8572

Szczegóły
Tytuł 8572
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8572 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8572 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8572 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jeffrey Archer Conan i prorok ciemno�ci �akn�cy zemsty osi�gn� j�. W Dzie� Ostatni, w godzinie O�lepiaj�cego �wiat�a. W kraju, gdzie ostatni ze Staro�ytnych wst�pi� na Szare Ziemie. I dany b�dzie Znak. Gdy Czarna Moc zniszczy sam� siebie, ujrz� wzlatuj�ce czarne �wiat�o. Niechaj gotuj� si� do Nieuniknionego. I rozewr� si� Wrota, kt�re s� wszerz a� po kra�ce ziemi, w g��b do czarnych wrz�cych kamieni i jeszcze g��biej. I za�opocze Sztandar Zemsty. I wyst�pi Staro�ytny Legion. A na przodzie b�dzie ten, kt�rego poznaj� po He�mie jego. A z ty�u � id�cy �ladem. I w proch si� obr�c� grody i sio�a. I wniwecz si� obr�c� narody i rasy. I odrzuc� bog�w swoich. A�eby pokornym by� Staro�ytnym i ich przykazaniom. Albowiem ci, kt�rzy zwyci�yli, nie b�d� mie� lito�ci dla pokonanych... Ale je�li z woli bog�w umrze nie ten, kto umrze� powinien, przychodz�cy w �lad za pierwszymi rozlej� si� czerni� po �wiecie i nie stanie ni ziemi, ni wody, ni ludzi, ni bydl�t. A tylko ten, kto prze�y�, zdo�a dwa razy zabi� martwego i zawrze� Wrota... Khorajskie warowne miasto Vagaran by�o bogate i kwitn�ce -le�a�o bowiem na skrzy�owaniu kupieckich szlak�w. Haszyd, nominalny w�adca Vagaranu, by� jedynym panem okolicznych ziem. �ycie w samym mie�cie i pobliskich wsiach, kierowane �elazn� r�k� Haszyda, p�yn�o spokojnie i r�wnomiernie, bez zamieszek i powsta�; -5- pot�na armia odpiera�a rzadkie najazdy cudzoziemc�w, przede wszystkim Semit�w. Vagara�scy wojownicy pod przyw�dztwem swojego w�adcy tak�e sk�adali wizyty pogranicznym sio�om s�siednich pa�stw i wracali z bogatym �upem. Dlatego pieni�dze z Vaga-ranu wp�ywa�y do skarbca stolicy regularnie i bez op�nie�, a pos�a�cy kr�lowej Kothu, kt�rego prowincj�by�a Khoraja, nie narzucali si� zbytnio Haszydowi. Miasto le�a�o w zachodniej cz�ci Khorai. W przeciwie�stwie do pozosta�ych teren�w kraju, gdzie dominowa�y piaszczyste pustynie, tutaj przewa�a�y ska�y i kamieniste pustkowia. Vagaran, zbudowany na wznosz�cym si� �agodnie wzg�rzu, z lotu ptaka przypomina ogromny nieregularny pi�ciok�t, otoczony przera�aj�cym murem. Trzy jego k�ty spogl�daj� na po�udniowy zach�d, po�udnie i po�udniowy wsch�d, w stron� Shemu, a dwa pozosta�e - na wsch�d, w g��b Khorai. Ka�dy z k�t�w zwie�czony jest wysok� wie��, na kt�rej dzie� i noc trzymaj� wart� zmieniaj�ce si� stra�e. W Va-garanie s� dwie bramy: Wschodnia - b�d�ca wschodni� tylko z nazwy, przy kt�rej zazwyczaj trzyma stra� pi�ciu stra�nik�w, zajmuj�cych si� wy��cznie sprawdzaniem przywo�onych przez kupc�w towar�w, i Po�udniowo-Wschodnia - pot�na, zbudowana z trzech cz�ci. Jej pierwsza cz�� to znajduj�ca si� po zewn�trznej stronie bramy p�yta ze �ci�le przylegaj�cych do siebie cisowych desek spi�tych metalowymi klamrami. Podniesiona p�yta ca�kowicie zamyka przej�cie. Na sygna� naczelnika stra�y Jassina spuszczana na �a�cuchach, k�adzie si� w poprzek fosy z pionowymi �cianami i zamienia w most - po nim i tylko po nim mog� wjecha� do miasta go�cie z innych pa�stw, kupcy, w�drowcy... albo nieprzyjacielskie wojska. Za p�yt� znajduje si� dwuskrzyd�owa brama, zamykana na ogromny skobel, wyciosany z ca�ego d�bowego pnia - pokona� t� przeszkod� mo�na tylko taranem. Ale je�li wrogowi mimo wszystko uda si� sforsowa� fos�, opu�ci� most, czyli przecina� utrzymuj�ce go w pionie �a�cuchy, i staranowa� bram� pod deszczem strza� i strumieniami wrz�cej smo�y, to na samym ko�cu przej�cia czeka� b�dzie na niego przeszkoda praktycznie nie do pokonania: krata z mocnych metalowych pr�t�w grubo�ci ludzkiego ramienia. Zazwyczaj krata jest podniesiona, dwuskrzyd�owa brama otwarta, most za� od �witu do zmroku opuszczony. Wszak to g��wna droga do miasta. Co prawda, jest jeszcze tajne przej�cie, prowadz�ce z podziemi pa�acowych do granicy Khorai, ale o nim mo�na nie wspomina�: w tej historii nie odegra �adnej roli. -6- Na szczycie wzg�rza stoi pa�ac Haszyda - z�owieszcza szara bry�a wzniesiona z gigantycznych granitowych blok�w. S�w nim setki przestronnych komnat i dziesi�tki bogato urz�dzonych sal. G��boko pod nimi, w skale pod fundamentem wyr�bano labirynt; kamienne cia�o ziemi zryto sieci� wij�cych si� korytarzy z chytrymi zasadzkami i �lepymi uliczkami, studniami ponurych cel, gdzie zamkni�to licznych wi�ni�w, i podziemiami, w kt�rych ukryto niezliczone skarby Haszyda. Ten, kto nie zna planu labiryntu, nigdy nie znajdzie skarb�w, a ten, kto zdo�a wydosta� si� z podziemnej celi, nigdy nie wyjdzie na powierzchni� i nie zobaczy s�o�ca... Pa�ac ma przestronny p�okr�g�y taras. Z niego Haszyd cz�sto ogl�da walki gladiator�w - ulubion� rozrywk� vagara�czyk�w, co tydzie� sp�dzaj�cych wolny czas na po�o�onej pod tarasem ogromnej arenie. Na tym tarasie Haszyd przyjmuje zazwyczaj wa�nych go�ci, pos��w, a tak�e przyjaci�. Wok� pa�acu, nieco poni�ej zbocza wzg�rza, le�� dzielnice miejscowej arystokracji - wielmo��w, urz�dnik�w, dworak�w satrapy, kupc�w. Im ni�ej, tym domy s� biedniejsze - a� do mur�w, gdzie mieszcz� si� cha�upy n�dzarzy, nory w��cz�g�w i zbudowane z byle czego szopy bezdomnych. P�tora ksi�yca temu woj sko Haszyda odnios�o zwyci�stwo nad kolejn� armi� cudzoziemc�w, kt�rych skusi�o bogactwo miasta, oddalonego od najbli�szych cywilizowanych miejsc o trzy dni jazdy wielb��dem. Armia pod przyw�dztwem shemskiego ksi�cia Baru-cha, sk�adaj�ca si� g��wnie z okrutnych syn�w plemion koczowniczych, w��cz�g�w, zubo�a�ych wojownik�w i szukaj�cych �atwej zdobyczy najemnik�w, pr�bowa�a wzi�� miasto szturmem. Werbownicy obiecywali �atw� zdobycz, okaza�o si� jednak, �e lepiej im nie wierzy�. Nocne stra�e, obchodz�c dalekie przedpola miasta, zauwa�y�y blask ognisk rozpalonych na granicy ska� i pustyni przez nieprzyjaciela, gotuj�cego si� do porannego ataku. Zaalarmowane oddzia�y obro�c�w z pierwszymi promieniami s�o�ca rozpocz�y kontratak, uprzedzaj�c naje�d�c�w. Wr�g zosta� zaskoczony: konny oddzia� szturmowy, dwadzie�cia pi�� razy mniejszy od wojsk przeciwnika, bezszelestnie przejecha� przez Zawodz�cy W�w�z, wbi� si� w ob�z Shemit�w, tratuj�c senne warty, podpalaj�c