5387

Szczegóły
Tytuł 5387
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5387 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5387 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5387 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY PRATCHETT MUZYKA DUSZY HISTORIA Jest to opowie�� o pami�ci. I to nale�y zapami�ta�... ...�e �mier� �wiata Dysku, dla tylko sobie znanych powod�w, ocali� kiedy� ma�� dziewczynk� i zabra� j� do swego domu pomi�dzy wymiarami. Pozwoli� jej dorosn�� do wieku szesnastu lat, bo wierzy�, �e z wi�kszymi dzie�mi �atwiej jest sobie radzi� ni� z ma�ymi. Co pokazuje, �e mo�na by� nie�mierteln� antropomorficzn� personifikacj� i wci�� niczego nie rozumie�... ...�e p�niej zatrudni� ucznia zwanego Mortimer, a w skr�cie Mort. Mort i Ysabell natychmiast poczuli do siebie g��bok� niech��, a ka�dy wie, do czego to prowadzi na d�u�sz� met�. Jako zast�pca Mrocznego Kosiarza, Mort okaza� si� wyj�tkowym nieudacznikiem. Sta� si� przyczyn� problem�w, kt�re wywo�a�y rozchwianie Rzeczywisto�ci i walk� mi�dzy nim a �mierci�, kt�r� Mort przegra�... ...i �e, dla tylko sobie znanych powod�w, �mier� oszcz�dzi� go i wraz z Ysabell odes�a� na �wiat. Nikt nie wie, dlaczego �mier� zacz�� przejawia� osobiste zainteresowanie istotami ludzkimi, z kt�rym pracowa� ju� od tak dawna. Prawdopodobnie chodzi tu o zwyk�� ciekawo��. Nawet najskuteczniejszy szczuro�ap pr�dzej czy p�niej zaczyna si� interesowa� szczurami. Mo�e obserwowa�, jak szczury �yj� i umieraj�, rejestrowa� wszelkie szczeg�y szczurzej egzystencji - cho� sam nigdy pewnie nie zrozumie, jak to jest, kiedy si� biegnie przez labirynt. Je�li jednak prawd� jest, �e sam akt obserwacji zmienia obiekt, kt�ry jest obserwowany* [przyp.: Z powodu kwant�w.], tym bardziej prawd� jest, �e zmienia obserwatora. Mort i Ysabell pobrali si�. Mieli dziecko. Jest to tak�e opowie�� o seksie, prochach i muzyce z wykrokiem. No... ...jedno na trzy to ca�kiem niez�y wynik. Co prawda to zaledwie trzydzie�ci trzy procent, ale mog�oby by� gorzej. Gdzie zako�czy�? Ciemna, burzliwa noc. Kareta, ju� bez koni, przebija rachityczny, bezu�yteczny p�otek, i kozio�kuj�c, spada do w�wozu. Nie zaczepia nawet o wystaj�c� ska�� i uderza w wyschni�te koryto rzeki daleko w dole. Rozpada si� na kawa�ki. *** Panna Butts nerwowo przerzuca�a papiery. Oto praca dziewczynki, lat sze��. "Co robili�my na wakacjach: Na wakacjach robi�am to, �e by�am u dziadka on ma wielkiego bia�ego Kunia i ogr�d co jest ca�kiem Czarny. Zjedli�my jajko i frytki." *** Potem zapala si� oliwa w lampach przy karecie i nast�puje eksplozja. Z ognia wytacza si� - poniewa� pewne konwencje obowi�zuj� nawet w tragedii - p�on�ce ko�o. *** I nast�pna kartka, rysunek siedmioletniej dziewczynki. Ca�y w czerni. Panna Butts poci�ga nosem. Nie chodzi o to, �e dziewcz� mia�o tylko jedn� kredk�. Powszechnie wiadomo, �e Quirmska Pensja dla M�odych Panien dysponuje do�� kosztownymi kredkami we wszystkich kolorach. *** A kiedy ostatni fragment dopala si� z trzaskiem, jest tylko cisza. I patrz�cy. Kt�ry odwraca si� i m�wi do kogo� ukrytego w ciemno�ci: TAK MOG�EM CO� ZROBI�. Po czym odje�d�a. *** Panna Butts znowu przerzuci�a kartki. Czu�a si� nieco rozkojarzona i nerwowa - uczucie wsp�lne wszystkim, kt�rzy mieli do czynienia z tym dziewcz�ciem. Papier zwykle poprawia� jej humor. By� pewniejszy. Potem nast�pi�a sprawa tego... wypadku. Panna Butts przekazywa�a ju� wcze�niej tego typu z�e wie�ci. To ryzyko, z jakim nale�y si� liczy�, kiedy prowadzi si� du�� szko�� z internatem. Rodzice wielu dziewcz�t wyje�d�ali za granic� w tych czy innych interesach, a owe interesy cz�sto by�y takiego rodzaju, �e szansie wysokich zysk�w towarzyszy�a szansa spotkania z niesympatycznymi lud�mi. Panna Butts wiedzia�a, jak za�atwia� takie sprawy. Rozmowa by�a bolesna, ale bieg�a swoim torem. Nast�powa� szok i �zy, ale w ko�cu wszystko si� ko�czy�o. Ludzie potrafili sobie z tym radzi�. Istnia� rodzaj scenariusza, wbudowany w ludzki umys�. �ycie p�yn�o dalej. Ale to dziecko po prostu siedzia�o nieruchomo. W�a�nie t� jej... grzeczno�ci� �miertelnie przerazi�a si� panna Butts. Nie by�a z�� kobiet�, cho� przez ca�e �ycie stopniowo wysuszan� nad piecem edukacji; by�a jednak osob� odpowiedzialn� i przestrzegaj�c� tego, co w�a�ciwe. S�dzi�a, �e wie, jak powinna przebiega� taka rozmowa, wi�c niejasno j� irytowa�o, �e nie przebiega. - Hm... Gdyby� chcia�a zosta� sama i pop�aka�... - podpowiedzia�a, staraj�c si� pchn�� t� kwesti� na w�a�ciwe tory. - Czy to pomo�e? - spyta�a Susan. Na pewno mnie by pomog�o, pomy�la�a panna Butts... W tej sytuacji wykrztusi�a tylko: - Zastanawiam si�, czy aby na pewno dok�adnie zrozumia�a�, co powiedzia�am. Dziecko spojrza�o na sufit, jakby rozwi�zywa�o trudny problem algebraiczny. - Spodziewam si�, �e zrozumiem. Jakby ju� wcze�niej wiedzia�a i jako� zd��y�a si� z tym pogodzi�. Panna Butts poprosi�a nauczycielki, �eby uwa�nie obserwowa�y Susan. O�wiadczy�y, �e b�dzie to trudne, poniewa�... A teraz kto� delikatnie zastuka� w drzwi gabinetu -jak gdyby tak naprawd� wola� pozosta� niedos�yszany. Panna Butts powr�ci�a do chwili obecnej. - Prosz� wej��. Drzwi si� otworzy�y. Susan nigdy nie robi�a najmniejszego ha�asu. Nauczycielki wspomina�y o tym. To niesamowite, m�wi�y. Zawsze znajdowa�a si� przed cz�owiekiem, kiedy najmniej si� tego spodziewa�. - Ach, to ty, Susan. - Wymuszony u�mieszek przemkn�� po twarzy panny Butts niby nerwowy tik po tarczy zmartwionego, popsutego zegara. - Usi�d�, prosz�. - Oczywi�cie, panno Butts. Panna Butts przerzuci�a papiery. - Susan... - Tak, panno Butts? - Przykro mi to m�wi�, ale zdaje si�, �e zn�w by�a� nieobecna na lekcjach. - Nie rozumiem, panno Butts. Dyrektorka pochyli�a g�ow�. Budzi�o to w niej niejasn� irytacj� na sam� siebie, ale... by�o w tym dziecku co�, co nie dawa�o si� kocha�. Naukowo doskona�a z przedmiot�w, kt�re lubi�a, trzeba przyzna�... ale na tym koniec. By�a doskona�a tak, jak diament jest doskona�y: same ostre kraw�dzie i ch��d. - Czy znowu... to robi�a�? - spyta�a. - Obieca�a�, �e sko�czysz z tym niem�drym zachowaniem. - Panno Butts... - Znowu... znowu stawa�a� si� niewidzialna, tak? Susan