8381
Szczegóły |
Tytuł |
8381 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8381 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8381 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8381 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JERZY OFIERSKI
SZULER
Od autora
Powie�� �Szuler" ko�czy trzytomow� histori� ch�opskiego rodu �W imi� ojca". Jej
bohater
jest ostatnim urodzonym na wsi jego pierworodnym przedstawicielem. Losy
pierwszej wojny
�wiatowej rzuci�y go do jednego z miast Wielkopolski. Autor nie ukrywa, �e
wzorcem by� mu
Ostr�w Wielkopolski -jego rodzinne miasto. Powie�� �Szuler" nie jest utworem
historycz-
nym. Niekt�re wydarzenia w niej poruszone koresponduj� z wydarzeniami jakie
mia�y istotnie
miejsce, wszelako zosta�y one w spos�b literacki przetworzone. Aby unikn��
zarzutu, i� nie
s� one wierne historycznie z rzeczywistymi, zmieni�em nazw� miasta na Kostr�w.
R�wnie�
nazwiska ludzi wyst�puj�cych w powie�ci s� fikcyjne i nie nale�y ich uto�samia�
z �yj�cymi
w okresie mi�dzywojennym mieszka�cami Ostrowa.
Jedno stara�em si� zapisa� w spos�b mo�liwie najwierniejszy, a mianowicie
atmosfer� pa-
nuj�c� w�r�d mieszka�c�w wielkopolskiego miasta powiatowego w okresie
mi�dzywojen-
nym.
Powie�� t� po�wi�cam moim Rodzicom, kt�rzy przyw�drowali tutaj z Lubelszczyzny i
S�ucka le��cego na dawnych wschodnich rubie�ach Rzeczpospolitej, a osiad�szy w
Ostrowie
stali si� jego szanowanymi obywatelami. Dedykuj� j� r�wnie� swojemu rodzinnemu
miastu,
dla kt�rego w o�tarzu mojego serca zawsze pali si� �wieczka.
Jerzy Ofierski
Rozdzia� 1
Przegra�em wszystkie pieni�dze. Dziesi�� tysi�cy z�otych. W tym cztery tysi�ce,
kt�re po-
�yczy�em od Lepakowskiego
- Nie sz�a panu dzisiaj karta, panie G��b. Pewnie ma pan szcz�cie w mi�o�ci.
Mecenas Kulesza u�miecha si� i wyra�nie ze mnie podkpiwa. On wygra� najwi�cej.
- Nast�pnym razem p�jdzie lepiej Nie trzeba si� zniech�ca� - odezwa� si� Hartman
Pociesza mnie kretyn. Wydawa�o mi si�, �e porozumiewawczo mrugn�� do Kuleszy.
Po-
wiadaj�, �e pieni�dz ci�gnie do pieni�dza. Na to wygl�da. Hartman jest
wsp�w�a�cicielem
browaru. Kulesza to znany na ca�� okolic� adwokat. Dla nich dziesi�� tysi�cy
z�otych, to tyle
co splun��. Doktor Kupa�a nic nie m�wi. On chyba nie wygra�, ale je�eli
przegra�, to ma�o.
Mnie za�atwili. Mieli to uplanowane. Jaki to by�em szcz�liwy, kiedy mnie
Hartman zaprosi�
do stolika. My�la�em, �e Pana Boga z�apa�em za nogi. Hartman i Kulesza, to
ludzie, kt�rzy si�
licz� w Kostrowie. Obywatele. Kupa�a te�, ale mniej. Znajomo�� z takimi lud�mi
jest wa�na.
Ale ze mnie dure�. Zdawa�o mi si�, �e dlatego zaprosili mnie do stolika, bo i ja
jestem
kim� wa�nym. Licz� si� w mie�cie. Zawo�ali mnie, bo w klubie by� ma�y ruch. Nie
mieli z
kim gra�. Przy okazji chcieli nauczy� kmiotka rozumu. Uda�o im si�.
Nie wiedzia�em, �e w Victorii jest taka sala do gry w karty. Ciekaw jestem, czy
Janicki ma
pozwolenie na prowadzenie takiego interesu. Pewno ma. To solidny restaurator.
Nie zrobi
niczego przeciw prawu. Powiadaj�, �e czasem nawet starosta tutaj zagl�da. Nie
wierz�. Staro-
sta mo�e zaprosi� partner�w do siebie. Kiwnie palcem i przyjd�. Ma pi�kn� will�
ko�o Parku
3 Maja.
Ale powa�ni kupcy tutaj przychodz�. Ka�dy chce si� rozerwa� po pracy. Graj� w
skata,
pokera, loteryjk�. W skata gra� nie potrafi�. To trudna gra. W pokera nauczy�em
si� gra� we
wojsku, ale nigdy nie gra�em o tak wielkie pieni�dze.
- Panie ober! P�aci�!
Kelner wida� czeka� na te s�owa. Szybko podszed� do stolika. Przed Hartmanem
postawi�
talerzyk, na kt�rym le�y rachunek. Hartman sprawdzi�.
- Wypada po dwadzie�cia z�otych.
Bydlaki. Tyle wygrali a nawet rachunku nie chc� zap�aci�. K�ad� pieni�dze na
stole. Zer-
kam na kartk�. Wypad�o sze��dziesi�t z�otych. Z tego wynika, �e dajemy kelnerowi
dwadzie-
�cia z�otych napiwku. Hartman ma szeroki gest. Nie upowa�ni�em go, �eby szasta�
moimi
pieni�dzmi. Kelner g��boko k�ania si� Hartmanowi. Cholera jasna! Za moje
pieni�dze dra�
udaje dziedzica.
- A wi�c panie... G��b...Dobrze m�wi�?
- Dobrze.
- Kiedy tylko pan zechce, s�u�ymy rewan�em.
- Dzi�kuj�. Oczywi�cie poprosz�...
- Bywamy z panem mecenasem w klubie w poniedzia�ki i �rody. A pan, panie
doktorze?
- Ja bywam okazjonalnie. Raczej rzadko...
Mecenas Kulesza �mieje si�.
- Nie�adnie panie doktorze! Ogra� nas pan i teraz ucieka.
- Niech pan mecenasie, pilnuje swojego portfela, co� mi si� wydaje, �e jak
zawsze, tak i te-
raz jest grubszy od mojego.
Wi�c i doktor jest przegrany? Mo�e jest, ale ma�o.
- A zatem dzi�kuj�. Do widzenia panom.
Hartman wstaje od stolika. Kulesza i doktor te�. Wstaj� i ja. Podajemy sobie
r�ce. To mi
tylko pozosta�o. Udawa� wielkiego pana. Pami�tam jakie zrobili oczy, kiedy
zobaczyli ile
pieni�dzy mam w portfelu. Nie wiedzieli, �e zebra�em wszystko co mia�em na zakup
towaru.
Niech teraz my�l�, �e nie przej��em si� przegran�. Jak na powa�nego kupca
przysta�o.
Jeste�my na rynku. Rozchodzimy si�. Ka�dy w innym kierunku. Przez chwil� zostaj�
sam
przed wej�ciem do Victorii. Dnieje. Na rynku jest cicho i pusto. W moim kierunku
idzie po-
sterunkowy Wednarek.
- Dobry wiecz�r... A w�a�ciwie �dzie� dobry", bo ju� rano. Czuje si� pan dobrze,
panie
G��b?
M�wi do mnie z szacunkiem. Zachowuje si� grzecznie. Wie, �e ma do czynienia z
powa�-
nym kupcem.
- Wygl�dam na takiego, co si� �le czuje?
- Ale� sk�d? Pytam na wszelki wypadek.
- Troch� �e�my pom�czyli karci�ta.
- Domy�lam si�. O tej porze wychodzi si� tylko z klubu. Restauracj� zamykaj�
wcze�niej.
- Grali�my z Hartmanem i Kulesza. Doktor Kupa�a te� by�...
Niech wie policjancina, z jakimi lud�mi mam do czynienia. Oni nie ka�dego
dopuszczaj�
do swojego stolika. Zadzieraj� nosa.
- Gra� pan z Hartmanem i Kulesza?
- Tak wypad�o.
- To musieli panu zer�n�� portki.
- Nie bardzo.
- To mia� pan szcz�cie. Oni jak we dw�ch kogo� dopadn�, to obrobi� do suchej
nitki.
- Szachruj�?
- Tego nie powiedzia�em. Potrafi� gra�. Do tego maj� pieni�dze. No ale jak si�
pan dobrze
czuje, to id� swoj� drog�. Zaraz ko�cz� s�u�b�. Pora do domu. Panu te� radz�.
Pewno si� �ona
niecierpliwi.
- Mo�liwe. Dobranoc.
Rzeczywi�cie. Go�ka pewno czeka. Nie po�o�y�a si� spa�. Ona zawsze zaczeka.
Nawet si�
nie spodziewa jak� wiadomo�� nios� do domu. Jeste�my bankrutami. Nie mamy nic. I
nic nas
nie uratuje. Dziesi�� tysi�cy to za du�a suma, �eby taki sk�ad jak nasz to
przetrzyma�.