namioty, zabijaj�c ka�dego, kto stan�� na -7- jego drodze, i niemal osi�gaj�c kwater� samego Barucha. Ale rozleg� si� nieg�o�ny g�os rogu i je�d�cy, kt�rzy podczas ataku stracili zaledwie pi�ciu ludzi, zawr�cili - zanim przeciwnik opami�ta� si� i otoczy� atakuj�cych. Poj�wszy, �e zostali zdemaskowani i dalsze ukrywanie si� nie ma sensu, Barach rozkaza� swoim wojownikom stan�� w szyku bojowym i rozpocz�� po�cig za rozzuchwalonymi khorajczykami, wyci�� ich w pie�, a nast�pnie szturmem wzi�� bogate miasto Vagaran. Za�opota�y sztandary i chor�gwie, rozleg� si� g�osz�cy atak warkot b�bn�w. Mo�e Shemitom uda�oby si� dogoni� vagara�czyk�w, zanim ci ukryli si� w ska�ach Zawodz�cego W�wozu, ale up�r jednego z po�lednich dziesi�tnik�w, barbarzy�cy z pewnego nie znanego nikomu kraju, kt�ry o�mieli� si� przeciwstawi� samemu Barachowi, op�ni� po�cig. Gdy konnica Shemit�w wdar�a si� do w�wozu, po bezczelnych vagara�czykach pozosta� ju� tylko wzburzony ko�skimi kopytami wiruj �cy w powietrzu py�, j edyny �lad, �e niedawno przej echali t�dy je�d�cy. Od strony Shemu Vagaran otacza� nieprzebyty masyw skalny -uroczysko �wiat�a i ciemno�ci, ostrych od�amk�w kamieni i ogromnych omsza�ych g�az�w. Jedyna droga do miasta wiod�a przez Zawodz�cy W�w�z, zawdzi�czaj�cy sw� nazw� jesiennym wiatrom, szczeg�lnie nieprzyjemnie wyj�cym i skoml�cym w�r�d szczelin i rozpadlin w�skiego przej�cia, nasuwaj�c mieszka�com okolicznych wsi my�l o wiecznym p�aczu zagubionych dusz. W rzeczywisto�ci nie by� to w�w�z, lecz jedynie g��boki skalisty par�w, kt�ry powsta� w miej scu dawnego potoku - niegdy� dop�ywem rzeki przep�ywaj �-cej przez Khauran i wpadaj�cej do morza Vilayet. Pustynia jednak atakowa�a, potok wysech� sto lat temu i nikt ju� nie pami�ta�, �e dawno temu wody by�o tutaj pod dostatkiem. Pozosta�a tylko nazwa. Pierwsze oddzia�y Baracha cwa�em wpad�y do w�wozu i dojecha�y niemal do po�owy, gdy z g�ry, ze skalnych kryj�wek, spad� na nie grad strza� wypuszczonych przez najlepszych �ucznik�w Vagara-nu. Promienie wschodz�cego s�o�ca przes�oni�y chmury ra��cych ��de�. Rozpadlin� wype�ni�y krzyki umieraj�cych, kt�re spot�gowane echem zla�y si� w jeden zgie�k rozpaczy i cierpienia, potwierdzaj�c z�owieszcz� nazw� tego miejsca. �ucznicy nie mogli (i nie mieli zamiaru) powstrzyma� fali atakuj�cych. Dos�ownie po trupach armia Barucha rzuci�a si� ku uj�ciu w�wozu... .. .gdzie czeka�y na ni� wyborowe vagara�skie oddzia�y. Atakuj�cy wpadli na zapor� z ci�kozbrojnych mieczownik�w i gorzko tego po�a�owali. Wojownicy nie mieli zamiaru pozwoli� �adnemu Shemicie wyjecha� z Zawodz�cego W�wozu, umiej�tnie i bezlito�nie powitali nieprzyjaciela u uj�cia dawnego koryta rzeki. Ariergarda nie wiedz�c jeszcze, co si� sta�o, napiera�a z ty�u, wypieraj�c przednie szeregi na otwarte pole, prosto pod ostrza vagara�-czyk�w. W powietrze buchn�� szcz�k stali, rozpaczliwe r�enie koni i wycie rannych. Nagle nad szeregami atakuj�cych przetoczy� si� zew rogu bojowego i osypywani �mierciono�nymi strza�ami z wierzcho�k�w ska�, wojownicy Barucha zawr�cili. Armia z Shemu, trzykrotnie zmniejszona liczebnie, rzuci�a si� z powrotem do swojego spustoszonego obozu - z nie mniejszym zapa�em ni� podczas nieudanego ataku. Co prawda, teraz po�piech wywo�any by� panik� i gro�b� nieuchronnej �mierci. Jednak�e wojownicy Vagaranu zd��yli zatrzasn�� pu�apk�: na uciekaj�cych nieprzyjaci� u wyj�cia z w�wozu czeka�y ju� oddzia�y Haszyda. Pu�ki Barucha ogarn�� chaos i zam�t. Shemici jak �lepe kociaki miotali si� pomi�dzy �cianami w�wozu, z obu stron wita�a ich zimna stal, a z g�ry razi�a lataj�ca, pierzasta �mier�. Do ko�ca �ycia Barach nie dowiedzia� si�, �e z tych zgubnych kleszczy pom�g� mu si� wyrwa� krn�brny dziesi�tnik, barbarzy�ca... Jakkolwiek jednak by�o, n�dznym resztkom shemickich wojsk uda�o si� wydosta� z przeciwleg�ego uj�cia w�wozu i pomkn�� w stron� Eruku. Oddzia�y obro�c�w, pokrzykuj�c, �ciga�y ich do samej granicy, dopiero tam zawr�ci�y. - .. .1 tak, m�j czcigodny go�ciu - ci�gn�� Haszyd, kt�ry w czasie efektownej pauzy zd��y� obgry�� indycze skrzyde�ko - zmusiwszy n�dznych Shemit�w do wyk�pania si� w piaskach pustyni, rozkaza�em tr�bi� odwr�t i wr�cili�my do miasta... A c� mieli�my wi�cej do roboty? Wr�g rozbity, je�c�w t�um, ludzi stracili�my niewielu, a g�upek Barach nie zbli�y� si� do bram miasta nawet na dwie ligi. Dlatego z triumfalnymi pie�niami na ustach wr�cili�my do domu, kolejny raz udowadniaj�c obmierz�ym Shemitom, �e walczy� z nami nie warto. -9- IHaszyd, i prawa r�ka Haszyda-dow�dca Sdemak, i jego lewa r�ka - m�drzec i doradca mag Aj-Berek, i jego czcigodny go�� -szach D�umal, w�adaj�cy jedn� z prowincji Turami, siedzieli za sto�em, specjalnie z tej okazji wyniesionym na taras. S�o�ce jasno �wieci�o, na dole hucza�y �wi�tuj�ce t�umy mieszka�c�w miasta, kt�re w przedsmaku jutrzejszego widowiska na arenie zape�ni�y miejscowe ober�e i gospody, zawczasu wlewaj�c w siebie sch�odzone piwo i mocne wina. Na tarasie by�o cicho i rze�ko; wieczerza mia�a si� ku ko�cowi. Wielmo�e - Haszyd i D�umal - ju� om�wili wszystkie bie��ce sprawy polityczne, wymienili si� obowi�zkowymi prezentami i uprzejmo�ciami, przyjemnie sp�dzili razem czas w siarkowych �a�niach, gdzie rozmawiali o klejnotach, koniach i kobietach (przy czym obaj nie szcz�dz�c pochwa�, zapewniali o wy�szo�ci drugiej strony w tych�e kwestiach), a potem rozkoszowali si� towarzystwem pi�knych tancerek. Za dwa dni szach zbiera� si� w drog� powrotn� i Haszyd na ostatek postanowi� pochwali� si� przed nim swoj� ulubion� zabawk�. Za plecami Haszyda i jego go�ci czeka�o na rozkazy czworo s�ug, zajmuj�cych si� zmienianiem da� i napoj�w. Dw�ch uzbrojonych stra�nik�w zastyg�o pod drzwiami, czterech innych sta�o w rogach tarasu. Ci ostatni nie mieli broni - �ciskali w r�kach ko�ce b�yszcz�cych, mocnych �a�cuch�w. Naci�gni�te �a�cuchy tworzy�y krzy�. W jego �rodku, twarz� do wielmo��w, nieruchomo g�rowa� nagi �niady m�czyzna. Drugi koniec ka�dego z czterech �a�cuch�w by� przykuty do grubej obr�czy zapi�tej na szyi je�ca. Gdyby spr�bowa� zrobi� cho�by najmniejszy ruch, �a�cuchy natychmiast cofn�yby go na �rodek tarasu. Ale jeniec sta� bez ruchu; jego przenikliwe b��kitne oczy wpatrzone by�y w wieczno��, grzywa granatowoczarnych w�os�w nawet nie zafalowa�a. Nie drgn�� ani jeden mi�sie� gigantycznego cia�a i gdyby nie fioletowa �y�ka, kt�ra szale�czo pulsowa�a na pot�nej szyi, postronny obserwator m�g�by przypuszcza�, �e ma przed sob� mistrzowsko wykonany w br�zie pos�g olbrzyma. - C� - powiedzia� dono�nym basem dow�dca Sdemak, wznosz�c z�oty puchar - to by�a wielka bitwa i wielki triumf. Jeszcze nigdy nie odnie�li�my tak �atwego zwyci�stwa. Twoje zdrowie, w�adco Haszydzie! Za tw�j talent stratega i taktyka! Za nasze powodzenie! - by� niezbyt wysoki, ale dobrze zbudowany, ubrany w od�wi�tny mundur. Przy boku mia� kr�tki ceremonialny miecz, z rozszerzaj�cym si� ku ko�cowi ostrzem. 