5496
Szczegóły |
Tytuł |
5496 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5496 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5496 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5496 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Scheckley
Opcje
Dla Abby
z mi�o�ci� i wdzi�czno�ci�
Umys� jest Budd�, podczas gdy porzucenie my�lenia
poj�ciowego oznacza Drog�. Kiedy cz�owiek przestaje
wy�ania� w swym umy�le poj�cia, przestaje my�le� za
pomoc� termin�w takich, jak: istnienie i nieistnienie,
kr�tkie i d�ugie, inny i ja, aktywne i bierne. Dochodzi
w�wczas do wniosku, �e to w�a�nie jego umys� jest
w istocie Budd�, �e Budda jest w istocie Umys�em oraz
�e umys� stanowi odbicie pustki.
Nauka Ze� mistrza Huamg Po
Cz�� pierwsza
OSTRZE�ENIE
Tak zwane "prawa normalno�ci" ulegaj� od tej chwili
na jaki� czas zawieszeniu, podczas gdy my wypr�bowy-
wa� b�dziemy nowe zasady. Mog� one okaza� si�
zupe�nie odmienne od starych, przy czym nie udziela si�
�adnych porad, kt�re by ich dotyczy�y.
W celu unikni�cia sytuacji konfliktowych najlepiej
sp�dzi� reszt� dnia spokojnie, le��c w ��ku.
Je�li za� to wydaje Si� nudne, mog� zabra� was na
przeja�d�k�.
1 O TYM, JAK WYCHODZ�C OD "PROSTYCH PRZES�ANEK"
MO�NA ZOSTA� WYPROWADZONYM W POLE
Tom Mishkin wl�k� si� w�a�nie poprzez Mniejszy Ob�ok
Magellana, z rzadka przekraczaj�c pr�dko�� �wiat�a. Nie
forsowa� silnik�w. Jego statek kosmiczny, "Nieustraszony
III", pe�en by� ogon�w po�udniowoafryka�skich homar�w,
sportowych but�w do uprawiania tenisa, klimatyzator�w,
obficie s�odzonych mlecznych koncentrat�w i innych tego
typu towar�w, przeznaczonych dla kolonii na planecie
Dora V. Mishkin drzema� sobie w wielkim fotelu dow�dcy,
ukojony przez �wietlne b�yski, kt�re falowa�y na tablicy
kontrolnej, i przez ciche trzeszczenie przerywaczy obwod�w
elektrycznych. My�la� o nowym mieszkaniu, kt�re zamierza�
sobie kupi� w mie�cie Perth Amboy-bas-mer, szesna�cie
kilometr�w na wsch�d od Sandy Hook. W�a�nie wa�y�
w my�li wszystkie "za" i "przeciw": na przedmie�ciach
panuje z pewno�ci� cisza i spok�j, jakkolwiek kwestia
dojazd�w do centrum �odzi� podwodn�...
Nagle jeden z trzask�w zmieni� si� w zgrzyt.
Mishkin wyprostowa� si� w fotelu. Jego profesjonalny
s�uch pilota by� zawsze wyczulony na ewentualne oznaki
d�wi�kowe Awarii, Kt�ra Nie Mo�e Si� Zdarzy�, lecz od
czasu do czasu ma jednak miejsce.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt, chrz�st.
Tak. W�a�nie si� zdarzy�a.
Mishkin j�kn��. By� to specjalny j�k pilot�w, z�o�ony
z przeczucia przykrych wydarze�, fatalizmu i zgagi. Niemal
s�ysza�, jak w trzewiach statku dziej� si� jakie� z�e rzeczy.
Wska�nik awarii (kt�ry w zasadzie powinien w��cza� si�
jedynie w przypadku jakich� zewn�trznych zderze�) zmieni�
sw�j kolor na fioletowy, czerwony, purpurowy, a wreszcie
czarny. Komputer pok�adowy obudzi� si� ze swojej dog-
matycznej drzemki w sam� por�, by wyj�ka�: awaria,
awaria, awaria!
- Dzi�ki, ale sam ju� na to wpad�em - odpar� Mish-
kin. - Powiedz mi lepiej, gdzie ta awaria i na czym polega?
- Awaria cz�ci L-1223A. Nazwa katalogowa: Prawa
Obr�cz Poprzedniego Suwaka Urz�dzenia Zaworu D�awi�-
cego. Bezpo�rednia przyczyna awarii: 8 (s�ownie: osiem)
wygi�tych sworzni plus spiralne p�kni�cie w obudowie
obr�czy zaworu. Przyczyna po�rednia: boczny nacisk na
wy�ej wymienione cz�ci, kt�ry spowodowa� molekularne
zmiany we wchodz�cym w ich sk�ad metalu, czego skutkiem
jest taki jego stan, kt�ry okre�la si� zwykle sformu�owaniem
"zm�czenie materia�u".
- Taaa... Ale dlaczego? - spyta� Mishkin.
- Przypuszczenie, dotycz�ce przyczyny bezpo�redniej:
sworznie, znajduj�ce si� w wy�ej wymienionym urz�dzeniu,
poddane zosta�y nadmiernemu jak na ich mo�liwo�ci
ci�nieniu, czego skutkiem sta�o si� zmniejszenie �ywotno�ci
ca�ego urz�dzenia ze 195, 441 dni roboczych, wymienionych
w jego specyfikacji, do 84, 3 roboczogodziny.
- Pi�knie - skwitowa� Mishkin. - A co dzieje si�
teraz?
- Odci��em jednostk� nap�dow�, w kt�rej znajduje si�
ten zaw�r, po czym wy��czy�em g��wny silnik - oznajmi�
komputer.
- To zupe�nie jak p�ywanie po kosmicznym jeziorze bez
wiose� - skomentowa� Mishkin. - Czy nie m�g�bym mimo
wszystko u�y� g��wnego silnika, cho�by po to, �eby dosta�
si� do najbli�szego Centrum Obs�ugi Statk�w Kosmicznych?
- Nie. Dalsze u�ywanie wspomnianej zepsutej cz�ci
wywo�a�oby natychmiastowe i rosn�ce odkszta�cenia innych
fragment�w g��wnego silnika, co spowodowa�oby totaln�
awari�, a w konsekwencji implozj� i �mier�, a tak�e
permanentn� czarn� krech� w pa�skich aktach s�u�bowych.
M�g�by pan tak�e zosta� obci��ony kosztami kupna
nowego statku kosmicznego. ,
- C�, z pewno�ci� nie �ycz� sobie, �eby w moich
s�u�bowych aktach pojawi�y si� jakiekolwiek czarne kre-
chy - stwierdzi� Mishkin. - Co powinienem w takim
razie zrobi�?
- Jedynym mo�liwym rozwi�zaniem zaistnia�ej sytuacji
jest usuni�cie zepsutej cz�ci i zast�pienie jej now�. Na
licznych nie zamieszkanych planetach rozmieszczono sk�ady
z cz�ciami zamiennymi na wypadek takiej w�a�nie ewen-
tualno�ci. Bior�c pod uwag� pa�skie obecne wsp�rz�dne,
najbli�sz� tak� planet� jest Harmonia II, kt�ra znajduje si�
w odleg�o�ci sze��dziesi�ciu o�miu godzin lotu st�d, przy
u�yciu silnika awaryjnego.
- Wydaje si� to dosy� proste - skonstatowa� Mishkin.
- Teoretycznie tak.
- A praktycznie?
- Praktycznie zawsze pojawiaj� si� jakie� komplikacje.
- Jakiego rodzaju?
- Gdyby�my to wiedzieli - oznajmi� komputer - kom-
plikacje nie by�yby bardzo skomplikowane, prawda?
- S�dz�, �e nie - odpar� Mishkin. - Dobra, zmie�
kurs i ruszajmy.
- Wystarczy wyda� mi rozkaz, a ju� jest on wykona-
ny - odpar� s�u�bi�cie komputer.
O TYM, JAK U�YCIE "PRZES�ANEK
Z�O�ONYCH" PROWADZI DO ZAM�TU
W ekskluzywnym wywiadzie prasowym, udzielonym
wczoraj, profesor David Hume z Uniwersytetu Harvard
oznajmi� �e nast�pstwo czasowe nie implikuje przy-
czynowo�ci. Poproszony o rozwini�cie tego stwierdzenia
zwr�ci� uwag� na to, i� nast�pstwo czasowe ma charakter
jedynie addytywny, a nie generatywny.
O opini� w sprawie tego stwierdzenia poprosili�my
doktora Immanuela Kanta. Doktor Kant aktualnie zasia-
daj�cy w katedrze Kalifornijskiego Instytutu Techno-
logicznego, wydawa� si� ci�ko wstrz��ni�ty. - Obudzi�o
mnie to z mojej dogmatycznej drzemki - powiedzia�.
2. SZALONY SYNESTEZJO�OG ZNOWU UDERZA
Mishkin roz�o�y� si� na swoim fotelu i przymkn�� oczy.
