5474
Szczegóły |
Tytuł |
5474 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5474 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R.A. Salvatore
Pi�cioksi�g Cadderlyego
Tom 1 - Kantyczka
( Przek�ad R.Lipski )
Prolog
Aballister Bonaduce wpatrywa� si� dtugo i zawzi�cie w migocz�ce odbicie w swoim
zwierciadle. Przed nim rozci�ga�y si� g�ry pokryte lodem i naniesionym przez
wiatr
�niegiem. Zaiste, najbardziej zakazane miejsce we wszystkich Krainach.
Jedyne co musia� zrobi�, to przej�� przez lustro na Wielki Lodowiec.
- Idziesz, Druzil? - zwr�ci� si� czarnoksi�nik do nietoperzo-skrzydlego impa.
Druzil
owin�� si� b�oniastymi skrzyd�ami, jakby si� zastanawia�.
- Nie lubi� zimna - stwierdzi�, najwyra�niej nie maj�c ochoty na udzia� w tych
szczeg�lnych �owach.
- Ja r�wnie� - rzek� Aballister wsuwaj�c na palec magiczny pier�cie�,
ochraniaj�cy
przed zab�jczym zimnem. - Ale yote rosn� tylko na Wielkim Lodowcu.
Obejrza� si�, by rzuci� okiem na krajobraz maluj�cy si� na tafli magicznego
zwierciad�a - ostatni� przeszkod� w jego poszukiwaniach, poprzedzaj�c� pocz�tek
podboj�w.
O�nie�ony masyw g�rski by� teraz cichy, cho� nL niebie wisia�y z�owieszcze
czarne
chmury zwiastuj�ce nadchodz�c� burz�, kt�ra by� mo�e na wiele dni op�ni ich
poszukiwania.
- Tam musimy si� uda� - ci�gn�� Aballister, bardziej do siebie ni� do impa.
Urwa�
nagle, pogr��aj�c si� we wspomnieniach, powracaj�c do punktu zwrotnego w swoim
�yciu,
kt�ry mia� miejsce ponad dwa lata temu, jeszcze w Trudnych Czasach.
Nawet w�wczas by� pot�ny, ale b��dzi� po omacku.
Awatar bogini Talony wskaza� mu drog�.
Aballister u�miechn�� si� szerzej i zachichota�, odwracaj�c si� i przygl�daj�c
bacznie
Druzilowi, kt�ry poda� mu spos�b, w jaki m�g� najpe�niej zdowoli� Pani� Trucizn.
- P�jd�, drogi Druzilu - rzeki. - Przynios�e� ze sob� przepis nj| kl�tw� chaosu.
Musisz
tni towarzyszy� i pom�c w odnalezie~ ostatniej ingrediencji.
Imp wyprostowa� si� i na wzmiank� o kl�twie chaosu roz skrzyd�a. Tym razem nie
usi�owa� si� sprzeciwia�. Podfrun�� . Aballistera i przysiad� mu na ramieniu. W
chwil� potem
obaj znale�li li si� po drugiej stronie magicznego zwierciad�a, gdzie omi�t� ie
silny podmuch
wiatru.
Zgarbiony w�ochaty stw�r, przypominaj�cy bardziej prymityv form� cz�owieka,
chrz�kn��, warkn�� i cisn�� toporn� w��czni� pomimo i� z ca�� pewno�ci�
Aballister i Druzil
znajdowali si� data ko poza jej zasi�giem. Mimo to stw�r ponownie zawy�
triumfalnie,! jakby
tym rzutem odni�s� symboliczne zwyci�stwo, po czym wy� fa� si� do wi�kszej
gromadki
jemu podobnych, pokrytych bia�yn futrem osobnik�w.
- Nie s�dz�, aby mieli ochot� pohandlowa� - rzek� Druzil, j st�puj�c na ramieniu
Aballistera z jednej szponiastej �apy na drug�. |
Czarnoksi�nik poj�� natur� jego znajomego podniecenia. Druzfll by� istot� z
ni�szych
�wiat�w, stworzeniem chaosu, i rozpaczliwiff| pragn�� ujrze�, jak jego pan -
czarnoksi�nik
rozprawia si� z ; wa�ymi p�g��wkami - aby w ten spos�b �w z dawna oczekiwany,!
zwyci�ski dzie� sta� si� jeszcze przyjemniejszy.
- To taerowie - wyja�ni� Aballister, rozpoznaj�c plemi�. -dzicy i brutalni. Masz
ca�kowit� racj�. Nie b�d� handlowa�.
Jego oczy zap�on�y gwa�townie, a Druzil ponownie podsko i klasn�� w d�onie.
- Nie zdaj� sobie sprawy z mocy, jak� maj� przed sob�! - wrzaski n�� Aballister,
a jego
g�os podobnie jak gniew przybiera� na sil< Oczyma duszy ujrza� w ci�gu kilku
sekund
wszystkie upiorne zda-. r�enia ostatnich dw�ch d�ugich, brutalnych lat. Stu
ludzi ponios�o |
�mier� w poszukiwaniu ulotnych ingrediencji kl�twy chaosu; sfifl ludzi odda�o
�ycie, aby
zadowoli� Talon�. Aballister r�wnie� wyszed� z tego bez szwanku. Zrealizowanie
kl�twy
sta�o si� je obsesj�, si�� nap�dow� �ycia, i starza� si� z ka�dym kolejnym'
kiem, wyrywaj�c
sobie gar�ciami w�osy z g�owy za ka�dym razem; | kiedy kl�twa zdawa�a mu si�
wymyka�.
Teraz by� ju� blisko, tak blisko, �e nieomal widzia� ciemne po�acie yote za
niewielkim pag�r-
kiem, w kt�rym znajdowa�a si� jaskinia zamieszkiwana przez tae-r�w. Tak blisko,
a jednak te
nieszcz�sne krety�skie stworzenia stan�y mu na drodze.
S�owa Aballistera sprawi�y, �e taerowie drgn�li. Mamrocz�c i be�kocz�c uwijali
si� w
cieniu postrz�pionej g�ry, przepychaj�c si� jeden przez drugiego, jakby
usi�owali wytypowa�
przyw�dc�, kt�ry poprowadzi natarcie.
- Zr�b co� szybko - zasugerowa� siedz�cy na ramieniu czarnoksi�nika Druzil.
Aballister spojrza� na� z ukosa i omal nie wybuchn�� �miechem.
- Zaatakuj� - wyja�ni� Druzil, usi�uj�c zachowa� oboj�tny ton. - A co gorsza, na
tym
mrozie dr�twiej� mi skrzyd�a.
Aballister pokiwa� g�ow�, s�ysz�c t� trze�w� uwag�. Zw�oka mog�a go drogo
kosztowa�, zw�aszcza je�li czarne chmury zwiasto-waty o�lepiaj�c� �nie�yc�,
kt�ra nie tylko
ukry�aby przed nimi miej-ce, gdzie ros�y yote, ale i migocz�ce wrota, kt�rymi
mieli powr�ci�
do jego przytulnej komnaty. Wyj�� niewielk� kulk�, mieszanin� nie-toperzego
guana i siarki,
zgni�t� w r�ku, po czym wymierzy� jeden palec w grupk� taer�w. Echo jego pie�ni
odbi�o si�
od g�rskiego zbocza i przemkn�o z powrotem poprzez pust� po�a� lodowej r�wniny.
U�miechn�� si�, uznaj�c za nader ironiczne, �e ci g�upi taerowie nie mieli
poj�cia, co
w�a�ciwie zrobi�.
Dowiedzieli si� w chwil� p�niej.
Tu� przed aktywizacj� zakl�cia przez m�zg Aballistera przemkn�a okrutna my�l;
czarnoksi�nik uni�s� nieznacznie zakrzywiony palec wskazuj�cy. Ognista kula
eksplodowa�a
nad g�owami kompletnie zaskoczonych taer�w, roztapiaj�c zamarzni�te okowy
lodowej g�ry.
Ogromne bry�y posypa�y si� w d�, a tych, kt�rzy nie zostali zmia�d�eni, porwa�y
potoki
rw�cej wody. Kilku cz�onk�w plemienia usi�owa�o wygramoli� si� z grz�skiej
lodowo-
b�otnistej brei, ale byli zbyt oszo�omieni i poch�oni�ci pr�b� podniesienia si�
na nogi - gdy
nagle, ni st�d, ni zow�d - niepewny grunt wok� nich ponownie zosta� skuty
lodem.
Jedno z nieszcz�snych stworze� zdo�a�o si� uwolni�, lecz Druzil poderwa� si� z
ramienia Aballistera i spikowa� w d�, atakuj�c taera. Zako�czony ostrym szponem
ogon
impa przeci�� powietrze, gdy ma�y stworek mija� chwiej�c� si� na nogach istot�,
a Aballister
gromko zaklaska� w d�onie.
