5387
Szczegóły |
Tytuł |
5387 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5387 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5387 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5387 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TERRY PRATCHETT
MUZYKA DUSZY
HISTORIA
Jest to opowie�� o pami�ci. I to nale�y zapami�ta�...
...�e �mier� �wiata Dysku, dla tylko sobie znanych powod�w, ocali� kiedy� ma��
dziewczynk� i zabra� j� do swego domu pomi�dzy wymiarami. Pozwoli� jej dorosn��
do wieku szesnastu lat, bo wierzy�, �e z wi�kszymi dzie�mi �atwiej jest sobie
radzi� ni� z ma�ymi. Co pokazuje, �e mo�na by� nie�mierteln� antropomorficzn�
personifikacj� i wci�� niczego nie rozumie�...
...�e p�niej zatrudni� ucznia zwanego Mortimer, a w skr�cie Mort. Mort i
Ysabell natychmiast poczuli do siebie g��bok� niech��, a ka�dy wie, do czego to
prowadzi na d�u�sz� met�. Jako zast�pca Mrocznego Kosiarza, Mort okaza� si�
wyj�tkowym nieudacznikiem. Sta� si� przyczyn� problem�w, kt�re wywo�a�y
rozchwianie Rzeczywisto�ci i walk� mi�dzy nim a �mierci�, kt�r� Mort przegra�...
...i �e, dla tylko sobie znanych powod�w, �mier� oszcz�dzi� go i wraz z Ysabell
odes�a� na �wiat.
Nikt nie wie, dlaczego �mier� zacz�� przejawia� osobiste zainteresowanie
istotami ludzkimi, z kt�rym pracowa� ju� od tak dawna. Prawdopodobnie chodzi tu
o zwyk�� ciekawo��. Nawet najskuteczniejszy szczuro�ap pr�dzej czy p�niej
zaczyna si� interesowa� szczurami. Mo�e obserwowa�, jak szczury �yj� i umieraj�,
rejestrowa� wszelkie szczeg�y szczurzej egzystencji - cho� sam nigdy pewnie nie
zrozumie, jak to jest, kiedy si� biegnie przez labirynt.
Je�li jednak prawd� jest, �e sam akt obserwacji zmienia obiekt, kt�ry jest
obserwowany* [przyp.: Z powodu kwant�w.], tym bardziej prawd� jest, �e zmienia
obserwatora.
Mort i Ysabell pobrali si�.
Mieli dziecko.
Jest to tak�e opowie�� o seksie, prochach i muzyce z wykrokiem.
No...
...jedno na trzy to ca�kiem niez�y wynik.
Co prawda to zaledwie trzydzie�ci trzy procent, ale mog�oby by� gorzej.
Gdzie zako�czy�?
Ciemna, burzliwa noc. Kareta, ju� bez koni, przebija rachityczny, bezu�yteczny
p�otek, i kozio�kuj�c, spada do w�wozu. Nie zaczepia nawet o wystaj�c� ska�� i
uderza w wyschni�te koryto rzeki daleko w dole. Rozpada si� na kawa�ki.
***
Panna Butts nerwowo przerzuca�a papiery.
Oto praca dziewczynki, lat sze��.
"Co robili�my na wakacjach: Na wakacjach robi�am to, �e by�am u dziadka on ma
wielkiego bia�ego Kunia i ogr�d co jest ca�kiem Czarny. Zjedli�my jajko i
frytki."
***
Potem zapala si� oliwa w lampach przy karecie i nast�puje eksplozja. Z ognia
wytacza si� - poniewa� pewne konwencje obowi�zuj� nawet w tragedii - p�on�ce
ko�o.
***
I nast�pna kartka, rysunek siedmioletniej dziewczynki. Ca�y w czerni. Panna
Butts poci�ga nosem. Nie chodzi o to, �e dziewcz� mia�o tylko jedn� kredk�.
Powszechnie wiadomo, �e Quirmska Pensja dla M�odych Panien dysponuje do��
kosztownymi kredkami we wszystkich kolorach.
***
A kiedy ostatni fragment dopala si� z trzaskiem, jest tylko cisza.
I patrz�cy.
Kt�ry odwraca si� i m�wi do kogo� ukrytego w ciemno�ci:
TAK MOG�EM CO� ZROBI�.
Po czym odje�d�a.
***
Panna Butts znowu przerzuci�a kartki. Czu�a si� nieco rozkojarzona i nerwowa -
uczucie wsp�lne wszystkim, kt�rzy mieli do czynienia z tym dziewcz�ciem. Papier
zwykle poprawia� jej humor. By� pewniejszy.
Potem nast�pi�a sprawa tego... wypadku.
Panna Butts przekazywa�a ju� wcze�niej tego typu z�e wie�ci. To ryzyko, z jakim
nale�y si� liczy�, kiedy prowadzi si� du�� szko�� z internatem. Rodzice wielu
dziewcz�t wyje�d�ali za granic� w tych czy innych interesach, a owe interesy
cz�sto by�y takiego rodzaju, �e szansie wysokich zysk�w towarzyszy�a szansa
spotkania z niesympatycznymi lud�mi.
Panna Butts wiedzia�a, jak za�atwia� takie sprawy. Rozmowa by�a bolesna, ale
bieg�a swoim torem. Nast�powa� szok i �zy, ale w ko�cu wszystko si� ko�czy�o.
Ludzie potrafili sobie z tym radzi�. Istnia� rodzaj scenariusza, wbudowany w
ludzki umys�. �ycie p�yn�o dalej.
Ale to dziecko po prostu siedzia�o nieruchomo. W�a�nie t� jej... grzeczno�ci�
�miertelnie przerazi�a si� panna Butts. Nie by�a z�� kobiet�, cho� przez ca�e
�ycie stopniowo wysuszan� nad piecem edukacji; by�a jednak osob� odpowiedzialn�
i przestrzegaj�c� tego, co w�a�ciwe. S�dzi�a, �e wie, jak powinna przebiega�
taka rozmowa, wi�c niejasno j� irytowa�o, �e nie przebiega.
- Hm... Gdyby� chcia�a zosta� sama i pop�aka�... - podpowiedzia�a, staraj�c si�
pchn�� t� kwesti� na w�a�ciwe tory.
- Czy to pomo�e? - spyta�a Susan.
Na pewno mnie by pomog�o, pomy�la�a panna Butts... W tej sytuacji wykrztusi�a
tylko:
- Zastanawiam si�, czy aby na pewno dok�adnie zrozumia�a�, co powiedzia�am.
Dziecko spojrza�o na sufit, jakby rozwi�zywa�o trudny problem algebraiczny.
- Spodziewam si�, �e zrozumiem.
Jakby ju� wcze�niej wiedzia�a i jako� zd��y�a si� z tym pogodzi�. Panna Butts
poprosi�a nauczycielki, �eby uwa�nie obserwowa�y Susan. O�wiadczy�y, �e b�dzie
to trudne, poniewa�...
A teraz kto� delikatnie zastuka� w drzwi gabinetu -jak gdyby tak naprawd� wola�
pozosta� niedos�yszany. Panna Butts powr�ci�a do chwili obecnej.
- Prosz� wej��. Drzwi si� otworzy�y.
Susan nigdy nie robi�a najmniejszego ha�asu. Nauczycielki wspomina�y o tym. To
niesamowite, m�wi�y. Zawsze znajdowa�a si� przed cz�owiekiem, kiedy najmniej si�
tego spodziewa�.
- Ach, to ty, Susan. - Wymuszony u�mieszek przemkn�� po twarzy panny Butts niby
nerwowy tik po tarczy zmartwionego, popsutego zegara. - Usi�d�, prosz�.
- Oczywi�cie, panno Butts. Panna Butts przerzuci�a papiery.
- Susan...
- Tak, panno Butts?
- Przykro mi to m�wi�, ale zdaje si�, �e zn�w by�a� nieobecna na lekcjach.
- Nie rozumiem, panno Butts.
Dyrektorka pochyli�a g�ow�. Budzi�o to w niej niejasn� irytacj� na sam� siebie,
ale... by�o w tym dziecku co�, co nie dawa�o si� kocha�. Naukowo doskona�a z
przedmiot�w, kt�re lubi�a, trzeba przyzna�... ale na tym koniec. By�a doskona�a
tak, jak diament jest doskona�y: same ostre kraw�dzie i ch��d.
