362
Szczegóły |
Tytuł |
362 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
362 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 362 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
362 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hanna Krall
Zd��y� przed Panem Bogiem
Ok�adka wed�ug obrazu na szkle Aliny Towarnickiej-Allerhand
Zdj�cie Marka Edelmana na czwartej stronie ok�adki Marek Holzman
Projekt ok�adki Pawe� Szychalski
� Copyright by Hanna Krall, 1997
ISBN 83-85568-30-1
Sk�ad i �amanie perfekt s.c., Pozna�, ul. Grodziska 11
Druk i oprawa Wydawnictwo Platan
Nosi�e� tego dnia sweter z czerwonej puszystej we�ny. �To by� pi�kny sweter," doda�e�, �z angory. Po bardzo bogatym �ydzie..." Na nim by�y dwa sk�rzane pasy na krzy�, a po�rodku - na piersi - latarka. �S�uchaj, jak ja wygl�da�em!" m�wi�e� mi, kiedy zapyta�am o dzie� dziewi�tnasty kwietnia...
- Tak m�wi�em?
By�o ch�odno. W kwietniu wieczorami bywa ch�odno, zw�aszcza jak cz�owiek ma�o je, wi�c w�o�y�em sweter. To prawda, znalaz�em go w rzeczach jednego �yda, kt�rego� dnia wygarn�li ich z piwnicy i ja sobie wzi��em sweter z angory. By� w dobrym gatunku: ten facet mia� mn�stwo pieni�dzy, przed wojn� ufundowa� dla wojska samolot czy czo�g, co� w tym rodzaju.
Ja wiem, �e ty lubisz takie kawa�ki, pewnie dlatego wspomnia�em o tym.
- O nie. Wspomnia�e� - bo chcia�e� co� pokaza�. Rzeczowo�� i spok�j. O to chodzi�o.
- M�wi� tak, jak my�my wtedy wszyscy m�wili.
- Wi�c sweter, pasy na krzy�...
- Dopisz jeszcze dwa rewolwery. Do sznytu nale�a�y rewolwery - na tych pasach. Wtedy wydawa�o nam si�, �e jak si� ma dwa rewolwery, to ma si� wszystko.
- Dziewi�tnasty kwietnia: obudzi�y ci� strza�y, ubra�e� si�...
- Nie, jeszcze nie. Obudzi�y mnie strza�y, ale by�o zimno, strzelali daleko i nie by�o jeszcze po co wstawa�.
Ubra�em si� o dwunastej.
By� z nami ch�opak, kt�ry przyni�s� z aryjskiej strony bro� - mia� zaraz wr�ci�, ale ju� by�o za p�no. Jak zacz�li strzela�, powiedzia�, �e ma c�rk� w klasztorze, w Zamo�ciu, �e on nie prze�yje tego, a ja prze�yj�, wi�c mam zaj�� si� po wojnie t� c�rk�. Powiedzia�em: �Dobra, dobra, nie ple� g�upstw."
- No?
- Co �no?"
- Uda�o ci si� odnale�� c�rk�?
- Tak, uda�o.
- S�uchaj. Um�wili�my si�, �e b�dziesz opowiada�, prawda? Jest jeszcze dziewi�tnasty kwietnia. Strzelaj�. Ubra�e� si�. Ten ch�opak z aryjskiej strony m�wi o c�rce. Co dalej?
- Poszli�my rozejrze� si� po okolicy. Na podw�rzu zobaczyli�my kilku Niemc�w. W�a�ciwie nale�a�o ich zabi�, ale nie mieli�my jeszcze wprawy w zabijaniu, poza tym troch�my si� bali - i nie zabili�my.
Po trzech godzinach strza�y umilk�y.
Zrobi�o si� cicho.
Nasz teren to by�o tak zwane getto fabryki szczotek - Franciszka�ska, �wi�tojerska, Bonifraterska.
Brama fabryczna by�a zaminowana.
Kiedy nast�pnego dnia podeszli Niemcy, w��czyli�my wtyczk�, chyba ze stu ich si� rozkwasi�o, zreszt� nie pami�tam dok�adnie, musisz to gdzie� sprawdzi�. W og�le coraz mniej rzeczy ju� pami�tam. O ka�dym z moich chorych potrafi�bym ci opowiedzie� dziesi�� razy wi�cej.
Po wybuchu miny zacz�li nas zdobywa� tyralier�. Bardzo nam si� to podoba�o. My - w czterdziestu, ich stu, ca�a kolumna, w szyku bojowym, skradaj� si�, wida�, �e traktuj� nas powa�nie.
Przed wieczorem wys�ali trzech z opuszczonymi automatami i bia�� kokard�. Wo�ali, �eby zawiesi� bro�, to nas ode�l� do specjalnego obozu. My�my ich ostrzelali - w raportach Stroopa znalaz�em potem t� scen�: oni, parlamentariusze, z bia�� chor�gwi�, a my, bandyci, otwieramy ogie�. Zreszt� nie trafili�my ich, ale to niewa�ne.
- Jak to - niewa�ne?
- Wa�ne by�o przecie�, �e si� strzela. To trzeba by�o pokaza�. Nie Niemcom. Oni to potrafili lepiej. Temu innemu �wiatu, kt�ry nie by� niemieckim �wiatem, musieli�my pokaza�. Ludzie zawsze uwa�ali, �e strzelanie jest najwi�kszym bohaterstwem. No to �e�my strzelali.
- Dlaczego wyznaczyli�cie w�a�nie ten dzie� -dziewi�tnasty kwietnia?
- Nie my go wyznaczyli�my. To Niemcy. Tego dnia mia�a si� rozpocz�� likwidacja getta. By�y z aryjskiej strony telefony - �e szykuj� si�, �e ju� obstawili z zewn�trz mury. Osiemnastego wieczorem zebrali�my si� u Anielewicza, ca�a pi�tka, sztab. Ja chyba by�em najstarszy, mia�em dwadzie�cia dwa lata, Anielewicz by� m�odszy o rok, razem, w pi�ciu, mieli�my sto dziesi�� lat.
Tam ju� si� m�wi�o niewiele. �No to jak?" �No to dzwonili z miasta. Anielewicz bierze getto centralne, zast�pcy - Geller i ja - szopy Toebbensa i fabryk� szczotek." �No to do jutra." Tyle �e po�egnali�my si�, czego�my nigdy przedtem nie robili.
- Dlaczego w�a�nie Anielewicz by� komendantem?
- Bardzo chcia� nim by�, wi�c go wybrali�my. By� w tej ambicji troch� dziecinny, ale to zdolny ch�opak, oczytany, pe�en wigoru. Przed wojn� mieszka� na Solcu. Jego matka sprzedawa�a ryby, jak zostawa�y, to kaza�a mu kupowa� czerwon� farb� i farbowa� skrzela, �eby wygl�da�y jak �wie�e. By� stale g�odny. Kiedy przyjecha� z Zag��bia do nas i dali�my mu je��, zas�ania� talerz r�k�, �eby mu nie zabrano.
Mia� du�o m�odzie�czej werwy, zapa�u, tylko �e nigdy przedtem nie widzia� �akcji." Nie widzia�, jak si� �aduje ludzi na Umschlagplatzu do wagon�w. A taka rzecz - kiedy si� widzi czterysta tysi�cy ludzi odsy�anych do gazu - mo�e cz�owieka za�ama�.
Dziewi�tnastego kwietnia nie spotkali�my si�. Zobaczy�em go nazajutrz. By� to ju� inny cz�owiek. Celina powiedzia�a mi: �Wiesz, to sta�o si� z nim wczoraj. Siedzia�, powtarza�: zginiemy wszyscy..." Tylko raz jeszcze si� o�ywi�. Kiedy dostali�my wiadomo�� od Armii Krajowej, �eby czeka� w p�nocnej cz�ci getta. Nie wiedzieli�my dok�adnie, o co chodzi, zreszt� nic z tego nie wysz�o, ch�opaka, kt�ry tam poszed�, spalili na Mi�ej, s�yszeli�my, jak krzycza� ca�y dzie�, czy my�lisz, �e to mo�e zrobi� jeszcze wra�enie na kim� - jeden spalony ch�opak po czterystu tysi�cach spalonych?
- My�l�, �e jeden spalony ch�opak robi wi�ksze wra�enie ni� czterysta tysi�cy, a czterysta tysi�cy wi�ksze ni� sze�� milion�w. Wi�c nie wiedzieli�cie dok�adnie, o co chodzi...
- On my�la�, �e nadejd� jakie� posi�ki, t�umaczyli�my: �Daj spok�j, tam jest martwy teren, nie przedrzemy si�."
Wiesz co?
My�l�, �e w gruncie rzeczy wierzy� w jakie� zwyci�stwo.
