8381

Szczegóły
Tytuł 8381
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8381 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8381 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8381 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERZY OFIERSKI SZULER Od autora Powie�� �Szuler" ko�czy trzytomow� histori� ch�opskiego rodu �W imi� ojca". Jej bohater jest ostatnim urodzonym na wsi jego pierworodnym przedstawicielem. Losy pierwszej wojny �wiatowej rzuci�y go do jednego z miast Wielkopolski. Autor nie ukrywa, �e wzorcem by� mu Ostr�w Wielkopolski -jego rodzinne miasto. Powie�� �Szuler" nie jest utworem historycz- nym. Niekt�re wydarzenia w niej poruszone koresponduj� z wydarzeniami jakie mia�y istotnie miejsce, wszelako zosta�y one w spos�b literacki przetworzone. Aby unikn�� zarzutu, i� nie s� one wierne historycznie z rzeczywistymi, zmieni�em nazw� miasta na Kostr�w. R�wnie� nazwiska ludzi wyst�puj�cych w powie�ci s� fikcyjne i nie nale�y ich uto�samia� z �yj�cymi w okresie mi�dzywojennym mieszka�cami Ostrowa. Jedno stara�em si� zapisa� w spos�b mo�liwie najwierniejszy, a mianowicie atmosfer� pa- nuj�c� w�r�d mieszka�c�w wielkopolskiego miasta powiatowego w okresie mi�dzywojen- nym. Powie�� t� po�wi�cam moim Rodzicom, kt�rzy przyw�drowali tutaj z Lubelszczyzny i S�ucka le��cego na dawnych wschodnich rubie�ach Rzeczpospolitej, a osiad�szy w Ostrowie stali si� jego szanowanymi obywatelami. Dedykuj� j� r�wnie� swojemu rodzinnemu miastu, dla kt�rego w o�tarzu mojego serca zawsze pali si� �wieczka. Jerzy Ofierski Rozdzia� 1 Przegra�em wszystkie pieni�dze. Dziesi�� tysi�cy z�otych. W tym cztery tysi�ce, kt�re po- �yczy�em od Lepakowskiego - Nie sz�a panu dzisiaj karta, panie G��b. Pewnie ma pan szcz�cie w mi�o�ci. Mecenas Kulesza u�miecha si� i wyra�nie ze mnie podkpiwa. On wygra� najwi�cej. - Nast�pnym razem p�jdzie lepiej Nie trzeba si� zniech�ca� - odezwa� si� Hartman Pociesza mnie kretyn. Wydawa�o mi si�, �e porozumiewawczo mrugn�� do Kuleszy. Po- wiadaj�, �e pieni�dz ci�gnie do pieni�dza. Na to wygl�da. Hartman jest wsp�w�a�cicielem browaru. Kulesza to znany na ca�� okolic� adwokat. Dla nich dziesi�� tysi�cy z�otych, to tyle co splun��. Doktor Kupa�a nic nie m�wi. On chyba nie wygra�, ale je�eli przegra�, to ma�o. Mnie za�atwili. Mieli to uplanowane. Jaki to by�em szcz�liwy, kiedy mnie Hartman zaprosi� do stolika. My�la�em, �e Pana Boga z�apa�em za nogi. Hartman i Kulesza, to ludzie, kt�rzy si� licz� w Kostrowie. Obywatele. Kupa�a te�, ale mniej. Znajomo�� z takimi lud�mi jest wa�na. Ale ze mnie dure�. Zdawa�o mi si�, �e dlatego zaprosili mnie do stolika, bo i ja jestem kim� wa�nym. Licz� si� w mie�cie. Zawo�ali mnie, bo w klubie by� ma�y ruch. Nie mieli z kim gra�. Przy okazji chcieli nauczy� kmiotka rozumu. Uda�o im si�. Nie wiedzia�em, �e w Victorii jest taka sala do gry w karty. Ciekaw jestem, czy Janicki ma pozwolenie na prowadzenie takiego interesu. Pewno ma. To solidny restaurator. Nie zrobi niczego przeciw prawu. Powiadaj�, �e czasem nawet starosta tutaj zagl�da. Nie wierz�. Staro- sta mo�e zaprosi� partner�w do siebie. Kiwnie palcem i przyjd�. Ma pi�kn� will� ko�o Parku 3 Maja. Ale powa�ni kupcy tutaj przychodz�. Ka�dy chce si� rozerwa� po pracy. Graj� w skata, pokera, loteryjk�. W skata gra� nie potrafi�. To trudna gra. W pokera nauczy�em si� gra� we wojsku, ale nigdy nie gra�em o tak wielkie pieni�dze. - Panie ober! P�aci�! Kelner wida� czeka� na te s�owa. Szybko podszed� do stolika. Przed Hartmanem postawi� talerzyk, na kt�rym le�y rachunek. Hartman sprawdzi�. - Wypada po dwadzie�cia z�otych. Bydlaki. Tyle wygrali a nawet rachunku nie chc� zap�aci�. K�ad� pieni�dze na stole. Zer- kam na kartk�. Wypad�o sze��dziesi�t z�otych. Z tego wynika, �e dajemy kelnerowi dwadzie- �cia z�otych napiwku. Hartman ma szeroki gest. Nie upowa�ni�em go, �eby szasta� moimi pieni�dzmi. Kelner g��boko k�ania si� Hartmanowi. Cholera jasna! Za moje pieni�dze dra� udaje dziedzica. - A wi�c panie... G��b...Dobrze m�wi�? - Dobrze. - Kiedy tylko pan zechce, s�u�ymy rewan�em. - Dzi�kuj�. Oczywi�cie poprosz�... - Bywamy z panem mecenasem w klubie w poniedzia�ki i �rody. A pan, panie doktorze? - Ja bywam okazjonalnie. Raczej rzadko... Mecenas Kulesza �mieje si�. - Nie�adnie panie doktorze! Ogra� nas pan i teraz ucieka. - Niech pan mecenasie, pilnuje swojego portfela, co� mi si� wydaje, �e jak zawsze, tak i te- raz jest grubszy od mojego. Wi�c i doktor jest przegrany? Mo�e jest, ale ma�o. - A zatem dzi�kuj�. Do widzenia panom. Hartman wstaje od stolika. Kulesza i doktor te�. Wstaj� i ja. Podajemy sobie r�ce. To mi tylko pozosta�o. Udawa� wielkiego pana. Pami�tam jakie zrobili oczy, kiedy zobaczyli ile pieni�dzy mam w portfelu. Nie wiedzieli, �e zebra�em wszystko co mia�em na zakup towaru. Niech teraz my�l�, �e nie przej��em si� przegran�. Jak na powa�nego kupca przysta�o. Jeste�my na rynku. Rozchodzimy si�. Ka�dy w innym kierunku. Przez chwil� zostaj� sam przed wej�ciem do Victorii. Dnieje. Na rynku jest cicho i pusto. W moim kierunku idzie po- sterunkowy Wednarek. - Dobry wiecz�r... A w�a�ciwie �dzie� dobry", bo ju� rano. Czuje si� pan dobrze, panie G��b? M�wi do mnie z szacunkiem. Zachowuje si� grzecznie. Wie, �e ma do czynienia z powa�- nym kupcem. - Wygl�dam na takiego, co si� �le czuje? - Ale� sk�d? Pytam na wszelki wypadek. - Troch� �e�my pom�czyli karci�ta. - Domy�lam si�. O tej porze wychodzi si� tylko z klubu. Restauracj� zamykaj� wcze�niej. - Grali�my z Hartmanem i Kulesza. Doktor Kupa�a te� by�... Niech wie policjancina, z jakimi lud�mi mam do czynienia. Oni nie ka�dego dopuszczaj� do swojego stolika. Zadzieraj� nosa. - Gra� pan z Hartmanem i Kulesza? - Tak wypad�o. - To musieli panu zer�n�� portki. - Nie bardzo. - To mia� pan szcz�cie. Oni jak we dw�ch kogo� dopadn�, to obrobi� do suchej nitki. - Szachruj�? - Tego nie powiedzia�em. Potrafi� gra�. Do tego maj� pieni�dze. No ale jak si� pan dobrze czuje, to id� swoj� drog�. Zaraz ko�cz� s�u�b�. Pora do domu. Panu te� radz�. Pewno si� �ona niecierpliwi. - Mo�liwe. Dobranoc. Rzeczywi�cie. Go�ka pewno czeka. Nie