3658

Szczegóły
Tytuł 3658
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3658 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3658 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3658 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA: 12 REBELIA (Prze�o�y�a: Iwona Zakrzewska) PROLOG John Rourke siedzia� w otwartych drzwiach �adowni helikoptera. Miejsce przy sterach zajmowa�a Natalia Tiemierowna. Wyra�nie widzieli rysuj�c� si� na horyzoncie sylwetk�. �Edena 2�. W odleg�o�ci mili od nich lecia� drugi helikopter, pilotowany przez Kurinamiego. Krople g�stego deszczu nie ogranicza�y ju� widoczno�ci, tak �e bez trudu mogli go dojrze�. Przy trzecim �mig�owcu, znajduj�cym si� na ziemi, sta� dow�dca statku kosmicznego �Eden l�, a zarazem g��wnodowodz�cy �Projektu Eden� - kapitan Christopher Dodd. Pasy przewieszone przez lewe rami� Johna podtrzymywa�y karabin M-16. Dwa podobne, zabezpieczone przed przesuwaniem si�, le�a�y w zasi�gu r�ki. W s�uchawkach zabrzmia� g�os Natalii: - John, ani �ladu jednostek W�adymira. Nie ma te� innych �mig�owc�w. - To dzi�ki nazistom - skomentowa� Rourke. - Oby tak pozosta�o. �Eden 2� by� coraz bli�ej zaimprowizowanego pasa startowego. Wygl�da�o na to, �e tym razem obejdzie si� bez przykrych niespodzianek - jak dot�d �aden sowiecki �mig�owiec wyposa�ony w nowoczesn� bro� pok�adow� nie pr�bowa� im przeszkodzi�, nikt nie usi�owa� ich zestrzeli�. W pobli�u nie kr��y� p�on�cy helikopter z uwi�zionym we wn�trzu najbli�szym przyjacielem Johna, Paulem Rubensteinem. Zar�wno John z Natali� jak i Kurinami znajdowali si� na pok�adach helikopter�w skradzionych Rosjanom . Nie by�o to podyktowane wzgl�dami bezpiecze�stwa - u�yli ich bardziej dla zasady ni� z konieczno�ci. Tu� po wy�adowaniu �Edena l� Karamazow znikn��, jakby rozp�yn�� si� w powietrzu. Od tego czasu nie odnotowano jakichkolwiek wrogich akcji. Rourke nie przytrzymywa� r�kami le��cego na kolanach karabinu. D�onie Johna wci�� krwawi�y, a ka�de poruszenie sprawia�o mu dotkliwy b�l. Wstrz�sn�� nim dreszcz. Strumie� powietrza wytwarzaj�cego si�� no�n� by� lodowaty. Sk�rzana kurtka lotnicza nie chroni�a przed zimnem. Nie zd��y� wcze�niej si� przebra�; przemoczone ubranie sch�o na nim teraz, pot�guj�c uczucie ch�odu. U�miechn�� si� nieznacznie - jako lekarz powinien bardziej dba� o swoje zdrowie. Skupi� uwag� na �Edenie 2�. Og�uszaj�cy huk wskazywa�, �e statek zwalnia, przekraczaj�c barier� d�wi�ku. Spojrza� w d�. Dostrzeg� podskakuj�ce i wymachuj�ce r�kami figurki ludzi. To przebudzony personel �Edena l� pozdrawia� nadlatuj�cy prom. Z ziemi nie dochodzi�y �adne odg�osy, ale domy�la� si�, �e rozbrzmiewaj� tam liczne okrzyki. Pewnie te� modlili si� w duchu o szcz�liwe l�dowanie statku. �Eden 2� sun�� teraz tu� nad lini� horyzontu. �Czy nie jest za nisko?� - zaniepokoi� si� Rourke. - Powoli... - wyszepta�. - Co, John? - odezwa�a si� Natalia. - Nic takiego. M�wi�em do siebie. - Mam nas�uch z �Edena 2�. Prze��cz� ich na inne pasmo. Us�ysza� trzaski, gdy Natalia zmienia�a cz�stotliwo��, potem w eterze rozleg� si� g�os Christophera Dodda m�wi�cego z ziemi: - W porz�dku, Ralph. Powiniene� unie�� dzi�b o par� stopni. - Roger, Chris, ju� poprawione. Zmniejszani obroty. Schodz�. Rourke zda� sobie spraw�, �e wstrzymuje oddech. Z wysi�kiem odwr�ci� wzrok od l�duj�cego promu. Rozejrza� si� po niebie, szukaj�c �lad�w nieprzyjaciela Na �Edenie 2� znajdowa�y si� dwadzie�cia trzy osoby. Opr�cz trzech obs�uguj�cych prom wszyscy byli pogr��eni w kriogenicznym �nie, w kt�ry zapadli dok�adnie w chwili nastania Nocy Wojny, pi�� wiek�w temu. �Dwadzie�cia trzy osoby�. Nadal wstrzymywa� oddech. Nieomal czu� zgrzyt wysuwanego podwozia, chocia� nie m�g� go s�ysze�. Znowu popatrzy� na ziemi�. Wydawa�o mu si�, �e widzi Sarah machaj�c� niebiesk� chustk�. Zobaczy� wyra�nie Elaine Halwerson. Jej czarna twarz odcina�a si� od reszty t�umu. �Eden 2� zwalnia�. Pas startowy by� wolny. Wcze�niej od-holowano �Edena l�, robi�c miejsce dla nast�pnego statku. Zwalnia�... Koniec. Zatrzyma� si�. John g��boko odetchn��. Kolejna grupa wyl�dowa�a bezpiecznie. Prawie bezludna Ziemia znowu zyskiwa�a mieszka�c�w. Mo�e uda si� co� odbudowa�. - Po wszystkim - us�ysza� szept Natalii w s�uchawkach. Nie odezwa� si�. ROZDZIA� I Jim Hixon, lekarz pok�adowy �Edena l�, z pewno�ci� zna� sw�j fach. Gdy tylko powr�ci� do �ycia po d�ugim okresie hibernacji, b�yskawicznie zorientowa� si� w sytuacji. Zarz�dziwszy dodatkow� transfuzj� dla Michaela, natychmiast zaj�� si� Paulem Rubensteinem. Sarah pe�ni�a obowi�zki piel�gniarki. John, maj�c zabanda�owane obie r�ce, nie m�g� pom�c doktorowi. S�u�y� mu jedynie jako konsultant. Hixon zdj�� banda�e z jego r�k. Obejrza� oparzenia i otarcia. John u�miechn�� si�, widz�c rumieniec na twarzy Natalii, gdy Hixon chwali� spos�b, w jaki opatrzy�a jego rany. �Ja nie zrobi�bym tego lepiej� - powiedzia�, po czym poprosi� Natali� o ponowne zabanda�owanie, co rozbawi�o Johna. Sam, b�d�c lekarzem, wiedzia�, �e s�owa te, ch�d wypowiedziane szczerze, zabrzmia�y jak pusty komplement Lekarze rzadko wykonywali opatrunki i nigdy tak dobrze, jak piel�gniarki. Deszcz usta�. Rourke wyszed� poza obr�b obozu. Usiad� na szerokim, p�askim kamieniu, obok po�o�y� karabin. W umieszczonych pod pach� kaburach Alessi mia� dwa nierdzewne pistolety typu Detonic kaliber 45 - zwane popularnie detonikami. Jego d�onie nie by�y w pe�ni sprawne, w�tpi� wi�c, czy w razie potrzeby zdo�a w por� wydosta� bro� z kabury. Za to maszynowy karabin C AR-15 znajdowa� si� w zasi�gu r�ki. �Eden 2� wy�adowa� w godzin� po tym, jak deszcz przesta� pada�. Przybycia czterech pozosta�ych prom�w kosmicznych spodziewano si� w ci�gu najbli�szych dwu dni. Wskutek nalega� Johna Dodd, Lerner i Styles zaj�li si� zorganizowaniem patroli maj�cych zapewni� bezpiecze�stwo. W ich sk�ad wchodzili budz�cy si� stopniowo pasa�erowie prom�w. John, kt�ry jako jedyny spo�r�d cz�onk�w �Projektu Eden� przebywa� ju� wcze�niej w kriogenicznym