Oczywi�cie, nigdy przedtem nie m�wi� o tym. Przeciwnie. �Idziemy na �mier�," wo�a�, �nie ma odwrotu, zginiemy dla honoru, dla historii..." - takie tam r�ne rzeczy m�wi si� w podobnych wypadkach. Ale dzi� my�l� sobie, �e on przez ca�y czas �ywi� jak�� dziecinn� nadziej�.
Mia� dziewczyn�. Tak� jasn�, ciep��. Mira si� nazywa�a.
Si�dmego maja by� z ni� u nas, na Franciszka�skiej.
�smego maja, na Mi�ej, zastrzeli� najpierw j�, potem siebie. Jurek Wilner krzykn��: �Zgi�my razem", Lutek Rotblat zastrzeli� swoj� matk� i siostr�, potem ju� wszyscy zacz�li strzela�, kiedy�e�my si� tam przedarli, znale�li�my kilku �ywych, osiemdziesi�ciu pope�ni�o samob�jstwo. �Tak w�a�nie powinno si� by�o sta�," powiedziano nam potem. �Zgin�� nar�d, zgin�li jego �o�nierze. Symboliczna �mier�." Tobie te� pewnie symbole si� podobaj�?
By�a z nimi dziewczyna, Ruth. Siedem razy strzela�a do siebie, zanim trafi�a. Du�a, �adna dziewczyna z brzoskwiniow� cer�, ale zmarnowa�a nam sze�� naboi.
W tym miejscu jest skwer. Kopiec, kamie�, napis. Jak jest pogoda, przychodz� matki z dzie�mi albo wieczorem ch�opcy z dziewczynami - to jest w�a�ciwie zbiorowy gr�b, bo nigdy nie wydobyli�my ko�ci.
- Mia�e� czterdziestu �o�nierzy. Nie przysz�o wam nigdy na my�l, �eby zrobi� to samo?
- Nigdy. Tego nie nale�a�o robi�. Mimo �e to bardzo dobry symbol. Nie po�wi�ca si� �ycia dla symboli. Nie mia�em w tej sprawie w�tpliwo�ci. W ka�dym razie -przez dwadzie�cia dni. Potrafi�em sam da� w mord�, jak kto� zaczyna� mi histeryzowa�. W og�le wiele rzeczy potrafi�em wtedy. Straci� pi�ciu ludzi w walce i nie czu� wyrzut�w sumienia. Po�o�y� si� spa�, kiedy Niemcy dr��yli dziury, �eby wysadzi� nas w powietrze - wiedzia�em po prostu, �e my nie mamy tu nic do roboty. Dopiero jak poszli na obiad o dwunastej - my�my szybko zrobili co trzeba, �eby si� przedrze�. (Nie denerwowa�em si� -pewnie dlatego, �e w�a�ciwie nic nie mog�o si� zdarzy�. Nic wi�kszego ni� �mier�, zawsze chodzi�o przecie� o �mier�, nigdy o �ycie. By� mo�e tam wcale nie by�o dramatu. Dramat jest wtedy, kiedy mo�esz podj�� jak�� decyzj�, kiedy co� zale�y od ciebie, a tam wszystko by�o z g�ry przes�dzone. Teraz, w szpitalu, chodzi o �ycie - i za ka�dym razem musz� podejmowa� decyzj�. Teraz si� denerwuj� znacznie bardziej).
I jeszcze co� potrafi�em. Powiedzie� ch�opcu, kt�ry prosi� mnie o adres po aryjskiej stronie: �Nie czas. Jeszcze za wcze�nie." Stasiek nazywa� si�... Widzisz, nie pami�tam nazwiska. �Marek," (m�wi�), �przecie� jest TAM jakie� miejsce, dok�d m�g�bym p�j��..." Mia�em mu powiedzie�, �e nie ma takiego miejsca? Wi�c powiedzia�em: �Jeszcze za wcze�nie..."
- Czy zza muru wida� by�o co� po aryjskiej stronie?
- Tak. Mur si�ga� tylko pierwszego pi�tra. Ju� z drugiego widzia�o si� TAMT� ulic�. Widzieli�my karuzel�, ludzi, s�yszeli�my muzyk� i strasznie �e�my si� bali, �e ta muzyka zag�uszy nas i ci ludzie niczego nie zauwa��, �e w og�le nikt na �wiecie nie zauwa�y - nas, walki, poleg�ych... �e ten mur jest tak wielki - i nic, �adna wie�� nigdy si� o nas nie przedostanie.
Ale powiedzieli z Londynu, �e Sikorski nada� po�miertnie Krzy� Virtuti Militari Micha�owi Klepfiszowi. Ch�opakowi, kt�ry na naszym strychu zas�oni� sob� karabin maszynowy, �eby�my si� mogli przedrze�.
In�ynier, dwadzie�cia par� lat. Wyj�tkowo udany ch�opak.
Odparli�my atak dzi�ki niemu - i zaraz potem przyszli ci trzej z bia�� kokard�. Parlamentariusze.
Tu sta�em. Dok�adnie tu, tylko brama by�a wtedy drewniana. S�upek betonowy by� ten sam, barak, i chyba nawet te topole.
Czekaj, dlaczego w�a�ciwie sta�em zawsze z tej strony?
Aha, bo z tamtej szed� t�um. Ba�em si� pewnie, �eby mnie nie zgarn�li.
By�em wtedy go�cem w szpitalu i to by�a moja praca: sta� przy bramie na Umschlagplatzu i wyprowadza� chorych. Nasi ludzie wy�awiali tych, kt�rych nale�a�o uratowa�, a ja ich, jako chorych, wyprowadza�em.
By�em bezwzgl�dny. Jedna kobieta b�aga�a, �ebym wyprowadzi� jej czternastoletni� c�rk�, ale ja mog�em zabra� tylko jedn� osob�, wi�c zabra�em Zosi�, kt�ra by�a nasz� najlepsz� ��czniczk�. Cztery razy j� wyprowadza�em i za ka�dym razem z powrotem j� zgarniali.
Kiedy� p�dzili ko�o mnie ludzi, kt�rzy nie mieli numerk�w �ycia. Niemcy rozdali te numerki i tym, kt�rzy je otrzymali, obiecano przetrwanie. Ca�e getto mia�o wtedy jeden jedyny cel: zdoby� numerek. Ale p�niej przyszli i po tych z numerkami.
Z kolei og�oszono, �e maj� prawo do �ycia pracownicy fabryk. Potrzebne tam by�y maszyny do szycia, ludziom zdawa�o si� wi�c, �e maszyny do szycia uratuj� im �ycie i p�acili za nie ka�de pieni�dze. Ale potem przyszli i po tych z maszynami.
Wreszcie og�osili, �e daj� chleb. Wszystkim, kt�rzy si� zg�osz� na roboty, po trzy kilo chleba i marmolad�.
S�uchaj, moje dziecko. Czy ty wiesz, czym by� chleb w getcie? Bo jak nie wiesz, to nigdy nie zrozumiesz, dlaczego tysi�ce ludzi mog�o dobrowolnie przyj�� i z chlebem jecha� do Treblinki. Nikt przecie� tego dotychczas nie zrozumia�.
Tutaj rozdawali, w tym miejscu. Pod�u�ne, rumiane bochenki sitka.
I wiesz co?
I ludzie szli, porz�dnie, czw�rkami, po ten chleb, a potem do wagonu. Ch�tnych by�o tylu, �e musieli w kolejce sta�, dwa transporty dziennie trzeba by�o odprawia� do Treblinki - i jeszcze nie mog�y pomie�ci� wszystkich, kt�rzy si� zg�aszali.
Owszem, my - wiedzieli�my.
Pos�ali�my w czterdziestym drugim roku koleg�, Zygmunta, �eby zorientowa� si�, co si� dzieje z transportami. Pojecha� z kolejarzami z dworca Gda�skiego. W Soko�owie powiedzieli mu, �e linia si� rozdwaja, jedna bocznica idzie do Treblinki, codziennie jedzie tam poci�g towarowy za�adowany lud�mi i wraca pusty, �ywno�ci nie dowozi si�.
Zygmunt wr�ci� do getta, napisali�my o wszystkim w naszej gazetce - i nie uwierzyli. �Oszaleli�cie?" m�wili, kiedy pr�bowali�my ich przekona�, �e to nie do pracy ich wioz�. �Pos�ano by nas na �mier� z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby?!"
Akcja trwa�a od dwudziestego drugiego lipca do �smego wrze�nia 1942, sze�� tygodni. Przez sze�� tygodni sta�em przy bramie. Tu, w tym miejscu. Odprowadzi�em czterysta tysi�cy ludzi na ten plac. Widzia�em betonowy s�upek, kt�ry teraz widzisz.