10 - I ja pij� twoje zdrowie, Haszydzie! - doda� dumnie tura�ski szach i r�wnie� osuszy� sw�j puchar. Gruby, �ysiej�cy, cierpi�cy na zadyszk� i podagr� Tura�czyk, chocia� r�wny Haszydowi pod wzgl�dem pozycji, zewn�trznie nie przypomina� pot�nie zbudowanego w�adcy Vagaranu. - Wspaniale poradzi�e� sobie ze wszystkimi trudno�ciami i po raz kolejny udowodni�e�, �e kr�lowa Jasmela nie przypadkiem powierzy�a ci zaszczytne stanowisko w�adcy Vagaranu... Jednak�e, monarcho, odpowiedz mi: kim jest ten dzikus, kt�ry stoi tu ju� trzeci� godzin� i przez ca�y ten czas ani razu si� nie poruszy�? - M�j drogi go�ciu! - Haszyd klasn�� w r�ce i fa�dy purpurowego p�aszcza zako�ysa�y si� za jego plecami. - Przed nami najdziwniejsze i najcenniejsze trofeum tej bitwy! Najemnik ten, walcz�cy po stronie Shemit�w jak lew, sam jeden zabi� wi�cej moich �o�nierzy ni� wszyscy ludzie Barucha razem wzi�ci... I gdyby nie pomoc mojego wiernego maga, dobra�by si� r�wnie� do mnie, a wtedy nie siedzia�bym tu z wami przy jednym stole!... Czy� nie tak, drogi Sdemaku? Nawet ty nie zdo�a�e� mnie przed nim obroni�! Sdemak, ponuro milcz�c, potar� niedawno zabli�nion� ran� od uderzenia kind�a�em. Haszyd odwr�ci� si� do czwartego uczestnika uczty - czarownika Aj-Bereka, kt�ry okutany w szeroki czarny p�aszcz z kapturem, srebrn� nici� wyszywany w magiczne runy, przez ca�y czas siedzia� w milczeniu, niewiele jedz�c i pij�c. - A ty, Aj-Bereku, co powiesz? Czy zabi�by mnie ten dzikus, gdyby nie twoja pomoc? W twarzy czarownika, pomarszczonej jak oblicze stuletniego starca, zal�ni�y zielone, m�odzie�cze oczy. Aj-Berek r�wnie� nic nie odpowiedzia�, poruszy�y si� tylko cienkie niteczki jego d�ugich, zwisaj�cych na podbr�dek w�s�w. Szach D�umal, nic nie rozumiej�c, wzruszy� ramionami i dola� sobie wina. Szybko si� upija�. - By� mo�e, masz racj�, szlachetny w�adco. Ale nieruchome i bezmy�lne spojrzenie... ee... tego trofeum �wiadczy o jego bezgranicznej t�pocie. Kt�ra jest zreszt� charakterystyczna dla wszystkich dzikus�w... nawet je�li umiej� walczy� jak lwy. Haszyd zachichota�. - Czcigodny go�ciu, w ci�gu dw�ch tygodni niewoli ten cz�owiek cztery razy pr�bowa� zbiec z mojego podziemnego wi�zienia i dwa razy prawie uda�o mu si� wydosta�, go�ymi r�kami wyko�czy� pi�ciu stra�nik�w. Nie w�tpi�, �e uda�oby mu si� uciec, nawet nie znaj�c planu labiryntu, ale g��d i wycie�czenie jeszcze nikomu nie -11- pomog�y... Nie, drogi D�umalu, uwierz mi, jeszcze nigdy nie spotka�em r�wnie silnego, przebieg�ego i kochaj�cego �ycie wroga! Opr�niwszy kolejny puchar, szach u�miechn�� si�. - Trudno po nim pozna�, m�j drogi gospodarzu, �e jest g�odny i wycie�czony. Czy�by w twoim wi�zieniu a� tak dbano o wi�ni�w? Sam bym nie odm�wi� sp�dzenia w nim kilku dni, mo�e i u mnie pojawi�aby si� taka muskulatura... - Je�li tylko zechcesz, m�j pot�ny go�ciu, z rado�ci� zapropo-nuj�ci najciemniejsz� i najwilgotniejsz�cel� w moim labiryncie. Ale nie s�dz�, �eby wypoczynek w takich warunkach dobrze ci zrobi�. Co si� za� tyczy tego dzikusa, niedawno kaza�em specjalnie dla niego przygotowywa� jedzenie w mojej kuchni - �eby nie zdech�, jak inni lokatorzy moich podziemi, ale by zachowa� si�� i zr�czno��. - A nie s�dzisz, ja�nie o�wiecony w�adco - zapyta� ze zdziwieniem D�umal - �e tak dobrze karmiony, spr�buje jeszcze raz ucieczki i tym razem mo�e mu si� uda�? Haszyd wytar� t�uste palce i usta kawa�kiem bia�ej tkaniny i u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Mi�o�ciwy go�ciu, jeszcze nikomu nie uda�o si� wyrwa� z oko-w�w zakl�cia ��tego Paj�ka, kt�re na moj� pro�b� rzuci� na niego szanowny Aj-Berek. Jak widzisz, dzikus przez ca�y czas jest unieruchomiony i zniewolony. Jego cia�o i m�zg �pi�- i b�d� spa�, p�ki nie nadejdzie pora. Jego tu nie ma..., a gdzie b��dz�jego my�li, wie tylko bogini Isztar. Zachowa� zdolno�� jedynie do jedzenia, picie i wypr�niania si�. Nie musisz si� nim niepokoi�, szanowny go�ciu. Chocia� wygl�da jak lew, nie jest gro�niejszy od �lepego szczeni�cia. Szach g�o�no bekn��, odchyli� si� na oparcie wysokiego fotela, zmru�y� oczy i zacz�� si� przygl�da� olbrzymowi. Potem chrz�kn��, nape�ni� z�oty puchar po brzegi, podni�s� go i be�kotliwie zawo�a�: - Ej, ty, dzikusie! S�yszysz mnie? Chc�, �eby� wypi� za zdrowie i zwyci�stwo mojego przyjaciela, wspania�ego Haszyda! I tym samym podzi�kowa� mu, �e w swojej wspania�omy�lno�ci zostawi� ci� przy twoim �a�osnym �yciu, zamiast rzuci� na po�arcie lwom!... Ej, kt�ry tam - odwr�ci� si� do zastyg�ych za ich plecami s�ug i na chybi� trafi� d�gn�� w jednego z nich palcem - o, ty. Tak, tak, ty! Podaj no naszemu przyjacielowi ten �yk wina. Tw�j pan Haszyd go cz�stuje! - Nie warto tego robi�, m�j szlachetnie urodzony go�ciu - zauwa�y� �agodnie Haszyd. - A to dlaczego, s�awny w�adco? - zacietrzewi� si� pijany D�umal. - Powiedzia�e� przecie�, �e on nie ma o niczym poj�cia, �e mo�e -12- tylko je��i pi�. No to niech wypije za twoje zdro... zdrowie! �W jego g�osie zabrzmia�a gro�ba. - A mo�e masz co� przeciwko mojemu toastowi? - Ale� sk�d�e... - wzruszy� ramionami Haszyd i ledwo zauwa�alnie skin�� s�udze g�ow�. S�uga zawaha� si�, nie�mia�o podszed� i wzi�� kubek z niepewnej r�ki szacha. - Szybciej, ruszaj si�! - pop�dzi� s�ug� D�umal. - Naszemu przyjacielowi na pewno zasch�o w gardle. S�uga powoli podszed� do je�ca, zatrzyma� si� dwa kroki przed nim i poda� puchar. Dr�a�y mu r�ce. Stra�nicy trzymaj�cy �a�cuchy, naci�gn�li je jeszcze bardziej i zamarli, gotowi przy pierwszym nieostro�nym ruchu wi�nia zwali� go na pod�og�. Gwardia przy drzwiach pewniej chwyci�a piki. Dow�dca Sdemak zmarszczy� brwi, po�o�y� d�o� na r�koje�ci ceremonialnego