5537
Szczegóły |
Tytuł |
5537 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5537 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5537 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5537 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clifford D. Simak
Cienie
Tata i mama zn�w si� posprzeczali. Nawet nie to, �eby sobie rzeczywi�cie skakali
do oczu, ale k��cili si� dosy� g�o�no. I tak by�o ca�ymi tygodniami.
- Nie mo�emy przecie� rzuci� nagle wszystkiego i wynosi� si�! - powiedzia�a
mama. - Musimy to przemy�le�. Trudno tak zupe�nie bez zastanowienia rozsta� si�
z miejscem, w kt�rym cz�owiek sp�dzi� ca�e �ycie.
- Owszem, zastanawia�em si� nad tym! - odpar� tata. - I to nie raz. Zw�aszcza �e
ci nieziemcy nie przestaj� si� tu pcha�. Zn�w dzie� czy dwa temu jaka� nowa
rodzina osiedli�a si� u Pierce'a.
- Sk�d pewno�� - rzek�a mama - �e na kt�rej� z Planet Osiedle�czych b�dzie nam
lepiej? A mo�e jeszcze gorzej ni� na Ziemi?
- Nie wyobra�am sobie, �eby mog�o by� gorzej. Nic nam si� nie wiedzie. Przyznam
szczerze, �e mam ju� tego do��!
I tata rzeczywi�cie nie przesadza� z tymi naszymi niepowodzeniami. Zbi�r
pomidor�w by� w tym roku do niczego, pad�y nam dwie krowy, nied�wied� powyjada�
mi�d i porozwala� ule, a do tego wszystkiego zepsu� nam si� traktor i naprawa
kosztowa�a siedemdziesi�t osiem dolar�w i dziewi��dziesi�t cent�w.
- Ka�dy ma jakie� niepowodzenia - upiera�a si� mama. - Mia�by� je wsz�dzie,
oboj�tne gdzie.
- Ka�dy, tylko nie Andy Carter! - wrzasn�� tata. - Nie wiem, jak on to robi, ale
do czego si� we�mie, wszystko mu wychodzi idealnie. Andy gdyby nawet upad� w
ka�u��, unurza�by si� w brylantach.
- Nie wiem... - powiedzia�a mama filozoficznie - mamy co je��, mamy si� w co
ubra�, mamy dach nad g�ow� - mo�e dzi� cz�owiek nie powinien wi�cej oczekiwa� od
�ycia.
- Owszem, powinien - odpar� tata. - Cz�owiekowi nie mo�e wystarcza�, �e wi��e
koniec z ko�cem. Nie �pi� po nocach, tylko �ami� sobie g�ow�, co by tu zrobi�,
�eby by�o lepiej. Snu�em r�ne plany - dlaczego mia�yby si� nie powie��? A
jednak nic z tego nie wysz�o. Tak jak z tym nowym grochem adaptowanym z Marsa.
Posadzili�my go na czystym piasku. Wiadomo przecie�, �e tam, gdzie si� udaj�
inne ro�liny, taki groch jest nic niewart. A ten kawa�ek ziemi by� zupe�nie
bezu�yteczny - wymarzony pod marsja�ski groch. I co - uda� si�?
- Nie - odpowiedzia�a mama - o ile sobie przypominam, to nie.
- A na drugi rok - pami�tasz, co by�o? Andy Carter posadzi� ten sam groch, w tym
samym miejscu co ja, tylko przez p�ot. Przecie� to ten sam grunt i wszystko. I
Andy unie�� nie m�g� swojego zbioru.
Tata m�wi� prawd�. Je�li chodzi o gospodark�, to Andy nie m�g� si� z nim nawet
r�wna�. I g�ow� tata te� mia� lepsz�. A jednak, czegokolwiek si� tkn��, nic mu
nie wychodzi�o. A niech Andy spr�bowa� tego samego - wychodzi�o mu bez pud�a.
Zreszt� dotyczy�o to nie tylko taty - ca�ego s�siedztwa. Nikomu si� nie
szcz�ci�o poza Andy'm.
- Pami�taj - zaklina� si� tata - jeszcze jedno niepowodzenie i rzucam wszystko.
Spr�bujemy gdzie� od nowa. A Planety Osiedle�cze wydaj� mi si� najlepsze z tego
wszystkiego. Dlaczego mamy...
Ale ja ju� nie s�ucha�em. Wiedzia�em, co b�dzie dalej. Wymkn��em si� cichcem i
id�c drog� my�la�em z �alem, �e mo�e kiedy� rzeczywi�cie zdecyduj� si�
wyemigrowa�, tak jak to ju� zrobi�o bardzo wielu naszych s�siad�w.
Mo�e to by i nie by�o takie z�e, ale co sobie pomy�la�em, �e mogliby�my opu�ci�
Ziemi�, robi�o mi si� jako� dziwnie. Wszystkie te planety s� tak daleko, �e nie
wiadomo, czy by�my mogli wr�ci�, jakby nam si� nie spodoba�o. A poza tym mia�em
tutaj blisko kumpli, i to ca�kiem fajnych, chocia� to byli nieziemcy.
A� si� troszk� wzdrygn��em na my�l o tym. Pierwszy raz zda�em sobie spraw�, �e
moi przyjaciele to sami nieziemcy. Tak mi by�o z nimi dobrze, �e si� nigdy nad
tym nie zastanawia�em.
Wydawa�o mi si� troch� dziwne, �e mama i tata m�wi� o wyniesieniu si� z Ziemi,
skoro wszystkie opuszczone gospodarstwa w s�siedztwie wykupywali nieziemcy. Ale
Planety Osiedle�cze by�y dla nich zamkni�te i pewnie nie mieli wyboru.
Przechodzi�em w�a�nie ko�o Carter�w i zobaczy�em, �e w sadzie drzewa dos�ownie
uginaj� si� pod ci�arem owoc�w. Pomy�la�em sobie, �e mo�na by tu przyj��, jak
dojrzej�. Ale musieliby�my bardzo uwa�a�, bo Andy Carter to by� ohydny
�mierdziel, a jego parobek, Ozzie Burns, wcale nie lepszy. Pami�tam, �e nas Andy
kiedy� nakry�, jake�my przyszli na melony, a ja wiej�c zapl�ta�em si� w drut
kolczasty. Andy mnie wtedy st�uk�, do czego mia� w�a�ciwie prawo, ale �eby
jeszcze i�� do taty i wzi�� od niego za te par� melon�w siedem dolar�w... Tata
zap�aci�, a potem z�oi� mi sk�r� jeszcze gorzej ni� Andy.
Ale jak ju� by�o po wszystkim, to sam roz�alony powiedzia�, �e z takiego s�siada
jak Andy Carter nie ma pociechy. I mia� racj�. Bo nie by�o, �adnej.
Poszed�em tam, gdzie dawniej mieszkali Adamsowie, i spotka�em na podw�rku
Lalusia, kt�ry sobie buja� w powietrzu odbijaj�c swoj� star� pi�k� do
koszyk�wki.
Wo�amy na niego Lalu�, bo nie potrafimy wym�wi� jego imienia. Niekt�rzy
nieziemcy bardzo �miesznie si� nazywaj�.
Lalu� by� wystrojony jak zwykle. On jest zawsze wystrojony, bo si� nigdy przy
zabawie nie brudzi. Mama mnie zadr�cza, dlaczego ja nie mog� by� taki czysty. A
ja jej m�wi�, �e to �adna sztuka, jak kto� buja w powietrzu zamiast chodzi�, a
rzucaj�c kulami z b�ota nawet ich nie dotyka.
Tej niedzieli mia� na sobie jasnob��kitn� koszul�, kt�ra wygl�da�a na jedwab, i
czerwone spodnie, chyba nawet aksamitne, a jasne loki przewi�zane zielon�
wst��k�, kt�ra powiewa�a na wietrze. Tak na pierwszy rzut oka Lalu� przypomina�
troch� dziewczyn�, ale nie radz� mu tego m�wi�, boby nie darowa�. Przekona�em
si� o tym na w�asnej sk�rze, jak tylko�my si� poznali. Wytarza� mnie w b�ocie i
nawet palcem nie dotkn��; siedzia� sobie po turecku w powietrzu, jakie� mo�e
trzy stopy nad ziemi�, ze s�odkim u�mieszkiem na swojej paskudnej g�bie i z tymi
��tymi lokami powiewaj�cymi na wietrze. A najgorsze, �e nie mog�em mu odda�.
Ale to ju� by�o bardzo dawno i teraz jest mi�dzy nami zgoda.
Chwil� pograli�my w pi�k�, ale nam si� znudzi�o. A potem wyszed� z domu tata
Lalusia i powiedzia�, �e si� cieszy, �e mnie widzi, i pyta�, jak si� miewaj�
rodzice i czy traktor dobrze si� spisuje po remoncie. Odpowiada�em mu bardzo
grzecznie, bo je�li mam by� szczery, to mia�em lekkiego pietra przed tat�
Lalusia.