po�o�y�a si� spa�. Ona zawsze zaczeka. Nawet si� nie spodziewa jak� wiadomo�� nios� do domu. Jeste�my bankrutami. Nie mamy nic. I nic nas nie uratuje. Dziesi�� tysi�cy to za du�a suma, �eby taki sk�ad jak nasz to przetrzyma�. Pod koniec przysz�ego tygodnia przyjdzie z Gda�ska transport herbaty. Likwiduje si� firma Wasili Perloff. Jacy� Niemcy j� kupuj�. Dosta�em herbat� za p� ceny. Zapewne dlatego, �e mia�em zap�aci� got�wk� przy odbiorze. Kupi�em tej herbaty za dziesi�� tysi�cy. Po�ow� mia�em z zyskiem sprzeda� hurtownikowi z Lublina. To m�j znajomy z wojska. Teraz jest kryzys. Got�wkowy nabywca zawsze dostaje lepsze warunki. Zw�aszcza jak sprzedaj�ca firma jest w likwidacji Co ja zrobi�? Przy�l� herbat�, a ja bez grosza. Do tego, cztery tysi�ce po�yczy�em od Le- pakowskiego. Zosta�o mi p�tora tygodnia. Wcze�niej transport nie nadejdzie. Jeden dzie� da si� termin odbioru przeci�gn��, ale potem? Co ja zrobi�..? Teraz ci�gle kto� bankrutuje. W zesz�ym tygodniu na samym tylko rynku zba�czy�y dwa sk�ady: Wielawny i Ma�o�. Za dwa tygodnie wszyscy w mie�cie b�d� m�wi�: �zbankrutowa� ten Galicjak z Kongres�wki. Gdzie tam taki kacap mo�e mie� g�ow� do interesu." A jacy b�d� szcz�liwi, �e Hartman i Kulesza ty�ek mi obrobili. Taka wiadomo�� szybko si� niesie po mie�cie. Co ja powiem ojcu? �eby si� tylko nie dowiedzia�, �e przegra�em w karty wszystkie pie- ni�dze. �adnego si� syna dochowa�. On w pocie czo�a pracowa� w ameryka�skiej kopalni, a syn przegrywa w karty jego krwawic�. Mama �wi�tej pami�ci, te� dolary straci�a, ale to nie to samo. Tamte przepad�y przez wojn�, a te przez g�upot�. W ojcu jedyna nadzieja. Mo�e ma jeszcze troch� pieni�dzy? Ale czy a� tyle? �eby chocia� starczy�o na sp�acenie Lepakowskiego Trudno. Nie zrobi� interesu na herbacie Transport b�d� musia� zap�aci�, ale pozostanie jeszcze jaka� szansa. Ojciec na pewno pomo�e. Nie pozwoli �ebym si� ca�kiem pogr��y�. Chyba �e go Weronka z dolar�w obra�a. Tak czy inaczej, musz� pojecha� do Gortardowa zobaczy� si� z ojcem. Jestem na miejscu. Niech to szlag trafi! Zapomnia�em klucza od bramy! Klaszcz�. Wszy- scy tak robi�, jak zapominaj� kluczy. Na pierwszym pi�trze poruszy�a si� firanka. Go�ka nie �pi. Bogu dzi�ki. Otwiera okno. - Zapomnia�e� klucza? G�upia. Jak bym mia�, to bym nie klaska�. - Zapomnia�em. - Zaraz ci zrzuc�. Podobno w Kongres�wce przez ca�� noc czuwa dozorca. �Str�" jak tutaj m�wi�. Trzeba zadzwoni�, a on wstaje i otwiera bram�. JAzecz jasna, musowo mu da� par� groszy. Tutaj ka�- dy ma sw�j klucz. Na jedno dobrze, bo nie trzeba p�aci�, ale jak si� klucza zapomni, to k�opot. Dzisiaj nie powiem Ma�gosi o przegranej. Po co j� martwi�? Jest w zaawansowanej ci��y. Pan B�g dla nas �askaw. To ju� drugie dziecko. Kiedy� jednak b�d� musia� jej o wszystkim powiedzie�, tylko jak? I co jej dzisiaj powiedzie�? Przecie� zapyta dlaczego tak p�no przy- chodz�. Wiem. Powiem, �e gra�em w karty, ale nie powiem o przegranej. Jak si� dowie, �e gra�em z Hartmanem i Kulesz�, to b�dzie zdumiona. Powiem �e przegra�em dwie�cie z�o- tych... Nie... b�dzie zmartwiona. Powiem �e pi��dziesi�t. - JAzucam klucze Bronek! - Zawin�a� w papier? -No pewnie! * * * Specjalnie udawa�em, �e d�u�ej �pi�. Go�ka ju� zesz�a do sk�adu. Obok w pokoju p�acze Karol. Ucisza go Marcysia. W zesz�ym miesi�cu Go�ka wynaj�a j� do dziecka. P�aci jej dwa- dzie�cia pi�� z�otych miesi�cznie. Do tego, rzecz jasna, mieszkanie i jedzenie. �adna dziewu- cha. Nie ma jeszcze dwudziestu lat. Podoba mi si�. Do Ostrowa przyjecha�a ze wsi. W sk�adzie jest Go�ka z ekspedientk�. Staszka ma na imi�. Te� ze wsi. Przyuczyli�my j� do obs�ugi klient�w. Nawet poj�tna. Powinienem zej�� do sk�adu. We dwie nie dadz� sobie rady. Wtorek. Dzie� targowy. Przyje�d�aj� ludzie z okolicznych wiosek. Ma�gosia ma g�ow� do handlu. Lubi� j� okoliczne bamberki. Nied�ugo sko�czy si� ta mi�o��. Dowiedz� si�, �e pan kupiec G��b przesra� dziesi�� tysi�cy w karty i nikt nie b�dzie u nas kupowa�. Tacy bankruci jak ja, nie maj� tu czego szuka�. Stra- ci�e� zaufanie, to straci�e� wszystko. Trzeba sprzeda� sk�ad. Mo�e si� chocia� par� groszy dostanie? Kto w takim kryzysie kupi sk�ad? Te kt�re s� ledwo zipi�. S�ycha� kroki na schodach. To Ma�gosia. Ona zawsze tak szybko chodzi. Teraz kiedy jest w ci��y powinna uwa�a�. Schody s� strome. Prawie jak drabina. Tak. To ona. Idzie do sypia�- ni. Pewno chce mnie zbudzi�. Kiedy wczoraj zobaczy�a, �e nie jestem pijany, to nawet nie zapyta�a gdzie by�em. Przecie� mog�em by� u jakiej� baby. - Bronek! Udaj� �e �pi�. -Bronek! Obud� si�! - Co si� sta�o? - Ju� dziesi�ta. Mo�e by� raczy� zej�� do sk�adu? Widzisz, �e ledwo chodz�. Wstydzi�by� si�! - Nie gniewaj si�. Zaspa�em. Ju� si� ubieram. - List przyszed� do ciebie. - Z Gda�ska? - Nie. Z Gotardowa. Od Weronki. - Sk�d wiesz, �e od niej? - A od kogo mo�e przyj�� z Gotardowa? Przecie� znam jej charakter pisma. Tak. Od Weronki. Mia�em jecha� do Gotardowa. Ciekawe co pisze. Jak si� ojciec czuje? Pewnie go m�czy pylica. Niewiele mu serca okaza�em. Da� tyle pieni�dzy, a ja nie mam czasu, �eby cho� raz na kwarta� do niego napisa�. Ale czemu on nie pisze? Obrazi� si� czy jak? R�ce mi dr��. Rozdzieram kopert�. Kochany Bracie! Donosz� Ci, �e 2 maja umar� nasz ojciec. Zmar� na pylic�. Wys�ali�my ci telegram, ale nie przyjecha�e� na pogrzeb. Ojciec nie pozostawi� �adnego maj�tku, bo wyda� dolary na zakup naszego gospodarstwa i twojego sklepu. Ostatnie miesi�ce musieli�my go utrzymywa� za na- sze pieni�dze, czego ci nie wymawiam. Du�o te� kosztowa�y lekarstwa i doktor. Wykoszto- wali�my si� te� na pogrzeb, bo chcieli�my go pochowa� godnie i okazale. My�l�, �e Bronek m�g�by nam po�ow� zwr�ci�. Wydali�my trzysta pi��dziesi�t z�otych. Ubra� wiele po ojcu nie pozosta�o, a to co si� nada�o, to wzi�� Heniu bo na niego pasowa�y. Na Bronka by by�y za du- �e. My�l� �e za te wszystkie nasze wydatki, to si� nam nale�y. Zreszt� Bronek �yje w wielkim �wiecie, to by nie chcia� w starych �achach chodzi�. U nas wszyscy zdrowi, tylko urodzaje zapowiadaj� si� marnie, bo �yta wymarz�y.A tu jeszcze takie wydatki z pogrzebem. - Jezus Maria! - Co