3444

Szczegóły
Tytuł 3444
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3444 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3444 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3444 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andras Gaspar Prosz� wrzuci� monet� Gdy oko�o drugiej po po�udniu na rogu Alei Wschodniej i Czterdziestej Drugiej ulicy pojawi� si� ten facet, kierowca taks�wki od razu zorientowa� si�, �e oto znalaz� frajera. Inni zapewne nie potrafiliby na pierwszy rzut oka dostrzec w nim szansy zarobienia wi�kszego szmalu, lecz kierowca, Portoryka�czyk o pulchnej twarzy, maj�c za sob� dziesi�cioletni� praktyk�, bardzo rzadko si� myli�. Cz�owiek stoj�cy naprzeciwko wygl�da� dok�adnie tak, jak nale��cy do klasy �redniej urlopowicz, kt�rych w sierpniu mo�na spotka� przy wej�ciu dworca Monroe czy lotniska Kennedy'ego. P��cienna koszula, p��cienne spodnie, okulary s�oneczne, kamizelka kuloodporna w kolorze jadowitego b��kitu. Brakowa�o tylko �ony, lecz kierowca �atwo (i z przyjemno�ci�) potrafi� j� sobie wyobrazi�: sp�ywaj�ce na ramiona jasne faluj�ce w�osy, zielone oczy. Nie wiadomo, gdzie tacy faceci i ich madonny podziewaj� si� miedzy wrze�niem a lutym. W ka�dym razie w pierwszych dniach marca t�umnie wylegaj� na ulice, zawsze si� spiesz� i niespecjalnie troszcz� si� o pieni�dze. Kierowca doda� gazu w swoim wiekowym fordzie i szybko zataczaj�c p�kole stan�� ko�o m�czyzny. - O ile si� nie myl�, spieszy si� pan, se�or... W taks�wce jest bezpieczniej.. Za skromn� op�at� firma Yellow Cab poleca swoje us�ugi i kuloodporne szyby! Frajer w zamy�leniu przycupn�� na tylnym siedzeniu. Ford tymczasem przejecha� na Czterdziest� Drug� i podporz�dkowuj�c si� nakazom znak�w drogowych skr�ci� na po�udnie, w kierunku wzg�rza Nashville. Na skrzy�owaniu Dwudziestej Si�dmej wschodniej i Jedenastej trwa�o jeszcze usuwanie wrak�w po porannym starciu. Garstka gliniarzy w niebieskich mundurach posypywa�a okolice trocinami. Kilka blok�w dalej, przed budynkiem Pierwszego Banku Narodowego, rozpoczyna�o si� w�a�nie natarcie specjalnego oddzia�u policji przeciw bandytom, kt�rzy utkn�li w �rodku. - Czy chce pan, se�or, przedrze� si� przez �rodek? Za dwudziestaka mo�e si� pan przedosta�, ale... W porz�dku, ja te� tak my�l�, lepiej nie ryzykowa�... - Skr�ci� kierownic�, doda� gazu i niczym uciekaj�cy zaj�c skry� si� w labiryncie bocznych ulic. Nale�a�o si� spieszy�, lecz nie by�o powodu do specjalnego niepokoju: w ci�gu godziny, za mniej wi�cej osiemdziesi�t dolc�w, bezpiecznie dowiezie klienta do celu. Wzd�u� Jedenastej sprzedawano przedpo�udniowe wydanie "Observera", kuloodporne marynarki, p�aszcze i czapki, urz�dzenia alarmowe, bro� r�czn�, pizzo oraz czeskie, austriackie i bawarskie piwo. Frajer poprosi� kierowc�, by zwolni� i wysuwaj�c r�k� przez okno z�apa� jedn� z gazet. ("KONGRES ZATWIERDZA PROGRAM SATELITARNY PALPATINE; SONDA W EUROPIE - A CO NA TO STARUSZKA EUROPA?; SZ�STA FLOTA NA MORZU BERINGA; KAROL III WCI�� W MONTREALU, CZYLI MASZYNY CZARTEROWE TE� S� ZESTRZELIWANE"). Na dwie minuty zatrzymali si� przed jednym z pawilon�w, gdzie frajer kupi� bukiet cieplarnianych kwiat�w. Kierowca wyszczerzy� z�by. - To dla �ony, co nie? Okay, okay, Rozumiem... Dopiero wczoraj da�a si� udobrucha�? Zdarza si�. A teraz gdzie? Powoli do najbli�szej budki telefonicznej?... si� robi, se�or! - Prosz� zaczeka� - powiedzia� frajer po zatrzymaniu. - To potrwa minutk�! - Zarzuci� na ramie torb�. No c�, nie ja za to p�ac�, muchacho, pomy�la� kierowca i niemal go po�a�owa�. K�tem oka obserwowa�, jak facet wchodzi do budki stoj�cej w odleg�o�ci zaledwie sze�ciu krok�w. Nie zaszkodzi odrobina podejrzliwo�ci, zw�aszcza je�li si� ma na liczniku trzydziestaka i par� cent�w. Patrzy� wiec, jak gringo zamyka drzwi, odwraca si� i u�miecha. Dwa radiowozy przelecia�y po przeciwnym pasie, zapewne w kierunku Pierwszego Narodowego, gdzie w�a�nie zaterkota�o kilka ci�kich karabin�w maszynowych. Wiatr zdmuchn�� w stron� zatoki echo syren. Na przedniej szybie forda igra�y z�ociste promienie s�o�ca. Kierowca us�ysza�, jak frajer wrzuca do automatu srebrn� monet�. Zmru�y� oczy, a gdy je ponownie otworzy�, budka by�a pusta. Caramba! Odrzuci� "Observera" le��cego na tylnym siedzeniu. Ze �rodka wypad�y dwie setki - najwi�kszy zarobek, jaki kiedykolwiek uda�o mu si� zdoby�. Natomiast frajer znikn�� z tej cholernej budki wraz z torb� i bukietem. - Modre de Dios!... Lionel Norman, pracownik rejonowej grupy AAA wola�by, �eby by� to zbrojny napad albo gwa�t jakie� proste przest�pstwo zamiast niejasnych domys��w. Wyrzuci� do po�owy wypalonego papierosa i z zadowoleniem skonstatowa�, �e nawet z odleg�o�ci sze�ciu krok�w bezb��dnie trafia do kosza. Przeci�gn�� d�oni� po ko�nierzu swej szarej marynarki w jode�ko, jakby strzepywa� z niej popi� i znowu zapatrzy� si� na budk� telefoniczn�. Nieco dalej, dwoma ko�ami na chodniku sta� radiow�z z oblepion� py�em przedni� szyb� i migaj�c� na dachu czerwono-niebiesk� lamp�. Obok niego �azik z emblematem Gwardii Narodowej. Jego pasa�erowie rozbiegli si� po okolicy. Dw�ch z nich sprawdza�o licznikiem Geigera beton i ceg�y pobliskich mur�w. Norman gestem przywo�a� policjanta, kt�ry oparty o masko forda notowa� co� w swym zeszycie. - Co m�wi� �wiadkowie? - Prawie nie ma �wiadk�w... - Policjant m�wi� z niech�ci� i oci�ganiem. - Sta�o si� to dwadzie�cia dwie minuty temu, bez �adnego krzyku czy b�ysku. Dostali�my dok�adny rysopis zaginionego od przechodni�w, sprzedawcy kwiat�w i od kierowcy taks�wki. Mo�e na tej podstawie uda si� go zidentyfikowa�. Uda si� go zidentyfikowa�, kolego, pomy�la� Lionel Norman, lecz nic nie powiedzia�. W tym czasie inni zako�czyli pomiary. Sier�ant Gwardii lakonicznie powiedzia�: "Zimno..." Wzruszy� ramionami, podszed� do �azika i zapali� papierosa. Ludzie stali w milczeniu. Jeden z funkcjonariuszy w cywilu dr��c� r�k� wyci�gn�� papiero�nice i cz�stowa� p kolei wszystkich. Ponad dachami przelecia� helikopter, jego cie� przemkn�� po stoj�cych w okolicy ludziach. Lionelowi Normanowi by�o zimno. Wola�by by� gdzie indziej. Mo�e na Akademii, z papierami pod pach�. W ��ku swej by�ej �ony, w pasiastych majtkach i bez blizny. W gabinecie dow�dcy rejonu, z r�k� na temblaku. Ewentualnie w podziemiach Pierwszego Narodowego, z karabinem maszynowym w d�oniach i wi�zk� granat�w na ramieniu. Czy cho�by na oddziale intensywnej terapii szpitala Mount Zion, w charakterze niewolnika sztucznego serca, w s�siedztwie bukietu bia�ych go�dzik�w. - Zostawcie stra�... - Czeka� nie wiedz�c, co jeszcze powiedzie�. - Wezwijcie fizyk�w. Przyprowad�cie psy. R�bcie, co si� wam podoba... Odwr�ci� si� i poszed� do samochodu. Zza rogu wyjecha� nast�pny radiow�z, syrena wyda�a ostatni pisk. Norman zapali� silnik ("Za p�no, ch�opcy, to by�a rutynowa robota!"). Ju� w biegu zatrzasn�� drzwi. Przejecha� przez Jedenast� przegl�daj�c w tym czasie plan na dzisiejszy dzie�. C.C.N.Y., telefon, godzina sz�sta. Poni�ej, kszta�tne litery: LIONEL �AJDAK! S�ysz�c huk instynktownie nacisn�� hamulec i zacz�� przeklina� pasy bezpiecze�stwa oraz wlok�cych si� przed nim. P�niej si�gn�� do kieszeni i wyj�� papierow� chustk� do nosa. Ze strachu spoci� si� na czole. Coraz bli�ej, pomy�la�. Ka�dego dnia bli�ej... - Bomba na parkingu prokuratury - rozleg� si� znudzony g�os dyspozytora. - Do wszystkich woz�w patrolowych!... Prosz� o podanie miejsca i kierunku jazdy! Mog�o by� oko�o czwartej, gdy Norman wydosta� si� z korka spowodowanego przez dziewi�� samochod�w, kt�re wjecha�y na siebie. Nad parkingiem prokuratury wznosi� si� w niebo t�usty, czarny dym. Nieco dalej trwa�y starcia i aresztowania, kolejne porcje oleju podsyca�y p�on�cy ogie�. (Coraz bezwzgl�dniejsza policja, coraz okrutniejsi terrory�ci. Coraz wi�cej przest�pstw, coraz bardziej zniecierpliwiona opinia publiczna. Specjalne rodzaje broni r�cznej. Rozrastaj�ce si� kolonie imigrant�w. Coraz bardziej niepewny, nerwowy rz�d. Kr�tkowzroczna polityka zagraniczna. Sztuczne satelity, bezowocne rozmowy. Bia�y proszek i czysta whisky). Lionel Norman wycofa� si� w spokojne miejsce, pomi�dzy dwa rz�dy zegar�w parkingowych, kiepsko zamaskowanych "jednor�kich bandyt�w". Z tylnego siedzenia wzi�� torebka pomara�cz (kupi� je rano na wyra�nie �yczenie autorki "LIONEL �AJDAK"), wyj�� jedn� i kilka razy podrzuci� j� w prawej r�ce. Lew� poluzowa� krawat. - Do wszystkich woz�w patrolowych! Prosz� o potwierdzenie odbioru! - skwiercza�a radiostacja UKF. Norman siedzia� nieruchomo, niczym w jednym z tych pieprzonych kin dla zmotoryzowanych. Czu�, �e nawet ko�nierz