Bo on jest troch� niesamowity - nawet nie z wygl�du, tylko �e robi r�ne
niesamowite rzeczy, i wcale nie sprawia wra�enia farmera, chocia� �wietnie sobie
z tym radzi. Tata Lalusia na przyk�ad wcale nie u�ywa p�uga do orania ziemi;
siedzi sobie po prostu w powietrzu po turecku i �egluje nad polem raz ko�o razu,
a w tym miejscu, nad kt�rym przep�ynie, ziemia jest zorana. I nie tylko zorana;
zgrabiona i zbronowana, a mia�ka jak puder. I tak jest ze wszystkim. W jego
zbo�u w og�le nie ma chwast�w, bo wystarczy, �e przep�ynie nad ka�dym rz�dkiem,
a ju� chwasty le��, wyj�te czy�ciutko z korzeniami, i wi�dn� na boku.
Nietrudno sobie wyobrazi�, co by taki zrobi�, gdyby przy�apa� kt�rego� z nas na
gor�cym uczynku, tak �e wolimy by� grzeczni i ostro�ni, jak on jest w pobli�u.
Wi�c na wszelki wypadek opowiedzia�em mu, jak to by�o z tym naszym traktorem i z
ulami. A potem zapyta�em go, jak z jego machin� czasu, ale tata Lalusia tylko
smutno pokiwa� g�ow�.
- Wiesz, Steve, zupe�nie nie wiem, co si� sta�o - powiedzia�. - Wrzucam do niej
r�ne rzeczy i one znikaj�, a potem nie mog� ich znale��, chocia� powinienem.
Mo�e ja je po prostu za daleko posuwam w czasie.
My�l�, �e powiedzia�by mi wi�cej na temat swojej machiny, ale co� nam
przeszkodzi�o.
Kiedy rozmawiali�my, tata Lalusia i ja, pies zagoni� kota na klon. Normalna
rzecz - gdyby nie by�o w pobli�u Lalusia. Bo z nim nic nie mog�o odby� si�
normalnie. Si�gn�� do drzewa - oczywi�cie nie r�kami, tylko tym, czym to on tam
si�ga� - z�apa� kota, zwin�� go dos�ownie w k��bek, tak �e si� nie m�g� ruszy�,
i po�o�y� na ziemi�. Potem przytrzyma� psa, kt�ry miota� si� i wyrywa�, a
nast�pnie podetka� mu pod nos ten k��bek i pu�ci� oba w czasie obliczonym co do
sekundy.
Wybuch�o straszne piek�o i taki wrzask, jakiego jeszcze nie s�ysza�em. Kot
b�yskawicznie skoczy� na drzewo, kt�rego ma�o nie obdar� z kory, tak mu si�
spieszy�o na g�r�. A pies �le sobie obliczy� hamowanie i z ca�ej si�y wyr�n��
�bem w pie�.
Kot by� ju� w tym czasie na samym wierzcho�ku i dar� si� jak op�tany, a pies
og�upia�y kr��y� doko�a drzewa.
Tata Lalusia przerwa� i popatrzy� na niego. Nic nie zrobi� ani nawet nie
powiedzia� s�owa, ale jak tak patrzy�, Lalu� okropnie zblad� i jakby si� skuli�.
- Pami�taj, �eby� zostawi� te zwierz�ta w spokoju - powiedzia� w ko�cu. - Czy
widzia�e� kiedy, �eby Steve czy Kud�aty tak si� nad nimi zn�cali?
- Nie widzia�em - wymamrota� Lalu�.
- A teraz zajmijcie si� swoimi sprawami.
Jedno musz� przyzna� tacie Lalusia - nawet je�li sprawi� mu lanie, czy jak tam
to nazwa�, to zaraz o tym zapomina�, nie zrz�dzi� potem ca�y dzie�.
No wi�c poszli�my sobie - to znaczy ja si� wlok�em drog� wzbijaj�c kurz, a Lalu�
�eglowa� w g�rze ko�o mnie. Poszli�my do Kud�atego, kt�rego zastali�my przed
domem. Mia� nadziej�, �e pr�dzej czy p�niej kt�ry� z nas b�dzie tamt�dy
przechodzi�. Na ramieniu siedzia�a mu para wr�bli, wok� niego kica� kr�lik, a z
kieszeni wygl�da�a wiewi�rka patrz�c na nas b�yszcz�cymi jak paciorki oczkami.
Kud�aty i ja usiedli�my pod drzewem, a Lalu� ko�o nas - te� prawie siedzia�, to
znaczy unosi� si� mo�e ze trzy cale nad ziemi�. Postanowili�my si� naradzi�, co
b�dziemy robi�, ale w�a�ciwie to nic nie mieli�my do roboty, wi�c po prostu
siedzieli�my tak sobie i gadali�my, i rzucali�my kamieniami, i �uli�my trawki, a
ulubie�cy Kud�atego dokazywali ko�o nas, wcale si� nie boj�c. Tyle �e troch�
mieli si� na baczno�ci przed Lalusiem. Bo Lalu�, tak mi�dzy nami m�wi�c, to
podst�pna bestia. Do mnie, jak jestem z Kud�atym, przychodz� ch�tnie, ale jak go
nie ma, te� trzymaj� si� z daleka.
Wcale mnie nie dziwi, �e zwierzaki lgn� do Kud�atego; ca�y jest pokryty g�adkim,
l�ni�cym futrem i ma na sobie tylko takie ma�e majteczki. Gdyby go pu�ci� bez
tych majtek, m�g�by go kto� przez pomy�k� ustrzeli�.
No wi�c zastanawiali�my si�, co robi�, kiedy sobie przypomnia�em, �e tata m�wi�
o jakiej� nowej rodzinie, co to si� mia�a wprowadzi� do Pierce'a. Postanowili�my
tam p�j�� i przekona� si�, czy maj� dzieci.
Poszli�my i okaza�o si�, �e maj� ch�opaka w naszym wieku. Ten ch�opak by� do��
kurduplowaty i mizerny, z du�ymi okr�g�ymi oczami, ale robi� wra�enie fajnego,
chocia� troch� przypomina� kar�owatego hukaj�cego puszczyka.
Powiedzia� nam, jak ma na imi�, ale to imi� by�o jeszcze gorsze ni� imiona
Kud�atego i Lalusia, wi�c urz�dzili�my g�osowanie i postanowili�my nazywa� go
Malec, co bardzo do niego pasowa�o.
Wtedy Malec zwo�a� swoj� rodzin�, kt�ra stan�a w rz�dzie, uroczy�cie, jak
kar�owate puszczyki na ga��zi, i przedstawi� nam wszystkich. Poznali�my jego
tat� i mam�, i ma�ego braciszka, i m�odsz� siostr�, kt�ra by�a prawie taka sama
jak on. Wszyscy wr�cili potem do domu, tylko tata Malca przysiad�, �eby z nami
porozmawia�.
Z tego, co m�wi�, wynika�o, �e si� nie czuje zbyt pewnie jako rolnik. Powiedzia�
nawet, �e z zawodu wcale nie jest rolnikiem, tylko optykiem, i wyt�umaczy� nam,
�e optyk to taki, co wycina i szlifuje soczewki. Ale dla takich nie ma
przysz�o�ci na jego ojczystej planecie. Oznajmi� te�, �e jest bardzo zadowolony
z tego, �e si� przeni�s� na Ziemi�, �e b�dzie dobrym obywatelem i s�siadem i
du�o jeszcze bzdur w tym rodzaju.
Wi�c upolowali�my tak� chwil�, kiedy mu si� temat wyczerpa�, i uciekli�my. Nie
ma nic gorszego, jak si� doros�y przyczepi i zacznie tru�.
Postanowili�my pokaza� Malcowi okolic� i wtajemniczy� go w niekt�re sprawy.
Najpierw ruszyli�my do Czarnej Doliny, ale posuwali�my si� wolno, bo co chwila
przy��cza� si� do nas kt�ry� z ulubie�c�w Kud�atego. Po chwili wygl�dali�my jak
chodz�ca mena�eria: kr�liki, wiewi�rki, jeden czy dwa ��wie i para szop�w.
Lubi� Kud�atego oczywi�cie i nieraz bywa�o z nim bardzo fajnie, ale jednocze�nie
musz� przyzna�, �e popsu� mi sporo frajdy. Zanim si� tu sprowadzi�, cz�sto
chodzi�em na ryby i polowa�em, a teraz - nic z tego. Nie m�g�bym strzeli� do
wiewi�rki czy z�owi� ryby, �eby si� nie zastanawia�, czy to przypadkiem nie
kt�ry� z przyjaci� Kud�atego.
Po chwili doszli�my do �o�yska potoku, w kt�rym wykopywali�my jaszczurk�.