u�pieniu, zdawa� sobie spraw� z ograniczonych mo�liwo�ci i nie najlepszej kondycji fizycznej niedawno obudzonych. Nawet Jim Hixon, operuj�c Paula, musia� co jaki� czas przerywa�, �eby usi��� i odpocz��. Pi�� wiek�w zatrzymania funkcji �yciowych organizmu, bezczynno�ci i bezruchu - ludzkie cia�o wymaga�o czasu, aby powr�ci� po tym do pe�nej sprawno�ci. Rourke zapali� cienkie, ciemne cygaro. Trzyma� je w zaci�ni�tych z�bach, podrzucaj�c zapalniczk� Zippo. W �wietle ksi�yca mo�na by�o prawie odczyta� wygrawerowane na niej inicja�y JTR. Chowaj�c zapalniczk� do kieszeni, zaci�gn�� si� g��boko dymem z cygara. By�o dobre, jak wszystkie, kt�re robi�a dla niego Annie wiedz�c, �e nie mo�e si� bez nich oby�. Chyba dlatego tak bardzo mu smakowa�y, �e stanowi�y dzie�o r�k jego c�rki. Niezale�nie od tego postanowi� ograniczy� palenie. Nie wp�ywa�o to najlepiej na jego zdrowie, a przecie� idealna kondycja fizyczna jest mu niezb�dna, szczeg�lnie teraz, w nadchodz�cym czasie. John zamy�li� si�. Pr�bowa� uporz�dkowa� fakty. Michael powraca� do si� dzi�ki transfuzjom, a tak�e, co musia� przyzna�, jego w�asnym chirurgicznym umiej�tno�ciom. Rany Paula powinny si� r�wnie� szybko zagoi�, mimo �e by� os�abiony znaczn� utrat� krwi. Obaj zreszt� mieli doskona�� opiek�. Michaela nie odst�powa�a Madison - dziewczyna, kt�r� ocali� przed ludo�ercami, gdy ci otaczali Ark�. Dzi� nosi�a w �onie wnuka Johna. Nie m�g� marzy� o lepszej piel�gniarce dla Michaela. A Paul? U�miechn�� si� w my�li. Najlepszy przyjaciel Johna zostanie wkr�tce jego zi�ciem. Annie pozostanie przy Paulu, nawet je�li mia�oby to kosztowa� j� �ycie. Jego dzieci - Annie i Michael - by�y teraz prawie w jego wieku. Dwadzie�cia osiem i trzydzie�ci lat. Biologicznie Rourke by� za m�ody na ich ojca, jednak w rzeczywisto�ci... U�ycie kom�r kriogenicznych pozwala�o na takie igraszki z natur� i czasem. Zwr�ci� si� my�l� ku �onie. Od czasu, gdy asystowa�a przy operacji Paula, widzia� j� tylko raz, z daleka. A Natalia? Niegdy� torturowana przez m�a, dzi� dr�czona widmem Karamazowa. Teraz stara�a si� doprowadzi� do porz�dku karabiny M16 i 1911A1 z dw�ch prom�w wchodz�cych w sk�ad �Projektu Eden�. Nale�a�o zapewni� im prawid�owe funkcjonowanie po pi��setletnim przebywaniu w czym� o konsystencji kosmolinii. My�l o karabinach nasun�a mu pytanie, dlaczego autorzy �Edenu� wyposa�yli za�ogi prom�w w bro� starszego typu, kalibru 45. Przecie� w okresie bezpo�rednio poprzedzaj�cym Noc Wojny dokonano istnego przewrotu w dziedzinie uzbrojenia, szeroko zreszt� propagowanego. Skonstruowano w�wczas doskona�y pistolet Beretta, kaliber 9 mm. Im jednak dano do dyspozycji stare �czterdziestki pi�tki�. W gruncie rzeczy by� z tego zadowolony. Mia� zapasy amunicji ACP 45, poza tym zawsze wola� wi�kszy kaliber. Bliscy ludzie, �rodki przedsi�wzi�te dla ich obrony... Starzy i nowi nieprzyjaciele... Przypomnia� sobie uzbrojone helikoptery naznaczone swastykami. Pojawi�y si�, gdy wraz z Sarah, Kurinamim, Madison i Elaine usi�owa� wybawi� z opresji Natali�. Przynios�y nowego wroga. Chocia� tak naprawd� pochodzi� on z przesz�o�ci. Lecz najwi�kszym i zarazem najstarszym wrogiem by� ten, kt�ry zgodnie z wszelka logik� powinien ju� dawno nie �y�. Rourke nigdy nie przebaczy� sobie tego niedopatrzenia. W�adymir Karamazow wydawa� si� martwy pi�� wiek�w temu, po strzelaninie na ulicach tego, co niegdy� by�o Atenami w stanie Georgia. Nie m�g� sobie darowa�, �e nie pos�a� jeszcze jednej serii w g�ow� Karamazowa. Mia�by wtedy pewno��. Sam fakt, �e Karamazow �y�, stwarza� zagro�enie. Lecz to, �e zdo�a� zgromadzi� wok� siebie silne wojska, niezmiernie zwi�ksza�o niebezpiecze�stwo. St�d stra�e, jakie wystawili Lerner, Dodd i Styles. Ale je�eli si�y powietrzne diabolicznego pu�kownika mia�yby powr�ci�, c� John m�g� im przeciwstawi�? Jeden helikopter prowadzony przez niego, drugi -pilotowany przez Kurinamiego i trzeci - Natalii. Trzy. Przeciwko ilu wrogim maszynom? Spogl�daj�c w pochmurne niebo, zastanawia� si�, tak samo jak pi��set lat temu, czy cz�owiek wsz�dzie musi niszczy� samego siebie w takim szale�czym zatraceniu. Obcy d�wi�k zm�ci� cisz�. Nieznajomy g�os zapyta�: - Czy pan jest tym, kt�rego s�ysza�em na falach eteru, Rourke? John odczu� pal�cy b�l w r�kach, gdy b�yskawicznym ruchem rzuci� si� na ziemi� i jednocze�nie poderwa� karabin maszynowy, mierz�c w kierunku dochodz�cego z ciemno�ci g�osu. - Poza pistoletem nie mam �adnej broni, sir. Spoza ska� mo�na by�o dostrzec jedynie zarys wy�aniaj�cej si� sylwetki. Twarz m�wi�cego skrywa� cie�. - Przychodz� w pokojowych zamiarach, sir. - Kim, u diab�a, jeste�? - sykn�� John. - Wasze obozowisko otaczaj� moi ludzie. Je�eli odda pan cho�by jeden strza�, nie unikniemy walki. B�d� niepotrzebne ofiary. Porozmawiajmy najpierw, a potem, je�li uzna pan to za konieczne, prosz� u�y� swej antycznej broni. - Pyta�em ju� raz: kim jeste�? Trzeci raz nie b�d� powtarza�. - John przygryz� koniec cygara, nie spuszaj�c z muszki postaci stoj�cej mi�dzy ska�ami. - Pu�kownik Wolfgang Mann, oficer Ekspedycyjnych Si� Narodowo-Socjalistycznych Wojsk Obrony. A pan? Kim pan jest opr�cz tego, �e jest Johnem Rourke'em? John z trudem prze�kn�� �lin�, po czym odpowiedzia�: - Po prostu John Rourke. Lekarz. Ja i moja rodzina znale�li�my si� tutaj, �eby pom�c powracaj�cym statkom kosmicznym. - Ile ich jest? - Wi�cej ni� te dwa na ziemi. - Lubi� ludzi ostro�nych. Czy mog� podej��, sir? - Niech pan trzyma r�ce tak, abym m�g� je widzie� - ostrzeg� John. Chcia� od�o�y� karabin. Czu�, jak banda�e nasi�kaj� krwi�. Zbli�aj�cy si� m�czyzna by� wysoki. Po�y d�ugiego p�aszcza si�ga�y mu za kolana. Na g�owie mia� baseballow� czapk�. Chmura przesun�a si�, ods�aniaj�c ksi�yc, kt�rego blade, szaroniebieskie �wiat�o pad�o na sylwetk� Manna, tak �e John m�g� widzie� ja wyra�nie. Twarz Niemca wygl�da�a jak wykuta z kamienia twardszego ni� granit. Nie da�o si� rozr�ni� koloru oczu. Na bluzie munduru, widocznej spod ci�kiego trencza, po�yskiwa�y