zna si� na rzeczy. Ma gadulca i to co nawija musi by� mi�e, bo trafia do dziewczyny i odpowiednio j� nastraja. Jej szeroki u�miech nie jest wymuszony, ani fa�szywy. Naiwny owszem, ale nie fa�szywy. Jest bardzo m�oda, nie zna �ycia i nie zdaje sobie sprawy, �e ch�opak ma tylko ochot� co� zdyma� i �e akurat pad�o na ni�.
- Tak pisa� nie mo�na. Nie wypada. A pan jest przecie� cz�owiek inteligentny. Sta� pana na wi�cej. Prosz� spr�bowa� wyj�� z tego literackiego do�ka, w kt�rym sam si� pan umie�ci� i si�gn�� wy�ej, w inne przyjemniejsze sfery �ycia. Tyle jest tam temat�w. Dobrych temat�w. Kto� z pa�skim talentem b�dzie potrafi� umiej�tnie przela� je na papier.
Ch�opak ujmuje dziewczyn� za d�o�. Niby niechc�cy, nie�wiadomie. W przyjacielskim, nie zamierzonym i nie w pe�ni kontrolowanym ge�cie. Nie jest podrywaczem. Jest jej przyjacielem. Dobr�, bratni� dusz�, kt�rej zrobi�o si� �al jej samotno�ci. Anio�em zes�anym z niebios, �eby nie by�o jej �le i smutno. Dziewczyna ma urod�, ale nie rozum. Odbiera jego gr� dok�adnie tak jak on chce.
- W pana prozie brak wyczucia, proporcji. Jest nazbyt m�ska. Niesmaczna. Nachalna. Obrazoburcza. Lubi pan obra�a�. Ludzi, instytucje. Nie ma dla pana �adnych �wi�to�ci. Cz�sto stawia pan s�owa "kurwa" i "fiut" obok s�owa B�g. Obok s�owa Jezus. A tak nie mo�na, panie Rutkowski, nie mo�na. W ten spos�b nie tylko butnie wypina si� pan na religi�, ale przede wszystkim okrutnie masakruje pan nasz� mow� ojczyst�, zabija ca�e jej pi�kno. A wulgaryzacja literatury to z�e przyk�ady pisarstwa rodem z Ameryki. Tego kraju zepsucia. Demoralizacji. Czytuje pan z�e lektury. Jest pan pod ich wyra�nym wp�ywem. Mo�e gdzie� tam w Ameryce, jest tak, jak pan to opisuje, ale nie tutaj. Nie w Polsce. To kraj nie z pa�skich opowiada�. Ludzie s� tu inni, lepsi. Jeszcze, na szcz�cie, nie tak zepsuci. Nie tak wyrachowani. M�odym ludziom u nas nie zawsze chodzi tylko o seks. Potrafi� by� dla siebie mili i czuli. Kocha� r�wnie� swe dusze, nie tylko cia�a. O, chocia�by ta sympatyczna para. Widzi pan? - pokazuje na ch�opaka i dziewczyn� - wygl�daj� jak kochankowie ze s�ynnych literackich romans�w. Czy� nie przyjemnie si� na nich patrzy?
O tak, przyjemnie. Oczy ch�opaka rozbieraj� t� ma��. Dla niego ju� jest bez kiecki, bez majtek. Le�y u niego na ��ku. Rozk�ada nogi. O tak, patrzy si� na nich z przyjemno�ci�. Bo�e, komu odda�em pod ocen� sw�j talent?
- W nich jest ca�e pi�kno mi�o�ci. Jej esencja. Czuje si�, �e to co ich ��czy jest donios�e, wielkie. A pary w pa�skich opowiadaniach s� takie szare i nijakie, cz�sto zezwierz�cone. Ci�gle tylko kopuluj�, obra�aj� si� ka�dym s�owem, pij�. Nie wyznaj� �adnych zasad moralnych, tarzaj� si� w brudzie i zepsuciu. Widzi pan �wiat w krzywym zwierciadle, panie Rutkowski. �le, �le go pan spostrzega. To, jak m�wi�em, wp�yw z�ej, bardzo z�ej literatury. Inaczej m�wi�c czytuje pan �miecie. Ale to nie jest tunel bez wyj�cia. Musi pan po prostu zacz�� czyta� lepsze rzeczy. A pod ich wp�ywem z pewno�ci� zacznie pan pisa� inaczej. Lepiej. Uszlachetni pan sw�j niema�y talent i ju� prost� drog� pod��y do sukcesu.
Dziewczyna jest ju� omotana i usidlona. Bajery ch�opaka, kt�re musia�y by� naprawd� du�ej klasy, b�yskawicznie i ca�kowicie j� zakr�ci�y. Wygl�da jakby brak�o jej tchu. Ch�opak wci�� nie przestaje si� jednak produkowa�. Wie, �e nie wolno spoczywa� na laurach. �e trzeba ku� �elazo p�ki gor�ce. Na tym etapie jeszcze w ka�dej chwili dymanko mo�e uciec mu z pod fiuta. To fachowiec. Kowal jak trzeba. Mistrz nad mistrzami. Jestem przekonany, �e nie spapra roboty
- �eby zosta� dobrym pisarzem, przede wszystkim trzeba odbiera� �wiat takim jakim faktycznie jest, a nie takim jakim chce si� go widzie�. W ka�dym cz�owieku jest pesymizm i optymizm. Pisarz powinien je w sobie r�wnowa�y� w �adnym razie nie pozwalaj�c kt�remu� siebie zdominowa�. W pa�skim przypadku, panie Rutkowski, wzi�� g�r� pesymizm. Prosz� jego nadmiar z siebie wyrzuci�, a zobaczy pan, �e od razu �wiat przestanie panu �mierdzie� i straszy� szaro�ci�. Wtedy pa�skie utwory nabior� blasku. Bo na razie... No c�... Na razie to one go nie maj�. S� ponure i przygn�biaj�ce. Czarne jak bezksi�ycowa, pochmurna noc. Dziewczyna wstaje, ch�opak razem z ni�. Zapewne powiedzia�a, �e musi ju� i��, a on zaproponowa�, �e j� odprowadzi. D�entelme�sko odsuwa jej krzes�o. Pomaga na�o�y� p�aszcz. Dziewczyna jest zachwycona. Pierwszy raz ma do czynienia z takim facetem. Owszem, chodzi�a wcze�niej na randki, ale z nieokrzesanymi ma�olatami, chc�cymi j� tylko maca�. A tu taki u�o�ony go��. Taki przystojny. Taki szarmancki. Kole�anki p�kn� z zazdro�ci, gdy j� z nim zobacz�.