si� sta�o? - Ojciec umar�. -Co? - Ojciec umar�. - Kiedy? - 2 maja. - Co ty m�wisz? Przecie� to miesi�c temu! - Weronka pisze, �e wys�a�a telegram. - Mo�e zgin�� na poczcie? - Diab�a tam! Takie telegramy nie gin�. Jak znam Weronk�, to �adnej depeszy nie wysy�a- �a. - Co ty m�wisz Bronek? Siostra by takiej rzeczy nie zrobi�a. Jak to, �eby syn nie by� na pogrzebie? - Jej chodzi�o o maj�tek. Chcia�a zabra� wszystko, co zosta�o po ojcu. -1 dlatego nie powiadomili nas o pogrzebie? - W�a�nie dlatego. Nie znasz Weronki. - Ona pisze, �e wys�a�a telegram. -Niewierze. Jak jej udowodnisz? - Musi mie� kwit z poczty. - Powie �e zgubi�a. Szwagier po�aszczy� si� na �achy. Ojciec mia� �adne rzeczy. Przywi�z� przecie� z Ameryki r�nego dobra. - Ja si� do tego nie wtr�cam, ale ojciec na pewno mia� jeszcze pieni�dze. On nie by� taki, �eby go Weronka musia�a utrzymywa�. Na pewno mia� pieni�dze. - Wed�ug mnie mia� jeszcze trzy tysi�ce dolar�w. Tata mi tego nie m�wi�, ale nieraz na- pomyka�, �e mi dolar�w ciep�� r�k� do�o�y. - Powiniene� o tym pom�wi� z Weronk�. I zapytaj o ten kwit z poczty. - Ma�gosiu... B�d� si� z w�asn� siostr� prawowa�? Tego �e ojciec mia� dolary te� jej nie udowodni�. - Trzeba chocia� pojecha� na gr�b. Pomodli� si�. Tak. Teraz najlepszy czas na podr�e. Ona w ci��y, a ja z d�ugiem na karku. Bez grosza przy duszy. - Nie Ma�gosiu. W tym stanie nigdzie nie pojedziesz, a ja ci� samej te� nie pozostawi�. Pojedziemy na Wszystkich �wi�tych. To jeszcze tylko pi�� miesi�cy. - Mo�e wi�c pos�a� pieni�dze na p�yt� grobow�? Ojciec by� dla nas taki dobry. - Pewnie. P�yt� trzeba po�o�y�, ale Weronc� grosza nie po�l�. Nie by�oby ani p�yty, ani pieni�dzy. Pisze mi w li�cie �eby jej zwr�ci� za koszta pogrzebu. Masz, przeczytaj sobie. Bierze list do r�ki. Czyta. Biedna Ma�gosia. Ona nie wie, �e �mier� ojca, to dla nas koniec nadziei. Teraz ju� znik�d ratunku. Tylko si� powiesi�. My�la�em, �e b�d� wielkim panem kupcem. Obywatelem Kostrowa. �e ludzie b�d� mi si� k�ania�, szanowa�... Wszystko przepad�o. Nawet zosta� tutaj nie mo�emy. Rozniesie si� wia- domo�� o bankructwie. Wstyd przed lud�mi. P�jd� do pracy. Jako� utrzymam rodzin�. Nie pomrzemy z g�odu. Tylko gdzie dosta� pra- c�? Teraz kryzys. Ludzi zwalniaj� a nie przyjmuj�... W zesz�ym tygodniu Figas z ulicy Kole- jowej poder�n�� sobie brzytw� gard�o. Podobno zwariowa�. Siedem miesi�cy by� bez pracy. - Nie ma co kry�, Bronek. Nie�adnie to Weronka zrobi�a... Jeszcze chce od nas pieni�dzy. -To pazerna �mija. - Nie m�w tak o siostrze. - Nie zas�u�y�a na lepsze s�owa. - Mo�e masz racj� - Lepiej si� pom�dlmy. I trzeba da� na msz�. * * * Du�o ludzi w ko�ciele. Wczoraj ksi�dz zapowiada� msz� z ambony. Przyszli wszyscy zna- jomi. Tutaj ludzie �yj� ze sob�. Jeden drugiemu pomaga, a kiedy trzeba, to pomo�e dobrym s�owem. Dziwne. Ludzie tu gospodarni, a ko�ci� zapuszczony. Du�y, �adny, a nie wida� dba�o�ci. Matka Boska na g��wnym o�tarzu pi�kna. Wyrze�biona z bia�ego marmuru. Otoczona anio- �ami. O�tarz pi�kny, a �ciany a� czarne od brudu. Farba ca�ymi p�atami odpada.. Nasz proboszcz, kanonik Roter to �wi�ty cz�owiek. Ostatni grosz by z kieszeni wyj��, ostatni� koszul� z siebie zdj�� i odda� biednemu. Wykorzystuj� go r�ne drapichrusty. Tak... Kanonik to �wi�ty cz�owiek, ale gospodarz kiepski. Parafia idzie w ruin�. Jak mu ludzie z Rady Parafialnej delikatnie zwracaj� uwag�, tylko u�miecha si� i m�wi: �Ju� tam Dobrotliwy Stw�rca nas nie opu�ci." Nie mo�na parafialnej gospodarki zwala� na g�ow� Pana Boga. To musz� robi� ludzie. Kiepski gospodarz z Rotera. Krytykowa� innych potrafi�, a sam przegra�em dziesi�� tysi�cy. Wybacz Bo�e, �e blu�ni� w ko�ciele. Kanonik Roter pomaga biednym, a ja wsadzi�em w ty�ek ostrowskim bogaczom. Ju� tylko pi�� dni do nadej�cia transportu herbaty. Co ja zrobi�? Ma�gosia jeszcze nic nie wie. Modli si� zap�akana. Ona prawdziwie ojca kocha�a. Ubra�a si� na czarno. Sk�d ona wzi�a czarn� sukni�? Kto wie, czyjej si� wkr�tce znowu nie przyda? Przecie� nie mam innego wyj�cia. Ale jak Figas brzytw� si� nie poder�n�. Powiesi� si� te� nie honor. Jak by nie by�o, jestem by�ym woj- skowym. Starszym sier�antem. Najlepiej strzeli� sobie w �eb. Tylko sk�d wzi�� rewolwer? Nawet nie wiem, czy w Kostrowie jest sk�ad z broni�. W gazecie si� og�aszaj�, �e mog� przy- s�a� browning. �Za pobraniem". Ju� herbat� tak kupowa�em. Ile trzeba czeka�, �eby taka prze- sy�ka nadesz�a? Ja czeka� nie mog�. Jezu! Kto to stoi ko�o �ciany, przy bocznym o�tarzu? Przecie� to ojciec! Nie... Wydaje mi si�! Ale nawet oko ma tylko jedno. Patrzy na mnie... Mo�e chce zabra� do siebie? Albo skar- ci� za g�upie my�li? Pan B�g nas do �ycia powo�a� i tylko on mo�e je zabra� Nie pozostawi� przecie� Ma�gosi samej. Z dw�jk� dzieci. Wybacz mi Bo�e i wybacz ojcze g�upie my�li. Znajd� jak�� prac�. Nie wiem czy to by� ojciec. Ju� go nie widz� ko�o �ciany. Pewno wyszed� bocznymi drzwia- mi. Mo�e mi si� wydawa�o? Jest w tym znak Opatrzno�ci. Ministranci dzwoni� na komuni� �wi�t�. Ma�gosia ci�ko wychodzi z �awki. Idzie do balu- strady przy g��wnym o�tarzu. Nie by�em u spowiedzi, to i do komunii nie p�jd�. Nie mog�. Mam na sumieniu ci�ki grzech k�amstwa. Jak tylko wybrn� ze swoich k�opot�w, to zaraz si� wyspowiadam. Zaczn� nowe �ycie. Niby dlaczego moje dotychczasowe �ycie mia�o by� takie z�e? Nie pij�, za babami, nie la- tam, nie oszukuj� ludzi... Raz z g�upoty zagra�em w karty. Nie musz� nowego �ycia zaczyna�. Trzeba tylko sko�czy� z g�upot�. Inaczej patrze� na ludzi. * * * - Dzie� dobry panie G��b. - Dzie� dobry. Jak zdrowie panie Lepakowski? - Zdrowie? Pan si� o moje zdrowie zatroszczy�e�? Ca�� noc przez pana oka nie zmru�y- �em. Dobrze, �e w sk�adzie nie ma ludzi. B�dzie si� pewnie awanturowa�. Dobrze te�, �e Ma�- gosia jest na g�rze w mieszkaniu. - Przeze mnie? A co, �ni�em si� panu? - Niech pan sobie schowa gdzie� swoje �arty, panie G��b. Chocia� to ja jestem g��b. Po�y- cza� pieni�dze takiemu, co jeden B�g wie sk�d przyjecha�. - Panie Lepakowski. Wydaje mi si�, �e nie zrobi�em niczego, co by upowa�nia�o pana do obra�ania mnie, w moim w�asnym sk�adzie. - Niczego? A kto przegra� w karty moje pieni�dze? - Pa�skie? - Przecie� przegra� pan w poniedzia�ek dziesi�� tysi�cy z�otych. - Ju� pan wie? - Mecenas Kulesza nie ma powodu k�ama�. - Owszem przegra�em. Ale jednego pan nie wie. Ja przegra�em swoje pieni�dze, panie Le- pakowski. Swoje, nie pa�skie. - W takim razie, niech mi pan zwr�ci moje cztery tysi�ce. To s� chyba moje pieni�dze? - Panie Lepakowski. Wydaje mi si�, �e na wekslu ma pan wypisany termin zwrotu po�ycz- ki. Pierwszego lipca. Do tego czasu mam jeszcze dwa tygodnie. - Takim wekslem mog� sobie dup� podetrze�. Bez �yranta. 