8372
Szczegóły |
Tytuł |
8372 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8372 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8372 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8372 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: GRZEGORZ JANUSZ
Tytul: SENNIK JESIENNY - fragmenty
Z "NF" 2/99
I Za polami rozci�ga�y si� stare lasy, pe�ne ponurych
tajemnic. Niegrzecznym dzieciom opowiadano wieczorami
le�ne historie. Potem d�ugo krzycza�y przez sen.
W lesie, spod pot�nego szarego g�azu w kszta�cie kowad�a,
bi�o gorzkie, nigdy nie zamarzaj�ce �r�d�o zwane Z�a �za.
Bajarze, znachorzy i wied�my twierdzili, �e zdr�j powsta� z
�ez pierworodnego syna Szatana, zbuntowanego przeciw ojcu.
Najgorszym wyst�pkiem wyrodnego syna by�o siedmiokrotne
odm�wienie litanii do Najdro�szej Krwi. Cierpia� za to w
najp�ytszym miejscu piek�a, na podziemnym wzg�rzu, w jamie
zwanej przez czarty Loch Szloch. Le�a� na wznak przybity
zardzewia�ymi hufnalami do bry�y fioletowego lodu w
kszta�cie m�ota i bezg�o�nie p�aka�. Mia� tak cierpie�, dop�ki
nie poprosi o lito�� i przebaczenie lub dop�ki �wiat nie
przestanie istnie�.
Gorzka m�tna woda mia�a w�a�ciwo�ci lecznicze, ale nie
zawsze skutkowa�a. Uzdrawia�a gru�lik�w, zad�umionych,
chromych, tr�dowatych i bezp�odnych. Kiedy� �r�d�o
przywr�ci�o m�odemu m�czy�nie wzrok. Ale zdarza�o si� te�,
�e chorzy po wypiciu kilku pe�nych goryczy kropel na zawsze
tracili zmys�y.
Opowiadano, �e tysi�c lat temu Z�a �za wskrzesi�a c�rk�
ksi�cia Go�ciwoja Md�ego, w�adcy Niedorzecza i Poloniny.
Pewnego razu przybyli do ksi���cego zamku w pobliskiej
Zbrodnicy dwaj misjonarze. Go�ciwoj wys�ucha� ich, p�niej
zaprowadzi� obu do obory i zabi� wo�u. Kaza�, �eby
misjonarze zamienili surowe mi�so i paruj�ce wn�trzno�ci w
chleb. A gdy bezradnie roz�o�yli r�ce, rozkaza�, by wszystko
zjedli. Stra�nicy pilnowali, �eby nie pozosta� nawet drobny
och�ap. Misjonarze skonali nast�pnego dnia, wymiotuj�c
krwi� wo�u i w�asn�. St�d wzi�� si� przydomek ksi�cia.
Zaraz potem zmar�a c�rka Go�ciwoja. Przebudzi�a si� w
�rodku nocy w ka�u�y w�asnej krwi i serce stan�o jej ze
strachu. Dopiero woda ze Z�ej �zy sprawi�a, �e zn�w zacz�o
bi�. Ale chyba tyle w tym prawdy, co w opowie�ci o
szata�skim synu. Najwy�ej ziarno.
Dawniej do zdroju �ci�ga�o wielu pielgrzym�w i kalek. Nie
brakowa�o im odwagi albo nie mieli nic do stracenia. Lecz
ostatnio przestali przybywa�, pewnie znale�li gdzie indziej
lepszy �rodek na swe dolegliwo�ci.
Wed�ug innej legendy g��boko pod ziemi� le�a�a ogromna
�elazna podkowa. By�a tak wielka, �e si�ga�a a� do lasu.
Niekt�rzy twierdzili, �e widzieli na bagnach wystaj�cy koniec.
Stercza� z g�stego rudego b�ota, by� wielki jak stodo�a i
sprawia�, �e od ubra� odrywa�y si� metalowe guziki, z
kieszeni wylatywa�y klucze i scyzoryki, a z butelek spada�y
nakr�tki. Na samym pocz�tku �wiata zgubi� podkow�
olbrzymi bezg�owy ko�, czarny jak �renica, parskaj�cy prosto
z gard�a czerwonymi w�glami i ��tym g�stym jadem. Szatan
siedem razy okr��y� Ziemi� na tym rumaku, zanim wyruszy�
po raz pierwszy zmierzy� si� z Bogiem. Przed wypraw� kaza�
podku� konia najstarszemu synowi, a szata�ski potomek
zamiast hufnali u�y� lodowych sopli.
Od tamtej pory podkowa przyci�ga�a ze wszystkich stron
m�czyzn uzbrojonych w �elazo. Walczyli tu na �mier� i
�ycie. Mieszka�cy Istniewa chowali si� wtedy w piwnicach i z
zamkni�tymi oczami czekali ko�ca bitwy, a potem
przeszukiwali pobojowiska. Zdarza�o si� jednak, co prawda
bardzo rzadko, �e ch�opi te� uczestniczyli w walkach.
W legendzie co� musia�o by�, gdy� pobliska rzeka Ma�
mia�a czasem rdzawy kolor, a woda ze studni latem
smakowa�a jak krew.
II Go��b dotar� do pasa fa�szystowskich bunkr�w, transzei,
schron�w, zap�r, zasiek�w i umocnie� z czas�w ostatniej
wojny, znaczy si� poprzedniej wojny. Pas ten nazywa� si�
Lange Schlange. Budowany w po�piechu, mia� nie dopu�ci�
wrogich wojsk do serca Puszczy G�uchej, broni� dost�pu od
wschodu i p�nocy. G��boko w lesie kry�a si� podobno
pot�na cudowna bro� maj�ca odwr�ci� bieg wojny i w
ostatniej chwili przechyli� szal� zwyci�stwa na w�a�ciw�
stron�. Fa�szy�ci potrzebowali czasu, by j� uruchomi�, dlatego
wybudowali Lange Schlange. Nikt dok�adnie nie wiedzia�, co
to takiego ta Wunderwaffe. Jedni twierdzili, �e fa�szy�ci chc�
wykopa� z bagien legendarn� diabelsk� podkow�, by z jej
pomoc� przyci�ga� i str�ca� na ziemi� samoloty i zmienia� lot
pocisk�w wroga. Inni m�wili, �e to bzdura, �e fa�szy�ci
odnale�li na bagnach tajemniczego zwierza o �bie jak
czo�gowa wie�yczka i o ogonie jak tuzin artyleryjskich
pocisk�w. Potw�r ten mia� odczytywa� my�li wrogich
dow�dc�w, by mo�na by�o uprzedzi� ich niecne zamiary.