przesi�k� mu potem. Czeka�, a� dyspozytor ponownie si� odezwie i w�a�nie wtedy trzydzie�ci metr�w za nim z budki z wy�amanymi drzwiami znikne�a bez �ladu kilkunastoletnia dziewczyna. Na odprawie o siedemnastej zameldowano o siedemnastu tego typu przypadkach w rejonie, o trzydziestu pi�ciu w innych rejonach: w sumie na terenie ca�ego miasta by�o ich oko�o setki. Lionel Norman podejrzewa�, �e dane te, zgodnie z dobrymi obyczajem; podretuszowano. Centrala nie potrafi�a dostarczy� �adnych dodatkowych informacji, pomimo �e dyspozytor Parkney przez p� godziny wypytywa� (przez swoje teleksy) koleg�w z Filadelfii, Waszyngonu i Bostonu. - Panowie, to jaka� wielka afera! - zapewnia� tonem sekretarza stanu. By� cz�owiekiem, kt�remu uda�o si� zrobi� karier�, cho� nie w potocznym tego s�owa rozumieniu. Swej odwadze zawdzi�cza� do�ywotnie poczucie bezpiecze�stwa: w jednym ze star� uszkodzono mu kr�gos�up i ju� po miesi�cu otrzyma� pi�knie zaprojektowan� podp�rk� pod g�ow�. - Dotychczas mieli�my nadzieje, �e to zwyk�a afera, ale nie dalej jak dziesi�� minut temu wsi�k� prokurator generalny... - Osiemna�cie! - Norman wyd�� policzki i g�o�no prychn��. - Bez krzyku i b�ysku. Przy publicznych automatach w sklepach. W budkach telefonicznych. Sk�d przychodz�? Dok�d id�? - Sprawd� to sam w kinie na rogu! - rzuci� kto�. P�niej : - Przepraszam, ch�opcy. To by� g�upi dowcip... Norman otworzy� okno. - Co m�wi� fizycy? - �e ta sprawa z budkami - odpowiedzia� Parkney przez trzaski - to obraza dla naszego ducha narodowego. Ju� cho�by z powodu Supermana. Zawsze stamt�d startowa�, pomiatacie? Poza tym bardzo ma�o wiemy. Wrzucaj� monet�, wykr�caj� numer i... - Jaki to numer? - upiera� si� Norman. - Siedmiocyfrowy. - D�uga przerwa. - Moim zdaniem pozamiejski. - Parkney szczerze si� roze�mia�. - I to bardzo pozamiejski. - Co zrobi� Waszyngton? - Da� woln� r�k� nas�uchowcom z CIA. Wstrzyma� mn�stwo informacji w popo�udniowych gazetach. Przygotowuje si� do wycofania z obiegu srebrnych monet. W nast�pnej kolejno�ci wezm� si�, jak s�dz�, za ksi��ki telefoniczne. To tyle na dzisiaj, panowie. U�ciski dla �on. Lionel, mam na my�li tak�e Corinne... Najlepszego! Jednak�e w tej chwili Norman my�la� nie o Corinne, lecz o swej by�ej �onie. Wszystkiego najlepszego, dawna pani Norman, kt�ra zostawi�a� mnie, gdy le�a�em ranny w szpitalu, by przeprowadzi� si� do kt�rego� z brudnych miast Minnesoty z handlarzem samochod�w. Mam nadziej�, �e ci po tamtej stronie ostrz� ju� sobie na was rakiety... Jakby dla przypiecz�towania tego zacz�� pada� deszcz. Lionel zapatrzy� si� na bladoszare chmury sk��bione nad East River. Zdziwi� si�, �e wszystkie chodniki, zegary parkingowe i mury nabra�y z�ocistego po�ysku. Przez karoserie plymoutha przebieg� elektryczny dreszcz, przednie siedzenie dr�a�o w rytm kropel padaj�cych na przedni� szyb� i dach. Dwadzie�cia minut straci� na wydzwanianie po r�nych telefonach City College. Corinne zrobi�a przynajmniej tyle, �e poda�a now� godzin�: o si�dmej. Gdzie� w tle �piewa� Frank Sinatra: "M�j niebieski raju..." Zniech�cony opu�ci� miejsce, w kt�rym zaparkowa�. Postanowi�, �e zem�ci si� za te rozmowa i z�amie obietnic�: zje gdzie� �adnie wypieczon� pizz�. Los chcia�, �e zauwa�y� ten napis wcze�niej ni� kt�rykolwiek z jego koleg�w na patrolu. Na wystawie ksi�garni przy Dwudziestej po�udniowej, w miejscu og�osze� reklamowych. Przynaglaj�ce, chytre wezwanie. Czerwony neon: NAPAD. Uwa�a�, by zahamowa� bez pisku opon, niezbyt gwa�townie. Ostro�nie zwolni�, podjecha� do chodnika po przeciwnej stronie. Rozpi�� marynarka i w�o�y� pe�ny magazynek do kieszonkowego pistoletu automatycznego. Przyda si� troch� rozrusza� przed rendez-vous... Czterdzie�ci, najwy�ej pi��dziesi�t krok�w. Przekl�ty teren. G��wna arteria ze wschodu na zach�d, kreta uliczki boczne, drabiny przeciwpo�arowe. Latarnie uliczne b�yszcz�ce jak ksi�yce w pe�ni. Zapi�� kamizelka kuloodporn�, przywar� do �ciany niczym wyro�ni�ty kocur. Policzy� do dziesi�ciu i skoczy�. W drzwiach przyj�� klasyczn� pozycje: rozstawione nogi, wyci�gni�te do przodu r�ce z pistoletem na wysoko�ci brwi. Tania, efektowna sztuczka. A jednak trafiaj� si� tacy, kt�rzy jej nie znaj�. - Nie rusza� si�! - sykn��. Zgrzybia�y sprzedawca o oliwkowej cerze, stoj�cy w k�cie pomieszczenia po