Taer schwyci� si� za zranione kolcem rami�, spojrza� ze zdumieniem na
odlatuj�cego
impa, po czym pad� martwy na l�d.
- A co z pozosta�ymi? - zapyta� Druzil, ponownie przycupn�wszy na swoim sta�ym
miejscu.
Aballister zamy�li� si� nad losem ocala�ych taer�w; wi�kszo�� z nich nie �y�a -
kilku
jednak szamota�o si� bezradnie, uwi�zionych w okowach bezlitosnego, zamykaj�cego
si�
wok� nich lodu.
- Niechaj umr� powoln� �mierci� - odrzek� i ponownie roze�mia� si� z�owieszczo.
Druzil spojrza� na� z niedowierzaniem.
- Pani Trucizn nie pochwali�aby tego - stwierdzi�, machaj�c przed sob� zab�jczym
ogonem, kt�ry przytrzymywa� w jednym r�ku.
- No dobrze - mrukn�� Aballister, aczkolwiek domy�la� si�, i� Druzil w ten
spos�b
zamierza� sprawi� wi�ksz� przyjemno�� sobie ni� Talonie. Niemniej jednak
argument uzna�
za przekonuj�cy; trucizna by�a og�lnie przyj�t� metod� wie�cz�c� wszystkie
dzie�a Talony.
- Le� i sko�cz to - rzek� Aballister, zwracaj�c si� do impa. - Ja p�jd� po yote.
Niebawem czarnoksi�nik wyrwa� ostatni szarobia�y grzybek rosn�cy na lodowcu i
wrzuci� go do torby. Zawo�a� Druzila, kt�ry igra� z ostatnim, zawodz�cym
p�aczliwie taerem,
�migaj�c ogonem w prz�d i w ty� wok� g�owy istoty, jedynej cz�ci cia�a taera
wystaj�cej
ponad powierzchni� lodowej pu�apki. Stw�r konwulsyjnie targa� ni� z boku na bok.
- Do�� - rzek� stanowczo Aballister.
Druzil westchn�� i spojrza� ze smutkiem na nadchodz�cego czarnoksi�nika. Surowy
wyraz twarzy Aballistera nie zmieni� si� ani na jot�.
- Do�� - powt�rzy�.
Imp pochyli� si� i poca�owa� taera w nos. Stworzenie przesta�o skomle� i
spojrza�o na�
z zaciekawieniem, ale Druzil tylko wzruszy� ramionami i wbi� ociekaj�ce trucizn�
��d�o w
sam �rodek �zawi�cego oka taera, po czym gorliwie powr�ci� na swoje miejsce na
ramieniu
Aballistera. Czarnoksi�nik pozwoli� mu potrzyma� woreczek z yote, aby w ten
spos�b
przypomnie� nieco rozkojarzonemu chochlikowi, �e po drugiej stronie migocz�cych
wr�t
oczekiwa�y ich wa�niejsze sprawy.
Bia�a Wiewi�rka
Druid w zielonej szacie wyda� seri� cmokni��, ale bia�a wiewi�rka przyj�a to
zgo�a
oboj�tnie, siedz�c na ga��zi ogromnego d�bu wysoko nad trzema m�czyznami.
- C�, wygl�da na to, �e straci�e� zdolno�ci - mrukn�� jeden z pozosta�ych
m�czyzn -
brodaty le�ny kap�an o �agodnych rysach i g�stych blond w�osach, si�gaj�cych
daleko poza
jego ramiona.
- Potrafisz przywo�a� zwierz�tko lepiej ode mnie? - rzuci� gniewnie druid w
zielonej
szacie. - Obawiam si�, �e to stworzenie jest du�o dziwniejsze i nie tylko pod
wzgl�dem
koloru futra.
Dwaj pozostali wybuchn�li �miechem, s�ysz�c w jaki spos�b ich towarzysz stara
si�
wyt�umaczy� swoje niepowodzenie.
- Przyznaj� - rzek� trzeci, kap�an najwy�szej rangi - barwa wiewi�rki jest nader
osobliwa, ale przemawianie do zwierz�t nale�y do naj�atwiejszych spo�r�d naszych
umiej�tno�ci. Z ca�� pewno�ci� do tej pory...
- Z ca�ym szacunkiem - przerwa� sfrustrowany druid - nawi�za�em kontakt ze
zwierz�tkiem. Ono po prostu nie chce odpowiedzie�. Spr�buj sam. Zapraszam. "
- Wiewi�rka nie chce rozmawia�? - zapyta� drugi z druid�w i cmokn��. -
Niew�tpliwie
s� one jednymi z najbardziej rozmownych...
- Nie ta - rozleg�a si� odpowied� z ty�u. Trzej druidzi odwr�cili si�, by
zobaczy�
kap�ana schodz�cego szerok� gruntow� drog� od strony poro�ni�tego bluszczem
budynku; z
jego krok�w emanowa�a rze�ko�� m�odo�ci. By� przeci�tnego wzrostu i budowy, cho�
mo�e
nieco bardziej muskularny ni� jego r�wie�nicy - k�ciki szarych oczu w�drowa�y do
g�ry, gdy
si� u�miecha�, a spod szeroko-skrzyd�ego kapelusza wychodzi�y k�dziory
kasztanowatych
w�os�w.
S�dz�c po piaskowobia�ej tunice i spodniach by� kap�anem! Deneira, boga jednej z
g��wnych sekt gospodarzy Biblioteki* Naukowej. Jednak�e w przeciwie�stwie do
wi�kszo�ci
przedstaw_ cieli swego zakonu m�odzieniec �w nosi� r�wnie� ozdobn� jedwabn�
jasnoniebiesk� peleryn� i szerokoskrzyd�y kapelusz z czerwon� wst��k� i pi�rkiem
po prawej
stronie. Po�rodku wst��ki na wysoko�ci czo�a znajdowa� si� porcelanowo-z�oty
pendent
przedstawiaj�cy p�on�c� �wiec� nad otwartym okiem - symbol Deneira. J
- Ta wiewi�rka jest ma�om�wna, chyba �e sama ma ochot�, j pogada� - ci�gn��
miody
kap�an. Zdumiony wyraz twarzy zazwy-' czaj niewzruszonych kap�an�w rozbawi� go,
tote�
postanowi� zaskoczy� ich jeszcze bardziej. - Mi�o mi was spotka�, Arcite,]
Newanderze i
Cleo. Gratulacje, Cleo, z powodu awansu do rangi 1
- Sk�d nas znasz? - zapyta� g��wny druid, Arcite. - Nie zg�osili�my si� jeszcze
do
biblioteki i nie powiadomili�my nikogo o naszym przybyciu. - Arcite i jasnow�osy
kap�an
Newander wymienili podejrzliwe spojrzenia, a g�os Arcite'a sta� si� surowy. -
Czy�by twoi
mistrzowie szpiegowali nas przy u�yciu magu?
- Nie, nic z tych rzeczy - odrzek� natychmiast m�ody kap�an, wiedz�c, �e
uwielbiaj�cy
sekrety druidzi �ywili otwart� awersj� do podobnych praktyk. - Pami�tam was
trzech z waszej
ostatniej wizyty w bibliotece.
- Absurd! - wtr�ci� piskliwie Cleo. - To by�o czterna�cie lato temu! Musia�e�
by�
w�wczas zaledwie... ;
- Ch�opcem - odpar� m�ody kap�an. - Fakt, mia�em wtedy si�-' dem lat. By�o was
w�wczas czworo, o ile sobie przypominam,' czwart� by�a starsza dama o ogromnej
mocy.
Zdaje si�, �e mia�a na] imi� Shannon. l
- Niewiarygodne - mrukn�� Arcite. - Masz racj�, m�ody kap�anie. :
Druidzi ponownie wymienili niepewne spojrzenia, _ jak�� podst�pn� sztuczk�.
Og�lnie rzecz bior�c, nie przepadali kap�anami nie nale��cymi do ich zakonu.
Rzadko
przybywali stawnej Biblioteki Naukowej, znajduj�cej si� wysoko w�r�d odl __ �ych
szczyt�w
G�r �nie�nych i czynili to zazwyczaj tylko wtedy gdy dowiadywali si� o jakim�
szczeg�lnie
interesuj�cym rzadkim woluminie dotycz�cym ro�lin lub zwierz�t czy wywarze
powoduj�cym szybsze gojenie ran b�d� lepszy w ro�lin w ogr�dku. Zacz�li odwraca�
si�
obcesowo, gdy wtem Newander, wiedziony jakim� impulsem, obr�ci� si� na pi�cie i
uwa�nie
spojrza� w twarz m�odzie�cowi. Ten sta� opieraj�c si� nonszalancko na lasce,
kt�rej srebrna
g��wka wyrze�biona by�a w kszta�cie baraniego �ba.
