5558
Szczegóły |
Tytuł |
5558 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5558 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5558 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5558 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EWA SNIHUR
imi� w�a
I CENTRUM HANDLOWE BERSERICK
Oczy wampira zal�ni�y hipnotyzuj�co. Gebrid� odwr�ci�
wzrok i b�yskawicznie si� uchyli�. Dlatego pazury napastnika przeci�y
powietrze. Stw�r zasycza� ze z�o�ci� i spr�bowa� chwyci� ch�opaka za rami�. W
tym momencie �owca wysun�� d�o� do przodu, a ostrze jego ukochanego sztyletu
dosi�g�o gard�a wroga. Na bladej szyi pojawi�a si� krwawa kreska. Przez chwil�
stali trzymaj�c si� w obj�ciach. Ch�opak m�g� ju� bezpiecznie patrze� w oczy
w�a. Malowa�o si� w nich zdziwienie. Ale nawet umieraj�c, wampir pr�bowa� go
oczarowa�.
- UnuKalhai - zaszepta� imi� swojej gwiazdy.
Gebrid� odtr�ci� go. Schowa� Nukira do pochewki przy pasku. Cia�o upad�o na
schody. Przeskoczy� ponad nim i ruszy� na g�r�, wyci�gaj�c z kieszeni czarnej
kurtki kr�tkofal�wk�.
- Szater, odbi�r - zawo�a� nie zwalniaj�c. - Poziom pi�ty. Magazyny.
Pchn�� drzwi i rzuci� si� biegiem przez korytarz, omal nie wywracaj�c
sprz�taczki. Otworzy�a ju� usta do wrzasku, ale zamar�a dostrzegaj�c bia�y
prostok�t identyfikatora. Ch�opak przebieg� obok schowk�w na materia�y budowlane
i �rodki czysto�ci. Zna� Berserick jak w�asn� kiesze�. Skr�ci�. Pchn�� czerwone
dwuskrzyd�owe drzwi do magazyn�w. Tu zwolni�. Na br�zowej pod�odze le�a�
pracownik Centrum. �owca pochyli� si�. Na szyi m�czyzny widnia�a niedu�a
sinoczerwona plamka. Pracownik by� martwy. Odrobina krwi splami�a palce
Gebrid�a. Rozgl�daj�c si� uwa�nie wytar� d�o� chustk�. Po obu stronach korytarza
by�y wej�cia. Przed si�demk� wyci�gn�� ze spodni kom�rk� i nacisn�� jeden
klawisz. W pami�ci zapisany by� numer Olfsona, porozumiewali si� w ten spos�b od
dawna.
- Drajt - powiedzia� cicho. - Jestem na pi�tym. Wchodz� do si�demki. Sprawdzaj
z drugiej strony.
Wn�trze rozleg�ego pomieszczenia o�wietlonego ostrym jarzeniowym �wiat�em
wype�nia�y rz�dy r�nej wysoko�ci metalowych stojak�w. Wisia�y na nich g�sto
upakowane, owini�te w folie ubrania. Na pod�odze wala�y si� pud�a, papiery,
plastykowe taborety. Po przeciwleg�ej stronie by�o drugie wej�cie. Prowadzi�o
poprzez ��cznik do lewego skrzyd�a budynku. Gebrid� zrobi� w jego stron� kilka
krok�w. Cisza miejsca nie zwiod�a go. By� czujny. Intuicja �owcy podpowiada�a,
�e nie jest sam.
Stw�r wy�oni� si� nagle spomi�dzy pude�. Sylwetk� przypomina� gada. Tu��w, r�ce
i nogi zdawa�y zlewa� si� w jedn� ca�o��. By� blondynem. Rzecz w�r�d w�y rzadko
spotykana. Szczup�y i niewysoki, o nieharmonijnej budowie. Wpatrzy� si� w
ch�opaka mrocznymi, mimo jasnobr�zowego koloru oczami. Gebrid� odwr�ci� wzrok, a
przemieszczaj�cy si� szybko i bezszelestnie wr�g by� ju� przy nim. �owca zna�
specyficzny spos�b poruszania si� wampir�w. Gdy tamten wy�oni� si� po prawej
stronie, wykona� unik. Stali naprzeciw siebie.
- Jeste� �owc�, w�ownikiem? - zaszepta� stw�r z md�ym u�miechem. -
Rasalhague?
Ch�opak unika� spojrzenia wroga. Wiedzia�, �e wampir chce go zafascynowa�
chaldejskimi zakl�ciami. Nie nale�a�o rozmawia�. Jednak Gebrid� zawsze ucina�
sobie pogaw�dki z wampirami. Wyci�gn�� sztylet.
- Tak - odpar�. - A to jest Nukir - pokaza� w�skie ostrze. - Zab�jca w�y.
Rzuci� si� do przodu. Wampir zrobi� unik i sykn�� przera�liwie. Sztylet
prze�lizgn�� si� po jego ramieniu, a on pchn�� ch�opaka na stoj�ce obok
wieszaki. �owca straci� r�wnowag� i pad� do ty�u, mi�dzy ubrania. Poderwa� si�
natychmiast, ale wr�g ju� znika�. Ucieka�. Gebrid� ruszy� za nim. K�tem oka
dostrzeg� nagle ruch po swojej prawej stronie. W u�amku sekundy roztr�ci�
wieszaki i zatrzyma� si� zdziwiony. Dziewczyna. Siedzia�a pochylona na jednym z
pude�. Jasno blond w�osy opada�y na jej twarz. Drgn�a, ale nie podnios�a g�owy.
Ramiona okryte sklepowym fartuchem kiwa�y si� delikatnie na boki. Na ods�oni�tej
szyi widnia�a krwawa plamka. Zaskoczony wampir nie zd��y� wyssa� ofiary do
ko�ca. Ch�opak wpatrzy� si� w dziewczyn� piwnymi oczami. Schowa� Nukira.
- Jeste�? - rozleg� si� dono�ny g�os od strony drzwi.
- Tutaj! - odkrzykn��.
Szater, cz�onek Bractwa �wi�tego Wyzwolenia wy�oni� si� zza wieszak�w. W d�oni
trzyma� srebrn� strun� zako�czon� sk�rzanymi uchwytami.
- Jest na ��czniku - rzuci� Gebrid� wskazuj�c wyj�cie.
Starszy �owca zmarszczy� brwi. Sta� w miejscu. Spogl�da� na zatopion� w swoich
my�lach pracownic� Centrum.
- Pobieg� na ��cznik. Id� tam - powt�rzy� ch�opak rozkazuj�cym tonem.
Szater nie odpowiedzia�. Okr�ci� strun� wok� d�oni i ruszy� w stron�
dziewczyny.
- Spadaj - zawo�a� Gebrid� i popchn�� go.
By� ni�szy ni� m�czyzna i sporo s�abszy. Szater zachwia� si� tylko. Jego oczy
rozb�ys�y w�ciek�o�ci�.
- Ty g�wniarzu! - wrzasn��.
Odpl�ta� lew� d�o�. Zacisn�� j� w pi��.
- Jakie� problemy? - zapyta� aksamitnym g�osem Drajt Olfson.
Pojawi� si� znienacka. Cz�onek Bractwa �wi�tego Wyzwolenia powstrzyma� pi��
Szatera i zmierzy� m�czyzn� niech�tnym spojrzeniem. Sam Olfson te� nie nale�a�
do u�omk�w. Mia� trzydzie�ci dwa lata i 190 cm wzrostu. Mimo szczup�ej budowy
by� silny. Wszyscy troje mieli przypi�te do ubra� identyfikatory ochrony budynku
z dodatkow�, czerwon� liter� W. Okre�la�y specjalizacj� grupy, kt�r� by�a obrona
pracownik�w i klient�w Berserick przed wampirami. Zadanie �owc�w nie polega�o na
walce mi�dzy sob�.
- Tw�j kolega nie pozwala jej zabi� - rzuci� Szater wyja�niaj�co.
Gebrid�, jakby na potwierdzenie jego s��w, przesun�� ku dziewczynie. Drajt
zmierzy� ch�opaka rozdra�nionym spojrzeniem. Rzadko trafiali na �ywe ofiary
w�y. Ale wtedy nale�a�o je unicestwi�. Zanim nast�pi przemiana.
- Uratuj� j� - powiedzia� Geb.
- Za dob� ona b�dzie potworem, idioto - rzuci� ze z�o�ci� Szater i wskaza� na
srebrn� strun�.
Sta� niepewnie. Drajt przesun�� si� w stron� ch�opaka. Jego mina wskazywa�a na
to, �e jest gotowy broni� przyjaciela.
- To nie moja sprawa. Niech was szlag trafi. - Szater skrzywi� si�. -
Zawiadomi� o wszystkim szefa.
Mia� na my�li Roda Bersericka p�ac�cego im za ochron� Marketu. Gwa�townie
odtr�ci� jeden z wieszak�w.
- Twoje pomys�y, Geb - powiedzia� przyja�nie Olfson, kiedy m�czyzna znikn��
mi�dzy ubraniami - s� z dnia na dzie� coraz koszmarniejsze.