10 - Taki weksel nazywa si� - gwarancyjny. Oczywi�cie, mo�e si� pan nim podetrze�, tylko uprzedzam, �e bez zwrotu weksla, nie oddam pieni�dzy. Drogo b�dzie pana to podtarcie kosztowa�o. Twarz mu posinia�a. Jeszcze got�w dosta� udaru m�zgu. Musz� go jako� uspokoi�. - Panie G��b. Przyzwoity kostrowski kupiec, nie przegrywa w klubie dziesi�ciu tysi�cy. - By� pan kiedy� w klubie? - Moja noga nigdy tam nie postanie! - Szkoda. Zobaczy�by pan, �e przyzwoici kupcy przegrywaj� tam kup� pieni�dzy. Walew- ski to przyzwoity kupiec? - No pewnie. - Widzi pan... A w zesz�ym tygodniu przegra� w loteryjk� dwa tysi�ce. - Ale nie dziesi��. I swoje przegrywa�, a nie moje. - Ju� panu raz powiedzia�em, �e ja te� przegra�em swoje. - To niech pan odda moje cztery tysi�ce. - Oddam. Pierwszego lipca. - To jest z�odziejstwo! - Prosz� si� liczy� ze s�owami. B�dzie pan m�g� tak powiedzie�, je�eli w terminie nie od- dam d�ugu. - Co mi z tego przyjdzie? Wszyscy b�d� si� ze mnie �mia�, �e galicyjskiemu karciarzowi zawierzy�em cztery tysi�ce. Ale g��b ze mnie! - Pan mnie obra�a. - Co mi pan pieprzy. Nie ja panu wybiera�em nazwisko. Niech pan ma pretensje do swoje- go ojca. - Je�li �aska, mojego ojca niech pan zostawi w spokoju. Zmar� trzy tygodnie temu. W�a�nie jutro jad� do Lublina za�atwi� sprawy spadkowe. Zatka�o go. Wyra�nie si� mityguje. - Nie wiedzia�em, �e pa�ski ojciec umar�. - Nie mam ochoty zwierza� si� panu ze swojej �a�oby. - Przepraszam... Czy to pa�ski ojciec da� panu dolary na zakup sklepu, czy mo�e te��? - Ojciec. Uspokoi� si�. Zaskoczy�a go wiadomo�� o spadku. Dobrze �e si� tak zgada�o. To jest naj- lepszy spos�b na uspokojenie Lepakowskiego. My�li, �e odziedziczy�em worek dolar�w. - Co� panu powiem, panie Lepakowski. Wracam z Lublina za cztery dni. Do tego czasu podejm� spadek. Powiedzmy �e jeszcze jeden dzie� zajmie mi zamiana dolar�w w banku... Nie mam zamiaru prowadzi� z panem interes�w. Pan mnie obra�a i wtr�ca si� w moje pry- watne sprawy. Prosz� przyj�� za tydzie�. Wykupi� ten weksel przed terminem. - Ja nie chcia�em pana obrazi�... - Ale skutecznie pan to zrobi�. Prosz� przyj�� za tydzie�. - Panie G��b. Sam pan wie, jak to jest na �wiecie. Cztery tysi�ce to kupa pieni�dzy. Ludzie pierdo�y gadaj�, a cz�owiek si� denerwuje. Moje serdeczne wsp�czucie z powodu �mierci ojca. - Dzi�kuj�, ale nie oczekuj� pa�skiego wsp�czucia. Jak powiedzia�em, got�wka b�dzie czeka� na pana za tydzie�. - Przyjd� pierwszego lipca. - To ju� pa�ska sprawa. I niech pan powie swoim wierzycielom, �e pan G��b mo�e jeszcze kilka razy przegra� i na sp�at� wierzycieli mu wystarczy. - Ludzie gadaj�, a cz�owiek wierzy. Jeszcze raz pana przepraszam. Wyszed�. Kamie� spad� mi z serca. Na razie si� uda�o. Nie. Nic si� nie uda�o. Ko�o p�ki ze s�odyczami stoi Ma�gosia. Wszystko s�ysza�a. Jest blada i przera�ona. �eby tylko nie poroni�a. 11 - Bronek. O czym wy�cie m�wili? Mo�e to i dobrze, �e s�ysza�a. Kiedy� i tam musia�bym jej powiedzie�. Teraz ju� wie. - S�ysza�a�? - Przegra�e� w karty dziesi�� tysi�cy? Wszystkie nasze pieni�dze? - Tak. W tym cztery po�yczone od Lepakowskiego. - Bronek! Dlaczego to zrobi�e�? - Powiem ci. Zawsze chcia�em by� kim�. Chcia�em liczy� si� w tym mie�cie. �eby trakto- wali mnie jak szanowanego obywatela. Kiedy wi�c Kulesza i Hartman zaprosili mnie do swojego stolika, my�la�em �e jestem wa�ny. Doktor Kupa�a te� tam by�. Zg�upia�em. We �bie mi si� przewr�ci�o. Ludzie, my�la�em - patrzcie, ja ch�opski syn zasiadam przy jednym stole z takimi lud�mi. I to oni mnie zapraszaj�. Szukaj� mojego towarzystwa. Sk�d mog�em wie- dzie�, �e mieli mnie za nic, za g�upka kt�rego chcieli nauczy� rozumu. Czy mo�esz to zrozu- mie�? - Rozumiem ci� Bronek. Dobrze rozumiem. Ale co my biedni teraz zrobimy? - Teraz ju� niczego przed tob� nie kryj�. Chcia�em sobie �ycie odebra�. - To naj�atwiej. Sko�czy� ze sob�, a �on� zostawi� z dwojgiem dzieci. Niech ona si� martwi i sp�aca d�ugi. Czemu wi�c tego nie zrobi�e�? Strach ci� oblecia�? - Kiedy byli�my na mszy �a�obnej, zobaczy�em ojca. Sta� ko�o bocznego o�tarza. - Ojca w to nie mieszaj. Mnie te� traktuj powa�nie. - Przysi�gam ci, �e go widzia�em. Je�eli to nawet by�o przywidzenie, to musia� by� w tym jaki� znak.. - Bronek, trzeba spojrze� prawdzie w oczy. Jeste�my bankrutami. Nikt nam nie pomo�e. S�ysza�e� co m�wi� Lepakowski? Kulesza wszystkim rozg�asza o twojej przegranej. Tu w Wielkopolsce takich utracjuszy maj� za nic. Musimy sprzeda� co si� da, na ile mo�na sp�aci� d�ugi i wyjecha� z Kostrowa. Tu nie mamy czego szuka�. - A co b�dziemy robi�? - Kiedy sz�am za ciebie, nie wiedzia�am �e od ojca dostaniesz dolary. Ty te� nie wiedzia- �e�. A jednak pobrali�my si�. Mamy zdrowe r�ce do pracy. Mamy dla kogo �y�. Zaczniemy wszystko od pocz�tku. Tak jak mia�o by�. - Pojedziemy na �l�sk. Mo�e dostan� prac� w kopalni. - Po porodzie poszukam pracy w szpitalu. Mam przecie� z wojska polecaj�ce papiery. W szpitalach potrzebuj� piel�gniarek. Ona nawet nie rozpacza. Przyj�a wiadomo�� jak dopust Bo�y. Ale to niczego nie zmienia. Pozosta�o nam tylko pi�� dni spokojnego �ycia Potem niczego ju� nie da si� ukry�. - Ma�gosiu, powiedzia�em Lepakowskiemu, �e jutro jad� do Lublina odebra� spadek po ojcu. - S�ysza�am. Po co go ok�amujesz? - Nie wiedzia�em jak go uspokoi�. - Nie wychod� par� dni z domu. Wszyscy pomy�l�, �e wyjecha�e�. - Siedzie� w domu te� �le. Mo�e w tym czasie da�oby si� co� za�atwi�? - Nie r�b sobie nadziei. Sprawa jest ju� przegrana. Musisz si� z tym pogodzi�. 