10220
Szczegóły |
Tytuł |
10220 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10220 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vae Victis
Pustkowia Wielkiej Kotliny, Nevada - godz. 2.15
Międzystanowa droga wyglądała w ciemnościach jak rzeka smoły. Wokół tej rzeki nie było nic. Nawet tablice reklamowe nie przesłaniały widoku płaskiej pustyni porośniętej tu i ówdzie kaktusami. Drogą tą jechał samotnie wojskowy Hammer ozdobiony słabo widocznymi w ciemnościach naklejkami i graffiti. W środku siedzieli dwaj około osiemnastoletni chłopcy. Ten, który prowadził zerkał co chwilę na siedzącego obok przyjaciela.
- Nie rozumiem, o co jesteś taki obrażony? To był najfajniejszy weekend w moim życiu.
- Na pewno... Przecież przepuściliśmy całą forsę zarobioną przez wakacje. Gdyby nie to, miałbym dzisiaj nowy silnik w motorze!
- Mogło być gorzej. Niewiele brakowało żebym się zadłużył u tego tłuściocha z cygarem.
- Zrobiłbyś to, gdybym cię nie wyciągnął siłą z tego kasyna. Nigdzie więcej z tobą nie pojadę, a już z pewnością nie do Las Vegas!!!
- Uspokój się, przecież...
Nie dokończył wypowiedzi. Kabinę zalała fala światła i silnik zgasł. Nie widząc co się dzieje na drodze, chłopak wcisnął hamulec i samochodem mocno szarpnęło. Obaj jak na komendę odpięli pasy i wyskoczyli z wozu.
Pomimo późnej godziny na drodze było jasno jak w dzień. Całą okolicę zalewało jasne światło mające swoje źródło jakieś 50 metrów przed samochodem. Chłopcy ze zdumieniem obserwowali jak ze światła wyłaniają się dwie niskie postacie i idą w ich stronę.
Nagle coś zakłóciło ten niezwykły pochód. Okolicą wstrząsnęła eksplozja i dał się słyszeć hałas silnika. Z tyłu nadjeżdżały cztery motocykle. Podobnie jak w przypadku samochodu ich silniki przestały pracować ok. 100 metrów od źródła światła. Ubrani w czarne kombinezony motocykliści zeskoczyli z siodełek i podbiegli do samochodu. Dwie istoty przestały zwracać uwagę na otępiałych chłopców i zwróciły się w kierunku dziwnych motocyklistów. Przez chwilę wszyscy stali bez ruchu. Po kilkudziesięciu sekundach jedna z istot wydała jakiś dziwny dzwięk i upadła na ziemię, zaś druga odepchnięta jakąś niewidzialną siłą poleciała w kierunku źródła światła i zniknęła. Po chwili światło uniosło się powietrze i odleciało, a drogę spowiły ciemności. Nagle włączyły się światła samochodu i motocykli oświetlając drogę. W świetle reflektorów chłopcy zobaczyli jeszcze motocyklistów ładujących niewielkie ciało do worka i wynoszących je do motocyklowej przyczepy. Przez chwilę jeden z chłopców widział zwisającą z worka trójpalczastą dłoń. Minutę później po motocyklistach pozostał jedynie warkot czterech motorów słabnący z każdą chwilą.
Centrala FBI, Washington D.C - godz. 8.05
Dyrektor Walter Skinner szedł do swojego gabinetu aby spędzić w nim kolejny dzień pełen pracy. W biurze czekała na niego blisko półmetrowej wysokości sterta raportów, więc nie mógł narzekać na brak zajęć. Mimo to nie był zbyt zmartwiony - będąc wojskowym zapewne smażył by się teraz gdzieś nad Zatoką Perską, a tak miał przynajmniej klimatyzowane biuro - wspomnienie o wojsku wywołało u niego mimowolny dreszcz. Przechodząc przez biuro swojej sekretarki wymienił z nią zwyczajowe uprzejmości.
- Były jakieś wiadomości do mnie?
- Nie. Mamy dzisiaj bardzo spokojny dzień.
- To dobrze. Proszę mi nie przeszkadzać, jeśli nie jest to absolutnie konieczne. Mam bardzo dużo pracy.
- Oczywiście.
Skinner otwierając drzwi wiedział już, że nie będzie mógł w spokoju zasiąść do pracy. Powietrze w gabinecie było przesycone ciężkim dymem tytoniowym. Za biurkiem w największym kłębie dymu majaczyła się niewyraźna postać.
- To znowu ty. Czego chcesz?
- Niech pan spojrzy do teczki która tutaj leży. - Palacz zgniótł w popielniczce ledwo zaczęty papieros. Skinner podszedł do biurka i otworzył teczkę. Wewnątrz leżał raport dotyczący grupy ekstremistów działających na terenach Nevady.
- Przekaże pan tę sprawę Mulderowi. Ma natychmiast jechać do Nevady.
- Od kiedy muszę słuchać twoich poleceń?
- Od dziś. - Podał Skinnerowi kopertę. Tamten przeczytał jej zawartość, zgniótł i ze złością wrzucił do kosza.
- Dlaczego Mulder?
- Nie muszę panu niczego wyjaśniać. Do widzenia. - Zapalił nowego papierosa i wyszedł. Skinner włączył klimatyzację i gdy powietrze w biurze nieco się oczyściło podszedł do interkomu.
- Proszę wezwać agentkę Scully do mojego biura.
Dana zjawiła się po pięciu minutach. Z pewnym zdziwieniem przyjęła do wiadomości fakt o nowej sprawie, gdyż takie rzeczy przesyłano zwykle bezpośrednio do Archiwum X, a Skinner zadowalał się gotowymi raportami, jednak przyzwyczajona do hierarchii w Biurze nie zadawała zbędnych pytań. Zresztą i tak nie musiała, bo wszystko zaczęło być dużo bardziej zrozumiałe gdy zobaczyła niedopałek wypalający dziurę w dywanie przy biurku szefa. Gdy wychodziła z aktami sprawy rzuciła przelotnie okiem na przepełniony kosz na śmieci i zdecydowała, że w najbliższym czasie musi pójść do okulisty - albo psychiatry. Mogła przysiąc, że na pogniecionym papierze na tle pieczęci z orłem zobaczyła podpis Bill Clinton.
Gdy Scully zeszła do Archiwum, Mulder akurat kończył rozmawiać przez telefon.
- Jasne że przyjadę. To zbyt dobre, żeby przegapić... Muszę kończyć, do zobaczenia na lotnisku. - Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Scully.
- Cześć. Dobrze że wpadłaś, bo musimy jechać. Zgadnij kto dzwonił.
- Nic z tego Mulder. Dostaliśmy sprawę od Skinnera.
- Dlaczego akurat teraz...?
- Nie narzekaj, to powinno ci się spodobać. Za godzinę mamy samolot do Nevady.
- Gdzie???
- Do Reno w Nevadzie, to jakieś 50 km od Carson. Mamy sprawdzić doniesienia o grupie ekstremistów. Będziesz miał spotkać się z Mortensem. - Scully uśmiechnęła się na wspomnienie miłego, choć złośliwego agenta FBI.
- To właśnie Frank dzwonił przed chwilą. Na pustyniach Nevady pojawiło się UFO. To chyba dobra okazja, aby się temu przyjrzeć...