Pod koniec przysz�ego tygodnia przyjdzie z Gda�ska transport herbaty. Likwiduje
si� firma
Wasili Perloff. Jacy� Niemcy j� kupuj�. Dosta�em herbat� za p� ceny. Zapewne
dlatego, �e
mia�em zap�aci� got�wk� przy odbiorze. Kupi�em tej herbaty za dziesi�� tysi�cy.
Po�ow�
mia�em z zyskiem sprzeda� hurtownikowi z Lublina. To m�j znajomy z wojska. Teraz
jest
kryzys. Got�wkowy nabywca zawsze dostaje lepsze warunki. Zw�aszcza jak
sprzedaj�ca firma
jest w likwidacji
Co ja zrobi�? Przy�l� herbat�, a ja bez grosza. Do tego, cztery tysi�ce
po�yczy�em od Le-
pakowskiego. Zosta�o mi p�tora tygodnia. Wcze�niej transport nie nadejdzie.
Jeden dzie� da
si� termin odbioru przeci�gn��, ale potem? Co ja zrobi�..?
Teraz ci�gle kto� bankrutuje. W zesz�ym tygodniu na samym tylko rynku zba�czy�y
dwa
sk�ady: Wielawny i Ma�o�. Za dwa tygodnie wszyscy w mie�cie b�d� m�wi�:
�zbankrutowa�
ten Galicjak z Kongres�wki. Gdzie tam taki kacap mo�e mie� g�ow� do interesu." A
jacy b�d�
szcz�liwi, �e Hartman i Kulesza ty�ek mi obrobili. Taka wiadomo�� szybko si�
niesie po
mie�cie.
Co ja powiem ojcu? �eby si� tylko nie dowiedzia�, �e przegra�em w karty
wszystkie pie-
ni�dze. �adnego si� syna dochowa�. On w pocie czo�a pracowa� w ameryka�skiej
kopalni, a
syn przegrywa w karty jego krwawic�. Mama �wi�tej pami�ci, te� dolary straci�a,
ale to nie to
samo. Tamte przepad�y przez wojn�, a te przez g�upot�.
W ojcu jedyna nadzieja. Mo�e ma jeszcze troch� pieni�dzy? Ale czy a� tyle? �eby
chocia�
starczy�o na sp�acenie Lepakowskiego Trudno. Nie zrobi� interesu na herbacie
Transport b�d�
musia� zap�aci�, ale pozostanie jeszcze jaka� szansa.
Ojciec na pewno pomo�e. Nie pozwoli �ebym si� ca�kiem pogr��y�. Chyba �e go
Weronka
z dolar�w obra�a. Tak czy inaczej, musz� pojecha� do Gortardowa zobaczy� si� z
ojcem.
Jestem na miejscu. Niech to szlag trafi! Zapomnia�em klucza od bramy! Klaszcz�.
Wszy-
scy tak robi�, jak zapominaj� kluczy. Na pierwszym pi�trze poruszy�a si�
firanka. Go�ka nie
�pi. Bogu dzi�ki. Otwiera okno.
- Zapomnia�e� klucza?
G�upia. Jak bym mia�, to bym nie klaska�.
- Zapomnia�em.
- Zaraz ci zrzuc�.
Podobno w Kongres�wce przez ca�� noc czuwa dozorca. �Str�" jak tutaj m�wi�.
Trzeba
zadzwoni�, a on wstaje i otwiera bram�. JAzecz jasna, musowo mu da� par� groszy.
Tutaj ka�-
dy ma sw�j klucz. Na jedno dobrze, bo nie trzeba p�aci�, ale jak si� klucza
zapomni, to k�opot.
Dzisiaj nie powiem Ma�gosi o przegranej. Po co j� martwi�? Jest w zaawansowanej
ci��y.
Pan B�g dla nas �askaw. To ju� drugie dziecko. Kiedy� jednak b�d� musia� jej o
wszystkim
powiedzie�, tylko jak? I co jej dzisiaj powiedzie�? Przecie� zapyta dlaczego tak
p�no przy-
chodz�. Wiem. Powiem, �e gra�em w karty, ale nie powiem o przegranej. Jak si�
dowie, �e
gra�em z Hartmanem i Kulesz�, to b�dzie zdumiona. Powiem �e przegra�em dwie�cie
z�o-
tych... Nie... b�dzie zmartwiona. Powiem �e pi��dziesi�t.
- JAzucam klucze Bronek!
- Zawin�a� w papier?
-No pewnie!
* * *
Specjalnie udawa�em, �e d�u�ej �pi�. Go�ka ju� zesz�a do sk�adu. Obok w pokoju
p�acze
Karol. Ucisza go Marcysia. W zesz�ym miesi�cu Go�ka wynaj�a j� do dziecka.
P�aci jej dwa-
dzie�cia pi�� z�otych miesi�cznie. Do tego, rzecz jasna, mieszkanie i jedzenie.
�adna dziewu-
cha. Nie ma jeszcze dwudziestu lat. Podoba mi si�. Do Ostrowa przyjecha�a ze
wsi.
W sk�adzie jest Go�ka z ekspedientk�. Staszka ma na imi�. Te� ze wsi.
Przyuczyli�my j�
do obs�ugi klient�w. Nawet poj�tna. Powinienem zej�� do sk�adu. We dwie nie
dadz� sobie
rady. Wtorek. Dzie� targowy. Przyje�d�aj� ludzie z okolicznych wiosek. Ma�gosia
ma g�ow�
do handlu. Lubi� j� okoliczne bamberki.
Nied�ugo sko�czy si� ta mi�o��. Dowiedz� si�, �e pan kupiec G��b przesra�
dziesi�� tysi�cy
w karty i nikt nie b�dzie u nas kupowa�. Tacy bankruci jak ja, nie maj� tu czego
szuka�. Stra-
ci�e� zaufanie, to straci�e� wszystko. Trzeba sprzeda� sk�ad. Mo�e si� chocia�
par� groszy
dostanie? Kto w takim kryzysie kupi sk�ad? Te kt�re s� ledwo zipi�.
S�ycha� kroki na schodach. To Ma�gosia. Ona zawsze tak szybko chodzi. Teraz
kiedy jest
w ci��y powinna uwa�a�. Schody s� strome. Prawie jak drabina. Tak. To ona. Idzie
do sypia�-
ni. Pewno chce mnie zbudzi�. Kiedy wczoraj zobaczy�a, �e nie jestem pijany, to
nawet nie
zapyta�a gdzie by�em. Przecie� mog�em by� u jakiej� baby.
- Bronek!
Udaj� �e �pi�.
-Bronek! Obud� si�!
- Co si� sta�o?
- Ju� dziesi�ta. Mo�e by� raczy� zej�� do sk�adu? Widzisz, �e ledwo chodz�.
Wstydzi�by�
si�!
- Nie gniewaj si�. Zaspa�em. Ju� si� ubieram.
- List przyszed� do ciebie.
- Z Gda�ska?
- Nie. Z Gotardowa. Od Weronki.
- Sk�d wiesz, �e od niej?
- A od kogo mo�e przyj�� z Gotardowa? Przecie� znam jej charakter pisma.
Tak. Od Weronki. Mia�em jecha� do Gotardowa. Ciekawe co pisze. Jak si� ojciec
czuje?
Pewnie go m�czy pylica. Niewiele mu serca okaza�em. Da� tyle pieni�dzy, a ja nie
mam czasu,
�eby cho� raz na kwarta� do niego napisa�. Ale czemu on nie pisze? Obrazi� si�
czy jak? R�ce
mi dr��. Rozdzieram kopert�.
Kochany Bracie!
Donosz� Ci, �e 2 maja umar� nasz ojciec. Zmar� na pylic�. Wys�ali�my ci
telegram, ale nie
przyjecha�e� na pogrzeb. Ojciec nie pozostawi� �adnego maj�tku, bo wyda� dolary
na zakup
naszego gospodarstwa i twojego sklepu. Ostatnie miesi�ce musieli�my go
utrzymywa� za na-
sze pieni�dze, czego ci nie wymawiam. Du�o te� kosztowa�y lekarstwa i doktor.
Wykoszto-
wali�my si� te� na pogrzeb, bo chcieli�my go pochowa� godnie i okazale. My�l�,
�e Bronek
m�g�by nam po�ow� zwr�ci�. Wydali�my trzysta pi��dziesi�t z�otych. Ubra� wiele
po ojcu nie
pozosta�o, a to co si� nada�o, to wzi�� Heniu bo na niego pasowa�y. Na Bronka by
by�y za du-
�e. My�l� �e za te wszystkie nasze wydatki, to si� nam nale�y. Zreszt� Bronek
�yje w wielkim
�wiecie, to by nie chcia� w starych �achach chodzi�. U nas wszyscy zdrowi, tylko
urodzaje
zapowiadaj� si� marnie, bo �yta wymarz�y.A tu jeszcze takie wydatki z pogrzebem.
- Jezus Maria!
- Co si� sta�o?
- Ojciec umar�.
-Co?
- Ojciec umar�.
- Kiedy?
- 2 maja.
