15071
Szczegóły |
Tytuł |
15071 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15071 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15071 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15071 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARGIT SANDEMO
KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
Z norweskiego przełożył
GRZEGORZ SKOMMER
POL - NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
PROLOG
- Przez cały wieczór ani razu ze mną nie zatańczył! Nie chcę go znać!
Niewysoka urzędniczka zalała się łzami i wybiegła z jadalni. W pokoju zaległa pełna
współczucia cisza. Tylko siedząca na parapecie dziewczyna pozostała niewzruszona.
- Miłość to poniżenie - oświadczyła.
- Na miłość boską, Katju, skąd u ciebie ten cynizm?
- Planowanie przede wszystkim - stwierdziła Katja, kładąc ostatnią warstwę
purpurowego lakieru na paznokieć palca wskazującego, który doznał uszczerbku w zetknięciu
z szufladą. - Trzeba wiedzieć, czego się w życiu chce. Wtedy nie popełnia się takich błędów
jak ta biedaczka.
Przyglądała się z zadowoleniem swoim dłoniom. Większość blondynek wyglądałaby
tragicznie z ciemnoczerwonymi paznokciami, u Katji podkreślały one jedynie jej
wyrafinowaną elegancję, pozostając w idealnej harmonii z barwą spódnicy, bielą bluzki i
miodowym odcieniem włosów.
Najmłodsza z urzędniczek zerkała na nią z zazdrością, pochłaniając kolejną kanapkę.
Postanowiła w duchu ubierać się w tym samym stylu, jeśli tylko zdoła odłożyć coś z pensji.
Jej postanowienie nie rokowało powodzenia.
- Dla ciebie to nic nie znaczy - powiedziała z kwaśną miną. - Ty masz wszystko!
Katja poprawiła ją łagodnym tonem:
- Nie, nie wszystko, tylko to, co należy mieć. Ty wydajesz wszystkie pieniądze na
ciuchy i kosmetyki bez opamiętania i z dzikością dziecka opychającego się czekoladkami, a i
tak jesteś niezadowolona. Nie potrzeba setki nowych strojów i tuzina lakierów, by dobrze
wyglądać. Panowanie nad sobą i planowanie to podstawa.
- Masz tyle ładnych ciuchów!
- Gdybyś zobaczyła, jak niewiele wisi w mojej szafie, to byś ze zdziwienia usiadła na
swój zbytnio zaokrąglony tyłeczek. Lepiej podaruj sobie tę drożdżówkę! - dodała Katja
uszczypliwie.
- No cóż, nie wszystko zależy od dobrego planowania - zwróciła się do Katji jedna ze
starszych sekretarek. - Urodę dostałaś w prezencie.
- Ja? - Katja roześmiała się. - Szkoda, że nie znałyśmy się pięć lat temu! Długi nos,
wąska twarz, ciasno osadzone oczy i mysie włosy. Wyższa niż dziewczęta w moim wieku,
nogi w iks, zgarbione plecy i kompletny brak inicjatywy. O nadwadze nie wspomnę. Nikt na
mój widok nie gwizdał z podziwu. Niech wam się nie wydaje, że wygląd jest bez znaczenia,
że liczą się jedynie przymioty ducha. W świecie stworzonym dla mężczyzn piękna kobieta ma
znacznie więcej atutów w ręku. Kto twierdzi inaczej, ten kłamie! Dobrze o tym wiem, bo
wystąpiłam w obu wcieleniach.
Niewysoka urzędniczka wróciła do pokoju z odświeżoną twarzą. Mądrości życiowe,
których Katja tak szczodrze udzielała koleżankom, pozwoliły jej zapomnieć o własnym
nieszczęściu.
Najmłodsza z rozmawiających obrzuciła Katję krytycznym spojrzeniem.
- Zgadza się! - rzuciła z nutą złośliwości. - Rzeczywiście masz za długi nos i zbyt
ciasno osadzone oczy. Aż dziw, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Bo wszystko zależy od sposobu bycia. Nikt nie rodzi się doskonały i Bogu dzięki, że
tak właśnie jest, ale z własnym wyglądem zdziałać można cuda. Ukryj swoje usterki. Pokaż,
ze świat należy do ciebie, moja droga! Bądź otwarta na każde wyzwanie, ale trzymaj goryle
na dystans. Bierz to, co najlepsze, ale nie bądź zadufana w sobie! Imponuj innym, ale ich nie
odstraszaj.
- A ty co sobie zaplanowałaś? - rzuciła ironicznie jedna z koleżanek. - Podbój szefa?
Katja uznała, że lakier wysechł.
- Szefa? - uśmiechnęła się łagodnie. - Szef jest zbyt zadowolony z siebie. Nie, raczej
kogoś, kto wie, jak traktować kobietę, kogoś łagodnego jak aksamit, opiekuńczego, kogoś,
kto sprawia, że czujesz się damą.... Nie znoszę goryli!
- Kogo właściwie masz na myśli? - spytała najmłodsza urzędniczka, chowając nie
zjedzoną drożdżówkę. - Sądziłam, że goryle to faceci od czarnej roboty.
- Nie moi goryle. Moi obłapiają cię spoconymi łapskami i rozglądają się za łóżkiem.
Lub żują gumę i wydają polecenia ruchem głowy.
- Więc co nazywasz planowaniem? - spytała specjalistka od ironii. - Złapać kogoś z
dużymi pieniędzmi?
Katja nie dała się sprowokować.
- Ależ skąd! Bycie wyłącznie żoną człowieka sukcesu mi nie odpowiada. Mam własne
ambicje. Nie marnuję czasu na wypady do miasta, chodzę do szkoły wieczorowej. Nie
sądzicie chyba, że zamierzam resztę życia zmarnować w charakterze urzędniczej myszki w
firmie papierniczej Svantessona? To jedynie sposób na sfinansowanie nauki.
- Do jakiej szkoły chodzisz?
- Chcę zostać ilustratorką książek, projektować okładki, winiety.
- Do tego potrzebny jest talent rysowniczy!
- Wyobraźcie sobie, że go mam.
- Jakoś do tej pory nim nie błysnęłaś.
- Bo nie zwykłam się chwalić - odrzekła Katja, przybierając naprędce pozory
skromności. - Jak tylko zdobędę wykształcenie i posadę grafika, rzucam tę robotę. Z dnia na
dzień, jeśli będzie trzeba.
Koleżanki umilkły. Wprawdzie Katja potrafiła wyprowadzić z równowagi nawet
człowieka anielsko wprost cierpliwego, ale bez jej barwnej osobowości biuro stałoby się
miejscem cichym i opustoszałym. Zdały sobie nagle sprawę, jak mało wiedzą o tej pewnej
siebie dziewczynie. Sądziły, że wieczory spędza w luksusowych restauracjach, tymczasem
ona chodzi do szkoły! A jak się głębiej zastanowić, to rzeczywiście nie ma zbyt wielu
strojów. Tylko kilka podstawowych, którymi żongluje z niezwykłą wprawą.
