3466

Szczegóły
Tytuł 3466
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3466 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3466 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3466 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski Fiollun cnotliwe, nieszcz�liwe... Na skrzy�owaniu szlak�w Hondelyk �ci�gn�� wodze i zacz�� si� zastanawia�, wi�c Cadron umy�lnie zmusi� konia do niecierpliwego podreptywania w kierunku szerszej, wygodniejszej, lepiej ubitej drogi, jednym s�owem tej pewniejszej. Hondelyk popatrzy� na konie, ws�ucha� si� w siebie i pokr�ci� g�ow�: - Nie, zjed�my do Fiollun. To ledwie godzina st�d, a jutro w po�udnie wyruszymy i... Cadron uczyni� wysi�ek, by milcze� jeszcze g�o�niej, wyrazi�ciej; Hondelyk m�wi�c zerkn�� na niego, przerwa� i po chwili namys�u zapyta�:. - Nie widzi ci si� Fiollun? - Tak. To znaczy nie. Jeny! Co ja plot�!? Racja: nie widzi mi si�. Nikt o nim nie m�wi, jakby by�o przekl�te czy zakl�te, czy jeszcze jakie�. Po co nam ono? - M�j drogi, nie chodzi mi o �adne w�a�ciwo�ci miasta. Po prostu chc� jak najszybciej przy�o�y� g�ow� do jakiej� jasieczki. Konie - wskaza� brod� jednego i drugiego wierzchowca, juczna klacz z ty�u poruszy�a si� i tr�ci�a kopytem kamie�, jakby obra�ona brakiem zainteresowania Hondelyka - maj� do- sy�. W ko�cu od �witu... - Je�li powiesz mi, panie, �e nie czujesz niczego szczeg�lnego w tej mie�cinie... - Cadron chytrze zawiesi� g�os i przekrzywiwszy g�ow� popatrzy� na rycerza. Hondelyk wytrzyma� chwil�, potem roze�mia� si�. - No dobrze - czuj�. Bije do niego jaka� aura, dziwna, pomieszana, skomplikowana. Dziwi mnie, intryguje, kusi... - No, to tak trzeba by�o od razu m�wi�. - Cadron �ci�gn�� wodz�, ko� pos�usznie odchyli� g�ow� do boku, zrobi� krok i ustawi� si� na wprost drogi do Fiollun. - Wa�ci - jak mawia�a moja matka - ani je��, ani spa� nie trza dawa� tylko perypetie! - Tak? Moja matka te� tak mawia�a. - Hondelyk na chwil� zamy�li� si�. - Dlaczego akurat dzisiaj przypomnia�e� swoj� matk�? Zapytany wzruszy� ramionami, jego ko� zrobi� pierwszy krok po drodze, zatrzyma� si�, ale je�dziec nie zareagowa� w �aden spos�b, wierzchowiec zrobi� jeszcze jeden niepewny krok i - nie czuj�c zakazu - poszed� odwa�nie do przodu. Hondelyk tr�ci� lekko pi�t� swojego ogiera, ko� ruszy�, bez komendy wyprzedzi� obie klacze i wyszed� na prowadzenie. Jechali d�ug� chwil� w milczeniu. Okolica nie r�ni�a si� niczym od widzianych ju� i widywanych stale - wiosenne pola ze wschodz�cymi odwa�nie zbo�ami, z tirlikaj�cymi nad nimi ptakami; ��ki, na kt�rych �ar�ocznie po�era bujn� traw� byd�o; k�py bia�ych owczych stad z ujadaj�cymi co jaki� czas bryphe�skimi psami pasterskimi; gdzie� pod lasem zapilika� na fujarce m�ody pastuszek. Hondelyk odwr�ci� si� do Cadrona. - Zawsze chcia�em mie� takiego psa - o�wiadczy� z wyra�nym rozmarzeniem a nawet �alem w g�osie. - Zg�upia�by przecie� - oburzy� si� Cadron. - Dop�ki b�dziesz co i rusz zmienia� posta�, na ��danie tego czy owego tch�rza i za niego dokonywa�... - Przesta�!.. - ... czyn�w rycerskich, bojowych czy honorowych, czy jakich� innych, do kt�rych nie ma ikry, a na kt�re go sta�, i kt�re przydadz� mu si� w jego biografii... - doko�czy� z naciskiem s�uga, pami�taj�c, �e nie raz ju� to m�wi� i �e rycerz nie raz to s�ysza�. I �e nie raz jeszcze b�dzie m�wi� o psie i czeka� na racjonaln� uwag� Cadrona. - Gdyby�cie zaniechali... Zamilk� i omal nie machn�� z rezygnacj� r�k�, ale przypomnia� sobie, �e jego pan nie lubi takiego "gdybania". Westchn��. - A mnie si� wydaje, �e niewa�ne kto co� dobrego zrobi, kto przegoni rabusi�w czyli te� kto ubije zbyczonego tura. Wa�ne �eby cho� troch� �wiat oczy�ci�... - Taaa... Wiem, nie bierzesz si� do rob�t pod�ych, niepewnych, kt�rych celem jest zagarni�cie czyich� d�br, wiem. Ale... Umilk�, a po kilkunastu krokach machn�� r�k� ko�cz�c dyskurs. Ujechali w milczeniu kilkaset krok�w, droga zachybota�a si� od lewej do prawej i z powrotem, pokrywaj�c dno p�ytkiego jaru mi�dzy �agodnymi wzg�rzami. Wspi�li si� nie zwalniaj�c na przeciwstok i ujrzeli Fiollun. Mie�cina wtuli�a si� w nieck� powsta�� w podkowiaste w kszta�cie pasmo wzg�rz, jak psiak w wybity cia�em matki d� obok budy. Hondelyk zatrzyma� konia i chwil� przygl�da� si� domom, dymom, dachom. Wi�kszo�� z nich by�a kryta dach�wk�, cz�� tylko - i to te na peryferiach - z drewnianym gontem lub z rzadka s�om�. Pyrkn�� przez przymykane i otwierane na przemian usta. - Nieciekawe - mrukn��. - To wiadomo by�o wcze�niej - wtr�ci� z uraz� Cadron. - Dlatego w�a�nie ciekawe - doko�czy� rycerz �miej�c si� przekornie i tr�ci� wierzchowca pi�t�. Zak�usowa� nawet, ale zaraz wstrzyma� konia. - Nie czuj� tu jakiej� roboty dla siebie, ale te�... Hm... Co� tu jest - po- kr�ci� g�ow�. - Co� dziwnego, ale niezupe�nie mi obcego. Zamy�li� si� i przesta� odzywa� a s�uga uszanowa� milczenie rycerza. Bli�ej granic miasta pojawi�y si� sady, du�e, obficie i ro�nokolorowo