dystynkcje. - Powiedzia� pan, �e jest pu�kownikiem, a ja widz� standartenfuhrera SS - warkn�� Rourke. - Jak to mo�liwe, �e rozpozna� pan t� rang�? Kim naprawd� pan jest? - Cz�owiekiem, kt�ry kiedy� ju� j� widzia�. - R�ce Johna dr�twia�y z b�lu, a banda�e nasi�ka�y krwi�. - �aden �yj�cy cz�owiek nie m�g� tego widzie�. Chyba �e jest jednym z nas. - Myli si� pan - �agodnie odpowiedzia� John. - Te statki kosmiczne... Czyta�em o nich w ksi��kach o historii dwudziestego wieku. Sk�d one przybywaj�? - Z nieba - odrzek� John z u�miechem. - Utrudnia pan spraw�, henr doktor. - Jest pan nazist�. Nie lubi� nazist�w. - Ale to w�a�nie my ocalili�my was, atakuj�c sowieck� baz�. Sk�d pochodzicie? - Z tego samego mejsca, co wy. Cho� mo�e nale�a�oby raczej powiedzie�: �z tego samego czasu�. - To niemo�liwe. Mia�by pan pi��set pi��dziesi�t lat. Rourke zn�w si� u�miechn��. - Nie ma to jak sprawno�� fizyczna, witaminki i regularne wypr�nienia. - Proces kriogeniczny, jak si� domy�lam. Wi�c naprawd� jest pan... - ...sprzed Nocy Wojny. - A pozostali? - Wszyscy, opr�cz jasnow�osej dziewczyny. - A komuni�ci? - zapyta� Mann. - Jeden z nich pochodzi z mojego czasu. O reszcie nie mog� nic powiedzie�. A pan? Sk�d pan przybywa? - Przed ostateczn� wojn� supermocarstw nazywa�o si� to Argentyn�. Przez pokolenia ukrywali�my si� pod ziemi�, dop�ki nie nadawa�a si� do ponownego zamieszkania. - Stanowi�c kolebk� narodowego socjalizmu. �licznie! Czego pan chce? - zapyta� John. - Dlaczego pan nie lubi nazist�w? - Sze�� milion�w �yd�w, miliony Polak�w, Rosjan, Cygan�w, kt�rzy znale�li si� w niew�a�ciwym czasie i niew�a�ciwym miejscu, w wojnie, kt�ra doprowadzi�a do u�ycia broni nuklearnej. - Ten interes z sze�cioma milionami �yd�w? To syjonistyczne k�amstwo. Tak mnie nauczono. - To nie jest syjonistyczne k�amstwo. �le pana nauczono -wyszepta� Rourke. - Nie mog� uwierzy�... - ...�e pochodzi pan od nieludzkich rze�nik�w? - Grzechy ojc�w... - zacz�� standartenfuhrer. - ...spadaj� na ich dzieci - doko�czy� za niego Rourke. - To prawda? Wierzy pan w to? - M�j ojciec walczy� przeciwko pana przodkom. Kiedy doros�em i sta�em si� m�czyzn�, spotka�em innych m�czyzn. Uwa�ali si� za nazist�w. Prowadzili groteskowe gry, rodem z opery komicznej, kt�re by�y pretekstem do wyra�ania fanatycznego rasizmu, rasowej nienawi�ci. - Pana ojciec - zacz�� Mann - walczy� przeciw nazizmowi? - Nazwano to drug� wojn� �wiatow�. Po niej nast�pi�a trzecia wojna �wiatowa. Tak, walczy� w drugiej wojnie. By� w OSS. - W jednostkach specjalnych ameryka�skiego wywiadu? - Mo�na je tak nazwa�. - A pan? - zapyta� Wolf gang Mann. W jego g�osie nie by�o ju� takiej pewno�ci jak na pocz�tku. - Jak to mo�liwe, �e pan walczy� przeciw narodowemu socjalizmowi? Skoro pa�ski ojciec... - Pracowa�em w CIA. S�ysza� pan o tym? - Tajna policja Stan�w Zjednoczonych do zada� specjalnych poza krajem, czy� nie tak? - To by�a Centralna Agencja Wywiadowcza - poprawi� Rourke. - By�em jej funkcjonariuszem. Przewa�nie zajmowa�em si� zwalczaniem komunist�w, ale czasem... - Ale� komuni�ci byli sprzymierze�cami Stan�w Zjednoczonych, dop�ki supermocarstwa nie rozpocz�y mi�dzy sob� walki o dominacj� nad krajami zamieszka�ymi przez ni�sze rasy... - Niezupe�nie tak by�o - niemal szeptem powiedzia� John. - Po zako�czeniu drugiej wojny �wiatowej nast�pi� d�ugi okres nieufno�ci i och�odzenia stosunk�w. Wzrasta� arsena� broni nuklearnej. Sowieci udoskonalili nowy system, znany pod nazw� �technologia strumienia cz�stek�. Zamierzali u�y� go jako systemu zaczepno-obronnego przeciw zachodnim satelitom komunikacyjno-szpiegowskim. Nasz rz�d uzna� zainstalowanie tego systemu za krok w kierunku wojny termonuklearnej. Postawili�my ultimatum. Kto� nacisn�� guzik. Chyba oni. Przynajmniej tak zrozumia�em. I wszyscy zgin�li. Poza pana przodkami w tej podziemnej dziurze w Argentynie przetrwali nieliczni. Wiem o jednej ma�ej grupie. Domy�lam si�, �e ocaleli jacy� Sowieci. Mo�e paru Chi�czyk�w. - Dlaczego m�wi pan w taki spos�b? - Po co przyszed� pan do mnie? Je�li jeste�my otoczeni i dysponujecie wi�ksz� si��, posiadacie lotnictwo. Na co czekacie? - Je�li pa�skie s�owa s� prawd�, m�j przodek by� ludob�jc�. - Moje s�owa s� prawd�. Przykro mi, je�li my�la� pan inaczej, ale tego nie da si� zmieni�. - Tam, sk�d pochodz�, henr doktor... - Tak, herr standartenfuhrer? - John wypu�ci� cienki strumie� szarego dymu. Rozproszony w �wietle ksi�yca dym wydawa� si� zupe�nie bia�y. - Nasz w�dz, spadkobierca Adolfa Hitlera... - zacz�� Mann, z trudem dobieraj�c s�owa. - Od tamtej pory przemin�o wi�cej ni� dwadzie�cia pokole�... S� w�r�d nas tacy, kt�rzy nie zgadzaj� si� z ide� nazizmu. Chc� demokracji, gdzie cz�owiek mo�e rz�dzi� samym sob�, gdzie grupa politycznych fanatyk�w nie dyktuje szale�czych poczyna�. - Mann przerwa� na chwil�. - Przyszed�em, �eby zaoferowa� panu przymierze przeciwko naszym wsp�lnym wrogom, Sowietom. Pragn� da� nowy rodzaj wolno�ci moim ludziom. - Ja... - Trzydziestego stycznia obchodzimy Dzie� Zjednoczenia. - Tysi�c dziewi��set trzydziesty trzeci rok - szepn�� Rourke. - Pan zna t� dat�? - Ka�dy j� zna lub powinien zna�. Dzie�, w kt�rym Hitler zosta� kanclerzem, dzie�, w kt�rym zapanowa�o z�o. - Tego dnia w�dz og�osi nasze nowe zdobycze terytorialne. I wezwie nar�d do czynu o�wiadczaj�c, �e s� w�r�d nas zdrajcy. - Czy� nie s� zdrajcami? - John nadal m�wi� bardzo cicho. Cygaro zgas�o. Rzuci� je w zg�stnia�e b�oto pod stopami, mia�d��c obcasem. - S� dobrymi lud�mi. A on ka�e ich publicznie rozstrzela�. Jeden z nich, Dieter Bern, pragnie, aby nasza nauka i technologia przemieni�y �wiat, by uczyni�y ze� miejsce, gdzie wojna, taka jak ta mi�dzy supermocarstwami, nigdy si� nie wydarzy. - Nazista-idealista? - On jest przede wszystkim cz�owiekiem, herr doktor. Je�eli poprowadz� teraz ludzi, kt�rzy my�l� jak ja, na Complex... - Complex? - powt�rzy� Rourke. - Nasz dom - g�os Manna ochryp�. - Je�eli wyst�pimy otwarcie przeciw Complexowi, przeciw wodzowi, rozp�tamy walk�, kt�ra