8545
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8545 |
Rozszerzenie: |
8545 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8545 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8545 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8545 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA MAGICZNEGO KR�GU
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA)
S�owo od Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy niezwyk�ych opowie�ci! Z wielk� przyjemno�ci� przedstawiam wam kolejn� przygod� Trzech Detektyw�w - moich nieustraszonych przyjaci�, kt�rzy specjalizuj� si� w rozwi�zywaniu tajemniczych zagadek, im dziwniejszych, tym bardziej przez nich po��danych. Tym razem m�odzi detektywi natkn� si� na pewn� czarownic�, kt�ra �yj�c w odosobnieniu odprawia sekretne obrz�dki i rozmy�la nad wydarzeniem sprzed wielu lat. Czy by� to tylko przypadek? Niekt�rzy m�wi� o morderstwie dokonanym przy pomocy czar�w.
Je�li spotkali�cie ju� Trzech Detektyw�w, mo�ecie sobie darowa� dalszy ci�g wst�pu. Je�li nie, pozw�lcie mi powiedzie� sobie o nich nieco. Jupitera Jonesa jedni nazywaj� za�ywnym, inni grubym. Ale wszyscy s� zgodni w opinii, �e jest mistrzem dedukcji. Jego pasja rozwi�zywania zagadek wp�dza cz�sto ch�opc�w w rozmaite niebezpiecze�stwa. Jego dociekliwo�� czasami kosztuje wiele nerw�w Pete'a Crenshawa, drugiego detektywa, ale zawsze mo�na liczy�, �e opanuje on swoje obawy i przyjdzie z pomoc� towarzyszowi. Pete jest najro�lejszy i najsprawniejszy fizycznie z ca�ej tr�jki. Bob Andrews wspiera zesp� swym talentem do dokonywania analiz i do zbierania informacji. Prowadzi tak�e dokumentacj� wszystkich spraw. Ch�opcy mieszkaj� w Kalifornii, w mie�cie Rocky Beach, le��cym na wybrze�u oceanu, w pobli�u Hollywoodu.
Je�li si� dziwicie, sk�d ja si� tu wzi��em, poinformuj� was kr�tko, �e jestem re�yserem film�w-dreszczowc�w i mia�em szcz�cie spotka� si� z m�odymi detektywami przy badaniu pewnej sprawy. Kiedy j� wyja�nili, zacz��em prezentowa� ich przygody. A teraz zabierzcie si� do historii o wsp�czesnym czarnoksi�stwie. Je�li, podobnie jak ja, nie wierzycie w czary, czeka was tym wi�ksza niespodzianka.
Alfred Hitchcock
Rozdzia� 1
Po�ar
- Co tu w�a�ciwie robicie, ch�opcy? - zapyta� Horace Tremayne.
Sta� w drzwiach sekretariatu wydawnictwa Amigos Press i patrzy� gro�nie na Jupitera Jonesa, Boba Andrewsa i Pete'a Crenshawa.
- Co tu robimy? - powt�rzy� Pete. - Sortujemy listy.
- Nie opowiadaj! - napad� na niego Tremayne. Jego twarz, zazwyczaj mi�a, przybra�a srogi wyraz. - To bezczelno�� udawa� pomoc biurow�, gdy faktycznie jest si� prywatnym detektywem!
Po tych s�owach Tremayne, m�ody wydawca, zwany przez wsp�pracownik�w Beefy, rozpogodzi� si� i zacz�� chichota�.
- Jeste�cie detektywami, prawda?
- Och, ale mnie przestraszy�e�! - powiedzia� Pete.
Bob si� u�miechn��.
- Niewiele pracy maj� detektywi tego lata. Chcieli�my zdoby� troch� do�wiadczenia w biurze.
- W jaki spos�b si� o nas dowiedzia�e�? - zapyta� Jupiter ze zdziwieniem.
- Zesz�ego wieczoru pojechali�my z wujem Willom wynaj�t� limuzyn� na premier� w Hollywoodzie - odpar� Tremayne. - By� to zdobny z�oceniami rolls-royce, z brytyjskim kierowc� o nazwisku Worthington.
- Rozumiem - roze�mia� si� Jupe.
Worthington by� starym przyjacielem. Jaki� czas temu Jupe bra� udzia� w konkursie, ufundowanym przez agencj� �Wynajmij auto i w drog� i wygra� u�ytkowanie z�oconego rollsa przez trzydzie�ci dni. Worthington wozi� wtedy ch�opc�w i zafascynowa�a go ich praca detektyw�w.
- Worthington zacz�� mi opowiada� o swoich sta�ych klientach i wymieni� wasze nazwiska - wyja�ni� Beefy. - Kiedy us�ysza�, �e zatrudniam was przez wakacje, powiedzia�, �e nie zaznam wiele spokoju. Gdziekolwiek jeste�cie, pojawiaj� si� k�opoty.
- One si� nie pojawiaj� tak po prostu - powiedzia� Pete - Jupe je prowokuje.
- A potem wszyscy razem staramy si� je usun�� - doda� Bob.
Jupiter wyj�� z portfela kart� wizytow� i poda� j� Beefy'emu. G�osi�a co nast�puje:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
- Bardzo profesjonalna wizyt�wka - powiedzia� Beefy. - Co oznaczaj� znaki zapytania?
Za�ywny Pierwszy Detektyw wygl�da� na zadowolonego. Ludzie zawsze pytali go o znaki zapytania.
- S� powszechnym symbolem nieznanego - odpar�. - Nieznane jest zawsze intryguj�ce.
- S�usznie - przyzna� Beefy. - Je�li b�d� kiedy� potrzebowa� prywatnych detektyw�w, zg�osz� si� do was. Worthington m�wi, �e jeste�cie bardzo dobrzy.
- Zdo�ali�my rozwi�za� wiele interesuj�cych spraw - powiedzia� Jupe. - My�l�, �e podstaw� naszych sukces�w jest wiara, �e niemal wszystko mo�e si� zdarzy�.
- Chcesz powiedzie�, �e jeste�cie do�� m�odzi, �eby nie mie� uprzedze� - skomentowa� Beefy. - Szkoda, �e nie ma tu nic do wyja�nienia... poza tym, dlaczego kawa z automatu jest taka n�dzna!
Dobieg� ich odg�os krok�w. Beefy cofn�� si� na korytarz i spojrza� w stron� wej�cia do budynku.
- Wuju Willu! - zawo�a�. - Co ci� zatrzyma�o tak d�ugo?
W chwil� p�niej do Beefy'ego podszed� wysoki, chudy i jasnow�osy m�czyzna z ma�ym w�sikiem. By� to pan William Tremayne. Wygl�da� jak zwykle bardzo elegancko. Nosi� be�owe spodnie i lnian� marynark� koloru kakaowego. Zajrza� do sekretariatu, ale nie raczy� odezwa� si� do ch�opc�w.
- Zostawi�em samoch�d w warsztacie i nie mieli dla mnie zast�pczego - odpowiedzia� bratankowi. - Musia�em wezwa� taks�wk�. To takie m�cz�ce. Nie, doprawdy, te sprawy nie s� nale�ycie zorganizowane w dzisiejszych czasach.
- Chyba nie - powiedzia� Beefy z w�a�ciw� sobie pogard�. - Ach, wuju, dzi� w�a�nie Marvin Gray przynosi maszynopis. Czy chcesz si� z nim widzie�?
- Marvin Gray? - William Tremayne zdawa� si� tyle� znudzony, co zdziwiony.
- Och, daj spok�j, wuju. Pami�tasz go przecie�! Zajmuje si� sprawami finansowymi Madeline Bainbridge. Uzgadnia z nami warunki umowy na wydanie jej ksi��ki.
- Ach tak, ten szofer.
- By� kiedy� szoferem - w g�osie Beefy'ego pobrzmiewa�a irytacja, ale wzi�� g��boki oddech i m�wi� dalej spokojnie - a teraz prowadzi sprawy finansowe Madeline Bainbridge. Tekst, kt�ry przynosi, mo�e by� �wietny. Madeline Bainbridge zna�a wszystkie znacz�ce osobisto�ci w Hollywoodzie w czasach, gdy sama by�a gwiazd�. Zobaczysz, co si� b�dzie dzia�o, gdy rozniesie si�, �e wydajemy jej wspomnienia!
- Jeste� pewien, �e to wzbudzi sensacj�? - powiedzia� William Tremayne wzgardliwie. - Nie rozumiem tej fascynacji by�ymi aktorami, ale nie ma powodu, �eby�my nie zarobili na tym pieni�dzy.
- Bainbridge nie jest tylko by�� aktork�.
- A czym? Nie gra�a w �adnym filmie od trzydziestu lat.
- Jest legend� - o�wiadczy� Beefy.
- Co to za r�nica? - William Tremayne odwr�ci� si� i odszed�, nie czekaj�c na odpowied�. Po chwili jego kroki zadudni�y na schodach wiod�cych na pi�tro, gdzie mia� sw�j gabinet. Beefy sta� z nieszcz�liw� min�, co przytrafia�o mu si� cz�sto po rozmowie z wujem.
- Czy pozna�e� Madeline Bainbridge? - zapyta� go Jupe.
Beefy zamruga� oczami.
- S�ysza�e� o niej?
- Przerabia�em kurs z dziedziny teatru i filmu. Czyta�em o niej. By�a pi�kn� kobiet� i zapewne dobr� aktork�. Oczywi�cie trudno to oceni�, skoro nigdy nie wy�wietla si� jej film�w w kinie ani w telewizji.
- Nigdy jej nie spotka�em - powiedzia� Beefy. - Jest odludkiem. Z nikim si� nie widuje. Wszystko za�atwia dla niej Marvin Gray. Zdaje si� by� bardzo sprawnym zarz�dc�, mimo �e zaczyna� jako jej szofer. Pani Bainbridge po zaniechaniu pracy aktorskiej wykupi�a od producenta negatywy wszystkich swoich film�w. Trzyma je w specjalnym sejfie w swojej rezydencji. Marvin Gray napomkn��, �e mo�e wkr�tce sprzeda je telewizji. Je�li tak zrobi, jej ksi��ka mo�e si� okaza� bestsellerem roku.
Beefy u�miechn�� si� na t� my�l i opu�ci� pok�j. Ch�opcy us�yszeli, jak si� potyka, wchodz�c na schody. Odzyska� r�wnowag� i wspi�� si� po pozosta�ych stopniach, pogwizduj�c weso�o.
- Mi�y facet - powiedzia� Pete - tylko ma takie nieskoordynowane ruchy.
�aden z ch�opc�w nie zaprzeczy�. Pracowali w Amigos Press od trzech tygodni i wiedzieli, �e Beefy Tremayne ka�dego rana potyka si� na schodach. Beefy by� szeroki w barach, muskularny niczym atleta, ale odnosi�o si� wra�enie, �e poszczeg�lne cz�ci jego cia�a niezbyt dobrze do siebie pasuj�. Nogi by�y troch� za kr�tkie w zestawieniu z szerok� klatk� piersiow�. Stopy mia� troch� za ma�e, podobnie jak nos, z�amany kiedy� przy upadku. By� wi�c sp�aszczony i lekko krzywy. Jego jasne w�osy, cho� kr�tko przystrzy�one, robi�y wra�enie stale nie uczesanych. Ubranie, cho� czyste i wykrochmalone, by�o zawsze wymi�toszone. Twarz mia� nie�adn�, ale mi�� i ch�opcy go lubili.
Pete i Bob wzi�li si� z powrotem do sortowania poczty. Uk�adali listy w zgrabne kupki na d�ugim stole, zajmuj�cym jedn� stron� pokoju. Jupe otwiera� w�a�nie du�y p��cienny worek pe�en list�w, gdy do pokoju wpad� suchy, siwow�osy m�czyzna.
- Dzie� dobry, panie Grear - przywita� go Jupiter.
- Dzie� dobry, Jupe - odpowiedzia� - ... dobry Bob, Pete.
Pan Grear by� kierownikiem biura. Przeszed� do ma�ego gabinetu, kt�ry przylega� do sekretariatu, i usiad� za biurkiem.
- Czy widzieli�cie dzisiaj pana Williama Tremayne'a? - zapyta�.
- Kilka minut temu poszed� na g�r� - odpowiedzia� Jupe.
- Musz� si� z nim zobaczy�.
Pan Grear westchn��. Nie przepada� za Williamem Tremayne'em. W gruncie rzeczy nie lubi� go �aden z pracownik�w. Uwa�ano go za uzurpatora. Amigos Press zosta�o za�o�one przez ojca Beefy'ego i Beefy je dziedziczy�. W wyniku tragicznej katastrofy statku, w kt�rej zgin�� jego ojciec, Beefy zosta� sierot� w wieku dziewi�tnastu lat, ale zgodnie z testamentem, prezesem firmy zosta� William Tremayne. I b�dzie prowadzi� wydawnictwo, dop�ki Beefy nie sko�czy trzydziestki.
- Przypuszczam, �e ojciec Beefy'ego zrobi� to dla jego dobra i dobra jego dziedzictwa - powiedzia� pewnego dnia Grear. - Beefy by� tak niezdarnym ch�opcem. Nikt nie przypuszcza�, �e b�dzie mia� do�� sprytu do prowadzenia wydawnictwa. Okaza�o si� to nies�uszne. Ma �wietnego nosa do op�acalnych publikacji. Mimo to musimy znosi� Williama Tremayne'a co najmniej do przysz�ego kwietnia, kiedy Beefy sko�czy trzydzie�ci lat. Ci�ka to pr�ba. Tylko on decyduje o wydatkach. Tak wi�c gdy czego� potrzebuj�, cho�by pude�ka o��wk�w, musz� zyska� jego zgod�.
Pan Grear kipia� oburzeniem, ilekro� m�wi� o szefie. Dzi� zdawa� si� r�wnie� oburzony, ale nie odzywa� si�. Kiedy Pete wychodzi� roznie�� poczt�, siedzia� w swoim biurze, patrz�c z nieszcz�liw� min� na papiery na biurku.
Amigos Press mie�ci�o si� w dwukondygnacyjnej zabytkowej budowli, wci�ni�tej mi�dzy bardziej nowoczesne biurowce przy ruchliwej alei Pacyfiku w Santa Monica. Budynek Amigos wzniesiony by� w czasach, kiedy Kaliforni� rz�dzili meksyka�scy gubernatorzy. �ciany by�y grube jak zazwyczaj w ceglanych domach i mimo s�onecznego lata w pokojach panowa� ch��d. Na wszystkich oknach parteru umieszczono ozdobne, �elazne kraty, co dodawa�o budynkowi uroku.
Pete wszed� najpierw do dzia�u ksi�gowo�ci - du�ego pokoju po przeciwnej stronie korytarza. Kierownikiem by� tu niesympatyczny m�czyzna w �rednim wieku. Nadzorowa� dwie markotne kobiety, kt�re pracowa�y nad stertami faktur.
- Dzie� dobry, panie Thomas - powiedzia� Pete i po�o�y� na biurku przed kierownikiem plik kopert.
Thomas zmarszczy� brwi.
- W�� poczt� do pud�a na tamtym stole. Co jest z tob�? Nie potrafisz zapami�ta� tak prostej rzeczy?
- W porz�dku, Thomas - odezwa� si� kto� za plecami Pete'a. By� to pan Grear. - Jestem pewien, �e Pete to potrafi. Nie zapominaj, �e to ja nadzoruj� sekretariat. Je�li ch�opiec pope�nia b��d, zg�o� to do mnie, ja b�d� z nim rozmawia�.
Pete wymkn�� si� z ksi�gowo�ci. Na korytarzu us�ysza�, jak pan Grear mamrocze do siebie.
- Intrygant! Nie utrzyma si� tutaj nawet roku. Nie wiem, jak go �cierpieli w firmie farmaceutycznej przez pi�� lat!
Pete si� nie odezwa�. Mia� kilka list�w dla recepcjonisty, kt�rego biurko sta�o w du�ym frontowym pokoju. Dostarczy� je i wszed� na pi�tro. Mie�ci�y si� tam biura wydawc�w, grafik�w i innych os�b zajmuj�cych si� produkcj� ksi��ek.
Pan Grear i pan Thomas nie odzywali si� do siebie do po�udnia. Potem zepsu�a si� kserokopiarka sekretariatu, co wywo�a�o ostr� k��tni� mi�dzy obu panami. Pan Thomas nalega�, by maszyn� natychmiast naprawiono, a pan Grear upiera� si� przy zdaniu, �e mechanik mo�e przyj�� nast�pnego rana.
Przed czwart� Jupiter zacz�� zbiera� z poszczeg�lnych dzia��w listy do wys�ania, a dwaj panowie wci�� wymieniali gniewne uwagi.
Kiedy Jupe wszed� do biura Beefy'ego, pani Paulson podnios�a g�ow� i u�miechn�a si� do niego. By�a to pulchna kobieta o g�adkiej cerze, wiele starsza od Beefy'ego, kt�ra pracowa�a ju� jako asystentka jego ojca.
Wr�czy�a Jupe'owi dwie koperty i przenios�a wzrok na drzwi, bo kto� w�a�nie wchodzi� do pokoju.
- Szef czeka na pana - powiedzia�a, wskazuj�c drzwi gabinetu Beefy'ego.
Jupe si� obejrza�. Szczup�y, ciemnow�osy m�czyzna w gabardynowym ubraniu wymin�� go i wszed� do gabinetu Tremayne'a.
- To Marvin Gray. Przyni�s� prac� Madeline Bainbridge. - Pani Paulson westchn�a. - Po�wi�ci� dla niej ca�e �ycie. Czy to nie romantyczne?
Nim Jupe zd��y� odpowiedzie�, z gabinetu wyszed� Beefy z plikiem papier�w w r�ce.
- O, Jupe, dobrze, �e jeste�. Zanie� to na d� i zr�b natychmiast kopi�. To r�kopis, tylko w jednym egzemplarzu. Pan Gray si� obawia, �e mo�e zagin��.
- Kopiarka si� zepsu�a. Czy mog� z tym i�� do punktu us�ugowego? - zapyta� Jupe.
W drzwiach pojawi� si� Gray.
- Nie, nie r�b tego - powiedzia� - bezpieczniej b�dzie trzyma� ten r�kopis tutaj.
- Zaopiekujemy si� nim dobrze - przyrzek� Beefy.
Gray skin�� g�ow�.
- �wietnie. A teraz, skoro ma pan ju� tekst, poprosz� o czek i b�d� ucieka�.
- Czek? - powt�rzy� Beefy. - Chodzi panu o zaliczk�?
- Ale� tak. Zgodnie z umow�, w chwili dostarczenia pracy winien pan wyp�aci� pannie Bainbridge dwadzie�cia pi�� tysi�cy dolar�w.
Beefy zdawa� si� wzburzony.
- Zazwyczaj najpierw czytamy tekst, prosz� pana. Czek nie jest jeszcze nawet przygotowany.
- Och, rozumiem. W porz�dku. B�d� wi�c oczekiwa� nadej�cia czeku poczt� - z tymi s�owami pan Gray opu�ci� biuro.
- Najwyra�niej spieszy mu si� z otrzymaniem pieni�dzy - powiedzia�a pani Paulson.
- Przypuszczam, �e nie zna si� na umowach wydawniczych - odpar� Beefy. - Przeoczy� paragraf o akceptowaniu z�o�onego utworu do druku.
Wr�ci� do swojego gabinetu, a Jupe zszed� do sekretariatu wydawnictwa.
- Czy chcecie dzi� pracowa� w godzinach nadliczbowych? - zapyta� pan Grear, gdy Jupe znalaz� si� w pokoju. - Drukarnia dostarczy�a nam w�a�nie nak�ad broszur o ptakach �piewaj�cych. W�o�ymy je do kopert w dwie godziny i b�d� m�g� je nada� jutro z samego rana.
Ch�opcy byli skorzy popracowa� d�u�ej, zadzwonili wi�c do swoich dom�w w Rocky Beach i uprzedzili, �e wr�c� p�niej. Byli wci�� zaj�ci przygotowywaniem broszur do ekspedycji, gdy pozostali pracownicy opuszczali biuro. Za kwadrans sz�sta pan Grear wychodzi� na poczt� z ostatnimi listami.
- W drodze powrotnej kupi� pieczone kurczaki w pobliskim sklepie - przyrzek�.
Po jego wyj�ciu ch�opcy pracowali sumiennie. Przez otwarte okno wpad� podmuch wiatru i zatrzasn�� drzwi na korytarz. Ch�opcy a� podskoczyli, gdy hukn�y.
By�o pi�tna�cie po sz�stej, gdy Bob przerwa� zaj�cie i poci�gn�� nosem.
- Chyba czuj� dym.
Pete spojrza� na zamkni�te drzwi. W ciszy s�ycha� by�o szum ruchu ulicznego na alei Pacyfiku. Us�yszeli te� inny d�wi�k - st�umione grubymi �cianami trzaski i buzowanie.
Jupe zmarszczy� czo�o. Podszed� do drzwi i po�o�y� na nich d�o�. Drewno by�o ciep�e. Uj�� za klamk�, kt�ra by�a jeszcze cieplejsza, i ostro�nie otworzy� drzwi.
Natychmiast ha�as sta� si� niemal og�uszaj�cy. Wielka chmura dymu wdar�a si� do pokoju, d�awi�c ch�opc�w.
- O rany! - krzycza� Pete.
Jupe zatrzasn�� drzwi, opieraj�c si� o nie ca�ym ci�arem cia�a.
- Hol! - krzykn��. - Ca�y hol p�onie!
Dym przeciska� si� teraz przez szpary wok� drzwi i ci�gn�� ci�k� smug� ku otwartemu oknu. Wychodzi�o ono na w�ski chodnik mi�dzy budynkami. Jupe uchwyci� krat� w oknie i pr�bowa� j� wypchn�� wo�aj�c:
- Na pomoc! Na pomoc! Po�ar!
Nikt nie odpowiada�, a �elazne pr�ty nie ust�powa�y.
Bob z�apa� metalowe krzes�o i wsun�� je mi�dzy pr�ty. Obaj z Pete'em usi�owali wy�ama� nim krat�. Krzes�o jednak tylko si� wygi�o i odpad�a mu noga.
- To beznadziejne! - zawo�a� Jupe z biura pana Greara. - Telefon nie dzia�a i nikt nie s�yszy naszych krzyk�w. Pobieg� z powrotem do drzwi.
- Musimy si� st�d wydosta�, a to jest jedyna droga. Ukl�k� i uchyli� drzwi. Dym wdar� si� przez szpar�. Bob zakaszla�, Pete'owi zacz�y �zawi� oczy. Obaj przykucn�li obok Jupe'a i wyjrzeli na korytarz. Wype�nia� go dym, zwarty jak mur. Czerwone p�omienie ta�czy�y po �cianach i wysuwa�y j�zory na klatk� schodow�.
Jupe odwr�ci� g�ow� i wci�gn�� g��boko powietrze, co zabrzmia�o jak szloch. Potem ruszy� naprz�d, wstrzymuj�c oddech. Lecz nim zd��y� przekroczy� pr�g, poryw gor�cego powietrza pchn�� go niczym gigantyczna r�ka. Uchyli� si�, cofn�� i zatrzasn�� drzwi.
- Nie mog� - szepn��. - Nikt nie jest w stanie przej�� przez ten ogie�! Nie ma st�d wyj�cia! Jeste�my uwi�zieni!
Rozdzia� 2
Ranny cz�owiek
Przez chwil� wszyscy milczeli. Potem Pete zacz�� si� krztusi�.
- Kto� chyba zobaczy dym i wezwie stra� po�arn� - wysapa�. - Po prostu kto� musi ten po�ar dostrzec!
Jupe rozgl�da� si� niespokojnie po pokoju. Zauwa�y� co�, co mog�o by� wybawieniem. Pod d�ugim sto�em, na kt�rym ch�opcy sk�adali i sortowali listy, by�a klapa w pod�odze.
- Patrzcie - wskaza� j� Jupe - tam musi by� piwnica. Powietrze powinno by� tam lepsze.
Ch�opcy b�yskawicznie odsun�li st� od �ciany. Pete otworzy� klap� i oczom ich ukaza�a si� piwnica o ceglanych �cianach. Jej pod�oga z ubitej ziemi znajdowa�a si� ponad dwa metry poni�ej poziomu parteru. Poczuli zapach ci�kiego od wilgoci i zgnilizny powietrza, ale si� nie wahali. Pete opu�ci� si� w d�, uczepiony kraw�dzi otworu, po czym zwolni� uchwyt i zeskoczy� na dno. Dwaj pozostali ch�opcy poszli w jego �lady. Gdy wszyscy trzej znale�li si� ju� w piwnicy, Bob stan�� na ramionach Pete'a i zamkn�� klap�.
Stali w ciemno�ciach, nas�uchuj�c z napi�ciem. Wci�� dobiega�o ich buzowanie ognia. Byli tu bezpieczni, ale na jak d�ugo? Jupe widzia� oczami wyobra�ni, jak p�omienie ogarniaj� pi�tro i pal� dach. Co si� stanie, kiedy dach si� zawali do wewn�trz? Czy strop nad nimi wytrzyma spadaj�ce na� i p�on�ce belki? A je�li nawet wytrzyma, kto b�dzie m�g� przej�� przez ogie�, �eby ich odszuka� w piwnicy?
- Hej! - Pete z�apa� Jupe'a za r�k�. - S�yszysz?
Z oddali dobieg� d�wi�k syreny.
- Nareszcie! - wykrztusi� Bob.
- Pospieszcie si�, stra�acy! - b�aga� Pete. - Nie dajcie nam tu sp�dzi� ca�ej nocy!
Odg�os syreny by� coraz bli�szy i bli�szy. By�o ich te� coraz wi�cej. Potem jedno po drugim ustawa�o ich przera�liwe wycie,
- Na pomoc! - krzycza� Pete. - Hej, ludzie! Na pomoc!
Czekali. Po minutach, kt�re zdawa�y si� wieczno�ci�, us�yszeli gwa�towne huki i trzaski.
- Za�o�� si�, �e to okno - powiedzia� Bob. - Wy�amuj� krat� z okna!
Na strop nad nimi chlusn�a woda. Jupe poczu� wilgo� na twarzy, r�kach i ramionach. W d� zacz�y sp�ywa� strumyki brudnej wody.
- Utoniemy! - wrzasn�� Pete. - Przesta�cie! Jeste�my tu na dole!
- Otw�rzcie klap�! - krzycza� Bob.
Klapa unios�a si� ze skrzypieniem. Do piwnicy zajrza� stra�ak.
- S� tutaj! - zawo�a�. - Znalaz�em te dzieciaki!
Skoczy� w d�. Szybko podsadzi� Boba, kt�rego z�apa� drugi stra�ak i potykaj�cego si� odes�a� do okna. Krata by�a usuni�ta, a przez parapet przerzucono dwie ta�my sikawek. Bob wdrapa� si� na okno i przelaz� na w�ski chodnik.
Uszed� zaledwie par� krok�w, gdy za nim znalaz� si� Jupe, a dalej Pete i stra�ak, kt�ry wyci�gn�� ich z piwnicy.
- Nie zatrzymujcie si�! - komenderowa� jeden ze stra�ak�w. - Id�cie szybko! Dach mo�e si� zapa�� w ka�dej chwili!
Ch�opcy pobiegli dalej ulic�. By�a zablokowana wozami stra�ackimi. Chodnik zalega�y spl�tane w�e sikawek.
- Dzi�ki Bogu nic wam si� nie sta�o! - pan Grear bieg� do nich, �ciskaj�c w r�kach papierow� torb� z pieczonymi kurczakami.
- Hej, panie, prosz� si� cofn��! - krzykn�� stra�ak.
Pan Grear wtopi� si� w t�um, kt�ry zebra� si� po drugiej stronie ulicy.
Ch�opcy podeszli do niego.
- Nie chcieli mnie do was pu�ci�. Powiedzia�em im, �e tam jeste�cie, ale mnie nie pu�cili - m�wi� w oszo�omieniu.
- Nic nie szkodzi, prosz� pana. Uratowano nas - powiedzia� Jupiter.
Wzi�� z r�k starszego pana torb� z kurczakami i pom�g� mu usi��� na niskim murku przed ma�ym centrum handlowym.
- Panie Grear! Panie Grear!
Ch�opcy si� obejrzeli. Klucz�c i przeciskaj�c si� spiesznie mi�dzy gapiami, zmierza� do nich pan Thomas.
- Panie Grear, co si� sta�o? Zobaczy�em dym. Jad�em w pobli�u obiad i w pewnej chwili zobaczy�em ciemn� chmur�. Jak dosz�o do tego po�aru? Nim pan Grear zdo�a� zrozumie�, o co Thomas go pyta, zza rogu wyszed� spiesznym krokiem Beefy Tremayne. Po pi�tach depta� mu jego wuj, a poch�d zamyka�a pani Paulson.
- Panie Grear! - wo�a� Beefy. - Nic si� panu nie sta�o? Cze��, ch�opcy, wszystko w porz�dku?
- W porz�dku - zapewni� go Pete.
Beefy przykucn�� obok pana Greara.
- Zatelefonowa�bym do pana, ale zbyt si� martwi�em o ch�opc�w - powiedzia� Grear.
- Zobaczyli�my dym z mieszkania i zaraz przybiegli�my - odrzek� Beefy.
Po drugiej stronie ulicy podni�s� si� krzyk. Stra�acy uciekali spod budynku na �eb na szyj�. Po chwili dach si� zawali� z hukiem. W niebo strzeli�y p�omienie. Grube mury starego domu wci�� sta�y, ale stra�acy nie zajmowali si� ju� nimi. Skierowali sikawki na dachy i �ciany budynk�w po obu stronach p�on�cego gmachu.
Jupe spojrza� na pani� Paulson i zobaczy�, �e p�acze.
- Prosz� nie p�aka� - m�wi� Beefy. - Nie trzeba, to przecie� tylko budynek.
- To wydawnictwo pa�skiego ojca! - �ka�a pani Paulson. - By� taki z niego dumny!
- Wiem, ale to tylko dom. Dop�ki nikt nie jest ranny... - Beefy urwa� i spojrza� pytaj�co na ch�opc�w.
- My�my wyszli ostatni - odpowiedzia� Bob. - Nikomu nic si� nie sta�o.
- To najwa�niejsze - Beefy u�miechn�� si� z trudem i zwr�ci� si� do pani Paulson. - To nie jest koniec Amigos Press. Daleko do tego. Nasze ksi��ki s� bezpieczne w magazynie, a klisze zachowane w sk�adzie. Mamy nawet r�kopis Bainbridge.
- Doprawdy? - zapyta�a pani Paulson.
- Tak. Schowa�em go do teczki i zabra�em ze sob� do domu. Nie jest wi�c tak �le i...
Beefy urwa�. Ulic� nadchodzi� m�czyzna z r�czn� kamer�.
- Och, telewizja robi reporta� z po�aru. Poszukam lepiej telefonu.
- Po co? - zapyta� William Tremayne.
- Chc� zatelefonowa� do Marvina Graya, �eby mu powiedzie�, i� r�kopis panny Bainbridge jest zabezpieczony. Je�li ogl�da wiadomo�ci, mo�e pomy�le�, �e manuskrypt sp�on�� wraz z Amigos Press.
Beefy odszed� na stacj� benzynow� na rogu ulicy. W tym momencie Jupiter zauwa�y� nadchodz�cego z naprzeciwka cz�owieka. Jego twarz by�a bia�a jak p��tno. Na g�owie mia� silnie krwawi�c� ran�.
- O Bo�e! - wykrzykn�� Pete.
Wzd�u� policzka m�czyzny ciek�a krew i wsi�ka�a w prz�d jego koszuli.
- Co to, na lito�� bosk�... - powiedzia� William Tremayne.
Jupe podbieg� do m�czyzny, kt�ry osun�� si� na ziemi�. Z pomoc� przyszli te� stra�ak i dwaj policjanci. Odwr�cili rannego ostro�nie na plecy, a jeden z nich ogl�da� ran� na g�owie.
- Ale� ja go znam! - T�ga kobieta przepchn�a si� przez t�um i podesz�a do policjant�w.
- On tam pracuje - wskaza�a laboratorium filmowe, masywny, ceglany budynek, s�siaduj�cy z ruin� Amigos Press. - Cz�sto go widzia�am, jak tam wchodzi� i wychodzi�.
Jeden z policjant�w podni�s� si�.
- Wezw� pogotowie - powiedzia�. - Potem sprawdzimy lepiej to laboratorium filmowe. Nie wygl�da na to, �eby ten cz�owiek m�g� nam co� powiedzie�. Mo�e przez d�u�szy czas nie odzyska� przytomno�ci!
Rozdzia� 3
Nieszcz�cia chodz� parami
Tego wieczoru w ostatnim dzienniku telewizyjnym nadano kr�tki reporta� o po�arze. Jupiter ogl�da� go wraz z wujostwem, cioci� Matyld� i wujkiem Tytusem, z kt�rymi mieszka�.
Nast�pnego rana wsta� wcze�niej, �eby obejrze� kronik� aktualno�ci �Dzisiaj w Los Angeles�.
- Czy nie do�� ci by�o samego po�aru? - zapyta�a ciocia Matylda, gdy ustawi� w kuchni przeno�ny telewizor. - Mog�e� tam zgin��!
Jupe wsta� i zacz�� popija� sw�j sok pomara�czowy.
- Mo�e powiedz� co� o tym cz�owieku?
- Tym, co upad� nieprzytomny na ulicy? - ciocia Matylda usiad�a obok Jupe'a, a wujek Tytus nala� sobie drug� fili�ank� kawy.
Na ekranie telewizyjnym ukaza� si� reporter Fred Stone z bardzo powa�n� min�.
- Wczoraj w Santa Monica mia�y miejsce dwa tragiczne wypadki - m�wi�. - Oko�o sz�stej po po�udniu wybuch� po�ar w zabytkowym domu Amigos przy alei Pacyfiku. Mie�ci�y si� tam biura Amigos Press, ale w budynku nie by�o nikogo, poza trzema m�odymi pracownikami. Ogie� odci�� im drog� wyj�cia, ale zostali uratowani przez stra�ak�w i nie odnie�li �adnych obra�e�.
Twarz Stone'a znik�a z ekranu. W jej miejsce pojawi�y si� dymi�ce ruiny Amigos Press. S�one kontynuowa� komentarz spoza ekranu.
- Budynek zosta� ca�kowicie zniszczony. Szkody oszacowano na p� miliona dolar�w. W trakcie po�aru, jak odkry�a policja, dosz�o do rabunku w laboratorium filmowym, s�siaduj�cym bezpo�rednio z Amigos Press. Laboratorium specjalizuje si� w konserwacji ta�m starzej�cych si� film�w fabularnych. Mi�dzy pi�t� a sz�st� po po�udniu wtargn�li tum z�odzieje, kt�rzy zbiegli, wynosz�c z sob� ponad setk� szpul filmowych, zawieraj�cych negatywy film�w aktorki Madeline Bainbridge sprzed przesz�o trzydziestu lat. Panna Bainbridge, niegdy� wielka gwiazda filmowa, sprzeda�a w�a�nie swoje filmy firmie Wideo, do kt�rej nale�y niniejsza stacja telewizyjna KLMC i stacje z ni� zwi�zane.
Stone ukaza� si� ponownie na ekranie.
- Prawdopodobnie �wiadkiem tej niezwyk�ej kradzie�y by� John Hughes, kt�ry pracowa� wczoraj w laboratorium w godzinach nadliczbowych. Zosta� on dotkliwie pobity przez z�odziei. Zdo�a� si� wydosta� na ulic�, gdzie upad� zemdlony. Hughes odzyska� dzi� rano przytomno�� w szpitalu w Santa Monica i z�o�y zapewne zeznanie detektywowi policji.
Na ganku frontowym zadudni�y kroki i dzwonek rozbrzmia� alarmuj�co. Jupe pospieszy� do drzwi, wpu�ci� Pete'a i Boba.
- Ogl�dasz wiadomo�ci? - zapyta� Pete. - Widzia�em wcze�niejsze wydanie. Ten, kto r�bn�� tego faceta w g�ow�, zwin�� ca�� mas� film�w z laboratorium w Santa Monica!
- I to wszystko by�y filmy Madeline Bainbridge - doda� Bob. - Czy�by zbieg okoliczno�ci?
- Bardzo to podejrzany zbieg okoliczno�ci - powiedzia� Jupiter.
Ch�opcy poszli za Jupe'em do kuchni. W telewizji Fred Stone referowa� ostatnie doniesienia na temat skradzionych film�w.
- Dzi� rano zatelefonowano do Charlesa Daviego, prezesa firmy Wideo. Powiedziano mu, �e filmy panny Bainbridge zostan� zwr�cone po wyp�aceniu pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w osobie, kt�ra je przetrzymuje.
Pan Davie nie udzieli� odpowiedzi, czy firma zamierza zap�aci� okup za te unikalne filmy.
- Co za trik! - wybuchn�� Pete. - Zwin�� stare filmy dla okupu!
Fred S�one kontynuowa�.
- W zwi�zku z kradzie�� w laboratorium w Santa Monica, stacja KLMC zaaran�owa�a wywiad z Marvinem Grayem, kt�ry od lat prowadzi wszelkie sprawy Madeline Bainbridge. Wywiad przeprowadzi� nasz zas�u�ony reporter - tropiciel zdarze� kryminalnych, Jefferson Long. Nadamy teraz nagranie tego wywiadu.
Tu Fred Stone spojrza� na stoj�cy po jego lewej stronie monitor. Po chwili zobaczyli na ekranie m�czyzn� o opalonej twarzy i siwych, faluj�cych w�osach. Siedzia� przed kominkiem na prostym, drewnianym krze�le, z mikrofonem w r�ce. Zegar na kominku za nim wskazywa� wp� do dziewi�tej.
- Dobry wiecz�r pa�stwu - powiedzia�. - Jefferson Long, wasz reporter specjalizuj�cy si� w sprawach przest�pczo�ci, wita pa�stwa z rezydencji panny Bainbridge pod Malibu. Dzisiejszego wieczoru Marvin Gray, wieloletni przyjaciel i zaufany Madeline Bainbridge, przysta� na rozmow� z nami o filmach, kt�re skradziono dzi� z laboratorium filmowego. By� mo�e pan Gray powie nam r�wnie� co nieco o pannie Bainbridge i jej karierze aktorskiej, kt�r� wielu z nas dobrze pami�ta.
Kamera si� cofn�a, obejmuj�c Marvina Graya. Przy imponuj�cym Jeffersonie Longu wygl�da� niechlujnie i niepozornie. U�miechn�� si� jednak z pewn� wy�szo�ci�, jakby go Long �mieszy�.
- Jestem pewien, �e pami�ta pan pann� Bainbridge bardzo dobrze - powiedzia�. - O ile sobie przypominam, pan sam by� kiedy� aktorem. Gra� pan w ostatnim filmie panny Bainbridge, �Opowie�� z Salem�. To by�a pa�ska pierwsza rola, prawda?
- No tak, ale...
- A tak�e ostatnia - doda� Gray.
- To by�o bardzo nieuprzejme - odezwa�a si� ciocia Matylda. - Mo�na by pomy�le�, �e nie lubi pana Longa.
- By� mo�e go nie lubi - powiedzia� Jupiter. Jefferson Long sprawia� wra�enie zdenerwowanego. M�wi� zbyt szybko.
- Jestem pewien, �e wiadomo�� o kradzie�y film�w bardzo zmartwi�a pann� Bainbridge. Mieli�my nadziej� spotka� j� osobi�cie.
- Panna Bainbridge nie przyjmuje reporter�w. Nigdy - odpowiedzia� Gray. - Teraz odpoczywa. Lekarz przepisa� jej �rodki uspokajaj�ce. Jest, jak pan powiedzia�, bardzo zmartwiona.
- Oczywi�cie - przytakn�� g�adko Jefferson Long. - Odk�d panna Bainbridge zarzuci�a karier� aktorsk�, �aden z jej film�w nie by� udost�pniany publiczno�ci. Co wp�yn�o na jej nag�� decyzj� przekazania film�w telewizji?
Marvin Gray si� u�miechn��.
- Trzydzie�ci lat temu zarz�d studia nie zdawa� sobie sprawy, �e filmy fabularne stan� si� z czasem atrakcj� program�w telewizyjnych. Madeline Bainbridge przeczuwa�a to. �ywi�a g��bok� wiar� w przysz�o�� telewizji, mimo �e jej samej telewizja nie interesuje.
- Nie ogl�da telewizji?
- Nie. Ale ju� trzydzie�ci lat temu przewidzia�a, jakiego nabierze znaczenia, i wykupi�a prawa do wszystkich swoich film�w. Trzy tygodnie temu uzna�a, �e nadszed� w�a�ciwy czas. Podpisa�a umow� z firm� Wideo i udost�pni�a jej filmy. Dzi� w�a�nie przej�to negatywy i oddano je do laboratorium filmowego do sprawdzenia i renowacji.
- A wi�c, je�li filmy nie zostan� odzyskane, strat� poniesie istotnie stacja KLMC?
- Tak, ale strat� poniesiemy wszyscy. Panna Bainbridge jest wielk� aktork�. Gra�a niezapomniane role - Kleopatry, Joanny d'Arc, Katarzyny Wielkiej, Heleny Troja�skiej. W razie nieodzyskania ta�m ca�y jej dorobek zostanie zaprzepaszczony na zawsze.
- To by�oby doprawdy nieszcz�cie - powiedzia� Long. - I to wszystko wskutek przest�pstwa, niebywa�ego nawet w mie�cie, kt�re do�wiadczy�o ju� wielu dziwnych zbrodni. Jestem pewien, �e wszyscy licz� na bezzw�oczne uj�cie dw�ch m�czyzn, kt�rzy w�amali si� do laboratorium, i na rych�e odzyskanie skradzionych film�w.
Na ekranie widoczny by� teraz jedynie Jefferson Long, kt�ry spogl�da� na widz�w ze szczer� trosk�.
- M�wi� do pa�stwa Jefferson Long z rezydencji, w kt�rej Madeline Bainbridge mieszka od lat w odosobnieniu, ukrywaj�c przed wszystkimi opr�cz kilku najbli�szych przyjaci� sw� urod�, kt�ra uczyni�a j� gwiazd�. Dzi�kuj� pa�stwu.
Na ekranie pojawi� si� ponownie Fred S�one.
- A teraz pozosta�e wiadomo�ci...
Jupiter wy��czy� telewizor.
- Wszystko razem wywiera�o wra�enie chwytu reklamowego, ale to chyba niemo�liwe. Ten technik z laboratorium by� powa�nie ranny. Marvin Gray za� przeoczy� wspania�� okazj� nadmienienia o wspomnieniach panny Bainbridge. Gdyby chodzi�o o reklam�, powiedzia�by co� o nich.
W tym momencie na frontowym ganku rozleg� si� jaki� trzask.
- Och, do diab�a! - wykrzykn�� kto� z irytacj�. Jupiter otworzy� drzwi. Sta� przed nim Beefy Tremayne.
- Potkn��em si� o doniczk�. Przepraszam. Jupe, potrzebuj� pomocy.
Jupiter wprowadzi� go do pokoju. Zauwa�y�, �e Beefy ma podkr��one oczy.
- Szukam prywatnego detektywa - m�wi�. - Worthington powiedzia�, �e jeste�cie dobrzy w tej specjalno�ci. Czy zechcecie mi pom�c? Wuj Will nie zap�aci za wynaj�cie zawodowego detektywa.
Pete i Bob przyszli do kuchni zaciekawieni.
- O co chodzi? - zapyta� Jupiter.
- O wspomnienia panny Bainbridge. R�kopis znik�. Kto� go ukrad�!
Rozdzia� 4
Czy�by sztuczka czarnoksi�ska?
- Zgoda, przyznaj�, �e jestem niezdarny - m�wi� Beefy Tremayne - wypuszczam wszystko z r�k i stale na co� wpadam. Je�li jednak chodzi o sprawy wydawnictwa, jestem naprawd� uwa�ny i dobrze, starannie pracuj�. Nie gubi� maszynopis�w!
- Gadanie! - skwitowa� t� wypowied� William Tremayne. Beefy przyprowadzi� Trzech Detektyw�w z Rocky Beach do mieszkania, kt�re dzieli� z wujem i kt�re znajdowa�o si� w wykwintnym budynku w zachodniej dzielnicy Los Angeles. Dom mia� nowoczesne zabezpieczenie. Gara� otwiera�o urz�dzenie akustyczne, a drzwi z holu wej�ciowego na wewn�trzny dziedziniec by�y kontrolowane przez kamer�.
Williama Tremayne'a zastali spoczywaj�cego na sofie w salonie. Pali� d�ugie, cienkie cygaro i wpatrywa� si� bezmy�lnie w sufit.
- Nie zamierzam po�wi�ca� czasu i wysi�ku na krz�tanin� wok� tego r�kopisu - o�wiadczy�. - Zapodzia�e� go jak zwykle i gdzie� si� go pewnie odnajdzie. Niepotrzebni s� nam tutaj �adni ambitni m�okosi w�sz�cy wsz�dzie ze szk�em powi�kszaj�cym i proszkiem do zbierania odcisk�w palc�w.
- Zostawili�my dzi� proszek w domu, prosz� pana - powiedzia� Jupiter ch�odno.
- Bardzo mi�o to us�ysze� - pan Tremayne nie odrywa� wzroku od sufitu. - Beefy, by� tu pod twoj� nieobecno�� agent ubezpieczeniowy. Zadawa� mas� idiotycznych pyta�, a jego ton nie podoba� mi si�. To, �e dbam o twoje interesy i �e pieni�dze za szkody zostan� mi wyp�acone, nie jest powodem, �eby kto� przybiera� ton, jakbym co� zyskiwa� na tym po�arze.
- Wuju, oni musz� zadawa� sprawdzaj�ce pytania - t�umaczy� Beefy.
- Chcesz powiedzie�, i� musz� udawa�, �e zapracowali na swoje pieni�dze? - warkn�� William Tremayne. - Mam tylko nadziej�, �e ustal� nasz� nale�no�� bez zw�oki. Urz�dzenie biura w nowym miejscu i uruchomienie wydawnictwa b�dzie kosztowa�o fortun�.
- M�g�bym je ju� uruchomi�, gdybym tylko odzyska� ten r�kopis! - powiedzia� Beefy.
- Wi�c go szukaj!
- Szuka�em! Nie ma go tutaj!
- Beefy, czy pozwolisz, �e my poszukamy? - zapyta� Jupiter. - Je�li m�wisz, �e go tu nie ma, to pewnie tak jest, ale nie zawadzi sprawdzi�.
- Dobra, szukajcie - Beefy usiad� i utkwi� wzrok w swoim wuju, a ch�opcy wzi�li si� do przeszukiwania ca�ego pomieszczenia.
Zajrzeli pod wszystkie meble, do ka�dego kredensu i do szafy bibliotecznej. Nigdzie nie by�o r�kopisu wspomnie� dawnej gwiazdy.
- Rzeczywi�cie, Beefy, tu go nie ma - powiedzia� w ko�cu Jupiter. - Zacznijmy teraz od pocz�tku. Kiedy ostatnio mia�e� manuskrypt?
Bob wyj�� z kieszeni notes i usiad� obok Beefy'ego, got�w do zapisywania.
- Zesz�ego wieczoru - m�wi� Beefy - jaki� kwadrans po dziewi�tej lub wp� do dziewi�tej. Wyj��em manuskrypt z teczki i zacz��em go czyta�, ale nie mog�em si� skupi�, bo by�em zbyt wzburzony po�arem i widokiem tego zakrwawionego cz�owieka. Odczuwa�em potrzeb� ruchu. Po�o�y�em wi�c r�kopis na stoliku i zszed�em na d�, na basen, pop�ywa�.
- Czy pan by� tu w tym czasie? - zapyta� Jupiter Williama Tremayne�a.
Starszy pan przecz�co potrz�sn�� g�ow�.
- Gra�em w bryd�a z przyjaci�mi. Do domu wr�ci�em oko�o drugiej nad ranem.
Jupe zwr�ci� si� do Beefy'ego.
- Kiedy wr�ci�e� z basenu, r�kopisu ju� nie by�o, prawda?
- Tak. Zauwa�y�em jego brak, gdy tylko wszed�em do pokoju.
- Czy drzwi mieszkania zostawi�e� zamkni�te, kiedy by�e� na basenie? Czy w og�le wychodzisz kiedykolwiek z mieszkania, nie zamykaj�c zatrzasku w zamku?
- Nigdy, i jestem pewien, �e zesz�ego wieczoru by�y zamkni�te, bo zapomnia�em zabra� klucze. Musia�em prosi� dozorc�, �eby tu przyszed� ze swoim uniwersalnym kluczem i wpu�ci� mnie do mieszkania.
Jupiter podszed� do drzwi frontowych, otworzy� je i obejrza� dok�adnie o�cie� i zamek.
- Nie ma �adnych �lad�w w�amania. Drzwi wej�ciowe na dole s� zawsze zamkni�te, prawda? A to mieszkanie znajduje si� na dwunastym pi�trze. Kto� wi�c musia� mie� klucze.