W tej szkole zawodowej mie�ci� si� szpital. Zlikwidowali go �smego wrze�nia, ostatniego dnia akcji. Na g�rze by�o kilka sal z dzie�mi, kiedy Niemcy weszli na parter, lekarka zd��y�a poda� dzieciom trucizn�.
No widzisz, jak ty nic nie rozumiesz. Przecie� ona uratowa�a je od komory gazowej, to by�o nadzwyczajne, ludzie uwa�ali j� za bohaterk�.
W szpitalu chorzy le�eli na pod�odze, czekaj�c na za�adowanie do wagonu, a piel�gniarki wyszukiwa�y w t�umie swoich ojc�w i matki, i wstrzykiwa�y im trucizn�. Tylko dla najbli�szych t� trucizn� chowa�y - a ona - ta lekarka - sw�j cyjanek odda�a obcym dzieciom!
Jeden tylko cz�owiek m�g� powiedzie� g�o�no prawd�: Czerniak�w. Jemu uwierzyliby. Ale on pope�ni� samob�jstwo.
To nie by�o w porz�dku: nale�a�o umrze� z fajerwerkiem. Wtedy fajerwerk by� bardzo potrzebny - nale�a�o umrze�, wezwawszy przedtem ludzi do walki.
W�a�ciwie tylko o to mamy do niego pretensj�.
- �My"?
- Ja i moi przyjaciele. Ci nie�yj�cy. O to, �e uczyni� swoj� �mier� w�asn�, prywatn� spraw�.
My wiedzieli�my, �e trzeba umiera� publicznie, na oczach �wiata.
R�ne mieli�my pomys�y. Dawid m�wi�, �eby si� rzuci� na mury - wszyscy, ilu nas zosta�o w getcie, przedrze� si� na stron� aryjsk�, usi��� na wa�ach Cytadeli, rz�dami, jeden nad drugim, i czeka�, a� gestapowcy obstawi� nas karabinami maszynowymi i rozstrzelaj� po kolei, rz�d za rz�dem.
Estera chcia�a podpali� getto, �eby�my wszyscy sp�on�li razem z nim.
�Niech wiatr rozniesie nasze popio�y," m�wi�a, ale wtedy to nie brzmia�o patetycznie, tylko rzeczowo.
Wi�kszo�� by�a za powstaniem. Przecie� ludzko�� um�wi�a si�, �e umieranie z broni� jest pi�kniejsze ni� bez broni. Wi�c podporz�dkowali�my si� tej umowie. By�o nas wtedy w �OB-ie ju� tylko dwustu dwudziestu. Czy to w og�le mo�na nazwa� powstaniem? Chodzi�o przecie� o to, �eby si� nie da� zar�n��, kiedy po nas z kolei przyszli.
Chodzi�o tylko o wyb�r sposobu umierania.
Tym wywiadem, przet�umaczonym na r�ne obce j�zyki, ludzie byli oburzeni do �ywego i pan S., literat, pisze mu ze Stan�w, �e musia� go wzi�� w obron�. Trzy d�ugie artyku�y napisa�, �eby wzburzenie u�mierzy�, a tytu� brzmia�: �Wyznanie ostatniego dow�dcy getta warszawskiego."
Ludzie posy�ali listy do gazet - po francusku, angielsku, �ydowsku i w innych jeszcze europejskich j�zykach - �e tak odar� wszystko z wielko�ci, ale najbardziej chodzi�o im o ryby. Te, kt�rym Anielewicz malowa� skrzela na czerwono, �eby matka mog�a sprzedawa� na Solcu wczorajszy towar.
Anielewicz - syn handlarki, maluj�cy na czerwono skrzela ryb, tego tylko brakowa�o. Wi�c �w literat nie mia� �atwego zadania, ale jeszcze i pewien Niemiec ze Stuttgartu napisa� mu mi�y list.
�Sehr geehrter Herr Doktor" - pisa� �w Niemiec, a przebywa� on podczas wojny w warszawskim getcie jako �o�nierz Wehrmachtu - �widzia�em tam cia�a ludzi na ulicach, du�o cia� przykrytych papierami, pami�tam, to by�o okropne, obaj jeste�my ofiarami tej okropnej wojny, czy m�g�by pan napisa� do mnie par� s��w?"
Oczywi�cie, odpisa�, bardzo mu mi�o i doskonale rozumie uczucia m�odego niemieckiego �o�nierza, kt�ry po raz pierwszy widzi cia�a przykryte papierami.
Historia z literatem, panem S., zaraz mu przypomnia�a podr� do USA w sze��dziesi�tym trzecim roku. Zawieziono go na spotkanie z przyw�dcami zwi�zk�w. Sta� st�, siedzia�o ze dwudziestu pan�w. Skupione, przej�te twarze: prezesi zwi�zk�w zawodowych, kt�re podczas wojny dawa�y pieni�dze dla getta na bro�.
Przewodnicz�cy przywita� go i rozpocz�a si� dyskusja. O pami�ci. Co to jest ludzka pami�� i czy trzeba pomniki stawia�, czy gmach, takie jakie� dylematy literackie. Bardzo si� wi�c pilnowa�, �eby czego� niestosownego nie chlapn��, czego� w rodzaju: �A jakie to ma znaczenie dzisiaj?" Nie mia� prawa robi� im takiej przykro�ci. Ostro�nie, powtarza� sobie, uwa�aj, oni ju� maj� �zy w oczach. Oni dawali pieni�dze na bro� i do prezydenta Roosevelta chodzili, �eby zapyta�, czy to prawda, co opowiadaj� o tych wszystkich historiach w getcie - wi�c musisz by� dla nich dobry.
(To by�o pewnie po jednym z pierwszych raport�w zrobionych przez �Wac�awa", zaraz po tym, jak Tosia Goliborska wykupi�a go z gestapo za sw�j dywan perski, raport zosta� przewieziony przez kuriera w z�bie pod plomb� jako mikrofilm i trafi� przez Londyn do USA, ale im by�o trudno uwierzy� w te tysi�ce przerobionych na myd�o i w te tysi�ce p�dzonych na Umschlagplatz, wi�c poszli do swego prezydenta zapyta�, czy mo�na powa�nie traktowa� takie rzeczy).
By� dla nich zatem bardzo dobry, pozwala� im si� wzrusza� i m�wi� o pami�ci, a teraz tak ich wszystkich bole�nie dotkn��: �Czy to mo�na nazwa� powstaniem?"
Wracaj�c do ryb. W przek�adzie francuskim, w tygodniku L'Express, to nie by�y ryby, tylko du poisson, a matka Anielewicza, �ydowska handlarka z Solca, kupowa�a un petit pot de peinture rouge. No � czy to w og�le da si� traktowa� powa�nie? Czy Anielewicz k�ad�cy peinture rouge na skrzela (les ouies) to jeszcze jest Anielewicz?
Przypomina si� pr�ba opowiedzenia angielskim kuzynom o babci, kt�ra umiera�a z g�odu w warszawskim powstaniu. Tu� przed �mierci� pobo�na staruszka prosi�a o co� do jedzenia. Trudno, niech nie b�dzie koszerne, m�wi�a, niech b�dzie nawet wieprzowy kotlet.
Ale to nale�a�o angielskim kuzynom powiedzie� po angielsku, wi�c babcia prosi�a nie o kotlet, tylko o pork-chop i od razu przesta�a by� tamt� umieraj�c� babci�. Na szcz�cie - bo mo�na ju� by�o opowiada� o niej bez histerii, spokojnie, tak jak si� opowiada przy kulturalnym obiedzie r�ne zajmuj�ce kawa�ki.
A oni upieraj� si�, �e to jednak by� prawdziwy Anielewicz, ten z peinture rouge. Co� w tym musi by�, skoro tylu ludzi si� upiera. I pisz�, �e takich rzeczy nie wolno opowiada� o Komendancie.
- S�uchaj - m�wi - b�dziemy musieli teraz uwa�a�. B�dziemy starannie dobierali s��w.
Ale� tak.
B�dziemy bardzo starannie dobierali s��w i postaramy si� niczym ludzi nie zrani�.
Kt�rego� dnia dzwoni ameryka�ski literat, pan S. Jest w Warszawie. Widzia� si� z Antkiem i Celin�, chce o tym opowiedzie� osobi�cie.
No - to ju� jest sprawa powa�na. Mo�na sobie nic nie robi� z tego, co m�wi� wszyscy na �wiecie, ale opinii dwojga ludzi lekcewa�y� nie mo�na, a tymi lud�mi s� Celina i Antek. Zast�pca Anielewicza, przedstawiciel �OB-u po aryjskiej stronie, kt�ry wyszed� z getta tu� przed wybuchem powstania, i Celina, kt�ra by�a z nimi w getcie ca�y czas, od pierwszego dnia do wyj�cia kana�ami.
Do tej pory Antek milcza�. A teraz przyje�d�a pan S. i m�wi, �e widzia� go przed tygodniem.