Wychodz�c �apie u niej kolejnego plusa us�u�nie otwieraj�c jej drzwi. Przechodzi przez nie dumna jak ksi�niczka. Nie widzi tego co ja. Jak ch�opak okiem starego jebaki szacuje jej figur� u�miechaj�c si� pod
nosem. Jest zadowolony. Laska naprawd� warta jest grzechu. I potu, kt�ry jeszcze straci nakr�caj�c j� na numer. Musi by� tylko dalej grzeczny, czaruj�cy i delikatny. Sam si� ju� chyba po�apa�, �e to najlepszy na ni� spos�b.
Patrz� na nich przez okno. Wychodz� przed bar i przechodz� na drug� stron� ulicy. Romantycznie przemykaj� mi�dzy kroplami deszczu. I dochodz�, do jakiego� menela, kt�ry pod przykrywk� �ebraka zbiera pod sklepem na wino. Wygl�da tak jak ja b�d� wygl�da� za kilka lat, gdy dalej b�dzie takie wzi�cie na moje utwory. Ludzie mijaj� go oboj�tnie. S� spracowani, zm�czeni, wkurwieni pogod� i maj� w dupie mi�osierdzie. Ale nie ch�opak. On oczywi�cie jest wyj�tkowy. On nigdy nie przechodzi oboj�tnie ko�o ludzkiej krzywdy. Daje to dziewczynie do zrozumienia z do perfekcji opanowanym grymasem smutku zerkaj�c na n�dzarza. Zatrzymuje si� przy nim i si�ga po portfel. Bez wahania, z ochot�, jakby sensem jego �ycia by�o pomaganie biednym. Wyjmuje banknot. Nie bilon, a banknot. I to du�y nomina�. Specjalnie trzyma go d�u�sz� chwile w r�ku, �eby dziewczyna mog�a go zobaczy� i w pe�ni doceni� t� nadzwyczajn� hojno��. I dopiero kiedy ma pewno��, �e ta dostrzeg�a cyferki na pieni�dzu, podaje go �ulowi. U�miecha si� przy tym do niego, jak r�wny do r�wnego. �ul �apczywie chwyta fors� nie mog�c uwierzy� w swego far ta.
Pomys� z ja�mu�n� to strza� w dziesi�tk�. Dziewczyna spogl�da na ch�opaka z jeszcze wi�kszym zachwytem. Teraz jestem ju� ca�kowicie pewny, �e uda mu si� z ni� wszystko. Grubas nawija dalej:
- Tych opowiada� - k�adzie r�k� na teczce - niestetystety nie wydamy panu, panie Rutkowski. Cho� s� oparte na dobrych, ciekawych pomys�ach, za ostro jednak napisane, za brutalnie. A nasze wydawnictwo nie zajmuje si� proz�, a� tak marginaln�. W proponowanych nam przez autor�w pozycjach szukamy przede wszystkim warto�ci humanistycznych. Niestety, w pa�skiej prozie jest ich niewiele. Ale kiedy�, kiedy�. Kto wie. To zale�y od pana. Tylko i wy��cznie od pana.
Ko�czy z �a�obn� min� i wygl�da jakby naprawd� by�o mu przykro. Oczywi�cie nie zapomina mi po chwili pos�a� nik�ego u�miechu, kt�ry ma mnie zapewni�, �e jeszcze nic straconego. Odpowiadam mu r�wnie� u�miechem. Najs�odszym i najmilszym na jaki mnie tylko sta�. M�wi�cym, no c�, przykro mi, ale nie mam �alu. Wstaje i wyci�gam do niego r�k�.
- Prosz� by� ze mn� w kontakcie - m�wi �ciskaj�c j�. - By�o mi mi�o. Naprawd� mi�o. Chce zabra� d�o�, ale j� przytrzymuj�.
- Gdy za trzydzie�ci lat dostan� nobla,znajd� ci� i sflekuje ryja. Za to, �e przez takich dupk�w jak ty, dosta�em go dwadzie�cia lat za p�no - m�wi� patrz�c mu w twarz i nie przestaj�c si� u�miecha�. Potem puszczam jego spocon� �ap�, zabieram ze stolika teczk� i wychodz�. Z nieba wci�� leci woda. Mam nadziej�, �e zatopi to zasrane miasto. Przechodz� przez ulic� i mijam tego uszcz�liwionego menela, kt�ry ci�gle jeszcze mi�toli w r�ku banknot, w dalszym ci�gu nie mog�c uwierzy�, �e s� jeszcze na �wiecie tak wielcy frajerzy. Jest mi smutno. Z moim nastawieniem do ludzi nigdy nie znajd� wydawcy. (PIERWODRUK-LAMPAI ISKRA BO�A, 2001r)
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl