3552

Szczegóły
Tytuł 3552
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3552 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3552 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3552 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adolf Dygasi�ski AS 3 4 ROZDZIA� I Albin Zabrzeski. - By�y w�a�ciciel maj�tku ziemskiego i by�y nadle�ny. - Wy�e�. - Warowanie i aportowanie. - Psy na placu Ewangelickim i na Zielonym. - Sze�� si�str panien. - Czarne oczy Morusie�ki. Pan Albin Zabrzeski, warszawski elegant, jeden z takich, co to pierwszy by si� nie zawaha� chodzi� na czworakach, gdyby mu bie��ca moda nakazywa�a. Przed kilku laty mo�na go by�o widzie� wystawaj�cego przy szybach r�nych modnych sklep�w galanteryjnych i jubilerskich. Uperfumowany, z grzywk� na czole, z w�osami troskliwie przez sam �rodek g�owy rozczesanymi, p�aszczyk z pelerynk�, laska o r�czce z ko�ci s�oniowej - wszystko, od kapelusza a� do skarpetek, ostatni �urnal. Na to przyozdobienie swej osoby nie potrzebowa� wcale pracowa�. Dzi�ki spu�ci�nie po ojcu m�g� �y� dostatnio i w bezczynno�ci. Takiemu dobrze na �wiecie: rzadkie rozrywki i przyjemno�ci innych ludzi s� to jego zwyczajne zaj�cia. Co� dziesi�� lat tak prze�y� i w trzydziestym pi�tym roku �ycia zacz�� si� odzywa� do ludzi, z kt�rymi �y� bli�ej: �S�owo honoru daj�, niezno�ne i g�upie jest �ycie�. M�wi� to ziewaj�c i tonem ofiary, kt�ra w�r�d po�wi�ce� odkrywa �wiatu nie znan� dot�d prawd�. Zrobi� si� kwa�ny, w rzeczywisto�ci nic szczerze nie lubi�. Do teatru ucz�szcza� teraz tylko przez na��g, na balach ta�czy� jak z musu, w winta przegrywa� lub wygrywa� oboj�tnie, zarzuci� modny obecnie sport na bicyklu i ju� nie chcia� o nim s�ysze�. Ale co tu m�wi�, on na pi�kn� kobiet� spogl�da� przez szkie�ko w oku z fizjonomi� cz�owieka, kt�ry po raz trzeci zosta� wdowcem. W�r�d takiego rozbicia pan Albin zacz�� poszukiwa� ocalenia w knajpach, gdzie niekiedy mo�na znale�� weso�e towarzystwo i zabawi� si� cudzym dowcipem. Przypad� mu jako� do smaku ten rodzaj spokojnego sybarytyzmu na nowym forum. Zagl�da� naprz�d dosy� pilnie Pod Daszek, gdzie, jak wiadomo, jadaj� �niadania i kolacje dziennikarze, literaci, arty�ci i rozmaity naukowy proletariat, kt�ry lubi wyda�, a nie mo�e cz�stokro� zarobi�. Nie ka�dego tam ci�gnie p�misek i butelka, wi�cej ch�� spotkania ludzi, uprzyjemnienia sobie nudnego aktu od�ywiania. Stosunk�w przyja�ni, kole�e�stwa nikt zapewne nie poszukuje na tej drodze, ale spotka� si� w knajpie z przyjacielem, koleg� jest r�wnie dobrze, jak i gdzie indziej. Jeden drugiemu niemo wtedy m�wi: �B�d� moim ulubionym kwiatem podczas biesiady!� Niczyim kwiatem nie by� Zabrzeski, tylko jemu samemu przez pewien czas by�o tu dobrze. �niadanie jada� przy stoliku dziennikarzy i grywa� o koniak w tak zwan� �derdyma�k�, co si� niekiedy zaci�ga�o do czwartej po po�udniu. Gdy przychodzi� wieczerza�, zawadza� o inne jakie kolegium i tak mu dzie� schodzi�. M�czy�ni, gdy ju� przejd� poza okres dojrza�o�ci i zaczynaj� wi�dn��, w rozmowach swoich bardzo ch�tnie zwracaj� si� ku p�ci pi�knej. Niejeden sam z sob� prowadzi monologi na ten�e temat bodaj nie z p�aczem, ale odbija si� za to w towarzystwie drwi�c weso�o z takich spraw, kt�re go przed chwil� mocno bola�y. Wiele tom�w da�oby si� u�o�y� z dowcip�w, �art�w i anegdot, opowiadanych w k�ku artystyczno - literackim Pod Daszkiem, a zawsze stosowanych do rodzaju �e�skiego. Patrz�c na tych, po najwi�kszej cz�ci dobrze ju� podtatusia�ych biesiadnik�w, musia�e� mimowolnie pomy�le�: �Co zamiera w �yciu, zmartwychwstaje w pie�ni�. I to jest dobre jako ma�y dodatek do �ycia. 5 Ta sfera jednak�e nie by�a odpowiednia dla pana Albina, kt�ry z owym gronem ludzi, opr�cz sympatii dla takich rozm�w, nie mia� zreszt� nic a nic wsp�lnego. Czu� on przy tym, �e go tutaj lekcewa��, i to wra�enie zatruwa�o mu rozkosz s�uchania dowcip�w. Kiedy nareszcie pewien z�o�liwy literat wyrazi� si� o jakim� budynku, �e to jest �styl ciel�cej g��wki z grzywk� nad czo�em, rozczesanej przez �rodek i w p�aszczyku z pelerynk��, Zabrzeski wzi�� przycinek do siebie i zak�ad Pod Daszkiem straci� go�cia. Jada� potem �niadania na Miodowej z adwokatami. Ale w�r�d wszystkich zawod�w sybarytyzm palestry jest najmniej powabny: prawnicy jedz� i pij� szybko, rozmawiaj� o rzeczach powa�nych i najcz�ciej s� zarozumiali jak prorocy. W g�owie przeci�tnego warszawskiego adwokata tkwi zawsze podczas �niadania ostatni proces, ostatnia partia winta, ostatnie wielkie bankructwo. Naturalnie, nie brakuje wyj�tk�w... Mi�dzy prawnikami pan Albin znowu zacz�� w�tpi� o warto�ci �ycia i postanowi� jada� �niadania samotnie. Przeni�s� si� wi�c na plac Teatralny do M�llera, gdzie jednak nie zdo�a� unikn�� znajomo�ci z niejakim panem Wincentym, by�ym w�a�cicielem maj�tku ziemskiego, i z panem Marcinem, by�ym nadle�nym. Ci dwaj nowi towarzysze, jako ludzie bez zaj�cia, mieli bardzo wiele czasu do zabicia. Opowiadali oni, �e poszukuj� w Warszawie posad, �e tutaj niedawno przybyli, �e im si� miasto bardzo podoba, chocia� dro�yzna itd. Barczy�ci, ogorzali, prostoduszni wie�niacy nazywali Zabrzeskiego �panem dobrodziejem� i okazywali mu tyle szczerego szacunku; �e go tym dziwnie za serce wzi�li. S�uchali uwa�nie, a �miali si� do rozpuku, kiedy im opowiada� rozmaite anegdoty zaczerpni�te z literackiego k�ka Pod Daszkiem. Pochlebia�o to wywi�d�emu mieszczuchowi, �e takie �ubry maj� dla niego uznanie, kt�rego on gdzie indziej nie znajdowa�. Kiedy si� bli�ej ju� z nimi pozna�, a wyczerpa� prawie wszystko, co mia� do powiedzenia, zacz�li oni dopiero m�wi�. Do�wiadcza si� znacznej przyjemno�ci czytaj�c r�ne opisy i opowiadania utalentowanych autor�w, ale pot�guje si� jeszcze zadowolenie, gdy nam kto� �ywym s�owem i z talentem przedstawia obrazy przyg�d, kt�rych on sam osobi�cie do�wiadcza�. Pan Wincenty i pan Marcin byli to zapaleni my�liwi, a w opowiadania swoje my�liwskie wk�adali ca�y zapa�, ca�� energi� owej nami�tno�ci, co to bez wzgl�du na niewygody, niebezpiecze�stwa p�dzi cz�owieka z kniei w kniej� i skazuje go na �ycie cyga�skie. Ustali�o si� przekonanie, �e my�liwi s�awnie k�ami�. Jest to przyznanie my�liwym zdolno�ci, jakimi si� odznaczali: Homer, Wergiliusz, Tasso, Dante, Cervantes