Pracowali�my nad tym ca�e lato, z niewielkim zreszt� skutkiem, ale nie
tracili�my nadziei, �e przyjdzie taki dzie�, kiedy odkopiemy j� ca��.
Orientujecie si� chyba, �e nie mam na my�li �ywej jaszczurki, tylko tak�, co ju�
skamienia�a z milion lat temu.
W jednym miejscu ten strumie� przep�ywa przez ska�� wapienn�, u�o�on� warstwami.
I w�a�nie mi�dzy dwiema takimi warstwami znale�li�my jaszczurk�. Mamy ju�
odkopane cztery czy pi�� st�p ogona. Wgryzamy si� coraz bardziej w g��b i jest
nam coraz trudniej i coraz wi�cej ska�y jest do wykuwania.
Lalu� unosi� si� nad t� wapienn� p�k� staraj�c si� zakotwiczy� jak najmocniej i
kiedy ju� mu si� uda�o, waln�� z ca�ej si�y, uwa�aj�c oczywi�cie, �eby nie
uszkodzi� jaszczurki. By� to jeden z lepszych cios�w; rozwali� wtedy kawa�
ska�y. Kiedy odpoczywa� szykuj�c si� do nast�pnego, my�my we tr�jk� zbierali i
wyrzucali kamienie.
Ale jednego nie mogli�my ruszy�.
- R�bnij w niego jeszcze raz - powiedzia�em mu - tak, �eby si� pokruszy� na
drobniejsze kawa�ki, to go wyniesiemy.
- Ja go odwali�em, a wy si� martwcie, co z nim teraz zrobi� - odpowiedzia�.
Nie by�o sensu si� z nim k��ci�. Wi�c we trzech przymierzyli�my si� do tego
kamulca, ale nawet nie drgn��. A ten bezczelny siedzia� sobie wygodnie, nic si�
nie przejmuj�c i �wietnie si� bawi�.
- Postarajcie si� o jaki� �om - poradzi�. - �omem daliby�cie mu chyba rad�.
Zaczyna�em mie� Lalusia ju� serdecznie do��, wi�c �eby cho� na chwil� od niego
odetchn��, powiedzia�em, �e id� przynie�� �om. A ten nowy, ten Malec,
o�wiadczy�, �e idzie ze mn�. Wi�c zostawili�my Kud�atego i Lalusia, wdrapali�my
si� z powrotem na drog� i poszli�my do mnie. Ale wcale nam si� nie spieszy�o.
Dobrze Lalusiowi zrobi, jak sobie poczeka. I Kud�atemu te� - za to, �e si� tak
obnosi z tymi zwierzakami.
Szli�my z Malcem drog� i tak sobie gadali�my. On mi opowiada� o swojej rodzinnej
planecie, ale doszed�em do wniosku, �e nie musia�o to by� nic specjalnego, a ja
mu opowiada�em o naszych stronach i czu�em, �e si� zaczynamy przyja�ni�.
Kiedy doszli�my do Carter�w i mijali�my w�a�nie sad, stan�� nagle na �rodku
drogi jak wryty i z je�y� si� jak my�liwski pies, kiedy poczuje zwierzyn�.
Poniewa� szed�em tu� za nim, wpad�em nagle na niego, ale on nawet si� nie
poruszy�; tylko oczy mu b�yszcza�y i ca�y by� taki napi�ty, jakby dr�a�, chocia�
wcale nie dr�a�.
- Co si� sta�o? - spyta�em.
Malec bez przerwy wpatrywa� si� w co�, co by�o w sadzie. Spojrza�em w tamt�
stron�, ale nie zobaczy�em nic.
Wtedy on obr�ci� si� b�yskawicznie, przesadzi� p�ot po tej stronie, gdzie droga
opada�a w d�, i pogna� przez pola naprzeciwko sadu Cartera. Pobieg�em za nim i
dopad�em go jeszcze przed skrajem lasu. Z�apa�em go za rami� i odwr�ci�em twarz�
do siebie, co zreszt� wcale nie by�o trudne, bo Malec ca�y by� w kszta�cie
wrzeciona.
- Co si� sta�o?! - wrzasn��em. - Dok�d tak lecisz?
- Do domu po strzelb�!
- Po strzelb�? A po co ci strzelba?
- Bo tam jest ich pe�no! Trzeba je wyt�pi�!
Musia� si� zorientowa�, �e nic nie rozumiem.
- Chyba mi nie powiesz, �e ich nie widzia�e�?
Potrz�sn��em g�ow�.
- Tam nic nie by�o.
- Owszem, by�y - powiedzia�. - Tylko mo�e ich nie widzia�e�. Z tob� pewnie jest
tak jak z doros�ymi.
Jeszcze mnie nikt o co� podobnego nie pos�dzi�. Podsun��em mu pi�� do
pow�chania i zacz�� si� szybko t�umaczy�.
- One s� widzialne tylko dla dzieci. I przynosz� nieszcz�cie. Nie mo�na ich tak
zostawi�, bo si� nie pozb�dziemy pecha.
Jako� nie mog�em mu uwierzy�. Chocia� widz�c, co wyrabiaj� Lalu� i Kud�aty,
przesta�em m�wi�, �e jest co� niemo�liwego.
I rzeczywi�cie, jak si� przez chwil� nad tym zastanowi�em, doszed�em do wniosku,
�e to nie takie g�upie. Bo od d�u�szego czasu prze�ladowa� nas pech, a przecie�
nigdy nie jest tak, �eby ludziom wiod�o si� tylko �le, chyba �e kto� si�
specjalnie o to stara.
Ale nie tylko z nami tak by�o. Wszystkim, dos�ownie wszystkim s�siadom si� nie
wiod�o - oczywi�cie z wyj�tkiem Andy'ego Cartera. Bo Andy by� za pod�y nawet na
to, �eby si� pech do niego przyczepi�.
- Dobra - powiedzia�em - chod�my po t� strzelb�.
I pomy�la�em sobie, �e musi to by� ciekawa strzelba, z kt�rej mo�na strzela� do
czego�, czego si� nawet nie widzi.
Przybiegli�my na miejsce w rekordowym czasie. Tata Malca siedzia� pod drzewem i
rozczula� si� nad sob�. Malec podszed� do niego i zacz�� co� be�kota�, ale nic
nie mog�em zrozumie�.
Tata s�ucha� go przez chwil�, a potem mu przerwa� i powiedzia�:
- Powiniene� m�wi� tutejszym j�zykiem, to bardzo niegrzecznie z twojej strony.
Skoro chcesz by� dobrym obywatelem tej wielkiej i wspania�ej planety, powiniene�
przede wszystkim u�ywa� jej j�zyka, przejmowa� jej obyczaje i stara� si� �y�
tak, jak �yj� jej mieszka�cy.
Jedno musz� przyzna� tacie Malca: potrafi� dobiera� s�owa.
- Czy to prawda, prosz� pana - spyta�em - �e one przynosz� pecha?
- Prawda - odpar� tata Malca. - Na naszej ojczystej planecie dobrze si� nam da�y
we znaki.
- Tato - zapyta� Malec - czy mog� wzi�� strzelb�?
- Nie jestem pewien - odpowiedzia� jego tata. - Musimy to dok�adnie zbada�. Tam
u nas sprawa by�a oczywista. Ale tu mog� panowa� inne zwyczaje. Niewykluczone,
�e cz�owiek, do kt�rego nale��, nie zgodzi si�, �eby je wystrzela�.
- Ale przecie� one nie mog� do nikogo nale�e� - zaprotestowa�em. - Jak mo�na
posiada� rzecz, kt�rej si� nawet nie widzi?
- Mia�em na my�li w�a�ciciela sadu, w kt�rym si� pojawi�y.
- Andy'ego Cartera. Ale� on nic o nich nie wie.
- To nie ma znaczenia - odpar� tata Malca bardzo sprawiedliwie. - Wydaje mi si�,
�e powstaje w zwi�zku z tym powa�ny problem natury etycznej. Na naszej planecie
nikt ich nie chcia�, ludzie by si� ich wstydzili. Ale tu mo�e by� inaczej. Bo
widzisz, temu, kogo one sobie wybior�, przynosz� szcz�cie.
- To znaczy, �e Andy'emu przynosz� szcz�cie? - spyta�em. - A mnie si� wydawa�o,
�e pan m�wi�, �e one przynosz� pecha.
- Owszem, przynosz� wszystkim, poza tymi, kt�rych sobie wybior�. Bo to jest
regu�a: szcz�cie dla jednego - nieszcz�cie dla innych. Dlatego na naszej
planecie nikt im nie pozwala� si� u siebie osiedla�.
- A pan my�li, �e one sobie wybra�y Andy'ego i dlatego jemu si� wiedzie?
- Masz ca�kowit� s�uszno�� - powiedzia� tata Malca. - Wspaniale uchwyci�e�
istot� rzeczy.
