2219
Szczegóły |
Tytuł |
2219 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2219 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2219 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2219 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY OLD SUREHAND
Tom I
ROZDZIA� I
Old Wabbie
licznych moich podr�ach i dalekich w�-
dr�wkach spotyka�em cz�sto, szcze-g�l-
nie w�r�d dzikich lub na p� cywilizowanych plemion, lu-
dzi, kt�rzy zostawali moimi przyjaci�mi. Wiernie docho-
wuj� im pami�ci i z pewno�ci� nie zapomn� ich a� do
�mierci. Nikogo jednak nie kocha�em tak bardzo, jak s�yn-
nego wodza Apacz�w, Winnetou. Wszyscy moi czytelnicy
znaj� tego szlachetnego Indianina i wiedz�, jak si� z nim
zapozna�em; wiedz� tak�e, �e przywi�zanie moje do tego
cz�owieka gna�o mnie z dalekiej Afryki i Azji na prerie,
w lasy i g�ry Ameryki P�nocnej. Nawet w�wczas, kiedy
nasze spotkanie nie by�o z g�ry um�wione, umia�em za-
wsze odszuka� przyjaciela. W takich wypadkach jecha-
�em zwykle nad Rio Pecos do Meskaler�w, szczepu Apa-
cz�w, do kt�rego Winnetou nale�a�, i tam mi m�wiono,
gdzie si� w�dz znajduje. Czasami dowiadywa�em si�
o tym od my�liwc�w z Zachodu lub od Indian, kt�rych
spotyka�em po drodze.
Niekiedy jednak mog�em mu przed rozstaniem ozna-
czy� dok�adnie miejsce i czas przysz�ego spotkania. Stoso-
wa�em si� wtedy do wyznaczonej daty, on tak�e, I cho� po-
s�ugiwa� si� india�sk� rachub� czasu, kt�ra wydawa�a mi
Old Surehand
si� niezbyt pewna, przybywa� zawsze na oznaczon� minu-
t�. Nie zdarzy�o si� nigdy, �ebym czeka� na niego.
Tylko raz s�dzi�em, �e nie by� punktualny, ale okaza�o
si�, �e nie mia�em racji. Musieli�my si� rozsta� wysoko na
p�nocy, a w cztery miesi�ce p�niej mieli�my si� spotka�
na po�udniu, w Sierra M�dre. Winnetou powiedzia� w�w-
czas:
-M�j brat zna przecie� strumie� zwany Clear Brook?
Polowali�my tam razem. Czy przypominasz sobie odwiecz-
ny d�b, pod kt�rym roz�o�yli�my si� na noc obozem?
- Oczywi�cie.
- A zatem nie mo�emy si� min��. Korona tego drzewa
ju� dawno usch�a. Gdy w po�udnie cie� d�bu b�dzie mia�
pi�ciokrotn� d�ugo�� mojego brata, Winnetou nadejdzie.
Howgh!
Musia�em, oczywi�cie, przet�umaczy� to na nasz� rachu-
b� czasu i zjawi�em si� nad strumieniem w oznaczonym
dniu. Nie by�o tam jednak ani �ladu Winnetou, chocia�
cie� d�bu by� ju� odpowiednio d�ugi. Czeka�em kilka go-
dzin, ale w�dz si� nie zjawi�. Wiedzia�em, �e tylko co� bar-
dzo wa�nego mog�o mu przeszkodzi� w dotrzymaniu obiet-
nicy, i zacz��em si� niepokoi�, kiedy przysz�o mi na my�l,
�e Winnetou ju� tu by�, lecz nie m�g� czeka� na mnie. W ta-
kim razie musia� zostawi� jaki� znak. Zbada�em pie� d�bu
i rzeczywi�cie na wysoko�ci cz�owieka znalaz�em ma�� ga-
��zk� �wierkow�. Musia� j� tu kto� wetkn�� umy�lnie, i to
ju� do�� dawno, gdy� by�a ca�kiem zeschni�ta. Wyci�gn�-
�em ga��zk�. Jej koniec by� owini�ty kawa�kiem papieru.
Rozwin��em kartk� i znalaz�em na niej te s�owa:
"Niechaj m�j brat przybywa czym pr�dzej do Bloo-
dy'ego Foxa-, na kt�rego chc� napa�� Koma�cze. Winne-
tou �pieszy, aby go ostrzec".
Ci z moich czytelnik�w, kt�rzy ju� znaj� Winnetou, wie-
dz�, �e umia� on dobrze czyta� i pisa� i �e zawsze mia� pa-
- Bloody Fox -ang.- - Krwawy Lis.
Old Wabbie
pier przy sobie. Zaniepokoi�em si� o przyjaciela, chocia�
wiedzia�em, �e wychodzi zwyci�sko z ka�dego niebezpie-
cze�stwa. Martwi�em si� tak�e o Bloody'ego Foxa: b�dzie
prawdopodobnie zgubiony, je�li Winnetou nie zdo�a do-
trze� do niego przed nadej�ciem Komancz�w. Ja sam r�w-
nie� nie czu�em si� bezpieczny. Bloody Fox mieszka� w je-
dynej oazie na pustyni Liano Estacado-, a droga do jego
siedziby wiod�a przez terytorium Komancz�w, z kt�rymi
�cierali�my si� niejednokrotnie. Gdybym si� dosta� w ich
r�ce, nie unikn��bym zapewne pala m�czarni, zw�aszcza
�e plemi� to wykopa�o top�r wojenny i przedsi�wzi�o kil-
ka wypraw rozb�jniczych, zagarniaj�c obfite �upy.
W tych warunkach kto� inny pomy�la�by przede wszyst-
kim o w�asnym bezpiecze�stwie i nie pos�ucha�by prawdo-
podobnie wezwania Winnetou, mnie to jednak ani przez
my�l nie przesz�o. Winnetou nara�a� si� bez namys�u na
wielkie niebezpiecze�stwo. Czy mia�em by� mniej odwa�-
ny ni� on? Wtykaj�c wiadomo�� w pie� drzewa, by� pe-
wien, �e go natychmiast pos�ucham. Czy� mia�em zawie��
jego zaufanie? Czy m�g�bym kiedykolwiek spojrze� mu
�mia�o w oczy, gdybym teraz uciek� tch�rzliwie? Nigdy!
By�em sam i zdany tylko na siebie, ale mia�em dobr�
bro� i znakomitego konia, kt�remu mog�em zaufa�. Zna-
�em te� dok�adnie te okolice i wiedzia�em, �e do�wiadczo-
nemu westmanowi-- �atwiej podr�owa� samemu ani�eli
w towarzystwie ludzi, na kt�rych nie mo�e ca�kowicie po-
lega�. Gdybym mia� pr�cz tego jeszcze jakie� w�tpliwo�ci,
to musia�yby si� rozwia� wobec �wiadomo�ci, �e Bloody
Fox jest w niebezpiecze�stwie i �e trzeba go ratowa�.
Wsiad�em zatem na konia i ruszy�em, tak jak sobie tego
�yczy� m�j przyjaciel i brat.
- Liano Estacado - rozleg�y pustynny p�askowy� w stanach Teksas
i Nowy Meksyk, opadaj�cy stromymi zboczami ku rzece Pecos.
-- Westman -ang.- - m�czyzna zaprawiony do pe�nego niebezpie-
cze�stw �ycia na Dzikim Zachodzie.
10
Old Surehand
Dop�ki znajdowa�em si� we w�a�ciwej Sterze, nie by�o
specjalnych powod�w do obaw; mia�em si� tutaj gdzie
ukry�, czu�em si� wi�c do�� bezpieczny. Dalej jednak ci�-
gn�� si� nagi p�askowy�, gdzie je�dziec by� ju� z daleka
widoczny. Przecina�y go strome parowy i g��bokie kanio-
ny, poros�e z rzadka aloesami i kaktusami, za kt�rymi nie
spos�b si� ukry�. Gdybym w takim kanionie natkn�� si�
na Komancz�w, ocali� mnie mog�a jedynie natychmiasto-
wa ucieczka oraz r�czo�� i wytrwa�o�� mego konia.
Najniebezpieczniejszym z tych w�woz�w by� tak zwany
Mistake Canyon, poniewa� stanowi� ucz�szczan� drog� in-
dia�sk� mi�dzy g�rami a r�wnin�. Nazw� swoj� zawdzi�-
cza� tragicznej pomy�ce: opowiadano, �e pewien bia�y my-
�liwiec zastrzeli� tutaj swego najlepszego przyjaciela Apa-
cza zamiast wroga Koma�cza. Kim by� ten bia�y i kim by-
li ci dwaj Indianie - w�wczas jeszcze nie wiedzia�em. Ten
rzeczywi�cie niebezpieczny kanion omijano z daleka - za-
bobonni westmani twierdzili, �e rzadko udaje si� bia�emu
przej�� t�dy bez szkody. Duch zabitego Apacza mia� ka�-
dego przywodzi� do zguby.
