5474

Szczegóły
Tytuł 5474
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5474 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

R.A. Salvatore Pi�cioksi�g Cadderlyego Tom 1 - Kantyczka ( Przek�ad R.Lipski ) Prolog Aballister Bonaduce wpatrywa� si� dtugo i zawzi�cie w migocz�ce odbicie w swoim zwierciadle. Przed nim rozci�ga�y si� g�ry pokryte lodem i naniesionym przez wiatr �niegiem. Zaiste, najbardziej zakazane miejsce we wszystkich Krainach. Jedyne co musia� zrobi�, to przej�� przez lustro na Wielki Lodowiec. - Idziesz, Druzil? - zwr�ci� si� czarnoksi�nik do nietoperzo-skrzydlego impa. Druzil owin�� si� b�oniastymi skrzyd�ami, jakby si� zastanawia�. - Nie lubi� zimna - stwierdzi�, najwyra�niej nie maj�c ochoty na udzia� w tych szczeg�lnych �owach. - Ja r�wnie� - rzek� Aballister wsuwaj�c na palec magiczny pier�cie�, ochraniaj�cy przed zab�jczym zimnem. - Ale yote rosn� tylko na Wielkim Lodowcu. Obejrza� si�, by rzuci� okiem na krajobraz maluj�cy si� na tafli magicznego zwierciad�a - ostatni� przeszkod� w jego poszukiwaniach, poprzedzaj�c� pocz�tek podboj�w. O�nie�ony masyw g�rski by� teraz cichy, cho� nL niebie wisia�y z�owieszcze czarne chmury zwiastuj�ce nadchodz�c� burz�, kt�ra by� mo�e na wiele dni op�ni ich poszukiwania. - Tam musimy si� uda� - ci�gn�� Aballister, bardziej do siebie ni� do impa. Urwa� nagle, pogr��aj�c si� we wspomnieniach, powracaj�c do punktu zwrotnego w swoim �yciu, kt�ry mia� miejsce ponad dwa lata temu, jeszcze w Trudnych Czasach. Nawet w�wczas by� pot�ny, ale b��dzi� po omacku. Awatar bogini Talony wskaza� mu drog�. Aballister u�miechn�� si� szerzej i zachichota�, odwracaj�c si� i przygl�daj�c bacznie Druzilowi, kt�ry poda� mu spos�b, w jaki m�g� najpe�niej zdowoli� Pani� Trucizn. - P�jd�, drogi Druzilu - rzeki. - Przynios�e� ze sob� przepis nj| kl�tw� chaosu. Musisz tni towarzyszy� i pom�c w odnalezie~ ostatniej ingrediencji. Imp wyprostowa� si� i na wzmiank� o kl�twie chaosu roz skrzyd�a. Tym razem nie usi�owa� si� sprzeciwia�. Podfrun�� . Aballistera i przysiad� mu na ramieniu. W chwil� potem obaj znale�li li si� po drugiej stronie magicznego zwierciad�a, gdzie omi�t� ie silny podmuch wiatru. Zgarbiony w�ochaty stw�r, przypominaj�cy bardziej prymityv form� cz�owieka, chrz�kn��, warkn�� i cisn�� toporn� w��czni� pomimo i� z ca�� pewno�ci� Aballister i Druzil znajdowali si� data ko poza jej zasi�giem. Mimo to stw�r ponownie zawy� triumfalnie,! jakby tym rzutem odni�s� symboliczne zwyci�stwo, po czym wy� fa� si� do wi�kszej gromadki jemu podobnych, pokrytych bia�yn futrem osobnik�w. - Nie s�dz�, aby mieli ochot� pohandlowa� - rzek� Druzil, j st�puj�c na ramieniu Aballistera z jednej szponiastej �apy na drug�. | Czarnoksi�nik poj�� natur� jego znajomego podniecenia. Druzfll by� istot� z ni�szych �wiat�w, stworzeniem chaosu, i rozpaczliwiff| pragn�� ujrze�, jak jego pan - czarnoksi�nik rozprawia si� z ; wa�ymi p�g��wkami - aby w ten spos�b �w z dawna oczekiwany,! zwyci�ski dzie� sta� si� jeszcze przyjemniejszy. - To taerowie - wyja�ni� Aballister, rozpoznaj�c plemi�. -dzicy i brutalni. Masz ca�kowit� racj�. Nie b�d� handlowa�. Jego oczy zap�on�y gwa�townie, a Druzil ponownie podsko i klasn�� w d�onie. - Nie zdaj� sobie sprawy z mocy, jak� maj� przed sob�! - wrzaski n�� Aballister, a jego g�os podobnie jak gniew przybiera� na sil< Oczyma duszy ujrza� w ci�gu kilku sekund wszystkie upiorne zda-. r�enia ostatnich dw�ch d�ugich, brutalnych lat. Stu ludzi ponios�o | �mier� w poszukiwaniu ulotnych ingrediencji kl�twy chaosu; sfifl ludzi odda�o �ycie, aby zadowoli� Talon�. Aballister r�wnie� wyszed� z tego bez szwanku. Zrealizowanie kl�twy sta�o si� je obsesj�, si�� nap�dow� �ycia, i starza� si� z ka�dym kolejnym' kiem, wyrywaj�c sobie gar�ciami w�osy z g�owy za ka�dym razem; | kiedy kl�twa zdawa�a mu si� wymyka�. Teraz by� ju� blisko, tak blisko, �e nieomal widzia� ciemne po�acie yote za niewielkim pag�r- kiem, w kt�rym znajdowa�a si� jaskinia zamieszkiwana przez tae-r�w. Tak blisko, a jednak te nieszcz�sne krety�skie stworzenia stan�y mu na drodze. S�owa Aballistera sprawi�y, �e taerowie drgn�li. Mamrocz�c i be�kocz�c uwijali si� w cieniu postrz�pionej g�ry, przepychaj�c si� jeden przez drugiego, jakby usi�owali wytypowa� przyw�dc�, kt�ry poprowadzi natarcie. - Zr�b co� szybko - zasugerowa� siedz�cy na ramieniu czarnoksi�nika Druzil. Aballister spojrza� na� z ukosa i omal nie wybuchn�� �miechem. - Zaatakuj� - wyja�ni� Druzil, usi�uj�c zachowa� oboj�tny ton. - A co gorsza, na tym mrozie dr�twiej� mi skrzyd�a. Aballister pokiwa� g�ow�, s�ysz�c t� trze�w� uwag�. Zw�oka mog�a go drogo kosztowa�, zw�aszcza je�li czarne chmury zwiasto-waty o�lepiaj�c� �nie�yc�, kt�ra nie tylko ukry�aby przed nimi miej-ce, gdzie ros�y yote, ale i migocz�ce wrota, kt�rymi mieli powr�ci� do jego przytulnej komnaty. Wyj�� niewielk� kulk�, mieszanin� nie-toperzego guana i siarki, zgni�t� w r�ku, po czym wymierzy� jeden palec w grupk� taer�w. Echo jego pie�ni odbi�o si� od g�rskiego zbocza i przemkn�o z powrotem poprzez pust� po�a� lodowej r�wniny. U�miechn�� si�, uznaj�c za nader ironiczne, �e ci g�upi taerowie nie mieli poj�cia, co w�a�ciwie zrobi�. Dowiedzieli si� w chwil� p�niej. Tu� przed aktywizacj� zakl�cia przez m�zg Aballistera przemkn�a okrutna my�l; czarnoksi�nik uni�s� nieznacznie zakrzywiony palec wskazuj�cy. Ognista kula eksplodowa�a nad g�owami kompletnie zaskoczonych taer�w, roztapiaj�c zamarzni�te okowy lodowej g�ry. Ogromne bry�y posypa�y si� w d�, a tych, kt�rzy nie zostali zmia�d�eni, porwa�y potoki rw�cej wody. Kilku cz�onk�w plemienia usi�owa�o wygramoli� si� z grz�skiej lodowo- b�otnistej brei, ale byli zbyt oszo�omieni i poch�oni�ci pr�b� podniesienia si� na nogi - gdy nagle, ni st�d, ni zow�d - niepewny grunt wok� nich ponownie zosta� skuty lodem. Jedno z nieszcz�snych stworze� zdo�a�o si� uwolni�, lecz Druzil poderwa� si� z ramienia Aballistera i spikowa� w d�, atakuj�c taera. Zako�czony ostrym szponem ogon impa przeci�� powietrze, gdy ma�y stworek mija� chwiej�c� si� na nogach istot�, a