- Co ty m�wisz? Przecie� to miesi�c temu!
- Weronka pisze, �e wys�a�a telegram.
- Mo�e zgin�� na poczcie?
- Diab�a tam! Takie telegramy nie gin�. Jak znam Weronk�, to �adnej depeszy nie
wysy�a-
�a.
- Co ty m�wisz Bronek? Siostra by takiej rzeczy nie zrobi�a. Jak to, �eby syn
nie by� na
pogrzebie?
- Jej chodzi�o o maj�tek. Chcia�a zabra� wszystko, co zosta�o po ojcu.
-1 dlatego nie powiadomili nas o pogrzebie?
- W�a�nie dlatego. Nie znasz Weronki.
- Ona pisze, �e wys�a�a telegram.
-Niewierze. Jak jej udowodnisz?
- Musi mie� kwit z poczty.
- Powie �e zgubi�a. Szwagier po�aszczy� si� na �achy. Ojciec mia� �adne rzeczy.
Przywi�z�
przecie� z Ameryki r�nego dobra.
- Ja si� do tego nie wtr�cam, ale ojciec na pewno mia� jeszcze pieni�dze. On nie
by� taki,
�eby go Weronka musia�a utrzymywa�. Na pewno mia� pieni�dze.
- Wed�ug mnie mia� jeszcze trzy tysi�ce dolar�w. Tata mi tego nie m�wi�, ale
nieraz na-
pomyka�, �e mi dolar�w ciep�� r�k� do�o�y.
- Powiniene� o tym pom�wi� z Weronk�. I zapytaj o ten kwit z poczty.
- Ma�gosiu... B�d� si� z w�asn� siostr� prawowa�? Tego �e ojciec mia� dolary te�
jej nie
udowodni�.
- Trzeba chocia� pojecha� na gr�b. Pomodli� si�.
Tak. Teraz najlepszy czas na podr�e. Ona w ci��y, a ja z d�ugiem na karku. Bez
grosza
przy duszy.
- Nie Ma�gosiu. W tym stanie nigdzie nie pojedziesz, a ja ci� samej te� nie
pozostawi�.
Pojedziemy na Wszystkich �wi�tych. To jeszcze tylko pi�� miesi�cy.
- Mo�e wi�c pos�a� pieni�dze na p�yt� grobow�? Ojciec by� dla nas taki dobry.
- Pewnie. P�yt� trzeba po�o�y�, ale Weronc� grosza nie po�l�. Nie by�oby ani
p�yty, ani
pieni�dzy. Pisze mi w li�cie �eby jej zwr�ci� za koszta pogrzebu. Masz,
przeczytaj sobie.
Bierze list do r�ki. Czyta. Biedna Ma�gosia. Ona nie wie, �e �mier� ojca, to dla
nas koniec
nadziei. Teraz ju� znik�d ratunku. Tylko si� powiesi�.
My�la�em, �e b�d� wielkim panem kupcem. Obywatelem Kostrowa. �e ludzie b�d� mi
si�
k�ania�, szanowa�... Wszystko przepad�o. Nawet zosta� tutaj nie mo�emy.
Rozniesie si� wia-
domo�� o bankructwie. Wstyd przed lud�mi.
P�jd� do pracy. Jako� utrzymam rodzin�. Nie pomrzemy z g�odu. Tylko gdzie dosta�
pra-
c�? Teraz kryzys. Ludzi zwalniaj� a nie przyjmuj�... W zesz�ym tygodniu Figas z
ulicy Kole-
jowej poder�n�� sobie brzytw� gard�o. Podobno zwariowa�. Siedem miesi�cy by� bez
pracy.
- Nie ma co kry�, Bronek. Nie�adnie to Weronka zrobi�a... Jeszcze chce od nas
pieni�dzy.
-To pazerna �mija.
- Nie m�w tak o siostrze.
- Nie zas�u�y�a na lepsze s�owa.
- Mo�e masz racj�
- Lepiej si� pom�dlmy. I trzeba da� na msz�.
* * *
Du�o ludzi w ko�ciele. Wczoraj ksi�dz zapowiada� msz� z ambony. Przyszli wszyscy
zna-
jomi. Tutaj ludzie �yj� ze sob�. Jeden drugiemu pomaga, a kiedy trzeba, to
pomo�e dobrym
s�owem.
Dziwne. Ludzie tu gospodarni, a ko�ci� zapuszczony. Du�y, �adny, a nie wida�
dba�o�ci.
Matka Boska na g��wnym o�tarzu pi�kna. Wyrze�biona z bia�ego marmuru. Otoczona
anio-
�ami. O�tarz pi�kny, a �ciany a� czarne od brudu. Farba ca�ymi p�atami odpada..
Nasz proboszcz, kanonik Roter to �wi�ty cz�owiek. Ostatni grosz by z kieszeni
wyj��,
ostatni� koszul� z siebie zdj�� i odda� biednemu. Wykorzystuj� go r�ne
drapichrusty. Tak...
Kanonik to �wi�ty cz�owiek, ale gospodarz kiepski. Parafia idzie w ruin�. Jak mu
ludzie z
Rady Parafialnej delikatnie zwracaj� uwag�, tylko u�miecha si� i m�wi: �Ju� tam
Dobrotliwy
Stw�rca nas nie opu�ci." Nie mo�na parafialnej gospodarki zwala� na g�ow� Pana
Boga. To
musz� robi� ludzie. Kiepski gospodarz z Rotera.
Krytykowa� innych potrafi�, a sam przegra�em dziesi�� tysi�cy. Wybacz Bo�e, �e
blu�ni�
w ko�ciele. Kanonik Roter pomaga biednym, a ja wsadzi�em w ty�ek ostrowskim
bogaczom.
Ju� tylko pi�� dni do nadej�cia transportu herbaty. Co ja zrobi�? Ma�gosia
jeszcze nic nie
wie. Modli si� zap�akana. Ona prawdziwie ojca kocha�a. Ubra�a si� na czarno.
Sk�d ona
wzi�a czarn� sukni�?
Kto wie, czyjej si� wkr�tce znowu nie przyda? Przecie� nie mam innego wyj�cia.
Ale jak
Figas brzytw� si� nie poder�n�. Powiesi� si� te� nie honor. Jak by nie by�o,
jestem by�ym woj-
skowym. Starszym sier�antem. Najlepiej strzeli� sobie w �eb. Tylko sk�d wzi��
rewolwer?
Nawet nie wiem, czy w Kostrowie jest sk�ad z broni�. W gazecie si� og�aszaj�, �e
mog� przy-
s�a� browning. �Za pobraniem". Ju� herbat� tak kupowa�em. Ile trzeba czeka�,
�eby taka prze-
sy�ka nadesz�a? Ja czeka� nie mog�.
Jezu! Kto to stoi ko�o �ciany, przy bocznym o�tarzu? Przecie� to ojciec! Nie...
Wydaje mi
si�! Ale nawet oko ma tylko jedno. Patrzy na mnie... Mo�e chce zabra� do siebie?
Albo skar-
ci� za g�upie my�li?
Pan B�g nas do �ycia powo�a� i tylko on mo�e je zabra� Nie pozostawi� przecie�
Ma�gosi
samej. Z dw�jk� dzieci. Wybacz mi Bo�e i wybacz ojcze g�upie my�li. Znajd� jak��
prac�.
Nie wiem czy to by� ojciec. Ju� go nie widz� ko�o �ciany. Pewno wyszed� bocznymi
drzwia-
mi. Mo�e mi si� wydawa�o? Jest w tym znak Opatrzno�ci.
Ministranci dzwoni� na komuni� �wi�t�. Ma�gosia ci�ko wychodzi z �awki. Idzie
do balu-
strady przy g��wnym o�tarzu. Nie by�em u spowiedzi, to i do komunii nie p�jd�.
Nie mog�.
Mam na sumieniu ci�ki grzech k�amstwa. Jak tylko wybrn� ze swoich k�opot�w, to
zaraz si�
wyspowiadam. Zaczn� nowe �ycie.
Niby dlaczego moje dotychczasowe �ycie mia�o by� takie z�e? Nie pij�, za babami,
nie la-
tam, nie oszukuj� ludzi... Raz z g�upoty zagra�em w karty. Nie musz� nowego
�ycia zaczyna�.
Trzeba tylko sko�czy� z g�upot�. Inaczej patrze� na ludzi.
* * *
- Dzie� dobry panie G��b.
- Dzie� dobry. Jak zdrowie panie Lepakowski?
- Zdrowie? Pan si� o moje zdrowie zatroszczy�e�? Ca�� noc przez pana oka nie
zmru�y-
�em.
Dobrze, �e w sk�adzie nie ma ludzi. B�dzie si� pewnie awanturowa�. Dobrze te�,
�e Ma�-
gosia jest na g�rze w mieszkaniu.
- Przeze mnie? A co, �ni�em si� panu?
- Niech pan sobie schowa gdzie� swoje �arty, panie G��b. Chocia� to ja jestem
g��b. Po�y-
cza� pieni�dze takiemu, co jeden B�g wie sk�d przyjecha�.
