3551

Szczegóły
Tytuł 3551
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3551 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MAREK BIE�KOWSKI ZAG�USZANIE Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 Zej�cie w moim pokoju nie ma wspomnie� spali�em je kt�rej� dr��cej nocy w ma�ym piecyku w�glowym wypar�em si� ich wtedy my�la�em �e tylko na kilka dni mo�e tygodni nie wiedzia�em �e b�dzie to ostateczne po�egnanie a mimo to m�j pok�j jest cho� okna s� starannie zas�oni�te a drzwi zosta�y wyj�te z zawias�w odk�d powiedziano mi �e za nimi czai si� strach nie chcia�em jednak on pozosta� przychodzi nieraz i opiera si� na owdowia�ych framugach chowam si� wtedy pod ��ko lub s�ucham og�upiaj�cej muzyki czasem za� id� wyrzyga� si� do �azienki znajomego poety lecz przedtem szeroko otwieram okna bo przecie� zapach mo�na go wys�a� do ekspertyzy wyci�gn�� wnioski mo�e by� dowodem kiedy� w m�cz�cym �nie ujrza�em m�j pok�j na sali operacyjnej by� pe�en krwi i le�a� nieruchomo pod narkoz� a faceci o nieodgadnionych wyrazach masek w skupieniu grzebali w jego wn�trzu i wtedy bardzo si� ba�em o niego cho� przecie� przeklinali�my si� nieraz a nast�pnego dnia gdy tylko wsta�em z ��ka pog�adzi�em z czu�o�ci� jego szorstkie policzki i d�ugo siedzia�em na pod�odze u�miechaj�c si� do niego przyja�nie wiedzia�em ju� jednak wtedy �e on mnie te� kiedy� opu�ci Z cyklu �Zag�uszanie� I ulice miasta o tej porze s� ju� z regu�y puste wi�c sk�d si� tu wzi��e� z t� trwog� poprzedzaj�c� ka�dy tw�j krok sk�d ten bieg jakby ucieczka a mo�e to tylko pogo� za tramwajem w kt�rym nagle ty i ta dziewczyna my�lisz to mo�e by� ka�dy z nich lub ka�da a jednak wy jacy� tam o tej porze jednakowo dla siebie pi�kni i by� mo�e nienawidz�cy si� wysiadacie na r�nych przystankach w r�nych domach k�adziecie si� do ��ek w kt�rych nie czekaj� wasze kobiety wasi m�czy�ni zm�czeni t� noc� tym biegiem odp�ywacie ju� od siebie w sny kt�re dla innych s� jaw� nad ranem za� nigdy nie wiesz co by�o snem a co jaw� tej nocy i to ju� jeste� tylko ty II mo�e ju� spa�e� a mo�e w�a�nie wyszed�e� z domu i powiedzia�e� tam na rogu ulicy gdy oni przychodz� do mojego pokoju czuj� si� tak jak .gdyby kto� czyta� moje listy a przecie� nie ma tutaj nic twojego zamykaj�c drzwi tej koperty nie zostawiasz nawet podpisu i czasem podgl�dasz t� pustk� kt�r� rozbija tylko maszyna do pisania b��kaj�ca si� po biurku jak jesienna mucha rozrzucaj�c ukradkiem pozbawione ju� warto�ci s�owa jak to si� sta�o pytasz wracaj�c �e nie wyszed�em nigdy poza te �ciany kt�re s� ulicami i drzewami wierszem i mi�o�ci� jak to si� sta�o progiem mo�liwo�ci III gdy zapomnia�e� ba� si� nieobecno�ci tych kt�rzy ci� rozumieli czy pozosta�o w tobie puste miejsce po tym strachu czy te� zacz��e� ba� si� tych kt�rym ju� tylko si� podobasz a mo�e nie oczekuj�c �adnej z zapowiedzianych wizyt nagle zadajesz sobie pytanie dlaczego powoli i niezauwa�alnie zmieni�y si� ulice i domy o kt�rych my�la�e� �e s� twoimi przyjaci�mi a teraz przechodz�c obok nich uwa�asz by nie napotka� nienawistnego spojrzenia okien i czy chcia�e� tego wszystkiego stoj�c tak po�rodku pokoju oparty o lamp� pochylaj�c� g�ow� z wieczornym zm�czeniem jak to wyt�umaczysz �e obrastasz w s�owa staj�ce si� twoj� bezludn� wysp� na kt�rej z trwog� oczekujesz nadchodz�cego z ka�dej strony ratunku co ci� tu tak trzyma wi�c tylko wiatr i deszcz nie pozwalaj� wyj�� w t� noc a przecie� niedawno u nieznanej poetki przeczyta�e� c� mo�e by� pi�kniejszego od z�ej pogody wi�c co IV wydarty nagle z ramion kt�rych ciep�o znasz tylko z list�w o�lepiony dalekim b�yskiem �renic nie zrywasz si� i nie krzyczysz napi�ty i opancerzony okrutn� stal� poranka otwierasz szeroko a� do b�lu okno by znale�� za nim najprawdziwsz� obecno�� to nic stanie si� teraz jeszcze mo�esz zasun�� szar� krat� firanki spokojnie przeprowadzi� inwentarz fundamentalnych zasad nienaruszonych nadziei