8684

Szczegóły
Tytuł 8684
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8684 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8684 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8684 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Belgarath Czarodziej PROLOG By�o dobrze po p�nocy. Ksi�yc ju� wzeszed�. W jego bladym �wietle kryszta�ki lodu na �niegu iskrzy�y si� niczym rozsypane diamenty. Galionowi zdawa�o si�, �e to gwia�dziste niebo odbija si� w pokrytej �niegiem ziemi. My�l�, �e ju� odeszli - powiedzia� Durnik, wpatruj�c si� w niebo. Jego oddech parowa� w lodowatym, nieruchomym po wietrzu. � Nie widz� ju� t�czy. - T�czy? - zapyta� nieco zaskoczony Belgarath. - Wiesz, co mam na my�li. Ka�dy z nich ma �wiat�o innej bar wy. Aldur b��kitne, Issa zielone, Chaldan czerwone i wszyscy po zostali maj� inne kolory. Czy kryje si� za tym jakie� znaczenie? - Prawdopodobnie jest to odbiciem ich r�nych osobowo�ci - odpar� Belgarath. - Cho� nie jestem o tym do ko�ca przekona ny. Nigdy nie rozmawiali�my na ten temat z moim Mistrzem. - Czarodziej zacz�� przytupywa� nogami. - Mo�e wr�cimy? - zapro ponowa�. - Zimno tu. Zacz�li schodzi� zboczem ku chatce. Zmro�ony �nieg skrzy- pia� im pod nogami. Farma u podn�a wzg�rza sprawia�a wra�enie ciep�ej i wygodnej. Strzech� chatki pokrywa�a gruba warstwa �niegu. Spod okapu zwisa�y b�yszcz�ce w blasku ksi�yca sople. W postawionych przez Durnika zabudowaniach gospodarczych by�o ciemno, ale okna chaty ja�nia�y z�ocistym blaskiem lamp. Ich �agodne �wiat�o zalewa�o zasypane �niegiem podw�rko. Smuga szaroniebieskiego dymu z komina zdawa�a si� wznosi� wprost do gwiazd. Zapewne nie musieli odprowadza� go�ci na szczyt wzg�rza. To by� jednak dom Durnika, a Durnik by� Sendarem. Sendaro- wie za� przywi�zuj� du�� wag� do przestrzegania zasad dobrego wychowania i uprzejmo�ci. - Eriond zmieni� si� - zauwa�y� Garion, gdy byli ju� prawie na dole. - Wydaje si� teraz bardziej pewny siebie. Belgarath wzruszy� ramionami. - Dorasta. Ka�dy przez to przechodzi - by� mo�e z wyj�t kiem Belara. Nie s�dz�, aby Belar kiedykolwiek dor�s�. - Belgaracie! - zawo�a� wstrz��ni�ty Durnik. - Cz�owiek nie powinien tak wyra�a� si� o swym Bogu! - O czym ty m�wisz? - O tym, co powiedzia�e� o Belarze. On jest Bogiem Alor- n�w, a ty przecie� jeste� Alornem, prawda? - Sk�d ci to przysz�o do g�owy? Taki ze mnie Alorn, jak i z ciebie. - Zawsze my�la�em, �e jeste� Alornem. Sp�dza�e� z nimi tak wiele czasu. - To nie by� m�j pomys�. Mistrz powierzy� mi ten lud pi�� ty si�cy lat temu. Wielokrotnie pr�bowa�em pozby� si� opieki nad nimi, ale Mistrz nawet nie chcia� o tym s�ysze�. - Skoro nie jeste� Alornem, to kim? - Nie mam pewno�ci. Za m�odu nie przywi�zywa�em do tego wagi. Wiem, �e nie jestem Alornem. Wydaj� si� na to niewystar czaj�co pomylony. - Dziadku! - zaprotestowa� Garion. - Ciebie to nie dotyczy, Garionie. Jedynie w po�owie jeste� Alornem. Doszli do drzwi chatki. Przed wej�ciem starannie otrzepali nogi ze �niegu. W �rodku by�o kr�lestwo cioci Poi, a ona bardzo nie lubi�a, gdy kto nanosi� �niegu na jej nieskazitelnie czyste pod�ogi. W chatce by�o ciep�o. Z�ociste �wiat�o lamp odbija�o si� w wy- polerowanych miedzianych garnkach, patelniach i rondlach, wi- sz�cych na hakach po obu stronach sklepionego �ukowo paleni- ska. Na �rodku izby sta�y st� i krzes�a. Durnik zrobi� je z d�bu. �wiat�o lamp podkre�la�o jeszcze z�ocisty kolor drewna. Wszyscy trzej natychmiast podeszli1 do paleniska ogrza� r�ce i nogi. Drzwi od sypialni otworzy�y si� i wesz�a Poledra. - Widzieli�cie, jak odchodzili? - zapyta�a. - Tak, moja droga - odpar� Belgarath. - Oddalili si� na p� nocny wsch�d. -Jak si� ma Poi? - zapyta� Durnik. - Jest szcz�liwa � odrzek�a br�zowow�osa babcia Gariona. - Nie to mia�em na my�li. Czy nadal nie �pi? Poledra kiwn�a g�ow�. - Le�y w ��ku i podziwia swe dzie�o. - M�g�bym do niej zajrze�? - Oczywi�cie. Tylko nie obud� dzieci. - Zapami�taj to sobie, Durniku � poradzi� mu Belgarath. � Niebudzenie tych dzieci stanie si� g��wnym celem twego �ycia przez nast�pne kilka miesi�cy. Durnik u�miechn�� si� i wszed� do sypialni wraz z Poledra. - Nie powiniene� tak mu dokucza�, dziadku � powiedzia� z wyrzutem Garion. - Nie dokucza�em mu, Garionie. Sen rzadko go�ci w domu bli�ni�t. Wydaje si�, �e zawsze jedno z nich nie �pi. Chcesz si� czego� napi�? Chyba potrafi� znale�� beczu�k� z piwem Poi. - Wyskubie ci brod�, je�li przy�apie ci� na myszkowaniu po spi�arni. - Nie z�apie mnie, Garionie. Jest teraz zbyt zaj�ta byciem matk�. Starzec wszed� do spi�arni i z ha�asem zacz�� po niej buszowa�. Garion zdj�� p�aszcz, powiesi� go na ko�ku i wr�ci� do kominka. Nogi nadal mia� przemarzni�te. Spojrza� na krokwie nad g�ow�. Bez trudu rozpozna� zr�czn� robot� Durnika. Skrupulatno�� kowala zna� by�o we wszystkim, co robi�. Nad centralnym po- mieszczeniem krokwie by�y ods�oni�te, ale nad sypialni� znajdowa� si� stryszek, na kt�ry wiod�y schody biegn�ce pod �cian�. - Znalaz�em � zawo�a� triumfalnie Belgarath ze spi�arni. � Pr�bowa�a j� schowa� za beczk� z m�k�. Garion u�miechn�� si�. Jego dziadek zapewne odnalaz�by be- czu�k� piwa nawet na dnie kopalni. Starzec wyszed� ze spi�arni z trzema pe�nymi po brzegi kuflami piwa. Postawi� je na stole i przysun�� sobie krzes�o do kominka. Potem wzi�� jeden z kufli, usiad� i wyci�gn�� nogi w stron� ognia. - Przysu� sobie krzes�o, Garionie - zaprosi�. - Czemu nie ma by� nam wygodnie? Garion przestawi� krzes�o i usiad�. - To by�a noc! - rzek�. - O tak, ch�opcze � odpar� starzec. � W rzeczy samej. - Czy nie powinni�my powiedzie� dobranoc cioci Poi? - Durnik jest u niej. Nie przeszkadzajmy im. To szczeg�lny czas dla ma��onk�w. - Tak - przyzna� Garion, wspominaj�c noc sprzed dw�ch ty godni, gdy jego c�rka przysz�a na �wiat. - Wr�cisz wkr�tce do Rivy? - Chyba powinienem - odpar� Garion. - Zaczekam jednak jeszcze kilka dni - dop�ki ciocia Poi znowu nie stanie na nogi. - Nie zwlekaj zbyt d�ugo - poradzi� mu Belgarath z u�miesz kiem na ustach. - Ce'Nedra sama siedzi teraz na tronie. - Poradzi sobie. Wie, co robi�. - Tak, ale czy chcesz, aby robi�a to po swojemu? - Nie s�dz�, aby wydala komu� wojn� podczas