miecza. Mag Aj -Berek z�o�y� r�ce na brzuchu i z zainteresowaniem �ledzi� rozw�j wydarze�. Pocz�tkowo nic si� nie dzia�o, pot�ny jeniec pozostawa� w bezruchu. Zapad�a g��boka cisza, a� by�o s�ycha�, jak przestraszony s�uga prze�kn�� �lin�. Potem olbrzym spostrzeg� puchar, i na jego twarzy zamigota� z�oty blask. Powoli, urywanymi ruchami, jeniec wyci�gn�� r�ce, obj�� nimi czar� z winem i podni�s� do ust. W tym czasie s�uga, zdecydowawszy, �e rozkaz zosta� niew�tpliwie wykonany, pospiesznie wr�ci� na swoje miejsce. Spojrzenie giganta oderwa�o si� od wina i spocz�o na wesel�cym si� tura�skim szachu. - No, co z tob�? - o�mieli� je�ca pijany D�umal. - Pij, nie b�j si�. P�aci� nie musisz, w�adca ci� cz�stuje! Pij za zdrowie naszego dobrego Haszyda. Pij i wyra� wdzi�czno�� za darowanie �ycia! Olbrzym powoli opu�ci� r�ce, odwr�ci� puchar do g�ry dnem i wino pola�o si� pienistym bursztynowym potokiem na pod�og�. Zastyg�e spojrzenie wi�nia przez ca�y czas utkwione by�o w D�umalu. A potem sta�o si� co� niewiarygodnego. II - St�j, Sdemak! - rykn�� Haszyd, gdy dow�dca, odrzuciwszy fotel i wyci�gaj�c w biegu miecz, wyskoczy� zza sto�u. - Nie wa� si� -13- ruszy�, bo ka�� ci� zdegradowa�!... Ciebie, Aj-Berek, te� to dotyczy! - odwr�ci� si� gwa�townie do maga, kt�ry podni�s� si� z fotela i wyci�gn�� r�ce w stron� rozci�gni�tego na pod�odze giganta. Ko�c�wki palc�w maga �wieci�y si� z�owieszczym zielonkawym �wiat�em. Wykonywa� gwa�towne gesty, jakby szarpa� za niewidoczne nici i przy ka�dym jego ruchu cia�o pokonanego giganta drga�o. -Je�li chocia� jeden w�os spadnie z g�owy tego cz�owieka, wy�l� ci� z powrotem na Xapur!... Mo�e ju� zapomnia�e�, kto ci� stamt�d wydosta�? Czarownik waha� si� przez chwil�, potem opu�ci� r�ce i usiad� na swoim miejscu. Przez ca�y czas milcza�. - Ale przecie� ten... ten... - dusz�cy si� z w�ciek�o�ci Sdemak wskazywa� palcem je�ca. Sprawnie, zgodnie i szybko pracuj�c �a�cuchami, ochroniarze powalili go na pod�og� i teraz w milczeniu kopali. - Zostawcie go! - rozkaza� im gniewnie Haszyd. - Na miejsca, durnie! Macie tylko trzyma� �a�cuchy! Potrzebuj� go �ywego! Gdy �o�nierze niech�tnie wr�cili na swoje miejsca i znowu naci�gn�li �a�cuchy, w�adca Vagaranu zwr�ci� si� do dow�dcy. M�wi� cicho, ale w jego g�osie s�ycha� by�o syk w�a: - Powiedzia�em, siadaj, Sdemak! Szach �yje. Podnie� fotel i siadaj! Szybko, nie �artuj�! Mamrocz�c co� niezrozumia�ego, dow�dca wykona� rozkaz. Gdy wszystko si� uspokoi�o, w�adca Vagaranu podni�s� puchar, kt�ry potoczy� si� na drugi koniec sto�u, i obejrza� go. Przed chwil� by� to puchar o kunsztownym kszta�cie. Teraz, sp�aszczony uderzeniem o potwornej sile, zmieni� si� w bezu�yteczne z�ote �wiecide�ko. Haszyd zmarszczy� brwi i pokr�ci� g�ow�, chocia� wzbiera� w nim �miech. Potem odrzuci� puchar i nachyli� si� nad nieprzytomnym D�u-malem. Szach oddycha� - s�abo, ale r�wno; na jego czole pojawi� si� liliowy guz. Haszyd poklepa� go�cia po policzkach, a gdy to nie pomog�o, wla� mu do gard�a hojn� porcj� wina. Satrapa triumfowa� w duchu-jeszcze nigdy nie mia� do czynienia z takim wojownikiem. D�umal rozkas�a� si�, wyplu� wino i otworzy� zm�tnia�e oczy. - Co... ? - wyszepta� ochryple. - Kto... ? - Nic, nic - uspokoi� go satrapa Vagaranu. - Wszystko w porz�dku, m�j wspania�y go�ciu. Drobne nieporozumienie, kt�re ju� zosta�o za�egnane. - Odwr�ci� si� na sekund� do Aj-Bereka i z�owieszczo wyszepta�: - Przecie� m�wi�e�, �e czar�w nie mo�na pokona�! 14 - To prawda - odezwa� si� po raz pierwszy mag. Wydawa�o si�, �e jego g�uchy g�os dobiega z najg��bszych g��bin piek�a. - Jednak�e bywaj� ludzie, kt�rych wola zdolna jest na chwil� prze�ama� zakl�cie. Takich ludzi jest bardzo niewielu, ale s�. Wybacz mi, panie, nie s�dzi�em, �e w�a�nie on... Haszyd tylko niecierpliwie op�dzi� si� od swojego doradcy. Szach uni�s� siew fotelu, obrzuci� spojrzeniem taras - niewzruszone stra�e przy drzwiach, spokojnego i opanowanego Aj-Bereka, kipi�cego nienawi�ci� Sdemaka i zak�opotanego Haszyda. Jedyne, co pami�ta�, to puchar, kt�ry �mign�� w powietrzu jak z�ota b�yskawica, potem - uderzenie, a potem... potem by�a ju� tylko kompletna ciemno��. I potworny b�l g�owy. I wtedy wreszcie zrozumia�, co si� sta�o. - Przecie� to �cierwo chcia�o mnie zabi�! - zarycza� D�umal i fioletowy guz na jego czole spurpurowia�. - Gdzie on jest? Jeszcze �yje?! Lepiej, �eby �y� - chc� go zabi� w�asnymi r�kami! - Uspok�j si�. - Haszyd delikatnie posadzi� go�cia w fotelu. -Dzikus na razie �yje i ci�gle jest tak samo bezbronny. - Bezbronny? Bezbronny! - w�ciek� si� szach. B�yskawicznie wytrze�wia�. - O ma�o mi g�owy nie rozbi�! M�wi�e�, �e nie jest gro�niejszy od �lepego szczeni�cia! - No c� - uni�s� brwi Haszyd. - Czasem nawet szczeni� mo�e ugry��, m�j znamienity go�ciu... je�li sieje rozdra�ni. - W�ciek�e szczeni�ta si� topi, o�wiecony w�adco! I je�li natychmiast nie zabijesz tego potwora, to pami�taj, �e nie jeste�my ju� przyjaci�mi, ale wrogami, i �e jutro moje wojska... - Przecie� ci� uprzedza�em, wielmo�ny go�ciu - sprzeciwi� si� Haszyd. - Usi�owa�em odwie�� ci� od tego pomys�u. Sam jeste� sobie winien. - Ale taki post�pek nie mo�e pozosta� bezkarny - popar� go�cia Sdemak. Nie schowa� miecza do pochwy. Zaci�ni�te na r�koje�ci palce zbiela�y. - Trzeba zabi� tego zuchwalca. I najlepiej publicznie, �eby nie da� powodu do konfliktu... i do rozm�w mi�dzy lud�mi. - Dyskretnie wskaza� stra�nik�w, b�d�cych �wiadkami ha�by D�umala. - Nie przypominam sobie, �ebym zezwoli� ci na wypowiedzenie swojego zdania - odci�� si� Haszyd. - Wyno� si� st�d! I ty, Sdemak, i ty, Aj-Bereku, id�cie precz. Czekajcie na mnie w sali rad, tam jest wasze miejsce! Gdy doradcy - w�ciek�y dow�dca i ca�kowicie spokojny mag -opu�cili tras, przechodz�c obok nieustraszonych stra�y, w�adca Va- -15- garanu znowu nachyli� si� nad szachem. Ten troch� si� ju� uspokoi� ogl�daj�c le��cego na wznak je�ca. Twarz giganta sp�ywa�a krwi�, lewe oko pokry�o si� opuchlizn�, a na piersi pojawi� si� ogromny siniak. D�umal pomaca� guz na czole, skrzywi� si�, ale zaraz potem u�miechn��. - Mam dla ciebie pewn� propozycj�, wielkoduszny w�adco, kt�ra, jak s�dz�, zadowoli nas obu i pozwoli zapomnie� o tym nieprzyjemnym zdarzeniu. Podaruj mi tego �ajdaka. Ju� ja u siebie, w Szarej Wie�y, znajd� dla