Odnosz� wra�enie, �e Edelman troch� si� denerwuje przed spotkaniem. Jak si� okazuje - niepotrzebnie. Pan S. m�wi, �e Antek zapewnia go o przyja�ni i szacunku i aprobuje, poza pewnymi szczeg�ami, ca�y wywiad.
- Poza jakimi szczeg�ami? - pytam pana S.
- Na przyk�ad Antek m�wi, �e ich nie by�o dwustu w powstaniu. Ich by�o wi�cej, pi�ciuset, sze�ciuset nawet.
(- Antek twierdzi, �e was by�o sze�ciuset. Mo�e poprawimy t� liczb�?
- Nie - powiada. - Nas by�o dwustu dwudziestu.
- Ale Antek chce, pan S. chce, wszyscy tak bardzo chc�, �eby was by�o cho� troch� wi�cej... Poprawimy?
- Przecie� to jest bez znaczenia - m�wi ze z�o�ci�.
- Czy wy wszyscy naprawd� nie mo�ecie zrozumie�, �e to ju� jest bez znaczenia?!).
Aha, i jeszcze co�. No naturalnie: sprawa ryb.
To nie Anielewicz malowa� je, tylko jego matka. �Niech pani to sobie zanotuje," m�wi mi pan S., literat, �bo to jest bardzo wa�ne."
Wracam do sprawy rozwa�nego dobierania s��w.
W trzy dni po wyj�ciu z getta przyszed� Celeme�ski i zaprowadzi� go do przedstawicieli partii politycznych, kt�rzy chcieli wys�ucha� sprawozdania o powstaniu. By� jedynym �yj�cym cz�onkiem sztabu powsta�czego i zast�pc� Komendanta, wi�c z�o�y� raport: �Przez te dwadzie�cia dni," m�wi�, �mo�na by�o zabi� wi�cej Niemc�w i wi�cej swoich ocali�. Ale," m�wi�, �nie byli�my wyszkoleni nale�ycie i nie umieli�my prowadzi� walki. Poza tym," m�wi�, �Niemcy te� potrafili si� dobrze bi�."
A tamci patrzyli po sobie w g��bokim milczeniu i wreszcie jeden z nich rzek�: �Trzeba go zrozumie�, to nie jest normalny cz�owiek. To jest strz�p cz�owieka."
Bowiem okaza�o si�, �e on nie m�wi� tak, jak nale�y m�wi�.
- A jak nale�y m�wi�? - zapyta�.
Nale�y m�wi� z nienawi�ci�, patosem, krzycz�c -nie ma innych sposob�w wyra�enia tego wszystkiego ni� krzyk.
Wi�c on si� od razu nie nadawa� do m�wienia, bo nie umia� krzycze�. Nie nadawa� si� te� na bohatera, bo nie by�o w nim patosu.
C� to za prawdziwy pech.
Ten jedyny, kt�ry prze�y�, nie nadawa� si� na bohatera.
Zrozumiawszy to, taktownie zamilk�. Milcza� do�� d�ugo, bo przez trzydzie�ci lat, a jak przem�wi� wreszcie, to zaraz sta�o si� jasne, �e by�oby lepiej dla wszystkich, gdyby nie przerywa� milczenia.
Na spotkanie z przedstawicielami partii jecha� tramwajem, po raz pierwszy od wyj�cia z getta jecha� tramwajem i sta�a si� z nim straszna rzecz. Zapragn�� nie mie� twarzy. Ale nie dlatego, �e kto� zwr�ci uwag� na niego i go wyda, tylko poczu�, �e ma odra�aj�c�, czarn� twarz. Twarz z plakatu �YDZI - WSZY - TYFUS PLAMISTY. A tu wszyscy stoj� dooko�a i maj� jasne twarze. S� �adni, spokojni, mog� by� spokojni, bo s� �wiadomi swojej jasno�ci i urody.
Wysiad� na �oliborzu, przy domkach, ulica by�a pusta i tylko jedna starsza pani podlewa�a kwiaty w ogr�dku. Popatrzy�a na niego zza siatki, a on stara� si� tak i��, �eby go prawie nie by�o, �eby jak najmniej miejsca zaj�� w tej s�onecznej przestrzeni.
Pokazywali dzi� w telewizji Krystyn� Krahelsk�. Mia�a jasne w�osy. Pozowa�a Nitschowej do pomnika Syreny, pisa�a wiersze, �piewa�a dumki i zgin�a w warszawskim powstaniu w�r�d s�onecznik�w.
Jaka� pani opowiada�a o niej - �e bieg�a przez ogrody, a by�a tak wysoka, �e nie mog�a, nawet pochylona, w tych s�onecznikach si� schroni�.
By� zatem ciep�y, sierpniowy dzie�. Ona upi�a sobie z ty�u d�ugie jasne w�osy. Napisa�a Hej, ch�opcy, bagnet na bro�, opatrzy�a rannego i pobieg�a w s�o�cu.
C� to za pi�kne �ycie i pi�kna �mier�. Prawdziwie estetyczna �mier�. Tylko tak nale�y umiera�. Ale tak �yj� i umieraj� pi�kni i ja�ni ludzie. Czarni i brzydcy �yj� i umieraj� nieefektownie: w strachu i ciemno�ci.
(U tej, kt�ra opowiada o Krahelskiej, mo�na by si� ewentualnie ukrywa�. Jest nie umalowana, nie by�a u fryzjera, na pewno - tego nie wida� w telewizji -jest za szeroka w biodrach i po g�rach chodzi z przewi�zanym w pasie swetrem.
M�� by nawet nie musia� wiedzie�, �e ona kogo� ukrywa, tylko trzeba by si� pilnowa� i po po�udniu, mi�dzy trzeci� trzydzie�ci i czwart�, nie zajmowa� ubikacji. On ma bardzo uregulowany �o��dek i korzysta z toalety zaraz po przyj�ciu, jeszcze przed obiadem).
Czarni i brzydcy le�� os�abli z g�odu w wilgotnej po�cieli i czekaj�, a� kto� przyniesie im owies na wodzie albo co� ze �mietnika. Wszystko jest tam szare - twarze, w�osy, po�ciel. Oszcz�dnie pal� karbid�wk�. Ich dzieci wyrywaj� na ulicy przechodniom paczki z r�k w nadziei, �e tam jest chleb, i natychmiast wszystko po�eraj�. W szpitalu daj� spuchni�tym z g�odu dzieciom po p� jajka w proszku i po pastylce cebionu dziennie -to ju� dziel� lekarze, bo nie mo�na nara�a� salowej, kt�ra te� jest spuchni�ta, na m�k� dzielenia. (Tylko bia�y personel szpitalny ma przydzia� �ywno�ci: po p� litra zupy i sze�� deka chleba na osob�. Na specjalnym zebraniu postanowiono zrezygnowa� z dwustu gram�w zupy i dw�ch deka chleba i podzieli� to w�r�d palaczy i salowych. W ten spos�b wszyscy mieli jednakowo: po trzysta gram�w zupy i cztery deka chleba na osob�). Na Krochmalnej 18 trzydziestoletnia kobieta, Rywka Urman, odgryz�a kawa�ek swojego dziecka, Berka Urmana, lat dwana�cie, zmar�ego z g�odu poprzedniego dnia. Ludzie otaczali j� na podw�rku w ciszy, w ca�kowitym milczeniu. Mia�a szare, potargane w�osy, szar� twarz i ob��kane oczy. Przyjecha�a policja i spisa�a protok�. Na Krochmalnej 14 znaleziono na ulicy zw�oki dziecka w stanie rozk�adu, porzucone przez matk�, Chudes� Borensztajn, numer mieszkania 67, dziecku by�o na imi� Moszek. (W�zek pogrzebowy Towarzystwa �Wieczno��" zabra� zw�oki, a Borensztajn Chudesa zezna�a, �e podrzuci�a je na ulicy, bo gmina nie chce chowa� bez pieni�dzy, zreszt� ona te� nied�ugo umrze). Ludzi prowadzi si� do �a�ni na odwszenie. Przed �a�ni� na Spokojnej ludzie czekali na ulicy dzie� i noc, a kiedy rano przywieziono zup� tylko dla dzieci, trzeba by�o sprowadzi� policj�, �eby odgoni�a t�um, kt�ry wyrywa� dzieciom jedzenie.
�mier� z g�odu by�a r�wnie nieestetyczna jak �ycie. Niekt�rzy zasypiaj� na ulicy z k�sem chleba w ustach lub w czasie pr�by wysi�ku fizycznego, na przyk�ad w czasie biegu za zdobyciem chleba.
To jest fragment pracy naukowej.