i inni poeci. Niech zmy�la ten, kto umie pi�knie zmy�la�! Naga prawda bowiem jest nieraz nudna, gdy jej sztuka nie przystroi w nadobne szaty zmy�lenia. By�y ziemianin i by�y nadle�ny posiadali wa�ne warunki autorstwa: szczerze kochali sw�j przedmiot opowiadania, znali go na wylot i posiadali j�zyk prosty, j�drny. Ka�dy wie, �e mn�stwo arcydzie� nie drukowanych przepada razem z imionami swych tw�rc�w. Czy� talent i mi�o�� tworzenia jakiego Saba�y koniecznie chodzi w parze z pretensj� do drukowania? Pachnia�o naoko�o rozpr�niaczonego paniczyka, gdy jego towarzysze �ywo malowali obrazy kniej, niedost�pnych wertep�w, jar�w w r�nych porach roku. Nikt lepiej od my�liwego nie zna pi�kno�ci wschodu i zachodu s�o�ca, urok�w nocy na pe�ni ksi�yca i ciemno�ci pe�nej grozy. C� m�wi� o �miertelnych nieraz zapasach z dzikimi olbrzymami bor�w, o zgie�ku psiarni, rog�w my�liwskich, o huku strza��w? Tak jak przygody Robinsona ogarniaj� umys� dziesi�cioletniego ch�opca, podobnie� opowiadania my�liwych podbi�y zupe�nie umys� Zabrzeskiego. Oni ci�gle wyczekiwali na jakie� posady, ci�gle ich spotyka� zaw�d, ci�gle mieli du�o czasu do zabicia i ton�li we wspomnieniach �ycia przesz�ego. On wysysa� niejako ich zapa� i coraz bardziej przejmowa� si� �y�k� my�liwsk�. Pod takim wp�ywem pozostawa� pan Albin pewnie ze trzy miesi�ce i zosta� czysto teoretycznym my�liwym. �My�listwo jest bardzo przyjemn� i szlachetn� rozrywk�, musz� si� wzi�� do tego sportu!� - tak sobie nieraz my�la� w duszy. 6 Tymczasem owi nieocenieni towarzysze �niadaniowi naprz�d zacz�li kwa�nie� i traci� ch�� do gaw�dy, nast�pnie przestali bywa� u M�llera, gdzie ich s�u�ba nazywa�a ��wikami�. Po panu Wincentym i po panu Marcinie zosta�o tylko wspomnienie, �e pierwszy zjada� na �niadanie kop� ko�dun�w, drugi - �okie� kie�basy z kapust� i �e obaj brzydzili si� czarn� kaw� z likierem, a pijali w�grzyna tylko. Gdzie� si� podzieli ci ludzie? Mo�e wyjechali z Warszawy, mo�e dostali posady i wzi�li si� do pracy, a mo�e jadali �niadanie gdzie indziej. Kiedy si� teraz Zabrzeski przeni�s� do St�pkowskiego i tam na �niadaniach spotka� znowu towarzyszy, ale ju� nie my�liwych, rozprawia� z nimi tylko o polowaniu. Przej�� si� za� do takiego stopnia duchem my�liwskim, �e prawdziwe i nieprawdziwe zdarzenia przedstawia� jako w�asne �yciowe do�wiadczenia; co wi�cej, zupe�nie samodzielnie tworzy� nowe opowie�ci, anegdoty. Mo�na go istotnie podziwia� z tego wzgl�du, i� nigdy w �yciu nie by� na polowaniu, lasy zna� jedynie z okien wagonu kolei �elaznej i z malowanych pejza��w, a strzela� tylko do zawieszonych butelek na Saskiej K�pie, do tekturowych zwierz�t w Promenadzie, do jajka na wytrysku fontanny w Bellevue. Jego ciekawe opowiadania wytworzy�y atoli w umys�ach nowych towarzyszy niez�omne przekonanie, i� maj� do czynienia ze znakomitym my�liwym, w co ostatecznie i on sam uwierzy� z czasem. �eby opinii takiej nada� powa�ny charakter, pocz�� ucz�szcza� do strzelnicy, gdzie usilnie wprawia� si� w celne strzelanie. Nast�pnie poszed� jednego dnia do magazynu Ronczewskiego i sprawi� sobie tam wszystko, czego my�liwy potrzebuje, naturalnie opr�cz rzetelnie my�liwskiego animuszu. Kupi� wi�c odtylcow� dubelt�wk� z dwiema parami luf i w mahoniowym pudle, �adunki pierwszego gatunku z prochem cesarskim, torb� my�liwsk�, tr�bk�, �wistawk�, kordelas, flaszk� na w�dk� i co tam jeszcze. Jakkolwiek nie zarzuci� ani grzywki, ani rozczesywania w�os�w przez �rodek g�owy, nosi� teraz jednak niekiedy bury strzelecki kapelusz z pi�rkiem i poleci� krawcowi, aby mu sporz�dzi� my�liwskie ubranie. U wszystkich znajomych dowiadywa� si�, czy kto nie ma na zbycie dobrego wy��a, a gdy go zawodzi�y te poszukiwania, poda� do kuriera tre�ciwe og�oszenie: �Chc� kupi� rasowego i dobrze u�o�onego wy��a�. Kto posiada dobrego psa, przypadkiem tylko zmuszony mo�e go mie� do sprzedania; przeto r�ni ludzie zg�aszaj�cy si� z wy��ami usi�owali wetkn�� panu Albinowi psy pokojowe, kt�re umia�y wykonywa� najrozmaitsze sztuczki; jeden skaka� przez kij i na zawo�anie �ciep�o!� zrywa� czapk� z g�owy, inny znowu wyci�ga� z kieszeni chustki do nosa, nosi� za panem lask� itd. Mn�stwo by�o do zbycia tych psich b�azn�w, a Zabrzeski ci�gle si� waha�. Nareszcie przysz�o mu do g�owy, �e najlepiej b�dzie naby� m�odego wy��a i albo go w�asn� prac� u�o�y�, albo odda� gdzie na nauk�. Wpad� mu za� by� w oko bardzo przyjemny z powierzchowno�ci, fertyczny, czarny jak kruk ponter imieniem As. Bywaj� ludzie z bardzo krewkim temperamentem, ale najwi�kszy nawet narwaniec - cz�owiek nie daje si� por�wna� z psem - wariatem, zw�aszcza gdy pies okazuje weso�o��, ochot�. Gdy si� zdarzy taki sangwiniczny wy�e� wpadaj�cy w sza�y, potrzebuje on wytrawnej r�ki wychowawczej, aby go uczyni�a dobrym, m�drym psem my�liwskim - i to we w�a�ciwym wieku. As stanowi� idea� psa - szale�ca. Sprzeda� go by� jaki� mieszkaj�cy na Sewerynowie emeryt, kt�ry mia� sze�� c�rek i te z m�odym wy��em wyprawia�y w domu takie ha�asy, �e stary nie m�g� si� oddawa� swej na�ogowej poobiedniej drzemce. Tyranizowany przez c�rki, nie �mia� im zabroni� swawoli zgie�kliwej i przemy�liwa� tylko, jak by si� tu pozby� nadzwyczajnie ha�a�liwego psa. Ot�, kiedy wyczyta� w kurierze og�oszenie pana Albina, nikomu nic nie m�wi�c wyprowadzi� potajemnie z domu Asa i sprzeda� go szcz�liwie. Zabrzeski niebawem sprawi� sobie ksi��k� o uk�adaniu wy���w i systematycznie rozpocz�� domow� edukacj� psa, polegaj�c� na nauczaniu warowania i aportowania. Wyraz �waruj!� by� teraz ci�gle na ustach pana Albina. Jednak�e As, kt�ry wiek szczeni�cego �ywota sp�dzi� 7 mi�dzy pannami, karmiony przysmakami i pieszczony do zbytku, uwa�a� sobie takie �waruj!� za proste wezwanie do figl�w i w odpowiedzi na to szczeka� zapalczywie, wyskakuj�c jak szalony przed swym nauczycielem. Stosownie do przepis�w ksi��ki, nauczyciel przyciska� nieraz ucznia r�k� do ziemi, z ogromnym naciskiem wykrzykuj�c: �Waruj, waruj!