8372

Szczegóły
Tytuł 8372
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8372 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8372 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8372 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: GRZEGORZ JANUSZ Tytul: SENNIK JESIENNY - fragmenty Z "NF" 2/99 I Za polami rozci�ga�y si� stare lasy, pe�ne ponurych tajemnic. Niegrzecznym dzieciom opowiadano wieczorami le�ne historie. Potem d�ugo krzycza�y przez sen. W lesie, spod pot�nego szarego g�azu w kszta�cie kowad�a, bi�o gorzkie, nigdy nie zamarzaj�ce �r�d�o zwane Z�a �za. Bajarze, znachorzy i wied�my twierdzili, �e zdr�j powsta� z �ez pierworodnego syna Szatana, zbuntowanego przeciw ojcu. Najgorszym wyst�pkiem wyrodnego syna by�o siedmiokrotne odm�wienie litanii do Najdro�szej Krwi. Cierpia� za to w najp�ytszym miejscu piek�a, na podziemnym wzg�rzu, w jamie zwanej przez czarty Loch Szloch. Le�a� na wznak przybity zardzewia�ymi hufnalami do bry�y fioletowego lodu w kszta�cie m�ota i bezg�o�nie p�aka�. Mia� tak cierpie�, dop�ki nie poprosi o lito�� i przebaczenie lub dop�ki �wiat nie przestanie istnie�. Gorzka m�tna woda mia�a w�a�ciwo�ci lecznicze, ale nie zawsze skutkowa�a. Uzdrawia�a gru�lik�w, zad�umionych, chromych, tr�dowatych i bezp�odnych. Kiedy� �r�d�o przywr�ci�o m�odemu m�czy�nie wzrok. Ale zdarza�o si� te�, �e chorzy po wypiciu kilku pe�nych goryczy kropel na zawsze tracili zmys�y. Opowiadano, �e tysi�c lat temu Z�a �za wskrzesi�a c�rk� ksi�cia Go�ciwoja Md�ego, w�adcy Niedorzecza i Poloniny. Pewnego razu przybyli do ksi���cego zamku w pobliskiej Zbrodnicy dwaj misjonarze. Go�ciwoj wys�ucha� ich, p�niej zaprowadzi� obu do obory i zabi� wo�u. Kaza�, �eby misjonarze zamienili surowe mi�so i paruj�ce wn�trzno�ci w chleb. A gdy bezradnie roz�o�yli r�ce, rozkaza�, by wszystko zjedli. Stra�nicy pilnowali, �eby nie pozosta� nawet drobny och�ap. Misjonarze skonali nast�pnego dnia, wymiotuj�c krwi� wo�u i w�asn�. St�d wzi�� si� przydomek ksi�cia. Zaraz potem zmar�a c�rka Go�ciwoja. Przebudzi�a si� w �rodku nocy w ka�u�y w�asnej krwi i serce stan�o jej ze strachu. Dopiero woda ze Z�ej �zy sprawi�a, �e zn�w zacz�o bi�. Ale chyba tyle w tym prawdy, co w opowie�ci o szata�skim synu. Najwy�ej ziarno. Dawniej do zdroju �ci�ga�o wielu pielgrzym�w i kalek. Nie brakowa�o im odwagi albo nie mieli nic do stracenia. Lecz ostatnio przestali przybywa�, pewnie znale�li gdzie indziej lepszy �rodek na swe dolegliwo�ci. Wed�ug innej legendy g��boko pod ziemi� le�a�a ogromna �elazna podkowa. By�a tak wielka, �e si�ga�a a� do lasu. Niekt�rzy twierdzili, �e widzieli na bagnach wystaj�cy koniec. Stercza� z g�stego rudego b�ota, by� wielki jak stodo�a i sprawia�, �e od ubra� odrywa�y si� metalowe guziki, z kieszeni wylatywa�y klucze i scyzoryki, a z butelek spada�y nakr�tki. Na samym pocz�tku �wiata zgubi� podkow� olbrzymi bezg�owy ko�, czarny jak �renica, parskaj�cy prosto z gard�a czerwonymi w�glami i ��tym g�stym jadem. Szatan siedem razy okr��y� Ziemi� na tym rumaku, zanim wyruszy� po raz pierwszy zmierzy� si� z Bogiem. Przed wypraw� kaza� podku� konia najstarszemu synowi, a szata�ski potomek zamiast hufnali u�y� lodowych sopli. Od tamtej pory podkowa przyci�ga�a ze wszystkich stron m�czyzn uzbrojonych w �elazo. Walczyli tu na �mier� i �ycie. Mieszka�cy Istniewa chowali si� wtedy w piwnicach i z zamkni�tymi oczami czekali ko�ca bitwy, a potem przeszukiwali pobojowiska. Zdarza�o si� jednak, co prawda bardzo rzadko, �e ch�opi te� uczestniczyli w walkach. W legendzie co� musia�o by�, gdy� pobliska rzeka Ma� mia�a czasem rdzawy kolor, a woda ze studni latem smakowa�a jak krew. II Go��b dotar� do pasa fa�szystowskich bunkr�w, transzei, schron�w, zap�r, zasiek�w i umocnie� z czas�w ostatniej wojny, znaczy si� poprzedniej wojny. Pas ten nazywa� si� Lange Schlange. Budowany w po�piechu, mia� nie dopu�ci� wrogich wojsk do serca Puszczy G�uchej, broni� dost�pu od wschodu i p�nocy. G��boko w lesie kry�a si� podobno pot�na cudowna bro� maj�ca odwr�ci� bieg wojny i w ostatniej chwili przechyli� szal� zwyci�stwa na w�a�ciw� stron�. Fa�szy�ci potrzebowali czasu, by j� uruchomi�, dlatego wybudowali Lange Schlange. Nikt dok�adnie nie wiedzia�, co to takiego ta Wunderwaffe. Jedni twierdzili, �e fa�szy�ci chc� wykopa� z bagien legendarn� diabelsk� podkow�, by z jej pomoc� przyci�ga� i str�ca� na ziemi� samoloty i zmienia� lot pocisk�w wroga. Inni m�wili, �e to bzdura, �e fa�szy�ci odnale�li na bagnach tajemniczego zwierza o �bie jak czo�gowa wie�yczka i o ogonie jak tuzin artyleryjskich pocisk�w. Potw�r ten mia� odczytywa� my�li wrogich dow�dc�w, by mo�na by�o uprzedzi� ich niecne zamiary. Pr�cz tego zwierz m�g� sprawi�, �e zamiast wyg�odzonych i przetrzebionych fa�szystowskich oddzia��w nieprzyjaciel ujrzy iluzj� zwartej niepokonanej armii i przera�ony tym widokiem we�mie nogi za pas lub zamienili si� w s�upy soli. W bunkrach stacjonowa� doborowy oddzia� pod dow�dztwem majora Sonnensohna, ostatni �o�nierze, kt�rzy �wi�cie wierzyli w zwyci�stwo. Lange Schlange zosta�a jednak przerwana. Nasi dotarli do pasa umocnie� i okopali si� po�r�d drzew w bezpiecznej odleg�o�ci, nieco poza zasi�giem fa�szystowskich luf. Naszym zabrak�o odwagi, by od razu uderzy�. Sztab zebra� si� w jednej z ziemianek i rozwa�a�, jak pokona� wroga. Po ca�onocnej naradzie ustalono, �e trzeba nad wrogimi umocnieniami rozsypa� ulotki z rysunkiem przedstawiaj�cym obrzydliwe d�d�ownice w mudurach i z napisem: "OPU��CIE SZKOPY SWOJE OKOPY!" Tak te� zrobiono. Korzystaj�c ze sprzyjaj�cych wiatr�w, niezw�ocznie wys�ano w stron� wrogich fortyfikacji eskadr� propagandowych latawc�w. Jak �atwo si� domy�li�, fa�szy�ci nie dali si� przekona�. A cenny czas p�yn��, tamci w ka�dej chwili mogli dobra� si� do tajemniczej cudownej broni. Fa�szy�ci byli pewni swych umocnie� i aby sprowokowa� naszych do szturmu, wys�ali do nich pos�a�ca, kt�ry przyni�s� w darze dwa karabiny z bagnetami. Pos�aniec wbi� karabiny pod stopami naszego dow�dcy. - Je�li wam brakuje odwagi i broni, we�cie sobie te karabiny - za�mia� si� szyderczo. Nasi po�kn�li haczyk i noc� ruszyli do szturmu. Atak zosta� odparty, dzielni antyfa�szy�ci ponie�li dotkliwe straty. Zn�w schowali si� w okopach, lizali rany i rozmy�lali, jak przechytrzy� fa�szystowskie parszywe psy. Wpadli wreszcie na pomys�. Zr�bali kilka drzew, poci�li je na deski i wybudowali z nich z�owieszcze fa�szystowskie god�o - wielk� gap� z krzy�em z hak�w w szponach. Pomalowali j� na czarno, ustawili na ziemi niczyjej, w po�owie odcinka pomi�dzy obiema liniami umocnie�, i upozorowali odwr�t. Liczyli na to, �e fa�szy�ci wezm� dar do swego obozu. Podst�p polega� na tym, �e wewn�trz drewnianej gapy ukrytych by�o kilku komandos�w, kt�rzy o zmierzchu mieli wyj�� z kryj�wki i wyt�uc �pi�cych wrog�w oraz wysadzi� w powietrze sk�ady amunicji. Niestety, fortel nie powi�d� si�, gdy� jeden z fa�szystowskich szeregowc�w pracowa� w cywilu w bibliotece. Przejrza� chytr� sztuczk� i natychmiast opowiedzia� o wszystkim dow�dcy. Fa�szy�ci nie dali si� wi�c nabra�. Nie przyj�li daru, jednak nie potrafili strzeli� w gap� z panzerfausta, z miotacza ognia albo chocia� z erkaemu. W ko�cu by�o to ich god�o, wielka �wi�to��. To nasun�o naszym nowy pomys�. Dow�dca wezwa� do siebie jednego z szeregowc�w, kt�ry w cywilu pracowa� w teatrze. Wr�czy� mu wyci�te z gazety zdj�cie i rozkaza� ucharakteryzowa� dwa tuziny niskich i w�skich w ramionach �o�nierzy, by wygl�dali jak sfotografowana posta�. Charakteryzator gwizdn�� z podziwu nad przebieg�o�ci� dow�dcy i wzi�� si� do roboty. Pracowa� ca�� noc. Rano drobni �o�nierze ruszyli w kierunku fa�szystowskich umocnie�. Szli ch�tnie, gdy� w ko�cu mieli okazj�, by si� wykaza�. Dotychczas wszyscy koledzy si� z nich �miali, a dow�dca nie powierza� im odpowiedzialnych zada�; pe�nili s�u�b� w kuchni polowej lub przy kopaniu latryn. Ka�dy mia� zaczesan� na lewo grzywk� zrobion� z paku� do czyszczenia luf i ma�y w�ski. Poza tym ka�dy potar� sobie oczy cebul�, by nada� im blasku i g��bi. Ka�dy wygl�da� jak Hister, demoniczny fa�szystowski przyw�dca. Fa�szy�ci wypatrzyli przebiera�c�w przez lornetki i oniemieli. Nie wiedzieli, co si� dzieje. Nie potrafili strzela�, Hister by� ich bogiem. Nasi dotarli do bunkr�w i do nogi wybili wrog�w. Pozabijali ich bagnetami i kolbami, by nie marnowa� amunicji. Tamci stali jak skamieniali, nie bronili si� i nie uciekali. Rze� trwa�a do wieczora, nasi nie brali je�c�w. Major Shonnensohn zgin�� jako ostatni, kl�kn�� przed jednym z fa�szywych Hister�w i paln�� sobie w �eb z pistoletu. Zanim skona�, przebieraniec na jego oczach odklei� sobie grzywk� i w�sy i za�mia� si� z�o�liwie. III Go��b te� pami�ta� t� noc. Siedzia� wtedy g�odny i zmarzni�ty na blaszanym parapecie, przytula� si� do ciep�ej szyby. Patrzy�, co dzia�o si� we wn�trzu za oknem. Widzia� chudego zgarbionego m�czyzn�. M�czyzna