poch�onie mn�stwo niepotrzebnych ofiar. Ale je�eli paru zdecydowanych ludzi zdo�a�oby przedosta� si� do Complexu i uwolni� Berna, gdyby kt�ry� z tych ludzi by� lekarzem, wtedy... - Dlaczego akurat lekarzem? - spyta� John, opuszczaj�c karabin. - Zapali pan papierosa? - Nie, dzi�kuj� - odpar�. Patrzy�, jak Mann wyjmuje papiero�nic� z kieszeni trencza i wyci�ga papierosa. W �wietle p�omienia ujrza� wreszcie oczy m�czyzny - intensywnie niebieskie, przejrzyste i stanowcze. Dostrzega�o si� w nich jednak tak�e zm�czenie. - Dieter Bern znajduje si� pod dzia�aniem narkotyk�w. Nie docieraj� do niego sygna�y z zewn�trznego �wiata. Nie mo�e odpowiedzie� na oskar�enie. Na wolno�ci, wyzwolony z narkotycznego transu, zdo�a�by mo�e przedosta� si� do Centrum Komunikacji i opowiedzie� wszystko. W�wczas ludzie mogliby dokona� wyboru... Ale dzisiaj mamy... - Za cztery dni moja c�rka sko�czy dwadzie�cia osiem lat. Dzisiaj jest dwudziesty drugi stycznia. - John spojrza� na o�wietlon� tarcz� rolexa. - Za dziesi�� minut b�dzie dwudziesty trzeci. - Wi�c Dzie� Zjednoczenia wypada za siedem dni. Publiczna egzekucja Berna oznacza wojn� zamiast wolno�ci. - M�wi pan o wojnie z niech�ci�, a przecie� jest pan wojskowym. - Niekt�rzy ludzie s�u�� swej ojczy�nie, rasie, narodowi. Inni pe�ni� s�u�b� w obronie pokoju. - Co otrzymam w zamian za pomoc, kt�rej pan potrzebuje? - spyta� Rourke. - Moi ludzie b�d� chroni� ten obszar przed atakami komunist�w. S� przecie� inne statki na niebie, czy� nie? - powiedzia� Mann. - Cztery - przytakn�� John. - Pozosta�e oddzia�y wys�a�em w pogo� za Sowietami. - I tym samym b�d� daleko od Complexu, gdy pan urz�dzi tam przewr�t? Mann za�mia� si� g�o�no. - Czy� nie �atwo mnie przejrze�? - Rzuci� papierosa, zgniataj�c go butem. - I zostawi� pan niewielkie si�y, �eby utrzyma� ��czno�� radiow� z kwater� g��wn� i rozproszonymi oddzia�ami? - Wi�c jednak nietrudno mnie rozgry��. - Wiedza medyczna pana ludzi musi by� bardziej zaawansowana ni� nasza. Po co jestem potrzebny? - Pan ma rannych. Ja lekarza, kt�ry mo�e im pom�c i wprowadzi� pana w arkana naszej medycyny. M�j problem polega na tym, �e w Complexie rozpoznano by zar�wno mnie, jak i kt�regokolwiek z oficer�w, tak�e lekarza. Natomiast pan nie zwr�ci na siebie uwagi. M�g�by pan porusza� si� swobodnie po Complexie, dop�ki nie uzna pan, �e nadszed� odpowiedni moment do uderzenia. - Nie trzeba by� lekarzem, �eby wyprowadzi� kogo� ze stanu odurzenia narkotycznego. Pa�ski lekarz m�g�by z pewno�ci� poinstruowa� kt�rego� z pana ludzi. Dlaczego to, �e jestem lekarzem, ma takie znaczenie? - Kiedy uczy�em si� o tych promach kosmicznych, wyobra�a�em sobie, �e s� one czym� w rodzaju element�w projektu przetrwania zag�ady. I dlatego technicy medyczni musieli si� na nich znajdowa�. To, �e w�a�nie pan jest lekarzem to, pozwol� sobie powiedzie�, szcz�liwy, ale zwyk�y zbieg okoliczno�ci. - Nadal nie rozumiem... - Wielu z nas gotowych by�oby uwolni� Berna. Ale �aden nie mo�e tego zrobi�. Widzi pan, doktorze, Bern jest wi�ziony w szczeg�lny spos�b. Nie siedzi za kratami. Jego szyj� otacza obr�cz, przytwierdzona �a�cuchem do �ciany. Przep�ywa przez ni� pr�d elektryczny. W cia�o Berna wszczepiono elektrod� i kapsu�k� wype�nion� syntetyczn� kurrar�. Jakiekolwiek zak��cenie przep�ywu pr�du spowoduje wys�anie natychmiastowego impulsu elektronicznego do elektrody i w tej samej chwili nast�pi uwolnienie trucizny z kapsu�ki. To oznacza �mier� Berna w ci�gu czterech sekund. Nie istnieje antidotum, kt�re wcze�niej wstrzykni�te, zneutralizowa�oby trucizn�. Kapsu�ka znajduje si� w arterii obok czego�, co moi lekarze okre�laj� mianem venule fistula. - �wietnie w�ada pan angielskim. - Oficerowie naszego korpusu musz� spe�nia� wysokie wymagania, tak�e je�li chodzi o znajomo�� j�zyk�w obcych. Wracaj�c do rzeczy, moi komandosi ustalili ponad wszelk� w�tpliwo��, �e do miejsca, w kt�rym przetrzymuj� Bema, prowadzi tylko jedno wej�cie. Aby zmniejszy� szans� uwolnienia wi�nia, umieszczono tam instalacj� wysy�aj�c� identyczne sygna�y jak te w obr�czy. Zak��cenie sygna��w da efekt przypominaj�cy rezultat dzia�ania pocisk�w rozpryskowych, u�ywanych przed wojn� supermocarstw. Tysi�ce niesko�czenie ma�ych igie�ek rozlokowanych w strategicznych punktach pomieszczenia zostanie wystrzelone i, lec�c z ogromn� pr�dko�ci�, b�d� one w stanie przebi� nawet sze�ciomilimetrowy pancerz ochronny. - Hmm... �wier� cala - mrukn�� Rourke. - Ka�da igie�ka zawiera syntetyczn� substancj�, pochodn� kurrary. Trzy uk�ucia wystarcz�, aby u�mierci� przeci�tnego m�czyzn� w czasie kr�tszym ni� trzydzie�ci osiem sekund. Rourke zn�w usiad� na kamieniu. R�ce bola�y go niemi�osiernie. - Czy istnieje mo�liwo�� przerwania po��czenia mi�dzy obr�cz� a wszczepion� elektrod�? - zapyta�. - Zdaniem mojego lekarza, tak. Je�eli usunie si� z cia�a Berna elektrod�. - Wobec tego uwolnienie Bema wymaga jedynie przedostania si� do miejsca, gdzie go przetrzymuj�, pod stra�� i przykutego do �ciany, oraz wykonania tam zabiegu chirurgicznego, nie zak��caj�c przy rym przep�ywu pr�du? - To jedyny spos�b. Podobno ludzie wierzyli kiedy� w istot� zwan� Bogiem? - Niekt�rzy jeszcze wierz�. - Zanoszono mod�y do Niego. Pan zjawi� si� tu, jakby w odpowiedzi na moj� modlitw�. Widzia�em brawur�, jak� wykaza� pan tam, w obozie sowieckim, i p�niej, ratuj�c cz�owieka z p�on�cego helikoptera. - Paul Rubenstein jest moim przyjacielem, a w tym obozie by�y moja �ona, c�rka i kobieta, kt�ra wiele dla mnie znaczy, a tak�e dziewczyna nosz�ca w �onie dziecko mego syna - Bern to cz�owiek, kt�ry szuka wolno�ci. Kto�, z kim, my�l�, mia�by pan wiele wsp�lnego. Moje oddzia�y b�d� �ciga� Sowiet�w niezale�nie od pa�skiej decyzji, ale osobi�cie nie chcia�bym wydawa� wam wojny. Je�eli Bern zostanie stracony, nikt nie zapanuje nad sytuacj� . Annie wodza przewr�c� �wiat do g�ry nogami. Wasza bro� b�dzie bezu�yteczna. John za�mia� si�. - Nie musi mnie pan przekonywa�. Wiem, �e nie zdo�amy wam si� oprze�. - Ale