stronie wej�cia, ca�kowicie podporz�dkowa� si� temu wezwaniu, w przeciwie�stwie do ubranego w sk�r� i motocyklowy kask faceta, kt�ry z odleg�o�ci kilku metr�w otworzy� ogie� ze swego karabinu Ml. B�yskawicznie Lionel Norman skoczy� do przodu, lufa z op�nieniem przesun�a si� za nim. Kule rozerwa�y artystycznie udekorowany lampion, daleko odrzuci�y kilka magazyn�w. Napastnik trzymaj�c w lewej r�ce opr�niony karabin wybieg� przez drzwi. Lionel Norman przeskoczy� przez lad�, upad� na kolano - co� zatrzeszcza�o w szwie spodni - i wybieg� na ulic� �lizgaj�c si� na mokrych kamieniach. Napastnik nie pr�bowa� nawet wskoczy� na motocykl. Z broni� przewieszon� przez szyj� miota� si� w budce telefonicznej na rogu. Wykr�ca� ju� numer krzycz�c w stron� swego prze�ladowcy jakie� przekle�stwa. Panie, nie pozw�l mu! - modli� si� Norman. Zr�b cokolwiek, tylko nie to... P�niej... P�niej napastnik wci�� sta� z rozdziawionymi ustami, nic nie rozumiej�c. Po chwili przy budce zatrzyma� si� opancerzony radiow�z. Wysiad�o dw�ch kowboj�w: podniesione ko�nierze, przepisowe marynarki. - No, gnojku! - krzykn�� jeden wyci�gaj�c swojego kolta i szeroko otwieraj�c drzwi budki. - Chod�, niech i ja mam jeden dobry dzie�!... Lionel Norman wr�ci� do ksi�garni. Tymczasem w�a�ciciel pozbiera� zrzucone czasopisma i postawi� na ladzie skrzynk� Budweisera... - "I za dnia bramy jego nie b�d� zamkni�te: bo ju� nie b�dzie tam nocy. I wnios� do niego przepych i skarby narod�w. A nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co pope�nia ohyd� i k�amstwo, lecz tylko zapisani w ksi�dze �ycia Baranka..." Apokalipsa �w. Jana, cz�� dwudziesta pierwsza, wiersz dwudziesty pi�ty. Nie jest pan ranny, panie oficerze? Lionel Norman pokr�ci� przecz�co g�ow� i wypi� piwo. Przysz�o mu na my�l, �e m�g�by si� od napastnika dowiedzie�, jaki to numer. Jednak�e kowboje odjechali ju� razem z wi�niem. Na sfatygowanej twarzy ksi�garza bruzdy u�o�y�y si� w u�miech. - Zwariowany, zwariowany �wiat... - Poci�gn�� d�oni� po przeci��onych p�kach. Z grzbiet�w ksi��ek u�miecha�y si� do Lione�a malutkie pingwiny. - Gdy widz� gazet�, co� w �rodku zaczyna mnie k�u�. Zima zaczyna si� w pa�dzierniku, lato w marcu. Ten cz�owiek przed chwil� o ma�o mnie nie zabi� za par� srebrnych p�dolar�wek. Dooko�a szepcz� brednie o lataj�cych talerzach i niewidzialnych potworach, kt�re porywaj� ludzi. Wie pan, panie oficerze, co si� kryje za tymi plotkami? - Mam nadziej�, �e nigdy nie b�d� si� musia� dowiedzie�... - Norman wzdrygn�� si� i machn�� r�k� w stron� kasy. - Tych srebrnych dolar�w niech pan tu nie trzyma. S� teraz bardzo poszukiwane, przynosz� nieszcz�cie. Dobranoc! - Pan jest bardzo dobrym cz�owiekiem - powa�nie powiedzia� starzec. - Nie u�y� pan broni, chocia� mia� pan mo�liwo��. Ten facet strzeli� pierwszy. M�g� pana zrani� albo nawet zabi�, a mimo to pan nie strzeli�. - Jestem nadzwyczajnym cz�owiekiem - przyzna� Norman ostro�nie ruszaj�c ci�k� jak o��w g�ow�. - I jako nadzwyczajnego cz�owieka mnie zakopi�, je�li wreszcie nie ka�� naprawi� tego przekl�tego spustu... Dziesi�� po si�dmej dotar� przed bram� biblioteki City College. Corinne czeka�a pod arkadami: wygi�te brwi, delikatnie opuszczone k�ciki ust, szary spencer, czarny p�aszcz. - Umieram z g�odu - szepn�a mi�dzy dwoma poca�unkami. Lionel dzi�kowa� niebiosom, �e zapomnia� o pizzy. O dziwo Corinne wydawa�a si� wypocz�ta i o�ywiona. Niebezpieczna. Czym te� zabijaj� czas siedz�c w czytelni - ona i inni? Warto by przeprowadzi� �ledztwo... Norman ruszy� i nieomal wjecha� w kufer ciemnego sportowego wozu, kt�ry migaj�c reflektorami leniwie manewrowa� pomi�dzy s�upkami parkingu. - Zamorduj� ci�, �ajdaku! - krzykn�� Lionel w zacietrzewieniu. Dziewczyna z o�ywieniem pochyli�a si� do przodu. - Znam ten samoch�d! To w�z kt�rego� z twoich koleg�w z oddzia��w specjalnych. Jego w�a�ciciel to zabawny facet. James Bond z prawdziw� blizn� na czole... Wozi jedn� dziewczyn� z mojego roku. Powodem mog�o by� jego zdenerwowanie albo te� zainteresowanie kryj�ce si� w g�osie Corinne. Tamy pu�ci�y, brudny strumie� rozgoryczenia sp�uka� resztki ostro�no�ci. - James Bond? Specjalny? Ten n�dzny �owca g��w? Przekl�ty zimnokrwisty morderca! Jezus Maria, Corinne, powinna� by�a widzie� ich wyst�p! Dziewczyna ma�ymi z�bkami oderwa�a