Ducha nie bardzo si� obawia�em i by�em got�w si�
z nim spotka�. Znacznie gorzej wygl�da�oby zetkni�cie
z �ywymi wrogami. Zanim jednak dotar�em do miejsca
wypadku, zauwa�y�em �lady wi�kszego oddzia�u konnych,
kt�rzy nadjechali z boku, a potem posuwali si� w tym sa-
mym co ja kierunku. Nie mog�y to by� dzikie mustangi,
gdy� nie by�o ich w tych stronach. Zsiad�szy z wierzchow-
ca i zbadawszy trop, spostrzeg�em ze zdumieniem i rado-
�ci�, �e konie by�y podkute. Je�d�cy nie nale�eli zatem do
rasy czerwonej. Ale kim byli i czego tu chcieli?
Nieco dalej jeden z nich zsiad� z konia, prawdopodobnie
aby poprawi� popr�g, a reszta pojecha�a dalej. Zbada�em
dok�adnie to miejsce i zauwa�y�em obok �lad�w lewej no-
gi kilka kr�tkich, w�skich wci��, jakby od grzbietu no�a.
Sk�d one pochodzi�y? Czy�by je�dziec mia� szabl�? Czy�by
wojsko wyruszy�o przeciw Koma�czom, by ich ukara� za
rozb�jnicze wyprawy? Zaciekawiony, ruszy�em cwa�em za
Old Wabbie
li
tropem. Im dalej jecha�em, tym wi�cej znajdowa�em �la-
d�w zbiegaj�cych si� z r�nych stron i wiod�cych potem
w jednym kierunku. Nie by�o ju� w�tpliwo�ci, �e przede
mn� przejechali �o�nierze, a kiedy po pewnym czasie min�-
�em odnog� g�stego lasu kaktusowego, ujrza�em przed so-
b� ob�z. Zauwa�y�em od pierwszego rzutu oka, �e nie roz-
bito go na kr�tko. Pas kaktus�w zabezpiecza� oddzia� przed
napadem z ty�u i z bok�w, a z przodu rozci�ga�a si� otwar-
ta przestrze�, tak �e niespodziany napad by� niemo�liwy.
Nie zauwa�ono jednak, �e zbli�am si� od zachodu. Nawet
w bia�y dzie� nale�a�o postawi� tutaj stra�. Zaniechanie tej
ostro�no�ci by�o karygodnym niedbalstwem. Co by si� sta-
�o, gdyby zamiast mnie nadci�gn�a gromada Indian? Po
przeciwnej stronie teren opada� ku kanionowi, gdzie mu-
sia�o by� pod dostatkiem wody. Konie le�a�y lub chodzi�y
puszczone wolno. Dla os�ony przed �arem s�onecznym roz-
ci�gni�to nad kaktusami prze�cierad�a. Jeden wielki na-
miot by� przeznaczony dla oficer�w, a obok niego, w cieniu,
przechowywano tak�e zapasy �ywno�ci. W pobli�u le�a�o
kilku cywil�w, kt�rzy widocznie chcieli przenocowa� pod
opiek� wojska, gdy� dzie� mia� si� ju� ku ko�cowi. Posta-
nowi�em zrobi� to samo. Mog�em wprawdzie jecha� dalej,
lecz musia�bym potem obozowa� samotnie i czuwa� ca��
noc ze wzgl�du na bezpiecze�stwo. Tutaj mog�em znale��
odpoczynek potrzebny mi do jutrzejszej jazdy.
Skoro tylko mnie spostrze�ono, wyszed� na moje spo-
tkanie podoficer i zaprowadzi� do komendanta, kt�ry wi-
dz�c ruch w obozie, wyszed� z oficerami z namiotu. Kiedy
zsiad�em z konia, przypatrzy� si� uwa�nie mnie i mojemu
wierzchowcowi, a potem spyta�:
- Sk�d jedziecie, sir?
- Z Sierry.
- A dok�d?
- Nad Rio Pecos.
-Mieliby�cie z tym wielkie trudno�ci, gdyby�my nie
przep�oszyli tych �ajdak�w Komancz�w. Czy znale�li�cie
gdzie� ich �lady?
12
Old Surehand
-Nie.
-Hm! Zawr�cili widocznie na po�udnie. Siedzimy tu
ju� prawie od dwu tygodni, a �aden nie pokaza� nosa.
O�le! - mia�em ochot� mu powiedzie�. - Chc�c z�apa�
czerwonosk�rych, musia�by� ich poszuka�. Ani im si� �ni
wpada� ci dobrowolnie w r�ce.
Komendant nie m�g� si� zorientowa�, gdzie s� Koma�-
cze, ale oni wiedzieli dok�adnie, �e wojsko tu si� znajdu-
je. Z ca�� pewno�ci� podchodzili nocami pod ob�z. Jak
gdyby odgad�szy moje my�li, oficer doda�:
Old Wabbie
13
- Brak nam t�giego zwiadowcy, kt�remu m�g�bym zaufa�
i kt�ry by ich wytropi�. Old Wabbie- nocowa� u nas i by�by
odpowiedni do tej funkcji, lecz dopiero po jego odej�ciu do-
wiedzieli�my si�, �e to by� w�a�nie on. Ten szelma zw�cha�
pewnie pismo nosem i poda� si� za jakiego� Cuttera. Przed
tygodniem nasz patrol natkn�� si� na Winnetou, kt�ry by�-
by jeszcze lepszy, lecz umkn�� czym pr�dzej. M�wi�, �e
gdzie on si� poka�e, tam i Old Shatterhand-- jest niedale-
ko. Chcia�bym go mie� tutaj. Jak si� nazywacie, sir?
- Charley.
Poda�em mu swoje imi�, kt�re mog�o uchodzi� tak�e za
nazwisko. Ani mi si� �ni�o informowa� go, �e to ja w�a�nie
jestem Old Shatterhandem. Nie mia�em ani czasu, ani
ochoty zostawa� tutaj i wys�ugiwa� si� komendantowi ja-
ko szpieg. Jednocze�nie przyjrza�em si� le��cym na ziemi
cywilom i uspokoi�em si�, nie znalaz�szy ani jednej znajo-
mej twarzy. M�g� mnie tylko zdradzi� wierzchowiec i bro�.
Wiedziano powszechnie, �e Old Shatterhand ma rusznic�
na nied�wiedzie i sztucer Henry'ego oraz je�dzi na czar-
nym ogierze darowanym mu przez Winnetou. Szcz�ciem
komendant by� na tyle ograniczony, �e nie wpad� na to.
Wr�ci� do namiotu, nie pytaj�c o nic wi�cej,
Ale to, czego nie domy�li� si� oficer, m�g� odgadn��
kt�ry� z cywil�w b�d�cych niew�tpliwie my�liwcami z Za-
chodu. Tote� wsun��em nieznacznie sztucer do sk�rzane-
go futera�u, �eby nie by�o wida� jego osobliwego zamka.
Rusznica mniej wpada�a w oko. Rozsiedla�em ogiera i pu-
�ci�em go wolno. Trawy tu wprawdzie nie by�o, ale pomi�-
dzy wielkimi kaktusami ros�o mn�stwo melo-kaktus�w,
dostatecznie soczystych i po�ywnych. M�j karosz---
umia� te ro�liny obiera� z kolc�w, nie kalecz�c si� wcale.
Kiedy potem poprosi�em my�liwych, aby mi pozwolili
przysi��� si� do nich, jeden z nich powiedzia�:
- To wabbie -ang.- - chwia� si�, kiwa�.
-- Shatterhand -ang.- - Grzmoc�ca R�ka.
--- Karosz - ko� ma�ci czarnej.
14
Old Surehand
Old Wabbie
15
- Siadajcie, sir, i zjedzcie co� z nami, je�li laska. Nazy-
wam si� Sam Parker, a gdy mam jeszcze kawa�ek mi�siwa,
ka�dy uczciwy cz�owiek mo�e si� nim po�ywi�, dop�ki za-
pasy si� nie sko�cz�. Jeste�cie przy apetycie?
- Zdaje mi si�, �e tak.
- To ukr�jcie sobie, ile chcecie. Jeste�cie tu w�r�d sa-
mych westman�w, sir. A wy? Co robicie?
- Ja te� tu�am si� czasami po tej stronie Missisipi, ale
nie wiem, czy m�g�bym si� nazywa� westmanem. Du�o po-
trzeba, aby nim zosta�.
Parker odchrz�kn�� z zadowoleniem i rzek�:
- Macie s�uszno��, sir, zupe�n� s�uszno��. Cieszy mnie,
�e spotykam cz�owieka skromnego, kt�ry b�d�c str�em
nocnym, nie uwa�a si� zaraz za prezydenta Stan�w Zjed-
noczonych. Ma�o teraz takich ludzi. Co robicie tu na Za-
chodzie? My�liwiec? Nastawiacz side�? Zbieracz miodu?
- Poszukiwacz grob�w, mister Parker.
-Poszukiwacz grob�w?! - zawo�a� zdumiony. -To zna-
czy, �e wy... szukacie... grob�w?
-Yes.
- Czy drwicie z nas, sir?
- Ani mi to przez my�l nie przesz�o.
- Wi�c b�d�cie tak dobrzy i wyt�umaczcie si�, je�li nie
mam wbi� wam no�a mi�dzy �ebra. Nie pozwol� z siebie
wariata struga�.
- Well. Chc� zbada�, sk�d pochodz� dzisiejsi Indianie.