niego odpowiedni� �mier�... niezbyt szybk� i niezbyt przyjemn�. Haszyd u�miechn�� si� ledwie zauwa�alnie i pokr�ci� g�ow�. - No to sprzedaj mi go! - krzykn�� szach, znowu wpadaj�c w gniew. - Daj� dwa worki z�ota! - Pos�uchaj... - A mo�e nie chcesz, �eby go�� twojego domu zosta� pomszczony?! - Wys�uchaj mnie wreszcie! - rozdra�niony Haszyd podni�s� g�os. - Je�li jeste� go�ciem w moim domu, to zamilcz na chwil�! D�umal nieoczekiwanie si� uspokoi� i zaintrygowany dziwn� nieust�pliwo�ci� satrapy w kwestii n�dznego je�ca, zacz�� s�ucha�. Zacieraj�c r�ce, jakby w przedsmaku niewiarygodnie przyjemnego wydarzenia, w�adca Vagaranu wyprostowa� si� i podszed� do por�czy tarasu, sk�d roztacza� si� widok na pust� dzisiaj aren�. - Pob�d� jeszcze u nas ze dwa dni, m�j drogi go�ciu - poprosi�. - Jutro wieczorem odwiedzimy pewien mi�y domek w Nie�pi�-cym Kwartale, gdzie czeka kilka m�odziutkich �licznotek, rankiem wr�cimy do pa�acu i zjemy �niadanie - z tej okazji rozka�� wyci�gn�� z piwnic dwie, trzy butelki twojego ulubionego shemskiego klarownego; potem obejrzymy wyst�p cyrk�wek z Brythunii, a w dzie�... - odwr�ci� si� gwa�townie do niczego nie rozumiej�cego szacha - ach, w dzie� czeka nas takie widowisko, �e przysi�gam: je�li ci si� nie spodoba, to wyniesiesz z mojego skarbca tyle klejnot�w, ile zdo�asz unie��! -Haszyd u�miechn�� si� niemal szczerze. - Wybacz, �e odmawiam spe�nienia twojej s�usznej pro�by, szlachetny go�ciu, ale ten cz�owiek znaczy dla mnie du�o wi�cej ni� proponowane przez ciebie skarby. I dlatego prosz�, ��daj, czego chcesz za duchowy uszczerbek, jakiego dozna�e� na skutek nieostro�nego czynu dzikusa. - C� jest takiego nadzwyczajnego w tym niegodziwcu, �e jeste� got�w nawet rozerwa� wi�zy naszej przyja�ni, byle tylko go nie -16- odda�? - zbity z panta�yku D�umal wpatrywa� si� w pokonanego giganta, staraj�c si� zrozumie�, dlaczego Haszyd tak go sobie ceni. - M�j wspania�y go�ciu! - powiedzia� uroczy�cie w�adca Va-garanu i jego g�os wibrowa� samozadowoleniem. - Jak najprawdopodobniej wiesz, ze wszystkich znanych cz�owiekowi rozrywek najbardziej lubi� walki gladiator�w. Jutro zapraszam ci� na najcudowniejsze, najdramatyczniejsze i najciekawsze widowisko spo�r�d tych, jakie podarowali nam bogowie. I wtedy zrozumiesz, czemu nie chc� odda� ci tego niewolnika. Masz przed sob� moj� ulubion� zabawk�, moj� dum�. By�y �o�nierz, prosty najemnik, nieznany w��cz�ga. .. i zarazem najlepszy gladiator, jaki urodzi� si� pod s�o�cem! - A wi�c ten �ajdak jest gladiatorem? - D�umal wyprostowa� si� w fotelu. Tak go to zainteresowa�o, �e nawet zapomnia� o niedawnym poni�eniu. - Nie ma wojownika, kt�ry m�g�by si� z nim r�wna� - powiedzia� Haszyd. - U �adnego w�adcy, ani w niewoli, ani w podda�stwie, nigdy nie by�o takiego wojownika. Nie zosta� ani razu pokonany. - Nawet w walce z rozw�cieczonym tygrysem? - Walka z dzikim zwierz�ciem to drobiazg, m�j czcigodny go�ciu, zapewniam ci� - zwierz ma tylko k�y i pazury. A m�j ulubieniec walczy� z najbardziej do�wiadczonymi, najbardziej zajad�ymi i bezlitosnymi, uzbrojonymi po z�by wojownikami, kt�rzy z woli przypadku pojawiali si� w tym mie�cie. I jak widzisz, �yje. Czego, niestety, nie da si� powiedzie� o jego przeciwnikach. D�umal z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. Sam by� wielkim amatorem walk gladiator�w i pochwa�a Haszyda obudzi�a w nim zapa�. A Haszyd, przygl�daj�cy si� uwa�nie szachowi, zauwa�y�, jak jego go�ciowi zap�on�y oczy. - Jutro, jutro zrozumiesz, dlaczego tak go ceni� - ci�gn�� z o-�ywieniem. -1 uwierz, m�j szlachetny go�ciu, to widowisko warte jest o wiele wi�cej ni� dwa mieszki z�ota i wszystkie osobliwo�ci loch�w twojej Szarej Wie�y! - Z ochot� ci wierz�, pot�ny w�adco - powoli, starannie dobieraj�c s�owa odpowiedzia� D�umal, nie odrywaj�c oczu od rozci�gni�tego na ziemi olbrzyma. W jego g�owie zrodzi� si� plan, jak za jednym zamachem da� nauczk� che�pliwemu Haszydowi, odp�aci� wi�niowi przyb��dzie, rozkoszowa� si� wyj�tkowo pasjonuj�cym widowiskiem - a w dodatku mie� z tego wszystkiego jeszcze zysk. Szach wsta�, poprawi� fa�dy szaty, spojrza� na gospodarza i u�miechn�� si� ujmuj�co. -M�j szlachetny przyjaciel i najpot�niejszy z w�ad- 2 - Conan i prorok ciemno�ci -17- c�w zapewne rad b�dzie jeszcze raz przekona� si� o niezwyci�o-no�ci swojego gladiatora. Satrapa zmarszczy� brwi. - O czym m�wisz, przyjacielu? - M�wi� o tym, �e niedawnemu przykremu wypadkowi - szach dotkn�� guza na czole - winien jestem ja sam. I jest mi niewiarygodnie przykro, �e z mojego powodu ten go�cinny taras musia�y opu�ci� tak wa�ne osoby, twoi wierni towarzysze - dzielny Sdemak i m�dry Aj-Berek. Oczywi�cie, moja propozycja mo�e ci si� wyda� �miesznym zado��uczynieniem za to nieporozumienie... ale chcia�bym ofiarowa� ci kilka chwil zadowolenia. I wystawi� do pojedynku z twoim niewolnikiem najlepszego gwardzist� z mojej stra�y przybocznej. Zwyci�stwo w walce z nim stanie si�jeszcze jedn� per�� w naszyjniku triumf�w pot�nego Haszyda, w�adcy Vagaranu - powiedzia� szach. - Oka� mi cze��, s�awny przyjacielu, pozw�l twojemu niezwyci�onemu gladiatorowi walczy� z moim niezr�cznym i s�abym gwardzist�. Oczywi�cie, m�j wojownik nie ustoi nawet dziesi�ciu uderze� serca przeciwko twojemu tak do�wiadczonemu niewolnikowi... Ale, z drugiej strony, kt� mo�e zna� zamys�y bog�w? Haszyd popatrzy� uwa�nie w twarz szacha. Nagle te� si� u�miechn��. W jego oczach zata�czy�y iskierki. Zwr�ci� si� do stra�y: - Zabierzcie je�ca i poczekajcie na mnie za drzwiami. - Potem powiedzia� do s�ug: - Wy te� id�cie! Gdy rozkazy zosta�y spe�nione i na tarasie zosta� tylko on i szach, rzek� do go�cia: - Aha. Rozumiem. Innymi s�owy, chcesz si� za�o�y�? Szach pokornie skin�� g�ow�. - I je�li tw�j cz�owiek przegra... - Haszyd zawiesi� g�os. - Bez s�owa sprzeciwu ozdobi� godzin� zwyci�stwa mojego drogiego przyjaciela szmaragdem, kt�ry wywar� na nim tak ogromne wra�enie - tak samo pokornie odpowiedzia� szach. Haszyd mimo woli prze�kn�� �lin�. D�umal rzuci� na szal� jeden ze swoich najbardziej ulubionych i drogocennych klejnot�w - zadziwiaj�cej czysto�ci i urody szmaragd wielko�ci g��wki niemowl�cia. Szach nigdy si� z nim nie rozstawa�, wi�cej czasu po�wi�ca� podziwianiu go ni� mod�om i nie zgadza� si� sprzeda� za �adne skarby �wiata. - Rozumiem - powt�rzy� powoli Haszyd. - Aje�li tw�j cz�owiek wygra... - To si� oczywi�cie nie zdarzy, szlachetny przyjacielu. Ale zak�ad to zak�ad i dlatego chcia�bym, �eby� i ty postawi� niewielk� dla -18- takiego bogacza ilo�� z�ota, wag� r�wn� jednemu wielb��dowi wraz z uprz꿹. - Przyjmuj� - powiedzia� szybko Haszyd. - Jestem graczem, wielmo�ny przyjacielu, i takie zabawy to dla mnie czysta przyjemno��. Przypiecz�towali umow� mocnym u�ciskiem d�oni, po czym satrapa pozwoli� sobie na dobroduszny �miech. Doskonale wiedzia�, �e nie przegra. W odpowiedzi tura�ski szach r�wnie� si� u�miechn��. On te� wiedzia�, �e nie przegra. III Szcz�k mieczy, w�ciek�e krzyki dow�dc�w, huk ognia p�on�cych namiot�w, przera�one r�enie koni, wojenny okrzyk wroga: �U�a, u�a, u�a!...", odbija�y si� echem we �nie barbarzy�cy. Wi�zie� spa� w lochach Vagaranu. Spa� i �ni�... .. .Niestety, Conan zbyt p�no zrozumia�, �e wda� si� w awantur� z g�ry skazan� na kl�sk�. Ale b�d�c bez grosza przy duszy pod shemskim miastem Meroe, z trudem wyrwawszy si� z sieci intryg, plecionych w pa�acu Tanandy, cudem uchodz�c z �yciem z potyczki z pacho�kami szalonego kr�la Akhirona, uwa�aj�cego si� za boga, Conan zadowolony by� z ka�dej nadarzaj�cej si� sposobno�ci zarobku. I wtedy pod r�k� nawin�� si� cz�owiek werbuj�cy ochotnik�w (czyli wszystkich, kt�rzy tylko zechcieli) do armii Barucha. Poniewa� niekt�rzy z najemnik�w, znaj�cy niepokornego barbarzy�c� z poprzednich pochod�w, szepn�li o nim s��wko, setnik natychmiast mianowa� dwudziestoo�mioletniego Conana dziesi�tni-kiem - co prawda, tylko w granicach ariergardy. Otrzymawszy nieoczekiwanie tak powa�ny awans, skuszony obietnic� cz�ci niezmierzonych bogactw, kryj�cych si� jakoby w pogranicznym mie�cie khorajczyk�w (kt�rych nigdy nie darzy� sympati�), Conan si� zgodzi�. Ale ju� wkr�tce zacz�� podejrzewa�, �e zamiast obiecanej nagrody, czeka go co najwy�ej nies�awna �mier� na polu bitwy. Na pr�no przekonywa� swojego setnika, �e rozbijanie obozu na dzie� przed atakiem tak blisko Vagaranu jest nie tylko niebezpieczne, ale r�wnoznaczne z samob�jstwem; na pr�no prosi� o zwi�kszenie liczby wart - zw�aszcza u wej�cia do Zawodz�cego -19- W�wozu... Na wszystkie namowy barbarzy�cy zarozumia�y dow�dca odpowiada�, �e po pierwsze, inne miejsce na ob�z mo�na by znale�� tylko na pustyni, sk�d przypuszczenie niezauwa�alnego ataku jest niemo�liwo�ci�, po drugie, ka�dy wojownik musi si� wyspa� przed walk� i obecno�� jednego zb�dnego stra�nika mo�e grozi� strat�jed-nej jednostki bojowej, po trzecie, Barach jest wspania�ym taktykiem i doskonale wie, co robi�, a je�li, po czwarte, byle przem�drza�y �o�-nierzyna zacznie dawa� wodzom rady co do plan�w szturmu, b�dzie to nie wojsko, tylko... i tak dalej, i temu podobne. Kipi�c bezsiln� w�ciek�o�ci�, Conan wr�ci� do swojego oddzia�u. Ale w ko�cu co m�g� zmieni�? Je�li z Barucha taki wspania�y taktyk, �e got�w jest wp�dzi� swoje wojsko prosto w �apy �mierci, to jego, Barucha, sprawa i Conanowi nic do tego. Tak wi�c, da� swojemu oddzia�owi rozkaz roz�o�enia si� jak najbli�ej pustyni, a jak najdalej od Zawodz�cego W�wozu i postawienia tam namiotu dziesi�tnika, po czym spokojnie (ale w rynsztunku bojowym) zapad� w sen. Szcz�k mieczy, w�ciek�e krzyki dow�dc�w, huk ognia p�on�cych namiot�w, przera�one r�enie, wojenny okrzyk wroga: �U�a, u�a, u�a!..." - oto, co go obudzi�o. Chwytaj�c sw�j nieod��czny obur�czny miecz, olbrzymi barbarzy�ca, wzrostem ust�puj�cy tylko Mitrze, wyskoczy� z namiotu w noc. I o ma�o nie wpad� naje�d�ca na gniadym koniu, kt�ry nie wiadomo sk�d si� tu wzi��. Je�dziec ju� wzni�s� nad namiotem krzyw� szabl�. Na szeroki zamach nie starczy�o czasu, Conan ci�� mieczem nieco powy�ej przednich n�g konia i w tym samym momencie biedne zwierz�, r��c rozpaczliwie, run�o na kolana. Nie spodziewaj�c si� takiego obrotu wydarze�, je�dziec, chc�c zachowa� r�wnowag�, zamacha� r�kami i wtedy Conan z p�obrotu wykre�li� w powietrzu szybki p�o-kr�g, kt�rego �rodek wypad� dok�adnie na piersi wroga. Co dzia�o si� dalej z rozci�tym na p� trapem, Cymmerianin nie patrzy�. - Oddzia�, do walki! Piechot� w zewn�trzny p�pier�cie�, szybko! - krzykn�� na ca�e gard�o i dopiero potem rozejrza� si� po otulonym w porann� mg�� obozie. Panowa� tu chaos i zam�t. Setnicy i dziesi�tnicy Baracha wykrzykiwali bezsensowne rozkazy, je�d�cy wydawali si� widmami w p�mroku, gdzie� z oddali dobiega�o wycie i szcz�kanie broni... Jednak w pobli�u nie by�o wida� �adnego przeciwnika. -20- O podw�adnych, kt�rych sam wybra� i kt�rych przez dwa ostatnie tygodnie szkoli�, Conan si� nie martwi�. Zrobi� wszystko jak nale�y: nie minie nawet pi�� uderze� serca, gdy naje�eni ostrzami mieczy stan� w p�okr�gu wok� swojego dow�dcy. Du�o bardziej niepokoi�o go to, �e nieprzyjaciel niemal bezszelestnie zdo�a� przedrze� si� prawie do samych piask�w - gdzie, jak s�dzi�, by�o najbezpieczniej. - Oddzia�, na ko�! - zakomenderowa� Conan. - Za mn�, dw�jkami, miecze z pochew... i bacznie si� rozgl�da�! Wskoczy� jak b�yskawica na swojego czarnego konia i nie ogl�daj�c si�, pogalopowa� w stron� bielej�cego w oddali namiotu g��wnodowodz�cego: obozowisko jego dow�dcy, setnika, by�o rozbite niemal przed samym wej�ciem do w�wozu, dlatego Conan, nie trac�c czasu na jego poszukiwania, od razu ruszy� w kierunku namiotu Barucha. Gdy przez nieporz�dnie porozbijane namioty oraz krzycz�cych i zdezorientowanych, biegaj�cych tam i z powrotem, �o�nierzy uda�o mu si� wreszcie przedrze� do bia�ego namiotu, niewidoczny przeciwnik ju� otr�bi� odwr�t. - Za nimi! - wrzeszcza� w zapale ksi��� Barach, potrz�saj�c wypolerowanym do blasku kind�a�em. - Haszydzkie psy uciekaj� przed nami! Za nimi, na chwa�� bog�w, po skarby Vagaranu! - Barach! - g�os Conana by� g�o�niejszy od gromu. Barbarzy�ca w pe�nym p�dzie zatrzyma� konia tu� przed gwardi� przyboczn� ksi�cia. - To pu�apka, jak mo�esz tego nie rozumie�! Armia Khoraj-czyk�w tylko czeka, �eby�my zacz�li goni� ten oddzia� szturmowy i weszli do w�wozu! Rozka� wojsku sformowa� szczypce i wtedy zdo�amy odeprze� kontratak Haszy da!... Barach zwr�ci� do Conana czerwon�, obrzmia�� twarz. - Co ja s�ysz�? - zasycza� jak w��. Obejrza� bezczelnego wojownika od st�p do g��w i zobaczy� tylko jeden jedyny pasek, wymalowany czarn� ochr� na jego prawym