Aballister gromko zaklaska� w d�onie. Taer schwyci� si� za zranione kolcem rami�, spojrza� ze zdumieniem na odlatuj�cego impa, po czym pad� martwy na l�d. - A co z pozosta�ymi? - zapyta� Druzil, ponownie przycupn�wszy na swoim sta�ym miejscu. Aballister zamy�li� si� nad losem ocala�ych taer�w; wi�kszo�� z nich nie �y�a - kilku jednak szamota�o si� bezradnie, uwi�zionych w okowach bezlitosnego, zamykaj�cego si� wok� nich lodu. - Niechaj umr� powoln� �mierci� - odrzek� i ponownie roze�mia� si� z�owieszczo. Druzil spojrza� na� z niedowierzaniem. - Pani Trucizn nie pochwali�aby tego - stwierdzi�, machaj�c przed sob� zab�jczym ogonem, kt�ry przytrzymywa� w jednym r�ku. - No dobrze - mrukn�� Aballister, aczkolwiek domy�la� si�, i� Druzil w ten spos�b zamierza� sprawi� wi�ksz� przyjemno�� sobie ni� Talonie. Niemniej jednak argument uzna� za przekonuj�cy; trucizna by�a og�lnie przyj�t� metod� wie�cz�c� wszystkie dzie�a Talony. - Le� i sko�cz to - rzek� Aballister, zwracaj�c si� do impa. - Ja p�jd� po yote. Niebawem czarnoksi�nik wyrwa� ostatni szarobia�y grzybek rosn�cy na lodowcu i wrzuci� go do torby. Zawo�a� Druzila, kt�ry igra� z ostatnim, zawodz�cym p�aczliwie taerem, �migaj�c ogonem w prz�d i w ty� wok� g�owy istoty, jedynej cz�ci cia�a taera wystaj�cej ponad powierzchni� lodowej pu�apki. Stw�r konwulsyjnie targa� ni� z boku na bok. - Do�� - rzek� stanowczo Aballister. Druzil westchn�� i spojrza� ze smutkiem na nadchodz�cego czarnoksi�nika. Surowy wyraz twarzy Aballistera nie zmieni� si� ani na jot�. - Do�� - powt�rzy�. Imp pochyli� si� i poca�owa� taera w nos. Stworzenie przesta�o skomle� i spojrza�o na� z zaciekawieniem, ale Druzil tylko wzruszy� ramionami i wbi� ociekaj�ce trucizn� ��d�o w sam �rodek �zawi�cego oka taera, po czym gorliwie powr�ci� na swoje miejsce na ramieniu Aballistera. Czarnoksi�nik pozwoli� mu potrzyma� woreczek z yote, aby w ten spos�b przypomnie� nieco rozkojarzonemu chochlikowi, �e po drugiej stronie migocz�cych wr�t oczekiwa�y ich wa�niejsze sprawy. Bia�a Wiewi�rka Druid w zielonej szacie wyda� seri� cmokni��, ale bia�a wiewi�rka przyj�a to zgo�a oboj�tnie, siedz�c na ga��zi ogromnego d�bu wysoko nad trzema m�czyznami. - C�, wygl�da na to, �e straci�e� zdolno�ci - mrukn�� jeden z pozosta�ych m�czyzn - brodaty le�ny kap�an o �agodnych rysach i g�stych blond w�osach, si�gaj�cych daleko poza jego ramiona. - Potrafisz przywo�a� zwierz�tko lepiej ode mnie? - rzuci� gniewnie druid w zielonej szacie. - Obawiam si�, �e to stworzenie jest du�o dziwniejsze i nie tylko pod wzgl�dem koloru futra. Dwaj pozostali wybuchn�li �miechem, s�ysz�c w jaki spos�b ich towarzysz stara si� wyt�umaczy� swoje niepowodzenie. - Przyznaj� - rzek� trzeci, kap�an najwy�szej rangi - barwa wiewi�rki jest nader osobliwa, ale przemawianie do zwierz�t nale�y do naj�atwiejszych spo�r�d naszych umiej�tno�ci. Z ca�� pewno�ci� do tej pory... - Z ca�ym szacunkiem - przerwa� sfrustrowany druid - nawi�za�em kontakt ze zwierz�tkiem. Ono po prostu nie chce odpowiedzie�. Spr�buj sam. Zapraszam. " - Wiewi�rka nie chce rozmawia�? - zapyta� drugi z druid�w i cmokn��. - Niew�tpliwie s� one jednymi z najbardziej rozmownych... - Nie ta - rozleg�a si� odpowied� z ty�u. Trzej druidzi odwr�cili si�, by zobaczy� kap�ana schodz�cego szerok� gruntow� drog� od strony poro�ni�tego bluszczem budynku; z jego krok�w emanowa�a rze�ko�� m�odo�ci. By� przeci�tnego wzrostu i budowy, cho� mo�e nieco bardziej muskularny ni� jego r�wie�nicy - k�ciki szarych oczu w�drowa�y do g�ry, gdy si� u�miecha�, a spod szeroko-skrzyd�ego kapelusza wychodzi�y k�dziory kasztanowatych w�os�w. S�dz�c po piaskowobia�ej tunice i spodniach by� kap�anem! Deneira, boga jednej z g��wnych sekt gospodarzy Biblioteki* Naukowej. Jednak�e w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci przedstaw_ cieli swego zakonu m�odzieniec �w nosi� r�wnie� ozdobn� jedwabn� jasnoniebiesk� peleryn� i szerokoskrzyd�y kapelusz z czerwon� wst��k� i pi�rkiem po prawej stronie. Po�rodku wst��ki na wysoko�ci czo�a znajdowa� si� porcelanowo-z�oty pendent przedstawiaj�cy p�on�c� �wiec� nad otwartym okiem - symbol Deneira. J - Ta wiewi�rka jest ma�om�wna, chyba �e sama ma ochot�, j pogada� - ci�gn�� miody kap�an. Zdumiony wyraz twarzy zazwy-' czaj niewzruszonych kap�an�w rozbawi� go, tote� postanowi� zaskoczy� ich jeszcze bardziej. - Mi�o mi was spotka�, Arcite,] Newanderze i Cleo. Gratulacje, Cleo, z powodu awansu do rangi 1 - Sk�d nas znasz? - zapyta� g��wny druid, Arcite. - Nie zg�osili�my si� jeszcze do biblioteki i nie powiadomili�my nikogo o naszym przybyciu. - Arcite i jasnow�osy kap�an Newander wymienili podejrzliwe spojrzenia, a g�os Arcite'a sta� si� surowy. - Czy�by twoi mistrzowie szpiegowali nas przy u�yciu magu? - Nie, nic z tych rzeczy - odrzek� natychmiast m�ody kap�an, wiedz�c, �e uwielbiaj�cy sekrety druidzi �ywili otwart� awersj� do podobnych praktyk. - Pami�tam was trzech z waszej ostatniej wizyty w bibliotece. - Absurd! - wtr�ci� piskliwie Cleo. - To by�o czterna�cie lato temu! Musia�e� by� w�wczas zaledwie... ; - Ch�opcem - odpar� m�ody kap�an. - Fakt, mia�em wtedy si�-' dem lat. By�o was w�wczas czworo, o ile sobie przypominam,' czwart� by�a starsza dama o ogromnej mocy. Zdaje si�, �e mia�a na] imi� Shannon. l - Niewiarygodne - mrukn�� Arcite. - Masz racj�, m�ody kap�anie. : Druidzi ponownie wymienili niepewne spojrzenia, _ jak�� podst�pn� sztuczk�. Og�lnie rzecz bior�c, nie przepadali kap�anami nie nale��cymi do ich zakonu. Rzadko przybywali stawnej Biblioteki Naukowej, znajduj�cej si� wysoko w�r�d odl __ �ych szczyt�w G�r �nie�nych i czynili to zazwyczaj tylko wtedy gdy dowiadywali si� o jakim� szczeg�lnie interesuj�cym rzadkim woluminie dotycz�cym ro�lin lub zwierz�t czy wywarze powoduj�cym szybsze gojenie ran b�d� lepszy w ro�lin w ogr�dku. Zacz�li odwraca� si� obcesowo, gdy wtem Newander, wiedziony jakim� impulsem, obr�ci� si� na pi�cie i uwa�nie spojrza� w twarz m�odzie�cowi. Ten sta� opieraj�c si� nonszalancko na lasce, kt�rej srebrna g��wka wyrze�biona by�a w kszta�cie baraniego �ba. - Cadderly? - zapyta�, a jego usta zwolna rozszerzy�y si� w u�miechu. Arcite r�wnie� go rozpozna� i przypomnia� sobie niecodzienn� histori� nader niezwyk�ego dziecka. Cadderly zamieszka� w bibliotece ju� jako pi�ciolatek, cho� zwykle nie przyjmowano tam dzieci poni�ej dziesi�tego roku �ycia. Jego matka zmar�a kilka miesi�cy wcze�niej, a ojciec, poch�oni�ty w�asnymi badaniami zupe�nie nie zajmowa� si� synem. Thobicus, dziekan Biblioteki Naukowej us�ysza� o rokuj�cym wielkie nadzieje ch�opcu i zdecydowa� si� go przyj��. - Cadderly - zawt�rowa� Arcite - czy to naprawd� ty? - Do waszych us�ug - odrzek� k�aniaj�c si� nisko Cadderly. - Mi�o mi was widzie�. To zaszczyt, �e mnie pami�tacie, zacny Newanderze i czcigodny Arcite. - Kto? - wyszepta� Cleo, spogl�daj�c porozumiewawczo na Newandera. W chwil� p�niej on r�wnie� rozpozna� m�odzie�ca, a jego oblicze poja�nia�o. - Tak, by�e� jeszcze wtedy ch�opcem - rzek� Newander. - O ile dobrze pami�tam, troch� nazbyt ciekawskim! - Wybacz mi - powiedzia� Cadderly i ponownie si� sk�oni�. -Niecz�sto ma si� mo�liwo�� prowadzenia dysputy z grup� druid�w! - Ma�o kto ma na to ochot� - zauwa�y� Arcite. - Ale ty... wszystko wskazuje na to, �e nale�ysz do tych nielicznych. Cadderly skin�� g�ow�, ale jego u�miech nagle znikn��. - Mniemam, �e Shannon nic si� nie sta�o. W ka�dym razie mam tak� nadziej� - powiedzia�, szczerze zatroskany. Pokaza�a mu lecznicze ro�liny, jadalne korzenie i na jego oczach wyczarowywa�a z powietrza barwne, wonne kwiaty. Ku zdumieniu Cadderry'ego dokona�a r�wnie� przemiany - co nale�a�o do umiej�tno�ci najpot�niejszych druid�w - w ogromnego, pi�knego �ab�dzia i wzte-ciala ku czystemu porannemu niebu. Cadderly z cafego serca pragn�� do niej do��czy� - pami�ta�, jak bardzo go to nurtowa�o, ale ona nie byla w stanie przemieni�' r�wnie� i jego. - Je�eli o to chodzi, nic strasznego - odrzek� Annie. - Umar�a przed kfllmna laty. Spokojnie. Cadderly pokiwa� g�ow�. Mia� ju� z�o�y� im wyrazy wsp�czucia, kiedy przypomnia� sobie, �e druidzi nie l�kali si� ani nie op�akiwali �mierci, uwa�aj�c j� za naturaln� konkluzj� �ycia i raczej niezbyt istotny element w og�lnym schemacie porz�dku wszech�wiata. ; - Znasz t� wiewi�rk�? - zapyta� nagle Cleo, usi�uj�c uratowa� swoj� reputacj�. - Percival - odrzek� Cadderly - to m�j przyjaciel. - Twoje zwierz�tko? - spyta� Newander, a jego �ywe jasne oczy zw�zi�y si� podejrzliwie. Druidzi nie aprobowali ludzi, kt�rzy hodowali zwierz�ta. Cadderly roze�mia� si� serdecznie. - Je�eli ktokolwiek jest w tym zwi�zku czyim� zwierz�tkiem czy pupilem, to chyba raczej ja - stwierdzi� bez urazy. - Percival toleruje, gdy go g�aszcz�, czasami przyjmuje ode mnie jedzenie - i to nader ch�tnie - ale z pewno�ci� ja interesuj� si� nim bardziej ni� on mn� i to on decyduje, kiedy i gdzie mam go g�aska� czy karmi�. Druidzi roze�mieli si�, do��czaj�c do Cadderly'ego. - Doprawdy, zmy�lna bestia - rzek� Arcite, po czym seri� cmokni�� i kla�ni�� pogratulowa� Percivalowi. - Cudownie - rozleg�a si� sarkastyczna odpowied� Cadderly'ego - jeszcze go zach�caj. Druidzi roze�mieli si� ponownie, a Percival, obserwuj�c to wszystko z ga��zi powy�ej, rzuci� Cadderly'emu wynios�e spojrzenie. - No, zejd� na d� i przywitaj si� - zawo�a� Cadderly uderzaj�c w najni�sz� ga��� drzewa swoj� lask�. - Miej cho� odrobin� uprzejmo�ci. Percival nie uni�s� �ebka znad �o��dzia, kt�ry chrupa�. - Obawiam si�, �e nie rozumie - stwierdzi� Cleo. - Mo�e je�eli przet�umacz�... - Rozumie - rzek� z naciskiem Cadderly - tak samo, jak ty czy ja. Po prostu jest uparty i mog� to udowodni�. - Ponownie przeni�s� wzrok na wiewi�rk�. - Hej, Percival, kiedy znajdziesz chwil� czasu - rzuci� chytrze -mo�esz zajrze� do mojego pokoju; zostawi�em tam dla ciebie talerz z orzechem kokosowym i mas�em... - Zanim Cadderly doko�czy�, wiewi�rka smykn�a po ga��zi, przeskoczy�a na drug�, a stamt�d na s�siednie drzewo rosn�ce przy drodze. W kilka chwil znalaz�a si� przy rynnie na dachu biblioteki, nie zwalniaj�c przemkn�a po grubej drabince z bluszczu i przez otwarte okno wpad�a do komnaty na drugim pi�trze p�nocnego skrzyd�a budowli. - Percival ma s�abo�� do mas�a i orzech�w kokosowych - rzek� Cadderly, kiedy �miech druid�w ucich�. - Doprawdy, niezwykle zmy�lna bestia! - powt�rzy� Arcite. - A co do ciebie, Cadderly, dobrze jest widzie�, �e nie porzuci�e� nauki. Mistrzowie m�wili sporo dobrego o twoich mo�liwo�ciach przed czternastu laty, ale nie zdawa�em sobie sprawy, �e masz tak doskona�� pami�� ani �e my, druidzi, wywarli�my na tobie tak silne i og�lnie rzecz bior�c, dobre wra�enie. - To prawda - odrzek� p�g�osem Cadderly. - Tak by�o. I ciesz� si�, �e wr�cili�cie. Ostatnio odkry�em rozpraw� na temat le�nych mch�w. W ka�dym razie tak mi si� zdaje. Jeszcze jej nie widzia�em. Wielcy mistrzowie zabezpieczyli j�, dop�ki nie zjawi� si� tu bar- dziej biegli w tych sprawach, kt�rzy b�d� mogli oszacowa� i doceni� jej warto��. Widzicie, druidzi wcale nie s� tu niespodziewanymi go��mi, cho� nie wiemy kto, kiedy i w jakiej liczbie zawita w nasze progi. Trzej druidzi pokiwali g�owami, podziwiaj�c obro�ni�t� bluszczem budowl�. Biblioteka Naukowa zosta�a wzniesiona przed sze�ciuset laty i przez ten czas jej podwoje sta�y otworem dla wszystkich, pr�cz wyznawc�w religii z�a. Budynek by� ogromny, praktycznie wielko�ci miasta (musia� taki by�, skoro wzniesiono go w odludnej i wysokiej cz�ci G�r �nie�nych), mierzy� ponad czterysta st�p po przek�tnej i na blisko dwie�cie... wbudowany by� w masyw litej ska�y. Dobrze utrzymany i doskonale zaopatrzony - plotki g�osi�y o milach tuneli magazynowych i katakumb znajduj�cych si� pod ziemi� - przetrwa� ataki ork�w, g�azy 'ciskane przez olbrzymy i najbardziej brutalne g�rskie zimy. Nawet mijaj�ce wieki nie zdo�a�y naruszy� jego pot�nych mur�w. Zbi�r znajduj�cych si� tu ksi�g, pergamin�w i artefakt�w by� zaiste godny podziwu, zajmuj�c prawie ca�y parter, zasadnicz� bibliotek� i wi�kszo�� pomniejszych komnant- pracowni na pierwszym pi�trze oraz kompleks, gdzie znajdowa�y si� niekt�re unikalne i prastare