Najstarsza sekretarka przyglądała się jej z namysłem. Kiedy płacząca dziewczyna
wybiegła z pokoju... W oczach Katji pojawił się błysk bólu i zrozumienia. A kiedy sekretarka
leżała w szpitalu, nieznajomy nadawca przesłał jej bukiet anemonów. Katja uwielbia
anemony... A jednak ta młoda i wyniosła dama za żadne skarby świata nie przyznałaby się do
takich sentymentalnych odruchów.
Trzasnęły drzwi. Oszkloną ścianę jadalni minął jakiś mężczyzna, kierując się w stronę
gabinetu dyrektora. Dziewczęta ożywiły się. Mężczyzna był dobrze zbudowany, ruchy miał
sprężyste, a jego opalenizna kontrastowała z barwą spłowiałych od słońca włosów. Spojrzał
na nie przelotnie i zniknął w drzwiach, ale jeszcze przez chwilę kobietom towarzyszyło
wspomnienie jego jasnoniebieskich, nieomal agresywnych oczu. Najmłodsza urzędniczka
gwizdnęła.
- Co za facet!
- Kto to jest? - spytała inna.
- Goryl - mruknęła Katja.
- To pilot - powiedziała najstarsza. - Nazywa się Jonasz Callenberg. Od czasu do czasu
wozi dyrektora niewielką powietrzną taksówką. Wygląda na łowcę przygód.
Ostry głos przywołał dziewczęta do pracy. Leniwie wracały do biura.
- Ojej, zdaję dziś po południu egzamin - jęknęła jedna z urzędniczek. - Strasznie się
boję, szef coś ostatnio nerwowy. Siedzi jak na szpilkach, źle dyktuje, a potem ma do mnie
pretensje!
- To prawda, ostatnio był dość zdenerwowany - powiedziała Katja z roztargnieniem,
kierując się w stronę toalety.
W drodze powrotnej natknęła się na dyrektora Svantessona. Nawet jej nie zauważył.
Zaciskał mocno usta, a jego ciemnobrązowe oczy rozglądały się nerwowo. Dyrektor
Svantesson był eleganckim mężczyzną po czterdziestce, o skroniach przyprószonych siwizną.
Podwładni nie potrafili pojąć, skąd brała się jego zamożność; z pewnością nie dochody firmy
pozwalały mu prowadzić życie na tak wysokiej stopie. Svantesson był wdowcem, miał
przepiękną posiadłość na przedmieściach, uwielbiał drogie samochody i wystawne przyjęcia.
Pozostałe dziewczęta nie wiedziały, że Katja była kiedyś gościem na jednym z nich. Opuściła
je jednak bardzo wcześnie. Takie rzeczy w ogóle jej nie interesowały.
Dzień pracy zbliżał się ku końcowi. Katja zeszła do archiwum po stare faktury. Stała
między wysokimi pólkami, kiedy dobiegły ją jakieś męskie głosy. Ktoś pewnie włączył radio,
to musiało być słuchowisko kryminalne, inaczej przedmiot rozmowy byłby zbyt groteskowy.
Jeden z głosów, zadziwiająco podobny do głosu dyrektora Svantessona, powiedział:
- Wraca jutro wieczorem o wpół do jedenastej i będzie miał przy sobie klucz.
Poleciłem mu, by go nikomu, poza mną, nie dawał. No, ale ja nie wrócę, tyle że on nie ma o
tym zielonego pojęcia. - Mówiący zachichotał nerwowo.
Dobry aktor, pomyślała Katja. Znakomicie gra podekscytowanego konspiratora.
Drugi głos, młody i niewyraźny, spytał:
- Czy on wie, do czego jest ten klucz?
- Jasne, że nie! Tylko wy wiecie, no i ja. Zawartość skrytki jest wasza, jak tylko
zdobędziecie klucz. Zapewniam was, jest tego niemało, cały mój zapas tu w Szwecji.
- I tak nas to będzie drogo kosztowało.
- Wiem - powiedział głos. Gdyby nie pochodził z radia, pomyślała Katja, można by
naprawdę uznać, że należy do dyrektora. - Nie odda klucza po dobroci. Musicie go zdobyć, a
jest tylko jeden sposób.
Młody głos zaśmiał się chrapliwie.
- Spokojnie! Dla nas to nie pierwszyzna...
Przerwał mu ten drugi:
- Tylko on wie, dokąd się wybieram. Po skończonej robocie macie zniknąć.
Gdziekolwiek. Nie będzie śladu po was ani po mnie. A zwłaszcza... - roześmiał się
histerycznie - po nim!
Jego młody rozmówca nabrał podejrzeń.
- A nas pan przypadkiem nie wyśle w tę samą podróż?
- Nie stanowicie dla mnie zagrożenia. I tak nie wiecie, dokąd wyjeżdżam. Pozwólcie
mu wpierw dojechać do domu!
- Zrobi się. Już mówiłem, dla nas to nie pierwszyzna.
Trzasnęły drzwi, głos umilkł.
Dziwne słuchowiska puszcza się teraz w radiu, pomyślała Katja. W ogóle nie
wiadomo, o co chodzi. Kto ma klucz, który pragnie zdobyć właściciel chrapliwego głosu?
Kim jest podejrzany typ wybierający się w podróż?
Nieważne! Katja wzruszyła ramionami, zabrała papiery i wróciła do biura.
Godzinę później dziewczęta uniosły się z krzeseł z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku. Kolejny dzień pracy dobiegł końca.
- Dyrektor znów wybiera się w podróż - powiedziała najstarsza.
Katja wyjrzała przez okno na oświetlony plac. Nastała późna jesień, na zewnątrz
panował półmrok. Zobaczyła, jak dyrektor Svantesson wsiada do samochodu. Drzwi
przytrzymywał mu wysoki mężczyzna. Katja rozpoznała w nim Jonasza Callenberga,
młodego pilota o ostrym spojrzeniu. Goryla, ze spłowiałymi włosami.
Może ten młody, niewyraźny głos należał do niego? A ten drugi, może naprawdę był
głosem dyrektora?
Niemożliwe. Callenberg nie był wcale młody, według Katji tak po trzydziestce. Poza
tym miał właśnie dokądś lecieć...
Lecieć?
Może wraca jutro wieczorem?
Co za bzdury! To przecież tylko słuchowisko kryminalne w radiu, nic więcej.
Mimo to na kursie wieczorowym Katja nie potrafiła zebrać myśli. Wykładowca
zarzucił jej brak koncentracji i miał całkowitą rację.
W nocy źle spała, przez cały następny dzień nie potrafiła skupić się na pracy. Gdzieś
zapodział się jej wizerunek młodej, idealnej damy, nie zadbała o makijaż i ten jeden raz
oszczędziła innym ciętych replik.
Po powrocie do swego jednopokojowego mieszkania sięgnęła po program radiowy z
poprzedniego dnia.
Nie, o tamtej porze nie nadawano żadnych słuchowisk kryminalnych. Grał zespół
akordeonowy. I śpiewał chór dziewczęcy. Dla pewności sprawdziła program telewizyjny, ale
w tym czasie telewizja nie nadawała żadnej audycji.
Katja opuściła gazetę.