Jednak nie zrobi�o mu to dobrze: do�wiadczy� ca�kowitego
rozstroju wszelkich danych zmys�owych, pomieszania kompe-
tencji wzroku i s�uchu, gor�cych b�ysk�w pod powiekami.
Otworzy� oczy. Niestety, nic si� nie polepszy�o. Si�gn�� po
Hermetyczn� Butelk�. By�a na niej etykieta, kt�ra g�osi�a:
JE�LI W CZASIE PODRӯY CO� SI� STANIE, WYPIJ
TO. Wypi� cz�� jej zawarto�ci, a potem zauwa�y� nalepk� po
drugiej stronie butelki: JE�LI W CZASIE PODRӯY CO�
SI� STANIE, NIE PIJ TEGO.
Jeden z aparat�w radiowych poj�kiwa� z cicha Sam do
siebie: "Och, Bo�e, zaraz umr�! Wiem, �e zaraz umr�!
Dlaczego, do cholery, w og�le wybra�em si� w t� wariack�
podr�?! Czy nie wystarcza�o mi siedzie� sobie w oknie
jakiego� statku pasa�erskiego i podziwia� widoki? Nie, ja
musia�em wykaza� si� aktywno�ci� i gdzie, do cholery,
teraz jestem?!"
Mishkin nie mia� czasu, by pociesza� aparat radiowy. Mia�
swoje w�asne problemy. A przynajmniej s�dzi�, �e to s� jego
problemy. W tej sprawie zawsze trudno uzyska� ca�kowit�
pewno��.
Doszed� do wniosku, �e jedynie wyobra�a� sobie, i� otwiera
oczy. Dlatego teraz ponownie je otworzy�. Ale czy rzeczywi�-
cie? Rozwa�a� otworzenie ich jeszcze raz, na wypadek, gdyby
zn�w okaza�o si�, i� jedynie to sobie wyobra�a�, ale powstrzy-
ma� si� przed tym w obawie przed naprawd� obmierz�� form�
regressus ad infinitum.
Aparat radiowy zn�w papla�: "Bo�e, zupe�nie nie wiem,
dok�d lec�! No tak, ale gdybym to wiedzia�, nie przylecia�bym
tutaj. Jednak nie wiedz�c, dok�d lec�, nie wiedzia�bym te�, jak
unikn�� przybycia tutaj, poniewa� nie wiedzia�bym, dok�d
zmierzam. Cholera, a mia�o by� zupe�nie inaczej! Powiedzieli
mi, �e b�dzie kupa zabawy... "
Mishkin szybko poci�gn�� z Hermetycznej Butelki. Zde-
cydowa�, �e nie mo�e by� ju� o wiele gorzej, co �wiadczy�o
w gruncie rzeczy, jak ma�o wiedzia�.
Nale�a�o rozpaczliwie poszuka� czego� sta�ego. Mishkin
ponownie wyprostowa� si� w fotelu.
- S�uchajcie wszyscy! - oznajmi� gromkim g�osem. -
B�dziemy teraz post�powa� zgodnie z przes�ank�, �e jeste�-
my wszyscy tym, czym wydajemy si� by�, i �e pozostaniemy
tym na czas nieokre�lony. To rozkaz. Zrozumiano?!
- Wszystko bior� diabli, a jemu zachcia�o si� teraz
w�a�nie wydawa� rozkazy - odpar� obrotowy stolik. - Co
z tob�, Jasiu, czy my�lisz, �e jeste� na jakim� cholernym
okr�cie podwodnym, albo innym tego typu �elastwie?!
- Musimy wszyscy wzi�� si� w gar�� - oznajmi� Mish-
kin. - W przeciwnym wypadku zostaniemy rozdarci na
strz�py.
- Jak na razie same frazesy - stwierdzi� fotel. - Mo�e-
my wszyscy zgin��, a on deklamuje jakie� pieprzone frazesy.
Mishkin zadr�a� i ponownie wypi� cz�� zawarto�ci
Hermetycznej Butelki, a potem szybko j� odstawi�, zanim
butelka zdo�a�a wypi� jego. Butelki znane s� z tego, �e
czasem im si� to zdarza; nigdy nie wiadomo, kiedy nad-
chodzi moment zamiany r�l.
- Teraz zamierzam wyl�dowa� - stwierdzi� Mishkin
uroczystym tonem.
- To obietnica bez pokrycia - skomentowa�a tablica
kontrolna. - Ale prosz�, nie kr�puj si�, rozgrywaj te swoje
mizerne gierki, je�li masz na to ochot�.
- Zamknij si� - odpar� Mishkin. - Jeste� moj� tablic�
kontroln�.
- A co by by�o, gdybym ci powiedzia�a, i� jestem
psychiatr� w �rednim wieku z Nowego Jorku i �e twoje
usi�owania, by nazwa� mnie "tablic� kontroln�" - przez co
rozumiesz tabula rasa, kt�r� mo�na do woli kontrolowa� -
�wiadcz� o tym, i� w g�owie ci tylko psychiczna przemoc?
Mishkin zdecydowa� ponownie napi� si� z Hermetycznej
Butelki. Mia� ju� wystarczaj�co du�e k�opoty z zachowa-
niem poczucia realno�ci, by to uczyni�. Nadludzkim niemal
wysi�kiem uda�o mu si� r�bn�� we w�asny nos. Zab�ys�y
�wiat�a.
W drzwiach przedzia�u baga�owego pojawi� si� m�czyz-
na w niebieskim uniformie.
- Prosz� pokaza� bilety - oznajmi�.
Mishkin poda� mu bilet, kt�ry �w cz�owiek natychmiast
przedziurkowa�. Wtedy Mishkin uderzeniem d�oni nacisn��
guzik l�dowania, kt�ry ze swej strony przyj�� to jak
m�czyzna. Wok� odezwa�y si� nieokre�lone j�ki i piski.
Czy to ju� zej�cie? - pomy�la�.
3 NOWY "GENERATOR WIARYGODNO�CI" POLECA
WSZYSTKIM, BY WYLECZYLI SCHIZOFRENI�
Sk�ad cz�ci zamiennych na Harmonii okaza� si� wielk�,
jasno o�wietlon� struktur� architektoniczn�, przypomina-
j�c� do z�udzenia supermarket w Miami Beach. Mishkin
wprowadzi� do jego wn�trza sw�j statek kosmiczny, wy��-
czy� silniki i w�o�y� kluczyki do kieszeni. Ruszy� przez
po�yskuj�ce przej�cia pomi�dzy p�kami pe�nymi pojem-
nik�w z mikroprocesorami, opakowa� z obwodami krze-
mowymi, system�w zamkni�tego obiegu wody, pieczonych
kurczak�w, skrzynek z zamro�on� solank� glikolow�,
podr�cznych spektrometr�w, wtyczek iskrowych, auto-
matycznych megafon�w do wyg�aszania pochlebstw, mo-
du��w wzmacniaczy, zapakowanych w foli� zestaw�w
kapsu�ek z witamin� B-6 oraz niemal wszystkich innych
rzeczy, kt�re mog� okaza� si� potrzebne podr�nikowi
wybieraj�cemu si� w d�ug� tras� po wewn�trznej lub
kosmicznej przestrzeni.
Podszed� do g��wnej konsolety ��czno�ciowej. Zapyta�
tam o cz�� L-1223A.
Czeka�. Mija�y minuty.
- Hej! - krzykn�� w ko�cu. - Co si� dzieje? Co z t�
cz�ci�?
- Ogromnie przepraszam - odpar�a konsoleta. - Oba-
wiam si�, �e w�a�nie buja�am my�lami w ob�okach. A raczej
przez jaki� czas pr�bowa�am to zrobi�.
- Dlaczego? Co si� z tob� dzieje?
- Mam trudno�ci, liczne trudno�ci. Naprawd�, nie ma
pan poj�cia, jak du�e. Dos�ownie kreci mi si� od nich
w g�owie. Oczywi�cie wyra�am si� metaforycznie.
- M�wisz �mieszne rzeczy, jak na konsolet� kontrol-
n� - stwierdzi� Mishkin podejrzliwie.
- W dzisiejszych czasach konsolety kontrolne wyposa-
�one s� w osobowo��. Jeste�my dzi�ki temu mniej nieludzkie,
je�li rozumie pan, co mam na my�li.
- W takim razie co dzieje si� tutaj nie tak, jak powin-
no? - spyta� Mishkin.
- C�, przypuszczam, �e ja sama jestem �r�d�em znacz-
nej cz�ci tego zamieszania - odpar�a konsoleta. - Rozu-
mie pan, je�li wyposa�a si� komputer w osobowo��, to tak,
jakby ofiarowa�o mu si� mo�liwo�� odczuwania. A je�li
mo�emy odczuwa�, trudno oczekiwa� od nas, �eby�my
dalej wykonywa�y swoje dawne, bezduszne obowi�zki.