kawa�ek pomara�czy. - Co ci si� sta�o? To spokojny, delikatny cz�owiek... - Delikatny? - Norman prychn��. - Kochanie, gdy ja sko�cz� czterdzie�ci lat, on z pewno�ci� nie b�dzie mia� mniej ni� trzydzie�ci pi��. Ale wygl�da� b�dzie tak, jakby nie mia� nawet pi�tnastu - dzi�ki preparatom hormonalnym. Na Boga, to wszystko s� ludzie z prob�wki, wyhodowani do walki szale�cy! Ale s�dz�, �e dla was to rzeczywi�cie wszystko jedno. Pr�dzej czy p�niej ka�da z was wi��e si� z jakim� morderc�. - Dojechali�my na miejsce. Dzi�kuj� za to szybom pancernym w waszych samochodach, wysokim dochodom, garniturom w jode�k�:.. Lionel Norman si�gn��, by Wy��czy� radio. - Do diab�a! Przez chwil� milczeli. - Lionel?... - Mhm. - Norman patrzy� prosto przed siebie. - Boj� si�. Strasznie si� boj�. Sto razy dziennie chcia�abym by� gdzie indziej. My�l�, �e wszyscy si� troch� boimy... - Opar�a g�ow� na jego ramieniu i podci�gn�a nogi, by si� do niego przytuli�. - Ale nie tak strasznie, jak ja. Lionel Norman jak zwykle rozczuli� si�. - W porz�dku, prosz� pani... - mrukn�� we w�osy Corinne. - Dok�d mam pani� zawie��? Zada� to samo pytanie co zawsze i jak zawsze zawi�z� j� do w�oskiej restauracji na Madison. W�a�ciciel by� specyficzn� postaci�: �mia�kom, kt�rzy odwa�yli si� wej��, oferowa� zestaw atrakcji, kt�re gdzie indziej by�y ju� na wymarciu. To w�a�nie on by� tym, kt�ry sto�y nakrywa� prawdziwymi obrusami, na spodkach stawia� prawdziwe szklanki i na oczach wszystkich odkorkowywa� butelki. Na og� oko�o godziny �smej sam obs�ugiwa� go�ci, a w pomieszczeniu rozbrzmiewa� przeb�j z "Ojca chrzestnego" Coppoli - tak w�a�nie jaki tym razem. Jego posta� znakomicie pasowa�a do obrazu: przedstawiaj�cego dalek� i nieosi�galn� Itali�: obiady i kolacje wydawane na werandzie, ciotki ubrane w czer�, wujkowie rozebrani do koszuli. Odwieczny papie�, wysoko wzbijaj�cy si� py� za ko�ami wozu, piasek Finale Ligure. Id�c im naprzeciw w�a�ciciel przez ca�y czas si� u�miecha�. - Bia�e martini, nieprawda�, s�oneczko? - zwr�ci� si� do Corinne. Nast�pnie przysz�� kolej na Lionela: - Ju� dawno trzeba by�o j� poprosi� o r�k�, ty ba�wanie. W tym domu wariat�w ze wszystkim trzeba si� spieszy�... Czerwone? Lionel Norman popija� wino czekaj�c a� Corinne upora si� ze swoim. W�a�ciciel, zgodnie z obyczajem, kt�ry ukszta�towa� si� przed dwoma laty, przyni�s� duszonego kurczaka, ravioli w g��bokim p�misku, trzy rodzaje ragout, tarty ser, �wie�� �mietan� i dzbanek kalabryjskiego. - Niech pani uwa�a na tego cz�owieka, carissima: to chodz�ca przebieg�o��! Mog� si� za�o�y�, �e pi� piwo!... Podnie�li do ust szklanki z winem. Norman po cichu, z zadowoleniem westchn�� czuj�c zapach napoju. Przed jego oczami, po�r�d z�ocistych b�ysk�w, pojawi�o si� miniaturowe odbicie pomieszczenia. I "klik". Norman przewr�ci� st�. Z�apa� Corinne pod rami�, w�a�ciciela za ko�nierz i rzuci� ich na ziemi�. Widzia�, jak kelnerzy odrzucaj� tace, go�cie wal� si� na pod�og�, za� z przeciwnej strony zapalaj� si� ognie przy lufach. Nie s�ysza� d�wi�k�w, prawd� powiedziawszy nic ju� nawet nie Widzia�: wiruj�cy dym spalonego prochu zas�oni� napastnik�w. W jednej chwili wszystko wok� zawirowa�o: obrusy, p�miski i dzbany, ravioli, lasagna, bia�e toska�skie i czerwone kalabryjskie. Lionel Norman znowu chcia� by� gdzie indziej. Daleko od tego domu wariat�w, gdzie niekt�rzy zabijaj� nawet w porze kolacji: Do diab�a z kultami! Do diab�a z Supermanem i innymi! Chwilami cz�owiek - nawet je�li trwa to tylko par� minut - nienawidzi swojej bezsilno�ci. Po lewej stronie w �cianie pojawi�y si� g��bokie dziury. Wystrzelone kule rozbieg�y si� wzd�u� dw�ch prostopad�ych linii i tn�c ostatni metr zahucza�y niczym nurkuj�ce bombowce. Nie s�ysz�c nawet Norman czu�, �e Corinne szlocha. P�niej, po interwencji specjalnego oddzia�u policji, gdy przeci�g rozwia� dym prochu, w�a�ciciel niczym zbity pies kr��y� po zdemolowanym pomieszczeniu, a jego c�rki i synowie pobiegli po banda�e. Kilku go�ci porani�y lataj�ce we wszystkie strony od�amki. Corinne spojrza�a po sobie i obejrza�a do niedawna szary spencer. - Pi�knie... - powiedzia�a. Tylko tyle. Zwr�ci�a si� do Lionela: - M�g�by� mi poda� ramie? Z�ama�y mi si� oba obcasy. Norman podpar� j� w krytycznym momencie. Dziewczyna z �a�obnym wyrazem twarzy kr��y�a po