S�yszeli�cie ju� mo�e o tym, �e to, co si� znajduje w gro-
bach, oddaje pod tym wzgl�dem wielkie us�ugi.
- Hm! Czyta�em o tym rzeczywi�cie, �e s� ludzie, kt�rzy
rozkopuj� dawne groby, aby w ten spos�b studiowa� histo-
ri� czy co� podobnego. To wierutne g�upstwo! I tym si�
w�a�nie zajmujecie? A wi�c jeste�cie uczonym?
-Yes.
- Niech was B�g ma w swojej opiece, sir! Mo�ecie �atwo
wpa�� nosem w gr�b i zosta� tam na zawsze. Je�li szuka-
cie zw�ok, to czy�cie to w takich okolicach, gdzie jeste�cie
pewni swego �ycia. Tutaj kule i tomahawki �wiszcz� w po-
wietrzu. Koma�cze ruszyli ze swoich siedzib. Czy umiecie
strzela�?
- Troch�.
-Hm, wyobra�am sobie! Mnie si� tak�e kiedy� zdawa-
�o, �e umiem strzela�. Mo�e wam to kiedy� opowiem. Jak
widz�, macie star� rusznic�, kt�r� mo�na mury wali�. To
ma swoje znaczenie. A tam w tym futerale to pewnie taka
fuzyjka na niedziel�?
-Mo�e.
-Musi tak by�! Powiadam wam, sir, �e tu niebezpiecz-
nie szuka� trup�w. Zabierajcie si� st�d. Albo przy��czcie
si� do nas, zawsze to bezpieczniej ani�eli samemu.
- W jakim kierunku jedziecie?
- Tak�e nad Pecos, tam gdzie i wy. S�yszeli�my, �e�cie
o tym m�wili przed chwil�.
Obrzuci� mnie na po�y �askawym, na po�y ironicznym
spojrzeniem i m�wi� dalej:
-Wygl�dacie wcale nie�le, jak ob�uskane jajo, ale to
nie przyda si� na nic w tych stronach, sir. Prawdziwy west-
man wygl�da ca�kiem inaczej. Mimo to podobacie mi si�
i zapraszam was do naszej kompanii. Obronimy was, gdy�
w pojedynk� nie zdo�acie si� przebi�. Macie, zdaje si�
co�, co we wschodnich stanach nazwano by z pewno�ci�
koniem. Czy ten dyszlowy jest wasz� w�asno�ci�?
-Tak, oczywi�cie, Mr Parker - odrzek�em, ubawiony
szczerze, �e mego rasowego india�skiego ogiera, z kt�rym
tylko karosz Winnetou m�g� si� r�wna�, uwa�a za konia
poci�gowego.
Parker podoba� mi si� co najmniej w tym stopniu, co ja
jemu. Gdybym si� do niego przy��czy� i gdyby dowiedzia�
si� p�niej, kim jestem, nale�a�o si� spodziewa� scen bar-
dzo komicznych. Poza tym towarzystwo to mog�o mi si�
przyda� je�li nie p�niej, to przynajmniej w czasie jazdy
przez Mistake Canyon. Postanowi�em wi�c przyj�� propo-
zycj� westmana.
- Spodziewa�em si� tego - m�wi� Parker dalej. - Ko�
wygl�da tak samo gracko jak wy. Wida� po nim, �e tak�e
16
Old Surehand
szuka zw�ok dawno zmar�ych ludzi i nie ma nic innego do
roboty. A wi�c jedziecie z nami? Wyruszamy jutro wcze-
snym rankiem.
- Przyjmuj� z wdzi�czno�ci� wasz� propozycj� i prosz�
was o opiek�.
-B�dziecie j� mieli i s�dz�, �e bardzo wam si� przyda.
Rad b�d�, gdy ju� st�d odjedziemy, bo komendant got�w
kt�rego� z nas zatrzyma� jako zwiadowc�. Nieprawda�,
Jozie?
Z pytaniem tym zwr�ci� si� do starszego m�czyzny
z sympatyczn� twarz� o melancholijnym wyrazie, jak gdy-
by dr�czy�o go jakie� ukryte zmartwienie. Joz jest skr�-
tem od Jozue. Jak si� p�niej dowiedzia�em, cz�owiek ten
nazywa� si� Jozue Hawley.
- Jestem tego samego zdania - odrzek� zapytany. -Tego
jeszcze brakowa�o, �eby za tych wojak�w wyci�ga� kaszta-
ny z ognia i poparzy� sobie przy tym przednie �apy. Gdyby
chocia� zatrzymali Old Wabble'a! To by� odpowiedni cz�o-
wiek. Ale tak mnie nie dostan�. B�d� szcz�liwy, kiedy si�
st�d wyniesiemy i przedostaniemy przez Mistake Canyon.
- Czemu? Czy obawiasz si� ducha zabitego Indianina?
- Obawia� si�? Nie, ale mi z my�li nie schodzi. Ten ka-
nion to paskudne miejsce. Prze�y�em tu co�, co nie ka�dy
codziennie prze�ywa, i znalaz�em przy tym z�oto.
- Z�oto? W Mistake Canyon? To nie mo�e by�! Nigdy tu
nie by�o z�ota.
- A przecie� musia�o by�, skoro�my je znale�li.
- Naprawd�? Czy odkryli�cie je przypadkiem, Jozie?
- Nie. Drog� pokaza� nam Indianin.
-Trudno w to uwierzy�. Czerwonosk�ry nigdy takich
rzeczy nie wyjawia bia�emu, je�li nawet jest jego najlep-
szym przyjacielem.
-W takim razie by� to wyj�tkowy wypadek. Indianin
by� w�a�nie tym, kt�rego p�niej zastrzelono w kanionie.
Opowiem wam mo�e t� histori�, gdy jutro pojedziemy
tamt�dy. Teraz wol� o tym zamilcze�. Daj no mi jeszcze
mi�sa, jestem g�odny. To wprawdzie tylko antylopa, ale
Old Wabbie
17
x�
-O
a
musi smakowa�, kiedy nie ma nic innego. Wola�bym kawa�
garbu bizona albo pol�dwic� z �osia.
-Z �osia? Ach, �o�, s�usznie! - zawo�a� Parker, mlaska-
j�c j�zykiem. - To najdelikatniejsza i najsoczystsza pie-
cze�. Ilekro� pomy�l� o �osiu, przychodzi mi na my�l west-
man, kt�ry w�a�ciwie zrobi� ze mnie my�liwca.
- Kto to by�?
- Imi� jego wymieniono przed chwil�. Mam na my�li
Old Wabble'a.
- Co? Jak? Old Wabble'a? Tego dziwnego starca? Wi�c
zna�e� go?
- Czy go zna�em? Co za pytanie! Pod jego okiem prze-
�y�em na Zachodzie moj� pierwsz� przygod�. Opowiem
wam o tym, chocia� na pewno u�miejecie si� ze mnie po-
rz�dnie. Sz�o mianowicie o mojego pierwszego �osia.
Parker wyprostowa� si�, zrobi� wielce obiecuj�c� min�
i zacz�� opowiada�:
- Old Wabbie nazywa si� w�a�ciwie Fred Cutter, lecz z po-
wodu chwiejnego kroku i wisz�cego na chudym ciele ubra-
nia przezwano go Old Wabble'em. By� dawniej w Teksasie
kowbojem i tak przywyk� do tamtejszego stroju, �e p�niej,
na p�nocy, nikt nie zdo�a� go nam�wi� do zmiany ubrania.
Widz� go jeszcze, jak stoi przede mn�, d�ugi i strasznie
chudy, z nogami w niezwyk�ych ci�mach i legginach-. Na
koszuli, o kt�rej barwie wol� nie wspomina�, wisia�a blu-
za - jedyn� zalet� tej cz�ci garderoby by�a jej przewiew-
no�c.,.Eier� i szyja by�y niczym nieos�oni�te, za to pod wy-
n-<t-fki-luszem g�ow� jego zdobi�a chusta, kt�rej ko�-
/c-wisa�y-�-a plecy. Za pasem mia� d�ugi n� my�liwski,
/.-uszftiRh ci-�t�e, srebrne kolczyki, a w wielkiej, brunat-
-Tne--ko�iast�j r-ce trzyma� zawsze nieod��czne cygaro. Ina-
-'-�j ubranego/Alikt go nigdy nie widzia�.
Y-S-i� b-rd-o charakterystyczn� twarz, pomarszczon�,
zawszeLb-dko wygolon�, z grubymi jak u Murzyna warga-
- Legginy - rodzaj ochraniaczy ze sk�ry, noszonych na spodniach.
2. Old Surehand 1.1
Old Surehand
mi, d�ugim, spiczastym nosem i szarymi oczyma, kt�rym
nic uj�� nie mog�o, chocia� powieki by�y zawsze na p�
przymkni�te. Czy twarz ta by�a spokojna, czy te� o�ywia-
�o j� jakie� uczucie, mia�a zawsze wyraz niezachwianej
wy�szo�ci. By�o to zupe�nie uzasadnione, gdy� Old Wabbie
s�yn�� nie tylko jako mistrz w konnej je�dzie, strzelaniu
i rzucaniu lassem, lecz nie brak mu by�o tak�e �adnej
z cech prawdziwego westmana. "It's clear- to jasne", zwyk�
by� mawia�. Nawet najtrudniejsze rzeczy by�y dla niego
zupe�nie proste i zrozumia�e.