Beefy potrz�sn�� g�ow�.
- Nikt nie ma zapasowych kluczy, nie licz�c dozorcy, a to �mieszne jego podejrzewa�. Ten cz�owiek pracuje tu od lat i nie ukrad�by nawet wyka�aczki!
Bob spojrza� na niego znad notesu.
- A wi�c tylko ty i wuj macie po parze kluczy?
- Nie, trzeci komplet kluczy schowa�em w moim biurku w wydawnictwie. Trzyma�em go tam na wypadek, gdybym zgubi� swoje klucze. Ale ten komplet uleg� zniszczeniu w czasie po�aru.
- Hmm, chyba tak - Jupe zamkn�� drzwi wej�ciowe, podszed� do okna i wyjrza� przez nie na d� na basen. - A wi�c kto� wszed� do budynku, do kt�rego nie�atwo si� dosta�. Nast�pnie wszed� do tego mieszkania, zobaczy� na stoliku manuskrypt, zabra� go i wyszed�. Jak zdo�a� tego dokona�?
Pete podszed� do Jupe'a i r�wnie� wyjrza� przez okno, ale patrzy� nie w d�, lecz w g�r�.
- Przelecia� nad dachem i przez otwarte okno wyl�dowa� w mieszkaniu malutkim helikopterem. To jedyna mo�liwo��.
- A mo�e na miotle? - za�artowa� wuj Will. - Je�li kto� mia� si� tu dosta� przez okno, miot�a nadawa�aby si� doskonale i zaw�zi�aby kr�g podejrzanych. Manuskrypt zabra�a czarownica.
Beefy wytrzeszczy� oczy w os�upieniu.
- Czarownica? - powt�rzy�. - To... zadziwiaj�ce!
- Dlaczego? - zapyta� jego wuj. - Wolisz wersj� z helikopterem?
- Dziwne, �e powiedzia�e� o czarownicy. Przed p�j�ciem na basen, przeczyta�em fragment r�kopisu, w kt�rym przedstawiono szale�cze plotki o ludziach Hollywoodu. Panna Bainbridge opisuje na przyk�ad przyj�cie u re�ysera Aleksandra de Champleya. Pisze, �e uprawia� czarn� magi� i nosi� pentagram Szymona Magusa. W manuskrypcie by� rysunek pentagramu - Beefy wyj�� z kieszeni pi�ro i zacz�� szkicowa� na odwrocie koperty: - Gwiazda pi�cioramienna w kole. Bainbridge pisze, �e by�a z�ota, a kr�g wok� niej wysadzany rubinami. S�ysza�em o Szymonie Magusie. By� czarownikiem w staro�ytnym Rzymie i ludzie wierzyli, �e potrafi fruwa�!
- Wspaniale! - zawo�a� wuj Will. - Stary przyjaciel Madeline Bainbridge ubra� si� w pentagram Szymona Magusa i przyfrun�� tu zabra� r�kopis, �eby�my nie odkryli, �e jest z�ym czarownikiem.
- Je�eli kto� tu przyfrun��, to nie by� na pewno Aleksander de Champley. Umar� dziesi�� lat temu - powiedzia� Jupe. - Czy w r�kopisie by�y jeszcze jakie� inne elektryzuj�ce historie?
Beefy potrz�sn�� g�ow�.
- Nie wiem! Przeczyta�em tylko t� anegdot�. Zupe�nie mo�liwe, �e Madeline Bainbridge zna sekrety wielu osobisto�ci Hollywoodu.
- To wi�c mo�e by� powodem kradzie�y - powiedzia� Jupiter. - Kto� z jej znajomych chcia� zapobiec publikacji jej wspomnie�!
- Ale� sk�d ta osoba mog�a wiedzie�, �e r�kopis jest tutaj? - zapyta� Beefy.
- To proste! - Jupe ze zmarszczonym w skupieniu czo�em zacz�� chodzi� po pokoju. - Beefy, zesz�ego wieczoru zatelefonowa�e� do Marvina Graya, �eby mu powiedzie�, i� manuskrypt jest bezpieczny u ciebie. Oczywi�cie Gray powt�rzy� to Madeline Bainbridge. Nast�pnie Bainbridge zatelefonowa�a do kt�rego� z przyjaci� lub post�pi� tak Gray. No i wiadomo�� si� rozesz�a.
- To nie panna Bainbridge rozg�osi�a t� wiadomo�� - powiedzia� Beefy. - Marvin Gray m�wi�, �e ona nie u�ywa telefonu. Ale istotnie Gray m�g� komu� o manuskrypcie powiedzie�, nie zdaj�c sobie sprawy z konsekwencji. Poza tym sekretarka panny Bainbridge wci�� z ni� mieszka. Nazywa si� Klara Adams. Ona mog�a opowiedzie� komu� o ca�ej sprawie.
- Oczywi�cie. Beefy, czy m�g�by� zaaran�owa� spotkanie z pann� Bainbridge? - zapyta� Jupe. - Zapyta�by� j�, o kim pisze w swoich wspomnieniach!
- Nie zgodzi si�. Nie widuje si� z nikim. Warunki umowy uzgadnia Marvin Gray.
- Porozmawiaj wi�c z Grayem - napiera� Jupe. - Musia� czyta� r�kopis.
Beefy j�kn��.
- Ale ja nie chc� rozmawia� z Grayem. B�dzie si� dopomina� o zaliczk�, a ja nie mog� mu jej da�, p�ki nie przeczytam tekstu. Jak si� dowie, �e go nie mam, dostanie ataku serca!
- Wi�c mu tego nie m�w. Powiedz, �e w razie publikacji mog� wynikn�� pewne problemy prawne i �e tw�j adwokat musi si� co do tego upewni�, nim wyp�acisz zaliczk�. Zapytaj go, czy panna Bainbridge ma dowody na poparcie historii, o kt�rych pisze. Spytaj, czy ona lub Klara Adams pozostaj� wci�� w kontakcie z kim� spo�r�d dawnych znajomych.
- Nie mog� tego zrobi� - powiedzia� Beefy. - Na pewno zawal� spraw�. Gray od razu si� domy�li, �e co� jest nie w porz�dku.
- We� ze sob� Jupe'a - zaproponowa� Pete. - Jest mistrzem w wyci�ganiu informacji z ludzi. Nawet nie wiedz�, kiedy mu ich udzielaj�.
Beefy popatrzy� na Jupitera.
- Potrafisz to zrobi�?
- Zazwyczaj mi si� udaje.
- �wietnie - Beefy wyj�� z kieszeni notesik i podszed� do telefonu.
- Nie dzwonisz chyba do Marvina Graya? - zapyta� go wuj.
- Oczywi�cie, �e dzwoni�. Jupe i ja zamierzamy si� z nim zobaczy� dzisiejszego popo�udnia.
Rozdzia� 5
Lasek, w kt�rym straszy
- Worthington powiedzia� mi, �e dzia�acie zespo�owo - m�wi� Beefy Tremayne, gdy jechali z Jupe'em na p�noc autostrad� Nadbrze�n�. - Bob jest podobno dobry w zbieraniu odpowiednich materia��w; Pete jest si�aczem, a ty jeste� mistrzem w wyszukiwaniu poszlak i odgadywaniu ich znaczenia. M�wi� te�, �e jeste� kopalni� wszelkich informacji.
- Lubi� czyta� i na szcz�cie pami�tam wi�kszo�� tego, co przeczyta�em - odpar� Jupiter.
- To bardzo dobrze. Trudno o bardziej przydatne zdolno�ci.
Samoch�d zwolni� i tu� za nadmorsk� miejscowo�ci� Malibu zjechali na boczn� szos�. Beefy milcza�, gdy samoch�d pokonywa� kolejne wzg�rza. Po pi�ciu minutach skr�cili z wij�cej si� g�rskiej szosy na w�sk�, �wirowan� drog�. Nieca�y kilometr dalej w�z zatrzyma� si� przed wiejsk� bram�. Napis na niej g�osi�, �e przybyli na ranczo P�ksi�yc.
- Nie wiem, czego w�a�ciwie oczekiwa�em, ale zapewne nie tego - powiedzia� Beefy.