Gebrid� pochyli� si� nad dziewczyn� i dotkn�� jej ramienia.
- Idziemy.
Unios�a g�ow�. Rozejrza�a si� z nieprzytomnym wyrazem twarzy.
- S�ysza�am pi�kne s�owo - powiedzia�a.
- Jak masz na imi�? - zapyta� ch�opak.
- Nie mam imienia.
Drajt niezadowolony pokr�ci� g�ow�.
- Ju� nie wie jak si� nazywa. Wiesz na co nas nara�asz?
II ORYGINALNY POMYS�
Kiedy opuszczali Berserick, s�o�ce w�a�nie wychyla�o si� zza horyzontu. W Di-
Torio zapachnia�o ch�odem i spalinami. Betonowa, dwudziestohektarowa pustynia
Centrum Handlowego rozci�ga�a si� przy po�udniowym ko�cu miasta. Zanim �owcy,
wraz z potulnie pod��aj�c� za nimi dziewczyn�, na dobre opu�cili obj�cia
Marketu, szaro�� poranka ust�pi�a miejsca rze�kiemu �wiat�u pe�nego dnia.
Drajt Olfson by� szatynem o w�osach opadaj�cych na ramiona. Jego przystojna
twarz cz�sto przybiera�a wyraz zm�czenia i zniech�cenia. Z zawodu by�
dziennikarzem. W jego starej, zniszczonej torbie ze sprz�tem do fotografowania
znajdowa�a si� dodatkowa, umieszczona z boku kiesze�. Wewn�trz ukrywa�a cienkie
srebrne ko�ki. Polowaniem na wampiry zajmowa� si� od kilku lat. Nienawidzi� ich
w zimny, okrutny spos�b. W jednej z dzielnic Di-Torio mia� dziewczyn� o imieniu
Luzja. Im wi�cej mia� z ni� problem�w, tym ch�tniej, aby wy�adowa� z�o��,
walczy� z Rodem W�a. Gebrid� nie przypomina� go ani z wygl�du, ani z
charakteru. Mia� dwadzie�cia jeden lat, kr�tkie, z�otoblond w�osy i br�zowe
oczy. By� niewysoki, kr�py, harmonijnie zbudowany. Na jego ustach cz�sto
pojawia� si� u�miech wyra�aj�cy zadowolenie z siebie i zaciekawienie �wiatem.
Posta� ch�opaka wydawa�a si� emanowa� niematerialnym �wiat�em. Olfson
przysi�g�by, �e gdy si� pojawia�, wok� robi�o si� nagle ja�niej i za to go
polubi�. Gebrid� studiowa� geologi�, czasem sprzedawa� wykopane przez innych
kamienie p�szlachetne. Wampiry zwalcza� z zami�owania.
W milczeniu wymin�li bram� prowadz�c� na parking dla pracownik�w i skierowali
si� w stron� b��kitnego forda Drajta. Dziewczyna nie odzywa�a si� zamy�lona.
Mia�a be�owy sweter i kr�tk� br�zow� sp�dniczk�. Obcasy miarowo stuka�y o
chodnik. Zanim wyszli z Berserick, Gebrid� zdj�� jej fartuch.
- Nie b�dziesz wampirem - powiedzia� ch�opak z przekonaniem.
Zignorowa�a go. Wcze�niej, podobnie jak wi�kszo�� mieszka�c�w Di-Torio, nie
wiedzia�a o istnieniu Rodu W�a. A teraz by�a zatopiona we w�asnym �wiecie.
Drajt obserwowa� przyjaciela ze sceptycznym wyrazem twarzy.
- Jeste� ciekawy, jak to jest, gdy kto� zmienia si� w potwora?- rzuci�
otwieraj�c drzwi samochodu.
- Nie - odpar� Gebrid�. Usiad� z dziewczyn� na tylnym siedzeniu. - Naprawd�
uwa�am, �e mi si� uda. Dawno temu ludzie to robili. A �owca, na kt�rego
wyszkolisz niedosz�� ofiar�, nie ma sobie r�wnych.
- Nie wierz wszystkiemu, co czytasz - mrukn�� Olfson.
I komu ja to m�wi�, pomy�la� z rezygnacj�, cz�owiekowi, kt�ry miesi�c temu
usi�owa� wyprodukowa� Kamie� Filozoficzny.
Gebrid� wbieg� w�skimi schodami na czwarte pi�tro. Wszyscy, kt�rych znam,
mieszkaj� na czwartym pi�trze, pomy�la�. Przed drzwiami z numerem 23 zerkn�� na
zegarek. Si�dma. Wuj powinien by� w domu. Dzwonek zabrz�cza� przenikliwie,
kr�tko. Ch�opak przytrzyma� go d�u�ej. I jeszcze raz. Drzwi otworzy�y si�
gwa�townie ukazuj�c wysok� szczup�� posta� w kremowym szlafroku. Na twarzy
Elfonda Hegmeninga, m�czyzny po czterdziestce, o czarnych w�osach i oczach jak
w�gielki, wida� by�o zimne, gro��ce wybuchem napi�cie. Na nosie mia� du�e
okulary. Zajmowa� si� demonologi� i spirytyzmem. To on popchn�� zainteresowania
siostrze�ca w rejony nadprzyrodzone. Nigdy sobie tego nie wybaczy�.
- Kurwa twoja ma� - powiedzia� cicho. - Czemu ha�asujesz?
Ch�opak w�lizgn�� si� do �rodka, a Elfond trzasn�� drzwiami.
- Potrzebne mi "Pami�tniki Dawnych �owc�w". Tom drugi i trzeci - rzuci� Gebrid�
�aduj�c si� do pokoju.
Pomieszczenie by�o po brzegi wype�nione ksi��kami niby niedochodowy antykwariat.
Le�a�y w stosach na pod�odze, wala�y si� po nie os�oni�tym parapecie, sta�y na
dw�ch rega�ach i ma�ej szafce obok zakrytego zmi�toszon� po�ciel� tapczanu. W
pokoju od dawna nikt nie sprz�ta�. Lampk� nocn� i p�ki pokrywa�a warstwa kurzu.
Pod�og� stanowi�a brudna, nielakierowana klepka, ale literatura, w tak niedba�y
spos�b przechowywana przez Hegmeninga, by�a zbiorem arcydzie� �wiatowej
demonologii. Gebrid� przegl�da� p�ki rega�u pod oknem. Wuj stan�� za nim
zdegustowany.
- Po co ci pami�tniki? - zapyta�. - Ci�gle si� bawicie w to swoje �owienie? -
dorzuci� z lekcewa�eniem.
- Taaa, bawimy si�. W sam raz rozrywka dla masochist�w. Nie to co twoje powa�ne
walki z okultystami.
- G�upi jeste�, Taufonderze - wycedzi� wuj. Gebrid� s�ysz�c swoje prawdziwe
imi� drgn�� z obrzydzenia. - Wolisz traci� czas na wampiry zamiast ratowa�
miasto.
- Rzeczywi�cie - g�os ch�opaka zabrzmia� irytacj�. Nie m�g� znale�� ksi��ek. -
Zabijanie Rodu W�a to idiotyzm. C� z tego, �e potwory lubi� troch� krwi upi�.
I �e wyka�czaj� ludzi. Drobnostka.
Blada twarz wuja przybra�a bezradny wyraz.
- Z�o ma swoje �r�d�o. Trzeba robi� rzeczy skuteczne! -
- A co by� powiedzia� na zupe�nie nowego �owc�? - zapyta� ch�opak z nag��
rado�ci�. Na drugiej p�ce od do�u dostrzeg� to, czego szuka�. - Ofiara, kt�rej
uda�oby si� zwyci�y� w walce o cz�owiecze�stwo, by�aby genialnym tropicielem
tych gad�w. Czu�aby je, przyzywa�aby je ich j�zykiem - w�o�y� tom drugi i
trzeci pod pach�.
- Bzdura - wzruszy� ramionami Elfond. - Mo�e kiedy� to by�o mo�liwe. Teraz rasa
ludzka si� zdegenerowa�a i ... - zamar� raptownie. - Ty chyba...? O Bo�e! -
j�kn��. - Po co ci to?
- Ma�y eksperymencik - rzuci� ch�opak kieruj�c si� w stron� drzwi.
Wuj zas�oni� przej�cie w�asnym cia�em.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co robisz! - zawo�a�. - Oddaj to
natychmiast.
Rzuci� si� pr�buj�c chwyci� ksi��ki. Gebrid� zrobi� unik i zwinnym ruchem
odepchn�� m�czyzn�. Elfond wrzasn��, straci� r�wnowag� i upad� na jedn� ze
stert. Po�y szlafroka rozsun�y si� ukazuj�c ko�ciste, ow�osione nogi.
- Pami�tniki nale�� do mnie - zasapa� ch�opak.
Elfond poderwa� si�, a Gebrid� wybieg� na klatk�, nim rozw�cieczony demonolog
zd��y� go schwyci�.