jeszcze czysty i jakby niewinny wr�ci� do serdecznej matki snu przygarniaj�cej ci� tkliwie do piersi V nie potrzebujesz nawet zamyka� oczu ani t�umaczy� si� nadprzyrodzon� si�� to takie proste zmienia si� tylko miejsca i twarze nie jest to przecie� istotne znane gesty te same s�owa (to jest najsmutniejsze) nawet �zy je�eli b�d� sp�yn� po dawno wy��obionych bruzdach dalej te� nic nie zale�y od ciebie mo�esz zosta� przyjacielem lub wrogiem stajesz si� jednym i drugim i ju� nie martwisz si� o reszt� zgarniasz j� do kosza na �mieci jak niedoko�czony list mo�e tylko zdziwisz si� �e mimo wszystko wci�� jeszcze �yjesz i od nowa do melodii pisanej przez kroki unosz�cego ci� bezwiednie spaceru zanucisz zawsze t� sam� piosenk� * * * dla A. twoja �mier� czyha na ciebie wsz�dzie czasem w nocy jak we �nie lub inaczej owini�ta w zielone sukno �ci�ni�ta sk�rzanym pasem nios�ca ze sob� zapach s�o�ca odzianego kawa�kiem �elaza twoja �mier� niezgrabna jak apollinaire'owski cie� uk�adaj�cy si� do snu na pi�trowym ��ku ona przycicha gdy piszesz listy i nienawidzisz naszej beztroski czekaj�cej na poci�g kusz�cy zapachem dom�w i wakacji tu te� jest twoja �mier� sk�adaj�ca larwy gdy w cieniu pokojowej kanapy jak pod li��mi roz�o�ystej palmy p�czniejemy jadem sytego popo�udnia to twoja �mier� goszcz�ca po�r�d nas * * * �ycie tak naprawd� zaczyna si� o zmierzchu ciemno�� jest klarowna i pe�na drogowskaz�w u�atwiaj�cych szybki marsz nocne polowanie nie jest tylko przywilejem �ywi�cych si� mrokiem zwierz�t ja te� potrafi� sprosta� zdobyczy skrytej przed przyzwyczajonym do jasno�ci dnia wzrokiem to nie jest �adne misterium nie odprawiam o tej porze tajemnych praktyk pozwalam rozwiewa� si� swoim w�osom w rozpi�t� kurtk� �api� uliczne �mieci i dym z dalekich komin�w to s� moi jedyni rozm�wcy przynosz� najskrytsze tajemnice zamkni�tych przede mn� dom�w * * * po latach jeste� ty i pok�j kt�ry nigdy nie stanie si� tob� wi�c obydwaj r�wnie �mieszni postawicie si� by� mo�e kiedy� w szeregu rozstrzeliwanych za nieudane zamachy na w�asne z�udzenia jednak na razie w tym pokoju po�r�d d�oni nieustannie �cieraj�cych wciskaj�cy si� wsz�dzie py� godzin jeste� zbyt zm�czony by podj�� pr�b� bohaterskich gest�w mog�cych oznacza� �e chcesz zacz�� co� od nowa cho�by na tak kr�tki moment jak dwa kroki mi�dzy drzwiami a nieznanym * * * nie wiadomo dlaczego chcieli�my ju� mie� poza sob� to miasto w kt�rym urodzili�my siebie przy kawiarnianym stoliku staj�cym si� nagle naszym dworcem i poci�giem to wszystko jest poza nami a teraz nic wi�c po c� listy mieli�my je pali� jakby ich w og�le nie by�o lecz gdy naprawd� nie przychodz� siadamy nad pustymi kartkami nie maj�c odwagi rzuci� si� razem z nimi w ogie� i rysujemy plany odleg�ych miast po kt�rych chodzimy bez celu a potem z butelk� wina wchodzimy do nieznanych dom�w by pij�c podawa� sobie usta jak przy poca�unkach s� to w istocie nasze ostatnie poca�unki * * * wiecz�r i trzy papierosy to krajobraz mojej samotno�ci sen d�ugim j�zykiem oblizuje ostatnie kartki ksi��ki a cienie nieznajomych kobiet przelewaj� si� wok� nuc�c zas�yszan� piosenk� to dym w��czy si� leniwie pos�uchajcie jego krok�w tak st�pa deszcz gdy si� nudzi lub przypadkowy przechodzie� poszukuj�cy jasnego okna na zagubionej w ciemno�ci ulicy * * * nie martw si� gdy nie przychodz� na um�wione spotkania przecie� nie zapomnia�em lecz czasem gdy �pimy noc przechadzaj�ca si� w skrzypi�cych butach przeszukuje kieszenie naszych ubra� z okruch�w przypadkowych skrawk�w skleja �ycie przebijaj�ce si� z trudem przez mg�� poranka w .kt�rej my sami nie potrafimy si� ju� odnale�� i nic tu nie pomo�e wygl�danie z najwi�kszego nawet okna przecie� to znasz dlatego nie martw si� gdy oboje nie przychodzimy na um�wione spotkania * * * gdy ulica zamyka z ulg� przekrwione oczy okien wal�c si� ci�ko w nocne legowisko przychodzi cisza podaj�c mi siln� d�o� i rozpoczynamy w�dr�wk� w znane