� Ale skoro tylko r�ka pofolgowa�a, As si� natychmiast zrywa� i w dw�jnas�b wynagradza� sobie takie przymusowe zahamowanie energii. Co tu pocz��? Ksi��ka radzi�a, a�eby - w razie, gdy nie skutkuj� �rodki �agodne i pies okazuje up�r - u�y� sposob�w surowych, to jest zastosowa� powszechnie znan�, a s�usznie przez d�ugi czas cenion� metod� patyka. Chocia� niefachowy pedagog, Zabrzeski wiedzia�, �e b�l do�wiadczony na w�asnej sk�rze obudza po�yteczne uczucie obawy, kt�ra z kolei rzeczy wiedzie do pos�usze�stwa, czyli do zaniechania uporu. Zdawa�oby si�, �e to spostrze�enie psychologiczne jest prawd� niezaprzeczon� i �e trzeba nie mie� oleju w g�owie, aby si� zrzec tak skutecznego �rodka, a jednak... Nie wsk�rawszy nic a nic w pierwszym tym dziale domowej edukacji, nauczyciel uzna� za rzecz w�a�ciw� przyst�pi� do dzia�u drugiego, to jest do niezmiernie trudnej nauki aportowania. Dla psa - flegmatyka z usposobieniem leniwym warowanie niewiele nastr�cza trudno�ci, gdy� spoczywa ono ju� w usposobieniu: pies - pr�niak i bez nauki k�adzie brzuch na ziemi, g�ow� mi�dzy wyci�gni�te przednie �apy i le�y. Wy�e� z �ywym, gor�cym temperamentem ma ju� we krwi niejako aportowanie. Och, As okazywa� a� nadto pochopno�ci do chwytania w z�by wszystkiego, co si� nadarzy�o. Gdy raz znalaz� na sofie otwart� ksi��k� o uk�adaniu wy���w, wlaz� z ni� pod sof� i tam doszcz�tnie podar�, pogryz�. Za to otrzyma� znowu ch�ost� szpicr�zg� i wprawdzie nie utraci� ch�ci do brania w z�by innych przedmiot�w, ale sam widok ksi��ki nape�nia� go nieopisan� trwog�. Pokazuje si�, �e aby oduczy�, trzeba bi� za ka�d� rzecz; aby nauczy�, bicie cz�sto nie pomaga. Mocna wiara w uog�lnione teorie prowadzi wychowanie ps�w na manowce: psy - s� to indywidualno�ci. Pan Albin te� co� jak by pojmowa�, i� spe�nienie rozkazu �waruj!� brzmi dla Asa ponuro, przechodzi poniek�d jego si�y; tymczasem �aport!� pobudza go do czynno�ci. Za podnosk� do aportowania mia� pos�u�y� okaz wypchanej wiewi�rki, stary grat wyci�gni�ty spomi�dzy rupieci. Naszemu wy��owi a� si� �lepie zaiskrzy�y, gdy pan jego z wyrazem �aport� na ustach trzyma� w r�ku wiewi�rk�. Owe lekcje tak wype�nia�y czas Zabrzeskiemu, �e teraz p�niej jada� �niadania, wcze�niej powraca� do domu z kolacyj, wstawa� regularnie o �smej z rana i zaraz si� zabiera� do lekcyj z wy��em. Ju� po up�ywie dw�ch dni nauki wyda�o si� panu Albinowi, �e As zrobi� znaczne post�py w aportowaniu, gdy� jakkolwiek nie odnosi� jeszcze panu podniesionego przedmiotu, pozwala� go sobie jednak odbiera�. Tote� trzeciego dnia rano nauczyciel, dumny z osi�gni�tych rezultat�w, a pe�en nadziei na przysz�o��, pod najlepsz� wr�b� rozpocz�� swoj� prac�. Za pierwszym rzuceniem podnoski i na zawo�anie �aport!� As z w�a�ciw� sobie skwapliwo�ci� i zwinno�ci� poskoczy� �lizgaj�c si� po woskowanej posadzce, o kt�r� stuka�y jego pazurki. Pe�en zapa�u pochwyci� w z�by upragniony przedmiot, ale ani my�la� odnosi� go panu, tylko co tchu zmyka� gdzie� tam na ty�y mieszkania. W�a�nie o tej porze s�u��cy Franciszek powynosi� z mieszkania na dziedziniec meble, aby z nich kurze wytrzepa�, i zostawi� tylne drzwi otwarte, co pozwoli�o wy��owi swobodnie wymkn�� si� z domu. - As, do nogi!... As, aport!... - wo�a� Zabrzeski stan�wszy w negli�u przy lufciku. Pies spojrza� par� razy w okna pierwszego pi�tra, jak gdyby drwi� z krzyk�w swego mistrza, a potem wyci�gn�� si� pod pomp� wed�ug przepis�w o warowaniu i trzymaj�c mi�dzy przednimi �apami wypchan� wiewi�rk�, zacz�� j� pracowicie patroszy�. Krzyk pana Albina pos�ysza� trzepi�cy meble Franciszek i chcia� wy��a zawr�ci� do mieszkania. To mu si� nie uda�o, gdy� zbieg porwa� podnosk� i z podniesionym w g�r� 8 ogonem bardzo ra�no, ochoczo derdn�� za bram�. Zaraz na ulicy spotka� go inny pies, pudel z pochodzenia, w�a�nie ko�cz�cy obw�chiwanie w�g�a domu, a teraz zaciekawiony w najwy�szym stopniu przedmiotem niesionym przez Asa w z�bach. - �Co by to mog�o by� takiego?�... Poniewa� Zabrzeski mieszka� przy Erywa�skiej, przeto wy�e� wydostawszy si� na ulic� niedaleko mia� plac Ewangelicki, dok�d te� �wawo si� pu�ci�, a za nim p�dzi� w derdy �w rozciekawiony pudel, pragn�cy nami�tnie zajrze� z bliska Asowi w z�by. Za psami w odleg�o�ci kilkunastu krok�w pod��a� s�u��cy Franciszek z trzepaczk� w r�ku, z�owrogim spojrzeniem w oku i przekle�stwem na ustach: - Bodaj jasne pioruny spali�y tak� s�u�b�!... Ma�o kto mo�e zwr�ci� uwag� na to, �e plac Ewangelicki jest od dawna ulubionym punktem zbornym psich schadzek, szczeg�lniej w godzinach porannych. W porze letniej, jak tylko si� rozpocznie dzienny ruch miejski, mo�na si� tutaj przyjrze� wielce uciesznym scenom psich figl�w. W�a�nie i teraz wyprawia� tam harce, skoki, pl�sy jaki� nadzwyczajnie zwinny mopsik z ogonkiem w k�ko zakr�conym i w obr�ce z dzwoneczkami. Za wsp�zawodnika w turnieju popisowym mia� ten psi akrobata atlet�, ogromnego popielatego doga z obci�tymi uszyma, w szerokiej metalowej obro�y z monogramem swego pana. Kilka innych ps�w w charakterze widz�w zdawa�o si� bra� �ywy udzia� w widowisku: opas�y, gruby w karku i pysku, z obwis�ymi policzkami buldog; delikatny, w�t�ej budowy charcik, na kt�rym mimo ciep�ych promieni s�o�ca dr�a�a febrycznie sk�ra przywyk�a do pokojowej atmosfery; pudel przez no�yce na lwa wystrychni�ty; wy�e�, co sfilistrza� w mie�cie u�ywaj�c ze swym panem tylko raz na dzie� przechadzki od domu do knajpy; nareszcie jaki� mieszaniec skrobi�cy si� nieustannie tyln� �ap� po we�nistym karku. Niekt�re z nich sta�y, inne przysiad�y na ogonie, przyleg�y na brzuchach, a z ich fizjonomii mo�na by�o wyczyta�, �e gdyby tylko posiada�y ludzkie d�onie, z pewno�ci� bi�yby mopsikowi oklaski. Inteligencj� i pe�n� wdzi�ku zr�czno�� malc�w widocznie psy nawet ceni� wy�ej ani�eli brutaln� si�� olbrzym�w. Pojawienie si� na placu Asa i pudla nieustannie Asowi zagl�daj�cego w z�by przerwa�o weso�� zabaw�. Wszystkie psy, ile ich tam by�o, zwr�ci�y ciekawe oczy na przybysz�w, a ka�dy zdawa� si� wzrokiem zapytywa�: �Co te� ten wy�e� mo�e nie�� w z�bach?