zabija� du�ego srebrnego karpia. Wali� ryb� w g�ow� ci�kim m�otkiem z ca�ej si�y, po ka�dym uderzeniu j�cza� i krzywi� si� z wysi�ku. Mordowa� si� z ryb� chyba od rana, bo mia� na sobie zmi�t� niebiesk� pi�am� w ��te gwiazdki. By� bardzo zm�czony, s�ania� si� na nogach. Do szyi i do klatki piersiowej przyklei�y mu si� srebrne �uski. Od cios�w a� dr�a�a szyba, a stoj�ce na stole w wazonie przystrojone �wierkowe ga��zie lata�y na wszystkie strony. M�czyzna uderzy� si� nagle m�otkiem w palec. Krzykn�� i wsadzi� palec do ust. Prze�o�y� narz�dzie do drugiej r�ki i zn�w zabija�. Karp wci�� nie umiera�, cho� umar�by ch�tnie ju� dawno, gdyby to od niego zale�a�o. Uderza� ogonem o st�, patrzy� na swego prze�ladowc� szeroko rozwartymi oczami i porusza� okr�g�ym pyskiem. Bardzo chcia� co� powiedzie� albo prawie krzycza� z b�lu, ale powstrzyma� si�, nie wydoby� z siebie �adnego d�wi�ku. Nie powiedzia� nic nawet w ten cudowny wiecz�r. Jego skrzela wci�� daremnie �opota�y. M�czyzna przerwa� na chwil� zabijanie, poprawi� druciane okulary na spoconym nosie i zn�w wysoko uni�s� m�otek. Nagle do kuchni wszed� siwy brodaty dziadek w czerwonym kubraku i spiczastej czapce. - Rany Boskie! - krzykn�� go��b na jego widok ludzkim g�osem. Dziadek chwyci� m�czyzn� za r�k�, odsun�� go delikatnie i wytar� mu twarz i oczy bia�� chustk�. Potem powiedzia� co� do siebie, wyci�gn�� zza pazuchy szeroki n� i szybkim ruchem odci�� rybie g�ow�. Tym samym da� cz�owiekowi i karpiowi gwiazdkowe prezenty. Jednemu chwil� wytchnienia, a drugiemu wieczny odpoczynek. IV - Kiedy� czarna �a�cuchowa suka urodzi�a siedem szczeni�t. Ojcem by� jednooki pies przyb��da, sp�odzi� je noc�, gdy gospodarz spa�. Suka ukry�a ma�e w swej budzie, lecz ch�op znalaz� je i pogrzeba� za stodo��, bo nie chcia� ich karmi�. Szczeniaki nie pozna�y nigdy smaku ciep�ego mleka suki. Wilgotny ��ty piach sypa� si� do ich pysk�w, nie mia�y czym oddycha�, by�o im zimno jak w piekle. Bardzo chcia�y umrze�, ale co� im nie pozwala�o. We mnie tego ju� nie ma - kret potar� nos brudn� �ap�. - We mnie te� nie - powiedzia� go��b. Zd��y� troch� polubi� kreta. - Szczeniaki by�y silne po ojcu, ich ma�e serca nie chcia�y si� zatrzyma�. Wydr��y�y w ziemi tunele, odczeka�y kilka dni i wydosta�y si� na wierzch. Ale ich powieki ju� nigdy si� nie rozklei�y. Ma�e czarne �lepe psy ze strachu przed lud�mi na zawsze zosta�y w ziemi, tylko czasem wychodz�, �eby g��biej odetchn��. Tak powsta�y krety. V - Widzisz, z ca�ego lasu tylko drzewa p�jd� do nieba. Wszystkie zwierz�ta i ptaki, krzewy, trawy i kwiatki trafi� do piek�a, ale drzewa zostan� zbawione - dzi�cio� mia� spokojny, smutny, zm�czony g�os. - Kiedy� pewna jab�o� pope�ni�a wielki grzech i spad� on na wszystkie drzewa. Za kar� po �mierci pali�y si� one w podziemnym piecu. Lecz B�g zst�pi� na ziemi� pod postaci� drzewa. Zosta� m�odym bukiem i r�s� w sercu puszczy. Po paru latach przyszli po niego, wykopali ostro�nie, �eby nie uszkodzi� korzeni i przesadzili go na pustyni�. Odr�bali mu ga��zie, zostawili tylko dwa najgrubsze konary. Podlali go octem, �eby bardziej cierpia�. Do konar�w przybili mu grubymi gwo�dziami �ywego cz�owieka, �eby by�o ci�ej. �ywica kapa�a z ran na suchy piach. Po trzech dniach buk skona� i wr�ci� do nieba. A z jego cia�a zrobili papier i zadrukowali. Nie ma wi�kszej ha�by dla drzewa! Dzi�ki bukowemu cierpieniu wszystkie drzewa wr�c� do raju. On zap�aci� za wszystko, wzi�� win� na siebie. VI - To by�o pewnej zimowej nocy. Ksi�yc w pe�ni �wieci� nad lasem, by�o cicho i spokojnie. Partyzanci siedzieli w jarze niedaleko bagien. Wszyscy spali, znaczy si� opr�cz wartownika. Nagle fa�szy�ci otoczyli jar. By�o ich siedem razy wi�cej ni� naszych. Rozpocz�a si� zaci�ta walka. Zaskoczeni partyzanci bronili si� dzielnie, celnie strzelali, ale tamtych wcale nie ubywa�o. Wiesz dlaczego? By� to specjalny oddzia� fa�szystowskich wilko�ak�w, tresowanych ludzi-wilk�w przeznaczonych do zwalczania partyzant�w. Najlepiej sobie radzili w nocy w lesie i zwyk�e kule si� ich nie ima�y. Trafieni padali w �nieg i po chwili wstawali. Po�owa partyzant�w ju� poleg�a, pozostali tracili nadziej�. Ko�czy�a si� te� amunicja. Wtedy dow�dca zdj�� z szyi srebrny �a�cuszek, obwi�za� nim granat, odbezpieczy� i rzuci�. Granat wybuch�, �a�cuszek rozprys� si�. Rozleg� si� przera�liwy krzyk. Krzy�yk trafi� wiko�aczego oficera prosto w serce, a po�wi�cone ogniwa zabi�y siedmiu kosmatych