3551
Szczegóły |
Tytuł |
3551 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3551 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MAREK BIE�KOWSKI
ZAG�USZANIE
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Zej�cie
w moim pokoju nie ma wspomnie�
spali�em je kt�rej� dr��cej nocy w ma�ym piecyku w�glowym
wypar�em si� ich wtedy
my�la�em �e tylko na kilka dni mo�e tygodni
nie wiedzia�em �e b�dzie to ostateczne po�egnanie
a mimo to m�j pok�j jest
cho� okna s� starannie zas�oni�te
a drzwi zosta�y wyj�te z zawias�w
odk�d powiedziano mi
�e za nimi czai si� strach
nie chcia�em
jednak on pozosta�
przychodzi nieraz i opiera si� na owdowia�ych framugach
chowam si� wtedy pod ��ko lub s�ucham og�upiaj�cej muzyki
czasem za� id� wyrzyga� si� do �azienki znajomego poety
lecz przedtem szeroko otwieram okna
bo przecie� zapach
mo�na go wys�a� do ekspertyzy wyci�gn�� wnioski
mo�e by� dowodem
kiedy� w m�cz�cym �nie ujrza�em m�j pok�j na sali operacyjnej
by� pe�en krwi i le�a� nieruchomo pod narkoz�
a faceci o nieodgadnionych wyrazach masek
w skupieniu grzebali w jego wn�trzu
i wtedy bardzo si� ba�em o niego cho� przecie�
przeklinali�my si� nieraz
a nast�pnego dnia gdy tylko wsta�em z ��ka
pog�adzi�em z czu�o�ci� jego szorstkie policzki i d�ugo
siedzia�em na pod�odze u�miechaj�c si� do niego przyja�nie
wiedzia�em ju� jednak wtedy �e on mnie te� kiedy� opu�ci
Z cyklu �Zag�uszanie�
I
ulice miasta o tej porze s� ju� z regu�y puste
wi�c sk�d si� tu wzi��e� z t� trwog� poprzedzaj�c� ka�dy tw�j krok
sk�d ten bieg jakby ucieczka
a mo�e to tylko pogo� za tramwajem
w kt�rym nagle ty i ta dziewczyna
my�lisz to mo�e by� ka�dy z nich lub ka�da
a jednak wy jacy� tam o tej porze
jednakowo dla siebie pi�kni i by� mo�e nienawidz�cy si�
wysiadacie na r�nych przystankach w r�nych domach
k�adziecie si� do ��ek w kt�rych nie czekaj�
wasze kobiety wasi m�czy�ni
zm�czeni t� noc� tym biegiem odp�ywacie ju� od siebie
w sny kt�re dla innych s� jaw�
nad ranem za� nigdy nie wiesz
co by�o snem a co jaw� tej nocy
i to ju� jeste� tylko ty
II
mo�e ju� spa�e� a mo�e w�a�nie wyszed�e� z domu i
powiedzia�e� tam na rogu ulicy
gdy oni przychodz� do mojego pokoju czuj� si� tak
jak .gdyby kto� czyta� moje listy
a przecie� nie ma tutaj nic twojego
zamykaj�c drzwi tej koperty nie zostawiasz nawet podpisu
i czasem podgl�dasz t� pustk�
kt�r� rozbija tylko maszyna do pisania
b��kaj�ca si� po biurku jak jesienna mucha
rozrzucaj�c ukradkiem pozbawione ju� warto�ci s�owa
jak to si� sta�o pytasz wracaj�c
�e nie wyszed�em nigdy poza te �ciany kt�re s� ulicami i drzewami
wierszem i mi�o�ci�
jak to si� sta�o progiem mo�liwo�ci
III
gdy zapomnia�e� ba� si� nieobecno�ci tych kt�rzy ci� rozumieli
czy pozosta�o w tobie puste miejsce po tym strachu
czy te� zacz��e� ba� si� tych kt�rym ju� tylko si� podobasz
a mo�e nie oczekuj�c �adnej z zapowiedzianych wizyt
nagle zadajesz sobie pytanie
dlaczego powoli i niezauwa�alnie zmieni�y si� ulice i domy
o kt�rych my�la�e� �e s� twoimi przyjaci�mi
a teraz przechodz�c obok nich uwa�asz by nie napotka�
nienawistnego spojrzenia okien
i czy chcia�e� tego wszystkiego stoj�c tak po�rodku pokoju
oparty o lamp� pochylaj�c� g�ow� z wieczornym zm�czeniem
jak to wyt�umaczysz �e obrastasz w s�owa staj�ce si� twoj�
bezludn� wysp� na kt�rej z trwog� oczekujesz nadchodz�cego
z ka�dej strony ratunku
co ci� tu tak trzyma
wi�c tylko wiatr i deszcz nie pozwalaj� wyj�� w t� noc
a przecie� niedawno u nieznanej poetki przeczyta�e�
c� mo�e by� pi�kniejszego od z�ej pogody
wi�c co
IV
wydarty nagle z ramion
kt�rych ciep�o znasz tylko z list�w
o�lepiony dalekim b�yskiem �renic
nie zrywasz si� i nie krzyczysz
napi�ty i opancerzony okrutn� stal� poranka
otwierasz szeroko a� do b�lu okno
by znale�� za nim najprawdziwsz� obecno��
to nic stanie si� teraz
jeszcze mo�esz zasun�� szar� krat� firanki
spokojnie przeprowadzi� inwentarz fundamentalnych
zasad nienaruszonych nadziei
jeszcze czysty i jakby niewinny wr�ci�
do serdecznej matki snu przygarniaj�cej ci�
tkliwie do piersi
V
nie potrzebujesz nawet zamyka� oczu
ani t�umaczy� si� nadprzyrodzon� si��
to takie proste
zmienia si� tylko miejsca i twarze
nie jest to przecie� istotne
znane gesty te same s�owa (to jest najsmutniejsze)
nawet �zy je�eli b�d�
sp�yn� po dawno wy��obionych bruzdach
dalej te� nic nie zale�y od ciebie
mo�esz zosta� przyjacielem lub wrogiem
stajesz si� jednym i drugim
i ju� nie martwisz si� o reszt�
zgarniasz j� do kosza na �mieci
jak niedoko�czony list
mo�e tylko zdziwisz si� �e
mimo wszystko wci�� jeszcze �yjesz
i od nowa do melodii pisanej przez kroki
unosz�cego ci� bezwiednie spaceru zanucisz
zawsze t� sam� piosenk�
* * *
dla A.