- Nawet o tym nie myśl Mulder! Mamy już zadanie.
- Chyba starczy nam czasu na wycieczkę po pustyni.
- To nie jest wycieczka, tylko śledztwo. Postaraj się potraktować je poważnie.
Mulder i Scully zarzucili na plecy płaszcze i poszli do samochodu. Pół godziny później oboje siedzieli już w samolocie lecącym do Carson.
Reno, Nevada - godz. 10.55
Pogoda w Nevadzie była zupełnie inna niż podczas ich ostatniej wizyty przed 14-toma miesiącami. Niebo chmurzyło się, jakby zaraz miał zacząć padać deszcz, a powietrze było ciężkie niczym ołów. Przed lotniskiem czekał na agentów Frank Mortens jak zwykle z cygarem w zębach. Na widok Scully jego twarz pojaśniała z radości.
- Witajcie, miło was znowu widzieć. Cieszę się, że znalazłeś trochę czasu aby tu przylecieć. Chciałbym mieć tak luźny rozkład zajęć jak wy...
- Cześć Frank! - Mulder podał agentowi rękę i mocno nią potrząsnął. - Niestety jesteśmy tu służbowo.
- Hę?
Skully dała Mortensowi teczkę z aktami sprawy. Przejrzał ją pobieżnie i zrobił zdziwioną minę.
- Nie słyszałem nic o żadnej wywrotowej grupie w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Tę sprawę przekazał nam sam dyrektor Skinner. Tu jest nawet adres ich przypuszczalnej kwatery.
- Zawiozę was tam. Jeśli coś się tu dzieje, chcę o tym wiedzieć.
Po pięciu minutach jazdy rozlało się na dobre. Pomimo włączonych wycieraczek widoczność spadła niemal do zera i Frank musiał zwolnić. Mulder ze znudzeniem oglądał wolno przesuwający się chodnik.
- Co z tym UFO o którym do mnie dzwoniłeś?
- Bardzo ciekawa historia. Dwójka dzieciaków jadących z Las Vegas została zatrzymana jakieś 15 km. od Carson City.
- Porwanie?
- Twierdzą, że samochód nagle przestał działać. Podobno widzieli światło i dwie małe postacie idące w ich kierunku.
- Nie powinni niczego pamiętać, to nie mogło być porwanie.
- Teraz uważaj. Zeznali, że gdy patrzyli na idące do nich postacie, nagle usłyszeli wybuch i zobaczyli ludzi na motorach.
- Nieźle. Co potem?
- Ci motocykliści podeszli do Obcych i nagle jedna z tych istot upadła, a drugą coś odrzuciło do tyłu. Przypomina ci to coś?
- Gdy ostatnim razem widziałem latające przedmioty, to było to akurat w Carson - to niezbyt daleko stąd. Piorun nie udrza dwa razy w to samo drzewo... I co się z nimi stało?
- Światło zniknęło, motocykliści załadowali ciało na motor i odjechali.
- I co o tym myślisz Scully?
"Zgodziłem się na to dobrowolnie. Znałem ryzyko i mimo to zgłosiłem się jako ochotnik. Teraz wiem, że to działa. Już nie jesteśmy bezbronni! Wreszcie Feniks powstanie z popiołów i roztoczy swoje opiekuńcze skrzydła nad ludźmi!!!" - Przed oczami Scully stanął obraz sprzed roku, gdy wisiała przerażona w powietrzu i patrzyła na opętanego McNicola. I było jeszcze coś: "Dzisiaj Peter McNicol umrze, ale nadejdzie czas, że ta moc zostanie dostatecznie poznana i wykorzystana dla ratowania ludzi". Mimo to potrząsnęła głową.
- Niestety nie ma żadnych dowodów. Ci dwaj mogli być pijani. Widzieli jakiś motocyklistów i oślepiające światło, ale to pewnie były jakieś nocne wyścigi.
- Trochę to zbyt przypadkowe, ale rzeczywiście te zeznania różnią się od zeznań innych porwanych.
- Może obcy doczekali się konkurencji? - Twarz Mortensa w lusterku wykrzywiła się w cynicznym uśmiechu.
Nieco później samochód dowlekł się do starego magazynu gdzie przypuszczlnie mieściła się baza organizacji. Mortens spojrzał z powątpiewaniem na odrapane z tynku mury i powybijane okna.
- Odkąd pamiętam nikt nie korzystał z tych magazynów. Cała ta ulica jest kompletnie wyludniona. Ostatni raz coś tu składowano chyba za prohibicji.
- Chodźmy do środka. - Mulder nauczony przykrym doświadczeniem wyciągnął pistolet i ruszył powoli w stronę magazynu. Ostrożność była zbędna - magazyn był całkowicie pusty. Jedynie kilka przegniłych skrzynek stało w różnych częściach pomieszczenia. Scully podważyła deskę jednej z nich.
- Na pewno nikt tu nigdy nie zaglądał. Inaczej nie byłoby tutaj tego. - Sięgnęła do skrzynki i wyjęła starą butelkę Whisky.
- Fiu, fiu, fiu... Rocznik 1932. Faktycznie nikogo tu dawno było. Ten wasz informator ma bujną wyobraźnię.
Wyszli z magazynu. Mulder który wychodził ostatni zastanawiał się ciągle, co mu tu nie pasuje. Zamykając bramę zorientował się o co chodziło - magazyn z zewnątrz wyglądał jak ruina, a wewnętrzne ściany i podłoga były niemal nowe. Nawet drzwi do magazynu zrobione z nowych desek były świeżo naoliwione.
Gdy już wszyscy znaleźli się w suchym wnętrzu samochodu, Mortens odwrócił się do Scully.
- To gdzie teraz jedziemy?
- W aktach jest kilka nazwisk. Słyszałeś o którymś z nich, Frank?
Wziął teczkę i przerzucił kilka stron.
- A to ciekawe. Ten tutaj jest szefem działu prasowego w Fenix Corporation. Rozmawiałem z nim w zeszłym roku po tej historii z McNicolem. Chciał wiedzieć jakie informacje przekazano prasie.
- Znowu ta kancelaria???
- Fenix to duża korporacja skupiająca prawników, naukowców, handlowców, prasę... Podobno mają nawet swojego człowieka w Senacie. Kancelaria w Carson to jeden z drobniejszych oddziałów. Ich główne biura znajdują się tutaj - w Reno.
- Wiesz gdzie mieszka ten... jak mu tam?
- Philip Melnick. Nie wiem, ale mogę się dowiedzieć. Zadzwonię tylko do biura.
- Słuchaj Frank - wtrącił się Mulder - potrzebny jest mi samochód. Z tym Melnickiem ty i Scully poradzicie sobie doskonale, ja muszę coś załatwić.
- Dobra. Podjedziemy do biura - miałem tam przygotowany dla was samochód. Przy okazji weźmiemy akta Philipa Melnicka.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i samochód ruszył powoli w niesłabnącym deszczu. Z drugiej strony ulicy na odjeżdżający samochód patrzył się przez chwilę pijany żul kryjący się przed deszczem pod dachem kompletnie zrujnowanego budynku. Gdy samochód agenta Mortensa zniknął we mgle, ulicznik wyrzucił butelkę z winem i odszedł zadziwiająco równym krokiem.