- Czy znowu... to robi�a�? - spyta�a. - Obieca�a�, �e sko�czysz z tym niem�drym
zachowaniem.
- Panno Butts...
- Znowu... znowu stawa�a� si� niewidzialna, tak?
Susan zarumieni�a si�. Podobnie, cho� mniej r�owo, zarumieni�a si� panna Butts.
Przecie� to niepowa�ne, my�la�a. To wbrew rozs�dkowi. To... No nie...
Odwr�ci�a g�ow� i zamkn�a oczy.
- Tak, panno Butts? - odezwa�a si� Susan na moment wcze�niej, ni� panna Butts
zd��y�a powiedzie� "Susan...".
Panna Butts zadr�a�a. To kolejna sprawa, o kt�rej wspomina�y nauczycielki:
czasami Susan odpowiada�a na pytania, zanim kto� zd��y� je zada�.
Uspokoi�a si� z wysi�kiem.
- Nadal tam siedzisz, prawda?
- Oczywi�cie, panno Butts. Niepowa�ne...
To �adna niewidzialno��, t�umaczy�a sobie. Ona po prostu przestaje si� rzuca� w
oczy. Ona... Kto...
Skupi�a si�. Napisa�a do siebie notatk� - w�a�nie na tak� okazj�. Karteczka by�a
przypi�ta do teczki.
Przeczyta�a:
"Rozmawiasz z Susan Sto Helit. Nie zapominaj o tym."
- Susan... - spr�bowa�a.
- Tak, panno Butts?
Kiedy panna Butts si� koncentrowa�a, widzia�a Susan siedz�c� tu� przed ni�. Z
pewnym wysi�kiem s�ysza�a jej g�os. Musia�a tylko zwalczy� uporczyw� sk�onno��
do wiary, �e jest w gabinecie sama.
- Niestety, panna Cumber i panna Greggs skar�y�y si� na ciebie - oznajmi�a.
- Zawsze jestem w klasie, panno Butts.
- Domy�lam si�, �e jeste�. Panna Traitor i panna Stamp zapewniaj�, �e widz� ci�
przez ca�y czas. - W pokoju nauczycielskim wybuch�a nawet k��tnia z tego powodu.
- To dlatego, �e lubisz logik� i matematyk�, a nie lubisz j�zyk�w i historii?
Panna Butts skupi�a uwag�. Dziecko w �aden spos�b nie mog�o wyj�� z gabinetu.
Je�li naprawd� wyt�y�a s�uch, wychwytywa�a sugesti� g�osu m�wi�cego: "Nie wiem,
panno Butts".
- Susan, to naprawd� irytuj�ce, kiedy tak...
Przerwa�a. Rozejrza�a si� po gabinecie, a potem zerkn�a na karteczk� przypi�t�
do dokument�w na biurku. Zdawa�o si�, �e j� czyta, zrobi�a zdziwion� min�, a
nast�pnie zmi�a notatk� i rzuci�a j� do kosza. Si�gn�a po pi�ro i -
popatrzywszy przez chwil� w przestrze� - zaj�a si� rachunkami swojej pensji.
Susan odczeka�a grzecznie jeszcze chwil�, a potem wsta�a i wysz�a cichutko.
***
Pewne rzeczy musz� si� wydarzy� przed innymi. Bogowie graj� losami ludzi. Ale
najpierw musz� ustawi� wszystkie pionki na planszy i po ca�ej swojej siedzibie
poszuka� kostek. Deszcz pada� w niewielkiej, g�rzystej krainie LJamedos. W
Llamedos zawsze pada� deszcz. Deszcz by� g��wnym towarem eksportowym tego kraju.
Mieli tam nawet kopalnie deszczu.
Bard Imp siedzia� pod choin� - bardziej z przyzwyczajenia ni� w nadziei, �e
naprawd� znajdzie os�on�. Woda �cieka�a mi�dzy ig�ami i tworzy�a strumyki na
ga��ziach, wi�c drzewo dzia�a�o raczej jak koncentrator deszczu. Od czasu do
czasu ca�e deszczowe bry�y rozpryskiwa�y mu si� na g�owie.
Mia� osiemna�cie lat, wybitny talent i - w tej chwili - pewne problemy z w�asnym
�yciem.
Stroi� harf�, swoj� cudown� now� harf�, i patrzy� na deszcz. �zy sp�ywa�y mu po
twarzy, miesza�y si� z kroplami.
Bogowie lubi� takich ludzi.
M�wi si�, �e kogo bogowie chc� zniszczy�, temu najpierw odbieraj� rozum. W
rzeczywisto�ci temu, kogo chc� zniszczy�, bogowie wr�czaj� odpowiednik kr�tkiej
laski z sycz�cym lontem i napisem "Acme Dynamite Company" na boku. Tak jest
ciekawiej i trwa o wiele kr�cej.
***
Susan wlok�a si� korytarzem pachn�cym �rodkami dezynfekcyjnymi. Nie przejmowa�a
si� specjalnie, co sobie pomy�li panna Butts. Na og� nie martwi�a si� tym, co
my�l� inni. Nie mia�a poj�cia, czemu ludzie zapominaj� o niej, kiedy tylko
zechce, ale potem zdawali si� zbyt zak�opotani, by porusza� ten temat.
Czasami niekt�re nauczycielki mia�y problemy z dostrze�eniem jej. I dobrze.
Zwykle zabiera�a do klasy ksi��k� i czyta�a spokojnie, gdy wok� niej Podstawowe
Artyku�y Eksportowe Klatchu przytrafia�y si� innym.
Z pewno�ci� by�a to pi�kna harfa. Bardzo rzadko tw�rcy udaje si� stworzy� dzie�o
tak idealne, �e trudno sobie wyobrazi� jak�kolwiek poprawk�. Przy harfie tw�rca
nie trudzi� si� ornamentami. By�yby niemal �wi�tokradztwem.
***
By�a te� nowa, co w Llamedos zdarza�o si� rzadko. Wi�kszo�� harf by�a stara. Co
nie znaczy, �e si� zu�ywa�y. Czasem potrzebowa�y nowej ramy, szyjki czy strun -
ale sama harfa trwa�a. Starzy bardowie twierdzili, �e z wiekiem staj� si� coraz
lepsze, cho� starcy cz�sto wypowiadaj� takie tezy, nie dbaj�c o codzienne
obserwacje.
Imp szarpn�� strun�. Nuta zawis�a w powietrzu i rozp�yn�a si� z wolna. Harfa
by�a nowiutka, b�yszcz�ca, a mimo to d�wi�k mia�a jak dzwon. To wr�cz
niewyobra�alne, czym mo�e si� sta� za tysi�c lat.
Ojciec Impa stwierdzi�, �e to �mie�, �e przysz�o�� ryje si� w kamieniu, nie w
nutach. I tak rozpocz�a si� k��tnia.
Potem powiedzia� jeszcze kilka s��w, Imp powiedzia� kilka s��w, a �wiat sta� si�
nagle miejscem ca�kiem nowym i nieprzyjaznym, gdy� s��w nie da si� ju� cofn��.
Imp rzek�:
- Na niczym si� nie znasz! Jeste� g�upim staruchem! Aleja po�wi�c� swoje �ycie
muzyce! Pewnego dnia, ju� nied�ugo, wszyscy b�d� m�wili, �e jestem najwi�kszym
muzykiem na �wiecie!
G�upie s�owa. Tak jakby dowolny bard przejmowa� si� czyj�kolwiek opini� - z
wyj�tkiem opinii innych bard�w, kt�rzy przez ca�e �ycie uczyli si�, jak s�ucha�
muzyki.
Zosta�y jednak wypowiedziane. Je�li s�owa wypowiada si� z nale�yt� pasj�, a
bogowie akurat si� nudz�, bywa, �e ca�y wszech�wiat przeformowuje si� wok�
owych s��w. S�owa zawsze mia�y moc odmieniania �wiata.
Trzeba uwa�a�, kiedy wypowiada si� �yczenie. Nigdy nie wiadomo, kto mo�e
s�ucha�.