- Panie Lepakowski. Wydaje mi si�, �e nie zrobi�em niczego, co by upowa�nia�o
pana do
obra�ania mnie, w moim w�asnym sk�adzie.
- Niczego? A kto przegra� w karty moje pieni�dze?
- Pa�skie?
- Przecie� przegra� pan w poniedzia�ek dziesi�� tysi�cy z�otych.
- Ju� pan wie?
- Mecenas Kulesza nie ma powodu k�ama�.
- Owszem przegra�em. Ale jednego pan nie wie. Ja przegra�em swoje pieni�dze,
panie Le-
pakowski. Swoje, nie pa�skie.
- W takim razie, niech mi pan zwr�ci moje cztery tysi�ce. To s� chyba moje
pieni�dze?
- Panie Lepakowski. Wydaje mi si�, �e na wekslu ma pan wypisany termin zwrotu
po�ycz-
ki. Pierwszego lipca. Do tego czasu mam jeszcze dwa tygodnie.
- Takim wekslem mog� sobie dup� podetrze�. Bez �yranta.
10
- Taki weksel nazywa si� - gwarancyjny. Oczywi�cie, mo�e si� pan nim podetrze�,
tylko
uprzedzam, �e bez zwrotu weksla, nie oddam pieni�dzy. Drogo b�dzie pana to
podtarcie
kosztowa�o.
Twarz mu posinia�a. Jeszcze got�w dosta� udaru m�zgu. Musz� go jako� uspokoi�.
- Panie G��b. Przyzwoity kostrowski kupiec, nie przegrywa w klubie dziesi�ciu
tysi�cy.
- By� pan kiedy� w klubie?
- Moja noga nigdy tam nie postanie!
- Szkoda. Zobaczy�by pan, �e przyzwoici kupcy przegrywaj� tam kup� pieni�dzy.
Walew-
ski to przyzwoity kupiec?
- No pewnie.
- Widzi pan... A w zesz�ym tygodniu przegra� w loteryjk� dwa tysi�ce.
- Ale nie dziesi��. I swoje przegrywa�, a nie moje.
- Ju� panu raz powiedzia�em, �e ja te� przegra�em swoje.
- To niech pan odda moje cztery tysi�ce.
- Oddam. Pierwszego lipca.
- To jest z�odziejstwo!
- Prosz� si� liczy� ze s�owami. B�dzie pan m�g� tak powiedzie�, je�eli w
terminie nie od-
dam d�ugu.
- Co mi z tego przyjdzie? Wszyscy b�d� si� ze mnie �mia�, �e galicyjskiemu
karciarzowi
zawierzy�em cztery tysi�ce. Ale g��b ze mnie!
- Pan mnie obra�a.
- Co mi pan pieprzy. Nie ja panu wybiera�em nazwisko. Niech pan ma pretensje do
swoje-
go ojca.
- Je�li �aska, mojego ojca niech pan zostawi w spokoju. Zmar� trzy tygodnie
temu. W�a�nie
jutro jad� do Lublina za�atwi� sprawy spadkowe.
Zatka�o go. Wyra�nie si� mityguje.
- Nie wiedzia�em, �e pa�ski ojciec umar�.
- Nie mam ochoty zwierza� si� panu ze swojej �a�oby.
- Przepraszam... Czy to pa�ski ojciec da� panu dolary na zakup sklepu, czy mo�e
te��?
- Ojciec.
Uspokoi� si�. Zaskoczy�a go wiadomo�� o spadku. Dobrze �e si� tak zgada�o. To
jest naj-
lepszy spos�b na uspokojenie Lepakowskiego. My�li, �e odziedziczy�em worek
dolar�w.
- Co� panu powiem, panie Lepakowski. Wracam z Lublina za cztery dni. Do tego
czasu
podejm� spadek. Powiedzmy �e jeszcze jeden dzie� zajmie mi zamiana dolar�w w
banku...
Nie mam zamiaru prowadzi� z panem interes�w. Pan mnie obra�a i wtr�ca si� w moje
pry-
watne sprawy. Prosz� przyj�� za tydzie�. Wykupi� ten weksel przed terminem.
- Ja nie chcia�em pana obrazi�...
- Ale skutecznie pan to zrobi�. Prosz� przyj�� za tydzie�.
- Panie G��b. Sam pan wie, jak to jest na �wiecie. Cztery tysi�ce to kupa
pieni�dzy. Ludzie
pierdo�y gadaj�, a cz�owiek si� denerwuje. Moje serdeczne wsp�czucie z powodu
�mierci
ojca.
- Dzi�kuj�, ale nie oczekuj� pa�skiego wsp�czucia. Jak powiedzia�em, got�wka
b�dzie
czeka� na pana za tydzie�.
- Przyjd� pierwszego lipca.
- To ju� pa�ska sprawa. I niech pan powie swoim wierzycielom, �e pan G��b mo�e
jeszcze
kilka razy przegra� i na sp�at� wierzycieli mu wystarczy.
- Ludzie gadaj�, a cz�owiek wierzy. Jeszcze raz pana przepraszam.
Wyszed�. Kamie� spad� mi z serca. Na razie si� uda�o. Nie. Nic si� nie uda�o.
Ko�o p�ki ze
s�odyczami stoi Ma�gosia. Wszystko s�ysza�a. Jest blada i przera�ona. �eby tylko
nie poroni�a.
11
- Bronek. O czym wy�cie m�wili?
Mo�e to i dobrze, �e s�ysza�a. Kiedy� i tam musia�bym jej powiedzie�. Teraz ju�
wie.
- S�ysza�a�?
- Przegra�e� w karty dziesi�� tysi�cy? Wszystkie nasze pieni�dze?
- Tak. W tym cztery po�yczone od Lepakowskiego.
- Bronek! Dlaczego to zrobi�e�?
- Powiem ci. Zawsze chcia�em by� kim�. Chcia�em liczy� si� w tym mie�cie. �eby
trakto-
wali mnie jak szanowanego obywatela. Kiedy wi�c Kulesza i Hartman zaprosili mnie
do
swojego stolika, my�la�em �e jestem wa�ny. Doktor Kupa�a te� tam by�.
Zg�upia�em. We �bie
mi si� przewr�ci�o. Ludzie, my�la�em - patrzcie, ja ch�opski syn zasiadam przy
jednym stole z
takimi lud�mi. I to oni mnie zapraszaj�. Szukaj� mojego towarzystwa. Sk�d mog�em
wie-
dzie�, �e mieli mnie za nic, za g�upka kt�rego chcieli nauczy� rozumu. Czy
mo�esz to zrozu-
mie�?
- Rozumiem ci� Bronek. Dobrze rozumiem. Ale co my biedni teraz zrobimy?
- Teraz ju� niczego przed tob� nie kryj�. Chcia�em sobie �ycie odebra�.
- To naj�atwiej. Sko�czy� ze sob�, a �on� zostawi� z dwojgiem dzieci. Niech ona
si�
martwi i sp�aca d�ugi. Czemu wi�c tego nie zrobi�e�? Strach ci� oblecia�?
- Kiedy byli�my na mszy �a�obnej, zobaczy�em ojca. Sta� ko�o bocznego o�tarza.
- Ojca w to nie mieszaj. Mnie te� traktuj powa�nie.
- Przysi�gam ci, �e go widzia�em. Je�eli to nawet by�o przywidzenie, to musia�
by� w tym
jaki� znak..
- Bronek, trzeba spojrze� prawdzie w oczy. Jeste�my bankrutami. Nikt nam nie
pomo�e.
S�ysza�e� co m�wi� Lepakowski? Kulesza wszystkim rozg�asza o twojej przegranej.
Tu w
Wielkopolsce takich utracjuszy maj� za nic. Musimy sprzeda� co si� da, na ile
mo�na sp�aci�
d�ugi i wyjecha� z Kostrowa. Tu nie mamy czego szuka�.
- A co b�dziemy robi�?
- Kiedy sz�am za ciebie, nie wiedzia�am �e od ojca dostaniesz dolary. Ty te� nie
wiedzia-
�e�. A jednak pobrali�my si�. Mamy zdrowe r�ce do pracy. Mamy dla kogo �y�.
Zaczniemy
wszystko od pocz�tku. Tak jak mia�o by�.
- Pojedziemy na �l�sk. Mo�e dostan� prac� w kopalni.
- Po porodzie poszukam pracy w szpitalu. Mam przecie� z wojska polecaj�ce
papiery. W
szpitalach potrzebuj� piel�gniarek.
Ona nawet nie rozpacza. Przyj�a wiadomo�� jak dopust Bo�y. Ale to niczego nie
zmienia.
Pozosta�o nam tylko pi�� dni spokojnego �ycia Potem niczego ju� nie da si�
ukry�.
- Ma�gosiu, powiedzia�em Lepakowskiemu, �e jutro jad� do Lublina odebra� spadek
po ojcu.
- S�ysza�am. Po co go ok�amujesz?
- Nie wiedzia�em jak go uspokoi�.
- Nie wychod� par� dni z domu. Wszyscy pomy�l�, �e wyjecha�e�.
