10170

Szczegóły
Tytuł 10170
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10170 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10170 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10170 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. 1 Hanna Kowalewska LETNIA AKADEMIA UCZUĆ Moim ukochanym siostrzeńcom: Sylwii, Maciejowi, Katarzynie, Małgorzacie, Oldze, Ewie, Kamilowi, Rafałowi, Piotrowi, Izie, Idzie, Maćkowi, Marcie, Kubie Copyright © by WAB Wydawnictwo „Tower Press ” Gdańsk 2001 2 PODRÓŻ 3 I Kłapouch stał przy ruchomych schodach z miną doskonale obojętną, jakby był tu sam i nie miał żadnych obowiązków. Złościło to Kaśkę, której wydawało się, że uczestnicy obozu rozpełzną się po Dworcu Centralnym i w końcu przyjdzie jej wsiąść do pociągu tylko z ojcem. – Tata! – szarpnęła Kłapoucha. – Zachowujesz się jak dworcowy filar! Mógłbyś ich chociaż policzyć. Oni się zaraz pogubią. Zobaczysz! – Tym lepiej – odpowiedział flegmatycznie Kłapouch. – Niech się zgubią od razu. Będę miał mniej kłopotów w Bułgarii. Ty się na pewno nie zgubisz – dodał tonem, w którym córka wyczuła nutę politowania. Rozłożył ostentacyjnie „Rzeczpospolitą”, dając do zrozumienia jej i pozostałym podopiecznym, że w tej chwili obchodzą go tylko najświeższe wiadomości. Kaśka usiłowała policzyć przynajmniej tych, którzy znajdowali się w zasięgu jej wzroku. Niestety, nie było to łatwe. Wszyscy mieli jeszcze sto różnych spraw do załatwienia. Mieszali się zarówno z odprowadzającymi, jak i z ludźmi, którzy właśnie ruszyli do podstawionego na sąsiednim torze pociągu. Kłapouchówna zrezygnowała więc z liczenia i poszła kupić napoje na drogę. Znalazła przy kiosku jeszcze kilku kolegów i to ją uspokoiło. Doszła do wniosku, że cała ta luzacka brać we właściwym momencie przywlecze się z plecakami do Kłapoucha, sama się policzy i wejdzie za nim do pociągu. Kłapouchowi zdarzały się takie historie. Kaśkę przerażały jego pedagogiczne metody, ale musiała przyznać, że zazwyczaj bywały skuteczne. Zazdrościła ojcu – ona sama zawsze musiała się bardzo napracować, by wszystko było w porządku. Robota lubi głupiego – sarkastycznie zacytowała ulubione powiedzenie Kłapoucha, wrzucając do reklamówki ciężkie butelki coca-coli i mineralnej. Przez chwilę wyobrażała sobie z mściwą satysfakcją, jak ojciec usycha w podróży z pragnienia. Wizja była tak sugestywna, że dokupiła jeszcze dwie butelki soku pomarańczowego. Tymczasem Kłapouch zerknął na zegarek, po czym złożył starannie gazetę i schował ją do plecaka. Wszyscy uznali ten gest za hasło do zebrania się w pobliżu belfra. Małgorzata zostawiła Beatę i Bogdana, żeby mogli być jeszcze przez chwilę sami. Ruszyła ku ruchomym schodom, ale zatrzymała się w bezpiecznej odległości i stamtąd obserwowała zebraną przy Kłapouchu grupę. Z widzenia znała wszystkich, dobrze tylko Agnieszkę, bo chodziły do tej samej klasy. Na oko wyglądało, że uczestnicy wyprawy to przypadkowa zbieranina. Tylko wokół Tymka było gęściej, ale on nie ruszał się nigdzie bez swego dworu. Małgorzata obejrzała się na Bogdana, ten jednak przytulał właśnie Beatę i szeptał jej coś do ucha. By nie sterczeć samotnie, machnęła ręką do Agnieszki, która bez żalu zostawiła rozgadany tłumek. – A ty jak zwykle z boku? – Aga zawsze trafiała w sedno. – Ja? – zdziwiła się żartobliwie Małgorzata. – To inni są z boku. – Można to i tak ująć. Choć takie rozumowanie bywa złudne. Ale oczywiście nie w twoim przypadku. Zauważyłam pewne interesujące spojrzenie w tym kierunku. Pomyślałam sobie, że może i mnie zobaczą te piękne oczy, jeśli stanę pomiędzy nimi a tobą. Małgorzata popatrzyła dyskretnie w bok – rzeczywiście, przy schodach, w niewielkim oddaleniu od grupy, stał oparty o barierkę czarnowłosy chłopak, którego widywała na szkolnym korytarzu. Nie ukrywał swego zainteresowania. – Co ty na to? – W głosie Agi kpina mieszała się z podziwem. – Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam, że Marcin będzie na obozie. Zrobiłabym operację plastyczną nosa. Z takim kulfonem nie mam szans! – Westchnęła teatralnie. – Kurczę! Jeszcze się nawet nie zdążył uśmiechnąć, a pół wycieczki już się w nim zakochało. – Ty też? – Jasne! Przecież mnie znasz. 4 Małgorzata rzeczywiście dobrze ją znała i wiedziała, że lubi się zgrywać. Uwielbienie było zatem udane, ale Marcin naprawdę robił wrażenie. – I w dodatku jest sam, bez tego wianuszka wielbicielek, które go zwykle otaczają – dodała Małgorzata. – Nie, to musi być złudzenie optyczne. – Też tak myślałam, ale jest prawdziwy. Zapewniam cię! To nie jest fatamorgana. Otarłam się o niego, by sprawdzić, czy nie rozpłynie się w powietrzu. – Aga znowu teatralnie westchnęła. – Spokojnie! Wciągniesz mnie do swoich pęcherzyków płucnych. – Uf! Jesteś zimna jak pingwin! Ale w jednym masz rację, samotny Marcin to coś niesłychanego. Dziwniejszym zjawiskiem może być tylko pojedynczy bliźniak. A właśnie! Na obozie mają być Fred i Albert. Jeśli zdążą na pociąg, będzie wesoło. Kaśka twierdzi, że poplątały im się w pośpiechu kończyny i dlatego jeszcze ich nie ma. Coś w tym jest. Ponoć w życiu płodowym podzieliła im się objętość ciała, a pomnożyła wysokość. Są też, jej zdaniem, rozciągliwi jak dżdżownice i czasami mają po dwa metry. Ma się co splatać! – Brr, straszna wizja. Tylko nie wiem, czy Kaśka dobrze robi, mówiąc takie rzeczy. – Oni nie są jej dłużni – plotkowała Aga. – Według nich Kłapouchówna ma wzrost siedzącego psa, a rozum koliberka. Więcej! Doszli do wniosku, że gdyby przyszło przeprowadzić operację jej mózgu, trzeba by użyć mikroskopu. – No to obóz zapowiada się nieźle. – Owszem. Ale jest kilka postaci, które nas niestety nie