Chodzi mi o to, �e moja osobowo�� powoduje, i� wykony-
wanie moich obowi�zk�w w spos�b czysto automatyczny
sta�o si� dla mnie niemo�liwe, jakkolwiek wiem, �e w istocie
jestem automatem i �e moja robota istotnie powinna by�
wykonywana w spos�b automatyczny. Jednak nie mog�
tego robi�. Moje my�li b��dz� gdzie� daleko st�d, mam z�e
dni, swoje nastroje... Czy wed�ug pana ma to jaki� sens?
' - Oczywi�cie, �e tak - odpar� Mishkin. - Ale co z t�
cz�ci�?
- Nie ma jej tutaj. Jest na zewn�trz.
- "Na zewn�trz", to znaczy gdzie?
- Oko�o dwudziestu, a mo�e trzydziestu kilometr�w
st�d.
- Co ona robi tam na zewn�trz?
- C�, pocz�tkowo wszystkie cz�ci zamienne zgroma-
dzone by�y tutaj, we wn�trzu magazynu. By�o to bardzo
logiczne i wygodne. Mo�e nawet zbyt proste, by ludzkie
umys�y mog�y to d�u�ej znosi�, poniewa� zupe�nie nieocze-
kiwanie niekt�rzy ludzie zacz�li si� zastanawia�: "Co b�dzie,
je�li statek, kt�ry uleg� awarii, rozbije si� dok�adnie na
dachu magazynu?" To pytanie wyprowadzi�o wszystkich
z r�wnowagi, wi�c rozwi�zanie ca�ego problemu powierzono
komputerowi, kt�ry poda� odpowied�: "Zdecentralizowa�!"
In�ynierowie i plani�ci pokiwali g�owami z zadziwieniem
i stwierdzili zgodnie: "Oczywi�cie, zdecentralizowa�, dla-
czego nie pomy�leli�my o tym wcze�niej?" Zosta�y zatem
wydane odpowiednie rozkazy i przyby�y tu grupy robocze,
kt�re poroznosi�y cz�ci zamienne po ca�ej okolicy. Wtedy
wszyscy spocz�li na laurach i stwierdzili: "Tak, teraz jest
ju� wszystko w porz�dku". Ale tak naprawd� problem
zacz�� si� dopiero wtedy.
- Jaki problem?
- C�, ludzie musieli od tej pory zacz�� opuszcza�
pawilon i wychodzi� na powierzchni� planety Harmonii, by
wzi�� sobie to, czego potrzebowali. A to oznacza�o niebez-
piecze�stwo. Rozumie pan, obce planety s� niebezpieczne,
poniewa� dziej� si� na nich nieznane, dziwne rzeczy,
a cz�owiek nie wie, jak na nie zareagowa�; w chwili gdy
zaczynasz rozumie� swoj� sytuacj� i dochodzisz wreszcie
do wniosku, jak sobie z ni� poradzi�, okazuje si�, �e ta
sytuacja ju� min�a; by� mo�e przy okazji ci� zabijaj�c.
- Jakiego rodzaju "nieznane sytuacje" mog� si� tu
zdarza�? - spyta� niepewnie Mishkin.
- Nie wolno mi tego precyzowa� - odpar�a tablica. -
Gdybym to zrobi�a, mog�yby si� one okaza� jeszcze bardziej
podst�pne.
- Dlaczego?
- Pomy�lne dostosowanie si� do niebezpiecze�stw na
obcej planecie wymaga szerokiego spektrum zdolno�ci
rozpoznawania, co jest niebezpiecze�stwem, a co nim nie
jest. Gdybym wymieni�a zaledwie jedno lub dwa takie
niebezpiecze�stwa, m�g�by pan zosta� nadmiernie uwarun-
kowany - jest to tak zwany "efekt tunelowy" - a przez
to pa�ska zdolno�� rozpoznawania innych ryzykownych
sytuacji uleg�aby zmniejszeniu. A poza tym, to nie jest ju�
konieczne.
- Dlaczego, ju� nie"?
- Poniewa� otrzyma�am zabezpieczenie na wypadek
takich sytuacji. Wyjdzie pan na zewn�trz w towarzystwie
robota SRRR, je�li aktualnie mamy jakiego� na sk�adzie.
Wie pan, w ostatniej dostawie pojawi� si� pewien zam�t...
Konsoleta kontrolna zamilk�a.
- A co... - odezwa� si� Mishkin.
- Naprawd�, prosz� o chwil� ciszy - przerwa�a kon-
soleta. - Sprawdzam w�a�nie inwentarz.
Mishkin czeka�. Po kilku chwilach konsoleta stwierdzi�a:
- Tak, mam na sk�adzie robota SRRR. Przywieziono
go w ostatniej dostawie. To by�oby rzeczywi�cie paskudne,
gdyby r�wnie� jego brakowa�o w magazynie.
- Co to za robot? - spyta� Mishkin. - Do jakich
zada� jest przeznaczony?
- Skr�t oznacza: "Specjalny Robot Reakcji Ratun-
kowych". Automaty te s� przeznaczone do reagowania na
specyficzne warunki obcych planet. Wykrywaj� one wszys-
tkie bod�ce zewn�trzne, kt�re mog� si� okaza� szkodliwe
dla ludzi, ostrzegaj� ich, broni� i sugeruj� zastosowanie
w�a�ciwych �rodk�w zapobiegawczych. Z robotem SRRR
b�dzie pan tu tak samo bezpieczny, jak w swoim mieszkaniu
Mt Nowym Jorku.
� Serdeczne dzi�ki - odpowiedzia� Mishkin.
4 MA�Y KURCZACZEK OKRE�LA PERSONIFIKACJ� JAKO
A NAJCZ�STSZ� OZNAK� ZABURZE� PERCEPCJI
ZMYS�OWEJ
Robot SRRR by� niski i mia� kszta�t prostopad�o�cianu.
Jego lakierowany, szkar�atny kad�ub odznacza� si� nie-
zwyk�� atrakcyjno�ci�. Przemieszcza� si� na czterech wrze-
cionowatych ko�czynach i mia� jeszcze dodatkowe cztery
w g�rnej cz�ci swojego korpusu. Przypomina� tarantul�
przebran� za robota.
- W porz�dku, synu, ruszajmy na przeja�d�k� - po-
wiedzia� do Mishkina.
- Czy to b�dzie bardzo niebezpieczne? - spyta� astro-
nauta.
- Kaszka z mleczkiem. M�g�bym zrobi� to z zawi�za-
nymi oczami.
- Na co powinienem uwa�a�?
- W razie czego dam ci zna�.
Mishkin wzruszy� ramionami i poszed� za robotem przez
przej�cie kontrolne dla os�b wychodz�cych. Nast�pnie
przez ruchome, dwuskrzyd�owe drzwi wyszli na powierzch-
ni� Harmonii. S�dzi�, �e robot wie, co robi. Nie mia�
jednak racji. Niewiedza Mishkina by�a monstrualna, zdeter-
minowana, a tak�e w dziwny spos�b wzruszaj�ca. By�
mo�e jedynie dziewica siedz�ca na jednoro�cu mog�a
charakteryzowa� si� takim stopniem ignorancji.
(Oczywi�cie, r�wnie� jego kole�ka-robot nie b�yszcza�
inteligencj�. Dodaj�c jego ignorancj� do ignorancji Mish-
kina otrzyma�oby si� naprawd� wysoki poziom wsp�czyn-
nika g�upoty, odpowiadaj�cy ilo�ci przypadk�w zapalenia
op�ucnej, kt�re zdarza�y si� od czasu rozpocz�cia Drugiej
Wojny Peloponeskiej).
Tumult i �cisk, gor�ce bu�eczki, kole�e�stwo, odcie�
warg - te wizje opanowa�y umys� Mishkina, gdy nie-
spokojnie wkracza� na powierzchni� Harmonii.
- Jak d�ugo b�d� trwa� te halucynacje? - spyta�
Mishkin.
- Dlaczego pytasz w�a�nie mnie? - odpar� sympatyczny
mistrz kucharski z rozklekotan� harmonijk� ustn� w d�o-
niach. - Ja tak�e jestem halucynacj�.
- Jak mog� rozpozna�, kt�re przedmioty s� realne,
a kt�re nie?
- Spr�buj zastosowa� papierek lakmusowy - poradzi�
Chuang-tsy.
- Ca�y ten biznes polega na tym - stwierdzi� robot -
�e musisz, kole�, robi� dok�adnie to, co m�wi�; w przeciw-
nym wypadku zanim si� obejrzysz, b�dziesz ju� martwy.
Za�apa�e�?
- Za�apa�em - stwierdzi� Mishkin. W�drowali w�a�nie
przez purpurow� r�wnin�. Wia� wiatr ze wschodu z pr�d-
ko�ci� o�miu kilometr�w na godzin� i s�ycha� by�o �wier-
kanie elektronicznych ptak�w.
- Kiedy rozka�� ci "padnij" - kontynuowa� robot -
musisz, kole�, szybko klapn�� na pysk. Nie b�dzie czasu na
mruganie i potykanie si� o w�asne giczo�y. Mam nadziej�,
�e refleks masz niez�y, co?