- Siedzie� w domu te� �le. Mo�e w tym czasie da�oby si� co� za�atwi�?
- Nie r�b sobie nadziei. Sprawa jest ju� przegrana. Musisz si� z tym pogodzi�.
12
Rozdzia� 2
- Prosz� pana... Przyszed� jaki� obcy. Pyta o pana.
G�upia krowa. M�wi�em, �e nie ma mnie w domu. Nic t�ukowi nie wchodzi do �ba.
Ledwo
kto� przyszed� i zaraz si� wygada�a.
-Kto to jest?
- Nie wiem. Nie znam tego go�cia. Powiedzia�, �e koniecznie musi si� z panem
widzie�.
- Popro� go do pokoju. Zaraz tam przyjd�. W pokoju posprz�tane?
- Tak prosz� pana.
-No to id� ju�.
Kto to mo�e by�? Chyba nie z Gda�ska. Mo�e odst�pili od zam�wienia? To by by�
ratu-
nek. Nic nie rozumiem.
Wchodz� do pokoju. Cholera! Wcale nie sprz�tni�te. R�cznik le�y na krze�le.
Rzeczywi-
�cie. Nie znam tego go�cia.
- Dzie� dobry. Przepraszam, �e musia� pan czeka�. Czym mog� panu s�u�y�?
Tak. Widz� go po raz pierwszy. Wygl�da na �wiatowca. Zadbany, ubrany elegancko.
To
musi by� kto� z dobrego towarzystwa. Mo�e ziemianin?
- Dzie� dobry. I ja przepraszam, �e niepokoj�, ale sprawa jest nietypowa...
- S�ucham pana.
- Pan przegra� ostatnio w klubie dziesi�� tysi�cy z�otych.
Krew uderza mi do g�owy. Czego ten baran chce? Kto to jest? Co go obchodzi moja
prze-
grana. Mo�e jest z policji? Ale te� bym go zna�. W Kostrowie nawet tajniak�w
wszyscy znaj�.
I co policja ma do mojej przegranej?
- By� mo�e, ale co to pana obchodzi? Domy�lam si�, �e jest pan z policji.
Zar�czam, �e
przegrana zosta�a uregulowana przy stoliku, a gra odbywa�a si� w spos�b
prawid�owy. Ja
oczywi�cie r�wnie� nie oszukiwa�em w czasie gry.
- Istotnie moje zainteresowanie pa�sk� przegran� mo�e si� wyda� dziwne, ale
wkr�tce si�
oka�e, �e jest uzasadnione. Czy te dziesi�� tysi�cy to dla pana powa�na strata?
Czego on chce? Jaki� bezczelny go��. Wyrzuc� go za drzwi. Jakim prawem wtr�ca
si� do
moich spraw?
- Dziesi�� tysi�cy to dla ka�dego du�a strata. U nas za te pieni�dze mo�na
wybudowa�
ma�� will�, ale nie rozumiem, co to pana obchodzi? Kim pan w�a�ciwie jest?
- Zanim do tego dojdziemy, musz� zapyta�, czy jest pan zainteresowany w
odzyskaniu tej
sumy?
- Pan chyba �artuje...
- Nie mam zamiaru. Chce pan odzyska� te pieni�dze, czy nie?
O co mu chodzi? To jaka� nieczysta sprawa. Ale mo�e w tym jest jaka� nadzieja?
- Pan wybaczy, ale nic nie rozumiem?
- Chce pan odzyska� te pieni�dze czy nie? Pytam po raz drugi.
- Oczywi�cie �e tak. Dla mnie ta suma jest decyduj�c� o moim �yciu. Nie kryj�
tego. Je-
stem bankrutem. Za trzy dni wszystko i tak wyjdzie na jaw, wi�c nie mam czego
kry�. Niech
pan jednak nie my�li, �e zgodz� si� na jakiekolwiek dzia�ania sprzeczne z
prawem.
13
- Odzyska pan pieni�dze w taki sam spos�b w jaki je straci�. Po prostuje odegra.
- �mieszy mnie pan. Kim pan w�a�ciwie jest? Anio�em str�em?
- Dojdziemy i do tego. Jest tak jak my�la�em. Pa�ska sytuacja jest - mo�na
powiedzie� -
tragiczna, ale to u�atwia spraw�. Pytam wi�c po raz ostatni, chce pan odzyska�
te pieni�dze?
- Oczywi�cie �e tak, ale w uczciwy spos�b....
- Hartman i Kulesza oddadz� panu pieni�dze bez �adnych warunk�w.
- Je�eli to ma by� lito��...
- Trac� z panem zbyt wiele czasu. Tak czy nie?
Niczego nie rozumiem, ale wida� jest jaki� spos�b na odzyskanie pieni�dzy. Tylko
�e za t�
propozycj� co� na pewno si� kryje. Tylko co?
- A wi�c?
- Zgadzam si�. Prosz� mi teraz powiedzie�, kim pan w�a�ciwie jest?
- Moje nazwisko nie jest wa�ne. Wa�ny jest zaw�d, a w�a�ciwie profesja. Jestem
szulerem
karcianym. Dla jasno�ci dodam - zawodowym szulerem. Tak to si� oficjalnie
nazywa..
Czuj� si� tak, jak by we mnie uderzy� piorun. Zbyt szybko uwierzy�em w cudowny
spos�b
odzyskania pieni�dzy.
- Musz� pana zmartwi�. Je�eli pan my�li, �e teraz podejd� do kasy, z kt�rej
wyjm� kilka
tysi�cy z�otych i p�jd� z panem odegra� przegran�, to si� pan myli. Nie mam
pieni�dzy.
- M�wi pan bzdury, panie G��b.
- O! Widz� �e zna pan r�wnie� moje nazwisko?
- A jak�e bym tutaj trafi�? Niech pan teraz przez chwil� siedzi cicho i s�ucha
tego co po-
wiem. Nie jest pan pierwszym, z kt�rym przeprowadzam tak� rozmow�.
- S�ucham...
- Prosz� mi m�wi� Korwin. J�zef Korwin. To oczywi�cie fa�szywe nazwisko.
- Domy�lam si�.
- Jak ju� m�wi�em, jestem karcianym szulerem. Nie chwal�c si�, jestem uwa�any w
bran�y
za jednego z najlepszych. W Polsce jest nas kilkunastu i trudno powiedzie�, �e
stanowimy
masow� organizacj�. Jednak jeste�my organizacj�. W rozsianych po kraju klubach
karcianych,
mamy swoich ludzi. Oni dla nas pracuj�.
-1 pan chce, �ebym ja...
- Prosi�em, �eby mi pan nie przerywa�. Nasi ludzie to przewa�nie kelnerzy,
portierzy, bar-
mani... Oni dla nas pracuj� w specyficzny spos�b.
- A kto jest w Victorii?
- Znowu mi pan przerywa. Tego akurat nie musi pan wiedzie�.
-Przepraszam...
- Szulerzy ich znaj� i oni znaj� nas. Kiedy przyje�d�amy do jakiego� miasta,
idziemy do
takiego wtajemniczonego faceta i pytamy, kto w ostatnim czasie najwi�cej
przegra�. On mi
podaje nazwisko i adres.
- Tylko tyle?
- Tak. Za fatyg� dostaje dwadzie�cia z�otych. Taka jest nasza taksa. Gdyby klub
by� pod
obserwacj� policji, facet te� nas uprzedza. Je�eli wszystko jest w porz�dku,
idziemy do pe-
chowego gracza i proponujemy nast�puj�c� umow�: pan mnie wprowadza do klubu,
reko-
menduje jako swojego znajomego, bierze za mnie towarzysk� odpowiedzialno��,
przedstawia
graczom i wsp�lnie zasiadamy do sto�u gry. Pan odgrywa swoj� przegran�, a
wszystko co
wygra ponadto, odda mi nazajutrz. Ja w tej grze pozornie nie b�d� si� liczy�.
Albo wygram
niewielk� sum�, albo przegram. To nie ma znaczenia. Wygrywa� i to wysoko, b�dzie
pan. W
odpowiednim momencie tak rozdam karty, �e wszyscy b�d� mieli mocne, ale pan
najmocniej-
sze. Nikogo to nie zdziwi, ka�dy pomy�li, �e idzie panu karta, tak jak kilka dni
temu nie sz�a.
Ma pan tu dobr� opini�, wi�c nikt pana nie b�dzie podejrzewa�. Czy to jasne?
14
- Jasne, ale chyba nie ca�kiem uczciwe.
- Mo�e. Niech pan jednak uspokoi swoje sumienie. Hartman i Kulesza te� ograli
pana nie-
zupe�nie uczciwie.
- Oszukiwali w kartach?
- Chyba nie. Dobrze oszukiwa�... albo lepiej... sprawnie manipulowa� kartami,
potrafi tyl-
ko fachowiec. Oni grali wsp�lnie przeciwko panu. Ze mn� by im taki numer nie
wyszed�, ale
jak dopadn� laika, to obrobi� do suchej nitki. Rozumie pan. Odpowiednie
hossowanie,
bluffowanie... Poza tym Hartman i Kulesza to niezaprzeczalnie dobrzy gracze.