� Niebawem wielki dog pierwszy przyskoczy� do Asa, nastroszy� si� okrutnie i musia� mu warkn�� do ucha jak�� brutaln� gro�b�, gdy� m�ody wy�e� boja�liwie spu�ci� ogon, pokornie si� przyp�aszczy� i jednocze�nie wypu�ci� z z�b�w wiewi�rk�. W tej�e chwili lotem strza�y przyskoczy� mopsik, chwyci� upuszczon� podnosk� i pogna� z ni� w cwa� przez plac, a za nim pop�dzi�y teraz wszystkie psy, nie wy��czaj�c Asa i przyby�ego z nim pudla. Ca�a ta gromada obieg�a naoko�o ko�ci�, po czym zjawi�a si� znowu na placu, naprzeciwko pa�acu Kronenberga. Ju� ten, ju� �w zaskakiwa� drog� mopsowi, kt�ry jednak�e umia� si� zawsze zr�cznie wywin��, a w ostatnim razie uchodzi� popod brzuchami ps�w wi�kszych. �ywym ruchem roi�o si� to psiarstwo; z wiewi�rki na wszystkie strony wy�azi�y jakie� k�aki, a co j� kt�ry pies dopad�, skubn��, potem si� zatrzymywa�, smakowa� i usi�owa� wyplu� paku�y, oblegaj�ce mu podniebienie. Tak si� tutaj rzeczy mia�y, kiedy niespodziewanie wtargn�� na plac Franciszek, uzbrojony w trzepaczk� do mebli. Fizjonomia cz�owieka pe�na goryczy, jego ch�d niecierpliwy, ruchy niespokojne i ta trzepaczka, wygl�daj�ca jako� podejrzanie w r�kach ludzkich, wszystko to sprawi�o, �e As jakby poczuwaj�c si� do winy zacz�� rejterowa�. Inne psy widocznie pozostawa�y w niepewno�ci, co czyni�, i wyczekiwa�y dalszego przebiegu wypadk�w. Atoli mopsik naraz wypuszcza z pyska podnosk�, odwa�nie naciera na Franciszka i szczeka zapalczywie. Pozosta�e psy, zach�cone przyk�adem, tak dalece nabra�y otuchy, �e nawet As, dezerter, zawr�ci� i dopiero ca�a ta psiarnia opad�a s�u��cego, zuchwale na� nacieraj�c, 9 zajadle go oszczekuj�c na r�ne g�osy. Zaskoczony Franciszek u�ywa� trzepaczki jako broni odpornej, przy tym id�c ty�em wycofywa� si� z trawnika, pewny, �e skoro dotrze do g��wnej alei placu, psy zaniechaj� dalszej napa�ci. Biedak zapomnia�, �e alej� g��wn� oddzielaj� od trawnika pr�ty grubego drutu, przeci�gni�te mi�dzy drewnianymi s�upkami! Skoro wi�c w swoim cofaniu si� natrafi� nareszcie nogami na ow� zdradliw� przeszkod�, poderwany znienacka, pad� ty�em jak d�ugi na g��wn� alej� nakrywaj�c si� nogami. Nie przewr�ci� on wprawdzie przechodz�cej tamt�dy w�a�nie jakiej� oty�ej niewiasty, ale upadkiem swoim narobi� jej takiego strachu, �e baba wrzeszcza�a jak op�tana. Powsta�y st�d zam�t usposobi� psy do odwrotu, do czego mo�e si� te� przyczyni� i widok st�jkowego, kt�ry ju� nadchodzi� w gro�nej postawie. Ca�a czereda z mopsikiem na czele powywieszawszy j�zyki pu�ci�a si� drog� poza ko�cio�em, nast�pnie przebieg�a w skok ulic� Erywa�sk� mi�dzy snuj�cymi si� doro�kami i wypad�a na plac Zielony, obiecuj�cy daleko wi�cej swobody. Markotny, bo pot�uczony, Franciszek powr�ci� do domu, gdzie kr�tko a w�z�owato o�wiadczy� Zabrzeskiemu, �e on godzi si� tylko do obs�ugiwania pan�w, nie my�li za� na stare lata zbija� psy po mie�cie, gdy� od tego s� str�e, pos�ugacze i inne podlejsze gatunki cz�owieka. Potem usiad� w przedpokoju i wymrukiwa�, �e go przep�acano, aby przyj�� s�u�b� w Ogrodzie Zoologicznym, a nie chcia�, poniewa� uwa�a sobie za ostatnie upodlenie us�ugiwanie zwierz�tom. Pan Albin, cz�owiek ma�o stanowczy, zmilcza� udaj�c, i� nie s�yszy tych przem�w i przycink�w; wypyta� si� tylko s�u��cego, gdzie obecnie As przebywa, i sam osobi�cie wyruszy� na ob�aw�. Na Zielonym placu by�o nadzwyczajnie weso�o. Tym razem w przedstawieniu g��wne role przypad�y Asowi i pudlowi. Oba psy w odleg�o�ci jakich trzydziestu krok�w przywarowa�y jeden naprzeciwko drugiego i bacznie spogl�da�y sobie w oczy. Nagle As powsta� i czaj�c si� szed� noga za nog� w kierunku pudla, a�eby go niby te� to znienacka napa��. Ta psia zabawa jest jakby prototypem znanej gry dzieci: �bawmy si� w zaj�ca�. M�drszy bierze zwykle na si� w tej zabawie rol� g�upiego, a tak si� zachowuje, jak gdyby rzeczywisty g�upiec by� bardzo m�dry. - As, do nogi! - krzykn�� Zabrzeski, a g�os jego rozkazuj�cy na miejscu stropi� wy��a i zupe�nie mu odebra� ch�� do dalszej zabawy. Przyzwany w chwili kiedy w�a�nie mia� si� rzuci� na rzekomego zaj�ca, a potem go �ciga� wyp�oszywszy z kotliny, As, spiorunowany znanym sobie g�osem, wstydliwie wtuli� ogon pod siebie i ci�gle si� ogl�daj�c k�usowa� w przeciwleg�� okolic� placu, byle jak najdalej od pana. Pudel jednak�e nie straci� przytomno�ci umys�u, chocia� wyst�powa� w roli l�kliwego zaj�ca; przez chwil� rzuca� bystro oczyma to na wy��a, to na przyby�ego cz�owieka, jak gdyby sobie chcia� wytworzy� nale�yty s�d, o co takiego mo�e tu chodzi�. Widocznie zrozumia� wszystko i na tej zasadzie postanowi� dzia�a�, gdy� truchtem pobieg� do Asa i stan�� obok niego. Zabrzeski znowu, podobnie jak znaczna wi�kszo�� ludzi, mia� przekonanie, �e g�upiego psa cz�owiek zawsze mo�e podej�� chytro�ci� swego rozumu; nieznacznie wi�c zbli�a� si�, a udawa� takiego, kt�ry nie ma zamiaru ani interesu te dwa psy niepokoi�. Wszystkie zreszt� psy, ile ich tam by�o, wietrzy�y wida� jak�� zdrad�, gdy� pocz�y si� z placu wynosi�, zachowaniem swoim daj�c mniej wi�cej do zrozumienia: �Skoro nie mo�na przewidzie�, co za zamiary ma w duszy ten oto cz�owiek, przeto na wszelki wypadek lepiej si� st�d oddali�. R�wnie� i As mia� ch�tk� drapn��, bo skwapliwie zerka� oczyma za pierzchaj�cymi towarzyszami, ale go widocznie przykuwa�a do miejsca wiara w przyja�� i rozum pudla, gdy� pozosta�. Co si� teraz pan Albin zbli�y� na jakie dwadzie�cia krok�w odleg�o�ci od obu ps�w, pudel zaraz bra� nogi za pas i gna� na przeciwleg�y bok placu, a za nim pod��a� wy�e�. W taki 10 spos�b Zabrzeski obszed� trzy razy naoko�o plac Zielony i dopiero si� stukn�� w czo�o ozdobione grzywk�, gdy� zrozumia� nareszcie, i� pudel demoralizuje Asa. - Czekajcie�, nicponie, poka�� ja wami - zawo�a� i skin�� na stoj�cego przy Hotelu Francuskim pos�a�ca, kt�remu wyda� polecenie w tych s�owach: - Ten czarny pies nale�y do mnie i trzeba go koniecznie oddzieli� od tamtego bia�ego pudla! Dwaj ludzie, jeden w kapeluszu, drugi w czerwonej czapce, obaj uzbrojeni w laski, stan�li teraz naprzeciwko dw�ch ps�w, a�eby rozerwa� ich przyjacielski zwi�zek. Pudel, jak si� zdaje, od razu zrozumia�, �e co dwaj nieprzyjaciele, to nie jeden, �e wi�c nie nale�y si� sili� na wynajdywanie chytrych �rodk�w obrony na ma�ej przestrzeni placu, ale trzeba sobie zdoby� wi�ksze terytorium. Pudel rzuci� si� w Rysi� ulic� pozostawiaj�c towarzysza w�r�d nieprzyjaci�. G�upio si� musia�o zrobi� na sercu Asowi, gdy straci� przyjaciela i przewodnika, a pan jego przyzwa� teraz do pomocy a� dw�ch nowych pos�a�c�w. Tymczasem pudel obieg� tylko naoko�o przez Marsza�kowsk� i niebawem zjawi� si� poza �a�cuchem ob�awy, szczekaniem uwiadamiaj�c wy��a o fortelu. Us�yszany g�os sprzymierze�ca