- Nie wiesz, co robisz!- us�ysza� wrzask wuja z g�ry.
III DI-TORIO
Wia� lekki, przyjemny wietrzyk. Niebo nad Di-Torio mia�o barw� zszarza�ego
go��bia. Samochody przemyka�y ze �wistem po szerokich ulicach. Zaniedbana
dzielnica Pagra- Ram le�a�a w po�udniowej cz�ci miasta. By�a mniej ludna,
cichsza i z pozoru bardziej ponura ni� Centrum. Z pozoru, poniewa� to, co �adne,
�wiec�ce i nowoczesne, nieodparcie przyci�ga�o Z�o. Wampiry kocha�y �r�dmie�cie
i centra handlowe, zw�aszcza Berserick.
Stali przed samochodem. Drejt i dziewczyna. Ona z zachwytem przys�uchiwa�a si�
odg�osom ulicy, kt�re on ledwie rejestrowa�.
Wzrok, dotychczas nieobecny, skierowa�a nagle na twarz Drajta. Z niepokojem
odda� spojrzenie. Mia�a jasne oczy. Na jej ustach rysowa� si� delikatny,
zmys�owy u�miech.
- �wiat jest jak �piew - powiedzia�a melodyjnie. - Masz oczy pe�ne �wiat�a -
ci�gn�a. - I masz imi�. Ale ja go nie znam.
M�czyzna westchn�� i zniecierpliwiony popatrzy� na drzwi klatki schodowej.
Przemiana ofiary w wampira pog��bia�a si�.
- Sied� cicho - rzuci�.
Rozleg� si� tupot i wypad� Geb. Mia� zaczerwienion� twarz. Pod pach� �ciska�
ksi��ki. Drajt b�yskawicznie otworzy� samoch�d.
- Do baru - rzuci� ch�opak.
Dziewczyna usiad�a obok. Spogl�da�a na niego z zaciekawieniem. Zauwa�y�, �e jej
w�osy sta�y si� o kilka ton�w ciemniejsze. Przyjrza� si� oczom, ale na razie,
podobnie jak cia�o, nie wydawa�y si� zmienione.
Zatrzymali si� kilka ulic dalej pod jad�odajni� "Ogon Smoka". Nie mogli zabra�
niedosz�ej ofiary do swych dom�w. Gebrid� chcia� to zrobi�, ale Drajt ostro
zaprotestowa�. Istnia�o ryzyko, �e dziewczyna mog�aby powr�ci� do mieszkania po
przemianie.
Bar, jak ca�e Pagra-Ram emanowa� nud� i spokojem. Drajt i Geb cz�sto tu bywali.
Wampiry nawet po zmroku niech�tnie odwiedza�y takie miejsca. Usiedli w rogu
rozleg�ego pomieszczenia, z dala od nielicznych klient�w, przy stoliku nakrytym
obrusem w czarno-��t� kratk�. Przeszklone �ciany zewn�trzne dawa�y mo�liwo��
obserwowania ulicy. Drajt przy barku zam�wi� dla siebie ry� z warzywami, a
tak�e trzy kawy. Wiedzia�, �e przyjaciel zaabsorbowany nowym pomys�em nic nie
zje. Zabroni� tak�e karmienia dziewczyny. Wzdrygn�� si� na my�l o tym, na co
mo�e ona mie� naprawd� apetyt.
- Jak masz na imi�?- zapyta� Gebrid� patrz�c dziewczynie prosto w oczy.
Przez ostatnie kilka minut lekko chyba �ciemnia�y. Jej w�osy mia�y teraz barw�
ciemnoblond. Wchodzi�a w drug� faz� przemiany. Poprzednio ot�pia�a i zagubiona,
teraz stawa�a si� harda. Po�wi�ca�a ludziom coraz wi�cej uwagi.
- Moje imi� jest tajemnic� - powiedzia�a �piewnie. - Poznasz je nied�ugo.
Ch�opak u�miechn�� si� bezlito�nie.
- Nie, s�oneczko. Je�li nie wiesz, jak si� nazywasz, to b�d� si� zwraca� do
ciebie Selvie.
- Selvie? -powt�rzy�a niepewnie.
Drajt ostro�nie postawi� tac� na stoliku, obok pami�tnik�w.
- To jest Selvie - oznajmi� Geb. - Zaczyna wchodzi� z nami w kontakt.
- Raczej wchodzi w kontakt ze swoj� gwiazd� - rzuci� sceptycznie Olfson.
Obdarzy�a go promiennym u�miechem i kiwn�a g�ow�.
- Wszystko mam tu napisane - wyja�ni� m�odszy �owca i niezra�ony pochyli� si�
nad ksi��k�. - Nasza kochana Selvie zwalczy w sobie wampirowato��. Punkt
pierwszy - podni�s� wzrok na dziewczyn�. - Gdzie jeste�?
- Imi� mojej... - zacz�a niskim g�osem, zabarwionym erotyzmem.
Gebrid� pochyli� si� i z�apa� j� obiema d�o�mi za szyj�. Zanim zd��y�a
zaoponowa�, �cisn�� paznokciami sk�r� na jej karku.
- Au!- j�kn�a g�o�no.
Wyrwa�a si�. Drajt zamar� z widelcem uniesionym do ust. Siedz�cy opodal klienci
niespokojnie zerkn�li w ich stron�.
- Gdzie jeste�? - rykn�� Geb.
- Boli mnie - sykn�a ze z�o�ci� rozcieraj�c szyj�. - Czego chcesz?
- Chc�, aby� by�a w swoim ciele, a nie na ksi�ycu.
Przez chwil� milczeli. Olfson zauwa�y� ze zdumieniem, �e Selvie porusza si�
teraz i spogl�da ludzko, przytomnie. Ch�opak mia� na twarzy pewny siebie
u�miech.
- Nie wiesz, kim jeste�, to normalne - powiedzia�. - Dlatego masz mnie
s�ucha�.
Skrzywi�a si�. Opu�ci�a r�ce i znowu przybra�a statyczn� poz�.
- Pomog� ci uchroni� si� od przemiany - oznajmi�. - Nie chc� s�ysze� o �adnych
gwiazdach. Jeste� cz�owiekiem i pozostaniesz nim albo nie nazywam si� Gebrid�.
Drajt westchn��. Po�kn�� grzyba mung.
- Nie nazywasz si� Gebrid�, Taufonderze Hegmeningu - przypomnia�.
Scheat sta� w bezruchu pod szerok� kolumn� og�osze�, kilka metr�w od "Ogona
smoka". By� niewysoki i drobny dziwacznie wygi�ty; wygl�da� jak manekin. Jasne
w�osy opada�y mu na plecy. Na sobie mia� cienk�, be�ow� koszul�, br�zow�
kamizelk� i sztruksy. By� zmiennocieplny. Jesienne zimno nie wych�adza�o jego
cia�a. Na czerwonych ustach b��ka� mu si� okrutny u�miech. Obserwowa� �owc�w i
dziewczyn� przez szklan� �cian� ju� od p� godziny. Przeszli obok niego
wchodz�c do baru. Ch�opak nie dostrzeg� w�a. Przechodnie tak�e nie zdawali
sobie sprawy z jego obecno�ci.
Po kilkunastu minutach na rogu ulicy, obok kiosku pojawi�a si� nast�pna posta�.
�wiat�o s�o�ca nie os�abia�o Graffiasa, podobnie jak Sheata. Drugi z wampir�w
by� chudszy ni� pierwszy. Starszy z wygl�du, by� jednak w�em kr�cej ni� jego
towarzysz. Mia� kr�tkie czarne w�osy i bezwzgl�dne spojrzenie. Jego w�t�e cia�o
zdawa�o si� ledwo trzyma� ziemi. Ignorowany przez przechodni�w spokojnie
czeka�. Kolejne dwa stwory, kobieta i ch�opiec, wy�oni�y si� od strony parku.
Te� zatrzyma�y si� w bezruchu.
Istoty z Rodu W�a umia�y zachowywa� absolutn� cisz�, jaka nie porusza nawet
umys�u. Mimo �e by�y fizycznie widzialne, wi�kszo�� ludzi nie zauwa�a�a ich.
Rzeczywisto�� stanowi bogate �r�d�o do�wiadcze� percepcyjnych. Dostrze�enie
wszystkich nie jest mo�liwe. D�wi�ki, zapachy, widoki, smaki, przedmioty,
kt�rych dotykamy, s� wok� nas niesko�czenie liczne i r�norodne. Po urodzeniu
szybko uczymy si� odr�nia� istotne szczeg�y �rodowiska od nieistotnych. W
procesie selekcji du�a cz�� do�wiadczenia zmys�owego jest eliminowana jako
zb�dna. Wampiry potrafi�y wykorzystywa� t� w�a�ciwo�� ludzkiego umys�u. Aby
zosta� �owc� trzeba by�o nauczy� si� je zauwa�a�. Raz dostrze�one i wskazane
stawa�y si� zazwyczaj widoczne. Podobnie jak okre�lenie koloru pozwala nam
rozpoznawa� jego obecno�� w otaczaj�cym morzu barw. Ale w przypadku
najdoskonalszych w�y nawet wiedza o ich istnieniu czasem zawodzi�a.