od dzieci�stwa powietrze gdzie papieros smakuje lepiej ni� kobieta a niepewne kroki �apczywych oddech�w odbijaj� si� od mojego cia�a b�d�cego wielkim b�bnem przekazuj�cym w �wiat urywane sygna�y krwi kt�rej nie potrafi� zacisn�� w d�oni Przek�adnia czasem jest tak �e d�ugo mnie nie ma moje cia�o wkr�cone w tryby nieuleczalnej choroby przenosi si� w godziny nie notowane na tarczach zegar�w odmierzam wtedy czas linijk� samotno�ci g�odny tropi�c nieuchwytn� zwierzyn� krok�w sprzymierzam si� ze zdradliwym drogowskazem cienia to tak jak gdybym pi� w g��bokiej jamie nocy a nad ranem odpiera� mordercze ataki snu w takich chwilach przesz�o�� i przysz�o�� sprzedaj� si� w podrz�dnym burdelu a m�j dom unosi si� razem ze mn� poszukuj�c nowego miejsca ujawnienia * * * skrz�tnie ukryte przed siatk� szpieguj�cych wszystko po�udnik�w i r�wnole�nik�w lecz przecie� tu na tym �wiecie jest pa�stwo w kt�rym podobno jeszcze nikt nie umar� cho� mieszka�cy tej cudownej krainy wci�� s�ysz� dzwony wymawiaj�ce najwyra�niej znane a� nadto dobrze s�owo �mier� w tej sytuacji jedynie wtajemniczeni i wykoleje�cy (bo ci zdarzaj� si� wsz�dzie) widz� nieustaj�ce kondukty pr�bnych pogrzeb�w przeci�gaj�ce przez ulice nie�miertelnych miast i wsi a czasem przy w�dce uda im si� pos�ysze� gorzkie s�owa grabarzy wyrzekaj�cych na ci�ar swych niespe�nionych obowi�zk�w nikomu jednak nie uda�o si� zobaczy� prezydenta rzucaj�cego z absolutnie czystym sumieniem grud� ziemi w otwart� �renic� trumny pierwszego kt�ry zw�tpi� * * * w tym mie�cie nazwanym od pewnego czasu umownym zobaczy�em jak stary portier przed szacownym gmachem szamerowa� li��mi swoj� liberi� mrucz�c pod nosem jeste� poet� nierzeczywistego �wiata kt�ry skry� si� gdzie� w ��ku lub pod fotelem nie maj�c odwagi zbli�y� si� do okna za kt�rym ot cho�by zmieniaj� si� pory roku i w�a�nie wtedy objawi� mi si� pok�j pe�en paj�k�w wy�a��cych z gniazd elektrycznej sieci oplataj�cych g�ow� m�czyzny rozp�ywaj�cego si� w bieli �ciany a jednak tak realnego jak ��ko kt�re nagle unios�o si� by zrzuci� mnie ze swego grzbietu w rzeczywist� sceneri� miasta w kt�rym portier alfabetem okulawionej nogi og�asza� jesie� * * * mo�e w barze kategorii czwartej po�r�d beczek i twarzy z kt�rych ka�da mo�e by� twoj� na brudnej ladzie w ka�u�y krwi lub piwa w ostatnim b�ysku m�tniej�cych �renic z w�asnych s��w kt�re w ko�cu przerwie czkawka uporczywa jak twoje nie�mia�e SOS wystukiwane po�r�d doskonale t�umi�cych �cian zmroku z ruch�w r�k �wiadcz�cych �e jeszcze nie uton��e� �e pr�bujesz wyp�yn�� w dowolnym stylu i czasie z tej walki kt�r� staczasz na dno pami�ci dowiesz si� �e jeszcze mo�esz si� upi� lub za�o�y� sobie �on� i dzieci mo�esz by� kim� innym lub tylko �ni� o tym * * * tu gdzie mnie znalaz�a� jest daleko i obco jak na ulicy na kt�rej kiedy� zagubi�a si� �kaj�ca z b�lu karetka tutaj �mier� jest szybsza ni� s�owa uciekaj�ce z pu�apki krtani kiedy� listonosz zapomnia� mojego adresu i odt�d wiadomo�ci pr�buj� przedziera� si� same wykorzystuj�c bogato rozga��zion� sie� wiadomych tylko sobie kana��w przychodz� zm�czone i niewyspane padaj� ci�ko na pr�g tutaj noc jest prawdziwie ciemna pe�na majacze� i dramat�w oczekuj�cych niecierpliwie na wybawienie dnia pot jest dra�ni�cy jego zapach nie daje si� oszuka� porannej toalecie nieraz chcia�bym st�d wyj�� mo�e uciec oderwa� si� od siebie staj�cego si� swoim powszednim snem * * * nie musisz wcale wychodzi� z ciep�ego pr�du op�ywaj�cych ci� dni otwiera� lub zamyka� osaczaj�cych zewsz�d klamek pozwala� si� unosi� my�lom lub pierwszemu lepszemu tramwajowi mimo to dotrzesz do tego miejsca sk�d powr�t jest r�wnie trudny jak z bieguna czy te� dna najg��bszej przepa�ci i zobaczysz t� twarz twarz z�odzieja skradaj�cego si� powoli by z ogniotrwa�ej klatki chwytaj�cego znienacka przera�enia wydrze� ci twoje w�asne serce szukaj�ce schronienia do d�ugiej spokojnej pracy pami�taj o nim w ka�dej