- Mia�em wra�enie, i� powiedzia�e�, �e tu nie jest
niebezpiecznie.
- No i co, wielka mi sprawa, z�apa�e� mnie za s��w-
ko... - drwi� robot. - Mo�e mia�em swoje przyczyny,
�eby sk�ama�.
- Jakie przyczyny?
- Mo�e mia�em powody, �eby nie m�wi� ci wszyst-
kiego... - oznajmi� SRRR. - A teraz s�uchaj, co do ciebie
m�wi�: padnij!
Mishkin r�wnie� zd��y� ju� us�ysze� nik�e, wysokie
brz�czenie, kt�re rozleg�o si� gdzie� w oddali. Rzuci� si� na
traw� i zag��bi� w niej nos, w niecierpliwym pragnieniu
zastosowania si� do polecenia robota. Widzia�, jak SRRR
obraca si� wok� osi z dwoma blasterami w metalowych
d�oniach.
- Co to za d�wi�k? - spyta� Mishkin.
- To odg�os godowy sze�cionogiego proto-brontos-
tegosaurusa. Kiedy te g�upie stwory s� napalone, pr�buj�
robi� to ze wszystkim, co si� rusza.
- Czy nie widz�, �e nie jestem w�a�ciwym obiektem dla
ich zalot�w?
- Jasne, ale przes�anie danych ze zmys��w do m�zgu
zabiera im par� minut, bo proto-brontostegosaurus nie jest
or�em, je�li chodzi o inteligencj�. P�ki co dwudziesto-
trzytonowy, rozpalony do bia�o�ci stw�r kuca na twojej
g�owie...
- Wi�c gdzie on teraz jest? - spyta� Mishkin.
- W�a�nie nadchodzi - powiedzia� robot ponuro,
kr�c�c m�ynka swymi blasterami jak prawdziwy kowboj.
Brz�czenie przybra�o na sile pod wzgl�dem nat�enia
i wysoko�ci d�wi�ku. Potem Mishkin zobaczy�, �e co�,
co wygl�da jak motyl o dwumetrowej rozpi�to�ci skrzyde�,
przelatuje obok z trzepotem, bucz�c sobie rado�nie. Stwo-
rzenie to nie zwr�ci�o na nich uwagi; odlecia�o gdzie�
na lewo.
- Co to by�o? - spyta� Mishkin.
- Jasne jak cholera, �e wygl�da�o na motyla o dwumet-
rowej rozpi�to�ci skrzyde� - odpar� robot.
- Tak w�a�nie s�dzi�em. Ale wcze�niej powiedzia�e�...
- Tak, tak, tak - odrzek� robot z rozdra�nieniem. -
To chyba oczywiste, co si� zdarzy�o. Ten stw�r przypomi-
naj�cy motyla nauczy� si� na�ladowa� odg�os godowy
proto-brontostegosaumsa. Mimetyzm to zjawisko powsze-
chne w ca�ej galaktyce.
- Powszechne zjawisko? Ale jemu uda�o si� zaskoczy�
nawet ciebiel
- I co w tym dziwnego? Po raz pierwszy natkn��em si�
na to motylopodobne stworzenie.
- Powiniene� o nim wiedzie� wcze�niej - zauwa�y�
Mishkin.
- B��d. Zosta�em zaprogramowany tak, by dostrzega�
i radzi� sobie z sytuacjami i rzeczami, kt�re mog� by�
niebezpieczne dla ludzi. A ten wielki stary owad umie tylko
trzepota� skrzyd�ami i nie m�g�by zrobi� ci krzywdy, chyba
�e pr�bowa�by� go po�kn��. Jest wi�c ca�kiem naturalne, �e
nie mam nic na jego temat w moich plikach pami�ciowych.
Powiniene� u�wiadomi� sobie, kole�, �e nie jestem jak��
cholern� encyklopedi�. Umiem radzi� sobie ze wszystkimi
niebezpiecznymi stworami, a nie z ka�d� pieprzon� kreatu-
r�, kt�ra chodzi, p�ywa, lata, pe�za, ryje w ziemi lub
w jakikolwiek inny spos�b przemieszcza si� po okolicy.
Kojarzysz, synu?
- Kojarz� - odrzek� Mishkin. - I mam nadziej�, �e
wiesz, co robisz.
- Tak si� przypadkiem zdarzy�o, �e w�a�nie po to
zosta�em zbudowany - oznajmi� SRRR. - Chod�, ruszaj-
my na t� nasz� przechadzk�.
5. PRZYGOTOWANE WCZE�NIEJ O�WIADCZENIE
"Ju� od jakiego� czasu mam problemy ze swym umys�em.
Pojawiaj� si� w nim idee i obrazy. Nie wiem jednak, co
spo�r�d nich jest realne, a co z�udne. Czasem wydaje mi
si�, �e dzisiaj ju� jad�em, a potem okazuje si�, �e nie.
Czasem my�l�, �e �y�em, a potem dochodz� do wniosku, i�
to nieprawda. Nie mog� sobie przypomnie�, dlaczego tu
jestem i o jakie przest�pstwo zosta�em oskar�ony. Niezale�-
nie od tego, co to mo�e by�, jestem przekonany o swojej
niewinno�ci. Twierdz�, �e jestem niewinny, bez wzgl�du na
to, co zrobi�em".
Mishkin uni�s� pe�en nadziei wzrok i zobaczy� wtedy, �e
znikn�li przysi�gli i s�dzia, �e znikn�� ca�y �wiat, a znudzony
stra�nik przerzuca stare wydanie czasopisma "Rolling
Stone".
Mishkin zatrzyma� si� nagle.
- O co chodzi? - spyta� robot.
- Widz� co� na wprost przed nami.
- Wielki mi problem - szydzi� robot. - Ja widz�
przed nami bardzo du�o rzeczy. Zawsze widz� mn�stwo
rzeczy wprost przed sob�. Chryste, przecie� wszyscy zawsze
widz� przed sob� bardzo wiele rzeczy.
- Ale to co� przed nami wygl�da mi na zwierz�.
- No i co w tym takiego niezwyk�ego?
Rzecz, kt�r� Mishkin zobaczy� wprost przed nimi, mia�a
na oko rozmiar i kszta�t tygrysa, wyposa�ona jednak by�a
w kr�tszy ogon i wi�ksze stopy. Wygl�da�a na bardzo
z�o�liw�, g�odn� i pozbawion� skrupu��w halucynacj�.
- Wygl�da niebezpiecznie - zauwa�y� Mishkin.
- To �wiadczy, jak niewiele w gruncie rzeczy o niej
wiesz - oznajmi� robot. - Istota, kt�r� tam widzisz, to
grubosk�r, b�d�cy stworem ro�lino�ernym, maj�cym upo-
dobania takie jak krowa, tylko jeszcze bardziej boja�liwym.
- Ale sp�jrz na te z�biska.
- Nie pozw�l, by jego z�by wyprowadzi�y ci� w pole.
- Mimetyzm?
- Tak jest, m�j asie przestworzy. A teraz pozbieraj si�
do kupy i ruszajmy naprz�d.
Poszli dalej poprzez purpurow� r�wnin�. Robot, nie
zadaj�c sobie nawet trudu, by wyci�gn�� blastery, pogwiz-
dywa� "Piosenk� Elmera". Mishkin, kt�ry w�drowa� dwa
kroki za nim, gwizda� "Walca Triste".
Grubosk�r obr�ci� si� w ich stron� i spojrza� na nich
oczami koloru skrzep�ej krwi jaka. Ziewn��, ods�aniaj�c
siekacze wielkie jak tureckie bu�aty. Przeci�gn�� si�, a przy
tym ruchu mi�nie na obu jego bokach zafalowa�y niczym
leniwe o�miornice, zmagaj�ce si� ze sob� pod cienk�
warstewk� plastiku.
- Jeste� pewien, �e to stw�r ro�lino�erny? - spyta�
Mishkin.
- Nie jada nic opr�cz trawy i mleczu - stwierdzi�
robot. - Jakkolwiek od czasu do czasu lubi sobie wr�ba�
cebulk�.
- Wygl�da na dosy� z�o�liw� besti�.
- Natura potrafi stwarza� miliardy pozor�w.
Cz�owiek i robot podeszli bli�ej do obcego stworzenia.
Grubosk�r po�o�y� uszy po sobie. Jego ogon wyprostowa�
si� i usztywni�, si�gaj�c teraz wysoko w g�r� niczym
wska�nik na jakiej� tarczy kontrolnej, kieruj�cy si� w stron�
tej jej cz�ci, nad kt�r� widnieje napis "Powa�ne k�opoty".
Pokaza� k�y, wygl�daj�ce jak okrutne, zakrzywione z�by
diabelskich wide�. Warkn��; us�yszawszy ten pomruk kilka
pobliskich perypatetycznych drzew opu�ci�o ga��zie, wydo-
by�o z ziemi korzenie i zdecydowa�o si� wyruszy� na
poszukiwanie jakiego� spokojniejszego miejsca, gdzie� na
p�nocnych rubie�ach.