Dochodzi�a godzina dziewi�ta. Dziewczyna nak�aniana przez Gebrid�a, wypi�a kaw�.
Ch�opak kilkakrotnie wstawa� z miejsca. Kiedy zaczyna�a m�wi� s�odkim g�osem,
potrz�sa� ni� albo szczypa� w szyj�, jak to zaleca�y ksi�gi. W ten spos�b
przywo�ywa� Selvie do rzeczywisto�ci. Drajt w�a�ciwie podziwia� determinacj�
przyjaciela i efekty jego dzia�a�. Dziewczyna pr�bowa�a rozmawia� w zwyk�y
spos�b, a jej wzrok by� chwilami przytomny. Zrezygnowa�a te� z uwodzenia obu
m�czyzn. Jednocze�nie nie spos�b by�o nie zauwa�y�, �e w ci�gu dw�ch godzin z
ciemnej blondynki sta�a si� szatynk�, a b��kitne uprzednio oczy przybra�y barw�
szafiru. Na twarzy Selvie zdawa� si� pojawia� wyraz w�a�ciwej wampirom
bezwzgl�dno�ci. Drajt podejrzewa�, �e wraz z nadej�ciem mroku wszystkie wysi�ki
zachowania jej cz�owiecze�stwa p�jd� na marne.
- Nie pami�tam niczego - powiedzia�a Selvi.
Gebrid� mocno �cisn�� jej r�k�.
- Nie musisz. Instynktownie wiesz, kim jeste�.
- Tak. Wszystko si� zmieni�o. To boli. A tamto... - jej twarz wykrzywi�a si�. -
...wo�a mnie. I wtedy jest s�odycz.
- Tamto zechce ci� poch�on��. To niew�a�ciwa droga - powiedzia� ch�opak. -
B�dziesz musia�a dokona� wyboru.
- Geb, nie wiem - przerwa� im Olfson. - Ona powtarza to co m�wisz, ale...-
bezradnie roz�o�y� r�ce.
- Wraz z przemian� w wampira jej zrozumienie w�asnej sytuacji b�dzie ros�o -
wskaza� ksi��k�. - W pewnym momencie zobaczy, co si� dzieje. Wierz�, �e
cz�owiek mo�e to kurewstwo pokona� - jego g�os zabrzmia� silniejszymi
uczuciami. - Inaczej po co walczy�?!
Drajt pochyli� g�ow�. Pompatyczny idealizm w stylu Gebrid�a. Zadzwoni� telefon
kom�rkowy. Odszed� na bok.
- Musz� i�� - oznajmi�, gdy sko�czy� rozmawia�.
- Luzja?- spyta� Geb ch�odniejszym tonem.
- Nie. Pod B��kitnymi Wie�owcami szykuje si� ob�awa policyjna. Chc� to z�apa�.
Jak by si� co� dzia�o, dzwo�. Natychmiast przyjad�. Je�li nie, spotykamy si�
oko�o czwartej w Berserick.
Wyci�gn�� portfel i rzuci� kilka banknot�w na st�. Geb nigdy nie grzeszy�
bogactwem. Sta�a pensja, kt�r� p�aci� mu w�a�ciciel Marketu, wystarczy�a na
wynaj�cie mieszkania, p�acenie rachunk�w po terminach i sporadyczne spo�ywanie
posi�k�w. Inne, nieregularne dochody, umo�liwia�y ch�opakowi rozwijanie
dziwacznych zainteresowa�.
- Pami�tasz, co kiedy� powiedzia� Elfond? - zapyta� na po�egnanie m�czyzna
m�odego przyjaciela. - Wampir, �owca i ofiara maj� ze sob� bardzo du�o
wsp�lnego. Uwa�aj na siebie.
Gebrid� kiwn�� g�ow� i zacz�� wertowa� trzeci tom pami�tnik�w. Mia� chyba czas
do wieczora. Wampiry rzadko przechadza�y si� w �wietle dnia. S�o�ce odbiera�o im
si�y. W ksi��kach nie by�o nic wskazuj�cego na to, �e niedosz�e ofiary budz�
szczeg�lne zainteresowanie w�y. Jedyne, co niepokoi�o Gebrid�a, to zachowanie
dziewczyny, gdyby si� przekszta�ci�a. Podj�aby wtedy pr�b� zahipnotyzowania go
i wyssania.
Obserwowa�a miasto za szyb�. Jej twarz znowu przybra�a rozmarzony wyraz.
- Jest ju� - powiedzia�a �piewnie.
Geb westchn��.
- Przesta�, Selvie - rzuci�. - Patrz na mnie! - odwr�ci�a si� z oci�ganiem.
Spojrzenie jej zmru�onych oczu by�o ch�odne. - Jedziemy na miasto co�
za�atwi�.
Jesie� w pozbawionym ro�linno�ci centrum Di-Torio objawia�a si� ch�odem szarych
dni, mrocznymi porankami i szybko nadchodz�cymi, wieczornymi ciemno�ciami. By�a
godzina dziesi�ta trzydzie�ci. Chmury na niebie g�stnia�y zwiastuj�c deszcz.
Scheat zawsze zabiera� ze sob� �ycia, kt�re dotkn��. Kiedy �owca i dziewczyna
opu�cili bar, wampiry pod��y�y za nimi. Odwr�ci�a si�, wymieni�a spojrzenia ze
swoim stw�rc�. Cz�owiek tego nie dostrzeg�. Za dnia nie by� do�� czujny. W
autobusie wampir stan�� bardzo blisko. Wdycha�, poznany ju� w Berserick, zapach
�owcy. Pragn�� go dotkn��, ale w ostatniej chwili si� wycofa�. Umia� czeka�.
W autobusie dziewczyna zachowywa�a si�, zdaniem Geba, przyzwoicie. M�wi�a bez
�piewnego akcentu i nie pr�bowa�a nikogo uwodzi�. Zauwa�y� jednak, �e w
szczeg�lny spos�b zerka na jego szyj�. Pociesza� si� my�l�, �e jej z�by chyba
si� jeszcze nie przekszta�ci�y. Musia� wpa�� na chwil� do sklepu z minera�ami.
Planowa�, �e p�niej uda si� z Selvie w spokojne miejsce.
Wysiedli przy si�dmym kompleksie handlowym. Wzi�� dziewczyn� za r�k� i
poprowadzi� j� w las stragan�w. W milczeniu przepychali si� mi�dzy lud�mi. Ha�as
na nowo zdezorientowa� Selvie. Zas�ucha�a si� w d�wi�ki. Jej wzrok uciek� w bok.
Traci�a kontakt z ch�opakiem. W pewnym momencie, w t�oku, wypu�ci� jej d�o�, a
fala kupuj�cych b�yskawicznie ich rozdzieli�a. Geb cofn�� si� nie zwa�aj�c na
niech�tne pomruki.
- Selvie - zawo�a� najg�o�niej, jak m�g�.
Jego g�os uton�� w mrowiu d�wi�k�w.
Scheat obserwowa� to z odleg�o�ci kilku metr�w. Ludzie, nawet w najgorszym
�cisku wymijali wampira. Pod�wiadomo��, instynkt jak niewidzialna r�ka odsuwa�y
ich od potwora. Kiedy �owca przeciska� si� obok, Scheat mia� ochot� schwyci� go
z�bami. Ch�opak budzi� w nim teraz nienawi��. By� wyj�tkowo nieostro�ny.
Wcze�niej w Berserick wydawa� si� inny, skupiony i precyzyjny. Pora dnia by�a
jednak dla wampira niekorzystna, a przekona� si� poprzednio o zwinno�ci �owcy.
Musieli go wsp�lnie osaczy� w bardziej odpowiednim miejscu.
Gebrid� rozgl�da� si� rozpaczliwie. Skr�ci� w boczne przej�cie prowadz�ce mi�dzy
budy. Odetchn�� z ulg�. Dziewczyna sta�a pod jedn� z nich. M�czyzna pochyla�
si� w jej stron�.
- Jeste� Al Jabhah - m�wi�a do nieznajomego.
�owca skrzywi� si� s�ysz�c chaldejskie zakl�cia. Musia�a by� ju� w silnym
kontakcie z Gwiazd� W�a. M�czyzna, kt�rego czarowa�a, mia� ma�lany wzrok. By�
m�ody, dobrze ubrany, przystojny. Prawdopodobnie tak samo uwodzi�aby kogo�
nieatrakcyjnego. Tylko stare wampiry mia�y wyrafinowany gust. Nie zawsze zreszt�
zgodny z ludzkimi standardami.
Ch�opak chwyci� Selvie za rami�.
- Idziemy!
Wyrwa�a si�.
Przystojniak spojrza� gro�nie.
- Czego chcesz, kolego?
- Pewnych kobiet nie nale�y s�ucha� - odpar� ch�opak. - Idziemy! - spr�bowa�
z�apa� dziewczyn� za rami�.