Albo co, skoro ju� o tym mowa.
Poniewa� zdarza si�, �e co� dryfuje akurat w�r�d wszech�wiat�w, a kilka s��w
wypowiedzianych przez niew�a�ciw� osob� w odpowiedniej chwili mo�e sprawi�, �e
zmieni nieco kurs...
Daleko od tego miejsca, w gwarnej metropolii Ankh-Morpork iskry zawirowa�y przez
chwil� w �lepym poza tym murze, a potem...
...by� tam sklep. Stary sklep z instrumentami muzycznymi. Nikt nie zauwa�y� jego
przybycia. A kiedy ju� si� pojawi�, sta� w tym miejscu od zawsze.
***
�mier� siedzia� wpatrzony w pustk�, opieraj�c brod� na d�oni.
Albert zbli�y� si� bardzo ostro�nie.
W chwilach zadumy - a to by�a w�a�nie jedna z nich - �mier� cz�sto zdumiewa�
si�, dlaczego jego s�uga zawsze kroczy t� sam� �cie�k� po pod�odze.
BO PRZECIE�, my�la�, ROZWA�MY SAM ROZMIAR POKOJU...
...kt�ry rozci�ga� si� w niesko�czono��, a przynajmniej tak blisko
niesko�czono�ci, �e r�nica nie jest istotna. W rzeczywisto�ci mia� oko�o mili.
To sporo jak na pok�j, podczas gdy niesko�czono�ci w�a�ciwie nie wida�.
�mier� troch� si� zirytowa�, kiedy ju� stworzy� dom. Czas i przestrze� to
kategorie, kt�rymi si� manipuluje, a nie takie, kt�rym nale�y by� pos�usznym.
Okaza�o si�, �e by� nieco rozrzutny przy wymiarach pomieszcze�, i zapomnia�,
�eby uczyni� zewn�trze wi�kszym od wn�trza. Podobnie by�o z ogrodem. Kiedy
zacz�� si� troch� bardziej interesowa� tymi sprawami, u�wiadomi� sobie, jak�
rol� przypisuj� ludzie kolorowi w takich koncepcjach jak - dla przyk�adu - r�e.
�mier� stworzy� je czarne. Lubi� czer�. Pasowa�a prawie do wszystkiego. A
pr�dzej czy p�niej pasowa�a ju� do wszystkiego bez wyj�tku.
Ludzkie istoty, kt�re pozna� - a pozna� kilka - reagowa�y na niemo�liwe rozmiary
pomieszcze� w spos�b niezwyk�y: po prostuje ignorowa�y.
We�my takiego Alberta. Otworzy�y si� wielkie drzwi, Albert przest�pi� pr�g,
ostro�nie balansuj�c spodeczkiem i fili�ank�...
...a po chwili by� w g��bi pokoju, na skraju stosunkowo ma�ego kwadratu dywanu
otaczaj�cego biurko �mierci. �mier� przesta� si� zastanawia�, jak s�uga pokonuje
przestrze� od drzwi do dywanu, kiedy przysz�o mu do g�owy, �e dla Alberta nie ma
tam �adnej przestrzeni...
- Przynios�em herbat� rumiankow�, panie - oznajmi� Albert.
HM?
- Panie...
PRZEPRASZAM. ZAMY�LI�EM SI�. CO TAKIEGO POWIEDZIA�E�?
- Herbata rumiankowa.
MY�LA�EM, �E TO RODZAJ MYD�A.
- Mo�na dodawa� rumianku do myd�a albo to herbaty, panie - wyja�ni� Albert. By�
zmartwiony. Zawsze si� martwi�, kiedy �mier� zaczyna� rozmy�la� o sprawach. W
dodatku my�la� o nich niew�a�ciwie.
BARDZO U�YTECZNY OCZYSZCZA OD �RODKA I Z WIERZCHU. �mier� wspar� brod� d�o�mi i
zn�w si� zaduma�.
- Panie... - odezwa� si� po chwili Albert. HM?
- Wystygnie, je�li jej nie wypijesz. ALBERCIE...
- Tak, panie? ZASTANAWIA�EM SI�... -Tak?
O CO W TYM WSZYSTKIM CHODZI? TAK NAPRAWD�? KIEDY SI� PORZ�DNIE ZASTANOWI�?
- Och, tego... Trudno powiedzie�, panie.
NIE CHCIA�EM TEGO ROBI�, ALBERCIE. WIESZ PRZECIE�. TERAZ ROZUMIEM, CO MIA�A NA
MY�LI. NIE TYLKO Z TYMI KOLANAMI.
- Kto, panie? Odpowiedzi nie by�o.
Albert obejrza� si� jeszcze, kiedy dotar� do drzwi. �mier� zn�w wpatrywa� si� w
przestrze�. Nikt nie potrafi� tak si� wpatrywa� jak on.
***
Nie by� widzian� nie stanowi�o problemu. Niepok�j budzi�y raczej zjawiska, kt�re
wci�� widywa�a. To sny. To przecie� sny, oczywi�cie. Susan zna�a nowoczesne
teorie m�wi�ce, �e sny to tylko obrazy odrzucane przez m�zg kataloguj�cy
wydarzenia dnia. Czu�aby si� jednak pewniej, gdyby wydarzenia dnia kiedykolwiek
obejmowa�y lataj�ce bia�e konie, ogromne mroczne pokoje i du�o czaszek.
Ale to przecie� sny. Widywa�a te� inne rzeczy. Na przyk�ad nigdy nikomu nie
wspomnia�a o dziwacznej kobiecie w sypialni, tej nocy, kiedy Rebeka Sn�li
w�o�y�a pod poduszk� z�b, kt�ry jej wypad�. Susan patrzy�a, jak kobieta wchodzi
przez otwarte okno i staje przy ��ku. Przypomina�a troch� pasterk� i wcale nie
budzi�a l�ku, mimo �e przechodzi�a przez meble. Zabrz�cza�a sakiewka. Rankiem
z�b znikn��, a Rebeka by�a bogatsza o 50-pensow� monet�.
Susan nie cierpia�a takich historii. Wiedzia�a, �e ludzie psychicznie
niestabilni opowiadaj� dzieciom o Wr�ce Z�buszce, ale to jeszcze nie pow�d,
�eby istnia�a. Co� takiego sugerowa�o m�tne rozumowanie. Nie lubi�a m�tnego
rozumowania, kt�re zreszt� w re�imie panny Butts uwa�ano za powa�ne wykroczenie.
Poza tym nie by� to szczeg�lnie okrutny re�im. Panna Eulalia Butts wraz ze swoj�
kole�ank�, pann� Delcross, opar�y plac�wk� edukacyjn� na zdumiewaj�cym pomy�le,
�e skoro dziewcz�ta i tak nie maj� nic do roboty, dop�ki kto� ich nie po�lubi,
r�wnie dobrze mog� si� zaj�� nauk�.
Na Dysku dzia�a�o mn�stwo szk�, ale prowadzi�y je albo rozmaite Ko�cio�y, albo
gildie. Panna Butts nie akceptowa�a Ko�cio��w z przyczyn logicznych; ubolewa�a
te�, �e warto�� kszta�cenia dziewcz�t uznaj� jedyne Gildie Z�odziei i Szwaczek.
�wiat tymczasem jest wielki i niebezpieczny; ka�demu dziewcz�ciu przyda si� pod
sukni� dawka solidnej znajomo�ci geometrii i astronomii. Panna Butts bowiem
szczerze wierzy�a, �e nie istniej� zasadnicze r�nice mi�dzy ch�opcami a
dziewcz�tami.
Przynajmniej �adne godne wspomnienia.
A w ka�dym razie nie takie, o jakich wspomnia�aby panna Butts.
Wierzy�a zatem w zach�canie powierzonych jej opiece dorastaj�cych dziewcz�t do
logicznego my�lenia i zdrowej ciekawo�ci. Dzia�anie takie m�dro�� ka�e
por�wnywa� do polowania na aligatory w tekturowej ��dce, w porze deszcz�w.