mojej nie obecno�ci. - Mo�e nie, ale z Ce'Nedr� nigdy nic nie wiadomo. Chcia �em tylko powiedzie�, �e jest troch� nieprzewidywalna - doda� s� dziwy czarodziej i westchn��. - Co ci� niepokoi, dziadku? - Stare �ale o�y�y. Chyba nie zdajecie sobie sprawy, jacy z was szcz�liwcy. Mnie nie by�o przy narodzinach moich bli�niaczek. By�em w podr�y s�u�bowej. Garion oczywi�cie zna� t� histori�. - Nie mia�e� wyboru, dziadku � powiedzia�. - Aldur poleci� ci ruszy� do Mallorei. Czas by�o odzyska� Glob. Musia�e� pom�c Cherekowi i jego synom. - Nie pr�buj tego racjonalnie usprawiedliwia�, Garionie. Prawda jest taka, �e porzuci�em sw� �on�, kiedy potrzebowa�a mnie najbardziej. Sprawy mog�yby potoczy� si� zupe�nie inaczej, gdybym tego nie uczyni�. - Nadal czujesz si� winny? - Oczywi�cie. Przez trzy tysi�ce lat d�wiga�em poczucie winy. Najlepsze usprawiedliwienia tego nie zmieni�. - Babcia ci przebaczy�a. - Oczywi�cie. Twoja babcia jest wilczyc�, a wilki nie chowaj� urazy. Rzecz w tym, �e ona mo�e mi przebaczy�, ty mo�esz mi przebaczy� i nawet zdoby� akt przebaczenia podpisany przez wszystkich ludzi, ale ja nadal czuj� si� winny. Mo�e porozmawiali by�my o czym� innym? Z sypialni wyszed� Durnik. - Zasn�a - powiedzia� cicho. Potem podszed� do kominka i do�o�y� drewna. - Zimna dzi� noc � zauwa�y�. � Lepiej, �eby ogie� nie zgas�. - Powinienem o tym pomy�le� - przeprosi� Garion. - Dzieci �pi�? - zapyta� Belgarath kowala. Durnik kiwn�� g�ow�. - Ciesz si� tym, p�ki mo�esz. One odpoczywaj�. Durnik u�miechn�� si�. Potem przysun�� sobie krzes�o bli�ej ognia. - Pami�tasz, o czym rozmawiali�my? - zapyta�, si�gaj�c po ostatni kufel piwa. - Rozmawiali�my o wielu rzeczach � odpar� Belgarath. - Chodzi mi o cykliczno�� pewnych wydarze�. To, co zdarzy �o si� dzisiejszej nocy, jest jednym z nich, prawda? - Durniku, Poi nie jest pierwsz� kobiet�, kt�ra urodzi�a bli� ni�ta. -Wiem, Belgaracie, ale tym razem jest inaczej. Mam wra�enie, �e co� takiego jeszcze si� nie wydarzy�o. Wydaje mi si�, �e to co� zupe�nie nowego. To by�a bardzo szczeg�lna noc. Sam Ul da� swoje b�ogos�awie�stwo. Czy co� takiego mia�o ju� kiedy� miejsce? - Chyba nie - przyzna� stary czarodziej. - By� mo�e rzeczywi �cie to co� nowego, je�li tak na to spojrze�. Je�eli tak, to sprawy mog� przybra� dla nas troch� zaskakuj�cy obr�t. - Dlaczego? - zapyta� Garion. - W powt�rzeniach mi�e jest to, �e wiesz, czego si� spodzie wa�. Je�li wszystko zatrzyma�o si�, gdy zdarzy� si� �wypadek", a te raz ponownie ruszy�o, to znajdziemy si� na nowym terytorium. - Nie odnajdziemy wskaz�wek w przepowiedniach? Belgarath pokr�ci� g�ow�. - Nie. Ostatni ust�p w Kodeksie Mri�skiego m�wi: �A potem pojawi si� wielka jasno�� i w tej jasno�ci uleczone zostanie to, co by�o rozbite, a przerwany Cel b�dzie kontynuowany, tak jak to by�o zamierzone od pocz�tku". Wszystkie inne proroctwa ko�cz� si� mniej wi�cej tak samo. Wyrocznie Ashabine u�ywaj� nawet niemal dok�adnie tych samych s��w. Z chwil�, gdy �wiat�o dotar�o do Korimu, jeste�my zdani tylko na siebie. - Czy teraz pojawi� si� nowe przepowiednie? � zaciekawi� si� Durnik. - Zapytaj o to Erionda przy nast�pnym spotkaniu. On teraz jest odpowiedzialny. - Belgarath westchn��. - Nie s�dz� jednak, by�my byli zamieszani w jakie� nowe proroctwa. Zrobili�my, co do nas nale�a�o - u�miechn�� si� nieco krzywo. - Je�li mam by� szczery, to ciesz� si�, �e ju� to mamy za sob�. Robi� si� za stary na ratowanie �wiata. Pocz�tkowo by�o to ca�kiem interesuj�ce za j�cie, ale po kilku razach zrobi�o si� wyczerpuj�ce. - To by�aby opowie�� � odezwa� si� Durnik. - Jaka opowie��? - O wszystkim, co prze�y�e� - ratuj�c �wiat, walcz�c z demo nami, zach�caj�c do dzia�ania Bog�w i tym podobnych rzeczach. - To by�aby nudna opowie��, Durniku. Bardzo, bardzo nudna - sprzeciwi� si� Belgarath. - Przez d�ugie okresy nic si� nie dzia�o. Historia o wyczekuj�cych ludziach nikogo by nie zaciekawi�a. - Jestem pewny, �e by�o wystarczaj�co du�o zajmuj�cych spraw, aby uczyni� j� interesuj�c�. Kt�rego� dnia chcia�bym na prawd� us�ysze� ca�� t� histori� - no wiesz, jak spotka�e� Aldura, jak wygl�da� �wiat, nim Torak go roz�upa�, jak ty i Cherek wykra dli�cie Glob - o wszystkim. Belgarath roze�mia� si�. - Rok m�g�bym opowiada�, a jeszcze nie doszed�bym do po �owy. Mamy chyba lepsze rzeczy do robienia. - Czy�by, dziadku? - zapyta� Garion. - Powiedzia�e�, �e nasz udzia� dobieg� ko�ca. Mo�e to dobry czas na podsumowanie? - A co by komu z tego przysz�o? Ty w�adasz kr�lestwem, a Durnik dogl�da swej farmy. Macie wa�niejsze rutciy do zrobie nia, ni� wys�uchiwanie moich opowie�ci. - A zatem je spisz. � Garion nagle zapali� si� do tej my�li. � Wiesz, dziadku, im wi�cej o tym my�l�, tym bardziej utwierdzam si� w przekonaniu, �e powiniene� to zrobi�. By�e� tu od samego pocz�tku. Tylko ty znasz ca�� histori�. Naprawd� powiniene� j� spisa�. Opowiedz �wiatu, co naprawd� si� wydarzy�o. Twarz Belgaratha wyra�nie posmutnia�a. - �wiata to nie obchodzi, Garionie. Urazi�bym jedynie wielu ludzi. Maj� w�asn� wizj� wydarze� i s� z tego powodu szcz�liwi. Nie zamierzam przez nast�pne pi��dziesi�t lat zapisywa� skraw k�w papieru tylko po to, aby ludzie przybywali do Doliny k��ci� si� ze mn�. Poza tym nie jestem historykiem. Nie mam nic prze ciwko snuciu opowie�ci, ale nie jestem przekonany do ich spisy wania. Gdybym podj�� si� takiego zadania, po kilku latach odpa d�aby mi r�ka. - Nie b�d� taki skromny, dziadku. Obaj z Durnikiem wiemy, �e nie musisz robi� tego r�k�. Potrafisz my�li przela� na papier nawet nie dotykaj�c pi�ra. - Zapomnij o tym - powiedzia� kr�tko Belgarath. - Nie mam zamiaru traci� czasu na co� tak niedorzecznego. - Le� z ciebie, Belgaracie � oskar�y� go Durnik. - Dopiero teraz to zauwa�y�e�? My�la�em, �e jeste� bardziej spostrzegawczy. - Nie zrobisz wi�c tego? - zapyta� Garion. - Nie, chyba �e kto� poda mi lepszy pow�d od waszego. Drzwi sypialni otworzy�y si� i do kuchni wesz�a Poledra. - Macie zamiar rozmawia� ca�� noc? � powiedzia�a po cichu. -Je�li tak, to id�cie gdzie indziej. Je�eli obudzicie dzieci... - Pole dra zawiesi�a z�owieszczo glos. - W�a�nie m�wili�my o p�j�ciu do ��ka, skarbie � sk�ama� g�adko Belgarath. - To id�cie, zamiast siedzie� i gada� o tym. Belgarath wsta� i przeci�gn�� si�, by� mo�e odrobin� zbyt te- atralnie. - Ona ma racj� - zwr�ci� si� do przyjaci�. - Nied�ugo b�dzie �wita�, a bli�ni�ta odpoczywa�y ca�� noc. Je�li chcemy si� przespa�, to lepiej zr�bmy to teraz. Wdrapali si� na stryszek i zawin�li w koce na siennikach, kt�re Durnik tam trzyma�. Garion le�a� p�niej wpatruj�c si� w powoli bledn�cy blask ognia i migotliwe cienie zalegaj�ce pok�j na dole. Rozmy�la� o Ce'Nedrze i swych dzieciach, ale potem pozwoli� my�lom poszybowa� ku wydarzeniom tej szczeg�lnej nocy. Ciocia Poi zawsze by�a o�rodkiem �ycia Gariona. Urodzenie bli�ni�t nada�o pe�ni jej �yciu. Tu� przed za�ni�ciem riva�ski kr�l wr�ci� my�lami do roz- mowy, kt�r� w�a�nie odbyli z Durnikiem i dziadkiem. Musia� przyzna�, �e mia� niek�aman� ch�� przeczyta� opowie�� Belgara- tha. Stary czarodziej byl bardzo dziwnym i skomplikowanym cz�o- wiekiem. Jego wspomnienia pozwoli�yby Garionowi spojrze� na dziadka pod innym k�tem. Oczywi�cie nale�a�o go do tego zmusi�. Belgarath by� specjalist� w wymigiwaniu si� od pracy. Garion pomy�la�, �e zna jednak spos�b na wyci�gni�cie od dziadka tej opowie�ci. U�miechn�� si� do siebie. Ogie� na kominku przygasa�. Garion wiedzia� ju�, jak si� do tego zabra�. Pozna pocz�tek tej historii. A potem, poniewa� naprawd� by�o p�no, Garion zasn��. By� mo�e dzi�ki znajomemu wn�trzu kuchni cioci Poi, �ni� o far- mie Faldorna, gdzie jego historia si� zacz�ta. TOM PIERWSZY DOLINA ROZDZIA� PIERWSZY Im d�u�ej zastanawia� si� nad jakim� pomys�em, tym bardziej mo�liwe wydaje si� jego urzeczywistnienie My�l rzucona dla zabicia czasu potrafi pizerodzi� si� w zobowi�zanie, gdy podchwyc� j� inni Dlaczego ludzie nie mog� zrozumie�, ze je�li o czym� m�wi�, me oznacza wcale, i� czyni� to z ochot�? Wszystko zapocz�tkowa�a ca�kiem niewinna uwaga Durnika Kowal powiedzia�, ze chcia�by us�ysze�, jak si� zacz�a ta ca�a hi- storia Wiecie, jaki dociekliwy jest Durnik Potrafi wszystko rozebra� na cz�ci, aby dowiedzie� si�, dlaczego to dzia�a Tym razem mog� mu jednak�e wybaczy� Poi w�a�nie obdarzy�a go bli�ni�tami, a m�odzi ojcowie maj� sk�onno�� do niezbyt m�drego zachowania Natomiast Garion powinien mie� na tyle oleju w g�owie, aby si� nie wtr�ca� Przeklinam dzie�, w kt�rym obudzi�em w tym ch�opcu ciekawo�� poznania pocz�tk�w W pewnych sprawach potrafi by� okropnie marudny Gdyby po prostu da� temu spok�j, me mozoli�bym si� teraz nad tym paskudnym zadaniem Ale gdzie� tam Obaj wracali do sprawy dzie� po dniu, jakby los �wiata od tego zale�a� Pr�bowa�em zby� ich mglistymi obiet- nicami - niczym konkretnym - i mia�em s�ab� nadziej�, ze zapo- mn� o tej ca�ej g�upiej sprawie Potem Garion zachowa� si� tak bezwzgl�dnie, tak podst�p- nie, ze wstrz�sn�o to mn� do �ywego Wspomnia� Polgarze o tym g�upim pomy�le, a gdy wr�ci� do Rivy, powiedzia� r�wnie� Ce'Nedrze. Ma�o tego, czy dacie wiar�, �e nam�wi� je, aby wmie- sza�y w ca�� t� spraw� Poledr�? Musz� przyzna�, �e sam sobie by�em winny. Na swoje uspra- wiedliwienie mam jedynie to, �e owego wieczoru by�em nieco zm�czony. Mimowolnie pozwoli�em wymkn�� si� czemu�, co przez trzy eony skrywa�em g��boko w swym sercu. Poledra spo- dziewa�a si� dziecka, a ja zostawi�em �on� sam�. Przez p� �ycia nosi�em poczucie winy za ten czyn. To by�o niczym n� wbijany we wn�trzno�ci. Garion o tym wiedzia� i z zimn� krwi�, z rozmy- s�em, wykorzysta� to, by nak�oni� mnie do owego absurdalnego przedsi�wzi�cia. By� �wiadom, �e w tych okoliczno�ciach po prostu nie potrafi� niczego odm�wi� swej �onie. Poledra oczywi�cie nie wywiera�a na mnie �adnego nacisku. Nie musia�a. Wystarczy�o jedynie, by wspomnia�a, i� podoba jej si� ten pomys�. W tej sytuacji nie mia�em �adnego wyboru. Mam na- dziej�, �e kr�l Rivyjest szcz�liwy z powodu tego, co mi uczyni�. To z ca�� pewno�ci� b��d. Rozs�dek mi m�wi, �e o wiele lepiej pozostawi� rzeczy takimi, jakie s�; przyczyny i skutki przysypane py�em zapomnianych lat. Zostawi�bym je tak, gdyby to ode mnie zale�a�o. Prawda zdenerwuje wielu ludzi. Zrozumiej� nieliczni, a jeszcze mniej zaakceptuje to, co mam zamiar przedstawi�, ale, jak ze z�o�liwym uporem powtarzali m�j wnuk i zi��, je�li ja nie opowiem tej historii, uczyni to kto� inny. Skoro jednak tylko ja znam jej pocz�tek, �rodek i koniec, wi�c to mnie przypad�o spisanie na zniszczonym pergaminie atramentem, kt�ry ju� zaczyna blakn��, nim wyschnie, do�� nie- codziennej relacji z tego, co naprawd� si� wydarzy�o - i dlaczego. A zatem pozw�lcie, �e zaczn� t� opowie�� tak, jak zaczyna si� wszystkie opowie�ci, od pocz�tku. Urodzi�em si� w Garze, wiosce, kt�rej ju� dawno nie ma. O ile pami�tam, le�a�a ona na przyjemnie zielonym brzegu rzeczki po�yskuj�cej w letnim s�o�cu, jakby by�a posypana drogimi kamieniami. Odda�bym wszystkie klejnoty, jakie kiedykolwiek posiada�em lub widzia�em, by znowu usi��� nad brzegiem tej bez- imiennej rzeki. Nasza wioska nie by�a bogata, ale w tamtych czasach �adna taka nie by�a. Na �wiecie panowa� pok�j. Bogowie przechadzali si� pomi�dzy nami z u�miechem. Nie pami�tam, kto byl naszym Bogiem ani jakie mia� atrybuty czy totem. By�em w�wczas bardzo m�ody, to przecie� odleg�e czasy. Bawi�em si� z innymi dzie�mi na gor�cych, zakurzonych uli- cach, biega�em po ��kach, po�r�d wysokiej trawy i polnych kwia- t�w, wios�owa�em po migotliwej rzece, kt�r� zatopi�o Morze Wschodnie niezliczone lata temu. Moja matka umar�a, gdy by�em jeszcze ca�kiem ma�y. Pami�- tam, �e d�ugo p�aka�em z tego powodu, cho� musz� szczerze przyzna�, i� nie potrafi� sobie ju� przypomnie� jej twarzy. Zacho- wa�em w pami�ci delikatno�� r�k matki i zapach �wie�o upieczo- nego chleba, kt�ry rozchodzi� si� z kuchni, ale nie pami�tam jej twarzy. Czy� to nie dziwne? Potem mieszka�cy Gary zaj�li si� moim wychowaniem. Nigdy nie zna�em swego ojca i nie przypominam sobie, abym mia� jakich� �yj�cych krewnych. Ludzie z wioski dbali, abym mia� co je��, dawali mi stare ubrania i pozwalali sypia� w swoich oborach. Nazywali mnie Garath, co w naszym osobliwym dialekcie oznacza�o �z miasta Gary". Mo�liwe, �e by�o to moje prawdziwe imi�. Nie pami�tam