policzku. - Dziesi�tnik! A wi�c w�r�d moich oficer�w pojawi� si� tch�rz! A mo�e to zdrajca?! Czy nie s�ysza�e� rozkazu? Kto jest twoim setnikiem? Ob�upi� go ze sk�ry za to, �e bierze na s�u�b� takich �aj da... - Ksi���! - Conan pr�bowa� m�wi� spokojnie, gdy� pi�tnastu gwardzist�w Baracha obna�y�o miecze i tylko czeka�o na rozkaz rozprawienia si� z buntownikiem. - Wr�g, kt�ry na nas napad�, by� zaledwie niewielkim kawaleryjskim oddzia�em, w przeciwnym razie nie uda�oby mu si� przejecha� niezauwa�enie obok naszych wart -21- i przenikn�� tak daleko w g��b obozu. Dlatego nie ma potrzeby go �ciga�. G��wne si�y przeciwnika stoj� i czekaj�, �eby�my zacz�li atak i weszli do w�wozu. To pu�apka, zasadzka, potrzask!... - Ciekawe, sk�d ty to wiesz?! - zarycza� Barach. - Mo�e jeste� szpiegiem, przys�anym przez pod�ego Haszyda? Przekupionym wichrzycielem, kt�ry ma szerzy� zam�t w szeregach szlachetnych wojownik�w? - Ksi��� - powt�rzy� spokojnie Cymmerianin, z ca�ych si� powstrzymuj�c harcuj�cego konia. - Rozka� wojsku sformowa� szczypce przy wej�ciu do w�wozu, poniewa�... - �ajdak, dra�, tch�rz! - zarycza� ksi���. - Rozkaza�em atakowa� i w�a�nie ty p�jdziesz w pierwszym szeregu! A je�li moi ludzie zobacz�, �e pr�bujesz schowa� si� za plecami towarzyszy, czeka ci� los straszniejszy od losu schwytanego przez stra�e gwa�ciciela ma�oletnich! Naprz�d, do ataku! - i jakby trac�c zainteresowanie dla barbarzy�cy, odwr�ci� si� w stron� zamar�ych gwardzist�w. - Na co czekacie, b�cwa�y! ? A mo�e wam te� nie podobaj� si� moje rozkazy?... Na komend� sygna�owych rozleg� si� warkot b�bn�w i nad namiotem g��wnodowodz�cego pojawi�y si� chor�giewki, obwieszczaj�ce rozpocz�cie ataku. Zgrzytaj�c z�bami, Conan wr�ci� do czekaj�cej na niego dziesi�tki wojownik�w. Przez kilka uderze� serca spogl�da� w ponurym milczeniu na oddane twarze �o�nierzy, a potem nieg�o�no powiedzia�: - Wszystko s�yszeli�cie. Wyb�r nale�y do was i ja, wasz dow�dca, nikogo do niczego nie zmuszam. Mamy trzy mo�liwo�ci. Podporz�dkowa� si� Barachowi i polec �mierci� bohater�w w Zawodz�cym W�wozie. Nie pos�ucha� rozkazu, wycofa� si� i na zawsze okry� ha�b�... Albo za cen� swojego �ycia spr�bowa� zmieni� fatalny bieg tej bitwy, zyska� ma�o prawdopodobn� s�aw� i jeszcze mniej prawdopodobny szacunek towarzyszy... Ci, kt�rzy wybrali wariant pierwszy, musz� si� pospieszy�. Pierwsze oddzia�y ksi�cia Baracha s�ju� na przedpolach w�wozu i dlatego radz� jak najszybciej rusza�, �eby je dogoni�. Ci, kt�rzy wybrali drug� mo�liwo��, r�wnie� musz� si� pospieszy�. Wojsko Baracha jest ju� w gotowo�ci i przedostanie si� na pustyni� z ka�d� chwil� jest coraz trudniejsze.. . Ci za�, kt�rzy jad� ze mn�, niech pozostan� w tym miejscu... i niech wiedz�, �e nasze szans� s� bardzo znikome. -22- Nikt z dziesi�tki si� nie ruszy�. Conan u�miechn�� si� w duchu-a wi�c jednak s� to dobrzy wojownicy. - No c� - powiedzia� - dokonali�cie wyboru. Za mn�, zwart� grup�. W �wietle rozpalaj�cego si� dnia Conan widzia�, �e g��wne si�y Shemit�w, ju� w szyku bojowym, szybko i zdecydowanie pod��aj� w stron� ziej�cej na przedzie rozpadliny, a pierwsze oddzia�y wesz�y w cie� w�wozu. Gr�b Barucha Conan si� nie ba�: w czasie ataku nikt nie zdo�a dojrze�, czy dziesi�tnik wype�nia rozkaz, a ju� tym bardziej wykona� wyroku, gro��cego wy��cznie szczeg�lnie zas�u�onym dezerterom. I dlatego Cymmerianin nie poprowadzi� swojego oddzia�u za armi�- w rozwart� paszcz� �mierci - ani z powrotem na pustyni�, gdzie mieli du�e szans� si� uratowa�, lecz w g�r�, po skalistym zboczu, na prawo od zdradliwego Zawodz�cego W�wozu - gdzie nie odwa�y�by si� p�j�� naj�mielszy zwiadowca. Wspinaczka trwa�a d�ugo i Conan wyra�nie s�ysza� odg�osy bitwy, dobiegaj�ce z do�u, z lewej strony: tak jak przypuszcza�, w w�wozie na wojsko ksi�cia czeka�y g��wne si�y vagara�czyk�w i niepowstrzymana fala atakuj�cych natkn�a si� na nieprzyst�pny brzeg utworzony przez oddzia�y obro�c�w. Serce �cisn�o si� b�lem - przecie� zostawi� tam towarzyszy broni na pewn� �mier� i ignorancja Barucha nie by�a dla niego usprawiedliwieniem... Wiedzia� te�, �e je�li ksi��� zdecyduje si� na odwr�t, w drugim ko�cu w�wozu r�wnie� b�dzie na niego czeka� wojsko Vagaranu... Nie mia� ju� innego wyj�cia, trzeba by�o kontynuowa� wspinaczk�. Dzia�aniami obro�c�w powinno si� kierowa� z takiej pozycji, z kt�rej jak na d�oni wida� ca�e pole walki i sk�d sygna�y przegrupowania wojsk zostan� us�yszane b�d� zobaczone przez dow�dc�w khorajskich wojsk. W ca�ej okolicy by�o tylko jedno takie miejsce: na prawym zboczu, w pobli�u wierzcho�ka najwy�szej z otaczaj�cych w�w�z ska� - tam w�a�nie skierowa� Conan sw�j male�ki oddzia�. By�a to d�uga i trudna wspinaczka. Skalnych od�amk�w le�a�o wsz�dzie tyle, �e je�d�cy musieli zsi��� z koni. Starali si� nie naruszy� niepewnej r�wnowagi kamieni - ka�dy nieostro�ny ruch m�g� spowodowa� lawin� i tym samym zdradzi� plan Conana. -23- Do w�wozu �wit dopiero przenika�, ale tu, na g�rze ju� �wieci�o wisz�ce nad horyzontem s�o�ce. Ludzie i konie, kamienie i ska�y rzuca�y d�ugie, dziwaczne cienie. Wiatr szarpa� g�st� grzyw� w�os�w barbarzy�cy, �piewa� swoj� sm�tn� pie�� w szczelinach i rozpadlinach. Conan obejrza� si�. Gdzie� tam, po prawej stronie upstrzonego p�kni�ciami skalnego wyst�pu, powinien kry� si� sygnalista. Mo�liwe, �e nie jeden. Trzech. Albo nawet pi�ciu... - Przygotowa� si� do walki! - Cymmerianin odwr�ci� si� do milcz�cych towarzyszy. - Id�cie ostro�nie, ale nie musicie si� specjalnie kry�. Zabijajcie ka�dego, kogo zobaczycie. Jedni �o�nierze obna�yli miecze, inni przygotowali �uki. Oddzia� ruszy� wzd�u� zbocza w�wozu. Z jego dna dobiega�y powielane echem odg�osy dalekiej bitwy. Barbarzy�ca jako pierwszy min�� skalny wyst�p; przed nim otworzy� si� szeroki, wisz�cy nad przepa�ci� gzyms. Conan w pierwszej chwili nie m�g� poj��, co w�a�ciwie widzi - by�o to zbyt zaskakuj�ce i nieoczekiwane. Rzeczywi�cie, sygna�y dawano st�d. Ale sygnalista nie by� sam. Po�rodku kamiennego placu sta� wysoki czterospadowy namiot, nad kt�rym powiewa�a flaga Vagaranu. Otacza�o go co najmniej trzydziestu �o�nierzy. Obok namiotu Conan dostrzeg� wysokiego m�czyzn� w �nie�nobia�ym turbanie. Z r�kami skrzy�owanymi na piersiach, cz�owiek ten uwa�nie obserwowa� przebieg bitwy, kt�ra rozgorza�a w