Kiedy na przyk�ad prowadzi�a pogadank� - z dr��cym z emocji, ostrym podbr�dkiem
- na temat zagro�e� czekaj�cych poza miastem, trzysta zdrowych, badawczych
umys��w uznawa�o, �e 1) trzeba je pozna� przy najbli�szej okazji. Logiczne
my�lenie za� kaza�o pyta�: 2) sk�d w�a�ciwie panna Butts wie o tych
zagro�eniach. A wysokie, zako�czone kolcami mury wok� teren�w pensji wydawa�y
si� ca�kiem �atwe dla kogo� ze �wie�ym umys�em wype�nionym trygonometri� i
cia�em wy�wiczonym przez zdrow� szermierk�, gimnastyk� oraz zimne k�piele. W
opisach panny Butts niebezpiecze�stwa wydawa�y si� naprawd� ciekawe.
W ka�dym razie zdarzy� si� �w incydent z nocnym go�ciem. Po jakim� czasie Susan
uzna�a, �e wszystko to jej si� wydawa�o. By�o to jedyne logiczne wyt�umaczenie,
a z nimi radzi�a sobie doskonale.
***
Jak to m�wi�, ka�dy czego� szuka. Imp szuka� miejsca, do kt�rego m�g�by
wyruszy�. W�z drabiniasty, kt�ry podwi�z� go przez ostatni kawa�ek, oddala� si�
z turkotem przez pola.
Imp spojrza� na drogowskaz. Jedno rami� wskazywa�o drog� do Quirmu, drugie do
Ankh-Morpork. S�ysza� dosy�, by wiedzie�, �e Ankh-Morpork to wielkie miasto, ale
zbudowane na i�ach, a zatem niezbyt interesuj�ce dla druid�w z jego rodziny.
Mia� przy sobie trzy ankhmorporskie dolary i troch� drobnych. Prawdopodobnie w
Ankh-Morpork nie by�a to du�a suma.
O Quirmie nie wiedzia� nic opr�cz tego, �e le�y na wybrze�u. Droga do Quirmu nie
wygl�da�a na cz�sto ucz�szczan�, na drodze do Ankh-Morpork wyryte by�y g��bokie
koleiny.
Rozs�dek podpowiada�, �eby wyruszy� do Quirmu i zakosztowa� miejskiego �ycia,
dowiedzie� si� czego� o ludziach z miasta. Dopiero potem mo�na pod��y� do Ankh-
Morpork, podobno najwi�kszego miasta na �wiecie. Rozs�dek podpowiada�, �eby
znale�� w Quirmie jak�� prac� i od�o�y� troch� pieni�dzy. Rozs�dek m�wi�, �eby
najpierw nauczy� si� chodzi�, nim cz�owiek spr�buje biega�.
Zdrowy rozs�dek d�ugo t�umaczy� mu to wszystko, wi�c Imp pewnym krokiem
pomaszerowa� w stron� Ankh-Morpork.
***
Je�li chodzi o wygl�d, Susan zawsze kojarzy�a si� innym z dmuchawcem tu� przed
zdmuchni�ciem. Dziewcz�ta z pensji ubiera�y si� w lu�ne, we�niane granatowe
sukienki si�gaj�ce od szyi do wysoko�ci tu� powy�ej kostek - praktyczne, zdrowe
i mniej wi�cej tak atrakcyjne jak deska. Talia znajdowa�a si� w okolicach kolan.
Susan zaczyna�a jednak z wolna wype�nia� swoje szkolne ubranie, zgodnie z
pradawnymi zasadami, o jakich z wahaniem i niewyra�nie napomyka�a panna Delcross
na lekcjach biologii i higieny. Dziewcz�ta opuszcza�y jej zaj�cia z niejasnym
wra�eniem, �e powinny po�lubi� (Susan wysz�a z wra�eniem, �e tekturowy szkielet
wisz�cy w k�cie na haku wygl�da jako� znajomo).
To jej w�osy sprawia�y, �e ludzie przystawali i ogl�dali si� za ni�. By�y
ca�kiem bia�e, z wyj�tkem jednego czarnego pasemka. Regulamin pensji nakazywa�
splata� je w dwa warkocze, mia�y jednak nienaturaln� s�onno�� do rozplatania si�
i powracania do preferowanej formy, na podobie�stwo w�y Meduzy* [przyp.: Rzadko
ktokolwiek zastanawia si�, gdzie Meduza mia�a w�e. Ow�osienie pod pachami staje
si� kwesti� o wiele bardziej k�opotliw�, kiedy pr�buje k�sa� rozpylacz
dezodorantu.].
Mia�a te� znami�... je�li to by�o znami�. Ukazywa�o si� tylko wtedy, gdy si�
rumieni�a. Trzy s�abe, blade linie pojawia�y si� wtedy na policzku i wygl�da�a,
jakby kto� uderzy� j� w twarz. Kiedy si� z�o�ci�a - a z�o�ci�a si� cz�sto z
powodu bezdennej g�upoty �wiata - linie l�ni�y.
W teorii trwa�a teraz wok� niej lekcja literatury. Susan nie znosi�a
literatury. Wola�a poczyta� dobr� ksi��k�. W tej chwili mia�a na stoliku otwart�
"Logik� i paradoks" Wolda, i czyta�a j�, podpieraj�c brod� na d�oniach.
Jednym uchem nas�uchiwa�a, czym si� zajmuje reszta klasy. Chodzi�o o wiersz na
temat �onkili. Najwyra�niej poeta bardzo je lubi�.
Susan przyjmowa�a to ze spokojem. �yli w wolnym kraju. Ludzie mogli uwielbia�
�onkile, je�li mieli na to ochot�. Nie powinni jednak - w bardzo stanowczej i
przemy�lanej opinii Susan - zu�ywa� wi�cej ni� jedn� stron�, by to powiedzie�.
Jako� radzi�a sobie z edukacj�. Jednak uwa�a�a, �e szko�a stale pr�buje jej
przeszkadza�.
Wok� niej wizja poety by�a rozbierana na cz�ci z u�yciem przypadkowych
narz�dzi.
Kuchnia mia�a te same gargantuiczne wymiary co reszta domu. Ca�a armia kucharzy
mog�aby si� w niej zgubi�. Dalsze �ciany gin�y w cieniach, a rura od pieca,
podtrzymywana w sporych odst�pach czarnymi od sadzy �a�cuchami i kawa�kami
brudnego sznura, znika�a w mroku jakie� �wier� mili nad pod�og�. W ka�dym razie
tak to wygl�da�o w oczach obcego przybysza.
Albert sp�dza� tu czas na niewielkim wykafelkowanym obszarze, do�� du�ym, by
pomie�ci� kredens, st� i piec. I fotel na biegunach.
- Kiedy cz�owiek pyta: "O co w tym wszystkim chodzi, tak naprawd�, kiedy si�
porz�dnie zastanowi�?", to nie jest z nim dobrze - stwierdzi�, skr�caj�c
papierosa. - Ale nie wiem, co to znaczy, kiedy on to m�wi. Znowu ma te swoje
humory.
***
Jedyna poza nim osoba w pomieszczeniu kiwn�a g�ow�. Mia�a pe�ne usta.
- Ca�a ta sprawa z jego c�rk� - m�wi� Albert. - Znaczy... c�rka? A potem
us�ysza� o terminatorach. Nie da� sobie spokoju, dop�ki nie wyjecha� i nie
przyj�� kogo� do terminu. Ha! Same k�opoty z tego wysz�y. Ty zreszt� te�, je�li
si� zastanowi�... ty te� jeste� jego kaprysem. Bez urazy - doda� szybko,
�wiadom, z kim rozmawia. - Ty si� uda�e�. Robisz dobr� robot�.
Kolejne skini�cie.
- Zawsze co� pokr�ci. Na tym polega problem. Jak wtedy, kiedy us�ysza� o Nocy
Strze�enia Wied�m. Pami�tasz? Musieli�my wszystko za�atwi�: d�bowe drzewko w
donicy, papierowe kie�baski, wieprzowa kolacja, on w papierowym kapelusiku
pytaj�cy CZY TO WESO�E? Zrobi�em dla niego tak� ma�� ozdob� na biurko, a on
podarowa� mi ceg��.
Papieros by� fachowo skr�cony. Tylko ekspert potrafi zrobi� skr�ta tak
cienkiego, a przy tym tak wilgotnego.