ju�, jak wo�a�a na mnie matka, nie my�l� jednak by mia�o to jakie� znaczenie. Garath by�o wystarczaj�co wygodnym imieniem dla sieroty, nie wprowadza�o zbytniego zam�tu w spo�ecznej strukturze wioski. Nasza wioska le�a�a gdzie� w pobli�u zbiegu granic staro�yt- nych ojczyzn Tolnedran, Nyissan i Marag�w. My�l�, �e wszyscy by- li�my tej samej rasy, ale nie jestem tego zupe�nie pewny. Przypo- minam sobie tylko jedn� �wi�tyni� - je�li mo�na j� tak nazwa� -co przemawia�oby za tym, i� oddawali�my cze�� wsp�lnemu Bogu, a tym samym byli�my jednej rasy. W owym czasie religia by�a mi rzecz� oboj�tn�, nie pami�tam wi�c, czy �wi�tyni� wzniesiono ku czci Nedry, Mary czy Issy. Ziemie Arend�w le�a�y nieco na p�noc, zatem ca�kiem mo�liwe, �e nasza ko�lawa �wi�tynka zosta�a wzniesiona ku czci Chaldana. Jestem jednak pewny, i� nie czcili�my Toraka ani Belara. Pami�tam, i� nie by� to �aden z nich. Ju� w dzieci�stwie oczekiwano, �e zapracuj� na swoje utrzy- manie. Wie�niacy nie byli skorzy do zapewniania mi luksusu b�o- giego nier�bstwa. Dali mi prac� pastucha kr�w, ale nie by�em w tym zbyt dobry, je�li chcecie zna� prawd�. Nasze krowy by�y kar�owate i �agodne, wi�c niezbyt wiele z nich od��cza�o si� od stada, gdy znajdowa�y si� pod moj� opiek�, a te, kt�re chodzi�y samopas, zwykle wraca�y na wieczorne dojenie. W sumie wi�c pa- sienie kr�w by�o dobrym zaj�ciem dla ch�opaka, kt�ry nie bardzo garn�� si� do uczciwej pracy. W owym czasie m�j stan posiadania ogranicza� si� jedynie do tego, co mia�em na grzbiecie, ale szybko nauczy�em si� sobie radzi�. Zamk�w jeszcze nie wynaleziono, nie mia�em wi�c wi�kszych trudno�ci z przetrz�saniem chat s�siad�w, gdy ci pracowali na po- lach. Krad�em g��wnie jedzenie, cho� od czasu do czasu do mych kieszeni trafia�y i inne drobiazgi. Niestety, gdy gin�y jakie� rzeczy, podejrzanym z regu�y by�em w�a�nie ja. Sieroty nie cieszy�y si� w owym czasie zbytnimi wzgl�dami. Z biegiem lat moja reputacja pogarsza�a si� i innym dzieciom przykazano mnie unika�. Wie�niacy uwa�ali, �e jestem leniwy i niegodny zaufania, nazywali mnie r�wnie� k�amc� i z�odziejem - cz�sto prosto w twarz! Nie zaprze- czam zarzutom, ale niezbyt przyjemnie us�ysze� co� takiego prosto w twarz. Mieli mnie ci�gle na oku. Jasno te� dali mi do zrozumie- nia, abym za dnia trzyma� si� z dala od wioski. Najcz�ciej jednak ignorowa�em te drobne ograniczenia. Zacz��em znajdowa� przy- jemno�� w zakradaniu si� po jedzenie i r�ne przydatne rzeczy. Uwa�a�em siebie za bardzo przebieg�ego go�cia. Mia�em chyba ze trzyna�cie lat, gdy zacz��em zwraca� uwag� na dziewcz�ta. To dopiero zdenerwowa�o moich s�siad�w. Cie- szy�em si� w wiosce s�aw� rozpustnika, co dla m�odzie�y by�o czym� nieodparcie atrakcyjnym. A zatem zwraca�em uwag� na dziewcz�ta, a dziewcz�ta interesowa�y si� mn�. I tak oto pewnego pochmurnego wiosennego ranka jeden z cz�onk�w wioskowej starszyzny przy�apa� mnie w stodole ze sw� najm�odsz� c�rk�. Za- pewniam, �e do niczego nie dosz�o. No, mo�e do kilku niewin- nych poca�unk�w, ale do niczego powa�niejszego. Jednak�e oj- ciec dziewczyny natychmiast pomy�la� o najgorszym i spu�ci� mi t�gie lanie. Ostatecznie uda�o mi si� wyrwa� i biegiem opu�ci�em wiosk�. Przeszed�em w br�d rzek� i w ponurym nastroju wspi��em si� na wzg�rze po przeciwnej stronie. Powietrze by�o zimne i suche. Nad g�ow� gna�y chmury p�dzone rze�kim wiatrem. Siedzia�em tam bardzo d�ugo, zastanawiaj�c si� nad swym po�o�eniem. Doszed�em do wniosku, �e nie mam ju� czego szuka� w Garze. Moi s�siedzi, musz� przyzna� nie bez racji, spogl�dali na mnie podejrzliwie, a incydent w stodole pewnie przepe�ni� miar�. Ch�odna kalkulacja pozwala�a podejrzewa�, �e w kr�tkim czasie zostan� poproszony stanowczo o opuszczenie wioski. Z ca�� pewno�ci� nie mia�em zamiaru da� im tej satysfakcji. Obrzuci�em wzrokiem skupisko mrocznych chat przycupni�tych nad rzeczk�, pociemnia�� pod p�dzonymi przez wiatr wiosennymi chmurami. Potem odwr�ci�em si� i spojrza�em na zach�d, na rozleg�e ��ki, o�nie�one szczyty za nimi, chmury gnaj�ce po sza- rym niebie i poczu�em raptown�, nieprzepart� ch�� w�dr�wki. �wiat nie ko�czy� si� na wiosce Gara; i nagle bardzo zapragn��em wyruszy�, by go pozna�. Nic w�a�ciwie mnie nie trzyma�o. Ojciec mej ma�ej towarzyszki igraszek pewnie b�dzie czatowa� na mnie � z pa�k� � gdy tylko pojawi� si� w okolicy. W tym momencie podj��em decyzj�. Kr�tko po p�nocy z�o�y�em ostatni� wizyt� w wiosce. Nie mia�em zamiaru odchodzi� z pustymi r�koma. Szopa na zapasy dostarczy�a mi tyle jedzenia, ile mog�em wygodnie unie��. Ponie- wa� za� nie jest rozwa�nie podr�owa� bez broni, zabra�em r�w- nie� s�usznych rozmiar�w n�. Rok wcze�niej zrobi�em sobie proc�. Nudne godziny sp�dzone na dogl�daniu kr�w innych ludzi dawa�y mi pod dostatkiem czasu na �wiczenia. Ciekaw jestem, co sta�o si� z t� proc�. Rozejrza�em si� po szopie i uzna�em, �e mam ju� wszystko, czego mi naprawd� potrzeba. Przekrad�em si� wi�c cicho zaku- rzon� ulic�, ponownie przeszed�em w br�d rzek� i oddali�em si� z tego miejsca na zawsze. Teraz, gdy wracam do tamtych dni my�lami, u�wiadamiam sobie, �e mam wobec owego wie�niaka o ci�kiej r�ce ogromny d�ug wdzi�czno�ci. Gdyby nie wszed� wtedy do tej stodo�y, to m�g�bym nigdy nie wspi�� si� na tamto wzg�rze i nie spojrze� na zach�d. R�wnie dobrze m�g�bym prze�y� swe �ycie w Garze i tam umrze�. Czy� to nie dziwne, jak drobnostki mog� zmieni� los cz�owieka? Na zachodzie rozci�ga�y si� ziemie Tolnedran i o poranku by�em ju� na ich terytorium. Nie mia�em �adnego konkretnego celu, popycha� mnie jedynie �w osobliwy przymus w�dr�wki na zach�d. Min��em kilka wiosek, ale nie widzia�em �adnego powodu, by si� w kt�rej� z nich zatrzyma�. W dwa, a mo�e trzy dni po opuszczeniu Gary spotka�em za- bawnego, dobrodusznego staruszka, jad�cego na rozklekotanym wozie. - Dok�d�e to pod��asz, ch�opcze? - zapyta� mnie, jak s�dzi �em w�wczas, w jakim� obcym dialekcie. - W tamt� stron�, zdaje mi si� - odpar�em machn�wszy r�k� niedbale ku zachodowi. - Nie wydajesz mi si� zbytnio tego pewnym. - Bo nie jestem � przyzna�em z u�miechem. - Po prostu czu j� nieodpart� ch�� zobaczenia, co jest za nast�pnym