sali trzymaj�c buty w r�kach. - Bardzo �a�uj�, Vittorio. - Nie ma tu nic do �a�owania, bellissima. - W�a�ciciel odgarn�� od�amki szk�a. - Prze�yli�my i to jest najwa�niejsze. Z przyjemno�ci� zobaczy was znowu za jaki� miesi�c. Je�li w og�le nadejdzie co� takiego jak kwiecie�. Je�li nadejdzie, to b�dzie to najlepszy prima aprilis. Lionel zarzuci� na rami� obsypan� tynkiem marynark�. - Zawioz� ci� do domu, Corinne. - Wiesz, �e zupe�nie nie chce mi si� teraz jecha� do domu. Na Madison kupili dwie pizze i dwa pude�ka napoju. W schowku na r�kawiczki Corinne znalaz�a nadziewan� czekolad�. - Wy��cz�e wreszcie to pieprzone radio! - b�aga�a przegl�daj�c "Vogue". Z ok�adki brytyjska ksi�niczka Diana obrzuca�a Lionela Normana ol�niewaj�co b��kitnym spojrzeniem. Z kt�rego� okna na Alei Po�udniowej rzucono na nich butelk� z benzyn�. Norman nawet nie drgn��, gdy p�ynny ogie� rozla� si� po masce, niczym nie zagra�aj�c samochodowi. Wygl�da�o na to, �e i Corinne rozumia�a, �e atak nie by� skierowany przeciwko jego osobie, lecz przeciw emblematowi policji. - To by� wspania�y wiecz�r! - powiedzia�a Lionelowi i delikatnie go poca�owa�a. P�niej, gdy Norman mocowa� si� z zamkiem swojego mieszkania, gorzko si� roze�mia�a. Nastypny poranek przebiega� tak samo, jak pocz�tek kt�regokolwiek marcowego dnia. - Zosta� moj� �on� - powiedzia� Lionel Norman siedz�c przy stole i trzymaj�c grzank�. - G�wno tam - odpowiedzia�a dziewczyna w zamy�leniu, a nast�pnie si�gn�a do torebki po kredko do powiek. W aucie milczeli a� do parkingu City College, gdzie Corinne po�egna�a si�, jak zwykle dodaj�c: - O sz�stej. �adnego "LIONEL �AJDAK". Cholerny �wiat! Jego z�o�� z wolna rozp�yn�a si� w codziennej har�wce. O 11.00 przed po�udniem wybuch dos�ownie zmi�t� z powierzchni ziemi stacj� metra na Sze��dziesi�tej ulicy. Pary minut przed pierwsz� pe�en pasa�er�w trolejbus run�� do East River. Oznacza�o to koniec wielkiej przygody dla dw�ch ludzi: Pod koniec pory obiadowej kierownik dzia�u broni w domu towarowym Hopkins Sons napcha� nabojami kieszenie fartucha i zdj�� ze stojaka strzelb� my�liwsk�. Zabarykadowa� si� na dachu, sk�d strzela� do przechodni�w. Oficer specjalnego podzia�u policji wspinaj�c si� po fasadzie budynku zaszed� go od ty�u. Kierownik dzia�u wykaza� si� nadzwyczaj szybkim refleksem: odwr�ci� si� i strzeli�. Umar� pierwszy. Lionel Norman siedzia� w samochodzie gdzie� na East Endzie. Przespa� tam z godzink�. O drugiej dyspozytor Parkney przej�� s�u�b� w centrali od kole�anki o drewnianym g�osie. Wywo�a� w�z Lionela Normana. - Wiesz, brachu, �e od wczoraj nasze pi�kne miasto zacz�o si� wyludnia�? Od �witu cztery tysi�ce os�b znikn�o ze s�uchawk� w r�ku, miedzy innymi pi�tnastu adwokat�w, dw�ch s�dzi�w futbolowych, stary Woody Allen i ambasador Francji przy ONZ. Ciekawe, co z nimi robi� tam, gdzie docieraj�. I co robi� ze srebrnymi p�dolar�wkami? Zmieni�em pogl�d na ten temat. To nie afera! To prawdziwa emigracja. Jeden facet z Waszyngtonu powiedzia� mi, �e to samo dzieje si� po tamtej stronie oceanu, w Europie. Na p�nocy dzienniki i telewizja informuj� obywateli, jaki numer obowi�zuje w danym dniu. - Nie podoba mi si� ta sprawa. - Tak samo jak rz�dowi. Powiadaj�, �e gubernator Kalifornii zdoby� numer i monet�, a mimo to nie uda�o mu si� uzyska� nic poza normalnym sygna�em centrali. Nie chcieli go tam. Lionel Norman wzdrygn�� si�. "A nic nieczystego do niego nie wejdzie ani ten, co pope�nia ohyd� i k�amstwo..." - Co m�wisz, stary? Tu strzelaj�... - M�wi�, brachu, �e nie chcia�bym by� na miejscu prezydenta. Ooo... - Norman waln�� w kierownicy. - Zapomnia�em. Co jest z dzisiejsz� imprez�? Corinne chcia�aby wiedzie�... Po drugiej stronie zapad�a g�ucha cisza. - S�uchaj uwa�nie, Lionel - zacz�� Parkney. - Od wczorajszego popo�udnia dostaje r�ne meldunki. Nie musia�em robi� nic innego, tylko ich s�ucha�. Zebra�em ze trzydzie�ci numer�w telefonicznych. Tiffany m�wi, �e trzeba jak najpr�dzej spr�bowa�. Cho�by z powodu dzieci. Zw�aszcza ze wzgl�du na nie, stary... - Zwariowa�e�... - Powiedzia�em ci, �eby� s�ucha�! Nie b�d� na ten temat dyskutowa�. Nie chce, �eby facet, kt�ry mnie d�wiga� na plecach w pieprzonym szybie windy, poniewiera� si� z innymi. Id� do domu, ale po drodze zostawi� ci list� w przechowalni na Monroe. Skrytka 