Biuro FBI, Reno - godz. 14.15
Mulder i Scully czekali na Mortensa przed miejscowym budynkiem Biura. Frank stwierdził, że znalezienie tych akt nie zajmie mu zbyt wiele czasu, więc postanowili poczekać na niego na obszernym parkingu. Na szczęście deszcz już ustał i zza ciężkich chmur zaczęły prześwitywać promienie słońca.
- Powiedz Mulder, po co ci ten samochód? Chcesz się zająć tą sprawą z UFO, prawda?
Mulder uśmiechnął się.
- Dodali ci jakiś szósty zmysł?
- Akurat. Pracujemy razem kilka ładnych lat. Po tak długim czasie można przewidzieć zamiary partnera.
- Cóż, ja ciebie nie potrafię tak łatwo przejrzeć.
- Poczytam to sobie za komplement. Nie powinieneś zajmować się niczym innym niż śledztwem.
- Scully, ta sprawa to jakieś nieporozumienie. Mając Franka do pomocy uporasz się z nią bez trudu, zresztą jak tylko porozmawiam z tym dzieciakiem to wrócę.
- Może masz rację, ale powiedz mi dlaczego Skinner osobiście zlecił nam tę sprawę?
- Mnóstwo niebezpiecznych organizacji działa na terenie Stanów. Zapewne FBI nie chce mieć kolejnego terrorystycznego ugrupowania. Przypomniej sobie zamachy OWP, albo IRA w ostatnich miesiącach.
- Mimo wszystko mam wrażenie że to jest coś więcej... - Scully nie mogła zapomnieć o niedopałku tlącym się w biurze Skinnera. - Ale chyba faktycznie poradzę sobie z tym sama. Tylko zadzwoń od razu gdy skończysz swoje małe śledztwo.
- Dobra. Gdzie do diabła jest ten Frank?
Gdy to mówił, drzwi w Biurze się otwarły i z budynku wybiegł Mortens z paczką pod pachą.
- Przepraszam, że musieliście tak długo czekać. Gdybym nie zobaczył na własne oczy, nie uwierzyłbym jaki bałagan może być w archiwach FBI. Te akta zapadły się pod ziemię, ale mam adres.
Wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i podał Mulderowi.
- Masz. Wóz stoi na stanowisku 45, to tam. W środku znajdziesz informacje o tych dwóch dzieciakach. - na widok zaskoczonej twarzy Muldera uśmiechnął się - Co się tak dziwisz? Od początku wiedziałem jak bardzo cię ciągnie ta historia. Jak jakiegoś kosmitę, to spytaj co u Elvisa. I weź jescze to.
Podał mu jedną z trzech torebek które trzymał razem z aktami i poszedł w kierunku wozu trzymając Scully pod ramię. Mulder patrząc na to zastanawiał się, czy coś mu nie umknęło. Scully tak dziwnie łatwo zgodziła się na tę jego eskapadę...
Zajrzał do torebki - wewnątrz była kawa i kilka pączków. Uśmiechnął się pod nosem i poszedł do wskazanego stanowiska. W samochodzie leżały akta sprawy a pod nimi najnowszy numer Playboy'a obwiązany wstążką z kokardą. To już zaszokowało Muldera - skąd ten Frank do cholery wiedział jakie on czyta pisma???
Akta dokładnie opisywały całą sprawę. Czas, jaki był potrzebny Mulderowi na ich przeczytanie wystarczył do wypicia kawy i zjedzenia połowy pączków. Chłopcy którzy byli świadkami całego zdarzenia byli sąsiadami i mieszkali, według mapy, kilkanaście przecznic stąd. Mulder rzucił teczkę z aktami na tylne siedzenie i pojechał pod wskazany adres.
Śródmieście, Reno - godz. 16.20
Dom pod który podjechał Mulder okazał się pięciopiętrową czynszową kamienicą, taką jak wzystkie w okolicy. Przytulone ciasno jedna do drugiej sprawiały dość klaustrofobiczne wrażenie. Ruch na tej ulicy był niewielki, toteż mieszkańcy swobodnie chodzili po całej jej powierzchni. Na samym środku ulicy kilkunastu chłopców grało w piłkę i słuchało muzyki płynącej w ustawionego pod jednym z samochodów magnetofonu. Idąc do budynku, Mulder mimochodem zauważył, że magnetofon był podłączony do akumulatora tego wozu, zapewne bez wiedzy jego właściciela.
Wejście do budynku, którego numer widniał w aktach znajdował się z tyłu budynku na niewielkim podwórzu. Mieszkanie pierwszego chłopaka - Mikey'a Johnsona było na drugim piętrze. Drzwi otworzyła ruda, około 45-cio letnia kobieta. Zlustrowała Muldera przenikliwym spojrzeniem i w końcu spytała.
- O co chodzi?
- Dzień dobry. Nazywam się Fox Mulder i jestem agentem FBI.
- Dzień dobry... W czym mogę pomóc?
- Czy to mieszkanie Mikey'a Johnsona?
- Tak. Nazywam się Anna Johnson i jestem jego matką. Czy coś się stało?
- Nie. Chciałbym tylko popytać syna o tę historię, która go spotkała kilka dni temu.
- Znajdzie go pan w jednym z garażów na podwórku. Od kiedy wrócił ciągle tam siedzi - jest wściekły, że dał się namówić na tę wycieczkę.
- Z powodu tego wypadku?
- Skąd, to bardzo odważny chłopak. Jest zły, bo wydał w Las Vegas wszystkie zarobione pieniądze. Mi też się to nie spodobało, ale może będzie wreszcie wiedział jak ważne stają się pieniądze, kiedy się je samemu zarabia...
- Cóż, dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
Garaży o których mówiła Anna Johnson było kilka - jeden z nich był otwarty. Wewnątrz stał błyszczący Harley przy którym pracował młody blondyn. Mulder, interesujący się trochę motocyklami stanął za jego plecami i przypatrywał się jego robocie. Chłopak jakby wyczywając jego wzrok, odwrócił się.
- Kim pan jest?
- Nazywam się Mulder i jestem z FBI. Nieźle sobie z tym radzisz. - Wskazał na motocykl.
- Zawsze uwielbiałem motory. Gdyby nie ten cholerny wypad, to cacko miałoby dziś nowy silnik. Pewnie o tym chce pan rozmawiać?
- Bystry jesteś.
- O czym innym, jak nie o tym? Nie obrabiam sklepów, nie pikietuję fabryk, nawet trawki nie palę...
- Co się stało tamtej nocy?
- Wracaliśmy z Las Vegas, było już mocno po północy. Dojeżdżaliśmy do Carson i wtedy zobaczyliśmy to światło. Silnik przestał pracować i Johnatan zahamował.
- I co zrobiliście?
- Wysiedliśmy i zobaczyliśmy Ich. Kurcze... jak dzisiaj o tym mówię, to nie chce mi się w to wierzyć, ale tak było. Zaczęli iść w naszym kierunku, a my nie mogliśmy się nawet ruszyć.
- No i co się stało?
- Pojawili się ci na motorach. Te maszyny to było coś niesamowitego. Nie słyszałem jeszcze o niczym takim, a zapłaciłbym każdą cenę, żeby zdobyć coś podobnego.
- Wierzę. Co ci motocykliści zrobili tamtym?