wzg�rzem. Najwyra�niej potraktowa� moj� odpowied� dos�ownie. S�dzi- �em w�wczas, �e jest Tolnedraninem, a zauwa�y�em, �e to bardzo prozaiczni ludzie. - Za tym wzg�rzem niewiele jest, ot, Tol Malin - powiedzia�. - Tol Malin? - Ca�kiem spore miasteczko. Jego mieszka�cy jednakowo� przesadne mniemanie o sobie maj�. Kt� wszak k�opota�by si� owym �Tol", ale oni zdaj� si� s�dzi�, i� przydaje to wa�no�ci temu miejscu. Pod��am w tamt� stron� i je�li zechcesz jecha� ze mn�, mo�esz. Wskakuj, ch�opcze. Wszak daleka to droga na piechot�. W�wczas my�la�em, �e wszyscy Tolnedranie m�wi� w ten spo- s�b, ale wkr�tce odkry�em, i� by�em w b��dzie. W Tol Malin zaba- wi�em kilka tygodni. To tam po raz pierwszy spotka�em si� z pie- ni�dzmi. Bankierzy tolnedra�scy wynale�li pieni�dze. Pomys� ten wyda� mi si� fascynuj�cy. Oto by�o co� wystarczaj�co ma�ego, aby schowa� to w kieszeni, a jednak o ogromnej warto�ci. Kto�, kto ukrad� fotel, st� lub konia, rzuca si� w oczy. Pieni�dze za�, gdy ju� /najd� si� w twej kieszeni, trudno rozpozna� jako cudz� w�asno��. Niestety, Tolnedranie w bardzo zaborczy spos�b podchodzili do swych pieni�dzy. W Tol Malin po raz pierwszy us�ysza�em, jak krzyczano: �Zatrzyma� z�odzieja!". Wtedy do�� pospiesznie opu- �ci�em miasto. Zdajecie chyba sobie spraw�, �e nie wyci�ga�bym na �wiat�o d/ienne swych ch�opi�cych grzeszk�w, gdyby nie moja c�rka. Po- trafi by� bardzo niezno�na, gdy czasami co� mi si� przytrafi. Chcia�bym jedynie, aby ludzie dla odmiany spojrzeli na to z mojej strony. Czy w danych okoliczno�ciach mia�em jaki� wyb�r? Rzecz zastanawiaj�ca, spotka�em ponownie tego samego za- bawnego staruszka oko�o pi�ciu mil za Tol Malin. - No c�, ch�opcze - powita� mnie. - Widz�, �e nadal pod� �asz na zach�d. - W Tol Malin dosz�o do drobnego nieporozumienia � od par�em wymijaj�co. � Pomy�la�em, �e lepiej dla mnie b�dzie opu �ci� to miejsce. Staruszek roze�mia� si� ze zrozumieniem. Jego �miech za� sprawi�, �e dzie� wyda� mi si� pogodniejszy. Starzec wygl�da� zwy- czajnie. Mia� bia�e w�osy i brod�, ale jego intensywnie niebieskie oczy dziwnie nie pasowa�y do pomarszczonej twarzy. Bi�a z nich m�dro��, cho� nie wygl�da�y na oczy starego cz�owieka. Zdawa�y si� przenika� na wylot wszystkie moje m�tne wyja�nienia. - Wskakuj zatem, ch�opcze - powiedzia�. - Tusz�, i� nadal w tym samym kierunku zd��amy. Przez nast�pne kilka tygodni podr�owali�my przez ziemie Tolnedran, kieruj�c si� ci�gle na zach�d. A by�o to w czasach, gdy ludzi nie ogarn�a jeszcze mania budowy prostych, dobrze utrzymanych trakt�w. Szlak, kt�rym pod��ali�my, by� zaledwie �ladem k�, kt�ry wij�c si� przez ��ki, znaczy� drog� naj�atwiejszego przejazdu. Tolnedranie byli rolnikami, jak niemal wszyscy w tamtych czasach. Po drodze by�o jednak bardzo niewiele samotnych farm, poniewa� wi�kszo�� ludzi mieszka�a w wioskach. Codziennie skoro �wit wyruszali do pracy na swych polach i wracali wieczorem. Pewnego ranka, w �rodku lata, przeje�d�ali�my przez jedn� z tych wiosek. Zobaczy�em w�wczas wie�niak�w mozolnie w�dru- j�cych do pracy. - Czy� nie by�oby �atwiej, gdyby po prostu zbudowali swoje domy tam, gdzie s� ich pola? � zapyta�em staruszka. - Prawdopodobnie tak - przyzna� - ale w�wczas byliby wie �niakami, a nie mieszczanami. Tolnedranin wola�by umrze�, ni� by� uznanym za wie�niaka. - To �mieszne - zaprotestowa�em. � Ca�ymi dniami grzebi� w ziemi, a to chyba znaczy, �e s� wie�niakami, prawda? - Tak - odpar� spokojnie staruszek. - Im si� chyba jednak�e zdaje, �e mieszkanie w wiosce czyni z nich mieszczan. - Czy to dla nich takie wa�ne? - Bardzo wa�ne, ch�opcze. Tolnedranin nade wszystko pra gnie zachowa� dobre mniemanie o sobie. - My�l�, �e to g�upie. - Ludzie wiele rzeczy g�upich czyni�. Przeto bacznie patrz i s�uchaj, gdy nast�pnym razem mija� b�dziemy jedn� z wiosek. Je�li b�dziesz uwa�ny, pojmiesz, co mia�em na my�li. Zapewne nie zwr�ci�bym na to uwagi, gdyby nie �w staru- szek. W ci�gu nast�pnych kilku tygodni przeje�d�ali�my przez kilka wiosek i mia�em okazj� pozna� Tolnedran. Nie obchodzili mnie zbytnio, ale przyjrza�em si� im. Tolnedranie niemal ka�d� minut� dnia po�wi�caj� na dok�adne okre�lenie swej pozycji w miejscowej spo�eczno�ci. Im za� wy�sza wedle ich mniemania ma by�, tym staj� si� agresywniejsi. Tolnedranin �le traktuje swoich s�u��cych nie z okrucie�stwa, ale z g��boko zakorzenionej potrzeby udowodnienia swej wy�szo�ci. Sp�dza ca�e godziny przed lustrem, �wicz�c hardy, wynios�y wyraz twarzy. By� mo�e to w�a�nie dra�ni�o mnie w nich szczeg�lnie. Nie lubi�, gdy ludzie traktuj� mnie z g�ry, m�j status w��cz�gi za� stawia� mnie na sa- mym dole drabiny spo�ecznej, wi�c ka�dy patrzy� na mnie z wy�- szo�ci�. - Nast�pny nad�ty dupek, kt�ry mnie wyszydzi, dostanie po g�bie � mrukn��em pos�pnie, gdy min�li�my kolejn� wiosk�. - A po c� si� tym k�opota�? � zapyta� staruszek, wzruszaj�c ramionami. - Nie dbam o ludzi, kt�rzy traktuj� mnie jak �mie�. - Azali doprawdy obchodzi ci� to, co oni sobie my�l�? - Ani troch�. - Po c� zatem traci� na� si�y? Musisz nauczy� �mia� si� z te go, ch�opcze. Azali nie s� g�upcami owi przekonani o swej wa�no �ci wie�niacy? - Oczywi�cie. - A czy� uderzenie jednego z nich nie czyni ci� r�wnie g�u pim - a nawet g�upszym? Azali jakiekolwiek znaczenie ma to, co my�l� o tobie inni, dop�ki ty wiesz kim jeste�? - No c�, nie, ale... - szuka�em niezdarnie jakiego� wyt�uma czenia, lecz �adnego nie znalaz�em. W ko�cu roze�mia�em si� nieco zak�opotany. Staruszek poklepa� mnie czule po plecach. - Mia�em nadziej�, �e tak w�a�nie do tego w ko�cu podej dziesz. To by�o chyba najwa�niejsze, czego nauczy�em si� przez lata. Na d�u�sz� met� wi�ksz� satysfakcj� daje wy�miewanie w duchu g�upc�w, ni� szamotanie si� z nimi w ulicznym pyle. Poza tym jest to o wiele korzystniejsze dla ubrania. Wydawa�o si�, �e staruszek podr�owa� bez celu. Mia� w�z, ale nie wi�z� na nim niczego wa�nego �jedynie kilka niepe�nych wor- k�w ziarna dla swego niedu�ego konika, beczu�k� wody, troch� je- dzenia i par� postrz�pionych starych koc�w, kt�rymi z ochot� si� ze mn� dzieli�. Im lepiej si� poznawali�my, tym bardziej zaczyna�em go lubi�. Zdawa�o si�, �e dostrzega� istot� wszechrzeczy