dzie�a. Pomimo i� nie dor�wnywa�a wielko�ci� pot�nym bibliotekom znajduj�cym si� w innych Krainach, takim jak bezcenne zbiory Silverymoon na pomocy czy muzeum artefakt�w w Calimport na po�udniu, Biblioteka Naukowa by�a najdogodniejszym miejscem dla zachodnio-�rodkowych Krain oraz regionu Cormyru i sta�a otworem dla wszystkich poszukuj�cych wiedzy - pod warunkiem i� nie zamierzaj� jej wykorzystywa� w niegodziwych celach. W budynku znajdowa�y si� pracownie, w kt�rych mo�na by�o prowadzi� badania zwi�zane np. z zielarstwem czy alchemi�, a zapieraj�ce dech w piersiach g�rskie widoki dodawa�y zach�ty do pracy - podobnie jak wspaniale utrzymany ogr�dek z ozdobnie poprzycinanymi krzewami, rozci�gaj�cy si� nie opodal. Biblioteka Naukowa stawia�a sobie za cel nie tylko przechowywanie cennych wolumin�w - by�o to r�wnie� miejsce deklamowania poezji, czytania, malowania i rze�by, miejsce dysput na tematy poruszane powszechnie przez wszystkie inteligentne rasy. Niew�tpliwie biblioteka by�a doskona�ym ho�dem z�o�onym Deneirowi i Oghmie, zjednoczonym b�stwom nauki, literatury i sztuki. - Z tego, co mi m�wiono, ten traktat to wielkie dzie�o - rzek� Arcite. - Aby w�a�ciwie je zbada�, trzeba b�dzie po�wi�ci� sporo czasu. Modl� si�, by op�aty za kwaterunek nie by�y tu zbyt wyg�rowane. Nie nale�ymy do ludzi, dla kt�rych rzeczy materialne maj� wi�ksze znaczenie. - Przypuszczam, �e dziekan Thobicus zakwateruje was za darmo - odpar� Cadderly. - Wasza pomoc b�dzie wszak nieoceniona. Nie wolno tego pomija�. - Mrugn�� do Arcite'a. - Je�eli nie, przyjd�cie do mnie. Przepisa�em ostanio pewn� ksi�g� dla znajomego maga -�ci�lej m�wi�c, magiczn� ksi�g�, kt�ra zosta�a zniszczona podczas po�aru. Cz�ek �w okaza� si� nader hojny. To ja mu j� przepisywa�em, a czarnoksi�nik, jak oni wszyscy maj�cy sk�onno�� do zapominania, przez przeoczenie nie zrobi� kopii. - To by�a jaka� szczeg�lna ksi�ga? - zapyta� Cleo, potrz�saj�c z niedowierzaniem g�ow�, �e jaki� mag m�g� post�pi� r�wnie nieroztropnie wobec najcenniejszej rzeczy, jak� posiada�. - O tak - odrzek� Cadderly, stukaj�c si� palcem w skro� -zw�aszcza �e znajdowa�a si� tutaj. - By�e� w stanie zapami�ta� tre�� czarnoksi�skiej ksi�gi na tyle dobrze, by m�c odtworzy� j� z pami�ci? - zapyta� zdumiony Cleo. Cadderly wzruszy� ramionami. - Czarnoksi�nik by� hojny. - Jeste� doprawdy zdumiewaj�cy, m�ody Cadderly - rzek� Arcite. - Doprawdy zdumiewaj�ca bestia? - rzuci� z nadziej� w g�osie m�ody kap�an, powoduj�c, �e tamci trzej mimowolnie si� u�miechn�li. - Niew�tpliwie! - rzuci� Arcite. - Musimy si� jeszcze spotka� w najbli�szych dniach. Zwa�ywszy, �e druidzi byli z natury odludkami i samotnikami, Cadderly zrozumia�, jak wielki zaszczyt uczyniono mu tym stwierdzeniem. Sk�oni� si� nisko, druidzi odpowiedzieli w ten sam spos�b, po czym po�egnali si� i ruszyli w kierunku biblioteki. Cadderly obserwowa� ich, po czym uni�s� wzrok w stron� otwartego okna swego pokoju. Percival siedzia� na parapecie zawzi�cie zlizuj�c resztki kokosa i mas�a z male�kich �apek. Niewielka kropla sp�yn�a z ko�ca rurki, dotykaj�c mokrego skrawka materia�u si�gaj�cego dna ma�ej zlewki. Cadderly pokr�ci� g�ow� i po�o�y� d�o� na kurku reguluj�cym dop�yw cieczy. - Zabierz r�k�! - zawo�a� nerwowo alchemik od sto�u z drugiego ko�ca pracowni. Poderwa� si� gwa�townie i podbieg� do nazbyt ciekawskiego m�odego kap�ana. - Okropnie wolno sp�ywa - zauwa�y� Cadderly. - Tak musi by� - wyja�ni� chyba po raz setny Yicero Belago. - Nie jeste� g�upcem, Cadderly. Trzeba zachowa� cierpliwo��. To Olej Grom�w, pami�tasz? Najbardziej lotna substancja. Silniejszy strumie� m�g�by spowodowa� kataklizm w pracowni, gdzie wr�cz roi si� od niestabilnych wywar�w! Cadderly westchn�� i przyj�� nagan� z pokornym skinieniem g�owy. � - Ile masz dla mnie? - zapyta�, si�gaj�c do jednej z wielu sakiewek przy pasku i wyjmuj�c z niej niewielk� fiolk�. - Jeste� bardzo niecierpliwy - zacz�� Belago, ale Cadderly wiedzia�, �e tamten tak naprawd� wcale si� na niego nie gniewa. Cadderly by� jego g��wnym klientem i wielokrotnie dokonywa� wa�nych przek�ad�w archaicznych alchemicznych zapisk�w. - Obawiam si�, �e tylko tyle co w zlewce. Musia�em czeka� na dostarczenie niekt�rych ingrediencji, takich jak paznokcie g�rskiego olbrzyma i sproszkowany bawoli r�g. M�odzieniec delikatnie podni�s� mokry strz�p nateria�u i przechyli� zlewk�. Znajdowa�o si� w niej tylko kilka kropli p�ynu; starczy na nape�nienie zaledwie jednej fiolki. - To razem b�dzie sze�� - powiedzia� i przy pomocy materia�u przes�czy� p�yn do naczy�ka. - Jeszcze czterdzie�ci cztery. - Na pewno chcesz a� tyle? - zapyta� go nie po raz pierwszy Belago. - Pi��dziesi�t - oznajmi� Cadderly. -Cena... - To jest tego warte! - M�ody kap�an u�miechn�� si�, zamkn�� fiolk� i wyszed� z pracowni. Jego nastr�j nie pogorszy� si�, gdy przeszed� korytarzem do po�udniowego skrzyd�a drugiego pi�tra budynku i wszed� do komnaty Histry, w�drownej kap�anki Sun�, Bogini Mi�o�ci. - Drogi Cadderly - powita�a go kap�anka, starsza od niego o dwana�cie lat, ale nadal niczego sobie. Nosi�a ciemnokarmazynowy habit ze sporym wyci�ciem z przodu i d�ugimi rozci�ciami po bokach, kt�re ods�ania�y wi�kszo�� jej kr�g�ych, powabnych kszta�t�w. Cadderly musia� upomnie� si� by zachowa� w�a�ciwe maniery i patrze� jej w oczy, a nie gdzie indziej. - Wejd� - zamrucza�a Histra. Schwyci�a Cadderly'ego za prz�d tuniki i gwa�townie wci�gn�a do pokoju, b�yskawicznie zatrzaskuj�c za nim drzwi. Zdo�a� oderwa� wzrok od Histry na dostatecznie d�ug� chwil�, by ujrze� jasno �wiec�cy przedmiot wydzielaj�cy silny blask nawet przez gruby materia� koca. - Sko�czone? - zapyta} ochryple Cadderly. Chrz�kn�� nieco zak�opotany. Histra delikatnie przesun�a palcem po jego r�ku, a gdy mimowolnie zadr�a�, u�miechn�a si�. - Zakl�cie dweomeru zosta�o rzucone - odpada. - Pozostaje kwestia zap�aty. - Dwie�cie... sztuk z�ota. - wykrztusi� Cadderly. - Jak by�o w umowie. - Si�gn�� do sakiewki, ale d�o� Histry zacisn�a si� na jego nadgarstku. - To by�o trudne zakl�cie - powiedzia�a. - Inne ni� zwykle. - Przerwa�a i