zarumieni�a si�. Podobnie, cho� mniej r�owo, zarumieni�a si� panna Butts. Przecie� to niepowa�ne, my�la�a. To wbrew rozs�dkowi. To... No nie... Odwr�ci�a g�ow� i zamkn�a oczy. - Tak, panno Butts? - odezwa�a si� Susan na moment wcze�niej, ni� panna Butts zd��y�a powiedzie� "Susan...". Panna Butts zadr�a�a. To kolejna sprawa, o kt�rej wspomina�y nauczycielki: czasami Susan odpowiada�a na pytania, zanim kto� zd��y� je zada�. Uspokoi�a si� z wysi�kiem. - Nadal tam siedzisz, prawda? - Oczywi�cie, panno Butts. Niepowa�ne... To �adna niewidzialno��, t�umaczy�a sobie. Ona po prostu przestaje si� rzuca� w oczy. Ona... Kto... Skupi�a si�. Napisa�a do siebie notatk� - w�a�nie na tak� okazj�. Karteczka by�a przypi�ta do teczki. Przeczyta�a: "Rozmawiasz z Susan Sto Helit. Nie zapominaj o tym." - Susan... - spr�bowa�a. - Tak, panno Butts? Kiedy panna Butts si� koncentrowa�a, widzia�a Susan siedz�c� tu� przed ni�. Z pewnym wysi�kiem s�ysza�a jej g�os. Musia�a tylko zwalczy� uporczyw� sk�onno�� do wiary, �e jest w gabinecie sama. - Niestety, panna Cumber i panna Greggs skar�y�y si� na ciebie - oznajmi�a. - Zawsze jestem w klasie, panno Butts. - Domy�lam si�, �e jeste�. Panna Traitor i panna Stamp zapewniaj�, �e widz� ci� przez ca�y czas. - W pokoju nauczycielskim wybuch�a nawet k��tnia z tego powodu. - To dlatego, �e lubisz logik� i matematyk�, a nie lubisz j�zyk�w i historii? Panna Butts skupi�a uwag�. Dziecko w �aden spos�b nie mog�o wyj�� z gabinetu. Je�li naprawd� wyt�y�a s�uch, wychwytywa�a sugesti� g�osu m�wi�cego: "Nie wiem, panno Butts". - Susan, to naprawd� irytuj�ce, kiedy tak... Przerwa�a. Rozejrza�a si� po gabinecie, a potem zerkn�a na karteczk� przypi�t� do dokument�w na biurku. Zdawa�o si�, �e j� czyta, zrobi�a zdziwion� min�, a nast�pnie zmi�a notatk� i rzuci�a j� do kosza. Si�gn�a po pi�ro i - popatrzywszy przez chwil� w przestrze� - zaj�a si� rachunkami swojej pensji. Susan odczeka�a grzecznie jeszcze chwil�, a potem wsta�a i wysz�a cichutko. *** Pewne rzeczy musz� si� wydarzy� przed innymi. Bogowie graj� losami ludzi. Ale najpierw musz� ustawi� wszystkie pionki na planszy i po ca�ej swojej siedzibie poszuka� kostek. Deszcz pada� w niewielkiej, g�rzystej krainie LJamedos. W Llamedos zawsze pada� deszcz. Deszcz by� g��wnym towarem eksportowym tego kraju. Mieli tam nawet kopalnie deszczu. Bard Imp siedzia� pod choin� - bardziej z przyzwyczajenia ni� w nadziei, �e naprawd� znajdzie os�on�. Woda �cieka�a mi�dzy ig�ami i tworzy�a strumyki na ga��ziach, wi�c drzewo dzia�a�o raczej jak koncentrator deszczu. Od czasu do czasu ca�e deszczowe bry�y rozpryskiwa�y mu si� na g�owie. Mia� osiemna�cie lat, wybitny talent i - w tej chwili - pewne problemy z w�asnym �yciem. Stroi� harf�, swoj� cudown� now� harf�, i patrzy� na deszcz. �zy sp�ywa�y mu po twarzy, miesza�y si� z kroplami. Bogowie lubi� takich ludzi. M�wi si�, �e kogo bogowie chc� zniszczy�, temu najpierw odbieraj� rozum. W rzeczywisto�ci temu, kogo chc� zniszczy�, bogowie wr�czaj� odpowiednik kr�tkiej laski z sycz�cym lontem i napisem "Acme Dynamite Company" na boku. Tak jest ciekawiej i trwa o wiele kr�cej. *** Susan wlok�a si� korytarzem pachn�cym �rodkami dezynfekcyjnymi. Nie przejmowa�a si� specjalnie, co sobie pomy�li panna Butts. Na og� nie martwi�a si� tym, co my�l� inni. Nie mia�a poj�cia, czemu ludzie zapominaj� o niej, kiedy tylko zechce, ale potem zdawali si� zbyt zak�opotani, by porusza� ten temat. Czasami niekt�re nauczycielki mia�y problemy z dostrze�eniem jej. I dobrze. Zwykle zabiera�a do klasy ksi��k� i czyta�a spokojnie, gdy wok� niej Podstawowe Artyku�y Eksportowe Klatchu przytrafia�y si� innym. Z pewno�ci� by�a to pi�kna harfa. Bardzo rzadko tw�rcy udaje si� stworzy� dzie�o tak idealne, �e trudno sobie wyobrazi� jak�kolwiek poprawk�. Przy harfie tw�rca nie trudzi� si� ornamentami. By�yby niemal �wi�tokradztwem. *** By�a te� nowa, co w Llamedos zdarza�o si� rzadko. Wi�kszo�� harf by�a stara. Co nie znaczy, �e si� zu�ywa�y. Czasem potrzebowa�y nowej ramy, szyjki czy strun - ale sama harfa trwa�a. Starzy bardowie twierdzili, �e z wiekiem staj� si� coraz lepsze, cho� starcy cz�sto wypowiadaj� takie tezy, nie dbaj�c o codzienne obserwacje. Imp szarpn�� strun�. Nuta zawis�a w powietrzu i rozp�yn�a si� z wolna. Harfa by�a nowiutka, b�yszcz�ca, a mimo to d�wi�k mia�a jak dzwon. To wr�cz niewyobra�alne, czym mo�e si� sta� za tysi�c lat. Ojciec Impa stwierdzi�, �e to �mie�, �e przysz�o�� ryje si� w kamieniu, nie w nutach. I tak rozpocz�a si� k��tnia. Potem powiedzia� jeszcze kilka s��w, Imp powiedzia� kilka s��w, a �wiat sta� si� nagle miejscem ca�kiem nowym i nieprzyjaznym, gdy� s��w nie da si� ju� cofn��. Imp rzek�: - Na niczym si� nie znasz! Jeste� g�upim staruchem! Aleja po�wi�c� swoje �ycie muzyce! Pewnego dnia, ju� nied�ugo, wszyscy b�d� m�wili, �e jestem najwi�kszym muzykiem na �wiecie! G�upie s�owa. Tak jakby dowolny bard przejmowa� si� czyj�kolwiek opini� - z wyj�tkiem opinii innych bard�w, kt�rzy przez ca�e �ycie uczyli si�, jak s�ucha� muzyki. Zosta�y jednak wypowiedziane. Je�li s�owa wypowiada si� z nale�yt� pasj�, a bogowie akurat si� nudz�, bywa, �e ca�y wszech�wiat przeformowuje si� wok� owych s��w. S�owa zawsze mia�y moc odmieniania �wiata. Trzeba uwa�a�, kiedy wypowiada si� �yczenie. Nigdy nie wiadomo, kto mo�e s�ucha�. Albo co, skoro ju� o tym mowa. Poniewa� zdarza si�, �e co� dryfuje akurat w�r�d wszech�wiat�w, a kilka s��w wypowiedzianych przez niew�a�ciw� osob� w odpowiedniej chwili mo�e sprawi�, �e zmieni nieco kurs... Daleko od tego miejsca, w gwarnej metropolii Ankh-Morpork iskry zawirowa�y przez chwil� w �lepym poza tym murze, a potem... ...by� tam sklep. Stary sklep z instrumentami muzycznymi. Nikt nie zauwa�y� jego przybycia. A kiedy ju� si� pojawi�, sta� w tym miejscu od zawsze. *** �mier� siedzia� wpatrzony w pustk�, opieraj�c brod� na d�oni. Albert zbli�y� si� bardzo ostro�nie. W chwilach zadumy - a to by�a w�a�nie jedna z nich - �mier� cz�sto zdumiewa� si�, dlaczego jego s�uga zawsze kroczy t� sam� �cie�k� po pod�odze. BO PRZECIE�, my�la�, ROZWA�MY SAM ROZMIAR POKOJU... ...kt�ry rozci�ga� si� w