- Cadderly? - zapyta�, a jego usta zwolna rozszerzy�y si� w u�miechu. Arcite
r�wnie�
go rozpozna� i przypomnia� sobie niecodzienn� histori� nader niezwyk�ego
dziecka. Cadderly
zamieszka� w bibliotece ju� jako pi�ciolatek, cho� zwykle nie przyjmowano tam
dzieci
poni�ej dziesi�tego roku �ycia.
Jego matka zmar�a kilka miesi�cy wcze�niej, a ojciec, poch�oni�ty w�asnymi
badaniami zupe�nie nie zajmowa� si� synem. Thobicus, dziekan Biblioteki Naukowej
us�ysza�
o rokuj�cym wielkie nadzieje ch�opcu i zdecydowa� si� go przyj��.
- Cadderly - zawt�rowa� Arcite - czy to naprawd� ty?
- Do waszych us�ug - odrzek� k�aniaj�c si� nisko Cadderly. - Mi�o mi was
widzie�. To
zaszczyt, �e mnie pami�tacie, zacny Newanderze i czcigodny Arcite.
- Kto? - wyszepta� Cleo, spogl�daj�c porozumiewawczo na Newandera. W chwil�
p�niej on r�wnie� rozpozna� m�odzie�ca, a jego oblicze poja�nia�o.
- Tak, by�e� jeszcze wtedy ch�opcem - rzek� Newander. - O ile dobrze pami�tam,
troch� nazbyt ciekawskim!
- Wybacz mi - powiedzia� Cadderly i ponownie si� sk�oni�. -Niecz�sto ma si�
mo�liwo�� prowadzenia dysputy z grup� druid�w!
- Ma�o kto ma na to ochot� - zauwa�y� Arcite. - Ale ty... wszystko wskazuje na
to, �e
nale�ysz do tych nielicznych. Cadderly skin�� g�ow�, ale jego u�miech nagle
znikn��.
- Mniemam, �e Shannon nic si� nie sta�o. W ka�dym razie mam tak� nadziej� -
powiedzia�, szczerze zatroskany. Pokaza�a mu lecznicze ro�liny, jadalne korzenie
i na jego
oczach wyczarowywa�a z powietrza barwne, wonne kwiaty. Ku zdumieniu Cadderry'ego
dokona�a r�wnie� przemiany - co nale�a�o do umiej�tno�ci najpot�niejszych
druid�w - w
ogromnego, pi�knego �ab�dzia i wzte-ciala ku czystemu porannemu niebu. Cadderly
z cafego
serca pragn�� do niej do��czy� - pami�ta�, jak bardzo go to nurtowa�o, ale ona
nie byla w
stanie przemieni�' r�wnie� i jego.
- Je�eli o to chodzi, nic strasznego - odrzek� Annie. - Umar�a przed kfllmna
laty.
Spokojnie.
Cadderly pokiwa� g�ow�. Mia� ju� z�o�y� im wyrazy wsp�czucia, kiedy przypomnia�
sobie, �e druidzi nie l�kali si� ani nie op�akiwali �mierci, uwa�aj�c j� za
naturaln� konkluzj�
�ycia i raczej niezbyt istotny element w og�lnym schemacie porz�dku
wszech�wiata. ;
- Znasz t� wiewi�rk�? - zapyta� nagle Cleo, usi�uj�c uratowa� swoj� reputacj�.
- Percival - odrzek� Cadderly - to m�j przyjaciel.
- Twoje zwierz�tko? - spyta� Newander, a jego �ywe jasne oczy zw�zi�y si�
podejrzliwie. Druidzi nie aprobowali ludzi, kt�rzy hodowali zwierz�ta.
Cadderly roze�mia� si� serdecznie.
- Je�eli ktokolwiek jest w tym zwi�zku czyim� zwierz�tkiem czy pupilem, to chyba
raczej ja - stwierdzi� bez urazy. - Percival toleruje, gdy go g�aszcz�, czasami
przyjmuje ode
mnie jedzenie - i to nader ch�tnie - ale z pewno�ci� ja interesuj� si� nim
bardziej ni� on mn� i
to on decyduje, kiedy i gdzie mam go g�aska� czy karmi�.
Druidzi roze�mieli si�, do��czaj�c do Cadderly'ego.
- Doprawdy, zmy�lna bestia - rzek� Arcite, po czym seri� cmokni�� i kla�ni��
pogratulowa� Percivalowi.
- Cudownie - rozleg�a si� sarkastyczna odpowied� Cadderly'ego - jeszcze go
zach�caj.
Druidzi roze�mieli si� ponownie, a Percival, obserwuj�c to wszystko z ga��zi
powy�ej, rzuci�
Cadderly'emu wynios�e spojrzenie.
- No, zejd� na d� i przywitaj si� - zawo�a� Cadderly uderzaj�c w najni�sz�
ga���
drzewa swoj� lask�. - Miej cho� odrobin� uprzejmo�ci.
Percival nie uni�s� �ebka znad �o��dzia, kt�ry chrupa�.
- Obawiam si�, �e nie rozumie - stwierdzi� Cleo. - Mo�e je�eli przet�umacz�...
- Rozumie - rzek� z naciskiem Cadderly - tak samo, jak ty czy ja. Po prostu jest
uparty
i mog� to udowodni�. - Ponownie przeni�s� wzrok na wiewi�rk�.
- Hej, Percival, kiedy znajdziesz chwil� czasu - rzuci� chytrze -mo�esz zajrze�
do
mojego pokoju; zostawi�em tam dla ciebie talerz z orzechem kokosowym i mas�em...
- Zanim
Cadderly doko�czy�, wiewi�rka smykn�a po ga��zi, przeskoczy�a na drug�, a
stamt�d na
s�siednie drzewo rosn�ce przy drodze. W kilka chwil znalaz�a si� przy rynnie na
dachu
biblioteki, nie zwalniaj�c przemkn�a po grubej drabince z bluszczu i przez
otwarte okno
wpad�a do komnaty na drugim pi�trze p�nocnego skrzyd�a budowli.
- Percival ma s�abo�� do mas�a i orzech�w kokosowych - rzek� Cadderly, kiedy
�miech druid�w ucich�.
- Doprawdy, niezwykle zmy�lna bestia! - powt�rzy� Arcite. - A co do ciebie,
Cadderly, dobrze jest widzie�, �e nie porzuci�e� nauki. Mistrzowie m�wili sporo
dobrego o
twoich mo�liwo�ciach przed czternastu laty, ale nie zdawa�em sobie sprawy, �e
masz tak
doskona�� pami�� ani �e my, druidzi, wywarli�my na tobie tak silne i og�lnie
rzecz bior�c,
dobre wra�enie.
- To prawda - odrzek� p�g�osem Cadderly. - Tak by�o. I ciesz� si�, �e
wr�cili�cie.
Ostatnio odkry�em rozpraw� na temat le�nych mch�w. W ka�dym razie tak mi si�
zdaje.
Jeszcze jej nie widzia�em. Wielcy mistrzowie zabezpieczyli j�, dop�ki nie zjawi�
si� tu bar-
dziej biegli w tych sprawach, kt�rzy b�d� mogli oszacowa� i doceni� jej warto��.
Widzicie,
druidzi wcale nie s� tu niespodziewanymi go��mi, cho� nie wiemy kto, kiedy i w
jakiej
liczbie zawita w nasze progi.
Trzej druidzi pokiwali g�owami, podziwiaj�c obro�ni�t� bluszczem budowl�.
Biblioteka Naukowa zosta�a wzniesiona przed sze�ciuset laty i przez ten czas jej
podwoje
sta�y otworem dla wszystkich, pr�cz wyznawc�w religii z�a. Budynek by� ogromny,
praktycznie wielko�ci miasta (musia� taki by�, skoro wzniesiono go w odludnej i
wysokiej
cz�ci G�r �nie�nych), mierzy� ponad czterysta st�p po przek�tnej i na blisko
dwie�cie...
wbudowany by� w masyw litej ska�y. Dobrze utrzymany i doskonale zaopatrzony -
plotki
g�osi�y o milach tuneli magazynowych i katakumb znajduj�cych si� pod ziemi� -
przetrwa�
ataki ork�w, g�azy 'ciskane przez olbrzymy i najbardziej brutalne g�rskie zimy.
Nawet
mijaj�ce wieki nie zdo�a�y naruszy� jego pot�nych mur�w.