ukwiecone, wielogatunkowe i wieloodmianowe. Zadbane. To wida� by�o z daleka. Hondelyk rzuci� okiem na owocowy dostatek i wi�cej nie patrzy�, Cadron dok- �adnie obejrza� sady, policzy� na palcach gatunki i z podziwem pokr�ci� g�ow�. Zaraz w pierwszej linii domostw ujrza� kr�c�cy si� wok� w�asnej osi, wisz�cy nad drzwiami jednego z dom�w, drewniany kloc z zaostrzonym jednym ko�cem i z wy��obion� mozolnie nieck� na drugim. - M�wi�e�, panie, �e cyrulika by� ch�tnie odwiedzi�, oto okazja - wskaza� d�oni�. - A tak, s�usznie. Hondelyk podjecha� pod drzwi, wyskoczy� z nich bojek, chwyci� rzucone wodze, poczeka� na Cadronowe i nie�mia�o u�miechn�wszy si� poprowadzi� konie do stajenki. Rycerz przeci�gn�� si� i st�kn��. Kiwn�� g�ow�, weszli. - Mistrzu! Golenie - dwa razy, migiem. Mycie g��w - dwa razy, te� po�piesznie. Po�lij ch�opaka do karczmy po dwa garnce piwa, a to musi by� wykonane najszybciej. No! - Hondelyk usiad� w krze�le i energicznie uderzy� g�ow� w oparcie wysokiego zydla. Cyrulik mrukn�� co� do ch�opaka i podszed� do Hondelyka, do Cadrona zbli�y� si� inny ch�opak, znacznie od pierwszego starszy i widz�c wahanie w oku klienta zr�cznie zakr�ci� otwart� brzytw� wok� palc�w, a poniewa� kiedy sko�czy� mia� je wszystkie - Cadron skin�� g�ow� z aprobat�, usiad� i przymkn�� powieki. Zdziwi� si� s�ysz�c g�os swojego pana: - Pi�kne macie tu sady, a szczerze m�wi�c nie s�ysza�em by�cie s�yn�li z owoc�w. Od kiedy tak si� zabrali�cie do tego zaj�cia? - A? Cadron otworzy� oczy, w odbiciu zobaczy� niespokojne spojrzenie czeladnika rzucone na mistrza; ten, ju� dotykaj�c prawie brzytw� policzka klienta, odsun�� ostre narz�dzie, zmarszczy� w namy�le czo�o, potem, gdy ju� zna� odpowied�, pomy�la� chwil� jeszcze raz i dopiero odpowiedzia�: - Sze�� lat b�dzie. Zamilk�. Hondelyk otworzy� oczy i przyjrza� si� cyrulikowi uwa�nie i dwakro�: raz w odbiciu i korzystaj�c z chwili przerwy w mydleniu - bezpo�rednio. Ch�op by� jak ch�op, jak barber - szczup�y, gi�tki, starannie ostrzy�ony i wygolony do b�ysku. Rycerz zaczerpn�� powietrza i zacz�� jeszcze raz: - Wojewod� kt� tu jest? Nie Kalehan? Takie pot�ne ch�opisko, z blizn� od ucha do ust? G�b� sobie rozdar� jak kiedy� przez p�ot skaka�? - On. Ale blizn� zakrywa w�siskami, broda mu nie ros�a, wi�c w�sy za- pu�ci�. Zamilk�. Cadron postanowi� gruchn�� z grubej rury, tak �eby golibroda wreszcie zaj�� si� tym, czym od zarania dziej�w zajmuj� si� barberzy. Plotkami. - A �ona Kalehana? Podobnie� zadaje si� z m�odymi... - Panie, my plotkami si� nie zajmujemy i wam nie radzimy! - gwa�townie przerwa� cyrulik. "Nawet je�li rzeczywi�cie cyrulik w tym mie�cie nie zajmuje si� plotkami - pomy�la� Cadron - to i tak nazbyt gwa�townie reaguje na zaczepki." Popatrzy� na Hondelyka, rycerz odda� mu zaniepokojone i zaciekawione spojrzenie. D�ug� niezr�czn� chwil� chrz�ci�y tylko pod brzytwami golibrod�w zarosty go�ci, potem rycerz zapyta�: - Jakie� dobre myd�o do w�os�w masz? - Dobre? Ja mam znakomite! - o�ywi� si� mistrz. - Sam skomponowa�em z kilku sk�adnik�w. Myd�o i trefid�o w jednym. Myje znakomicie, delikatne i od razu nasyca w�osy wyci�giem z tataraku, chnei, brze��ca, pokrzywy i dynki. Za przeproszeniem wa�ci, ale t�pi wszy znakomicie, i mendoweszki. Najwi�ksze damy do mnie przychodzi�y �ebym im g�owy umy� - doda� i zaraz umilk� skonfundowany umieszczeniem wzmianki o najwi�kszych damach tu� obok informacji o paso�ytach. Umilk�. Jednocze�nie Hondelyk poczu�, �e bezb��dnie dot�d operuj�ca po jego policzku brzytwa drgn�a. Minimalnie, nie zaci�a, ale jednak jej p�ynny bieg zosta� zak��cony. Rycerz odchrz�kn��. - A ju� nie przychodz�? Te damy? - Nie, ju� nie. - Mo�e za daleko od �r�dmie�cia? Mo�e zacznij sprzedawa� w naczyniach swoje szwarc-myd�o-trefid�o? - Pr�bowa�em. - Mistrz na tyle energicznie poci�gn�� po szyi od grdyki do czubka brody, �e nawet siedz�cy o trzy kroki od niego Cadron zrozumia�, �e temat nie jest mu mi�y. - No to musi do chrzanu - prychn�� Hondelyk. "Zdekapituje mnie - pomy�la�. - Albo wywlek� ze� wszystkie jego cyrulikowe sekrety, ��cznie z tajemnica i alkowy Kalehana i receptur� tego specyfiku". - Nie. - golibroda odsun�� si� o krok jakby nie by� pewien swych reakcji. - Jest �wietne. - I jakby na chwil� zrywaj�c jakie� p�ta wyrzuci� z siebie gwa�townie: - Kiedy� rzuc� to cholerne miasto, wyjad� i gdzie indziej zbij� fortun�! Bo tu... Tu... - zatchn�� si�, machn�� r�k� i umilk�. Czeladnik odczeka� chwil� i widz�c, �e mistrz na dobre zamilk� odetchn�� z wyra�n� ulg�. Hondelyk wyci�gn�� r�k� spod okrywaj�cego go prze�cierad�a, poci�gn�� si� za ucho odchrz�kuj�c trzy razy. Cadron zrozumia�: "Ju� nic wi�cej nie r�b", w tym przypadku: "Nie pytaj". Zamkn�� oczy, w ciszy odda� si� goleniu a potem myciu w�os�w. - Niez�e, rzeczywi�cie - powiedzia� Hondelyk wstaj�c z fotela, dotykaj�c jedn� r�k� w�os�w, a drug� wyci�gaj�c z kieszeni cztery srebrne monety. - Mo�e mi patent sprzedasz, skoro sam nie masz z tego korzy�ci? - A co