8799
Szczegóły |
Tytuł |
8799 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8799 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8799 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8799 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WALTER JON WILLIAMS
OKABLOWANI
Podzi�kowania wraz z czubkiem dziesi�ciogalonowego
kapelusza dla Terry Borena i Laury Mixon
vel Barkonspirator�w.
Oraz specjalne podzi�kowania dla Rogera �elaznego,
kt�ry pozwoli� mi buszowa� po swojej Alei.
Rozdzia� pierwi|
0p�nocy przekonuje si�, �e niezadowolenie nie pozwoli mu za-
sn��. Pancerniak jedzie z Santa Fe na p�noc, przez g�ry San-
gre de Cristos, wysoko po�o�on� drog� przecinaj�c� masyw Tru-
chas. Kieruje si� do Kolorado, pragn�c znale�� si� jak najbli�ej
nocnego nieba. Prowadzi, nie u�ywaj�c r�k ani n�g, z umys�em �y-
j�cym w zimnym interfejsie neuronowym, kt�ry istnieje gdzie�
pomi�dzy szybkozmiennymi obrazami przebiegaj�cymi przez je-
go przedni� szyb� a elektryczn� �wiadomo�ci�, kt�ra jest sporz�-
dzon� ze stopu karoseri� i ciek�okrystalicznym sercem maserati.
Sztuczne oczy kierowcy, ca�e z plastiku i stali, nie mrugaj�, wpa-
truj�c si� w drog�, w kr�te koleiny sfalowane odej�ciem wiosny,
wysokie pnie sosen i topoli, podniebne ��ki upstrzone czarnymi,
nieruchomymi sylwetkami byd�a - wszystko to szkicowane p�dz�-
cym, jakby p�ynnym, blaskiem pot�nych reflektor�w przyspie-
szaj�cego maserati. Kszta�ty gorej�ce w tym �wietle odcinaj� si�
wyrazi�cie od czarnego t�a w�asnych cieni i Kowboj niemal widzi
siebie w monochromatycznym �wiecie, niczym w celuloidowym
filmie wy�wietlanym przed przedni� szyb�, migocz�cym wskutek
jego p�du. To prawie jak lot.
Kiedy dosta� swoje oczy Kikuju, chcia� poprosi� o wersj� z try-
bem monochromatycznym - rozbawiony my�l� o pstrykni�ciu ja-
kim� mentalnym prze��cznikiem umieszczonym w g�owie i zanu-
rzeniu si� w �wiecie z czarno-bia�ej fantazji, starym filmie
pe�nym gwiazd takich jak Gary Cooper czy John Wayne - ale po-
pyt na taki model by� niewielki, wi�c nie by�o go ju� w ofercie.
Chcia� te� t�cz�wki ze stali chromowej, lecz Dodger, jego mena-
d�er, odwi�d� go od tego zamiaru, twierdz�c, �e w tym biznesie za-
nadto zwraca�yby uwag�. Kowboj zgodzi� si� niech�tnie, jak za-
wsze kiedy Dodger stara� si� ogranicza� jego fantazj�. W ko�cu
zdecydowa� si� na �renice w szarym kolorze burzowej chmury.
Lecz tutaj, w g�rach nazwanych imieniem krwi Chrystusowej,
znajduj� si� fantastyczne rzeczy, starsze ni� jakiekolwiek zapisa-
ne na celuloidzie. Przesuwaj� si� przed jego plastikowo-stalowy-
mi oczami niczym w dobrze zmontowanym filmie: wiekowy, bielo-
ny ko�ci� z drzwiami obramowanymi malowid�em wygl�daj�cym
niczym turkusowe niebo, gryz�cym si� w�ciekle z czerwieni� i ��-
ci� tr�jk�tnego kszta�tu z wszechwidz�cym okiem, umieszczonym
na p�okr�g�ym tympanonie; jaki� pot�ny, bia�y zamek w maro-
ka�skim stylu - zabawka nieznanego Araba, kt�ry dawno ju�
znikn�� - z wal�cymi si� minaretami pokrytymi br�zowymi pla-
mami i pordzewia�ymi rokokowymi �elaznymi arabeskami. Nagle
zza zakr�tu wy�ania si� para bladych duch�w, niczym postaci nio-
s�ce nadnaturalne ostrze�enie. India�scy pielgrzymi ubrani cali
na bia�o - od opaski na czole, zwi�zuj�cej d�ugie w�osy, do moka-
syn�w z mi�kkiej sk�rki po�yskuj�cych srebrnymi guzikami. Po-
kutnicy id� cierpliwie w �wietle ksi�yca do sanktuarium w Chi-
mayo, by podzi�kowa� swym rze�bionym santos lub poprosi�
Dziewic� o �ask�. Widoki niczym fragmenty innego czasu, zacho-
wane tu na wysokiej kraw�dzi Ziemi, migoc� w rozb�yskuj�cych
jasno�ci� oczach Kowboja.
Kowboj rozp�dza maszyn� do granic mo�liwo�ci, wszystkie
kontrolki na pulpicie wskazuj� gro�b� przeci��enia. P�dzenie
w�r�d nocy to co�, co wychodzi mu najlepiej. Wycie silnika odbi-
ja si� echem od drzew, od wzg�rz. Wpadaj�ce przez otwarte okna
podmuchy wiatru nios� mocny zapach sosen. Kowboj wyobra�a
sobie celuloid przesuwaj�cy si� przez projektor, poruszaj�cy si�
coraz szybciej, a� zacieraj� si� obrazy. Neurony pulsuj� sygna�ami
do wszczepionego w czaszk� kryszta�u, przekazuj�c jego wol� do
przepustnicy, skrzyni bieg�w, podskakuj�cych k�. Teraz maserati
jedzie w d�, nabieraj�c pr�dko�ci, p�dz�c serpentynami, w ko�-
cu przecina powierzchni� brodu przed Pe�asco, na moment pod-
nosz�c �cian� rozpylonych kropel, w kt�rej przez u�amek sekun-
dy, w�r�d t�cz, odbijaj� si� przednie �wiat�a; l�nienie na granicy
pola widzenia, niemal jak halucynacja, zapowied� istnienia barw
w tym czarno-bia�ym �wiecie.
O �wicie maserati przecina granic� Kolorado i wczesnym ran-
kiem br�zowa maszyna wje�d�a do okr�gu Custer. Teraz g�ry s�
v
br�zowo-zielone, pe�ne wiatru ko�ysz�cego sosnami, nie zosta�o
nawet �ladu po monochromatycznej wizji. Kowboj ma tu przyja-
ci�. Skr�ca w prywatn� drog� gruntow�, wiedz�c, �e wzbudza
tym gwa�towne zainteresowanie pewnych urz�dze� elektronicz-
nych.
Kr�ty szlak stromo pnie si� w g�r�, dochodzi do wysoko po�o-
�onej hali, wypoziomowanej i przeci�tej krzy�uj�cymi si� pasami
startowymi prywatnego lotniska. Tam gdzie kiedy� czarne delty
startowa�y do swych tajemnych, nocnych misji, teraz w szczeli-
nach nawierzchni, pomi�dzy trawami, kwitn� kwiaty. Wci�� jesz-
cze wida� przerw� w grupie jasnozielonych topoli, gdzie pewnego
razu d�ok w uszkodzonej delcie przeskoczy� pas i rozsmarowa� si�
razem z �adunkiem na kilometrowym kawa�ku zbocza, jednak wy-
rwa ju� zazieleni�a si� samosiejkami. L�dowisko zaczyna teraz
wygl�da� troch� jak ze snu, jego widok nieco si� zamazuje na
kraw�dziach, ale Kowboj nie zamierza dopu�ci�, by zanik�y wspo-
mnienia. S� dla niego bardziej �ywe ni� obecna rzeczywisto��, po-
leruje je codziennie, niczym lakier nowiutkiego samochodu, �eby
zachowa� ich �wie�o��.
Przez jedena�cie pokole� przodkowie Kowboja uprawiali zie-
mi� w po�udniowo-wschodnim Nowym Meksyku; kropeczki na
monotonnej, czerwonej r�wninie, tak odmiennej od �wiata San-
gre de Cristos jak Ukraina od Peru. Co pewien czas kto� z rodziny
Kowboja zarzuca� karabin na rami� i szed� walczy� za Stany Zjed-
noczone, jednak wi�kszo�� si� zachowywali na wojn� z Teksasem.
Teksa�czycy po��dali wody, zu�ywali jej wi�cej, ni� kiedykolwiek
byliby w stanie uzupe�ni�, w ko�cu budowali pot�ne pompy po
swojej stronie, dos�ownie o centymetry od granicy, i wysysali al-
kaliczne wody z Nowego Meksyku, kradn�c to, co inni z tak� pie-
czo�owito�ci� starali si� zachowa�. Rodzina Kowboja walczy�a
z nimi, trzymaj�c si� do ko�ca, a� wreszcie ostatnia pompa wy-
sch�a, a czerwony py� wzbi� si� w niebo i zmieni� �wiat w wype�-
niony piachem huragan.