Lekarze w getcie prowadzili badania nad g�odem, bowiem mechanizm �mierci g�odowej by� wtedy dla medycyny niejasny i nale�a�o wykorzysta� nadarzaj�c� si� szans�. Szansa by�a wyj�tkowa Jeszcze nigdy, pisali, medycyna nie dysponowa�a tak obfitym materia�em badawczym.
Jest to dla lekarza interesuj�cy problem i dzi�.
- Na przyk�ad - m�wi doktor Edelman - problem naruszenia w organizmie r�wnowagi mi�dzy wod� i bia�kiem. Czy oni tam pisz� co� o elektrolitach? - pyta. -Wraz z wod� uchodzi do tkanki ��cznej potas i s�l. Sprawd�, czy wpadli na trop roli bia�ka.
Nie, o elektrolitach nie pisz� nic. Stwierdzaj� z rozczarowaniem, �e nie uda�o im si� wyja�ni� tak ciekawego dla lekarza mechanizmu powstawania obrz�k�w w chorobie g�odowej,
Mo�e wpadliby na trop roli bia�ka, gdyby nie musieli przerwa� nagle pracy, ale przerwali j�, niestety, z czego usprawiedliwiaj� si� we wst�pie. Nie mogli kontynuowa� bada�, gdy� uleg� zniszczeniu surowiec naukowy -materia� ludzki. Zacz�a si� likwidacja getta.
Zaraz po zniszczeniu surowca zgin�li i badacze.
�yje tylko jeden z nich: doktor Teodozja Goliborska. Bada�a przemian� spoczynkow� materii u ludzi g�odnych.
Pisze mi z Australii, �e wiedzia�a wprawdzie z literatury, i� przemiana spoczynkowa w g�odzie jest obni�ona, ale nie my�la�a, �e a� tak bardzo, i wi��e to z mniejsz� liczb� oddech�w oraz zmniejszon� ich g��boko�ci�, wi�c z niewielk� ilo�ci� tlenu zu�ywanego w stanie g�odu przez ustr�j.
(Pytam doktor Goliborsk�, czy przyda�y si� jej p�niej, jako lekarzowi, te badania. Pisze, �e nie, bo wszyscy ludzie, kt�rych leczy�a w Australii, byli syci, a nawet przekarmieni).
A oto i niekt�re rezultaty bada� przedstawione w pracy Choroba g�odowa. Badania kliniczne nad g�odem wykonane w getcie warszawskim w 1942 roku.
Rozr�niamy trzy stopnie wychudzenia: I stopie�, w kt�rym ma miejsce utrata nadmiaru t�uszczu. Wygl�da si� wtedy m�odziej ni� zwykle. Spotykali�my si� z tym objawem cz�sto w okresie przedwojennym po powrocie pacjent�w z Karlsbadu, Vichy itd. Do II stopnia wychudzenia nale�� prawie wszystkie spostrzegane przez nas przypadki. Wyj�tek stanowi� przypadki III stopnia w postaci char�actwa g�odowego, b�d�cego najcz�ciej stanem przed�miertnym.
Przejd�my do opisu zmian w poszczeg�lnych uk�adach i narz�dach.
Waga wynosi�a przeci�tnie od 30 do 40 kg i by�a ni�sza o 20-25 procent od wagi przedwojennej. Najni�sza waga wynosi�a 24 kg u kobiety trzydziestoletniej.
Sk�ra by�a blada, nieraz bladosina.
Paznokcie, szczeg�lnie u r�k, by�y szponowate...
(Mo�e nazbyt szczeg�owo m�wimy o tym i za d�ugo, ale to dlatego, �e koniecznie trzeba zrozumie�, jaka jest r�nica mi�dzy pi�knym �yciem a �yciem nieestetycznym i mi�dzy pi�kn� a nieestetyczn� �mierci�. To jest wa�ne. Wszystko, co nast�pi�o p�niej - co nast�pi�o dziewi�tnastego kwietnia 1943 roku - by�o przecie� t�sknot� za pi�knym umieraniem).
Obrz�ki stwierdzono najpierw na twarzy w okolicy powiek, na stopach, wreszcie u niekt�rych r�wnomierny obrz�k ca�ych pow�ok sk�rnych. Po nak�uciu �atwo wydobywa� si� z tkanki podsk�rnej p�yn. Wczesn� jesieni� stwierdzono sk�onno�� do odmra�ania palc�w d�oni i st�p.
Twarze by�y bez wyrazu, maskowate.
Wojna jest doskona�� szko�� dla m�odego chirurga Profesor nabra�, dzi�ki partyzantom, kolosalnej wprawy w operowaniu brzucha, dzi�ki frontowi - w operowaniu g��w, ale najwa�niejsza okaza�a si� Warka
Podczas wareckiego przycz�ka Profesor zobaczy� po raz pierwszy otwarte, bij�ce serce
Przed wojn� nikt nie widzia�, jak bije serce, nawet u zwierz�cia, a kt� by m�czy� zwierz�, skoro to si� i tak nigdy nie przyda medycynie Dopiero w czterdziestym si�dmym po raz pierwszy w Polsce otwarto chirurgicznie klatk� piersiow� Zrobi� to profesor Crafoord, przyby�y specjalnie ze Sztokholmu, ale i on nie otworzy� nawet osierdzia Wszyscy patrzyli wtedy urzeczeni na worek osierdziowy, kt�ry porusza� si� rytmicznie, jakby w nim by�o ukryte ma�e, �ywe zwierz�tko i tylko on jeden - nie profesor Crafoord wcale, tylko on wiedzia� dok�adnie, jak wygl�da to co�, co si� w worku niespokojnie porusza. Tylko on bowiem, a nie �wiatowej s�awy szwedzki go��, wyci�ga� z ch�opskich serc kawa�ki szmat, kul i okiennych framug, dzi�ki czemu zreszt� ju� w pi�� lat p�niej, dwudziestego czerwca pi��dziesi�tego drugiego roku, potrafi� otworzy� serce niejakiej Genowefy Kwapisz i zoperowa� jej stenoz� mitraln�
Istnieje bliski i logiczny zwi�zek mi�dzy sercami spod Warki a wszystkimi innymi, kt�re operowa� potem, w��czaj�c w to, naturalnie, i serce pana Rudnego, majstra z dziedziny maszyn pasmanteryjnych, i serce pani Bubnerowej (kt�rej b�ogos�awionej pami�ci m�� udziela� si� spo�ecznie w gminie wyznania moj�eszowego, dzi�ki czemu by�a ca�kiem spokojna przed operacj�, a nawet uspokaja�a lekarzy �Prosz� si� nie denerwowa�," m�wi�a im, �m�j m�� ma bardzo dobre stosunki z Panem Bogiem, ju� on tam na pewno wszystko za�atwi jak potrzeba"), i serce pana Rzewuskiego prezesa Automobilklubu, i wiele, wiele innych serc
Rudnemu przeszczepiono �y�� z nogi do serca, �eby da� szersz� drog� krwi - w chwili gdy zaczyna� si� zawa� Rzewuskiemu przeszczepiono tak� �y��, gdy zawa� ju� trwa� Pani Bubnerowej zmieniono kierunek biegu krwi w sercu
Czy pan Profesor przed tak� operacj� si� boi?
O tak Boi si� bardzo. Czuje strach tutaj, o, tu, po�rodku i za ka�dym razem ma nadzieje, �e w ostatniej chwili stanie si� co�, co mu przeszkodzi interni�ci zabroni�, pacjent si� rozmy�li, mo�e nawet on sam ucieknie z gabinetu.
Czego si� boi pan Profesor? Pana Boga?
O, tak, Pana Boga boi si� bardzo, ale nie najbardziej na �wiecie
�e pacjent umrze?
Tego te�, ale wie - wszyscy wiedz� - �e bez operacji umrze i tak.
Wi�c czego si� boi?
Boi si�, �e koledzy powiedz� ON EKSPERYMENTUJE NA CZ�OWIEKU. A to jest najgorsze oskar�enie ze wszystkich, jakie mog� pa��.
Lekarze maj� swoj� kontrol� zawodow� i Profesor opowiada, �e pewien chirurg potr�ci� kiedy� dziecko, zabra� je do samochodu, po�o�y� na swoim oddziale i wyleczy� Dzieciak jest zdr�w, matka nie ma pretensji, tylko kontrola zawodowa uzna�a, �e leczenie dziecka na w�asnym oddziale by�o sprzeczne z etyk�, i udzieli�a lekarzowi nagany Nie m�g� wykonywa� zawodu i wkr�tce zmar� na atak serca
Profesor d�ugo opowiada o owym lekarzu i w�a�ciwie bez zwi�zku Poniewa� pyta�am czego si� boi
Etyka bardzo komplikuje �ycie kardiochirurga
Na przyk�ad gdyby nie zoperowa� prezesa Rzewuskiego, to Rzewuski by zmar� Nie sta�oby si� wtedy nic szczeg�lnego: tylu ludzi umiera w zawale... Ka�dy by to zrozumia� bez wyja�nie�.