- No to dlaczego nie p�jdziemy zaraz i nie powystrzelamy ich wszystkich?
- A ten pan Carter nie mia�by nic przeciwko temu?
- Oczywi�cie, �e by mia�, niczego lepszego nie mo�na si� po nim spodziewa�. Na
pewno nas wyp�dzi, zanim zrobimy po�ow� roboty, ale przecie� mogliby�my wr�ci�
po kryjomu...
- Wykluczone - oburzy� si� tata Malca. Ten tata Malca to mia� dos�ownie fio�a na
punkcie uczciwo�ci. On by nie prze�y�, �eby go na czym� takim z�apano.
- Tak si� nie robi - powiedzia�. - To by�oby w najwy�szym stopniu nieetyczne.
Czy my�lisz, �e gdyby ten Carter zdawa� sobie spraw�, �e je ma, to by je chcia�
zatrzyma�?
- Jestem tego pewny. On my�li tylko o sobie. Tata Malca westchn�� ci�ko i
podni�s� si�.
- Ch�opcze, czy tw�j ojciec jest teraz w domu?
- Na pewno.
- P�jdziemy z nim porozmawia�. On si� tu urodzi�, jest uczciwym cz�owiekiem i z
pewno�ci� nam doradzi, jak post�pi�.
- Prosz� pana - spyta�em - a jak wy je nazywacie?
- One maj� swoj� nazw�, ale nie da si� jej przet�umaczy� na wasz j�zyk. Ta nazwa
wi��e si� z tym, �e one nie s� ani tu, ani tam. Tylko gdzie� wp� drogi,
pomi�dzy. M�wimy na nie po prostu Cienie.
- To chyba dobre s�owo.
- Tak - potwierdzi� tata Malca - dla wygody nazywajmy je Cieniami.
Z pocz�tku tata zg�upia� tak jak i ja, ale im d�u�ej s�ucha� taty Malca i im
wi�cej si� zastanawia�, tym bardziej si� przekonywa�, �e co� w tym musi by�.
- Z ca�� pewno�ci� istnieje co�, co nam przynosi pecha - powiedzia� na koniec. -
Czego si� cz�owiek tknie, to mu nie wychodzi. I musz� przyzna�, �e diabli mnie
bior�, jak patrz�, �e mnie si� nic nie udaje, a takiemu Carterowi wiedzie si� we
wszystkim.
- Bardzo si� zmartwi�em - o�wiadczy� tata Malca - �e znale�li�my Cienie na tej
planecie. U nas by�o ich du�o i na s�siednich �wiatach te�, ale nigdy nie
przypuszcza�em, �e si� a� tak rozplenia.
- Jednego tylko nie rozumiem - powiedzia� m�j tata zapalaj�c fajk� i siadaj�c,
�eby obgada� spraw� - jak mo�emy ich nie widzie�, skoro tu s�.
- Istnieje pe�ne naukowe uzasadnienie tego zjawiska, ale niestety nie da si�
wyrazi� w waszym j�zyku. Mo�na by powiedzie�, �e �yj� niejako w innej fazie, ale
to te� niezupe�nie to. Wzrok dziecka jest przenikliwy, umys� otwarty i dlatego
mo�e ono wyjrze� troszeczk�, dos�ownie odrobin�, poza rzeczywisto��. Z tego
w�a�nie powodu Cienie s� widzialne jedynie dla dzieci. Ja swego czasu, w
dzieci�stwie, widywa�em, a nawet wyt�pi�em ich niema�o. Musz� panu powiedzie�,
�e na naszej rodzinnej planecie wykrywanie i nieustanne t�pienie Cieni nale�y do
obowi�zk�w dzieci.
Tata zwr�ci� si� do mnie:
- A ty je widzia�e�?
- Nie, tatusiu, nie widzia�em.
- I pan ich te� nie widzia�? - spyta� tat� Malca.
- Wiele lat temu straci�em zdolno�� widzenia Cieni. A je�li chodzi o pa�skiego
ch�opca, to mo�e tylko dzieci niekt�rych ras...
- W takim razie one musz� widzie�, bo jakby inaczej mog�y przynosi� szcz�cie
czy pecha?
- Oczywi�cie, �e nas widz�. Co do tego wszyscy s� zgodni. Zapewniam pana, �e
uczeni z naszej planety od wielu lat prowadz� badania nad tymi istotami.
- I jeszcze jedna sprawa: po co one wybieraj� sobie pewnych ludzi? Co im z tego
przychodzi? Co maj� z tego, �e ich faworyzuj�?
- Ta sprawa nie zosta�a jeszcze ostatecznie wyja�niona - odpar� tata Malca. -
Ale istnieje na ten temat wiele teorii. Jedna z nich g�osi, �e one nie maj�
swojego w�asnego �ycia i �eby istnie�, musz� mie� jaki� wzorzec. Takiemu
wzorcowi zawdzi�czaj� form� zewn�trzn�, zmys�y i prawdopodobnie zdolno��
percepcji. Pod pewnymi wzgl�dami przypominaj� paso�yty.
Ale tata mu przerwa�. Zapl�ta� si� w tym wszystkim i musia� g�o�no pomy�le�.
- Nie przypuszczam - powiedzia� - �eby robi�y to tak bez powodu. Musi istnie�
jaka� konkretna przyczyna - jak zreszt� w ka�dej sprawie. I to jest s�uszne, �e
wszystko dzieje si� wed�ug okre�lonego planu, wszystko ma sw�j cel. I jak si�
tak dobrze przyjrze�, to w�a�ciwie nie ma rzeczy z�ych. A mo�e ten pech, kt�ry
Cienie przynosz�, to te� cz�stka jakiego� wielkiego planu; mo�e to przeciwno�ci
maj� nam pom�c w �wiczeniu charakteru?
Jak babci� kocham, pierwszy raz s�ysza�em, �eby tata gada� jak kaznodzieja.
- Pan mo�e mie� racj� - odpar� tata Malca. - Pr�by uzasadnienia ich istnienia s�
bardzo r�norodne.
- A mo�e to jakie� koczownicze plemiona, kt�re po prostu w�druj� z miejsca na
miejsce. Posiedz� troch�, a potem si� wynosz�?
Tata Malca sm�tnie pokiwa� g�ow�.
- Niestety, to si� prawie nigdy nie zdarza.
- Kiedy�, jak by�em ma�y - powiedzia� tata - pojecha�em z mam� do miasta. Wiele
z tego nie pami�tam, ale przypominam sobie, jak sta�em przed ogromn� wystaw�
pe�n� zabawek i wiedzia�em, �e nigdy nie b�d� ich mia�, a tak bardzo pragn��em
dosta� kiedy� cho� jedn�. Mo�e tak w�a�nie jest z nimi. Mo�e stoj� za tak� szyb�
i patrz� na nas.
- Pa�skie por�wnanie jest bardzo malownicze - powiedzia� tata Malca z wyra�nym
podziwem.
- Je�li chodzi o mnie - podj�� tata - to pa�skie s�owo jest dla mnie �wi�te i
bro� Bo�e nie chcia�bym w�tpi� w to, co nam pan powiedzia�...
- Ale pan w�tpi i nie znajduj� w swoim sercu pot�pienia dla pana. Czy by�oby
panu �atwiej w to uwierzy�, gdyby pa�ski syn o�wiadczy�, �e je widzia�?
- Chyba tak - odpar� tata z namys�em. - Tak, na pewno.
- Zanim osiedlili�my si� na Ziemi, pracowa�em w bran�y optycznej. Mo�e uda mi
si� dobra� dla pa�skiego syna i oszlifowa� takie soczewki, �eby m�g� zobaczy�
Cienie. Nie mog� oczywi�cie nic gwarantowa�, ale gra warta �wieczki. Nie wyszed�
jeszcze z tego wieku, kiedy si� widzi poza rzeczywisto�ci�, i mo�e po prostu
jego wzrok wymaga ma�ej korekty.
- Gdyby si� to panu uda�o i gdyby Steve m�g� zobaczy� Cienie, uwierzy�bym bez
najmniejszych zastrze�e�.
- Zaraz si� do tego zabior� - obieca� tata Malca. - A potem rozpatrzymy etyczn�
stron� zagadnienia.
Tata spogl�da�, jak Malec i jego tata oddalaj� si� drog�, i jak gdyby si�
wstrz�sn��.
- Niekt�rzy z tych nieziemc�w g�osz� r�ne dziwne teorie i cz�owiek musi si�
naprawd� pilnowa�, �eby w ko�cu sam nie da� si� na to z�apa�.
- Ale oni maj� racj�, tato - powiedzia�em. Tata siedzia� jeszcze jaki� czas i
my�la� i niemal widzia�em, jak w m�zgu obracaj� mu si� takie ma�e k�eczka.