w�wozie. Oto niski, kr�py wojownik w bogatej zbroi, stoj�cy na honorowym miejscu, powiedzia� co� i cz�owiek w turbanie podni�s� r�k�. W tej samej chwili �o�nierz z ca�ej si�y zamacha� jaskrawoczerwon� p�acht� na skraju przepa�ci. Conan zauwa�y� sygna� na przeciwleg�ym zboczu w�wozu: sygnali�ci przekazywali rozkazy jeden drugiemu! Cymmerianin w bezsilnej w�ciek�o�ci zacisn�� z�by. Dziesi�ciu lekkozbrojnych konnych przeciwko trzydziestu doborowym wojownikom nieprzyjaciela... Ale kto m�g� przypuszcza�, �e sam Haszyd b�dzie si� wspina� na tak� wysoko��, by osobi�cie dowodzi� bitw�! Conan szybko si� rozejrza�. S�o�ce �wieci oddzia�owi w plecy, a wi�c wr�g nie od razu zauwa�y nieproszonych go�ci. Nie by�o czasu na rozmy�lanie. Zw�oka mog�a ich drogo kosztowa�. - Farum! - zawo�a� cicho Conan. Niewysoki smag�y wojownik, jeszcze m�ody ch�opiec, a ju� jeden z lepszych �ucznik�w w armii Barucha, poda� wodze swojego -24- konia towarzyszowi i podszed� do barbarzy�cy. Ten wskaza� ob�z nieprzyjaciela. - Nie wychylaj si�, bo ci� zobacz�... Uda ci si� trafi� w tego w bia�ym turbanie, kt�ry stoi przed wej�ciem do namiotu? Farum wpatrzy� si� w cel, potem pokr�ci� nad g�ow� d�oni� (�macanie wiatru" - tak si� to nazywa�o u �ucznik�w) i w ko�cu wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Daleko i wiatr jest silny, nier�wny... C�, spr�bowa� mo�na. - Podni�s� �uk, wyj�� z ko�czanu strza��, za�o�y� na ci�ciw�. .. ale Conan go powstrzyma�. - Poczekaj. Je�li nie trafisz, stracimy przewag�, jak� daje nam zaskoczenie, i napytamy sobie biedy. B�d� broni� Haszyda jak ty-grysica swoich dzieci - a� do ostatniego. A zabi� go trzeba, bez przyw�dcy wojsko vagara�czyk�w stanie si� bezbronne jak osierocony tygrysek. Musimy zadzia�a� inaczej... Conan zwleka�. Dziesi�ciu przeciwko trzydziestu. Przeciwnik ma przewag� liczebn�, ale oni dzia�aj� z zaskoczenia i s� zr�czniejsi... Do licha, nie wiadomo jeszcze, do kogo si� szcz�cie u�miechnie... Odwr�ci� si� do zastyg�ych za jego plecami wojownik�w. - Wart nie wystawili, na razie nie zostali�my zauwa�eni. To znaczy, �e od tej strony nie spodziewaj� si� napadu. Zaskoczenie i szybko�� - oto nasza jedyna szansa... Nie wiem, czy kto� z nas prze�yje, ale chc�, by�cie wiedzieli: los naszych towarzyszy w Zawodz�cym W�wozie zale�y wy��cznie od nas... Na ko�! I oby nam bogowie pomogli. Najpierw idziemy zwart� grup�. Szybko, ale w miar� mo�liwo�ci cicho. Jak tylko zostaniemy dostrze�eni, przegrupujemy si� i atakujemy tr�jz�bem -ja w centrum. I wtedy starajcie si� robi� jak najwi�cej ha�asu. Nie wdawa� si� w d�ugie pojedynki ze stra��, najwa�niejsze - przebi� si� do namiotu. Nasze cele - przede wszystkim bia�y turban, w drugiej kolejno�ci bogata zbroja z prawej. Farum i Jozuf zostaj� tutaj, gdy zacznie si� zamieszanie, strzelaj� z �uk�w do namiotu. Strza� nie �a�ujcie, ale starajcie si� dobrze mierzy�. Jasne? W takim razie ruszamy. Conan wyci�gn�� drogocenny miecz i cicho, do siebie, powiedzia�: - I niech nam Crom pomo�e... Niestety, pojawienie si� niewielkiego oddzia�u zosta�o dostrze�one od razu, gdy tylko ten wst�pi� na kamienny gzyms. Gwardia Haszyda by�a czujna i szmer kamieni pod kopytami koni wrogiego oddzia�u natychmiast zwr�ci� jej uwag�. -25- Cisz� nad g�rskimi szczytami w jednej chwili rozdar�y krzyki: alarm stra�y i zawo�anie bojowe, kt�re wyrwa�o si� z gard�a Cona-na, zosta�o podj�te przez jego wojownik�w. Chowanie si� nie mia�o ju� sensu. Teraz mo�na by�o liczy� tylko na szcz�cie i stalowe ostrza. IV Siedmiu je�d�c�w mkn�o kamiennym placem, bez lito�ci wbijaj�c ostrogi w ko�skie boki, ku przybli�aj�cemu si� powoli namiotowi. Wyborowi �o�nierze osobistej gwardii Haszyda doskonale znali sw�j fach. Spokojnie i bez paniki �ucznicy stan�li w rz�dzie i po�o�yli strza�y na ci�ciwy; inni otoczyli zwartym kr�giem swojego pana i powiedli go pod os�on� p��ciennych �cian namiotu, �eby schroni� go przed wrogimi strza�ami. Kr�py wojownik w kosztownej zbroi wydawa� kr�tkie rozkazy, przez ca�y czas nie ruszaj�c si� z miejsca. Conan wiedzia�, �e za chwil� na jego oddzia� spadnie lawina strza�, �e nie zd��� wbi� si� w gromad� wojownik�w Haszyda. Pochyli� si�, by schowa� g�ow� za ko�sk� szyj�. Zd��y� zauwa�y�, �e jego towarzysze zrobili to samo. Je�li uda im si� przejecha� jeszcze kawa�ek, konie nie padn� od razu od strza� - maj� szans�. Osinowy r�j khorajskich strza� z czarno-��tymi lotkami przeci�� powietrze nad skalnym gzymsem. Za nim lecia�y kolejne... Niesko�czony potok �mierciono�nych ��de�. Jeden z galopuj�cych koni pad� piersi� na ziemi�, �ami�c stercz�ce z jego cia�a drzewce puszczonych celnie strza�. Je�d�ca wyrzuci�o z siod�a. Uderzenie by�o bardzo silne, ale Kabul zdo�a� si� podnie��, mimo �e z�ama� obojczyk. Czterdziestoletni ponury, nie-towarzyski Iranista�czyk, zarabiaj�cy jako najemnik na utrzymanie �ony i gromadki dzieci, kt�re bardzo kocha�, chowa� dla nich wszystko do ostatniego miedziaka, nie wydaj�c ani na wino, ani na kobiety. Zw�aszcza to ostatnie dziwi�o jego towarzyszy, jako �e po m�cz�cych pochodach trudno by�o powstrzyma� si� od odwiedzin Weso�ego Kwarta�u. Khoraj ska strza�a, kt�ra przeszy�a mu gard�o, uczyni�a �yj�c�gdzie� na po�udniu Iranistanu kobiet� wdow�, a jej dzieci sierotami... Ko� Conana zosta� ranny - z jego cia�a stercza�o kilka drewnianych brzechw z czarno-��tymi lotkami. Ale najwidoczniej khoraj-skie wystrza�y okaza�y si� niezbyt udane, a nios�ce Cymmerianina -26- zwierz� zbyt pos�uszne i silne. Poganiany przez Conana ko� dalej galopowa� ku bia�emu namiotowi. W po�owie drogi do obozu vagara�czyk�w zabito konia pod Shemit� Zafirem. Lekkiemu i gibkiemu Shemicie uda�o si� w sam� por� zr�cznie zeskoczy� z padaj�cego na bok wierzchowca, odtur-la�, �eby unikn�� przywalenia, i natychmiast przeturla� z powrotem, �eby schowa� si� za wierzgaj�cym w agonii zwierz�ciem. Zafir zdj�� z ramienia �uk, po�o�y� przed sob� ko�czan ze strza�ami. Teraz poka�e khorajskim szakalom, jak strzela si� z �uku na kr�tkie odleg�o�ci. Ten ma�y semicki cwaniak zawsze wyr�nia� si� sprytem. Niezmordowany babiarz, nami�tny i przebieg�y gracz w ko�ci, k�amca z przekonania i utalentowany opowiadacz r�norakich zabawnych historii, kt�rych zna� niezliczon� mnogo��, zakosztowa� wszystkich znanych ludzko�ci przest�pczych profesji.