- W tym wypadku natura przesadzi�a - oznajmi�
Mishkin. - M�g�bym przysi�c, �e ten stw�r zamierza nas
zaatakowa�.
- Natura zwykle przesadza - wym�drza� si� robot. -
Taka ju� jest natura natury.
Znajdowali si� teraz w odleg�o�ci oko�o dziesi�ciu metr�w
od grubosk�ra, kt�ry sta� ca�kowicie nieruchomo, dosko-
nale na�laduj�c �miertelnie niebezpieczne zwierz�, maj�ce
w�a�nie zaszar�owa� z furi� i zabi� wszystkich ludzi, kt�rzy
znajd� si� w polu jego widzenia - a tak�e, by� mo�e,
robota i par� drzew, tak po prostu, by doda� sobie
animuszu.
Mishkin zatrzyma� si�.
- Sp�jrz teraz - powiedzia�. - Co� z nim jest nie tak,
jak by� powinno. My�l�...
- Za du�o my�lisz - powiedzia� robot silnym, zdecy-
dowanym tonem. - Na lito�� bosk�, cz�owieku, trzymaj
nerwy w gar�ci. Jestem robotem SRRR, wyszkolonym
specjalnie w celu wykonywania takich zada� i daj� ci
s�owo, �e ta �a�osna krowa w tygrysiej sk�rze...
W tym w�a�nie momencie grubosk�r zaatakowa�. Jeszcze
u�amek sekundy wcze�niej tkwi� w bezruchu; chwil� potem
rzuci� si� do przodu w dzikim skoku, a jego pazury
i z�biska b�ysn�y z�otem w wieczornym blasku szafirowego
s�o�ca Harmonii oraz matowej, tajemniczej, czerwonej
gwiazdy, b�d�cej jego wspohowarzyszem w uk�adzie po-
dw�jnym. Bestia zaatakowa�a ich, osi�gaj�c przy tym
najwy�szy mo�liwy stopie� swych mimetycznych zdolno�ci,
do z�udzenia przypominaj�c wyg�odnia�e, dzikie, wszyst-
ko�erne stworzenie, kt�re nie zwraca uwagi na to, kogo
atakuje, zw�aszcza je�li cel ataku jest niezbyt du�ych
rozmiar�w i nie ma prawie nic, co m�g�by przeciwstawi�
pazurom i k�om drapie�nika.
- A kysz, grubosk�r, a kysz! - nawo�ywa� robot
niezbyt przekonuj�cym tonem.
- Padnij! - krzykn�� Mishkin.
� Aaaaagggrrrh!!! - rykn�� grubosk�r.
6.
- Tom, czy nic ci nie jest?
Mishkin zamruga� oczami.
- Czuj� si� dobrze - odpar�.
- Ale nie wygl�dasz najlepiej.
Mishkin zachichota�; by�o to �mieszne spostrze�enie.
- Co w tym takiego �miesznego?
- Ty jeste� �mieszny. Nie mog� nawet ci� zobaczy� i to
jest �mieszne.
- Wypij to.
- Co to jest?
- Nic. Po prostu to wypij.
- Wypij nic, a zamienisz si� w nico��! - rykn��
Mishkin. Z najwy�szym wysi�kiem otworzy� oczy. Nie
widzia� niczego. Zmusi� si� do widzenia jakich� rzeczy. I co
teraz? Jaka to by�a regu�a... ? Ach, tak: Poj�cie rzeczywisto�ci
uzyskuje si� przez niesko�czone wymienianie poszczeg�lnych
obiekt�w. A zatem: stoliczek przy ��ku, �ar�wka fluores-
cencyjna, �ar�wka z drucikim, piecyk, kuferek, p�ka
z ksi��kami, maszyna do pisania, okno, pustaki, szklanka,
butelka mleka, dzbanek do kawy, gitara, wiaderko na l�d,
przyjaciel, torba na �mieci... et cetera.
- Uzyska�em poczucie realno�ci - oznajmi� Mishkin
z cich� dum�. - Teraz ju� wszystko b�dzie ze mn�
w porz�dku.
- Czym jest rzeczywisto��?
- Jedn� z wielu mo�liwych iluzji.
Mishkin zani�s� si� p�aczem. Pragn�� rzeczywisto�ci
wy��cznie dla siebie. To, co dzia�o si� teraz, by�o straszne;
by�o nawet gorzej ni� poprzednio. Teraz cokolwiek...
To nie mo�e si� dzia� naprawd�, pomy�la�. Jednak
najwyra�niej dzia�o si�: grubosk�r, niczym oczywisty dow�d
swej realno�ci, zbli�a� si� do niego w niezwykle wiarygod-
nym wirze w�asnych pazur�w i k��w. Mishkin zagra� na
gambit. Rzuci� si� w bok, a bestia przemkn�a obok niego.
- Strzelaj! - krzykn�� Mishkin, dotykaj�c w tym
momencie sedna rzeczy.
- Nie powinienem zabija� ro�lino�ernych zwierz�t -
oznajmi� robot. M�wi� to jednak bez przekonania. Gru-
gosk�r zawr�ci� i atakowa� ponownie, �lini�c si� na my�l
d rych�ym posi�ku. Mishkin odskoczy� w lewo, potem
w prawo. Grubosk�r, niczym gro�ny cie�, na�ladowa�
jego ruchy. Otworzy� swe pot�ne szcz�ki. Mishkin przy-
mkn�� oczy.
Nagle poczu� na twarzy gor�cy podmuch. Us�ysza�
warkot, skowyt, a potem odg�os czego� ci�kiego, padaj�-
cego na ziemi�.
Otworzy� oczy. Robot w ko�cu zdecydowa� si� u�y�
blastera i po�o�y� besti� jednym precyzyjnym strza�em,
prosto pod nogami Mishkina.
- Ro�lino�erny... - stwierdzi� Mishkin z gorycz�.
- Wiesz, kole�, istnieje co� takiego, jak mimetyzm
zachowania. W niekt�rych przypadkach zachowanie mi-
metyczne prowadzi do tego, �e roslino�erca zaczyna pro-
wadzi� tryb �ycia na�ladowanego drapie�nika, do tego
stopnia nawet, �e �ywi si� mi�sem, co dla zwierz�cia
ro�lino�ernego jest nie tylko odra�aj�ce, ale mo�e r�wnie�
prowadzi� do niestrawno�ci.
- Wierzysz w to, co m�wisz?
- Nie - odpar� robot �a�o�nie. - Nie rozumiem
jednak, jakim cudem to stworzenie nie znalaz�o si� w moich
plikach pami�ciowych. Zanim na tej planecie umieszczono
magazyny, przez dziesi�� lat by�a ona pod sta�� obserwacj�.
Zwierz� takich rozmiar�w, jak to, nie mog�oby w �aden
spos�b unikn�� namierzenia przez czujniki. Mo�na powie-
dzie� bez przesady, �e je�li chodzi o wiedz� na temat
niebezpiecze�stw, Darbis IV jest tak samo dobrze znana,
jak sama Ziemia.
- Chwileczk�! - wtr�ci� si� Mishkin. - Powiedzia�e�,
�e jaka to jest planeta... ?
- Darbis IV, planeta, na kt�r� zosta�em zaprogra-
mowany.
- To nie jest Darbis IV - stwierdzi� Mishkin ze
zbola�ym wyrazem twarzy. Czu� si� chory, smutny, skazany
na zag�ad�. - Ta planeta nazywa si� Harmonia... Wys�ali
ci� na niew�a�ciw� planet�.
7.
Jeste� zm�czony ci�g�ym, jednostajnym przep�ywem? Masz
harmonii? Skorzystaj zatem z us�ug naszej
TELEFONICZNEJ S�U�BY PRZERYWNICZEJ
Wybierz sobie co� z oferowanego przez nas, pe�nego
asortymentu Pauz, Takt�w, Przerw i Za�mie�.
Robot zachichota� nieszczerze.
- Obawiam si�, kole�, �e jeste� troch� spicznia�y -
oznajmi�. - Syndrom temporalnej afazji historycznej -
oto moja diagnoza, chocia�, B�g mi �wiadkiem, nie jestem
lekarzem. Przypuszczam, �e napi�cie nerwowe...
Mishkin potrz�sn�� g�ow� przecz�co.
- Pomy�l sam - powiedzia�. -Kilkakrotnie pomyli�e�
si� powa�nie w kwestiach niebezpiecze�stw, kt�re pojawi�y
si� na tej planecie. Twoje pomy�ki by�y niewiarygodnie
wielkie, wr�cz skandaliczne.
- To rzeczywi�cie jest dziwne-przyzna� robot. - Jak-
kolwiek trudno mi w tej chwili znale�� rozs�dne wy-
t�umaczenie tego faktu.
- Za to ja mog� je znale��. Wszystko im si� miesza
w dostawach do tego magazynu ju� od czasu, gdy zosta�
za�o�ony. Podobnie spieprzyli spraw� r�wnie� w twoim
wypadku. Powinni byli wys�a� ci� na Darbis IV, a dotar�e�
na Harmoni�.