Iść na policję?
Po co? Nie pamiętała nawet, o czym rozmawiały tamte głosy. A jeśli nawet jeden z
nich był głosem dyrektora Svantessona, to jaki sens miała ta rozmowa?
Gdyby chociaż była w stanie przypomnieć sobie jej treść...
ROZDZIAŁ I
O wpół do jedenastej wieczorem Katja stała na lotnisku, elegancka jak zwykle, choć
jednocześnie poirytowana koniecznością opuszczenia przytulnego mieszkania. Że też inni nie
potrafią organizować sobie życia równie skutecznie jak ona!
Zdążyła już zasięgnąć informacji. W rzeczy samej, prywatny samolot pilotowany
przez Jonasza Callenberga miał wkrótce wylądować. Przylatywał ze Szwajcarii.
Pod podmuchami grudniowego wiatru Katja mocniej owinęła się płaszczem. Czuła się
jak kompletna idiotka. Wynalazła z dziesięć sposobów na rozpoczęcie rozmowy, ale żaden z
nich nie wydał się jej odpowiedni. Postanowiła zdać się na intuicję.
Niewielki biało - czerwony samolot podszedł do lądowania. Katja wyprostowała się i
przyjmując nonszalancką minę, ruszyła w kierunku kołującej maszyny.
Nie odpowiadała jej ta rola, nie pasowała do wizerunku pewnej siebie damy. Katja nie
miała zresztą pojęcia, jak dama powinna się zachować w tak osobliwej sytuacji.
Pilot nie śpieszył się. Katja obserwowała, jak w bladoniebieskim świetle okrąża
samolot, wykrzykując polecenia do mechaników. Wyglądał całkiem atrakcyjnie, szczupły i
wysoki, z jasną czupryną targaną podmuchami wiatru. Nonszalancka mina Katji rzedła z
wolna.
W końcu podszedł bliżej, omiótł ją spojrzeniem i obojętnie odwrócił wzrok. Katja nie
straciła rezonu. Ruszyła prosto w jego kierunku, tak by nie mógł jej zlekceważyć.
- Jonasz Callenberg? - spytała z chłodnym uśmiechem. Najchętniej dałaby sobie
spokój z tym prostakiem, całym sobą demonstrował, że nie ma ochoty poświęcić jej ani
chwili. - Nazywam się Katja Francke i pracuję w biurze dyrektora Svantessona. Czy mogę z
panem zamienić parę słów? To ważne.
- Słucham!
- Nie tutaj! - rzuciła ze złością.
Rozejrzał się zrezygnowany.
- Może porozmawiamy w drodze do samochodu?
- Do mojego samochodu - odrzekła pośpiesznie. - To dość... poufna sprawa, więc jeśli
pan pozwoli...
Wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa, Katji nie wyłączając, nudziła go
niemiłosiernie. Katja zdążyła już zauważyć, że jego głos nie ma nic wspólnego z
niewyraźnym, chrapliwym głosem z archiwum.
Przeszli płytę lotniska, nie odzywając się do siebie. Katja dorównywała pilotowi
wzrostem, choć on wcale nie zaliczał się do niskich. Musiała przyznać, że ma atrakcyjną
sylwetkę. Nie rozmawiali ze sobą, czuła się więc zwolniona z obowiązku, by patrzeć mu w
twarz.
Z pewnością był gorylem. Z tych najgorszych, Katja potrafiła takich rozpoznać bez
cienia wątpliwości!
- Dlaczego się pani bez przerwy rozgląda? - spytał. - Sprawa jest aż tak poufna?
Ton jego głosu był pełen sarkazmu.
- Sam pan zdecyduje - odrzekła swobodnie.
Dotarli do małego samochodu Katji. Dziewczyna nie była wcale pewna, czy
Callenberg zmieści się w jego wnętrzu, ale zdołał jakoś ulokować się w siedzeniu.
Spodziewała się, że owionie ją prymitywnie męska woń potu i tytoniu, ale nic takiego nie
nastąpiło. Obecność obcego mężczyzny w ciasnym samochodzie trudno jednak było zaliczyć
do przyjemności!
- Możemy stąd odjechać? - spytała z lekkim podenerwowaniem.
- Nie! Nie chciałbym oddalać się od mego wozu.
- Jak pan chce - zgodziła się z nagłą uległością.
W światłach przejeżdżających samochodów widziała jego twarz - silną, wyrazistą,
pozbawioną tej czułości, której szukała u mężczyzn.
- A więc? - rzucił ponaglająco.
Katja nabrała powietrza.
- Przede wszystkim... czy mogę mówić panu po imieniu?
- Proszę!
- Historia jest dość niesamowita...
- Nie interesują mnie niesamowite historie. Interesują mnie fakty. Przejdź do rzeczy -
chyba że szukasz jakiegoś pretekstu, by pójść ze mną do łóżka.
Katja obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
- Mógłbyś podać choć jedną przyczynę, dla której warto by mieć na to ochotę? -
spytała tak lodowatym tonem, że aż pociemniało mu w oczach. Nie zamierzała tracić
panowania nad sobą, mimo że ten mężczyzna był wyjątkowo nieprzyjemny. - Opowiem ci
wszystko jak najzwięźlej, a potem rób, co chcesz. Spełnię swój obowiązek i nie życzę sobie
dalszej znajomości z tobą.
Jego mina wyrażała wahanie, ale nie odezwał się.
- A więc byłam wczoraj w archiwum, stałam za wysokim regałem i usłyszałam
nieprzyjemną rozmowę, która dotyczyła ciebie.
- Nie interesują mnie plotki.
Katja odwróciła się w jego stronę.
- Zdobądź się na odrobinę rozsądku i daj mi skończyć! Nie wybiegam na mróz tylko
po to, by poplotkować! To chyba oczywiste! Dyrektor Svantesson rozmawiał z jakimś
młodym mężczyzną. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że mają zamiar cię zabić.
Jonasz Callenberg odwrócił się w geście rezygnacji.
- Dostałeś jakiś klucz? Od dyrektora Svantessona czy od kogoś innego?
Zesztywniał.
- Co cię to obchodzi?
- W ogóle mnie to nie obchodzi. Ale potwierdza moje podejrzenia. Pozwól mi
dokończyć! Nie wolno ci dawać tego klucza nikomu, poza dyrektorem Svantessonem.
Tymczasem, pan dyrektor nie ma zamiaru wracać do kraju!
- Skąd wiesz?
- Sam to powiedział. Wiesz, do czego jest ten klucz?
- Nie.
- Przynajmniej przyznałeś, że go masz! Tamten młody człowiek ma polecenie, by
odebrać klucz od ciebie.
- Wręcz przeciwnie! Nikt nie ma go dostać. I nikt nie dostanie.
- No właśnie, obaj o tym wiedzieli. Dlatego, stwierdził dyrektor, istnieje tylko jeden
sposób, by ci go zabrać. Sądząc z tonu ich głosów, zamierzają cię zabić.
- Sądząc z tonu głosów? Nie przesadzasz, młoda damo?