my�l�, �e tak czy inaczej, b�dziecie stawia� op�r. Swoj� drog�, nasze dwa korpusy mog� nie wystarczy� do rozbicia komunist�w. Wyb�r nale�y do was. Albo pomo�ecie nam ocali� pok�j, albo podejmiecie przeciw nam walk�, tylko po to, by w ko�cu ulec staremu wrogowi. A potem, wydaj�c ostatnie tchnienie, b�dziecie mogli bezczynnie przygl�da� si� zmaganiom waszych dw�ch nieprzyjaci�. A po tej walce mo�e z naszej planety zosta� jedynie py�. I wtedy nie da si� ju� ocali� niczego. John zapali� nast�pne cygaro, wa��c w d�oniach poobijan� zapalniczk�. - Rozumie pan, �e nie mog� m�wi� w imieniu ludzi z �Projektu Eden�... Mann przerwa�: - Ten projekt... - Projekt Eden jest rzeczywi�cie misj� na wypadek zag�ady. Taki by� zreszt� kod operacji. Wi�c, jak ju� powiedzia�em, nie mog� wypowiada� si� w imieniu cz�onk�w �Projektu Eden�. Jednak, je�li chodzi o mnie, herr standartenfuhrer... - To ranga w SS. Jestem pu�kownikiem. Nie zaliczam si� do typowych cz�onk�w Partii, takich, jakimi wyobra�aj� ich sobie �udz�. Czyta�em zakazane ksi��ki. - Nie ma zakazanych ksi��ek, s� jedynie takie, kt�re nie odpowiadaj� indywidualnym upodobaniom. - Przypomina mi pan, doktorze, niekt�rych bohater�w tych ksi��ek. - Wi�c mo�e powie pan, pu�kowniku, swoim dw�m przyjacio�om czaj�cym si� za ska�ami, �eby zeszli? A pan zatrzyma sw�j pistolet, g��wnie dlatego, �e chc� go mie� na oku. Teraz proponuj� panu ma�y spacer. - M�j pistolet, podobnie jak pa�ski karabin, jest przestarza�y. To P-38. W Complexie mieszka cz�owiek, kt�ry wyrabia do niego amunicj�. Z dawnych czas�w pozosta�o jej niewiele i jest bardzo droga. Ale tego walthera nosi� m�j ojciec i jego ojciec, i wiele pokole� moich przodk�w. - Musi to by� niez�y pistolet. - Rourke u�miechn�� si�. Wskaza� na bli�niacze detoniki i doda�: - Te� maj� pi�� wiek�w. Ale nie nazwa�bym ich przestarza�ymi. Zsun�� si� z kamienia. Na plecach ci�gle jeszcze czu� ci�ar Paula. W ca�ym ciele pulsowa� b�l. �To nie by�a brawura, jak s�dzi� pu�kownik. To by�a konieczno�� - pomy�la�. Wyci�gn�� do Manna praw� r�k�: - Na imi� mi John, pu�kowniku. U�cisk d�oni Manna by� twardy - taki, jaki powinien by� u�cisk m�czyzny. - Wolfgang. Przyjaciele m�wi� mi Wolf. - Nie zapominaj o swoich kamratach. Musz� czu� si� tam straszliwie samotni, gdy my tu sobie gwarzymy. A gdyby kto� z ubezpieczaj�cych patroli Dodda natkn�� si� na nich... - Dodd? - Dow�dca �Edena� i g��wnodowodz�cy ca�ego Projektu. Wi�c, to mog�oby si� �le sko�czy�. Twarz Wolfganga Manna rozja�ni� u�miech. - Zaczekajcie na mnie na obrze�ach naszego obwodu - zawo�a� po niemiecku. - P-38 to dobra bro�, wiem - rozpocz�� Rourke, id�c obok pu�kownika w kierunku perymetru obozu roz�o�onego wok� dw�ch statk�w �Projektu Eden�. - Jest ze mn� kobieta, kt�r� musisz pozna�. Byli�my ju� kiedy� w tym miejscu. To si� wtedy nazywa�o Arka. Ze wszystkich pistolet�w, jakie tu sk�adowano, wybra�a tylko jeden. I dodatkow� bro� kr�tk�. W�a�nie P-38. Osobi�cie nigdy nie by�em zwolennikiem kalibru dziewi�� milimetr�w. Ale w schronie, to znaczy tam, gdzie mieszkam, mam walthera P-38. Cholernie dobry pistolet, pomimo du�ego kalibru. W dawnych czasach, przed Noc� Wojny, nie zawsze mia�em dost�p do �czterdziestki pi�tki�. Wiesz, jak to bywa na wojnie. Par� razy u�ywa�em walthera P-5. Widzia�e� go kiedy�? - Nie. - Szkoda - wymamrota� John. - Za�o�� si�, �e by ci si� spodoba�. - Rourke zatrzyma� si� na chwil�. - Nie wiem, czy to nie przedwcze�nie, ale... Kto�, kto m�wi o wolno�ci i pokoju, c�... Nie m�w o sobie �nazista�. Jeste� po prostu Niemcem. Wolfgang Mann nie odpowiedzia�. ROZDZIA� II Helikopter w�a�nie wyl�dowa�. Karamazow zeskoczy� na piaszczyst� ziemi� zachodniego Texasu. Zranione rami� ci�gle krwawi�o, a prowizoryczny opatrunek ogranicza� ruchy pu�kownika. Podmuch �mig�a zerwa� mu czapk�, zanim zd��y� uchyli� g�ow�. Poszed� dalej, nie przejmuj�c si� tym. Kt�ry� z podw�adnych na pewno mu j� przyniesie. Rzeczywi�cie, przy jego boku natychmiast znalaz� si� Antonowicz z czapk� w r�ku. Karamazow zmru�y� oczy, chroni�c je przed piaskow� zawiej�, wywo�an� obrotami �opatek �mig�a. Przekrzykuj�c ha�as pracuj�cego helikoptera, zawo�a�: - Nie ma czasu do stracenia, Miko�aj. Wykonasz rozkazy. - Tak jest, towarzyszu pu�kowniku. W�adymir Karamazow skierowa� kroki w stron� sza�asu, kt�ry mia� mu zast�pi� kwater� g��wn�. Nast�pne samoloty siada�y na pasie startowym. Podczas nieobecno�ci pu�kownika jego ludzie wykonali solidn� robot� - sypki piasek nie�atwo by�o przekszta�ci� w l�dowisko. Na pok�adach l�duj�cych maszyn znajdowali si� ludzie, zapasy �ywno�ci i syntetycznego paliwa. - �Projekt Eden� na razie zostawimy w spokoju. - Karamazowowi brakowa�o tchu. Mia� wyci�t� cz�� lewego p�uca i zmiana wilgotno�ci powietrza utrudnia�a mu oddychanie. Po chwili podj��: - Nie m�wi�em ci tego wcze�niej, Miko�aj, w kontyngencie �Projektu Eden� mam swojego agenta. - Agenta, towarzyszu pu�kowniku? - Umie�ci�em go tam pi�� wiek�w temu, na wypadek gdyby mia�o si� okaza�, �e �Eden� umo�liwi przetrwanie zag�ady. Przewidywa�em to i nie myli�em si�. - Ale�, towarzyszu pu�kowniku - odezwa� si� major Antonowicz - kazali�cie przecie� zniszczy� sze�� prom�w �Projektu Eden� wiedz�c, �e na pok�adzie jednego z nich jest... - M�j agent wiedzia�, czym ryzykuje. Zobaczymy, co wymy�li, �eby uniemo�liwi� realizacj� �Projektu Eden�. Chc� by� informowany o poczynaniach ludzi z �Edenu�. Przeprowadzisz zwiad lotniczy. We� samoloty lataj�ce na wysokim pu�apie. Zajmij si� tym i to szybko. - Dopiero teraz odebra� Antonowiczowi czapk�. Trzyma� j� w lewej r�ce i otrzepywa� z kurzu. - Odwo�aj te� jednostki majora Krakowskiego, kt�re pacyfikuj� dzikie plemiona Europy. Nazi�ci bezczelnie przeszkadzaj� nam w realizacji naszych plan�w strategicznych. Musimy skoncentrowa� nasze si�y. Krakowski b�dzie nam potrzebny - doda�. - Ci nazi�ci, towarzyszu pu�kowniku, dysponuj�... - Zadziwiaj�co wysok� technik� - wpad� w s�owo Karamazow. - Ty, Antonowicz, zbierzesz ma�� grup�... - Tak, towarzyszu