i we wszystkim znajdowa� co� do �miechu. Z czasem i ja r�wnie� zacz��em si� �mia�. Zda�em sobie spraw�, �e ze wszystkich znajomych, jego pierwszego by�bym sk�onny nazwa� przyjacielem. Staruszek opowiada� o ludziach, kt�rzy mieszkali na tej rozle- g�ej r�wninie. Odnios�em wra�enie, �e znaczn� cz�� swego �ycia sp�dzi� na podr�owaniu. Pomimo zabawnego sposobu m�wienia - a mo�e w�a�nie dlatego - jego spostrze�enia na temat r�nych ras okaza�y si� bardzo trafne. Sp�dzi�em tysi�ce lat z tymi lud�mi i ani razu nie stwierdzi�em, aby okaza�y si� mylne. Powiedzia� mi, �e Alornowie s� awanturnikami, Tolnedranie materialistami, a Arendowie niezbyt bystrzy. Maragowie byli uczuciowi i kapry�ni, ale wielkoduszni wobec tych, kt�rzy si� znale�li w k�opotach. Nyis-sanie byli leniwi i nieszczerzy, a Angarakowie obsesyjnie religijni. Dla Morindim�w i Karand�w �ywi� jedynie lito��, dla Dal�w za� szczeg�lny rodzaj szacunku. Poczu�em osobliwy b�l i do�wiadczy�em uczucia g��bokiej straty, gdy kt�rego� z tych ch�odnych, po- chmurnych dni staruszek �ci�gn�� lejce swego konia i powiedzia�: - Tu nasze drogi si� rozchodz�, ch�opcze. Zeskakuj. Zdenerwowa�a mnie lakoniczno�� jego o�wiadczenia. - W kt�r� stron� si� udajesz? - zapyta�em go. - A jaka� to r�nica, ch�opcze? Ty zd��asz na zach�d, a ja nie. Spotkamy si� jeszcze, ale na razie nasze drogi si� rozchodz�. Musisz jeszcze wiele zobaczy�, a ja ju� to wszystko widzia�em. Mo �e pogaw�dzimy o tym przy nast�pnym spotkaniu. Mam nadzie j�, �e znajdziesz to, czego szukasz, lecz tymczasem zeskakuj. Ura�ony tym do�� nonszalanckim odprawieniem, nie sili�em si� na zbytnie uprzejmo�ci. Zebra�em swe rzeczy, zeskoczy�em z wozu i ruszy�em na zach�d. Nie ogl�da�em si�, wi�c nie potrafi� powiedzie�, w kt�rym kierunku odjecha�. Gdy si� obejrza�em, nie by�o go ju� wida�. Staruszek da� mi og�lne poj�cie o geografii ziem le��cych przede mn�. Wiedzia�em, �e by�o zbyt p�no na wypraw� w g�ry oraz �e przed sob� mia�em rozleg�y las po drugiej stronie rzeki, kt�ra w odr�nieniu od innych rzek, p�yn�a z po�udnia na p�noc. Z jego opis�w wiedzia�em, �e te ziemie by�y s�abo zaludnione, wi�c b�d� zmuszony sam o siebie zadba�, nie mog�c liczy� na utrzymanie si� z drobnych kradzie�y. Ale by�em miody, pewny swej bieg�o�ci w strzelaniu z procy i przekonany, i� sobie poradz�. Okaza�o si� jednak, �e nie musia�em sam zdobywa� po�ywienia tej zimy. Na skraju lasu natkn��em si� na du�e obozowisko dziwnych starych ludzi. Mieszkali w namiotach. M�wili j�zykiem, kt�rego nie rozumia�em. Na m�j widok oczy zasz�y im �zami, ale z u�miechem zaprosili mnie do siebie. Byli najbardziej osobliw� spo�eczno�ci�, jak� spotka�em, a wierzcie mi, �e widzia�em ich wiele. Mieli dziwnie blad� sk�r�, co uzna�em za charakterystyczne dla ich rasy, ale najbardziej nie- zwyk�e wyda�o mi si� to, �e nie by�o w�r�d nich nikogo poni�ej siedemdziesi�tki. Traktowali mnie z wielkim uwa�aniem. Wci�� jednak wi�k- szo�� z nich szlocha�a na m�j widok. Ca�ymi godzinami potrafili siedzie� i wpatrywa� si� we mnie, co, delikatnie m�wi�c, wpra- wia�o mnie w zak�opotanie. �ywili mnie, rozpieszczali i zapewnili ca�kiem luksusow� kwater�, je�li mo�na tak nazwa� namiot. Nikt w nim nie mieszka� i odkry�em, �e w ich obozowisku by�o wiele pustych namiot�w. Po miesi�cu wiedzia�em ju� dlaczego. Nie by�o tygodnia, aby kt�ry� z nich nie umar�. Jak m�wi�em, wszyscy byli bardzo starzy. Macie poj�cie, jak przygn�biaj�ce by�o �ycie w miejscu, gdzie wiecznie odbywa�y si� pogrzeby? Nadci�ga�a jednak zima, a ja mia�em miejsce do spania, ogie�, przy kt�rym mog�em si� ogrza�, a starzy ludzie dobrze mnie karmili, wi�c uzna�em, �e znios� t� odrobin� przygn�bienia. Postanowi�em jednak, i� z pierwszym powiewem wiosny odej-d�. Nie trudzi�em si� zbytnio, by nauczy� si� ich j�zyka. Potrafi�em rozr�ni� jedynie kilka s��w. Najcz�ciej powtarza�y si� �Go-rim" i �Ul", brzmi�ce jak imiona i prawie zawsze wymawiane tonem g��bokiego �alu. Opr�cz po�ywienia, starzy ludzie zaopatrzyli mnie r�wnie� w ubranie; moje nie by�o najlepsze i bardzo si� zniszczy�o w czasie podr�y. Nie wymaga�o to szczeg�lnego wyrzeczenia z ich strony, albowiem tam, gdzie co rusz odbywaj� si� pogrzeby, nie brak zb�dnego odzienia. Gdy �nieg stopnia�, a mr�z zacz�� wys�cza� si� z ziemi, po ci- chu zacz��em czyni� przygotowania do odej�cia. Krad�em jedzenie - po trochu za ka�dym razem, aby nie wzbudzi� podejrze� -i ukrywa�em w swym namiocie. Z namiotu ostatniego ze zmar�ych zw�dzi�em ca�kiem porz�dny we�niany p�aszcz. Tu i �wdzie pozbiera�em inne u�yteczne rzeczy. Dok�adnie zbada�em otacza- j�cy teren i tu� na zach�d od obozu znalaz�em miejsce, w kt�rym mog�em przej�� rzek� w br�d. W�wczas, ze szczeg�owym planem ucieczki w g�owie, spokojnie czeka�em, a� zima odejdzie na dobre. Jak to zwykle wczesn� wiosn� bywa, mieli�my kilka tygodni ci�g�ego deszczu, wi�c nadal czeka�em, cho� moja niecierpliwo�� stawa�a si� trudna do zniesienia. W ci�gu zimy �w osobliwy przy- mus, kt�ry dokucza� mi, odk�d opu�ci�em Gar�, uleg� subtelnej zmianie. Teraz mia�em wra�enie, �e ci�gnie mnie na po�udnie zamiast na zach�d. W ko�cu deszcze usta�y, a wiosenne s�o�ce wydawa�o si� wy- starczaj�co ciep�e, aby uczyni� w�dr�wk� przyjemn�. Pewnego wieczoru zebra�em swoje �upy, upcha�em je do tobo�ka, kt�ry zrobi�em w czasie d�ugich zimowych wieczor�w, i usiad�em w na- miocie, nas�uchuj�c cichn�cych odg�os�w krz�taniny starych lu- dzi. Potem, gdy wok� zapanowa�a cisza, wykrad�em si� ze swego tymczasowego domu i ruszy�em na skraj lasu. Tej nocy ksi�yc by� w pe�ni, a gwiazdy �wieci�y szczeg�lnie ja- sno. Przekrad�em si� przez cienisty las, przeszed�em w br�d rzek� i wspi��em si� na drugi brzeg z uczuciem ogromnej rado�ci. By�em wolny! Przez wi�ksz� cz�� nocy szed�em wzd�u� rzeki na po�udnie, oddalaj�c si� mo�liwie jak najbardziej od starych ludzi - na odle- g�o��, kt�rej nie mog�yby przeby� ich s�dziwe nogi. Las wydawa� si� niewiarygodnie stary. Drzewa by�y ogromne, a pod�o�e, przes�oni�te li�ciastym baldachimem, pozbawione ty- powego krzaczastego poszycia. Zamiast tego za�ciela� je bujny zie- lony mech. Las robi� na mnie wra�enie zaczarowanego