doda� wy��owi otuchy. As rozp�dzi� si�, uderzy� na s�abszy punkt czat nieprzyjacielskich, a cho� w przelocie dosta� od Zabrzeskiego kijem, z��czy� si� jednak z pudlem. Obaj druhowie pu�cili si� teraz k�usem oko�o cukierni Sztengla, przez kr�tk� tylko chwil� przystan�li na rogu przy domu Blocha, porozumiewawczo spojrzeli sobie w oczy, a potem w cwa� uderzyli na bram� Ogrodu Saskiego. Nie zdobyli tu sobie jednak wej�cia, poniewa� baczny policjant energicznie zagrodzi� im drog�, przy czym pudel otrzyma� pot�ne pchni�cie pi�t�. Z tej przeszkody niewiele sobie wida� nasze psy robi�y, gdy� podnios�y w g�r� ogony i pobieg�y jeden obok drugiego na plac Ewangelicki, stanowi�cy, jak wiemy, rodzaj psiej resursy. Nie by� to czas stosowny do oddawania si� zabawie po��czonej z ruchem fizycznym, gdy� czerwcowe s�o�ce wysoko ju� ja�nia�o na niebie �arem swym piek�c ziemi�. Kompania, kt�ra teraz przebywa�a na placu Ewangelickim, sk�ada�a si� g��wnie z takich ps�w, co to nie maj� gdzie g�owy schroni� i prowadz� nocny spos�b �ycia, a w upalne dni letnie wysypiaj� si� po placach w cieniu drzew i krzew�w - psy bez oznaczonego sposobu do �ycia, zawsze g�odne, gotowe kra�� lub przyj�� pierwsz� lepsz� s�u�b� bez namys�u. Te sponiewierane przez n�dz� wyw�oki, o ile im los pozwoli uj�� r�ki oprawcy, �yj� nieraz mi�osierdziem kucharek, m�odszych, nianiek, dzieci; niekiedy gryz� w �mieciach jaki stary trzewik, s� nie�mia�e, boja�liwe i przed ka�dym cz�owiekiem z pokor� merdaj� uni�enie ogonem. Je�eli cz�owiek p�dzi taki tryb, nazywa si� go upad�ym, spodlonym; psa mo�na nazwa� jedynie nieszcz�liwym. Kilku takich nieborak�w poziewaj�c i z wyrazem oboj�tno�ci w oku spogl�da�o na Asa i pudla, kt�re wygl�da�y zuchwale, butnie, jak gdyby �wiadomie dumne, i� prowadz� walk� z lud�mi. Wkr�tce atoli nadbiegli tu tak�e spoceni, pe�ni skwapliwo�ci pos�a�cy, co szli za zbiegami jak woda maj�c w odwodzie pana Albina. Na ten widok przywyk�e do ludzkiego prze�ladowania psy - �ebraki okaza�y niepok�j i jaki taki pocz�� d�wiga� swoje zemdla�e ko�ci. Pudel zaj�wszy najbardziej odkryte stanowisko od razu spostrzeg�, �e nieprzyjaciele nie zaniechali pogoni, i nied�ugo si� namy�laj�c poskoczy� w ulic� Erywa�sk� wraz z Asem, a z Erywa�skiej pogna� na plac Zielony. Psy odkry�y drog� Kolumba, dobrze teraz wiedzia�y, �e z placu Zielonego �atwo si� mo�na dosta� znowu na Ewangelicki i tak w k�ko. Doprowadzony do ostateczno�ci Zabrzeski jeszcze raz krzykn�� straszliwym g�osem: - As, do nogi! W odpowiedzi na to oba psy posz�y w ulic� Rysi�. 11 Zgrzytn�� z�bami pan Albin, z�y, �e wszystkie jego usi�owania rozbi�y si� o psi� przebieg�o��. G�odny, zziajany, chmurny o�wiadczy� pos�a�com, i� ich wynagrodzi sowicie, je�eli mu tylko wy��a dostawi� do domu. I poszed� na �niadanie do St�pkowskiego. Przechodz�c przez Ogr�d Saski, ze zdziwieniem spotka� tu pana Wincentego, dawnego towarzysza �niada� od M�llera, i z miejsca opowiedzia� mu wszystkie swoje zaj�cia z Asem. - Ja my�l� - m�wi� stary my�liwy - �e pan bierzesz si� do nie swoich rzeczy. U�o�enie wy��a, zw�aszcza w starszym wieku, nie jest �atwe. To twierdzenie swoje uzasadnia� pan Wincenty r�nymi znanymi sobie przyk�adami. Szli, postawali rozmawiaj�c ci�gle i nareszcie, gdy ju� wyszli na plac Teatralny, Zabrzeski j�� zaprasza� mi�ego towarzysza na �w�deczk� do St�pkowskiego. - Nie, nie p�jd� - odrzek� pan Wincenty por�wnywaj�c sw�j zegarek z ratuszowym. - I tak si� ju� sp�ni�em, a Marcin z ka�dym dniem staje si� dra�liwszy... W�a�nie czeka na mnie u Brajbisza i je�eli pan chcesz, prosz� na gorza�k�, przy czym pogadamy o Asie. Pan Albin nie s�dzi�, aby mu Brajbisz zast�pi� St�pka, ale poszed� przez grzeczno�� i w nadziei znalezienia skutecznej rady, co si� tyczy uk�adania wy��a. Rzeczywi�cie, pan Marcin blisko ju� od godziny siedzia� w ogr�dku g�odny i z�y, bo nie m�g� je�� nie wypiwszy kieliszka w�dki, a w�dki znowu za nic w �wiecie nie pi�by w pojedynka. Niegdy� po�eracze ko�dun�w i kie�basy jedli teraz sztuk� mi�sa z og�rkiem, a w�grzyna zast�powa�o piwo. Potoczy�a si� �ywa rozmowa o wy��ach i ich przysposabianiu do polowania; tylko pan Marcin mia� jaki� cierpki humor, ni st�d, ni zow�d przypina� �atki Warszawie m�wi�c: - Warszawskie �garstwo, warszawskie b�aze�stwo!... Nikomu s�owa nie dotrzyma�, a ci�gle dawa� �s�owo honoru�, to czysto po warszawsku! Zabrzeski si� nawet par� razy zarumieni� nieco, bior�c do siebie niekt�re przycinki, a w duszy sobie my�la�: �Co si� sta�o z tym cz�owiekiem? Taki uprzejmy, grzeczny by� dawniej!� Wysypawszy si� i zjad�szy ogromny gnat sztuki mi�sa z rur� pan Marcin cz�ciej si� odzywa�, a gorycz te� jego przem�wie� zmala�a cokolwiek. - Musz� panu przede wszystkim powiedzie� - m�wi� do Zabrzeskiego - �e �As� nie jest to w�a�ciwa dla wy��a nazwa! Jakie� asy, winty, fausty, bardy - mog� by� dobre dla mops�w, pinczer�w, pudl�w i innej psiej mieszcza�skiej ho�oty, ale nie dla psa my�liwskiego! Nast�pnie, imi� wy��a powinno by� dwuzg�oskowe, aby pies pojmowa�, �e si� go istotnie nazywa... Jedn� jedyn� samog�osk� mo�e my�liwy z �atwo�ci� niedbale wymawia�, co psa tropi tak samo jak cz�owieka... Skoro wi�c wprowadzasz pan do my�listwa karciarstwo, nazwij�e swojego wy��a przynajmniej As-pik! - Pedantyzm, posuni�ty do drobiazgowo�ci! - odezwa� si� pan Wincenty. - Lepiej by� pedantem ani�eli fanfaronem, lekkoduchem! - powiedzia� z naciskiem by�y nadle�ny poprawiaj�c sobie w�osy, kt�re mu nieustannie ods�ania�y �ysin�, nara�on� przez to na dokuczliwo�� much. - Jak na my�liwego masz za du�o pedantyzmu i przes�d�w - rzek� by�y dziedzic tonem, z kt�rego zna� by�o, �e domawiaj�c ostatnich s��w, �a�owa�, i� je wym�wi�. - Za du�o pedantyzmu i przes�d�w jak na my�liwego? - zapyta� pan Marcin spogl�daj�c jadowitym wzrokiem na swojego towarzysza. - A czy to m�j pedantyzm i moje przes�dy wyl�g�y si� w kolanie czy �okciu, �e o nich z lekcewa�eniem m�wi m�j kolega my�liwy?... Mnie si� zdaje, i� one powsta�y w m�zgownicy, gdzie si� wpisuje wszystko, czego cz�owiek my�l�cy do�wiadcza w ci�gu �ycia. O, panie Wincenty, zna� na tobie kilkumiesi�czny pobyt w Warszawie!... Spud�owa�e� ju� dzisiaj dwa razy: uczynkiem, bo� si� o godzin� sp�ni� na stanowisko, i - j�zykiem, mierz�c do zwierzyny, do kt�rej nie nale�y strzela�. Powiedziawszy to pan Marcin na wp� z u�miechem, na wp� powa�nie zwr�ci� si� do Zabrzeskiego z tymi s�owy: 12 - My�liwy powinien siebie u�o�y� przedtem, nim chce wy��y uk�ada�! A c� to jest u�o�enie my�liwego? Jego pedantyzm i przes�dy! Przes�dy musi mie� rolnik, �eglarz, rybak; przes�dy s� konieczno�ci� wsz�dy, gdzie cz�owiek szczerze i z przej�ciem si� pracuje. - Szczero�� i przej�cie si� prac� mo�e sobie cz�owiek zostawi�, pedantyzm i przes�dy odrzuci�, a b�dzie pracowa� z tym wi�kszym rezultatem - mrukn�� pan Wincenty. - M�wisz czysto po warszawsku! S�owo w s�owo jak ten szlifibruk w okularach, kt�ry mi� przed kilku dniami chcia� gwa�tem ubezpieczy� na �ycie. Ja mu powiadam: �Panie, to jest niemoralnie, a�eby �ona, dzieci, krewni wyczekiwali na �mier� ubezpieczonego w nadziei zagarni�cia po nim spadku!