- Bardzo porz�dna ceg�a, musz� przyzna�. Mam j� gdzie� jeszcze.
PIP, odpowiedzia� �mier� Szczur�w.
- Trafi�e� w sedno. Nigdy nie rozumie, o co dok�adnie chodzi. Widzisz, on nie
mo�e si� z pewnymi rzeczami pogodzi�. Nie potrafi o niczym zapomnie�.
Albert ssa� mokrego skr�ta, a� �zy ciek�y mu z oczu.
- "O co w tym wszystkim chodzi, tak naprawd�, kiedy si� porz�dnie zastanowi�?"
- Westchn�� ci�ko. - Co� podobnego...
Zerkn�� na kuchenny zegar - ze specyficznego ludzkiego przyzwyczajenia. Zegar
nigdy nie chodzi�, od dnia kiedy Albert go kupi�.
- O tej porze zwykle si� ju� zjawia - stwierdzi�. - Lepiej przygotuj� mu tac�.
Nie mam poj�cia, co go zatrzyma�o.
***
�wi�ty m�� siedzia� pod �wi�tym drzewem ze skrzy�owanymi nogami, opieraj�c
d�onie na kolanach. Oczy mia� zamkni�te, by lepiej skoncentrowa� si� na
Niesko�czonym, a ubrany by� jedynie w przepask� biodrow�, by okaza� pogard� dla
spraw przydyskowych.
Przed nim sta�a drewniana miseczka.
Po d�u�szej chwili zda� sobie spraw�, �e jest obserwowany. Otworzy� jedno oko.
Kilka st�p przed nim siedzia�a niewyra�na posta�. P�niej by� pewien, �e to
posta�... kogo�. Nie pami�ta� dok�adnie jej wygl�du, ale musia�a jaki� mie�.
By�a mniej wi�cej... taka wysoka, i tak jakby... zdecydowanie... PRZEPRASZAM.
- Tak, m�j synu? - Zmarszczy� czo�o. -Jeste� p�ci m�skiej, prawda? - doda�.
TRUDNO BY�O CI� ODSZUKA�. ALE W SZUKANIU JESTEM DOBRY.
- Tak?
S�YSZA�EM, �E WIESZ WSZYSTKO.
�wi�ty m�� otworzy� drugie oko.
- Sekret egzystencji polega na zrzuceniu dyskowych wi�z�w, stronieniu od chimery
warto�ci materialnych i na szukaniu jedno�ci z Niesko�czonym - oznajmi�. - I
trzymaj swoje z�odziejskie r�ce z daleka od mojej �ebraczej miseczki.
Widok prosz�cego budzi� w nim niepok�j. WIDZIA�EM NIESKO�CZONE, wyzna� przybysz.
NIC SPECJALNEGO.
�wi�ty m�� rozejrza� si� nerwowo.
- Nie gadaj g�upstw - mrukn��. - Nie mo�esz zobaczy� Niesko�czonego. Bo jest
niesko�czone.
WIDZIA�EM.
- No dobrze. A jak wygl�da�o? JEST NIEBIESKIE.
�wi�ty m�� poruszy� si� niespokojnie. Nie tak to powinno przebiega�. Szybkie
objawienie Niesko�czonego i znacz�ce skinienie w stron� �ebraczej miseczki - tak
powinno.
-Jest czarne - wymamrota�.
NIE, upiera� si� obcy. NIE, KIEDY OGL�DA SI� JE OD ZEWN�TRZ. NOCNE NIEBO JEST
CZARNE. ALE TO TYLKO PRZESTRZE�. ZA TO NIESKO�CZONO�� JEST NIEBIESKA.
- I pewnie jeszcze wiesz, jaki d�wi�k wydaje jedna klaszcz�ca d�o�? - zapyta�
z�o�liwie �wi�ty m��.
TAK. "KLA". DRUGA D�O� ROBI "ASK".
- Aha, tu si� mylisz - ucieszy� si� �wi�ty m��, wracaj�c na pewniejszy grunt.
Machn�� chud� r�k�. - Widzisz?
TO NIE BY�O KLA�NI�CIE, TYLKO MACHANIE.
- To by�o kla�ni�cie. Tyle �e nie u�y�em obu r�k. A w�a�ciwie jaki odcie�
niebieskiego?
TYLKO MACHN��E�. MOIM ZDANIEM TO NIEZBYT FILOZOFICZNE. JAK KACZE JAJO.
�wi�ty m�� spojrza� w d� zbocza. Zbli�a�o si� kilku ludzi. Mieli kwiaty we
w�osach i nie�li co�, co z daleka wygl�da�o ca�kiem jak miseczka ry�u.
ALBO MO�E EAU-DE-NIL.
- Pos�uchaj mnie, synu - rzek� pospiesznie �wi�ty m��. - Czego ty w�a�ciwie
chcesz? Nie mam ca�ego dnia.
OWSZEM, MASZ. MO�ESZ MI WIERZY�.
- Czego chcesz?
DLACZEGO RZECZY MUSZ� BY� TAKIE, JAKIE S�?
- No...
NIE WIESZ TEGO, PRAWDA?
- Nie dok�adnie. To wszystko powinno by� tajemnic�, rozumiesz.
Obcy patrzy� przez d�u�szy czas, wzbudzaj�c w �wi�tym m�u uczucie, �e jego
czaszka sta�a si� nagle przezroczysta.
W TAKIM RAZIE ZADAM CI �ATWIEJSZE PYTANIE. JAK ZAPOMINAJ� ISTOTY LUDZKIE?
- Co zapominaj�?
COKOLWIEK. WSZYSTKO.
- To... no wiesz... zdarza si� odruchowo. - Potencjalni akolici min�li zakr�t na
g�rskiej �cie�ce. �wi�ty m�� szybko si�gn�� po �ebracz� miseczk�. - Wyobra�
sobie, �e ta miseczka to twoja pami��. - Zako�ysa� ni�. - Mo�e pomie�ci� tyle i
nie wi�cej. Rozumiesz? Nowe rzeczy si� zjawiaj�, stare musz� si� przela�.
NIE. JA PAMI�TAM WSZYSTKO. KLAMKI W DRZWIACH. GR� �WIAT�A WE W�OSACH. �MIECH.
KROKI. WSZYSTKIE DROBNE SZCZEGӣY. JAKBY TO BY�O LEDWIE WCZORAJ. JAKBY ZDARZY�O
SI� LEDWIE JUTRO. WSZYSTKO. ROZUMIESZ?
�wi�ty m�� podrapa� si� po swej l�ni�cej �ysinie.
- Tradycyjnie - rzek� - w�r�d sposob�w zapominania wymienia si� wst�pienie do
Klatchia�skiej Legii Cudzoziemskiej, napicie si� wody z jakiej� magicznej rzeki,
nikt nie wie, kt�r�dy p�ynie, oraz poch�anianie du�ych ilo�ci alkoholu.
ACH TAK...
- Jednak alkohol niszczy cia�o i zatruwa dusz�.
BRZMI OBIECUJ�CO.
- Mistrzu.;.
�wi�ty m�� obejrza� si� z irytacj�. Przybyli akolici.
- Chwileczk�. Rozmawiam z... Obcy znikn��.
- Mistrzu, pokonali�my wiele mil po... - zacz�� akolita.
- Zamknij si� na moment, dobrze?
�wi�ty m�� podni�s� r�k�, u�o�y� d�o� pionowo i machn�� ni� kilka razy.
Wymrucza� co� pod nosem.
Akolici wymienili spojrzenia. Nie tego si� spodziewali. W ko�cu ich przyw�dca
znalaz� w sobie drobin� odwagi.
- Mistrzu...
�wi�ty m�� odwr�ci� si� i przy�o�y� mu w ucho. D�wi�k, jaki zabrzmia�, by�
wyra�nie s�yszalny: klask!
- Aha... Z�apa�em! - ucieszy� si� �wi�ty m��. - A teraz, co mog� dla was...
Urwa�, gdy m�zg nad��y� wreszcie za uszami.
- Co mia� na my�li, m�wi�c: ludzkie istoty?