mi po pieni�dzach tutaj? �ebym tylko podatek p�aci�? - ponuro burkn�� cyrulik. W tej samej chwili do izby wpad� zdyszany ch�opak z dwoma garncami w r�ku. Przystan�� i odetchn�� g��boko. - Wybaczcie panie, ale karczmarz musia� zej�� dopiero... - Dobrze, postaw i zmiataj! - warkn�� barber. Ch�opak postawi� piwo na stole i okr�ciwszy si� na pi�cie znikn��. Hondelyk wskaza� piwo palcem. - Wypijcie, mistrzu. Oby wam humor poprawi�o... - i do Cadrona: - My si� i tak wybieramy do gospody. Konie nam tam przyprowad�cie, dobrze? Karczma znajdowa�a si� o kilkadziesi�t krok�w od golarni, wygl�da�a o niebo lepiej ni� setki podobnych sobie, w podobnych miastach. Na przyk�ad - czyste �ciany z zewn�trz, nie po wczorajszym bieleniu, a mimo to bez charakterystycznych smug wieczornego i nocnego moczu podchmielonych go�ci, i spro�nych napis�w, i malunk�w. Cadron popatrzy� znacz�co na pana, ale Hondelyk �ci�gn�wszy brwi wpatrywa� si� w budynek, niemal w�szy�; zanim wszed� zrobi� kilka krok�w w bok, �eby zerkn�� na podw�rko i stajnie. Przechwyci� czujne spojrzenie towarzysza, wzruszy� ramionami. Weszli do �rodka przygotowani na niespodzianki i dlatego nie zdziwi�a ich czysto�� izby, bia�y fartuch karczmarza, l�ni�ce �awki, wyskrobane do bia�o�ci blaty sto��w, zio�owy, niezwyczajny w karczmach zapach. Przy jednym ze sto��w do�� ponuro siedzia�a pi�tka miejscowych z niewielkimi naczyniami w splecionych d�oniach. Spojrzeli na wchodz�cych z ciekawo�ci� a karczmarz chy�o okr��y� kontuar, strzepn�� �nie�nobia�� �cierk� najbli�szy st�, wskaza� go zapraszaj�cym gestem przyby�ym. Jednocze�nie westchn�� ci�ko. Jakby nie wie- dzia�: cieszy� si� z go�ci, czy te� martwi� ich naj�ciem. - Piwa dostaniemy? - zapyta� Hondelyk. - Specjalne, miejscowe. Troch� s�absze - zatrajkota� ober�ysta. - Ale uczciwie warzone... - Skosztujemy - powiedzia� rycerz siadaj�c. - Mi�sa jakiego� daj, i gor�cego i zimnego. Jakby� mia� jab�ka moczone w occie, jakie� grzybki, h�? - Z mi�sem, to... tego... Dzisiaj wtorek, nie wolno mi mi�sa sprzedawa�, ale mam znakomit� kie�bas� serow�, og�reczki twarde i j�drne, soczyste; knedle ziemniaczane z grzybami i kapust�. Sield�, jakiej cz�sto, panie, nie spotkasz. Kwas razowy, ostry jak kosa... - To i dawaj po kolei, jak dla siebie - zarz�dzi� oblizuj�c si� Hon- delyk. Odpi�� rapier i po�o�y� w poprzek sto�u, przy lewym �okciu. - A kto mi�so aresztowa�? Kalehan? - Dzie tam! On sam cierpi... - Karczmarz chcia� co� doda�, ale w ostatniej chwili ugryz� si� w j�zyk. Zabola� go chyba, bo u�miecha� si� niez- darnie, gdy gna� na zaplecze. Cadron nieznacznie oszacowa� spojrzeniem grup� z pi�ciu fiollu�czyk�w. Siedzieli niezbyt rado�ni, cho� pora by�a sprzyjaj�ca zabawie - sobotnie p�ne popo�udnie; obmacywali palcami swoje kufle i kielichy, ale rzadko si�gali po nie, by wla� zawarto�� do garde�. Pochyli� si� do pana, chc�c podzieli� si� t� informacj�, ale Hondelyk skorzysta� z jego zbli�enia i mrukn��: - Czy mi si� zdaje, czy oni zachowuj� si� jakby nie mieli pieni�dzy na nast�pny kufel? - W�a�nie tom chcia� rzec - szepn�� zmartwiony jego spostrzegawczo�ci� Cadron. - A biednie nie wygl�daj�... - Mo�e... Przerwa�, bo nadszed� a w�a�ciwie nadbieg� karczmarz z tac�. Za nim k�usowa�a dziewczyna w szarej sukni z zapi�tym pod szyj� ko�nierzem; na g�owie mia�a chustk� zakrywaj�c� szczelnie g�ow� a� do brwi, tak, �e nawet nie wida� by�o jakiego koloru ma w�osy. Rozstawi�a sprawnie talerze, kufle, kilka ma�ych dzbanuszk�w z korzennymi przyprawami, ober�ysta w tym czasie zr�cznie naciacha� plastr�w ciemnego, prawie czarnego ostro pachn�cego sera, zaszlachtowa� kilka chrz�szcz�cych og�rk�w, u�o�y� je na podk�adzie z marynowanych li�ci rzepy, baldaszk�w kopru i brze�czechy, kiszonych rzodkwi, chrzanu, jab�ek, pomidor�w i grzyb�w. Oddzielnie wy�o�y� zawini�te wo k� rzodkwi i og�rka p�aty dalekomorskiej sieldzi, t�ustej, grubej, korzennej. Mi�dzy Cadronem i Hondelykiem dziewczyna porozk�ada�a miseczki, w kt�rych mo�na dostrzec by�o papryk�, agrest utarty z czarnym pieprzem, sza�win z grochem i kukurydz� i jeszcze co�, i jeszcze co�. Trzy gatunki pieczywa: puchow� pszenn� bu�k�, �ytnio-razowy i ciemny greyhayemski. K��b aromat�w uderzy� w nozdrza go�ci, zerkn�li na siebie i rzucili si� do pa�aszowania. Karczmarz odsun�� si� o krok i z wyra�n� przyjemno�ci� wpatrywa� w �apczywie zajadaj�cych Hondelyka i Cadrona. Dziewczyna r�wnie� usun�a si�, poprawi�a chustk� na czole, a rzucaj�cy akurat na ni� przyjazne spojrzenie Hondelyk zobaczy�, �e pod czyst� chustk� ma wysmarowane sadz� czy te� w�glem czo�o. Zjad� do ko�ca og�rek, przek�si� jajem, si�gn�� po drugie i nagle ol�ni�o go. Powstrzyma� si�, �eby nie wbija� znowu spojrzenia w dziewk�, prze�o�y� plaster sera jarzynami, ugryz� i kiwaj�c z aprobat� g�ow� popatrzy� w naturalny spos�b na karczmarza a potem r�wnie naturalnie na dziewczyn�. Schowa�a ju� czo�o pod chustk� i nic nie zobaczy�, obdarzy�a go natomiast troch� smutnym