niesko�czono��, a przynajmniej tak blisko niesko�czono�ci, �e r�nica nie jest istotna. W rzeczywisto�ci mia� oko�o mili. To sporo jak na pok�j, podczas gdy niesko�czono�ci w�a�ciwie nie wida�. �mier� troch� si� zirytowa�, kiedy ju� stworzy� dom. Czas i przestrze� to kategorie, kt�rymi si� manipuluje, a nie takie, kt�rym nale�y by� pos�usznym. Okaza�o si�, �e by� nieco rozrzutny przy wymiarach pomieszcze�, i zapomnia�, �eby uczyni� zewn�trze wi�kszym od wn�trza. Podobnie by�o z ogrodem. Kiedy zacz�� si� troch� bardziej interesowa� tymi sprawami, u�wiadomi� sobie, jak� rol� przypisuj� ludzie kolorowi w takich koncepcjach jak - dla przyk�adu - r�e. �mier� stworzy� je czarne. Lubi� czer�. Pasowa�a prawie do wszystkiego. A pr�dzej czy p�niej pasowa�a ju� do wszystkiego bez wyj�tku. Ludzkie istoty, kt�re pozna� - a pozna� kilka - reagowa�y na niemo�liwe rozmiary pomieszcze� w spos�b niezwyk�y: po prostuje ignorowa�y. We�my takiego Alberta. Otworzy�y si� wielkie drzwi, Albert przest�pi� pr�g, ostro�nie balansuj�c spodeczkiem i fili�ank�... ...a po chwili by� w g��bi pokoju, na skraju stosunkowo ma�ego kwadratu dywanu otaczaj�cego biurko �mierci. �mier� przesta� si� zastanawia�, jak s�uga pokonuje przestrze� od drzwi do dywanu, kiedy przysz�o mu do g�owy, �e dla Alberta nie ma tam �adnej przestrzeni... - Przynios�em herbat� rumiankow�, panie - oznajmi� Albert. HM? - Panie... PRZEPRASZAM. ZAMY�LI�EM SI�. CO TAKIEGO POWIEDZIA�E�? - Herbata rumiankowa. MY�LA�EM, �E TO RODZAJ MYD�A. - Mo�na dodawa� rumianku do myd�a albo to herbaty, panie - wyja�ni� Albert. By� zmartwiony. Zawsze si� martwi�, kiedy �mier� zaczyna� rozmy�la� o sprawach. W dodatku my�la� o nich niew�a�ciwie. BARDZO U�YTECZNY OCZYSZCZA OD �RODKA I Z WIERZCHU. �mier� wspar� brod� d�o�mi i zn�w si� zaduma�. - Panie... - odezwa� si� po chwili Albert. HM? - Wystygnie, je�li jej nie wypijesz. ALBERCIE... - Tak, panie? ZASTANAWIA�EM SI�... -Tak? O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZI? TAK NAPRAWD�? KIEDY SI� PORZ�DNIE ZASTANOWI�? - Och, tego... Trudno powiedzie�, panie. NIE CHCIA�EM TEGO ROBI�, ALBERCIE. WIESZ PRZECIE�. TERAZ ROZUMIEM, CO MIA�A NA MY�LI. NIE TYLKO Z TYMI KOLANAMI. - Kto, panie? Odpowiedzi nie by�o. Albert obejrza� si� jeszcze, kiedy dotar� do drzwi. �mier� zn�w wpatrywa� si� w przestrze�. Nikt nie potrafi� tak si� wpatrywa� jak on. *** Nie by� widzian� nie stanowi�o problemu. Niepok�j budzi�y raczej zjawiska, kt�re wci�� widywa�a. To sny. To przecie� sny, oczywi�cie. Susan zna�a nowoczesne teorie m�wi�ce, �e sny to tylko obrazy odrzucane przez m�zg kataloguj�cy wydarzenia dnia. Czu�aby si� jednak pewniej, gdyby wydarzenia dnia kiedykolwiek obejmowa�y lataj�ce bia�e konie, ogromne mroczne pokoje i du�o czaszek. Ale to przecie� sny. Widywa�a te� inne rzeczy. Na przyk�ad nigdy nikomu nie wspomnia�a o dziwacznej kobiecie w sypialni, tej nocy, kiedy Rebeka Sn�li w�o�y�a pod poduszk� z�b, kt�ry jej wypad�. Susan patrzy�a, jak kobieta wchodzi przez otwarte okno i staje przy ��ku. Przypomina�a troch� pasterk� i wcale nie budzi�a l�ku, mimo �e przechodzi�a przez meble. Zabrz�cza�a sakiewka. Rankiem z�b znikn��, a Rebeka by�a bogatsza o 50-pensow� monet�. Susan nie cierpia�a takich historii. Wiedzia�a, �e ludzie psychicznie niestabilni opowiadaj� dzieciom o Wr�ce Z�buszce, ale to jeszcze nie pow�d, �eby istnia�a. Co� takiego sugerowa�o m�tne rozumowanie. Nie lubi�a m�tnego rozumowania, kt�re zreszt� w re�imie panny Butts uwa�ano za powa�ne wykroczenie. Poza tym nie by� to szczeg�lnie okrutny re�im. Panna Eulalia Butts wraz ze swoj� kole�ank�, pann� Delcross, opar�y plac�wk� edukacyjn� na zdumiewaj�cym pomy�le, �e skoro dziewcz�ta i tak nie maj� nic do roboty, dop�ki kto� ich nie po�lubi, r�wnie dobrze mog� si� zaj�� nauk�. Na Dysku dzia�a�o mn�stwo szk�, ale prowadzi�y je albo rozmaite Ko�cio�y, albo gildie. Panna Butts nie akceptowa�a Ko�cio��w z przyczyn logicznych; ubolewa�a te�, �e warto�� kszta�cenia dziewcz�t uznaj� jedyne Gildie Z�odziei i Szwaczek. �wiat tymczasem jest wielki i niebezpieczny; ka�demu dziewcz�ciu przyda si� pod sukni� dawka solidnej znajomo�ci geometrii i astronomii. Panna Butts bowiem szczerze wierzy�a, �e nie istniej� zasadnicze r�nice mi�dzy ch�opcami a dziewcz�tami. Przynajmniej �adne godne wspomnienia. A w ka�dym razie nie takie, o jakich wspomnia�aby panna Butts. Wierzy�a zatem w zach�canie powierzonych jej opiece dorastaj�cych dziewcz�t do logicznego my�lenia i zdrowej ciekawo�ci. Dzia�anie takie m�dro�� ka�e por�wnywa� do polowania na aligatory w tekturowej ��dce, w porze deszcz�w. Kiedy na przyk�ad prowadzi�a pogadank� - z dr��cym z emocji, ostrym podbr�dkiem - na temat zagro�e� czekaj�cych poza miastem, trzysta zdrowych, badawczych umys��w uznawa�o, �e 1) trzeba je pozna� przy najbli�szej okazji. Logiczne my�lenie za� kaza�o pyta�: 2) sk�d w�a�ciwie panna Butts wie o tych zagro�eniach. A wysokie, zako�czone kolcami mury wok� teren�w pensji wydawa�y si� ca�kiem �atwe dla kogo� ze �wie�ym umys�em wype�nionym trygonometri� i cia�em wy�wiczonym przez zdrow� szermierk�, gimnastyk� oraz zimne k�piele. W opisach panny Butts niebezpiecze�stwa wydawa�y si� naprawd� ciekawe. W ka�dym razie zdarzy� si� �w incydent z nocnym go�ciem. Po jakim� czasie Susan uzna�a, �e wszystko to jej si� wydawa�o. By�o to jedyne logiczne wyt�umaczenie, a z nimi radzi�a sobie doskonale. *** Jak to m�wi�, ka�dy czego� szuka. Imp szuka� miejsca, do kt�rego m�g�by wyruszy�. W�z drabiniasty, kt�ry podwi�z� go przez ostatni kawa�ek, oddala� si� z turkotem przez pola. Imp spojrza� na drogowskaz. Jedno rami� wskazywa�o drog� do Quirmu, drugie do Ankh-Morpork. S�ysza� dosy�, by wiedzie�, �e Ankh-Morpork to wielkie miasto, ale zbudowane na i�ach, a zatem niezbyt interesuj�ce dla druid�w z jego rodziny. Mia� przy sobie trzy ankhmorporskie dolary i troch� drobnych. Prawdopodobnie w Ankh-Morpork nie by�a to du�a suma. O Quirmie nie wiedzia� nic opr�cz tego, �e le�y na wybrze�u. Droga do Quirmu nie wygl�da�a na cz�sto ucz�szczan�, na drodze do Ankh-Morpork wyryte by�y g��bokie koleiny. Rozs�dek podpowiada�, �eby wyruszy� do Quirmu i zakosztowa� miejskiego �ycia, dowiedzie� si� czego� o ludziach z miasta. Dopiero potem mo�na pod��y� do Ankh- Morpork, podobno najwi�kszego miasta na �wiecie. Rozs�dek podpowiada�, �eby znale�� w Quirmie jak�� prac� i od�o�y� troch� pieni�dzy. Rozs�dek m�wi�, �eby najpierw nauczy� si� chodzi�, nim cz�owiek spr�buje biega�. Zdrowy rozs�dek d�ugo t�umaczy� mu to wszystko, wi�c Imp pewnym krokiem pomaszerowa� w stron� Ankh-Morpork. *** Je�li chodzi o wygl�d, Susan zawsze kojarzy�a si� innym z dmuchawcem tu� przed zdmuchni�ciem. Dziewcz�ta z pensji ubiera�y si� w lu�ne, we�niane granatowe sukienki si�gaj�ce od szyi do wysoko�ci tu� powy�ej kostek - praktyczne, zdrowe i mniej wi�cej tak atrakcyjne jak deska. Talia znajdowa�a si� w okolicach kolan. Susan zaczyna�a jednak z wolna wype�nia� swoje szkolne ubranie, zgodnie z pradawnymi zasadami, o jakich z wahaniem i niewyra�nie napomyka�a panna Delcross na lekcjach biologii i higieny. Dziewcz�ta opuszcza�y jej zaj�cia z niejasnym wra�eniem, �e powinny po�lubi� (Susan wysz�a z wra�eniem, �e tekturowy szkielet wisz�cy w k�cie na haku wygl�da jako� znajomo). To jej w�osy sprawia�y, �e ludzie przystawali i ogl�dali si� za ni�. By�y ca�kiem bia�e, z wyj�tkem jednego czarnego pasemka. Regulamin pensji nakazywa� splata� je w dwa warkocze, mia�y jednak nienaturaln� s�onno�� do rozplatania si� i powracania do preferowanej formy, na podobie�stwo w�y Meduzy* [przyp.: Rzadko ktokolwiek zastanawia si�, gdzie Meduza mia�a w�e. Ow�osienie pod pachami staje si� kwesti� o wiele bardziej k�opotliw�, kiedy pr�buje k�sa� rozpylacz dezodorantu.]. Mia�a te� znami�... je�li to by�o znami�. Ukazywa�o si� tylko wtedy, gdy si� rumieni�a. Trzy s�abe, blade linie pojawia�y si� wtedy na policzku i wygl�da�a, jakby kto� uderzy� j� w twarz. Kiedy si� z�o�ci�a - a z�o�ci�a si� cz�sto z powodu bezdennej g�upoty �wiata - linie l�ni�y. W teorii trwa�a teraz wok� niej lekcja literatury. Susan nie znosi�a literatury. Wola�a poczyta� dobr� ksi��k�. W tej chwili mia�a na stoliku otwart� "Logik� i paradoks" Wolda, i czyta�a j�, podpieraj�c brod� na d�oniach. Jednym uchem nas�uchiwa�a, czym si� zajmuje reszta klasy. Chodzi�o o wiersz na temat �onkili. Najwyra�niej poeta bardzo je lubi�. Susan przyjmowa�a to ze spokojem. �yli w wolnym kraju. Ludzie mogli uwielbia� �onkile, je�li mieli na to ochot�. Nie powinni jednak - w bardzo stanowczej i przemy�lanej opinii Susan - zu�ywa� wi�cej ni� jedn� stron�, by to powiedzie�. Jako� radzi�a sobie z edukacj�. Jednak uwa�a�a, �e szko�a stale pr�buje jej przeszkadza�. Wok� niej wizja poety by�a rozbierana na cz�ci z u�yciem przypadkowych narz�dzi. Kuchnia mia�a te same gargantuiczne wymiary co reszta domu. Ca�a armia kucharzy mog�aby si� w niej zgubi�. Dalsze �ciany gin�y w cieniach, a rura od pieca, podtrzymywana w sporych odst�pach czarnymi od sadzy �a�cuchami i kawa�kami brudnego sznura, znika�a w mroku jakie� �wier� mili nad pod�og�. W ka�dym razie tak to wygl�da�o w oczach obcego przybysza. Albert sp�dza� tu czas na niewielkim wykafelkowanym obszarze, do�� du�ym, by pomie�ci� kredens, st� i piec. I fotel na biegunach. - Kiedy cz�owiek pyta: "O co w tym wszystkim chodzi, tak naprawd�, kiedy si� porz�dnie zastanowi�?", to nie jest z nim dobrze - stwierdzi�, skr�caj�c papierosa. - Ale nie wiem, co to znaczy, kiedy on to m�wi. Znowu ma te swoje humory. *** Jedyna poza nim osoba w pomieszczeniu kiwn�a g�ow�. Mia�a pe�ne usta. - Ca�a ta sprawa z jego c�rk� - m�wi� Albert. - Znaczy... c�rka? A potem us�ysza� o terminatorach. Nie da� sobie spokoju, dop�ki nie wyjecha� i nie przyj�� kogo� do terminu. Ha! Same k�opoty z tego wysz�y. Ty zreszt� te�, je�li si� zastanowi�... ty te� jeste� jego kaprysem. Bez urazy - doda� szybko, �wiadom, z kim rozmawia. - Ty si� uda�e�. Robisz dobr� robot�. Kolejne skini�cie. - Zawsze co� pokr�ci. Na tym polega problem. Jak wtedy, kiedy us�ysza� o Nocy Strze�enia Wied�m. Pami�tasz? Musieli�my wszystko za�atwi�: d�bowe drzewko w donicy, papierowe kie�baski, wieprzowa kolacja, on w papierowym kapelusiku pytaj�cy CZY TO WESO�E? Zrobi�em dla niego tak� ma�� ozdob� na biurko, a on podarowa� mi ceg��. Papieros by� fachowo skr�cony. Tylko ekspert potrafi zrobi� skr�ta tak cienkiego, a przy tym tak wilgotnego. - Bardzo porz�dna ceg�a, musz� przyzna�. Mam j� gdzie� jeszcze. PIP, odpowiedzia� �mier� Szczur�w. - Trafi�e� w sedno. Nigdy nie rozumie, o co dok�adnie chodzi. Widzisz, on nie mo�e si� z pewnymi rzeczami pogodzi�. Nie potrafi o niczym zapomnie�. Albert ssa� mokrego skr�ta, a� �zy ciek�y mu z oczu. - "O co w tym wszystkim chodzi, tak naprawd�, kiedy si� porz�dnie zastanowi�?" - Westchn�� ci�ko. - Co� podobnego... Zerkn�� na kuchenny zegar - ze specyficznego ludzkiego przyzwyczajenia. Zegar nigdy nie chodzi�, od dnia kiedy Albert go kupi�. - O tej porze zwykle si� ju� zjawia - stwierdzi�. - Lepiej przygotuj� mu tac�. Nie mam poj�cia, co go zatrzyma�o. *** �wi�ty m�� siedzia� pod �wi�tym drzewem ze skrzy�owanymi nogami, opieraj�c d�onie na kolanach. Oczy mia� zamkni�te, by lepiej skoncentrowa� si� na Niesko�czonym, a ubrany by� jedynie w przepask� biodrow�, by okaza� pogard� dla spraw przydyskowych. Przed nim sta�a drewniana miseczka. Po d�u�szej chwili zda� sobie spraw�, �e jest obserwowany. Otworzy� jedno oko. Kilka st�p przed nim siedzia�a niewyra�na posta�. P�niej by� pewien, �e to posta�... kogo�. Nie pami�ta� dok�adnie jej wygl�du, ale musia�a jaki� mie�. By�a mniej wi�cej... taka wysoka, i tak jakby... zdecydowanie... PRZEPRASZAM. - Tak, m�j synu? - Zmarszczy� czo�o. -Jeste� p�ci m�skiej, prawda? - doda�. TRUDNO BY�O CI� ODSZUKA�. ALE W SZUKANIU JESTEM DOBRY. - Tak? S�YSZA�EM, �E WIESZ WSZYSTKO. �wi�ty m�� otworzy� drugie oko. - Sekret egzystencji polega na zrzuceniu dyskowych wi�z�w, stronieniu od chimery warto�ci materialnych i na szukaniu jedno�ci z Niesko�czonym - oznajmi�. - I trzymaj swoje z�odziejskie r�ce z daleka od mojej �ebraczej miseczki. Widok prosz�cego budzi� w nim niepok�j. WIDZIA�EM NIESKO�CZONE, wyzna� przybysz. NIC SPECJALNEGO. �wi�ty m�� rozejrza� si� nerwowo. - Nie gadaj g�upstw - mrukn��. - Nie mo�esz zobaczy� Niesko�czonego. Bo