chwili nawet teraz gdy prowadzisz d�ugie rozmowy trwoni�c z przypadkowymi go��mi kredyt �ycia kt�rym wielkodusznie pozwolono ci dysponowa� * * * po nocy kt�ra jak zwykle wdar�a si� przemoc� w nasze �ycie odurzeni kacem i czym� co od biedy mo�na by nazwa� mi�o�ci� odnajdujemy si� wreszcie okryci szczelnie szarym p�aszczem poranka obserwuj�c s�o�ce kt�re biega po ulicach z no�em w z�bach �cigaj�c pierwszych przechodni�w a my w przeciwnym kierunku lecz przecie� nie pod pr�d z ci�arem wczorajszego dnia ukrytym za sk�r� skradamy si� w blasku karc�cych spojrze� swych czujnych oczu by nagle stan�� bez tchu ten krajobraz dusi nas od lat wi�c zanim zalepi� nam si� usta parali�uj�cym gazem codzienno�ci pomy�lmy czasem o sobie gdy umiemy ju� spokojnie zasn�� * * * w poczekalni w bezsenno�ci kt�ra staje si� b�lem na ramieniu ukochanej dziewczyny lub w najbanalniejszej rozmowie na kt�rejkolwiek z tras przypomnisz sobie o niej dla kt�rej dzie� urodzin nie jest kolejn� hucznie obchodzon� rocznic� zwyci�stwa nie nosz�cej nigdy kr�tkich sp�dniczek nie maj�cej ju� szans by dowiedzie� si� czy m�odo�� jest w�a�nie t y m cudownym wspomnieniem nie kochaj�cej si� nigdy w �adnym z tych ch�opc�w kt�rych w�osy przykrywa�y lito�ciwie bruk w znanych nam tylko z telewizji miastach my�l�cej perspektywicznie (i maj�cej w zwi�zku z tym ju� oko�o pi��dziesi�ciu lat) niezbyt pilnej czytelniczce gazet kt�rej stawiano skwapliwie pi�tki z wychowania nie zauwa�aj�cej tego co inni z rozmys�em omijali nie b�d�cej �adnym pokoleniem nie maj�cej nic do stracenia i nie chc�cej niczego zyska� nie dowiesz si� nigdy kim ona jest a przecie� mo�e to by� twoja wiecznie starsza siostra kt�r� ostatnio widzia�e� jak modli�a si� przed snem przesuwaj�c w palcach r�aniec z wierszy napisanych przez jej m�odszego brata * * * s� takie popo�udnia potem wieczory i noce gdy znajduj� tylko niepok�j w najbardziej nawet ukrytych przed sob� miejscach wtedy w ��ku przykryty p�acht� gazety lub listem od przyjaciela zaczynam w�tpi� czy jeszcze tam jeste� i zechcesz mnie kiedy� szuka� lub te� czy dowiem si� gdzie ci� znale�� wi�c zr�b co� zr�b by niepotrzebny by� ten sen kt�remu sprzeda�em si� w zamian za ciebie * * * albo starym samochodem te� m�g�bym by� takim w kt�rym na zakr�cie nagle zgas�y �wiat�a a ludzie przychodz� i zagl�daj� albo te� latarni� pod kt�r� ju� zawsze najciemniej a ludzie przechodz� i omijaj� tylko czym� takim tylko tym * * * �ciany mojego pokoju nosz� �lady licznych samookalecze� by�a to ostatnia pr�ba wyj�cia w otwarty �wiat a przedtem jeszcze by�a wielka wojna o kt�rej opowiada moja lampa zgin�o wtedy wielu poet�w ona sama odebra�a �ycie jednemu z nich na razie jej to wystarcza od czasu do czasu pos�uguje si� ni� pewien znajomy mi fotograf m�j pok�j od wielu miesi�cy cierpi na zaburzenia ja�ni w m�cz�cych snach wydaje mu si� �e lampa dusi go k�ad�c sw�j zm�czony biust na jego pokrwawionych �cianach * * * umieramy mi�dzy czwart� a dziesi�t� gdy �ni� si� nam poca�unki jak tresowane koty rzucaj�ce si� do gard�a a potem w fa�dach sk�ry po kt�rej roz�a�� si� nasze kobiety polujemy na s�owa mog�ce nas zadowoli� w chwilach gdy odpoczywamy po cichej i spokojnej mi�o�ci znanej nam tylko z lichych przek�ad�w * * * to nie my ju� jeste�my nasze twarze bez nas wymieniaj� dobr� monet� u�miech�w i dalej cho� spotykamy si� po tej samej stronie goryczy nie wiemy jeszcze nic o naszej nieobecno�ci a przecie� nasze rozstanie ma ju� wyrzuty sumienia oszuka�o nas kiedy� nie�wiadomie teraz pisze d�ugi przymilny list �e nie chce zosta� samotne wi�c czeka na skinienie by przybiec i �asi� si� przy nogach lecz my go nie dostrzegamy patrzymy ju� w inny �wiat cho� nie wierzymy na razie w jego istnienie * * * biegn�c ponaglany syren� alarmow� zapowiadaj�c� decyduj�cy nalot w�asnych my�li tylko ty chyba we wzburzonym t�umie przechodni�w nie szukasz schronienia jedynie przed deszczem nie tobie