Pr�cz tego zwierz m�g� sprawi�, �e zamiast wyg�odzonych i
przetrzebionych fa�szystowskich oddzia��w nieprzyjaciel ujrzy
iluzj� zwartej niepokonanej armii i przera�ony tym widokiem
we�mie nogi za pas lub zamienili si� w s�upy soli.
W bunkrach stacjonowa� doborowy oddzia� pod
dow�dztwem majora Sonnensohna, ostatni �o�nierze, kt�rzy
�wi�cie wierzyli w zwyci�stwo. Lange Schlange zosta�a
jednak przerwana.
Nasi dotarli do pasa umocnie� i okopali si� po�r�d drzew w
bezpiecznej odleg�o�ci, nieco poza zasi�giem fa�szystowskich
luf. Naszym zabrak�o odwagi, by od razu uderzy�. Sztab
zebra� si� w jednej z ziemianek i rozwa�a�, jak pokona�
wroga. Po ca�onocnej naradzie ustalono, �e trzeba nad
wrogimi umocnieniami rozsypa� ulotki z rysunkiem
przedstawiaj�cym obrzydliwe d�d�ownice w mudurach i z
napisem: "OPU��CIE SZKOPY SWOJE OKOPY!"
Tak te� zrobiono. Korzystaj�c ze sprzyjaj�cych wiatr�w,
niezw�ocznie wys�ano w stron� wrogich fortyfikacji eskadr�
propagandowych latawc�w.
Jak �atwo si� domy�li�, fa�szy�ci nie dali si� przekona�. A
cenny czas p�yn��, tamci w ka�dej chwili mogli dobra� si� do
tajemniczej cudownej broni.
Fa�szy�ci byli pewni swych umocnie� i aby sprowokowa�
naszych do szturmu, wys�ali do nich pos�a�ca, kt�ry przyni�s�
w darze dwa karabiny z bagnetami. Pos�aniec wbi� karabiny
pod stopami naszego dow�dcy.
- Je�li wam brakuje odwagi i broni, we�cie sobie te karabiny
- za�mia� si� szyderczo.
Nasi po�kn�li haczyk i noc� ruszyli do szturmu. Atak zosta�
odparty, dzielni antyfa�szy�ci ponie�li dotkliwe straty. Zn�w
schowali si� w okopach, lizali rany i rozmy�lali, jak
przechytrzy� fa�szystowskie parszywe psy. Wpadli wreszcie
na pomys�. Zr�bali kilka drzew, poci�li je na deski i
wybudowali z nich z�owieszcze fa�szystowskie god�o - wielk�
gap� z krzy�em z hak�w w szponach. Pomalowali j� na
czarno, ustawili na ziemi niczyjej, w po�owie odcinka
pomi�dzy obiema liniami umocnie�, i upozorowali odwr�t.
Liczyli na to, �e fa�szy�ci wezm� dar do swego obozu.
Podst�p polega� na tym, �e wewn�trz drewnianej gapy
ukrytych by�o kilku komandos�w, kt�rzy o zmierzchu mieli
wyj�� z kryj�wki i wyt�uc �pi�cych wrog�w oraz wysadzi� w
powietrze sk�ady amunicji. Niestety, fortel nie powi�d� si�,
gdy� jeden z fa�szystowskich szeregowc�w pracowa� w
cywilu w bibliotece. Przejrza� chytr� sztuczk� i natychmiast
opowiedzia� o wszystkim dow�dcy. Fa�szy�ci nie dali si� wi�c
nabra�. Nie przyj�li daru, jednak nie potrafili strzeli� w gap� z
panzerfausta, z miotacza ognia albo chocia� z erkaemu. W
ko�cu by�o to ich god�o, wielka �wi�to��.
To nasun�o naszym nowy pomys�. Dow�dca wezwa� do
siebie jednego z szeregowc�w, kt�ry w cywilu pracowa� w
teatrze. Wr�czy� mu wyci�te z gazety zdj�cie i rozkaza�
ucharakteryzowa� dwa tuziny niskich i w�skich w ramionach
�o�nierzy, by wygl�dali jak sfotografowana posta�.
Charakteryzator gwizdn�� z podziwu nad przebieg�o�ci�
dow�dcy i wzi�� si� do roboty. Pracowa� ca�� noc. Rano
drobni �o�nierze ruszyli w kierunku fa�szystowskich umocnie�.
Szli ch�tnie, gdy� w ko�cu mieli okazj�, by si� wykaza�.
Dotychczas wszyscy koledzy si� z nich �miali, a dow�dca nie
powierza� im odpowiedzialnych zada�; pe�nili s�u�b� w kuchni
polowej lub przy kopaniu latryn.
Ka�dy mia� zaczesan� na lewo grzywk� zrobion� z paku� do
czyszczenia luf i ma�y w�ski. Poza tym ka�dy potar� sobie
oczy cebul�, by nada� im blasku i g��bi.
Ka�dy wygl�da� jak Hister, demoniczny fa�szystowski
przyw�dca.
Fa�szy�ci wypatrzyli przebiera�c�w przez lornetki i
oniemieli. Nie wiedzieli, co si� dzieje. Nie potrafili strzela�,
Hister by� ich bogiem. Nasi dotarli do bunkr�w i do nogi
wybili wrog�w. Pozabijali ich bagnetami i kolbami, by nie
marnowa� amunicji. Tamci stali jak skamieniali, nie bronili si�
i nie uciekali. Rze� trwa�a do wieczora, nasi nie brali je�c�w.
Major Shonnensohn zgin�� jako ostatni, kl�kn�� przed jednym
z fa�szywych Hister�w i paln�� sobie w �eb z pistoletu. Zanim
skona�, przebieraniec na jego oczach odklei� sobie grzywk� i
w�sy i za�mia� si� z�o�liwie.
III Go��b te� pami�ta� t� noc. Siedzia� wtedy g�odny i
zmarzni�ty na blaszanym parapecie, przytula� si� do ciep�ej
szyby. Patrzy�, co dzia�o si� we wn�trzu za oknem. Widzia�
chudego zgarbionego m�czyzn�. M�czyzna zabija� du�ego
srebrnego karpia. Wali� ryb� w g�ow� ci�kim m�otkiem z
ca�ej si�y, po ka�dym uderzeniu j�cza� i krzywi� si� z wysi�ku.