Kowboj pami�ta dni sp�dzone w piaszczystej niecce, na ranczu
stryja, gdzie zamieszka� po tym, jak w walce o przetrwanie ojciec
zaharowa� si� na �mier�. Egzystencj� w szarych budach z desek,
pobudowanych przez Teksa�czyk�w na skraju pustyni, gdzie ka�dy
wiatr wdmuchiwa� czerwon� ziemi� na kilka cali za drzwi, a ca�y-
mi dniami s�o�ce widoczne by�o jedynie jako cieplejsze, rumiane
rozja�nienie w chmurach p�dz�cego piachu. Uprawa ziemi by�a
niemo�liwa, rodzina zajmowa�a si� wi�c hodowl� byd�a, interesem
tylko nieco mniej niepewnym. Najbli�sze miasteczko przechwala-
�o si� liczb� Ko�cio��w, Kowboj wychowa� si� w jednym z nich,
przygl�da� si�, jak z dnia na dzie� cz�onkowie kongregacji staj�
si� bardziej ponurzy, sk�ra im szarzeje, a w oczach pojawia si� co-
raz silniejszy wyraz desperacji podczas zanoszenia mod��w do Bo-
ga, by wybaczy� im grzechy, kt�re sprowadzi�y ich do tego czy��ca.
Teksa�czycy, niegdysiejsi wrogowie, przechodzili przez t� ziemi�
w drodze nie wiadomo dok�d, mieszkaj�c w kartonowych pud�ach,
w starych, stoj�cych na ceg�ach samochodach, lata temu obdar-
tych z lakieru przez piach. Nadesz�a Wojna Ska�, sko�czy�a si�
i zrobi�o si� gorzej. Nadal �piewano hymny, nie uznawano trunk�w
i kart, a og�oszenia o licytacji farm pojawia�y si� w s�dzie.
Dodger by� starszym cz�owiekiem, kt�ry przeni�s� si� do Kolo-
rado. Kiedy wr�ci� do domu, zajecha� l�ni�cym samochodem i nie
poszed� do ko�cio�a. �u� tyto�, bo nie przeszkadza�o mu to w grze
lew� r�k� na mandolinie w knajpianym zespole, zaj�ciu, kt�remu
oddawa� si� w wolnym czasie. Poszarzali ludzie w ko�ciele nie lu-
bili m�wi� o sposobie, w jaki si� dorobi�. A pewnego dnia Dodger
zobaczy� Kowboja na rodeo.
Pojawi� si� na ranczu wuja i za�atwi� sobie wypo�yczenie ch�o-
paka na jaki� czas, nawet zap�aci� za to. Zorganizowa� mu troch�
praktyki na symulatorze lot�w, a potem skontaktowa� si� ze zna-
jomym trzeciakiem. Reszta, jak by to powiedzia� Dodger, to ju�
historia.
Kowboj mia� szesna�cie lat, gdy zacz�� lata�. W swoich szpa-
nerskich, starych sk�rzanych butach mia� sto dziewi��dziesi�t
trzy centymetry, wkr�tce za� wyr�s� o ca�e kilometry wy�ej, at-
mosferyczny d�ok przeci�gaj�cy smugi kondensacyjne od wy-
brze�a do wybrze�a, dostarczaj�c poczt� - czyli cokolwiek si� tra-
fi�o. Orbitalcy i celnicy �rodkowego Zachodu byli po prostu
jeszcze jedn� band� Teksa�czyk�w - kim�, kto usi�owa� si�� ode-
bra� ci rzeczy utrzymuj�ce ci� przy �yciu, nic nie daj�c w zamian,
zostawiaj�c za sob� tylko pustyni�. Kiedy instalacje obronne na
Granicy sta�y si� za silne, d�oki przesiedli si� na pancerki -
i poczta nadal dochodzi�a. W nowym systemie te� by�y wyzwania,
ale je�li Kowboj mia�by cokolwiek do powiedzenia, nigdy nie opu-
�ci�by nieba.
Teraz ma dwadzie�cia pi�� lat, robi si� za stary do tej roboty,
zbli�a si� do okresu, gdy nawet okablowane refleksy neuronowe
zaczynaj� s�abn��. Gardzi u�ywaniem zestaw�w nag�ownych, w je-
go czaszk� wmontowano pi�� gniazd pozwalaj�cych podpi�� pery-
feria wprost do m�zgu, co w krytycznych chwilach pozwala zaosz-
cz�dzi� milisekundy. Wi�kszo�� ludzi nosi w�osy na tyle d�ugie, by
zakry� z��cza, poniewa� obawiaj� si� przypi�cia im �atki �nabija-
nego �ba" albo i czego� gorszego, ale Kowboj gardzi takimi gierka-
mi. Nosi w�osy przyci�te kr�tko przy sk�rze, a czarne ceramiczne
gniazda ma przyozdobione srebrnymi drucikami i turkusowymi
scalakami. Tu, na Zachodzie, gdzie ludzie wiedz�, co to oznacza,
traktowany jest z pewnym szacunkiem.
Nerwy ma okablowane, jak tylko si� da�o, oczy firmy Kikuyu
Optics ze wszystkimi dost�pnymi mo�liwo�ciami. Posiada dom
w Santa Fe, ranczo w Montanie, kt�re prowadzi mu jego wuj, jest
w�a�cicielem rodzinnej ziemi w Nowym Meksyku i p�aci za ni�
podatki, jakby by�a cokolwiek warta. Ma te� maserati i prywatny
samolot - �biznesowy odrzutowiec" - oraz pakiet akcji i skrytki
ze z�otem.
R�wnie� to miejsce jest jego w�asno�ci�, ta niewielka ��ka
g�rska w Kolorado; kolejna skrytka, tym razem na wspomnienia,
kt�re nie chc� odej��. Opr�cz nich tkwi w nim niezadowolenie,
kt�re go tu przywiod�o, bezkszta�tne, lecz rosn�ce.
Parkuje ko�o wielkiego, zamaskowanego betonowego hangaru
i odwraca si� od maserati jeszcze przed zamilkni�ciem silnika. W za-
pad�ej ciszy s�yszy dobiegaj�cy gdzie� z wn�trza d�wi�k stalowej gi-
tary i szelest traw zwiastuj�cy pierwsze, bezkierunkowe podmuchy
popo�udniowych pr�d�w termicznych. Podchodzi do hangaru, wyci�-
ga z zamka wtyk, wciska go w gniazdo w g�owie i podaje kod.
Za ci�kimi metalowymi drzwiami stoi wurlitzer, l�ni�cy chro-
mem i jasnym, fluorescencyjnym plastikiem, wype�niaj�cy wiel-
k� niczym katedra przestrze� jak�� star� piosenk� Woody Guth-
riego. Powy�ej widniej� matowe, czarne kszta�ty trzech delt,
s�abo majacz�ce w s�abym �wietle, lecz kojarz�ce si� z pot�n�
moc� i przera�aj�c� pr�dko�ci�. Teraz s� przestarza�e - kiedy
je�d�cy fejsu zacz�li u�ywa� pancerek, Kowboj kupi� je za niewie-
le wi�cej ni� warto�� ich silnik�w.
Warren stoi przy swoim warsztacie w plamie �wiat�a, d�ubi�c
w jakiej� cz�ci pompy paliwowej. Po jego poznaczonej zmarszcz-
unguiuuiv"i
kami twarzy przebiegaj� niebieskie odblaski obraz�w wideo zak-
tywowanych przez przybycie Kowboja - mechanik wsz�dzie po-
rozmieszcza� kamery systemu bezpiecze�stwa i dba o nie z tak�
sam� staranno�ci� jak o gotowo�� delt do lotu.
W dniu wybuchu Wojny Ska� by� szefem za�ogi wVandenberg,
gdzie wykonywa� swoje obowi�zki, wiedz�c, �e niczego nie mo�e
oczekiwa� w zamian za sw� prac� opr�cz poprzedzaj�cego nie-
uchronny koniec, trwaj�cego u�amek sekundy paskudnego nad-
ci�nienia na karku wywo�anego niklowo-�elazowym pociskiem
spadaj�cym przez atmosfer�... ale zrobi� to, do czego zosta� przy-
gotowany. Wys�a� swoj� kawaleri� na g�r�, do walki z Orbitalca-
mi o Ziemi�, z ca�ego serca �yczy� im szcz�cia i mia� nadziej�, �e
by� mo�e cho� paru powie �a to za Warrena", wal�c we wroga.