- My�li pan, �e podzielili si� moj� przegran�?
- Mo�e tak, a mo�e nie. Przecie� to zamo�ni faceci. Chcieli pana obrobi� i
obrobili. To im
sprawia�o satysfakcj�. Pan zapewne jest ch�opskiego pochodzenia?
- Sk�d pan wie?
- Tak przypuszcza�em. Dlatego to ich bawi�o. Nale�y im si� ma�a nauczka. Niech
si� pan
nie przejmuje panie G��b, ja te� si� urodzi�em na wsi.
- Wie pan... nawet gdybym si� zgodzi� na pana propozycj�, to i tak jest to
niemo�liwe.
- Dlaczego?
- Nie mam pieni�dzy na zacz�cie gry.
- Wiem o tym. W pierwszym rozdaniu przegram do pana dwa tysi�ce z�otych.
- Ja mam pana ogrywa�?
- Wiem co robi�. Je�eli w pierwszym rozdaniu przegram do pana tak� sum�, to nikt
nie
b�dzie nas podejrzewa� o wsp�ln� gr�.
- A potem? Co mam robi� potem?
- Gra�. Zwyczajnie. Raz pan wygra, raz przegra... Tylko ostro�nie. Nie szasta�
pieni�dzmi,
nie ryzykowa�. Ja r�wnie� b�d� gra� uczciwie. Na jedno tylko musi pan zwraca�
uwag�. Co
trzecie moje rozdanie, b�dzie cz�ci� naszego systemu. Przy kupnie kart zawsze
zapytam: dla
pana ile kart, panie Bronis�awie? Rozumie pan? �Panie Bronis�awie". Normalnie
nie b�d�
u�ywa� pa�skiego imienia. Tylko w tej um�wionej grze. I wtedy oni dostan� dobre
karty, ale
pan zawsze lepsze. Mo�e pan podgania� gr�, ale pocz�tkowo te� niezbyt ostro.
G��wne ude-
rzenie zachowamy na koniec.
- A kiedy b�dzie koniec?
- Kiedy w pierwszym rozdaniu dostanie pan kierowego pokera. Od asa. Wtedy prosz�
bi�
do upad�ego.
- To wszystko?
- No nie... Na drugi dzie� odda mi pan sum�, kt�ra przekracza dziesi�� tysi�cy.
- A je�eli nie oddam?
Popatrzy� na mnie ironicznie.
- M�wi�em panu, �e mamy swoj� organizacj�. W takich nies�ychanie rzadkich
wypadkach,
pieni�dze odbieramy si��. Wszystkie. Ludzie w mie�cie dowiaduj� si� tak�e, �e
nasz wsp�lnik
wsp�pracowa� ze szulerami. Jednak takie wypadki zdarzaj� si� rzadko. �eby by�
szczerym,
jeszcze o takim nie s�ysza�em. Nasz sukces polega na tym, �e wsp�pracujemy z
lud�mi
uczciwymi. Do wsp�pracy doprowadzi�a ich lekkomy�lno�� albo po prostu z�y los.
My ich
wyci�gamy z dna finansowego upadku. To jest r�wnie� wa�ne w tej wsp�pracy, �e
ma ona
miejsce tylko raz. Nigdy nie wsp�pracujemy dwa razy z t� sam� osob�. Na drugi
dzie� odbie-
ramy od wsp�lnika pieni�dze i wyje�d�amy z miasta. Nigdy ju� si� nie spotykamy.
Tak b�-
dzie r�wnie� z nami. Jutro nie b�dziemy si� zna�.
- Jutro? Dlaczego jutro?
- Bo dzisiaj jest �roda.
- No to co?
- Hartman i Kulesza b�d� w klubie.
15
- A je�eli nie przyjd�?
- To ju� nigdy nie zobaczy pan swoich pieni�dzy. Ale przyjd�. Mam informacj�, �e
Hart-
man otrzyma� du�� got�wk�, jako zaliczk� na roczne dostawy piwa do K�pna i
Mikstatu. I te
pieni�dze b�d� nasze. Wszystkie.
- Ale j a j estem nieprzygotowany...
- To si� pan przygotuje Do si�dmej jest jeszcze kilka godzin.
- Musz� si� poradzi�...
- O w�a�nie! Prosz� z nikim na ten temat nie rozmawia�. Ani z ma��onk�, ani
oddanym
przyjacielem. Tu chodzi o pieni�dze. Du�e pieni�dze. Jeszcze dzisiaj pozb�dzie
si� pan k�o-
pot�w. B�dzie pan spa� spokojnie. Ale mielenie j�zykiem mo�e k�opoty odrodzi� i
spot�go-
wa�.
- Rozumiem.
- Jeszcze jedno... Sk�d my si� znamy?
- Ja pana nigdy nie widzia�em.
- Panie Bronis�awie. Niech pan nie robi z siebie durnia. Przedstawiaj�c mnie
Hartmanowi i
Kuleszy, b�dzie pan musia� powiedzie�, sk�d si� znamy, kim jestem.
- Rzeczywi�cie.
- Wi�c sk�d?
- Nie umiem powiedzie�...
- W woj sku pan by�?
- Oczywi�cie. Uczestniczy�em w kampanii kijowskiej. By�em ranny nad Berezyn�.
- W kt�rym pu�ku?
- W czwartym pu�ku legion�w.
- W jakim stopniu zosta� pan zdemobilizowany?
- Starszego sier�anta.
- No widzi pan. Sprawa jest jasna. Powiem panu sk�d si� znamy. Jestem pana by�ym
do-
w�dc� batalionu. W stopniu majora. Nad Berezyn� uratowa�em panu �ycie, wynosz�c
spod
ostrza�u bolszewickiej artylerii.
- A dlaczego spotykamy si� w Kostrowie?
- Zaczyna pan prawid�owo rozumowa�... No wi�c dlaczego?
- Pan te� by� ranny. Le�eli�my w jednym szpitalu. Na jednej sali. Byli�my
zakochani w
piel�gnuj�cej nas siostrze mi�osierdzia. Ta siostra jest teraz moj� �on�.
Zreszt� moja �ona
faktycznie by�a siostr� mi�osierdzia w wojskowym szpitalu. Tam si� poznali�my.
Ludzie o
tym wiedz�. Pan odnalaz� w RKU jej adres i jad�c w interesach do Niemiec,
konkretnie do
Wroc�awia, zatrzyma� si� na jeden dzie� w Kostrowie.
- Brawo! Panie Bronis�awie, pan powinien pisa� powie�ci. A czym ja handluj� we
Wro-
c�awiu?
- Bo ja wiem? Mo�e surowymi sk�rami..? Chocia� nie..., materia�ami tekstylnymi.
Ma pan
firm� w Bielsku.
- To si� trzyma kupy.
Ale ze mnie �winia. Wida� zawsze mia�em zadatki na oszusta. Jeszcze biedn�
Ma�go�k� w
to wci�gam.
- Dobry jest ten wyjazd do Wroc�awia. B�d� my�le�, �e jestem przy wi�kszej
got�wce. A
poza tym zatrzyma�em si� w Kostrowie, a jutro - fiut! Rozp�yn��em si� w
niemieckim powie-
trzu. B�d� musia� ten scenariusz zapami�ta�. Jest dobry. �wietnie si� z panem
pracuje.
Powinien powiedzie� �oszukuje". Co by na to powiedzia� m�j �wi�tej pami�ci
ojciec?
Trudno. Musz� ratowa� rodzin�. On m�wi, �e Hartman z Kulesz� te� nie byli w
porz�dku. I
tak by�o. Tak si� czu�em, jakby mnie dusili. A czym ja si� w�a�ciwie martwi�?
Przecie� oszu-
kiwa� b�dzie on. Ja go tylko wprowadzam do klubu.
16
- Wi�c spotykamy si� o si�dmej w klubie, panie majorze?
- Doskonale sier�ancie. Tylko nie w klubie, a w restauracji. Zjemy kolacj�, a
potem wej-
dziemy do klubu. Nie b�dziemy si� pchali do towarzystwa. Poczekamy a� przyjdzie
Hartman
z Kulesz�. Oni sami nas zaprosz�. Usi�dziemy tak, �eby nas zauwa�yli.
Tak rozmawiamy ze sob�, jak para znajomych oszust�w. Bo�e! Jak nisko upad�em!
* * *
Jest punktualny. Siedzi przy stoliku ko�o okna. Ma na sobie elegancki garnitur.
Stary, ale
�adnie uszyty. Zachowuje si� dziwnie. My�la�by�, �e cywilne �achy tylko przez
przypadek
znalaz�y si� na jego grzbiecie. Patrzysz i jeste� pewien, �e tacy powinni
chodzi� w mundurze.
My�l� �e aktor w teatrze te� by tego lepiej nie zagra�. W klapie marynarki ma
miniaturk� ja-
kiego� orderu. Dok�adnie nie wida� jakiego. Podejd� bli�ej to zobacz�.
- Dobry wiecz�r panie majorze.