Mordowa� si� z ryb� chyba od rana, bo mia� na sobie zmi�t�
niebiesk� pi�am� w ��te gwiazdki. By� bardzo zm�czony,
s�ania� si� na nogach. Do szyi i do klatki piersiowej przyklei�y
mu si� srebrne �uski.
Od cios�w a� dr�a�a szyba, a stoj�ce na stole w wazonie
przystrojone �wierkowe ga��zie lata�y na wszystkie strony.
M�czyzna uderzy� si� nagle m�otkiem w palec. Krzykn�� i
wsadzi� palec do ust. Prze�o�y� narz�dzie do drugiej r�ki i
zn�w zabija�. Karp wci�� nie umiera�, cho� umar�by ch�tnie
ju� dawno, gdyby to od niego zale�a�o. Uderza� ogonem o
st�, patrzy� na swego prze�ladowc� szeroko rozwartymi
oczami i porusza� okr�g�ym pyskiem. Bardzo chcia� co�
powiedzie� albo prawie krzycza� z b�lu, ale powstrzyma� si�,
nie wydoby� z siebie �adnego d�wi�ku. Nie powiedzia� nic
nawet w ten cudowny wiecz�r. Jego skrzela wci�� daremnie
�opota�y. M�czyzna przerwa� na chwil� zabijanie, poprawi�
druciane okulary na spoconym nosie i zn�w wysoko uni�s�
m�otek. Nagle do kuchni wszed� siwy brodaty dziadek w
czerwonym kubraku i spiczastej czapce.
- Rany Boskie! - krzykn�� go��b na jego widok ludzkim
g�osem.
Dziadek chwyci� m�czyzn� za r�k�, odsun�� go delikatnie i
wytar� mu twarz i oczy bia�� chustk�. Potem powiedzia� co�
do siebie, wyci�gn�� zza pazuchy szeroki n� i szybkim
ruchem odci�� rybie g�ow�. Tym samym da� cz�owiekowi i
karpiowi gwiazdkowe prezenty. Jednemu chwil� wytchnienia,
a drugiemu wieczny odpoczynek.
IV - Kiedy� czarna �a�cuchowa suka urodzi�a siedem
szczeni�t. Ojcem by� jednooki pies przyb��da, sp�odzi� je
noc�, gdy gospodarz spa�. Suka ukry�a ma�e w swej budzie,
lecz ch�op znalaz� je i pogrzeba� za stodo��, bo nie chcia� ich
karmi�. Szczeniaki nie pozna�y nigdy smaku ciep�ego mleka
suki. Wilgotny ��ty piach sypa� si� do ich pysk�w, nie mia�y
czym oddycha�, by�o im zimno jak w piekle. Bardzo chcia�y
umrze�, ale co� im nie pozwala�o. We mnie tego ju� nie ma -
kret potar� nos brudn� �ap�.
- We mnie te� nie - powiedzia� go��b. Zd��y� troch� polubi�
kreta.
- Szczeniaki by�y silne po ojcu, ich ma�e serca nie chcia�y si�
zatrzyma�. Wydr��y�y w ziemi tunele, odczeka�y kilka dni i
wydosta�y si� na wierzch. Ale ich powieki ju� nigdy si� nie
rozklei�y. Ma�e czarne �lepe psy ze strachu przed lud�mi na
zawsze zosta�y w ziemi, tylko czasem wychodz�, �eby g��biej
odetchn��. Tak powsta�y krety.
V - Widzisz, z ca�ego lasu tylko drzewa p�jd� do nieba.
Wszystkie zwierz�ta i ptaki, krzewy, trawy i kwiatki trafi� do
piek�a, ale drzewa zostan� zbawione - dzi�cio� mia� spokojny,
smutny, zm�czony g�os. - Kiedy� pewna jab�o� pope�ni�a
wielki grzech i spad� on na wszystkie drzewa. Za kar� po
�mierci pali�y si� one w podziemnym piecu. Lecz B�g zst�pi�
na ziemi� pod postaci� drzewa. Zosta� m�odym bukiem i r�s�
w sercu puszczy. Po paru latach przyszli po niego, wykopali
ostro�nie, �eby nie uszkodzi� korzeni i przesadzili go na
pustyni�. Odr�bali mu ga��zie, zostawili tylko dwa najgrubsze
konary. Podlali go octem, �eby bardziej cierpia�. Do konar�w
przybili mu grubymi gwo�dziami �ywego cz�owieka, �eby
by�o ci�ej. �ywica kapa�a z ran na suchy piach. Po trzech
dniach buk skona� i wr�ci� do nieba. A z jego cia�a zrobili
papier i zadrukowali. Nie ma wi�kszej ha�by dla drzewa!
Dzi�ki bukowemu cierpieniu wszystkie drzewa wr�c� do raju.
On zap�aci� za wszystko, wzi�� win� na siebie.
VI - To by�o pewnej zimowej nocy. Ksi�yc w pe�ni �wieci�
nad lasem, by�o cicho i spokojnie. Partyzanci siedzieli w jarze
niedaleko bagien. Wszyscy spali, znaczy si� opr�cz
wartownika. Nagle fa�szy�ci otoczyli jar. By�o ich siedem razy
wi�cej ni� naszych. Rozpocz�a si� zaci�ta walka. Zaskoczeni
partyzanci bronili si� dzielnie, celnie strzelali, ale tamtych
wcale nie ubywa�o. Wiesz dlaczego? By� to specjalny oddzia�
fa�szystowskich wilko�ak�w, tresowanych ludzi-wilk�w
przeznaczonych do zwalczania partyzant�w. Najlepiej sobie
radzili w nocy w lesie i zwyk�e kule si� ich nie ima�y. Trafieni
padali w �nieg i po chwili wstawali. Po�owa partyzant�w ju�
poleg�a, pozostali tracili nadziej�. Ko�czy�a si� te� amunicja.
Wtedy dow�dca zdj�� z szyi srebrny �a�cuszek, obwi�za� nim
granat, odbezpieczy� i rzuci�. Granat wybuch�, �a�cuszek
rozprys� si�. Rozleg� si� przera�liwy krzyk. Krzy�yk trafi�
wiko�aczego oficera prosto w serce, a po�wi�cone ogniwa
zabi�y siedmiu kosmatych szeregowc�w. Lecz pozostali
partyzanci mieli zwyk�e �a�cuszki, nie srebrne. Ju� my�leli, �e
wszyscy zgin�. Ka�dy zostawi� sobie jedn� kul�, by go
fa�szy�ci nie wzi�li �ywcem i czekali na rozkaz dow�dcy. I
nagle sta�o si� co� niesamowitego. S�o�ce wzesz�o godzin�
wcze�niej ni� powinno o tej porze roku. �wit zaskoczy�
wilko�aki. Na niebie nie by�o ani jednej chmury. Promienie
s�o�ca odbi�y si� od �niegu i zabi�y wszystkich fa�szyst�w.