Ja by�em wtedy w Princeton czym� w rodzaju pisarza
na budowach i zarobi�em wreszcie tyle, �e mog�em si� wy-
bra� do Idaho na poszukiwanie z�ota. '
By�em greenhornem-, zupe�nym nowicjuszem i aby nie
dzieli� si� z wi�ksz� ilo�ci� wsp�lnik�w zdobytymi skarba-
mi, wzi��em ze sob� jednego tylko towarzysza, Bena Need-
lera, kt�ry tak samo zna� Dziki Zach�d jak ja.
Gdy w Eagle Rock wysiedli�my z wozu, byli�my wy-
strojeni jak eleganci, a ob�adowani jak juczne os�y r�-
nymi pi�knymi przedmiotami, kt�re niestety nie nadawa-
�y si� do u�ytku. Kiedy za� po tygodniu przybyli�my nad
Payette River, wygl�dali�my jak prawdziwe w��cz�gi; mar-
li�my z g�odu i porzucili�my po drodze niepotrzebne rze-
czy, to znaczy wszystko z wyj�tkiem broni i amunicji. Przy-
znam si� wam jednak otwarcie, �e za kawa� chleba z ma-
s�em by�bym odda� ca�e swoje uzbrojenie, a Ben Needler
my�la� pewnie tak samo.
Siedzieli�my na skraju lasu, trzymali�my otarte do krwi
stopy w wodzie i rozmawiali�my o r�nych delikatesach,
o kt�rych nie my�leliby�my nawet w innych warunkach,
a wi�c o sarniej �opatce, o pol�dwicy z bizona, o �apach
nied�wiedzich, o pieczeni z �osia. W tej okolicy widywano
jakoby bizony i �osie.
- Do licha! Gdyby teraz to bydl� podesz�o blisko, wpa-
- Greenhom -ang.- - niedo�wiadczony m�odzik, ��todzi�b.
Old Wabbie
19
kowa�bym mu z rozkosz� dwie kule pomi�dzy rogi... - m�-
wi� Ben, mlaskaj�c j�zykiem.
- A potem by�oby po was! - zabrzmia� tu� za nami jaki�
roze�miany g�os. - �o� zrobi�by z was marmolad�. Temu
zwierz�ciu nie strzela si� mi�dzy rogi. Wylali was chyba
z jakiej� szko�y w Nowym Jorku?
Zerwali�my si� i spojrzeli�my za siebie. Z zaro�li wy-
szed� Old Wabbie, kt�ry pods�uchiwa� nasz� rozmow�,
i sta� przed nami taki, jakim go opisa�em poprzednio. Je-
go twarz nie wyra�a�a nadmiernego szacunku. Mierzy�
nas pob�a�liwym spojrzeniem na p� przymkni�tych oczu.
Pomin� rozmow�, kt�ra potem nast�pi�a. Przeegzamino-
wa� nas jak surowy nauczyciel i poleci� p�j�� za sob�.
Mniej wi�cej o mil� od rzeki sta�a na prerii otoczonej
dooko�a lasem chata zbudowana z grubych bali. By�o to,
jak m�wi� stary westman, jego ranczo. Za chat� znajdo-
wa�o si� kilka bud bez drzwi, przeznaczonych w razie nie-
pogody dla koni, mu��w i byd�a, kt�re teraz pas�y si� na
nieogrodzonym polu. Ju� wtedy bowiem Old Wabbie prze-
dzierzgn�� si� z kowboja w samodzielnego hodowc�. S�u�-
ba jego sk�ada�a si� z bia�ego dozorcy Willa Littona i z kil-
ku wiernych Indian z plemienia W��w, kt�rych nazywa�
wakerami-. Gdy�my przybyli, ludzie ci pakowali na lekki
w�z namiot i inne przedmioty.
- To jest co� dla was - rzek� stary westman. - Chcecie
polowa� na losie, a ja w�a�nie robi� przygotowania do wy-
prawy my�liwskiej. P�jdziecie ze mn� i zobacz�, co potra-
ficie. Je�li si� oka�ecie zdatni do czego�, to mo�ecie zo-
sta� u mnie. Ale na razie wejd�cie do domu, gdy�, to ja-
sne, g�odny strzelec robi tylko dziury w niebie.
Bardzo nam to by�o na r�k�. Zjedli�my i zaspokoili�my
pragnienie, po czym ruszyli�my w drog�, poniewa� Old
Wabble'owi ani si� �ni�o odwleka� wyprawy z naszego po-
wodu. Dostali�my od niego konie i pojechali�my najpierw
- Wakerowie -z hiszp. vaqueros- - pasterze dogl�daj�cy byd�a.
20
Old Surehand
nad rzek�. Znale�li�my br�d, przez kt�ry nale�a�o przej��.
Poch�d prowadzi� stary westman; na jego pro�b� jecha-
�em obok niego. Za nim szed� luzem prowadzony za uzd�
mu�. Przeprawiwszy si� przez rzek�, zobaczyli�my reszt�
orszaku sun�c� za nami: Ben Needler jecha� na gniadym
koniu, Will Litton na siwym, a za nimi toczy� si� w�z za-
prz�ony w cztery konie. Powozi� nimi jeden z Indian,
zwany Pak-muh, czyli Krwawa R�ka. W swoim europej-
skim ubraniu nie wygl�da� co prawda wcale tak krwawo.
Jego wsp�plemie�cy, na kt�rych stary my�liwy m�g� si�
zda� we wszystkim, pozostali na ranczu.
Przebywszy br�d, jechali�my przez pewien czas rzad-
kim lasem. Nast�pnie otwar�a si� przed nami zielona, bez-
drzewna dolina wychodz�ca na trawiast� sawann�-. Gdy
po kilku godzinach dostali�my si� na drugi jej koniec,
gdzie teren zacz�� si� wznosi�, roz�o�yli�my si� obozem.
Zdj�to z wozu pakunki, rozbito namiot, przywi�zano ko-
nie i rozniecono ognisko. Tu mieli�my si� zatrzyma�, aby
zapolowa� na wid�orogie antylopy albo na bizony, je�li si�
na nie natkniemy. Poznali�my po rozrzuconych szkiele-
tach, �e zwierzyna przychodzi�a tutaj: tu� obok namiotu
le�a�a zbiela�a od s�o�ca czaszka. Po up�ywie paru dni,
my, biali, zamierzali�my si� uda� na wy�ej po�o�one ba-
gnisko, gdzie, jak twierdzi� Old Wabbie, by�o mn�stwo �o-
si, w obozowisku za� mia� pozosta� Krwawa R�ka.
Niestety, ani tego dnia, ani nast�pnego nie pokaza�o
si� �adne zwierz� nadaj�ce si� do ustrzelenia, co starego
niezmiernie z�o�ci�o. Mnie jednak by�o to na r�k�, gdy�
spodziewa�em si� ostrego os�du moich my�liwskich umie-
j�tno�ci. Umia�em na trzydzie�ci krok�w trafi� w wie��
ko�cieln�, ale by�em zupe�nie pewien, �e zrobi�bym tylko
wielk� dziur� w niebie, gdybym musia� ustrzeli� na sze��-
dziesi�t krok�w szybkonog� antylop�.
- Sawanna - zbiorowisko ro�lin z�o�one g��wnie z wysokich traw oraz
rzadko rozrzuconych drzew i krzew�w.
Old Wabbie
21
Old Wabbie wpad� tymczasem na niefortunny pomys�
wypr�bowania naszych zdolno�ci i za��da�, aby�my strze-
lali do s�p�w, kt�re siedzia�y o jakie� siedemdziesi�t kro-
k�w od nas na szkielecie bizona. Ja mia�em pierwszy popi-
sa� si� swoj� sztuk�. No, powiadam wam, s�py musia�y by�
ze mnie zupe�nie zadowolone, gdy� sta�o si� tak, jak prze-
widywa�em. Wypali�em czterokrotnie i nie trafi�em ani ra-
zu. �adnemu ze �cierwo�erc�w nie przysz�o nawet na my�l
ucieka� po strza�ach. Ptaki te wiedz� doskonale, �e niko-
mu rozs�dnemu nie przyjdzie do g�owy, aby je prze�lado-
wa�. Strza� zn�ca je zamiast odstraszy�, poniewa� z ubitej
zwierzyny zawsze zostaj� dla nich przynajmniej wn�trzno-
�ci. Ben chybi� dwa razy i dopiero trzecia kula trafi�a jed-
nego s�pa, a reszt� sp�oszy�a.
-Niezr�wnane! - �mia� si� Old Wabbie, potrz�saj�c
d�ugimi, niezdarnymi r�kami. - Moi panowie, to jasne, �e
jeste�cie jakby stworzeni dla Dzikiego Zachodu. Jestem
o was zupe�nie spokojny! Ju� teraz osi�gn�li�cie szczyt do-
skona�o�ci. Wy�ej zaj�� nie mo�ecie.