pierwszemu si� to zdarza i nie b�dzie to chyba najkrwawsza z bitew kt�rych tyle pami�ta ten kontynent lecz przecie� jak ka�da wymaga ofiar wzmagaj�c si� ci�gle cierpliwie poch�ania spiskuj�ce przeciwko tobie armie szarych kom�rek mo�e to przed nimi chcia� ci� ostrzec nerwowy dyszkant tramwaju brzmi�cy jeszcze w uszach jak dzwonek na ostatni� lekcj� jak sygna� odwo�uj�cy alarm * * * tego dnia tylko spiker porannego dziennika radiowego nie zapomnia� z�o�y� ci najserdeczniejszych �ycze� imieninowych a ty ju� wiesz wasze usta pokrywaj� si� szronem wasze cia�a wymykaj� si� spod r�k jak ��ki kt�re pragniemy pochwyci� z okien p�dz�cego poci�gu twoja dziewczyna odgra�a si� �e z�o�y na ciebie doniesienie do kt�rej� tam komisji badania zbrodni c� jeszcze mo�e si� zdarzy� na pocz�tku by�o to jednak radosne postanowienie stworzy� �wiat o kt�rym zapomnia�y gazety i politycy * * * czasem gdy ju� �pisz pr�buj� z�apa� tw�j oddech niespiesznie opuszczaj�cy bezpieczn� kryj�wk� cia�a lecz on wymyka si� moim niezr�cznym d�oniom przykutym do biurka �a�cuchem niecierpliwych s��w oczekuj�cych ostatecznego ujawnienia si� z g�ow� ukryt� w ramionach zmroku odchodzi przez uchylone okno w poszukiwaniu nowych nieznanych przestrzeni * * * a jednak przychodzisz przez okno pe�ne s��w rozbitych od ulicy b�d�cych ju� tylko bia�ym prze�cierad�em wywieszonym pospiesznie w obliczu narastaj�cego pokoju dlatego w�a�nie teraz chcia�bym nierozwa�nie zapyta� czy to ty by�a� t� kobiet� zamieniaj�c� mi dni i wieczory w niepozorn� maszyn� do pisania pe�n� rozs�dnie poustawianych czcionek gro��cych donosem na wiersze nie daj�ce spa� po nocach * * * jeszcze mogli�my wyj�� poza te dni obmy�laj�ce jak zako�czy� z honorem ca�� t� wielka wojn� wytoczon� nam przez osamotnione nagle godziny lecz dali�my si� przekona� �e nie warto szuka� czegokolwiek w antykwariacie naszych prze�y� wyprzedajmy wi�c to wszystko jak meble z niepotrzebnego ju� pokoju i pomy�lmy znowu o �yciu kt�re przysiad�o na naszych ramionach jak zm�czony ptak zbieraj�cy si�y do dalszego lotu * * * to ju� chyba nie ma znaczenia �e tak naprawd� nie czekali�my tu na siebie bo gdy tak siedzimy w tym pokoju a mimo to ca�kiem poza jego �cianami my�l� �e na sw�j spos�b jeste�my nie�miertelni i cho� �miejemy si� z tego to przecie� czujemy jak utrwalamy si� w tym przyt�umionym nocn� lamp� krajobrazie by pozosta� tu d�u�ej ni� potrafi nam to wskaza� zegarek ni� chwila w kt�rej twoje w�osy skrzypi� w moich palcach jak �nieg w mro�ny s�oneczny dzie� * * * nie czujesz si� dobrze w tej sk�rze w domu jaka� obca kobieta m�wi �e jeste� jej m�em siostra mija ci� na ulicy szepcz�c do ucha �e nie poznaje ju� od dawna �e z bliska widzi tylko w�osy i kurtk� szare spodnie i to wszystko mijasz j� u�miechaj�c si� do twarzy kt�r� tak�e widzisz po raz pierwszy nie czujesz si� dobrze zarastaj� ci usta nie widzisz swoich oczu twarz ju� od kilku lat twardnieje i l�ni przypominaj�c �elazn� obr�cz wojskowych but�w mi�dzy palcami ro�nie b�ona stajesz si� powoli olbrzymim przyrz�dem do p�ywania w tym �wiecie meduz� i przedpotopowym ptakiem przystosowanym i gin�cym r�wnocze�nie twoje r�ce skrzyd�a nietoperza unosz� ci� powoli po�r�d rozmazuj�cych si� kontur�w Pobyt tymczasowy otwieraj�c te drzwi przekraczaj�c pr�g zawsze co� zostawiam to nie jest wa�ne z kt�rej strony tak�e i potem gdy pijemy najta�sze wino (po kt�rym sk�ra upodabnia si� do wysp wulkanicznych a ranek raz na zawsze odstr�cza od my�li o rajskich ogrodach) i grasz mi na skrzypcach p�niej krzyczysz lecz to przecie� nic ja tak�e wiem jak to jest gdy one przechodz� obok j�drne i podniecaj�ce a� do obrzydzenia wypchanymi szczelnie fartuchami a ty ty jeste� tylko unosz�cym si� i opadaj�cym wykresem temperatury i �adna z nich z tych cholernych bab nie widzia�a ciebie unosz�cego si� i opadaj�cego lecz teraz ju� wiesz �e wszystkie kobiety s� nasze jak nie napisane powie�ci przechadzaj�ce