Zbi�r znajduj�cych si� tu ksi�g, pergamin�w i artefakt�w by� zaiste godny
podziwu,
zajmuj�c prawie ca�y parter, zasadnicz� bibliotek� i wi�kszo�� pomniejszych
komnant-
pracowni na pierwszym pi�trze oraz kompleks, gdzie znajdowa�y si� niekt�re
unikalne i
prastare dzie�a. Pomimo i� nie dor�wnywa�a wielko�ci� pot�nym bibliotekom
znajduj�cym
si� w innych Krainach, takim jak bezcenne zbiory Silverymoon na pomocy czy
muzeum
artefakt�w w Calimport na po�udniu, Biblioteka Naukowa by�a najdogodniejszym
miejscem
dla zachodnio-�rodkowych Krain oraz regionu Cormyru i sta�a otworem dla
wszystkich
poszukuj�cych wiedzy - pod warunkiem i� nie zamierzaj� jej wykorzystywa� w
niegodziwych
celach.
W budynku znajdowa�y si� pracownie, w kt�rych mo�na by�o prowadzi� badania
zwi�zane np. z zielarstwem czy alchemi�, a zapieraj�ce dech w piersiach g�rskie
widoki
dodawa�y zach�ty do pracy - podobnie jak wspaniale utrzymany ogr�dek z ozdobnie
poprzycinanymi krzewami, rozci�gaj�cy si� nie opodal. Biblioteka Naukowa
stawia�a sobie
za cel nie tylko przechowywanie cennych wolumin�w - by�o to r�wnie� miejsce
deklamowania poezji, czytania, malowania i rze�by, miejsce dysput na tematy
poruszane
powszechnie przez wszystkie inteligentne rasy. Niew�tpliwie biblioteka by�a
doskona�ym
ho�dem z�o�onym Deneirowi i Oghmie, zjednoczonym b�stwom nauki, literatury i
sztuki.
- Z tego, co mi m�wiono, ten traktat to wielkie dzie�o - rzek� Arcite. - Aby
w�a�ciwie
je zbada�, trzeba b�dzie po�wi�ci� sporo czasu. Modl� si�, by op�aty za
kwaterunek nie by�y
tu zbyt wyg�rowane. Nie nale�ymy do ludzi, dla kt�rych rzeczy materialne maj�
wi�ksze
znaczenie.
- Przypuszczam, �e dziekan Thobicus zakwateruje was za darmo - odpar� Cadderly.
-
Wasza pomoc b�dzie wszak nieoceniona. Nie wolno tego pomija�. - Mrugn�� do
Arcite'a. -
Je�eli nie, przyjd�cie do mnie. Przepisa�em ostanio pewn� ksi�g� dla znajomego
maga -�ci�lej
m�wi�c, magiczn� ksi�g�, kt�ra zosta�a zniszczona podczas po�aru. Cz�ek �w
okaza� si�
nader hojny. To ja mu j� przepisywa�em, a czarnoksi�nik, jak oni wszyscy maj�cy
sk�onno��
do zapominania, przez przeoczenie nie zrobi� kopii.
- To by�a jaka� szczeg�lna ksi�ga? - zapyta� Cleo, potrz�saj�c z niedowierzaniem
g�ow�, �e jaki� mag m�g� post�pi� r�wnie nieroztropnie wobec najcenniejszej
rzeczy, jak�
posiada�.
- O tak - odrzek� Cadderly, stukaj�c si� palcem w skro� -zw�aszcza �e znajdowa�a
si�
tutaj.
- By�e� w stanie zapami�ta� tre�� czarnoksi�skiej ksi�gi na tyle dobrze, by m�c
odtworzy� j� z pami�ci? - zapyta� zdumiony Cleo. Cadderly wzruszy� ramionami.
- Czarnoksi�nik by� hojny.
- Jeste� doprawdy zdumiewaj�cy, m�ody Cadderly - rzek� Arcite.
- Doprawdy zdumiewaj�ca bestia? - rzuci� z nadziej� w g�osie m�ody kap�an,
powoduj�c, �e tamci trzej mimowolnie si� u�miechn�li.
- Niew�tpliwie! - rzuci� Arcite. - Musimy si� jeszcze spotka� w najbli�szych
dniach.
Zwa�ywszy, �e druidzi byli z natury odludkami i samotnikami, Cadderly zrozumia�,
jak wielki zaszczyt uczyniono mu tym stwierdzeniem. Sk�oni� si� nisko, druidzi
odpowiedzieli w ten sam spos�b, po czym po�egnali si� i ruszyli w kierunku
biblioteki.
Cadderly obserwowa� ich, po czym uni�s� wzrok w stron� otwartego okna swego
pokoju. Percival siedzia� na parapecie zawzi�cie zlizuj�c resztki kokosa i mas�a
z male�kich
�apek.
Niewielka kropla sp�yn�a z ko�ca rurki, dotykaj�c mokrego skrawka materia�u
si�gaj�cego dna ma�ej zlewki. Cadderly pokr�ci� g�ow� i po�o�y� d�o� na kurku
reguluj�cym
dop�yw cieczy.
- Zabierz r�k�! - zawo�a� nerwowo alchemik od sto�u z drugiego ko�ca pracowni.
Poderwa� si� gwa�townie i podbieg� do nazbyt ciekawskiego m�odego kap�ana.
- Okropnie wolno sp�ywa - zauwa�y� Cadderly.
- Tak musi by� - wyja�ni� chyba po raz setny Yicero Belago.
- Nie jeste� g�upcem, Cadderly. Trzeba zachowa� cierpliwo��. To Olej Grom�w,
pami�tasz? Najbardziej lotna substancja. Silniejszy strumie� m�g�by spowodowa�
kataklizm
w pracowni, gdzie wr�cz roi si� od niestabilnych wywar�w!
Cadderly westchn�� i przyj�� nagan� z pokornym skinieniem g�owy. �
- Ile masz dla mnie? - zapyta�, si�gaj�c do jednej z wielu sakiewek przy pasku i
wyjmuj�c z niej niewielk� fiolk�.
- Jeste� bardzo niecierpliwy - zacz�� Belago, ale Cadderly wiedzia�, �e tamten
tak
naprawd� wcale si� na niego nie gniewa. Cadderly by� jego g��wnym klientem i
wielokrotnie
dokonywa� wa�nych przek�ad�w archaicznych alchemicznych zapisk�w.
- Obawiam si�, �e tylko tyle co w zlewce. Musia�em czeka� na dostarczenie
niekt�rych ingrediencji, takich jak paznokcie g�rskiego olbrzyma i sproszkowany
bawoli r�g.
M�odzieniec delikatnie podni�s� mokry strz�p nateria�u i przechyli� zlewk�.
Znajdowa�o si� w niej tylko kilka kropli p�ynu; starczy na nape�nienie zaledwie
jednej fiolki.
- To razem b�dzie sze�� - powiedzia� i przy pomocy materia�u przes�czy� p�yn do
naczy�ka. - Jeszcze czterdzie�ci cztery.
- Na pewno chcesz a� tyle? - zapyta� go nie po raz pierwszy Belago.
- Pi��dziesi�t - oznajmi� Cadderly.
-Cena...
- To jest tego warte! - M�ody kap�an u�miechn�� si�, zamkn�� fiolk� i wyszed� z
pracowni. Jego nastr�j nie pogorszy� si�, gdy przeszed� korytarzem do
po�udniowego skrzyd�a
drugiego pi�tra budynku i wszed� do komnaty Histry, w�drownej kap�anki Sun�,
Bogini
Mi�o�ci.
- Drogi Cadderly - powita�a go kap�anka, starsza od niego o dwana�cie lat, ale
nadal
niczego sobie. Nosi�a ciemnokarmazynowy habit ze sporym wyci�ciem z przodu i
d�ugimi
rozci�ciami po bokach, kt�re ods�ania�y wi�kszo�� jej kr�g�ych, powabnych
kszta�t�w.
Cadderly musia� upomnie� si� by zachowa� w�a�ciwe maniery i patrze� jej w oczy,
a nie
gdzie indziej.
- Wejd� - zamrucza�a Histra. Schwyci�a Cadderly'ego za prz�d tuniki i gwa�townie
wci�gn�a do pokoju, b�yskawicznie zatrzaskuj�c za nim drzwi.
Zdo�a� oderwa� wzrok od Histry na dostatecznie d�ug� chwil�, by ujrze� jasno
�wiec�cy przedmiot wydzielaj�cy silny blask nawet przez gruby materia� koca.
- Sko�czone? - zapyta} ochryple Cadderly. Chrz�kn�� nieco zak�opotany. Histra
delikatnie przesun�a palcem po jego r�ku, a gdy mimowolnie zadr�a�, u�miechn�a
si�.
- Zakl�cie dweomeru zosta�o rzucone - odpada. - Pozostaje kwestia zap�aty.
- Dwie�cie... sztuk z�ota. - wykrztusi� Cadderly. - Jak by�o w umowie. - Si�gn��
do
sakiewki, ale d�o� Histry zacisn�a si� na jego nadgarstku.
- To by�o trudne zakl�cie - powiedzia�a. - Inne ni� zwykle.