- Niewiele wiem na ten temat, ale im d�u�ej si� cz�owiek nad tym zastanawia, tym
sensowniej to wszystko zaczyna wygl�da�. Na pocz�tku oczywi�cie szcz�cie i
nieszcz�cie zosta�y rozdzielone r�wno - i to jest s�uszne. Ale powiedzmy, �e
przysz�o co� i ca�e szcz�cie zagarn�o dla jednego cz�owieka - to dla reszty
zosta�o samo nieszcz�cie. Szkoda, �e nie by�o to dla mnie takie jasne jak dla
taty, i im d�u�ej tego s�ucha�em, tym mniej z tego wszystkiego rozumia�em.
- By� mo�e - powiedzia� - �e problem sprowadza si� po prostu do
wsp�zawodnictwa. Co jest szcz�ciem dla jednego, dla drugiego jest pechem.
Powiedzmy, �e jest posada, o kt�r� si� wszyscy ubiegaj�. Dla tego, co j�
dostanie, to jest szcz�cie - dla innych nieszcz�cie. Albo z tym nied�wiedziem:
dla tego, czyj ul omin��, to jest szcz�cie, a dla tego, czyj okrad� -
nieszcz�cie. Albo zn�w, jak komu� mia� si� zepsu� traktor...
Tata m�g�by tak jeszcze d�ugo, ale nie s�dz�, �eby sam w to wierzy�.
Wiedzieli�my obaj, �e w tym co� musi by�.
Lalu� i Kud�aty byli na mnie w�ciekli, �e nie przynios�em �omu. Powiedzieli, �e
ich wystawi�em do wiatru, wi�c im wyt�umaczy�em, �e wcale nie, i �eby mi
uwierzyli, musia�em im opowiedzie�, co si� sta�o. Mo�e i by�oby lepiej trzyma�
j�zyk za z�bami, ale w ko�cu to chyba bez r�nicy.
W ka�dym razie pogodzili�my si� i wszyscy polubili�my Malca, i by�o bardzo
fajnie. Tamci dwaj nabijali si� z niego na pocz�tku z powodu Cieni, ale on nic
sobie z tego nie robi�, wi�c dali spok�j.
Te wakacje mieli�my wyj�tkowo fajne. By�a jaszczurka i du�o innych rzeczy, i
ca�a rodzina skunks�w, kt�ra dos�ownie zakocha�a si� w Kud�atym i nie
odst�powa�a go ani na krok. A kiedy� Lalu� wyprowadzi� Andy'emu z szopy
wszystkie maszyny i Andy lata� jak op�tany i szala� ze z�o�ci.
Ale ani nas, ani naszych s�siad�w pech nie opuszcza�. A ju� tego dnia, co nam
si� zawali�a stodo�a, tata powiedzia� wr�cz, �e tata Malca ma racj�. Ledwie go
mama zatrzyma�a, bo ju� chcia� i�� i dobra� si� Andy'emu Carterowi do sk�ry.
Niedawno by�y moje urodziny i dosta�em od rodzic�w telebiowizorek, cho� musz�
przyzna�, �e si� nie spodziewa�em. Marzy�em o nim od dawna, ale wiedzia�em, �e
to droga historia, a po tych wszystkich nieszcz�ciach nie mieli�my pieni�dzy.
Wiecie naturalnie, co to jest telebiowizor. To jest takie co� jak telewizor,
tylko znacznie lepsze. Maj�c telewizor mo�esz najwy�ej ogl�da� program.
Telebiowizor pozwala ci go prze�ywa�. Zak�adasz na g�ow� taki wizjer, w kt�ry
patrzysz, wybierasz odpowiedni kana�, w��czasz odbiornik i prze�ywasz to, co
widzisz.
Nie potrzeba nawet do tego specjalnej wyobra�ni - masz wszystko gotowe: akcj�,
d�wi�k, zapach, a nawet do pewnego stopnia - z�udzenie dotyku.
M�j telebiowizor by� dziecinny i mo�na by�o na nim �apa� tylko dziecinne
programy. Ale mnie to w zupe�no�ci wystarcza�o; i tak bym nie chcia� prze�ywa�
tych wszystkich bzdur dla doros�ych.
Ca�e rano przesiedzia�em z telebiowizorem. Najpierw by� program, kt�ry si�
nazywa� "Zdobywamy inne �wiaty" - o ziemskiej ekipie pomiarowej, kt�ra
wyl�dowa�a na jednej z planet, potem co� o polowaniu w d�ungli, a na koniec
"Robin Hood". Ze wszystkich trzech podoba� mi si� chyba najlepiej "Robin Hood".
By�em niesamowicie dumny z tego telebiowizora i koniecznie chcia�em si� nim
pochwali� przed dzieciakami, wi�c poszed�em do Lalusia. Ale nie mia�em okazji mu
go pokaza�. Zanim doszed�em do furtki, zobaczy�em, jak p�ynie sobie chy�kiem-
milczkiem, a o krok mo�e od niego jego nieszcz�sny, zmaltretowany kot, nad
kt�rym Lalu� zawsze si� zn�ca�. Kot tak by� zwini�ty, �e nawet drgn�� nie m�g�,
tylko widzia�em jego szeroko rozwarte z przera�enia oczy. I je�li chcecie
wiedzie�, to wcale mu si� nie dziwi� po tym, co Lalu� z nim wyprawia�.
- Hej, Lalu�! - wrzasn��em do niego.
Przy�o�y� palec do ust na znak, �e mam by� cicho, ale drugim palcem przywo�a�
mnie do siebie. Przeskoczy�em przez p�ot, a Lalu� opu�ci� si� do mojego poziomu.
- Co robisz? - spyta�em.
- Wyszed� i zapomnia� zamkn�� szop� na k��dk� - szepn��.
- Kto wyszed�?
- M�j tata. Zapomnia� zamkn�� na k��dk� t� star� szop�.
- Ale przecie� tam...
- No w�a�nie, tam trzyma swoj� machin� czasu.
- Lalu�! Ale ty chyba nie masz zamiaru wrzuci� tam tego kota?!
- A niby dlaczego nie? Tata nigdy jeszcze nie wk�ada� tam nic �ywego. Zobaczymy,
co si� stanie.
Nie podoba�o mi si� to bardzo, ale jednocze�nie strasznie chcia�em obejrze�
machin� czasu. Ciekaw by�em, jak ona wygl�da. Nikt poza tat� Lalusia jej nie
widzia�.
- Co ty - zapyta� Lalu� - tch�rzysz?
- Nie, ale co z kotem?
- Te� co�! Przecie� to tylko kot.
Rzeczywi�cie, przecie� to tylko kot. Wi�c poszed�em za Lalusiem i w�lizn�li�my
si� do szopy zamykaj�c za sob� drzwi. Na �rodku sta�a machina czasu.
W�a�ciwie nie by�o to nic specjalnego: rodzaj leja, w najw�szym miejscu
oplecionego mas� jakich� zwoj�w. Do specjalnego ko�ka przybita by�a prymitywna
tablica rozdzielcza i to wszystko za pomoc� r�nych drut�w przytwierdzone by�o
do leja.
Ca�a machina si�ga�a mi do piersi, wi�c zdj��em telebiowizor i po�o�y�em go na
brzegu, �eby zajrze� do �rodka. Ale w tym momencie Lalu� w��czy� urz�dzenie i
odskoczy�em jak oparzony, bo naprawd� mo�na si� by�o przestraszy�.
Po chwili jednak podszed�em, �eby jeszcze raz spojrze�. Wygl�da�o to jak wir
�mietanowy, g�sty, t�usty, b�yszcz�cy i - �ywy. Wida� w nim by�o to �ycie. I tak
co� ci�gn�o, �eby si� tam rzuci�, g�ow� naprz�d, �e z ca�ych si� musia�em si�
trzyma� brzeg�w leja, �eby tego nie zrobi�.
I kto wie, czybym w ko�cu nie wskoczy�, gdyby si� kot Lalusia nagle nie
rozplata�. Nie wiem, jak to zrobi�, bo by� dos�ownie zwini�ty w kulk� i nieomal
zapi�ty na guzik. Mo�e Lalu� si� zagapi�, a mo�e kot si� w ko�cu po�apa�, co go
czeka. Tak czy siak, wisia� nad lejem machiny i Lalu� ju�-ju� mia� go wrzuci�.
Ale kot nie rozplata� si� cz�ciowo, tylko ca�kowicie i wrzeszcza�, z ogonem
rozcapierzonym, �api�c si� pazurami powietrza, �eby nie wpa�� do gardzieli. W
ostatniej chwili, ju� w locie, uda�o mu si� jako� tak skr�ci�, �e pazurami
jednej �apy zaczepi� o brzeg leja, a drugiej o m�j telebiowizor.
Wrzasn��em i rzuci�em si�, �eby go ratowa�, ale by�o ju� za p�no. Aparat
znikn�� w bia�ym wirze.