Jednak sprawy potoczy�y si� zupe�nie inaczej, ni� oczekiwa�: kie-
dy wypatrywa� na nocnym niebie meteoru nosz�cego na sobie je-
go nazwisko, rzeczywi�cie zobaczy� spadaj�ce ogniste �uki, lecz
to nie kawa�y ska� roz�wietla�y mrok, lecz jego ch�opcy i ich ma-
szyny, m�odzi, b�yskotliwi m�czy�ni nosz�cy lazurowe apaszki na
szyjach i ich l�ni�ce ig�owce, lec�ce w d� w kawa�kach - ostatnie
elektroniczne wizgi rozpadaj�cych si� system�w, krew bryzgaj�-
ca na wewn�trzne powierzchnie p�kaj�cych szyb he�m�w, rozbite
zbiorniki tlenu rzygaj�ce bia�ymi, kryszta�owymi fontannami
w pr�ni�... Ostatnia nadzieja Ziemi w natarciu, rozerwana na
strz�py przez wojownik�w z orbity.
D�ugie godziny czeka� w Vandenberg w nadziei, �e cho� jeden
zdo�a doci�gn�� na wraku do bazy. Nikt nie powr�ci�. Potem War-
ren dowiedzia� si�, �e Ziemia si� podda�a. Orbitalcy okupowali
Vandenberg, Orlando, Houston i Kub�, a on prze�y� tylko dlatego,
�e stacjonowa� w miejscu zbyt warto�ciowym, by je zniszczy�.
P�niej by�o du�o gl�dzenia o partyzantce, Warren te� gada�
du�o... przypuszczalnie wi�cej ni� gada� - je�li opowie�ci o sabo-
ta�u promu, kt�ry spad� wraz z kierownictwem Tupolev I. G. na
pustyni� Mojave, zas�ugiwa�y na wiar�. Po tym fakcie jego losy
sta�y si� nieco bardziej niejasne, a� wyp�yn��, pracuj�c dla trze-
ciak�w w Kolorado, i spotka� Kowboja. Reszta, jak by to powie-
dzia� Dodger, to historia.
- Cze��, K'boj - m�wi Warren. Nie odwraca si� od swojej ro-
boty.
- Cze��. - Kowboj otwiera klap� wurlitzera - zamek nie dzia�a
od dziesi�cioleci - i wyci�ga kilka �wiartek. Wybiera jaki� stary
swing country i potem idzie przez mroczny hangar.
- Niskoci�nieniowa turbinowa pompa paliwowa - m�wi War-
ren. Rozmontowana wygl�da jak plastikowy zestaw do zbudowa-
nia modelu ��wia z Galapagos. - Nie spe�nia parametr�w moich
test�w. Widzisz poja�nia�y metal, tu gdzie ocieraj� si� �opatki?
Jak s�dz�, b�d� musia� zrobi� now� cz��.
- Potrzebna ci pomoc?
- Mo�e.
Dzi�ki jasnemu �wiat�u padaj�cemu z g�ry twarz Warrena jest
bardziej wyrazista ni� zwykle. Oczy i czo�o ma ocienione dasz-
kiem czapki, dlatego jego podobny do dzioba nos wydaje si�
wi�kszy ni� w rzeczywisto�ci. Mechanik stoi wyprostowany, pe�en
energii. Cho� tu i �wdzie jego cia�o straci�o dawn� j�drno��, daje
si� to dostrzec jedynie w ma�o wa�nych miejscach. Z ty�u za nim
�agodne, kolorowe �wiate�ka wurlitzera odbijaj� si� w matowo-
czarnym dziobie delty. To on jest oficjalnym w�a�cicielem lotni-
ska, Kowboj nie lubi �adnych informatycznych trop�w prowadz�-
cych w jego kierunku, wi�c jest tylko cichym wsp�lnikiem.
Warren grzebie jeszcze przez chwil� w pompie, potem zdejmu-
je wymiary potrzebnej cz�ci. Podchodzi do tokarki i nak�ada
okulary ochronne. Kowboj przygotowuje si� do podawania mu na-
rz�dzi, gdyby zasz�a taka potrzeba. Trudno znale�� cz�ci zamien-
ne do silnik�w odrzutowych pochodz�cych z wojskowych nadwy-
�ek, a tym dost�pnym zazwyczaj towarzyszy zbyt wiele pyta�.
Tokarka rusza ha�a�liwie. Iskry padaj� na betonow� pod�og�
jak ma�e meteoryty.
- W �rod� wieczorem ruszam na przemyt - m�wi Kowboj. - Za
pi�� dni.
- Mog� wpa�� w poniedzia�ek i przejrze� pancerk�. Nie za p�-
no?
- Nie przy tej trasie. -W g�osie Kowboja brzmi uraza.
- Znowu Iowa?
- Cholera, tak. - Fala z�o�ci zalewa Kowboja. - Arkadij i inni...
ci�gle wgapiaj� si� w swoje analizy. M�wi�, �e korsarze maj� k�o-
poty finansowe, wi�c wystarczy tylko czeka� i nie pozwoli� im na
przechwycenie �adunku.
-No i...?
- I to b��d. Nie wygra si� z nimi, stosuj�c si� do ich regu�. Po-
winni�my je�dzi� na przemyt do Missouri co noc. Zmusi� ich do
zu�ywania paliwa, amunicji. Przywali�, je�li zajdzie potrzeba. -
Prycha pogardliwie. - K�opoty finansowe. Zobaczyliby�my, jaki
efekt na ich przep�yw got�wki mia�aby strata tuzina samolot�w.
Warren podnosi wzrok znad pracuj�cej tokarki.
- W �rod� wieczorem jedziesz dla Arkadija?
Kowboj kiwa potakuj�co g�ow�.
- Nie podoba mi si� ten facet. Sporo o nim my�l�.
Warren wraca do obs�ugiwania tokarki, jego ruchy s� wystu-
diowane, siwe w�osy, wymykaj�ce si� spod czapki, po�yskuj�
w b�yskach iskier.
Kowboj czeka, wiedz�c, �e przyjaciel w swoim czasie powie,
0 co mu chodzi. Mechanik wy��cza tokark� i podnosi okulary
ochronne, umieszczaj�c je nad daszkiem czapki.
- Pojawi� si� nie wiadomo sk�d. A teraz jest najwa�niejszym
trzeciakiem w Skalistych. Ma �r�d�a dostaw lepsze ni� inni. Nosi
te kriomaksowe ciuchy z Wolnej Strefy Florydy.
- No i co z tego? Ma organizacj�. A jego ciuch�w nie lubi� tak
samo jak ty.
Warren podnosi wykonany przed chwil� l�ni�cy metalowy
przedmiot do �wiat�a. Mru�y oczy.
- Przypuszcza si�, �e sprowadza to przez bariery. Porwania,
przekupni urz�dnicy Orbitalc�w. Zwyk�e metody. Ale w takich
ilo�ciach? Nie mo�na zdoby� tyle towaru bez wiedzy tych z g�ry.
Robi� to dla jazdy, nie dla �adunku, przelatuje Kowbojowi
przez my�li. Sam to m�wi� wiele razy. Etyka, rodzaj oczyszczenia.
W po�owie przypadk�w nawet nie wiedzia�, co wi�z�.
- Nie jestem pewien, czy chc� tego s�ucha� - m�wi.
- No to nie s�uchaj.
Warren odwraca si� do pompy. Zak�ada zestaw nag�owny
1 przeprowadza kilka test�w diagnostycznych.
Kowboj my�li przez chwil� o Arkadiju, krzepkim m�czy�nie
zawiaduj�cym teraz po�ow� przemytu id�cego przez Granic�, oto-
czonym dziwn� band� asystent�w, ochroniarzy, pomocnik�w, tech-
nik�w, facet�w najwyra�niej niemaj�cych �adnych funkcji, tylko
na�laduj�cych jego modne ciuchy i maniery. S� tak�e i kobiety,
ale nigdy nie maj� nic wsp�lnego z interesami. Ten styl �ycia pa-
suje Kowbojowi do sposobu my�lenia Arkadija: zagmatwany, pe-
�en gwa�townych uprzedze� i nienawi�ci. To cz�owiek z nag�ego
gniewu niespodziewanie przechodz�cy do sentymentalizmu, po-
dejrzliwy w dziwny, brutalny spos�b, charakterystyczny dla Ro-
sjan, jakby paranoja by�a sposobem na �ycie, religi�, a nie zaled-
wie zestawem rozs�dnych �rodk�w ostro�no�ci.
Kowboj nie przepada za Arkadijem, ale jak na razie nie przero-
dzi�o si� to jeszcze w jawn� niech��. Arkadij uwa�a si� za cz�owie-
ka tkwi�cego w samym �rodku wydarze�, manipulatora, lecz w og�-
le nie bierze udzia�u w tym, co si� naprawd� liczy. Znajduje si�
poza nawiasem �ycia pancerniaka, zmutowanego stwora z turbino-
wymi p�ucami, wysokoci�nieniowym, turbowirnikowym sercem,
kryszta�em wmontowanym w czaszk�, oczami jak lasery, palcami
wystrzeliwuj�cymi pociski kierowane i alkoholem pulsuj�cym
w �y�ach... Arkadij s�dzi, �e kr�ci wszystkim, ale naprawd� jest tyl-
ko narz�dziem, pretekstem do istnienia pancerniak�w, dla ich szar�
przez Granic�, w legend�. Je�li Rosjanin tego nie rozumie, w�wczas
w og�lnym rozrachunku jego my�li niezbyt si� licz�.