- Przerwa�a i u�miechn�a si� znacz�co. - Ale ja lubi� odmienno�ci
- zamrucza�a kusz�co. - Wiesz, �e dla ciebie mog�abym obni�y� cen�. Cadderly nie
w�tpi�, �e odg�os prze�ykania przez niego �liny < s�ycha� by�o w ca�ym
korytarzu. By�
zdyscyplinowanym uczniem i zjawi� si� tu w konkretnym celu. Mia� sporo pracy,
ale powab
Histry zdawa� si� wr�cz nie do odparcia, a jej perfumy by�y takie kusz�ce.
Przypomnia� sobie
o oddechu.
- Mogliby�my zupe�nie zapomnie� o zap�acie w z�ocie - zaproponowa�a Histra
wodz�c
delikatnie palcem po ma��owinie usznej Cadder�y'ego. M�ody ucze� mia� wra�enie,
�e za
chwil� upadnie.
Koniec ko�c�w jednak wizja uduchowionej Daniki siedz�cej na karku Histry i
metodycznie rozsmarowuj�cej jej twarz po pod�odze przywr�ci�a go do porz�dku.
Pok�j
Daniki znajdowa� si� niedaleko st�d, kilka drzwi dalej w g��b korytarza.
Stanowczo odsun��
d�o� Histry od ucha, poda� jej sakiewk� z nale�no�ci� i skwapliwie zgarn��
owini�ty kocem
�wiec�cy przedmiot.
Pomimo i� by� cz�owiekiem praktycznym, Cadderly wychodz�c z komnaty Histry
ubo�szy o dwie�cie sztuk z�ota obawia� si�, �e jego oblicze l�ni niemal r�wnie
mocno, jak
dostarczony przez kap�ank� zaczarowany dysk.
Mia� inne sprawy na g�owie -jak zwykle zreszt�- nie chcia� jednak wzbudza�
podejrze� wa��saj�c si� po bibliotece z dziwnie �wiec�c� sakiewk�, tote� czym
pr�dzej uda�
si� do p�nocnego skrzyd�a i do swojej komnaty. Kiedy wszed� do �rodka, Percival
nadal
siedzia� na parapecie pra��c si� w promieniach przedpo�udniowego s�o�ca.
- Mam to! - rzuci� z podnieceniem w g�osie, wyjmuj�c dysk. W pokoju natychmiast
poja�nia�o jak w upalny, s�oneczny dzie�, a zaskoczona wiewi�rka skry�a si� w
cieniu pod
��kiem. Cadderly bynajmniej nie zamierza� jej uspokaja�. Podszed� do swego
biurka i z
wype�nionej rozmaitymi szparga�ami bocznej szuflady wyj�� cylinder d�ugo�ci
jednej stopy i
mierz�cy dwa cale �rednicy. Lekkim skr�tem nadgarstka zdj�� nakr�tk� z jednego
ko�ca,
ods�aniaj�c otw�r wielko�ci dysku. Wsun�� go do �rodka, po czym ponownie na�o�y�
nakr�tk�
zamykaj�c dost�p �wiat�a.
- Wiem, �e jeste� tam, w �rodku - rzuci� zaczepnie r-zdj�� metalow� pokryw� z
przedniego ko�ca cylindra; z urz�dzenia pop�yn�� strumie� �wiat�a.
Percivalowi bynajmniej nie przypad�o to do gustu. Biega� w t� i z powrotem pod
��kiem, a Cadderly, �miej�c si�, �e w ko�cu zdo�a� podej�� sprytn� wiewi�rk�,
pilnie wodzi�
za ni� �wietlnym promieniem. Trwa�o to kilka chwil, a� wreszcie Percival
wyprysn�� spod
��ka i wyskoczy� przez otwarte okno. Wr�ci� jednak ju� w chwil� p�niej, aby
zgarn��
orzech i miseczk� z reszt� mas�a, a tak�e by rzuci� Cadderly^mu kilka niezbyt
pochlebnych
uwag.
Nie przestaj�c si� �mia� m�ody kap�an na�o�y� pokryw� na otwarty koniec swojej
nowej zabawki i powiesi� j� sobie przy pasku, poczym podszed� do drewnianej
szafy.
Wi�kszo�� kap�an�w - gospodarzy biblioteki - mia�a szafy zapchane odzie��,
pragn�c zawsze
wygl�da� jak najlepiej dla nie ko�cz�cej si�, stale nap�ywaj�cej rzeszy nowych
adept�w.
Jednak w szafie Cadderly'ego u�o�ona starannie odzie� zajmowa�a niewiele
miejsca.
Pod�og� za�ciela�y stosy notatek i jeszcze wi�ksze sterty rozmaitych wynalazk�w,
za�
wi�ksz� cz�� wieszaka zajmowa�y robione na zam�wienie sk�rzane pasy i
sprz�czki.
Na wewn�trznej stronie drzwi wisia�o lustro, wyraz ekstrawagancji przekraczaj�cy
znacznie mo�liwo�ci kies wi�kszo�ci innych kap�an�w w bibliotece - zw�aszcza za�
tych
m�odszych i podobnie jak Cadderly ni�szych rang�.
M�ody ucze� wyj�� szeroki bandolier i podszed� do ��ka. Na sk�rzanym pasie
znajdowa�o si� pi��dziesi�t wykonanych na zam�wienie specjalnych strza�ek i przy
pomocy
fiolki, kt�r� przyni�s� z pracowni alchemika, Cadderly zamierza� zaj�� si�
sz�st�. Strza�ki
by�y ma�e, smuk�e, wykonane z �elaza, z wyj�tkiem srebrnych ko�c�wek. Otwory
wydr��one
wewn�trz mia�y idealnie wielko�� fiolek. Cadderly skrzywi� si�, wsuwaj�c fiolk�
do strza�ki i
usi�uj�c wywrze� dostatecznie du�y nacisk, by umie�ci� j� na miejscu nie t�uk�c
przy tym
szklanego pojemnika.
- Olej Grom�w - upomnia� si� w duchu, przywo�uj�c wizj� poczernia�ych ko�c�w
palc�w.
M�ody ucze� odetchn�� swobodniej, kiedy pojemniczek z niesta�ym p�ynem znalaz�
si� we w�a�ciwym miejscu. Zdj�� jedwabn� peleryn� zamierzaj�c na�o�y� bandolier,
podej��
do lustra i przyjrze� si� sobie, ale gwa�towne pukanie do drzwi sprawi�o, �e
zd��y� jedynie
schowa� sk�rzany pas za plecami, gdy do pokoju wkroczy� Prze�o�ony Na Ksi�gach
Avery
Schell, oty�y m�czyzna o rumianej twarzy.
- Co to za wezwanie do uiszczenia op�at? - zawo�a� kap�an, wymachuj�c plikiem
pergamin�w w stron� Cadderly'ego. Czyta�, przez kogo zosta�y wystawione, po czym
gniewnie jeden po drugim ciska� na ziemie. - Rymarz, z�otnik, zbrojmistrz...
Roztrwaniasz
swoje z�oto!
Ponad ramieniem Avery'ego Cadderly dostrzeg� filuterny u�miech Kierkana Rufo i
domy�li� si�, sk�d prze�o�ony otrzyma� informacj�, kt�ra spowodowa�a jego gniew.
Ten wysoki m�czyzna o ostrych rysach by� o rok starszy od Cadderly'ego. Byli
przyjaci�mi, ale zarazem rywalami w pi�ciu si� na wy�yny hierarchii zakonu, a
by� mo�e
r�wnie� i w innych kwestiach, zwa�ywszy, �e Cadderly mia� okazj� widzie� Rufa
rzucaj�cego t�skne spojrzenia w kierunku Daniki. Wzajemne wpl�tywanie si� w
k�opoty sta�o
si� dla nich swego rodzaju gr�, nader uci��liw�, zw�aszcza dla prze�o�onego
Avery'ego.
- Pieni�dze zosta�y dobrze wydane, mistrzu - zacz�� niepewnie Cadderly, �wiadom,
�e
okre�lenie �dobrze wydane" w rozumieniu jego i Avery'ego by�o diametralnie
r�ne. - W
poszukiwaniu wiedzy.
,- W poszukiwaniu rozrywki - mrukn�� od drzwi Rufo, a m�ody kap�an zauwa�y� na
jego twarzy wyraz satysfakcji. Cadderly otrzyma� najwy�sz� pochwa�� ze strony
Avery'ego za
swoj� prac� nad utracon� czarodziejsk� ksi�g�, co dla Rufa by�o pot�nym ciosem
i
najwyra�niej w ten w�a�nie spos�b stara� si� mu odp�aci�.
- Jeste� zbyt nieodpowiedzialny, aby dysponowa� takimi sumami!
- rykn�� Avery, ciskaj�c w powietrze reszt� pergamin�w. - Brak ci m�dro�ci.
- Zatrzyma�em jedynie cz�� zysk�w - przypomnia� mu Cadderly
- i wyda�em je tak jak Denek...