Kot tymczasem czmychn�� po s�upie i siedzia� na jednej z krokwi piszcz�c i
miaucz�c.
W tym momencie otworzy�y si� drzwi i tata Lalusia z�apa� nas na gor�cym uczynku.
Pomy�la�em sobie, �e teraz mi si� nie�le dostanie, ale on patrzy� tylko przez
chwil� to na Lalusia, to na mnie, a potem powiedzia�:
- Steve, prosz� ci�, wyjd�.
Wymkn��em si�, jak umia�em najpr�dzej, ale przez rami� zerkn��em jeszcze na
Lalusia. Zrobi� si� blady i ju� zaczyna� si� jakby kurczy�. Wiedzia�, co go
czeka, i chocia� w pe�ni sobie na to zas�u�y�, �al mi si� go zrobi�o.
Ale nawet jakbym zosta�, nic by mu to nie pomog�o, wi�c by�em zadowolony, �e
wyszed�em z tego obronn� r�k�.
Tylko �e niezupe�nie obronn�.
Nie wiem, co mi si� sta�o - pewnie z przera�enia - poszed�em prosto do domu i
powiedzia�em tacie wszystko tak jak by�o. Tata zdj�� pasek, kt�ry wisia� za
drzwiami, i mi wla�. Ale chyba troch� bez przekonania, bo i jemu te sztuczki
nieziemc�w zaczyna�y si� nie podoba�.
Przez kilka dni nie rusza�em si� nigdzie. �eby i�� gdziekolwiek, musia�bym
przechodzi� ko�o domu Lalusia, a nie chcia�bym si� na niego napatoczy�, w ka�dym
razie jeszcze nie teraz.
Kt�rego� dnia przyszed� Malec ze swoim tat� i z okularami.
- Nie wiem, czy b�d� pasowa�y - powiedzia� tata Malca. - Robi�em je na oko.
Okulary wygl�da�y jak ka�de inne, tyle �e soczewki mia�y takie dziwne linie
biegn�ce we wszystkie mo�liwe strony, jakby kto� poskr�ca� to szk�o i je
zniekszta�ci�.
W�o�y�em okulary; by�y na mnie troszk� za lu�ne i wszystko wygl�da�o przez nie
inaczej, ale nie bardzo. Popatrzy�em na podw�rko. By�o tam, gdzie zawsze, ale
wydawa�o mi si� jakie� dziwne i jakby niesamowite, chocia� nie potrafi�bym
powiedzie�, na czym to polega�o. By� pi�kny sierpniowy dzie� i �wieci�o s�o�ce,
a jak w�o�y�em okulary, to jakby si� zachmurzy�o i zrobi�o ch�odno. I na tym
w�a�nie polega�a r�nica, ale nie tylko na tym.
Opanowa�o mnie uczucie obco�ci, od kt�rego a� si� wstrz�sn��em, i �wiat�o by�o
nie takie, a najgorsze ze wszystkiego to wra�enie, �e nigdzie nie nale��. Ale
jednocze�nie nie umia�bym wyra�nie powiedzie�, co by�o �le.
- No co, jest inaczej, synku? - zapyta� tata.
- Troch�.
- A poka� mnie.
Zdj�� mi okulary i sam za�o�y�.
- Nic nie widz� - powiedzia� - tylko tak jako� kolorowo.
- M�wi�em panu - powiedzia� tata Malca - �e widz� tylko dzieci. Pan i ja
jeste�my zbyt mocno osadzeni w rzeczywisto�ci.
Tata zdj�� okulary, hu�taj�c nimi przez chwil�.
- Widzia�e� Cienie? - spyta� mnie. Potrz�sn��em g�ow�.
- Tu ich nie ma - wyja�ni� Malec.
- �eby zobaczy� Cienie - doda� tata Malca - musimy i�� do Cartera.
- No to na co czekamy? - powiedzia� tata.
Wi�c we czw�rk� ruszyli�my w stron� Carter�w.
Wygl�da�o na to, �e nie ma nikogo w domu, co by�o do�� dziwne, bo zawsze kto� z
nich zostawa� - albo sam Carter, albo jego �ona, albo ich cz�owiek Ozzie Burns -
kiedy inni szli do miasta czy gdziekolwiek.
Stali�my na drodze i Malec patrzy� pilnie, ale nie zauwa�y� Cieni w obej�ciu ani
w sadzie, ani na polu. Tata zacz�� si� niecierpliwi�. Wiedzia�em, co sobie my�li
- �e paru nieziemc�w zrobi�o z niego wariata. Ale w�a�nie w tej chwili Malec,
bardzo podniecony, powiedzia�, �e chyba widzi Cienie w rogu pastwiska, tam gdzie
si� zaczynaj� lasy Czarnej Doliny i gdzie sta�o gumno Andy'ego, ale z tej
odleg�o�ci nie by� pewny.
- Niech pan da swojemu ch�opcu okulary - powiedzia� tata Malca - �eby m�g�
popatrze�.
Tata da� mi okulary. Nie mog�em na pocz�tku rozpozna� r�nych znajomych rzeczy,
ale w ko�cu mi si� to uda�o i rzeczywi�cie w rogu pastwiska zobaczy�em
poruszaj�ce si� postacie podobne do ludzi, ale bardzo dziwne. Wygl�da�y tak,
jakby by�y z dymu, jakby je mo�na by�o zdmuchn��.
- Widzisz co�? - zapyta� tata.
Powiedzia�em mu, co widz�, a on sta� chwil� zastanawiaj�c si� i pocieraj�c z
zak�opotaniem podbr�dek, a� mu skrzypia� zarost.
- Nikogo tu w pobli�u nie ma, wi�c chyba mo�emy tam spokojnie wej�� - powiedzia�
wreszcie - chcia�bym, �eby Steve dobrze si� im przyjrza�.
- Uwa�a pan, �e to b�dzie w porz�dku? - zapyta� tata Malca zatroskany. - �e to
nie b�dzie nieetycznie?
- No owszem, chyba tak - powiedzia� tata - ale je�eli szybko si� sprawimy, Andy
wcale nie musi o tym wiedzie�.
Wi�c wpe�zli�my pod p�otem na ��k� i przedarli�my si� lasem do miejsca, w kt�rym
widzieli�my Cienie.
Droga nie by�a �atwa, bo trzeba si� by�o przedziera� przez k�py je�yn, ci�kich
od czarnych, l�ni�cych owoc�w.
Ale przemykali�my si� jak najciszej, a� wreszcie znale�li�my si� dok�adnie
naprzeciwko miejsca, w kt�rym widzieli�my Cienie.
Malec tr�ci� mnie i szepn��, bardzo podniecony:
- O, zobacz, s�.
W�o�y�em okulary i rzeczywi�cie, jak bonie dydy, by�y.
Na brzegu ��ki, za lasem, sta�o gumno Andy'ego; po prostu taki daszek na palach,
gdzie chowa� siano, kt�rego nie m�g� ju� pomie�ci� w stodole.
Gumno by�o stare, w kiepskim stanie; na dachu sta� Andy, a obok niego le�a�y
gonty. Po drabinie wspina� si� Ozzie Burns, z nast�pn� wi�zk� gont�w na
ramieniu, po kt�re Andy si�ga� w�a�nie r�k�. Na samym dole drabiny,
przytrzymuj�c j�, �eby si� nie wywali�a, sta�a pani Burns. I dlatego �adnego z
nich nie widzieli�my ko�o domu - wszyscy �atali dach gumna.
Pe�no by�o ko�o nich Cieni, chyba ze dwadzie�cia. Kilka uwija�o si� z Andy'm na
dachu, kilka sta�o z Ozzie'em na drabinie, a reszta pomaga�a pani Burns
podtrzymywa� drabin�. Krz�ta�y si� energicznie, pracowicie, a ka�dy z nich a� do
obrzydzenia przypomina� Andy'ego.
Nawet nie to, �eby by�o jakie� wyra�ne podobie�stwo, nie. Cienie mia�y posta�
widmow�, bezcielesn�. Po prostu jakby ob�ok; tyle �e ka�dy z tych ob�ok�w -
dos�ownie ka�dziutki - by� przysadzisty i podobny do buldoga jak Andy i nawet
ch�d mia�y taki ko�ysz�cy jak on, i czu�o si� w nich t� sam� pod�o��.
Kiedy si� na nich gapi�em, Ozzie Burns poda� ju� Andy'emu gonty i wszed� do
niego na dach, a pani Burns zesz�a z drabiny, bo jej m�� by� ju� bezpieczny. Ta
drabina sta�a na nier�wnym i dlatego ona musia�a j� trzyma�.
Andy przykucn�� na dachu, �eby po�o�y� gonty, kt�re mu da� Ozzie, i w�a�nie w
momencie kiedy si� prostowa�, spojrza� w stron� lasu i zobaczy� nas.
- Czego tam szukacie?! - rykn�� i zacz�� schodzi� po drabinie.