- Rzeczywi�cie wygl�da bardzo pospolicie - zgodzi� si� Jupe. - Mo�na si� by�o spodziewa�, �e stroni�ca od �wiata s�ynna gwiazda filmowa mieszka w pa�acowej rezydencji albo �e chocia� jej posiad�o�� otacza wysoki mur. A ta tutaj brama nie ma nawet zamka.
Wysiad� z samochodu i przytrzyma� skrzyd�o bramy, �eby auto mog�o wjecha� do �rodka. Wsiad� z powrotem i ruszyli drog� dojazdow�, biegn�c� w�r�d gaju cytrynowego.
- Dziwne, �e kiedy Gray przyni�s� wczoraj r�kopis, nie wspomnia� nic o sprzeda�y film�w panny Bainbridge - powiedzia� Jupe.
- Bardzo dziwne - przyzna� Beefy. - To ma du�y wp�yw na mo�liwo�ci sprzeda�y ksi��ki.
- Czy to Gray wybra� twoje wydawnictwo?
- Nie jestem pewien. Zatelefonowa� jakie� sze�� tygodni temu i powiedzia�, �e panna Bainbridge pragnie opublikowa� swoje wspomnienia. Wiadomo powszechnie, �e si� zajmuje jej sprawami i jak si� zdaje, robi to dobrze. Nie pyta�em go, dlaczego wybra� Amigos Press. Teraz si� zastanawiam, czy jest rzeczywi�cie tak dobrym plenipotentem swej pracodawczyni. Powinien by� mi powiedzie� o sprzeda�y film�w.
Samoch�d wyjecha� z gaju cytrynowego i ich oczom ukaza� si� bia�y, drewniany dom wiejski. By� du�y i prosty, weranda rozci�ga�a si� wzd�u� frontowej �ciany. Na stopniach werandy sta� Marvin Gray, mru��c oczy w s�o�cu.
- Dzie� dobry - powiedzia�, gdy Beefy wysiad� z samochodu. - Zobaczy�em tuman kurzu, kt�ry si� wzbija� za autem, kiedy pan przeje�d�a� przez gaj.
Na widok Jupe'a zmarszczy� lekko brwi.
- A to kto? - zapyta�.
- M�j kuzyn, Jupiter Jones - Beefy poczerwienia�, recytuj�c przygotowane wyja�nienie. Wyra�nie nie przywyk� k�ama� nawet w najdrobniejszych sprawach. - Widzia� go pan wczoraj. Odbywa praktyk� w wydawnictwie. A tak�e ucz�szcza na szkolny kurs historii kina. S�dzi�em, �e nie b�dzie mia� pan nic przeciwko temu, �eby zobaczy� dom Madeline Bainbridge.
- Oczywi�cie, �e nie, ale dziwi� si�, �e przyjecha� pan tutaj dzisiaj, nazajutrz po po�arze. S�dzi�em, �e ma pan wa�niejsze sprawy na g�owie.
- Gdybym nie przyjecha� tutaj, siedzia�bym w domu, bolej�c nad moim spalonym wydawnictwem.
Gray skin�� g�ow�. Odwr�ci� si� i wszed� na werand�. Nast�pnie zamiast wprowadzi� swych go�ci do domu, usiad� na jednym ze stoj�cych na werandzie wiklinowych foteli i wskaza� im pozosta�e.
Beefy zaj�� miejsce.
- Prosz� pana, obawiam si�, �e nast�pi pewna zw�oka w dostarczeniu panu czeku z zaliczk�. Przejrza�em wspomnienia panny Bainbridge i znalaz�em kilka anegdot, kt�re mog� spowodowa� problemy prawne. W jednej, na przyk�ad, m�wi si�, �e pewien re�yser hollywoodzki by� czarnoksi�nikiem. Wiem, �e ten re�yser mo�e zaskar�y� wydawnictwo o pom�wienie. Tak wi�c poprosi�em mego prawnika o przejrzenie r�kopisu. Tymczasem panna Bainbridge zechce nam poda� nazwiska os�b, kt�re mog� potwierdzi� jej opinie. I oczywi�cie ich adresy.
- Adresy nie wchodz� w gr� - odpar� Gray. - Panna Bainbridge z nikim z dawnego otoczenia nie utrzymuje stosunk�w.
- Wi�c mo�e pan wie, jak mo�emy si� skontaktowa� z niekt�rymi osobami? - zapyta� Beefy zn�kanym g�osem. - Jestem pewien, �e czyta� pan ten tekst, wi�c...
- Nie, nie czyta�em - przerwa� Gray - panna Bainbridge wr�czy�a mi go dopiero wczoraj po po�udniu. Poza tym i tak nie m�g�bym panu pom�c. Nigdy si� nie przyja�ni�em z �adnym z tych ludzi. Jak pan wie, by�em tylko szoferem.
- Mo�e b�dzie mog�a nam dopom�c sekretarka panny Bainbridge? - podsun�� Beefy z nadziej�.
- Klara Adams? - zdziwi� si� Gray. - Ona si� st�d nie oddala od lat.
Beefy zdawa� si� przyci�ni�ty do muru, wi�c Jupe pospieszy� z odsiecz�. Rozejrza� si� wok� i zapyta�:
- Czy nie dost�pimy zaszczytu poznania panny Bainbridge? - w jego g�osie by�o tyle� naiwno�ci co zaciekawienia.
- Panna Bainbridge nie widuje nikogo, poza mn� i Klar� - odpar� Marvin Gray. - Je�liby nawet przyjmowa�a go�ci, to z pewno�ci� nie dzisiaj. Jest przygn�biona kradzie�� jej film�w. Odpoczywa na g�rze w towarzystwie Klary. By�bym wdzi�czny, gdyby� m�wi� cicho.
- Przepraszam - Jupe wci�� rozgl�da� si� z zaciekawieniem. - Prawdziwy odludek z panny Bainbridge, co? Czy nikt tu wi�cej nie mieszka poza ni�, panem i Klar� Adams? Nie macie �adnej s�u�by?
- Prowadzimy bardzo proste �ycie. Nie potrzebujemy s�u��cych.
- Widzia�em pana rano w telewizji. Czy to prawda, �e panna Bainbridge jej nie ogl�da?
- Prawda. Ja ogl�dam i przekazuj� jej wiadomo�ci, kt�re uwa�am za wa�ne dla niej.
- Ach, wi�c tak wygl�da jej samotne �ycie! Czy nie widuje absolutnie nikogo? A pan? To znaczy, czy nie m�czy pana sta�e przebywanie tutaj? A Klara Adams? Czy jej to nie m�czy?
- Nie s�dz�. Dobrze si� czuj� we w�asnym towarzystwie, a Klara Adams jest ca�kowicie oddana pannie Bainbridge. Ja oczywi�cie te�. Jestem jej bezwzgl�dnie oddany.
Jupiter odwr�ci� si� do Beefy'ego.
- Widzisz? Nie masz powodu si� martwi�.
Gray r�wnie� spojrza� na Beefy'ego pytaj�co.
- A o co pan si� martwi�?
- Och, to nic powa�nego. Kiedy tu jechali�my, Beefy m�wi�, �e si� troch� denerwuje - odpowiedzia� Jupe. - Pomy�la�, �e je�liby kto� si� dowiedzia�, gdzie jest r�kopis, m�g�by go ukra�� i ��da� okupu. Gdyby pan komu� powiedzia�...
- Komu mia�bym to powiedzie�? - przerwa� Gray.
- Zdaje si�, �e rzeczywi�cie nie mia�by pan komu, chyba �eby kto� zatelefonowa�...
- Nasz numer telefonu jest zastrze�ony. Ludzie nie mog� tu dzwoni�. Korzystamy z telefonu tylko w razie absolutnej konieczno�ci.
- O rany, dzieciaki w szkole nie b�d� chcia�y w to uwierzy� - Jupe wsta� z krzes�a. - Czy mog� i�� umy� r�ce?
- Oczywi�cie - Gray wskaza� drzwi. - Id� prosto przez hol, mi� schody, �azienk� znajdziesz obok kuchni.
- Dzi�ki - Jupe wszed� do domu.
Po s�onecznej werandzie hol wydawa� si� ciemny. Po jego lewej stronie znajdowa� si� salon, sk�po umeblowany, z drewnianymi fotelami o prostych oparciach. W jadalni po prawej sta� grubo ciosany st� i �awy bez opar�. Na szerokich schodach wiod�cych w g�r� nie by�o wyk�adziny. Za nimi J