u�miechn�a si� znacz�co. - Ale ja lubi� odmienno�ci - zamrucza�a kusz�co. - Wiesz, �e dla ciebie mog�abym obni�y� cen�. Cadderly nie w�tpi�, �e odg�os prze�ykania przez niego �liny < s�ycha� by�o w ca�ym korytarzu. By� zdyscyplinowanym uczniem i zjawi� si� tu w konkretnym celu. Mia� sporo pracy, ale powab Histry zdawa� si� wr�cz nie do odparcia, a jej perfumy by�y takie kusz�ce. Przypomnia� sobie o oddechu. - Mogliby�my zupe�nie zapomnie� o zap�acie w z�ocie - zaproponowa�a Histra wodz�c delikatnie palcem po ma��owinie usznej Cadder�y'ego. M�ody ucze� mia� wra�enie, �e za chwil� upadnie. Koniec ko�c�w jednak wizja uduchowionej Daniki siedz�cej na karku Histry i metodycznie rozsmarowuj�cej jej twarz po pod�odze przywr�ci�a go do porz�dku. Pok�j Daniki znajdowa� si� niedaleko st�d, kilka drzwi dalej w g��b korytarza. Stanowczo odsun�� d�o� Histry od ucha, poda� jej sakiewk� z nale�no�ci� i skwapliwie zgarn�� owini�ty kocem �wiec�cy przedmiot. Pomimo i� by� cz�owiekiem praktycznym, Cadderly wychodz�c z komnaty Histry ubo�szy o dwie�cie sztuk z�ota obawia� si�, �e jego oblicze l�ni niemal r�wnie mocno, jak dostarczony przez kap�ank� zaczarowany dysk. Mia� inne sprawy na g�owie -jak zwykle zreszt�- nie chcia� jednak wzbudza� podejrze� wa��saj�c si� po bibliotece z dziwnie �wiec�c� sakiewk�, tote� czym pr�dzej uda� si� do p�nocnego skrzyd�a i do swojej komnaty. Kiedy wszed� do �rodka, Percival nadal siedzia� na parapecie pra��c si� w promieniach przedpo�udniowego s�o�ca. - Mam to! - rzuci� z podnieceniem w g�osie, wyjmuj�c dysk. W pokoju natychmiast poja�nia�o jak w upalny, s�oneczny dzie�, a zaskoczona wiewi�rka skry�a si� w cieniu pod ��kiem. Cadderly bynajmniej nie zamierza� jej uspokaja�. Podszed� do swego biurka i z wype�nionej rozmaitymi szparga�ami bocznej szuflady wyj�� cylinder d�ugo�ci jednej stopy i mierz�cy dwa cale �rednicy. Lekkim skr�tem nadgarstka zdj�� nakr�tk� z jednego ko�ca, ods�aniaj�c otw�r wielko�ci dysku. Wsun�� go do �rodka, po czym ponownie na�o�y� nakr�tk� zamykaj�c dost�p �wiat�a. - Wiem, �e jeste� tam, w �rodku - rzuci� zaczepnie r-zdj�� metalow� pokryw� z przedniego ko�ca cylindra; z urz�dzenia pop�yn�� strumie� �wiat�a. Percivalowi bynajmniej nie przypad�o to do gustu. Biega� w t� i z powrotem pod ��kiem, a Cadderly, �miej�c si�, �e w ko�cu zdo�a� podej�� sprytn� wiewi�rk�, pilnie wodzi� za ni� �wietlnym promieniem. Trwa�o to kilka chwil, a� wreszcie Percival wyprysn�� spod ��ka i wyskoczy� przez otwarte okno. Wr�ci� jednak ju� w chwil� p�niej, aby zgarn�� orzech i miseczk� z reszt� mas�a, a tak�e by rzuci� Cadderly^mu kilka niezbyt pochlebnych uwag. Nie przestaj�c si� �mia� m�ody kap�an na�o�y� pokryw� na otwarty koniec swojej nowej zabawki i powiesi� j� sobie przy pasku, poczym podszed� do drewnianej szafy. Wi�kszo�� kap�an�w - gospodarzy biblioteki - mia�a szafy zapchane odzie��, pragn�c zawsze wygl�da� jak najlepiej dla nie ko�cz�cej si�, stale nap�ywaj�cej rzeszy nowych adept�w. Jednak w szafie Cadderly'ego u�o�ona starannie odzie� zajmowa�a niewiele miejsca. Pod�og� za�ciela�y stosy notatek i jeszcze wi�ksze sterty rozmaitych wynalazk�w, za� wi�ksz� cz�� wieszaka zajmowa�y robione na zam�wienie sk�rzane pasy i sprz�czki. Na wewn�trznej stronie drzwi wisia�o lustro, wyraz ekstrawagancji przekraczaj�cy znacznie mo�liwo�ci kies wi�kszo�ci innych kap�an�w w bibliotece - zw�aszcza za� tych m�odszych i podobnie jak Cadderly ni�szych rang�. M�ody ucze� wyj�� szeroki bandolier i podszed� do ��ka. Na sk�rzanym pasie znajdowa�o si� pi��dziesi�t wykonanych na zam�wienie specjalnych strza�ek i przy pomocy fiolki, kt�r� przyni�s� z pracowni alchemika, Cadderly zamierza� zaj�� si� sz�st�. Strza�ki by�y ma�e, smuk�e, wykonane z �elaza, z wyj�tkiem srebrnych ko�c�wek. Otwory wydr��one wewn�trz mia�y idealnie wielko�� fiolek. Cadderly skrzywi� si�, wsuwaj�c fiolk� do strza�ki i usi�uj�c wywrze� dostatecznie du�y nacisk, by umie�ci� j� na miejscu nie t�uk�c przy tym szklanego pojemnika. - Olej Grom�w - upomnia� si� w duchu, przywo�uj�c wizj� poczernia�ych ko�c�w palc�w. M�ody ucze� odetchn�� swobodniej, kiedy pojemniczek z niesta�ym p�ynem znalaz� si� we w�a�ciwym miejscu. Zdj�� jedwabn� peleryn� zamierzaj�c na�o�y� bandolier, podej�� do lustra i przyjrze� si� sobie, ale gwa�towne pukanie do drzwi sprawi�o, �e zd��y� jedynie schowa� sk�rzany pas za plecami, gdy do pokoju wkroczy� Prze�o�ony Na Ksi�gach Avery Schell, oty�y m�czyzna o rumianej twarzy. - Co to za wezwanie do uiszczenia op�at? - zawo�a� kap�an, wymachuj�c plikiem pergamin�w w stron� Cadderly'ego. Czyta�, przez kogo zosta�y wystawione, po czym gniewnie jeden po drugim ciska� na ziemie. - Rymarz, z�otnik, zbrojmistrz... Roztrwaniasz swoje z�oto! Ponad ramieniem Avery'ego Cadderly dostrzeg� filuterny u�miech Kierkana Rufo i domy�li� si�, sk�d prze�o�ony otrzyma� informacj�, kt�ra spowodowa�a jego gniew. Ten wysoki m�czyzna o ostrych rysach by� o rok starszy od Cadderly'ego. Byli przyjaci�mi, ale zarazem rywalami w pi�ciu si� na wy�yny hierarchii zakonu, a by� mo�e r�wnie� i w innych kwestiach, zwa�ywszy, �e Cadderly mia� okazj� widzie� Rufa rzucaj�cego t�skne spojrzenia w kierunku Daniki. Wzajemne wpl�tywanie si� w k�opoty sta�o si� dla nich swego rodzaju gr�, nader uci��liw�, zw�aszcza dla prze�o�onego Avery'ego. - Pieni�dze zosta�y dobrze wydane, mistrzu - zacz�� niepewnie Cadderly, �wiadom, �e okre�lenie �dobrze wydane" w rozumieniu jego i Avery'ego by�o diametralnie r�ne. - W poszukiwaniu wiedzy. ,- W poszukiwaniu rozrywki - mrukn�� od drzwi Rufo, a m�ody kap�an zauwa�y� na jego twarzy wyraz satysfakcji. Cadderly otrzyma� najwy�sz� pochwa�� ze strony Avery'ego za swoj� prac� nad utracon� czarodziejsk� ksi�g�, co dla Rufa by�o pot�nym ciosem i najwyra�niej w ten w�a�nie spos�b stara� si� mu odp�aci�. - Jeste� zbyt nieodpowiedzialny, aby dysponowa� takimi sumami! - rykn�� Avery, ciskaj�c w powietrze reszt� pergamin�w. - Brak ci m�dro�ci. - Zatrzyma�em jedynie cz�� zysk�w - przypomnia� mu Cadderly - i wyda�em je tak jak Denek... - Nie! - przerwa� mu