twoja �mier� czyha na ciebie wsz�dzie
czasem w nocy jak we �nie
lub inaczej
owini�ta w zielone sukno
�ci�ni�ta sk�rzanym pasem
nios�ca ze sob� zapach s�o�ca
odzianego kawa�kiem �elaza
twoja �mier� niezgrabna jak apollinaire'owski
cie� uk�adaj�cy si� do snu na pi�trowym ��ku
ona przycicha gdy piszesz listy
i nienawidzisz naszej beztroski czekaj�cej
na poci�g kusz�cy zapachem dom�w i wakacji
tu te� jest twoja �mier�
sk�adaj�ca larwy
gdy w cieniu pokojowej kanapy
jak pod li��mi roz�o�ystej palmy p�czniejemy
jadem sytego popo�udnia
to twoja �mier� goszcz�ca po�r�d nas
* * *
�ycie tak naprawd� zaczyna si� o zmierzchu
ciemno�� jest klarowna i pe�na drogowskaz�w
u�atwiaj�cych szybki marsz
nocne polowanie nie jest tylko przywilejem
�ywi�cych si� mrokiem zwierz�t
ja te� potrafi� sprosta� zdobyczy skrytej
przed przyzwyczajonym do jasno�ci dnia wzrokiem
to nie jest �adne misterium
nie odprawiam o tej porze tajemnych praktyk
pozwalam rozwiewa� si� swoim w�osom
w rozpi�t� kurtk� �api� uliczne �mieci i dym
z dalekich komin�w
to s� moi jedyni rozm�wcy
przynosz� najskrytsze tajemnice
zamkni�tych przede mn� dom�w
* * *
po latach jeste� ty i pok�j
kt�ry nigdy nie stanie si� tob�
wi�c obydwaj r�wnie �mieszni
postawicie si� by� mo�e kiedy�
w szeregu rozstrzeliwanych
za nieudane zamachy na w�asne z�udzenia
jednak na razie w tym pokoju
po�r�d d�oni nieustannie �cieraj�cych
wciskaj�cy si� wsz�dzie py� godzin
jeste� zbyt zm�czony
by podj�� pr�b� bohaterskich gest�w
mog�cych oznacza� �e chcesz zacz�� co� od nowa
cho�by na tak kr�tki moment
jak dwa kroki mi�dzy drzwiami a nieznanym
* * *
nie wiadomo dlaczego chcieli�my ju� mie� poza sob�
to miasto
w kt�rym urodzili�my siebie przy kawiarnianym stoliku
staj�cym si� nagle naszym dworcem i poci�giem
to wszystko jest poza nami
a teraz nic
wi�c po c� listy
mieli�my je pali� jakby ich w og�le nie by�o
lecz gdy naprawd� nie przychodz�
siadamy nad pustymi kartkami
nie maj�c odwagi rzuci� si� razem z nimi w ogie�
i rysujemy plany odleg�ych miast
po kt�rych chodzimy bez celu
a potem z butelk� wina wchodzimy do nieznanych dom�w
by pij�c podawa� sobie usta jak przy poca�unkach
s� to w istocie nasze ostatnie poca�unki
* * *
wiecz�r i trzy papierosy
to krajobraz mojej samotno�ci
sen d�ugim j�zykiem oblizuje
ostatnie kartki ksi��ki a cienie
nieznajomych kobiet przelewaj� si� wok�
nuc�c zas�yszan� piosenk�
to dym w��czy si� leniwie
pos�uchajcie jego krok�w
tak st�pa deszcz gdy si� nudzi
lub przypadkowy przechodzie�
poszukuj�cy jasnego okna
na zagubionej w ciemno�ci ulicy
* * *
nie martw si� gdy nie przychodz�
na um�wione spotkania
przecie� nie zapomnia�em
lecz czasem gdy �pimy
noc przechadzaj�ca si� w skrzypi�cych butach
przeszukuje kieszenie naszych ubra�
z okruch�w
przypadkowych skrawk�w
skleja �ycie przebijaj�ce si� z trudem
przez mg�� poranka w .kt�rej my sami
nie potrafimy si� ju� odnale��
i nic tu nie pomo�e
wygl�danie z najwi�kszego nawet okna
przecie� to znasz
dlatego nie martw si� gdy oboje
nie przychodzimy na um�wione spotkania
* * *
gdy ulica zamyka z ulg� przekrwione oczy okien
wal�c si� ci�ko w nocne legowisko
przychodzi cisza podaj�c mi siln� d�o�
i rozpoczynamy w�dr�wk� w znane
od dzieci�stwa powietrze gdzie papieros
smakuje lepiej ni� kobieta a niepewne
kroki �apczywych oddech�w odbijaj� si�
od mojego cia�a b�d�cego wielkim b�bnem
przekazuj�cym w �wiat urywane sygna�y krwi
kt�rej nie potrafi� zacisn�� w d�oni
Przek�adnia
czasem jest tak �e d�ugo
mnie nie ma
moje cia�o wkr�cone w tryby
nieuleczalnej choroby przenosi si�
w godziny nie notowane na tarczach zegar�w
odmierzam wtedy czas linijk� samotno�ci
g�odny
tropi�c nieuchwytn� zwierzyn� krok�w