- Nie mam zwyczaju dramatyzować. Chcesz dostać kulkę w plecy, to wysiadaj. Mnie
to nic nie obchodzi.
- Mów dalej - powiedział bezbarwnie.
- Jesteś jedyną osobą, która zna cel podróży Svantessona. Dlatego musisz zginąć.
- Dyrektor Svantesson pojechał do Szwajcarii. Co w tym dziwnego?
- Miał dużo bagażu? Zamierzał zostać w Szwajcarii?
- Tak, miał sporo bagażu. Odwiozłem go do banku. A później pomogłem mu kupić
bilet do...
Jonasz Callenberg przerwał i spojrzał na Katję.
- Do Rio de Janeiro. Powiedział mi, że wybiera się w podróż służbową. To na diabła
mu taki bagaż?!
- Czemu więc nie poleciał stąd bezpośrednio do Argentyny?
- Do Brazylii - poprawił ją Callenberg nie bez satysfakcji.
- No jasne. - Katja zaczerwieniła się. - Czemu nie poleciał bezpośrednim samolotem?
- Miał coś do załatwienia w Szwajcarii, tak przynajmniej twierdził.
- Mówiłeś, że był w banku? - spytała Katja z namysłem.
Uczynił niecierpliwy gest.
- Starczy tych bzdur! Usiłujesz sugerować, że dyrektor Svantesson prowadzi jakieś
podejrzane interesy?
- Ostatnio bywał rozdrażniony.
- Może spodziewał się kontroli?
- Nie, jeszcze nie teraz. Ale my, jego poddani, już od dawna się zastanawiamy, skąd
ma takie pieniądze. Firma jest dochodowa, ale nie aż tak dochodowa. Może opróżnia co jakiś
czas zawartość kasy?
Jonasz Callenberg otrząsnął się z obojętności, choć nadal sprawiał wrażenie
rozgniewanego. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w szybę.
- To najdziwniejsza historia gangsterska, jaką kiedykolwiek słyszałem! Ten młody
chłopak... Do czego potrzebny mu klucz?
- Miał dostać zawartość skrytki. Według słów dyrektora, niezwykle cenną.
- Czemu nie mógł dostać jej od razu? Po co mu klucz? I ja?
- Dyrektor chce, żebyś zniknął, nie rozumiesz, głupcze? Bez śladu. Ty jeden wiesz,
dokąd wyjechał. Klucz to gwarancja, że ten młodzian pośle cię na tamten świat.
- W takim razie zawartość skrytki musi być niezwykle cenna - stwierdził Callenberg,
nie zważając na jej obraźliwe zaczepki.
- Z pewnością! Pieniądze?
- Czyżby?
- Może diamenty?
- Nie bądź głupia - odwzajemnił się jej Jonasz Callenberg. - Sama mówiłaś, że to
młody chłopak. Tacy nie mordują dla diamentów. To zbyt niebezpieczne i nie warte zachodu.
Wymyśl coś lepszego!
Z roztargnieniem spoglądał przez okno.
Katja miała już ciętą odpowiedź na czubku języka, lecz zamiast tego spytała z
napięciem:
- Co się stało?
- Mój samochód stoi pod tamtą latarnią. Ktoś kręci się wokół niego od mniej więcej
dziesięciu minut.
Katja wytężyła wzrok.
- Chyba dziewczyna.
- Trudno powiedzieć. W dzisiejszych czasach łatwo o pomyłkę w tych sprawach.
- Zapomniałam o paru szczegółach. Dyrektor powiedział: „Pozwólcie mu wpierw
dojechać do domu!” A młody głos odrzekł: „Zrobi się. Dla nas to nie pierwszyzna”.
- Dla nas? - Callenberg spojrzał na nią ostro. - Jest ich kilku? Cały gang
zdesperowanych szczeniaków?
- Nie sądzę, - rzekła Katja. - Dyrektor Svantesson to chytry lis. Najwyżej dwóch, może
trzech.
Twarz Callenberga przybrała ponownie wyraz zwątpienia.
- Jak sądzisz - spytała niepewnie - może powinniśmy pójść na policję?
- Na policję? - prychnął. - I co im powiemy? My...
Katja przerwała mu lodowatym tonem:
- My, mówisz? Ja już zrobiłam, co do mnie należało. Ostrzegłam cię. Mam dosyć twej
nadętej arogancji. Wynoś się z mojego samochodu! I z mojego życia!
- Jesteś niezwykle pewna siebie, młoda damo - odrzekł, a oczy pociemniały mu
ostrzegawczo. - Najpierw wywracasz moje spokojne życie do góry nogami, a potem mnie
wyrzucasz. W porządku, to mi odpowiada. Właśnie miałem ci podziękować i ruszyć w swoją
stronę.
- Zaczekaj - Katja pożałowała swej porywczości, kiedy mężczyzna położył dłoń na
klamce. - Po pierwsze, nie sądzę, by twoje życie było tak spokojne, jak twierdzisz, po drugie,
ta historia zaczyna mnie ciekawić. Chcę wziąć w niej udział, choć przez chwilę.
Jonasz Callenberg nie wyraził aprobaty.
- Rób, jak chcesz. Ja mam zamiar sprawdzić, kto kręci się przy moim samochodzie.
- Zaczekam tutaj. Jeśli odjedziesz, mam jechać za tobą?
Zawahał się, po czym spojrzał na nią ze złością i wycedził powoli, jakby te słowa
sprawiały mu przykrość:
- Tak... proszę.
Katja uśmiechnęła się z zadowoleniem. A więc przyda się na coś! Ten arogancki goryl
przyjął jej pomoc, choćby miała jedynie oznaczać czuwanie na odległość.
Katja Francke odzyskała przewagę i mogła ze spokojem uznać Jonasza Callenberga za
całkowicie niegroźnego osobnika.
Sama na dobrą sprawę nie wiedziała, skąd brały się u niej takie myśli. Zmagania Katji
ze zbyt niskim poczuciem własnej wartości pozostawały jedną wielką zagadką także dla niej
samej.
ROZDZIAŁ II
Jonasz Callenberg zbliżał się ostrożnie do samochodu. Choć niechętnie, musiał
przyznać, że opowieść Katji zrobiła na nim pewne wrażenie. Jej słowa układały się w
logiczną całość, a tok rozumowania wydawał się chłodny i wyważony. Miała też atrakcyjną
powierzchowność, nie była może piękna, ale bardzo szykowna.
Jednakże cała ta historia to jakaś wielka bzdura. Przez krótką chwilę Jonasz zapragnął
poniżyć Katję, zmusić ją, by uznała swą porażkę, i doznać uczucia triumfu.
Coś mu mówiło, że Katję Francke niełatwo złamać. Wyczuwał, że Katja go nie lubi,
traktuje jak osobnika niższego gatunku, i to tylko zwiększało jego irytację. Pewnie woli te
śliskie typy, które znają kunszt konwersacji nad kieliszkiem drogiego wina w wykwintnej
restauracji!
Nieznośna pannica!
Podszedł do samochodu i natychmiast znalazła się przy nim tamta dziewczyna.