jest niesko�czone. WIDZIA�EM. - No dobrze. A jak wygl�da�o? JEST NIEBIESKIE. �wi�ty m�� poruszy� si� niespokojnie. Nie tak to powinno przebiega�. Szybkie objawienie Niesko�czonego i znacz�ce skinienie w stron� �ebraczej miseczki - tak powinno. -Jest czarne - wymamrota�. NIE, upiera� si� obcy. NIE, KIEDY OGL�DA SI� JE OD ZEWN�TRZ. NOCNE NIEBO JEST CZARNE. ALE TO TYLKO PRZESTRZE�. ZA TO NIESKO�CZONO�� JEST NIEBIESKA. - I pewnie jeszcze wiesz, jaki d�wi�k wydaje jedna klaszcz�ca d�o�? - zapyta� z�o�liwie �wi�ty m��. TAK. "KLA". DRUGA D�O� ROBI "ASK". - Aha, tu si� mylisz - ucieszy� si� �wi�ty m��, wracaj�c na pewniejszy grunt. Machn�� chud� r�k�. - Widzisz? TO NIE BY�O KLA�NI�CIE, TYLKO MACHANIE. - To by�o kla�ni�cie. Tyle �e nie u�y�em obu r�k. A w�a�ciwie jaki odcie� niebieskiego? TYLKO MACHN��E�. MOIM ZDANIEM TO NIEZBYT FILOZOFICZNE. JAK KACZE JAJO. �wi�ty m�� spojrza� w d� zbocza. Zbli�a�o si� kilku ludzi. Mieli kwiaty we w�osach i nie�li co�, co z daleka wygl�da�o ca�kiem jak miseczka ry�u. ALBO MO�E EAU-DE-NIL. - Pos�uchaj mnie, synu - rzek� pospiesznie �wi�ty m��. - Czego ty w�a�ciwie chcesz? Nie mam ca�ego dnia. OWSZEM, MASZ. MO�ESZ MI WIERZY�. - Czego chcesz? DLACZEGO RZECZY MUSZ� BY� TAKIE, JAKIE S�? - No... NIE WIESZ TEGO, PRAWDA? - Nie dok�adnie. To wszystko powinno by� tajemnic�, rozumiesz. Obcy patrzy� przez d�u�szy czas, wzbudzaj�c w �wi�tym m�u uczucie, �e jego czaszka sta�a si� nagle przezroczysta. W TAKIM RAZIE ZADAM CI �ATWIEJSZE PYTANIE. JAK ZAPOMINAJ� ISTOTY LUDZKIE? - Co zapominaj�? COKOLWIEK. WSZYSTKO. - To... no wiesz... zdarza si� odruchowo. - Potencjalni akolici min�li zakr�t na g�rskiej �cie�ce. �wi�ty m�� szybko si�gn�� po �ebracz� miseczk�. - Wyobra� sobie, �e ta miseczka to twoja pami��. - Zako�ysa� ni�. - Mo�e pomie�ci� tyle i nie wi�cej. Rozumiesz? Nowe rzeczy si� zjawiaj�, stare musz� si� przela�. NIE. JA PAMI�TAM WSZYSTKO. KLAMKI W DRZWIACH. GR� �WIAT�A WE W�OSACH. �MIECH. KROKI. WSZYSTKIE DROBNE SZCZEGӣY. JAKBY TO BY�O LEDWIE WCZORAJ. JAKBY ZDARZY�O SI� LEDWIE JUTRO. WSZYSTKO. ROZUMIESZ? �wi�ty m�� podrapa� si� po swej l�ni�cej �ysinie. - Tradycyjnie - rzek� - w�r�d sposob�w zapominania wymienia si� wst�pienie do Klatchia�skiej Legii Cudzoziemskiej, napicie si� wody z jakiej� magicznej rzeki, nikt nie wie, kt�r�dy p�ynie, oraz poch�anianie du�ych ilo�ci alkoholu. ACH TAK... - Jednak alkohol niszczy cia�o i zatruwa dusz�. BRZMI OBIECUJ�CO. - Mistrzu.;. �wi�ty m�� obejrza� si� z irytacj�. Przybyli akolici. - Chwileczk�. Rozmawiam z... Obcy znikn��. - Mistrzu, pokonali�my wiele mil po... - zacz�� akolita. - Zamknij si� na moment, dobrze? �wi�ty m�� podni�s� r�k�, u�o�y� d�o� pionowo i machn�� ni� kilka razy. Wymrucza� co� pod nosem. Akolici wymienili spojrzenia. Nie tego si� spodziewali. W ko�cu ich przyw�dca znalaz� w sobie drobin� odwagi. - Mistrzu... �wi�ty m�� odwr�ci� si� i przy�o�y� mu w ucho. D�wi�k, jaki zabrzmia�, by� wyra�nie s�yszalny: klask! - Aha... Z�apa�em! - ucieszy� si� �wi�ty m��. - A teraz, co mog� dla was... Urwa�, gdy m�zg nad��y� wreszcie za uszami. - Co mia� na my�li, m�wi�c: ludzkie istoty? *** �mier� przeszed� w zadumie po zboczu do miejsca, gdzie wielki bia�y ko� spokojnie obserwowa� okolic�. ID� SOBIE, powiedzia�. Ko� spojrza� na niego nieufnie. By� o wiele bardziej inteligentny od wi�kszo�ci koni, cho� nie jest to trudne do osi�gni�cia. Zdawa� si� �wiadomy, �e nie wszystko jest w porz�dku z jego panem. TO MO�E CHWIL� POTRWA�, uprzedzi� �mier�. I ruszy� przed siebie. *** W Ankh-Morpork nie pada� deszcz. Impa bardzo to zaskoczy�o. Zaskoczy�o go r�wnie�, jak szybko sko�czy�y si� pieni�dze. Jak dot�d straci� trzy dolary i dwadzie�cia siedem pens�w. Straci�, poniewa� wrzuci� je do miski, jak� ustawi� przed sob�, kiedy gra� - tak jak my�liwy wystawia wabiki, �eby �ci�gn�� kaczki. Kiedy spojrza� po chwili, ju� ich nie by�o. Ludzie przybywali do Ankh-Morpork, by zdoby� fortun�. Niestety, inni ludzie te� chcieli j� zdoby�. W dodatku tutejsi mieszka�cy nie chcieli chyba s�ucha� bard�w, nawet takich, kt�rzy zdobyli nagrod� jemio�y i harf� stulecia na wielkim Eisteddfod w Llamedos. Imp znalaz� sobie miejsce na jednym z g��wnych plac�w, nastroi� harf� i zagra�. Nikt nie zwraca� na niego uwagi, najwy�ej po to, �eby odepchn�� go z drogi albo te� - najwyra�niej - �eby okra�� jego misk�. W ko�cu, kiedy w�a�nie zacz�� w�tpi�, czy przybywaj�c tutaj, podj�� s�uszn� decyzj�, nadesz�o dw�ch stra�nik�w. Przez chwil� przygl�dali si� Impowi. - To jest harfa. To co�, na czym on gra, Nobby - stwierdzi� jeden z nich. - Cymba�. - Nie, przecie� cymba�... - Gruby stra�nik spojrza� gniewnie. - Ca�e �ycie czeka�e�, �eby mnie tak nazwa�, co, Nobby? Za�o�� si�, �e urodzi�e� si� z nadziej�, �e kto� powie co"� o instrumentach, a ty nazwiesz go cymba�em i b�dziesz udawa�, �e to tylko dyskusja! Wstyd� si�! Imp przesta� gra�. W tych okoliczno�ciach by�o to niemo�liwe. - To harfa, naturalllnie - zapewni�. - Wygra�em j�... - A, jeste� z Llamedos, co? - domy�li� si� gruby stra�nik. - Pozna�em po akcencie. Bardzo muzykalni ludzie �yj� w tym Llamedos. - Dla mnie brzmi to jak bulgot ze �wirem - odpar� chudszy, identyfikowany jako Nobby. - Masz licencj�, kolego? - Llicencj�? - zdziwi� si� Imp. - Bardzo pilnuj� licencji ci z Gildii Muzykant�w - o�wiadczy� Nobby. - Przy�api� ci� na graniu muzyki bez licencji, to bior� tw�j instrument i wpychaj�... - No, no - przerwa� mu gruby stra�nik. - Nie strasz ch�opaka. - Powiem tyle: nie jest to przyjemne, nawet jak grasz na flecie piccolo. - Alle przecie� muzyka powinna by� za darmo, jak powietrze i niebo - przekonywa� Imp. - W tym mie�cie nie jest. To tylko dobra rada, kolego. - Nigdy nie s�ysza�em o Gillldii Muzykant�w. -Jest przy ulicy Blaszanej Pokrywki - poinformowa� Nobby. - Chcesz by� muzykantem, musisz wst�pi� do gildii. Imp zosta� wychowany w poszanowaniu dla prawa. Llamedosa-nie byli w)j�tkowo praworz�dni. - P�jd� tam natychmiast - obieca�. Stra�nicy spogl�dali za nim. - Ma na sobie nocn� koszul� - zauwa�y� kapral Nobbs. - To szata barda, Nobby - wyja�ni� sier�ant Colon. - Bardzo bardyjscy ludzie �yj� w tym Llamedos. - Ile pan mu daje, sier�ancie? Colon