Warren sk�ada pomp�, jest got�w przeprowadzi� pr�b�, tak
wi�c b�dzie jaki� czas do�� zaj�ty. Kowboj rusza z plamy �wiat�a
i wchodzi w mrok hangaru. Delty zawisaj� nad nim, zastyg�e i go-
towe, brakuje im tylko pilot�w, by o�y�y. Unosi r�ce, by dotkn��
g�adkiego podbrzusza, epoksydowej os�ony skierowanego w d�
radaru. Jakby g�aska� matowoczarnego zwierza, na wp� dzikiego,
zbyt niebezpiecznego, by nazwa� go zwierz�ciem domowym. Brak
mu tylko pilota i celu.
Przesuwa drabink� spod klapy inspekcyjnej silnika do kokpi-
tu, wspina si� i siada w fotelu, kt�ry - lata temu - dopasowano do
jego cia�a. Znajome wonie gumy i metalu rozgrzewaj� go. Zamyka
oczy i wspomina noc szarpan� jasno�ci�, nag�� fontann� eksplo-
duj�cego paliwa, szalony po�cig, kiedy maj�c gliny na ogonie,
gna� z nadd�wi�kow� pr�dko�ci�, przemyka� si� pomi�dzy szczy-
tami i dolinami Ozark, na strumieniu ognia p�dz�c do domu...
Jego pierwsza delta nazywa�a si� �Midnight Sun", lecz kiedy
zrozmia�, o co naprawd� chodzi, zmieni� jej nazw�. Wraz z innymi
deltad�okami nie stanowili abstrakcyjnej odpowiedzi na warunki
rynku, lecz kontynuacj� pewnych mit�w. Dostarczy� poczt� pod
wysok� kopu�� nocnego nieba, pomimo wszelkich wysi�k�w gn�-
bicieli, staraj�cych si� uniemo�liwi� to za wszelk� cen�. Utrzymy-
wa� �wiate�ko gorej�ce w ciemno�ci, nadziej� w kszta�cie p�omie-
nia dopalacza. Ostatni wolni Amerykanie, ostatni na szlaku...
10
Zacz�� wi�c �y� w zgodzie z nowo nabyt� wiedz�. Zaakcepto-
wa� na wp� pogardliwy przydomek, jaki mu nadano, wype�niaj�c
go �yciem, staj�c si� Kowbojem, lotniczym d�okiem. Nie reago-
wa� na nic innego. Sta� si� najlepszy od przebywania w �wiecie
wyzwa� wi�kszych ni� jakakolwiek konkurencja. Swoj� nast�pn�
delt� nazwa� �Pony Express" - i dostarcza� poczt� tak d�ugo, jak
mu pozwolono.
A� zmieni�y si� czasy i sposoby przewo�enia poczty. A� z d�oka
sta� si� pancerniakiem. Oczy, kt�re potrafi�y zogniskowa� si�
w najczarniejsz� noc podczas nat�onego wypatrywania niewiel-
kiego, podczerwonego punktu zdradzaj�cego gliny lec�ce bojo-
wym pojazdem nad preri�, teraz zosta�y zamkni�te w ma�ej, opan-
cerzonej kabinie, do kt�rej wszystkie sygna�y wizualne docieraj�
przez czujniki. Nadal jest najlepszy, nadal dostarcza poczt�.
Porusza si� w siedzeniu. Swing country cichnie i w pe�nej ech
ciszy Kowboj s�yszy jedynie warkot tokarki Warrena, a tak�e czu-
je w sobie jaki� niepok�j, czekaj�cy tylko, by go nazwa�...
Rozdzia� drugi
DZI�/TAK
Cia�a i fragmenty cia� b�yskaj� i znikaj� w �wietle laser�w, tu
przejrzyste l�nienie oczu obwiedzionych henn� albo uniesio-
nych w niebo przes�oni�te stropem pokrytym migotliwymi punk-
cikami niczym gwiazdami; tam elektryczne w�osy b�yskaj�ce
modnymi wy�adowaniami statycznymi; �wdzie b��kitnobia�y po-
�ysk z�b�w obramowanych ciemnym ogniem i przebitych niemym,
wysuni�tym j�zykiem. To taniec stref. Chocia� zesp� muzyczny
jest g�o�ny i gra jak szalony, wielu zastrefionych dostraja si� do
w�asnej muzyki przez kryszta� subtelnie pod��czony do nerw�w
s�uchowych. Inni ta�cz�, u�ywaj�c zestaw�w nag�ownych, przez
kt�re mog� odebra� dowolny z dwunastu kana��w baru... T�um
drga w arytmicznych pl�sach, nikt nie zwraca uwagi na pozosta-
�ych. Wszyscy staraj� si� zachowa� perfekcyjn� kontrol�, lecz zda-
rzaj� si� wypadki - zderzenia, wir pi�ci i �okci - i kto� wyczo�gu-
je si� ze strefy, skoml�c w umazan� krwi� d�o�, zignorowany
przez stado.
Na Sarze tancerze w Aujourd'Oui sprawiaj� wra�enie drgaj�-
cej masy zdychaj�cego miecha, krwawego, pozbawionego zmy-
s��w, �miertelnego. Sp�tani b�ockiem ziemi. S� mi�sem. Ona jest
na �owach, a imi� jej partnerki �asica.
NOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�O
Potrzebne Ci Nowe Cia�o?
Ca�kowicie Elektryczne-Wymienne-Najmodniejsze
- Kup Natychmiast!
UJ ---------------------------------------
NOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�ONOWECIA�O
Projektantka cia� mia�a l�ni�ce fioletowo oczy, a ko�ci policz-
kowe jak wyrze�bione z ko�ci s�oniowej. Blond w�osy z pasemka-
mi, zaraz za jej karkiem tworzy�y niemal architektonicznie dosko-
na�y kszta�t p�etwy grzbietowej. Umi�niona by�a niczym kot,
a jej usta wygl�da�y jak okrutny kwiat.
- Tak. W�osy kr�tsze - powiedzia�a. - W niewa�ko�ci nie nosi
si� d�ugich.
B�yskawicznym ruchem palc�w chwyci�a Sar� za podbr�dek
i ustawi�a jej g�ow� do zimnego, p�nocnego �wiat�a. Paznokcie
mia�a fioletowe, dobrane pod kolor oczu, i bardzo ostre. Sara pa-
trzy�a na ni� ponuro. Artystka u�miechn�a si�.
- Troszk� wy�ci�ki na podbr�dku. Tak - kontynuowa�a - po-
trzebny ci bardziej wyrazisty. Koniec nosa mo�na nieco zmieni�,
masz odrobin� zbyt zadarty. Krzywizna szcz�ki wymaga z�agodze-
nia, jutro przynios� n� korekcyjny. No i, oczywi�cie, usuniemy
blizny. One musz� znikn��.
Sara zacisn�a wargi pod naciskiem fioletowo zako�czonych
palc�w. Projektantka pu�ci�a j� i odwr�ci�a si� szybko.
- Czy musimy u�y� tej dziewczyny, Cunningham? - spyta�a. -
Ona w og�le nie ma stylu. Nie umie chodzi� z wdzi�kiem. Cia�o ma
za du�e, zbyt niezdarne. Jest niczym, �mieciem. Przeci�tniaczk�.
Cunningham, ubrany w br�zowy garnitur, siedzia� w milczeniu,
bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy pospolitej do niezauwa�al-
no�ci. G�os mia� cichy, lecz pe�en autorytetu. Sara pomy�la�a, �e
takim tonem m�g�by przemawia� komputer, tak kompletnie by�
wyprany z jakichkolwiek cech charakterystycznych.
- Nasza Sara ma styl, Firebud - odezwa� si�. - Styl i poczucie
dyscypliny. Ty masz nada� mu form�, wymodelowa�. Jej styl musi
by� broni�, �adunkiem kumulacyjnym. Ty go stworzysz, ja wycelu-
j�, a ona wywali dziur� dok�adnie tam, gdzie, jak s�dzimy, powinna.
Popatrzy� na Sar� nieruchomymi br�zowymi oczami.
- Prawda, Saro? - spyta�.
Nie odpowiedzia�a, zamiast tego podnios�a wzrok na projek-
tantk�, ods�aniaj�c z�by w lekkim grymasie.
- Pozw�l mi na siebie zapolowa� kt�rej� nocy, Firebud - zapro-
ponowa�a. - Poka�� ci styl.
Artystka przewr�ci�a oczami.
- Gadka ziemniewki - prychn�a, ale cofn�a si� o krok.
Sara si� u�miechn�a.