sprzymierzam si� ze zdradliwym drogowskazem cienia
to tak jak gdybym pi� w g��bokiej jamie nocy
a nad ranem odpiera� mordercze ataki snu
w takich chwilach przesz�o�� i przysz�o��
sprzedaj� si� w podrz�dnym burdelu
a m�j dom unosi si� razem ze mn�
poszukuj�c nowego miejsca ujawnienia
* * *
skrz�tnie ukryte przed siatk�
szpieguj�cych wszystko po�udnik�w i r�wnole�nik�w
lecz przecie� tu na tym �wiecie
jest pa�stwo w kt�rym podobno jeszcze nikt nie umar�
cho� mieszka�cy tej cudownej krainy
wci�� s�ysz� dzwony wymawiaj�ce najwyra�niej
znane a� nadto dobrze s�owo
�mier�
w tej sytuacji jedynie wtajemniczeni i wykoleje�cy
(bo ci zdarzaj� si� wsz�dzie)
widz� nieustaj�ce kondukty pr�bnych pogrzeb�w
przeci�gaj�ce przez ulice nie�miertelnych miast i wsi
a czasem przy w�dce uda im si� pos�ysze�
gorzkie s�owa grabarzy wyrzekaj�cych na ci�ar
swych niespe�nionych obowi�zk�w
nikomu jednak nie uda�o si� zobaczy� prezydenta
rzucaj�cego z absolutnie czystym sumieniem
grud� ziemi w otwart� �renic� trumny
pierwszego kt�ry zw�tpi�
* * *
w tym mie�cie nazwanym od pewnego czasu umownym
zobaczy�em jak stary portier przed szacownym gmachem
szamerowa� li��mi swoj� liberi� mrucz�c pod nosem
jeste� poet� nierzeczywistego �wiata kt�ry skry� si� gdzie�
w ��ku lub pod fotelem nie maj�c odwagi zbli�y� si� do okna
za kt�rym ot cho�by zmieniaj� si� pory roku
i w�a�nie wtedy objawi� mi si� pok�j
pe�en paj�k�w wy�a��cych z gniazd elektrycznej sieci
oplataj�cych g�ow� m�czyzny
rozp�ywaj�cego si� w bieli �ciany
a jednak tak realnego
jak ��ko kt�re nagle unios�o si� by zrzuci� mnie ze swego
grzbietu w rzeczywist� sceneri� miasta w kt�rym
portier alfabetem okulawionej nogi og�asza� jesie�
* * *
mo�e w barze kategorii czwartej po�r�d
beczek i twarzy z kt�rych ka�da mo�e by� twoj�
na brudnej ladzie w ka�u�y krwi lub piwa
w ostatnim b�ysku m�tniej�cych �renic z
w�asnych s��w kt�re w ko�cu przerwie czkawka
uporczywa jak twoje nie�mia�e SOS wystukiwane
po�r�d doskonale t�umi�cych �cian zmroku
z ruch�w r�k �wiadcz�cych �e jeszcze nie
uton��e� �e pr�bujesz wyp�yn�� w dowolnym stylu
i czasie z tej walki kt�r� staczasz na dno pami�ci
dowiesz si� �e jeszcze mo�esz si� upi�
lub za�o�y� sobie �on� i
dzieci
mo�esz by� kim� innym lub
tylko �ni� o tym
* * *
tu gdzie mnie znalaz�a� jest daleko i obco
jak na ulicy na kt�rej kiedy�
zagubi�a si� �kaj�ca z b�lu karetka
tutaj �mier� jest szybsza ni� s�owa
uciekaj�ce z pu�apki krtani
kiedy� listonosz zapomnia� mojego adresu
i odt�d wiadomo�ci pr�buj� przedziera�
si� same wykorzystuj�c bogato rozga��zion�
sie� wiadomych tylko sobie kana��w
przychodz� zm�czone i niewyspane
padaj� ci�ko na pr�g
tutaj noc jest prawdziwie ciemna
pe�na majacze� i dramat�w oczekuj�cych niecierpliwie
na wybawienie dnia
pot jest dra�ni�cy
jego zapach nie daje si� oszuka� porannej toalecie
nieraz chcia�bym st�d wyj��
mo�e uciec
oderwa� si� od siebie
staj�cego si� swoim powszednim snem
* * *
nie musisz wcale wychodzi� z ciep�ego
pr�du op�ywaj�cych ci� dni
otwiera� lub zamyka� osaczaj�cych zewsz�d
klamek pozwala� si� unosi� my�lom lub
pierwszemu lepszemu tramwajowi
mimo to dotrzesz do tego miejsca
sk�d powr�t jest r�wnie trudny jak
z bieguna czy te� dna najg��bszej przepa�ci
i zobaczysz t� twarz
twarz z�odzieja skradaj�cego si� powoli
by z ogniotrwa�ej klatki chwytaj�cego
znienacka przera�enia wydrze� ci
twoje w�asne serce szukaj�ce schronienia
do d�ugiej spokojnej pracy
pami�taj o nim w ka�dej chwili
nawet teraz gdy prowadzisz d�ugie rozmowy
trwoni�c z przypadkowymi go��mi kredyt �ycia
kt�rym wielkodusznie pozwolono ci dysponowa�
* * *
po nocy kt�ra jak zwykle wdar�a si�
przemoc� w nasze �ycie odurzeni kacem i czym�
co od biedy mo�na by nazwa� mi�o�ci� odnajdujemy si�
wreszcie okryci szczelnie szarym p�aszczem poranka
obserwuj�c s�o�ce kt�re biega po ulicach
z no�em w z�bach �cigaj�c pierwszych przechodni�w
a my w przeciwnym kierunku lecz przecie� nie pod pr�d
z ci�arem wczorajszego dnia ukrytym za sk�r�
skradamy si� w blasku karc�cych spojrze� swych czujnych oczu
by nagle stan�� bez tchu
ten krajobraz dusi nas od lat
wi�c zanim zalepi� nam si� usta parali�uj�cym gazem codzienno�ci
pomy�lmy czasem o sobie
gdy umiemy ju� spokojnie zasn��
* * *
w poczekalni w bezsenno�ci kt�ra staje si� b�lem
na ramieniu ukochanej dziewczyny
lub w najbanalniejszej rozmowie na kt�rejkolwiek z tras
przypomnisz sobie o niej
dla kt�rej dzie� urodzin nie jest kolejn�
hucznie obchodzon� rocznic� zwyci�stwa
nie nosz�cej nigdy kr�tkich sp�dniczek
nie maj�cej ju� szans by dowiedzie� si� czy m�odo��
jest w�a�nie t y m cudownym wspomnieniem
nie kochaj�cej si� nigdy w �adnym z tych ch�opc�w
kt�rych w�osy przykrywa�y lito�ciwie bruk
w znanych nam tylko z telewizji miastach
my�l�cej perspektywicznie (i maj�cej w zwi�zku z tym
ju� oko�o pi��dziesi�ciu lat)
niezbyt pilnej czytelniczce gazet
kt�rej stawiano skwapliwie pi�tki z wychowania
nie zauwa�aj�cej tego co inni z rozmys�em omijali
nie b�d�cej �adnym pokoleniem
nie maj�cej nic do stracenia i
nie chc�cej niczego zyska�
nie dowiesz si� nigdy kim ona jest
a przecie� mo�e to by� twoja wiecznie starsza siostra
kt�r� ostatnio widzia�e� jak modli�a si� przed snem
przesuwaj�c w palcach r�aniec z wierszy
napisanych przez jej m�odszego brata
* * *
s� takie popo�udnia potem wieczory i noce
gdy znajduj� tylko niepok�j w najbardziej
nawet ukrytych przed sob� miejscach
wtedy w ��ku przykryty p�acht�
gazety lub listem od przyjaciela zaczynam
w�tpi� czy jeszcze tam jeste�
i zechcesz mnie kiedy� szuka� lub te�
czy dowiem si� gdzie ci� znale��
wi�c zr�b co�
zr�b by niepotrzebny by� ten sen
kt�remu sprzeda�em si� w zamian za ciebie
* * *
albo
starym samochodem te� m�g�bym by�
takim w kt�rym na zakr�cie nagle zgas�y
�wiat�a
a ludzie przychodz� i zagl�daj�
albo
te� latarni� pod kt�r� ju� zawsze
najciemniej
a ludzie przechodz� i omijaj�
tylko czym� takim
tylko tym
* * *
�ciany mojego pokoju nosz� �lady licznych
samookalecze� by�a to ostatnia pr�ba wyj�cia
w otwarty �wiat
a przedtem jeszcze by�a wielka wojna o kt�rej
opowiada moja lampa zgin�o wtedy wielu poet�w
ona sama odebra�a �ycie jednemu z nich
na razie jej to wystarcza
od czasu do czasu pos�uguje si� ni� pewien
znajomy mi fotograf
m�j pok�j od wielu miesi�cy cierpi na zaburzenia
ja�ni w m�cz�cych snach wydaje mu si� �e
lampa dusi go k�ad�c sw�j zm�czony biust na
jego pokrwawionych �cianach
* * *
umieramy mi�dzy czwart� a dziesi�t�
gdy �ni� si� nam poca�unki jak tresowane koty
rzucaj�ce si� do gard�a a potem
w fa�dach sk�ry po kt�rej roz�a�� si� nasze
kobiety polujemy na s�owa mog�ce nas
zadowoli� w chwilach gdy odpoczywamy po
cichej i spokojnej mi�o�ci znanej nam tylko
z lichych przek�ad�w
* * *
to nie my ju� jeste�my
nasze twarze bez nas
wymieniaj� dobr� monet� u�miech�w
i dalej
cho� spotykamy si� po tej samej stronie goryczy
nie wiemy jeszcze nic o naszej nieobecno�ci
a przecie� nasze rozstanie ma ju� wyrzuty sumienia
oszuka�o nas kiedy� nie�wiadomie
teraz pisze d�ugi przymilny list
�e nie chce zosta� samotne
wi�c czeka na skinienie by przybiec
i �asi� si� przy nogach
lecz my go nie dostrzegamy
patrzymy ju� w inny �wiat
cho� nie wierzymy na razie w jego istnienie
* * *
biegn�c ponaglany syren� alarmow�
zapowiadaj�c� decyduj�cy nalot w�asnych my�li
tylko ty chyba we wzburzonym t�umie przechodni�w
nie szukasz schronienia jedynie przed deszczem