ubawią. – Agnieszka ruchem głowy wskazała Emila przewracającego właśnie kartkę w książce. – Czyta tak, odkąd przyszedł. To musi być fajna lektura. Tylko czemu nie został z nią na swoim tapczanie? – Może lubi czytać w podróży. – To powinien wsiąść do pociągu Warszawa–Kutno. Emocje te same, a koszt dużo mniejszy. – Emil, jakby czuł, że o nim mówią, rozejrzał się wokół, poprawił okulary i... wrócił do książki. – W szkole na przerwach też czyta – dodała Aga. – Z niego na pewno nie będzie pociechy. Z was też niewielka. – Z nas? Kogo masz na myśli? – zdziwiła się Małgorzata. – Ciebie i Bogdana. Wątpię, by znalazło się dla mnie miejsce w waszym doskonałym tandemie. Znowu razem! Tylko we dwoje! – Nigdy się z Bogdanem nie rozstawałam. – Podziwiam Beatę. Tak wam ufa. – A czemu miałaby nie ufać? Co ty, Agniecha, pleciesz?! – Jak w wierszu zadaję sobie pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie? – zarecytowała Aga. – Takie przyjacielskie konszachty między dziewczyną a chłopakiem są podejrzane. – Nie rozumiem, co masz na myśli. – Małgorzatę zaczynała denerwować ta rozmowa. Aga potrafiła być czasami wyjątkowo wścibska. – No dobrze, Margot. Powiedzmy, że Beata jest świetnym uzupełnieniem trójkąta równoramiennego. – Równoramiennego? Kto po bokach, a kto u podstawy? – Właśnie się nad tym zastanawiam... – odrzekła tamta i puściła oko do nadchodzącego Bogdana. – Rozwiązujecie zadanie matematyczne? – zdziwił się. – Owszem – potwierdziła Agnieszka. – Twoja przyjaciółka – podkreśliła to słowo – zaraz ci wszystko opowie. Ja spadam. Muszę zobaczyć, o co pokłócili się Tymkowie. Ale kino! Baśka zaraz zedrze z Krzyśka skalp! No nie, Tymek popsuł takie widowisko! Rzeczywiście, w pobliżu filara nagle wybuchła i równie nagle skończyła się awantura. Małgorzata jednak nie zwróciła na nią uwagi. Przetrawiała uszczypliwe zdania koleżanki. Nie, Aga nie miała racji, przyjaźń to przyjaźń. Znała Bogdana od zawsze, bo mieszkał w sąsiednim domu. Razem stawiali w dzieciństwie babki z piasku, potem razem robili wyprawy rowerowe po okolicy. Oboje byli jedynakami i Bogdan odgrywał w ich tandemie rolę starszego, opiekuńczego brata. Ich 5 przyjaźni nie zniszczyły nawet nieporozumienia, jakie przyniosło dorastanie, a potem częste zakochiwanie się Bogdana, którego przynajmniej raz na kwartał fascynowała kolejna dziewczyna. Małgorzata nie brała poważnie tych miłosnych historii, ale też nie lubiła żadnej z jego dziewczyn – zresztą z wzajemnością. Inaczej było z Beatą, która zrozumiała, że nie ma sensu walczyć z Małgorzatą i rozsądniej będzie się z nią zaprzyjaźnić. – Będzie nam jej brakowało – powiedziała teraz Małgorzata do Bogdana. – Owszem. Ale nie spuszczaj nosa na kwintę. Obiecałem Beacie, że to nam nie zepsuje humoru. Mamy się świetnie bawić. A wiesz, że ja lubię dotrzymywać słowa. Uśmiechnęła się. Taki był właśnie Bogdan – zawsze potrafił dostrzec jaśniejszą stronę życia. Kłapouch jeszcze raz spojrzał na zegarek. Wywołało to kolejne poruszenie wśród podopiecznych. Zaczęli zbierać rzeczy. Zbliżała się pora odjazdu, a brakowało Marioli, Wiesia i bliźniaków. Dziewczyna zjawiła się po chwili zdyszana i spocona, chłopaków ciągle jeszcze nie było. – To podobne do tych dwóch chudych robali! – wściekała się Kaśka. – Oni zawsze muszą się wyróżnić! Zobaczysz, tato, że zjawią się w ostatniej chwili! Natomiast z Wieśkiem nic nie wiadomo. Zresztą, lepiej, żeby w ogóle nie przyszedł. Kłapouch ten jeden raz zgadzał się z córką całkowicie. Niestety, Wiesio właśnie pojawił się na peronie. Szedł wolno, z miną nadepniętego na łapę niedźwiedzia, który mimo wszystko postanowił zachować spokój. Za nim zaś, takimi samymi kroczkami, w takim samym tempie i z podobnymi minami kroczyli bliźniacy. Tyle że Wiesio był rzeczywiście misiowaty, a bracia pająkowaci, w dodatku ubrani w kanarkowo-pomarańczowe spodenki i takie same śmieszne czapeczki. Był to zatem widok jedyny w swoim rodzaju. Kaśka jęknęła. Reszta wybuchnęła śmiechem. Wiesio, obejrzawszy się na swoją świtę, tylko wzruszył ramionami. Rzucił plecak pod filar i nawet nie powiedział zwykłego „cześć”. Bracia przeciwnie – zaczęli się ze wszystkimi witać. Zrobiło się nagle wesoło i obozowo. Marcin zabrzdąkał na gitarze parę znanych akordów. Bogdan zawtórował mu na drugiej. A bliźniacy wyrywali sobie harmonijkę. Tylko Kaśka była niezadowolona. – Wypożyczyliście te stroje z cyrku? – spytała zaczepnie. – No proszę – zdziwił się teatralnie Fred. – Zobacz, braciszku, kto nam się tu plącze pod nogami. – Słyszę, ale nie widzę – wtórował mu Albert. – Krasnoludek? – Szkoda, że nie jesteś jeszcze mniejsza. – Fred z satysfakcją porównał się z dziewczyną. Nie sięgała mu nawet do pachy. – A to czemu? – Kaśka się nastroszyła. – No, czemu? – Boby cię wtedy, lalka, można było schować do pudełka. A tak pogniotą ci się zakładki. Szkoda. Fred miał rację. Kaśka wyglądała tak, jakby wybierała się do babci na urodziny, a nie na obóz wędrowny. Nie widziała powodu, żeby na wakacjach wyglądać mniej schludnie niż zwykle. – A ty, Fred – rzuciła – mógłbyś być jeszcze dłuższy i chudszy. – A to czemu? – zaciekawił się bliźniak. – Byłbyś wtedy najdłuższą i najchudszą dżdżownicą świata i można by cię zgłosić do księgi Guinnessa. Przezornie schowała się za ojca. Czas był najwyższy, bo Fred rozedrgał się i mało brakowało, by jej dosięgnął, a tak tylko pomieszał powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą stała. – Ta zniewaga krwi wymaga! – oświadczył, a brat potwierdził to skinieniem głowy. Obaj wiedzieli, że śmiertelna walka, którą toczyli z Kłapouchówną w szkole, w ten oto sposób przeniosła się na czas, który miał być od niej odpoczynkiem. Na peron wjechał pociąg. Wszyscy rzucili się do drzwi, tylko bliźniacy bez pośpiechu zakładali plecaki. 