Ben przyj�� ze spokojem ten wyrok, ja jednak wybuch-
n��em gniewem, co oczywi�cie mia�o tylko ten skutek, �e
mi Old Wabbie powiedzia�:
- Zamilczcie lepiej! Wasz kolega trafi� przynajmniej za
trzecim razem, mo�na si� wi�c po nim czego� spodziewa�,
wy za� jeste�cie dla Zachodu cz�owiekiem straconym. Nie
mog� was zatrudni� i dam wam tylko dobr� rad�, �eby�cie
si� czym pr�dzej z tych stron wynie�li.
Ubod�o mnie to porz�dnie. Przecie� nikt si� nie rodzi
mistrzem, a proch, kt�ry zu�y�em do tej pory, nie wa�y�
pewnie funta. Postanowi�em sobie w ka�dym razie zdoby�
jako� szacunek starego.
Nazajutrz rano wyruszyli�my na bagna w g�rach nad
Salmon River. �ywno��, naczynia, koce i inne rzeczy wpa-
kowano na mu�a, a w�z, kt�rego nie mo�na by�o u�y� na
g�rskich bezdro�ach, zosta� w obozie. Znacie ten kraj i nie
b�d� wam opisywa� naszej drogi. By�a ona bardzo niebez-
pieczna, szczeg�lnie tam gdzie Snakes Canyon tworzy k�t
Old Surehand
ostry i gdzie trzeba zje�d�a� strom� �cian� w g��b, aby si�
dosta� po drugiej stronie na �cie�k� Wihinasht. Na prawo
niebotyczna skala, na lewo czarna otch�a�, a w �rodku
przesmyk o szeroko�ci zaledwie dwu �okci. Szcz�ciem na-
sze konie przywyk�y do takich dr�g, a ja nie cierpia�em
nigdy na zawroty g�owy. Przedostali�my si� szcz�liwie,
lecz wkr�tce pojawi�o si� nowe niebezpiecze�stwo, z kt�-
rego tylko ja jeden nie zdawa�em sobie sprawy.
Gdy wjechali�my na �cie�k� Wihinasht, spotkali�my si�
z oddzia�em z�o�onym z o�miu konnych Indian. Czterech
z nich zdobi�y pi�ra wodz�w. Najwidoczniej nie przestra-
szyli si� wcale, ujrzawszy nas tak nagle, i przypatrywali si�
nam, przeje�d�aj�c obok bezszelestnie, owym melancho-
lijnym, oboj�tnym wzrokiem, w�a�ciwym czerwonej rasie.
Pierwszy z wojownik�w, jad�c na bu�anym koniu, trzyma�
w lewej r�ce jaki� dziwaczny, pod�u�ny przedmiot, ozdo-
biony fr�dzlami z pi�r. To milcz�ce, pos�pne spotkanie
z dawnymi panami tej krainy wzruszy�o mnie do g��bi. Nie
wydali mi si� bynajmniej niebezpieczni, zw�aszcza �e nie
mieli na sobie barw wojennych i nie byli, jak mi si� zda-
wa�o, uzbrojeni. Zaledwie jednak objechali�my najbli�sze
wzg�rze i znikn�li�my im z oczu, Old Wabbie zatrzyma� si�
i rzek�, rzucaj�c za siebie gro�ne spojrzenie:
- Do licha! Czego tu chc� te �otry? To s� Panasztowie,
sk��ceni z plemieniem W��w, do kt�rego nale�� moi pa-
sterze. Dok�d zmierzaj�? Droga ich musi prowadzi� obok
mego rancza. Co za pech, �e mnie tam nie ma...
- Nie s� przecie� uzbrojeni - wtr�ci�em.
Old Wabbie �ypn�� na mnie pogardliwie spod przy-
mkni�tych powiek i rzek�:
- Nic z naszego polowania na �osie, przynajmniej w tej
chwili. Musimy wraca� do obozu, a mo�e nawet na ranczo,
i koniecznie wyprzedzi� tych zb�j�w. Na szcz�cie znam
�cie�k� nieopodal, kt�ra prowadzi w d�, nie nadaje si�
ona dla je�d�c�w, lecz tylko dla ludzi dobrze chodz�cych
po g�rach. Naprz�d, ch�opcy! Wiem ju�, co zrobimy! Musi-
my wzi�� Indian na muszk� - to jasne!
Old Wabbie
23
Wjechali�my cwa�em pomi�dzy ska�y na lewo i po pi�-
ciu minutach dostali�my si� na ma�e plaskowzg�rze po-
kryte bagnist� ��k�. Na kamienistych jej brzegach ros�y
wysokie jod�y, a �rodkiem p�yn�� strumyczek.
Old Wabbie zeskoczy� z konia i powiedzia�:
-Tam, na ko�cu p�askowzg�rza, schodzi w d� droga.
Je�li si� po�pieszymy, b�dziemy w obozie przed Indiana-
mi, Jeden z nas musi tu zosta� przy koniach, ten mianowi-
cie, bez kt�rego naj�atwiej b�dzie si� nam obej��. Jest
nim nasz dzielny Sam, kt�ry chybi� a� cztery razy. Trafi�by
pr�dzej kt�rego� z nas ni� czerwonosk�rego.
Tym "dzielnym Samem" by�em oczywi�cie ja. Sam Par-
ker, dawny pisarz na budowach w Princeton, Protestowa-
�em gwa�townie, lecz musia�em w ko�cu ust�pi�. Po czym
moi trzej towarzysze pop�dzili przez ��k�, a ja na rozkaz
starego mia�em nie opuszcza� doliny, dop�ki nie powr�c�.
By�em w�ciek�y. Tych biednych Indian chciano wystrze-
la�, chocia� nie wygl�dali niebezpiecznie. Czy mog�em do
tego dopu�ci�? Nie! Byli takimi samymi lud�mi, jak my,
a przy tym... p�on��em ��dz� zemsty za obraz�! Nie zna-
�em Dzikiego Zachodu i wykona�em sw�j nierozs�dny
plan. Ot� przywi�za�em mu�a i trzy konie do drzew,
a sam zawr�ci�em i pogna�em drog�, kt�r� przybyli�my tu-
taj. Chcia�em wykona� polecone zadanie, lecz pierwej -
ostrzec Indian. Zjecha�em, jak mog�em najszybciej, �cie�-
k� Wihinasht i zapu�ci�em si� w Snakes Canyon. Tu ujrza-
�em przed sob� czerwonosk�rych, kt�rzy us�yszawszy t�-
tent kopyt, przystan�li. Par�w by� tu jeszcze dostatecznie
szeroki. Osadzi�em konia i zapyta�em, czy kt�ry� z nich
umie po angielsku. Indianin jad�cy na bulanku z owym
pod�u�nym przedmiotem w r�ku odpowiedzia�:
- Jestem To-ok-uh, Szybka Strza�a, w�dz Panaszt�w. Czy
bia�y brat powr�ci�, by przynie�� mi wiadomo�� od stare-
go m�a, kt�rego trz�d pilnuj� W�e tam na dole?
- A wi�c go znasz? - spyta�em. - On uwa�a was za wro-
g�w i wyruszy� piechot�, by was pozabija�. Jestem chrze-
�cijaninem i uwa�am za sw�j obowi�zek ostrzec was.
24
Old Surehand
Spojrzenie ciemnych oczu wodza wpi�o si� dos�ownie
w moj� twarz. Po chwili zapyta�:
- Gdzie wasze konie?
- Stoj� tam, po drugiej strome �cie�ki Wihinasht, na
bagnistej ��ce.
Naradza� si� przez chwil� po cichu z towarzyszami, po
czym zapyta� mnie przyja�nie:
- Czy m�j brat od niedawna jest w tym kraju?
-Dopiero od wczoraj.
- Po co blade twarze jecha�y w g�ry?
- Chcieli�my zapolowa� na �osie.
- Czy m�j brat jest s�ynnym my�liwym?
- Nie, nie trafiam zwykle do celu.
Indianin rozpytywa� mnie dalej z u�miechem, dop�ki
nie dowiedzia� si� wszystkiego. Musia�em mu nawet po-
wiedzie� swoje nazwisko. Wreszcie powiedzia�:
-Samuel Parker... to trudno zapami�ta� czerwonemu
m�owi. Nazwiemy ci� At-pui, Dobre Serce. Je�li tu d�u�ej
zabawisz, zrobisz si� ostro�nie j szy. Dobro� twoja mog�a was
zgubi�. Ciesz si�, �e nie idziemy �cie�k� wojenn�! Przy-
patrz si� temu wampumowi- - doda�, pokazuj�c mi tajem-
niczy, ozdobiony fr�dzlami przedmiot - zawiera or�dzie po-
koju do wodz�w plemion Szoszon�w. Jeste�my bez broni
i wieziemy go do rancza starego m�a, a jego Indianie po-
nios� go dalej. Nie mamy zatem powodu do obaw, lecz
wdzi�czno�� nasza jest taka sama, jak gdyby� nas ocali� od
�mierci. Je�li b�dziesz potrzebowa� przyjaci�, przyb�d� do
nas. At-pui b�dzie u nas zawsze mile widziany. Howgh!