si� w naszych my�lach wi�c napiszesz je by m�c dotyka� ich cia�a i ju� po pierwszej nocy m�wi� ze wstr�tem �e to pewnie kurwy na razie jednak boisz si� ich bo przecie� one wsz�dzie tu s� i patrz� beznami�tnie jak powleczone bielmem �ar�wki zagl�daj� w nocy do ��ka sprawdzaj�c czy �pisz spokojnie wi�c nie rozumiesz dlaczego u�miecham si� z takim spokojem mo�e nie jestem jeszcze dostatecznie pijany ale ty te� chyba nie bo pijemy a kiedy ju� mamy dosy� pytasz czy jeste� gorszy i dlaczego przecie� tw�j ojciec twoj� matk� z siekier� i w og�le to nie by�o du�e miasto wie� prawie no dlaczego i ju� tylko na ucho �e to mo�e tylko rok lub dwa a potem lecz co znaczy to p o t e m gdy by�o ju� tyle lat tyle tych szybkich ruch�w d�oni� jak obrona przed ciosem wszystko to ju� mamy za sob� wi�c cho� nigdy si� nie zwierzamy zapytaj mnie co teraz gdy siedzimy i pijemy a ty nie potrafisz gra� na skrzypcach gdy te drzwi i pr�g zostawiamy za sob� niewa�ne z kt�rej strony * * * a mo�e na to �ycie rzeczywi�cie wystarczy�aby nam fotografia z jedynym prawdziwym bie�kowskim (rocznik pi��dziesi�t dwa) gdyby nie to �e zszarzali od porank�w doszli�my tylko do czwartego pi�tra marze� a jednak dostatecznie wysoko by nie obawia� si� �e nas kto� na niej rozpozna pod grub� warstw� retuszu nie kryj�c� ju� prawie niczego jeste� I jeste� chorym cz�owiekiem tw�j pot niesie z sob� zapach rozk�adaj�cych si� bakterii jeste� odciskiem swego cia�a na �onie kobiety jej wieczorn� porcj� nasienia rozmow� w kt�rej nie uczestniczysz spotkaniem z kt�rego wychodzisz w po�owie mijaj�c si� w drzwiach ze swoim psem wymieniacie porozumiewawcze spojrzenia by� mo�e nie minie du�o czasu a b�dziecie mogli zamieni� si� rolami II jeste� starym cz�owiekiem nie my�l�cym o �mierci cho� ta mija obok �wiec�c w oczy zapalonymi reflektorami pojazdu kt�rym obje�d�a �wiat jeste� zbiegiem pod zmienionym nazwiskiem i w masce karnawa�owej �piewaj�cym po�r�d og�lnej rado�ci �wiat jest tym co nas nie dotyczy (lecz to tylko parafraza ze �mierci innego poety) gdy pr�bujesz w ni� uwierzy� w �nie co nie ko�czy si� szcz�liwym przebudzeniem czeka na ciebie przedpotopowy potw�r po�eraj�cy w�asne dzieci III jeste� swoim pi�knym odbiciem gdy nie patrzysz ono wstydliwie dobiera barwy ochronne by� m�g� wedrze� si� w nie z drapie�no�ci� �o�nierza nie potrafi�cego podnie�� si� do ataku pod celnymi strza�ami wroga twoje odbicie ma do ciebie �al m�wi jeste� tylko moim od�wi�tnym garniturem do kt�rego przypn� ci kiedy� medal za odwag� IV jeste� snem w�asnym jeste� tylko jeszcze snem wymykasz si� zegarom �ledz�cym ka�dy krok gubisz sw�j �lad brodzisz nieprzytomny w strumieniu w�d p�odowych rodz�cego si� �witu kt�ry jest otwieraniem niestrze�onych bram �wiata przechytrzaniem stra�nik�w gdy pr�bujesz niezauwa�ony wymkn�� si� spoconej ko�drze nocy w biegu parzysz j�zyk �ykanymi w po�piechu komunikatami dziennika radiowego stajesz si� gor�c� law� wyciekaj�c� przez pr�g na ulice miasta coraz bardziej si� w nim roztapiasz zamieniasz powoli w asfaltow� drog� swych codziennych w�dr�wek V jeste� ostrym narz�dziem powoli trac�cym pewno�� swojego przeznaczenia jeszcze tn�cym zimn� krat� strachu p�powin� ��cz�c� z cia�em dotychczasowej matki naczyniem paruj�cym krwi� z przebitych piersi nazbyt odleg�ych przyjaci� nagle prze�ywaj�cym szok gdy ich rozdzieraj�cy krzyk okazuje si� tylko p�kaniem karnawa�owych balonik�w pe�nych �wi�tecznej mi�o�ci koj�cej tylko m�odzie�cze pragnienia serdecznych jak radosna bieganina w�r�d kt�rej zatrzymujesz si� szukaj�c wyja�nienia niepokoj�cego stanu odzieraj�cego ci� ze szczelnej zas�ony pewno�ci gubi�cego na wielkim �miertelnym wysypisku gdzie nast�pnego sezonu przypadkowi poszukiwacze znajd� tw�j szkielet po�r�d wielu innych przedmiot�w niewiadomego pochodzenia VI jeste� transparentem na kt�rym nie napisa�e� jeszcze �adnej litery cho� przeci�gasz wieczn� demonstracj� pod swoim zamkni�tym