pu�kowniku? Karamazow zatrzyma� si� przed wej�ciem do sza�asu. W�a�nie przeje�d�a� konw�j z posi�kami i zaopatrzeniem. Coraz wi�cej �adunk�w nap�ywa�o z podziemnego miasta na Uralu. - Zbierzesz ma�� grup� i zdob�dziesz wszelkie informacje dotycz�ce kwatery g��wnej nazist�w, dane o jej rozk�adzie i mo�liwo�ciach obrony. Musimy mie� pewno�� co do struktury i wielko�ci si� rezerwowych. Gdy tylko przyb�dzie Krakowski, a mo�e i wcze�niej, ja sam poprowadz� wi�kszo�� naszych wojsk przeciwko ich fortecy. Po zniszczeniu kwatery g��wnej i �r�de� zaopatrzenia likwidacja nazistowskich si� ekspedycyjnych b�dzie fraszk�. - Ale... Karamazow mia� w�a�nie wej�� do sza�asu. Zatrzyma� si� w progu. - Towarzyszu pu�kowniku, co z... - Rourke'em? - wyszepta�. - Co z nim? Jego rodzin� i moj� �on�? - �miech Karamazowa zabrzmia� nieprzyjemnie. - Prawdopodobnie zabi�em mu syna. Ten �yd, Rubenstein, te� pewnie nie �yje. Nazi�ci, kt�rzy nas atakowali, pr�buj� nawi�za� kontakt z naszym dzielnym doktorem. Ja tylko go drasn��em, na razie. Niech sobie troch� pocierpi. Jak dot�d, wszystko uk�ada si� po mojej my�li. Damy mu troch� czasu. Niech razem z moj� �on� przygotuj� si� na to, co ich czeka. �Projekt Eden� nie stanie nam na przeszkodzie. Kiedy tylko rozprawimy si� z nazistami, bardzo powoli zaczniemy zaciska� p�tl� wok� �Edenu�. Bardzo powoli. Nie zas�u�yli na szybk� i bez-bolesn� �mier�. Zniszczymy Rourke'a, Natali�, zniszczymy wszystkich. I wtedy pozwolimy Krakowskiemu doko�czy� dzie�a tam, gdzie niegdy� by�y Niemcy, Francja, W�ochy. Zniszczymy dzikie plemiona lub uczynimy je naszymi niewolnikami. - Wargi Karamazowa wykrzywi� grymas szyderczego u�miechu. Pu�kownik poklepa� Antonowicza po ramieniu. - B�d� w�adc� Ziemi! Albo nie b�dzie w og�le Ziemi! Zostawi� majora Antonowicza. Zna� go dobrze. Nie musia� zagl�da� mu w oczy. Wiedzia�, �e mo�e w nich wyczyta� jedynie podziw. ROZDZIA� III Iwan Krakowski obserwowa� cie� karabinu �lizgaj�cy si� po sp�kanej ziemi. �Zupe�nie jak cie� �mierci� - pomy�la�. W ka�dym szczeg�le doszukiwa� si� poezji. Zawsze by�a jego najwi�ksz� mi�o�ci�. Czasy, w jakich �y� sprawi�y, �e min�� si� z powo�aniem. W innej epoce m�g�by zosta� jednym z najwybitniejszych rosyjskich poet�w. W g��bi duszy by� o tym przekonany i nigdy do ko�ca nie wyrzek� si� pisania wierszy. Podbijaj�c nowe ziemie i morduj�c zamieszkuj�ce je istoty ku chwale bohaterskiego pu�kownika Karamazowa, marzy� o dniu, kiedy jego dow�dca obejmie we w�adanie �wiat, a on sam b�dzie m�g� odda� si� tw�rczo�ci literackiej. Opisze dzieje tego okresu w kronice, a pie�� o zwyci�stwie zabrzmi w triumfalnych strofach jego poezji. Wierzy�, �e przysz�e pokolenia doceni� go nie tylko jako �o�nierza, or�em wsp�tworz�cego komunistyczny �ad, ale te� uwielbi� w nim poet�. Cie� �mierci. Wydawa�o si�, �e cie� ten �agodnie spowija wszystkie rzeczy w swym zasi�gu. Nie m�czyzn, nie kobiety - po prostu rzeczy. �Jak opowiedzie� t� histori�?� - zastanawia� si� Krakowski. Dzikie plemiona Europy nie mog�y ro�ci� sobie prawa do przynale�no�ci do rasy ludzkiej. Francuska pr�ba przetrwania holocaustu zako�czy�a si� fiaskiem. Byli nieodpowiednio, a w�a�ciwie, nie byli wcale przygotowani na to, by przetrwa� stulecia pod ziemi�. Wyszli zbyt wcze�nie, wystawiaj�c si� na dzia�anie promieniowania. Na powierzchni ci�gle jeszcze znajdowa�y si� obszary, na kt�rych przez najbli�sze tysi�clecia �ycie b�dzie niemo�liwe. A nieszcz�ni Francuzi opu�cili schronienia, zanim stopie� oczyszczenia atmosfery pozwoli� na rozw�j ro�linno�ci. G��d, prawdopodobnie kanibalizm, mutacje genetyczne powsta�e w wyniku promieniowania... A jednak tysi�ce przetrwa�y. Strz�py prymitywnej odzie�y okrywa�y zrogowacia�� sk�r� istot b��kaj�cych si� po r�wninach Europy. Wydzierali z ziemi resztki ro�lin, noc� kulili si� w jaskiniach przy nik�ym p�omieniu tl�cego si� ognia, kt�ry nie m�g� ich nawet ogrza�. Nie m�wili �adnym ludzkim j�zykiem. Wska�nik �miertelno�ci by� szokuj�cy. Ale mimo to trwali. Cie�. Przemkn�� wzrokiem po jednej z owych istot. Kobieta - co mo�na by�o pozna� jedynie po brudnych, obwis�ych piersiach i dziecku przyci�ni�tym do jednej z nich. Wpatrywa�a si� w niebo. Cie� �mierci. Krakowskiego rozpiera�a duma na my�l, �e jest tu wraz ze swoimi lud�mi, znosi te same trudy, co oni, spo�ywa ten sam pokarm. Uj�� w d�o� mikrofon w kszta�cie �zy: - Nie oszcz�dzajcie naboi! - zawo�a� i dotkn�� lekko mechanizmu spustowego, uruchamiaj�c karabiny maszynowe. Kobieta i dziecko, tak ma�o podobne do istot ludzkich, upad�y w cieniu jego karabinu, rozlewaj�c wok� strugi l�ni�cej, czerwonej krwi. Dwa cia�a zla�y si� w jedno. Cie� �mierci. Swoje wra�enia Krakowski opisa� w dzienniku: Dokona�em dzi� likwidacji oko�o stuosobowej grupy jednego z najwi�kszych plemion. Natkn�li�my si� na nich podczas rutynowej akcji zwiadowczej. Czterdzie�ci osiem os�b - w pe�ni dojrza�ych m�czyzn i kobiet - mniej zdegenerowanych ni� reszta, zachowa�em przy �yciu. Otoczymy ich specjaln� opiek�. Mog� okaza� si� przydatni dla �wiatowego komunizmu. Owych czterdziestu o�miu przedstawicieli dzikich plemion umieszczono wewn�trz ogrodzenia ze stopu tytanu. Wygl�dem przypomina�o ono ameryka�skie zagrody dla koni lub byd�a, jakie mo�na by�o ogl�da� na ta�mach wideo, w westernach sprzed pi�ciuset lat. Ogrodzenie by�o oczywi�cie pod napi�ciem. Krakowski zamkn�� dziennik. Uchyli� klap� namiotu i wyjrza� na zewn�trz. Pada� deszcz. Krople rozpryskiwa�y si� na siatce, z kt�rej lecia�y iskry. Wi�niowie stali st�oczeni jak gromada szczeni�t wok� wielkiej, niewidzialnej suki. Iwan Krakowski pomy�la� o Karamazowie. Pu�kownik zwyk� wykorzystywa� kobiety z dzikich plemion do zaspokajania swych potrzeb seksualnych. A przecie� tylko kszta�tem przypomina�y one kobiety. Z moralnego punktu widzenia by�o to r�wnoznaczne z uprawianiem sodomii. Bohaterski Karamazow mia� jeszcze jeden ohydny zwyczaj - katowa� swoje partnerki, zabijaj�c je w trakcie stosunku albo tu� potem. Krakowski nie mia� ochoty my�le� o okrutnych praktykach swego zwierzchnika. - Towarzyszu majorze! Krakowski nie pofatygowa� si�, by wyj�� z namiotu. Brasniewicz nie by� oficerem. Odwr�ci� wzrok od czterdziestu o�miu cia� zbitych za ogrodzeniem i usiad� przy biurku. Czeka�, a� Brasniewicz zbli�y si� do namiotu. Us�ysza� jego g�os przy wej�ciu: - Towarzyszu majorze? - Wejd�cie, towarzyszu. Krakowski zdegustowany spogl�da� na ociekaj�cego wod� �o�nierza. - Doprawdy, nie wygl�dacie na wojskowego. Powinni�cie zosta� zdegradowani za wasz niechlujny wygl�d. Ale zdaje si�, �e nie istnieje ju� ni�szy stopie� od waszego? - Tak jest, towarzyszu majorze. Przepraszam, towarzyszu majorze. - Przynosicie jak�� wiadomo��. - Krakowski dojrza� informacyjny blankiet w r�ku Brasniewicza. - Przeczytajcie j�. - Tak jest! - Szeregowiec wyprostowa� si� s�u�bi�cie. - To od towarzysza pu�kownika Karamazowa. �Iwan...