Uchyli�a si� i stan�a blisko nowego znajomego.
- Spadaj! - rzuci� przystojniak.
Geb si�gn�� do paska. W jego d�oni zal�ni�o srebrne ostrze Nukira.
- Panienka wraca do mnie - powiedzia� podnosz�c je znacz�co do g�ry.
M�czyzna zmierzy� �owc� oceniaj�cym spojrzeniem. Ch�opak by� niewysoki i na oko
niezbyt silny. Mia� jednak bro�, a jego dziki wzrok i dziwaczny u�mieszek
sugerowa� sk�onno�� do nieobliczalnych zachowa�.
- No chod�, Selvie - poprosi� Geb. - Przecie� mia�a� si� stara�.
Zawaha�a si�. Zerkn�a na nieznajomego. Mia� niewyra�n� min�. Wr�ci�a do �owcy.
- Nie mog� ju� patrze� na chalcedony - zaj�cza� Matty z wyrzutem. - Brzydz�
mnie nefryty. Kwarc wywo�uje md�o�ci. Na sam widok karneoli m�g�bym pu�ci�
pawia.
- Jutro i pojutrze wezm� ca�e dni - obieca� Gebrid�. Mia� nadziej�, �e uda mu
si� dotrzyma� s�owa.
Matty zmiennik Gebrid�a, filozofuj�cy ateista judajskiego pochodzenia, zgodzi�
si� wzi�� za niego drug� zmian�. Nie by� zachwycony, ale �owca wzbudza� w nim,
niepohamowan� sympati�. Matty nie umia� mu niczego odm�wi�. Oczywi�cie, byli i
tacy, kt�rzy ch�opaka nie znosili jako zbyt pewnego siebie, pr�nego, nadmiernie
skoncentrowanego na sobie. Ch�opak wygl�da� na szcz�liwego, a to denerwowa�o
ludzi skar��cych si� na swoje �ycie.
W obecno�ci dziewczyny Matty ca�kiem zg�upia�. Poczerwienia� i zacz�� wykonywa�
bez�adne ruchy. Patrzy�a na niego magnetycznym wzrokiem. Otworzy�a usta, ale
�owca znacz�co po�o�y� palec na swoich, wi�c milcza�a.
- To twoja nowa panienka?- zapyta� �yd �ciszonym g�osem zdradzaj�cym
podekscytowanie.
- Tak, chwilowo - odpar� Geb, aby zdusi� w zarodku jego ewentualne pomys�y o
uwodzeniu Selvie.
Nie by� pewien, czy jego zmiennik wie o istnieniu wampir�w. Je�li Matty �y� w
b�ogiej nie�wiadomo�ci, to odbieranie mu jej by�oby niehumanitarne.
Wia� silny wiatr, gdy opuszczali bazar. Drobne krople deszczu l�ni�y w powietrzu
i spada�y na szare p�yty chodnika. Geb nie jad� i nie spa� od co najmniej
dwudziestu czterech godzin. Czu� pobudzenie i koncentracj�. Momentami zdawa�
sobie spraw� z maniakalnego charakteru tego stanu. Niby rausz. W takich chwilach
lubi� mie� przy sobie trze�wo my�l�cego Drajta.
Mina dziewczyny by�a smutna. Jej w�osy mia�y teraz ciemnobr�zowy kolor. Oczy
l�ni�y grafitowo. �owc� bardziej ni� barwa cia�a niepokoi� jednak spos�b
poruszania si� Selvie i wra�enie, jakie wywo�ywa�a ca�a jej posta�. Wydawa�a si�
teraz drobniejsza. Jakby nie stawia�a krok�w, tylko sun�a. Nieznanym nauce
zmys�em, kt�ry wykszta�ca si� wskutek d�ugotrwa�ego obserwowania wampir�w, Geb
wyczu� jeszcze jedno. Z Selvie zaczyna�a emanowa� duchowa ciemno��, w�a�ciwa
dla Rodu W�a. Poprzez mroczne spojrzenie, sk�r�. Ch�opak zacz�� si�
zastanawia�, co zrobi, je�li dziewczyna jednak si� przekszta�ci. Nie zabij� jej,
postanowi�, bo rzeczywi�cie nie umia�by tego uczyni�. Zdarza�o mu si�
pozostawia� wampira przy �yciu. I ma�o martwi� si� moraln� ocen� takiego
zaniechania. Kiedy� widzia� par� wampir�w w parku. Ch�opak z dziewczyn�
obejmowali si�, jak ludzie. Ale na ich twarzach malowa�y si� u�miechy pozbawione
optymizmu. Patrzy�y nieludzko b�yszcz�cymi oczami. Bez nienawi�ci.
- Jeste� w�ownik - powiedzia� do� nagle jeden z wampir�w, ch�opak.
Wszystkie one tak go nazywa�y.
- Tak. Jestem Rasalhague - odpar� �owca.
Przywi�za� si� do nadanego przez w�e imienia. Cofn�y si�. Przeszed� spokojnie
obok.
Tak wi�c Gebrid� nie zamierza� zabija� Selvie. Zw�aszcza �e jej przekszta�cenie
ci�gle uwa�a� za ma�o mo�liwe. By� przekonany, �e mimo wszelkich znak�w, uda mu
si� nie dopu�ci� do przemiany. Od dawna pragn�� udowodni�, �e mo�na zwyci�y� w
walce o swoje cz�owiecze�stwo. G��boko w to wierzy�.
- Wiem, czym s� wampiry - powiedzia�a, gdy stali na przej�ciu dla pieszych.
Spojrza� zdziwiony. Jej zachowanie wci�� si� zmienia�o.
- W Berserick rozmawiali�my o nich wielokrotnie - ci�gn�a. Przeszli na drug�
stron� ulicy. - Nie wierzy�am.
- Pami�tasz przesz�o��?
- Kiepsko. Chcia�abym wr�ci� do Centrum.
Zawaha� si�. Zamierza� uda� si� w spokojniejsze miejsce, mniej ucz�szczane
przez wampiry. Co prawda, o tej godzinie by�y s�abe i nielicznie odwiedza�y
Market. Ale dochodzi�a jeszcze kwestia �owc�w.
- Nikt ze znajomych ju� ci� nie rozpozna - powiedzia� niepewnie.
- Nie szkodzi - popatrzy�a zupe�nie ludzko, przytomnie. - Chc� sobie
przypomnie�...inaczej... - jej usta �ci�gn�y si� w bolesnym grymasie - ...oni
zwyci꿹.
I czy to wskutek niewyspania, m�odego wieku, czy mo�e g�upoty, Gebrid� si�
zgodzi�. Ukryty mi�dzy przechodniami Scheat i dziewczyna wymienili spojrzenia.
IV OSACZENIE
Telefon zadzwoni�, kiedy wchodzili do Berserick.
- Co u ciebie? - pyta� Drajt. - W porz�dku?
- Tak - odpar� ch�opak. - Chyba wszystko dobrze si� uk�ada. Ona zaczyna sobie
przypomina�. A jak ob�awa?
- Nie ma ob�awy...ale - g�os Olfsona zadr�a�. - Jeszcze mam co� do
za�atwienia. Dzwoni�a Luzja.
Twarz Geba straci�a pogodny wyraz.
- A co, znowu brakuje jej pieni�dzy? - rzuci� nie oczekuj�c odpowiedzi. Poczu�
si� fatalnie. - Przepraszam, Drajt.
Olfson wy��czy� si� bez s�owa. Zn�w zachowa�em si� jak idiota, pomy�la� Gebrid�.
To, co si� dzia�o mi�dzy Olfsonem, a Luzj� nie by�o jego cholern� spraw�.
Weszli do Centrum. Zanim tu przyjechali, Gebrid� dzwoni� do Roda Bersericka.
W�a�ciciel marketu lubi� go. Ch�opak by� jedyn� osob�, kt�ra umia�a nak�oni�
jego brata Herpera Bersericka do spo�ecznie akceptowanych zachowa�.
Dwudziestojednoletni m�odzieniec by� kompletnie szalony. Kiedy Rod mia� z nim
powa�ne k�opoty, wzywa� �owc�, a ten prowadzi� z Herperem uspakajaj�ce rozmowy o
metafizyce. Tak wi�c, kiedy Geb czego� potrzebowa�, m�g� zwr�ci� si� wprost do
szefa. Tym razem chcia� mie� rejon si�dmy poziomu trzeciego, od bar�w a� po
zaplecze, wolny od innych �owc�w, zw�aszcza od Bractwa �wi�tego Wyzwolenia.
Za automatycznie rozsuwaj�c� si� drug� par� drzwi sta�o trzech ochroniarzy
Centrum. Dw�ch mia�o na plakietkach dodatkowo czerwon� liter� W. Szater obrzuci�
wchodz�cych wrogim spojrzeniem. Na twarzach jego koleg�w r�wnie� malowa�a si�
niech��. Ch�opak poprowadzi� Selvie po prawej stronie, aby by�a oddzielona od
m�czyzn. Jeden z ochroniarzy poda� mu kr�tkofal�wk�.