6 – Szybciej, ślimaki! – rzuciła w ich kierunku Kaśka, żywo zainteresowana sprawnym wejściem wszystkich do pociągu. Popełniła jednak straszny błąd. Bracia ani myśleli jej słuchać. – Ślimaki? Czy to o nas, Fredziku? – Albert zdjął plecak, jakby się w ogóle nie wybierał w podróż. Wydawało się, że w nieskończoność będą medytować nad przezwiskiem. Kłapouch zaczął tracić cierpliwość, ale musiał pomóc Bożence, która nie mogła podnieść swego plecaka. – Co ty tam masz, dziewczyno? Kamienie? – spytał. Zawstydzona Bożenka w milczeniu połykała łzy wielkie jak groch. Kłapouch więc popchnął ją w kierunku wagonu i sam wziął jej plecak. Za to Kaśka nie mogła znieść widoku stojących na peronie bliźniaków. – Podciągnijcie swoje kanarkowe spodenki, bo wam opadną, gdy będziecie gonić pociąg! – krzyknęła prowokacyjnie i zniknęła w wagonie. Dopiero teraz bracia ruszyli. – Bierzemy się do dzieła. Trzeba w końcu rozprasować tę wredną Granatową Zakładkę! – postanowili. – Ty będziesz prądem elektrycznym, a ja żelazkiem! – zaproponował Albert. – A czemu nie odwrotnie? – spytał podejrzliwie Fred. – No to na zmianę – zgodził się Albert i popchnął brata w kierunku pociągu. Czas był najwyższy, bo konduktor dawał znak, że za chwilę pociąg ruszy. Mieli do dyspozycji trzy przedziały. Przez następne pięć minut trwały przepychanki i zmiany. Małgorzata weszła do ostatniego, jeszcze pustego przedziału. Bogdan wrzucił na półkę jej plecak. – Ja śpię w środku. Tobie radzę to samo – zaproponował. Skinęła głową. Przyzwyczaiła się, że to on zajmuje się sprawami praktycznymi. Teraz też położył na środkowe kuszetki torby z jedzeniem, żeby było jasne, że te miejsca są zajęte. Po chwili do przedziału zajrzeli bliźniacy. Małgorzata roześmiała się, widząc ich kędzierzawe głowy i twarze, podobne jak dwie krople wody, w dodatku z takim samym wyrazem zaciekawienia. – Jaki przyjemny skład – powiedzieli zgodnie. – Możemy? – Wchodźcie. Minutę później w drzwiach stanął Marcin. Małgorzata pokręciła głową z udaną dezaprobatą. – Kłapouch pomyśli, że założyłam harem. Może zostawilibyście chociaż jedno miejsce jakiemuś dziewczęciu. No nie! – jęknęła na widok Emila. Ten bez pytania zajął kuszetkę na dole. – Po co ci dziewucha? – pytał ją Fred. Razem z bratem składał środkowe prycze, żeby można było wygodnie usiąść. – Zobaczysz, jak ci z nami będzie dobrze. – Nie wątpię. Słyszałam o waszych zaletach. Tyle że dziewczyny w innych przedziałach będą niepocieszone. Zostanę wyklęta. – Jednak cieszyła się, że ma w przedziale właśnie bliźniaków. Z nimi nie sposób było się nudzić. – Spoko! – mówili teraz na zmianę. – Przed babami cię obronimy! Bodek ci zagra. Marcin zaśpiewa. Emil ci wprawdzie podróży nie urozmaici, ale też nie przeszkodzi. Będzie ci z nami jak w raju. – A Kaśka? – spytała ze śmiechem Małgorzata. – Przeżyjecie bez jej widoku? – Kaśka! – przypomnieli sobie bracia. – Właśnie. Trzeba ją natychmiast wyrzucić za okno! Nie może z nami jechać, bo pogniecie sobie w ubranku zakładki albo, co gorsza, wszystkich nas zaprasuje na sztywno. Chodźmy! W drzwiach zderzyli się z Mariolą. – No i jest dziewczynka – skrzywili się bliźniacy. Byli z nią w jednej klasie i chyba nie darzyli jej zbytnią sympatią. Mariola miała to zresztą w nosie. – A, tu jesteś – powiedziała do Marcina z nutką pretensji. – Ja z Kłapouchem, w pierwszym przedziale. Wydawało mi się, że i ty zamierzasz tam wejść. A potem nagle zniknąłeś... – Wydęła kapryśnie usta. Chłopak wzruszył ramionami. Nie zraziło to Marioli. Usadowiła się naprzeciwko i 7 trzepała językiem, obgadując ich wspólnych znajomych. Marcin siedział z taką miną, jakby jej monolog nie był skierowany do niego. Brzdąkał cicho na gitarze i od czasu do czasu stroił jakąś strunę. Tak naprawdę zajęty był dyskretnym obserwowaniem Małgorzaty. Nie po raz pierwszy zresztą. Już w szkole zauważył jej wspaniałe włosy, które teraz wydawały się jeszcze bardziej puszyste i złote. Zachodzące słońce zapalało w nich właśnie rdzawe ogniki. Dziewczyna pochyliła głowę i złota kaskada spadła na rozłożony na kolanach Bogdana przewodnik. – Skąd ja to znam! – W głosie Bogdana było rozbawienie. – Stary numer! Zawsze spadają, gdy jesteśmy w najciekawszym momencie. – Zgadza się – odpowiedziała Małgorzata ze śmiechem. Sięgnęła do plecaka po frotkę i Marcin z żalem obserwował, jak robi z tyłu niedbały ogon. Wrócił do strojenia gitary. Mariola uparcie kontynuowała monolog: – Rany, jakie beznadziejne towarzystwo! Skąd Kłapouch powyciągał takie okazy? Chyba z zoo? Ale będą nudy, kurczę! Przecież miała jechać Ewka i Roma z Bezikiem. Zrobili nas w konia! – Nas? – W głosie chłopaka była ironia, ale Mariola udała, że tego nie słyszy. Tak było wygodniej. Doskonale wiedziała, że tamci nie pojadą, i była nawet z tego zadowolona. Miała nadzieję, że ich brak, a zwłaszcza nieobecność Ewki, z którą Marcin niedawno się pokłócił, skazuje go na jej towarzystwo. A w takim razie... Tak! Nie mogła stracić takiej okazji! Odwróciła się do niego, wystudiowawszy przedtem w szybie słodką minkę. Marcin jednak był zajęty gitarą. Uśmiech zgasł na jej wargach ostatecznie, gdy zobaczyła krótkie, ale uważne spojrzenie chłopaka w kierunku Małgorzaty. Wyszła zaraz potem, przez nikogo nie zatrzymywana. Małgorzata i Bogdan niczego nie spostrzegli. Studiowali teraz mapę. Chłopak pokazywał trasę podróży, a potem najciekawsze miejsca, które mieli zobaczyć w Bułgarii. – Nie będziemy w górach. – Wskazał palcem pasma Riła, Pirin i Rodopy. – Jest tam dużo fajnych miejsc. Zwłaszcza to, Riłski