- Nie mam pojęcia. To wyglądało tak, jakby ktoś tych małych uderzył, ale tamci stali przynajmniej 20 metrów od nich. Nawet zabrali jednego z nich. Przez chwilę widziałem jego dłoń - miała tylko 3 palce!
- Hmm... Powiedz mi jeszcze jedno: jeżeli wasz samochód przestał pracować, to jak tamci dojechali do was?
- Nie dojechali. Wszystkie motory przestały działać jednocześnie jakieś 50 metrów od nas - w tym samym miejscu gdzie zgasł silnik Hammera.
- Może wiesz jeszcze gdzie znajdę twojego kumpla?
- Johnatana? Nie znajdzie go pan. Po tym wszystkim wyjechał do swojej ciotki do Seattle i chyba nieprędko wróci.
- Dzięki za współpracę.
- Do widzenia. - gdy Mulder wychodził z garażu chłopak wstał i krzyknął do niego - Wie pan co? Gdyby ktoś mi opowiedział dzisiaj taką historię, posłałbym go do czubków. Pan wiedział kim oni byli?
- Nie. Ale zapłaciłbym każdą cenę żeby się dowiedzieć.
Mulder wyszedł z garażu i poszedł w kierunku głównej ulicy. Grupa dzieciaków z magnetofonem nadal grała w piłkę, tylko sam magnetofon podpięty był do innego akumulatora - najwyraźniej poprzedni kompletnie się rozładował. Mulder ucieszył się widząc, że jego wóz stoi za daleko, żeby go można było wykorzystać jako baterię.
Otworzył drzwi samochodu i siadł za kierownicą. Zaczął się zastanawiać, co ma teraz robić. Według Johnsona, jego kumpla nie ma w mieście, a zeznania samego Mikeya, chociaż interesujące, jako dowód nie miały żadnej wartości. Jedyną niezbyt przyjemną alternatywą było śledzenie Philipa Melnicka wraz ze Scully. Ona pewnie również nie chciałaby teraz jego towarzystwa. Co tu robić do cholery??? Nagle jego wzrok padł na porzucony na siedzeniu prezent od McNicola. Zaczął powoli przerzucać kartki i frustracja go opuściła. Zapatrzony w miss października nie zauważył sylwetki na tylnym siedzeniu. Nagle potylicę Muldera dotknał podłużny, metalowy przedmiot.
- Spokojnie, panie Mulder. Proszę się nie ruszać.
- Kim pan jest?
- Nieważne. Dla swojego dobra lepiej zapomnij o rozmowie ze mną i dzieciakiem. Zrezygnuj i wyjedź.
- Nie rozumiem, o co chodzi?
- Odpuść sobie. Nie będzie drugiego ostrzeżenia
Mulder poczuł że prześladowca schował pistolet. Szarpnął się, aby ogłuszyć napastnika. Niespodziewanie przeciwnik chwycił go za gardło, a drugą ręką przycisnął mu do ust jakąś szmatę. Mulderowi pocimniało przed oczami i stracił przytomność. Mężczyzna wyszedł z samochodu i zatknął za wycieraczką kartkę z napisem: "zrezygnuj".
Dom Philipa Melnicka - godz. 21.55
Scully siedziała w samochodzie pod domem Melnicka i rozmawiała z Mortensem. Siedzieli tu już parę godzin i zdążyli dowiedzieć się już o sobie wszystkiego, czego tylko można się dowiedzieć w czasie normalnej rozmowy. Scully z zaskoczeniem stwierdziła że Frank nie jest takim cynikiem na jakiego wygląda i ma o wiele bardziej skomplikowaną naturę. Jako psycholog miała wielką ochotę przeprowadzić krótką psychoanalizę, ale nie chciała go urazić.
Rozmowa z Melnickiem nie przyniosła żadnych rezultatów. Nie powiedział nic konkretnego o na wiadomość o ekstremistach zareagował autentycznym zdziwieniem. Jeżeli wiedział cokolwiek, potraifił się doskonale maskować. Wszystko wskazywało na to, że Mulder miał rację - ta sprawa to fałszywy alarm. Tylko skąd wzięła się w biurze Skinnera? A co z Mulderem??? - Zerknęła na zegarek. - minęło już prawie pięć godzin, od kiedy pojechał sprawdzić swój trop. Co go tak zatrzymało?
Wyjęła ze schowka komórkowiec. Frank rozglądający się leniwie po oknach domu Melnicka zrobił zdziwioną minę.
- Do kogo dzwonisz?
- Do Muldera. Zbyt długo się nie odezwał, martwię się o niego.
Wystukała numer i jej obawy wzrosły jeszcze bardziej - Mulder nie odpowiadał. Powiedziała o tym Mortensowi.
- Może zostawił go w samochodzie?
- Mulder nawet nie zasypia bez telefonu na biurku.
- Chyba lepiej będzie jak zadzwonię do biura.
Wyjął swój telefon i w tym samym momencie komórka Scully rozdzwoniła się gwałtownie. Scully aż podskoczyła i szybko wyjęła ją z płaszcza.
- Mulder, to ty???
- Tak. - głos jej partnera był słaby i zmęczony - To ty dzwoniłaś?
- Ja. Co się stało?
- Napadli mnie i uśpili. Ta sprawa z UFO to coś większego!
- Co ty mówisz? Co się stało?
- Opowiem ci jak przyjadę. Gdzie jesteście?
- Pod domem Melnicka.
- Czekajcie tam na mnie.
Scully chciała jeszcze o coś spytać, ale Mulder przerwał rozmowę. Schowała telefon.
- Co z nim?
- Ktoś go napadł i ogłuszył. Właśnie tu jedzie.
- Poczekajmy. Ja też chętnie dowiem się paru rzeczy...
Niestety nie dane im było doczekać przyjazdu Muldera. Z domu którego wyszedł jakiś mężczyzna i skierował się w stronę stojącego na chodniku samochodu. Na jego widok Frank przekręcił kluczyk w stacyjce.
- To Philip Melnick. Jedziemy za nim.
- Zaraz, a Mulder? Rozminiemy się z nim.
- Będę go pilotował przez telefon. Połącz się z nim.
Scully wybrała numer Muldera, który zgłosił się od razu.
- O co chodzi?
- Melnick ruszył się z domu i jedziemy za nim. Daję ci Franka - da ci wskazówki, jak do nas dojechać.
Przekazała telefon Mortensowi, zaś ten zaczął pilotować Muldera. Nagle patrząc na drogę, Frank uświadomił sobie gdzie jadą.
- Mulder! Jesteś tam jeszcze?
- Na razie nigdzie się nie wybieram.
- Dobra, słuchaj. Pamiętasz gdzie jest ten magazyn w którym dzisiaj byliśmy?
- Tak.
- Jedź prosto do niego. Gość najwyraźniej tam się kieruje.
- Jesteś pewien? Ok, jadę.
Mulder wyłączył się i Mortens oddał Scully telefon. Sam zaś nacisnął pedał gazu i wyprzedził samochód Melnicka.
- Co ty wyprawiasz? A jeśli on nie jedzie do tego magazynu?
- Tak czy inaczej będzie koło niego przejeżdżał. Zresztą, jeżeli nie zatrzyma się tam, to będzie znaczyć, że ta sprawa to kit.
- Pokrętna logika... - Scully pokręciła głową. Pewność siebie Franka wydawała jej się nieco bezpodstawna.