Go��b zastanawia� si�, jak wygl�da wilko�ak. Wyobrazi�
sobie nagiego cz�owieka, z kud�atym wilczym �bem
stercz�cym z podbrzusza.
Zasycza� cicho rzucony w mokr� traw� niedopa�ek. Szczur
ko�czy� opowie��:
- Rano si� okaza�o, �e wszyscy ocaleni zupe�nie osiwieli. A
byli przecie� ca�kiem m�odzi. Podobno ksi�ycowe �wiat�o
pobieli�o im w�osy. Partyzanci zabrali poleg�ych i uciekli.
Potem przybyli fa�szy�ci z miasta, z Koszar Koszmar�w i
zakopali trupy w czarnych mundurach pod cmentarnym
murem.
VII - Tu, w tej kniei �y� kiedy� samotny �o�nierz. Wiele lat
po wojnie ukrywa� si� na bagnach, sam ju� nie wiedzia�, przed
czym - rozpocz�� siwy go��b. - Nazywa� si� pu�kownik Marsz,
niemal tak samo, jak pradawny b�g wojny. By� brudny, mia�
sko�tunion� brod� a� do pasa, �mierdzia� jak cap. Zapomnia�
ludzk� mow�, ju� prawie wcale nie my�la�. Zdawa�o mu si�,
�e ma w g�owie zupe�n� pustk�, zdawa�o mu si�, �e uciek�.
Lecz nie wolno ucieka�, trzeba walczy�! - g�os siwego go��bia
brzmia�, jakby dobiega� ze studni, a� dreszcze po plecach
przebiega�y. A jego opowie�� wci�ga�a, cho� niewiele si� w
niej dzia�o. - G��boko wok� serca, tam w �rodku s�
tajemnicze szare obszary, g�usza siedem razy pos�pniejsza ni�
istniewskie lasy. Tam te� czai� si� samotny �o�nierz i udawa�,
�e go nie ma. Mia� inny mundur. Nazywa� si� Szram, by�
r�wny Marszowi rang�. Kuli� si� w �mierdz�cej ple�ni�
ziemiance, wychodzi� na zewn�trz tylko przy pe�ni ksi�yca
lub podczas burzy z piorunami. �ywi� si� zdech�ymi ptakami i
zbiera� si�y. A gdy by� ju� dosy� silny, uderzy�. Marsz
wykopa� spomi�dzy korzeni starego naoliwionego mauzera i
przy�o�y� luf� do skroni. Strzeli�by, lecz nie m�g� dosi�gn��
spustu. Wtedy zacz�� trze� luf� o kamie�. Pi�owa� i
przestawa�.
Kocmo�uch u�wiadomi� sobie, �e siwy nie robi przerw na
oddechy.
- Marsz chcia� zakopa� bro�, lecz Szram mu nie pozwala�.
Tak zmagali si� siedem dni i siedem nocy. I wreszcie obaj
strzelili sobie z obrzyna w �eb. Kula nie przelecia�a na wylot,
bo nie by�a to zwyk�a kula, lecz pocisk doom-doom. Niekt�rzy
zw� tak� kul� dumm-dumm, co po fa�szystowsku oznacza
"g�upi". G�owa rozp�k�a si� na tysi�ce kawa�k�w. Szram
za�mia� si� tylko. Cia�o wpad�o do do�u po wykopanym
mauzerze. Kawa�ki ich czerepu jeszcze si� gdzie� tu
poniewieraj�. Marsz ju� nigdy nie zazna spokoju. Po �mierci
te� si� cierpi.
- Pora na jaki� wyra�niejszy mora� - pomy�la� smoluch, lecz
d�wi�k i obraz sta�y si� mniej wyra�ne, wszystko si� zamaza�o
i z nik�o. Dotar�o do niego jeszcze jedno, nie m�wi�ce,
niestety, zbyt wiele zdanie:
- Niebawem zmierz� si� jeszcze raz.
I to by� ju� koniec.
VIII - A wi�c dosi�g�y ci� wiry wiary - rzek� je� pe�nym
zadumy g�osem. - Widzisz, to bardzo skomplikowana sprawa.
Wysoko, wysoko, ponad chmurami, w samym niebie jest
wielka boska fabryka i tam w hali fabrycznej, calutkiej z
b��kitnego szk�a, pracuj� anio�owie. Uwijaj� si� w pocie czo�a
dzie� i noc. Wed�ug specjalnej, �mi�tej, pilnie strze�onej
receptury lepi� z ci�kiej t�ustej gliny stworzenia, je�e i
go��bie, krowy i konie, psy i koty, ludzi, a nawet pch�y. To
bardzo ci�ka i odpowiedzialna praca. Glina pochodzi z
g��bokiej tajnej kopalni. Anio�owie dodaj� do niej rozmaitych
sekretnych przypraw.
- I wszystko tak lepi�? Ka�dy je�owy kolec i ka�de go��bie
pi�ro? Wszystko z gliny? To straszna robota!
- �eby� wiedzia� - przytakn�� je�. - Ale to jeszcze nie
wszystko. Ka�dego dnia po trzeciej zmianie do fabryki
przybywa szef, czyli B�g i ocenia osi�gni�cia swych
robotnik�w. Przygl�da si� ka�demu stworowi i dmucha mu
�mi�tym oddechem w pysk, w mord�, w paszcz�, w ryj, w
g�b� albo w dzi�b. Niekt�re produkty s� udane i B�g wysy�a
je prosto do swego kr�lestwa. S� to przepi�kne �mi�te istoty,
doskona�e pod ka�dym wzgl�dem. B�g u�miecha si� na ich
widok i g�aszcze anio�y po spoconych g�owach.
- Jak nic, sroka jest bardzo �wi�ta - pomy�la� go��b.
- Inne gliniane figury nie nadaj� si� do niczego, s� wstr�tne i
budz� tylko pogard�, nawet nie lito�� - ci�gn�� je�. - Posy�a
si� je natychmiast do ognistego �mietnika, czyli do piek�a. B�g
krzyczy wtedy g�o�no na pracownik�w, a oni patrz� w
milczeniu na swe spracowane, pe�ne odcisk�w d�onie.