Monaster. – Wolę krajobrazy. – To miejsce na pewno by ci się spodobało. – A czemuż to? – spytała przekornie. – Bo w kobiecej naturze leży uwielbienie do krużganków i podcieni. – Widzisz je na mapie? – przekomarzała się z nim dalej. Bodek zawsze zdumiewał ją swoją wiedzą. – Wymyśliłeś sobie te krużganki. Roześmiał się. – W przewodniku była ilustracja. I parę zdań. Na przykład o sufitach z orzechowego drewna misternie rzeźbionych i pozłacanych. A może wolisz muzeum ze starymi manuskryptami? W dodatku napisanymi najstarszym językiem słowiańskim. To też tam. – Rękopisy? Uf! To mnie bierze! – Zapomniałem, że jesteś książkowym molem. – A ty może nie? Marcin roześmiał się. Spojrzał przy tym znacząco na czytającego Emila. – Trzy książkowe mole w jednym przedziale to już epidemia – powiedział. Dopiero teraz zauważyli, że chłopak przysłuchuje się ich rozmowie. – A teraz możecie pędzić do galerii – dodał. – Do galerii? – zdziwiła się Małgorzata. Spojrzała pytająco na Bogdana. Ten skinął z uznaniem głową. – Zgadza się. Masz ochotę na malarstwo bizantyjskie? – Ale najpierw obejrzyj krucyfiks Rafaiła – dodał Marcin, co ostatecznie załamało dziewczynę. – Wy sobie ze mnie kpicie! I to w żywe oczy! Zdaje się, że większość wycieczki przeszła potajemnie przeszkolenie, tylko ja, jak idiotka, nic nie wiem. – Nie. Ja tam po prostu byłem trzy lata temu z rodzicami – przyznał się Marcin. – Zajechaliśmy do monasteru w drodze do Grecji. To rzeczywiście piękne miejsce. Małgorzata odetchnęła. 8 – Uf! Już myślałam, że mam do czynienia z chodzącymi encyklopediami. To by było straszne! Wystarczy, że Bodek zawsze wszystko wie. – Swoją drogą – zauważył Bogdan – mogłeś nas ostrzec, że wiesz, jak tam jest naprawdę. – Nie było potrzeby – bronił się Marcin. – Szło wam doskonale. Nawet uzupełniłem sobie wiedzę tym orzechowym drewnem. Roześmiali się. W ten sposób Marcin został przyjęty do ich grona. Emil nie skorzystał z okazji, chociaż przed nosem miał przewodnik po Bułgarii, w dodatku rozłożony na stronie, gdzie zaczynały się informacje o monasterze. Do przedziału wrócili bliźniacy z szybkiej, ale dokładnej inspekcji. – Wszystko już wiemy! – oświadczyli jednocześnie. – Wiemy i opowiemy! Albert zagrał kilka taktów na Marcinowej gitarze, ukłonił się widowni, po czym zaczął występ słowno-muzyczno-mimiczny. – Akt pierwszy, czyli przedział pierwszy – zapowiedział, a Fred upozował się do przedstawienia. – Persona pierwsza, Kłapouch Kłapousiński. – Fred wydłużył swoje i tak niemałe uszy, przykrócił głębokim przysiadem wybujałe ciało. – Nie widzi, choć widzi. Nie napomina. Nie grzmi. Nie poucza. Idealny nauczyciel i... nieszczęśliwy ojciec. – Albert tak się rozczulił, że omal się nie rozpłakał nad dolą biednego Kłapoucha. Publiczność również miała ochotę płakać, ale ze śmiechu, bo bliźniacy robili niesamowite miny. Nawet Emil uśmiechał się schowany za książkę. – A oto – zapowiedział Albert – persona druga, Kłapouchówna Katarzyna. Przez jednych zwana Harcereczką, Odznaką lub Pracusiem, przez innych Granatową Zakładką. Wzrost przykucniętego krasnoludka, głos myszy przed mutacją, ruchliwość pchły na kołnierzu. Zalet żadnych. – Fred ilustracyjnie strzepnął pyłek z niewidzialnej spódniczki i zgłosił się do odpowiedzi. – No właśnie! Najgorsze wady – kontynuował z dezaprobatą Albert – to nadgorliwość i wtrącanie się do wszystkiego. Uwaga! Wkurzona rzuca kredą i gąbką. Zabrzdąkał na gitarze. – Persona trzecia, czyli Jagoda, zwana Czarną. Mała, chuda, czarna i milcząca. Może słodka, może kwaśna, może odżywcza, może trująca. Ale kto zechce ją rozgryźć? Kto odkryje jej prawdziwy smak? – Ps – dodał konspiracyjnym szeptem Fred. – Bez okularów wygląda dużo lepiej. – Persona czwarta, czyli Bożenka, zwana Pączkiem – kontynuował Albert. – Kwiat przedziału! – Na twarzy Freda ukazał się wyraz naiwnej ciekawości, dolna szczęka opadła mu malowniczo w dół. – Tak! – przyznał Albert. – To Himalaje dociekliwości! Wulkan inteligencji... Całe szczęście, że to nie jest zaraźliwe. Zawiesił głos, a Fred wdzięcznie się przegiął i uśmiechnął się jak miss świata. Na ten widok wszystkich skręciło ze śmiechu. – Tak. To persona piąta, Mariola, zwana Misską. W innych kręgach znana jako Fleur. Jako że dalsza charakterystyka mogłaby urazić jej byłego obściskiwacza – tu Albert spojrzał wymownie na Marcina – przejdziemy do persony szóstej, czyli Wiesia. Wiesio Cycek, zwany też Misiem Koalą, również nie ma zalet. Jest jedną wielką wadą. A może komuś jednak uda się znaleźć u niego choć jedną, małą, malutką zaletkę? Fred tym razem szarpał struny gitary znacznie dłużej, by zaznaczyć zmianę. – A oto akt drugi, czyli przedział drugi. Bardzo familiarny. Najpierw Tymek, zwany Brysiem, Wodzem bądź Tymem. Uwielbia trenować karate i dżudo. Ludzie łatwo mylą mu się z workiem treningowym. Lubi gumę do żucia, piwo Okocim i mocne wrażenia. Pali tylko camele. Sprzeciwiać się Tymkowi to tak, jak zaglądać w paszczę lwa – przyjemność żadna, a niebezpieczeństwo wielkie. Fred przepoczwarzył się w piękne dziewczę. 