nie tobie pierwszemu si� to zdarza
i nie b�dzie to chyba najkrwawsza z bitew
kt�rych tyle pami�ta ten kontynent
lecz przecie� jak ka�da wymaga ofiar
wzmagaj�c si� ci�gle
cierpliwie poch�ania spiskuj�ce
przeciwko tobie armie szarych kom�rek
mo�e to przed nimi chcia� ci� ostrzec
nerwowy dyszkant tramwaju
brzmi�cy jeszcze w uszach
jak dzwonek na ostatni� lekcj�
jak sygna� odwo�uj�cy alarm
* * *
tego dnia
tylko spiker porannego dziennika radiowego
nie zapomnia� z�o�y� ci najserdeczniejszych
�ycze� imieninowych
a ty ju� wiesz
wasze usta pokrywaj� si� szronem
wasze cia�a wymykaj� si� spod r�k
jak ��ki kt�re pragniemy pochwyci�
z okien p�dz�cego poci�gu
twoja dziewczyna odgra�a si� �e
z�o�y na ciebie doniesienie do
kt�rej� tam komisji badania zbrodni
c� jeszcze mo�e si� zdarzy�
na pocz�tku by�o to jednak radosne postanowienie
stworzy� �wiat o kt�rym zapomnia�y gazety i politycy
* * *
czasem gdy ju� �pisz pr�buj� z�apa�
tw�j oddech niespiesznie opuszczaj�cy
bezpieczn� kryj�wk� cia�a lecz on
wymyka si� moim niezr�cznym d�oniom
przykutym do biurka �a�cuchem niecierpliwych
s��w oczekuj�cych ostatecznego ujawnienia si�
z g�ow� ukryt� w ramionach zmroku
odchodzi przez uchylone okno
w poszukiwaniu nowych nieznanych przestrzeni
* * *
a jednak przychodzisz
przez okno pe�ne s��w rozbitych od ulicy
b�d�cych ju� tylko bia�ym prze�cierad�em
wywieszonym pospiesznie w obliczu
narastaj�cego pokoju
dlatego w�a�nie teraz chcia�bym nierozwa�nie
zapyta�
czy to ty by�a� t� kobiet� zamieniaj�c� mi
dni i wieczory w niepozorn� maszyn� do pisania
pe�n� rozs�dnie poustawianych czcionek
gro��cych donosem na wiersze nie daj�ce spa� po nocach
* * *
jeszcze mogli�my wyj�� poza te dni
obmy�laj�ce jak zako�czy� z honorem
ca�� t� wielka wojn� wytoczon� nam
przez osamotnione nagle godziny
lecz dali�my si� przekona�
�e nie warto szuka� czegokolwiek
w antykwariacie naszych prze�y�
wyprzedajmy wi�c to wszystko jak meble
z niepotrzebnego ju� pokoju
i pomy�lmy znowu o �yciu
kt�re przysiad�o na naszych ramionach
jak zm�czony ptak zbieraj�cy si�y
do dalszego lotu
* * *
to ju� chyba nie ma znaczenia �e tak naprawd�
nie czekali�my tu na siebie bo gdy tak siedzimy
w tym pokoju a mimo to ca�kiem poza jego �cianami
my�l� �e na sw�j spos�b jeste�my nie�miertelni
i cho� �miejemy si� z tego to przecie� czujemy
jak utrwalamy si� w tym przyt�umionym nocn�
lamp� krajobrazie by pozosta� tu d�u�ej ni� potrafi
nam to wskaza� zegarek ni� chwila w kt�rej twoje w�osy
skrzypi� w moich palcach jak �nieg w mro�ny s�oneczny dzie�
* * *
nie czujesz si� dobrze w tej sk�rze
w domu jaka� obca kobieta m�wi �e
jeste� jej m�em siostra mija ci� na
ulicy szepcz�c do ucha �e nie poznaje
ju� od dawna �e z bliska widzi tylko
w�osy i kurtk� szare spodnie i to wszystko
mijasz j� u�miechaj�c si� do
twarzy kt�r� tak�e widzisz po raz pierwszy
nie czujesz si� dobrze
zarastaj� ci usta nie widzisz swoich oczu
twarz ju� od kilku lat twardnieje i l�ni
przypominaj�c �elazn� obr�cz wojskowych but�w
mi�dzy palcami ro�nie b�ona
stajesz si� powoli olbrzymim przyrz�dem do
p�ywania w tym �wiecie meduz� i przedpotopowym
ptakiem przystosowanym i gin�cym r�wnocze�nie
twoje r�ce skrzyd�a nietoperza unosz� ci� powoli
po�r�d rozmazuj�cych si� kontur�w
Pobyt tymczasowy
otwieraj�c te drzwi
przekraczaj�c pr�g
zawsze co� zostawiam
to nie jest wa�ne z kt�rej strony
tak�e i potem gdy pijemy najta�sze wino
(po kt�rym sk�ra upodabnia si� do wysp wulkanicznych
a ranek raz na zawsze odstr�cza od my�li o rajskich ogrodach)
i grasz mi na skrzypcach
p�niej krzyczysz
lecz to przecie� nic
ja tak�e wiem jak to jest
gdy one przechodz� obok
j�drne i podniecaj�ce a� do obrzydzenia