- B�g ci� kocha, Geb - powiedzia� Szater z twarz� napi�t� ze z�o�ci. - Mimo
tego, co robisz.
- C�, dobrze, nic nie szkodzi, nie ma za co - odpowiedzia� ch�opak
nonsensownie.
Cz�onek Bractwa zacisn�� z�by. Zatrz�s� si�, nie znajduj�c uj�cia dla emocji.
- Pieprzony gnoju! - rzuci� bezsilnie.
Geb i Selvie wjechali ruchomymi schodami na trzecie pi�tro. Przeszli obok
sklep�w z butami i odzie��. Skr�cili. Min�li fontann� i aren� mody. Znowu
skr�cili. Znale�li si� w obszarze si�dmym. Dochodzi�a dwunasta. Ludzi by�o tu
niewielu i, jak Geb oceni�, �adnych wampir�w. Za dnia trafia�y si� pojedyncze
sztuki, zwykle w dzia�ach spo�ywczych czy muzycznych, ale �owca raczej nie
musia� obawia� si� w�y os�abionych nieodpowiedni� dla nich por�.
Dotarli do baru meksyka�skiego "Bassora", po�o�onego w zacisznym zakolu mi�dzy
odzie�� sportow� a przej�ciem prowadz�cym do nast�pnej cz�ci poziomu. Kiedy Geb
i Drajt odwiedzali to miejsce wieczorami, trudno im by�o znale�� wolny stolik.
Teraz by�o tu, poza �owc� i jego towarzyszk�, tylko troje klient�w. Ch�opak z
dziewczyn� siedzieli w rogu pomieszczenia na wp� ukryci za ro�linami.
Korpulentna kobieta w �rednim wieku pochyla�a si� nad talerzem w cieniu
balustrady oddzielaj�cej "Bassor�" od reszty Marketu. Za barkiem w kszta�cie
rogala m�oda kelnerka leniwie przegl�da�a kolorowe pisemko. Na widok wchodz�cych
unios�a g�ow�.
- Dwie kawy - rzuci� Gebrid�.
Usiedli na uboczu. �owca wyci�gn�� z szerokiej kieszeni kurtki pami�tniki i
po�o�y� je, razem z kr�tkofal�wk�, na blacie. Obrusy mia�y pomara�czowo-��ty
wz�r, a zwieszaj�ce si� u g�ry �yrandole l�ni�y r�wnie ognistymi barwami.
�wiat�o rzuca�o na twarze Geba i Selvie krwawe refleksy. Kelnerka w milczeniu
postawi�a przed nimi kaw� i uda�a si� na zaplecze. Na spotkanie �mierci.
�owca wzi�� dziewczyn� za r�k�.
- Selvie. Jak si� czujesz?
W�osy mia�a ciemnobr�zowe. Oczy niemal czarne w otoczce grafitowych rz�s. Jej
sk�ra by�a �niada i blada jednocze�nie. Selvie siedzia�a bez ruchu pozwalaj�c,
aby �ciska� jej zimn� d�o�.
- Dobrze - odpowiedzia�a.
Scheat wybra� wej�cie, kt�rego za dnia pilnowa�a zazwyczaj grupa gamoni.
Przeszed� niezauwa�ony obok dw�ch ochroniarzy bez liter W na plakietkach. Po
chwili to samo zrobi� Graffias i kolejne dwa wampiry. Te ostatnie zosta�y
dostrze�one, ale nie rozpoznane. Jeden z ochroniarzy, grubas, zawiesi� �akome
spojrzenie na kobiecie. Nieokre�lony d�wi�k odwr�ci� jego uwag� i facet zaj��
si� rozmow� z koleg�.
Przy ruchomych schodach sta� wysoki m�czyzna w �rednim wieku, �owca. Rozgl�da�
si� nerwowo po sklepie. W pewnym momencie zauwa�y� ch�opca. M�ody wampir sta�
kilkana�cie metr�w od wej�cia. Nie porusza� si�, ale przemiana nast�pi�a w nim
niedawno i zwraca� na siebie uwag�. �owca poruszy� si� zaniepokojony. Uni�s�
kr�tkofal�wk�.
Scheat pojawi� si� nagle tu� za nim. M�czyzna odwr�ci� si�, ale nie zd��y�
zareagowa�. Wypadki potoczy�y si� zbyt szybko. Wampir poci�gn�� go w bok, za
por�cz schod�w. Zimne, wilgotne usta wpi�y si� w szyj�. Cz�owiek osun�� si� na
ziemi�. Wok� nie by�o �adnych klient�w. Kilka os�b przechodz�cych kilkana�cie
metr�w dalej nie spojrza�o w ich stron�.
Graffias czeka�, a� jego pan zaspokoi pragnienie. Wyczuwa� obecno�� tych,
kt�rych szukali. Wiedzia�, gdzie i��.
- Skup swoj� uwag� na �rodku klatki piersiowej - poleci� Gebrid� - B�d� ca�y
czas �wiadoma cia�a. Je�li poczujesz, �e twoja uwaga odp�ywa, dotknij tego
miejsca.
Powoli podnios�a d�o�. Lekko musn�a bluzk�.
- Zam�w co� do jedzenia - poprosi�a mi�kko.
- Chcesz je��? - zdziwi� si�, ale i ucieszy�. Taki g��d by� objawem powrotu
cz�owiecze�stwa. - Co by� chcia�a?
- Cokolwiek - wzruszy�a ramionami.
Do baru by�o kilka krok�w. Przemierzy� je spokojnie. Czu� zadowolenie, ale
zm�czenie tak�e dawa�o zna� o sobie. D�wi�ki sklep�w dobiega�y z pewnego
oddalenia. Para i kobieta w �rednim wieku ju� sobie poszli. Z g��bi jad�odajni
dochodzi� szum urz�dze� elektrycznych. Kelnerki nie by�o nigdzie wida�. Otworzy�
usta, aby j� zawo�a�. W tym momencie zamar�. Ta cisza. Bezruch.
Wampir pojawi� si� za plecami i pchn�� mocno. Gebrid� run�� na jedno z krzese�,
przewracaj�c je. B�yskawicznie skoczy� na nogi. Nukir zal�ni� w jego d�oni.
Drugi z w�y uderzy� rozwartymi pazurami prosto w skro�. Przed oczami ch�opaka
pojawi� si� rozb�ysk. Znowu upad�. Poczu� ciecz sp�ywaj�c� po policzku. Sztylet
odtoczy� si� daleko po pod�odze. Z trudno�ci� otworzy� oczy. Dwa wampiry sta�y
nad nim. Ch�opak dyskretnie si�gn�� do kieszeni. Dotkn�� telefonu.
Czarne oczy jednego ze stwor�w zal�ni�y gro�nie.
- Powoli, podaj mi to, co tam masz.
Ch�opak pos�usznie wysun�� d�o� z telefonem w stron� wroga. Nacisn�� ju� klawisz
wywo�uj�cy po��czenie z Drajtem. B�ogos�awi� swoje niedbalstwo. Zawsze zapomina�
zablokowa� klawiatur�.
Graffias odrzuci� telefon. Jasnow�osy w��, kt�rego Gebrid� pozna� poprzedniej
nocy, przygl�da� si� wszystkiemu z u�miechem. Skrzy�owali z �owc� spojrzenia.
W�� pochyli� si� nad nim. W otoczce czerwonych ust zal�ni�y k�y. Ch�opak zda�
sobie spraw� z blisko�ci �mierci.
- Znam imi� twojej Gwiazdy - powiedzia� cicho. - Czym ona jest?
Scheat zatrzyma� si� w p� ruchu. Jego oczy sta�y si� zimne i przenikliwe.
Gestem pohamowa� Graffiasa.
- Chcesz pozna� Gwiazd�, cz�owieku? - zapyta�.
Powolnym ruchem poda� Gebrid�owi d�o�. Ch�opak poczu� ch��d, a jednocze�nie
przyjemno��. Tak, jakby cia�o tamtego emitowa�o jak�� s�odycz. Podni�s� si� i
stan�� na chwiejnych nogach. On i stw�r byli podobnego wzrostu. Odczuwa�
pieczenie na skroni. Po policzku �cieka�a krew. Rozejrza� si� bardzo dyskretnie.
Musia� patrze� na wroga niemal bez przerwy, je�li nie chcia� utraci� z nim
kontaktu. Wampiry hipnotyzowa�y wzrokiem, ale nie mia� wyj�cia. Granica mi�dzy
zaciekawieniem a znudzeniem by�a u w�y bardzo w�ska. Selvie siedzia�a kilka
metr�w dalej. Dwa stwory, kobieta i ch�opiec, ustawi�y si� przy wyj�ciach z
jad�odajni gotowe odstraszy� intruz�w. Obs�uga baru prawdopodobnie ju� nie �y�a.
Nukir przepad�. W�� o czarnych w�osach obserwowa� Gebrid�a z obna�onymi z�bami.