Poda� mi r�k� i ruszy� dalej ze swoimi lud�mi. Zawo�a-
�em jeszcze za nimi, �eby mnie nie zdradzili i wr�ci�em za-
dowolony z siebie, chocia� nie da�em dowod�w wielkiej
roztropno�ci.
- Wampum -indian.- - wielobarwne paciorki wykonane z r�nych ga-
tunk�w muszli nanizane na sznurki, wi�zane w paski, szarfy, pe�ni�y u In-
dian funkcj� pisma.
OldWabbIe
23
Przybywszy na p�askowzg�rze, zdj��em z mu�a pakunki
i odwi�za�em konie, �eby si� popas�y. Wolny czas po�wi�-
ci�em �wiczeniom w strzelaniu. Mia�em pe�en ro�ek pro-
chu, a w�r�d naszych rzeczy by�a go jeszcze ca�a puszka.
Wypr�niwszy ro�ek, mog�em sobie powiedzie�, �e trafi�-
bym teraz w wie�� ko�cieln� nawet z odleg�o�ci dwustu
krok�w.
Pod wiecz�r nadszed� Old Wabbie z Benem i Willem.
Spotkali si� z Indianami ko�o naszego obozu i opowiedzie-
li mi jako naj�wie�sz� nowin�, �e wojownicy mieli ca�-
kiem pokojowe zamiary; oddali wampum Krwawej R�ce,
aby poni�s� go dalej, i zawr�cili natychmiast. Oczywi�cie
zatai�em przed towarzyszami to, co uczyni�em.
Przenocowali�my na ��ce, a nazajutrz pojechali�my nad
pobliskie mokrad�a. Le�a�y one w obszernej dolinie. Po�rod-
ku znajdowa�o si� jeziorko o b�otnistych brzegach, dalej
chaszcze i las rosn�cy na bagiennym, zwodniczym gruncie.
Dolin� otacza�y zewsz�d wysokie, nagie, rozkruszone masy-
wy skalne. Mia�a ona ze dwie godziny drogi wzd�u� i wszerz.
Zdj�wszy z mu�a pakunki, rozbili�my ob�z i zapalili�my
ognisko, przy kt�rym mia�em pozosta�, aby pilnowa� koni.
Moi towarzysze udali si� na poszukiwania. A� do po�udnia
panowa�a cisza. Nagle us�ysza�em huk kilku strza��w,
a wkr�tce potem wr�ci� Ben Needler. Strzeli� za wcze�nie
do kl�py i rozgniewany Old Wabbie przep�dzi� go. Stary
nadszed� z Littonem dopiero o zmroku, zawiedziony
i w�ciek�y.
- Trop�w by�o do�� - zrz�dzi� - i to nie tylko �osi, lecz
i czerwonosk�rych, kt�rzy musieli si� tu zjawi� przed na-
mi i przep�oszyli zwierzyn�. To jasne! Natkn�li�my si� tyl-
ko na jedn� krow�, ale ten g�upiec Needler paln�� z obu
luf r�wnocze�nie i uciek�a. Oto s� skutki zadawania si�
z greenhornami! �al mi jednak odbytej drogi i zostan� tu
jeszcze dzie�, dwa albo i d�u�ej, dop�ki nie po�o�� jakie-
go t�giego, starego �osia.
Do mnie i do Bena nie odezwa� si� ani s�owem i tak sa-
mo zachowywa� si� nazajutrz rano. Wyruszaj�c, o�wiad-
26
Old Surehand
czy�, �e b�dzie polowa� tylko z Littonem, a greenhorny zo-
stan� w obozie, �eby czego nie sknoci�y. M�g� robi�, co mu
si� podoba, ale my przyznali�my sobie po cichu to samo
prawo. Kiedy tamci dwaj odeszli, przyst�pili�my do wyko-
nania planu om�wionego w nocy. Je�li Indianie przep�o-
szyli �osie, to zwierz�t nie by�o ju� w dolinie - musia�y si�
znajdowa� poza jej obr�bem i tam ich nale�a�o szuka�. Po-
niewa� polowanie nasze mog�o potrwa� do wieczora, zabra-
li�my ze sob� mu�a, aby ni�s� potrzebne nam rzeczy,
a ewentualnie i zdobycz.
Pow�drowali�my do s�siedniej doliny. Nie by�o tu ani je-
ziora, ani bagna, ani �osi, ale gdzie� w pobli�u musieli by�
jacy� ludzie. Nie widzieli�my ich wprawdzie, lecz w pew-
nym oddaleniu dostrzegli�my wyra�nie ich os�a, kt�ry bez
uzdy i siod�a zajada� ze smakiem traw�. Gdzie byli jego w�a-
�ciciele? Postanowi�em ich odszuka� i kiedy Ben podchodzi�
ostro�nie do os�a, ruszy�em z naszym mu�em dalej. Domnie-
many osio� pas� si� spokojnie, dop�ki Ben nie zbli�y� si� do
niego na sto krok�w. Wtedy, zwietrzywszy cz�owieka, pod-
ni�s� g�ow�, odwr�ci� si� b�yskawicznie i pobieg� wielkimi
susami ku mnie, jakby wiedziony sympati� dla stoj�cego
obok mnie swego krewniaka. Ale po co? Dalib�g, nie by� to
osio�, lecz dzikie zwierz�! Pozna�em si� na tym, chocia� by-
�em greenhornem. Ukl�k�em czym pr�dzej za mu�em, z�o�y-
�em si�, wymierzy�em i poci�gn��em za cyngiel. Nieznane
mi stworzenie skoczy�o raz, drugi, trzeci i pad�o. Pobieg�em
ku niemu, a z drugiej strony nadszed� Ben. Kula trafi�a zwie-
rz� pod �opatk�. Doszli�my do wniosku, �e zabi�em �ani�.
Przywi�zali�my j� do juk�w na mule i ruszyli�my dalej. Do-
lin�, otoczon� z obu stron niebotycznymi �cianami, zamyka-
�o do�� strome wzg�rze, co� w rodzaju prze��czy, za kt�r�
musia�a by� druga dolina. Poniewa� nasz mu� dobrze si�
wspina� na ska�y, postanowili�my p�j�� prosto.
Dostali�my si� z pewnym wysi�kiem na g�r� i przeko-
nali�my si�, �e nie pope�nili�my omy�ki, gdy� przed nami
teren znowu opada� w d�. Dochodzi� stamt�d zgie�k ludz-
kich g�os�w. Chc�c si� dowiedzie�, co tam si� dzieje, po-
Old Wabbie
27
szukali�my miejsca, z kt�rego mo�na by spojrze� w d�.
Po obu stronach prze��czy znajdowa�y si� wysokie, ale
dosy� dost�pne wzniesienia. Wdrapali�my si� na jedno
z nich, po lewej stronie. Needler wychyli� si�, poniewa�
jednak mia� bardzo jasne ubranie i z �atwo�ci� m�g� to
kto� zauwa�y�, odsun��em go i sam spojrza�em w d�.
Nie mog�em dojrze�, co si� dzieje tu� pod nami, ponie-
wa� nie sta�em dostatecznie wysoko, ale nieco dalej ujrza-
�em siedmiu india�skich je�d�c�w, kt�rzy p�dzili tyralie-
r�, krzycz�c na ca�e gard�o. Wrzaski te zbli�a�y si� i wzma-
ga�y tak, �e stoj�cy na dole mu� zacz�� niespokojnie strzyc
uszami i macha� ogonem. Musia�em pos�a� Bena na d�,
�eby go uspokoi�.
Nagle, rzuciwszy okiem na przeciwleg�e wzniesienie,
oddalone mniej wi�cej o pi��set krok�w, ujrza�em ze zdu-
mieniem siedz�cego tam Indianina. By� to To-ok-uh, Szyb-
ka Strza�a, kt�ry skin�� na mnie i po�o�y� praw� r�k� na
ustach, co u Indian jest znakiem nakazuj�cym milczenie.
Sk�d si� tu wzi�� i dlaczego mia�em milcze�. Poprzednio
nie by� uzbrojony, a teraz trzyma� na kolanach strzelb�.
Ha�as stale si� wzmaga�. Nagle us�ysza�em pod sob� �oskot
spadaj�cych kamieni i spojrza�em w d�. O Bo�e! C� to za
potw�r z g�o�nym, gniewnym parskaniem wspina si�
z tamtej doliny na prze��cz? Do k��b�w mia� ze dwa metry
wysoko�ci, kr�tkie, niezgrabne cielsko, d�ugie nogi, zwisa-
j�c� g�rn� warg� i zje�on� brod�. Wdrapa� si� z iskrz�cy-
mi �lepiami na brzeg prze��czy i ujrzawszy tu� przed sob�
mu�a i Bena Needlera, odrzuci� szkaradny �eb z pot�nymi,
szerokimi �opatami rog�w i ruszy� przed siebie.
Needler, ujrzawszy potwora, kt�ry wyr�s� jak spod zie-
mi, wrzasn�� ze strachu, odrzuci� strzelb� i pobieg�, a ra-
czej stoczy� si� na �eb, na szyj� w dolin�, z kt�rej przyszli-
�my przed chwil�. Mu� okaza� si� odwa�niejszy od swego
pana: da� susa i zjecha� - szcz�ciem na wszystkich czte-
rech nogach - z prze��czy.