wypchanymi szczelnie fartuchami
a ty
ty jeste� tylko unosz�cym si� i opadaj�cym
wykresem temperatury
i �adna z nich
z tych cholernych bab
nie widzia�a ciebie unosz�cego si� i opadaj�cego
lecz teraz ju� wiesz
�e wszystkie kobiety s� nasze
jak nie napisane powie�ci przechadzaj�ce si�
w naszych my�lach
wi�c napiszesz je by m�c dotyka� ich cia�a
i ju� po pierwszej nocy m�wi� ze wstr�tem
�e to pewnie kurwy
na razie jednak boisz si� ich
bo przecie� one wsz�dzie tu s� i patrz� beznami�tnie
jak powleczone bielmem �ar�wki
zagl�daj� w nocy do ��ka sprawdzaj�c czy �pisz spokojnie
wi�c nie rozumiesz
dlaczego u�miecham si� z takim spokojem
mo�e nie jestem jeszcze dostatecznie pijany
ale ty te� chyba nie
bo pijemy
a kiedy ju� mamy dosy�
pytasz czy jeste� gorszy i dlaczego
przecie� tw�j ojciec twoj� matk�
z siekier�
i w og�le to nie by�o du�e miasto
wie� prawie
no dlaczego
i ju� tylko na ucho
�e to mo�e tylko rok lub dwa
a potem
lecz co znaczy to p o t e m
gdy by�o ju� tyle lat
tyle tych szybkich ruch�w d�oni�
jak obrona przed ciosem
wszystko to ju� mamy za sob�
wi�c cho� nigdy si� nie zwierzamy
zapytaj mnie co teraz
gdy siedzimy i pijemy
a ty nie potrafisz gra� na skrzypcach
gdy te drzwi i pr�g zostawiamy za sob�
niewa�ne z kt�rej strony
* * *
a mo�e na to �ycie rzeczywi�cie wystarczy�aby
nam fotografia z jedynym prawdziwym bie�kowskim
(rocznik pi��dziesi�t dwa) gdyby nie to �e zszarzali
od porank�w doszli�my tylko do czwartego pi�tra
marze� a jednak dostatecznie wysoko by nie
obawia� si� �e nas kto� na niej rozpozna pod
grub� warstw� retuszu nie kryj�c� ju� prawie niczego
jeste�
I
jeste� chorym cz�owiekiem
tw�j pot niesie z sob� zapach
rozk�adaj�cych si� bakterii
jeste� odciskiem swego cia�a
na �onie kobiety jej wieczorn�
porcj� nasienia rozmow� w kt�rej
nie uczestniczysz spotkaniem z
kt�rego wychodzisz w po�owie
mijaj�c si� w drzwiach ze swoim psem
wymieniacie porozumiewawcze spojrzenia
by� mo�e nie minie du�o czasu a b�dziecie
mogli zamieni� si� rolami
II
jeste� starym cz�owiekiem nie
my�l�cym o �mierci cho� ta mija
obok �wiec�c w oczy zapalonymi reflektorami
pojazdu kt�rym obje�d�a �wiat
jeste� zbiegiem pod zmienionym
nazwiskiem i w masce karnawa�owej
�piewaj�cym po�r�d og�lnej rado�ci
�wiat jest tym co nas nie dotyczy
(lecz to tylko parafraza ze �mierci innego poety)
gdy pr�bujesz w ni� uwierzy�
w �nie co nie ko�czy si�
szcz�liwym przebudzeniem czeka na
ciebie przedpotopowy potw�r
po�eraj�cy w�asne dzieci
III
jeste� swoim pi�knym odbiciem
gdy nie patrzysz ono wstydliwie
dobiera barwy ochronne by� m�g�
wedrze� si� w nie z drapie�no�ci�
�o�nierza nie potrafi�cego podnie�� si�
do ataku pod celnymi strza�ami wroga
twoje odbicie ma do ciebie �al
m�wi
jeste� tylko moim od�wi�tnym garniturem do
kt�rego przypn� ci kiedy� medal za odwag�
IV
jeste� snem w�asnym
jeste� tylko jeszcze snem
wymykasz si� zegarom �ledz�cym
ka�dy krok gubisz sw�j �lad brodzisz
nieprzytomny w strumieniu w�d p�odowych
rodz�cego si� �witu kt�ry jest
otwieraniem niestrze�onych bram �wiata
przechytrzaniem stra�nik�w gdy pr�bujesz
niezauwa�ony wymkn�� si� spoconej ko�drze nocy
w biegu parzysz j�zyk �ykanymi w po�piechu
komunikatami dziennika radiowego stajesz
si� gor�c� law� wyciekaj�c� przez pr�g
na ulice miasta coraz bardziej si� w nim
roztapiasz zamieniasz powoli w
asfaltow� drog� swych codziennych w�dr�wek
V
jeste� ostrym narz�dziem
powoli trac�cym pewno�� swojego przeznaczenia
jeszcze tn�cym zimn� krat� strachu
p�powin� ��cz�c� z cia�em dotychczasowej
matki naczyniem paruj�cym krwi� z
przebitych piersi nazbyt odleg�ych
przyjaci� nagle prze�ywaj�cym szok
gdy ich rozdzieraj�cy krzyk okazuje
si� tylko p�kaniem karnawa�owych balonik�w