Wampiry poprowadzi�y go do stolika. Selvie patrzy�a na �owc� oboj�tnie.
Pami�tniki i kr�tkofal�wka znikn�y. �owca i Scheat usiedli naprzeciwko siebie,
a Graffias stan�� za ch�opakiem.
- Znasz imi� mojej Gwiazdy? - zapyta� jasnow�osy wampir cichym g�osem.
- Imi� W�a - odpowiedzia� z trudem. Ledwo dobywa� z siebie g�os. Sycz�ca mowa
wrog�w udziela�a si� rozm�wcom. - To UnuKalhai.
Chwila milczenia.
- Chcesz wiedzie�, czym jest Gwiazda? - stw�r delikatnie musn�� skro� �owcy. -
Mog� ci to pokaza� - przybli�y� palce do swoich ust i zliza� krew.
Proponowa� Gebrid�owi przemian�. Albo �mier�. Jego dotkni�cia by�y s�odkie,
emanowa�y erotyzmem. Wobec przyci�gaj�cej mocy wampira heteroseksualizm ch�opaka
nie mia� �adnego znaczenia. Rozmawia�, zamota�, my�la� Gebrid� gor�czkowo.
- Cz�owiek mo�e by� silniejszy od UnuKalhai - rzuci� odwa�nie.
Z�ote oczy Sheata mia�y nieodgadniony wyraz.
- Ona jest smakiem, zapachem, d�wi�kiem - odezwa�a si� nagle Selvie
rozmarzonym, melodyjnym g�osem. - Nic nie mo�e si� z ni� r�wna�. Przyci�ga bez
lito�ci...
- Nieprawda - przerwa� jej Gebrid�. G��boko czu� to, co m�wi�. Jego poprzednie
pogaw�dki z w�ami by�y tylko preludium tego, co dzia�o si� teraz. Ca�kowicie i
�wiadomie wszed� w �wiat prze�y� w�a�ciwych wampirom. - Ona jest jak l�nienie
k�amliwego gada. B�yskotka udaj�ca klejnot. Pod spodem jest nico��.
Scheat wypr�y� si� gwa�townie. U�miech spe�z� z jego twarzy.
- A wi�c naprawd� jeste� Rasalhague - g�os stwora sta� si� lodowaty. -
W�ownik. M�wisz naszymi s�owami - d�onie, kt�re trzyma� na stole, napr�y�y
si� wysuwaj�c pazury. - Chc� us�ysze�, jak z mi�o�ci� szepczesz imi� Gwiazdy.
Gebrid� dr�a�. Nigdy przedtem nie ba� si� wampir�w. Dopiero teraz, gdy zajrza� w
oczy w�asnej �mierci. Mo�e nawet czemu� gorszemu ni� zgon. Nagle dostrzeg�
Nukira le��cego pod stolikiem obok.
- Wiem te�, jak ty si� nazywasz - oznajmi�.
Wampir poruszy� si�. Jego twarz nie zdradza�a zdenerwowania, ale ch�opak je
wyczu�.
- Chcesz mnie pozna�? - Scheat pochyli� si� ku niemu. - Poznasz mnie ju� za
chwil�. A potem p�jdziesz za mn� jak pies. W blasku UnuKalhai.
Graffias obserwuj�cy t� scen� ustawi� si� w postawie gotowej do ataku. Jego
palce rozwar�y si�, ramiona napr�y�y.
- Jeste� duch pustyni. G��d. Ukryta choroba - m�wi� Gebrid� do jasnow�osego.
Tamten przesta� dygota�. Na jego ustach pojawi� si� u�miech. Grzeba� wampirowi w
psychicznych wn�trzno�ciach. I zaczyna�o go to bawi�. Tym razem to on rzuca�
zakl�cia. - Znam twoje imi�. Jest ono jak p�owy mrok �mierci.
Scheat zadr�a�. U�ywanie przez ch�opaka j�zyka wampir�w dezorientowa�o go i
hipnotyzowa�o.
- A tw�j kompan - ci�gn�� Geb - jest nienawi�ci� zimn� jak trucizna. To
samob�jstwo. �mier� przez powieszenie.
�owca czu�, �e wampir stoj�cy za nimi r�wnie� zaczyna si� denerwowa�. Odbiera�
teraz wra�enia na bardzo subtelnym, niedost�pnym ludziom, poziomie.
Blat stolika, wypchni�ty mocnym uderzeniem Gebrid�a, podskoczy� do g�ry. Scheat
run�� na ziemi�. Graffias zaatakowa�. Ch�opak wykona� unik i pazury w�a
przeci�y przestrze�. Selvie wyda�a z siebie sycz�cy skowyt. Odbieg�a
przera�ona. �owca nie czeka�, a� oszo�omione stwory odzyskaj� sprawno��.
Pochyli� si� b�yskawicznie, chwyci� Nukira i rzuci� si� do ucieczki. Wampir-
ch�opiec skoczy� ku niemu. Ostrze ci�o ze �wistem powietrze i rozdar�o jego
gard�o. W�� zachwia� si�. Geb by� ju� daleko. Scheat, Graffias i kobieta ruszyli
za nim. Selvie uciek�a.
Telefon zadzwoni�, gdy Drajt jecha� przez Centrum w stron� mieszkania Luzji. By�
z�y na siebie. Zostawi� przyjaciela sam na sam z wampirem. Usprawiedliwia� si�,
�e dziewczyna w�a�ciwie nie by�a jeszcze w�em, ale niepokoi�a sk�onno�� Geba do
zag��biania si� w �wiat prze�y� w�a�ciwych tym istotom. Je�li Selvie si�
przemieni, ch�opak ani jej nie zabije, ani nie ucieknie; zacznie z ni� gada�,
jak nic - rozmy�la� Olfson. - A ona go oczaruje i zamota. I mo�e wyssie. Gdyby
Drajt by� bardziej samokrytyczny, zwr�ci�by uwag� na swoj� sytuacj�. Jecha� do
dziewczyny, kt�ra od dw�ch lat dr�czy�a go, bawi�a si� nim, wykorzystywa�a go
finansowo i emocjonalnie. �atwiej przychodzi�o mu dostrzeganie s�abo�ci innych
ludzi. Geb jest tak debilnie przywi�zany do swojego pomys�u, �e mo�e nawet
zechce wypr�bowa� go na sobie - my�la� sobie. Nie, a� tak g�upi chyba by nie
by�. Nie ryzykowa�by zostania wampirem, przecie� wielokrotnie i z pasj�
opowiada� o mo�liwo�ci przezwyci�enia przemiany. Do dzi� Drajt traktowa� jego
s�owa ma�o powa�nie. Rozliczne pomys�y przyjaciela pozostawa�y dot�d w sferze
czystych idei. Je�li jednak ch�opak bra� si� za realizacj�, bywa� nieust�pliwy.
A� do posuni�� absurdalnych i zagra�aj�cych �yciu.
Drajt zobaczy� na ekranie telefonu numer przyjaciela.
- Halo! - zawo�a� zadowolony, �e b�dzie m�g� rozproszy� obawy w bezpo�redniej
rozmowie.
Szum. Cisza.
- Halo! - powt�rzy� g�o�niej.
Tym razem zabrzmia�o to bardzo nerwowo. Drajt rzuci� telefon na siedzenie,
przyhamowa� i gwa�townie skr�ci�.
Z magazynu nie by�o drugiego wyj�cia. Gebrid� wpad� do pomieszczenia na
kilkana�cie sekund przed w�ami. Uda�o mu si� zaczai� za wieszakiem. Kiedy
pierwszy stw�r przesuwa� si� mi�dzy pud�ami, uderzy�. Kobieta j�kn�a i upad�a.
W tym samym momencie ostre jak brzytwa pazury Graffiasa ci�y brzuch ch�opaka.
�owca zrzuci� na niego co� przypominaj�cego gigantyczny stela� do plecaka.
Ruszy� biegiem przed siebie. Ale b�l i wycie�czenie pozbawi�y go si�. Zachwia�
si�. W tym momencie poczu� na karku zimne usta.
- Zostaw - zaszepta� wampir o jasnych w�osach.
Graffias odsun�� si� od ch�opaka. By� w�em - s�ug�. Jego przywi�zanie do
Scheata by�o silne jak �mier�. A pan gestem nakazywa� mu odej��.
Zostali sami. W�� i cz�owiek. Istnienie cz�owieka przy d�ugowieczno�ci w�a trwa
�miesznie kr�tko. Gebrid� opad� na kolana. Jedn� d�oni� trzyma� si� za brzuch w
miejscu, gdzie rozpruta koszula poczerwienia�a. Drug� opiera� si� o pod�og�. Na
twarzy mia� rozleg�y siniec i krew.
- Jeste� teraz w mojej mocy - zaszepta� Scheat.
- Znam twoje imi� - odpowiedzia� z trudem �owca. - Wiem, czym jeste�. Nie masz
nade mn� w�adzy.
Scheat obj�� go.
- Nie pr�buj swoich zakl��, w�owniku. Nie znasz mojego imienia.