9 – Persona druga, czyli Zuzanna, Tymkowa panna. Poznali się z Tymkiem na kursie dżudo. Od razu położył ją na łopatki. I tak już zostało. Jej rzęsy mają trzy centymetry długości. Tyle samo co włosy na głowie, być może dlatego niektórzy nazywają ją Zapałką. Wymiary miss świata, inteligencja powyżej normy, świetnie tańczy i maluje, ale nie radzę się do niej zbliżać. Tymek nie znosi konkurencji i pozbywa się jej jednym machnięciem ramienia. Albert znowu zabrzdąkał na gitarze, a Fred upozował się do następnego obrazu. – Persona trzecia, czyli Baśka, Tymkowa siostra, ze względu na fryzurę, a może nie tylko, zwana Baranim Łbem. – Fred zburzył swoje i tak niesforne włosy, przegiął się znacząco, uformował koszulę tak, jakby Baśka miała pod nią co najmniej arbuzy, zatrzepotał rzęsami i wbił wzrok w brata, a ten przez chwilę chłonął te niby-Baśkowe walory. – Tak – westchnął. – Pierwszy biust w szkole. Tu pełno, a w głowie pusto. W dodatku zakochuje się na krótko. Najdłużej chodziła z Bezikiem, całe dwa miesiące. Najkrócej z Kaczorem – kwadrans i trzydzieści dwie sekundy. Od tygodnia jest z Krzyśkiem. Fred zagrał na najwyższych strunach. – Oto zatem persona czwarta, czyli Krzysiek, zwany Zezem, Zezkiem bądź Zezolem. Tymkowy podkomendny. – Fred ilustracyjnie splunął pod nogi, minę miał ponurą i pogardliwą. – Wbrew przezwisku oczy ma w porządku, chociaż niektórzy podejrzewają, że ma zezowatą duszę. Podoba się dziewczynom, ale nie ma na nie czasu, bo służba u Tymka jest ciężka i w dodatku całodobowa. Fred zmienił sylwetkę, zrobił sobie na głowie koguci czub, minę miał cwaniacką, pewnoniepewną, cmoktał z zadowoleniem wyimaginowanego cukierka. – To persona piąta, Darek, zwany tu i ówdzie Ptysiem. Lokaj Tymka. Lubi słodycze i rap. Beznadziejnie zakochany w Zuzie, której sięga do ucha. Albert po raz ostatni zabrzdąkał i zmienił ton. – A to persona szósta, tym razem spoza familii, Agnieszka, zwana Pinokiem. Najdłuższy nos, najładniejsze łydki i najostrzejszy język w szkole, w dodatku rozszczepiony jak u żmii – ostrzegał. – A swoim nosem wszystko wyniucha. Wie o innych nawet to, czego oni o sobie nie wiedzą. Zagrali jeszcze razem kilka szalonych akordów i plotkarskie przedstawienie było skończone. – Nieźle! – powiedział Bogdan. – Ale wolałbym nie słyszeć własnej charakterystyki. – A może jednak? – Bracia, zobaczywszy zaciekawione spojrzenie Małgorzaty i Marcina, upozowali się do dalszych wygłupów. Fred zabrzdąkał na gitarze, a Albert zaintonował śpiewnie: – Oto Boguś, zwany Dzięciołem. Notoryczny szóstkowicz. W wieku dwóch lat przeczytał słownik wyrazów obcych. Jako pięciolatek znał większość haseł czterotomowej encyklopedii. Ma słabość do blondynek, a te mają słabość do jego intelektu. Ulubiony film: Mężczyźni wolą blondynki. Ulubiona lektura: Traktat o dobrej robocie. Ulubione hobby: wiedzieć wszystko, nawet to, gdzie raki zimują. – Uf! – westchnął Bogdan. – Nie jęcz – śmiała się Małgorzata. – Oszczędzili cię. – A co powiecie o niej? – spytał Bogdan. – Najpierw Marcin. Ją zostawimy sobie na deser. – Musicie? – próbował oponować Marcin. – Jak wszyscy, to wszyscy – podjudzał Bogdan. – Właśnie! W liceum muzycznym, z którego się niedawno do nas przeniósł – zaczął Albert – nazywano go Fandango, ze względu na andaluzyjską urodę, temperament i doskonałą grę na gitarze. U nas uwiódł już co najmniej dwadzieścia dziewczyn, co przyniosło mu przezwisko Casanovy. Największą satysfakcję sprawia mu złamanie babskiego serca. Zdobyta twierdza od razu przestaje go interesować. Ulubione hobby – ćwiczenie przed lustrem zabójczego spojrzenia i wożenie dziewczyn czarnym garbusem pożyczonym od brata. Marcin śmiał się ze wszystkimi, ale w środku był zły na braci, bo portret nie wypadł zbyt dobrze. Wolałby, żeby nie ujawniali przy Małgorzacie niektórych rysów jego charakteru. 10 Bliźniacy chcieli się teraz dobrać do Emila, ale ten nagle zamknął książkę i wyszedł z przedziału, chcąc uniknąć przedstawienia. Pozostał zatem deser. – To może i ja wyjdę. – Małgorzata rzuciła się do drzwi, ale została skutecznie powstrzymana przez Bogdana. Fred natomiast zaczął się przepoczwarzać. Rozpuścił wyimaginowane włosy i stanął w uduchowionej, zamyślonej pozie. Albert, olśniony tą wizją, aż przyklęknął. – Złotowłosa! – wyszeptał z nabożeństwem. – Zgadzam się – powiedział Marcin. – Akurat – przystopowała ich dziewczyna. – Strasznie się podlizujecie. Ciekawe dlaczego? Może zapomnieliście kanapek albo pasty do zębów? – Cała Margot! – podsumował Bogdan i sam zaczął uzupełniać wizję braci. – Dystans, chłód i niedowiarstwo. Ulubione hobby: mieć wątpliwości. Ulubiony film: Nie lubię poniedziałku. Ulubiona lektura: Kubuś Fatalista. Ulubiony kolor: tęcza. Ulubiony nastrój: lekki niepokój. Dziewczyna zaatakowała go bananem, a on odbijał pchnięcia mapą Bułgarii. Te przekomarzania i śmiechy przerwał im Kłapouch, który wreszcie postanowił zrobić przegląd przedziałów. – A tu... co za niezwykły skład? – spytał zdziwiony. Spojrzał też przenikliwie na braci. – Nie za daleko jesteście ode mnie? Wydawało mi się, że proponowałem wam zamieszkanie w swoim przedziale... – Kłapouch zawiesił znacząco głos i zmarszczył wypłowiałą brew, co u niego było szczytem zaangażowania w uczniowskie sprawy. – Tak się jakoś złożyło – zaczął Albert. – Wie sor, brat strasznie chrapie. Nie chcieliśmy sora denerwować. I tak by nas sor wyrzucił. – A stąd was nie wyrzucili? – Dokąd mieli nas wyrzucić, dokąd? – biadali bliźniacy. – Kaśce możecie tak zalewać – przerwał mu Kłapouch. – Z ust nam to sor wyjął – przytaknęli. – Co? – zdziwił się Kłapouch. – Zalewajkę? – Nie, Kaśkę! Kłapouch przyjrzał im się uważnie. – Czy wy zawsze mówicie razem? – Tylko w szczególnych wypadkach. – To Kaśka jest szczególnym wypadkiem? – Kaśka, Baśka, Kryśka... one wszystkie są szczególnym wypadkiem. – Hmm... – zastanawiał się Kłapouch przez chwilę. – Jest w tym jakaś prawda. Nie zapomnijcie umyć nóg przed snem, bo i tu macie... – popatrzył na Małgorzatę – jeden szczególny wypadek... Chłopcy zgodnie kiwnęli głowami, a Kłapouch zniknął w drzwiach. Zaraz potem zajrzała do nich Agnieszka, szukająca towarzystwa poza Tymkową familią. – Interesujące proporcje – powiedziała, rozejrzawszy się po przedziale. Na wysokości jej twarzy pojawiły