- Przepraszam - zagadnęła, trzepocząc rzęsami. - Czy mógłby mnie pan podwieźć do
miasta? Ostatni autobus już odjechał...
Wyglądała miło z twarzą ukrytą za burzą złotych loków. Gdyby nie rewelacje Katji,
pewnie by się nad nią zlitował. Teraz miał się na baczności.
- Jasne, wskakuj do środka! - powiedział, chociaż wcale nie zamierzał spełniać jej
prośby.
- Dziwne! - stwierdził, gdy silnik wydał z siebie żałosne prychnięcie. - Nie chce
zapalić.
Dziewczyna nie potrafiła ukryć zdenerwowania. Jonasz wysiadł, podniósł maskę i
odłączył jeden z przewodów...
- Przykro mi - rozłożył bezradnie ramiona. - Nic nie zdziałam. Sprowadzę ci
taksówkę.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie - bąknęła, wysiadając z samochodu. Zawahała się. - No
chyba że pojedziesz ze mną? - dorzuciła z olśniewającym uśmiechem.
- Niestety - Jonasz odwzajemnił uśmiech. - Muszę naprawić tego grata.
- Mogę poczekać.
- Znam go dobrze, to zajmie mnóstwo czasu - oświadczył, mimo że samochód był
nowy jak spod igły. - Jedź! Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.
Dziewczyna namyślała się przez chwilę, po czym ruszyła w kierunku poczekalni.
Przypuszczalnie zamierzała zatelefonować.
Kiedy zniknęła mu z oczu, Jonasz rzucił się do samochodu Katji i wsiadł do środka.
- Ruszaj! - rozkazał.
Katja, która cały czas nie spuszczała z niego oczu, była już gotowa do drogi.
Wyjechała na główną ulicę i skierowała się do miasta.
- Dokąd? - spytała spokojnie. - Na policję?
- Daj spokój z tą policją! - prychnął niecierpliwie. - Ani na chwilę nie uwierzyłem w tę
twoją opowiastkę o planowanym morderstwie. Jesteśmy w Skandynawii, a dyrektor
Svantesson jest łagodny jak baranek. Odwieź mnie do domu...
- Nie! - przerwała mu gwałtownie Katja. - Myśl sobie co chcesz, ale ja wierzę w to, co
słyszałam. Nie mam sumienia rzucać cię wilkom na pożarcie.
- Wilkom! - Jonasz uśmiechnął się złośliwie. - Ta dziewczyna wcale nie przypominała
wilka! W porządku, zawieź mnie do hotelu. Dla spokoju twojego sumienia.
- W hotelu znajdą cię bez trudu.
- Więc co mam robić? Przespać się pod mostem w papierowym worku?
Katja nie odzywała się przez chwilę.
- Mam tylko jeden pokój... Ale jeśli starczy ci wanna czy kosz na śmieci... -
dokończyła beznamiętnie.
Przez chwilę przyglądał się jej z ukosa.
- Wystarczy w zupełności - odrzekł ze śmiertelną powagą.
- Nie mam zamiaru dzielić z tobą łóżka - dodała tonem nie pozostawiającym
wątpliwości.
- Ja też nie - zapewnił ją. - Nie kładę się z lodówką.
- Dobrze! Czy ktoś nas śledzi?
- To mi pachnie kiepskim kryminałem. - Jonasz uśmiechnął się mimowolnie i obejrzał.
- Nie, nikt nas nie śledzi. Poza jakimś starszawym piratem drogowym na motorowerze. Jedzie
co najmniej z szybkością dwudziestu kilometrów na godzinę.
Katja wykrzywiła się. W jej oczach dojrzał błysk uznania i poczuł ukłucie dumy.
Później nie zamienili już ani słowa.
Jonasz rozglądał się po malutkim mieszkanku z dezaprobatą.
- Perfekcjonistka z ciebie - powiedział z naganą w głosie.
- Doprawdy? - rzuciła swobodnie Katja. Powiesiła już płaszcz i właśnie nastawiała
czajnik. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kupuję tylko rzeczy, które uznam za
odpowiednie.
- Na tym polega perfekcjonizm - upierał się Jonasz. - Gdzie tu znajdziesz miejsce dla
takiego dzikiego zwierza jak ja?
- Powiedziałeś zwierza, zabawne - mruknęła Katja. - Hm, uznaję to zdarzenie za
wyjątek od reguły. Jaką pijesz herbatę, chińską czy rosyjską?
- Boże - jęknął - nie masz zwykłej?
- Napijemy się rosyjskiej - zdecydowała. - Dla początkujących nadaje się najlepiej.
Usiądź, zaraz będę gotowa.
- Które miejsce przeznaczasz dla zwierzaków? Nie licząc kosza na śmieci?
- Siadaj gdzie bądź. I tak tu nie pasujesz!
Zajął miejsce w białym fotelu z jedwabnym obiciem, ale szybko przeniósł się na
kuchenny taboret. Musiał przyznać, że kącik jadalny sprawia przytulne wrażenie. Przytulny
był zresztą cały pokój z niewielkim aneksem kuchennym i drzwiami prowadzącymi na
balkon...
- Mogę spać na balkonie - zaproponował.
- W grudniu? Jestem może perfekcjonistka, ale nie pozbawioną ludzkich uczuć.
Od dłuższej chwili Jonasz kierował zaciekawione spojrzenia na biurko zarzucone
arkuszami papieru. Przy biurku brakowało krzesła. Katja podążyła za jego wzrokiem.
- Nie mam kiedy kupić krzesła do pracy - wyjaśniła. - Wszystko w swoim czasie, moja
pensja nie jest zbyt wysoka. Na razie używam taboretu.
Biurko przyciągało go, w końcu nie mógł się już opanować, by nie rzucić okiem na
leżące na nim rysunki. Gwizdnął cicho z podziwu.
- Sama je zrobiłaś? A może to dzieło twojego narzeczonego?
- Bezczelne pytanie. Po pierwsze, podajesz w wątpliwość kobiece zdolności, po
drugie, usiłujesz wybadać, czy mam narzeczonego. A po trzecie, sugerujesz, że on tu mieszka.
Jonasz Callenberg wykrzywił się na ten spektakl kobiecej przenikliwości.
Katja postawiła na stole duże angielskie filiżanki.
- Udzielę ci jednak odpowiedzi: tak, ja je zrobiłam. Nie, nie mam narzeczonego, a
nawet gdybym miała, to by tutaj nie mieszkał. Chcę mieć uporządkowane życie.
- I bezbarwne - mruknął.
- Tego nie powiedziałam - rzuciła Katja, czerwieniąc się z lekka.
Nachylił się nad rysunkami.
- Są naprawdę świetne! Co przedstawiają?
Podeszła bliżej i Jonasz poczuł subtelny zapach perfum, idealnie, rzecz jasna, dobrany
do jej typu urody.
- Chodzę na kursy wieczorowe, kształcę się na ilustratorkę. To tylko prace szkolne.
Z irytującą precyzją Jonasz wybrał rysunek przedstawiający tulącą się parę.
- To szkic do jakiegoś opowiadania - powiedziała, odbierając mu arkusz - Nie jest
najlepszy.