- Na przyk�ad taki przekl�ty kogut powinien trafi� do piek�a
- go��b nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci. - Albo
wszystkie koguty z ca�ego Istniewa i okolic.
Go��b przys�uchiwa� si� z uwag� opowie�ci, lecz je� m�wi�
niestety, jakby nauczy� si� wszystkiego kiedy� na pami�� i
recytowa� bez uczucia monotonnym g�osem. Go��b
podejrzewa� tak�e, �e kolczasty kaznodzieja nie rozumia�
wszystkich swych s��w.
- Cz�sto dzieje si� tak, �e o stworzeniu nie mo�na
powiedzie�, �e jest dobre albo z�e. B�g patrzy mu w oczy,
lecz nie mo�e z nich wyczyta�, nie potrafi podj�� decyzji.
Marszczy wtedy czo�o i postanawia, �e nieszcz�sna rze�ba
trafia tu do nas, na ten �wiat. I tu poddawana jest r�nych
pr�bom, kt�re maj� sprawdzi�, gdzie jest jego miejsce. Czas
trwania pr�b i poziom ich trudno�ci dostosowany jest do
ka�dego wyrobu. I w ten w�a�nie spos�b tu trafili�my i
musimy wykaza�, �e warci jeste�my pok�adanych w nas
nadziei naszego �mi�tego Pana, naszego Stw�rcy
Niebieskiego, naszego, kr�tko m�wi�c, Boga. Biada tym,
kt�rzy nie podo�aj�!
X Kiedy� komary znalaz�y na paruj�cym jeszcze le�nym
pobojowisku rannego �o�nierza. �o�nierz nie mia� r�k i n�g, a
g�owa te� si� s�abo trzyma�a. Komary postanowi�y przygarn��
�o�nierza i uczyni� go swym niewolnikiem. Sobie tylko
znanymi zio�ami i bagienn� ple�ni� opatrzy�y krwawe rany. Z
li�ci i z kory zbudowa�y nad pojmanym daszek, by chroni� go
przed s�o�cem i deszczem. Ca�ymi stadami nosi�y mu prosto
do ust jagody, poziomki, maliny i krople rosy. �o�nierz, nie
wiedz�c o tym, p�aci� swym panom w�asn� krwi�. Rano, w
po�udnie i wieczorem komary obsiada�y go, �e nie by�o wida�
kawa�ka nagiej sk�ry i ssa�y do syta, a nawet jeszcze wi�cej.
Po wielu dniach gor�czki i krzyk�w przez sen �o�nierz
odzyska� przytomno��. Natychmiast po przebudzeniu chcia�
podrapa� pok�san�, spuchni�t� sk�r�. Ale nie mia� r�k. Nie
mia� te� n�g i nie m�g� uciec. Pr�bowa� si� czo�ga�, lecz
komary skr�powa�y go paj�czyn� i jedwabiem.
Jeniec m�g� tylko p�aka�, modli� si� szptem i marzy� o
parze r�k z ostrymi paznokciami, by rozdrapa� do krwi
piek�ce b�ble. Komary pr�bowa�y mu ul�y� i robi�y ok�ady z
li�ci babki i z deszcz�wki, ale nim znikn�y stare �lady,
pojawia�y si� setki nowych. Owady usi�owa�y podrapa� swego
krwiodawc�, lecz ich cienkie �apki tylko �askota�y i wzmaga�y
udr�k�.
�o�nierz modli� si� bez przerwy, nawet przez sen szepta�
swe �ale i pro�by, a w�a�ciwie jeden �al i jedn� jedyn� pro�b�.
A komary rozmy�la�y, jak zabezpieczy� soczyste �ywe cia�o
przed zbli�aj�c� si� zim�.
Po paru dniach �o�nierz zacz�� t�sknie spogl�da� na sw�j
karabin, le��cy obok w trawie. Nabity, naoliwiony, jeszcze nie
tkni�ty rdz�. Karabin by� na wyci�gni�cie r�ki, a jednocze�nie
by� tak daleko jak ksi�yc. A nawet gdyby uda�o si�
�o�nierzowi cudem dosi�gn�� broni, nie mia� nawet p� palca,
by poci�gn�� za spust.
Pewnej nocy jednostajny szept umilk�, �o�nierz przesta� si�
modli�. Zgi�� zdr�twia�y kark i z trudem si�gn�� z�bami do
wisz�cego na szyi krzy�yka. Chwyci� blaszk�, zerwa� i wyplu�
daleko, zablu�ni� przy tym strasznie. Wtedy z zaro�li wyszed�
wampir, b�g komar�w. Czeka� na ten moment od dawna. Nie
ba� si� ju� �wi�tego znaku. Zatopi� k�y w gardle i wypi�
�o�niersk� krew do ostatniej kropli.
XI Pewnego razu zaj�czek znalaz� w lesie zamarzni�tego
w�a. Zlitowa� si� nad nim, zabra� go do swojej nory i ogrza�.
W�� odtaja� i powiedzia�: "Jestem czarodziejskim w�em. Za
to, �e mnie uratowa�e�, spe�ni� twoje jedno �yczenie. Czego
chcesz?" Zaj�czek namy�la� si� d�ugo i wreszcie m�wi: "Mam
takiego ma�ego, wszyscy si� �miej� ze mnie. Chcia�bym mie�
najwi�kszego w ca�ym lesie". "Na d�ugo? Na tydzie� albo
dwa?" - zapyta� w��. - "Do ko�ca �ycia!" odpowiedzia�
zaj�czek. A w�� ugryz� zaj�czka w fujar�. "Zwariowa�e�?!" -
wrzasn�� zaj�czek. A w�� na to: "Nic si� nie martw. Zaraz
zdechniesz, ale najpierw kutas ci spuchnie jak dynia".
XII Wcze�niej w tym samym miejscu sta� krzy� drewniany,
lecz przed laty sp�on�� od uderzenia pioruna kulistego. Krzy�
ustawiono na pami�tk� pewnego dramatycznego wydarzenia.