666. Zr�b z tym, co chcesz, ale uwa�aj! Pods�uchuj� wszystkie linie. Lionel Norman pospiesznie prze�kn�� co� w McDona�dzie. Piwo nadal mia�o metaliczny posmak. Czarny kelner mocno si� spoci� licz�c zgromadzone w kasie srebrne monety. Szybki telefon do Corinne z samochodu. - Lionel ! Bo�e �wi�ty, poczu�e�, �e musimy porozmawia�! - Nastr�j zbli�aj�cego si� ko�ca �wiata wywar� ju� na dziewczynie pi�tno. - Tu paru klient�w... - ...podyktowa�o ci dwie strony numer�w telefonicznych. Nie zaprzeczaj, dobrze? Przed policj� nie ma tajemnic. Powiedz tylko, kotku, po ile chodz� teraz srebrne p�dolar�wki? Pe�ne z�o�ci sykniecie po drugiej stronie. - Po dziesi��. Dwana�cie. R�nie. Zmarnowa�am kilka na przyjaci�, je�li chcesz wiedzie�. Vittorio z rodzin� te� spr�buj�, najp�niej dzi� wieczorem... - No a ty, papierowy tygrysie? - Lionelowi Normanowi znowu zrobi�o si� zimno. - Czekam na ciebie. Mam jeszcze dwie monety i jednak wci�� ci� kocham, wiesz? Przyjed� teraz, nie czekaj do sz�stej. W m�zgu Normana znowu rozleg�o si� dyskretne "klik!". - Corinne, podskocz� najpierw do przechowalni na Monroe. Parkney zostawi� tam kilka najlepszych numer�w. Zaczekasz, prawda? Odezwa� si� ch�odny g�os obcej kobiety: - Uwaga! Ta rozmowa by�a kontrolowana. Po��czenie przerwano ze wzgl�du na bezpiecze�stwo pa�stwa. Uwaga... Lionel Norman ruszy� niczym pilot samolotu. Przelecia� przez wzg�rze Nashville, Central Park, pomi�dzy niedawno posadzonymi klombami. �aden radiow�z nie ruszy� za nim. Nie wzywano go te� przez radio, �eby da� spok�j. Kiedy na Sze��dziesi�tej znalaz� si� w korku, wyjecha� na chodnik i zmi�t� kosz na �mieci. P�dz�c po Alei Po�udniowej zauwa�y�, �e motocykli�ci z Bronxu w bezsilnej w�ciek�o�ci atakuj� automaty telefoniczne. Zazgrzyta� z�bami, lecz nie zwolni�. Ponad miastem rozci�gn�a si� szara zas�ona, g�ste powietrze przepe�nione by�o elektryczno�ci�: w g�rze zapala�y si� �uki b�yskawic. Droga na parking przed Monroe trwa�a przez ten bigos prawie pi��dziesi�t minut. By�a sz�sta. Lionel zatrzasn�� drzwi samochodu. Na fasadzie dworca rozjarzy�o si� tropikalne s�o�ce. Gdzie� w �rodku jasnow�osa Marilyn zas�oni�a oczy. Spo�r�d dwunastu bomb pod�o�onych przez terroryst�w wybuch�o zaledwie sze�� czy siedem, ale i te wystarczy�y. Metalowe konstrukcje, p�yty, ceg�y i palmy wzlecia�y pod niebo, run�y na stos, grzebi�c pod tysi�cami ton gruzu numery Parkneya. Lionel o�lepiony b�yskiem, og�uszony przez detonacje i syreny, skoczy� za kierownic�. Z pr�dko�ci� siedemdziesi�ciu piciu mil na godzin� wyjecha� na g��wn� szos, by zmierzy� si� z najwi�kszym karambolem swego �ycia. Z prawej strony tygrysica w niebieskiej lancii opu�ci�a szyb�. - Goldie! - mrukn�a zmys�owo: - Nie mia�by� dla mnie jednego papieroska? - O�mielona brakiem odpowiedzi ci�gn�a: - Znam kilka specjalnych �wicze� izometrycznych. - Z g��bokim przekonaniem: - B�dziesz zachwycony. Lionel Norman j�kn��. By�a dziewi�ta, gdy dotar� przed bram� g��wn� City College. ("Je�li kiedykolwiek sp�nisz si� ponad p� godziny, zestawie ci�!") Po arkadami kilku obdartych student�w czeka�o na opancerzony autobus. ("Mam jeszcze dwie monety i jednak wci�� ci� kocham, wiesz?") Corinne ju� sobie posz�a. Na zawsze. Nawet na tablicy og�osze� nie by�o wiadomo�ci dla Normana. Wiedzia�, �e to si� ju� sko�czy�o. Minie kilka dni i cena srebrnych p�dolar�wek i numer�w telefonicznych osi�gnie astronomiczn� warto��. Prost� drog� nigdy ich nie zdob�dzie. Musi poszuka� nowej posady, p�ki jeszcze pora. Przecie� by� policjantem oznacza: nie myli� si�. Raz naruszysz prawo i koniec - znajdziesz si� na li�cie "niepewnych". Lionel powl�k� si� do domu. W d� drogami przedmie�cia, poprzez mosty nad kana�ami pe�nymi brudnej wody, w noc mrucz�c� jak dynamo, z p�on�cym wzrokiem i zesztywnia�ymi cz�onkami. Po to, by odkry�, �e drzwi s� otwarte. i"Nie ma bezpiecznych zamk�w. Daj mi spink� od w�os�w, a porusz Ziemi"). Z westchnieniem wyj�� pistolet. Sprawdzi� spust i luf� pchn�� drzwi. - B�g pana sprowadza, Mr Norman! Stary pingwinowaty ksiegarz, z po�udniowej dwudziestej. Norman nie by� zaskoczony. Ani zagniewany. Ka�demu czynowi przy�wieca jaki� cel. Wcze�niej czy p�niej ka�da pobudka wychodzi na �wiat�o dzienne. Rzuci� bro� na ��ko. - Napije si� pan? - zapyta� zgn�biony. - Bo ja tak... Pokustyka� do