Po chwili dojechali do pustego magazynu i zaparkowali po drugiej stronie ulicy. Okolica była kompletnie opustoszała i nic nie wskazywało na to, aby ktokolwiek miał tu przyjechać. Nagle z przeciwnej strony pojawiły się światła samochodu. Ciemny ford zaparkował tuz przed nimi i wysiadł z niego Mulder. Szybko podbiegł do wozu Franka i zajął miejsce na tylnym siedzeniu.
- Witajcie. Dobrze się bawiliście beze mnie?
- Nienajgorzej. Co ci się stało?
- Ktoś próbował mnie namówić, abym porzucił tę sprawę. Właściwie gdyby nie on, pewnie bym tak zrobił, ale teraz mnie to zaciekawiło.
Scully roześmiała się w duchu na samą myśl o tym. Jeżeli faktycznie ktoś chciał zniechęcić Muldera, to wybrał najgorszy sposób. Teraz jej partner nie odpuści już tej sprawy.
- A wy co wywęszyliście u Melnicka?
Frank pokręcił głową.
- Kompletnie nic. Jeśli gość nie przyjedzie tutaj, dla mnie to wystarczy, żeby zarzucić tę sprawę. W życiu nie widziałem człowieka bardziej zaskoczonego, niż Melnick, gdy go zapytaliśmy o tę organizację.
- Jesteś zbyt pewny siebie.
- Możliwe. Ale gdyby się coś działo w Nevadzie, musiałbym o tym wiedzieć pierwszy.
Na horyzoncie zajarzyły się swiatła samochodu. Wóz Melnicka podjechał pod sam magazyn i zatrzymał się. Philip Melnick wysiadł i wszedł do magazynu, a agenci pobiegli za nim z wyciągniętą bronią. Wewnątrz magazynu było tak samo pusto, ja wtedy gdy byli tu pięć godzin temu. Melnick skierował się w stronę jednej ze ścian i nacisnął przycisk swojego alarmu samochodowego. Część ściany odsunęła się, tworząc dość obszerne przejście. Gdy wszedł do środka, ściana zaczęła się powoli zasuwać. Widząc to, Mulder pobiegł szybko w jej stronę, a Scully i Frank podążyli za nim. Mortens, który szedł ostatni zdołał się przecisnąć dosłownie w ostatnij chwili.
Drzwi się zatrzasnęły i otoczyła ich ciemność. Gdzieś z dołu dochodziło do nich słabe światło. Swiatło to oświetlało strome, kręte schody prowadzące w dół. Gdy zeszli, usłyszeli nagle głosy.
Słysząc to, Mulder przyspieszył kroku ciągnąc za sobą Scully i Franka. Stare, kamienne schody skończyły się i agenci zobaczyli krótki korytarz zbydowany z nowoczesnych materiałów, skręcający w prawo. Gdy doszli do zakrętu, ich oczom ukazał się niezwykły widok.
Korytarz przechodził w olbrzymie pomieszczenie pełne nowoczesnego sprzętu. Na przeciwległej ścianie w odległości ok. 200 metrów znajdowała się wielka elektroniczna mapa stanu. Wokół tej mapy rozmieszczone były terminale komputerowe, stanowiska komunikacyjne i inne skomplikowane urządzenia. Mulder zwrócił uwagę, że większość sprzętu to urządzenia wojskowe - bardzo drogie i niezawodne, ale przede wszystkim nielegalne, bez uprawnień podpisanych przez Pentagon. Na środku pomieszczenia znajdowała się niewielka ambonka nad którą wisiał wielki transparent z namalowanym na nim ptakiem z płonącymi skrzydłami.
Niemal wszystkie stanowiska były już zajęte przez ludzi różnego wieku, rasy i stanowiska. Nawet ubiór tych ludzi nie był jednolity - od typowych ludzi biznesu w idealnie skrojonych garniturach, poprzez białe naukowe kitle, aż do młodych ludzi z żelem na włosach i koszulkami sięgającymi po kolana. Ciekawie wyglądał zwłaszcza jeden z terminali gdzie siedzieli obok siebie starszy, około czterdziestoletni mężczyzna w białym kitlu i młody chłopak z włosami przefarbowanymi na odcienie zieleni i pomarańczy, rozmawiający ze sobą jak starzy przyjaciele o różnych naukowych teoriach z dziedziny fizyki teoretycznej.
Nagle wszystkie rozmowy ucichły i na podium wszedł starszy człowiek z siwiejącymi włosami ubrany w drogi garnitur. Rozejrzał się po sali i odkaszlnął
- Więc jesteśmy już wszyscy, dobrze. Możemy zaczynać.
Na te słowa wszyscy siedzący przy terminalach zamilkli i zwrócili się twarzami do podium. Również z innych pomieszczeń nadeszli ludzie i przysłuchiwali się przemowie.
- Wczorajszy dzień był przełomowy dla naszej działalności. Udało nam się przeprowadzić pierwszą akcję w terenie. Należy dodać, że akcję niezwykle udaną, bez żadnych strat w ludziach i sprzęcie. Nie możemy się spodziewać, że tak będzie zawsze. Tylko dzięki zaskoczeniu udało się nam przeprowadzić wszystko tak szybko, teraz jednak przeciwnik będzie już przygotowany. Pamiętajmy jednak, że jest to wojna, a na wojnie straty są zawsze. W tej wojnie żadna ze stron nie będzie sobie zawracać głowy jencami. Biada zwyciężonym!
- VAE VICTIS!!!
Dźwięk wielu głosów odbił się echem od ścian, aż zadrżały szklanki stojące przy terminalach. Scully zwróciła uwagę, że tekst okrzyku był wpleciony w skrzydła płonącego ptaka na transparencie.
Przemowa najwyraźniej odniosła zamierzony skutek - ludzie zasłuchani w słowa przywódcy nie zwracali uwagi na nic innego. Meżczyzna skinął na jednego z ludzi w kitlach.
- Według prognoz mamy 85% szans, że Obcy przeprowadzą akcję w ciągu najbliższych sześciu godzin, w odległości ok. 25 km. na północ od Reno.
- Rozumiem, bądźmy wszyscy przygotowani do akcji. Wyruszamy na pierwszy sygnał obecności wroga.
Przywódca zszedł z podium i skierował się do jednego z sąsiednich pomieszczeń. Także inni ludzie powrócili do swoich zajęć i po chwili atmosfera w hali wróciła do poprzedniego stanu. Agenci przez chwilę naradzali się, co mają dalej robić. Nagle stanął przed nimi Philip Melnick z pistoletem w ręce.
- Nie spodziewałem się was tutaj. Śledziliście mnie?
- A ja nie spodziewałem się, że ktoś potrafi kłamać z takim spokojem. - Mortens nigdy nie tracił swojego wisielczego poczucia humoru.
- Kłamać? Kłamstwa nie leżą w mojej naturze. Pytaliście mnie o jakąś organizację terrorystyczną. Jeśli chodziło wam o "Fenixa", to co innego, ale nie jesteśmy żadnymi ekstremistami.
- Więc kim jesteście?
- Obawiam się, że moglibyście nie uwierzyć. Chyba lepiej będzie, jeśli dr. Crane wam wszystko wyjaśni.
- Dr. Crane?
- Douglas Crane. To człowiek którego widzieliście na podium. Oddajcie broń i chodźcie ze mną. Zaprowadzę was do niego.