Ot� w Istniewie mieszka�a kiedy� wdowa, kt�ra mia�a siedem
pi�knych i m�drych c�rek. Z �atwo�ci� znalaz�y pracowitych
narzeczonych, wi�c na Wielkanoc ustalono dat� siedmiu
�lub�w i jednego hucznego wesela. Niestety, na pocz�tku
wiosny narzeczeni dostali powo�ani do wojska i opu�cili
wiosk�. Narzeczone zosta�y u matki i czeka�y cierpliwie na
swych wybrank�w. Co wiecz�r odmawia�y r�aniec, modli�y
si� o szcz�liwy powr�t m�odych �o�nierzy i o szybkie
zwyci�stwo naszych w krwawej wojnie. Pewnego ranka, gdy
paciorki r�a�ca od ci�g�ego obracania w palcach sta�y si�
ma�e jak gwiazdy, do Istniewa przygalopowa� le�niczy z
wiadomo�ci: jeden z m�odych wraca, sze�ciu poleg�o!
Dziewcz�ta za�o�y�y swe wci�� bielu�kie �lubne suknie i
wianki. Ka�dej z nich matka da�a ma�y p�katy woreczek i co�
szepn�a. Dziewcz�ta posz�y do lasu. Przyby�y na rozdro�e,
zacz�y po raz ostatni odmawia� r�aniec i oczekiwa�y
jedynego ocalonego. Wbija�y wzrok w w�ski koniec drogi,
�adna nie p�aka�a. Wreszcie ujrza�y wlok�cego si� o kulach
�o�nierza. Jedna pad�a na kolana, by podzi�kowa� Bogu, a
sze�� wydoby�o matczyne woreczki i posypa�o swe suknie
sadz�.
XIV - Jestem bardzo pracowita - powiedzia�a mr�wka. - W
zesz�ym roku zaj�am dwa tysi�ce trzysta czterdzieste si�dme
miejsce w pracowito�ci w ca�ym mrowisku.
Go��b pokiwa� g�ow� z podziwem. By� pewien, �e wynik
jest imponuj�cy, chocia� liczba niewiele mu m�wi�a.
- Ostatnio mia�am ciekaw� przygod�. Zaraz na pocz�tku
jesieni kr�lowa pos�a�a nas w las, �eby�my zbiera�y zapasy na
zim�. Wyruszy�am skoro �wit i po jakich� siedmiu tysi�cach
krok�w znalaz�am wielkiego czarnego motyla. Pomy�la�am, �e
mam szcz�cie i chcia�am go wzi�� na grzbiet. Ale motyl by�
za ci�ki. Spr�bowa�am jeszcze raz, wyt�y�am si�, a� mi w
�rodku co� chrupn�o, ale nie da�am rady. Ju� chcia�am gna�
do mrowiska po posi�ki, ale nagle zobaczy�am, �e motyl si�
troch� rusza. Spyta�am, co z nim. Odpowiedzia�, �e nie chce
mu si� d�u�ej �y�, �e ma dosy� i �e umrze sobie tutaj po
cichutku. Powiedzia�am, �e to si� dobrze sk�ada, bo w�a�nie
potrzebuj� martwego motyla i poprosi�am, �eby przelecia� si�
kawa�ek, do mrowiska. Z pocz�tku nie chcia� o tym s�ysze�,
nie mia� zamiaru si� rusza�. Musia�am go przekonywa� chyba
z siedemset siedemdziesi�t sekund, opowiedzia�am mu, jak to
wspaniale jest lata� i �y� w og�le, jak pi�knie wygl�da las na
pocz�tku jesieni i tak dalej. Wreszcie motyw si� zgodzi�.
Rozpostar� skrzyd�a i wzbi� si� w powietrze. Zatar�am �apy z
zadowolenia. Ale patrz� a on wcale nie leci do mrowiska!
Wzni�s� si� jakie� siedemset siedem centymetr�w i ci�gle
macha� skrzyd�ami. Krzycza�am do niego, �eby si� opami�ta�,
ale mnie nie s�ucha�. Wrzasn��, �e faktycznie jest pi�knie i tyle
go widzia�am. G�upek! Przecie� motyle i tak zdychaj� na
jesieni.
XV - Z ogniem to trzeba zawsze ostro�nie - zacz�a �ma. -
Podobno kiedy� pod zlewem mieszka�y dwa karaluchy, du�y i
ma�y. Raz znalaz�y w kuble skrzyd�a �my, kt�re sprz�taczka
wymiot�a z �yrandola podczas porz�dk�w przed Wielkanoc�.
Ma�y zawsze marzy� o opuszczeniu ponurej �mierdz�cej
kryj�wki i postanowi� skorzysta� z nadarzaj�cej si� okazji.
Przyczepi� sobie skrzyd�a do grzbietu za pomoc� resztki
topionego sera i machn�� kilka razy na pr�b�. Przed odlotem
wys�ucha� rad du�ego karalucha. Du�y ostrzega� go, by nie
zbli�a� si� do pe�nego wody zlewu, bo skrzyd�a mog� si�
zamoczy� i �eby uwa�a� na �yrandol, bo ser zmi�knie od
gor�ca i skrzyd�a si� odklej�. Ma�y wzi�� sobie rady do serca i
wyruszy�. Zeskoczy� z kraw�dzi kub�a, ale tylko pot�uk� si�
dotkliwie. Dopiero za si�dmym razem uda� mu si� utrzyma� w
powietrzu. Wylecia� spod zlewu i na widok kuchni a� mu dech
zapar�ao. Dotychczas zagl�da� do kuchni tylko po ciemku, a
teraz pali� si� wspania�y trzy�ar�wkowy �yrandol i by�o tam
tak pi�knie! Podziwia� z wysoka kuchni�, lod�wk�, st� i
resztki salcesonu. A potem jego wzrok przyku� �yrandol.
Polecia� w jego stron�, bli�ej i jeszcze bli�ej. Ser na grzbiecie
zaskwiercza� i �ciek� na pod�og�, lecz skrzyd�a si� nie
odczepi�y, wros�y w karaluszy grzbiet. By�o tak bardzo,
bardzo gor�co, karaluch prawie traci� przytomno��. Kr��y�
coraz bli�ej rozpalonego drucika zamkni�tego w szklanej
ba�ce. Szk�o by�o tak cieniutkie, �e niemal nie istnia�o. A
skrzyd�a wrasta�y w niego coraz g��biej. Wtedy w �azience
kto� w��czy� pralk� i �ar�wka nieco przygas�a. Karaluch na
chwil� tylko odzyska� przytomno�� i wtedy podj�� decyzj�.
Wzlecia� pod sam sufit, rzuci� si� do wn�trza klosza i zdech� z
gor�ca. A sprz�taczka strasznie si� zdziwi�a, gdy podczas
porz�dk�w przed Bo�ym Narodzeniem znalaz�a w �yrandolu
trupa �my z karaluszymi nogami.