pe�nych �wi�tecznej mi�o�ci koj�cej tylko
m�odzie�cze pragnienia serdecznych jak
radosna bieganina w�r�d kt�rej zatrzymujesz si�
szukaj�c wyja�nienia niepokoj�cego stanu
odzieraj�cego ci� ze szczelnej zas�ony pewno�ci
gubi�cego na wielkim �miertelnym wysypisku
gdzie nast�pnego sezonu przypadkowi poszukiwacze
znajd� tw�j szkielet po�r�d wielu
innych przedmiot�w niewiadomego pochodzenia
VI
jeste� transparentem na kt�rym nie
napisa�e� jeszcze �adnej litery cho�
przeci�gasz wieczn� demonstracj� pod
swoim zamkni�tym oknem i cz�sto my�lisz
w jaki spos�b przeci�� w�ze�
w kt�ry splataj� si� twoje r�ce
w kt�ry zaciskaj� si� twoje usta
VII
gdy jeste� zm�czony czytasz
ksi��k� lub gazet�
zamykasz si� w ciasnej trumnie druku
i w swym ostatnim s�owie prosisz
nie bud�cie mnie teraz �pi�
snem �miertelnym nie dochodz� mnie
�adne odg�osy �wiata
* * *
gdy pytamy o ni� w wielkich sklepach
przy g��wnych arteriach �ycia
�egna nas wzruszenie sprzedawczy�
podpowiadaj�cych trwo�nym szeptem
prawda jest artyku�em pozarynkowym
mo�na j� naby� (co najwy�ej) u szatniarzy
emerytowanych tajnych radc�w
trzymaj�cych j� zawsze pod lad�
razem z czarnymi parasolami
tak jakby i ona czeka�a na du�y deszcz
* * *
sta�my pod roz�o�ystym drzewem wystawy
pyszni�cym si� dojrza�ym br�zem p�nej jesieni
i w jego cieniu skryjmy si� przed niebiesk� sieci�
paj�czyny czaj�cej si� ponad naszymi g�owami
gotowej schwyta� nas i ukara�
za to
�e nie potrafimy ju� odpowiedzie�
na wyzwanie �wiata kt�ry kiedy� odkupili�my
za cen� kilku prostych ruch�w r�k
niemo�liwych nigdy do powt�rzenia
�e odm�wi�y nam pos�usze�stwa oczy i usta
a nienawistne dotkni�cia innych cia�
zagubi�y nasze sylwetki wystaj�ce ze sterty t�umu
i patrz
tylko sprz�ty tak niegdy� oboj�tne
dzisiaj podobnie samotne jak my
wysz�y r�wnie� na d�ug� w�dr�wk�
pr�buj�c znale�� odpowied� na to samo pytanie
* * *
wracaj�cym nad ranem do domu stare kobiety wymiataj�
spod n�g b�oto i przeczuwamy �e jeszcze dzi�
potrafi� nas one powie�� przez �ycie ustami mi�kkimi
od s��w kt�rych nie zamienisz w wiersz cho� s� jak
ostatnia z�ot�wka znaleziona w zdr�twia�ej d�oni
a potem gdy le�ymy obok nich pe�ni tera�niejszo�ci
wy�a��cej spod zamkni�tych powiek stare kobiety okrywaj�
nas starymi pieluchami nie wierz�c w�asnym s�owom
o czekaj�cej nas za progiem m�sko�ci kt�ra o tej
porze wygl�da jak nie�wie�y papier �niadaniowy
* * *
masters
najintratniejsze zlecenie w �yciu otrzyma� od
kilkunastu umar�ych ze spoon river
w kt�rych imieniu oskar�y� ca�y �wiat
a potem stoczy� si� na dno
i ju� nie powr�ci� nigdy do swojej znienawidzonej
adwokatury
* * *
przed snem odbywam dalekie podr�e
wiem jak wygl�da floryda i puszcza amazo�ska
cho� tak naprawd� mieszkam w ma�ym miasteczku
z kt�rym nienawidzimy si� od lat
to zreszt� jest bez znaczenia
w du�ym mie�cie te� pewnie nie czu�bym
si� najlepiej
nieraz pr�bowa�em �ni� o dalekich kontynentach
lecz nic z tego nie wysz�o
sen mam twardy i pusty
gdy zasypiam czuj� si� tak
jakbym si� wciska� w wydr��ony kamie�
dlatego zasypiam p�no w nocy i budz� si� rankiem
nieraz dziwi� si�
dlaczego jeszcze nie zwariowa�em
mo�e wtedy m�g�bym na sta�e
przenie�� si� do ciep�ych kraj�w
* * *
nie dotr� ju� do ciebie depesze
ani nag�e listy
urz�dowe sumienie listonosza nie wci�nie si�
w to miejsce gdzie ukry� si� miniony dzie�
a �za to tylko natarczywy dym po niedopalonym
papierosie wdzieraj�cy si� do oka
gdy wszyscy s� daleko rodz� si� najprawdziwsze
prawa �ycia powracaj� do istnienia
najbardziej zapomniane godziny
nikt ju� ci� nie znajdzie
wyruszy�e� w podr� z kt�rej wracamy
okaleczeni i rozbici jak pierwsi �mia�kowie
poszukuj�cy z�ota na niego�cinnej ziemi
Listy
dla K.