- Technicznie całkiem niezły. Tyle że w twarzy kobiety widać znudzenie.
Odrysowywałaś się w lustrze?
Nie był w stanie panować nad gniewem. Nie uwierzył jej wcześniejszym
zapewnieniom, że nie chce z nim iść do łóżka, i odczuwał satysfakcję, iż będzie mógł
odrzucić jej zaloty. Teraz jednak wszystko stało się jasne, Katja pragnęła jedynie pomóc mu
w trudnej sytuacji. Jej lodowata obojętność wyznaczała dystans, którego nie wolno mu było
naruszać! Mogła być spokojna, panny z wyższych sfer zupełnie go nie interesują!
- Herbata gotowa - oświadczyła Katja. - Mam tylko bułki i ser brie. Wystarczy?
- W zupełności! - odrzekł kwaśno.
Jedli w milczeniu. Jonasz obserwował ruchy jej dłoni, harmonijne i jakże kobiece.
Katja okazała się niezwykłą dziewczyną, dotąd takiej nie spotkał. Jak można tak dokładnie i
w detalach rozrysować własne życie i znać odpowiedzi na wszystkie pytania? Nic nie było w
stanie wytrącić jej z równowagi.
- Czytam w twoich myślach - powiedziała. - Uważasz mnie za dziwadło.
- Nie do końca - odrzekł. - Mam ochotę rzucić cię na łóżko i wziąć siłą tylko po to, by
sprawdzić, jak się zachowasz.
- Potwierdziłbyś tylko moje przypuszczenia.
- Jakie?
- Że należysz do gatunku mężczyzn, których określam mianem goryli. Tak cię zresztą
nazwałam wczoraj, kiedy przechodziłeś koło jadalni.
Jonasz poczuł niesmak w ustach i wypił łyk herbaty.
- Zawsze jesteś tak jadowita?
- Tylko wtedy, gdy chcę utrzymać kogoś na dystans.
- Nie fatyguj się. Nie mam na ciebie ochoty.
- Wielkie dzięki!
- U dziewcząt cenię spontaniczność. I gotowość do dawania.
- Tak też myślałam. A ty tylko bierzesz?
- Zdarza ci się pozostawić coś bez komentarza?
- Nie wiem. Nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby zamknąć mi usta.
Po raz kolejny Jonasz poczuł ochotę, by zbudzić do życia tę Królową Śniegu, i po raz
kolejny się opanował.
- Co zrobisz jutro? - spytała. - Pójdziesz na policję?
- Nie! - westchnął. - Nie mam zamiaru iść na policję! Co im powiem? O kluczu bez
zamka? O twoich urojeniach? Zdążyłem się już ośmieszyć, słuchając ciebie!
- Chcesz, żebym poszła z tobą?
- Natrętna mucha... Nie idziesz do pracy?
- A ty?
- Jutro nie. Jestem z tych wolnych i nie zdyscyplinowanych goryli.
Określenie Katji musiało go urazić.
- Zobaczymy jutro - stwierdziła wstając. - Jestem wykończona, nie mam siły myśleć.
- W takim razie biada temu, kto cię spotka rześką i wypoczętą! Gdzie będę spać? Na
podłodze?
- Gdzieżby indziej? Powinnam może odegrać rolę szlachetnej gospodyni i odstąpić ci
łóżko?
- Broń Boże, pewnie pełno w nim babskich fidrygałków. Starczy mi poduszka,
wyciągnę się na dywanie. Z tego, co zdążyłem się o tobie dowiedzieć, wnioskuję, że nie ma
na nim drobiny kurzu.
- Obyś się nie pomylił. Weź jeszcze tę narzutę - dodała wspaniałomyślnie. - I wełniany
pled.
- Prosto z Meksyku - wykrzywił się. - Tego mi tylko brakowało!
- Idź pierwszy do łazienki, ja tymczasem pozmywam. Nie odwrócę się, kiedy będziesz
się kładł.
Jonasz zmył z siebie trudy dnia i położył się. Katja zniknęła w łazience. Nie było jej
dłuższą chwilę.
- Utopiłaś się? - krzyknął.
- Nie, ale w przeciwieństwie do pewnych osób wszystko robię starannie.
- No jasne, trzeba ci więcej czasu, by się doczyścić - odrzekł, dumny ze swej repliki.
- Myję też zęby - dorzuciła.
- Jesteś niesprawiedliwa! Nie chodzę ze szczoteczką w kieszeni. Poza tym użyłem
twego frotowego ręcznika.
- Barbarzyńca!
- Hemingway też tak robił.
- To żadne wytłumaczenie. Odwróć się, wychodzę! Jonasz słyszał, jak kręci się po
mieszkaniu i gasi światła. Owionął go zapach czystości, zaszeleściły prześcieradła.
- Dobranoc - powiedziała.
- Dobranoc - odmruknął. - Wyjdę zapewne wcześnie rano, więc dziękuję za pomoc!
- Nie ma za co! Wpadnij, jak będziesz miał kłopoty!
Ostatnie słowo musi należeć do niej! Nie ma sposobu, by zamknąć jej usta? Jonasz nie
zamierzał się poddać.
- Dziękuję! Daj mi jednak okazję się odwdzięczyć! Chętnie poratuję dziewicę w
potrzebie.
- To musisz się pośpieszyć - mruknęła z twarzą częściowo ukrytą pod kocem.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś dziewicą?
Wystawiła nos spod koca.
- A co w tym złego? W końcu ma się jakieś zasady.
Jonasz na moment zaniemówił.
- Ile masz lat? Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa?
- Skończyłam dwadzieścia trzy.
- Masz zamiar czekać do ślubu?
- Niekoniecznie. Chcę mieć tylko pewność, że dobrze robię.
- Co za wyrachowanie!
Nagle przypomniał sobie jej słowa.
- Powiedziałaś, że muszę się pośpieszyć?
- To nie była zachęta. Po prostu jutro po szkole spotykam się z moim przyjacielem.
- Sądziłem, że nie masz chłopaka?
Katja spojrzała na Jonasza. Jego jasne włosy połyskiwały w półmroku.
- Bo nie mam. Ale znam go od dawna. I bardzo lubię.
- Domyślam się, że to wzór wszelkich cnót.
- Tak właśnie jest. Kończy studia prawnicze. Dżentelmen w każdym calu.
- Smacznego - rzucił sucho Jonasz i odwrócił się do niej plecami. - Dobranoc!
- Dobranoc - odrzekła miękko.
Nie tym razem, pomyślał. Ostatnie słowo będzie należeć do mnie! Odczekał chwilkę i
mruknął cicho:
- Dobranoc!
Nie odpowiedziała. Wygrałem, pomyślał z idiotycznym poczuciem triumfu. Pięć
minut później, kiedy odpływał już w sen, dobiegł go nieomal niedosłyszalny szept:
- Dobranoc!
Tego było już za wiele.
- Dobranoc! - wrzasnął, aż zatrząsł się dom.
Zapadła cisza, którą przerywał jedynie jej stłumiony, beztroski chichot.