- I jeszcze, Firebud - wtr�ci� si� Cunningham. - Zostaw blizny
w spokoju. One przypomn� Ksi�niczce o okrutnej, ziemskiej rze-
czywisto�ci, kt�r� pomog�a stworzy�. �e to ona dominuje -
w czym jest zreszt� ju� na wp� zakochana. Tak - dorzuci�. - Nie
ruszaj blizn.
Kr�tki skurcz przebieg� mu przez mi�nie policzk�w, by� to
u�miech mro�ny jak ciek�y azot.
- Nasza Ksi�niczka je pokocha - doko�czy�. - Pokocha a� do
ko�ca.
WYGRANI/TAK PRZEGRANI/TAK
Aujourd'Oui to bar d�okejski, wszyscy tu s�: nocne d�oki, fa�sz-
d�oki, paserd�oki, mocd�oki i skald�oki - d�oki zni�aj�ce si� do
dzielenia parkietu z otaczaj�cymi ich bagniakami i ziemniewka-
mi, maj�cymi nadziej� sta� si� jednym z nich - kt�rzy albo ich ko-
chaj�, albo po prostu chc� znale�� si� w ich pobli�u, otrze� si�
0 nich w ta�cu strefowym i wch�on�� cho� troch� z ich blasku.
D�oki nosz� odpowiednie barwy, kamizelki i kurtki z emblemata-
mi ich blok�w - TRW, Pfizer, Toshiba, Tupolew. ARAMCO - herby
zwyci�zc�w Wojny Ska�, noszone z nonszalanck� dum� przez d�o-
k�w, kt�rzy wywalczyli sobie miejsce na niebie. Maj�ca metr
dziewi��dziesi�t Sara przechodzi pomi�dzy nimi w czarnej saty-
nowej kurtce z wyszytym na plecach bia�ym �urawiem ulatuj�-
cym w wygwie�d�one niebo w�r�d gromady chi�skich ideogra-
m�w. To herb ma�ego bloku operuj�cego g��wnie w Singapurze
i niemal niespotykanego w Wolnej Strefie Florydy. Dla sta�ych
klient�w rze�biona twarz Sary jest obca, jednak mo�na mie� na-
dziej�, �e nie uznaj� tego za co� dziwnego, a przynajmniej nie a�
tak, jak w wypadku gdyby nosi�a herb Tupolewa albo Kikuyu Op-
tics I. G.
Jest blada, znikn�a florydzka opalenizna, oczy ma obramowa-
ne na czarno. Jej niemal czarne w�osy przystrzy�ono kr�tko z bo-
k�w g�owy, na szczycie s� nastroszone jak szczotka, z ty�u opada-
j� na plecy dwoma cienkimi warkoczykami. Kolczyki ze stali
chromowej ocieraj� si� o ramiona. Firebud poszerzy�a jej i tak ju�
poka�ne bary, a tak�e nieco zw�zi�a miednic�. Rysy twarzy Sary
unuuiuuioui
s� ostre, kanciaste, przypominaj� kilka z�o�onych razem grot�w
strza�, �adunek kumulacyjny, kt�rego ��da Cunningham. Jest
ubrana w czarne pantofle do ta�ca, przytrzymywane ta�mami
owi�zanymi nad kostk� i ciemnofioletowy, obcis�y kombinezon
naci�gaj�cy materia� na sutkach, kt�re Firebud przerobi�a tak, by
mocniej stercza�y. Na to jeszcze narzuci�a koszul� z gazy, wyszy-
wan� srebrn� nitk�, a na szyi zawi�za�a apaszk� z czarnego jedwa-
biu. W nerwy s�uchowe ma wszczepiony przeka�nik dwukierunko-
wy, a do o�rodk�w wzroku pod��czony odbiornik, kt�ry w tej
chwili monitoruje cz�stotliwo�ci policyjne; ci�g�a ruchoma gaze-
ta z bursztynowych �wiec�cych diod, pojawiaj�ca si� na �yczenie
nieco powy�ej linii jej rozbudowanego wzroku.
Prezenty od Cunninghama. Okablowane nerwy s� jej w�asno-
�ci�. �asica te�.
UWIELBIAM SWOJE OCZY KIKUYU, M�WI CZO�OWY
GWIAZDOR PORNO ROD MCLEISH,
A DYSPONUJ�C TRYBEM ODBIORU PODCZERWIENI,
MOG� SPRAWDZI�, CZY MOJE PARTNERKI S� NAPRAWD�
PODNIECONE, CZY TE� TYLKO UJE�D�AM SILIKON...
- Kikuyu Optics I. G.
Oddzia� Mikojana-Gurewicza
Po raz pierwszy spotka�a Cunninghama w innym barze - B��-
kitnym Jedwabiu. Sarah wykorzysta�a �asic� zgodnie z kontrak-
tem, ale zagarniacz, przemytnik, kt�ry sta� si� bardziej chciwy,
ni� pozwala� na to jego spryt, te� zrobi� sobie okablowanie, wi�c
leczy�a siniaki. Na szcz�cie odzyska�a towar, a poniewa� kontrakt
zawar�a z trzeciakami, zap�at� otrzyma�a w endorfinach - rzecz
wygodna, skoro sama paru potrzebowa�a.
Ma st�uczon� ko�� udow� i nie mo�e usi���. Zamiast tego opie-
ra si� plecami o wy�cie�an� kraw�d� baru i poci�ga rum z limon-
k�. System nag�a�niaj�cy B��kitnego Jedwabiu odtwarza muzyk�
z wysp, koj�c jej pobudzone nerwy.
Knajp� prowadzi Maurice, by�y kuterd�ok ze starym modelem
oczu Zeissa w czaszce, pochodz�cy z Indii Zachodnich. Walczy� po
stronie przegranych w Wojnie Ska�. W przeguby i kostki wszcze-
piono mu gniazda na scalaki, tak w�wczas montowano je w armii.
Na �cianach wisz� zdj�cia jego przyjaci� i bohater�w z tamtych
lat, wszyscy z b��kitnymi jedwabnymi apaszkami elitarnych si�
obrony kosmicznej na szyjach. Wi�kszo�� obramowana jest czar-
nymi wst��kami �a�obnymi, zrudzia�ymi z up�ywem lat.
Sara zastanawia si�, jakie widoki ogl�da� tymi oczami. Czy by�
w�r�d nich wybuch promieniowania rentgenowskiego, poprzedza-
j�cy wa��ce dziesi�� tysi�cy ton g�azy wystrzelone z orbitalnych
wyrzutni masy, kt�re przedziera�y si� przez atmosfer�, by roztrza-
ska� si� na ziemskich miastach? Sztuczne meteory, ka�dy nios�cy
zag�ad� o mocy eksplozji nuklearnej, spad�y najpierw na wschod-
niej p�kuli na Mombas� oraz Kalkut� i do chwili gdy obr�t Ziemi
wystawi� p�kul� zachodni� na cel, planeta si� podda�a - lecz blo-
ki Orbitalc�w uzna�y, �e ich punkt widzenia nie zosta� tam wy-
starczaj�co zaakcentowany, wi�c ska�y i tak spad�y. Awaria ��cz-
no�ci - powiedzieli potem. Miliardy na planecie nie uwierzy�y
w ani jedno ich s�owo.
Sara mia�a wtedy dziesi�� lat. Kiedy trzy ska�y zmiot�y z po-
wierzchni ziemi Atlant� i zabi�y jej matk�, by�a na obozie M�o-
dych Rekultywator�w pod g�r� Stone Mountain. Daud, kt�ry mia�
w�wczas osiem lat, zosta� przysypany gruzami, ale s�siedzi us�y-
szeli jego krzyki i wyci�gn�li go. Potem oboje przerzucano z jed-
nej agencji wysiedle�czej do drugiej, a� sko�czyli wTampie u oj-
ca, o kt�rym nie s�yszeli od momentu, gdy Sara sko�czy�a trzy
lata. Pracownik opieki spo�ecznej trzyma� j� za r�k� ca�� drog�
po rozpadaj�cych si� schodach, ona trzyma�a Dauda. Klatka cuch-
n�a moczem, na pode�cie drugiego pi�tra le�a�a porzucona znisz-
czona lalka, poszarpana na kawa�ki jak narody Ziemi, jak �ycie
mieszkaj�cych tu ludzi. Kiedy otworzy�y si� drzwi mieszkania, zo-
baczy�a m�czyzn� w podartej koszuli z plamami potu pod pacha-
mi. Mia� wodniste oczy alkoholika, nic nie rozumiej�c, przenosi�
wzrok z niej na Dauda i potem na pracownika opieki spo�ecznej,
w tym czasie przekazano papiery i urz�dnik oznajmi� �To wasz oj-
ciec, zajmie si� wami", a nast�pnie pu�ci� jej d�o�. Tylko po�owa
tego zdania okaza�a si� k�amstwem.