oknem i cz�sto my�lisz w jaki spos�b przeci�� w�ze� w kt�ry splataj� si� twoje r�ce w kt�ry zaciskaj� si� twoje usta VII gdy jeste� zm�czony czytasz ksi��k� lub gazet� zamykasz si� w ciasnej trumnie druku i w swym ostatnim s�owie prosisz nie bud�cie mnie teraz �pi� snem �miertelnym nie dochodz� mnie �adne odg�osy �wiata * * * gdy pytamy o ni� w wielkich sklepach przy g��wnych arteriach �ycia �egna nas wzruszenie sprzedawczy� podpowiadaj�cych trwo�nym szeptem prawda jest artyku�em pozarynkowym mo�na j� naby� (co najwy�ej) u szatniarzy emerytowanych tajnych radc�w trzymaj�cych j� zawsze pod lad� razem z czarnymi parasolami tak jakby i ona czeka�a na du�y deszcz * * * sta�my pod roz�o�ystym drzewem wystawy pyszni�cym si� dojrza�ym br�zem p�nej jesieni i w jego cieniu skryjmy si� przed niebiesk� sieci� paj�czyny czaj�cej si� ponad naszymi g�owami gotowej schwyta� nas i ukara� za to �e nie potrafimy ju� odpowiedzie� na wyzwanie �wiata kt�ry kiedy� odkupili�my za cen� kilku prostych ruch�w r�k niemo�liwych nigdy do powt�rzenia �e odm�wi�y nam pos�usze�stwa oczy i usta a nienawistne dotkni�cia innych cia� zagubi�y nasze sylwetki wystaj�ce ze sterty t�umu i patrz tylko sprz�ty tak niegdy� oboj�tne dzisiaj podobnie samotne jak my wysz�y r�wnie� na d�ug� w�dr�wk� pr�buj�c znale�� odpowied� na to samo pytanie * * * wracaj�cym nad ranem do domu stare kobiety wymiataj� spod n�g b�oto i przeczuwamy �e jeszcze dzi� potrafi� nas one powie�� przez �ycie ustami mi�kkimi od s��w kt�rych nie zamienisz w wiersz cho� s� jak ostatnia z�ot�wka znaleziona w zdr�twia�ej d�oni a potem gdy le�ymy obok nich pe�ni tera�niejszo�ci wy�a��cej spod zamkni�tych powiek stare kobiety okrywaj� nas starymi pieluchami nie wierz�c w�asnym s�owom o czekaj�cej nas za progiem m�sko�ci kt�ra o tej porze wygl�da jak nie�wie�y papier �niadaniowy * * * masters najintratniejsze zlecenie w �yciu otrzyma� od kilkunastu umar�ych ze spoon river w kt�rych imieniu oskar�y� ca�y �wiat a potem stoczy� si� na dno i ju� nie powr�ci� nigdy do swojej znienawidzonej adwokatury * * * przed snem odbywam dalekie podr�e wiem jak wygl�da floryda i puszcza amazo�ska cho� tak naprawd� mieszkam w ma�ym miasteczku z kt�rym nienawidzimy si� od lat to zreszt� jest bez znaczenia w du�ym mie�cie te� pewnie nie czu�bym si� najlepiej nieraz pr�bowa�em �ni� o dalekich kontynentach lecz nic z tego nie wysz�o sen mam twardy i pusty gdy zasypiam czuj� si� tak jakbym si� wciska� w wydr��ony kamie� dlatego zasypiam p�no w nocy i budz� si� rankiem nieraz dziwi� si� dlaczego jeszcze nie zwariowa�em mo�e wtedy m�g�bym na sta�e przenie�� si� do ciep�ych kraj�w * * * nie dotr� ju� do ciebie depesze ani nag�e listy urz�dowe sumienie listonosza nie wci�nie si� w to miejsce gdzie ukry� si� miniony dzie� a �za to tylko natarczywy dym po niedopalonym papierosie wdzieraj�cy si� do oka gdy wszyscy s� daleko rodz� si� najprawdziwsze prawa �ycia powracaj� do istnienia najbardziej zapomniane godziny nikt ju� ci� nie znajdzie wyruszy�e� w podr� z kt�rej wracamy okaleczeni i rozbici jak pierwsi �mia�kowie poszukuj�cy z�ota na niego�cinnej ziemi Listy dla K. tam sk�d przychodz� domy pokazuj� przechodniom w�t�e i brudne cia�a wystaj�ce spod podartej koszuli tynku (przypomina mi to ci�gle fotografia kt�ra le�y na p�ce w moim pokoju) one s� u�miechem i ch�odnym dotkni�ciem ust niespodziewanego powitania przychodz�c po d�ugim milczeniu obejmuj� mnie lekko za szyj� i prosz� bym si� nie martwi� tym �e wszystko od tak dawna uk�ada si� coraz gorzej * * * ten wiersz to kilometry ulic i ludzie mijani w przelotnych bramach z butelk� w r�ku ten wiersz to tramwaj i antoni to tw�j niepok�j �e m�g�bym wpa�� w obj�cia kt�rego� z nich * * * spokojny jestem o ma�e dzieci kt�re ca�ymi dniami prowadz� wyczerpuj�ce walki pozycyjne na wszystkich frontach �wiata tylko one rozstrzeliwuj�c pod �cianami naszych dom�w pomniki bohater�w