- Nie! - przerwa� mu Avery. - Nie os�aniaj Jego imieniem tego, czego nie
pojmujesz!
Deneir. Co wiesz o Deneirze, m�ody wynalazco? Przebywasz w Bibliotece Naukowej
od
najm�odszych lat, ale nie znasz za grosz naszych dogmat�w i obyczaj�w. Jed� ze
swoimi
zabawkami na po�udnie, do Lantan, je�eli to ci� zadowoli - i igraj z kap�anami
Gonda!
- Nie rozumiem!
- Niew�tpliwie - odpar� niemal z rezygnacj� Avery. Przerwa� na d�u�sz� chwil�, a
Cadderly stwierdzi�, �e tamten stara si� ostro�nie dobiera� s�owa. - Stanowimy
centrum nauk
- zacz�� Prze�o�ony Na Ksi�gach. - Tych, kt�rzy tu przybywaj�, obejmuje jedynie
kilka
�cis�ych zakaz�w... nawet Gondyjczykom zdarza si� zawita� w nasze progi.
Widywa�e� ich,
ale czy zauwa�y�e�, �e zawsze przyjmujemy ich ch�odno?
Cadderly zamy�li� si� przez chwii�, po czym pokiwa� g�ow�. Fakt, doskonale
pami�ta�, �e Avery robi� wszystko, by m�ody kap�an nigdy nie spotyka� si�
Gondyjczykami,
kiedy odwiedzali bibliotek�.
- Masz racj�, a ja nie rozumiem - odrzek� Cadderly. - Moim zdaniem kap�ani
Deneira i
Gonda po�wi�caj�cy si� nauce i wiedzy powinni wsp�pracowa�!
Avery zdecydowanie pokr�ci� g�ow�.
- Tu pope�niasz b��d - stwierdzi�. - Postawili�my na t� ga���, kt�ra
Gondyjczyk�w nie
interesuje. - Przerwa� i ponownie pokr�ci� g�ow�; to dziwne, ale �w prosty gest
ub�d�
Cadderly'ego bardziej ni� jakikolwiek wybuch w�ciek�o�ci ze strony Avery'ego.
- Dlaczego tu jeste�? - spyta� cicho Avery w pe�ni kontroluj�c sw�j g�os. - Czy
kiedykolwiek zadawa�e� sobie to pytanie? Wprowadzasz mnie w stan frustracji,
ch�opcze.
Jeste� najprawdopodobniej najinteligentniejsz� osob�, jak� pozna�em - a zna�em
wielu
uczni�w, ale masz odruchy i emocje dziecka. Wiedzia�em, �e tak b�dzie. Kiedy
Thobicus
powiedzia�, �e ci� przyjmiemy... - Avery urwa�, jakby zastanawia� si�, co
powinien
powiedzie�, ale tylko westchn�� przeci�gle.
Cadderly mia� wra�enie, �e prze�o�ony zawsze urywa� sw�j monolog na temat
moralno�ci, nim przeradza� si� on w uci��liwe kazanie, jakby chcia� w ten spos�b
da�
m�odzie�cowi mo�liwo�� na samodzielne wyci�gniecie wniosk�w, tote� bynajmniej
nie
zdziwi� si�, kiedy w chwil� p�raej Avery ponownie zmieni� temat.
- Jakie masz obowi�zki do wype�nienia, podczas gdy siedzisz tu teraz i zajmujesz
si�
�poszukiwaniem prawdy"? - zapyta� Prze�o�ony Na Ksi�gach, a jego g�os pozornie
przepe�ni�
si� gniewem. - Czy zapali�e� dzi� rano �wiece w komnatach pracowni?
Cadderly skrzywi� si�. Wiedzia�, �e o czym� zapomnia�.
- Nie s�dz� - stwierdzi! Avery. - Jeste� cennym nabytkiem dla naszego zakonu,
Cadderly, i niew�tpliwie posiadasz wielki talent zar�wno jako ucze� i jako
skryba, ale
ostrzegam ci�, �e twoje zachowanie jest nie do przyj�cia. - Oblicze Avery'ego
pokra�nia�o,
gdy Cadderly, w dalszym ci�gu zastanawiaj�c si� o co mog�o chodzi� staremu
prze�o�onemu,
odpowiedzia� na jego spojrzenie nawet nie mrugn�wszy powiek�.
M�odzieniec nieomal przywyk� do takich po�ajanek - Avery zawsze reagowa� na
wszelkie informacje od Rufa. Cadderly nie uwa�a� tego za z�e - Avery, pomimo i�
szybko
wpada� w z�o��, by� z ca�� pewno�ci� bardziej wyrozumia�y ni� inni, starsi od
niego
mistrzowie.
Prze�o�ony odwr�ci� si� gwa�townie, nieomal przewracaj�c przy tym Rufa i wypad�
na
korytarz, odsuwaj�c gwa�townym gestem stoj�cego mu na drodze, szczup�ego
m�czyzn�.
Cadderly wzruszy� ramionami, usi�uj�c uzna� ca�y incydent za jeszcze jeden z
fatalnych wybuch�w Avery'ego. Mistrz najwyra�niej go nie rozumia�. M�ody kap�an
nie
przejmowa� si� rym zbytnio -jego umiej�tno�ci jako skryby przysporzy�y mu
sporych
pieni�dzy, kt�rymi dzieli� si� r�wno po po�owie z bibliotek�. Faktycznie nie
nale�a� do
fanatycznych wyznawc�w Deneira, zaniedbywa� swoje obowi�zki, przez co niejeden
ju� raz
napyta� sobie biedy. Cadderly wiedzia� jednak, �e wi�kszo�� mistrz�w zdawa�a
sobie spraw�,
i� jego zaniedbania nie wywodzi�y si� z braku szacunku wobec zakonu, lecz z
nat�oku zaj��;
by� wr�cz poch�oni�ty uczeniem si� i tworzeniem, dwoma podstawowymi elementami w
naukach Deneira, przynosz�cymi zarazem najwi�ksze zyski dla wymagaj�cej
znacznych
funduszy na swoje utrzymanie biblioteki.
Cadderly domy�la� si�, �e kap�ani Deneira i wi�kszo�ci innych zakon�w gotowi
byli
wybacza� drobne uchybienia, je�eli tylko przynosi�y one stosowne zyski.
- Och, Rufo - zawo�a� si�gaj�c d�oni� do pasa. W drzwiach pojawi�o si� poci�g�e
oblicze Rufa - jego ma�e czarne oczka b�yszcza�y w wyrazie triumfu.
- Tak? - zamrucza� wysoki m�czyzna.
- Tym razem wygra�e�.
U�miech Rufa poszerzy� si�.
Cadderly skierowa� promie� �wiat�a prosto w jego twarz, a zaskoczony i nieco
przestraszony Rufo cofn�� si� gwa�townie, uderzaj�c plecami o �cian� korytarza.
- Miej oczy szeroko otwarte - rzuci� Cadderly u�miechaj�c si� szeroko. - Teraz
moja
kolej - mrugn��, ale Rufo u�wiadomiwszy sobie, i� najnowszy wynalazek
Cadderly'ego jest
najwyra�niej nieszkodliwy, tylko prychn�� i skrzywi� si� ironicznie, po czym
przeczesa�
palcami zmierzwione czarne w�osy i oddali� si� biegiem. Tupot podeszew jego
czarnych
but�w na wy�o�onej p�ytkami posadzce przypomina� grzechot ko�skich kopyt na
brukowanej
ulicy.
Trzej druidzi otrzymali pok�j w odleg�ym skrzydle na trzecim pi�trze, z dala od
biblioteki, zgodnie z �yczeniem Arcite'a. Rozgo�cili si� w nim bez trudu, jako
�e mieli
niewiele rzeczy a Arcite zasugerowa�, aby jak najszybciej udali si�, by obejrze�
nowo
znaleziony wolumin traktuj�cy o le�nych mchach.
- Zostan� tutaj - odrzek� Newander. - Droga by�a d�uga i jestem skonany. Raczej
niewiele bym wam pom�g�. Oczy same mi si� zamykaj�.
- Jak sobie �yczysz - rzek� Arcite. - Nied�ugo wr�cimy. Mo�e zmienisz nas, kiedy
ju�
sko�czymy.
Kiedy jego przyjaciele wyszli, Newander podszed� do okna i wyjrza� na zewn�trz,
lustruj�c majestatyczne pasmo G�r �nie�nych. Jak dot�d, tylko raz odwiedzi� to
miejsce,
wtedy gdy po raz pierwszy spotka� Cadderly'ego. Newander by� w�wczas
m�odzie�cem,
mniej wi�cej w tym samym wieku, co Cadderly obecnie, i biblioteka z krz�taj�cymi
si� w niej
lud�mi, cennymi artefaktami i pradawnymi woluminami wywar�a na nim ogromne
wra�enie.