12 Rozdzia� 2 - Prosz� pana... Przyszed� jaki� obcy. Pyta o pana. G�upia krowa. M�wi�em, �e nie ma mnie w domu. Nic t�ukowi nie wchodzi do �ba. Ledwo kto� przyszed� i zaraz si� wygada�a. -Kto to jest? - Nie wiem. Nie znam tego go�cia. Powiedzia�, �e koniecznie musi si� z panem widzie�. - Popro� go do pokoju. Zaraz tam przyjd�. W pokoju posprz�tane? - Tak prosz� pana. -No to id� ju�. Kto to mo�e by�? Chyba nie z Gda�ska. Mo�e odst�pili od zam�wienia? To by by� ratu- nek. Nic nie rozumiem. Wchodz� do pokoju. Cholera! Wcale nie sprz�tni�te. R�cznik le�y na krze�le. Rzeczywi- �cie. Nie znam tego go�cia. - Dzie� dobry. Przepraszam, �e musia� pan czeka�. Czym mog� panu s�u�y�? Tak. Widz� go po raz pierwszy. Wygl�da na �wiatowca. Zadbany, ubrany elegancko. To musi by� kto� z dobrego towarzystwa. Mo�e ziemianin? - Dzie� dobry. I ja przepraszam, �e niepokoj�, ale sprawa jest nietypowa... - S�ucham pana. - Pan przegra� ostatnio w klubie dziesi�� tysi�cy z�otych. Krew uderza mi do g�owy. Czego ten baran chce? Kto to jest? Co go obchodzi moja prze- grana. Mo�e jest z policji? Ale te� bym go zna�. W Kostrowie nawet tajniak�w wszyscy znaj�. I co policja ma do mojej przegranej? - By� mo�e, ale co to pana obchodzi? Domy�lam si�, �e jest pan z policji. Zar�czam, �e przegrana zosta�a uregulowana przy stoliku, a gra odbywa�a si� w spos�b prawid�owy. Ja oczywi�cie r�wnie� nie oszukiwa�em w czasie gry. - Istotnie moje zainteresowanie pa�sk� przegran� mo�e si� wyda� dziwne, ale wkr�tce si� oka�e, �e jest uzasadnione. Czy te dziesi�� tysi�cy to dla pana powa�na strata? Czego on chce? Jaki� bezczelny go��. Wyrzuc� go za drzwi. Jakim prawem wtr�ca si� do moich spraw? - Dziesi�� tysi�cy to dla ka�dego du�a strata. U nas za te pieni�dze mo�na wybudowa� ma�� will�, ale nie rozumiem, co to pana obchodzi? Kim pan w�a�ciwie jest? - Zanim do tego dojdziemy, musz� zapyta�, czy jest pan zainteresowany w odzyskaniu tej sumy? - Pan chyba �artuje... - Nie mam zamiaru. Chce pan odzyska� te pieni�dze, czy nie? O co mu chodzi? To jaka� nieczysta sprawa. Ale mo�e w tym jest jaka� nadzieja? - Pan wybaczy, ale nic nie rozumiem? - Chce pan odzyska� te pieni�dze czy nie? Pytam po raz drugi. - Oczywi�cie �e tak. Dla mnie ta suma jest decyduj�c� o moim �yciu. Nie kryj� tego. Je- stem bankrutem. Za trzy dni wszystko i tak wyjdzie na jaw, wi�c nie mam czego kry�. Niech pan jednak nie my�li, �e zgodz� si� na jakiekolwiek dzia�ania sprzeczne z prawem. 13 - Odzyska pan pieni�dze w taki sam spos�b w jaki je straci�. Po prostuje odegra. - �mieszy mnie pan. Kim pan w�a�ciwie jest? Anio�em str�em? - Dojdziemy i do tego. Jest tak jak my�la�em. Pa�ska sytuacja jest - mo�na powiedzie� - tragiczna, ale to u�atwia spraw�. Pytam wi�c po raz ostatni, chce pan odzyska� te pieni�dze? - Oczywi�cie �e tak, ale w uczciwy spos�b.... - Hartman i Kulesza oddadz� panu pieni�dze bez �adnych warunk�w. - Je�eli to ma by� lito��... - Trac� z panem zbyt wiele czasu. Tak czy nie? Niczego nie rozumiem, ale wida� jest jaki� spos�b na odzyskanie pieni�dzy. Tylko �e za t� propozycj� co� na pewno si� kryje. Tylko co? - A wi�c? - Zgadzam si�. Prosz� mi teraz powiedzie�, kim pan w�a�ciwie jest? - Moje nazwisko nie jest wa�ne. Wa�ny jest zaw�d, a w�a�ciwie profesja. Jestem szulerem karcianym. Dla jasno�ci dodam - zawodowym szulerem. Tak to si� oficjalnie nazywa.. Czuj� si� tak, jak by we mnie uderzy� piorun. Zbyt szybko uwierzy�em w cudowny spos�b odzyskania pieni�dzy. - Musz� pana zmartwi�. Je�eli pan my�li, �e teraz podejd� do kasy, z kt�rej wyjm� kilka tysi�cy z�otych i p�jd� z panem odegra� przegran�, to si� pan myli. Nie mam pieni�dzy. - M�wi pan bzdury, panie G��b. - O! Widz� �e zna pan r�wnie� moje nazwisko? - A jak�e bym tutaj trafi�? Niech pan teraz przez chwil� siedzi cicho i s�ucha tego co po- wiem. Nie jest pan pierwszym, z kt�rym przeprowadzam tak� rozmow�. - S�ucham... - Prosz� mi m�wi� Korwin. J�zef Korwin. To oczywi�cie fa�szywe nazwisko. - Domy�lam si�. - Jak ju� m�wi�em, jestem karcianym szulerem. Nie chwal�c si�, jestem uwa�any w bran�y za jednego z najlepszych. W Polsce jest nas kilkunastu i trudno powiedzie�, �e stanowimy masow� organizacj�. Jednak jeste�my organizacj�. W rozsianych po kraju klubach karcianych, mamy swoich ludzi. Oni dla nas pracuj�. -1 pan chce, �ebym ja... - Prosi�em, �eby mi pan nie przerywa�. Nasi ludzie to przewa�nie kelnerzy, portierzy, bar- mani... Oni dla nas pracuj� w specyficzny spos�b. - A kto jest w Victorii? - Znowu mi pan przerywa. Tego akurat nie musi pan wiedzie�. -Przepraszam... - Szulerzy ich znaj� i oni znaj� nas. Kiedy przyje�d�amy do jakiego� miasta, idziemy do takiego wtajemniczonego faceta i pytamy, kto w ostatnim czasie najwi�cej przegra�. On mi podaje nazwisko i adres. - Tylko tyle? - Tak. Za fatyg� dostaje dwadzie�cia z�otych. Taka jest nasza taksa. Gdyby klub by� pod obserwacj� policji, facet te� nas uprzedza. Je�eli wszystko jest w porz�dku, idziemy do pe- chowego gracza i proponujemy nast�puj�c� umow�: pan mnie wprowadza do klubu, reko- menduje jako swojego znajomego, bierze za mnie towarzysk� odpowiedzialno��, przedstawia graczom i wsp�lnie zasiadamy do sto�u gry. Pan odgrywa swoj� przegran�, a wszystko co wygra ponadto, odda mi nazajutrz. Ja w tej grze pozornie nie b�d� si� liczy�. Albo wygram niewielk� sum�, albo przegram. To nie ma znaczenia. Wygrywa� i to wysoko, b�dzie pan. W odpowiednim momencie tak rozdam karty, �e wszyscy b�d� mieli mocne, ale pan najmocniej- sze. Nikogo to nie zdziwi, ka�dy pomy�li, �e idzie panu karta, tak jak kilka dni temu nie sz�a. Ma pan tu dobr� opini�, wi�c nikt pana nie b�dzie podejrzewa�. Czy to jasne? 