u�miechem, odwr�ci�a si� i odesz�a. Karczmarz r�wnie� odchrz�kn�� z zadowoleniem i skin�wszy go�ciom poszed� za szynkwas. - Mo�e nie wolno im? - mrukn�� w ko�cu Hondelyk. Cadron prychn�� z niedowierzaniem. Hondelyk skin�� g�ow� dwa razy wiedz�c, �e zostanie to w�a�ciwie odczytane - czyste i nie biedne ubrania pi�tki go�ci szynku nie wskazywa�y na tak prozaiczn� przyczyn� ich wstrzemi�liwo�ci jak brak funduszy, musia�o to wi�c by� co� innego. Zakaz? Jedli przez chwil� w milczeniu, grupa miejscowych oszcz�dnie �ykn�a z kufli r�wnie� nie przerywaj�c milczenia. Zachowywali si�, jak gdyby nie do ober�y przyszli, ale do domu �a�oby, cho� chyba - tak wyda�o si� Hondelykowi - trawi�a ich zwyczajna w takim czasie i w takim miejscu gor�czka sobotniego wieczora. Rycerz odetchn�� g��boko, si�gn�� po cieniutko na�upane drewienka do d�ubania w z�bach, chwil� manipulowa� ko�cem jednego w ustach a potem, sapn�wszy, si�gn�� do kufla i poci�gn�� ze�. Z boku wygl�da�o jakby zamierza� opr�ni� naczynie duszkiem, ale po dw�ch �ykach gwa�townie przesta� pi�, oderwa� usta od brzegu naczynia i zadziwiony popatrzy� w jego wn�trze. Przeni�s� ostre zaskoczone spojrzenie na Cadrona, potem na karczmarza, ale ten nie zauwa�y�, �e go�� szuka u niego wyja�nienia jakiej� kwestii. Hondelyk popatrzy� na pi�tk� miejscowych, uni�s� kufel i pokaza� im go, jednocze�nie pytaj�co unosz�c brwi i brod� do g�ry. Czworo z zapytanych opu�ci�o wzrok, ale pi�temu drgn�y ramiona i dolna warga, gest stary jak woda, ogie�, powietrze i wiatr. Cadron zrozumia�, �e jego pan potrzebuje mocniejszego wsparcia w zamierzonej prowokacji, umy�lnie ostro�nie skosztowa� piwa i j�kn��: - Co to jest? - Rozejrza� si� teatralnie. Znalaz� wzrokiem gospodarza. - Po licho, karczmarzu, wod� rozcie�czasz wod�!? Ober�ysta zamruga� oczami, przejecha� spojrzeniem po suficie tam szukaj�c jakiej� pomocy i nie znalaz�szy obliza� wargi, obliza� raz jeszcze, odchrz�kn��, jeszcze raz obliza� wargi: - Tak� mam nakazan� moc. Innym by� nie mo�e... - A kto ci zakazuje warzy� uczciwe piwo? Ha! Istnieje przecie� edykt obowi�zkowy w tym kraju? Tak? - Hondelyk przechyli� sw�j kufel i z lekkim obrzydzeniem zerkn�� do jego wn�trza. - Kto ci... - Przerwa� i zacz�� inaczej: - Sk�d wiesz jakie ma by� piwo? Karczmarz z wyra�n� gorycz� pokiwa� g�ow�: - Ju� ja wiem - powiedzia� wzdychaj�c przeci�gle na zako�czenie. I popatrzy� na Hondelyka, jakby chcia� powiedzie�: "Lepiej by�, panie, nie wiedzia�. Nic to dobrego". Si�gn�� po szklanic�, chuchn�� na jej bok i zacz�� j� zaciekle pucowa�. Po chwili oderwa� si� od swego zaj�cia, nabra� powietrza do p�uc, ale w ostatniej chwili powstrzyma� si� i wyda� z siebie tylko dziwne hmykni�cie. Zza jego plec�w wynurzy�a si� dziewka, za ni� wysz�a druga, podesz�a do sto�u tubylc�w i przetar�a go czyst� �ciereczk�. Trzecia dziewczyna, wszystkie trzy identycznie ubrane - chustki i skromne suknie - zaj�a si� szynkwasem. - Dobrze, pal diabli piwo - powiedzia� weso�o rycerz. - Ju�em sp�uka� gard�o, ale teraz - mrugn�� swawolnie do Cadrona - przyda�oby si� co� mocniejszego. �eby sield� nie my�la�a, �e j� �winie jedz�, che-che! Jego kompan zawt�rowa� rechotem. Karczmarz jakby zblad�, a od sto�u pi�tki miejscowych dobieg�o wyra�ne szlochliwe chlipni�cie. Cadron nie zauwa�aj�c reakcji obecnych zamacha� do karczmarza: - Hej, daj�e-no nalewki �o��dkowej! - N-nie... - zaj�kn�� si� zrozpaczony ober�ysta. - Nie mam - doko�czy� dr��cym g�osem. - Co� ty powiedzia�? - W skamienia�ej ciszy zapyta� wolno, gro�nym g�osem Hondelyk. - Jak to? - Odczeka� chwil�. - Poder�n� ci za chwil� gard�o - zagrozi�, ale karczmarz milcza�. - Jak� masz w�dk�? - wrzasn��. - �ad... �ad... �ad-nej... - No-o-o to�, bracie, straci� w tej chwili certyfikat na karczm� - wycedzi� Hondelyk. - Natychmiast zamelduj� w izbie cechowej, niezw�ocznie! Tyle jeszcze b�dziesz tu siedzia� ile potrwa wylanie ca�ego tego �wi�stwa. - Podni�s� do g�ry dzban z "piwem" i patrz�c w oczy karczmarzowi wolno przechyli� i wyla� zawarto�� na pod�og�. Popatrzy� na ka�u�� i powiedzia� oskar�ycielskim tonem: - Nawet si� nie spieni�o. Ha�ba! - Ja... - szynkarz wyprostowa� si�. Zacisn�� z�by, jego oczy strzeli�y uraz�. - To nie ja! - krzykn��. Popatrzy� na miejscowych, jakby u nich szuka� wsparcia. I otrzyma� je. - To nie jego wina - wydusi� z siebie kto� za plecami Hondelyka. I jakby przerwa�o to tam�, drugi g�os potwierdzi� wcze�niejszy, i trzeci, i kobiecy, jeden i drugi. - Nie winny on... - Ka�dy na jego miejscu!.. - Nie m�g� inaczej... - Wcale go to nie cieszy, i nas te�!.. - Co by to by� za szynkarz... - ...a i my te� by�my... Hondelyk wolno rozejrza� si� po karczmie a pod jego spojrzeniem, cho� wcale nie taki by� jego zamiar, gas�y protesty. W ko�cu jego pytanie rozleg�o si� w zupe�nej ciszy: - No to kto? Cisz�, jaka zapanowa�a w izbie, mo�na by�o zmierzy� na �okcie. A potem dziewczyna, ta z brudnym czo�em, powiedzia�a wyzywaj�cym tonem: - Sheilerd! - Hm... - odpowiedzia� jej