XVI - A oto moja druga opowie��, bardziej osobista -
m�wi�a �ma troch� ciszej. - Kiedy� zab��dzi�am i sama nie
wiem, jak trafi�am do loch�w, w kt�rych fa�szy�ci hodowali
wartownik�w. Nie takich zwyk�ych, ale widz�cych w
ciemno�ci, przeznaczonych do pilnowania najwa�niejszych
obiekt�w. W lochu by�o ciemno jak w piekle na Wielkanoc.
Jestem nocnym stworzeniem, wi�c mimo wszystko troch� tam
widzia�am. Ze sklepienia wysuwa�y si� co chwila stalowe
stalaktyty i natychmiast bezg�o�nie si� chowa�y, a pod�oga
by�a z ruchomych czarnych brzytew. S�u�y�o to do szkolenia
wartownik�w. Od razu ci powiem, �e wydosta�am si� stamt�d
dzi�ki kretowi, kt�ry mnie wyni�s� w pysku swym
korytarzem, ale nie zako�czenie tej historii jest najciekawsze.
Powiedzia�am ju�, �e w lochu nie by�o nawet drobnego
promyczka, a ja bez �wiat�a nie mog�am �y�. Lata�am po
ca�ym lochu, szuka�am cho�by kawa�ka fosforyzuj�cej ko�ci,
ale fa�szy�ci starannie sprz�tali trupy niedosz�ych
wartownik�w. Robi�am si� coraz s�absza, zaczyna�am traci�
zmys�y. Wyobra�a�am sobie p�on�ce lasy i wsie, ale mi to nie
pomaga�o, wzmaga�o tylko me pragnienie. A� nagle ujrza�am
w ciemno�ciach dwa malutkie �wiec�ce punkty. Rzuci�am si�
w ich stron�, ju� ich prawie dotyka�am, iskierki stawa�y si�
coraz ja�niejsze. Lecz odbi�am si� od szklanej powierzchni.
Na pod�odze lochu le�a� kawa�ek lustra. W nim zobaczy�am
odbicie mych rozpalonych oczu. Uderza�am o szko�o, a
punkciki stawa�y si� coraz mniejsze i �wieci�y coraz s�abiej...
A sk�d w lochu lustro? Podobno fa�szy�ci umieszczali swoim
kawa�ek lodowatego zwierciad�a w sercu, �eby byli lepszymi
�o�nierzami.
XVII Pod Istniewem odby�a si� kiedy� wielka bitwa
pancerna. Nasi zaj�li pozycje na polach �yta, a tamci w
kartoflach. Obie strony obserwowa�y si� przez lornetki. Bitwa
rozpocz�a si� po po�udniu, gdy u kowala wybuch�a
przegrzana aparatura do p�dzenia bimbru. Oba oddzia�y
odpowiedzia�a na to ogniem. Czo�gi ruszy�y, ziemia i
powietrze zadr�a�y. Tamci mieli lepsze maszyny, ale by�o ich
mniej. Nasi szybko osi�gn�li przewag�. Rozbili wroga na
pojedyncze sztuki, otaczali je szczelnie i z czterech stron,
walili przeciwpancernym, poprawiali podpalaj�cymi i seriami
z pok�adowych erkaem�w lito�ciwie dobijali wymachuj�c�
r�kami, p�dz�c� jak oparzona za�og�. Po paru godzinach by�o
po wszystkim. Nasi zatkn�li trofea na lufy i odjechali. Zosta�o
po nich dymi�ce nieruchome pobojowisko. Jednak gdy
zapad�a noc, po�r�d wrak�w co� si� poruszy�o. Jedna z
g�sienic wype�z�a spod swego czo�gu i poczo�ga�a si� do lasu.
Tam ukry�a si� w opuszczonej lisiej norze, zwin�a w k��bek i
znieruchomia�a. A po paru miesi�cach poczwarka p�k�a,
zmienia rozst�pi�a si� i z jamy wylecia� pot�ny �elazny motyl
uzbrojony w siedem dzia� i w siedem karabin�w
maszynowych. Na zielonych stalowych skrzyd�ach mia�
fa�szystowskie krzy�e. Run�� z nieba na naszych, najpierw
zaatakowa� i zdziesi�tkowa� tych, kt�rzy rozbili jego oddzia�,
potem n�ka� innych. I by� mo�e odmieni�by losy wojny, lecz
nasi in�ynierowie zbudowali wielki stalowy kwiat, w kt�rym
zamiast py�ku by� proch strzelniczy.
XVIII Sosna ta wyr�nia�a si� pewnym drobiazgiem.
Wysoko w pniu, tu� pod wspania�� koron� tkwi� dziwny n�.