pokiwa� r�k� tam i z powrotem, gestem cz�owieka, kt�ry wie, o czym m�wi. - Dwa, najwy�ej trzy dni. Wymin�li gmach Niewidocznego Uniwersytetu i ruszyli Ty�ami, zakurzon� uliczk�, gdzie prawie nie by�o ruchu. Dlatego w�a�nie sta�a si� popularna w�r�d stra�nik�w-jako miejsce, gdzie mo�na przyczai� si�, zapali� i bada� g��bie my�li. - Zna pan �ososie, sier�ancie? - zapyta� Nobby. - To ryba, kt�rej jestem �wiadomy. Owszem. - Wie pan, �e teraz sprzedaj� j� w plasterkach, zapakowan� w puszki... - Tak dano mi do zrozumienia, w istocie. - W�a�nie... Jak to si� dzieje, �e wszystkie puszki s� tej samej wielko�ci? Przecie� �oso� jest cie�szy na obu ko�cach. - Ciekawe spostrze�enie, Nobby. My�l�... Colon urwa� nagle, wpatrzony w co� po drugiej stronie ulicy. Kapral Nobbs pod��y� wzrokiem za jego spojrzeniem. - Ten sklep... - powiedzia� sier�ant Colon. - Ten sklep, o tam... Czy by� tam te� wczoraj? Nobby popatrzy� na �uszcz�c� si� farb�, niewielkie okno wystawowe z szyb� obro�ni�t� brudem i krzywe drzwi. -Jasne - stwierdzi�. - Zawsze tam by�. Jest tam ju� od lat. Colon przeszed� przez ulic� i spr�bowa� zetrze� brud z szyby. Wewn�trz, w mroku, rysowa�y si� niewyra�nie ciemne kszta�ty. - Zgadza si�, pewnie - wymamrota�. - Ale czy by� tu ju� od lat... wczoraj? - Dobrze si� pan czuje, sier�ancie? - Chod�my st�d, Nobby. - Sier�ant ruszy� tak szybko, jak tylko potrafi�. - Dok�d, sier�ancie? - Dok�dkolwiek, byle nie tutaj. Po�r�d ciemnych stos�w towaru co� wyczu�o ich odej�cie. *** Imp podziwia� ju� budynki r�nych gildii: majestatyczny fronton Gildii Skrytob�jc�w, wspania�e kolumny Gildii Z�odziei, dymi�cy, ale jednak imponuj�cy d� w miejscu, gdzie jeszcze dzie� wcze�niej sta�a Gildia Alchemik�w. Kiedy wreszcie znalaz� Gildi� Muzykant�w, prze�y� rozczarowanie. Nie by� to nawet budynek, tylko kilka ciasnych pokoik�w nad warsztatem golibrody. Usiad� w pomalowanej na br�zowo poczekalni i czeka�. Przed sob� na �cianie widzia� tabliczk�: "Dla w�asnej wygody i komfortu NIE B�DZIESZ PALI�". Imp nigdy w �yciu nie pali�. W Llamedos by�o zbyt wilgotno, by cokolwiek mog�o si� pali�. Ale teraz nagle ogarn�a go ch��, by spr�bowa�. Opr�cz niego w poczekalni siedzia� troll i krasnolud. Nie czu� si� swobodnie w ich towarzystwie. Stale mu si� przygl�dali. Wreszcie odezwa� si� krasnolud: - Nie jeste� elfi, co? - Ja? Nie! - Wygl�dasz troch� elfio z tymi w�osami. - Wcallle nie ellfi, sk�d! S�owo! - Sk�d ty? - zainteresowa� si� troll. - Llamedos - wyja�ni� Imp. Przymkn�� oczy. Wiedzia�, co krasnoludy i trolle tradycyjnie robi� z lud�mi podejrzanymi o bycie elfami. Gildia Muzykant�w mog�aby si� od nich uczy�. - Co tam czymasz? - spyta� troll. Mia� przed oczami dwa du�e kwadraty ciemnego szk�a podtrzymywane drucianymi ramkami zaczepionymi o uszy. - To moja harfa, rozumiesz. - Na tym grasz? - Tak. - To jeste� druidem? -Nie! Troll milcza� przez chwil�, zbieraj�c my�li. - Wygl�dasz jak druid w tej koszuli. Krasnolud po drugiej stronie Impa zachichota�. Trolle nie lubi�y te� druid�w. By�y gatunkiem, kt�ry sp�dza sporo czasu w nieruchomych, podobnych do g�az�w pozach. Uwa�a�y, �e maj� pow�d do niech�ci wobec innego gatunku, kt�ry przeci�ga te g�azy na belkach o sze��dziesi�t mil dalej i ustawia w kr�gi, zakopuj�c po kolana w ziemi. - W Llamedos wszyscy si� tak ubieraj�, rozumiesz - wyja�ni� Imp. - Allle ja jestem bardem! Nie druidem! Nie znosz� kamullc�w. - ��j... - rzuci� cicho krasnolud. Powoli i znacz�co troll zmierzy� Impa wzrokiem. Po czym rzek� bez �ladu jakiej� szczeg�lnej gro�by w glosie: - Ty dawno w mie�cie? - Dopiero co przyby�em - odpar� Imp. Nie dobiegn� nawet do drzwi, my�la�. Zaraz rozgniecie mnie na miazg�. - Dam ci bezp�atn� rad� o czym�, co lepiej wiedzie�. To bezp�atna rada, kt�rej udzielam ci gratis za darmo. W tym mie�cie "kamulec" to s�owo na trolla. Brzydkie s�owo, u�ywane przez g�upich ludzi. Nazwiesz trolla kamulcem, to lepiej szykuj si� do poszukania w�asnej g�owy. A ju� szczeg�lnie kiedy wygl�dasz troch� elfio z tymi uszami. To przyjacielska rada, bo jeste� bardem i robisz muzyk�, jak ja. - Jasne! Dzi�kuj�! Tak! - Imp a� os�ab� z ulgi. Z�apa� harf� i zagra� kilka nut. To nieco rozlu�ni�o atmosfer�, poniewa� wszyscy wiedz�, �e elfy nigdy nie potrafi�y gra� muzyki. - Lias Chalkantyt - przedstawi� si� troll, wyci�gaj�c przed siebie co� masywnego z palcami. - Imp y Celyn - odpar� Imp. - Nic wsp�lllnego z przesuwaniem g�az�w. W �aden spos�b. Mniejsza, bardziej szorstka d�o� pojawi�a si� przed Impem z drugiej strony. Wzrok barda pow�drowa� wzd�u� umocowanego do niej ramienia. W�a�ciciel d�oni i ramienia, krasnolud, by� niski, nawet jak na krasnoluda. Na kolanach trzyma� wielki r�g z br�zu. - Buog Buogsson - powiedzia�. - Grasz tylko na harfie? - Na wszystkim, co ma struny. Ale harfa to kr�lowa instrument�w, rozumiesz. - Ja mog� wydmucha� wszystko - zapewni� Buog. - Naprawd�? - Imp szuka� nerwowo jakiego� uprzejmego komentarza. - Musisz by� bardzo popullarny. Troll podni�s� du�y sk�rzany worek. - Na tym ja gram - o�wiadczy�. Na pod�og� wytoczy�o si� kilka sporych okr�g�ych kamieni. Lias podni�s� jeden i pstrykn�� go palcem. Zabrzmia�o: bam. - Muzyka z kamieni? - zdziwi� si� Imp. - Jak j� nazywacie? - Nazywamy Ggroohuaga, co oznacza muzyk� z kamieni. Kamienie by�y r�nej wielko�ci, starannie dostrojone tu i tam przez niedu�e naci�cia i wyryte linie. Imp wybra� mniejszy i pukn�� palcem. Uzyska�: bop. Inny, jeszcze mniejszy, zabrzmia� jak: bing. - Co z nimi robisz? - zainteresowa� si�. - Wal� jednym o drugi. - A potem co? -Jak to "a potem co"? - Co robisz, kiedy ju� wallniesz jednym o drugi? - Wal� jednym o drugi jeszcze raz - wyja�ni� Lias, urodzony perkusista. Drzwi gabinetu otworzy�y si� i do poczekalni zajrza� m�czyzna ze spiczastym nosem. - Jeste�cie razem? - burkn��. *** Rzeczywi�cie istnieje rzeka, z kt�rej kropla wody - zgodnie z legend� - pozbawia cz�owieka pami�ci. Wielu uznawa�o, �e chodzi tu o rzek� Ankh, kt�rej wod� mo�na pi�, a nawet kroi� i prze�uwa�. Jeden �yk z Ankh prawdopodobnie pozbawi�by cz�owieka pami�ci, a przynajmniej spowodowa�, �e dzia�yby si� z nim takie rzeczy, kt�rych pod �adnym pozorem nie chcia�by