i gdy tylko upewni�em si�, �e nie b�dzie pogoni, uzna�em, i� w rzeczywisto�ci nie spieszy mi si� tak bardzo. Pomaszerowa�em wi�c wolno, czy te�, jak kto woli, ruszy�em spacerkiem, na po�udnie. Nic mnie nie goni�o, nie licz�c owej niezbyt teraz nagl�cej potrzeby, by dok�d� i��, cho� nie mia�em najmniejszego poj�cia dok�d. A potem drzewa rozst�pi�y si�, robi�c miejsce trawiastej dolinie, poznaczonej tu i tam rozkosznymi k�pami kniei. Bujne zaro�la krzew�w jagodowych porasta�y brzegi g��bokich, zimnych strumieni o wodzie tak czystej, �e bez trudu dojrza�em pstr�ga, kt�ry z g��boko�ci dziesi�ciu st�p spogl�da� na mnie ciekawie, gdy przykl�kn��em, aby si� napi�. Jele�, spokojny i �agodny niczym baranek, pas� si� na soczystej zielonej ��ce, przygl�daj�c mi si� wielkimi, pokornymi oczyma. W��czy�em si� zupe�nie otumaniony, szcz�liwszy ni� kiedy- kolwiek przedtem. St�umiony g�os rozwagi m�wi� mi, �e moje za- pasy jedzenia nie s� wieczne, ale wydawa�o si�, i� rzeczywi�cie si� nie zmniejszaj� - by� mo�e dlatego, �e objada�em si� jagodami i innymi dziwnymi owocami. D�ugo zamarudzi�em w tej zaczarowanej dolinie. Po jakim� czasie doszed�em do samego jej �rodka. Ros�o tam drzewo tak roz�o�yste, �e jego ogrom przyprawi� mnie o zawr�t g�owy. Nie uwa�am si� za szczeg�lnego znawc� ro�lin, ale dziewi�� razy obszed�em �wiat dooko�a i jak dot�d nie widzia�em nigdzie takiego drzewa. I, co by�o zapewne b��dem, podszed�em do niego. Po�o�y�em d�onie na chropowatej korze. Nieraz zastanawia�em si�, co by by�o, gdybym tego nie uczyni�. Sp�yn�� na mnie wprost niewiarygodny spok�j. Polgara przypisa�aby to pewnie memu wrodzonemu lenistwu, ale by�aby w b��dzie. Nie mam poj�cia, jak d�ugo siedzia�em pogr��ony w duchowej wsp�lnocie z tym prastarym drzewem. Wiem, �e mu- sia�em by� jakim� sposobem �ywiony i podtrzymywany przy �yciu, gdy godziny, dni, a nawet miesi�ce przep�ywa�y niezauwa�enie, ale nie pami�tam, abym jad� lub spa�. A potem, nagle, zrobi�o si� zimno i zacz�� pada� �nieg. Ca�y czas zima niczym �mier� skrada�a si� za mn�. Postanowi�em wr�ci� do obozu starych ludzi na nast�pn� zim�, chyba �e trafi mi si� co� lepszego, ale by�o jasne, i� zbyt d�ugo zmitr�y�em w hipnotycznym cieniu tego g�upiego drzewa. �nieg napada� tak g��boki, �e z ledwo�ci� przez niego brn�- �em. Jedzenie sko�czy�o si�, buty mia�em znoszone, zgubi�em sw�j n� i nagle zrobi�o si� bardzo, bardzo zimno. Nie chc� nikogo oskar�a�, ale wydaje mi si�, �e to by�a lekka przesada. W ko�cu, przemoczony do suchej nitki, z oblodzonymi w�osami, skuli�em si� za stert� kamieni, kt�ra zdawa�a si� wznosi� w samo serce �nie�nej burzy szalej�cej wok� mnie. Pr�bowa�em przy- gotowa� si� na �mier�. Pomy�la�em o wiosce Gara i trawiastych po- lach wok� niej, o migotliwej rzece i mojej mamie, i - poniewa� nadal by�em jeszcze bardzo m�ody - rozp�aka�em si�. - Czemu� to p�aczesz, ch�opcze? - us�ysza�em niezwykle �a godny g�os. �nieg pada� tak g�sty, �e nie mog�em dojrze�, kto m�wi�, ale ton tego g�osu z jakiego� powodu mnie rozgniewa�. Czy�bym nie mia� powodu do p�aczu? - Poniewa� jestem zzi�bni�ty i g�odny - odpar�em - i ponie wa� umieram, a tego nie chc�. - A czemu� to umierasz? Czy�by� by� ranion? - Zgubi�em si� � powiedzia�em nieco opryskliwie. � Sypie �nieg, a ja nie mam gdzie si� schroni�. �lepy by�, czy co? - Azali by�by to dla twego rodzaju wystarczaj�cy pow�d, by zemrze�? - A nie jest wystarczaj�cy? - A jak�e d�ugo to twoje umieranie potrwa? - g�os zdradza� jedynie niewielk� ciekawo��. - Nie wiem - odpar�em w nag�ym przyp�ywie rozczulenia nad samym sob�. - Nigdy tego dot�d nie robi�em. Wicher zawy� i zawirowa� wok� mnie g�stszy �nieg. - Ch�opcze - powiedzia� w ko�cu g�os - chod� tu do mnie. - Gdzie jeste�? Nie widz� ci�. - Obejd� wie�� w lewo. Azali odr�niasz r�k� lew� od prawej? Nie musia� zachowywa� si� tak obra�liwie! Rozgniewany wsta- �em na swoje wp� zamarzni�te nogi. �nieg o�lepia� mnie. - No, ch�opcze? Idziesz to? Ruszy�em wok� tego, co uwa�a�em jedynie za stert� ka- mieni. - Powiniene� doj�� do g�adkiego, szarego kamienia - ode zwa� si� g�os. -Jest nieco wy�szy ni� twa g�owa i szeroki na wyci� gni�cie ramion. - No dobrze � wycedzi�em przez szcz�kaj�ce z�by, gdy dotar �em do opisanego przez niego kamienia. � Co teraz? - Powiedz, aby si� otworzy�. - Co takiego? - Przem�w do kamienia - powiedzia� cierpliwie g�os, ignoru j�c fakt, �e zamarza�em na �nie�ycy. - Rozka� mu, by si� otworzy�. - Rozkaza�?Ja? - Ty� jest cz�owiek. To jest tylko kamie�. - Co m�wi�e�? - Powiedz, aby si� otworzy�. - My�l�, �e to g�upie, ale spr�buj� � rzek�em. Odwr�ci�em si� do kamienia. - Otw�rz si� - rozkaza�em bez przekonania. - Z pewno�ci� potrafisz uczyni� to lepiej. - Otw�rz si�! - hukn��em. Kamie� odsun�� si�. - Wejd�, ch�opcze - powiedzia� g�os. - Nie stercz tak na nie pogodzie jak ciel�. Jest ca�kiem ch�odno. Czy�by dopiero teraz to zauwa�y�? Wszed�em do przedsionka, w kt�rym znajdowa�y si� jedynie kamienne schody, wij�ce si� ku g�rze. Dziwne, nie by�o ciemno, cho� nie widzia�em, sk�d p�ynie �wiat�o. - Zamknij drzwi, ch�opcze. -Jak? - A jak�e je otworzy�e�? Odwr�ci�em si� ku wej�ciu i z pewn� dum� rozkaza�em: - Zamknij si�! Na d�wi�k mego g�osu kamie� przesun�� si� ze zgrzytem, kt�ry zmrozi� mnie bardziej ni� sroga �nie�yca na dworze. By�em w pu�apce! Chwilowa panika min�a, gdy nagle zda�em sobie spraw�, �e po raz pierwszy od wielu dni by�em suchy. Nie po- wsta�a nawet ka�u�a wok� moich st�p! Dzia�o si� tu co� dziw- nego. - Wejd� na g�r�, ch�opcze � poleci� g�os. Jaki mia�em wyb�r? Wszed�em na kamienne stopnie, wytarte przez niezliczone stulecia st�pania i nieco zal�kniony pocz��em wspina� si� kr�tymi schodami. Wie�a by�a bardzo wysoka i wspi- naczka zaj�a mi wiele czasu. Na szczycie znajdowa�a si� komnata pe�na cud�w. Spogl�da�em na rzeczy, jakich nigdy dot�d nie widzia�em. By�em m�ody i, pod�wczas, nie ca�kiem wolny od my�li o kradzie�y. Z�odziejstwo zagnie�dzi�o si� w mojej robaczywej ma�ej duszy. Jestem pewny, �e to wyznanie Polgara uzna za szczeg�lnie zabawne. W pobli�u ognia � p�on�cego, jak zauwa�y�em, bez �adnego podsycania - siedzia� cz�owiek, kt�ry wydawa� si� wprost niewia- rygodnie