Nie mia�em czasu sprawdzi�, czy obydwaj szcz�liwie
wyl�dowali na dole, bo zwierz zwr�ci� si� w moj� stron�,
Old Surehand
Old Wabbie
29
nie widz�c, �e ma ju� woln� drog� przed sob�. P�dzi� w g�-
r�, pot�nymi susami, wprost na mnie. Przerazi�em si� nie
mniej ni� Needler. Strzelba wypad�a mi z r�ki i zacz��em
ucieka�. Skaka�em z kamienia na kamie� po skalistym
zboczu, a potw�r za mn�. Naraz rozwar�a si� przede mn�
szczelina w skalnej �cianie, wi�c wsun��em si� w ni� do-
s�ownie w ostatniej chwili, gdy� zwierz w�o�y� do �rodka
g�ow�, na ile mu tylko rogi pozwala�y. Parska� jak diabe�
i czu�em na twarzy jego gor�cy oddech. Ale strach �ciga-
nego zwierz�cia by� wi�kszy od jego gniewu - po chwili
cofn�� si� i pobieg� dalej. Przy tym odwr�ci� si� lewym bo-
kiem do wodza siedz�cego naprzeciw i czekaj�cego z zim-
n� krwi� na odpowiedni moment do strza�u. Indianin z�o-
�y� si� i wypali�. Zwierz run�� na ziemi�.
To-ok-uh wyskoczy� ze swej kryj�wki, a ja ostro�nie wy-
sun��em g�ow�. W�dz obejrza� olbrzymie zwierz� i zawo-
�a� do mnie ze �miechem:
-Niech m�j brat tu przyjdzie! Ten peere- pad� od jego
kuli, wi�c jest jego w�asno�ci�.
- Od mojej kuli? - zapyta�em zdumiony, wy�a��c z dziury.
- Tak - rzek� Indianin z chytrym u�mieszkiem, skin�w-
szy g�ow�. - Jeste� At-pui, Dobre Serce. Za to, �e nas
chcia�e� ocali�, staniesz si� teraz s�awny w�r�d swoich.
Wojownicy Panaszt�w oddali wampum i przybyli przed
wami do doliny �osi, gdzie ukryli swoj� bro�. Nie mogli-
�cie tam znale�� innej zwierzyny opr�cz dziecka �osia,
kt�re widz� na grzbiecie mu�a. Powiedzia�e� mi otwarcie,
�e nie umiesz trafi� do celu, ale teraz nie m�w o tym ni-
komu. Chc�, aby towarzysze szanowali ci� tak, jak ja ci�
mi�uj�. Usiad�em tu na skale i kaza�em p�dzi� na siebie
tego wielkiego �osia, ale gdy zobaczy�em ciebie, postano-
wi�em natychmiast ci go podarowa�. Niech b�dzie tak, jak
gdyby� ty go zabi�. Ciesz si� s�aw�, dop�ki rzeczywi�cie
nie nauczysz si� strzela�. Tw�j brat nie widzia� mnie i te-
- Peere - �o� w j�zyku Szoszon�w -przyp. autora-.
raz nie zobaczy, gdy� zaraz odejd�. Ale oczy moje chc�
jeszcze kiedy� ujrze� ciebie. Howgh!
U�cisn�� mi r�k�, pobieg� w d� i znikn�� po drugiej
stronie prze��czy.
Oto by�a wdzi�czno�� tak zwanego dzikiego cz�owieka!
Odst�pi� mi w�asn� s�aw� my�liwsk�. Czy mia�em ten dar
odtr�ci�? Nie, by�em na to za s�aby, za m�ody i zbyt mocno
bola�y mnie drwiny Old Wabble'a. K�ama�em wprawdzie,
przypisuj�c sobie cudze zas�ugi, lecz tak bardzo pragn�-
�em, aby stary westman pozazdro�ci� mnie, greenhornowi!
Zszed�em w dolin�, gdzie spotkali�my rzekomego os�a.
Daleko, bardzo daleko sta� obok mu�a Ben Needler, kt�re-
mu na szcz�cie nic si� nie sta�o.
Skin��em na towarzysza i zaprowadzi�em go do powalo-
nego �osia. Wcze�niej podnios�em, oczywi�cie, strzelb�,
a �e Ben nie widzia� Indianina, by� przekonany, �e to ja za-
bi�em olbrzymiego zwierza. Mo�na sobie wyobrazi� zdu-
mienie i zazdro�� mego kolegi.
�al mi si� go zrobi�o. Na pociech�, a tak�e, jak otwarcie
przyznaj�, dla ul�enia w�asnemu sumieniu, zaproponowa-
�em mu, aby powiedzia� Old Wabble'owi, i� to on zabi�
"dziecko �osia". Uk�ad ten ucieszy� go tak, �e mnie u�ciska�.
Musia�em zosta� przy moim lupie, aby strzec go przed
drapie�nymi zwierz�tami, a Needler ruszy� z mu�em na
mokrad�a po Old Wabble'a i Littona. Dopiero po po�udniu
sprowadzi� obu my�liwych, kt�rzy nie widzieli na bagnach
nawet ko�ca ogona �osia. Stary stal oniemia�y nad moim
�upem, a wreszcie przyzna�, �e rzadko si� widuje tak wiel-
kie okazy. Zazdro�� przebija�a spod jego pozornej oboj�t-
no�ci. Zmierzy� mnie gro�nym spojrzeniem przymru�o-
nych oczu i powiedzia�:
- Well, rozumiem wszystko, sir. Gdy wtedy cztery razy
spud�owali�cie, �artowali�cie sobie po prostu. To jasne!
Lecz mam nadziej�, �e nie zdarzy si� to ju� nigdy, je�li
mamy by� nadal przyjaci�mi.
Zostali�my nadal przyjaci�mi i niejeden celny strza�
pad� w czasie naszych wsp�lnych polowa�. Zdawa�o si�, �e
30
Old Surehand
dar wodza zapewni� mi od razu dobry wzrok i pewn� r�k�.
Od owego dnia moje kule bi�y tak szcz�liwie, �e staremu
nigdy na my�l nie przysz�o, �e historia z �osiem by�a zwy-
k�� blag�. Z Szybk� Strza�� spotyka�em si� p�niej bar-
dzo cz�sto, a jego ludzie nazywaj� mnie do dzi� At-pui.
Wiernie strzeg� naszej wsp�lnej tajemnicy i dzi� dopiero
po raz pierwszy j� zdradzam. Tak, panowie, przyznaj� si�
wam z ca�� pokor�, na jak� sta� my�liwego, �e m�j pierw-
szy �o� nie by� moim pierwszym �osiem. Ale te� nie by�
ostatnim. Howgh!
Parker zamilk�, a s�uchacze zacz�li rozprawia� o jego
przygodzie. Ka�dy westman musi kiedy� zaczyna�, nikt
nie rodzi si� mistrzem. Ja mia�em tak�e nauczycieli: naj-
pierw zabawnego, ma�ego Sama Hawkensa, a potem Win-
netou, niezr�wnanego mistrza we wszystkim, czego Dziki
Zach�d wymaga.
Co do Old Wabble'a, to s�ysza�em o nim wiele, bardzo
wiele, cho� nie widzia�em go dotychczas. Istnia� rzeczywi-
�cie, a jednocze�nie �y� w legendzie. Opowiadano sobie
setki jego pomys��w, roztrz�sano jego czyny dowodz�ce,
�e by� orygina�em, jakich ma�o. Nie wiedziano nigdy do-
k�adnie, gdzie si� znajduje i co robi. Ilekro� pojawia� si�
nagle tu lub tam, r�wnie szybko znika�, mimo to opowia-
dano znowu o jakim� jego �mia�ym czynie lub osobliwej
przygodzie.
W m�odo�ci by� "kr�lem kowboj�w", a teraz, gdy dobie-
ga� lat dziewi��dziesi�ciu, mia� by� rze�ki jak m�odzie-
niec i tylko bia�e jak �nieg w�osy, powiewaj�ce za nim
podczas jazdy niby grzywa, �wiadczy�y, jak d�ugie by�o to
niezwyk�e, burzliwe �ycie.
Podczas opowiadania Parkera zapad�a noc, a poniewa�
ze wzgl�du na Komancz�w nie mo�na by�o roznieca�
ognisk, po�o�yli�my si� spa�. Kiedy nazajutrz rano mieli-
�my ju� wyruszy�, okaza�o si�, �e obawy Parkera by�y uza-
sadnione: komendant chcia� koniecznie zatrzyma� jedne-
go z my�liwc�w jako zwiadowc�. Spotka� si� jednak ze
zdecydowanym oporem i uzna� w ko�cu, �e lepiej si� wy-
Old Wabbie
31
rzec tego zamiaru. Zatrzymany si�� zwiadowca przyni�s�-
by mu wi�cej szkody ni� po�ytku. Wobec tego pozwoli�em
sobie na �art i ofiarowa�em mu swoje us�ugi. Odm�wi� mi,
machn�wszy pogardliwie r�k�.