Człowiek stojący obok Melnicka odebrał broń agentom i cała piątka skierowała się w stronę jednego z pomieszczeń sąsiadujących z halą. Pomieszczenie okazało się niewielkim, oszklonym biurem. Za biurkiem siedział człowiek, który wcześniej przemawiał do ludzi w hali.
- Panie Crane, ma pan gości. Byli uzbrojeni. - Melnick położył na biurku broń Muldera, Scully i Mortensa. Douglas Crane popatrzył na broń, a następnie na agentów.
- Dziękuję Philipie, zostaw nas samych.
Melnick skinął głową i wyszedł razem ze ze swoim towarzyszem. Crane wstał zza biurka i podszedł do agentów. - Wprawdzie chyba już znacie moje nazwisko, ale przyzwoitość nakazuje się przedstawić. Nazywam się Douglas Crane. Zakładam że przysłał was rząd. Z kim mam przyjemność rozmawiać? Agenci przedstawili się. Crane uścisnął ręce Franka i Muldera, zaś dłoń Scully pocałował w lordowskim stylu, czym ją bardzo zażenował.
- Panie Mulder, to prawdziwa przyjemność spotkać pana. Znałem pańskiego ojca - był prawdziwym patriotą.
Mulder przez chwilę nie mógł wymówić ani słowa. Wyręczyła go Scully.
- Z pańskiego tytułu wnioskuję, że jest pan naukowcem. Dlaczego nigdy o panu nie słyszałam?
- Cóż, moje prace nie są znane ogółowi ze względu na ich znaczenie, poza tym nigdy nie osiągnąłem znaczących dla ludzkości wyników. Chyba lepiej będzie jeśli wytłumaczę wszystko od początku. Usiądźcie proszę.
Agenci usiedli w wygodnych fotelach, a Crane zajął miejsce za biurkiem, oddając im wcześniej broń.
- W latach piędziesiątych byłem współpracownikiem dr. Detleva Bronka. To przez niego zostałem wciągnięty do projektu Majestic 12 jako specjalista od wszelkich dziedzin nauki. - Na dzwięk tej nazwy Mulder aż podskoczył w fotelu, Crane zignorował to i mówił dalej. - Pierwsze zadania Majestic polegały na obserwacji działań szarych na terenie Stanów Zjednoczonych.
Scully słysząc to zmieszała się. Dotychczas jedynymi ludźmi mówiącymi otwarcie o UFO byli pasjonaci i ludzie niewykształceni. Teraz słuchała wyznań człowieka, który przekraczał ją zarówno wiekiem, jak i stażem naukowym. Zerknęła na Mortensa - jego twarz nie zmieniła się ani trochę. Zupełnie jakby to co słyszał nie było dla niego żadnym zaskoczeniem.
- Po pewnym czasie wypłynął projekt porozumienia z Obcymi. Wszyscy przytaknęliśmy temu pomysłowi, bo przez kilka lat obserwacji nie dowiedzieliśmy się niczego praktycznego. Projekt udało się zrealizować, rozpoczęliśmy rozmowy. Obcy ulokowali się na terenie obszaru 51 i założyli tam na spółkę z ludźmi laboratoria badawcze. Więzy między nami powoli zacieśniały się. Wyjawili nam nawet kilka informacji dotyczących ich własnej rasy. Okazało się, że ich społeczeństwo było niezwykle zhierarchizowane - pewna grupa narzucała swoją wolę reszcie przy pomocy wrodzonego u nich daru telepatii. Obcy nie byli w stanie pojąć naszego systemu społecznego i uznali naszą grupę wojskowych i naukowców za przywódców gatunku ludzkiego. Wydawało się to idealnym rozwiązaniem - szaraki traktowały nas jako równych sobie i dopuszczali do własnych prac. Otrzymaliśmy od nich kilka technologii w zamian za możliwość obserwacji ludzi w ich naturalnym środowisku. Zgodziliśmy się, ponieważ Obcy robili to już wcześniej bez naszej wiedzy. Po pewnym czasie wysunęli propozycje stałej współpracy. Mieliśmy otrzymać projekty tych technologii, które sobie wybierzemy, w zamian za udostępnienie im terenów pod budowę bazy i zezwolenie na badania na zwierzętach i ludziach.
Doktor nalał sobie whisky do szklanki i wypił jednym haustem.
- Byłem przekonany, że ludzie nie zgodzą się na takie warunki. Nie mieściło mi się w głowie, że można poświęcić ludzkie życie w zamian za coś co będziemy mieć prędzej czy później. Niestety inni naukowcy i wojskowi byli zachwyceni. Był to okres tuż po zakończeniu wojny w Wietnamie. Wszyscy myśleli jedynie o odegraniu się na komunistach i umowa została zatwierdzona. Byłem w szoku, ale nic nie okazywałem. Nadal byłem jednym z czołowych naukowców pracujących w obszarze 51, ale jednocześnie obmyślałem ucieczkę i plan ujawnienia działań Obcych i wojska. Zacząłem gromadzić majątek w złocie, aby mieć możliwość ukrycia się. Podczas badań przypadkowo natknąłem się na opisy sił PSI wykorzystywanych przez obcych do telepatii, hipnozy, wywoływania zaników pamięci i wielu innych rzeczy. Obcy mieli tę umiejętność wrodzoną, ale w czasie swoich eksperymentów wykazali, że ludzie również mają predyspozycje do wykorzystywania tych mocy. Zgodnie z umową udostępnili mi dane o mechanizmach działania sił PSI, ich wykorzystaniu przez ludzi, wzmacnianiu i kontroli. Gdy zebrałem już pełną dokumentację tego i kilku innych technologii uznałem, że najwyższy czas wprowadzić w życie mój plan. Przez ten czas uzbierałem wystarczająco dużo pieniędzy, aby wieść spokojne życie, ale potrzebowałem dużo więcej, aby móc działać. Upozorowałem więc wypadek w laboratorium i swoją własną śmierć. Udało mi się zabrać plany kilku tajnych broni, które sprzedałem za fortunę poza żelazną kurtynę. W ten sposób zdobyłem pieniądze i wyrównałem różnicę między uzbrojeniem USA i ZSRR. Być może nawet zapobiegłem w ten sposób wojnie... Po tym wszystkim ulokowałem się w Reno i stałem się cichym wspólnikiem rozwijającej się powoli korporacji Fenix. Po pewnym czasie zaczęły wypływać plotki na temat Roswell, Obszaru 51 i innych historii o UFO, często niestety zmyślonych, którym nikt nie dawał wiary. Zrozumiałem, że ujawnienie prawdy nic nie da, bo ludzie nie chcą wierzyć tak niezwykłym rzeczom. Zwłaszcza że oficjalnie jestem przecież martwy...
- I stworzył pan to? - Mulder powoli zaczynał domyślać się, o co chodziło zwariowanemu doktorkowi.
- Zgadza się. Chodźcie to was oprowadzę.
Wyszli z biura i przeszli do dużej hali na niewielki taras umieszczony parę metrów nad podłogą. Widać stąd było całą halę. Atmosfera w jakiej pracowali ludzie była bardzo luźna, jednak nikt nie pozwalał sobie na obijanie się. Scully rozglądała się wokół, aż w końcu ni wytrzymała.
- O co tutaj chodzi?