szeregowc�w. Lecz pozostali partyzanci mieli zwyk�e �a�cuszki, nie srebrne. Ju� my�leli, �e wszyscy zgin�. Ka�dy zostawi� sobie jedn� kul�, by go fa�szy�ci nie wzi�li �ywcem i czekali na rozkaz dow�dcy. I nagle sta�o si� co� niesamowitego. S�o�ce wzesz�o godzin� wcze�niej ni� powinno o tej porze roku. �wit zaskoczy� wilko�aki. Na niebie nie by�o ani jednej chmury. Promienie s�o�ca odbi�y si� od �niegu i zabi�y wszystkich fa�szyst�w. Go��b zastanawia� si�, jak wygl�da wilko�ak. Wyobrazi� sobie nagiego cz�owieka, z kud�atym wilczym �bem stercz�cym z podbrzusza. Zasycza� cicho rzucony w mokr� traw� niedopa�ek. Szczur ko�czy� opowie��: - Rano si� okaza�o, �e wszyscy ocaleni zupe�nie osiwieli. A byli przecie� ca�kiem m�odzi. Podobno ksi�ycowe �wiat�o pobieli�o im w�osy. Partyzanci zabrali poleg�ych i uciekli. Potem przybyli fa�szy�ci z miasta, z Koszar Koszmar�w i zakopali trupy w czarnych mundurach pod cmentarnym murem. VII - Tu, w tej kniei �y� kiedy� samotny �o�nierz. Wiele lat po wojnie ukrywa� si� na bagnach, sam ju� nie wiedzia�, przed czym - rozpocz�� siwy go��b. - Nazywa� si� pu�kownik Marsz, niemal tak samo, jak pradawny b�g wojny. By� brudny, mia� sko�tunion� brod� a� do pasa, �mierdzia� jak cap. Zapomnia� ludzk� mow�, ju� prawie wcale nie my�la�. Zdawa�o mu si�, �e ma w g�owie zupe�n� pustk�, zdawa�o mu si�, �e uciek�. Lecz nie wolno ucieka�, trzeba walczy�! - g�os siwego go��bia brzmia�, jakby dobiega� ze studni, a� dreszcze po plecach przebiega�y. A jego opowie�� wci�ga�a, cho� niewiele si� w niej dzia�o. - G��boko wok� serca, tam w �rodku s� tajemnicze szare obszary, g�usza siedem razy pos�pniejsza ni� istniewskie lasy. Tam te� czai� si� samotny �o�nierz i udawa�, �e go nie ma. Mia� inny mundur. Nazywa� si� Szram, by� r�wny Marszowi rang�. Kuli� si� w �mierdz�cej ple�ni� ziemiance, wychodzi� na zewn�trz tylko przy pe�ni ksi�yca lub podczas burzy z piorunami. �ywi� si� zdech�ymi ptakami i zbiera� si�y. A gdy by� ju� dosy� silny, uderzy�. Marsz wykopa� spomi�dzy korzeni starego naoliwionego mauzera i przy�o�y� luf� do skroni. Strzeli�by, lecz nie m�g� dosi�gn�� spustu. Wtedy zacz�� trze� luf� o kamie�. Pi�owa� i przestawa�. Kocmo�uch u�wiadomi� sobie, �e siwy nie robi przerw na oddechy. - Marsz chcia� zakopa� bro�, lecz Szram mu nie pozwala�. Tak zmagali si� siedem dni i siedem nocy. I wreszcie obaj strzelili sobie z obrzyna w �eb. Kula nie przelecia�a na wylot, bo nie by�a to zwyk�a kula, lecz pocisk doom-doom. Niekt�rzy zw� tak� kul� dumm-dumm, co po fa�szystowsku oznacza "g�upi". G�owa rozp�k�a si� na tysi�ce kawa�k�w. Szram za�mia� si� tylko. Cia�o wpad�o do do�u po wykopanym mauzerze. Kawa�ki ich czerepu jeszcze si� gdzie� tu poniewieraj�. Marsz ju� nigdy nie zazna spokoju. Po �mierci te� si� cierpi. - Pora na jaki� wyra�niejszy mora� - pomy�la� smoluch, lecz d�wi�k i obraz sta�y si� mniej wyra�ne, wszystko si� zamaza�o i z nik�o. Dotar�o do niego jeszcze jedno, nie m�wi�ce, niestety, zbyt wiele zdanie: - Niebawem zmierz� si� jeszcze raz. I to by� ju� koniec. VIII - A wi�c dosi�g�y ci� wiry wiary - rzek� je� pe�nym zadumy g�osem. - Widzisz, to bardzo skomplikowana sprawa. Wysoko, wysoko, ponad chmurami, w samym niebie jest wielka boska fabryka i tam w hali fabrycznej, calutkiej z b��kitnego szk�a, pracuj� anio�owie. Uwijaj� si� w pocie czo�a dzie� i noc. Wed�ug specjalnej, �mi�tej, pilnie strze�onej receptury lepi� z ci�kiej t�ustej gliny stworzenia, je�e i go��bie, krowy i konie, psy i koty, ludzi, a nawet pch�y. To bardzo ci�ka i odpowiedzialna praca. Glina pochodzi z g��bokiej tajnej kopalni. Anio�owie dodaj� do niej rozmaitych sekretnych przypraw. - I wszystko tak lepi�? Ka�dy je�owy kolec i ka�de go��bie pi�ro? Wszystko z gliny? To straszna robota! - �eby� wiedzia� - przytakn�� je�. - Ale to jeszcze nie wszystko. Ka�dego dnia po trzeciej zmianie do fabryki przybywa szef, czyli B�g i ocenia osi�gni�cia swych robotnik�w. Przygl�da si� ka�demu stworowi i dmucha mu �mi�tym oddechem w pysk, w mord�, w paszcz�, w ryj, w g�b� albo w dzi�b. Niekt�re produkty s� udane i B�g wysy�a je prosto do swego kr�lestwa. S� to przepi�kne �mi�te istoty, doskona�e pod ka�dym wzgl�dem. B�g u�miecha si� na ich widok i g�aszcze anio�y po spoconych g�owach. - Jak nic, sroka jest bardzo �wi�ta - pomy�la� go��b. - Inne gliniane figury nie nadaj� si� do niczego, s� wstr�tne i budz� tylko pogard�, nawet nie lito�� - ci�gn�� je�. - Posy�a si� je natychmiast