po chwili namys�u Hondelyk. - No w�a�nie - rzuci�a jeszcze bardziej hardo dziewoja. - Wszyscy mocni, p�ki nie us�ysz� z kim maj� do czynienia. Dziwnie zachowywa�a si� jak na dziewczyn� z karczmy. Sama to poczu�a i zdecydowa�a si� brn�� dalej, bo wycofa� si� bez t�umaczenia ju� nie mo�na by�o. - Powt�rz� "hm", bo po prostu imi� to nic mi nie m�wi - powiedzia� z u�miechem Hondelyk. - Ani si� go nie boj�, ani nie lekcewa��. Nie rozumiem po prostu... Dziewczyna wci�gn�a i przygryz�a doln� warg�. Mocno, ale nawet si� nie skrzywi�a. W izbie cisza a� za�omota�a w uszach. Karczmarz poruszy� si�, dziewczyna podnios�a r�k�. - Nie, ojcze, trzeba opowiedzie�... - No to ja! - powiedzia� z moc� szynkarz. Zrobi� krok i obj�� dziewczyn�, a potem przesun�� j� w bok i za siebie. "Ach, ojciec!" zrozumia� Cadron. "Ojciec i c�rka, podobni przecie� s�!". - Ty si� nie mieszaj... Przynajmniej nie wi�cej ni� ju� si� mieszasz... - Podszed� bli�ej do sto�u i powiedzia�: - Powinienem w takiej chwili postawi� na st� co� godnego, ale same takie berbeluchy mam w piwnicy, �e... Aa-ch... - machn�� r�k�. - Nic to dziwnego, ka�dy ober�ysta ma lepsze i gorsze trunki - powiedzia� spokojnie Hondelyk od niechcenia nabijaj�c na czubek no�a dorodn� rzodkiew, obejrza� j� ze wszystkich stron, wolno w�o�y� do ust i zacz�� gry�� z chrz�stem s�yszalnym mimo zamkni�tych ust. - Tak, ale ja mam tylko te najgorsze. Wstyd mi, nie tak prowadzi�em ten zajazd... - westchn��. - Cztery lata temu, dok�adnie cztery lata, siedem miesi�cy i czterna�cie dni, przyjecha� do nas cz�ek, kt�ry kaza� si� nazywa� Sheilerd. Na oko normalny, troch� chudy, skromne odzienie, tylko oczy mu si� pali�y. Najpierw stan�� na kwaterze u mnie, a potem przeni�s� si� do wdowy Gadki. �e niby u mnie ha�as, �piewy, ta�ce, pij�, szcz� i... tego... siano rzyciami dziewczy�skimi m��c�... Co tam dysputowa� - wszystko to prawda, ale niech no mi kto poka�e karczm�, gdzie si� nie pije, nie �piewa, nie kurzy fajki i wszystko inne? - Rozejrza� si� po izbie. Miejscowi z zapa�em przytakn�li jednakowymi ruchami g�owy, w oczach zal�ni�o im mi�e sercu wspomnienie. Hondelyk zerkn�� na Cadrona, jakby chcia� go przestrzec, �eby przypadkiem nie strzeli� czym� w rodzaju: "No, chyba w�a�nie jeste�my w ober�y?!". - Zacz�� po miesi�cu nas namawia�, wszystkich, ka�dego z osobna i razem, i Kalehana, �eby�my skromniej �yli, ale... Nikt go po prawdzie specjalnie nie s�ucha� - okolica bogata nie jest, co tam biedaka do skromno�ci namawia�!? Jeszcze miesi�c p�niej przyszed� tu kiedy� wieczorem, w sobot�, pe�na karczma ludzi by�a... - Oczy zamgli�o mu wspomnienie, zmarszczy�o czo�o. - Siedzia� w k�cie, te jego �lepia mu si� jarzy�y jak koboldowi, potem zacz�� poucza� kogo si� da�o: najpierw dziewcz�ta, �eby si� tak nie pochyla�y nad blatami, bo to nieskromnie... - Najpierw czepi� si� Hozego, �e mu w twarz czosnkiem zionie! - poprawi� karczmarza jeden z go�ci. Poderwa� si� od swojego sto�u i podszed� bli�ej. - Potem mu gada�, �eby tyle nie pi�... - No tak, ale to niewa�ne - powiedzia� niezadowolony z przerwy karczmarz. - Najpierw Hoze, potem dziewczyny, potem wskoczy� na st� i zacz�� do wszystkich przemawia� - �e niby pi� nie wolno, kopci� tytuniu, gzi� si�, kra�� i obgadywa� i jeszcze co�, ale ch�opy zacz�li gwizda� i nie by�o go s�ycha�. Inny by si� uspokoi�, ale on ci�gle przeszkadza�, nie dawa� dziewczynom roznosi� tac, strofowa� pij�cych, wyszed� nawet na dw�r i tam przemawia� do szcz�cych... Potem - bo nikt go nie s�ucha� - doczeka� do chwili przerwy w pie�niach, jeszcze raz wskoczy� na st� i zacz�� grozi�. Nie powiem - nawet zrobi�o si� cicho, tak gro�nie zacz�� gada�. M�wi�, �e uruchomi gosthy i puniry, kt�re b�d� nas kara� za grzechy, za mord, z�odziejstwo, cudzo��stwo, bicie s�abszych, za picie wina i okowity... - Za ob�apianie dziewek! - wtr�ci� si� ten tubylec, kt�ry przypomnia� sobie Hozego. W jego g�osie s�ycha� by�o zgroz� i �al. - Tak! - Tak, to te� - zgodzi� si� karczmarz. - W ka�dym razie d�ugo m�wi�, a� Hoze �ci�gn�� go z blatu i da� w pysk, ot, �eby si� przymkn��. Ta-ak... I to by� pocz�tek naszego tera�niejszego �ycia. My�my si� �miali z Sheilerda, a nast�pnego dnia zacz�y si� dzia� u nas dziwy i cuda. Najpierw to by� pow�d do chichotu, bo tak - przychodzi na przyk�ad Hoze rano, kwasu ��da - wszystko dobrze. Po chwili uszczypn�� dziewczyn� w zadek i zawo�a� o flaszk� w�dki - i dosta� w pysk. Rzuci� si� do b�jki, ale nie by�o z kim, knajpa jeszcze pusta, nie wiadomo kto go strzeli� w jap�. Nala� sobie kielich, do ust - b�c, w mord�! Co� go bi�o za ka�dym razem, gdy wyci�ga� r�ce do dziewek i w�dy. Potem przyszli inni go�cie, po�miali si� z Hozego, ale ich te� zacz�o to samo od trunku odstr�cza�. Wieczorem przybieg� be�koc�cy Rajek. Sta� w progu i krzycza�, �e co� mu �on� zabi�o. Pobieglim tam, a ona le�y- go�a, w ich stajni, na s�omie, zlana krwi�, blada i zimna. Kiedy tam stali�my, jak zamurowani, zza s�upa wysun�� si� blady