� A on mi odpowiada: �Przes�dy, przes�dy, przes�dy! Trzeba raz prze�ama� przes�dy i i�� z duchem czasu, z post�pem!� Innym razem da�em si� wci�gn�� na jaki� wiecz�r, gdzie miano jakoby o czym� bardzo wa�nym rozprawia�. Patrz�, wyst�puje jegomo�� chudy, zdechlak wysuszony w bibule, i pali przemow� o oszcz�dno�ci, przezorno�ci. Kiedy ten sko�czy�, wyst�puje drugi i przedstawia r�ne przyk�ady oszcz�dno�ci we Francji, Anglii, w Niemczech, m�wi, �e odk�adaj�c dziennie z�ot�wk� mo�na mie� za trzydzie�ci lat tyle a tyle, za czterdzie�ci - jeszcze wi�cej... Zapytuj� kogo�, co to wszystko znaczy, i odpowiadaj� mi: �B�dziemy si� zapisywali do przezorno�ci sk�adaj�c codziennie po z�ot�wce�. A i po to si� zbiera�? Przecie� ja t� sztuk� znam dawno, a je�eli nie odk�adam, to dlatego, �e nie mog� i nie chc� robi� oszcz�dno�ci niedorzecznej, bo na w�asnym organizmie. �Dzia�alno�� kolektywna jest cech� czas�w nowo�ytnych, precz z przes�dami jednostek!� - wrzasn�� mi nad uchem jaki� elegant... Ot� do tego zmierzam, �e co jest przes�dem dla takich krzykaczy, stanowi dla mnie zasad� �ycia. - O pedantyzmie i przes�dach w my�listwie by�a mowa, a ty, Marcinie, w zapale B�g wie dok�d zajecha�e�! - zrobi� uwag� by�y w�a�ciciel ziemski i zwracaj�c si� do pana Albina tak m�wi�: - M�j przyjaciel twierdzi na przyk�ad i upiera si� przy swoim twierdzeniu, �e wy�e�, kt�rego bodaj raz dotkn�a r�ka kobiety, jest ju� zupe�nie stracony dla my�liwego. Poniewa� nie mog� poj��, co za zwi�zek zachodzi mi�dzy kobiet�, wy��em i my�listwem, nazywam to przes�dem i b�d� tak nazywa�!... - No, ale ja rozumiem bardzo dobrze, a to nawet mog� z g�ry przepowiedzie�, �e taki pies bawidamek jest niezawodnie przez natur� upo�ledzony!... Do niewiast zbli�aj� si� i lgn� wy��y z dolnym wiatrem, nicponie nosz�ce �eb nisko, kt�re si� co chwila zatrzymuj� i tak g�o�no w�sz� w tropach, jak gdyby tabak� niucha�y... Jest to moja obserwacja, nie �aden przes�d! Pytajcie si� natury, nie mnie, dlaczego wytworzy�a ten zwi�zek mi�dzy kobiet� a wy��em!... Ho, ho, wyrazem �przes�d� nikt mnie nie stropi, gdy� ja wol� swoje w�asne przes�dy ani�eli cudze prawdy! Co si� za� tyczy pedantyzmu, to punktualno��, drobiazgowo�� w my�listwie... Tu pan Marcin machn�� lekcewa��co r�k�, jakby chcia� powiedzie�: �G�upim nie ma co o tym m�wi�, nie doko�czy� zdania, zapali� zgas�e cygaro i zamilk�. Zabrzeski zwraca� si� teraz z zapytaniami dotycz�cymi wykszta�cenia Asa i otrzymywa� odpowiedzi g��wnie od pana Wincentego. Dopiero przy po�egnaniu, gdy si� mieli rozchodzi�, przem�wi� te� i pan Marcin, jako� ju� udobruchany. - Niech�e si� ju� nazywa i As, cho� mi to przypomina pierwsze litery wyrazu asinus!1... Tylko �eby si� na nim taki prognostyk - nomen omen2 - nie sprawdzi�, daj� panu dobr� rad�: jest w Ko�ciejowej W�lce le�niczy, niejaki Benedykt Ochota, ogromny majster, mo�na �mia�o powiedzie� profesor od uk�adania wy���w; oddaj �e mu pan swego wy��a na wy�wik�, a za dobry skutek por�czam!... Ale widzisz pan, ja jestem pedant, nie lubi� nic robi� pstrum - brum; wi�c prosz� tu zaraz zapisa� sobie adres: �Benedykt Ochota w Ko�ciejowej W�lce, 1 A s i n u s (�ac.) - osio� 2 N o m e n o m e n (�ac.) - w imieniu tkwi wr�ba 13 ostatnia poczta Skierniewice�. Mo�ecie si� porozumie� listownie czy osobi�cie, jak pan wolisz!... Kiedy nareszcie pan Albin po tym po�ytecznym dla siebie �niadaniu wr�ci� do domu, zasta� tam ju� wszystkich trzech pos�a�c�w, kt�rzy mu teraz na wy�cigi, jeden przez drugiego, opowiadali zajmuj�c� histori� swoich przyg�d z Asem. Najciekawszy atoli z tego wszystkiego by� koniec. Jak si� pokaza�o, oddzielili oni naprz�d pudla, obili go i odp�dzili; a wtedy wy�e�, strudzony niezmordowan� pogoni�, uchodz�c przed ob�aw� zap�dzi� si� a� na Seweryn�w. Tam - opiewa�o sprawozdanie pos�a�c�w - wpad� do sieni jednego domu i naraz sta� si� tak �mia�y, jakby na swoich w�asnych �mieciach: biega� po podw�rzu, szczeka�, wpada� do r�nych sionek, ujada�. Wkr�tce te� ukaza�y si� jakie� panie i zacz�y go wita� z ogromn� rado�ci� wo�aj�c: - Asiunio, Asiunio, kochany Asiunio! W�wczas najenergiczniejszy z pos�a�c�w �mia�o si� postawi� i otwarcie za��da� od tych pa�, aby wyda�y wy��a, kt�rego �ciganie kosztowa�o ju� tyle trud�w. Zadziwi� si� atoli pos�aniec, gdy owe panie nie tylko nie uwzgl�dni�y jego s�usznego, jak mniema�, ��dania, ale okry�y go obelgami i zagrozi�y przyzwaniem policji. - Nies�ychane rzeczy! - zawo�a� ze zgroz� pan Albin. - C� to znowu? Kto �mie przyw�aszcza� sobie moj� w�asno��?... I zapalony gniewem, wzburzony, po�pieszy� co tchu na Seweryn�w, gdy� pow�tpiewa� nieco o prawdziwo�ci zezna� pos�a�c�w i postanowi� je osobi�cie sprawdzi�. W samej rzeczy As uchodz�c przed natarczywymi pos�a�cami schroni� si� na Seweryn�w do domu emeryta, kt�rego c�rki z niezmiern� rado�ci� powita�y ulubionego psa, nakarmi�y przysmakami i okry�y pieszczotami. Najstarsze trzy nosi�y imiona: Luta, Guta i Niuta; �rednie - Anusia i Franusia; najm�odsz�, najprzystojniejsz� zwano Morusie�ka. Luta, przesz�o czterdziestoletnia dziewica, nazywana w domu �anio�em str�em rodziny�, trz�s�a ca�ym gospodarstwem, ubiera�a si� w jasne barwy, pali�a nami�tnie papierosy, nale�a�a po�rednio do Towarzystwa Przyjaci� Zwierz�t i lubi�a cz�sto powtarza�: - Moim obowi�zkiem jest po�wi�ca� w�asne szcz�cie dla dobra ojca i m�odszego rodze�stwa. Tylko jeden ojciec wiedzia�, �e Lucie zacz�� si� pi�ty krzy�yk, ale si� z tym nigdy nie odzywa�, siostry za� zawsze j� uwa�a�y jako pann� w sam raz na wydaniu, a nie wychodz�c� za m�� dlatego tylko, �e �teraz takie czasy, m�czy�ni si� nie �eni��. Guta chorowa�a na literatk� i ca�a rodzina uwielbia�a j� jako �inteligencj��, kt�ra zawsze stanowczo rozstrzyga�a kwestie, jak: �Kto pisze lepiej - Syrokomla czy Kraszewski?