� - zacz�� czyta�. - Wybaczcie towarzyszu majorze, ale... - Czytajcie, Brasniewicz. - Tak jest. �Nowe plany. Wycofaj si� natychmiast. Powtarzam: natychmiast. Do��cz do mnie jak najszybciej. Dow�dztwo P�nocnoameryka�skie. Odpowiedz ETA natychmiast�. Podpis towarzysza pu�kownika. - Podyktuj� wam odpowied�. - Krakowski rozpar� si� wygodnie, nogi w wojskowych butach opar� o brzeg biurka i utkwi� w nich wzrok, dyktuj�c wiadomo��. - �Do pu�kownika W�adymira Karamazowa Zrozumia�em. ETA: P�nocnoameryka�skie Dow�dztwo�. - Oderwa� spojrzenie od but�w. - Zaszyfrujcie to. Nadacie, gdy porozumiem si� z moimi oficerami. Jeste�cie wolni. Krakowski wsta�, przeci�gn�� si�. Brasniewicz wykona� gwa�towny zwrot w ty� i odmaszerowa�. Krakowski ziewn��. Zdj�� z wieszaka trencz, za�o�y� go i przewi�za� paskiem. Wzi�� czapk�. Wyszed� z namiotu. W zetkni�ciu z b�otnistym gruntem wyglansowane buty straci�y po�ysk. Szed� w stron� ogrodzenia, wzbijaj�c bryzgi b�ota. Dwaj stra�nicy stan�li na baczno��, prezentuj�c bro�. Krakowski dotkn�� d�oni� daszka czapki. - Podajcie mi bro� - powiedzia�. Przez chwil� wa�y� w r�kach karabinek automatyczny. Zbli�y� si� do siatki. - Kapralu, prosz� wy��czy� pr�d. I przygotujcie zapasowy magazynek. - Tak jest, towarzyszu majorze. W oczach m�czyzn obserwuj�cych go zza ogrodzenia ujrza� strach. Buty zaczyna�y przemaka�. - Pr�d wy��czony, towarzyszu majorze. - Dobrze, kapralu. Zapasowy magazynek. Palce st�p mia� wilgotne. Potrafi� znie�� wi�ksze niedogodno�ci. Uni�s� karabinek. Odbezpieczy� i przestawi� na ogie� ci�g�y. Strzeli�. Karabin bluzn�� ogniem potr�jnych serii. Idealnie nadawa� si� do tego rodzaju przedsi�wzi��. Jedna seria wystarcza�a, by po�o�y� trupem kilka os�b. Odpowiedzia�o mu wycie. Jak zarzynane byd�o� - pomy�la�. Opr�ni� czterdziestonabojowy magazynek. Nikt nie poda� mu nast�pnego. Odwr�ci� si�. Kapral wymiotowa�. - Powinni�cie si� kontrolowa�, towarzyszu. Taka s�abo�� jest nie do przyj�cia. M�czyzna wyprostowa� si� na chwil�, prosz�c o wybaczenie. Ale zn�w chwyci�y go torsje. Wymiociny, wymieszane z grudami ziemi i brudn� wod�, tworzy�y coraz wi�ksz� ka�u��. - Podam was do raportu. Jeste�cie zwierz�ciem. Krakowski za�adowa� magazynek. Znowu poci�gn�� za cyngiel. Jedna z istot, bardziej ni� inne przypominaj�ca prawdziw� kobiet�, odczo�ga�a si� od grupy. Krzepn�ca krew na jej lewej nodze mog�a ukrywa� otwart� ran�. Deszcz nie obmywa� cia�a. Nagie piersi dziewczyny ��obi�y bruzdy w b�ocie. Krakowski nie lubi� marnowa� amunicji, ale by� lito�ciwy. Strzeli� jej prosto w twarz. ROZDZIA� IV Nadal by�o szaro. Rourke siedzia� na tylnej klapie forda. Rozmowa, kt�ra Dodd, Lerner i Styles prowadzili z Wolfgangiem Mannem, przypomina�a przes�uchanie. - Trudno mi uwierzy�, pu�kowniku, �eby kto� w nazistowskim mundurze m�g� szczerze prosi� o pomoc w przywr�ceniu demokracji. - Nie w �przywr�ceniu�. Nigdy nie mieli�my demokracji. To, co mog�oby nadej��, to �wit nowej epoki, kapitanie Dodd. - Z ca�ym szacunkiem, pu�kowniku - przerwa� Jeff Styles, oficer badawczy �Edena l� -je�eli udzielimy panu pomocy, mo�e to zmniejszy� nasze szans� na przetrwanie. - Mamy wystarczaj�co du�o wrog�w - podj�� Craig Lerner. - Je�eli ktokolwiek z nas zaatakuje nazist�w w Ameryce Po�udniowej, musimy si� liczy� z akcjami odwetowymi. John obserwowa� oczy Manna - cz�owieka, kt�ry zapragn�� da� �wiatu wolno��. Sta�, ci�ko oparty o spychacz, kt�rego u�yto do przygotowania l�dowiska. - Nie wiem, co jeszcze m�g�bym doda�, panowie. Ale je�li w Dzie� Zjednoczenia zamorduj� Bema, je�eli nikt nie przeciwstawi si� wodzowi, wobec pot�gi naszych armii �aden skrawek ziemi nie b�dzie bezpieczny. M�wicie o wrogach. Rosjanie s� tak�e naszym przeciwnikiem. Prosta logika nakazuje, aby ci, kt�rzy wierz� w wolno��, zjednoczyli si� przeciwko tym, kt�rzy w ni� nie wierz�. Tylko to zapewni jej przetrwanie. Je�li zaczniemy walczy� mi�dzy sob�... - Mann urwa�. Zapad�o milczenie. Dopiero po chwili odezwa� si� John: - Ja pierwszy rozmawia�em z pu�kownikiem i ja go tu przyprowadzi�em. Ca�� noc wys�uchuj� waszych k��tni. Zrozumcie wreszcie, �e k�amstwo nie le�y w interesie pu�kownika. M�g� u�y� swoich przewa�aj�cych si�. A jednak tego nie zrobi�. Co wi�cej, zaatakowa� Karamazowa, gdy ja pod��y�em za rodzina i przyjaci�mi. Nie przeszkadza� nam w ucieczce. Kiedy Karamazow... - Ma pan obsesj� Karamazowa - warkn�� Dodd. - Bo to dziki i nieobliczalny facet - John u�miechn�� si�. U�miech na jego twarzy powoli gas�. - Tak czy inaczej, Mann nie wykorzysta� naszej bezbronno�ci, �eby nas zabi�, a m�g� to zrobi�. - Nie owijaj�c w bawe�n�, ma pan kompleks bohatera, doktorze Rourke - zacz�� Dodd. - Wyczu�em to ju� wtedy, gdy po raz pierwszy us�ysza�em pana przez radio, a szale�cza odwaga, kt�r� pan wykaza�, ratuj�c �Eden l� i swoich przyjaci�, tylko to potwierdzi�a. Prosz� mnie �le nie zrozumie�. Jestem panu wdzi�czny. Nie by�oby nas tutaj, gdyby nie pan. - Prosz� przej�� do rzeczy. - Rourke zni�y� g�os. - Dobrze. - Dodd chodzi� tam i z powrotem po zaschni�tym b�ocie. - Do rzeczy. W �adnym z plan�w nie przewidywali�my, �e po