Gdyby jednak Rzewuski zmar� po operacji - o, to ju� co innego. Kto� m�g�by zauwa�y�, �e na �wiecie takich zabieg�w nikt nie robi. Kto� inny zapyta�by, czy Profesor nie jest zbyt lekkomy�lny i to ju� mog�oby zabrzmie� jak uog�lnienie...
Wi�c teraz b�dzie nam du�o �atwiej zrozumie� wszystko, o czym my�li Profesor, kiedy siedzi przed zabiegiem w swoim gabinecie, a na bloku operacyjnym zaczyna si� ko�o Rzewuskiego krz�ta� anestezjolog.
Profesor siedzi ju� w tym gabinecie od d�u�szej chwili, cho� prawd� m�wi�c nie jest wcale pewne, czy chodzi o Rzewuskiego. Na bloku mog� r�wnie dobrze krz�ta� si� wok� Rudnego albo pani Bubnerowej, trzeba jednak przyzna�, �e przed Rzewuskim Profesor denerwowa� si� najbardziej.
Bowiem Profesor bardzo nie lubi operowania inteligenckich serc. Taki inteligent za du�o przedtem my�li, za du�o ma wyobra�ni, wci�� zadaje sobie i innym jakie� pytania, a to odbija si� p�niej niekorzystnie na t�tnie, ci�nieniu, i na ca�ym przebiegu operacji. Taki cz�owiek za� jak Rudny z wi�ksz� ufno�ci� oddaje si� w r�ce chirurg�w, nie ma zb�dnych pyta�, tote� i operuje si� go znacznie �atwiej.
Wi�c niech ju� b�dzie Rzewuski i niech Profesor siedzi w gabinecie przed operacj�, kt�r� ma przeprowadzi� na inteligenckim sercu w stanie ostrego zawa�u, dowiezionym przed paroma godzinami reanimacyjn� karetk� z warszawskiej kliniki.
Profesor jest zupe�nie sam.
Tu� obok, za drzwiami, siedzi na krze�le doktor Edelman i pali papierosa.
W czym jest bowiem rzecz?
Rzecz w tym, �e to Edelman powiedzia�, i� mo�na operowa� Rzewuskiego mimo zawa�u, i gdyby nie jego s�owa, nie by�oby ca�ej sprawy.
Nie by�oby i Rudnego zreszt�, kt�rego Profesor zoperowa�, gdy zawa� mia� nast�pi� lada moment, a wszystkie podr�czniki kardiochirurgii stwierdzaj�, �e w tym w�a�nie stanie operowa� nie wolno.
Nie by�oby pomys�u z odwr�ceniem krwiobiegu pani Bubnerowej (a mo�e nawet i samej pani Bubnerowej by ju� nie by�o, kt�ra to my�l jednak nie nale�y w tej chwili do tematu).
Poniewa� scena w gabinecie Profesora jest dla nas zwyk�ym pretekstem, mo�emy go na moment pozostawi� przy biurku i wyja�ni�, co w�a�ciwie z owym krwiobiegiem si� sta�o.
Ot� podczas jakiej� operacji asystent mia� w�tpliwo��, czy Profesor zacisn�� t�tnic� czy �y�� - zdarza si� czasem, �e naczynia s� do siebie podobne. Wszyscy m�wi�, �e w porz�dku, t�tnica, tylko asystent upiera si�: �To �y�a, na pewno." I po powrocie do domu Edelman zaczyna si� zastanawia�, co by�oby, gdyby to by�a �y�a w istocie. I zaczyna szkicowa� sobie na papierze: krew utlenion�, kt�ra, jak wiadomo ze szko�y, dop�ywa t�tnicami, mo�na by z aorty skierowa� wprost do �y�, kt�re s� dro�ne, bo nie choruj� na mia�d�yc�, wi�c nie spowoduj� zawa�u. Odp�yn�aby za� ta krew...
Edelman nie wie jeszcze, kt�r�dy krew teraz by odp�yn�a, ale na drugi dzie� pokazuje sw�j rysunek Profesorowi. Profesor rzuca okiem: �Mo�na, panie Profesorze, o, wprost tutaj, i mi�sie� by�by ukrwiony..." m�wi, a Profesor kiwa uprzejmie g�ow�. �Tak," powiada, �to bardzo interesuj�ce," bo i co, poza uprzejmo�ci�, mo�e okaza� komu�, kto m�wi mu, �e krew do serca mog�aby p�yn�� nie t�tnic�, tylko �y�ami.
Edelman wraca do swego szpitala, a Profesor, wieczorem, do domu, po czym k�adzie sobie ten rysunek na stoliku obok ��ka. Profesor �pi przy zapalonym �wietle, �eby od razu oprzytomnie�, je�li si� zbudzi w nocy, wi�c i tym razem nie gasi lampy i kiedy si� budzi po czterech godzinach snu, od razu mo�e wzi�� do r�ki kartk� z rysunkiem Edelmana.
Trudno powiedzie�, kiedy Profesor przestaje si� przygl�da� rysunkowi i zaczyna sam co� sobie szkicowa� na papierze (szkicuje mianowicie pomost ��cz�cy t�tnic� g��wn� z �y�ami), faktem jednak jest, �e kt�rego� dnia pyta: �No, a co b�dzie z t� zu�yt� krwi�, gdy �y�a przejmie funkcj� t�tnicy?"
Edelman i El�bieta Ch�tkowska odpowiadaj� mu, �e pewna pani, Ratajczak-Pakalska, robi w�a�nie doktorat z anatomii �y� serca, i z jej bada� wynika, �e krew zdo�a odp�yn�� innymi po��czeniami �ylnymi, Yieussensa i Thebeziusa.
Edelman i El�bieta robi� pr�b� na sercach trup�w -wstrzykuj� do �y� b��kit metylenowy, �eby zobaczy�, czy odp�ywa. Odp�yn��.
Ale Profesor m�wi - i co z tego. Przecie� nie by�o ci�nienia w �yle.
Wstrzykuje wi�c ten b��kit pod ci�nieniem - i zn�w p�yn znajduje sobie uj�cie.
Ale Profesor m�wi - i co z tego. Przecie� to jest tylko model. A jak �ywe serce si� zachowa?
No, na to nie mo�e mu nikt odpowiedzie�, bo na �ywym sercu nikt takich pr�b nie robi�. �eby wiedzie�, jak zachowa si� �ywe serce, trzeba na �ywym sercu zrobi� operacj�.
Na czyim �ywym sercu ma Profesor zrobi� operacj�?
Chwileczk�, zapomnieli�my o Adze, kt�ra posz�a do biblioteki.
Aga �uchowska chodzi do biblioteki, kiedy pada jaka� nowa my�l. Zanim za� p�jdzie, m�wi: �Eee, tam." Na przyk�ad Edelman powiada: �Kto wie, czy bajpas�w nie mo�na by operowa� w stanie ostrym." I Aga m�wi: �Eee, tam," idzie poczyta�, przynosi American Heart Journal i triumfuje: �Tutaj pisz�, �e to nonsens." Po czym robi si� bajpas w stanie ostrym i wszystko wychodzi doskonale.
Aga m�wi, �e kiedy si� powie �Eee, tam" par� razy, a potem widzi si�, �e tamten, wbrew wszelkim autorytetom, ma racj�, to w ko�cu cz�owiek przestaje wzrusza� ramionami. Ba, cz�owiek sam stara si� zapomnie�, co autorytety pisz�. Us�yszawszy kolejny pomys�, pr�buje na to nowe my�lenie si� przestawi�.
Ale wtedy jeszcze doktor �uchowska mawia�a �Eee, tam," posz�a do biblioteki i przynios�a wiadomo�� z Encyklopedia of Thoracic Surgery. Trzydzie�ci par� lat temu Claud Beck, Amerykanin, robi� co� podobnego, ale mia� tak du�� �miertelno��, �e zaniecha� zabieg�w...
No, wi�c na czyim �ywym sercu?...
Teraz musi nast�pi� dygresja o zawale przedniej �ciany serca z blokiem prawej ga��zki. Z tego zawa�u jeszcze nikogo nie uda�o si� im wyci�gn��.
Ludzie umieraj� wtedy w szczeg�lny spos�b: le�� spokojni, cisi, coraz cichsi i coraz spokojniejsi, i wszystko w nich stopniowo, powolutku umiera. Nogi - w�troba - nerki - m�zg... A� kt�rego� dnia serce zatrzymuje si� i cz�owiek umiera do ko�ca, a staje si� to tak cichutko, niepostrze�enie, �e na s�siednim ��ku nikt nie zauwa�a nawet.