stary, lecz dziwnie znajomy, cho� nie potrafi�em powie- dzie�, sk�d go zna�em. Mia� brod� d�ug�, g�st� i bia�� jak �nieg, kt�ry niemal mnie zabi�, ale oczy osobliwie m�ode. My�l�, �e to w�a�nie oczy wydawa�y mi si� znajome. � A zatem, ch�opcze � powiedzia� - czy�e� postanowi� nie umiera�? � Tak, je�li to nie jest konieczne - odrzek�em odwa�nie, na dal kataloguj�c w my�lach cuda komnaty. � Azali czego� ci potrzeba? - zapyta�. - S�abo znam tw�j rodzaj. � Troch� jedzenia, by� mo�e - odpar�em. - Nie jad�em od dw�ch dni. I ciep�y k�t do spania, je�li nie masz nic przeciwko te mu. � Pomy�la�em, �e mo�e dobrym pomys�em by�oby pozosta nie u tego dziwnego starca, wi�c pospiesznie doda�em: � Nie sprawi� wiele k�opotu, Mistrzu, i mog� by� w zamian u�yteczny. - To by�a zr�czna ma�a przemowa. W czasie miesi�cy sp�dzonych z To�nedranami nauczy�em si�, jak by� mi�ym dla ludzi, kt�rzy mogli mi wy�wiadczy� przys�ug�. � Mistrzu? - powiedzia� i roze�mia� si� tak rado�nie, �e niemal porwa� mnie do ta�ca. Gdzie s�ysza�em ju� ten �miech? �Jam nie jest twym Mistrzem, ch�opcze - rzek�. Po czym ponownie si� roze �mia�, a moje serce roz�piewa�o si� wspania�o�ci� jego weso�o�ci. - Zajmijmy si� teraz spraw� jad�a. Czego ci potrzeba? � Troch� chleba, niezbyt czerstwego, je�li mo�na. � Chleba? Tylko chleba? Z pewno�ci�, ch�opcze, tw�j �o�� dek jest got�w na wi�cej ni� chleb. Skoro masz by� u�ytecznym - jak obieca�e� - musimy od�ywia� ci� w�a�ciwie. Zastan�w si�, ch�opcze. Pomy�l o wszystkich rzeczach, kt�re jad�e� w swym �y ciu. Co najpewniej zaspokoi�oby tw�j pot�ny g��d? Nie potrafi�em nawet tego wym�wi�. Przed mymi oczyma przep�yn�y wizje paruj�cych pieczeni, t�ustej g�si p�ywaj�cej we w�asnym sosie, bochenki �wie�o upieczonego chleba i t�ustego, z�ocistego mas�a, klusek w g�stej �mietanie, sera i ciemnego ale, owoc�w i orzech�w, i soli do doprawienia tego wszystkiego. Wizja by�a tak realna, i� wydawa�o mi si�, �e czuj� zapach. A on, siedz�c przy jasnym ogniu, kt�ry zdawa� si� p�on�� z samego powietrza, roze�mia� si� i me serce znowu zata�czy�o z rado�ci. - Odwr�� si�, ch�opcze - powiedzia� - i jedz do syta. Odwr�ci�em si� i oto na stole, kt�rego poprzednio nie wi- dzia�em, sta�o wszystko, co sobie wyobrazi�em. Nic dziwnego, �e czu�em zapach! G�odny ch�opak nie pyta, sk�d wzi�o si� jedzenie - po prostu je. Tak wi�c jad�em. Jad�em, dop�ki m�j �o��dek nie zacz�� trzeszcze� w szwach. Ca�y czas towarzyszy� mi �miech starca, siedz�cego przy ogniu, a moje serce podskakiwa�o przy ka�dym dziwnie znajomym chichocie. A gdy sko�czy�em i siedzia�em senny nad swym talerzem, sta- rzec znowu si� odezwa�. - Chcesz spa�, ch�opcze? - Wystarczy mi byle k�t, Mistrzu - powiedzia�em. - Kawa�ek miejsca przy ogniu, je�li to nie sprawi zbytniego k�opotu. - �pij tam, ch�opcze - rzek�, wskazuj�c r�k� i w tej samej chwili zobaczy�em ��ko, kt�rego nie widzia�em poprzednio - ogromne �o�e z wielkimi poduchami i pierzynami z najmi�ksze- go puchu. U�miechn��em si� w podzi�ce, wpe�z�em do ��ka i, poniewa� by�em m�ody i bardzo zm�czony, zasn��em niemal na tychmiast, nawet przez chwil� nie zastanawiaj�c si� nad tym, jakie (o wszystko by�o dziwne. Ale we �nie wiedzia�em, �e ten, kto wyprowadzi� mnie ze �nie�ycy, nakarmi� i da� schronienie, czuwa� nade mn� przez d�ug�, �nie�n� noc, i spa�em jeszcze spokojniej w przytulnym cieple jego opieki. ROZDZIA� DRUGI I tak zacz�a si� moja s�u�ba. Zadania, kt�re pocz�tkowo zleca� mi Mistrz, by�y proste � �Zamie� pod�og�", �Przynie� troch� drewna na opa�", �Umyj okna" - tego rodzaju rzeczy. Przypusz- czam, �e wiele z nich powinno wzbudzi� moje podejrzenia. M�g�- bym przysi�c, �e nigdzie nie by�o ani py�ku kurzu, gdy po raz pierwszy wspi��em si� do tej komnaty w wie�y i, zdaje si�, i� wspo- mina�em o tym wcze�niej, ogie� p�on�cy na kominku nie potrze- bowa� podsycania. Wygl�da�o na to, �e on w jaki� spos�b wyszu- kiwa� dla mnie zaj�cia. Jednak�e by� dobrym Mistrzem. Cho�by z tego wzgl�du, �e nie rozkazywa� jak Tolnedranie swej s�u�bie, lecz tylko czyni� sugestie. - Azali nie s�dzisz, �e pod�oga na powr�t brudna si� sta�a, ch�opcze? Lub: � Czy� nie by�oby rozwa�nym zgromadzi� troch� drewna na opa�? Te pos�ugi w �adnym razie nie by�y ponad moje si�y czy mo�- liwo�ci, a pogoda na zewn�trz wydawa�a si� wystarczaj�co nieprzy- jemna, aby przekona� mnie, �e to niewielka cena za jedzenie i schronienie. Postanowi�em jednak, i� gdy nadejdzie wiosna, a on zacznie mi wyszukiwa� zaj�cia na dworze, to postaram si� zrewidowa� nasz uk�ad. Nie ma zbyt wiele do robienia, gdy zima trzyma nas w domu, ale cieplejsza pogoda niesie ze sob� mo�li- wo�ci ci�szych i bardziej nu��cych prac. Je�li sprawy przybior� zbyt nieprzyjemny obr�t, zawsze mog� si� zebra� i odej��. Jednak�e w tej my�li by�o co� osobliwego. Przymus, kt�ry ow�adn�� mn� w Garze, teraz znikn��. Specjalnie si� jednak nad tym nie zastanawia�em. Po prostu uzna�em, �e opu�ci� mnie, i nie rozmy�la�em o tym wi�cej, a mo�e wyros�em z tego. Zdaje mi si�, �e wieloma sprawami nie zaprz�ta�em sobie g�owy tej pierwszej zimy. Na przyk�ad, bardzo niewielk� uwag� zwr�ci�em na fakt, �e m�j Mistrz zdawa� si� nie mie� �adnych widocznych �rodk�w do �ycia. Nie hodowa� byd�a, owiec czy cho�by kur i nie by�o szop ani innych zabudowa� w otoczeniu jego wie�y. Nie potrafi�em nawet znale�� spi�arni. Wiedzia�em, �e gdzie� musi jaka� by�, po- niewa� posi�ki, kt�re przygotowywa�, pojawia�y si� zawsze na stole, gdy stawa�em si� g�odny. Niezwyk�e, fakt, �e nigdy nie widzia�em go gotuj�cego, nie wydawa� mi si� szczeg�lnie dziwny. Nawet fakt, �e ani razu nie widzia�em Mistrza jedz�cego czegokolwiek, nie wyda� mi si� zastanawiaj�cy. To by�o tak, jakby moja wrodzona ciekawo�� - a wierzcie mi, �e potrafi� by� bardzo ciekawski � w jaki� spos�b zosta�a u�piona. Nie mia�em najmniejszego poj�cia, czym zajmowa� si� owej d�ugiej zimy. Zdawa�o mi si�, �e bardzo wiele czasu sp�dza� na wpatrywaniu si� w kr�g�y kamie�. Nie odzywa� si� zbyt cz�sto, ale ja m�wi�em za nas dw�ch. Zawsze lubi�em brzmienie swego g�osu - zauwa�yli�cie to? Moja nieustanna paplanina musia�a rozprasza� uwag� Mi- strza, poniewa� pewnego wieczoru z n