14 - Jasne, ale chyba nie ca�kiem uczciwe. - Mo�e. Niech pan jednak uspokoi swoje sumienie. Hartman i Kulesza te� ograli pana nie- zupe�nie uczciwie. - Oszukiwali w kartach? - Chyba nie. Dobrze oszukiwa�... albo lepiej... sprawnie manipulowa� kartami, potrafi tyl- ko fachowiec. Oni grali wsp�lnie przeciwko panu. Ze mn� by im taki numer nie wyszed�, ale jak dopadn� laika, to obrobi� do suchej nitki. Rozumie pan. Odpowiednie hossowanie, bluffowanie... Poza tym Hartman i Kulesza to niezaprzeczalnie dobrzy gracze. - My�li pan, �e podzielili si� moj� przegran�? - Mo�e tak, a mo�e nie. Przecie� to zamo�ni faceci. Chcieli pana obrobi� i obrobili. To im sprawia�o satysfakcj�. Pan zapewne jest ch�opskiego pochodzenia? - Sk�d pan wie? - Tak przypuszcza�em. Dlatego to ich bawi�o. Nale�y im si� ma�a nauczka. Niech si� pan nie przejmuje panie G��b, ja te� si� urodzi�em na wsi. - Wie pan... nawet gdybym si� zgodzi� na pana propozycj�, to i tak jest to niemo�liwe. - Dlaczego? - Nie mam pieni�dzy na zacz�cie gry. - Wiem o tym. W pierwszym rozdaniu przegram do pana dwa tysi�ce z�otych. - Ja mam pana ogrywa�? - Wiem co robi�. Je�eli w pierwszym rozdaniu przegram do pana tak� sum�, to nikt nie b�dzie nas podejrzewa� o wsp�ln� gr�. - A potem? Co mam robi� potem? - Gra�. Zwyczajnie. Raz pan wygra, raz przegra... Tylko ostro�nie. Nie szasta� pieni�dzmi, nie ryzykowa�. Ja r�wnie� b�d� gra� uczciwie. Na jedno tylko musi pan zwraca� uwag�. Co trzecie moje rozdanie, b�dzie cz�ci� naszego systemu. Przy kupnie kart zawsze zapytam: dla pana ile kart, panie Bronis�awie? Rozumie pan? �Panie Bronis�awie". Normalnie nie b�d� u�ywa� pa�skiego imienia. Tylko w tej um�wionej grze. I wtedy oni dostan� dobre karty, ale pan zawsze lepsze. Mo�e pan podgania� gr�, ale pocz�tkowo te� niezbyt ostro. G��wne ude- rzenie zachowamy na koniec. - A kiedy b�dzie koniec? - Kiedy w pierwszym rozdaniu dostanie pan kierowego pokera. Od asa. Wtedy prosz� bi� do upad�ego. - To wszystko? - No nie... Na drugi dzie� odda mi pan sum�, kt�ra przekracza dziesi�� tysi�cy. - A je�eli nie oddam? Popatrzy� na mnie ironicznie. - M�wi�em panu, �e mamy swoj� organizacj�. W takich nies�ychanie rzadkich wypadkach, pieni�dze odbieramy si��. Wszystkie. Ludzie w mie�cie dowiaduj� si� tak�e, �e nasz wsp�lnik wsp�pracowa� ze szulerami. Jednak takie wypadki zdarzaj� si� rzadko. �eby by� szczerym, jeszcze o takim nie s�ysza�em. Nasz sukces polega na tym, �e wsp�pracujemy z lud�mi uczciwymi. Do wsp�pracy doprowadzi�a ich lekkomy�lno�� albo po prostu z�y los. My ich wyci�gamy z dna finansowego upadku. To jest r�wnie� wa�ne w tej wsp�pracy, �e ma ona miejsce tylko raz. Nigdy nie wsp�pracujemy dwa razy z t� sam� osob�. Na drugi dzie� odbie- ramy od wsp�lnika pieni�dze i wyje�d�amy z miasta. Nigdy ju� si� nie spotykamy. Tak b�- dzie r�wnie� z nami. Jutro nie b�dziemy si� zna�. - Jutro? Dlaczego jutro? - Bo dzisiaj jest �roda. - No to co? - Hartman i Kulesza b�d� w klubie. 15 - A je�eli nie przyjd�? - To ju� nigdy nie zobaczy pan swoich pieni�dzy. Ale przyjd�. Mam informacj�, �e Hart- man otrzyma� du�� got�wk�, jako zaliczk� na roczne dostawy piwa do K�pna i Mikstatu. I te pieni�dze b�d� nasze. Wszystkie. - Ale j a j estem nieprzygotowany... - To si� pan przygotuje Do si�dmej jest jeszcze kilka godzin. - Musz� si� poradzi�... - O w�a�nie! Prosz� z nikim na ten temat nie rozmawia�. Ani z ma��onk�, ani oddanym przyjacielem. Tu chodzi o pieni�dze. Du�e pieni�dze. Jeszcze dzisiaj pozb�dzie si� pan k�o- pot�w. B�dzie pan spa� spokojnie. Ale mielenie j�zykiem mo�e k�opoty odrodzi� i spot�go- wa�. - Rozumiem. - Jeszcze jedno... Sk�d my si� znamy? - Ja pana nigdy nie widzia�em. - Panie Bronis�awie. Niech pan nie robi z siebie durnia. Przedstawiaj�c mnie Hartmanowi i Kuleszy, b�dzie pan musia� powiedzie�, sk�d si� znamy, kim jestem. - Rzeczywi�cie. - Wi�c sk�d? - Nie umiem powiedzie�... - W woj sku pan by�? - Oczywi�cie. Uczestniczy�em w kampanii kijowskiej. By�em ranny nad Berezyn�. - W kt�rym pu�ku? - W czwartym pu�ku legion�w. - W jakim stopniu zosta� pan zdemobilizowany? - Starszego sier�anta. - No widzi pan. Sprawa jest jasna. Powiem panu sk�d si� znamy. Jestem pana by�ym do- w�dc� batalionu. W stopniu majora. Nad Berezyn� uratowa�em panu �ycie, wynosz�c spod ostrza�u bolszewickiej artylerii. - A dlaczego spotykamy si� w Kostrowie? - Zaczyna pan prawid�owo rozumowa�... No wi�c dlaczego? - Pan te� by� ranny. Le�eli�my w jednym szpitalu. Na jednej sali. Byli�my zakochani w piel�gnuj�cej nas siostrze mi�osierdzia. Ta siostra jest teraz moj� �on�. Zreszt� moja �ona faktycznie by�a siostr� mi�osierdzia w wojskowym szpitalu. Tam si� poznali�my. Ludzie o tym wiedz�. Pan odnalaz� w RKU jej adres i jad�c w interesach do Niemiec, konkretnie do Wroc�awia, zatrzyma� si� na jeden dzie� w Kostrowie. - Brawo! Panie Bronis�awie, pan powinien pisa� powie�ci. A czym ja handluj� we Wro- c�awiu? - Bo ja wiem? Mo�e surowymi sk�rami..? Chocia� nie..., materia�ami tekstylnymi. Ma pan firm� w Bielsku. - To si� trzyma kupy. Ale ze mnie �winia. Wida� zawsze mia�em zadatki na oszusta. Jeszcze biedn� Ma�go�k� w to wci�gam. - Dobry jest ten wyjazd do Wroc�awia. B�d� my�le�, �e jestem przy wi�kszej got�wce. A poza tym zatrzyma�em si� w Kostrowie, a jutro - fiut! Rozp�yn��em si� w niemieckim powie- trzu. B�d� musia� ten scenariusz zapami�ta�. Jest dobry. �wietnie si� z panem pracuje. Powinien powiedzie� �oszukuje". Co by na to powiedzia� m�j �wi�tej pami�ci ojciec? Trudno. Musz� ratowa� rodzin�. On m�wi, �e Hartman z Kulesz� te� nie byli w porz�dku. I tak by�o. Tak si� czu�em, jakby mnie dusili. A czym ja si� w�a�ciwie martwi�? Przecie� oszu- kiwa� b�dzie on. Ja go tylko wprowadzam do klubu. 16 - Wi�c spotykamy si� o si�dmej w klubie, panie majorze? - Doskonale sier�ancie. Tylko nie w klubie, a w restauracji. Zjemy kolacj�, a potem wej- dziemy do klubu. Nie b�dziemy si� pchali do towarzystwa. Poczekamy a� przyjdzie Hartman z Kulesz�. Oni sami nas zaprosz�. Usi�dziemy tak, �eby nas zauwa�yli. Tak rozmawiamy ze sob�, jak para znajomych oszust�w. Bo�e! Jak nisko upad�em! * * * Jest punktualny. Siedzi przy stoliku ko�o okna. Ma na sobie elegancki garnitur. Stary, ale �adnie uszyty. Zachowuje si� dziwnie. My�la�by�, �e cywilne �achy tylko przez przypadek znalaz�y si� na jego grzbiecie. Patrzysz i jeste� pewien, �e tacy powinni chodzi� w mundurze. My�l� �e aktor w teatrze te� by tego lepiej nie zagra�. W klapie marynarki ma miniaturk� ja- kiego� orderu. Dok�adnie nie wida� jakiego. Podejd� bli�ej to zobacz�. - Dobry wiecz�r panie majorze. - Dobry wiecz�r. Prosi�em �eby mnie pan nie tytu�owa�. Wojskowe