Kiedy przywozi si� na oddzia� cz�owieka z zawa�em przedniej �ciany i blokiem prawej ga��zki, to wiadomo, �e cz�owiek ten musi umrze�.
Wi�c przywo�� kt�rego� dnia kobiet� z takim zawa�em. Edelman dzwoni do kliniki, do Profesora: �Ta kobieta za par� dni umrze, uratowa� j� mo�e tylko odwr�cenie krwiobiegu." Ale ta kobieta wcale nie wygl�da, jakby mia�a umrze�.
Po paru dniach kobieta umiera.
W jaki� czas p�niej przywo�� m�czyzn� z takim samym zawa�em. Dzwoni� do Profesora: �Je�eli nie zrobi pan operacji temu cz�owiekowi..."
Po paru dniach m�czyzna umiera.
P�niej jest znowu m�czyzna. P�niej jaki� m�ody ch�opak, p�niej dwie kobiety...
Profesor przychodzi za ka�dym razem. Nie m�wi ju�, �e ci ludzie mo�e prze�yj� bez operacji. Profesor patrzy w milczeniu albo pyta Edelmana: �Czego pan w�a�ciwie chce ode mnie? Czy pan chce, �ebym zrobi� operacj�, kt�ra nikomu si� jeszcze nie uda�a?..." Na co Edelman odpowiada: �Ja tylko m�wi�, panie Profesorze, �e my nie jeste�my w stanie tego cz�owieka wyleczy�, a nikt poza panem nie potrafi zrobi� tej operacji."
Tak mija rok.
Umiera dwana�cie czy trzyna�cie os�b.
Za czternastym razem Profesor m�wi: �Dobrze. Spr�bujemy." (Pacjentka jest star� kobiet�, nazywa si� Bubnerowa).
Wr��my do gabinetu.
Siedzi, jak pami�tamy, sam, przed nim, na biurku, le�� harmonogramy Rzewuskiego, a Rzewuski le�y na bloku operacyjnym.
Po drugiej stronie drzwi, na krze�le, siedzi doktor Edelman i pali papierosy.
Najgorsze w owej chwili jest w�a�nie to, �e doktor Edelman tak siedzi na krze�le i z ca�� pewno�ci� si� nie ruszy.
Dlaczego to jest wa�ne?
Z prostej przyczyny.
Z gabinetu jest tylko jedno jedyne wyj�cie - zablokowane obecno�ci� Edelmana.
A czy Profesor nie m�g�by powiedzie� - przepraszam, ja tylko na chwilk� - szybciutko przej�� ko�o Edelmana i p�j�� sobie...?
Owszem, m�g�by. Ju� raz nawet tak zrobi�. Przed Rudnym. I co? Wr�ci� sam, przed wieczorem. Rudny wci�� czeka� na niego na bloku operacyjnym, a Edelman z Ch�tkowsk� i �uchowsk� wci�� siedzieli na krzes�ach jego poczekalni.
Bo i gdzie w�a�ciwie mo�na p�j��?
Do domu? Zaraz by go znale�li.
Do kt�rego� z dzieci? Znale�liby jutro najdalej.
Wyjecha� z miasta? Mo�e... Ale w ko�cu trzeba b�dzie wr�ci� - a wtedy zastanie ich wszystkich: i Rzewuskiego, i Edelmana, i �uchowsk�... Mo�e zreszt� Rzewuskiego ju� nie zastanie.
Rudny, do kt�rego wtedy, przed wieczorem, wr�ci� - �yje.
I pani Bubnerowa, ta czternasta, z krwiobiegiem, �yje tak�e.
Prawda, m�wili�my o krwiobiegu,
�Dobrze, spr�bujemy." Na tym sko�czyli�my i Profesor przyst�puje do operacji. Do tamtej, na sercu pani Bubnerowej, nie pl�czmy obu spraw. To logiczne nawet, �e Profesor wspomina teraz tamt� operacj�: chce sobie doda� otuchy.
(Wtedy te� wszyscy m�wili im: �Przecie� to nonsens, przecie� to serce zad�awi si� krwi�...").
Na sali jest cisza.
Profesor podwi�zuje g��wn� �y��, �eby zatrzyma� drog� odp�ywu krwi i zobaczy�, co b�dzie si� dzia�o...
(Claud Beck nie podwi�zywa� sp�ywu, co powodowa�o potem niedomog� prawego serca i �mier�. Profesor poprawia wi�c t� metod� ~ nie, nie zgadza si� na s�owo �poprawia" - ZMIENIA tylko metod� Clauda Becka).
Czeka...
Serce pracuje normalnie. ��czy teraz aort� g��wn� z �y�ami specjalnym pomostem, krew t�tnicza zaczyna p�yn�� do �y�.
Zn�w czeka.
Serce drgn�o. Drugi skurcz. Potem jeszcze par� szybkich skurcz�w i serce zaczyna pracowa� powoli, miarowo. Niebieskie �y�y staj� si� czerwone od t�tniczej krwi i zaczynaj� t�tni�, a krew odp�ywa - nikt nie wie dok�adnie, kt�r�dy, ale znajduje sobie uj�cie mniejszymi sp�ywami.
Jeszcze kilkana�cie minut w ciszy. Serce wci�� pracuje bez zak��ce�...
Profesor ko�czy w my�li tamt� operacj� i uprzytamnia sobie z rado�ci� jeszcze raz, �e Bubnerowa �yje.
O udanej operacji Rudnego g�o�no by�o w ca�ej prasie. O odwr�conym krwiobiegu Bubnerowej opowiedzia� na zje�dzie kardiochirurg�w w Bad Nauheim i wszyscy wstali z miejsc, i klaskali mu. Niemieccy profesorowie Borst i Hoffmeister wyrazili nawet my�l, �e metoda ta rozwi��e problem mia�d�ycy wie�cowej, a chirurdzy z Pittsburga zacz�li, pierwsi w USA, robi� te operacje w oparciu o jego metod�. Ale je�li operacja Rzewuskiego si� nie uda - czy� powie kto�: �A Rudny i Bubnerowa �yj�?"
Nie, tego nikt nie powie. Wszyscy powiedz� natomiast: �Zoperowa� w stanie zawa�u, wi�c Rzewuski umar� przez niego."
Mo�e powsta� wra�enie, �e Profesor za d�ugo ju� siedzi w gabinecie i �e warto by odrobin� zdynamizowa� nasz� opowie��.
Niestety, pr�ba ucieczki, kt�ra bardzo podnios�aby atrakcyjno�� ca�ej historii, nie powiod�a si�. C� pozostaje jeszcze?
A prawda. Jeszcze pozostaje Pan B�g.
Ale nie ten, z kt�rym pobo�ny �yd, pan Bubner, za�atwi� pomy�lny przebieg operacji swojej �ony.
To jest Pan B�g, do kt�rego w niedziel�, o jedenastej, w towarzystwie swej ma��onki, trojga dzieci, zi�ci�w, synowej, oraz gromadki wnucz�t modli si� pan Profesor.
W tej chwili Profesor m�g�by si� pomodli� cho�by i w gabinecie - tylko o co?
No, o co w�a�ciwie?
�eby Rzewuski w ostatniej chwili, ju� na stole operacyjnym, rozmy�li� si� i odwo�a� zgod� na operacj�? Albo �eby jego �ona, p�acz�ca na korytarzu, nagle odm�wi�a?
Tak, o to mia�by teraz ochot� pomodli� si� Profesor.
Tylko - chwileczk� - odmawiaj�c operacji cz�owiek (Profesor wie o tym dobrze) sam podpisa�by na siebie wyrok �mierci. Profesor ma si� wi�c modli� o pewn� �mier� dla niego?
Podobnych operacji nie robiono przed nim, to prawda, albo robiono inaczej. Ale i serca przed Bamardem nikt nie przeszczepia�. Kto� musi w ko�cu podj�� pr�b�, je�li medycyna ma si� rozwija�. (Profesor w��cza, jak widzimy, motywacj� spo�eczn�). A kiedy wolno pr�bowa�? Gdy ma si� g��bok� pewno��, �e operacja ma sens. Profesor ma t� pewno��. Zabieg przemy�la� w najdrobniejszych szczeg�ach i ca�a wiedza, jak� posiada, i do�wiadczenie, i intuicja - wszystko przekonuje go o logice i konieczno�ci tego, co zamierza uczyni�. W dodatku - nie ma nic do stracenia. Wie, �e bez operacji cz�owiek i tak umrze. (Czy bez operacji Rzewuski umrze na pewno?).
Wo�a internist�w.
- Czy Rzewuski umrze, je�li go nie zoperuj�? - pyta setny raz.
- To jest drugi zawa�, panie Profesorze. Drugi, rozleg�y zawa�.
- W takim razie i operacji nie przetrzyma... Po co go dodatkowo m�czy�?