Sara patrzy na blakn�ce fotografie w zakurzonych ramkach,
martwych m�czyzn i kobiety o metalowych, zeissowskich oczach.
Maurice te� si� im przygl�da, zatopiony we wspomnieniach, wy-
gl�da, jakby mia� zaraz si� rozp�aka� - lecz oczywi�cie jego oczy
s� smarowane silikonem, a po kanalikach �zowych nie ma nawet
�ladu, tak samo jak po jego marzeniach, po marzeniach pi�ciu mi-
��
liard�w ludzi, kt�rzy oczekiwali, �e Orbitalcy poprawi� ich �ycie,
i kt�rych obecnie jedyn� nadziej� jest w jaki� spos�b znale�� si�
na niebie o perfekcyjnie kobaltowej barwie.
Sara �a�uje, �e sama nie mo�e zap�aka� nad umar�� nadziej�
w czarnych ramkach na �cianie, nad sob� i Daudem, nad potrzaska-
nymi szcz�tkami ziemskich aspiracji, a nawet nad zagarniaczem,
tym, co to dostrzeg� swoj� szans� na ucieczk�, ale nie by� do��
sprytny, �eby wypl�ta� si� z gry, w kt�r� wp�dzi�y go nadzieje.
Lecz �ez od dawna nie ma, a ich miejsce zaj�o niewzruszone
jak kamie� pragnienie - po��danie wsp�lne dla wszystkich ba-
gniak�w i ziemniewek. �eby je zaspokoi�, musi tego chcie� bar-
dziej ni� wszyscy pozostali i by� gotow� zrobi�, cokolwiek oka�e
si� konieczne - albo da� sobie to zrobi�, je�li do tego dojdzie. Na
my�l o �asicy bezwiednie unosi r�k� do gard�a. Nie, teraz nie czas
na �zy.
- Szukasz roboty, Saro?
G�os nale�y do spokojnego bia�ego m�czyzny, kt�ry siedzia�
na ko�cu baru. Podszed� przed chwil� i opar� r�k� na sto�ku obok
niej. U�miecha si� w taki spos�b, jakby nie by� do tego przyzwy-
czajony.
Ona przymru�a oczy, taksuj�c go spojrzeniem, potem poci�ga
rozmy�lnie d�ugi �yk.
- Nie tego rodzaju roboty, jaki masz na my�li, bystrzaczku.
- Polecono mi ci� - odpowiada.
G�os ma niczym papier �cierny, takiego si� nie zapomina. Przy-
puszczalnie przez ca�e �ycie nie musia� go ani razu podnosi�.
Sara poci�ga kolejny �yk i zwraca na niego oczy.
- Kto? - pyta.
U�miech ju� znikn��. Teraz spogl�da na ni� wyj�tkowo nijaka
twarz.
- Hetman - m�wi.
- Michael? - upewnia si� Sara.
Potakuj�ce kiwni�cie g�ow�.
- Nazywam si� Cunningham.
- Masz co� przeciw temu, �ebym skontaktowa�a si� z Michae-
lem i spyta�a go?
Hetman kontroluje trzeciak�w znad Zatoki, od czasu do czasu
Sara wynajmuje mu siebie i �asic�. Nie podoba si� jej pomys�
podsuwania jej nazwiska nieznajomym.
- Je�li chcesz - zgadza si� Cunningham. - Ale wola�bym naj-
pierw pogada� z tob� o robocie.
_ W tym barze nie za�atwiam interes�w - odpowiada ona. -
Spotkamy si� w Plastikowej Dziewczynie, o dziesi�tej.
- To nie jest oferta, kt�ra mo�e czeka�.
Sara odwraca si� do niego ty�em i patrzy w metalowe oczy
Maurice'a.
- Ten facet - m�wi - napastuje mnie.
Twarz barmana nie zmienia wyrazu.
- Lepiej pan wyjd� - m�wi do Cunninghama.
Sara nie patrzy na niego, k�tem oka dostrzega co� przypomi-
naj�cego nagle zwolnion� spr�yn�. Cunningham sprawia wra�e-
nie wy�szego ni� przed chwil�.
- Czy mog� najpierw doko�czy� drinka? - pyta.
Maurice, nie patrz�c w d�, si�ga do kasy i rzuca banknoty na
blat.
- Na koszt firmy. Wynocha.
Cunningham nie odzywa si�, patrzy tylko spokojnie przez
chwil� w niemrugaj�ce metalowe oczy.
- Townsend - m�wi Maurice, kryptonim genera�a, pod kt�rego
dow�dztwem swego czasu ruszy� przeciwko Orbitalcom i ich p�o-
mienistym ochronnym polom energetycznym. Elektronika B��kit-
nego Jedwabiu rozpoznaje jego g�os, systemy obronne wy�aniaj�
si� z ukrycia za lustrem barku i zajmuj� pozycj� gotowo�ci. Sara
spogl�da w g�r�. Wojskowe lasery, my�li, wykombinowane gdzie�
na czarnym rynku albo mo�e wymontowane ze starego kutra
Maurice'a. Zastanawia si�, czy bar ma do�� mocy, by ich u�y�, czy
te� jest to tylko blef.
Cunningham stoi nieruchomo jeszcze p� sekundy, potem od-
wraca si� i wychodzi z baru. Sara nie patrzy za nim.
- Dzi�ki, Maurice - m�wi.
Barman zmusza si� do smutnego u�miechu.
- Cholera, m�oda damo, jeste� sta�� klientk�. A ten facio to Or-
bitalec.
Sara jest zaskoczona.
- On jest z blok�w? - pyta. - Jeste� pewien?
- Innes - Maurice wypowiada kolejne imi� ze swej przesz�o�ci
i lasery chowaj� si� na miejsce. Szybkim ruchem d�oni zgarnia
pieni�dze z blatu. - Nie powiedzia�em, �e jest z blok�w - kontynu-
uje - ale �e tam byl. Ostatnio. Mo�na to pozna� po sposobie cho-
dzenia, je�li ma si� wytrenowany wzrok. - Podnosi s�katy palec
do g�owy. - Jego b��dnik, wiesz? Si�a ci��enia wytworzona ru-
chem obrotowym jest odrobink� odmienna. Adaptacja zajmuje
dobr� chwil�.
Sara krzywi si�. Jak� robot� proponuje ten facet? Co� wystar-
czaj�co wa�nego, �eby sprowadzi� go tu na d� przez atmosfer�
w celu wynaj�cia ziemniewki i jej �asicy? To ma�o prawdopodob-
ne.
No c�. Spotka si� z nim w Plastikowej Dziewczynie, albo nie.
Nie zamierza si� tym przejmowa�. Przenosi ci�ar cia�a na drug�
nog�, mi�nie bol� jak diabli, nawet przez endorfinow� mg��. Wy-
ci�ga szklank�.
- Jeszcze jeden poprosz�, Maurice - m�wi.
Z powolnym wdzi�kiem, kt�ry musia� �wietnie mu s�u�y�
w wygwie�d�onej wiecznej nocy, barman odwraca si� do lustra
i si�ga po rum. Nawet w tak prostym ge�cie wida� smutek.
<�VIVE EN LA CIUDAD DE DOLOR?
iDEJENOS MANDARLE A HAPPWILLE! *
- Pointsman Pharmaceuticals A. G.
Z B��kitnego Jedwabiu Sara bierze taks�wk� do domu, poda-
j�c kierowcy adres, pr�buje zignorowa� spokojny wzrok obserwu-
j�cego j� Cunninghama. Facet stoi pod markiz� po drugiej stro-
nie ulicy i udaje, �e czyta magazyn. Ile jej tym razem przechodzi
ko�o nosa? Nie odwraca si�, �eby sprawdzi�, czy Orbitalec okazu-
je niepok�j z powodu jej ucieczki, lecz jako� w�tpi, by wyraz jego
twarzy w og�le si� zmieni�.
Sara dzieli z Daudem dwupokojowe mieszkanie, w kt�rym pa-
nuje bezustanny pomruk uk�ad�w ch�odz�cych i recykler�w, ma-
�ych, jarz�cych si� robot�w p�taj�cych si� bez�adnie, odkurzaj�-
cych, pastuj�cych, �owi�cych owady i paj�ki oraz usuwaj�cych
paj�czyny z k�t�w.
We frontowym pokoju ma skromny terminal komputerowy, do
kt�rego Daud pod��czy� pot�ny system audiowizualny z ekranem
* Hiszp. - �yjesz w mie�cie b�lu? Pozw�l nam si� wys�a� do Happyville! (przyp.
dum.)-
wideo o prawie dwumetrowej przek�tnej. Zestaw jest w��czony,
w ciszy ukazuje generowane przez komputer zmienne barwne
wzory, dzi�ki laserowej optyce rzutuj�c je na sufit i �ciany. W tej
chwili akurat podstawowym kolorem jest czerwie� i �ciany p�on�
zimnym, bezg�o�nym ogniem.