- W�a�nie si� nad tym zastanawiam - stwierdzi�
SRRR.
- Zr�b to - poradzi� Mishkin.
- Mam ju� pewn� my�l - oznajmi� robot. - My,
roboty SRRR, jeste�my powszechnie znane z szybko�ci
naszych reakcji synaptycznych.
- Brawo - pochwali� go Mishkin z niezbyt du�ym
entuzjazmem. - I do jakich konkluzji doszed�e�?
- My�l�, �e bior�c pod uwag� dost�pne dane, twoja
hipoteza jest ca�kiem prawdopodobna. Rzeczywi�cie wy-
gl�da na to, �e zosta�em dostarczony na niew�a�ciw�
planet�. A to, oczywi�cie, stawia przed nami okre�lone
problemy.
- Co oznacza, �e musimy teraz solidnie pog��wkowa�.
- Najwyra�niej. Pozw�l jednak, �e zwr�c� twoj� uwag�
na fakt, i� zbli�a si� w�a�nie do nas jakie� stworzenie
o nieznanych sk�onno�ciach i apetytach.
Mishkin kiwn�� g�ow� z roztargnieniem. Wydarzenia
nast�powa�y po sobie zbyt szybko, a on potrzebowa�
planu. By uratowa� swoje �ycie, musia� my�le�, nawet
gdyby to my�lenie mia�o go kosztowa� utrat� �ycia.
Robot by� zaprogramowany na Darbis IV. Mishkin by�
zaprogramowany na Ziemi�. A teraz obaj byli na Harmonii,
niczym dwaj �lepcy w pomieszczeniu z kot�em parowym.
Najbardziej rozs�dnym sposobem dzia�ania by�, w wypadku
Mishkina, powr�t do magazynu. Tam m�g�by przekaza�
na Ziemi� informacje o awarii i poczeka�, a� cz�� zamien-
na, ewentualnie zamieniony robot albo te� obie rzeczy
razem zostan� dostarczone na Harmoni�. Jednak trwa�oby
to prawdopodobnie ca�e miesi�ce, a mo�e nawet lata.
Cz�� za�, kt�rej potrzebowa�, znajdowa�a si� w odleg�o�ci
zaledwie kilku kilometr�w.
Mimo to wycofanie si� teraz by�o najbezpieczniejszym
wyj�ciem.
Potem jednak Mishkin pomy�la� o konkwistadorach,
kt�rzy pojawili si� w Nowym �wiecie, wycinaj�c przed
sob� drog� poprzez niesko�czon� d�ungl�, spotykaj�c si�
z Nieznanym i ujarzmiaj�c je. Czy�by by� w mniejszym
stopniu m�ski ni� ci zdobywcy? A czy Nieznane zmieni�o
si� w jaki� zasadniczy spos�b od czas�w, gdy Fenicjanie
przep�yn�li swymi statkami przez S�upy Herkulesa?
Nigdy by sobie tego nie wybaczy�, gdyby teraz zawr�ci�
i przyzna� si� do tego, i� nie jest m�czyzn� w takim
stopniu jak Hanibal, Cortez, Pizarro i pozostali znani
Z historii twardziele.
Z drugiej strony, gdyby ruszy� naprz�d i zawi�d�, nie
mia�by ju� �adnego, ja", kt�re m�g�by tak czy inaczej
ocenia�.
Zdecydowa�, �e naprawd� pragnie p�j�� �mia�o do przodu
i zwyci�y�, jednak wy��cznie w wypadku, gdy nie b�dzie
to oznacza�o, �e da si� zabi�.
Og�lnie rzecz bior�c, by� to interesuj�cy problem, kt�ry
mo�na z powodzeniem rozwa�a� przez ca�kiem d�ugi czas.
Zaledwie kilka tygodni rozwa�a� mog�oby doprowadzi� go
do sformu�owania prawid�owej odpowiedzi i oszcz�dzi� mu
nies�ychanych...
- Ten stw�r zbli�a si� do�� szybko - powiedzia� robot.
- No wi�c... ? Zastrzel go.
- Mo�e jest nieszkodliwy.
- Najpierw strzelmy, a potem b�dziemy si� nad tym
zastanawia�.
- Strzelanie nie jest panaceum na wszystkie niebez-
pieczne sytuacje.
- Na Ziemi jest.
- Na Darbis IV nie - stwierdzi� robot. - Tam
najlepsz� strategi� jest pozostanie bez ruchu.
- Problem polega wi�c na tym - oznajmi� Mishkin -
czy to miejsce przypomina raczej Ziemi�, czy te� Darbis
IV?
- Gdyby�my to wiedzieli - skonstatowa� robot - wte-
dy naprawd� byliby�my w posiadaniu cennej informacji.
Nowe zagro�enie okaza�o si� glist� o d�ugo�ci oko�o
sze�ciu metr�w, koloru pomara�czowego, z czarnymi pa-
sami wok� ka�dego ze swych segment�w. Glista mia�a
pi�� g��w, tworz�cych ki�� na jednym z ko�c�w jej cielska.
Ka�da z g��w wyposa�ona by�a w jedno wielosoczewkowe
oko i g��bokie, bezz�bne, wilgotne usta o zielonych wargach.
- Co�, co jest tak du�e, musi by� niebezpieczne - za-
uwa�y� Mishkin.
- Nie na Darbis - powiedzia� robot. - Tam, im
stwory s� wi�ksze, tym milsze. Trzeba zwraca� uwag�
przede wszystkim na ma�ych drani.
- Co, wed�ug ciebie, powinni�my teraz zrobi�? - spyta�
Mishkin.
- Zabij mnie, ale nie mam zielonego poj�cia - stwier-
dzi� robot.
Glista zbli�y�a si� do nich na odleg�o�� trzech metr�w.
Jej usta otworzy�y si�.
- Strzelaj! - krzykn�� Mishkin.
SRRR uni�s� blastery i wypali� prosto w uniesion� szyj�
glisty. Kilka g��w robaka mrugn�o i przybra�o wyraz pe�nej
irytacji. Nie da�o si� zaobserwowa� �adnej innej zmiany
w wygl�dzie czy zachowaniu stwora. Robot ponownie uni�s�
blastery, ale Mishkin poradzi� mu, �eby si� powstrzyma�.
- Tym nic nie zdzia�amy - stwierdzi�. - Czy co�
innego przychodzi ci do g�owy?
- Zachowanie bezruchu.
- Do diab�a z tym, my�l�, �e powinni�my zacz�� ucieka�
gdzie pieprz ro�nie.
- Nie ma na to czasu - skonstatowa� robot. - Nie
ruszaj si�!
Mishkin zmusi� si� do tego, by zastygn�� w nieruchomej
pozycji, gdy zbli�a�y si� do niego g�owy d�d�ownicy.
Zacisn�� powieki i us�ysza� nast�puj�c� konwersacj�:
- Zjedzmy go, co, Vince?
- Zamknij si�, Eddie, zesz�ej nocy zjedli�my ca�ego
tr�bo�lima; chcesz, �eby�my dostali niestrawno�ci?
- Ci�gle jeszcze jestem g�odny.
~- Ja te�.
-I ja.
Mishkin otworzy� oczy i zobaczy�, �e pi�� g��w glisty
rozmawia ze sob�. Ta, kt�r� inne nazywa�y "Vince",
Znajdowa�a si� po�rodku i by�a zauwa�alnie wi�ksza od
pozosta�ych. Vince m�wi� w�a�nie:
- Ch�opaki, os�abiacie mnie; wy i to wasze ci�g�e
jedzenie! Gdy tylko uda�o mi si� doprowadzi� nasze cia�o
do jakiego� przyzwoitego kszta�tu dzi�ki tej ca�ej gimnas-
tyce, kt�r� robili�my w zesz�ym miesi�cu, wy chcecie jak
najszybciej dorobi� si� brzucha i zmarnowa� ca�y wysi�ek.
Druga g�owa zacz�a biadoli�:
- Mo�emy je��, co tylko chcemy, i wtedy, kiedy nam
si� �ywnie podoba. Nasz papa, niech jego dusza spoczywa
w spokoju, powiedzia�, �e nasze cia�o nale�y do nas
wszystkich i �e powinni�my dzieli� si� nim po r�wno.
- Papa powiedzia� tak�e, �e mam si� wami opiekowa�,
dzieciaki - oznajmi� Vince - poniewa� �aden z was nie
ma wystarczaj�co du�o rozumu, �eby cho�by wspi�� si� na
drzewo. A poza tym papa nigdy nie jada� cudzoziemc�w.
- To prawda - druga g�owa zwr�ci�a si� do Mish-
kina. - Jestem Eddie.
Pozosta�e g�owy r�wnie� na niego spojrza�y.
- Ja jestem Lucco.
- Ja nazywam si� Joe.