- Panie Profesorze. Jego przywie�li z Warszawy nie po to, by zmar�, tylko �eby�my go uratowali.
To powiedzia� doktor Edelman. Jasne, doktor Edelman mo�e takie rzeczy m�wi�. W razie czego nie do niego b�d� mieli pretensje.
Edelman jest �wi�cie przekonany o swojej racji. Profesor jest te� o niej przekonany, ale to Profesor, tylko Profesor musi t� racj� sprawdzi� swoimi r�kami.
- Dlaczego - pytam - by�e� tak przekonany, �e nale�y robi� te operacje?
- Bo by�em. Bo widzia�em, �e maj� sens i �e musz� si� uda�.
- S�uchaj - m�wi� - a czy nie dlatego decydujesz si� �atwo na takie rzeczy, bo jeste� oswojony ze �mierci�...? Bo jeste� z ni� o wiele bardziej oswojony ni� na przyk�ad Profesor?
- Nie - m�wi. - Mam nadziej�, �e nie dlatego. Tylko - kiedy si� dobrze zna �mier�, ma si� wi�ksz� odpowiedzialno�� za �ycie. Ka�da, najmniejsza nawet szansa �ycia staje si� bardzo wa�na.
(Szansa �mierci by�a za ka�dym razem. Chodzi�o o stworzenie szansy �ycia).
Uwaga. Profesor wprowadza now� posta�. Docent Wr�bl�wn�.
- Popro�cie docent Wr�bl�wn� - m�wi. Wszystko jasne.
Docent Wr�bl�wna to starsza, nie�mia�a, ostro�na pani, kardiolog z kliniki Profesora. Ju� ona na pewno nie doradzi mu nic niestosownego, �adnego ryzyka. Profesor zapyta: �No i co, pani Zofio? Co pani mi radzi zrobi�?" A pani Zofia powie: �Najlepiej zaczeka�, panie profesorze, przecie� nie wiemy, jak takie serce si� zachowa..." Wtedy Profesor zwr�ci si� do Edelmana: �No, widzi pan, panie doktorze. Moi kardiolodzy mi nie pozwalaj�!" (Na s�owie �moi" po�o�y nacisk, bowiem docent Wr�bl�wna jest z jego kliniki, a doktor Edelman z miejskiego szpitala. Ale mo�e si� myl�. Mo�e powie to zwyczajnie, bez �adnego nacisku, a s�owo �moi" b�dzie znaczy�o tyle tylko, �e Profesor, kierownik kliniki, musi liczy� si� ze swymi lekarzami).
No i docent Wr�bl�wna wchodzi. Nie�mia�a, rumieni si�, spuszcza wzrok. I m�wi cichutko:
- Trzeba operowa�, panie Profesorze. No, nie. No, to ju� szczyt wszystkiego.
- Wr�bl�wna! - wo�a Profesor. - I ty przeciwko mnie?!
Udaje, �e m�wi to �artem, ale opanowuje go dziwaczne uczucie, kt�re go ju� dzi� nie opu�ci do ko�ca.
Wstaj�c zza biurka, zgarniaj�c harmonogramy i id�c na blok, na kt�rym czeka u�piony Rzewuski, i chirurdzy w b��kitnych maskach, i siostry instrumentariuszki -b�dzie mia� wra�enie, jakby by� zupe�nie sam mimo obecno�ci tych wszystkich ludzi.
Sam na sam z sercem, kt�re porusza si� w swoim worku jak ma�e przera�one zwierz�tko.
Wci�� jeszcze si� porusza.
Wszystko co napisa�am dot�d, pokaza�am ludziom, a oni nie rozumiej�. Dlaczego nie opowiedzia�am, jak si� uratowa�? Nie wiadomo jeszcze, jak si� uratowa�, i ju� czeka pod drzwiami Profesora. A przecie� on musi czeka�, gdyby go tam nie by�o. Profesor by�by dawno w domu, w po�owie dziennika telewizyjnego, odpr�ony i zupe�nie spokojny.
Musi wi�c czeka� pod tymi drzwiami, z Ag� i El�biet� Ch�tkowsk�. Chocia� El�biety ju� nie ma. To znaczy - jest, kiedy tam siedz� i czekaj�, ale nie ma jej, gdy pisz� o ich czekaniu. Pozosta�a nagroda imienia doktor El�biety Ch�tkowskiej, kt�r� b�d� przyznawali za wybitne osi�gni�cia z zakresu kardiologii.
Ufundowali t� nagrod� z honorari�w za prac� Zawa� serca. W tamtej pracy, o chorobie g�odowej, nie m�g� bra� udzia�u, bo w szpitalu w getcie by� ledwie go�cem, ale w tej opisa� wszystko, czego si� dowiedzia� o ludziach chorych na serce. Teodozja Goliborska m�wi�a mi, �e w szpitalu domy�lali si� jego innych zaj��, o kt�re nie nale�a�o pyta�, wi�c nie wymagali od niego wiele, tyle �e codziennie odnosi� do stacji sanitarno-epidemiologicznej krew chorych na tyfus, a p�niej m�g� ju� zaj�� miejsce przy wej�ciu na Umschlagplatz i sta� tam codziennie przez sze�� tygodni, a� te czterysta tysi�cy ludzi przejdzie obok niego w drodze do wagon�w.
W filmie Requiem dla 500000 wida�, jak id�. Wida� nawet bochenki chleba, kt�re trzymaj� w r�kach. Niemiecki operator stan�� w drzwiach wagonu i stamt�d fotografowa� biegn�cy t�um, potykaj�ce si� stare kobiety, matki ci�gn�ce dzieci za r�k�. Biegn� z tym chlebem w nasz� stron� i w stron� dziennikarzy szwedzkich, kt�rzy przyjechali szuka� materia��w o getcie, biegn� w stron� Inger, szwedzkiej dziennikarki, kt�ra patrzy na ekran zdziwionymi niebieskimi oczami, staraj�c si� zrozumie�, dlaczego tylu ludzi biegnie do wagonu - i rozlegaj� si� strza�y. C� to by�a za ulga, kiedy zacz�li strzela�. C� to by�a za ulga, gdy wybuchy z ziemi przes�oni�y biegn�cych ludzi i ich chleb, a spiker poinformowa� o wybuchu powstania, co mo�na ju� by�o rzeczowo wyja�ni� Inger (rising 's broken aut, Aphl farty three)...
M�wi� mu o tym - i m�wi�, �e to by� naprawd� dobry pomys� z ich strzelaniem. Dobrze, �e wybuchy zas�oni�y ludzi - a on wtedy zaczyna krzycze�. Krzyczy, �e ja pewnie uwa�am biegn�cych do wagonu za gorszych od tych, kt�rzy strzelaj�. Jasne, na pewno uwa�am, przecie� tak uwa�aj� wszyscy, nawet profesor ameryka�ski, kt�ry go niedawno odwiedzi�, m�wi� mu: �Szli�cie jak barany na �mier�." Ameryka�ski profesor wyl�dowa� kiedy� na francuskiej pla�y, bieg� czterysta czy pi��set metr�w pod morderczym ogniem, nie schylaj�c si� i nie padaj�c, i by� ranny, a teraz uwa�a, �e jak kto� przebiegnie tak� pla�e, to mo�e p�niej m�wi� - �cz�owiek powinien biec" albo �cz�owiek powinien strzela�," albo - �szli�cie na �mier� jak barany," �ona profesora doda�a, �e strza�y potrzebne s� przysz�ym pokoleniom. �mier� ludzi gin�cych w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawia po sobie, a ci, co strzelaj�, pozostawiaj� legend� - jej i jej ameryka�skim dzieciom.
Doskonale rozumia�, �e profesor, kt�ry ma blizny po ranach, ordery i katedr�, pragnie jeszcze mie� i te strza�y w swojej historii, pr�bowa� jednak wyt�umaczy� mu r�ne rzeczy. �e �mier� w komorze gazowej nie jest gorsza od �mierci w walce i �e niegodna �mier� jest tylko wtedy, kiedy si� pr�bowa�o prze�y� cudzym kosztem - ale nie uda�o mu si� niczego wyt�umaczy�, bo znowu zacz�� krzycze�. Jaka� pani, kt�ra tam by�a, stara�a si� go usprawiedliwi�:,,Wybaczcie mu," prosi�a z za�enowaniem, �jemu trzeba wybaczy�..."
- Moje dziecko - m�wi - musisz to wreszcie zrozumie�: ci ludzie szli spokojnie i godnie. To jest straszna rzecz, kiedy si� idzie tak spokojnie na �mier�. To jest znacznie trudniejsze od strzelania. Przecie� o wiele �atwiej si� umiera strzelaj�c, o wiele �atwiej by�o umiera� nam ni� cz�owiekowi, kt�ry idzie do wagonu, a potem jedzie wagonem, a potem kopie sobie