Sara wy��cza wideo i przygl�da si� stygn�cemu terminalowi,
roz�arzona czerwie� powoli znika z siatk�wek jej oczu. Opr�nia
brudne popielniczki pozostawione przez Dauda, my�li o facecie
w br�zowym garniturze, Cunninghamie. Dzia�anie endorfin powo-
li ust�puje i st�uczona ko�� udowa eksploduje b�lem przy ka�dym
kroku. Czas na kolejn� dawk�.
Sprawdza sw�j schowek na p�ce, w puszce z cukrem i widzi, �e
dwie z dwunastu ampu�ek endorfin znik�y. Oczywi�cie Daud.
W mieszkaniu tej wielko�ci nie ma zbyt wielu mo�liwych schow-
k�w, nawet na niewielkie przedmioty. Sara wzdycha, potem zawi�-
zuje opask� nad �okciem. Wsuwa ampu�k� do strzykawki, ustawia
na niej dawk� i przyciska do ramienia. Przy akompaniamencie ci-
chego mruczenia aparatu obserwuje powi�kszaj�cy si� w fiolce
b�bel powietrza. Mruga ostrzegawcze �wiate�ko i dziewczyna czu-
je naci�gni�cie tkanki pod naciskiem spryskanej anestetykiem
ig�y, w�lizguj�cej si� w �y��. Zwalnia opask�, odlicza dziesi�� b�y-
sk�w diody na strzykawce i czuje, jak pomi�dzy ni� i b�lem zapa-
da mi�kka kurtyna. Bierze nier�wny wdech, potem wstaje. Zosta-
wia strzykawk� na sofie i wraca do terminalu.
Dzwoni do Michaela Hetmana, zastaje go w biurze. Zaczyna
z nim rozmow� w hiszpangielskim, on si� �mieje.
- Tak s�dzi�em, �e dzi� si� odezwiesz, mi hermana - m�wi.
- Tak? - Sara wyra�a zdziwienie. - Znasz tego orbitera Cunnin-
ghama?
- Jako tako. Robili�my interesy. Ma najlepsze referencje.
- Czyje?
- Z samej g�ry.
- Czyli radzisz, �ebym mu zaufa�a? - pyta dziewczyna.
Jego �miech ma nieco metaliczne brzmienie. Sara zastanawia
si�, czy jej rozm�wca nie jest na haju.
- Nigdy nie udzielam takich rad, mi hermana - odpowiada.
- Ale� nieprawda, Hetmanie - zaprzecza Sara. - Udzieli�by�,
gdyby� mia� jaki� zysk z dzia�alno�ci Cunninghama. Skoro tego
nie robisz, najwyra�niej wy�wiadczasz mu tylko przys�ug�.
- Do swidania, siostrzyczko - m�wi Michael zirytowanym g�o-
sem i przerywa po��czenie.
Sara wpatruje si� w milcz�cy odbiornik i krzywi si�.
Otwieraj� si� drzwi za jej plecami, dziewczyna odwraca si�,
b�yskawicznie przyjmuj�c pozycj� dogodn� do odskoku. Beztro-
sko wchodzi Daud. Za nim, z sze�ciopakiem piwa, pojawia si� jego
menad�er, Jackstraw, niewysoki, m�ody facecik o niespokojnych
oczach.
Daud podnosi na ni� wzrok.
- Spodziewa�a� si� kogo� innego? - pyta, mamrocz�c przez pa-
pierosa trzymanego w ustach.
Sara odpr�a si�.
- Nie - odpowiada. -To tylko nerwy. Dzie� by� niespokojny.
Oczy Dauda niespokojnie b��dz� po ma�ym pomieszczeniu. T�-
cz�wki ma zmienione z br�zowych na bladoniebieskie, d�ugie do
ramion, zmierzwione w�osy oraz brwi i rz�sy - na blond. Jest opa-
lony. Ma na sobie sanda�y z t�oczonej sk�ry, obcis�e spodnie
i ciemn� siatkow� koszul�. Bierze supresory hormonalne, dlatego
w wieku dwudziestu lat wygl�da na pi�tna�cie, nie ma nawet �la-
du zarostu.
Sara podchodzi i ca�uje go na powitanie.
- Dzi� w nocy pracuj� - m�wi Daud. - Facet zabiera mnie na
kolacj�. Nied�ugo musz� i��.
- Znasz go? - pyta Sara.
- Tak. - Brat u�miecha si� ledwie dostrzegalnie, ten grymas
ma dodawa� otuchy. W jego niebieskich oczach b�yska cie�. - Ju�
z nim by�em.
- Nie ko�tun?
Wzruszaj�c ramionami, wy�lizguje si� z jej obj�� i siada na sofie.
- Nie - mamrocze. - Stary facet. S�dz�, �e samotny. �atwo go
zadowoli�. Najbardziej ze wszystkiego chce pogada�.
Spostrzega plastikowe opakowanie endorfin, grzebie w nim.
Sara dostrzega, jak kolejne dwie ampu�ki znikaj� mu mi�dzy pal-
cami.
- Daud - m�wi ostrzegawczym tonem. - To nasze jedzenie
i czynsz. Musz� je up�ynni� na ulicy.
- Tylko jedn� - odpowiada brat.
Wrzuca ampu�k� z powrotem do paczki, pokazuje jej drug�.
Popi� z papierosa spada na pod�og�.
- Ju� dosta�e� swoj� dzia�k� - protestuje Sara.
Osadzone w ciemnej twarzy oczy b�yskaj�.
- Okay - m�wi ch�opak, ale nie odk�ada fiolki.
Jego g��d jest zbyt silny. Dziewczyna opuszcza wzrok i potrz�-
sa g�ow�.
- Jedn� - zgadza si�.
Daud wk�ada ampu�k� do kieszeni, potem unosi nape�nion�
strzykawk�, ustawia dawk� - Sara wie, �e du��. Poniewa� zdaje so-
bie spraw�, jak bardzo poczu�by si� ura�ony jej trosk�, opanowuje
ch�� sprawdzenia strzykawki - pomimo �wiadomo�ci, �e je�li dalej
b�dzie tak samo post�powa�, kt�rego� dnia sam wp�dzi si�
w �pi�czk�. Obserwuje, jak endorfiny uderzaj� mu do g�owy, jak
z westchnieniem opada na oparcie, wolny od nerwowego dygotu.
Sara podnosi strzykawk�, wyjmuje ampu�k� i wrzuca j� do
plastikowej torby. Daud podnosi na ni� oczy, na twarzy b��ka mu
si� lekki u�miech.
- Dzi�ki, Saro - m�wi.
- Kocham ci� - odpowiada Sara.
Ch�opak zamyka oczy i ociera si� plecami o sof� jak kot. Wyda-
je dziwne, kwil�ce d�wi�ki. Sara bierze opakowanie, przechodzi
do swojego pokoju, rzuca je na ��ko. Ogarn�a j� fala smutku, ni-
czym narkotyk wywo�uj�cy melancholi�. Daud nied�ugo umrze,
a ona nic nie mo�e na to poradzi�.
Kiedy� to ona sta�a pomi�dzy nim a �yciem. Teraz endorfiny
izoluj� go od wszystkiego. Ich ojciec by� szalony i gwa�towny, po-
�owa jej blizn nale�a�a si� Daudowi. Zbiera�a je zamiast niego, za-
s�aniaj�c go w�asnym cia�em. Razy zbierane od szale�ca nauczy�y
j� walczy�, stwardnia�a, nabra�a szybko�ci, ale nie mog�a by� tam
przez ca�y czas. Stary wyczuwa� w Daudzie s�abo�� i w ko�cu j�
odnalaz�. Kiedy Sara mia�a czterna�cie lat, uciek�a z pierwszym
ch�opakiem, kt�ry obieca� jej miejsce wolne od b�lu. Dwa lata
p�niej, gdy wykupi�a sw�j pierwszy kontrakt i wr�ci�a po brata,
by� ju� wrakiem, praktycznie �y� z ci�gle wbit� ig��. Zaprowadzi-
�a go do swojego nowego mieszkania, gdzie pracowa�a - nie mia�a
innego miejsca - i tu nauczy� si� zarabia� na �ycie, tak samo jak
niegdy� ona si� tego nauczy�a. Nadal jest za�amany i dop�ki b�d�
na ulicy, nie ma sposobu, by go wyleczy�.
Gdyby sama si� nie za�ama�a, gdyby nie uciek�a, mo�e zdo�a�a-
by go ochroni�. Drugi raz to si� nie powt�rzy.
Wraca do frontowego pokoju i widzi Dauda le��cego na sofie,
jeden sanda� zwisa mu ze stopy, zahaczy� si� paskami o palce.
Z nozdrzy brata unosi si� dym papierosowy. Obok niego siedzi
Jackstraw, pij�c piwo. Podnosi wzrok.
- Chyba kulejesz - m�wi. - Pomasowa� ci nogi?