do ognistego �mietnika, czyli do piek�a. B�g krzyczy wtedy g�o�no na pracownik�w, a oni patrz� w milczeniu na swe spracowane, pe�ne odcisk�w d�onie. - Na przyk�ad taki przekl�ty kogut powinien trafi� do piek�a - go��b nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci. - Albo wszystkie koguty z ca�ego Istniewa i okolic. Go��b przys�uchiwa� si� z uwag� opowie�ci, lecz je� m�wi� niestety, jakby nauczy� si� wszystkiego kiedy� na pami�� i recytowa� bez uczucia monotonnym g�osem. Go��b podejrzewa� tak�e, �e kolczasty kaznodzieja nie rozumia� wszystkich swych s��w. - Cz�sto dzieje si� tak, �e o stworzeniu nie mo�na powiedzie�, �e jest dobre albo z�e. B�g patrzy mu w oczy, lecz nie mo�e z nich wyczyta�, nie potrafi podj�� decyzji. Marszczy wtedy czo�o i postanawia, �e nieszcz�sna rze�ba trafia tu do nas, na ten �wiat. I tu poddawana jest r�nych pr�bom, kt�re maj� sprawdzi�, gdzie jest jego miejsce. Czas trwania pr�b i poziom ich trudno�ci dostosowany jest do ka�dego wyrobu. I w ten w�a�nie spos�b tu trafili�my i musimy wykaza�, �e warci jeste�my pok�adanych w nas nadziei naszego �mi�tego Pana, naszego Stw�rcy Niebieskiego, naszego, kr�tko m�wi�c, Boga. Biada tym, kt�rzy nie podo�aj�! X Kiedy� komary znalaz�y na paruj�cym jeszcze le�nym pobojowisku rannego �o�nierza. �o�nierz nie mia� r�k i n�g, a g�owa te� si� s�abo trzyma�a. Komary postanowi�y przygarn�� �o�nierza i uczyni� go swym niewolnikiem. Sobie tylko znanymi zio�ami i bagienn� ple�ni� opatrzy�y krwawe rany. Z li�ci i z kory zbudowa�y nad pojmanym daszek, by chroni� go przed s�o�cem i deszczem. Ca�ymi stadami nosi�y mu prosto do ust jagody, poziomki, maliny i krople rosy. �o�nierz, nie wiedz�c o tym, p�aci� swym panom w�asn� krwi�. Rano, w po�udnie i wieczorem komary obsiada�y go, �e nie by�o wida� kawa�ka nagiej sk�ry i ssa�y do syta, a nawet jeszcze wi�cej. Po wielu dniach gor�czki i krzyk�w przez sen �o�nierz odzyska� przytomno��. Natychmiast po przebudzeniu chcia� podrapa� pok�san�, spuchni�t� sk�r�. Ale nie mia� r�k. Nie mia� te� n�g i nie m�g� uciec. Pr�bowa� si� czo�ga�, lecz komary skr�powa�y go paj�czyn� i jedwabiem. Jeniec m�g� tylko p�aka�, modli� si� szptem i marzy� o parze r�k z ostrymi paznokciami, by rozdrapa� do krwi piek�ce b�ble. Komary pr�bowa�y mu ul�y� i robi�y ok�ady z li�ci babki i z deszcz�wki, ale nim znikn�y stare �lady, pojawia�y si� setki nowych. Owady usi�owa�y podrapa� swego krwiodawc�, lecz ich cienkie �apki tylko �askota�y i wzmaga�y udr�k�. �o�nierz modli� si� bez przerwy, nawet przez sen szepta� swe �ale i pro�by, a w�a�ciwie jeden �al i jedn� jedyn� pro�b�. A komary rozmy�la�y, jak zabezpieczy� soczyste �ywe cia�o przed zbli�aj�c� si� zim�. Po paru dniach �o�nierz zacz�� t�sknie spogl�da� na sw�j karabin, le��cy obok w trawie. Nabity, naoliwiony, jeszcze nie tkni�ty rdz�. Karabin by� na wyci�gni�cie r�ki, a jednocze�nie by� tak daleko jak ksi�yc. A nawet gdyby uda�o si� �o�nierzowi cudem dosi�gn�� broni, nie mia� nawet p� palca, by poci�gn�� za spust. Pewnej nocy jednostajny szept umilk�, �o�nierz przesta� si� modli�. Zgi�� zdr�twia�y kark i z trudem si�gn�� z�bami do wisz�cego na szyi krzy�yka. Chwyci� blaszk�, zerwa� i wyplu� daleko, zablu�ni� przy tym strasznie. Wtedy z zaro�li wyszed� wampir, b�g komar�w. Czeka� na ten moment od dawna. Nie ba� si� ju� �wi�tego znaku. Zatopi� k�y w gardle i wypi� �o�niersk� krew do ostatniej kropli. XI Pewnego razu zaj�czek znalaz� w lesie zamarzni�tego w�a. Zlitowa� si� nad nim, zabra� go do swojej nory i ogrza�. W�� odtaja� i powiedzia�: "Jestem czarodziejskim w�em. Za to, �e mnie uratowa�e�, spe�ni� twoje jedno �yczenie. Czego chcesz?" Zaj�czek namy�la� si� d�ugo i wreszcie m�wi: "Mam takiego ma�ego, wszyscy si� �miej� ze mnie. Chcia�bym mie� najwi�kszego w ca�ym lesie". "Na d�ugo? Na tydzie� albo dwa?" - zapyta� w��. - "Do ko�ca �ycia!" odpowiedzia� zaj�czek. A w�� ugryz� zaj�czka w fujar�. "Zwariowa�e�?!" - wrzasn�� zaj�czek. A w�� na to: "Nic si� nie martw. Zaraz zdechniesz, ale najpierw kutas ci spuchnie jak dynia". XII Wcze�niej w tym samym miejscu sta� krzy� drewniany, lecz przed laty sp�on�� od uderzenia pioruna kulistego. Krzy� ustawiono na pami�tk� pewnego dramatycznego wydarzenia. Ot� w Istniewie mieszka�a kiedy� wdowa, kt�ra mia�a siedem pi�knych i m�drych c�rek. Z �atwo�ci� znalaz�y pracowitych narzeczonych, wi�c na Wielkanoc ustalono dat� siedmiu �lub�w i jednego hucznego wesela. Niestety, na pocz�tku