powrocie na Ziemi�, kt�ra przecie� zosta�a kompletnie zniszczona, wyjdzie nam kto� na spotkanie i do tego ten kto� oka�e si� by�ym agentem CIA, a w dodatku doktorem medycyny. �e b�dzie mia� przyjaci�k�, swego czasu b�d�c� wysoko postawionym oficerem KGB i dzieci niewiele od siebie m�odsze. Co do nich... - My�la�em, �e ma pan zamiar przej�� do rzeczy. - Rourke wyci�gn�� cygaro, wsun�� w lewy k�cik ust i zagryz�. - W�a�nie to robi�. Chodzi o to, �e nie my�la�em, �e istniej� dobrzy i �li nazi�ci. Nie s�dzi�em, �e b�d� musia� walczy� z pi��setletnimi rosyjskimi megalomanami i przyjmowa� rady od Amerykanina, kt�ry przetrwa� trzeci� wojn� �wiatow� i po�ar nieba. Nie, doktorze, mam obowi�zki wobec tych, kt�rzy dopiero si� narodz�. Nasze komputery przechowuj� w swej pami�ci ca�� wiedz� ludzko�ci, w �adowniach mamy embrionalne formy �ycia ptak�w, zwierz�t i ro�lin... - Nie s�dz�, aby ro�liny wyst�powa�y w embrionalnych formach, kapitanie Dodd - dobrodusznie powiedzia� John. - Pan doskonale wie, o czym m�wi�. Mog� przywr�ci� Ziemi �ycie, a pan chce, �ebym zacz�� od zabijania Proponuje pan wojn�. - Wojna ju� si� toczy - odpar� Rourke. - Pan mo�e pom�c j� zako�czy�. Oczywi�cie, mo�e pan te� zwyczajnie zagrzeba� g�ow� w piasek. Nic nie widzie�, nic nie s�ysze�. Zignorowa� sytuacj� i nie zwraca� uwagi na to, �e si� pogarsza. Wiem, �e kieruje panem troska o dobro �Projektu Eden�. Mnie r�wnie� nie jest on oboj�tny. Pierwsze dziecko, kt�re si� narodzi podczas realizacji Projektu b�dzie symbolem odradzaj�cego si� na tej planecie �ycia. M�j wnuk b�dzie pierwszym od pi�ciu wiek�w, kt�ry dorastaj�c ujrzy kwiaty i us�yszy ptaki. I mo�e b�dzie mia� szans� dorasta� w pokoju, a nie w atmosferze strachu i zagro�enia. Albo zrobimy dobry pocz�tek, kapitanie, albo zaczniemy od powtarzania starych b��d�w. Kto� powiedzia�, �e cz�owiek jest naprawd� wolny tylko wtedy, gdy inni s� wolni. Ale przez wieki wolno�� istnia�a jedynie dla wybranych. I tak pozostanie, je�li nie zniszczymy tyranii tu i teraz. - Rourke pochyli� g�ow�, by zapali� cygaro. Buchn�� niebiesko-��ty p�omie�. John zaci�gn�� si� g��boko. - To by�o pi�kne, herr doktor - mrukn�� Mann. John spojrza� na pu�kownika i u�miechn�� si�. - Je�eli nazista mo�e by� idealist�, to by�y pracownik CIA, kt�ry zabi� wielu ludzi... Ech, to g�upie... - Te� mo�e nim by�? - podpowiedzia� mu Dodd. John zn�w si� u�miechn��. - Tak, tak my�l�. - Zastanawiam si�, w jaki spos�b uda�o si� panu przetrwa� z takimi pogl�dami, jak pogodzi� pan to z �yciem? - zapyta� oficer lotnictwa Lerner, mru��c ironicznie oczy. - Dwudziesty wiek nie sprzyja� rozwijaniu cn�t, panie Lerner. Je�li si� komu� zaufa�o, za chwil� mo�na by�o ju� nie �y�. Przysi�g�e� sobie, �e nigdy wi�cej nie zabijesz i od razu znajdowali si� tacy, kt�rzy pr�bowali zabi� ciebie, w�a�nie z tego powodu. Ale zrozumia�em, �e je�eli wierzy si� w co�, co jest prawe, to nie wolno si� poddawa�. Mo�na umrze� i jedynie to zwalnia od ponawiania pr�b. �mier� jest jedyn� wym�wk�, kt�r� sk�onny jestem uzna�. - Rourke zeskoczy� z samochodu. Czu� si� zak�opotany, jakby schodzi� z zaimprowizowanej m�wnicy. - A wi�c, kapitanie Dodd? - zapyta� i, nie czekaj�c na odpowied�, zwr�ci� si� do Wolfganga Manna: - Cokolwiek postanowi kapitan Dodd, mo�e pan liczy� na moj� pomoc. Dodd nerwowo oblizywa� wargi. - Pan, pan przecie�... Rourke spojrza� na Dodda. - Pan zdecydowa� za mnie. Cokolwiek powiem, zrobi pan swoje - wydusi� z siebie Dodd. - Chyba tak w�a�nie jest. Nie mia�em zamiaru wymusza� na panu czegokolwiek. Mo�e powinni�cie g�osowa� albo zda� si� jedynie na kapitana. Ale to, co dotyczy mnie, ju� powiedzia�em. - Doktorze... - odezwa� si� Dodd. - Dobrze, zgadzam si�, ale z pewnym zastrze�eniem. - Dodd ogl�da� z uwag� swoje buty. - Bior� to na siebie, ja b�d� odpowiedzialny za wszystko. Mo�e pan wzi�� ludzi, kt�rzy nie s� tu niezb�dni i kt�rzy zg�osz� si� na ochotnika. G�upot� by�oby proponowa� panu po�yczenie jakiej� broni. John roze�mia� si�. Faktycznie, by� lepiej wyekwipowany ni� ca�a flota �Edenu�. - Chcia�bym - rzek� nagle Mann - rozpocz�� nasze przymierze gestem dobrej woli. Widzia�em r�ce doktora, jego syn i przyjaciel tak�e s� ranni. Prosz� pozwoli� mi na skontaktowanie si� z g��wnym oficerem medycznym mojego oddzia�u. W ci�gu pi�ciu wiek�w udoskonalili�my nie tylko technik� zabijania, ale i sposoby leczenia. Zreszt�, to o leczeniu w�a�nie m�wili�my chyba tak d�ugo? Rourke oddali� si� od rozmawiaj�cych. Bardzo potrzebowa� odpoczynku. ROZDZIA� V Johnowi uda�o si� przespa� kilka godzin. Ale by� to sen zbyt kr�tki, by m�g� w pe�ni zregenerowa� si�y. Oczy piek�y go niemi�osiernie, wci�� odczuwa� b�l mi�ni. Szed� sztywno, prostuj�c pozwijane pasy kabur. Ramiona ugina�y si� pod ci�arem pistolet�w. Przez ciemne szk�a okular�w spogl�da� na wsch�d. Jeszcze godzina, a s�o�ce stanie w zenicie. By�o ch�odno, ale przed zimnem chroni�a go sk�rzana kurtka lotnicza. W nocy te� by�o zimno. Sarah znowu z nim nie spa�a. Na zmian� z Annie i Madison czuwa�a przy Paulu i Michaelu. Rourke spojrza� na swoje r�ce. Zaskakiwa�y go zmiany, jakie zasz�y na powierzchni poparzonej sk�ry. Gdy lekarz Manna spryska� je preparatem w aerozolu, John poczu� najpierw ciep�o wypieraj�ce b�l, a w nocy budzi�o go kilkakrotnie dziwne sw�dzenie pod banda�em. Gdy rano zdj�� opatrunek, zauwa�y� ku swemu zdumieniu, �e po paru godzinach r�ce wygl�da�y tak, jakby goi�y si� przez kilka dni. Ogoli� si�, wzi�� pysznie, umy� g�ow�. Powt�rnie rozpyli� lek na ranach. �agodny ch��d, a p�niej przyjemne ciep�o rozesz�o si� po obola�ych r�kach. Zjad� lekkie �niadanie sk�adaj�ce si� z Tang; pami�ta� kampani� reklamow� sprzed pi�ciu wiek�w: �Astronauci naprawd� tego u�ywaj� - granulowanej kaszy, suszonych owoc�w�. Powr�ci�o sw�dzenie d�oni. Tym razem nie zdejmowa� banda�y. Wizyta w szpitalu polowym nie by�a konieczna �ona powiadomi�aby go niezw�ocznie, gdyby stan kt�rego� z rannych pogorszy� si�. Doszed� do kra�ca obozu. Sta�, wpatruj�c si� w c