czasy si� sko�czy�y. Niech pan siada. - Przepraszam. Zawsze zapominam. Ze mnie te� dobry numer. Razem gramy oszuka�cze przedstawienie. Ma�o ludzi dzisiaj w Victorii. Kryzys. Ludzie nie maj� pieni�dzy. Par� os�b siedzi przy stolikach - przejezdni. Tylko radca Korpolewski kiwa si� nad pustym kieliszkiem. Ciekawe... Nie ma towarzystwa, czy pieni�dzy? A mo�e pijany? Wcze�nie dzisiaj zacz��. - Idziemy do klubu? - Jeszcze chwil�. Niech pan si� uspokoi i odpr�y. - To mo�e pan co� przek�si? - Przed prac� nie mam apetytu.. Mimo pozor�w, zawsze jestem spi�ty nerwowo. - Trema? - C�... Ryzyko wpadki zawsze istnieje. - Tak pan s�dzi? A co mo�e si� sta�? - Lepiej o tym nie m�wi�. Dla informacji, mnie si� nic takiego nie zdarzy�o. Ostatnio je- stem w doskona�ej formie. Jakby mimochodem wyci�gn�� nad sto�em swoje d�onie. Kurczy i rozprostowuje palce. S� d�ugie, cienkie i delikatne. Jak u kobiety albo skrzypka. - Ja si� troch� denerwuj�. Nigdy nie bra�em udzia�u... - Prosi�em, �eby pan zbyt wiele nie papla�. Kiedy wejdziemy do klubu, ja r�wnie� b�d� zdenerwowany. - Przez tyle lat nie mo�e si� pan opanowa�? - Jest pan naiwny. Przecie� tam mam by� amatorem. Ka�dy amator musi by� w kasynie podenerwowany. - Rzeczywi�cie. Zapomnia�em. Ta miniaturka w klapie, to Krzy� Virtuti Militari. Nie �a�uje sobie honor�w pan Korwin. Dla mnie ka�dy cz�owiek z takim odznaczeniem by� �wi�ty. Jak to si� mo�na omyli�. M�wi�, �e jest ze wsi, a zachowuje si� jak dziedzic. �api� si� na tym, �e staram si� go na�ladowa�. Przecie� nie musz�. Jestem kupcem i zachowuj� si�, jak kupcowi przysta�o. J e s z c z e jestem kupcem. Jak sprawa si� nie uda, to przestan� nim by�. Nikt w mie�cie nie poda mi r�ki. Ma�gosia nie wie, �e tu jestem. Ona by na to nie pozwoli�a. Wyszed�em, kiedy nie by�o jej w domu. Wysz�a do biblioteki TCL. Ona lubi czyta�. Bibliotek� zamykaj� o �smej. Nawet kas� w sk�adzie musia�em dzisiaj obliczy�. 17 Niczego nie oblicza�em. Grubsze pieni�dze schowa�em do kieszeni, a drobne zostawi�em w kasie. Mam na pierwsz� gr�. S�aby utarg by� dzisiaj. �eby nie wiejska klientela, nie utrzyma- liby�my si� w Kstrowie. - Panie starszy! P�aci�! Jednak co� jad�? Nie widz� talerza. Jest tylko pusty kieliszek. Podchodzi kelner. Z szacunkiem pochyla si� nad Korwinem. - Jeden Stock. Z�oty pi��dziesi�t. Korwin k�adzie na talerzy dwa z�ote. - Dzi�kuj�. Idziemy. Przechodzimy przez pust� boczn� sal�. Ja prowadz�. Idziemy na pierwsze pi�tro. Odsu- wam pluszowe zas�ony. Otwieram drzwi. Ko�o ma�ego barku stoi kelner. Zauwa�y� nas. K�a- nia si�. Patrzy zdziwiony na Korwina. Oni maj� obowi�zek dba� o to, aby nikt obcy nie wchodzi� do sali. Ale Korwin jest w moim towarzystwie. Kelner wie, �e je�eli Korwin b�dzie chcia� zasi��� do gry, b�d� go musia� przedstawi�. Wtedy ja wezm� za niego odpowiedzial- no��. W klubie jest pusto. W g��bi sali siedzi trzech facet�w. Graj� w skata. Komiwoja�erowie. Ten wy�szy, to przedstawiciel handlowy firmy Schiht. Dobra firma, ale niemiecka. Ciekawe. Tutejsi ludzie chwal� wszystko co by�o w czasie rozbior�w �za Wilusia," ale niemieckich towar�w nie kupuj�. Myd�o Schihta musz�. Gospodynie si� przyzwyczai�y i innego nie uzna- je - Nie mamy szcz�cia, panie Korwin. Pusto dzisiaj. - To i lepiej. Hartman i Kulesza przyjd� na pewno. Nie b�d� mieli partner�w i b�d� nas ci�gn�� do stolika. Jak na zam�wienie wchodzi Kulesza. Rozgl�da si� po sali. Do nas podchodzi kelner. Znam go. Nazywa si� �aska. - Czym mog� s�u�y�? - Dwa koniaki i dwie kawy. - Martele mog� by�? - Mog�. - Kawa ze �mietank�? - Do koniaku? Ze �mietank�? �aska si� zmiesza�. Korwin nie zwraca na niego uwagi. Kulesza jest niezdecydowany. Nie wie, czy si� do nas przysi���. K�ania si�. I ja mu si� k�aniam. Korwin siedzi nieruchomo. Nie odpowiada na uk�on Kuleszy. Ten siada przy stoliku stoj�cym w niewielkiej odleg�o�ci od naszego. - Dobry wiecz�r panie G��b. Hartmana jeszcze nie by�o? Hartman pojawia si� w drzwiach. Odwr�cony Kulesza jeszcze go nie widzi. - W�a�nie wchodzi, panie mecenasie. Kulesza wyra�nie si� ucieszy�. Jego sytuacja by�a niezr�czna. Teraz jest pewny siebie. Ki- wa r�k� do nadchodz�cego. Hartman z pewnym lekcewa�eniem, jak gdyby od niechcenia, skin�� do mnie g�ow�. Siada obok mecenasa. Poczekaj bratku. Za par� godzin b�dziesz inaczej �piewa�. Inaczej k�ania�. Utr� ci nosa, za- rozumia�y gnoju. Ma mnie za psi pazur. Poczekaj... Jeszcze nie rano. Korwin si� o�ywi�. Zachowuje si� dystyngowanie. Z wielk� serdeczno�ci�, ale dystyngo- wanie co� do mnie m�wi. Jestem taki w�ciek�y, �e nie rozumiem ani s�owa. Pochyli� si� do mnie. - Niech si� pan u�miechnie i co� m�wi. Przecie� nie widzieli�my si� kilka lat. 18 A wi�c gra si� zacz�a. W sali ci�gle pusto. Nie ma ruchu. Hartman i Kulesza g�o�no roz- mawiaj�. Hartman si� �mieje. Mo�e ze mnie? Nie. M�wi� g�o�no, a nie s�ysza�em aby wy- mieni� moje nazwisko. * * * Min�o p� godziny. W sali nic si� nie zmieni�o. Skaciarze k��c� si� o niew�a�ciw� za- grywk�. Kulesza i Hartman s� zniecierpliwieni. Przyszli pogra�, a nie ma z kim. Ja si� nie licz�. Zaciekawia ich tylko Korwin. Kulesza podchodzi do naszego stolika. Pochyla si�. - Pusto dzisiaj panie G��b. Z przyjemno�ci� zaprosili by�my pana do naszego stolika. Je- ste�my przecie� winni panu rewan�, ale jest pan w towarzystwie.. Nie wiemy czy wypada pa- nom przeszkadza�... No nareszcie! Ryba chwyci�a przyn�t�. Korwin wiedzia� co robi. - Nie widz� przeszk�d. Pusto tu dzisiaj. Kulesza z ciekawo�ci� spogl�da na Korwina. Te wstaje. Wstaj� i ja. Kelner jak na z�o�� przynosi kaw� i koniaki. Robi si� zamieszanie. - Czy poda� tutaj? Kulesza zaczyna �rz�dzi�". - Prosz� poda� do tamtego stolika. Korwin przyzwalaj�co kiwa g�ow�. Przechodzimy do stolika Hartmana. Hartman wstaje. - Panowie pozwol�, �e przedstawi� mojego przyjaciela. Major J�zef Korwin. - Major rezerwy, panie Bronis�awie. - Dla mnie zawsze b�dzie �major". A to s� szacowni obywatele naszego miasta: w�a�ciciel i dyrektor browaru pan Hartman i mecenas Kulesza. Korwin traktuje ich �z g�ry". Tytu�y nie robi� na nim wra�enia. Po raz pierwszy widz�, �e Hartman i Kulesza zachowuj� si� prowincjonalnie. - Pan