się olbrzymie stopy Freda. – A to, zdaje się, yeti? Wybuchnęli śmiechem. Bliźniak zapakował kończyny na najwyższą kuszetkę. Teraz nad jej głową pojawiły się dwie zaciekawione twarze braci. – Taaaak! – kontynuowała Agnieszka. – Narobiło się! Zastanawiałam się właśnie, gdzie się podziali ci wspaniali mężczyźni, którzy wsiedli do pociągu. W innych przedziałach chłopa nawet na lekarstwo, a tu do wyboru, do koloru! Taaak... – powtórzyła. – Ty, Margot, masz talent. W ciągu paru minut zrazić do siebie wszystkie baby! – Ale ciebie nie zraziłam – zauważyła Małgorzata. – Zgadza się. Lubię niespodzianki, przerosty i anomalie. – Co masz na myśli? – zainteresowali się drażliwie bliźniacy. – Kto tu jest anomalią? – Spokojnie, chłopcy. Miałam na myśli sytuację. – Aha – uspokoili się. 11 – Ja to mam pecha – narzekała Agnieszka. – W pierwszym przedziale Kłapouch, jakieś smętne leluje i niestrawny Wiesio, w drugim nieprzenikalny klan Tymka, a tu harem Małgorzaty. Co za sytuacja! Wszędzie jestem na przyczepkę. – Możesz zostać u nas eunuchem – zaproponował Fred. – Dziękuję bardzo. Niestety, mnie służba, nawet dla tak wyrafinowanego towarzystwa, nie interesuje. Mam wyższe ambicje. – Zagrała kilka taktów na gitarze Marcina i zaśpiewała, trochę fałszując: – Sam ze sobą na sam najlepiej się mam... – Podchwyciła pół ironiczny, pół aprobujący uśmiech Marcina. Odpowiedziała takim samym półuśmiechem. – A ja mam się najlepiej ze swoim bratem – rzekł Fred. Bliźniakom przypomniała się piosenka. – Bo my się kochamy zimą i latem, ja się nie rozstaję nigdy z moim bratem... – Znam, znam! – przerwała im Agnieszka. – Kiedy ja mam brudną szyję, to on sobie szyję myje, a wycieram szyję ja – zaśpiewała fałszując. – Ciekawe, jak to będzie, gdy się zakochacie. Który będzie nosił teczkę, a który całował. Niektórych rzeczy nie sposób robić razem. – Nie? – zastanawiali się ze zdziwieniem bliźniacy. Dotychczas nie zdarzyła im się taka sytuacja. Agnieszka wlała w ich dusze niepokój. No bo faktycznie... gdyby tak... to co wtedy? Pokręcili się niespokojnie na najwyższych pryczach, a zaraz potem poszli zapolować na Kaśkę, by trochę odreagować. Dziewczyna jednak, już wymyta i przebrana, leżała na kuszetce. Wkładała sobie właśnie do uszu stopery, by spokojnie zasnąć. Kłapouch kręcił się w pobliżu, więc nie było żadnej możliwości przypomnienia Kaśce, że jest na obozie, gdzie domowe obyczaje biorą w łeb. Przygnębieni bliźniacy ruszyli z powrotem do przedziału. Kaśka była wyjątkiem. Mimo późnej pory nikt poza nią nie zamierzał jeszcze spać – za bardzo byli podnieceni podróżą. Mijali zadeszczone, ponure krajobrazy, ale wiedzieli, że na końcu drogi jest kraina pełna słońca. Chcieli się tam znaleźć jak najszybciej. Marzyli także o przygodzie. Przyglądali się sobie, by odszukać w tłumie bratnią duszę. Nadzieja mieszała się w nich z lękiem, ale przeważał optymizm. Coś musi się zdarzyć. Coś się uda. Po to jest lato. Będzie dobrze! Dobrze? Nie! Będzie cudnie! Fantastycznie! Nie wszyscy jednak mieli w sobie tyle nadziei. Czarna Jagoda stała na końcu korytarza skulona i nieszczęśliwa. Pierwsze wrażenia potwierdzały jej najgorsze obawy – nikt na nią nie zwrócił uwagi, nikt nie zagadnął. Jej samej nie przyszło do głowy, że mogłaby zrobić to pierwsza. Co zresztą miałaby powiedzieć? Na samą myśl o rozmowie czuła, że drętwieje jej ze strachu język. Wszystkie zdania, które przychodziły jej do głowy, wydawały się chwilę potem głupie i sztuczne. Co ona tu robi? Po co dała się namówić mamie na ten okropny obóz? Tyle pieniędzy, tyle wyrzeczeń, a ona od początku jest sama. Stoi w kącie i będzie tak stała do końca wyprawy. Popychadło, okularnica, milcząca mumia! Z ubikacji wyszedł pachnący tytoniem Wiesiek, więc dziewczyna przytuliła twarz do szyby, by nie widział łez. Koala jednak nikogo i niczego zdawał się nie dostrzegać. Miał wszystkich w nosie, Czarną Jagodę także. Zahaczył tylko łokciem o jej plecy, by wiedziała, że cała przestrzeń należy do niego. Z drugiej strony wagonu stała Zuza z Tymkiem. Tymek chciał ją objąć, ale ona wymknęła się z jego ramion. – Nie teraz, Tym – poprosiła cicho. – To nie najlepsze miejsce. – Łamiesz się? – Nie. – To co jest? Nie chcesz? – Chcę, ale nie jest mi obojętne, gdzie się przytulamy. – Kaprysisz. – Już udowodniłeś wszystkim, że możesz mnie całować, kiedy ci się zamarzy. A teraz zejdźmy już ze sceny, bo mnie publiczne występy nie cieszą. 12 – No proszę! To ty występowałaś?! – wściekał się chłopak. – A ja myślałem, że przy mnie zapominasz o całym świecie. – Tym... Nie róbmy przedstawienia. – Rany, ale wrednie kalkulujesz. Nikomu nic nie udowadniałem! Kim oni są?! Plebs! Zuza odwróciła się w stronę okna. Przytuliła czoło do chłodnej szyby. Poczuła oddech Tymka na szyi i zaraz potem lekkie muśnięcie. – Tylko ty się liczysz – dodał już innym tonem. Westchnęła. Miała ochotę wtulić się w niego i kołysać się w jego ramionach wraz z pociągiem, ale w szybie dostrzegła zaciekawiony wzrok grubej blondyny z sąsiedniego przedziału. Powstrzymała rękę chłopaka, błądzącą po jej biodrze. – Nadrobimy to w Bułgarii, Tym. Obiecuję. Odsunął się. Zobaczyła w jego twarzy ironię. – Zaczynasz zachowywać się jak panienka z dobrego domu. To się robi strasznie nudne – powiedział lekceważąco. – Kiedyś miałaś więcej tupetu, Zapałka. – Nazywał ją tak zwykle wtedy, gdy był zły. – Pamiętasz te urocze chwile w kinie „Polonia” albo balangę u Edy? No cóż, moja maleńka, sprowadziłem cię na manowce, to jest niezbity fakt. A ty zaczynasz udawać cnotkę. Nie za późno? – Niczego nie udaję. Po prostu zaczynam mieć swoje zdanie. – Swoje zdanie... – Tymek się roześmiał. Patrzył jej