pami�ta�. W rzeczywisto�ci by�a te� inna rzeka, zdolna tego dokona�. Jest w tym, oczywi�cie, pewien haczyk. Nikt nie wie, kt�r�dy ona p�ynie, gdy� ci, co do niej docieraj�, s� zwykle raczej spragnieni. �mier� postanowi� zbada� inne mo�liwo�ci. *** - Siedemdziesi�t pi�� dollllar�w? - przerazi� si� Imp. - Tyllko za to, �eby gra� muzyk�? - To dwadzie�cia pi�� dolar�w op�aty rejestracyjnej, zaliczka na dwadzie�cia procent dochod�w i pi�tna�cie dolar�w dobrowolnej obowi�zkowej rocznej sk�adki na fundusz emerytalny - wyja�ni� pan Clete, sekretarz Gildii Muzykant�w. - Ale my nie mamy takiej sumy! Pan Clete wzruszy� ramionami, daj�c do zrozumienia, �e cho� �wiat w samej rzeczy ma wiele problem�w, ten akurat nie nale�y do jego osobistych. - Alle mo�e zap�acimy, kiedy ju� zarobimy troch� - zaproponowa� s�abym g�osem Imp. - Gdyby�my dostalli, no wie pan, tydzie� czy dwa... - Nie mo�emy pozwoli�, �eby�cie grali gdziekolwiek, je�li nie jeste�cie cz�onkami gildii - o�wiadczy� pan Clete. - Ale nie mo�emy zosta� cz�onkami gildii, je�li nigdzie nie zagramy - zauwa�y� Buog. - Zgadza si� - przyzna� uprzejmie pan Clete. - Hat, hat, hat! By� to dziwny �miech, ca�kiem wyprany z weso�o�ci i jakby ptasi. Pasowa� do swego w�a�ciciela, kt�ry przypomina� to, co mo�na otrzyma�, je�li wyekstrahuje si� materia� genetyczny z owada zatopionego w bursztynie, a potem ubierze si� efekt w garnitur. Lord Vetinari popiera� rozw�j gildii. By�y niczym wielkie ko�a z�bate, kt�re nap�dza�y mechanizm dobrze wyregulowanego miasta. Kropla oliwy tutaj... lub kij wsuni�ty tam, oczywi�cie... i og�lnie rzecz bior�c, wszystko dzia�a�o. Zrodzi�y te� - tak jak kompost rodzi robaki - pana Clete'a. Nie by� on, wed�ug klasycznych definicji, z�ym cz�owiekiem - tak samo jak roznosz�cy zaraz� szczur nie jest, z obiektywnego punktu widzenia, z�ym zwierz�ciem. Pan Clete ci�ko pracowa� dla dobra swych bli�nich. Temu po�wi�ci� swoje �ycie. Wiele jest bowiem na �wiecie zaj��, kt�re wykona� trzeba, a kt�rych ludzie wykonywa� nie chc�. Wdzi�czni s� wi�c panu Clete'owi, �e to on je wykonuje. Pisanie protoko��w, na przyk�ad. Pilnowanie, by lista cz�onk�w zawsze by�a aktualna. Rejestracja. Organizacja. Ci�ko pracowa� dla Gildii Z�odziei, cho� nie by� z�odziejem, przynajmniej w zwyk�ym sensie tego s�owa. Potem zwolni�o si� wy�sze stanowisko w Gildii B�azn�w, cho� pan Clete nie by� b�aznem. I wreszcie fotel sekretarza w Gildii Muzykant�w. Formalnie rzecz bior�c, powinien by� muzykantem. Kupi� wi�c grzebie� i papier. Poniewa� do owego dnia gildi� kierowali prawdziwi muzycy, lista cz�onk�w pochodzi�a sprzed lat i ma�o kto w ostatnim czasie op�aca� sk�adki. A �e w dodatku organizacja winna by�a kilka tysi�cy dolar�w karnych odsetek trollowi Chryzoprazowi, pan Clete nie musia� nawet stawa� do przes�uchania. Kiedy otworzy� pierwsz� z zaniedbanych ksi�g i spojrza� na zdezorganizowany chaos, ogarn�o go uczucie g��bokie i cudowne. Od tej chwili nigdy nie ogl�da� si� za siebie. Za to bardzo cz�sto spogl�da� z g�ry. I chocia� gildia mia�a swojego prezesa i rad�, mia�a te� pana Clete'a, kt�ry robi� notatki, pilnowa�, �eby wszystko przebiega�o bez wstrz�s�w, i dyskretnie u�miecha� si� do siebie. Dziwnym, ale pewnym faktem jest, �e kiedy lud zrzuca jarzmo tyran�w i chce sam sob� rz�dzi�, jak grzyb po deszczu pojawia si� pan Clete. Hat, hat, hat. Pan Clete �mia� si� z cz�sto�ci� odwrotnie proporcjonaln� do humoru konkretnej sytuacji. - Przecie� to bzdura! - Witajcie w cudownym �wiecie ekonomii gildii - rzek� pan Clete. - Hat, hat, hat. - A co by si� sta�o, gdyby�my zagrallli, nie nalle��c do gilldii? - zapyta� Imp. - Konfiskujecie instrumenty? - Na pocz�tek - wyja�ni� sekretarz. - A potem tak jakby zwracamy je z powrotem. Hat, hat, hat. Przy okazji... Jaki� elfi z wygl�du si� wydajesz. *** - Siedemdziesi�t pi�� dolllar�w to rozb�j - uzna� Imp, gdy wlekli si� po mrocznych ulicach. - Gorzej ni� rozb�j - stwierdzi� Buog. - S�ysza�em, �e Gildia Z�odziei bierze tylko procent od dochod�w. - A daj� za to pe�ne cz�onkostwo gildii i w og�le - burkn�� Lias. - Nawet emerytur�. I jeszcze co roku robi� wycieczk� na ca�y dzie� do Quirmu, z piknikiem. - Muzyka powinna by� za darmo - o�wiadczy� Imp. - To co teraz zrobimy? - dopytywa� si� Lias. - Macie jakie� pieni�dze? - zapyta� Buog. - Mam dolara - odpar� Lias. - Mam par� pens�w - doda� Imp. - W takim razie zjemy co� porz�dnego - postanowi� Buog. - To ju� tutaj. - Wskaza� szyld. -Jama �widry? - zdziwi� si� Lias. - �widro? Brzmi to krasnoludzio. Wermincelli i r�ne takie? - Teraz podaje te� dania trolli - uspokoi� go Buog. - Postanowi� zapomnie� o r�nicach etnicznych dla sprawy zarabiania wi�kszych pieni�dzy. Pi�� odmian w�gla, siedem typ�w koksu i popio�u, ska�y osadowe a� �linka cieknie. Spodoba ci si�. - A chlleb krasnolllud�w? - spyta� Imp. - Lubisz chleb krasnolud�w? - zdziwi� si� Buog. - Uwielllbiam. - Znaczy, prawdziwy chleb krasnolud�w? Jeste� pewien? - Tak. Jest smaczny i chrupi�cy, rozumiesz. Buog wzruszy� ramionami. - To za�atwia spraw� - rzek�. - Kto�, kto lubi chleb krasnolud�w, nie mo�e by� ani troch� elfi. Lokal by� prawie pusty. Krasnolud w si�gaj�cym po pachy fartuchu obserwowa� ich zza kontuaru. - Podajecie sma�onego szczura? - upewni� si� Buog. - Najlepsze sma�one szczury w mie�cie - zapewni� �widro. - Dobrze. Prosz� cztery sma�one szczury. - I kawa�ek chlleba krasnolllud�w - wtr�ci� Imp. - I troch� koksu - doda� Lias. - Znaczy, szczurze �ebki czy szczurze �apki? - Nie. Cztery sma�one szczury. - I koks. - Pola� te szczury keczupem? - Nie. - Jeste� pewien? - Bez keczupu. - I koks. - I dwa jajka na twardo - dorzuci� Imp. Pozostali spojrzeli na niego ze zdziwieniem. - No co? Limbie jajka na twardo. - I koks. - Siedemdziesi�t pi�� dolar�w - westchn�� Buog, kiedy ju� usiedli. - Ile to jest: trzy razy siedemdziesi�t pi�� dolar�w? - Mn�stwo dolar�w - odpar� Lias. - Wi�cej ni� dwie�cie dolllar�w - uzupe�ni� Imp. - Nie wydaje mi si�, �ebym w �yciu widzia� dwie�cie dolar�w - stwierdzi� Buog. - Przynajmniej nie na jawie. - Zarobimy pieni�dze? - zapyta� Lias. - Nie mo�emy zarabia� pieni�dzy jako muzykanci - przypomnia� Imp. - Takie jest prawo