kuchni, zapali� �wiat�o. I "klik!". W powietrzu unosi�a si� resztka zapachu perfum. Gorzkawos�odki aromat przywodz�cy na my�l pokrojon� pomara�cze i tropikalny kwiat. Troch� Corinne. - Moda pani by�a tu oko�o si�dmej z kilkoma przyjaci�mi wyja�ni� ksi�garz opieraj�c si� o framug� drzwi. - Przyszli�my w tym samym czasie. Widzia�em, jak otwiera drzwi spink� do w�os�w. Nie potrafi�a zamkn�� i dlatego poprosi�a, �ebym - je�li mog� - zaczeka�, a� pan si� "przywlecze" do domu. Prosi�a te�, �ebym panu odda� t� kopert�. Znajdzie pan w �rodku srebrn� p�dolar�wk� i numer telefonu. Ten jedyny numer. Wybra�em go dla pana... - Ruszy�, by przejrze� ksi��ki Normana. - Dlaczego? Dlaczego pan tu zosta�, skoro zna pan numer? Pozbawiana wieku twarz nie zwr�ci�a si� w jego stron�. Ko�ciste palce pie�ci�y grzbiet leksykonu. - Oj, oj, Mr Norman... Przecie� nie jeste�my jednakowi. O mnie nie warto si� martwi�. Ludziom takim jak ja nic tu nie grozi i nie b�dzie grozi� ani jutro, ani tym bardziej pojutrze. Kiedy sko�cz� prac�, mo�e si� jeszcze spotkamy. Nie musi pan nic robi�, �eby mnie odnale�� - mam dobr� pami�� do twarzy. To samo mog� powiedzie� o swojej logice. D�ugo si� zastanawia�em, jak� lektur� da� panu na drog�. I p�niej zrozumia�em, �e m�czyzna taki jak pan szykuj�c si� do dalekiej drogi, powinien przyj�� tylko �yczenia szcz�cia. Wiele szcz�cia, Mr Norman! Cicho odszed� nios�c pod pach� s�ownik frazeologiczny. Lionel Norman wzi�� torb� podr�n� z po��k�ymi papierami, elektryczn� maszynk� do golenia i u�ywanym swetrem zrobionym na drutach, kt�ry dosta� na Bo�e Narodzenie do Corinne. Do kieszeni wsadzi� jej kaset� z najlepszymi piosenkami starego Franka, kt�ra od dawna si� tu poniewiera�a. Na ramiona narzuci� wiatr�wk�. Zszed� po schodach i nie przystan�� a� do najbli�szego automatu. Od strony �r�dmie�cia z rzadka dobiega� g�os syreny. Na ogie� t�tni�cy w rejonie zatoki pada�y cienie przypominaj�ce sylwetki pierwotnych istot. W krzy�owym ogniu reflektor�w, w blasku p�on�cych dzielnic, w nieokie�znanym szale ta�czy�a resztka �wiata. Lionel Norman pomy�la� o brontozaurach, najpaskudniejszych pariasach minionego �wiata. One, wraz ze swymi trzydziestoma tonami wagi i dwoma m�zgami, pewnie te� wydawa�y si� nieokie�znane, niezniszczalne i wieczne. A to by�a nieprawda. Pomy�la�, �e nawet nie zwalnia�y biegu, gdy depta�y kwieciste ��ki i gniazda pierwotnych ssak�w. My�l�c o ich zmierzchu po�a�owa� tych potwor�w, bowiem nie zna�y leku ani poczucia odpowiedzialno�ci, a gdy gin�y, nie wiedzia�y, dlaczego przysz�o im zgin��. - Wiecie co?! - krzykn�� do cieni, trzymaj�c w r�ku s�uchawk�. - S�dz�, �e to jest wasza ostatnia noc. Wykr�ci� numer, zamkn�� oczy. I "klik!". Kiedy spojrza� wok� siebie, ani �ladu nie pozosta�o po budce, znikn�y tak�e zatoka, noc i po�ar. Sta� na zakurzonej w�skiej drodze polnej pod bezchmurnym niebem. Ziele� rozleg�ych p�l promieniowa�a spokojem i Lionel Norman czu�, �e tak powinno by�. Wszak wsp�lna t�sknota milion�w ludzi zachowa�a te ziemie w tym kszta�cie przez dziesi�tki lat. Wystawi� twarz do s�o�ca. W oddali, na wzg�rzu leniwie obraca� si� wiatrak, za nim fale oceanu uderza�y o brzeg, a jeszcze dalej by�a stara Europa ze swym Morzem Liguryjskim i Walhali� - nie m�wi�c ju� o Arkadii czy Drzewie �wiata. Za nimi �aglowce zmierza�y w stron� Kalkuty, za� b�g-cesarz Chin, Jao ku� miecz, by zwyci�y� �mier� i Czas. S�ysz�c warkot silnika Norman otrz�sn�� si�. Os�oni� oczy i patrzy� na zbli�aj�c� si� ci�ar�wk�, materializuj�c� si� z powie�ci Steinbecka, by stan�� u jego boku. Z szoferki wychyli� si� Portoryka�czyk o pulchnej twarzy z czapk� Yellow Cab na g�owie. U�miechn�� si� do pasa�era tak, jak to potrafi� jedynie Portoryka�czycy. - Come esta usted, se�or? Na pewno si� panu nie spieszy, ale tu w �rodku jest znacznie wygodniej. A poza tym - szelmowsko skin�� g�ow� do ty�u - mo�e si� zdarzy�, �e znajdziemy po drodze �adunek. Przyda si� pomocna r�ka. Wozimy ksi��ki. Jak powiedzieli ci starzy ludzie, to jest teraz najlepszy biznes. B�g mi �wiadkiem, �e nie chce psu� tego, co dobre. W ko�cu �yje si� tylko dwa razy, nie? A w mie�cie na ka�dego czeka jego Dulcynea. Szkoda by�oby, gdyby musia�y zbyt d�ugo czeka�... Lionel Norman w pe�ni przyzna� mu racje. przek�ad : Wojciech Maziarski powr�t