I teraz zaczyna si� naj�mieszniejsze. Spr�buj� opowiedzie� to powoli i
dok�adnie.
Dla mnie wygl�da�o to tak, jakby drabina rozdzieli�a si� na dwie. Jedna sta�a w
dalszym ci�gu oparta o dach, a druga zacz�a si� wolniutko zsuwa� wraz z Andy'm
i ju�-ju� mia�a upa�� na ziemi�.
Chcia�em krzykn��, �eby go ostrzec, chocia� w�a�ciwie nie wiem dlaczego. Bo
gdyby spad� i skr�ci� sobie kark, nie zrobi�oby mi to �adnej r�nicy.
Ale w�a�nie kiedy ju� mia�em wrzasn��, dwa Cienie b�yskawicznie rzuci�y si� w
tamt� stron� i druga drabina znikn�a. Zsuwa�a si� po dachu, z uczepionym jej
drugim Andy'm, kt�ry ju� zaczyna� mie� pietra i nagle - zamiast dw�ch - zrobi�a
si� jedna drabina i jeden Andy.
Sta�em i trz�s�em si� ca�y, i chocia� nie mia�em w�tpliwo�ci, �e dobrze widz�,
za nic bym tego nawet przed sob� nie przyzna�.
Pomy�la�em sobie, �e to jest tak, jakbym jednocze�nie patrzy� na dwa momenty:
moment, w kt�rym drabina powinna upa��, i moment, w kt�rym nie upad�a, bo jej
Cienie nie da�y. Widzia�em na w�asne oczy, jak to jego szcz�cie dzia�a. Czy te�
mo�e, jak si� nieszcz�cie odwraca. Zreszt� to i tak na jedno wychodzi.
Ale teraz Andy by� ju� prawie na samym dole drabiny, razem z nim Cienie: jedne
skaka�y, inne po prostu spada�y i gdyby by�y lud�mi, a nie tym, czym by�y, nie
by�oby co zbiera�.
Tata wyszed� z lasu na ��k�, a ja za nim. Wiedzieli�my, w co si� pakujemy, ale
nie byli�my z tych, co to bior� nogi za pas. Z ty�u, za nami, cz�apali Malec i
jego tata z bardzo przera�onymi minami, wyra�nie mieli pietra.
Andy szed� prosto w nasz� stron� i wida� by�o, �e nie ma pokojowych zamiar�w. A
po obu jego stronach Cienie, kt�re tak samo jak on wymachiwa�y r�kami i tak samo
nikczemnie wygl�da�y.
- Andy - zacz�� tata pojednawczo - b�d�my rozs�dni. - Ale musz� wam powiedzie�,
�e przysz�o mu to z wielkim trudem. Bo tata nienawidzi� Andy'ego Cartera jak
wszyscy diabli i trzeba przyzna�, �e mia� powody. Przez te wszystkie lata Andy
by� najohydniejszym s�siadem, jakiego mo�na sobie wyobrazi�.
- Kto tu m�wi o rozs�dku! - wrzasn�� Andy na tat�. - S�ysza�em, co ty
wygadujesz, �e to niby przeze mnie masz pecha. A ja ci powiem w oczy, �e to nie
�aden pech, tylko zwyk�a niezaradno��; po prostu nie potrafisz gospodarowa�. I
je�li sobie wyobra�asz, �e tym gadaniem co� wsk�rasz, to chyba na g�ow� upad�e�.
Widz�, �e si� nas�ucha�e� r�nych g�upstw od nieziemc�w. Gdyby to ode mnie
zale�a�o, przegoni�bym ich wszystkich z naszej planety.
Tata zrobi� gwa�townie krok do przodu i my�la�em, �e zdzieli Andy'ego, ale tata
Malca doskoczy� i z�apa� go za r�k�.
- Nie! Nie! - krzykn��. - Nie ma potrzeby go bi�. Lepiej st�d chod�my.
Tata sta� jeszcze chwil� z uczepionym u ramienia tat� Malca i zastanawia�em si�
przez moment, kt�rego zdzieli: jego czy Andy'ego.
- Od pocz�tku mi si� nie podoba�e� - powiedzia� Andy do taty. - Od pierwszej
chwili, jak ci� zobaczy�em, mia�em ci� za pr�niaka, kt�rym jeste�. A zreszt�
�aden porz�dny cz�owiek nie trzyma�by z nieziemcami. Chocia� wcale nie jeste� od
nich lepszy. A teraz wyno� si� st�d i niech tu wi�cej twoja noga nie postanie.
Tata wyrwa� r�k�, tak �e si� tata Malca a� zatoczy�, podni�s� j� do g�ry, a
potem zamachn�� si� do ty�u. Widzia�em, jak g�owa Andy'ego przesuwa si� w jedn�
stron�, a nast�pnie opada w kierunku ramienia. Przez chwil� wygl�da�o to tak,
jakby zaczyna� mie� dwie g�owy. Wiedzia�em doskonale, �e zn�w jestem �wiadkiem
"odstawania si�" wypadku, tyle, �e to nie by� wypadek, bo tata naprawd� chcia�
go zamalowa�.
Ale tym razem Cienie nie zd��y�y uchroni� g�owy Andy'ego przed
niebezpiecze�stwem. Tym razem nie by�a to wolno zsuwaj�ca si� drabina.
Us�yszeli�my taki odg�os, jakby kto� w mro�ny ranek waln�� w drzewo siekier�:
g�owa Andy'ego odskoczy�a do ty�u, a Andy straci� r�wnowag� i wywali� si� jak
d�ugi na plecy. A nad nim sta�y rz�dem Cienie z takimi g�upimi minami, jakby
oczom nie wierzy�y. Mo�na by�o teraz z nimi zrobi� wszystko. Tata odwr�ci� si�,
wzi�� mnie za r�k� i rzuci�:
- Chod�, Steve, idziemy.
Powiedzia� to g�osem cichym, ale dobitnie, spokojnie i jakby z odrobin� dumy.
Wi�c poszli�my nie spiesz�c si� i nawet nie ogl�daj�c za siebie.
- B�g mi �wiadkiem - powiedzia� tata, �e mia�em na to ochot� od pi�tnastu lat,
odk�d go pierwszy raz zobaczy�em.
Zastanawia�em si�, co si� sta�o z Malcem i z jego tat�, bo nie by�o po nich ani
�ladu. Ale nic nie m�wi�em tacie, bo czu�em, �e nie jest im za bardzo �yczliwy.
Zreszt� niepotrzebnie si� o nich martwi�em, bo stali na drodze i czekali na nas,
zdyszani i bardzo podrapani. Ta ich droga przez krzaki i je�yny mog�a by�
przestrog�.
- Ciesz� si� - powiedzia� tata Malca - �e wr�cili�cie bezpiecznie.
- Nie ma o czym m�wi� - tata uci�� ch�odno i nawet si� nie zatrzyma�, a tak
mocno �ciska� mnie za r�k�, �e musia�em i�� za nim.
W domu poszli�my prosto do kuchni napi� si� wody.
Tata zapyta�:
- Steve, masz te okulary?
Wygrzeba�em je z kieszeni i wr�czy�em mu. Po�o�y� je na p�ce nad zlewem.
- Niech tu le�� - powiedzia� - i �eby� ich wi�cej nie dotyka�. Zrozumiano?
- Tak, tatusiu - odpowiedzia�em.
Je�li mam by� szczery, to bym wola�, �eby si� troch� poz�o�ci�. Ba�em si�, �e po
tym, co tam zasz�o, zdecydowa� si� ju� ostatecznie na jedn� z Planet
Osiedle�czych. Pomy�la�em sobie, �e ju� podj�� decyzj� i dlatego nie musi
zrz�dzi�.
Ale nawet s�owem nie wspomnia� o k��tni z Andy'm ani o Planetach Osiedle�czych i
wcale nie by� na mnie z�y. Milcza�, a ja wiedzia�em, �e jest w dalszym ci�gu
w�ciek�y, ale g��wnie na Malca i na jego tat� za to, �e zrobili z niego wariata.
Du�o my�la�em o tym, co widzia�em na ��ce Andy'ego. A im wi�cej my�la�em, tym
mocniej si� upewnia�em, �e ju� znam tajemnic� dzia�ania Cieni.
Bo wtedy patrz�c na t� drabin� musia�em widzie� jednocze�nie dwa r�ne momenty.
Musia�em zajrze� w przysz�o�� i zobaczy�, jak drabina si� zsuwa. Tylko �e si�
nie zsun�a, bo Cienie widz�c, co si� �wi�ci, postawi�y j� drug� nog� na ziemi.
A jak ju� sta�a mocno, no to oczywi�cie nie upad�a. Z tego wynika�o, �e Cienie
po prostu widzia�y troch� naprz�d, i cofa�y to, co si� mia�o sta�.