- Nie - odpowiada szybko Sara, potem zdaje sobie spraw�, �e
zareagowa�a za ostro. - Nie - powtarza z u�miechem. - Dzi�kuj�,
ale to st�uczenie ko�ci. Zawy�abym, gdyby� mnie dotkn��.
SZTUCZNE SNY
Plastikowa Dziewczyna - tak dziwki wyobra�aj� sobie dobre
�ycie. Jest miejsce na taniec strefowy, s� zestawy nag�owne pod��-
czaj�ce klienta do euforycznych stan�w, pornografii czy czegokol-
wiek, co mu potrzebne, a co boi si� da� sobie w �y��. Orbitalne
kompanie farmaceutyczne dostarczaj� te efekty za darmo, jako
reklam� swoich produkt�w. W wy�o�onym lustrami barze na ty-
�ach, wyposa�onym w podwy�szenia, s� tancerki. Kiedy si� wygry-
wa, zapi�cie kt�rego� fragmentu garderoby puszcza i fata�aszek
spada. Je�li wygrana jest naprawd� du�a, wszystko spada ze
wszystkich dziewczyn naraz.
Sara jest w du�ej frontowej sali: g�o�na muzyka, buty z czerwo-
nej sk�ry, mosi�ne ozdoby. Nie kwalifikuje si�, i prawdopodob-
nie nigdy nie b�dzie, do pokoju na ty�ach, ca�ego w matowym alu-
minium i ciemnym drewnie, kt�re by� mo�e pochodzi z ostatniego
mahoniowego drzewa w po�udniowej Azji - to pomieszczenie dla
bonz�w kieruj�cych tym p�dz�cym naprz�d niebezpiecznym
�wiatem, i chocia� nad wej�ciem nie wisi wywieszka KOBIETOM
WST�P WZBRONIONY, r�wnie dobrze mog�aby si� tam znajdo-
wa�. Sara pracuje na niezale�nym kontrakcie i cieszy si� pewnym
szacunkiem, jednak koniec ko�c�w jest tylko najemniczk�, cho�
nieco lepszej kategorii ni� kiedy�.
A jednak sala czerwona jest mi�a. Du�o tu kolorowych hologra-
m�w, unosz�cych si� tu� powy�ej poziomu wzroku helis, przypo-
minaj�cych modele DNA, b�yskaj�ce barwami kryszta�owe
szklanki z musuj�cymi napojami, trzymane przez go�ci. Przy ka�-
dym stole umieszczono gniazda do pod��czenia komputer�w, �eby
klienci mogli pilnowa� swoich pakiet�w akcji, s� te� dziewczyny
o zmodyfikowanych biustach i twarzach, ubrane w obcis�e plasti-
kowe gorsety. Podchodz� do ka�dego stolika, podaj� drinki
i z identycznym u ka�dej, bardzo bladym u�miechem obserwuj�,
jak klient wciska szpilk� kredytow� do ich bloczka rachunkowego
i wystukuje paznokciem hojny napiwek.
Sara jest przygotowana na spotkanie z Cunninghamem, nosi
granatow� kurtk� gwarantuj�c� ochron� przed strumieniem
energii kinetycznej o g�sto�ci nieco ponad 4200 J/cm2 i spodnie
chroni�ce do 3500. Zainwestowa�a troch� posiadanych endorfin
i op�aci�a nieco czasu dw�ch ochroniarzy. P�taj� si� pozornie bez
celu po barze, gotowi w razie potrzeby utrzyma� Cunninghama,
lub jego kumpli, z dala od niej. Sara zdaje sobie spraw�, �e musi
mie� jasn� g�ow�, wi�c zminimalizowa�a dawk� endorfin. B�l roz-
dra�nia j� i ci�gle jeszcze nie mo�e usi���. Stoi obok ma�ego sto-
lika i czekaj�c, s�czy rum z limonk�.
Cunningham pojawia si�. Twarz bez wyrazu, br�zowe oczy, br�-
zowy garnitur. Cichy g�os kojarz�cy si� z czystymi miejscami,
w kt�rych nigdy nie by�a, jasnymi i mi�kkimi na tle czystej, wysa-
dzanej diamentami czerni.
- Okay, Cunningham - m�wi. - Interesy.
Jego oczy na moment kieruj� si� w stron� lustra za jej plecami.
- Przyjaciele? - pyta.
- Nie znam ci�.
- Dzwoni�a� do Hetmana?
Sara kiwa potakuj�co g�ow�.
- Wyra�a� si� pochlebnie - oznajmia - ale ty dla niego nie pra-
cujesz. By� mo�e odwzajemnia ci przys�ug�. Wi�c jestem ostro�na.
- Zrozumia�e.
Wyjmuje z wewn�trznej kieszeni komputer i pod��cza do
gniazda w stole. W g��bi ciemnego blatu rozjarza si� blady, bursz-
tynowy ekran, na kt�rym widnieje rz�d cyfr.
- Proponujemy ci tak� sum� w dolarach - m�wi.
Sara czuje w nerwach ch��d stali, jej smak na j�zyku. Wielka
wygrana, my�li, prawdziwa forsa.
- W dolarach? - pyta. - B�d� powa�ny.
- Z�oto? - Pojawia si� kolejny rz�d cyfr.
Sara poci�ga �yk rumu.
- Za ci�kie - m�wi.
- Akcje. Albo prochy. Wybieraj.
- Jakie akcje? Jakie prochy?
- Tw�j wyb�r.
- Polimyxino-fenyldorfina Nu. Akurat s� braki na rynku.
Cunningham krzywi si�.
- Je�li chcesz. Ale za jakie� trzy tygodnie du�a partia ma si�
znale�� w obiegu.
Jej oczy rzucaj� mu wyzwanie.
- Przywioz�e� j� ze sob� z orbity? - pyta.
Przez jego twarz przebiega tylko leciutkie drgni�cie.
- Nie - odpowiada. - Jednak na twoim miejscu spr�bowa�bym
chloramfenyldorfiny. Pfizer przymierza si� do wywo�ania sztucz-
nego niedoboru, kt�ry ma potrwa� kilka miesi�cy. Tu masz dane.
Jako�� farmakologiczna, prosto z orbity.
Sara przygl�da si� bursztynowym liczbom i kiwa potakuj�co
g�ow�.
- Zadowalaj�ce - m�wi. - Po�owa z g�ry.
- Dziesi�� procent teraz - odpowiada Cunningham - trzydzie-
�ci po zako�czeniu treningu. Reszta po wykonaniu zadania, nieza-
le�nie od tego, czy ci si� uda, czy nie.
Sara podnosi wzrok na jeden z ruchomych hologram�w zdobi�-
cych bar, pe�en jasnych, �ywych barw, tak czystych jakby widzia-
�a je przez pr�ni�. Pr�nia, my�li. Akcje to niez�a rzecz, ale nar-
kotyki daj� wi�ksze mo�liwo�ci. Cunningham proponuje jej
prochy po orbitalnej cenie, wed�ug warto�ci w miejscu ich pro-
dukcji, kt�rej koszty s� bliskie zeru. Ich cena na ulicy jest wielo-
krotnie wy�sza i za te pieni�dze mo�e kupi� o wiele lepszy pakiet,
ni� oferuj�. Dziesi�� procent tego honorarium to wi�cej, ni� zaro-
bi�a wczorajszej nocy, kiedy za�atwi�a zagarniacza.
�eby dosta� si� mi�dzy Orbitalc�w, trzeba mie� umiej�tno�ci,
kt�re s� im potrzebne, jakich nigdy nie b�dzie w stanie naby�.
Jest jeszcze jedna droga: nie mog� odrzuci� nikogo, kto ma wy-
starczaj�co du�y pakiet. Wysysaj� Ziemi� ze wszystkich bogactw,
jakie jej jeszcze zosta�y, i je�li si� im pomo�e, wykupuj�c odpo-
wiednio du�o akcji, mo�na na zawsze wyrwa� si� z bagna. Jak ob-
liczy�a, obecne honorarium niemal wystarczy, by kupi� dwa bilety
na kraw�d� studni grawitacyjnej.
Sara podnosi drinka do ust.
- Powiedzmy jedna czwarta teraz - m�wi. - A potem pozwol�
ci postawi� mi drinka i opowiedzie�, co mam zrobi�, �eby zarobi�
t� fors�.
Cunningham odwraca si� i daje znak jednej z u�miechni�tych
dziewczyn w gorsecie.
- To bardzo proste - m�wi, patrz�c na Sar� lodowato zimnymi
oczami. - Chcemy, �eby� kogo� w sobie rozkocha�a. Na jedn� noc.
CZY TWOJA KOCHANKA ROZGL�DA SI� ZA KIM� M�ODSZYM?
TO TY MO�ESZ NIM BY�!
- Nasza Ksi�niczka ma jakie� osiemdziesi�t lat - m�wi Cun-
ningham.
Na holo, kt�re podaje S