i te� go�y Truwol. Wszyscy zrozumieli co si� sta�o - kobieta Rajka wielu ch�opak�w obdzieli�a swoimi wdzi�kami, ale Truwol j�ka� si� i be�kota� co�, �e to nie on j� zaszlachtowa�. Nikt mu nie uwierzy�, najpierw go ch�opcy troch� poszturchali, potem odprowadzili do komory w rynku i zamkn�li. A on gada� ca�y czas, �e niby tylko si� zacz�li ob�apia� jak co� niewidzialnego na nich run�o, jego odrzuci�o a j� jako� tak przygniot�o, �e krew z niej buchn�a i po zabawie. Dwa dni tak siedzia� i mamrota� a� si� przydarzy�o to samo - kobita zaczepi�a parobka, wci�gn�a do �o�a i sta�o si� z ni� to samo co z Rajkow�. I jeszcze by�my nie wiedzieli co to jest, ale Sheilerd dumny przyszed� na plac i wszystko nam wyja�ni� - gosthy i puniry b�d� od tej pory czuwa�y nad naszym zacnym �ywotem. A kto nie b�dzie przestrzega� cn�t - na kar� si� narazi, odpowiedni� do przest�pstwa. Pami�tam jak si� zrobi�o cicho w rynku, a on nam wy�uszcza� wszystko - co za cudzo��stwo, co za kradzie�, co za plotki, oszczerstwa, przekupstwo, blu�nierstwo, gwa�t... - Nikt mu chyba nie uwierzy�! - wtr�ci� si� rozgor�czkowany miejscowy. - My�my si� rozeszli do dom�w zadziwieni, ale chyba nikt nie zamierza� go s�ucha�. Ale ju� w nocy okaza�o si�, �e niekt�rzy w�asn� sk�r� pobierali nauk�, co znacz� puniry i gosthy. A potem zrobi�o si� jeszcze gorzej - te niewidzialne diabelstwa najpierw kara�y za ka�dy grzech inaczej, za lekki lekko, za ci�szy - ci�ej, ale potem - popatrzy� na karczmarza i zmarszczy� brwi - gdzie� po miesi�cu, prawda? - Karczmarz skin�� g�ow�. - Sheilerd og�osi�, �e jeste�my oporni, �e gosthy nie nad��aj�, i �e b�d� ostrzej kara�y, �eby szybciej nas nauczy� jak godnie �y�. Taki, cholera, dobroczy�ca... - I zabi�y Kanti�! - powiedzia�a dziewczyna. - Zabi�y Kanti� - zgodzi� si� karczmarz. - Za �piewanie spro�nych piosenek. Wiecie? Tu, w okolicy, zawsze si� �piewa�o tak� "Poleczk� cwan�"; no, jak sobie ch�opy popij� to i �wi�tusz� troch�, prawda? Ka�dy chyba z Fiollun znalaz� si� w tej piosence, wszystkie urodziny, �luby, pogrzeby... Taka �piewana kronika miasta, tyle �e spro�na... No, a Kantia tu troch� �piewa�a u mnie w soboty. I poleczk� te� czasem... A� za�piewa�a i na naszych oczach chlustn�a z niej posoka. Koniec... Jeden z pi�tki, wci�� jeszcze siedz�cy przy swoim stole poderwa� si� i zatrajkota�: - I to wtedy si� zacz�o naprawd�! Okaza�o si�, �e ju� nic nie mo�na - ok�amiesz �on� - kto� niewidzialny �wiczy si� batogiem przez kwadrans, podbierzesz owoce nie ze swego sadu - duch wyrywa ci dwa palce, napijesz si� okowity - dostajesz takiego kopa w bebech, �e ci� wywraca na nice. Wszystkiego nam zakaza�! Obgadywania, puszczania b�k�w... Cadron nie wytrzyma� i roze�mia� si�. - To nie jest �mieszne - powiedzia� spokojnie karczmarz. - Ch�op soczewic� ch�tnie jada i groch. No to jak ma sobie potem nie ul�y�? Musi. A tu puniry d�gaj� go czym�, jakby rozpalonym pr�tem w zad. P�niej przez ca�y tydzie� krwawi z rzyci. To si� robi taka g�upawka - ch�op nie b�dzi, bo si� boi, ale w ko�cu kiedy� musi, bo p�knie. Jak kiedy� popu�ci� cichacza - by� spok�j, teraz wszyscy wstrzymuj� si� tak d�ugo a� nie mog� i przez to w k�ko pierdzenie s�ycha� g�o�ne. - A powa�niejsze przewiny? - zapyta� Hondelyk. - No, pewnie, nikt tu ju� nikogo nie morduje, cho� i wcze�niej nie by�o tu ludob�jc�w. Ale jak wojewoda skaza� jednego na kar� �ci�cia - kat odm�wi�. �ni�o mu si�, �e jak dotknie skaza�ca... - Ober�ysta obrazowo przejecha� kantem d�oni po gardle. - Wojewoda musia� skazanemu zagrozi�, �e spali go na stosie, dopiero morderca sam poci�gn�� za sznur, a wtedy ci�ka k�oda opad�a i zgruchota�a mu krzy�e. A ile przedtem by�o kombinowania jak go zabi�, �eby sam si� zabi�?.. - wzruszy� ramionami. - I fakt - nie ma gwa�t�w, nikt �ony nie bije, bo mu r�ka usycha... - popatrzy� na jednego z klient�w. - O, ten pr�bowa�, Kintup... - wskaza� go brod�. M�czyzna podni�s� si� i wyci�gn�� przed siebie praw� r�k�, palce stercza�y sztywno we wszystkie strony, jak niekszta�tna wiecha. Trzyma� j� tak chwil�. - Czy to sprawiedliwe? - powiedzia� wysokim g�osem, falsetem nieomal�e. - Raz j� tylko pizn��em, raz! Jajko rozgniot�a, to co mia�em tylko patrze� jak si� rusza niczym krowa po izbie?! Pizn��em i o! Teraz ani do siewu, ani do orki, ani do sadu; dzieciska g�odne, stara ryczy ca�y czas, sama przyznaje, �e z jej winy... Tfu! - Splun�� na pod�og� i nagle szarpn�� si� wystraszony swoim zachowaniem. Wytrzeszczy� oczy, zniekszta�con� d�o� przycisn�� do piersi, nerwowo rozejrza� si� doko�a. Wszyscy umilkli, miejscowi r�wnie� rozgl�dali si� po suficie i na boki. Cadron te� zerkn�� za siebie, ale - przy�apa� si� na pewnym rodzaju �alu - nic tam si� nie rusza�o, nie skaka�o, nie przypala�o i nie ha�asowa�o. Kintup delikatnie schyli� si� i niemal bezg�o�nie usiad�. - Ot i wszystko - powiedzia� szeptem. - A Kalehan? - zapyta� Hondelyk. - A on siedzi cicho w dworku i udaje, �e go cieszy takie �ycie. Raz na tydzie�, po