- Dobry wiecz�r. Prosi�em �eby mnie pan nie tytu�owa�. Wojskowe czasy si�
sko�czy�y.
Niech pan siada.
- Przepraszam. Zawsze zapominam.
Ze mnie te� dobry numer. Razem gramy oszuka�cze przedstawienie. Ma�o ludzi
dzisiaj w
Victorii. Kryzys. Ludzie nie maj� pieni�dzy. Par� os�b siedzi przy stolikach -
przejezdni.
Tylko radca Korpolewski kiwa si� nad pustym kieliszkiem. Ciekawe... Nie ma
towarzystwa,
czy pieni�dzy? A mo�e pijany? Wcze�nie dzisiaj zacz��.
- Idziemy do klubu?
- Jeszcze chwil�. Niech pan si� uspokoi i odpr�y.
- To mo�e pan co� przek�si?
- Przed prac� nie mam apetytu.. Mimo pozor�w, zawsze jestem spi�ty nerwowo.
- Trema?
- C�... Ryzyko wpadki zawsze istnieje.
- Tak pan s�dzi? A co mo�e si� sta�?
- Lepiej o tym nie m�wi�. Dla informacji, mnie si� nic takiego nie zdarzy�o.
Ostatnio je-
stem w doskona�ej formie.
Jakby mimochodem wyci�gn�� nad sto�em swoje d�onie. Kurczy i rozprostowuje
palce. S�
d�ugie, cienkie i delikatne. Jak u kobiety albo skrzypka.
- Ja si� troch� denerwuj�. Nigdy nie bra�em udzia�u...
- Prosi�em, �eby pan zbyt wiele nie papla�. Kiedy wejdziemy do klubu, ja r�wnie�
b�d�
zdenerwowany.
- Przez tyle lat nie mo�e si� pan opanowa�?
- Jest pan naiwny. Przecie� tam mam by� amatorem. Ka�dy amator musi by� w
kasynie
podenerwowany.
- Rzeczywi�cie. Zapomnia�em.
Ta miniaturka w klapie, to Krzy� Virtuti Militari. Nie �a�uje sobie honor�w pan
Korwin.
Dla mnie ka�dy cz�owiek z takim odznaczeniem by� �wi�ty. Jak to si� mo�na
omyli�. M�wi�,
�e jest ze wsi, a zachowuje si� jak dziedzic. �api� si� na tym, �e staram si� go
na�ladowa�.
Przecie� nie musz�. Jestem kupcem i zachowuj� si�, jak kupcowi przysta�o.
J e s z c z e jestem kupcem. Jak sprawa si� nie uda, to przestan� nim by�. Nikt
w mie�cie
nie poda mi r�ki. Ma�gosia nie wie, �e tu jestem. Ona by na to nie pozwoli�a.
Wyszed�em,
kiedy nie by�o jej w domu. Wysz�a do biblioteki TCL. Ona lubi czyta�. Bibliotek�
zamykaj� o
�smej. Nawet kas� w sk�adzie musia�em dzisiaj obliczy�.
17
Niczego nie oblicza�em. Grubsze pieni�dze schowa�em do kieszeni, a drobne
zostawi�em w
kasie. Mam na pierwsz� gr�. S�aby utarg by� dzisiaj. �eby nie wiejska klientela,
nie utrzyma-
liby�my si� w Kstrowie.
- Panie starszy! P�aci�!
Jednak co� jad�? Nie widz� talerza. Jest tylko pusty kieliszek.
Podchodzi kelner. Z szacunkiem pochyla si� nad Korwinem.
- Jeden Stock. Z�oty pi��dziesi�t.
Korwin k�adzie na talerzy dwa z�ote.
- Dzi�kuj�. Idziemy.
Przechodzimy przez pust� boczn� sal�. Ja prowadz�. Idziemy na pierwsze pi�tro.
Odsu-
wam pluszowe zas�ony. Otwieram drzwi. Ko�o ma�ego barku stoi kelner. Zauwa�y�
nas. K�a-
nia si�. Patrzy zdziwiony na Korwina. Oni maj� obowi�zek dba� o to, aby nikt
obcy nie
wchodzi� do sali. Ale Korwin jest w moim towarzystwie. Kelner wie, �e je�eli
Korwin b�dzie
chcia� zasi��� do gry, b�d� go musia� przedstawi�. Wtedy ja wezm� za niego
odpowiedzial-
no��.
W klubie jest pusto. W g��bi sali siedzi trzech facet�w. Graj� w skata.
Komiwoja�erowie.
Ten wy�szy, to przedstawiciel handlowy firmy Schiht. Dobra firma, ale niemiecka.
Ciekawe.
Tutejsi ludzie chwal� wszystko co by�o w czasie rozbior�w �za Wilusia," ale
niemieckich
towar�w nie kupuj�. Myd�o Schihta musz�. Gospodynie si� przyzwyczai�y i innego
nie uzna-
je
- Nie mamy szcz�cia, panie Korwin. Pusto dzisiaj.
- To i lepiej. Hartman i Kulesza przyjd� na pewno. Nie b�d� mieli partner�w i
b�d� nas
ci�gn�� do stolika.
Jak na zam�wienie wchodzi Kulesza. Rozgl�da si� po sali. Do nas podchodzi
kelner. Znam
go. Nazywa si� �aska.
- Czym mog� s�u�y�?
- Dwa koniaki i dwie kawy.
- Martele mog� by�?
- Mog�.
- Kawa ze �mietank�?
- Do koniaku? Ze �mietank�?
�aska si� zmiesza�. Korwin nie zwraca na niego uwagi. Kulesza jest
niezdecydowany. Nie
wie, czy si� do nas przysi���. K�ania si�. I ja mu si� k�aniam. Korwin siedzi
nieruchomo. Nie
odpowiada na uk�on Kuleszy. Ten siada przy stoliku stoj�cym w niewielkiej
odleg�o�ci od
naszego.
- Dobry wiecz�r panie G��b. Hartmana jeszcze nie by�o?
Hartman pojawia si� w drzwiach. Odwr�cony Kulesza jeszcze go nie widzi.
- W�a�nie wchodzi, panie mecenasie.
Kulesza wyra�nie si� ucieszy�. Jego sytuacja by�a niezr�czna. Teraz jest pewny
siebie. Ki-
wa r�k� do nadchodz�cego. Hartman z pewnym lekcewa�eniem, jak gdyby od
niechcenia,
skin�� do mnie g�ow�. Siada obok mecenasa.
Poczekaj bratku. Za par� godzin b�dziesz inaczej �piewa�. Inaczej k�ania�. Utr�
ci nosa, za-
rozumia�y gnoju. Ma mnie za psi pazur. Poczekaj... Jeszcze nie rano.
Korwin si� o�ywi�. Zachowuje si� dystyngowanie. Z wielk� serdeczno�ci�, ale
dystyngo-
wanie co� do mnie m�wi. Jestem taki w�ciek�y, �e nie rozumiem ani s�owa.
Pochyli� si� do
mnie.
- Niech si� pan u�miechnie i co� m�wi. Przecie� nie widzieli�my si� kilka lat.
18
A wi�c gra si� zacz�a. W sali ci�gle pusto. Nie ma ruchu. Hartman i Kulesza
g�o�no roz-
mawiaj�. Hartman si� �mieje. Mo�e ze mnie? Nie. M�wi� g�o�no, a nie s�ysza�em
aby wy-
mieni� moje nazwisko.
* * *
Min�o p� godziny. W sali nic si� nie zmieni�o. Skaciarze k��c� si� o
niew�a�ciw� za-
grywk�. Kulesza i Hartman s� zniecierpliwieni. Przyszli pogra�, a nie ma z kim.
Ja si� nie
licz�. Zaciekawia ich tylko Korwin. Kulesza podchodzi do naszego stolika.
Pochyla si�.
- Pusto dzisiaj panie G��b. Z przyjemno�ci� zaprosili by�my pana do naszego
stolika. Je-
ste�my przecie� winni panu rewan�, ale jest pan w towarzystwie.. Nie wiemy czy
wypada pa-
nom przeszkadza�...
No nareszcie! Ryba chwyci�a przyn�t�. Korwin wiedzia� co robi.
- Nie widz� przeszk�d. Pusto tu dzisiaj.
Kulesza z ciekawo�ci� spogl�da na Korwina. Te wstaje. Wstaj� i ja. Kelner jak na
z�o��
przynosi kaw� i koniaki. Robi si� zamieszanie.
- Czy poda� tutaj?
Kulesza zaczyna �rz�dzi�".
- Prosz� poda� do tamtego stolika.
Korwin przyzwalaj�co kiwa g�ow�. Przechodzimy do stolika Hartmana. Hartman
wstaje.
- Panowie pozwol�, �e przedstawi� mojego przyjaciela. Major J�zef Korwin.
- Major rezerwy, panie Bronis�awie.
- Dla mnie zawsze b�dzie �major". A to s� szacowni obywatele naszego miasta:
w�a�ciciel
i dyrektor browaru pan Hartman i mecenas Kulesza.