gilldii. Je�lli ci� z�api�, zabior� ci instrument i wepchn� w... - Urwa�. - Powiedzmy tyllko, �e nie jest to przyjemne dlla graj�cego na filecie piccolllo - powt�rzy� z pami�ci. - Przypuszczam, �e i tr�baczowi nie jest mi�o - mrukn�� Buog, posypuj�c swego szczura pieprzem. - Nie mog� teraz wr�ci� do domu - wyzna� Imp. - Powiedzia�em... W ka�dym razie jeszcze nie mog�. A nawet gdybym m�g�, musia�bym wznosi� monolllity, jak moi bracia. Tyllko kamienne kr�gi ich interesuj�. - Gdybym ja teraz wr�ci� do domu - westchn�� Lias - wali�bym maczug� druid�w. Obaj, bardzo ostro�nie, odsun�li si� nieco dalej od siebie. - W takim razie zagramy gdzie�, gdzie nie znajdzie nas Gildia Muzykant�w - postanowi� Buog. - Znajdziemy jaki� klub... Ajeszcze lepiej elegancki pa�ac na prywatne wyst�py. -Ja ju� mam pa��. Prywatn�. Jest w niej gw�d�. - Tego... to mo�e jednak klub. Nocny. - Gw�d� siedzi w niej przez ca�� noc, bez przerwy. - Tak si� sk�ada - kontynuowa� Buog, porzucaj�c ten w�tek dyskusji - �e s� w tym mie�cie liczne lokale, kt�re nie lubi� p�aci� stawek gildii. Mogliby�my przygotowa� par� numer�w i bez �adnego k�opotu zarobi� troch� forsy. - My? Wszyscy razem? - zdziwi� si� Imp. - Pewno. - Przecie� gramy krasnollludzi� muzyk�, llludzk� muzyk� i trollllow� muzyk�. Nie jestem pewien, czy do siebie pasuj�. Znaczy, krasnollludy s�uchaj� krasnolludziej muzyki, lludzie s�uchaj� llludz-kiej, a trolllle trollllowej. Co b�dzie, jak je wszystkie pomieszamy? Wyjdzie co� strasznego. - Mi�dzy nami nie jest strasznie - zauwa�y� Lias. Wsta� i wzi�� z lady solniczk�. -Jeste�my muzykami - przypomnia� mu Buod. - Z normalnymi lud�mi jest inaczej. - Zgadza si� - przyzna� troll. Usiad�. Co� trzasn�o. Lias wsta�. - Loj - powiedzia�. Imp wyci�gn�� r�k�. Powoli i bardzo delikatnie podni�s� z �awy resztki swojej harfy. - ��j - powt�rzy� Lias. Struna zwin�a si� z cichym brz�kiem. Czuli si�, jakby patrzyli na �mier� kociaka. - Zdoby�em j� na Eisteddfod - szepn�� Imp. - Da�oby siej� poskleja�? - zapyta� po chwili Buog. Imp pokr�ci� g�ow�. - W Llamedos nie zosta� ju� nikt, kto by to potrafi�, rozumiesz. - Tak, ale na ulicy Chytrych Rzemie�lnik�w... - Naprawd� przepraszam. Znaczy si�, naprawd� bardzo. Nie wiem, sk�d si� tam znalaz�a. - To nie twoja wina. Imp bezskutecznie pr�bowa� z�o�y� razem par� kawa�k�w. Ale wiedzia�, �e nie mo�na naprawi� instrumentu muzycznego. Pami�- tal, �e starzy bardowie o tym m�wili. Instrument ma dusz�. Wszystkie instrumenty maj� swoje dusze. Kiedy si� �ami�, dusze uciekaj� gdzie�, odfruwaj� jak ptaki. To, co posk�ada si� z powrotem, to ju� tylko przedmiot, zwyk�a konstrukcja z drewna i strun. Mo�e gra�, mo�e nawet zmyli� przypadkowego s�uchacza, ale... R�wnie dobrze mo�na zepchn�� kogo� z urwiska, potem pozszywa� i spodziewa� si�, �e o�yje. - Hm... W takim razie mo�e kupimy ci now�? - zaproponowa� Buog. -Jest taki... taki ma�y sklepik muzyczny na Ty�ach. Urwa�. Oczywi�cie, �e jest ma�y sklepik muzyczny na Ty�ach. Zawsze tam by�. - Na Ty�ach - powt�rzy� dla pewno�ci. - Musz� tam mie� harfy. Na Ty�ach. Tak. Jest tam od lat. - Nie takie - odpar� Imp. - Zanim rzemie�llnik w og�llle dotknie drewna, musi dwa tygodnie siedzie� owini�ty bawolll� sk�r� w grocie za wodospadem. - Czemu? - Nie wiem. To tradycja. Musi oczy�ci� umys� z wszellkich niepotrzebnych my�lli. - Ale na pewno maj� tam inne rzeczy - uzna� Buog. - Co� znajdziemy. Nie mo�esz by� muzykiem bez instrumentu. - Nie mam pieni�dzy - przypomnia� Imp. Buog klepn�� go po ramieniu. - To niewa�ne! - zawo�a�. - Masz za to przyjaci�. Pomo�emy ci. Przynajmniej tyle mo�emy zrobi�. - Allle wszystko wydalli�my najedzenie. Nie mamy wi�cej. - To negatywne my�lenie. - No tak. Allle naprawd� nie mamy, rozumiesz. - Co� wymy�l� - obieca� Buog. -Jestem krasnoludem. Znamy si� na pieni�dzach. Znanie si� na pieni�dzach to w�a�ciwie moje drugie imi�. - Masz d�ugie drugie imi�. *** Zapada� ju� mrok, kiedy dotarli do sklepu znajduj�cego si� dok�adnie naprzeciwko wysokich mur�w Niewidocznego Uniwersytetu. Wygl�da� na taki muzyczny sk�ad, kt�ry dzia�a te� jako lombard - gdy� ka�dy muzyk miewa w �yciu chwile, kiedy musi zastawi� sw�j instrument, je�li chce je�� i spa� pod dachem. - Kupowa�e� tu kiedy�? - zapyta� Lias. - Nie... w ka�dym razie nic sobie nie przypominam - odpar� Buog. - Zamkni�ty - stwierdzi� Lias. Buog zastuka�. Po chwili drzwi uchyli�y si� odrobin�, akurat tyle, by ods�oni� w�ski pasek twarzy starej kobiety. - Chcemy kupi� jaki� instrument, prosz� pani - powiedzia� Imp. Jedno oko zmierzy�o go wzrokiem od st�p do g��w. - Cz�owiek jeste�? - Tak, prosz� pani. - No to dobrze. Sklep o�wietla�o kilka �wiec. Staruszka wr�ci�a na bezpieczn� pozycj� za lad�, sk�d obserwowa�a ich czujnie, wypatruj�c najmniejszych oznak ch�ci zamordowania jej w ��ku. Ca�a tr�jka spacerowa�a ostro�nie mi�dzy instrumentami. Wydawa�o si�, �e sklep przez wieki magazynowa� sw�j towar z nieodebranych zastaw�w. Muzykom cz�sto brakuje pieni�dzy - to zreszt� jedna z definicji muzyka. By�y tu rogi bojowe. By�y lutnie. I by�y b�bny. - To �mieci - mrukn�� pod nosem Imp. Buog zdmuchn�� kurz z rogu sygna�owego, przytkn�� go do ust i uzyska� d�wi�k przypominaj�cy ducha odsma�onej fasoli. - Chyba jest tam w �rodku zdech�a mysz - stwierdzi�, zagl�daj�c w g��bi� instrumentu. - By� ca�kiem dobry, dop�ki w niego nie dmuchn��e� - burkn�a staruszka. W drugim k�cie sklepu run�a nagle lawina talerzy. - Przepraszam! - zawo�a� Lias. Buog otworzy� pokryw� instrumentu ca�kiem Impowi nieznanego. Ods�oni� rz�d klawiszy i przebieg� po nich kr�tkimi palcami, uzyskuj�c seri� smutnych, metalicznych nut. - Co to? - szepn�� Imp. - Wirgina�. - Przyda si� nam? - Raczej nie. Imp wyprostowa� si�. Mia� wra�enie, �e kto� mu si� przygl�da. Staruszka patrzy�a na nich bez przerwy, ale to by�o co� innego... - To na nic. Niczego tu nie ma - o�wiadczy� g�o�no. - Hej, co to by�o? - spyta� nagle Buog. - Powiedzia�em, �e nie... - Co� us�ysza�em. -Co? - A teraz znowu. Za nimi rozleg�y si� trzaski i stuki - to Lias uwolni� kontrabas spo�r�d k��bowiska stojak�w nutowych, a teraz pr�bowa� dmucha� w w�szy koniec. - Co� tak zabawnie d�wi�cza�o, kiedy m�wi�e� -