niedzielnym obiedzie z Sheilerdem, g�o�no gada jak to dobrze teraz tu jest, i tyle. Ale my go pami�tamy wcze�niejszego - nie taki t�usty, ale fajny by� ch�op, sprawiedliwy i �yciowy, a teraz to on ju� nic nie ma do gadania i do roboty. No bo co? Wojewoda Starchi powiedzia� podobno do niego: "Jak tacy�cie �wi�ci to p�a�cie!" - i p�acimy wszystkie mo�liwe podatki: dochodowy, placowy, drogowy, spadkowy, chorobowy, a jeszcze podymne, bykowe, pog��wne... Grzecznie i terminowo p�acimy, to po co komu w�jt? Kalehan to rozumie, ale co ma robi�? Jeszcze troch� i Starchi powie, �e w�jt tu niepotrzebny. Bo i prawda - od dawna nikt nas nie naje�d�a, bo nikt g�upi nie jest, �eby z gosthami i punirami zadziera�... - Babka Sanitreba walczy�a... - powiedzia�a c�rka karczmarza. - A tak, ale co to za walka? - roze�mia� si� z gorycz� ojciec. - Zio�ami do ognia sypa�a, co� mamrota�a... Kto tam wierzy� w jej duchy? - zapyta� sam siebie i sam sobie odpowiedzia�: - Nikt i nigdy. A gosthy co innego, prawie ka�dy co� po nich ma... - Umilk�, zerkn�� na sw�j prawy przegub, prze�u� co�, a w ka�dym razie poruszy� �uchw�. - Zawsze tu mieszka�a, tak nam si� przynajmniej wydaje... Uroki odczynia�a, mo�e i rzuca�a, kto j� tam wie. Leczy�a troch� ludzi, porody przyjmowa�a, no i te tam... Wiadomo dziewki czasem do niej biega�y... - Ober�ysta wyci�gn�� przed siebie lew� d�o�, trzasn�� w ni� kantem prawej. - Koniec! Po dw�ch miesi�cach Sanitreba znikn�a, albo si� wynios�a jakiej� nocy, albo j� gosthy... - Gdzie tam si� wynios�a - ponuro powiedzia� ten najrozmowniejszy z miejscowych. - Przesz za sam zamiar mo�na straci� ko�czyn�. Nasta�a g��boko cisza. Ten z miejscowych, kt�ry pierwszy wtr�ci� si� do opowie�ci karczmarza westchn��, podci�gn�� spodnie i wr�ci� na swoje miejsce. Energicznie si�gn�� po sw�j kubek i przechyli� nad owartymi ustami, ale nie sp�yn�a z niego ani jedna kropla; porywczym gestem wyci�gn�� kubek w kierunku ober�ysty, nagle jakby si� opami�ta� - pokr�ci� g�ow�, odstawi� kubek i usiad�. - Powiedz jeszcze - jak ju� tak plotkujemy, i tak nas kara spotka... - Dziewczyna stan�a obok ojca - ...jak si� teraz gosthy zachowuj�. - Z wyzwaniem wysun�a brod� do przodu. Karczmarz szarpn�� g�ow�, troch� jak ko� przesuwaj�cy kantar. Wysun�� dziewczyn� przed siebie. - Te pomioty Sheilerda si� nudz� - powiedzia� cicho. - Od roku nic si� u nas nie dzieje, wszyscy �yj� jak sobie tego Sheilerd �yczy. Wi�c od niedawna gosthy zacz�y tak si� zachowywa�, jakby si� nudzi�y - podstawiaj� nam nogi na schodach, zupe�nie bez powodu, przysi�gam. Przypalaj� ty�ki, gdy si� z �onami ten-tego... Ona... - Popatrzy� na c�rk�. Dziewczyna szarpn�a chustk�, pod ni� mia�a r�nokolorowe w�osy i ca�e czo�o upstrzone siniakami. - Co i rusz co �adniejsze dziewczyny maj� oblewane g�owy jakimi� farbami, co i rusz jaka� niewidzialna zo�za wycina jej szczutka w czo�o... - Zacisn�� z�by, dziewczyna hardo podnios�a do g�ry g�ow�. Hondelyk u�miechn�� si� do dziewczyny, odpowiedzia�a mu u�miechem, naci�gn�a chustk� na w�osy, ale ju� nie nasuwa�a jej tak starannie na czo�o. - Nie daj bo�e wej�� na drabin� w sadzie - odezwa� si� trzeci z odwa�niejszych miejscowych. - Na pewno ni st�d, ni zow�d zachwieje si� i spadniesz jak grucha! Ju� cztery razy tak si� wali�em. - Jak si� Maawemu dom pali� - szybko dorzuci� Kintup - ca�a woda z wiader chlusta�a nam z powrotem w twarz! - A wiatr ko�owa� tak, �e nikt nie wiedzia�, kt�r� cha�up� polewa�, �eby si� ogie� nie przedosta�. - A Kalehanowi ostatnio kto� ci�gle do jedzenia dorzuca bobk�w kozich... - zachichota�a dziewczyna. Po raz pierwszy roze�mia� si� kto� z miejscowych. - Po co? - zapyta� Cadron. - Bo za t�usty si� zrobi�, tak puniry uwa�aj�! - Widzia�em te� capa, kt�rego kto� niewidzialny w zad kopa�! - krzykn�� czwarty z miejscowych. - Musi nie do swojej kozy si� zabiera�! - Szalej� jakby si� urwa�y z powroza! - No, do��-do��! Id� tu inni go�cie. - Karczmarz oderwa� spojrzenie od okna, wyci�gn�� szyj�, uni�s� r�k� i powstrzyma� otwieraj�cego ju� usta Kintupa. - Go�cie ju� wiedz� jak �yjemy, sam nie wiem dlaczego tak si� rozgadali�my. I sam nie wiem dlaczego jeszcze nikt z nas nie wyje z b�lu, mo�e wy, panie, macie jak�� moc?.. - W miar� wypowiadania s��w ros�a w nim nadzieja, s�owo "moc" wypowiedzia� niemal modlitewnym szeptem, jak zakl�cie, modlitw�.. - Na pewno nie - energicznie i wiarogodnie zaprzeczy� rycerz. Ober�ysta westchn��, przypomnia� sobie co�, poderwa� g�ow�, ale nie zd��y� nic powiedzie�. - Czego si� boisz? M�w, przecie� donosicielstwo jest karane? - zapyta� Hondelyk. - Nikt nie rozpowie Sheilerdowi. - E-e-e... - Karczmarz podrapa� si� po g�owie. - Masz racj�, panie - parskn�� cichym, ale nieweso�ym �miechem. - Chocia� gadanie z wami te�... - Jeszcze raz chwyci� czupryn� i szarpn�� na boki. - No tak... Ale jacy� ju� tacy jeste�my od tych nieszcz�snych czterech lat, �e sami nie wiemy kiedy i czego si� ba�... - I czy w og�le trzeba si� ba� - powiedzia� cicho