wiosny narzeczeni dostali powo�ani do wojska i opu�cili wiosk�. Narzeczone zosta�y u matki i czeka�y cierpliwie na swych wybrank�w. Co wiecz�r odmawia�y r�aniec, modli�y si� o szcz�liwy powr�t m�odych �o�nierzy i o szybkie zwyci�stwo naszych w krwawej wojnie. Pewnego ranka, gdy paciorki r�a�ca od ci�g�ego obracania w palcach sta�y si� ma�e jak gwiazdy, do Istniewa przygalopowa� le�niczy z wiadomo�ci: jeden z m�odych wraca, sze�ciu poleg�o! Dziewcz�ta za�o�y�y swe wci�� bielu�kie �lubne suknie i wianki. Ka�dej z nich matka da�a ma�y p�katy woreczek i co� szepn�a. Dziewcz�ta posz�y do lasu. Przyby�y na rozdro�e, zacz�y po raz ostatni odmawia� r�aniec i oczekiwa�y jedynego ocalonego. Wbija�y wzrok w w�ski koniec drogi, �adna nie p�aka�a. Wreszcie ujrza�y wlok�cego si� o kulach �o�nierza. Jedna pad�a na kolana, by podzi�kowa� Bogu, a sze�� wydoby�o matczyne woreczki i posypa�o swe suknie sadz�. XIV - Jestem bardzo pracowita - powiedzia�a mr�wka. - W zesz�ym roku zaj�am dwa tysi�ce trzysta czterdzieste si�dme miejsce w pracowito�ci w ca�ym mrowisku. Go��b pokiwa� g�ow� z podziwem. By� pewien, �e wynik jest imponuj�cy, chocia� liczba niewiele mu m�wi�a. - Ostatnio mia�am ciekaw� przygod�. Zaraz na pocz�tku jesieni kr�lowa pos�a�a nas w las, �eby�my zbiera�y zapasy na zim�. Wyruszy�am skoro �wit i po jakich� siedmiu tysi�cach krok�w znalaz�am wielkiego czarnego motyla. Pomy�la�am, �e mam szcz�cie i chcia�am go wzi�� na grzbiet. Ale motyl by� za ci�ki. Spr�bowa�am jeszcze raz, wyt�y�am si�, a� mi w �rodku co� chrupn�o, ale nie da�am rady. Ju� chcia�am gna� do mrowiska po posi�ki, ale nagle zobaczy�am, �e motyl si� troch� rusza. Spyta�am, co z nim. Odpowiedzia�, �e nie chce mu si� d�u�ej �y�, �e ma dosy� i �e umrze sobie tutaj po cichutku. Powiedzia�am, �e to si� dobrze sk�ada, bo w�a�nie potrzebuj� martwego motyla i poprosi�am, �eby przelecia� si� kawa�ek, do mrowiska. Z pocz�tku nie chcia� o tym s�ysze�, nie mia� zamiaru si� rusza�. Musia�am go przekonywa� chyba z siedemset siedemdziesi�t sekund, opowiedzia�am mu, jak to wspaniale jest lata� i �y� w og�le, jak pi�knie wygl�da las na pocz�tku jesieni i tak dalej. Wreszcie motyw si� zgodzi�. Rozpostar� skrzyd�a i wzbi� si� w powietrze. Zatar�am �apy z zadowolenia. Ale patrz� a on wcale nie leci do mrowiska! Wzni�s� si� jakie� siedemset siedem centymetr�w i ci�gle macha� skrzyd�ami. Krzycza�am do niego, �eby si� opami�ta�, ale mnie nie s�ucha�. Wrzasn��, �e faktycznie jest pi�knie i tyle go widzia�am. G�upek! Przecie� motyle i tak zdychaj� na jesieni. XV - Z ogniem to trzeba zawsze ostro�nie - zacz�a �ma. - Podobno kiedy� pod zlewem mieszka�y dwa karaluchy, du�y i ma�y. Raz znalaz�y w kuble skrzyd�a �my, kt�re sprz�taczka wymiot�a z �yrandola podczas porz�dk�w przed Wielkanoc�. Ma�y zawsze marzy� o opuszczeniu ponurej �mierdz�cej kryj�wki i postanowi� skorzysta� z nadarzaj�cej si� okazji. Przyczepi� sobie skrzyd�a do grzbietu za pomoc� resztki topionego sera i machn�� kilka razy na pr�b�. Przed odlotem wys�ucha� rad du�ego karalucha. Du�y ostrzega� go, by nie zbli�a� si� do pe�nego wody zlewu, bo skrzyd�a mog� si� zamoczy� i �eby uwa�a� na �yrandol, bo ser zmi�knie od gor�ca i skrzyd�a si� odklej�. Ma�y wzi�� sobie rady do serca i wyruszy�. Zeskoczy� z kraw�dzi kub�a, ale tylko pot�uk� si� dotkliwie. Dopiero za si�dmym razem uda� mu si� utrzyma� w powietrzu. Wylecia� spod zlewu i na widok kuchni a� mu dech zapar�ao. Dotychczas zagl�da� do kuchni tylko po ciemku, a teraz pali� si� wspania�y trzy�ar�wkowy �yrandol i by�o tam tak pi�knie! Podziwia� z wysoka kuchni�, lod�wk�, st� i resztki salcesonu. A potem jego wzrok przyku� �yrandol. Polecia� w jego stron�, bli�ej i jeszcze bli�ej. Ser na grzbiecie zaskwiercza� i �ciek� na pod�og�, lecz skrzyd�a si� nie odczepi�y, wros�y w karaluszy grzbiet. By�o tak bardzo, bardzo gor�co, karaluch prawie traci� przytomno��. Kr��y� coraz bli�ej rozpalonego drucika zamkni�tego w szklanej ba�ce. Szk�o by�o tak cieniutkie, �e niemal nie istnia�o. A skrzyd�a wrasta�y w niego coraz g��biej. Wtedy w �azience kto� w��czy� pralk� i �ar�wka nieco przygas�a. Karaluch na chwil� tylko odzyska� przytomno�� i wtedy podj�� decyzj�. Wzlecia� pod sam sufit, rzuci� si� do wn�trza klosza i zdech� z gor�ca. A sprz�taczka strasznie si� zdziwi�a, gdy podczas porz�dk�w przed Bo�ym Narodzeniem znalaz�a w �yrandolu trupa �my z karaluszymi nogami. XVI - A oto moja druga opowie��, bardziej