- Jed�cie z Bogiem, Mr Charley! - powiedzia�. - Cz�o-
wiek, kt�rzy zajmuje si� poszukiwaniem spr�chnia�ych
gnat�w, nie potrafi robi� tego, czego wymagam od zwia-
dowcy. Grzebcie sobie dalej w starych grobach; nie mam
ochoty obarcza� si� wami.
Dowiedzia� si� zatem widocznie, co mnie rzekomo przy-
gna�o na Zach�d. Well, to rozstanie by�o mi bardzo na r�-
k�. Aby mnie przypadkiem nie poznano, odje�d�aj�c wi-
sia�em na koniu tak nieporadnie, jak tylko mog�em,
i przez ca�y ten dzie� zachowywa�em si� tak, aby towarzy-
sze nie zmienili o mnie zdania.
Tych dziesi�ciu ludzi zebra�o si� przypadkowo, jad�c
znad Platte River. Udawali si� teraz do Teksasu, ka�dy
w innym celu. Nie tworzyli wi�c wcale zwartej, po��czo-
nej wsp�lnymi planami grupy.
Od obozu wojskowego do Mistake Canyon mieli�my
konno cztery godziny drogi, kt�re przesz�y bez przeszk�d.
Jozuemu Hawleyowi przypomniano wczorajsz� obietnic�,
a on przyrzek� solennie, �e jej dotrzyma.
Tych kilka s��w, kt�re us�ysza�em wczoraj z jego ust,
wystarczy�o mi, aby si� domy�li�, �e to on w�a�nie by�
owym bia�ym, kt�ry przez pomy�k� zastrzeli� przyjaciela.
Sprawa ta nurtowa�a go dotychczas i st�d wyraz melan-
cholii na jego twarzy.
Jechali�my pocz�tkowo skalistym plaskowzg�rzem,
opadaj�cym z wolna w d�. Nast�pnie zatrzymali�my si�
nad g��bok� czelu�ci�, do kt�rej prowadzi�a stroma �cie�-
ka. W�w�z ci�gn�� si� w niesko�czono�� ku wschodowi,
mi�dzy wynios�ymi �cianami, wysokimi na kilkaset st�p.
Na dnie szemra�a woda, kt�ra z g�ry wydawa�a si� czarna
Jak atrament. Tam, gdzie zatrzymali�my si�, na kraw�-
dziach ska� ros�y z rzadka kaktusy. By� to Mistake Canyon,
a raczej jego pocz�tek. Kto rzuci� okiem w gro�n� czelu��,
32
Old Surehand
ten musia� dozna� wra�enia, i� tam na dole czyha na niego
nieuniknione nieszcz�cie. Widzia�em ju� przedtem wiele
kanion�w, ale �aden nie wydal mi si� tak przera�aj�cy.
Zjechali�my strom� �cie�k� i dostali�my si� na dno w�wo-
zu, gdzie zacz�li�my w�drowa� wzd�u� strumienia. Wygl�da�
teraz zupe�nie inaczej ni� z g�ry. Gdy dotarli�my do wielkie-
go nadbrze�nego g�azu, na kt�rym za�amywa� si� nurt poto-
ku, Joz zszed� z konia, usiad� na kamieniu i powiedzia�:
- Ot� i miejsce, na kt�rym chc� dotrzyma� obietnicy.
Zsi�d�cie, panowie, a dowiecie si�, w jaki spos�b powsta-
�a legenda o duchu tego kanionu.
- O duchu? Pshaw!- - roze�mia� si� Sam Parker. - Tyl-
ko g�upiec wierzy w widma i duchy. Po prostu bia�y my�li-
wiec zastrzeli� tu przez pomy�k� przyjaciela Apacza za-
miast wroga Koma�cza. Tyle �e nikt nie wie, kto to by�
i jak to si� sta�o.
- Ja to wiem, ja jeden - rzek� Joz, przesuwaj�c r�k� po
oczach.
- Ty? A wi�c wiesz co� o tej nieszcz�snej historii?
- Czy ja co� wiem? Tu, z tego kamienia, na kt�rym teraz
siedz�, pad� w�wczas z mojej strzelby ten fatalny strza�.
Mia�em oczy o trzydzie�ci lat m�odsze, nie by�y jednak do��
bystre, by odr�ni� przyjaciela od wroga. Mia�em przyja-
ciela, wiernego przyjaciela. By� nim Apacz, kt�ry nazywa�
si� Tklisz-lipa, to znaczy Grzechotnik. Uratowa�em mu kie-
dy� �ycie, a on przyrzek� mi pokaza� miejsce, gdzie, jak m�-
wi�, mia�o si� znajdowa� mn�stwo nuggetu--. Znalaz�em
wi�c czterech dzielnych ch�opc�w, nadaj�cych si� do takie-
go przedsi�wzi�cia. Musieli�my si� zachowywa� bardzo
ostro�nie, poniewa� miejsce to le�a�o na terytorium Ko-
mancz�w. Tote� nie wzi�li�my ze sob� koni. Tylko Apacz nie
chcia� si� rozsta� ze swoim mustangiem. Aby unikn�� wst�-
p�w, powiem, �e po d�ugiej w�dr�wce przybyli�my na miej-
- Pshaw! - okrzyk india�ski oznaczaj�cy lekcewa�enie lub zdziwienie.
-- Nugget -ang.- - samorodek z�ota.
Old Wabbie
33
sce, tu, do kanionu. Widzicie te kaktusy na kraw�dzi ska�?
Dawniej r�s� tam ca�y las kaktus�w, w kt�rym zbudowali-
�my sobie chat�. Tu nad wod� by�a nasza kopalnia.
Tklisz-lipa nie sk�ama� - skarb wydawa� si� naprawd�
ogromny. Pracowa� mog�y tylko cztery osoby jednocze�-
nie, bo jeden z nas sta� na stra�y, a drugi polowa� i stara�
si� o mi�so. Musieli�my post�powa� z najwi�ksz� rozwa-
g�, gdy� Awat-kuts, Wielki Bizon, w�dz tutejszych Koman-
cz�w, by� nie tylko krwio�erczym wojownikiem, ale i mi-
strzem w tropieniu. To oczywiste, �e ka�dy z nas opr�cz
motyki i �opaty mia� zawsze bro� przy sobie.
Byli�my tu ju� ze trzy tygodnie, kiedy pewnego dnia
Apacz zosta� na stra�y przy chacie, a D�ugi Dinters ugania�
si� za zwierzyn�. My pracowali�my ra�no na dnie w�wozu,
a czerwonosk�ry nudzi� si� na g�rze, siedz�c w s�onecznej
spiekocie. Zdj�� ubranie i zwyczajem india�skim naciera�
sobie cia�o t�uszczem nied�wiedzim dla ochrony przed ro-
bactwem. Wtem us�ysza� za sob� szelest, obejrza� si� i zo-
baczy� gro�nego wodza Komancz�w, kt�ry z rozmachem za-
mierza� si� na niego kolb�. Zanim Apacz zdo�a� uskoczy�
w bok, kolba spad�a na jego g�ow� z tak� si��, �e straci�
przytomno��. Cios nie roztrzaska� mu czaszki tylko dlate-
go, �e nosi� osobliw� czapk�, ozdobion� ogonami lisimi
i sk�rami grzechotnik�w.
Awat-kuts zostawi� go na razie w spokoju i wszed� do
chaty, by j� spl�drowa�. Znalaz�szy worki nape�nione nug-
getem, zawiesi� je sobie u pasa, po czym wyszed�, zrzuci�
swoj� star� opo�cz� z koca i zamieni� j� na now�, zdj�t�
przez Apacza. Wpad�a mu w oko tak�e czapka og�uszone-
go przeciwnika i w�o�y� j� sobie na g�ow�. Nast�pnie przy-
wo�a� gwizdem swego kr�pego konika, kt�rego zostawi�
w kaktusach, lecz widz�c mustanga Apacza, pas�cego si�
w pobli�u, uzna�, �e jest o wiele wi�cej wart. Wreszcie Ko-
ma�cz przyst�pi� do oskalpowania wroga, i to �ywcem.
Stan�� nad nim w rozkroku, chwyci� lew� r�k� za w�osy,
wzi�� n� w praw� r�k�, nadci�� sk�r� nad uszami, w po-
przek czo�a i z ty�u g�owy, i silnym szarpni�ciem pr�bowa�
3. Old Surehand t. l
Old Surehand
oderwa� skalp, co mu si� jednak niezupe�nie uda�o. Grze-
chotnik pod wp�ywem okropnego b�lu odzyska� przytom-
no�� i chwyci� Koma�cza za r�ce. Zacz�li si� mocowa�.
Wielki Bizon musia� jednak wyj�� zwyci�sko z tej walki,
gdy� przeciwnikowi krew zalewa�a oczy.
Tymczasem Dintersowi uda�o si� polowanie i objuczony
zdobycz� wraca do domu. Znajduje trop Koma�cza i prze-
straszony, idzie ostro�nie za nim. Wyszed�szy z kaktusowego
lasu, widzi dw�ch walcz�cych Indian i bierze Koma�cza za
Apacza z powodu nowej opo�czy i czapki, kt�re mia� na so-
bie Wielki Bizon. Sk�ada si� czym pr�dzej i strzela do ocie-
kaj�cego krwi� przyjaciela, ale nie trafia go