znaj� jedyn� prawd� o wszech�wiecie nie daj�c wcale wiary w ba�amutne o�wiadczenia polityk�w i dziennikarzy o panuj�cym powszechnie pokoju * * * kryzys wydawa� si� by� przej�ciowy nie by�o jednak dobrych wierszy i nikt nie potrafi� tego ukry� przed rozhisteryzowanymi poetami powszechnie podejrzewano ich o produkcj� etykietek zast�pczych na niezawodnych do tej pory maszynach do pisania pod ich oknami czatowa�y czujne stra�e ws�uchuj�c si� w uparty przemarsz czcionek kt�re nadal wierzy�y �e maj� do spe�nienia wa�ne zadanie * * * na jej g�owie ci�ka korona z cierni nocy to wojny kt�re prze�y�a cho� nie wspominaj� o nich podr�czniki historii ma��e�stwo odchodz�ce dzieci i wreszcie pewno�� �e to co wydawa�o si� niemo�liwe mo�e si� sta� ka�dego dnia * * * nie wyjecha�em jeszcze nigdzie dalekie kraje i najbli�sze ulice znam tylko z podr�niczych ksi��ek kt�rych kartki zwracaj� w moj� stron� martwe �renice z przera�eniem b�agaj�c o przebaczenie Strach nie m�wcie �le o strachu zgoda jest ciemn� stron� naszej ksi�ycowo codziennej egzystencji lecz przecie� pozwala nam �y� s�cz�c si� z butelki lub ust przyjaciela otwiera rajskie ogrody dr��cych r�k i ostrego b�lu �o��dka gdy wychodz� z nim na spacer d�ugo rozmawiamy o przysz�ym �yciu pe�nym nieznanych i niepokoj�cych wydarze� rozwa�amy warianty kolejnych ucieczek i zdrad nie m�wcie �le o strachu jest szkieletem naszych my�li utrzymuje je we w�a�ciwej postawie Dom gdy wychodz� on na po�egnanie u�miecha si� do mnie troskliwie ukazuj�c spr�chnia�e z�by okien dr��cymi r�kami okrywa mi szyj� szalikiem dymu m�wi: nie wracaj p�no jestem ju� �lepy i bezradny moje ramiona s� bezsilne a piersi nie pomog� w niczym wi�c uwa�aj na siebie w twoich �y�ach p�ynie krew kt�r� zapisa�em ci w testamencie razem z resztkami ciep�a ze swojego brzucha * * * m�czyzna budz�cy si� nad ranem z nieruchomym kikutem sparali�owanego j�zyka u�wiadamia sobie nagle przera�aj�ce odnalezienie si� w trumnie wype�nionej zw�okami poprzednich dni wi�c b��dzi po wysterylizowanych ulicach nieznanego pomieszczenia ogl�da monotonny krajobraz �ciany prze�amany tektonicznym p�kni�ciem tynku kuli si� z l�kiem pod sufitem z kt�rego nieruchomych rys�w nie potrafi wyczyta� �adnego przeznaczenia powoli i systematycznie zapoznaj�c si� z map� w�asnej twarzy zamkni�t� za szklan� gablot� szyby odkrywa bia�e plamy k�amstwa wodzi wzrokiem po nieznanych brzegach my�li przypomina sobie drobne wydarzenia z poprzednich kilkunastu przebudze� otwiera wieko trumny ale nie potrafi przewidzie� dok�d ono prowadzi * * * je�eli w ko�cu z�o�ysz spokojnie sw�j krzy� a nikt nie z�o�y na nim ciebie co mo�na por�wna� z trz�sieniem ziemi lub wybuchem wulkanu (przecie� w naszym klimacie to si� nie zdarza) b�dziesz m�g� wreszcie spocz�� w cichym i opustosza�ym domu gdzie pali si� s�aby p�omie� twoje wieczne szcz�cie i nazwa� si� jedynym odkupicielem je�li przedtem nie sprzeda�e� si� po najni�szej cenie Jeszcze czasem rozmawiamy jeszcze czasem rozmawiamy lecz ju� nie mamy odwagi pyta� si� siebie czy w innych miastach nie spotkali�my ulic skradaj�cych si� na palcach pod okna by �widrowa� nas przekrwionymi oczami samochodowych reflektor�w nie chcemy wiedzie� co sta�o si� z nami pragn�cymi jak najszybciej zapomnie� o strachu prowadz�cym w wielkich nieustannie p�on�cych domach poufne rozmowy z naszymi maszynami do pisania jeszcze spotykamy si� czasem z okazji odjazdu kt�rego� z nas lecz wracaj�c do domu zdejmujemy wraz z p�aszczem t a m t e rozmowy i spojrzenia i cho� pe�ni jeste�my jeszcze t a m t y c h miast to ju� oddalamy si� odmawiaj�c im uparcie prawa powrotu wreszcie ukryci w ramionach przyjaznego p�mroku leniwie przegl�damy �yciorysy w poszukiwaniu zdarze� mog�cych zapewni� nam spokojne noce z dziewczynami kt�re pewnie nie dowiedz� si� o �yciu �egnaj�cym si� z nami na stopniach pospiesznych poci�g�w piszemy o nim ju� tylko wiersze nie rozumiane przez nikogo opr�cz nas