Korwin traktuje ich �z g�ry". Tytu�y nie robi� na nim wra�enia. Po raz pierwszy
widz�, �e
Hartman i Kulesza zachowuj� si� prowincjonalnie.
- Pan major by� dow�dc� mojego batalionu.
- Panowie byli razem w wojsku?
Troch� niezr�cznie w��cza si� do rozmowy Hartman.
- Na wojnie, prosz� pana. W kijowskiej potrzebie.
- Major uratowa� mi �ycie. Nad Berezyn�.
- Niech pan nie przesadza, panie Bronis�awie.
- Nie przesadzam. Wyni�s� mnie na plecach z pola ostrza�u bolszewickiej
artylerii. Przy
okazji sam zosta� raniony od�amkiem.
- To by�o dra�ni�cie. Nic gro�nego...
Znowu odzywa si� Kulesza.
- Za to dosta� pan Virtuti?
- Nie. Krzy�em Virtuti Militari zosta�em odznaczony za bitw� pod Warszaw�. By�em
�wiadkiem �mierci ksi�dza Skorupki.
Teraz chyba przesadzi�. Na twarzy mecenasa Kuleszy maluje si� wyraz w�tpliwo�ci.
Prze-
cie� to te� nie p�tak. Oblatany z r�nymi machlojkami. Musi mie� wyczucie.
- O ile mi wiadomo, to ksi�dz Skorupka zgin�� w�r�d �o�nierzy Legii
Akademickiej.
- Dowodzi�em tym batalionem. Zgin�o 40% stanu oddzia�u.
M�wi to z tak� pewno�ci�, �e wszelkie w�tpliwo�ci gasn� jak p�omyk �wiecy na
wietrze.
Sam zaczynam wierzy� w te bajki.
- Nie cz�sto zdarza si� nam go�ci� w Kostrowie takiego bohatera.
19
- Niech pan nie przesadza panie dyrektorze. Ludzi kt�rzy bez wahania oddali by
�ycie za
ojczyzn�, s� w Polsce miliony. Jestem przekonany, �e b�d�c na moim miejscu,
post�pi�by pan
tak samo..
Kulesza hamuje �miech.
- Oczywi�cie, w czasie wojny pan Hartman bez wahania odda� by za ojczyzn� �ycie,
tylko
mu zdrowie nie pozwala�o. Ale w powstaniu wielkopolskim bra� udzia�, tylko ju�
nie pami�-
tam po kt�rej stronie.
Korwin �mieje si� protekcjonalnie. Wypada i mnie. Hartman jest w�ciek�y.
- A c� pana sprowadza do Kostrowa, panie majorze?
- Jestem przejazdem. Jad� do Wroc�awia. Mam tam interesy handlowe. Ale mam
r�wnie�
w Kostrowie frontowego przyjaciela. Zrobi�em wi�c przerw� w podr�y. M�wi�c
szczerze,
nie tyle chcia�em odwiedzi� pana Bronis�awa, co jego zacn� ma��onk�, pani�
Ma�gorzat�.
- �ona by�a siostr� mi�osierdzia w szpitalu polowym nad Berezyn�. Opiekowa�a si�
nami.
kiedy le�eli�my prycza w prycz�.
- Jak id� interesy we Wroc�awiu?
- Dzi�kuj�. Tak sobie. Mam firm� w Bielsku. We Wroc�awiu tylko odbiorc�w.
- Domy�lam si�, �e pracuje pan w bran�y w��kienniczej?
- Istotnie.
- Niemcy to dobrzy klienci.
- Byli, panie dyrektorze, byli...Do trzydziestego trzeciego roku. Teraz wszystko
si� zmie-
ni�o. Hitler i ta jego banda zupe�nie zniszczyli handel.
- �ydowski handel.
- Nie widz� r�nicy. Nie wiem czy panowie s� poinformowani, �e wczoraj nasz rz�d
z�o-
�y� ostry protest, przeciwko prze�ladowaniu polskich �yd�w zamieszka�ych we
Wroc�awiu.
- Niemo�liwe.
- Tak panie mecenasie. Rz�d nawet zagrozi�, �e zastosuje retorsje wobec
mniejszo�ci nie-
mieckiej w Polsce.
Kulesza znowu si� �mieje.
- Niech pan uwa�a dyrektorze.
- Idiotyzm.
My�l� �e ten Hartman to bity Szwab. Nazwisko ma niemieckie. L�ej b�dzie ob�upi�
go ze
sk�ry. Kulesza usi�uje zmieni� tok rozmowy.
- Panowie, tu nie miejsce na dyskusje polityczne. Nie wiem czy panu wiadomo,
panie
majorze, �e jeste�my winni panu G��bowi rewan�. Kilka dni temu, przegra� do nas
pewn�
sum�.
- Bagatela. Nie ma o czym m�wi�.
- Co by panowie powiedzieli na partyjk�?
Na twarzy Korwina pojawi� si� wyraz niech�ci.
- Przyznam si�, �e nie mam wielkiej ochoty, ale ostatecznie mo�emy zagra�
jednego robra.
No... ewentualnie dwa. Jeszcze nie nacieszy�em si� widokiem pani Ma�gosi.
- Mo�e to niedyskrecja, ale major troch� si� w niej podkochiwa�.
- Wtedy nie by�a jeszcze pa�sk� �on�, panie Bronku.
- Wracaj�c do tematu, my tu nie gramy, panie majorze, w bridgea. Prawd�
powiedziawszy
to jest nudna gra.
- Wszystko zale�y od partner�w... Przepraszam... mo�e jestem niedelikatny... A w
co pa-
nowie graj�?
- W pokera.
- C�... Poker to szybka gra... Mo�na j� w ka�dej chwili przerwa�... Jak pan
my�li, panie
Bronis�awie, Pani Ma�gosia nie pogniewa si� je�eli wr�cimy oko�o p�nocy?
20
- Na mnie by si� pogniewa�a, ale pan zawsze mia� u niej ulgow� taryf�.
- A wi�c dobrze. Z g�ry jednak zastrzegam, �e gramy tylko do 11.45, chyba �e
kto� z pa-
n�w zechce szybciej zako�czy� gr�. Jak ju� m�wi�em, rano mam poci�g do
Wroc�awia, a nie
mog� sobie odm�wi� przyjemno�ci rozmowy z pani� Ma�gorzat�..
- Oczywi�cie, zgoda. Poniewa� jest to w�a�ciwie rewan�, pan G��b ma g�os. Jaki
ustalamy
�lad?
- Pi�� z�otych.
Korwin znowu si� skrzywi�.
- Czy nie za du�o? Ja gr� traktuj� jako zabaw�.
Kulesza skwapliwie popiera moj� propozycj�.
- Bo to jest zabawa.
Wyra�nie si� boi, aby nie obni�a� stawki. Korwin jest jednak ugodowy.
- Ostatecznie, mo�e by� pi�� z�otych. Wed�ug jakich zasad pa�stwo gracie?
- Normalnych. Trzykrotne przebicie w ciemno. Otwarcie z puli i mo�liwo��
przebicia
trzykrotnego puli w ciemno.
- Acha... A pokery?
Hartman patrzy zdziwiony.
-Nie rozumiem...
- Co si� dzieje w wypadku spotkania poker�w?
- Takie przypadki zdarzaj� si� chyba tylko we �nie.
- Ale mog� si� zdarzy�. Dobre rachunki robi� dobrych przyjaci�. Proponuj�
zasad�, �e
pokery si� dziel�.
- Dlaczego? Decyduje starsze�stwo najwy�szej karty. Poker z asem, bije pokera
kr�lew-
skiego.
- Gra�em w towarzystwie, gdzie w spotkaniu, para si�demek bi�a pokera.
- To dziecinada. Takie wypadki si� nie zdarzaj�.
- Ale zawsze stanowi hamulec przy hossowaniu.
- Daj pan spok�j! Poker to poker!
Hartman i Kulesza nie mog� si� doczeka� rozpocz�cia gry. Pytania Korwina
wyra�nie ich
niecierpliwi�. Wida� im pilno do moich pieni�dzy. Na Korwina pewnie te� maj�
apetyt. My-
�l�, �e ma B�g wie ile forsy. Kulesza zwraca si� do kelnera.
- Panie �aska! Tali� kart!
�aska otwiera stoj�c� ko�o �ciany, du�� pancern� kas�. Wyjmuje jedn� tali� kart.
K�adzie
j� na stoliku obok Hartmana. Ten zdziera banderol�.
- Naj starsza rozdaj e.
Siedz� naprzeciwko Korwina. Kulesza po mojej prawej, Hartman po lewej. Korwin
rozda-
je. Robi to troch� nieporadnie. My dostajemy blotki, on kr�la. Wprost nie chce
si� wierzy�, �e
tak potrafi manipulowa� kartami. Nawet wtedy kiedy chodzi o kolejno�� rozdania,
on robi
dos�ownie co chce. Panuje nad sytuacj�..
Karty rozdane. Hartman otwiera w ciemno. Korwin dodaje.. Kulesza przebija. Ja,
Hartman
i Korwin dodajemy. Kulesza i Hartman ostro�nie filuj�. My podnosimy karty
zwyc