Hondelyk. Gdy otwiera� usta trzasn�y drzwi i do izby weszli czterej nowi go�cie, nikt nie us�ysza� s��w rycerza. Przybyli poci�gali nosami, podchodzili do szynkwasu, odbierali zwyczajowe kubki z rozcie�czonym piwem i szprycerem z wody i kilku kropel wina, odchodzili i siadali na �awach. C�rka ober�ysty posz�a w kierunku drzwi do kuchni, ale nagle zawr�ci�a i podesz�a do Hondelyka. Pochyli�a si�. - Czy ja was dobrze, panie, us�ysza�am? - My�l�, �e dobrze - u�miechn�� si� Hondelyk. - Aha. U�miechn�a si� nie�mia�o i energicznie ruszy�a na zaplecze. Hondelyk popatrzy� na Cadrona. - Zap�a� i jedziemy. Cadron skin�� g�ow�, ucieszy�a go ta wiadomo��. Si�gn�� do kabzy, wyj�� kilka srebrnych monet i po�o�y� na stole. Hondelyk mrugn�� na co Cadron szybko do�o�y� jeszcze dwie monety, rycerz mrugn�� jeszcze raz, tym razem z aprobat�, wyci�gn�� do g�ry r�k�, �ci�gn�� na siebie uwag� w�a�ciciela karczmy i wskaza� mu pieni�dze na stole. Ober�ysta ruszy� doko�a szynkwasu. Kiedy mija� drzwi do kuchni omal nie zderzy� si� z c�rk�. Wysz�a z zaplecza z odkryt� g�ow�, trzymaj�c w r�ku kantorytk�, skromnie zdobion�, ale o �adnym kontrastowo intarsjowanym deklu i o dwa tony ja�niejszym ode� szpiglu. Karczmarz odskoczy� od c�rki jakby zobaczy� zjaw�, wytrzeszczy� oczy. Dziewczyna min�a go i posz�a w kierunku sto�u pod oknem. Hondelyk tr�ci� Cadrona w rami� i wskaza� drzwi. Wstali i ruszyli w kierunku wyj�cia. - Nie pami�tasz, co si� przytrafi�o Kantii!? - krzykn�� ober�ysta. Cadron przepu�ci� w drzwiach Hondelyka, obejrza� si�. - B�dziemy �piewa�y po jednej zwrotce - powiedzia�a dziewczyna siadaj�c na brzegu sto�u i uk�adaj�c instrument na kolanach. W drzwiach pojawi�y si� dwie inne dziewczyny, r�wnie� mia�y zdj�te chustki i dumnie trzyma�y r�nokolorowe g�owy i spuchni�te niebieskofioletowe czo�a. - Wszystkich nas nie pozabija - rzuci�a dumne i pytaj�ce spojrzenie na wychodz�cego Hondelyka, ale tylko Cadron to zobaczy�. Pu�ci� drzwi, szybko poszed� do stajni, osiod�a� konie, wyprowadzi� przed karczm�. Hondelyk podzi�kowa� u�miechem, wskoczy� w siod�o. Ruszyli przed siebie, nagle z karczmy dopad�o ich: Jedna dziewka dworska, zawsze niedomyta, Parobek j� cmokn�� - wyci�gn�� kopyta! Cadron zerkn�� na rycerza. Hondelyk u�miechn�� si� tajemniczo. - Kiedy� siod�a� konie nas�ucha�em si� tej poleczki cwanej - powiedzia�. - Kunsztowne - trzeba przyzna� - s� niekt�re zwrotki. Lud ma dar do takiego nagromadzenia i takiej kompozycji s��w plugawych, kt�re nikomu poza nim nie przyjd� do g�owy... - A-a-a... - Cadron obejrza� si� przez rami�, chwil� jecha� niemal ty�em, ale nic si� nie dzia�o. - ...Czy ja dobrze zrozumia�em twoj� rad�? Bunt? - Op�r. - Op�r? A co to da? Przecie� opierali si�, na pocz�tku i za to w�a�nie zacz�li by� karani... - Nie. Karani zacz�li by� za niegodziwe - czyim� zdaniem - �ycie. A teraz radz� im op�r, nie dlatego bym pochwala� czkanie w towarzystwie dam, czy cudzo��stwo, ale dlatego, �e nikt ze �miertelnych nie ma prawa do ferowania wyrok�w co jest dobre, a co z�e. Op�r dla zasady. A potem, rzeczywi�cie - bunt. - A oni b�d� za to karani - prychn�� Cadron. - Chyba tak. Mo�e je�li wezm� si� wszyscy razem, to ofiar nie b�dzie zbyt wiele, ale jakie� na pewno b�d�. - A je�li si� nie wezm�? Rycerz wzruszy� ramionami. Chwil� jechali w milczeniu. - Z�o �ywi si� bierno�ci�. Im d�u�ej b�d� zwleka� tym ci�ej b�dzie si� ruszy� i tym wi�cej wysi�ku b�dzie nale�a�o w�o�y�. Ale to konieczne. Chyba �e chc� by� baranami prowadzonymi na postronku od urodzenia do �mierci. - Chyba by mi si� nie podoba� taki wyb�r. - Wyboru - przyznaj� - nie ma. Musz� tak post�pi� dla w�asnej godno�ci i mo�e dla innych. �eby to si� nie powtarza�o, �eby Sheilerd nie pr�bowa� tego samego w innej wiosce, mie�cie. Z ca�ym �wiatem. - On uwa�a, �e ma dobre zamiary?.. - W piekielnej otch�ani najwi�cej jest takich, co mieli dobre zamiary. Cadronie... - Hondelyk odetchn�� g��boko, ziewn��. - Nie da si� ludzi ulepszy�, uzdrowi�, uszlachetni� jednym ruchem zaczarowanej d�oni. S�ysza�e� - jak zaka�esz cichego puszczania wiatr�w, to si� je b�dzie puszcza�o g�o�no, bo mus. - No, z�y to przyk�ad - zaoponowa� Cadron. - Inne rzeczy, zbrodnie we�my, nie s� przypisane cz�owiekowi; nie musi gwa�ci�, kra��, mordowa�... - Pewnie, przyk�ad z�y, masz racj�, ale ludzie nie szlachetniej� na rozkaz. Widzia�e� kogo z�ego, kogo by nawr�cono karami, czy przyk�adem? Nie, musi sam dojrze�, wtedy to b�dzie trwa�a i pewna zmiana. Ludzi nie mo�na wychowywa� na si��, to znaczy - mo�na, ale efektu nie b�dzie. Jechali chwil� w milczeniu. - Czyli co? - Co? Mieszka�cy grodu pewnego dnia chwyc� za wid�y i cepy i zat�uk� albo przegoni� Sheilerda i b�d� obgadywali, kl�li i pili. I d�ugo jeszcze, wiele pokole� urodzi si� i zemrze, i dopiero - mo�e - wtedy pewne skazy znikn�, mo�e bezpowrotnie... - Dopiero kiedy� tam b�dziemy lepsi? - Tak s�dz�. Kilkadziesi�t ko�skich krok�w przejechali w milczeniu. - Tak� mam nadziej�...