Zanim tu przyby�, zna� tylko spokojne le�ne ost�py, kt�rymi w�ada�y zwierz�ta, i
gdzie
praktycznie rzadko widywa�o si� ludzi.
Po opuszczeniu biblioteki Newander skrz�tnie upewni� si� co do swego powo�ania.
Wiedzia�, �e woli przebywa� w le�nej g�uszy, ale cywilizacja nieodparcie go
przyci�ga�a,
z�era�o pragnienie zaspokojenia ciekawo�ci na temat rozwoju architektury i
wiedzy.
Pozosta� jednak druidem, s�ug� Silvanusa, D�bu Ojca, i je�eli chodzi�o o nauk�,
bynajmniej nie pr�nowa�. Podstawow� i najwa�niejsz� rzecz� by�, jego zdaniem,
naturalny
porz�dek, niemniej jednak...
Newander powr�ci� do Biblioteki Naukowej nie bez powodu. Ponownie spojrza� na
majestatyczne g�ry i zapragn�� znale�� si� teraz tam, na zewn�trz, gdzie �wiat
by� prosty i
bezpieczny.
Agent Talony
Z daleka kamienisty grzbiet g�rski p�nocno-wschodniego kra�ca masywu G�r
�nie�nych wydawa� si� ca�kiem zwyczajny, ot, stosy g�az�w za�cielaj�ce zbocza,
pokryte
mniejszymi, ciasno zbitymi kamieniami. By�o to jednak z�udzenie, r�wnie
niebezpieczne, jak
przypuszczenie, �e rosomak to niegro�ne, mi�e zwierz�tko. Pod owym kamienistym
zboczem
wydr��onych by�o tuzin odr�bnych tuneli, z kt�rych �aden nie oferowa� zb��kanemu
podr�nikowi, szukaj�cemu tu schronienia na noc, niczego pr�cz rych�ej i
gwa�townej
�mierci.
Wewn�trz tego szczeg�lnego g�rskiego szczytu, kt�ry bynajmniej nie by�
oryginalnym tworem natury, mie�ci�o si� Zamczysko Tr�jcy, warownia w litej
skale, forteca
z�ego bractwa, kt�rego jedynym pragnieniem by�o zdobycie w�adzy i pot�gi.
W�drowcy w Krainach musz� by� nader ostro�ni, gdy� cz�sto tak bywa, i� wraz z
wej�ciem w obr�b mur�w ko�czy si� cywilizacja.
- Czy to zadzia�a? - wyszepta� nerwowo Aballister mi�tosz�c w palcach drogocenny
pergamin. Ca�kiem racjonalnie wierzy� w przepis - wszak poleci�a mu go sama
Talona - ale
po tylu udr�kach i k�opotach, kiedy chwila zwyci�stwa stawa�a si� bli�sza,
ogarnia� go coraz
wi�kszy niepok�j. Uni�s� wzrok znad zwoju i wyjrza� przez male�kie okienko w
�cianie
fortecy.
Na wschodzie rozci�ga�y si� p�askie i mroczne L�ni�ce R�wniny, a promienie
zachodz�cego s�o�ca wygl�da�y jak p�omienie na pokrytych bia�ym puchem szczytach
G�r
�nie�nych na zachodzie.
Maty imp z�o�y� przed sob� sk�rzaste skrzyd�a, skrzy�owa� �apki i niecierpliwie
tupa�
jedn� szponiast� stop�.
- Quiesta bene tellemara - wymamrota� pod nosem.
- Co� ty powiedzia�? - rzuci� Aballister. Odwracaj�c si� gwa�townie i wznosz�c
jedn�
brew spojrza� z ukosa na niezbyt dobrze wychowanego towarzysza.
- M�wi�e� co�, Druzil?
- Zadzia�a - powiedzia�em, �e to zadzia�a - odrzek� ochryp�ym, zdyszanym g�osem
Druzil. - W�tpisz w s�owa lady Talony? W�tpi�by� w jej m�dro��, kt�ra nas
po��czy�a?
Aballister wymamrota� co� podejrzliwie, przyjmuj�c domnieman� obelg� jako
niefortunn�, acz nieuniknion� konsekwencj� posiadania tak przem�drza�ego i
og�lnie rzecz
bior�c paskudnego znajomka. Szczup�y czarnoksi�nik wiedzia�, �e t�umaczenie
Druzila by�o
mniej ni� dok�adne i �e �uiesta bene tellemara oznacza�o jaki� niezbyt wyszukany
impertynencki przytyk. Nie mia� w�tpliwo�ci co do szacunk�w impa, je�eli
chodzi�o o
pot�ny magiczny nap�j i jakim� trafem to najbardziej go denerwowa�o. Je�eli,
tak jak
twierdzi� Druzil, kl�twa chaosu poskutkuje, Aballister i jego kompani z�a
otrzymaj� na sw�j
u�ytek pot�g�, o jakiej nigdy dot�d nie �ni�o si� �adnemu magowi. Przez wiele
lat Zamczysko
Tr�jcy �ywi�o aspiracje do b�yskotliwego podboju G�r �nie�nych, puszczy elf�w
Shilmista i
ludzkiej osady o nazwie Carradoon. Teraz przy pomocy kl�twy chaosu stawa�o si�
to
wreszcie realne.
Aballister spojrza� na stoj�cy przy ma�ym oknie z�oty kosz koksowy na tr�jnogu,
w
kt�rym zawsze pali� si� ogie�. To by�a jego brama do ni�szych �wiat�w, ta sama,
przez kt�r�
sprowadzi� tu Druzila. Czarnoksi�nik doskonale pami�ta� te chwile, dzie�, kiedy
wr�cz
p�on�� z niepokoju i zniecierpliwienia wywo�anego oczekiwaniem. Awatar bogini
Talony
poleci� mu, by wykorzysta� swe magiczne moce i poda� imi� Druzila, obiecuj�c, �e
imp
dostarczy mu najwspanialszy z istniej�cych przepis�w na entropi�. Nie wiedzia�
w�wczas, �e
realizacja skrz�tnego planu impa poci�gnie za sob� dwa lata �mudnych i
kosztownych
wysi�k�w, niemal pozbawiaj�cych czarnoksi�nika wszelkich zasob�w materialnych,
i �e
zginie przy tym wielu ludzi.
Aballister uzna�, �e recepta Druzila, przepis na kl�tw� chaosu by� tego wart.
Obecne
zadanie i osobiste poszukiwania Talony sta�y si� wielkim dzie�em jego �ycia, a
zarazem
darem dla bogini, kt�ry wyniesie go ponad innych kap�an�w.
Mi�dzywymiarowa brama by�a obecnie zamkni�ta; Aballister mia� proszki, kt�re
otwiera�y i zamyka�y j� r�wnie �atwo, jakby u�ywa�o si� do tego klamki.
Proszki znajdowa�y si� w ma�ych, starannie oznakowanych sakiewkach - po�owa do
otwarcia i po�owa do zamkni�cia wr�t
- le��cych na przemian na pobliskim stoliku. Opr�cz Aballistera wiedzia� o nich
jedynie imp, ale chochlik nigdy nie sprzeciwia� si� ��daniom czarnoksi�nika i
nie pr�bowa�
manipulowa� przy wrotach. Druzil m�g� by� impertynentem i cz�sto sprawia�
nieliche pro-
blemy , ale je�eli chodzi�o o wa�ne sprawy, mo�na by�o na nim polega�.
Aballister rozejrza� si� i dostrzeg� swoje odbicie w zwierciadle po drugiej
stronie
pokoju. Niegdy� by� przystojnym m�czyzn� o przenikliwych oczach i jasnym
promiennym
u�miechu. Zmiana by�a diametralna. Obecnie by� zniszczonym, wychud�ym, pustym
wrakiem, strz�pem cz�owieka - paranie si� czarn� magi�, oddawanie czci
wymagaj�cej bogini
i sprawowanie kontroli nad pochodz�cymi z chaosu stworzeniami takimi jak Druzil,
wycisn�o na nim srogie pi�tno. Przed wieloma laty czarnoksi�nik porzuci�
rodzin�, przyja-
ci� i wszystko, co niegdy� napawa�o go rado�ci� i by�o mu drogie
- wiedziony pragnieniem wiedzy i pot�gi, a ta obsesja jedynie przybra�a na sile,
odk�d
spotka� na swej drodze Talon�.
Niejednokrotnie zar�wno przed, jak i po ich spotkaniu Aballister zastanawia�
si�, czy
to by�o tego warte. Druzil uczyni� realnym spe�nienie jego d�ugoletnich
poszukiwa�, oferowa�
mu moc przekraczaj�c� wszelkie wyobra�enia, ale rzeczywisto�� okaza�a si�
rozczarowuj�ca.