� Obecnie wszystkie siostry wpada�y w zdumienie i nie mog�y odgadn��, dlaczego As na widok ksi��ki w r�kach Guty ze strachem kry� si� po k�tach, trwo�liwie pomrukuj�c. By�o to wspomnienie ch�osty, otrzymanej od pana Albina za pogryzienie ksi��ki o uk�adaniu wy���w - wstr�t daj�cy si� �atwo usprawiedliwi�. Kiedy si� tutaj zjawi� Zabrzeski, As, przybrany w b��kitn� wst��k� z kokard� na szyi, siedzia� na kanapie mi�dzy Lut� i Gut�, a inne panny zbli�a�y si� do niego nieustannie, g�aska�y r�czkami, nazywa�y pieszczotliwie �Asiuniem�, o ma�o go nie ca�owa�y. Panu Albinowi natychmiast si� przypomnia�y uwagi by�ego nadle�nego o demoralizowaniu ps�w my�liwskich przez kobiety. Wy�e� te� ujrzawszy swego pana i wychowawc� przypomnia� sobie wida� rozmaite z nim zatargi, gdy� w okamgnieniu si� porwa� z tego ogr�jca rozkoszy i w skok da� nura pod kanap�. Domy�li�y si� zapewne panny, �e nieznajomy go�� jest tym, kt�rego pos�a�cy wypominali jako w�a�ciciela wy��a; Luta bowiem natychmiast oceni�a trafnie przestrach Asiunia i szepn�a Gucie na ucho: �To niezawodnie ten przyw�a�ciciel, tyran!� Guta niebawem powt�rzy�a to samo na ucho Niucie i wie�� si� rozesz�a. 14 Widok licznego grona kobiet uspokoi� jako� pana Albina, kt�ry w spos�b wielce uprzejmy zacz�� niebawem usprawiedliwia� swoje przybycie, a nast�pnie uzasadnia� prawa w�asno�ci wy��a. Czyni�c to spotka� si� niejednokrotnie z pi�knymi, wielkimi i czarnymi oczyma Morusie�ki. Umy�lnie czy przypadkiem najm�odsza z si�str zaj�a miejsce niedaleko okna, przez kt�re promienie s�o�ca pada�y na jej g�ow� i prze�licznie j� o�wietla�y nadaj�c niezwykle uroczy blask ho�ym licom, a granatowy odcie� l�ni�cym, kruczym warkoczom. Wygl�da�a jak nadludzkie zjawienie �wi�tej. Najniezawodniej ta okoliczno�� sprawi�a, �e go�� przed�u�a� tutaj sw�j pobyt i pod wp�ywem uroczych oczu Morusie�ki pocz�� nawet rozwodzi� si� o takich rzeczach, kt�re z dan� spraw� nie mia�y �adnego zwi�zku. Co tu d�ugo m�wi�? Nasz my�liwy uleg� sile wzroku niewie�ciego i zdemoralizowa� si� podobnie jak jego wy�e�. Atoli Luta i Guta da�y mu wnet do zrozumienia, �e zrobi�y dla niego wielkie ju� ust�pstwo przyjmuj�c nieznajomego m�czyzn� w domu, gdzie s� same kobiety, �e wi�c on, pan Albin, powinien by to umie� oceni� i co �ywo si� wynosi�. Go��, jakkolwiek dobry kawa�ek filistra, nie by�, wida�, jeszcze sko�czonym nosoro�cem, gdy� pociski wymierzone przez dwie stare panny ugodzi�y go w serce, ale kiedy znowu spojrza� w te wielkie, wyraziste oczy Morusie�ki, dosta� jak gdyby zawrotu g�owy, ci�aru w nogach, zapl�tania j�zyka. Chcia� powiedzie�, �e mu sprawi przyjemno�� pozostawienie Asa w tym mianowicie domu; chcia� koniecznie wyjecha� z jakim nadzwyczajnie grzecznym komplementem, co to w nim ci�gle si� powtarzaj� wyrazy: �Uwa�am sobie za n i e s k o � c z e n i e mi�y obowi�zek... B�d� si� i czu� n i e o g r a - n i c z e n i e szcz�liwym�. Pragn�� w�a�nie tak przem�wi�, a powiedzia�, �e si� dobrowolnie zrzeka swojej w�asno�ci, �e tym bardziej nie wa�y�by si� t e r a z my�le� o dochodzeniu praw swoich na drodze s�dowej... Luta nie pozwoli�a mu ju� ko�czy� i wyj�wszy z ust papierosa zawo�a�a z twarz� zap�onion� od gniewu: - Jakiej�e to w�asno�ci pan si� zrzekasz?... Dochodzenie praw na drodze s�dowej? Owszem, bardzo prosimy! A to doskona�e! Kupi� psa od jakiego� z�odzieja i oddanie go w�a�cicielowi uwa�a� za �ask�! Obie najstarsze siostry powsta�y teraz z kanapy, a za nimi uszykowa�y si� niebawem trzy inne i ta niewie�cia falanga wyra�nie sprawia�a takie wra�enie, jak gdyby chodzi�o o wyparcie wsp�lnego nieprzyjaciela. As tak�e wychyli� g�ow� spod kanapy. Tylko jedna Morusie�ka nie opu�ci�a swego miejsca pod oknem, a w spokoju pe�nych rysach dziewiczej twarzy przebija�o niejakie pomieszanie; przynajmniej tak si� wydawa�o panu Albinowi. W�r�d nieprzerwanego potoku s��w wypadaj�cych z ust �anio�a str�a rodziny� i �inteligencji� Zabrzeski nie mia� mo�no�ci przem�wi� ani s��wka na swoj� obron�. Najprz�d Luta wytrajkota�a wszystko, co tylko wiedzia�a o s�dowej odpowiedzialno�ci, przy czym nie omieszka�a nadmieni� powa�nie o stosunkach swoich z Towarzystwem Przyjaci� Zwierz�t. Potem zabra�a g�os Guta i na poczekaniu zacytowa�a przypadek kary s�dowej, �wie�o spad�ej na jakiego� winowajc�, kt�ry podpad� pod kodeks zwierz�cej kryminalistyki. Jednocze�nie wszystkie pi�� �aw� zbli�a�y si� coraz wi�cej do pana Albina, a on w pomieszaniu sk�ada� nieustannie uk�ony i z kapeluszem w r�ku krok za krokiem cofa� si� ty�em, przesy�aj�c spojrzenia Morusie�ce. Kiedy nareszcie uderzy� pi�t� o drzwi przedpokoju, uwa�a� za w�a�ciwe sk�oni� si� z wielkim uszanowaniem i rzuci� okiem w kierunku okna po raz ostatni. Wyszed�, a za drzwiami jeszcze s�ysza� wielki gwar niewie�ci zmieszany teraz z tryumfalnym poszczekiwaniem Asa. Dopiero po wyj�ciu Zabrzeskiego Morusie�ka opu�ci�a swe miejsce pod oknem. Mo�na przypuszcza�, �e dlatego siedzia�a tam tak uparcie, poniewa� starsze siostry uwa�a�y j� za ma�oletni� mimo sko�czonych lat o�mnastu i przynajmniej w domu nie pozwala�y jej nosi� d�ugiej sukienki. Niby kwiat z p�czka wygl�da�a dziewczyna ze swego pensjonarskiego 15 ubrania, usi�uj�c ca�� pe�ni� kszta�t�w dziewiczych rozedrze� ten w�ski powsz�dy worek barwy ciemnoorzechowej. Ramiona, �ci�ni�te w�skimi r�kawami, sprawia�y zaczerwienienie i obrz�kni�cie bardzo kszta�tnych r�czek; piersi, zapi�te pod szyj�, zbyt widocznie wznosi�y si� i opada�y, ale najbardziej ze wszystkiego razi�a kr�tko�� sukni pensjonarskiej, gdy� Morusie�ka uko�czy�a pensj� przed dwoma laty, nadzwyczajnie ros�a i rozwija�a si� fizycznie, a ci�gle nosi�a t� sam� odzie�. Ot� wobec os�b obcych wstydzi�a si� tego ubioru i ci�gle siedzia�a w jednym miejscu. Zreszt�, starsze siostry nazywa�y j� �smarkaczem�, nie pozwala�y jej nigdy zabiera� g�osu przy