Mia� r�koje�� z piszczeli niewiernej kobiety i trzy ostrza,
jedno w kszta�cie �y�ki, drugie ostre jak brzytwa i trzecie
podobne do korkoci�gu. Na ostrzach nie by�o brunatnych
plam, krew sp�uka�y deszcze, a rdza nie ima�a si� szlachetnej
stali. N� nale�a� kiedy� do m�odego �o�nierza. By� on w
cywilu kramarzem, handlowa� tym i owym i dobrze mu si�
powodzi�o. Niestety, na pewnym weselu straci� oko. Nad
ranem rozpocz�a si� tradycyjna b�jka i nasz kramarz dosta� w
twarz ostatnim p�miskiem p�enym rolmops�w. Jeden z
ostrych patyczk�w spajaj�cych przysmaki wbi� mu si� w
policzek. Patyczek nie uszkodzi� oka, lecz pan m�ody rzuci�
si� �apczywie na drogocenn� zak�sk� i po�ar� j� razem z
organem wzroku go�cia, nawet tego nie spostrzeg�szy. Brak
oka bardzo �le wp�yn�� na interesy. Od tamtej pory kramarz
nie widzia�, czy klienci z lewej strony nie kradn� towaru i
musia� mie� o po�ow� mniejszy kram. �yczliwi donie�li mu, �e
�ona te� wykorzystuje jego kalectwo i w drodze do ko�cio�a
daje tajemnicze znaki piekarzowi i rze�nikowi, kt�rych sklepy
mie�ci�y si� po lewej stronie ulicy. Gdy wracali z ko�cio�a,
kramarzowa nawet nie spojrza�a w tamt� stron�. Jednooki
rozpacza� i ju�, ju� popada� w alkoholizm, lecz mimo kalectwa
powo�ano go do armii i to odmieni�o z�y los. Kramarz wpad�
na pomys�, jak odzyska� pe�ne pole widzenia. Ostatniej nocy
przed wyruszeniem do jednostki zrobi� sobie n� i postanowi�
znale�� oko pasuj�ce do pustego oczodo�u. Gdy oddzia�
wyruszy� na front, kramarz rozpocz�� poszukiwania. Dzia�a� w
nocy przy cichej aprobacie dow�dcy, w tajemnicy przed
reszt�. Co wiecz�r wyrusza� na �owy i nigdy nie wraca� bez
zdobyczy. Zakrada� si� bezszelestnie w pobli�e wrogich
pozycji i czeka� do skutku. Nigdy nie zabiera� ze sob� broni
palnej, mia� przy sobie tylko wyczyszczony n� o trzech
ostrzach. Wyjmowa� oko ofierze tym �y�kowatym, nerwy,
mi�nie i �y�y przecina� delikatnie tym jak brzytwa i
przymierza� zdobycz, a gdy orientowa� si�, �e nadal jest �lepy
z lewej strony, ze z�o�ci� wbija� trzecie ostrze w prawe oko
ofiary. Zdobytych oczu nie wyrzuca�, zabiera� je na pami�tk� i
konserwowa� w wielkich s�ojach w drogocennym, trudnym
w�wczas do zdobycia spirytusie. Dlatego w�r�d
nie�wiadomych niczego koleg�w uchodzi� za dziwaka i
marnotrawc�. My�leli, �e �owca jest g�upim przyrodnikiem,
nie lubili go i wy�miewali. Kiedy� nawet pr�bowali dobra� si�
do zawarto�ci jednego ze s�oj�w, lecz dow�dca w por� ich
powstrzyma�.
Czasem jednooki przymierza� r�wnie� ga�ki pochodz�ce od
zwierz�t i swych kompan�w, lecz �adna nie chcia�a si�
przyj�� w jego oczodole. Jednak swoim i zwierz�tom raczej
nie wyd�ubywa� drugiego oka.
Wyczyny kramarza i jego w�asnor�cznie wykonanego no�a
wzbudza�y trwog� w�r�d przeciwnik�w. Ofiarami byli
najcz�ciej wartownicy, zwiadowcy i zwykli szeregowcy
szukaj�cy ustronnego miejsca. Co noc do wrogich oddzia��w
wrac�y po omacku krwawi�ce ofiary i opowiada�y o potworze,
kt�ry je znienacka napad� i okrutnie okaleczy�. Opowie�ci
przekazywano dalej przy obozowych ogniskach i wkr�tce ca�y
wrogi pu�k dr�a� ze strachu przed czaj�cym si� w
ciemno�ciach oprawc�. Nadan mu przezwisko Ciuciubabka.
W �o�nierskich szeregach nasili�y si� samob�jstwa i dezercje.
Ciuciubabka zna� las jak w�asn� kiesze�, pewnego razu
jednak wpad� po ciemku do wilczego do�u i z�ama� nog� w
trzech miejscach. Tu� przed �witem odzyska� przytomno��.
Gdy us�ysza� zbli�aj�cy si� patrol wroga, wyj�� z choewy i
popatrzy� na niego z �alem. W ostatniej chwili zamachn�� si�,
rzuci� n� wysoko ponad drzewa i spokojnie po�o�y� d�onie na
karku. Dzi�kowa� Bogu, �e tej nocy nie zd��y� zdoby� ani
jednego oka.
N� wbi� si� najkr�tszym ostrzem g��boko w Bogu ducha
winn� kr�lewsk� sosn� i tak zosta� przez lata mimo wichur i
niedalekich eksplozji, od kt�rych dra�a�a ziemia w ca�ym
lesie.
Ciuciubabka po kr�kim przes�uchaniu trafi� do obozu
jenieckiego. Tam te� odnotowano kilka tajemniczych
okalecze�. Po wojnie wr�ci� w rodzinne strony, zrobi� sobie
nowy, lepszy n�, co noc spaceorwa� po g�sto zaludnionej
okolicy �y� w miar� szcz�liwie jeszcze do wczoraj.
XIX - On nazywa� Cezar czyli Czarek, on by� Schaferhund
czyli owczarek. On mia� swoje stado i on opiekowa� si� o nie.
On uwa�a�, �e one do przepa�� nie wpad�y, on zaprowadza� je
do dobra zielona potrawa. On kocha� je. Jedna noc us�ysza�
Czarek, �e stado do szlachciarnia na nast�pny dzie� i�� musi.
Pastchem gada�y przy ognisku i ju� liczy�y pie� n�dzy. Oni
chcieli sk�ry i mi�so, nie chcieli ju� we�na. Oni m�wili, �e
wojna idzie i �e Soldaten na drutach nie robi� i we�na nie
bardzo je�� lubi�. Owczarek p�aka� i on poszed� do lasu, on
wr�ci� o rano. On by� brudny od ziemia. Stad�o posz�o, droga
by�a dr�uga. Owczarek szed� z, on mia� na szyi dzwonek jak
owca. Oni przyszli do szlachciarnia. Grze�nik zabija�
toporzem owce i wrzuca� do jedna Maschine. W Maschine
mieli�o si� mi�so na mordedel�. Mordedela to jest jeden
Wurst, jej nazwa jest skr�cenie od morderische Delikatesse
czyli mordercza delicja. Postuchem m�wi�y, �e mordedela
dobrzejsza jest, odk�d owce rozumne zosta�y. Gre�nik zabi�
te� owczarek, on nie pozna�, �e to pies jest. Owczarek zosta�
te� przezmielony, on nawet nie skomln��. A nast�pnego dnia
grze�nik i pastuchem by�y umarte. Jadowe z�by im wyros�y i
oni pogry�li swoje j�zyki i pad�y w m�kach. W tamta noc by�
Czarek w lseie i on mia� mogi�a znaleziona, w tej umarci na
pmijowa zaraza byli. Czarek rozkopa� gr�b i zjad� to i
wytarza� si�. A zaraza to powsta�a, bo kiedy� �mij wielki by�.
Jego zabi� chcieli, ale to by�o niemo�liwe, on odrasta�. Jedna
Bombe zosta�a na �mija zrzucona i on wyparowa�, ale w
powietrzu by�y z niego ma�e �mije, takie ma�e, �e niewidzialne
i to jest Schlangenpest, �mijowa zaraza.
Grzegorz Janusz