***
�mier� przeszed� w zadumie po zboczu do miejsca, gdzie wielki bia�y ko�
spokojnie obserwowa� okolic�. ID� SOBIE, powiedzia�. Ko� spojrza� na niego
nieufnie. By� o wiele bardziej inteligentny od wi�kszo�ci koni, cho� nie jest to
trudne do osi�gni�cia. Zdawa� si� �wiadomy, �e nie wszystko jest w porz�dku z
jego panem. TO MO�E CHWIL� POTRWA�, uprzedzi� �mier�. I ruszy� przed siebie.
***
W Ankh-Morpork nie pada� deszcz. Impa bardzo to zaskoczy�o.
Zaskoczy�o go r�wnie�, jak szybko sko�czy�y si� pieni�dze. Jak dot�d straci�
trzy dolary i dwadzie�cia siedem pens�w.
Straci�, poniewa� wrzuci� je do miski, jak� ustawi� przed sob�, kiedy gra� - tak
jak my�liwy wystawia wabiki, �eby �ci�gn�� kaczki. Kiedy spojrza� po chwili, ju�
ich nie by�o.
Ludzie przybywali do Ankh-Morpork, by zdoby� fortun�. Niestety, inni ludzie te�
chcieli j� zdoby�.
W dodatku tutejsi mieszka�cy nie chcieli chyba s�ucha� bard�w, nawet takich,
kt�rzy zdobyli nagrod� jemio�y i harf� stulecia na wielkim Eisteddfod w
Llamedos.
Imp znalaz� sobie miejsce na jednym z g��wnych plac�w, nastroi� harf� i zagra�.
Nikt nie zwraca� na niego uwagi, najwy�ej po to, �eby odepchn�� go z drogi albo
te� - najwyra�niej - �eby okra�� jego misk�. W ko�cu, kiedy w�a�nie zacz��
w�tpi�, czy przybywaj�c tutaj, podj�� s�uszn� decyzj�, nadesz�o dw�ch
stra�nik�w. Przez chwil� przygl�dali si� Impowi.
- To jest harfa. To co�, na czym on gra, Nobby - stwierdzi� jeden z nich.
- Cymba�.
- Nie, przecie� cymba�... - Gruby stra�nik spojrza� gniewnie. - Ca�e �ycie
czeka�e�, �eby mnie tak nazwa�, co, Nobby? Za�o�� si�, �e urodzi�e� si� z
nadziej�, �e kto� powie co"� o instrumentach, a ty nazwiesz go cymba�em i
b�dziesz udawa�, �e to tylko dyskusja! Wstyd� si�!
Imp przesta� gra�. W tych okoliczno�ciach by�o to niemo�liwe.
- To harfa, naturalllnie - zapewni�. - Wygra�em j�...
- A, jeste� z Llamedos, co? - domy�li� si� gruby stra�nik. - Pozna�em po
akcencie. Bardzo muzykalni ludzie �yj� w tym Llamedos.
- Dla mnie brzmi to jak bulgot ze �wirem - odpar� chudszy, identyfikowany jako
Nobby. - Masz licencj�, kolego?
- Llicencj�? - zdziwi� si� Imp.
- Bardzo pilnuj� licencji ci z Gildii Muzykant�w - o�wiadczy� Nobby. - Przy�api�
ci� na graniu muzyki bez licencji, to bior� tw�j instrument i wpychaj�...
- No, no - przerwa� mu gruby stra�nik. - Nie strasz ch�opaka.
- Powiem tyle: nie jest to przyjemne, nawet jak grasz na flecie piccolo.
- Alle przecie� muzyka powinna by� za darmo, jak powietrze i niebo - przekonywa�
Imp.
- W tym mie�cie nie jest. To tylko dobra rada, kolego.
- Nigdy nie s�ysza�em o Gillldii Muzykant�w.
-Jest przy ulicy Blaszanej Pokrywki - poinformowa� Nobby. - Chcesz by�
muzykantem, musisz wst�pi� do gildii.
Imp zosta� wychowany w poszanowaniu dla prawa. Llamedosa-nie byli w)j�tkowo
praworz�dni.
- P�jd� tam natychmiast - obieca�. Stra�nicy spogl�dali za nim.
- Ma na sobie nocn� koszul� - zauwa�y� kapral Nobbs.
- To szata barda, Nobby - wyja�ni� sier�ant Colon. - Bardzo bardyjscy ludzie
�yj� w tym Llamedos.
- Ile pan mu daje, sier�ancie?
Colon pokiwa� r�k� tam i z powrotem, gestem cz�owieka, kt�ry wie, o czym m�wi.
- Dwa, najwy�ej trzy dni.
Wymin�li gmach Niewidocznego Uniwersytetu i ruszyli Ty�ami, zakurzon� uliczk�,
gdzie prawie nie by�o ruchu. Dlatego w�a�nie sta�a si� popularna w�r�d
stra�nik�w-jako miejsce, gdzie mo�na przyczai� si�, zapali� i bada� g��bie
my�li.
- Zna pan �ososie, sier�ancie? - zapyta� Nobby.
- To ryba, kt�rej jestem �wiadomy. Owszem.
- Wie pan, �e teraz sprzedaj� j� w plasterkach, zapakowan� w puszki...
- Tak dano mi do zrozumienia, w istocie.
- W�a�nie... Jak to si� dzieje, �e wszystkie puszki s� tej samej wielko�ci?
Przecie� �oso� jest cie�szy na obu ko�cach.
- Ciekawe spostrze�enie, Nobby. My�l�...
Colon urwa� nagle, wpatrzony w co� po drugiej stronie ulicy. Kapral Nobbs
pod��y� wzrokiem za jego spojrzeniem.
- Ten sklep... - powiedzia� sier�ant Colon. - Ten sklep, o tam... Czy by� tam
te� wczoraj?
Nobby popatrzy� na �uszcz�c� si� farb�, niewielkie okno wystawowe z szyb�
obro�ni�t� brudem i krzywe drzwi.
-Jasne - stwierdzi�. - Zawsze tam by�. Jest tam ju� od lat.
Colon przeszed� przez ulic� i spr�bowa� zetrze� brud z szyby. Wewn�trz, w mroku,
rysowa�y si� niewyra�nie ciemne kszta�ty.
- Zgadza si�, pewnie - wymamrota�. - Ale czy by� tu ju� od lat... wczoraj?
- Dobrze si� pan czuje, sier�ancie?
- Chod�my st�d, Nobby. - Sier�ant ruszy� tak szybko, jak tylko potrafi�.
- Dok�d, sier�ancie?
- Dok�dkolwiek, byle nie tutaj.
Po�r�d ciemnych stos�w towaru co� wyczu�o ich odej�cie.
***
Imp podziwia� ju� budynki r�nych gildii: majestatyczny fronton Gildii
Skrytob�jc�w, wspania�e kolumny Gildii Z�odziei, dymi�cy, ale jednak imponuj�cy
d� w miejscu, gdzie jeszcze dzie� wcze�niej sta�a Gildia Alchemik�w. Kiedy
wreszcie znalaz� Gildi� Muzykant�w, prze�y� rozczarowanie. Nie by� to nawet
budynek, tylko kilka ciasnych pokoik�w nad warsztatem golibrody.
Usiad� w pomalowanej na br�zowo poczekalni i czeka�. Przed sob� na �cianie
widzia� tabliczk�: "Dla w�asnej wygody i komfortu NIE B�DZIESZ PALI�". Imp nigdy
w �yciu nie pali�. W Llamedos by�o zbyt wilgotno, by cokolwiek mog�o si� pali�.
Ale teraz nagle ogarn�a go ch��, by spr�bowa�.
Opr�cz niego w poczekalni siedzia� troll i krasnolud. Nie czu� si� swobodnie w
ich towarzystwie. Stale mu si� przygl�dali.
Wreszcie odezwa� si� krasnolud:
- Nie jeste� elfi, co?
- Ja? Nie!
- Wygl�dasz troch� elfio z tymi w�osami.
- Wcallle nie ellfi, sk�d! S�owo!
- Sk�d ty? - zainteresowa� si� troll.
- Llamedos - wyja�ni� Imp.
Przymkn�� oczy. Wiedzia�, co krasnoludy i trolle tradycyjnie robi� z lud�mi
podejrzanymi o bycie elfami. Gildia Muzykant�w mog�aby si� od nich uczy�.