osobista - m�wi�a �ma troch� ciszej. - Kiedy� zab��dzi�am i sama nie wiem, jak trafi�am do loch�w, w kt�rych fa�szy�ci hodowali wartownik�w. Nie takich zwyk�ych, ale widz�cych w ciemno�ci, przeznaczonych do pilnowania najwa�niejszych obiekt�w. W lochu by�o ciemno jak w piekle na Wielkanoc. Jestem nocnym stworzeniem, wi�c mimo wszystko troch� tam widzia�am. Ze sklepienia wysuwa�y si� co chwila stalowe stalaktyty i natychmiast bezg�o�nie si� chowa�y, a pod�oga by�a z ruchomych czarnych brzytew. S�u�y�o to do szkolenia wartownik�w. Od razu ci powiem, �e wydosta�am si� stamt�d dzi�ki kretowi, kt�ry mnie wyni�s� w pysku swym korytarzem, ale nie zako�czenie tej historii jest najciekawsze. Powiedzia�am ju�, �e w lochu nie by�o nawet drobnego promyczka, a ja bez �wiat�a nie mog�am �y�. Lata�am po ca�ym lochu, szuka�am cho�by kawa�ka fosforyzuj�cej ko�ci, ale fa�szy�ci starannie sprz�tali trupy niedosz�ych wartownik�w. Robi�am si� coraz s�absza, zaczyna�am traci� zmys�y. Wyobra�a�am sobie p�on�ce lasy i wsie, ale mi to nie pomaga�o, wzmaga�o tylko me pragnienie. A� nagle ujrza�am w ciemno�ciach dwa malutkie �wiec�ce punkty. Rzuci�am si� w ich stron�, ju� ich prawie dotyka�am, iskierki stawa�y si� coraz ja�niejsze. Lecz odbi�am si� od szklanej powierzchni. Na pod�odze lochu le�a� kawa�ek lustra. W nim zobaczy�am odbicie mych rozpalonych oczu. Uderza�am o szko�o, a punkciki stawa�y si� coraz mniejsze i �wieci�y coraz s�abiej... A sk�d w lochu lustro? Podobno fa�szy�ci umieszczali swoim kawa�ek lodowatego zwierciad�a w sercu, �eby byli lepszymi �o�nierzami. XVII Pod Istniewem odby�a si� kiedy� wielka bitwa pancerna. Nasi zaj�li pozycje na polach �yta, a tamci w kartoflach. Obie strony obserwowa�y si� przez lornetki. Bitwa rozpocz�a si� po po�udniu, gdy u kowala wybuch�a przegrzana aparatura do p�dzenia bimbru. Oba oddzia�y odpowiedzia�a na to ogniem. Czo�gi ruszy�y, ziemia i powietrze zadr�a�y. Tamci mieli lepsze maszyny, ale by�o ich mniej. Nasi szybko osi�gn�li przewag�. Rozbili wroga na pojedyncze sztuki, otaczali je szczelnie i z czterech stron, walili przeciwpancernym, poprawiali podpalaj�cymi i seriami z pok�adowych erkaem�w lito�ciwie dobijali wymachuj�c� r�kami, p�dz�c� jak oparzona za�og�. Po paru godzinach by�o po wszystkim. Nasi zatkn�li trofea na lufy i odjechali. Zosta�o po nich dymi�ce nieruchome pobojowisko. Jednak gdy zapad�a noc, po�r�d wrak�w co� si� poruszy�o. Jedna z g�sienic wype�z�a spod swego czo�gu i poczo�ga�a si� do lasu. Tam ukry�a si� w opuszczonej lisiej norze, zwin�a w k��bek i znieruchomia�a. A po paru miesi�cach poczwarka p�k�a, zmienia rozst�pi�a si� i z jamy wylecia� pot�ny �elazny motyl uzbrojony w siedem dzia� i w siedem karabin�w maszynowych. Na zielonych stalowych skrzyd�ach mia� fa�szystowskie krzy�e. Run�� z nieba na naszych, najpierw zaatakowa� i zdziesi�tkowa� tych, kt�rzy rozbili jego oddzia�, potem n�ka� innych. I by� mo�e odmieni�by losy wojny, lecz nasi in�ynierowie zbudowali wielki stalowy kwiat, w kt�rym zamiast py�ku by� proch strzelniczy. XVIII Sosna ta wyr�nia�a si� pewnym drobiazgiem. Wysoko w pniu, tu� pod wspania�� koron� tkwi� dziwny n�. Mia� r�koje�� z piszczeli niewiernej kobiety i trzy ostrza, jedno w kszta�cie �y�ki, drugie ostre jak brzytwa i trzecie podobne do korkoci�gu. Na ostrzach nie by�o brunatnych plam, krew sp�uka�y deszcze, a rdza nie ima�a si� szlachetnej stali. N� nale�a� kiedy� do m�odego �o�nierza. By� on w cywilu kramarzem, handlowa� tym i owym i dobrze mu si� powodzi�o. Niestety, na pewnym weselu straci� oko. Nad ranem rozpocz�a si� tradycyjna b�jka i nasz kramarz dosta� w twarz ostatnim p�miskiem p�enym rolmops�w. Jeden z ostrych patyczk�w spajaj�cych przysmaki wbi� mu si� w policzek. Patyczek nie uszkodzi� oka, lecz pan m�ody rzuci� si� �apczywie na drogocenn� zak�sk� i po�ar� j� razem z organem wzroku go�cia, nawet tego nie spostrzeg�szy. Brak oka bardzo �le wp�yn�� na interesy. Od tamtej pory kramarz nie widzia�, czy klienci z lewej strony nie kradn� towaru i musia� mie� o po�ow� mniejszy kram. �yczliwi donie�li mu, �e �ona te� wykorzystuje jego kalectwo i w drodze do ko�cio�a daje tajemnicze znaki piekarzowi i rze�nikowi, kt�rych sklepy mie�ci�y si� po lewej stronie ulicy. Gdy wracali z ko�cio�a, kramarzowa nawet nie spojrza�a w tamt� stron�. Jednooki rozpacza� i ju�, ju� popada� w alkoholizm, lecz mimo kalectwa powo�ano go do armii i to odmieni�o z�y los. Kramarz wpad� na