Avery. - Nie os�aniaj Jego imieniem tego, czego nie pojmujesz! Deneir. Co wiesz o Deneirze, m�ody wynalazco? Przebywasz w Bibliotece Naukowej od najm�odszych lat, ale nie znasz za grosz naszych dogmat�w i obyczaj�w. Jed� ze swoimi zabawkami na po�udnie, do Lantan, je�eli to ci� zadowoli - i igraj z kap�anami Gonda! - Nie rozumiem! - Niew�tpliwie - odpar� niemal z rezygnacj� Avery. Przerwa� na d�u�sz� chwil�, a Cadderly stwierdzi�, �e tamten stara si� ostro�nie dobiera� s�owa. - Stanowimy centrum nauk - zacz�� Prze�o�ony Na Ksi�gach. - Tych, kt�rzy tu przybywaj�, obejmuje jedynie kilka �cis�ych zakaz�w... nawet Gondyjczykom zdarza si� zawita� w nasze progi. Widywa�e� ich, ale czy zauwa�y�e�, �e zawsze przyjmujemy ich ch�odno? Cadderly zamy�li� si� przez chwii�, po czym pokiwa� g�ow�. Fakt, doskonale pami�ta�, �e Avery robi� wszystko, by m�ody kap�an nigdy nie spotyka� si� Gondyjczykami, kiedy odwiedzali bibliotek�. - Masz racj�, a ja nie rozumiem - odrzek� Cadderly. - Moim zdaniem kap�ani Deneira i Gonda po�wi�caj�cy si� nauce i wiedzy powinni wsp�pracowa�! Avery zdecydowanie pokr�ci� g�ow�. - Tu pope�niasz b��d - stwierdzi�. - Postawili�my na t� ga���, kt�ra Gondyjczyk�w nie interesuje. - Przerwa� i ponownie pokr�ci� g�ow�; to dziwne, ale �w prosty gest ub�d� Cadderly'ego bardziej ni� jakikolwiek wybuch w�ciek�o�ci ze strony Avery'ego. - Dlaczego tu jeste�? - spyta� cicho Avery w pe�ni kontroluj�c sw�j g�os. - Czy kiedykolwiek zadawa�e� sobie to pytanie? Wprowadzasz mnie w stan frustracji, ch�opcze. Jeste� najprawdopodobniej najinteligentniejsz� osob�, jak� pozna�em - a zna�em wielu uczni�w, ale masz odruchy i emocje dziecka. Wiedzia�em, �e tak b�dzie. Kiedy Thobicus powiedzia�, �e ci� przyjmiemy... - Avery urwa�, jakby zastanawia� si�, co powinien powiedzie�, ale tylko westchn�� przeci�gle. Cadderly mia� wra�enie, �e prze�o�ony zawsze urywa� sw�j monolog na temat moralno�ci, nim przeradza� si� on w uci��liwe kazanie, jakby chcia� w ten spos�b da� m�odzie�cowi mo�liwo�� na samodzielne wyci�gniecie wniosk�w, tote� bynajmniej nie zdziwi� si�, kiedy w chwil� p�raej Avery ponownie zmieni� temat. - Jakie masz obowi�zki do wype�nienia, podczas gdy siedzisz tu teraz i zajmujesz si� �poszukiwaniem prawdy"? - zapyta� Prze�o�ony Na Ksi�gach, a jego g�os pozornie przepe�ni� si� gniewem. - Czy zapali�e� dzi� rano �wiece w komnatach pracowni? Cadderly skrzywi� si�. Wiedzia�, �e o czym� zapomnia�. - Nie s�dz� - stwierdzi! Avery. - Jeste� cennym nabytkiem dla naszego zakonu, Cadderly, i niew�tpliwie posiadasz wielki talent zar�wno jako ucze� i jako skryba, ale ostrzegam ci�, �e twoje zachowanie jest nie do przyj�cia. - Oblicze Avery'ego pokra�nia�o, gdy Cadderly, w dalszym ci�gu zastanawiaj�c si� o co mog�o chodzi� staremu prze�o�onemu, odpowiedzia� na jego spojrzenie nawet nie mrugn�wszy powiek�. M�odzieniec nieomal przywyk� do takich po�ajanek - Avery zawsze reagowa� na wszelkie informacje od Rufa. Cadderly nie uwa�a� tego za z�e - Avery, pomimo i� szybko wpada� w z�o��, by� z ca�� pewno�ci� bardziej wyrozumia�y ni� inni, starsi od niego mistrzowie. Prze�o�ony odwr�ci� si� gwa�townie, nieomal przewracaj�c przy tym Rufa i wypad� na korytarz, odsuwaj�c gwa�townym gestem stoj�cego mu na drodze, szczup�ego m�czyzn�. Cadderly wzruszy� ramionami, usi�uj�c uzna� ca�y incydent za jeszcze jeden z fatalnych wybuch�w Avery'ego. Mistrz najwyra�niej go nie rozumia�. M�ody kap�an nie przejmowa� si� rym zbytnio -jego umiej�tno�ci jako skryby przysporzy�y mu sporych pieni�dzy, kt�rymi dzieli� si� r�wno po po�owie z bibliotek�. Faktycznie nie nale�a� do fanatycznych wyznawc�w Deneira, zaniedbywa� swoje obowi�zki, przez co niejeden ju� raz napyta� sobie biedy. Cadderly wiedzia� jednak, �e wi�kszo�� mistrz�w zdawa�a sobie spraw�, i� jego zaniedbania nie wywodzi�y si� z braku szacunku wobec zakonu, lecz z nat�oku zaj��; by� wr�cz poch�oni�ty uczeniem si� i tworzeniem, dwoma podstawowymi elementami w naukach Deneira, przynosz�cymi zarazem najwi�ksze zyski dla wymagaj�cej znacznych funduszy na swoje utrzymanie biblioteki. Cadderly domy�la� si�, �e kap�ani Deneira i wi�kszo�ci innych zakon�w gotowi byli wybacza� drobne uchybienia, je�eli tylko przynosi�y one stosowne zyski. - Och, Rufo - zawo�a� si�gaj�c d�oni� do pasa. W drzwiach pojawi�o si� poci�g�e oblicze Rufa - jego ma�e czarne oczka b�yszcza�y w wyrazie triumfu. - Tak? - zamrucza� wysoki m�czyzna. - Tym razem wygra�e�. U�miech Rufa poszerzy� si�. Cadderly skierowa� promie� �wiat�a prosto w jego twarz, a zaskoczony i nieco przestraszony Rufo cofn�� si� gwa�townie, uderzaj�c plecami o �cian� korytarza. - Miej oczy szeroko otwarte - rzuci� Cadderly u�miechaj�c si� szeroko. - Teraz moja kolej - mrugn��, ale Rufo u�wiadomiwszy sobie, i� najnowszy wynalazek Cadderly'ego jest najwyra�niej nieszkodliwy, tylko prychn�� i skrzywi� si� ironicznie, po czym przeczesa� palcami zmierzwione czarne w�osy i oddali� si� biegiem. Tupot podeszew jego czarnych but�w na wy�o�onej p�ytkami posadzce przypomina� grzechot ko�skich kopyt na brukowanej ulicy. Trzej druidzi otrzymali pok�j w odleg�ym skrzydle na trzecim pi�trze, z dala od biblioteki, zgodnie z �yczeniem Arcite'a. Rozgo�cili si� w nim bez trudu, jako �e mieli niewiele rzeczy a Arcite zasugerowa�, aby jak najszybciej udali si�, by obejrze� nowo znaleziony wolumin traktuj�cy o le�nych mchach. - Zostan� tutaj - odrzek� Newander. - Droga by�a d�uga i jestem skonany. Raczej niewiele bym wam pom�g�. Oczy same mi si� zamykaj�. - Jak sobie �yczysz - rzek� Arcite. - Nied�ugo wr�cimy. Mo�e zmienisz nas, kiedy ju� sko�czymy. Kiedy jego przyjaciele wyszli, Newander podszed� do okna i wyjrza� na zewn�trz, lustruj�c majestatyczne pasmo G�r �nie�nych. Jak dot�d, tylko raz odwiedzi� to miejsce, wtedy gdy po raz pierwszy spotka� Cadderly'ego. Newander by� w�wczas m�odzie�cem, mniej wi�cej w tym samym wieku, co Cadderly obecnie, i biblioteka z krz�taj�cymi si� w niej lud�mi, cennymi artefaktami i pradawnymi woluminami wywar�a na nim ogromne wra�enie. Zanim tu przyby�, zna� tylko