- Jeszcze się nie domyślasz? - Mulder uśmiechnął się ponuro.
- To wojna. Walczymy z obcymi używając ich własnej broni. Wykorzystujemy ich własne technologie, aby wypędzić ich z naszej planety. Jeśli nie są w stanie zrozumieć, że każdy człowiek to myśląca i czująca istota, to niech stąd odlecą i nigdy nie wracają.
Scully przez chwilę patrzyła na Crane'a z wyrazem kompletnego zaskoczenia. W jakiś sposób domyślała się, o co w tym wszystkim chodziło, ale nie była w stanie przyjąć tego do wiadomości. Crane przez pewien czas patrzył z powagą na jej twarz, a potem zwrócił się do Muldera.
- Panie Mulder, mam dla pana pewną propozycję. Dotyczy to również pańskich przyjaciół.
- ???
- Od dawna poszukuje pan prawdy. To trudne i ryzykowne zajęcie. Potrzeba mi ludzi takich jak pan - nieustających w poszukiwaniach. Czy chciałby pan przyłączyć się do naszej organizacji. Wtedy nie będzie pan już sam. Czy wie pan, że mamy swojego człowieka nawet w Kongresie?
Teraz z kolei Mulder zrobił kompletnie zaskoczoną minę, chociaż Scully i Frank ze wszystkich sił starali się dotrzymać mu kroku. Nie wiedząc co odpowiedzieć, Mulder zamyślił się i przez dłuższy czas nic nie odpowiadał. Kłopotliwe milczenie przerwał ostry dźwięk.
- Alarm dla wszystkich sekcji! Wykryto pojazd Obcych w odległości 15 km. od Reno w kierunku północ-północny wschód.
Crane poderwał się i przekazał do jednego ze stojących ludzi polecenia.
- Przygotować się do akcji. Grupa 9-cio osobowa, najlepsi psionicy. Niech zabiorą broń automatyczną. - i do innego człowieka - Czy w okolicy są jakieś pojazdy?
- Tak. Mamy na ekranach niewielki obiekt, prawdopodobnie samochód osobowy.
- Cel - samochód. Ma nie być ofiar w cywilach!
Crane popatrzył na Muldera, któremu z nerwów zgrubiały pod skórą wszystkie żyły.
- Umie pan prowadzić rajdowy motocykl?
- Tak.
- Jeżeli pan chce, może pan jechać, tylko niech się pan trzyma w odległości co najmniej 80 m. od pola akcji. To granica zasięgu sił PSI Obcych.
Skierował się w stronę jednego ze swoich ludzi.
- Zaprowadźcie go do garażu i dajcie kombinezon z hełmem z wizjerem na podczerwień. Jeśli nie zdąży się przygotować w ciągu 10-ciu minut - zostawcie.
Człowiek pobiegł w stronę jednego z pomieszczeń, a Mulder ruszył za nim. Szybko znalazł się dla niego odpowiedni, bardzo elastyczny kombinezon i kask. Mulder, mimo że cały się trząsł, przebrał się błyskawicznie i dołączył do grupy motocyklistów. Otrzymał jeszcze krótkie wskazówki na temat kierowania motocyklem, oraz używania kasku i komunikatorów i cała grupa wyjechała z garażu na niewielką drogę prowadzącą wzdłuż rzeki. Mulder spojrzał w górę i zobaczył kilkadziesiąt metrów nad sobą magazyn w którego podziemiach znajdowała się baza. Droga zaczęła się podnosić i po pewnym czasie motocykle wyjechały z wąwozu i wjechały na drogę biegnącą już poza miastem. Mulder jadąc na końcu kolumny obserwował motocyklistów jadących w równym szeregu z szybkością 110 km/h i jednocześnie słuchał komunikatów które system łączności doprowadzał do jego kasku. Przez głośniki słychać było tylko służbowe komunikaty i rozkazu, nikt nie żartował, ani nie rozmawiał prywatnie. Ci ludzie najwyraźniej byli wyszkolonymi żołnierzami. Albo po prostu bardzo się bali.
Długa droga pozwoliła Mulderowi zastanowić się nad propozycją Crane'a. Możliwość odkrywania prawdy wyglądała bardzo kusząco, ale czy prawda ma jakiekolwiek znaczenie, jeśli nie można jej ujawnić? Poza tym ta cała wojna z Obcymi... Czy to jest na pewno to co należy robić? A jednak dr. Crane ma duże doświadczenie - brał udział w projekcie Majestic, przez długi czas pracował z Obcymi, znał nawet jego ojca... Ojciec... Zaraz! A jeśli?...
Mulderowi na samą myśl o tym spłynęły po plecach ciarki. A jeśli Crane wiedział coś o jego siostrze. Gdy Samantha została porwana, Douglas Crane należał jeszcze do projektu i mógł wiedzieć co się z nią stało!
- Osiągniemy cel za 5 minut. Przygotować broń. - Ostry głos dowódcy wyrwał go z zamyślenia. Na horyzoncie widać było jasne światło. Motocykle zwolniły i jadąc niemal bezgłośnie zbliżyły się do żródła światła. Nagle silniki bez żadnego ostrzeżenia przestały pracować. Motocykliści w czerni zeskoczyli z siodełek i ruszyli w kierunku stojącego na poboczu Pickup'a. Mulder ruszył za nimi, ale usłyszał w słuchawkach twardy głos dowódcy.
- Zostań przy motocyklu.
Mulder zatrzymał się, włączył noktowizor i lornetkę wbudowaną w kask. Światło płynące ze statku Obcych było dziwne - nie powodowało zakłóceń w działaniu noktowizora i Mulder widział wszystko doskonale. W samochodzie siedziało bez ruchu dwoje ludzi. Przed samochodem w odległości ok. 20 metrów stały trzy niewielkie i szczupłe istoty. Gdy grupa Crane'a podeszła bliżej, Obcy dostrzegli ich i wyraźnie się ożywili. Z kuli światła wyszły jeszcze dwie istoty i cała piątka ruszyła w kierunku motocyklistów. Nagle Mulder usłyszał w słuchawkach rozdzierający krzyk i jeden z motocyklistów upadł na ziemię. W chwilę później dwaj z Obcych zostali odrzuceni potężną siłą w kierunku kuli światła. Czterej motocykliści wycelowali broń w pozostałych trzech Obcych i otworzyli ogień. Dwaj trafieni szarzy upadli na ziemię. Jedyny pozostały przy życiu stał bez ruchu i patrzył się na ludzi. Nagle chwycił się za głowę i wrzeszcząc upadł na ziemię, a po chwili znieruchomiał.
Akcja trwała niecałe trzy minuty. Światło uniosło się i odleciało, a silniki motorów i Pickup'a nagle zaczęły pracować. Kierowca samochodu odjechał nie czekając na to, co się dalej stanie. Jeden z motocyklistów podbiegł do leżącego kolegi i zbadał jego puls.
- Co z szóstką, żyje? - spytał dowódca
- Tak, ale chyba zapadł w śpiączkę.
- Połóżcie go do przyczepy w moim motorze, tylko delikatnie. Potem pozbierajcie wszystkie ciała i włóżcie do przyczep. Szybko, mamy niewiele czasu!