- Co tam czymasz? - spyta� troll. Mia� przed oczami dwa du�e kwadraty ciemnego
szk�a podtrzymywane drucianymi ramkami zaczepionymi o uszy.
- To moja harfa, rozumiesz.
- Na tym grasz?
- Tak.
- To jeste� druidem? -Nie!
Troll milcza� przez chwil�, zbieraj�c my�li.
- Wygl�dasz jak druid w tej koszuli. Krasnolud po drugiej stronie Impa
zachichota�.
Trolle nie lubi�y te� druid�w. By�y gatunkiem, kt�ry sp�dza sporo czasu w
nieruchomych, podobnych do g�az�w pozach. Uwa�a�y, �e maj� pow�d do niech�ci
wobec innego gatunku, kt�ry przeci�ga te g�azy na belkach o sze��dziesi�t mil
dalej i ustawia w kr�gi, zakopuj�c po kolana w ziemi.
- W Llamedos wszyscy si� tak ubieraj�, rozumiesz - wyja�ni� Imp. - Allle ja
jestem bardem! Nie druidem! Nie znosz� kamullc�w.
- ��j... - rzuci� cicho krasnolud.
Powoli i znacz�co troll zmierzy� Impa wzrokiem. Po czym rzek� bez �ladu jakiej�
szczeg�lnej gro�by w glosie:
- Ty dawno w mie�cie?
- Dopiero co przyby�em - odpar� Imp. Nie dobiegn� nawet do drzwi, my�la�. Zaraz
rozgniecie mnie na miazg�.
- Dam ci bezp�atn� rad� o czym�, co lepiej wiedzie�. To bezp�atna rada, kt�rej
udzielam ci gratis za darmo. W tym mie�cie "kamulec" to s�owo na trolla.
Brzydkie s�owo, u�ywane przez g�upich ludzi. Nazwiesz trolla kamulcem, to lepiej
szykuj si� do poszukania w�asnej g�owy. A ju� szczeg�lnie kiedy wygl�dasz troch�
elfio z tymi uszami. To przyjacielska rada, bo jeste� bardem i robisz muzyk�,
jak ja.
- Jasne! Dzi�kuj�! Tak! - Imp a� os�ab� z ulgi. Z�apa� harf� i zagra� kilka nut.
To nieco rozlu�ni�o atmosfer�, poniewa� wszyscy wiedz�, �e elfy nigdy nie
potrafi�y gra� muzyki.
- Lias Chalkantyt - przedstawi� si� troll, wyci�gaj�c przed siebie co� masywnego
z palcami.
- Imp y Celyn - odpar� Imp. - Nic wsp�lllnego z przesuwaniem g�az�w. W �aden
spos�b.
Mniejsza, bardziej szorstka d�o� pojawi�a si� przed Impem z drugiej strony.
Wzrok barda pow�drowa� wzd�u� umocowanego do niej ramienia. W�a�ciciel d�oni i
ramienia, krasnolud, by� niski, nawet jak na krasnoluda. Na kolanach trzyma�
wielki r�g z br�zu.
- Buog Buogsson - powiedzia�. - Grasz tylko na harfie?
- Na wszystkim, co ma struny. Ale harfa to kr�lowa instrument�w, rozumiesz.
- Ja mog� wydmucha� wszystko - zapewni� Buog.
- Naprawd�? - Imp szuka� nerwowo jakiego� uprzejmego komentarza. - Musisz by�
bardzo popullarny.
Troll podni�s� du�y sk�rzany worek.
- Na tym ja gram - o�wiadczy�.
Na pod�og� wytoczy�o si� kilka sporych okr�g�ych kamieni. Lias podni�s� jeden i
pstrykn�� go palcem. Zabrzmia�o: bam.
- Muzyka z kamieni? - zdziwi� si� Imp. - Jak j� nazywacie?
- Nazywamy Ggroohuaga, co oznacza muzyk� z kamieni. Kamienie by�y r�nej
wielko�ci, starannie dostrojone tu i tam przez niedu�e naci�cia i wyryte linie.
Imp wybra� mniejszy i pukn�� palcem. Uzyska�: bop. Inny, jeszcze mniejszy,
zabrzmia� jak: bing.
- Co z nimi robisz? - zainteresowa� si�. - Wal� jednym o drugi.
- A potem co?
-Jak to "a potem co"?
- Co robisz, kiedy ju� wallniesz jednym o drugi?
- Wal� jednym o drugi jeszcze raz - wyja�ni� Lias, urodzony perkusista.
Drzwi gabinetu otworzy�y si� i do poczekalni zajrza� m�czyzna ze spiczastym
nosem.
- Jeste�cie razem? - burkn��.
***
Rzeczywi�cie istnieje rzeka, z kt�rej kropla wody - zgodnie z legend� - pozbawia
cz�owieka pami�ci. Wielu uznawa�o, �e chodzi tu o rzek� Ankh, kt�rej wod� mo�na
pi�, a nawet kroi� i prze�uwa�. Jeden �yk z Ankh prawdopodobnie pozbawi�by
cz�owieka pami�ci, a przynajmniej spowodowa�, �e dzia�yby si� z nim takie
rzeczy, kt�rych pod �adnym pozorem nie chcia�by pami�ta�.
W rzeczywisto�ci by�a te� inna rzeka, zdolna tego dokona�. Jest w tym,
oczywi�cie, pewien haczyk. Nikt nie wie, kt�r�dy ona p�ynie, gdy� ci, co do niej
docieraj�, s� zwykle raczej spragnieni. �mier� postanowi� zbada� inne
mo�liwo�ci.
***
- Siedemdziesi�t pi�� dollllar�w? - przerazi� si� Imp. - Tyllko za to, �eby gra�
muzyk�?
- To dwadzie�cia pi�� dolar�w op�aty rejestracyjnej, zaliczka na dwadzie�cia
procent dochod�w i pi�tna�cie dolar�w dobrowolnej obowi�zkowej rocznej sk�adki
na fundusz emerytalny - wyja�ni� pan Clete, sekretarz Gildii Muzykant�w.
- Ale my nie mamy takiej sumy!
Pan Clete wzruszy� ramionami, daj�c do zrozumienia, �e cho� �wiat w samej rzeczy
ma wiele problem�w, ten akurat nie nale�y do jego osobistych.
- Alle mo�e zap�acimy, kiedy ju� zarobimy troch� - zaproponowa� s�abym g�osem
Imp. - Gdyby�my dostalli, no wie pan, tydzie� czy dwa...
- Nie mo�emy pozwoli�, �eby�cie grali gdziekolwiek, je�li nie jeste�cie
cz�onkami gildii - o�wiadczy� pan Clete.
- Ale nie mo�emy zosta� cz�onkami gildii, je�li nigdzie nie zagramy - zauwa�y�
Buog.
- Zgadza si� - przyzna� uprzejmie pan Clete. - Hat, hat, hat!
By� to dziwny �miech, ca�kiem wyprany z weso�o�ci i jakby ptasi. Pasowa� do
swego w�a�ciciela, kt�ry przypomina� to, co mo�na otrzyma�, je�li wyekstrahuje
si� materia� genetyczny z owada zatopionego w bursztynie, a potem ubierze si�
efekt w garnitur.
Lord Vetinari popiera� rozw�j gildii. By�y niczym wielkie ko�a z�bate, kt�re
nap�dza�y mechanizm dobrze wyregulowanego miasta. Kropla oliwy tutaj... lub kij
wsuni�ty tam, oczywi�cie... i og�lnie rzecz bior�c, wszystko dzia�a�o.
Zrodzi�y te� - tak jak kompost rodzi robaki - pana Clete'a. Nie by� on, wed�ug
klasycznych definicji, z�ym cz�owiekiem - tak samo jak roznosz�cy zaraz� szczur
nie jest, z obiektywnego punktu widzenia, z�ym zwierz�ciem.
Pan Clete ci�ko pracowa� dla dobra swych bli�nich. Temu po�wi�ci� swoje �ycie.
Wiele jest bowiem na �wiecie zaj��, kt�re wykona� trzeba, a kt�rych ludzie
wykonywa� nie chc�. Wdzi�czni s� wi�c panu Clete'owi, �e to on je wykonuje.