major by� dow�dc� mojego batalionu. - Panowie byli razem w wojsku? Troch� niezr�cznie w��cza si� do rozmowy Hartman. - Na wojnie, prosz� pana. W kijowskiej potrzebie. - Major uratowa� mi �ycie. Nad Berezyn�. - Niech pan nie przesadza, panie Bronis�awie. - Nie przesadzam. Wyni�s� mnie na plecach z pola ostrza�u bolszewickiej artylerii. Przy okazji sam zosta� raniony od�amkiem. - To by�o dra�ni�cie. Nic gro�nego... Znowu odzywa si� Kulesza. - Za to dosta� pan Virtuti? - Nie. Krzy�em Virtuti Militari zosta�em odznaczony za bitw� pod Warszaw�. By�em �wiadkiem �mierci ksi�dza Skorupki. Teraz chyba przesadzi�. Na twarzy mecenasa Kuleszy maluje si� wyraz w�tpliwo�ci. Prze- cie� to te� nie p�tak. Oblatany z r�nymi machlojkami. Musi mie� wyczucie. - O ile mi wiadomo, to ksi�dz Skorupka zgin�� w�r�d �o�nierzy Legii Akademickiej. - Dowodzi�em tym batalionem. Zgin�o 40% stanu oddzia�u. M�wi to z tak� pewno�ci�, �e wszelkie w�tpliwo�ci gasn� jak p�omyk �wiecy na wietrze. Sam zaczynam wierzy� w te bajki. - Nie cz�sto zdarza si� nam go�ci� w Kostrowie takiego bohatera. 19 - Niech pan nie przesadza panie dyrektorze. Ludzi kt�rzy bez wahania oddali by �ycie za ojczyzn�, s� w Polsce miliony. Jestem przekonany, �e b�d�c na moim miejscu, post�pi�by pan tak samo.. Kulesza hamuje �miech. - Oczywi�cie, w czasie wojny pan Hartman bez wahania odda� by za ojczyzn� �ycie, tylko mu zdrowie nie pozwala�o. Ale w powstaniu wielkopolskim bra� udzia�, tylko ju� nie pami�- tam po kt�rej stronie. Korwin �mieje si� protekcjonalnie. Wypada i mnie. Hartman jest w�ciek�y. - A c� pana sprowadza do Kostrowa, panie majorze? - Jestem przejazdem. Jad� do Wroc�awia. Mam tam interesy handlowe. Ale mam r�wnie� w Kostrowie frontowego przyjaciela. Zrobi�em wi�c przerw� w podr�y. M�wi�c szczerze, nie tyle chcia�em odwiedzi� pana Bronis�awa, co jego zacn� ma��onk�, pani� Ma�gorzat�. - �ona by�a siostr� mi�osierdzia w szpitalu polowym nad Berezyn�. Opiekowa�a si� nami. kiedy le�eli�my prycza w prycz�. - Jak id� interesy we Wroc�awiu? - Dzi�kuj�. Tak sobie. Mam firm� w Bielsku. We Wroc�awiu tylko odbiorc�w. - Domy�lam si�, �e pracuje pan w bran�y w��kienniczej? - Istotnie. - Niemcy to dobrzy klienci. - Byli, panie dyrektorze, byli...Do trzydziestego trzeciego roku. Teraz wszystko si� zmie- ni�o. Hitler i ta jego banda zupe�nie zniszczyli handel. - �ydowski handel. - Nie widz� r�nicy. Nie wiem czy panowie s� poinformowani, �e wczoraj nasz rz�d z�o- �y� ostry protest, przeciwko prze�ladowaniu polskich �yd�w zamieszka�ych we Wroc�awiu. - Niemo�liwe. - Tak panie mecenasie. Rz�d nawet zagrozi�, �e zastosuje retorsje wobec mniejszo�ci nie- mieckiej w Polsce. Kulesza znowu si� �mieje. - Niech pan uwa�a dyrektorze. - Idiotyzm. My�l� �e ten Hartman to bity Szwab. Nazwisko ma niemieckie. L�ej b�dzie ob�upi� go ze sk�ry. Kulesza usi�uje zmieni� tok rozmowy. - Panowie, tu nie miejsce na dyskusje polityczne. Nie wiem czy panu wiadomo, panie majorze, �e jeste�my winni panu G��bowi rewan�. Kilka dni temu, przegra� do nas pewn� sum�. - Bagatela. Nie ma o czym m�wi�. - Co by panowie powiedzieli na partyjk�? Na twarzy Korwina pojawi� si� wyraz niech�ci. - Przyznam si�, �e nie mam wielkiej ochoty, ale ostatecznie mo�emy zagra� jednego robra. No... ewentualnie dwa. Jeszcze nie nacieszy�em si� widokiem pani Ma�gosi. - Mo�e to niedyskrecja, ale major troch� si� w niej podkochiwa�. - Wtedy nie by�a jeszcze pa�sk� �on�, panie Bronku. - Wracaj�c do tematu, my tu nie gramy, panie majorze, w bridgea. Prawd� powiedziawszy to jest nudna gra. - Wszystko zale�y od partner�w... Przepraszam... mo�e jestem niedelikatny... A w co pa- nowie graj�? - W pokera. - C�... Poker to szybka gra... Mo�na j� w ka�dej chwili przerwa�... Jak pan my�li, panie Bronis�awie, Pani Ma�gosia nie pogniewa si� je�eli wr�cimy oko�o p�nocy? 20 - Na mnie by si� pogniewa�a, ale pan zawsze mia� u niej ulgow� taryf�. - A wi�c dobrze. Z g�ry jednak zastrzegam, �e gramy tylko do 11.45, chyba �e kto� z pa- n�w zechce szybciej zako�czy� gr�. Jak ju� m�wi�em, rano mam poci�g do Wroc�awia, a nie mog� sobie odm�wi� przyjemno�ci rozmowy z pani� Ma�gorzat�.. - Oczywi�cie, zgoda. Poniewa� jest to w�a�ciwie rewan�, pan G��b ma g�os. Jaki ustalamy �lad? - Pi�� z�otych. Korwin znowu si� skrzywi�. - Czy nie za du�o? Ja gr� traktuj� jako zabaw�. Kulesza skwapliwie popiera moj� propozycj�. - Bo to jest zabawa. Wyra�nie si� boi, aby nie obni�a� stawki. Korwin jest jednak ugodowy. - Ostatecznie, mo�e by� pi�� z�otych. Wed�ug jakich zasad pa�stwo gracie? - Normalnych. Trzykrotne przebicie w ciemno. Otwarcie z puli i mo�liwo�� przebicia trzykrotnego puli w ciemno. - Acha... A pokery? Hartman patrzy zdziwiony. -Nie rozumiem... - Co si� dzieje w wypadku spotkania poker�w? - Takie przypadki zdarzaj� si� chyba tylko we �nie. - Ale mog� si� zdarzy�. Dobre rachunki robi� dobrych przyjaci�. Proponuj� zasad�, �e pokery si� dziel�. - Dlaczego? Decyduje starsze�stwo najwy�szej karty. Poker z asem, bije pokera kr�lew- skiego. - Gra�em w towarzystwie, gdzie w spotkaniu, para si�demek bi�a pokera. - To dziecinada. Takie wypadki si� nie zdarzaj�. - Ale zawsze stanowi hamulec przy hossowaniu. - Daj pan spok�j! Poker to poker! Hartman i Kulesza nie mog� si� doczeka� rozpocz�cia gry. Pytania Korwina wyra�nie ich niecierpliwi�. Wida� im pilno do moich pieni�dzy. Na Korwina pewnie te� maj� apetyt. My- �l�, �e ma B�g wie ile forsy. Kulesza zwraca si� do kelnera. - Panie �aska! Tali� kart! �aska otwiera stoj�c� ko�o �ciany, du�� pancern� kas�. Wyjmuje jedn� tali� kart. K�adzie j� na stoliku obok Hartmana. Ten zdziera banderol�. - Naj starsza rozdaj e. Siedz� naprzeciwko Korwina. Kulesza po mojej prawej, Hartman po lewej. Korwin rozda- je. Robi to troch� nieporadnie. My dostajemy blotki, on kr�la. Wprost nie chce si� wierzy�, �e tak potrafi manipulowa� kartami. Nawet wtedy kiedy chodzi o kolejno�� rozdania, on robi dos�ownie co chce. Panuje nad sytuacj�.. Karty rozdane. Hartman otwiera w ciemno. Korwin dodaje.. Kulesza przebija. Ja, Hartman i Korwin dodajemy. Kulesza i Hartman ostro�nie filuj�. My podnosimy karty zwyc