I na tym, pomy�la�em sobie, polega to powodzenie i niepowodzenie. Cienie
potrafi�y przewidzie� nieszcz�cie i je uprzedzi�. Tyle �e nie zawsze. Bo wtedy,
jak tata zdzieli� Andy'ego, to im si� nie uda�o, chocia� pr�bowa�y.
Wywnioskowa�em z tego, �e i one czasem zawodz�, i zrobi�o mi si� l�ej. No bo
je�li mog�y przynosi� Andy'emu szcz�cie, to jasne, �e nam wszystkim mog�y
przynosi� pecha. Wystarczy�o tylko, �eby zobaczy�y, �e szykuje si� dla nas co�
dobrego, a mog�y to obr�ci� na z�e. Mo�liwe nawet, pomy�la�em sobie, �e one �yj�
troch� naprz�d, powiedzmy o par� sekund, i �e dzieli je od nas tylko ta r�nica
czasu.
Ale jedna sprawa niepokoi�a mnie bardzo. Dlaczego mog�em widzie� jednocze�nie
dwa momenty? By�o dla mnie przy tym jasne, �e ani Malec, ani jego rodzina nie s�
obdarzeni t� zdolno�ci�, bo gdyby byli, wi�cej potrafiliby powiedzie� o
Cieniach. Studiowali je latami, ale o ile zdo�a�em si� zorientowa�, nie byli
pewni, jak to jest z tym podw�jnym widzeniem. Przypuszcza�em, �e tata Malca
robi�c mi okulary, lepiej oszlifowa� soczewki, ni� chcia�. M�g� co� doda� czy
odj��, czy mo�e co� z nimi zrobi�, z czego sobie sam nawet nie zdawa� sprawy.
Albo mo�e ludzkie widzenie by�o inne czy troszk� inne, a jak si� po��czy�o to
ludzkie widzenie z ich widzeniem, to wychodzi�o z tego co� takiego, czego si�
nikt nie spodziewa�.
Wysila�em si� i wysila�em, �eby to zrozumie�, ale tylko kr�ci�em si� w k�ko.
Przez kilka dni trzyma�em si� domu, bo uwa�a�em, �e honor rodzinny wymaga�,
�ebym lekcewa�y� Malca, i dlatego nie by�o mnie przy strasznej awanturze Lalusia
z Kud�atym.
Posz�o chyba o to, �e Kud�aty nie m�g� ju� d�u�ej patrzy�, jak Lalu� maltretuje
tego biednego, udr�czonego kota. Wzi�� jednego z cz�onk�w rodziny skunks�w,
kt�ra si� w nim zakocha�a, ostrzyg� go i ufarbowa� tak, �e zupe�nie przypomina�
kota. Kt�rego� dnia zakrad� si� do Lalusia i zamieni� mu tego kota na skunksa,
tak �eby nikt nie widzia�.
Ale skunks nie chcia� zosta� u Lalusia, bo by� skunksem Kud�atego, i jak m�g�
najpr�dzej, tyle �e to wcale nie by�o tak pr�dko, zacz�� dra�owa� z powrotem do
domu.
I w�a�nie w tym momencie Lalu� wp�yn�� na podw�rko i zobaczy�, jak skunks
czmycha przez furtk�. Pomy�la�, �e to kot chce mu uciec, wi�c z�apa� go, zwin��
w kulk� i, ot tak sobie, podrzuci� do g�ry, �eby da� mu nauczk�.
Skunks wylecia� wysoko, a nast�pnie pacn�� pro�ciutko na g�ow� Lalusiowi, kt�ry
unosi� si� w�a�nie nad podw�rkiem na wysoko�ci paru st�p.
Skunks by� nieprzytomny ze strachu, wi�c jak tylko wczepi� si� pazurami w
Lalusia, u�y� sobie na nim za wszystkie czasy. Pierwszy raz w �yciu Lalu�
grzmotn�� o ziemi� i ubrudzi� si� tak jak wszystkie inne dzieci.
Da�bym milion dolar�w, �eby to zobaczy�,
Na pocz�tku wydawa�o im si�, �e b�d� musieli z tydzie� czy dwa doprowadza� go do
porz�dku, ale w ko�cu jako� im si� to uda�o i mo�na by�o na niego patrze�.
Tata Lalusia polecia� z awantur� do taty Kud�atego i by�a taka draka, �e wszyscy
z tydzie� chichotali.
Ale w ten spos�b zosta�em bez kumpli. Z Malcem jeszcze�my si� nie pogodzili, a
nie by�em taki g�upi, �eby si� bawi� z Lalusiem czy Kud�atym, bo uwa�a�em, �e
obaj s� gnojki. Czu�em zreszt�, �e si� na tym nie sko�czy, i nie chcia�em si� w
to miesza� trzymaj�c stron� jednego czy drugiego.
Musz� przyzna�, �e by�o mi przykro. Wakacje prawie si� ko�czy�y, a tu ani si� z
kim pobawi�, ani telebiowizora. Dni ucieka�y jeden za drugim, a ja �a�owa�em
ka�dej chwili.
A� jednego dnia przyjecha� do nas szeryf.
Byli�my w�a�nie z tat� na podw�rku i usi�owali�my zrobi� co� ze snopowi�za�k�,
kt�ra ca�a by�a prowizorycznie powi�zana powr�s�ami i innymi r�no�ciami. Tata
ju� od dawna si� odgra�a�, �e kupi now�, ale po tych naszych niepowodzeniach po
prostu nie by�o za co.
- Dzie� dobry, Henry - powiedzia� szeryf do taty. Tata odpowiedzia� mu dzie�
dobry.
- S�ysza�em, �e masz nieporozumienia z s�siadami.
- W�a�ciwie nawet trudno tak to nazwa� - odpar� tata. - Po prostu kt�rego� dnia
da�em jednemu z nich w mord� i to wszystko.
- Na jego gruncie, co?
Tata zostawi� na chwil� snopowi�za�k� i siedz�c w kucki spojrza� na szeryfa.
- To Andy si� poskar�y�?
- By� u minie kt�rego� dnia. M�wi�, �e ta nowa rodzina nieziemc�w naopowiada�a
ci bzdur. O jakich� stworzeniach, kt�re wam przynosz� pecha i kt�re on podobno u
siebie trzyma.
- Ale ty� mu to wybi� z g�owy?
- Ja jestem cz�owiek spokojny - powiedzia� szeryf - i nie lubi� patrze�, jak si�
s�siedzi k��c�. Andy chcia� na tobie dochodzi� krzywdy, ale mu powiedzia�em, �e
najpierw sam z tob� porozmawiam.
- W porz�dku - powiedzia� tata - rozmawiaj.
- Pos�uchaj, Henry, wiesz, �e to gadanie o stworzeniach, co przynosz� pecha, to
bzdury. Dziwi� si�, �e to powtarzasz...
Tata podni�s� si� powoli, z min� bardzo gro�n�, i przez chwil� nawet my�la�em,
�e zdzieli szeryfa. Je�li mam by� szczery, to mia�em niez�ego pietra, bo tego
nigdy nie powinno si� robi� - to znaczy uderzy� szeryfa.
Nie wiem zreszt�, co by zrobi� czy powiedzia�, bo w�a�nie w tej chwili nadjecha�
swoim starym gruchotem tata Kud�atego i chcia� zaparkowa� za wozem szeryfa, ale
�le sobie obliczy� i r�bn�� w samoch�d szeryfa tak mocno, �e pojecha� na
hamulcach o jakie sze�� st�p do przodu.
Szeryf pogna� w tamt� stron�.
- Do diab�a! - wrzasn�� - tu si� nawet pokaza� jest niebezpiecznie.
My dwaj te� pobiegli�my za nim. Ja - bo si� szykowa�a draka, a tata - tak co� mi
si� wydaje - �eby w razie czego pom�c tacie Kud�atego. A naj�mieszniejsze w tym
wszystkim to, �e tata Kud�atego, zamiast siedzie� tam i czeka� na szeryfa,
wyskoczy� z samochodu i zacz�� p�dzi� pod g�rk� nam na spotkanie.
- M�wili mi, �e pana tu znajd� - powiedzia� do szeryfa ci�ko dysz�c.
- No i znalaz� pan - wykrztusi� szeryf dos�ownie pieni�c si� z w�ciek�o�ci. - A
teraz...
- Zgin�� m�j ch�opiec! - wrzasn�� tata Kud�atego. - Nie przyszed� na noc do
domu!...
Szeryf z�apa� go za rami� i powiedzia�:
- Niech pan si� nie denerwuje, niech pan powie dok�adnie, co si� sta�o.
- Wyszed� wczoraj z domu Wcze�nie rano i nie pokaza� si� nawet na posi�ki,
ale�my si� tym nie przejmowali - cz�sto znika na ca�y dzie�, ma w lesie tylu
przyjaci�.
- I na noc te� nie przysze