tam sk�d przychodz�
domy pokazuj� przechodniom w�t�e
i brudne cia�a wystaj�ce spod podartej
koszuli tynku (przypomina mi to ci�gle fotografia
kt�ra le�y na p�ce w moim pokoju)
one s� u�miechem
i ch�odnym dotkni�ciem ust niespodziewanego powitania
przychodz�c po d�ugim milczeniu
obejmuj� mnie lekko za szyj�
i prosz� bym si� nie martwi�
tym
�e wszystko od tak dawna
uk�ada si� coraz gorzej
* * *
ten wiersz to kilometry ulic
i ludzie mijani w przelotnych bramach
z butelk� w r�ku
ten wiersz to tramwaj i antoni
to tw�j niepok�j �e m�g�bym wpa�� w obj�cia
kt�rego� z nich
* * *
spokojny jestem o ma�e dzieci kt�re
ca�ymi dniami prowadz� wyczerpuj�ce walki
pozycyjne na wszystkich frontach �wiata
tylko one rozstrzeliwuj�c pod �cianami
naszych dom�w pomniki bohater�w znaj�
jedyn� prawd� o wszech�wiecie nie daj�c
wcale wiary w ba�amutne o�wiadczenia polityk�w
i dziennikarzy o panuj�cym powszechnie pokoju
* * *
kryzys wydawa� si� by� przej�ciowy nie by�o
jednak dobrych wierszy i nikt nie potrafi�
tego ukry� przed rozhisteryzowanymi poetami
powszechnie podejrzewano ich o produkcj�
etykietek zast�pczych na niezawodnych do tej pory
maszynach do pisania
pod ich oknami czatowa�y czujne stra�e ws�uchuj�c si�
w uparty przemarsz czcionek kt�re
nadal wierzy�y �e maj� do spe�nienia wa�ne zadanie
* * *
na jej g�owie
ci�ka korona z cierni nocy
to wojny kt�re prze�y�a
cho� nie wspominaj� o nich
podr�czniki historii
ma��e�stwo
odchodz�ce dzieci
i wreszcie pewno��
�e to co wydawa�o si� niemo�liwe
mo�e si� sta� ka�dego dnia
* * *
nie wyjecha�em jeszcze nigdzie
dalekie kraje i najbli�sze ulice
znam tylko z podr�niczych ksi��ek
kt�rych kartki zwracaj� w moj� stron�
martwe �renice z przera�eniem b�agaj�c
o przebaczenie
Strach
nie m�wcie �le o strachu
zgoda jest ciemn� stron� naszej
ksi�ycowo codziennej egzystencji
lecz przecie� pozwala nam �y�
s�cz�c si� z butelki lub
ust przyjaciela otwiera
rajskie ogrody dr��cych r�k i ostrego
b�lu �o��dka
gdy wychodz� z nim na spacer d�ugo
rozmawiamy o przysz�ym �yciu pe�nym
nieznanych i niepokoj�cych wydarze�
rozwa�amy warianty kolejnych ucieczek i zdrad
nie m�wcie �le o strachu
jest szkieletem naszych my�li
utrzymuje je we w�a�ciwej postawie
Dom
gdy wychodz�
on na po�egnanie u�miecha si� do mnie troskliwie
ukazuj�c spr�chnia�e z�by okien
dr��cymi r�kami okrywa mi szyj� szalikiem dymu
m�wi:
nie wracaj p�no
jestem ju� �lepy i bezradny
moje ramiona s� bezsilne
a piersi nie pomog� w niczym
wi�c uwa�aj na siebie
w twoich �y�ach p�ynie krew
kt�r� zapisa�em ci w testamencie
razem z resztkami ciep�a ze swojego brzucha
* * *
m�czyzna budz�cy si� nad ranem
z nieruchomym kikutem sparali�owanego j�zyka
u�wiadamia sobie nagle
przera�aj�ce odnalezienie si� w trumnie
wype�nionej zw�okami poprzednich dni
wi�c b��dzi po wysterylizowanych ulicach
nieznanego pomieszczenia
ogl�da monotonny krajobraz �ciany prze�amany
tektonicznym p�kni�ciem tynku kuli si� z l�kiem
pod sufitem z kt�rego nieruchomych rys�w
nie potrafi wyczyta� �adnego przeznaczenia
powoli i systematycznie zapoznaj�c si�
z map� w�asnej twarzy zamkni�t� za szklan�
gablot� szyby odkrywa bia�e plamy k�amstwa
wodzi wzrokiem po nieznanych brzegach my�li
przypomina sobie drobne wydarzenia z poprzednich
kilkunastu przebudze�
otwiera wieko trumny
ale nie potrafi przewidzie�
dok�d ono prowadzi
* * *
je�eli w ko�cu z�o�ysz spokojnie
sw�j krzy� a nikt nie z�o�y na
nim ciebie co mo�na por�wna�
z trz�sieniem ziemi lub wybuchem
wulkanu (przecie� w naszym klimacie
to si� nie zdarza) b�dziesz m�g�
wreszcie spocz�� w cichym i opustosza�ym
domu gdzie pali si� s�aby p�omie� twoje
wieczne szcz�cie i nazwa� si� jedynym
odkupicielem je�li przedtem
nie sprzeda�e� si� po najni�szej cenie
Jeszcze czasem rozmawiamy
jeszcze czasem rozmawiamy
lecz ju� nie mamy odwagi pyta� si� siebie
czy w innych miastach nie spotkali�my ulic
skradaj�cych si� na palcach pod okna
by �widrowa� nas przekrwionymi oczami samochodowych reflektor�w
nie chcemy wiedzie� co sta�o si� z nami
pragn�cymi jak najszybciej zapomnie� o strachu
prowadz�cym w wielkich nieustannie p�on�cych domach
poufne rozmowy z naszymi maszynami do pisania
jeszcze spotykamy si� czasem z okazji odjazdu kt�rego� z nas
lecz wracaj�c do domu zdejmujemy wraz z p�aszczem
t a m t e rozmowy i spojrzenia
i cho� pe�ni jeste�my jeszcze t a m t y c h miast
to ju� oddalamy si� odmawiaj�c im uparcie prawa powrotu
wreszcie ukryci w ramionach przyjaznego p�mroku
leniwie przegl�damy �yciorysy w poszukiwaniu zdarze�
mog�cych zapewni� nam spokojne noce z dziewczynami
kt�re pewnie nie dowiedz� si� o �yciu
�egnaj�cym si� z nami na stopniach pospiesznych poci�g�w
piszemy o nim ju� tylko wiersze
nie rozumiane przez nikogo opr�cz nas