Jonasz też się roześmiał. Po czym zwinął się w kłębek i starał się zasnąć.
ROZDZIAŁ III
Następny poranek należał do Katji. Zaszczebiotała słodko: „Kawa gotowa”, i kiedy
Jonasz otworzył znużone powieki, ujrzał ją jak w anielskiej glorii na tle kuchennego okna.
Odświeżona, apetycznie wyglądająca w biało - różowym stroju, z wymalowanymi
paznokciami i długimi, szczupłymi nogami W jej głosie zabrzmiał triumfalny ton. Jonasz się
zirytował.
Wziął prysznic i poczuł, jak opuszcza go zmęczenie. Za nic nie przyznałby, że źle spał
tej nocy. Historia z kluczem, niewygodne posłanie, kobiecy pokój i bliskość dziewczyny -
wszystko to przez długie godziny nie pozwoliło mu zasnąć.
Po kąpieli poczuł się jednak jak nowo narodzony. Wyprężył szeroką klatkę piersiową
skrytą pod podkoszulkiem i jasnoniebieską koszulą.
- Siadaj - powiedziała Katja - nie mieścisz się w moim małym gniazdku z tą górą
mięśni. Myślałam trochę o tej dziewczynie przy samochodzie. Czego właściwie chciała?
- Prymitywny numer! Zamierzała wprosić się do mnie, a po upojnej nocy wpuścić do
mieszkania swoich kompanów. Zakładając, oczywiście, że twoje przypuszczenia są trafne, w
co nadal powątpiewam.
- Ach, tak. Wybacz mi naiwne pytanie. Łatwo dajesz się namówić na... upojną noc z
nieznajomą?
- Tylko jeśli owa nieznajoma mnie zainteresuje.
- Często się to zdarza?
- Daj spokój, taka dociekliwość nie przystoi prawdziwej damie! Nie, nieczęsto. Wolę,
by inicjatywa należała do mnie.
- Rozumiem. „Rzucić na łóżko i wziąć siłą”, czyż nie tak się wyraziłeś? Muszę już iść.
Dasz sobie radę? Wychodząc zatrzaśnij po prostu drzwi. Co właściwie zamierzasz teraz
zrobić?
- Pytasz, nie oczekując odpowiedzi? Trzy pytania i dwa stwierdzenia na raz. Wpierw
pojadę po samochód, potem do domu! I nie interesuje mnie, co o tym sądzisz! - zakończył,
rzucając jej agresywne spojrzenie.
- Nic nie sądzę - zapewniła niewinnie. - Uważaj na siebie. Nie chcę, by moja ofiara
poszła na marne. Trzymaj się, miło było cię poznać!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł sucho.
Samochód stał tam, gdzie go zostawił. Jonasz umocował luźny przewód i z
zadowoleniem ruszył w kierunku miasta. Wreszcie pozbył się tej zarozumiałej Katji! Z
pozoru wyglądała na zrównoważoną osobę, ale w istocie była przewrażliwiona i zupełnie
szalona. Czego jednakże można się było spodziewać po dziewczynie o tak obłudnym
nastawieniu do miłości? Jej emocjonalne potrzeby znajdowały upust w dzikich fantazjach,
jakże odległych od jałowego życia, które prowadziła.
Wąską bramą wjechał na podwórze budynku, w którym mieszkał. Wysiadł i zamknął
samochód.
Co zrobić z resztą dnia? Ruszyć do miasta, siedzieć w domu? Perspektywa spędzenia
czasu w nieprzytulnym, zagraconym mieszkaniu nie przedstawiała się zbyt zachęcająco.
Gdyby tylko mógł z kimś porozmawiać, poćwiczyć umysł w trafnych, ciętych replikach.
Takich jak...
Nie, dość tego, koniec z Katją! Nadęta snobka!
Kiedy zbliżał się do drzwi wejściowych do budynku, kątem oka dostrzegł jakiś cień.
Podwórze było wąskie i ciemne, obramowane rzędami nie oświetlonych okien rzadko
używanych spiżarń i komórek. W epoce odkurzaczy parkowano tu jedynie samochody i
wyrzucano śmieci. Jonasz odwrócił nieznacznie głowę i drgnął.
Gdyby nie ostrzeżenie Katji, pewnie w ogóle by nie zareagował; zarys sylwetki na
ścianie był ledwo widoczny. Teraz jednak jego ciało sprężyło się gwałtownie, z jednej strony
dostrzegł postać z długim nożem w ręce, z przeciwnej cień głowy drugiego napastnika.
Instynkt podpowiedział mu, co należy zrobić. Tamtych było co najmniej dwóch, mieli
nóż. Jonasz rzucił się do przodu, szarpnął drzwi, wpadł do środka i przekręcił zasuwkę. W
ułamek sekundy później ktoś uderzył z łomotem w drzwi od zewnątrz i zaklął siarczyście.
Przypuszczenia Jonasza potwierdziły się. Wpadając do budynku zdołał zarejestrować, że
napastników jest dwóch i że mają twarze zakryte chustami.
Nie wbiegł na górę, tylko korytarzem dostał się do drzwi frontowych prowadzących
na ulicę. Na ulicy panował spory ruch i Jonasz poczuł się bezpiecznie. Napastnicy się nie
pojawili, wejście na podwórze znajdowało się za rogiem i pewnie nie mieli odwagi pokazać
mu się w świetle dnia.
Jonasz wsiadł do taksówki stojącej na postoju.
Tuż przed lunchem przywołano Katję do telefonu. Podniosła słuchawkę w gabinecie
szefa, czując na sobie jego pełen dezaprobaty wzrok.
- Cześć, mówi Jonasz.
Mógłby mówić ciszej. Katja odwróciła się plecami do szefa.
- Muszę niestety jeszcze raz prosić cię o pomoc - ciągnął Jonasz. - Jestem w
komisariacie, chcą, byś potwierdziła moją historyjkę kryminalną. Twierdzą, że mam delirium.
Możesz poświęcić im pół godziny?
- A więc poszedłeś na policję - powiedziała z ulgą. - Za pięć minut jest lunch, mogę go
sobie darować.
- Mam kanapki z serem. Wydział narkotykowy. Pytaj o inspektora Hulténa!
- Zaraz będę.
Wydział narkotykowy? Pewnie to właśnie Jonasz miał na myśli napomykając, że
młodzi i zdesperowani mordercy nie interesowali się diamentami. Skrytka, ta tajemnicza
skrytka musiała być wypełniona narkotykami. Młody człowiek o chrapliwym głosie był to z
pewnością ktoś uzależniony, inaczej nie przystałby na żądania Svantessona.
I poniekąd tłumaczyłoby to zamożność dyrektora...
Katja weszła do gabinetu inspektora, chłodna i wyniosła. Jonasza wprost oślepiła jej
wyrafinowana elegancja.
- Sprawnie ci to poszło - przyznał. - Powtórz panu swoją historię. On zdaje się sądzić,
że oglądam zbyt wiele filmów kryminalnych.
- Ależ skąd. - Inspektor Hultén uśmiechnął się nieznacznie. - Taki jest mój zawód,
wszystko sprawdzam dwukrotnie...