spokojne le�ne ost�py, kt�rymi w�ada�y zwierz�ta, i gdzie praktycznie rzadko widywa�o si� ludzi. Po opuszczeniu biblioteki Newander skrz�tnie upewni� si� co do swego powo�ania. Wiedzia�, �e woli przebywa� w le�nej g�uszy, ale cywilizacja nieodparcie go przyci�ga�a, z�era�o pragnienie zaspokojenia ciekawo�ci na temat rozwoju architektury i wiedzy. Pozosta� jednak druidem, s�ug� Silvanusa, D�bu Ojca, i je�eli chodzi�o o nauk�, bynajmniej nie pr�nowa�. Podstawow� i najwa�niejsz� rzecz� by�, jego zdaniem, naturalny porz�dek, niemniej jednak... Newander powr�ci� do Biblioteki Naukowej nie bez powodu. Ponownie spojrza� na majestatyczne g�ry i zapragn�� znale�� si� teraz tam, na zewn�trz, gdzie �wiat by� prosty i bezpieczny. Agent Talony Z daleka kamienisty grzbiet g�rski p�nocno-wschodniego kra�ca masywu G�r �nie�nych wydawa� si� ca�kiem zwyczajny, ot, stosy g�az�w za�cielaj�ce zbocza, pokryte mniejszymi, ciasno zbitymi kamieniami. By�o to jednak z�udzenie, r�wnie niebezpieczne, jak przypuszczenie, �e rosomak to niegro�ne, mi�e zwierz�tko. Pod owym kamienistym zboczem wydr��onych by�o tuzin odr�bnych tuneli, z kt�rych �aden nie oferowa� zb��kanemu podr�nikowi, szukaj�cemu tu schronienia na noc, niczego pr�cz rych�ej i gwa�townej �mierci. Wewn�trz tego szczeg�lnego g�rskiego szczytu, kt�ry bynajmniej nie by� oryginalnym tworem natury, mie�ci�o si� Zamczysko Tr�jcy, warownia w litej skale, forteca z�ego bractwa, kt�rego jedynym pragnieniem by�o zdobycie w�adzy i pot�gi. W�drowcy w Krainach musz� by� nader ostro�ni, gdy� cz�sto tak bywa, i� wraz z wej�ciem w obr�b mur�w ko�czy si� cywilizacja. - Czy to zadzia�a? - wyszepta� nerwowo Aballister mi�tosz�c w palcach drogocenny pergamin. Ca�kiem racjonalnie wierzy� w przepis - wszak poleci�a mu go sama Talona - ale po tylu udr�kach i k�opotach, kiedy chwila zwyci�stwa stawa�a si� bli�sza, ogarnia� go coraz wi�kszy niepok�j. Uni�s� wzrok znad zwoju i wyjrza� przez male�kie okienko w �cianie fortecy. Na wschodzie rozci�ga�y si� p�askie i mroczne L�ni�ce R�wniny, a promienie zachodz�cego s�o�ca wygl�da�y jak p�omienie na pokrytych bia�ym puchem szczytach G�r �nie�nych na zachodzie. Maty imp z�o�y� przed sob� sk�rzaste skrzyd�a, skrzy�owa� �apki i niecierpliwie tupa� jedn� szponiast� stop�. - Quiesta bene tellemara - wymamrota� pod nosem. - Co� ty powiedzia�? - rzuci� Aballister. Odwracaj�c si� gwa�townie i wznosz�c jedn� brew spojrza� z ukosa na niezbyt dobrze wychowanego towarzysza. - M�wi�e� co�, Druzil? - Zadzia�a - powiedzia�em, �e to zadzia�a - odrzek� ochryp�ym, zdyszanym g�osem Druzil. - W�tpisz w s�owa lady Talony? W�tpi�by� w jej m�dro��, kt�ra nas po��czy�a? Aballister wymamrota� co� podejrzliwie, przyjmuj�c domnieman� obelg� jako niefortunn�, acz nieuniknion� konsekwencj� posiadania tak przem�drza�ego i og�lnie rzecz bior�c paskudnego znajomka. Szczup�y czarnoksi�nik wiedzia�, �e t�umaczenie Druzila by�o mniej ni� dok�adne i �e �uiesta bene tellemara oznacza�o jaki� niezbyt wyszukany impertynencki przytyk. Nie mia� w�tpliwo�ci co do szacunk�w impa, je�eli chodzi�o o pot�ny magiczny nap�j i jakim� trafem to najbardziej go denerwowa�o. Je�eli, tak jak twierdzi� Druzil, kl�twa chaosu poskutkuje, Aballister i jego kompani z�a otrzymaj� na sw�j u�ytek pot�g�, o jakiej nigdy dot�d nie �ni�o si� �adnemu magowi. Przez wiele lat Zamczysko Tr�jcy �ywi�o aspiracje do b�yskotliwego podboju G�r �nie�nych, puszczy elf�w Shilmista i ludzkiej osady o nazwie Carradoon. Teraz przy pomocy kl�twy chaosu stawa�o si� to wreszcie realne. Aballister spojrza� na stoj�cy przy ma�ym oknie z�oty kosz koksowy na tr�jnogu, w kt�rym zawsze pali� si� ogie�. To by�a jego brama do ni�szych �wiat�w, ta sama, przez kt�r� sprowadzi� tu Druzila. Czarnoksi�nik doskonale pami�ta� te chwile, dzie�, kiedy wr�cz p�on�� z niepokoju i zniecierpliwienia wywo�anego oczekiwaniem. Awatar bogini Talony poleci� mu, by wykorzysta� swe magiczne moce i poda� imi� Druzila, obiecuj�c, �e imp dostarczy mu najwspanialszy z istniej�cych przepis�w na entropi�. Nie wiedzia� w�wczas, �e realizacja skrz�tnego planu impa poci�gnie za sob� dwa lata �mudnych i kosztownych wysi�k�w, niemal pozbawiaj�cych czarnoksi�nika wszelkich zasob�w materialnych, i �e zginie przy tym wielu ludzi. Aballister uzna�, �e recepta Druzila, przepis na kl�tw� chaosu by� tego wart. Obecne zadanie i osobiste poszukiwania Talony sta�y si� wielkim dzie�em jego �ycia, a zarazem darem dla bogini, kt�ry wyniesie go ponad innych kap�an�w. Mi�dzywymiarowa brama by�a obecnie zamkni�ta; Aballister mia� proszki, kt�re otwiera�y i zamyka�y j� r�wnie �atwo, jakby u�ywa�o si� do tego klamki. Proszki znajdowa�y si� w ma�ych, starannie oznakowanych sakiewkach - po�owa do otwarcia i po�owa do zamkni�cia wr�t - le��cych na przemian na pobliskim stoliku. Opr�cz Aballistera wiedzia� o nich jedynie imp, ale chochlik nigdy nie sprzeciwia� si� ��daniom czarnoksi�nika i nie pr�bowa� manipulowa� przy wrotach. Druzil m�g� by� impertynentem i cz�sto sprawia� nieliche pro- blemy , ale je�eli chodzi�o o wa�ne sprawy, mo�na by�o na nim polega�. Aballister rozejrza� si� i dostrzeg� swoje odbicie w zwierciadle po drugiej stronie pokoju. Niegdy� by� przystojnym m�czyzn� o przenikliwych oczach i jasnym promiennym u�miechu. Zmiana by�a diametralna. Obecnie by� zniszczonym, wychud�ym, pustym wrakiem, strz�pem cz�owieka - paranie si� czarn� magi�, oddawanie czci wymagaj�cej bogini i sprawowanie kontroli nad pochodz�cymi z chaosu stworzeniami takimi jak Druzil, wycisn�o na nim srogie pi�tno. Przed wieloma laty czarnoksi�nik porzuci� rodzin�, przyja- ci� i wszystko, co niegdy� napawa�o go rado�ci� i by�o mu drogie - wiedziony pragnieniem wiedzy i pot�gi, a ta obsesja jedynie przybra�a na sile, odk�d spotka� na swej drodze Talon�. Niejednokrotnie zar�wno przed, jak i po ich spotkaniu Aballister zastanawia� si�, czy to by�o tego warte. Druzil uczyni� realnym spe�nienie jego d�ugoletnich poszukiwa�, oferowa� mu moc przekraczaj�c� wszelkie wyobra�enia, ale rzeczywisto�� okaza�a si� rozczarowuj�ca. Obecnie