Kiedy dotkn�� ustami szyi ch�opaka, ten spr�bowa� si� odsun��, ale stalowy
u�cisk wampira nie pozwala�. Spojrzeli sobie w oczy. Gebrid� nie musia� obawia�
si� ju� zahipnotyzowania. Jego odczucia nale�a�y teraz do �wiata wampir�w.
Podczas rozm�w z w�ami nauczy� si� jednak wnika� w ich specyficzn�
rzeczywisto�� i wraca� stamt�d. G��boko zanurzony, ci�gle pozostawa� sob�. Nie
straci� �wiadomo�ci.
Mina Sheata zdradza�a niepewno��.
- Zabij mnie - Gebrid� u�miechn�� si� ironicznie. - I tak nie zwyci�ysz. To
tylko �mier�.
D�ugie palce wampira zacisn�y si� wok� jego szyi. Ch�opak skrzywi� si� ze
strachu. Nie mia� ju� si� stawia� oporu. W�� jednak nie przyci�gn�� go do
siebie. Zamar� w bezruchu wpatruj�c si� w Gebrid�a. Ludzie zazwyczaj byli s�abi.
Zabijanie ich nie stanowi�o dla pot�nego Scheata �adnego wyzwania. Ale ten
cz�owiek kl�cz�cy przed nim by� prawdziwym Rasalhague. Wampir chcia� poczu�
psychiczn� przewag� nad w�ownikiem, zanim go unicestwi.
Drajt Olfson wbieg� do Berserick w p�aszczu ociekaj�cym deszczem. Dopad�
stoj�cego przy wej�ciu Szatera.
- Widzia�e� Geba? - zawo�a�. - Jest tu gdzie�?
Cz�onek Bractwa i dw�ch innych ochroniarzy popatrzy�o na niego w zdumieniu.
- Widzia�em - powiedzia� Szater. - Przylaz� ze swoj� panienk�.
- Gdzie s�? - wrzasn�� Olfson. Chwyci� �owc� za ramiona. - Szybko!
- Poziom trzeci, rejon si�dmy. Szef zabroni� tam wchodzi�. Co si� dzieje?
Olfson nie odpowiedzia�. P�dzi� po schodach.
- Pieprzeni niewierni! - zakl�� cz�onek Bractwa �wi�tego Wyzwolenia.- Grupa M
- rzuci� do kr�tkofal�wki. - Na poziom trzeci, rejon si�dmy. Wampiry.
Olfson przebieg� ko�o sklep�w z butami i odzie��. Skr�ci�. Dwoma skokami
przesadzi� fontann� niemal wpadaj�c do wody. Mijaj�c aren� si�gn�� do bocznej
kieszeni torby, by poczu� w d�oni ch��d srebrnych ko�k�w. Skr�ci� jeszcze raz i
wybieg� na opustosza�� przestrze� ko�cz�c� pomieszczenia sklepowe. Na posadzce
przy wej�ciu do "Bassory" le�a� m�ody wampir. Mia� rozp�atane gard�o. Drajt
zatrzyma� si� bezradnie. Czy�by Geb by� jeszcze tutaj? Min�o kilkana�cie minut
od chwili, kiedy zobaczy� na swoim telefonie jego numer. Olfson ruszy� w stron�
pomieszcze� s�u�bowych i przej�cia na drugi poziom. Nawet o tej porze zupe�ny
brak ludzi by� tu niezwyk�y. �wiadczy� o obecno�ci grupy wampir�w. Albo zabi�y
klient�w, albo wytworzy�y specyficzn� odstraszaj�c� aur�.
�owca zatrzyma� si� przy wej�ciu do magazynu firmowych produkt�w Centrum.
Obecnie pomieszczenia na poziomie trzecim nie by�y zagospodarowane i
pozostawiono drzwi otwarte. Mocniej �cisn�� w r�ku ko�ek. Wszed� do �rodka.
Pomieszczenie zagraca�y pud�a, szafki sklepowe i sprz�ty, kt�rych przeznaczenia,
trudno by�o odgadn��. Magazyn wygl�da� na rozleg�y, kilkucz�onowy, a do ka�dego
nast�pnego segmentu prowadzi�y szerokie przej�cia. W pierwszym momencie wyda�y
si� puste, ale Drajt nie da� si� zwie��. Intuicja �owcy podpowiada�a mu, �e jest
inaczej.
- Geb! - zawo�a�.
Wampir wychyli� si� nagle zza z�amanego wieszaka. W jednej chwili by� za plecami
Drajta. Ten uskoczy� w bok. W�� zasycza� gniewnie i ci�� pazurami policzek
m�czyzny. �owca poczu� ostry b�l, obr�ci� si� i odepchn�� wroga. Wampir
zatoczy� si�. �owca podni�s� bro� do g�ry, zamachn�� si� i rzuci�. Graffias
zatrzyma� si� w bezruchu. Zdumiony. Opazurzone d�onie pow�drowa�y do klatki
piersiowej i obj�y ko�ek wbity w serce. Umieraj�cy stw�r ostatkiem si� pr�bowa�
co� powiedzie�. Otworzy� usta. Olfson odwr�ci� si�. Nigdy nie rozmawia� z
wampirami.
By�o tak, jakby czas zapomnia� p�yn��. Cisza unosi�a si� wok�. Gebrid� nie
wierzy� w nadej�cie pomocy. Nie wierzy� ju� w nic. Ale walczy� o �ycie.
- Znasz imi� Gwiazdy - powiedzia� Scheat. - Lecz nie rozumiesz praw rz�dz�cych
wszech�wiatem. Wy, ludzie - dorzuci� z pogard� - zgubili�cie w�asne dusze.
- Czy�by? - Geb skrzywi� usta w ironicznym u�miechu. - Wi�c czemu tak bardzo
pragniecie naszej krwi? Co w niej takiego, czego wam brakuje?
Spojrzenie wampira by�o zimne i przeszywaj�ce jak wiatr na biegunie. Pazury
naciska�y na kark �owcy.
- K�amco! - zasycza�. - Podszywasz si� pod w�a. Udajesz, �e znasz nasz�
mow�...
- Wiem, jak si� nazywasz - powiedzia� Gebrid� s�abym g�osem.
Kr�ci�o mu si� w g�owie. Oczywi�cie k�ama�. Nie zna� imienia tamtego. Ale
zag��bia� si� w mroczny ocean gadziej �wiadomo�ci poszukuj�c s�owa.
Ch�odne r�ce przyci�ga�y go powoli.
- W blasku UnuKalhai - Scheat ods�oni� z�by.
- Jak szum wiatru - zaszepta� �owca. - Przesypuj�ce si� ziarenka piasku...
- Milcz! - sykn�� wampir.
- Litera T uderzaj�ca twardo i bez lito�ci... - m�wi� dalej ch�opak. - Suchy i
przewrotny.
- Zamilcz! - wrzasn�� stw�r.
Gwa�townie �cisn�� szyj� cz�owieka. Ch�opak odepchn�� go ostatkiem si�.
- Scheat! - doko�czy�.
W�� zaskowyta�. Stan�� z rozwartymi do ataku d�o�mi. Przera�ony i bezsilny. Geb
pochyli� si�. Traci� �wiadomo��.
Drajt us�ysza� skowyt. W panice roztr�ci� pud�a i wpad� do ostatniego segmentu
pomieszczenia. Gebrid� kl�cza� zakrwawiony z pochylon� g�ow�. Lewa d�o� ch�opaka
dotyka�a szyi. Dziennikarz zamar� z przera�enia.
- Geb - powiedzia� cicho.
Nie mia� �mia�o�ci si� zbli�y�.
- Gdzie jeste�cie?- zabrzmia� dono�ny g�os Szatera.
- Tutaj - odkrzykn�� Olfson zmienionym g�osem.
Cz�onek Bractwa �wi�tego Wyzwolenia by� ju� przy nich. Popatrzy� zdumiony na
Gebrid�a.
- Bo�e! - j�kn��. - Czy on...? - Srebrna struna zwisa�a w jego d�oni.
Nie napr�y� jej.
- Poradzi sobie - wyj�ka� Drajt. - Nie b�dzie wampirem. Zwalczy to.
Szater nieprzekonany poruszy� si� niespokojnie.
Geb uni�s� g�ow�. Wzrok mia� p�przytomny.
- Jasne, �e bym zwalczy� - rzek� cicho. - Ale nie b�dzie takiej potrzeby. Nikt
mnie nie ssa�... je�li o to wam chodzi.
Przechyli� g�ow� ukazuj�c szyj�. Nie by�o na niej ugryzienia. Drajt odetchn�� z
ulg�. Twarz Szatera rozja�ni� u�miech. Gebrid� uni�s� si� na chwiejnych nogach.
- Ty �winio! - powiedzia� do niego Olfson dr��cym g�osem. - Ze zdenerwowania
wci�� nie m�g� si� poruszy�.
Ch�opak post�pi� krok do przodu.
- Znalaz�em chyba niez�y spos�b na w�e. Wystraszy�em jednego z nich - Mam
pewien pomys�...ale..