Sprawdza dwukrotnie? Kto tu ogląda więcej filmów kryminalnych?
W świetle dnia Jonasz Callenberg prezentował się zupełnie inaczej. Opalona twarz
poznaczona była bliznami, a wyblakłe od słońca włosy poprzetykane siwymi nitkami. Tak
wcześnie? Ile właściwie ma lat? Oczy błyszczały mu przenikliwie, miał młode spojrzenie i
piękne zęby. A usta... Jeśli usta bywają sugestywne, to Jonasz miał sugestywne usta. I
miękkie, pełne ukrytej siły ruchy, które Katję fascynowały. Jonasz Callenberg był seksownym
mężczyzną!
Seksowny goryl, mocna rzecz, pomyślała. Lepiej trzymać się z daleka.
Inspektor należał bez wątpienia do rodzaju ludzkiego. Koło pięćdziesiątki, o
ciemnych, przerzedzonych włosach. W jego groźnym spojrzeniu ukrytym za okularami
błyskały czasami iskierki humoru. Wysłuchał uprzejmie historii Katji o rozmowie w
archiwum, kluczu i dziewczynie na lotnisku.
- Kiedy dotarł do mnie sens tej dziwnej rozmowy, uznałam, że muszę ostrzec pana
Callenberga - zakończyła Katja.
- Dlaczego nie przyszła pani do nas?
- Chciałam. Jednak dopiero następnego dnia odkryłam, że nie chodziło wcale o
słuchowisko radiowe. Zaniepokoiłam się. Na wizytę w policji było już za późno, pojechałam
więc prosto na lotnisko. Szczerze mówiąc, to wszystko brzmi niezwykle sensacyjnie,
nieprawdaż?
- A więc trochę pani wstyd?
- Panna Francke zawsze postępuje w sposób właściwy - wyjaśnił Jonasz.
- Mam nadzieję, że nie uważa pan, bym marnowała pański czas - powiedziała
niepewnie Katja. - Pan Callenberg uznał moją historię za dziewczęce fantazjowanie, więc
jestem odrobinę zaskoczona, że go tutaj widzę...
- Pan Callenberg stał się dziś rano ofiarą napadu - oznajmił inspektor, obrzucając
Katję nieodgadnionym spojrzeniem.
- Och! - krzyknęła. - Czy ty...? Jesteś może...?
- Daj spokój! - Jonasz wykrzywił twarz w grymasie. - Wymachiwali nożami, więc
uznałem, że lepiej wiać niż wdawać się w nierówny pojedynek.
- Doskonale! - pochwaliła go. - Masz więcej rozsądku, niż się można spodziewać!
Inspektor wciągnął głośno powietrze przez nos.
- Czy ma pani powody, by przypuszczać, że pani szef handluje narkotykami?
- Nie. A pan?
- Jego nazwisko nigdy nie pojawiło się w tym kontekście.
- Jest podejrzanie bogaty - powiedziała.
- Tak, pan Callenberg wspomniał mi o tym. Zajmiemy się jego powiązaniami
handlowymi.
- A więc potwierdza pan naszą teorię, że jego wyjazd to ucieczka?
- Nie bez zastrzeżeń - uśmiechnął się Hultén. - Dzwoniłem do biura i pytałem o
dyrektora Svantessona. Jego sekretarka powiedziała mi, że szef jest z prywatną wizytą w
Londynie i wróci za cztery dni.
- Nic się nie zgadza.
- No właśnie. Pewnie chciał utrzymać wyjazd do Szwajcarii w tajemnicy, nie mówiąc
już o podróży do Rio. Poprosiliśmy odpowiednie władze w Brazylii, by miały go na oku.
Dyskretnie. Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy wiedzieć, gdzie go szukać.
Inspektor Hultén podniósł się z wytartego krzesła i przywołał jakiegoś mężczyznę.
Ten wyszedł i po chwili pojawił się z grubym albumem.
- Panie Callenberg, zechciałby pan przejrzeć zdjęcia narkomanów z naszego rejestru?
Może rozpozna pan tę dziewczynę?
Cichym głosem opisał mężczyźnie wygląd dziewczyny.
- Jasne, kręcone włosy? O miłej powierzchowności? Może ta?
Mężczyzna przekartkował album i zatrzymał się przy zdjęciu odpowiadającemu
opisowi.
Jonasz pokręcił przecząco głową.
- Nie widziałem zbyt dobrze w ciemności, ale to z pewnością nie ona.
Katja nie mogła znieść widoku młodych, niewinnych twarzy, tak przedwcześnie
zniszczonych i zrezygnowanych, pozbawionych wszelkich złudzeń. Odwróciła głowę.
- Może ta? - spytał mężczyzna pewnym głosem, jakby z góry znał odpowiedź.
- Tak! To ona!
- A więc narkomanka - powiedział przeciągle inspektor. - Miał pan rację, panie
Callenberg.
- To Birgit Karlsson - dodał jego asystent. - Dobrze ją pamiętam. Jak i te typy, z
którymi przestaje.
- Kto to taki? - zainteresował się inspektor.
- Było ich trzech. Jeden przedawkował i wypadł z gry. Za to jej chłopak to twarda
sztuka. Sutener bez żadnych zahamowań. Nie mamy go w kartotece, nie wiemy nawet, jak
wygląda. Nazywają go Berra. Sam nie bierze, tylko sprzedaje, drobni handlarze odnoszą się
do niego z wielkim respektem. Nie jest już taki młody...
- To znaczy, że nie jego słyszałam w archiwum - przerwała mu Katja. - Tamten głos z
pewnością należał do młodej osoby, może nawet nastoletniej.
- To się może zgadzać, kolejnym członkiem gangu jest dziewiętnastolatek, niejaki Stig
zwany Stickan. Jego kartoteka znajduje się z pewnością w wydziale zabójstw, choć jak dotąd
nic mu nie udowodniono. Nie wiemy, czy jest narkomanem, ale zapewne zajmuje się
handlem.
Hultén podniósł słuchawkę. Po chwili zjawiła się sekretarka z teczką Stickana.
- To on! - stwierdził Jonasz, rzuciwszy okiem na zdjęcie. - Widziałem jego oczy nad
krawędzią chusty.
Katja zajrzała mu przez ramię. Stickan miał długie włosy i mętne oczy, właściwie był
dość przystojny, o twarzy nie pozbawionej uroku. Nosił długie wąsy sięgające aż do linii
podbródka, a jego spojrzenie, choć mało klarowne, miało w sobie jakąś stalową
przenikliwość.
- A więc coś już wiemy - orzekł Jonasz. - Przyjemniaczki, nie ma co!
- Ktoś mi kiedyś opisał tego Berrę - oznajmił inspektor. - Ciemna karnacja, kanciasta
twarz i czarne zrośnięte brwi. Staromodna fryzura w stylu Elvisa, sami wiecie, tłuste
kędziory, dziwaczne uczesanie. Ciemne, twarde oczy i szeroki podbródek.
- Tak właśnie wyglądają goryle! - powiedziała z drżeniem Katja.
- I mnie porównuje