pomys�, jak odzyska� pe�ne pole widzenia. Ostatniej nocy przed wyruszeniem do jednostki zrobi� sobie n� i postanowi� znale�� oko pasuj�ce do pustego oczodo�u. Gdy oddzia� wyruszy� na front, kramarz rozpocz�� poszukiwania. Dzia�a� w nocy przy cichej aprobacie dow�dcy, w tajemnicy przed reszt�. Co wiecz�r wyrusza� na �owy i nigdy nie wraca� bez zdobyczy. Zakrada� si� bezszelestnie w pobli�e wrogich pozycji i czeka� do skutku. Nigdy nie zabiera� ze sob� broni palnej, mia� przy sobie tylko wyczyszczony n� o trzech ostrzach. Wyjmowa� oko ofierze tym �y�kowatym, nerwy, mi�nie i �y�y przecina� delikatnie tym jak brzytwa i przymierza� zdobycz, a gdy orientowa� si�, �e nadal jest �lepy z lewej strony, ze z�o�ci� wbija� trzecie ostrze w prawe oko ofiary. Zdobytych oczu nie wyrzuca�, zabiera� je na pami�tk� i konserwowa� w wielkich s�ojach w drogocennym, trudnym w�wczas do zdobycia spirytusie. Dlatego w�r�d nie�wiadomych niczego koleg�w uchodzi� za dziwaka i marnotrawc�. My�leli, �e �owca jest g�upim przyrodnikiem, nie lubili go i wy�miewali. Kiedy� nawet pr�bowali dobra� si� do zawarto�ci jednego ze s�oj�w, lecz dow�dca w por� ich powstrzyma�. Czasem jednooki przymierza� r�wnie� ga�ki pochodz�ce od zwierz�t i swych kompan�w, lecz �adna nie chcia�a si� przyj�� w jego oczodole. Jednak swoim i zwierz�tom raczej nie wyd�ubywa� drugiego oka. Wyczyny kramarza i jego w�asnor�cznie wykonanego no�a wzbudza�y trwog� w�r�d przeciwnik�w. Ofiarami byli najcz�ciej wartownicy, zwiadowcy i zwykli szeregowcy szukaj�cy ustronnego miejsca. Co noc do wrogich oddzia��w wrac�y po omacku krwawi�ce ofiary i opowiada�y o potworze, kt�ry je znienacka napad� i okrutnie okaleczy�. Opowie�ci przekazywano dalej przy obozowych ogniskach i wkr�tce ca�y wrogi pu�k dr�a� ze strachu przed czaj�cym si� w ciemno�ciach oprawc�. Nadan mu przezwisko Ciuciubabka. W �o�nierskich szeregach nasili�y si� samob�jstwa i dezercje. Ciuciubabka zna� las jak w�asn� kiesze�, pewnego razu jednak wpad� po ciemku do wilczego do�u i z�ama� nog� w trzech miejscach. Tu� przed �witem odzyska� przytomno��. Gdy us�ysza� zbli�aj�cy si� patrol wroga, wyj�� z choewy i popatrzy� na niego z �alem. W ostatniej chwili zamachn�� si�, rzuci� n� wysoko ponad drzewa i spokojnie po�o�y� d�onie na karku. Dzi�kowa� Bogu, �e tej nocy nie zd��y� zdoby� ani jednego oka. N� wbi� si� najkr�tszym ostrzem g��boko w Bogu ducha winn� kr�lewsk� sosn� i tak zosta� przez lata mimo wichur i niedalekich eksplozji, od kt�rych dra�a�a ziemia w ca�ym lesie. Ciuciubabka po kr�kim przes�uchaniu trafi� do obozu jenieckiego. Tam te� odnotowano kilka tajemniczych okalecze�. Po wojnie wr�ci� w rodzinne strony, zrobi� sobie nowy, lepszy n�, co noc spaceorwa� po g�sto zaludnionej okolicy �y� w miar� szcz�liwie jeszcze do wczoraj. XIX - On nazywa� Cezar czyli Czarek, on by� Schaferhund czyli owczarek. On mia� swoje stado i on opiekowa� si� o nie. On uwa�a�, �e one do przepa�� nie wpad�y, on zaprowadza� je do dobra zielona potrawa. On kocha� je. Jedna noc us�ysza� Czarek, �e stado do szlachciarnia na nast�pny dzie� i�� musi. Pastchem gada�y przy ognisku i ju� liczy�y pie� n�dzy. Oni chcieli sk�ry i mi�so, nie chcieli ju� we�na. Oni m�wili, �e wojna idzie i �e Soldaten na drutach nie robi� i we�na nie bardzo je�� lubi�. Owczarek p�aka� i on poszed� do lasu, on wr�ci� o rano. On by� brudny od ziemia. Stad�o posz�o, droga by�a dr�uga. Owczarek szed� z, on mia� na szyi dzwonek jak owca. Oni przyszli do szlachciarnia. Grze�nik zabija� toporzem owce i wrzuca� do jedna Maschine. W Maschine mieli�o si� mi�so na mordedel�. Mordedela to jest jeden Wurst, jej nazwa jest skr�cenie od morderische Delikatesse czyli mordercza delicja. Postuchem m�wi�y, �e mordedela dobrzejsza jest, odk�d owce rozumne zosta�y. Gre�nik zabi� te� owczarek, on nie pozna�, �e to pies jest. Owczarek zosta� te� przezmielony, on nawet nie skomln��. A nast�pnego dnia grze�nik i pastuchem by�y umarte. Jadowe z�by im wyros�y i oni pogry�li swoje j�zyki i pad�y w m�kach. W tamta noc by� Czarek w lseie i on mia� mogi�a znaleziona, w tej umarci na pmijowa zaraza byli. Czarek rozkopa� gr�b i zjad� to i wytarza� si�. A zaraza to powsta�a, bo kiedy� �mij wielki by�. Jego zabi� chcieli, ale to by�o niemo�liwe, on odrasta�. Jedna Bombe zosta�a na �mija zrzucona i on wyparowa�, ale w powietrzu by�y z niego ma�e �mije, takie ma�e, �e niewidzialne i to jest Schlangenpest, �mijowa zaraza. Grzegorz Janusz