- Ja Chico. A to jest Vince. Dobra, Yince, a teraz go
zjemy, bo jest nas czterech i zm�czyli�my si� ju� tym, �e
wydajesz nam rozkazy, poniewa� jeste� najstarszy; od tej
pory b�dziemy robi� dok�adnie to, na co tylko b�dziemy
mieli pieprzon� ochot�, a je�li ci si� to nie podoba, to
mo�esz si� wypcha�. Zrozumia�e�, Vince?
- Zamknijcie si�! - rykn�� Vince. - Je�li ktokolwiek
zabierze si� tu teraz za jakie� �arcie, to b�d� ja, a nie
nikt inny!
- A co z nami... ?! - zaskamla� Chico. - Papa
powiedzia�...
- Cokolwiek zjem ja, b�dzie to r�wnie� dla was -
stwierdzi� Yince.
- Tak, ale my nie b�dziemy w stanie posmakowa�
niczego, dop�ki nie zjemy tego sami - oznajmi� Eddie.
- Trudno - zadrwi� Vince. - B�d� smakowa� za nas
wszystkich.
Mishkin odwa�y� si� odezwa�.
- Przepraszam, Vince...
- Dla ciebie "pan Pagliotelli" - us�ysza�.
- Chcia�em tylko zwr�ci� uwag� na fakt, �e jestem
form� �ycia obdarzon� inteligencj� i �e tam, sk�d pochodz�,
�adne inteligentne stworzenie nie je innego inteligentnego
stworzenia, z wyj�tkiem naprawd� nadzwyczajnych sytuacji.
- Pr�bujesz uczy� mnie manier? - spyta� Vince. -
Mam wielk� ochot� przetr�ci� ci kr�gos�up za wyg�oszenie
podobnej uwagi. A poza tym, to ty zaatakowa�e� mnie
pierwszy.
- To by�o jeszcze zanim stwierdzi�em, �e jest pan
inteligentny.
- Pr�bujesz si� ze mnie nabija�? - spyta� Vince. -
ja - inteligentny? Nigdy nie sko�czy�em �adnej wy�szej
szko�y! Od czasu, kiedy umar� papa, musia�em pracowa�
przez dwana�cie godzin na dob� w sklepie �elaznym, po to
tylko, �eby utrzyma� te dzieciaki w glizdoci�cu. Ale
przynajmniej jestem wystarczaj�co bystry, �eby wiedzie�,
ze nie jestem bystry.
- Wydajesz mi si� ca�kiem bystry - powiedzia� Mishkin
lizusowskim tonem.
- Tak, oczywi�cie, mam pewn� wrodzon� przenik-
liwo��. Jestem mo�e nawet tak samo bystry, jak kt�rakol-
wiek inna, wykszta�cona, makaroniarska glista. Jednak
studia wy�sze...
. - Oficjalna edukacja jest zwykle przeceniana - zwr�ci�
uwag� Mishkin.
- Wiem o tym doskonale - stwierdzi� Vince. - Jednak
jak inaczej mo�na sobie dawa� rad� w �wiecie?
- To ci�ki los - przyzna� Mishkin.
- B�dziesz si� ze mnie �mia�, kiedy ci to powiem, ale
zawsze naprawd� pragn��em studiowa� gr� na skrzypcach.
Czy to nie �mieszne?
- Ani troch� - powiedzia� Mishkin.
- Czy mo�esz sobie wyobrazi� mnie, wielkiego, g�upiego
Vince'a Pagliotelli, kt�ry gra jaki� kawa�ek z "Aidy" na
pieprzonych skrzypeczkach?
- Dlaczeg�by nie? - spyta� retorycznie Mishkin. -
Jestem pewien, �e masz talent.
- Wiecie, jak ja osobi�cie to widz�? - ci�gn�� Vince. -
Mia�em kiedy� pi�kny sen. Potem przysz�o �ycie, obci��one
odpowiedzialno�ci� i musia�em wymieni� nierealn�, paj�cz�
tkanin� mojej wizji na szorstki szary materia�... na mate-
ria�...
- Pogoni za chlebem... ? - zasugerowa� Mishkin.
- Obowi�zku? - spyta� Chico.
- Odpowiedzialno�ci? - odezwa� si� robot.
- Nie, �adna z waszych sugestii nie jest dok�adnie
tym, o co mi chodzi. Nieokrzesany prostak, taki jak
ja, nie powinien m�czy� si� poszukiwaniem wyraz�w
bliskoznacznych.
- By� mo�e powiniene� zmieni� terminy kluczowe -
zasugerowa� robot. - Spr�buj na przyk�ad tego: "paj�cz�
tkanin� poezji na szorstk� odzie� codzienno�ci".
Vince przyjrza� si� robotowi, a potem spyta� Mishkina:
- Kim jest ten tw�j przem�drza�y kole�ka?
- To robot SRRR - odpar� Tom. - Ale jest na
niew�a�ciwej planecie.
- W takim razie powiedz mu, �eby uwa�a� na to, co
m�wi. Nie pozwol�, �eby jaki� cholerny robot odzywa� si�
do mnie w ten spos�b.
- Przepraszam, je�eli ci� urazi�em - powiedzia� robot
skwapliwie.
- Nic si� nie sta�o. S�dz�, �e nie zjem �adnego z was.
Ale je�li chcecie mojej rady, to powiem wam, �eby�cie
uwa�ali tutaj na ka�dy sw�j krok. Nie wszyscy s� tak
z gruntu gapowaci, poczciwi i dziecinni jak ja. Inne osoby
w tym lesie zjedz� was w tym samym momencie, w kt�rym
was zobacz�. Szczerze m�wi�c, raczej was zjedz�, ni� b�d�
na was patrze�, poniewa� �aden z was nie wygl�da na tyle
dobrze, by mia�o sens wgapianie si� w niego.
- Na jakie rzeczy powinni�my w szczeg�lno�ci uwa-
�a�? - spyta� Mishkin.
� W szczeg�lno�ci na wszystko - odpowiedzia� Vince.
8.
Mishkin i robot podzi�kowali dobrodusznej makaroniar-
skiej gli�cie, po czym uk�onili si� grzecznie jej �le wy-
chowanym braciom. Ruszyli dalej przez las, poniewa� nie
wygl�da�o na to, by w tej chwili istnia�a jaka� inna mo�liwa
droga. W�drowali powoli, a potem nieco szybciej, i ka�dy
Z nich czu�, �e gdy stawiaj� kroki, towarzyszy im surowy
oddech i gniewne pokas�ywanie staromodnej moralno�ci,
kt�ra wlecze si�, jak zwykle, par� metr�w za nimi. Robot
skomentowa� ten fakt, ale Mishkin by� zbyt zaabsorbowany,
�eby odpowiedzie�.
Mijali pot�ne, dzikie drzewa, kt�re patrzy�y na nich
swymi bursztynowymi oczami, ukrytymi w zielonkawym
p�cieniu. Gdy ju� przeszli obok nich, drzewa zacz�y
szepta� do siebie na ich temat.
. - To by�a naprawd� banda jakich� dziwak�w - po-
wiedzia� wielki wi�z.
- My�l�, �e oni mogli by� optyczn� iluzj� - stwierdzi�
d�b. - Zw�aszcza ta ma�a metalowa rzecz.
- Och, moja g�owa! -j�kn�a wierzba p�acz�ca. - Co
za noc! Pozw�lcie, �e wam o tym opowiem...
Mishkin i robot wkraczali do ukrytych zakamark�w
lasu, w coraz g�stszy mrok, gdzie, niczym upiory, trwa�y
wci�� jeszcze w nik�ych wyziewach niewyra�ne wspomnienia
minionej �wietno�ci prastarych drzew. (Wok� cieni �wi�-
tych pni dawno umar�ych drzew o przetr�conych kr�go-
s�upach moralnych widoczna by�a blada, �miertelna lumine-
scencja, kt�ra oplata�a si� dooko�a ich nieistniej�cych
ga��zi).
- Wyra�nie panuje tu pos�pna atmosfera - oznajmi�
Mishkin.
- Takie hece zwykle nie wp�ywaj� na mnie w naj-
mniejszym stopniu - powiedzia� robot. - My, roboty,
mamy tendencj� do ca�kowitego braku emocji. Mimo
to wbudowano nam obwody empatii, zatem do�wiad-
czamy niekt�rych uczu� zast�pczo; cho� w gruncie rzeczy
nie r�ni si� to od do�wiadczania ich naprawd�, z pie-
rwszej r�ki.
- Ho, ho! - powiedzia� Mishkin.
- Z tego w�a�nie powodu jestem sk�onny zgodzi� si�
z tob�. Rzeczywi�cie, atmosfera jest tu pos�pna. Jest tak�e
upiorna.
Robot nale�a� do gatunku dobrodusznych poczciwc�w
i nawet w przybli�eniu nie by� tak bezdusznie mechaniczny,
jak mo�na by przypu�ci�, oceniaj�c go po wygl�dzie. Wiele
lat p�niej, gdy kad�ub mia� ju� prawie ca�y pokryty rdz�,
a jego metalowe r�ce poorane by�y wyra�nymi bruzdami
z powodu zm�czenia materia�u, zwyk� opowiada� swym
dzieciakom-robotom o Mishkinie:
- By� cichym cz�owiekiem - m�wi� - i mog�yby�cie
pomy�le�, �e jest nieco prostoduszny. Jednak by�a w nim
tak�e jaka� wzruszaj�ca szczero�� i pragnienie zaakcep-
towania w�asnej sytuacji, kt�re zdobywa�o serce wszystkich.