Ciała pozbierano szybko i wszyscy wsiedli z powrotem na swoje motory. Mulder patrząc na akcję zrozumiał, że to nie była wojna, ale zwyczajna partyzantka. Zaczął powątpiewać, czy chciałby należeć do podobnej grupy. Motory odjechały z hałasem, a Mulder popatrzył się chwilę na miejsce zajścia, po czym sam wsiadł na motocykl i ruszył za innymi. Po chwili z zachodu nadleciało nowe światło i poleciało za nimi.
W bazie Fenix Douglas Crane oprowadzał Scully i Mortensa. Wydawał się być bardzo zadowolony z faktu, że ktoś z zewnątrz podziwia jego dzieło. Scully przywykła już nieco do niezwykłości tego miejsca i razem z Frankiem chłonęła każde słowo wypowiedziane przez dr. Crane'a.
- Jak zdołaliście zbudować tak olbrzymią halę pod istniejącym budynkiem?
- Nie budowaliśmy. Ta hala to prezent od mafii.
- ?!?
- Zbudowano ją w latach 20-tych jako nieoficjalny dodatek do tego magazynu. Za czasów prohibicji Reno było punktem przerzutu alkoholu. W okresie największej świetności ta hala była wypełniona skrzyniami z Whisky po sam strop. Teraz te zapomniane magazyny to znakomite miejsce na bazę.
Scully rozejrzała się po hali i ludziach w niej pracujących.
- Skąd ma pan takich pracowników?
- To nie są pracownicy. Wszyscy ci ludzie są moimi przyjaciółmi, czasami z bardzo dawnych lat. Wielu z nich miało swoje własne przejścia z Obcymi o których często nie chcą mówić.
- I tak różni ludzie tolerują się?
- Najczęściej tak. Oczywiście jak w każdej rodzinie, tutaj też zdarzają się zgrzyty, ale łączy nas bardzo silna więź. Poza tym wszyscy tutejsi naukowcy, zarówno ci w fartuchach, jak i ci z ufarbowanymi na dzikie kolory włosami to prawdziwi geniusze. Każdy z nich znalazłby zatrudnienie w jakiejś renomowanej firmie, ale częściej się zdarza, że to właśnie z innych firm ludzie przechodzą do nas. Twierdzą że jest tu luźniejsza atmosfera. I chyba faktycznie tak jest - każdy robi co chce, ale jednocześnie nie było przypadku aby ktoś zawiódł zaufanie, jakie się w nim pokłada.
- Prawdziwa Utopia... Więc te drzwi stoją dla wszystkich otworem?
- Oczywiście że nie. Jakby nie było, Fenix to organizacja podziemna, o której nie powinien wiedzieć nikt, a już zwłaszcza rząd. Ludzi dobieramy powoli, po długiej obserwacji, gdy już mamy pewność, że potrafią dochować tajemnicy.
- Peter McNicol też był pańskim człowiekiem.
Na dźwięk nazwiska Crane zwiesił głowę.
- Peter... Był jednym z moich najlepszych przyjaciół i wspaniałym naukowcem. Gdyby nie on, nie opracowalibyśmy tak szybko technik treningu PSI.
- Przecież McNicol był prawnikiem.
- Lubił pomagać innym. Uważał, że skoro nie może otwarcie jako naukowiec, to chociaż jako tani obrońca.
- I co się stało?
- Gdy opracowaliśmy techniki treningów, zgłosił się na ochotnika, aby je wypróbować. Niestety stało się to, co czasem się zdarza przy stosowaniu pionierskiej technologii.
- Zginęło przy tym wielu ludzi...
- Niestety tak. Ale ta ofiara nie poszła na marne. Dzięki jego zapiskom, które zrobił już w stanie zaawansowanej choroby, poprawiliśmy techniki PSI i obecnie żaden z naszych psioników nie stracił kontroli nad swoją mocą.
- I wytrenowaliście grupę żołnierzy do walki z Obcymi?
- Brzmi jak słowa szaleńca, prawda? Ale to wszystko prawda. Chodźcie to coś wam pokażę.
Zaprowadził ich do niewielkiego, szklanego pomieszczenia będącego częścią głównej hali. Był tam stół operacyjny, sporo sprzęty medycznego i sporo szafek za scianą ze szkła. Scully dotknęła tej szklanej ściany - była zimna. Crane odsunął część ściany i otworzył jedną z szafek. Wewnątrz, w wysuwanej szufladzie leżało jakieś ciało. Doktor wysunął szufladę.
- To rezultat ostatniej akcji. Ciało jednego z Obcych, którzy próbowali porwać chłopców wracających do domu.
Z przerażenia Scully przykryła usta dłonią, Frankowi też niewiele brakowało do ataku serca. Ciało leżące na stole z pewnością nie należało do człowieka. Mierzyło ok. półtorej metra wzrostu, miało dużą, nieco spłaszczoną głowę z dużymi oczami. jego kończyny były wąskie i sprawiały wrażenie słabych, a jednak były w stanie utrzymać ciało o stosunkowo dużym ciężarze.
- Boże, gdyby Mulder mógł to widzieć...
- Jeśli przyłączy się do nas, będzie je widział bardzo często. Mulder jest dla nas cennym nabytkiem.
Scully wreszcie zaczynała wszystko rozumieć. Skojarzyła te słowa z napadem na Muldera i zleceniem im tej dziwnej sprawy. Mimo to, pewien element nie pasował jej do tego sielskiego obrazka...
Widok niedopałka papierosa wypalającego dziurę w dywanie w biurze szefa...
- Więc to dlatego jeden z pańskich ludzi napadł na Muldera? Aby wzbudzić jego ciekawość?
- Nie rozumiem... Kto napadł na Muldera?
- Jak to, nie wie pan? Myślałam że to pan zlecił... - Co? - Ktoś uśpił Muldera i zostawił wiadomość aby porzucił sprawę z chłopcami. To go tylko przekonało, że w kryje się w tym coś więcej. Podobnie było chyba z tą sprawą z ekstremistami...
- Może pani mówić jaśniej?
- Otrzymaliśmy zlecenie z Biura, aby zbadać pogłoski o pojawieniu się nowej grupy wywrotowej na terenie Reno, mającej rzekomą siedzibę w tym magazynie. W aktach było wymienione nazwisko Philipa Melnicka i kilka innych. Sądziłam, że to pan przesłał do FBI tę informację, aby nas tu ściągnąć...
- W żadnym razie! Czy macie tutaj te akta?
- Są w samochodzie, w schowku.
- Dajcie kluczyki.
Scully nic nie rozumiejąc oddała Crane'owi kluczyki do samochodu. Doktor wezwał jednego ze swoich ludzi, wręczył mu kluczyki i polecił przynieść akta. Posłaniec wrócił po paru minutach niosąc teczkę pod pachą. Crane przejrzał zawartość teczki i na czoło wstąpiły mu krople lodowatego potu, a w oczach pojawiło się przerażenie.
- Jezu Chryste! James, Philip, Arthur... Tu są prawie wszyscy.
Podbiegł do interkomu i przełączył kilka przycisków.
- Sytuacja awaryjna. Zarządzam całkowitą ewakuację bazy! To nie są ćwiczenia. A wy chodźcie ze mną. - Zwrócił się do Scully i Mortensa. Pobiegli na taras i obserwowali ewakuację, a Crane kierował wszystkim przez interkom. Akcja przebiegała szybko i bez paniki, tak że wkrótce opustoszała większa część stanowisk. Crane odszedł o