w oczy miękkim spojrzeniem, które topiło opór Zuzy. Resztką woli odwróciła się znowu do okna. – Swoje zdanie... – powtórzył rozbawiony. – Tak... to interesujące. Zgoda! – dodał. – Pozwalam ci chwilowo mieć swoje zdanie. Tobie jednej. Oddalił się ze śmiechem. Dziewczyna chłodziła czoło o szybę. Nie miała do Tymka żalu. Jak na niego, postąpił wspaniałomyślnie. Ustępowanie to nie była jego specjalność. Dwie godziny później, zaraz po kontroli na czeskiej granicy, Kłapouch wybrał się na inspekcję i z zadowoleniem stwierdził, że większość podopiecznych już śpi. Tylko w środkowym przedziale puste były dwie kuszetki. W końcu korytarza zobaczył przytuloną parę, Baśkę i Krzyśka. Postanowił zostawić ich w spokoju. Najważniejsze, że są – pomyślał i wycofał się do swego przedziału. Idylla na korytarzu nie trwała jednak długo. Baśce, nieodrodnej siostrze Tymka, nie spodobało się, gdy chłopak przyciągnął ją do siebie za mocno. Prychnęła jak kotka i odepchnęła go. – Zachowujesz się jak walec. Któregoś dnia wyjdę z twego uścisku zupełnie spłaszczona. – To chyba normalne, że chcę się do ciebie bardziej przytulić – zauważył Krzysiek. Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Każdy by chciał. – Baśka! Wkurzasz mnie od samego rana. Nigdy naprawdę nie wiadomo, o co ci chodzi. Na dworcu wydawało ci się, że w ogóle się tobą nie interesuję. Zrobiłaś awanturę, bo pomogłem zdjąć Zuzie plecak. Teraz masz pretensję o to, że zajmuję się tobą za bardzo. Zaczynam mieć tego dość. Baśka skrzywiła się ironicznie. – No proszę, jaka ja jestem niedobra! Myślałby kto! Jak ty umiesz ładnie odwracać kota ogonem. A przedtem wcale nie byłam zazdrosna o Zuzę. Mam ją w nosie. Wkurzyłam się tylko tym, że jesteś na każde gwizdnięcie Tymka. On ci mówi „weź plecak”, i ty go bierzesz. On ci mówi „Baśka może poczekać”, i ja muszę poczekać. A teraz, gdy Tymek śpi, nagle zmieniłeś się w Romea. Ale ja wiem, że gdyby Tymek teraz wyjrzał i gwizdnął, byłoby po Romeo, bo najpierw to ty jesteś Sancho Pansa, a dopiero potem wszystko inne. – Należy ci się piątka z literatury. – Nie wysilaj się. Dowcip to nie twoja działka. – W porządku. Jestem tchórz, sługa i nudziarz! To co tu jeszcze robisz? Siłą cię nie trzymam. Leć do przedziału i po krzyku. – No widzisz?! Wcale ci na mnie nie zależy! 13 – Słuchaj, Baśka, za dużo ode mnie wymagasz. Ja nie żądam, byś zrezygnowała z plotek z jakąś tam Kaśką czy Staśką. Nic nie poradzę na to, że mój kumpel jest twoim bratem i że ty masz z nim na pieńku. Mnie w to nie mieszaj. Baśka przestraszyła się, że Krzysiek odejdzie. Nie o to jej chodziło. Zezol był oczywiście pionkiem w jej grze z Tymkiem. Odciągnąć go od brata! Tak, to byłoby coś! Najpierw jednak trzeba było bardziej zawrócić chłopakowi w głowie. Dla tego planu zostawiła Sławka, studenta AWF-u. Nie był może przystojniejszy od Zezola, ale na pewno bardziej zabawny. No i miał samochód. Krzysiek zazwyczaj patrzył spod brwi i milczał. Ponuractwo odbierało mu cały urok. Z Tymkiem porozumiewał się mruknięciami i półgestami. Ale najbardziej denerwowało Baśkę, że był na każde jego zawołanie. Chciała doprowadzić do tego, by to jej słuchał. Doszła jednak teraz do wniosku, że za wcześnie zażądała od niego wyłączności. Postanowiła złagodzić konflikt. Założyła chłopakowi ręce na szyję. Stał nieporuszony i nieufny. – Przyznaję... – powiedziała, patrząc mu obłudnie w oczy – masz kilka wad... – Nie pozwoliła mu się wyrwać. – Ale masz też kilka zalet... – Czyżby? – spytał ponuro. Baśka wyczuła jednak, że mięknie. Przysunęła się bliżej i musnęła jego policzek. – Nie kłóćmy się – poprosiła przymilnie. – Szkoda, że nie jesteś taka zawsze – mruknął, jeszcze nieprzekonany. – Będę, jeśli tylko zechcesz... – szepnęła i odwróciła się do okna, niby spłoszona swoim wyznaniem. W odpowiedzi objął ją i przez długą chwilę stali, patrząc na światła mijanego miasta. Właściwie oboje udawali. Baśka kombinowała, jak długo jeszcze będzie musiała grać zakochaną i co wymyślić, by dopiąć swego. Krzysiek zaś zastanawiał się, ile to wszystko potrwa. Nie ufał dziewczynie. Nawet nie dlatego, że rozgryzł jej plan. Po prostu za długo był kumplem Tymka, by nie znać jego siostry. Wiedział, że szybko nudzi się chłopakami. On też nie był bez winy – nauczył się od szefa traktować dziewczyny przedmiotowo. Tak, chodzenie z Baśką nie mogło trwać długo. Pociąg już dawno minął miasto i pędził teraz przez ciemność. Baśka ziewnęła, a potem musnęła Krzyśka w policzek i pociągnęła go w kierunku przedziału. II Rano, tuż po szóstej, do trzeciego przedziału zajrzała energiczna i wypoczęta Kaśka. – Hej! Śpiochy! Takie widoki za oknem, a wy chrapiecie!? Albert otworzył jedno oko. – Tee, lalka – rozciągnął swoją wypowiedź do granic możliwości – nie drzyj się jak stare prześcieradło. Nie znoszę hałasu przy budzeniu. – Ziewnął. – No wiesz, nerwowy się staję. Fredzik też. Widzisz, jak się rozedrgał. Pędź, bo cię niechcący potrąci. Fred rzeczywiście poderwał się z posłania i machał półprzytomny kończynami. Kaśkę na ten widok wymiotło z przedziału, ale bliźniacy już nie zasnęli. Reszta też zaczęła przecierać oczy. Odsłonili zasłonki i przez chwilę wszyscy zgodnie oglądali krajobraz. – Całkiem jak u nas – zaniepokoił się Fred. – Może my jeździmy wkoło Warszawy – dodał Albert. Ale właśnie mijali jakąś wioskę z białymi domkami zgubionymi w morzu traw i doszli do wniosku, że w niczym nie przypomina podwarszawskich osiedli. – No, koledzy, wychodzimy! Nasza jedynaczka musi się ubrać – rzucił hasło Bogdan. – Kurczę! Czy to pora na wstawanie? – Fred ziewnął i przeciągnął się. Pod sufitem było tak mało miejsca, że jego nogi na chwilę wysunęły