Obecnie pot�ga wydawa�a si� r�wnie pustym d�wi�kiem, jak jego wyn�dznia�e,
sm�tne, t�pe
oblicze.
- Ale te sk�adniki! - ci�gn�� czarnoksi�nik usi�uj�c, a raczej �udz�c si�, �e
znajdzie
jakie� s�abe punkty w logicznym planie impa.
- Oczy umber bulka? Krew druida? A po co to... maski pozap�asz-czyznowca?
- Kl�twa chaosu - odpar� Druzil, jakby same s�owa powinny rozproszy� wszelkie
w�tpliwo�ci czarnoksi�nika. - To co zamierzasz przyrz�dzi�, to pot�ny wywar,
m�j panie. -
Widok obna�onych w u�miechu z�b�w Druzila sprawi�, �e Aballister momowolnie si�
wzdrygn��. Czarnoksi�nik nigdy nie czu� si� swobodnie w towarzystwie okrutnego
impa.
- Del �uiniera cas ciem-pa - rzek� Druzil przez d�ugie ostre z�by. - Doprawdy
pot�ny
nap�j! - przet�umaczy� fa�szywie. W rzeczywisto�ci bowiem powiedzia�: - Nawet
pomimo i�
jeste� tak ograniczony! - ale Aballister nie musia� o tym wiedzie�.
- Tak - mrukn�� ponownie czarnoksi�nik stukaj�c ko�cistym palcem w koniuszek
swego orlego nosa. - Naprawd� musz� po�wi�ci� troch� czasu i nauczy� si� twego
j�zyka,
m�j drogi Druzilu.
- Tak - zawt�rowa� imp, poruszaj�c spiczastymi uszami. - lye �uiesta pas
tellemara -
co oznacza�o - Gdyby� tylko nie byl taki glupi.
Druzil powiedzia� to bardzo cicho, ale tylko upewni� Aballistera, �e
najzwyczajniej w
�wiecie sobie z niego pokpiwa.
- Te ingrediencje by�y bardzo drogie - rzek� czarnoksi�nik, wracaj�c do tematu.
-1 przyrz�dzone nie do�� dok�adnie - dorzuci� z jawnym sarkazmem Druzil. -
Niew�tpliwie, gdyby�my zacz�li szuka�, natrafiliby�my te� na sto innych
problem�w, ale
zapewniam ci�, �e zyski s� tego warte. Te zyski! Twoje bractwo nie jest zbyt
pot�ne, w
ka�dym razie nie za bardzo. Raczej nie s�dz�, aby przetrwa�o! Nie bez wywaru.
- Boskie dzie�o? - zamy�li� si� Aballister.
- Mo�na to tak nazwa� - odrzek� Druzil. - Mo�e faktycznie nim jest, skoro
w�a�nie
Talona popchn�a ci� do tego i to jej wol� realizujesz. Chwytliwa nazwa, w
ka�dym razie dla
Barjina i jego nikczemnych kap�an�w. B�d� bardziej oddani i wierni, je�eli
zrozumiej�, �e
tworz� prawdziwego agenta Talony, moc sam� w sobie, kt�rej powinni sk�ada�
cze��, a ich
wierno�� i po�wi�cenie pomo�e utrzyma� w ryzach orkog�owego Ragnora i jego
prymitywnych wojownik�w.
Aballister roze�mia� si� w g�os na my�l o trzech klerykach drugiego zakonu
triumwiratu Z�a, kl�kaj�cych i modl�cych si� przed prostym magicznym artefaktem.
- Nazwa�bym to Tuanta Miancay - Zab�jcza Zgroza - zaporo-ponowa� Druzil, jego
cmokni�cia by�y jawnie sarkastyczne. - To spodoba si� Barjinowi. - Zamy�li� si�
przez
chwil�, po czym doda�: - Nie, nie Zab�jcza Zgroza - Tuanta Quiro Miancay -
Najbardziej
Zab�jcza Zgroza.
�miech Aballistera zafalowa�, jakby czarnoksi�nik nagle si� zaniepokoi�.
Najbardziej
Zab�jcza Zgroza by�o tytu�em nadawanym najwy�szym rang� i najbardziej oddanym
kap�anom Talony. Barjin, przyw�dca kleryk�w Zamczyska Tr�jcy, nie dost�pi�
jeszcze tego
zaszczytu, chlubi�c si� jedynie tytu�em Najbardziej Ostabiaj�cej �wi�tobliwo�ci.
Perspektywa, �e kl�twa chaosu pozwoli mu uzyska� najwy�sze zaszczyty i ubodzie
aroganckiego kleryka, napawa�a Aballistera przejmuj�c� rado�ci�. Czarnoksi�nik
nie m�g�
si� ju� tego doczeka�.
Barjin i jego grupa byli w Zamczysku zaledwie od roku. Kap�an przyw�drowa� tu a�
z
Danary, bezdomny, za�amany i pozbawiony boga, do kt�rego m�g�by zanosi� mod�y,
odk�d
nowy zakon kr�-l�w-paladyn�w przegna� jego z�owrogie b�stwo z powrotem do
ni�szych
�wiat�w. Podobnie jak AbaDister, Barjin oznajmi�, �e spotka� si� z Awatarem
Talony i �e to
on wskaza� mu drog� do Zamczyska Tr�jcy.
Dynamizm i moce Barjina by�y do�� znaczne, a towarzysz�cy mu uczniowie
dysponowali ogromnym maj�tkiem.
Kiedy przybyli do warowni, rz�dz�cy triumwirat, a w szczeg�lno�ci Aballister
powita�
ich z otwartymi ramionami, dzi�kuj�c Talonie, �e umo�liwi�a to spotkanie. Liczy�
bowiem, �e
stworz� wsp�lnie silny, zgrany zesp�, kt�ry wzmocni si�y fortecy i zapewni
�rodki finansowe
na realizacj� przepisu Druzila. Obecnie, wiele miesi�cy p�niej, Aballister
zacz�� �ywi�
pewne obawy co do trwa�o�ci ich dalszego zwi�zku, a w szczeg�lno�ci co do
kap�ana.
Barjin mia� charyzmatyczn� osobowo��, co� co jest niezbyt mile widziane w
zakonie
zajmuj�cym si� chorobami i truciznami. Wielu kap�an�w Talony pokrywa�o swe cia�a
naci�ciami lub groteskowymi tatua�ami. Barjin tego nie czyni� - nie po�wieci�
niczego nowej
bogini, ale dzi�ki swemu bogactwu i niewiarygodnej sile perswazji bardzo szybko
osi�gn��
status przyw�dcy zamkowych kleryk�w.
Aballister nie stara� si� przeszkodzi� mu w pi�ciu si� po szczeblach kariery,
uwa�aj�c,
i� taka by�a wola Talony - niemniej jednak z czasem zacz�� mie� w�tpliwo�ci co
do
s�uszno�ci swego post�powania. Teraz potrzebowa� pomocy Barjina, aby zjednoczy�
i scali�
Zamczysko Tr�jcy, a fundusze kap�ana mia�y dopom�c mu w ostatecznym stworzeniu
kl�twy
chaosu.
- Musz� zaj�� si� przygotowywaniem i warzeniem ingrediencji do boskiego dzie�a -
rzek� w zamy�leniu - ale w wolnej chwili chcia�bym nauczy� si� odrobin� tego
twojego
kwiecistego j�zyka, kt�rym mnie hojnie raczysz, Druzilu.
- Jak sobie �yczysz, panie - odrzek� imp sk�aniaj�c si�, podczas gdy Aballister
wyszed�
z niewielkiej komnaty, zamykaj�c za sob� drzwi. Druzil wypowiedzia� nast�pne
s�owa w
swoim osobistym j�zyku, je�yku ni�szych �wiat�w, obawiaj�c si�, �e
czarnoksi�nik mo�e
pods�uchiwa� pod drzwiami. - Quiesta bene tellemara, Aballister! - Z�o�liwy imp
nie m�g� si�
powstrzyma�, by nie wyszepta�: - Ale jeste� na to za glupi. - Uczyni� to tylko
dlatego, �e
chcia� us�ysze� te s�owa wypowiedziane w obu j�zykach.
Pomimo obelg, jakimi do�� cz�sto z nader b�ahych powod�w obrzuca� swego pana,
Druzil niew�tpliwie szanowa� czarnoksi�nika. Aballister by� niewiarygodnie
inteligentny jak
na cz�owieka i najpot�niejszy z trzyosobowego zakonu tr�jcy, a zgodnie z ocen�
Druzila ci
trzej czarnoksi�nicy stanowili najpot�niejsz� z odn�g triumwiratu. Aballister
uwarzy
przekl�ty nap�j i wykona urz�dzenie, kt�re zajmie si� jego rozprowadzeniem, a za
to Druzil,
kt�ry czeka� na ten dzie� od dziesi�cioleci, b�dzie mu piekielnie wdzi