pot�ga wydawa�a si� r�wnie pustym d�wi�kiem, jak jego wyn�dznia�e, sm�tne, t�pe oblicze. - Ale te sk�adniki! - ci�gn�� czarnoksi�nik usi�uj�c, a raczej �udz�c si�, �e znajdzie jakie� s�abe punkty w logicznym planie impa. - Oczy umber bulka? Krew druida? A po co to... maski pozap�asz-czyznowca? - Kl�twa chaosu - odpar� Druzil, jakby same s�owa powinny rozproszy� wszelkie w�tpliwo�ci czarnoksi�nika. - To co zamierzasz przyrz�dzi�, to pot�ny wywar, m�j panie. - Widok obna�onych w u�miechu z�b�w Druzila sprawi�, �e Aballister momowolnie si� wzdrygn��. Czarnoksi�nik nigdy nie czu� si� swobodnie w towarzystwie okrutnego impa. - Del �uiniera cas ciem-pa - rzek� Druzil przez d�ugie ostre z�by. - Doprawdy pot�ny nap�j! - przet�umaczy� fa�szywie. W rzeczywisto�ci bowiem powiedzia�: - Nawet pomimo i� jeste� tak ograniczony! - ale Aballister nie musia� o tym wiedzie�. - Tak - mrukn�� ponownie czarnoksi�nik stukaj�c ko�cistym palcem w koniuszek swego orlego nosa. - Naprawd� musz� po�wi�ci� troch� czasu i nauczy� si� twego j�zyka, m�j drogi Druzilu. - Tak - zawt�rowa� imp, poruszaj�c spiczastymi uszami. - lye �uiesta pas tellemara - co oznacza�o - Gdyby� tylko nie byl taki glupi. Druzil powiedzia� to bardzo cicho, ale tylko upewni� Aballistera, �e najzwyczajniej w �wiecie sobie z niego pokpiwa. - Te ingrediencje by�y bardzo drogie - rzek� czarnoksi�nik, wracaj�c do tematu. -1 przyrz�dzone nie do�� dok�adnie - dorzuci� z jawnym sarkazmem Druzil. - Niew�tpliwie, gdyby�my zacz�li szuka�, natrafiliby�my te� na sto innych problem�w, ale zapewniam ci�, �e zyski s� tego warte. Te zyski! Twoje bractwo nie jest zbyt pot�ne, w ka�dym razie nie za bardzo. Raczej nie s�dz�, aby przetrwa�o! Nie bez wywaru. - Boskie dzie�o? - zamy�li� si� Aballister. - Mo�na to tak nazwa� - odrzek� Druzil. - Mo�e faktycznie nim jest, skoro w�a�nie Talona popchn�a ci� do tego i to jej wol� realizujesz. Chwytliwa nazwa, w ka�dym razie dla Barjina i jego nikczemnych kap�an�w. B�d� bardziej oddani i wierni, je�eli zrozumiej�, �e tworz� prawdziwego agenta Talony, moc sam� w sobie, kt�rej powinni sk�ada� cze��, a ich wierno�� i po�wi�cenie pomo�e utrzyma� w ryzach orkog�owego Ragnora i jego prymitywnych wojownik�w. Aballister roze�mia� si� w g�os na my�l o trzech klerykach drugiego zakonu triumwiratu Z�a, kl�kaj�cych i modl�cych si� przed prostym magicznym artefaktem. - Nazwa�bym to Tuanta Miancay - Zab�jcza Zgroza - zaporo-ponowa� Druzil, jego cmokni�cia by�y jawnie sarkastyczne. - To spodoba si� Barjinowi. - Zamy�li� si� przez chwil�, po czym doda�: - Nie, nie Zab�jcza Zgroza - Tuanta Quiro Miancay - Najbardziej Zab�jcza Zgroza. �miech Aballistera zafalowa�, jakby czarnoksi�nik nagle si� zaniepokoi�. Najbardziej Zab�jcza Zgroza by�o tytu�em nadawanym najwy�szym rang� i najbardziej oddanym kap�anom Talony. Barjin, przyw�dca kleryk�w Zamczyska Tr�jcy, nie dost�pi� jeszcze tego zaszczytu, chlubi�c si� jedynie tytu�em Najbardziej Ostabiaj�cej �wi�tobliwo�ci. Perspektywa, �e kl�twa chaosu pozwoli mu uzyska� najwy�sze zaszczyty i ubodzie aroganckiego kleryka, napawa�a Aballistera przejmuj�c� rado�ci�. Czarnoksi�nik nie m�g� si� ju� tego doczeka�. Barjin i jego grupa byli w Zamczysku zaledwie od roku. Kap�an przyw�drowa� tu a� z Danary, bezdomny, za�amany i pozbawiony boga, do kt�rego m�g�by zanosi� mod�y, odk�d nowy zakon kr�-l�w-paladyn�w przegna� jego z�owrogie b�stwo z powrotem do ni�szych �wiat�w. Podobnie jak AbaDister, Barjin oznajmi�, �e spotka� si� z Awatarem Talony i �e to on wskaza� mu drog� do Zamczyska Tr�jcy. Dynamizm i moce Barjina by�y do�� znaczne, a towarzysz�cy mu uczniowie dysponowali ogromnym maj�tkiem. Kiedy przybyli do warowni, rz�dz�cy triumwirat, a w szczeg�lno�ci Aballister powita� ich z otwartymi ramionami, dzi�kuj�c Talonie, �e umo�liwi�a to spotkanie. Liczy� bowiem, �e stworz� wsp�lnie silny, zgrany zesp�, kt�ry wzmocni si�y fortecy i zapewni �rodki finansowe na realizacj� przepisu Druzila. Obecnie, wiele miesi�cy p�niej, Aballister zacz�� �ywi� pewne obawy co do trwa�o�ci ich dalszego zwi�zku, a w szczeg�lno�ci co do kap�ana. Barjin mia� charyzmatyczn� osobowo��, co� co jest niezbyt mile widziane w zakonie zajmuj�cym si� chorobami i truciznami. Wielu kap�an�w Talony pokrywa�o swe cia�a naci�ciami lub groteskowymi tatua�ami. Barjin tego nie czyni� - nie po�wieci� niczego nowej bogini, ale dzi�ki swemu bogactwu i niewiarygodnej sile perswazji bardzo szybko osi�gn�� status przyw�dcy zamkowych kleryk�w. Aballister nie stara� si� przeszkodzi� mu w pi�ciu si� po szczeblach kariery, uwa�aj�c, i� taka by�a wola Talony - niemniej jednak z czasem zacz�� mie� w�tpliwo�ci co do s�uszno�ci swego post�powania. Teraz potrzebowa� pomocy Barjina, aby zjednoczy� i scali� Zamczysko Tr�jcy, a fundusze kap�ana mia�y dopom�c mu w ostatecznym stworzeniu kl�twy chaosu. - Musz� zaj�� si� przygotowywaniem i warzeniem ingrediencji do boskiego dzie�a - rzek� w zamy�leniu - ale w wolnej chwili chcia�bym nauczy� si� odrobin� tego twojego kwiecistego j�zyka, kt�rym mnie hojnie raczysz, Druzilu. - Jak sobie �yczysz, panie - odrzek� imp sk�aniaj�c si�, podczas gdy Aballister wyszed� z niewielkiej komnaty, zamykaj�c za sob� drzwi. Druzil wypowiedzia� nast�pne s�owa w swoim osobistym j�zyku, je�yku ni�szych �wiat�w, obawiaj�c si�, �e czarnoksi�nik mo�e pods�uchiwa� pod drzwiami. - Quiesta bene tellemara, Aballister! - Z�o�liwy imp nie m�g� si� powstrzyma�, by nie wyszepta�: - Ale jeste� na to za glupi. - Uczyni� to tylko dlatego, �e chcia� us�ysze� te s�owa wypowiedziane w obu j�zykach. Pomimo obelg, jakimi do�� cz�sto z nader b�ahych powod�w obrzuca� swego pana, Druzil niew�tpliwie szanowa� czarnoksi�nika. Aballister by� niewiarygodnie inteligentny jak na cz�owieka i najpot�niejszy z trzyosobowego zakonu tr�jcy, a zgodnie z ocen� Druzila ci trzej czarnoksi�nicy stanowili najpot�niejsz� z odn�g triumwiratu. Aballister uwarzy przekl�ty nap�j i wykona urz�dzenie, kt�re zajmie si� jego rozprowadzeniem, a za to Druzil, kt�ry czeka� na ten dzie� od dziesi�cioleci, b�dzie mu piekielnie wdzi