się przez otwarte okno. – Wieszałbym takie Kaśki na suchej gałęzi. I to koniecznie nad bajorem z głodnym krokodylem. Albert zeskoczył z kuszetki i namawiał do tego samego brata. Był z rana ruchliwszy od niego. W okolicach południa ich ruchliwość się wyrównywała, a potem już przewodził Fred. 14 – Dzień będziesz miał dłuższy – zachęcał go, ale Freda nic nie mogło w tej chwili pocieszyć. Zwlókł się z kuszetki i z wisielczą miną, półprzytomny poszedł za Albertem. Węgierski pejzaż był monotonny. Po śniadaniu, zrobionym wspólnymi siłami z domowych zapasów, Małgorzata zagłębiła się w lekturę ofiarowanego jej przez Bogdana przewodnika. Emil też czytał. Reszta zajęła się kartami. Zajęcia w innych przedziałach wyglądały mniej więcej podobnie. Klan Tymka również grał w karty. Wygrywała Baśka. Zuza patrzyła za okno – trochę oglądając mijane pejzaże, a trochę patrząc na odbijające się w szybie sylwetki grających. Od rana miała dziwne wrażenie izolacji i obcości, tak jakby Tymka i jego kumpli obserwowała właśnie zza szyby. Siedziała wprawdzie obok chłopaka, jego noga dotykała jej uda, czuła też jego ciepło i zapach cameli, który przyniósł przed chwilą z toalety, ale i tak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że znalazła się poza strefą jego bezwzględnych wpływów. Tymek też wyczuwał jej dziwny nastrój, kilka razy spojrzał na nią czujniej, a potem uznał, że kaprysi i trzeba ją zostawić samej sobie. Dziewczyna patrzyła na Darka i Krzyśka, naśladujących grymasy Tymka. Te same cwaniackie uśmiechy, te same pewne siebie gesty. Przez chwilę czuła się jak w teatrze, gdzie wszyscy kogoś małpują. Baśka pasowała do nich idealnie. Teraz, gdy wygrywała, rozpierająca ją energia i pewność siebie czyniła ją bliźniaczo podobną do Tymka. Tylko czuprynę miała inną, bo chłopak ściął bardzo krótko swoje czarne kędziory. A ja? – zadała sobie wreszcie to pytanie Zuza. – Czy ja też jestem tylko cieniem Tymka? Czy uśmiecham się i wykonuję takie same gesty jak on? – Spojrzała w szybę i przez chwilę porównywała ich odbicia. Mieli szczupłe, opalone twarze. Zuza jak Tymek ścięła włosy prawie na łyso. Oboje w dodatku mieli ciemne oczy. Ona piwne, ze złotymi plamkami wokół źrenic, Tymek prawie czarne. Mrużył te swoje ślepia w charakterystyczny, kpiący sposób i reszta kompanii usiłowała to powtórzyć. Wyglądamy jak rodzeństwo – podsumowała swoje rozważania dziewczyna, a miała na myśli także ciemnego jak Cygan Krzyśka. Tylko Darek ze swoją różową cerą i jasnym jeżykiem na głowie odstawał od nich. Mniej w nim było też pewności siebie, a za to więcej koguciej zaczepności, więc z pozoru wydawał się nawet odważniejszy od Zezola. W środku był jednak jak wosk. Tymek potrzebował także takich kumpli – chwiejnych i miękkich, a więc łatwiejszych do wykorzystania. Tak, nie były to zbyt budujące wnioski. Zuza odwróciła wzrok od kompanii i przez chwilę obserwowała płynącą w oddali, kapryśną, pełną zakoli rzekę. Pociąg pędził przed siebie, a dziewczynie nagle zaczęło się wydawać, że cała ta podróż nie ma sensu. Przecież i tak nic się nie zmieni, przede wszystkim nie zmieni się Tymek... Baśka wygrała i znudzona kartami postanowiła wyjść do kręcącej się po korytarzu Kaśki. Były koleżankami ze szkolnej ławy i chociaż wyglądały jak Flip i Flap i równie odmienne miały charaktery, to w szkole zgadzały się ze sobą nadzwyczajnie. Kaśka nigdy nie ściągała, Baśka zawsze. Kaśka podejmowała inicjatywy, Baśka wyszukiwała trudności i przeszkody. Kaśka lubiła porządek, Baśka odwrotnie – lubiła i robiła wokół siebie bałagan. Kaśka nosiła dziecinny, koński ogon i porządne spódniczki, Baśka, począwszy od poskręcanych włosów, cała była niedbała i jednocześnie modna. Kaśka czuła potrzebę stałego pomagania ludziom, Baśka odczuwała równie niezmienną potrzebę robienia im kawałów, drobnych świństewek i idiotycznych dowcipów. Kaśka miała nadzieję, że kiedyś zmieni swoją koleżankę, Baśka nie zakładała zmiany własnego charakteru, a w dodatku jawnie śmiała się z Kaśki. Właściwie nie łączyło ich nic oprócz szkolnej ławki, w której razem siedziały, i wzajemnej sympatii, której źródło nawet im samym trudno było zrozumieć. Teraz Baśka z ulgą stanęła obok koleżanki, tyłem do Tymka, który wściekał się, bo mu zabrakło czwartej osoby do gry. Poprosił Zuzę, ale ta odmówiła. A Tymek nie przywykł do tego, by mu odmawiano. Baśka z satysfakcją przysłuchiwała się, jak brat się czepia dziewczyny. – Można wiedzieć, czemu nie chcesz grać? – spytał z nutą irytacji. 15 Zuza odpowiedziała spokojnie, aż za spokojnie: – Nie mam ochoty. Męczy mnie podróż. – Od rana nie masz na nic ochoty, a zwłaszcza na to, co ja ci proponuję. – Czysty przypadek – odrzekła tym samym tonem. Nie chciała kłócić się z Tymkiem. Zwłaszcza przy jego kumplach i Baśce, gotowej w każdej chwili wtrącić się i zaognić sytuację. – Może się zdarzyć, że potem ja nie będę miał ochoty. – W głosie chłopaka zabrzmiały niebezpieczne nuty. Zuza tym razem nie ustąpiła. Wyjęła z plecaka kości. – Może zmienicie grę? – zaproponowała, ale Tymek przygniótł ją ciężkim spojrzeniem. Rzucił karty i wyszedł na papierosa. W przedziale zapanowała ponura atmosfera. Po południu rzucili się do okien. Przed ich oczyma płynęły góry. Szczyty wbijały się w błękit, a rozległe hale raz po raz ginęły w chmurach. Zaraz potem bliźniakom udało się ściągnąć kolegów na wspólne granie. Marcin i Bogdan stroili gitary, a bracia rozłożyli kuszetki i upychali obozowiczów na różnych poziomach, w zależności od grubości i jakości głosów. – Soprany na dole, tenory w środku, a basy i barytony pod sufit. Kaśka, jako szczególny przypadek głosowy, na podłogę – Albert podsunął je