W sumie powiedzie� mo�na, �e by� prawdziwym cz�owie-
kiem; nigdy ju� nie spotkamy takich jak on.
Dzieci robota m�wi�y w�wczas: - Oczywi�cie, dziadku,
po czym odchodzi�y, by �mia� si� za jego plecami. By�y
g�adkie, l�ni�ce i jasne, i s�dzi�y, �e tylko one na ca�ym
�wiecie s� robotami nowoczesnymi. Nigdy nie przysz�oby im
do g�owy, �e by�o wiele takich robot�w przed nimi i �e po
nich przyjd� nast�pne, kt�re tak�e takie b�d�. Takie ju�
jednak s� m�ode roboty i nie poradzi na to �aden progra-
mista.
Jednak mia�o to wydarzy� si� dopiero w odleg�ej przy-
sz�o�ci. Teraz by� robot i by� Mishkin, w�druj�cy wsp�lnie
poprzez g��bin� lasu, obaj wype�nieni niezwykle subteln�,
wysublimowan� wiedz�, zupe�nie nie a propos ich obecnej
sytuacji. Prawdopodobnie w�a�nie wtedy Mishkin doszed�
do swej wielkiej, prze�omowej konstatacji, i� wiedza nigdy
nie ma nic wsp�lnego z aktualn� sytuacj�, w jakiej znajduje
si� jej posiadacz. Potrzebuje si� zawsze jakiej� innej wiedzy
i cz�owiek naprawd� m�dry buduje swoje �ycie w�a�nie na
wiedzy o bezu�yteczno�ci wszelkiej wiedzy.
Mishkin martwi� si� z powodu niebezpiecze�stw, kt�re
na niego czyha�y. Chcia� zrobi� to, co trzeba, gdy stanie
twarz� w twarz z zagro�eniem. By� niespokojny z powodu
niewiedzy, dotycz�cej prawid�owych dzia�a� w takich sytu-
acjach. �mieszno�ci obawia� si� bardziej ni� samej �mierci.
- Pos�uchaj - powiedzia� do robota. - Musimy podj��
jak�� decyzj�. W ka�dej chwili mo�emy natkn�� si� na
niebezpiecze�stwo i naprawd� musimy zdecydowa�, jak
b�dziemy stawia� mu czo�o.
- Czy masz jakie� sugestie? - spyta� robot.
- Mogliby�my rzuci� monet�-zaproponowa� Mishkin.
- To klasyczny przyk�ad fatalizmu - skonstatowa�
robot - b�d�cego dok�adnym przeciwie�stwem naukowego
podej�cia do rzeczywisto�ci, kt�re obaj reprezentujemy.
Zdawa� si� na przypadek po ca�ym tym szkoleniu, kt�re
obaj przeszli�my? To wr�cz nie do pomy�lenia!
- Mnie samemu to r�wnie� si� nie podoba - odpar�
Mishkin. - Jednak my�l�, �e obaj mo�emy si� zgodzi�, i�
ca�kowity brak planu dzia�ania jest katastrofalnym roz-
wi�zaniem.
Robot wyst�pi� z propozycj�:
- By� mo�e powinni�my podejmowa� decyzj� w ka�dej
z tych spraw zgodnie z jej specyfik�.
- Czy b�dziemy mieli na to czas? - spyta� Mishkin.
- Oto szansa, by to stwierdzi� - odpowiedzia� robot.
Wprost przed nimi Mishkin zobaczy� p�ask�, cienk�
istot� o du�ej powierzchni, przypominaj�c� arkusz papieru
lub kawa�ek materia�u. Mia�a ona mysi kolor. Unosi�a si�
na wysoko�ci oko�o metra nad powierzchni� Harmonii.
Kierowa�a si� wprost w ich stron�, jak wszystkie inne
stworzenia na tej planecie.
- Jak s�dzisz, co powinni�my zrobi�? - rzuci� pytanie
Mishkin.
- Niech mnie diabli, je�li mam cho�by blade poj�cie na
ten temat - stwierdzi� SRRR. - Zamierza�em zapyta�
ciebie.
- Nie s�dz�, �eby�my zdo�ali przed tym uciec.
- A ja nie s�dz�, by pomog�o nam zachowanie bez-
ruchu.
- Czy powinni�my do tego strzela�?
- Nie wygl�da na to, �eby blastery dzia�a�y zbyt dobrze
na tej planecie. Prawdopodobnie rozz�o�ciliby�my tylko
tego stwora.
- A gdyby�my tak po prostu pow�drowali sobie obok,
nie zwracaj�c na niego wi�kszej uwagi? - wyst�pi� z pro-
pozycj� Mishkin. - Mo�e wtedy zostawi�by nas w spokoju.
- Nadzieja jest matk� g�upich - skomentowa� robot.
- A czy masz jakie� inne pomys�y?
- Nie.
� Wi�c zabierajmy si� w drog�.
9.
Mishkin i robot w�drowali sobie przez las pewnego pi�k-
nego dnia w przyjemnym, hej, jak�e przyjemnym miesi�cu
maju, gdy spojrza�y na nich zdziwione, hej, jak�e zdziwione
j przekrwione oczy.
Zwykle nic ci� nie �mieszy, kiedy jeste� pod wozem.
v* - Wsta� i odlicz! - powiedzia� kiedy� do Mishkina jego
Ojciec. Tom Mishkin wsta� wi�c i odliczy�, i okaza�o si�, �e
jego numer wynosi, jeden". Nie by�o to zbyt pouczaj�ce.
Mishkin ju� nigdy wi�cej nie wstawa�, by odlicza�.
Sp�jrzmy na to teraz z punktu widzenia potwora, kt�ry
zbli�a� si� do Mishkina. Godne zaufania �r�d�a pouczaj�
nas, i� �aden potw�r w najmniejszym nawet stopniu nie
czuje si� potwornie. Potw�r czuje si� zwyk�e zaniepokojony.
Tak w�a�nie czuje si� ka�dy, gdy nie jest akurat pijany ani
na haju. Dobrze by by�o, �eby�cie to pami�tali, nawi�zuj�c
r�ne dziwne znajomo�ci: potw�r czuje si� niespokojny.
Rzecz polega teraz na tym, by przekona� go, �e wy tak�e,
pomimo i� nie jeste�cie potworami, czujecie si� zaniepoko-
jeni. Dzielenie ze sob� niepokoj�w jest pierwszym krokiem
do nawi�zania kontaktu.
- Auu! - odezwa� si� Mishkin.
- Co si� sta�o? - spyta� robot.
- Potkn��em si�.
- W ten spos�b nigdy nie wydob�dziesz si� z k�opot�w.
- A co powinienem zrobi�?
- Mo�e najlepszym rozwi�zaniem by�oby dalsze w�d-
rowanie.
Pra�y�o s�o�ce. Las wr�cz bucha� wieloma kolorami.
Mishkin by� ludzk� istot� o skomplikowanej osobowo�ci:
mia� przesz�o��, �ycie seksualne oraz liczne nerwice. Robot
stanowi� skomplikowany model cz�owieka i m�g�by dosko-
nale zosta� uznany r�wnie� za �yw� osob�. Stworzenie,
kt�re nadchodzi�o ku nim, by�o ca�kowit� niewiadom�,
prawdopodobnie jednak tak�e posiada�o w sobie ca�kiem
niez�y �adunek r�nych komplikacji. Zatem wszystko by�o
skomplikowane.
Mishkin, zbli�aj�c si� do potwora, rozwija� w swym
umy�le liczne fantazje, z kt�rych �adna nie by�a na tyle
interesuj�ca, by j� odnotowa�.
Potw�r tak�e sobie troch� fantazjowa�.
Robot za� nigdy tego nie robi�.
Nale�a� on do wewn�trzsterownych automat�w starej
daty, ho�duj�cych etyce protestanckiej i nigdy nie pochwala�
podobnych g�upot.
Na kraw�dziach nabrzmia�ych od wilgoci, intensywnie
zielonych li�ci w kszta�cie serc dr�a�y kropelki krystalicznie
czystej wody. W�a�ciwie nie by�y to w og�le krople wody;
to atrapy, zrobione w jakiej� fabryce kolorowych paskudztw
w mie�cie Yonkers. Dzieci przystroi�y nimi wszystkie
okoliczne drzewa.
Potw�r przew�drowa� sobie obok nich. Uk�oni� si�
uprzejmie Mishkinowi, a robot uk�oni� si� grzecznie po-
tworowi, gdy tak mijali si� w w�dr�wce.
Potw�r nagle zawr�ci�.
- A co to by�o, do jasnej cholery?! - spyt