go�ciach, a i bez go�ci nie powinna by�a wyjawia� swego zdania, gdy� to oznacza�o - pod�ug Luty i Guty - z�e wychowanie. Nieraz, kiedy zacz�a m�wi�, starsze siostry spogl�da�y na ni� surowo i niech�tnie, a As jej si� wtedy przypatrywa� ze zdziwieniem. Od niejakiego czasu atoli Morusie�ka buntowa�a si� przeciw despotyzmowi starszych si�str, coraz cz�ciej bowiem spogl�da�a w zwierciad�o i ciemnoorzechowa sukienka stawa�a jej si� coraz wstr�tniejsza. Chcia�a ona koniecznie chodzi� w d�ugiej sukni nie tylko do ko�cio�a, do Saskiego Ogrodu, ale i w domu. Rzecz szczeg�lna, skoro go�� ju� odszed�, a panny pozosta�y same i robi�y spostrze�enia nad tymi odwiedzinami, milcz�ca dot�d Morusie�ka niespodziewanie odezwa�a si� w te s�owa: - Jestem pewna, �e on ma jak�� podstaw� upominania si� o Asa, skoro tu przyszed�!... By� mo�e kupi� psa od z�odzieja, a kto wie, czy nie od papy?... Wy�cie si� bardzo �le zachowywa�y z tym nieznajomym: jakie� cierpkie przycinki, wym�wki!... Przez ca�y czas nie pozwoli�y�cie mu si� wyt�umaczy�. Co on sobie pomy�li? Ta uwaga dziewczyny, wypowiedziana dosy� cichym, nie�mia�ym g�osem, wywo�a�a straszliwy rejwach. Wszystkie razem otwar�y usta, �aja�y Morusie�k� powtarzaj�c nieustannie �smarkacz�. Nareszcie gdy j� ju� dobrze zgromi�y, zacz�y nielito�ciwie szydzi�, jakoby usi�owa�a zwr�ci� na siebie wszelkimi sposobami uwag� Zabrzeskiego, co Guta. w uniesieniu nazwa�a �bezczeln� kokieteri��. Teraz pi�kne oczy dziewczyny nape�ni�y si� obfitymi �zami i wybuch�o owo �kanie, kt�re u p�ci pi�knej stanowi cech� r�wnie charakterystyczn� jak i j�zyk. Te krzyki, p�acze sprowadzi�y tu ojca, kt�ry gdzie� poza kuchni� zajmowa� oddzielny pokoik. C�rki w jaskrawych barwach przedstawi�y emerytowi ca�e zdarzenie odnosz�ce si� do odzyskania wy��a, a przy tym oskar�y�y �smarkacza� Morusie�k�. G��wnie przemawia�a Luta, dzielnie j� popiera�a Guta, inne dorzuci�y swoje. Starzec, jakkolwiek si� ba� swych c�rek i by� u nich takim samym pantoflarzem jak niejeden m�� u swej �ony, tym razem jednak�e uj�� si� za �smarkaczem�, a pot�pi� �anio�a str�a rodziny� i �inteligencj��. Co wi�cej, ku nadzwyczajnemu zdziwieniu i zgorszeniu starszych c�rek, o�wiadczy�, �e istotnie on sam Asa sprzeda�, �e wi�c prawy w�a�ciciel musi go niezw�ocznie odzyska�. Luta, Guta i Niuta powsta�y teraz na ojca wyrzucaj�c mu samowol�, despotyzm i chcia�y go zakrzycze�. Ale wida�, �e cierpliwo�� dobrodusznego staruszka wyczerpa�a si� nareszcie, gdy� poczerwienia� z gniewu, tupn�� nog� i zawo�a�: - Hola, moje panny, na oszusta si� wykierowa� nie pozwol�!... Pies nale�y do tego, kto go ode mnie kupi�, i basta! To rzek� i wyszed� z po�piechem, poniewa� wiedzia� dobrze, i� nad kobiecym uporem nie odnosi si� tak �atwo zwyci�stwa. Luta natychmiast dosta�a spazm�w z biciem serca; ratowa�y j� wszystkie siostry, nie wy��czaj�c Morusie�ki, w�r�d nadzwyczajnych szloch�w. As roz�o�y� si� w k��bek na fotelu i z wielkim spokojem spogl�da� na wszystko, co si� dzia�o. Ju� ca�y ten dzie� by� bardzo �a�osny. 16 Emeryt musia� jeszcze nazajutrz stoczy� z c�rkami zaci�t� walk� i dopiero potem wzi�wszy na sznurek wy��a zaprowadzi� go na Erywa�sk�, poniewa� uwa�a� sobie za obowi�zek, a�eby osobi�cie przeprosi� pana Albina. Zabrzeski, kt�remu w tej chwili wywietrza�y z g�owy my�listwo i wy�e�, a za to czarne oczy Morusie�ki nie dawa�y spokoju, przyj�� starca z wyszukan� grzeczno�ci� i po kilkakro� powt�rzy�, �e dozna �n i e w y s � o w i o n e j rozkoszy, je�eli panny zechc� uwa�a� Asa i nadal jako swego w�asnego psa�. Atoli Swojewski - tak si� zwa� emeryt z Sewerynowa - ani s�ysze� nie chcia� o tym, a�eby wy�e� znowu powr�ci� do jego domu. Pan Albin rozmy�lnie przeci�ga� rozmow�, prosi� staruszka siedzie�, cz�stowa� go cygarem maj�c ci�gle na pami�ci, �e to jest rodzony ojciec pi�knych czarnych oczu. Jako� rozwi�za� si� j�zyk emerytowi i nast�pi�y owe dobroduszne wylania, o kt�re tak �atwo u ludzi gadatliwych i naiwnie my�l�cych. - Ja - m�wi� stary na wp� z u�miechem - od trzydziestu lat przywyk�em sypia� po obiedzie, a te moje dziewczyny rozpie�ci�y psa, swawol� z nim... Ach, gdyby� pan wiedzia�, jak to jest przykro nie mie� na staro�� spokojnego k�cika! Zabrzeski wi�c nalega� grzecznie, a�eby jego As przynajmniej w godzinach przedobiednich s�u�y� pannom za rozrywk�, ale stary si� na to nie chcia� zgodzi� i odszed�. Ma�o kt�ry z m�czyzn nie wie, co to jest op�tanie przez pi�kne oczy. Nie my�limy opisywa� tego stanu duszy, poniewa� ka�dy cz�owiek odczuwa go po swojemu. Pan Albin nosi� czarne, wielkie oczy w swoim m�zgu i stamt�d patrzy�y one na� nieustannie: widywa� je w powietrzu, na niebie, na suficie, na swych bia�ych jak �nieg mankietach, a nawet kiedy zamkn�� oczy. Polowanie, lekcje z wy��em, wszystko to wywietrza�o mu z g�owy pod wp�ywem owych oczu. As, wyci�gni�ty pod sto�em, �ledzi� nieraz ruchy swego pana, jak gdyby si� obawia�, czy znowu jakie warowanie i aportowanie nie wejdzie na porz�dek dzienny. Widz�c atoli, i� pan g��boko o czym� si� zamy�la, pies polowa� na przelatuj�ce muchy szcz�kaj�c z�bami. Czasem mu si� tu sprzykrzy�o, wy�azi� wtedy spod sto�u, przeci�ga� si�, ziewa� i w braku towarzystwa do zabawy wymy�li� sobie igraszk�, kt�ra polega�a na obracaniu si� w k�ko i usi�owaniu schwycenia w z�by w�asnego ogona. 17 ROZDZIA� II Polowanie z wy��em po ulicy. - Zatarg Asa z przekupk�. - W kt�rej z trzech kocha si� pan Albin? - Najserdeczniejsze k�ko. - Szewc K�skiewicz. - �ebrak Pyta. - Wyrok s�du i skutki jego. - Scena mi�osna na ulicy. - Ryszard Lwie Serce. - Mi�o�� tak�e si� sprzykrzy. O wiele wi�cej ni� Zabrzeski zajmowa� si� teraz Asem s�u��cy, Franciszek, kt�ry za ka�d� psot� wymierza� wy��owi kar�, zw�aszcza w nieobecno�ci pana, a opr�cz tego nie sk�pi� mu ustnych nauk, zaprawionych ca�� gderliwo�ci� i ��ci� starca niezadowolonego z �ycia. Pies bowiem skwapliwie uprz�ta� rogale, bu�ki, serdelki, wypija� mleko, �mietank�, a przy tym bardzo lubi� gry�� r�ne przedmioty zaprawiaj�c sobie m�ode z�by do przysz�ych czyn�w. Franciszek sprawi� sobie by� raz nowe kalosze i strzeg� ich jak oka w g�owie, gdy� nawet w czasie zbyt wielkiego b�ota nie wychodzi� w nich na ulic�, aby nie straci�y po�ysku. As dobra� si� do owych kaloszy i