Pisanie protoko��w, na przyk�ad. Pilnowanie, by lista cz�onk�w zawsze by�a
aktualna. Rejestracja. Organizacja.
Ci�ko pracowa� dla Gildii Z�odziei, cho� nie by� z�odziejem, przynajmniej w
zwyk�ym sensie tego s�owa. Potem zwolni�o si� wy�sze stanowisko w Gildii
B�azn�w, cho� pan Clete nie by� b�aznem. I wreszcie fotel sekretarza w Gildii
Muzykant�w.
Formalnie rzecz bior�c, powinien by� muzykantem. Kupi� wi�c grzebie� i papier.
Poniewa� do owego dnia gildi� kierowali prawdziwi muzycy, lista cz�onk�w
pochodzi�a sprzed lat i ma�o kto w ostatnim czasie op�aca� sk�adki. A �e w
dodatku organizacja winna by�a kilka tysi�cy dolar�w karnych odsetek trollowi
Chryzoprazowi, pan Clete nie musia� nawet stawa� do przes�uchania.
Kiedy otworzy� pierwsz� z zaniedbanych ksi�g i spojrza� na zdezorganizowany
chaos, ogarn�o go uczucie g��bokie i cudowne. Od tej chwili nigdy nie ogl�da�
si� za siebie. Za to bardzo cz�sto spogl�da� z g�ry. I chocia� gildia mia�a
swojego prezesa i rad�, mia�a te� pana Clete'a, kt�ry robi� notatki, pilnowa�,
�eby wszystko przebiega�o bez wstrz�s�w, i dyskretnie u�miecha� si� do siebie.
Dziwnym, ale pewnym faktem jest, �e kiedy lud zrzuca jarzmo tyran�w i chce sam
sob� rz�dzi�, jak grzyb po deszczu pojawia si� pan Clete.
Hat, hat, hat. Pan Clete �mia� si� z cz�sto�ci� odwrotnie proporcjonaln� do
humoru konkretnej sytuacji.
- Przecie� to bzdura!
- Witajcie w cudownym �wiecie ekonomii gildii - rzek� pan Clete.
- Hat, hat, hat.
- A co by si� sta�o, gdyby�my zagrallli, nie nalle��c do gilldii? - zapyta� Imp.
- Konfiskujecie instrumenty?
- Na pocz�tek - wyja�ni� sekretarz. - A potem tak jakby zwracamy je z powrotem.
Hat, hat, hat. Przy okazji... Jaki� elfi z wygl�du si� wydajesz.
***
- Siedemdziesi�t pi�� dolllar�w to rozb�j - uzna� Imp, gdy wlekli si� po
mrocznych ulicach.
- Gorzej ni� rozb�j - stwierdzi� Buog. - S�ysza�em, �e Gildia Z�odziei bierze
tylko procent od dochod�w.
- A daj� za to pe�ne cz�onkostwo gildii i w og�le - burkn�� Lias. - Nawet
emerytur�. I jeszcze co roku robi� wycieczk� na ca�y dzie� do Quirmu, z
piknikiem.
- Muzyka powinna by� za darmo - o�wiadczy� Imp.
- To co teraz zrobimy? - dopytywa� si� Lias.
- Macie jakie� pieni�dze? - zapyta� Buog.
- Mam dolara - odpar� Lias.
- Mam par� pens�w - doda� Imp.
- W takim razie zjemy co� porz�dnego - postanowi� Buog. - To ju� tutaj. -
Wskaza� szyld.
-Jama �widry? - zdziwi� si� Lias. - �widro? Brzmi to krasnoludzio. Wermincelli i
r�ne takie?
- Teraz podaje te� dania trolli - uspokoi� go Buog. - Postanowi� zapomnie� o
r�nicach etnicznych dla sprawy zarabiania wi�kszych pieni�dzy. Pi�� odmian
w�gla, siedem typ�w koksu i popio�u, ska�y osadowe a� �linka cieknie. Spodoba ci
si�.
- A chlleb krasnolllud�w? - spyta� Imp.
- Lubisz chleb krasnolud�w? - zdziwi� si� Buog.
- Uwielllbiam.
- Znaczy, prawdziwy chleb krasnolud�w? Jeste� pewien?
- Tak. Jest smaczny i chrupi�cy, rozumiesz. Buog wzruszy� ramionami.
- To za�atwia spraw� - rzek�. - Kto�, kto lubi chleb krasnolud�w, nie mo�e by�
ani troch� elfi.
Lokal by� prawie pusty. Krasnolud w si�gaj�cym po pachy fartuchu obserwowa� ich
zza kontuaru.
- Podajecie sma�onego szczura? - upewni� si� Buog.
- Najlepsze sma�one szczury w mie�cie - zapewni� �widro.
- Dobrze. Prosz� cztery sma�one szczury.
- I kawa�ek chlleba krasnolllud�w - wtr�ci� Imp.
- I troch� koksu - doda� Lias.
- Znaczy, szczurze �ebki czy szczurze �apki?
- Nie. Cztery sma�one szczury. - I koks.
- Pola� te szczury keczupem?
- Nie.
- Jeste� pewien?
- Bez keczupu.
- I koks.
- I dwa jajka na twardo - dorzuci� Imp. Pozostali spojrzeli na niego ze
zdziwieniem.
- No co? Limbie jajka na twardo. - I koks.
- Siedemdziesi�t pi�� dolar�w - westchn�� Buog, kiedy ju� usiedli. - Ile to
jest: trzy razy siedemdziesi�t pi�� dolar�w?
- Mn�stwo dolar�w - odpar� Lias.
- Wi�cej ni� dwie�cie dolllar�w - uzupe�ni� Imp.
- Nie wydaje mi si�, �ebym w �yciu widzia� dwie�cie dolar�w - stwierdzi� Buog. -
Przynajmniej nie na jawie.
- Zarobimy pieni�dze? - zapyta� Lias.
- Nie mo�emy zarabia� pieni�dzy jako muzykanci - przypomnia� Imp. - Takie jest
prawo gilldii. Je�lli ci� z�api�, zabior� ci instrument i wepchn� w... - Urwa�.
- Powiedzmy tyllko, �e nie jest to przyjemne dlla graj�cego na filecie piccolllo
- powt�rzy� z pami�ci.
- Przypuszczam, �e i tr�baczowi nie jest mi�o - mrukn�� Buog, posypuj�c swego
szczura pieprzem.
- Nie mog� teraz wr�ci� do domu - wyzna� Imp. - Powiedzia�em... W ka�dym razie
jeszcze nie mog�. A nawet gdybym m�g�, musia�bym wznosi� monolllity, jak moi
bracia. Tyllko kamienne kr�gi ich interesuj�.
- Gdybym ja teraz wr�ci� do domu - westchn�� Lias - wali�bym maczug� druid�w.
Obaj, bardzo ostro�nie, odsun�li si� nieco dalej od siebie.
- W takim razie zagramy gdzie�, gdzie nie znajdzie nas Gildia Muzykant�w -
postanowi� Buog. - Znajdziemy jaki� klub... Ajeszcze lepiej elegancki pa�ac na
prywatne wyst�py.
-Ja ju� mam pa��. Prywatn�. Jest w niej gw�d�.
- Tego... to mo�e jednak klub. Nocny.
- Gw�d� siedzi w niej przez ca�� noc, bez przerwy.
- Tak si� sk�ada - kontynuowa� Buog, porzucaj�c ten w�tek dyskusji - �e s� w tym
mie�cie liczne lokale, kt�re nie lubi� p�aci� stawek gildii. Mogliby�my
przygotowa� par� numer�w i bez �adnego k�opotu zarobi� troch� forsy.
- My? Wszyscy razem? - zdziwi� si� Imp.
- Pewno.
- Przecie� gramy krasnollludzi� muzyk�, llludzk� muzyk� i trollllow� muzyk�. Nie
jestem pewien, czy do siebie pasuj�. Znaczy, krasnollludy s�uchaj�
krasnolludziej muzyki, lludzie s�uchaj� llludz-kiej, a trolllle trollllowej. Co
b�dzie, jak je wszystkie pomieszamy? Wyjdzie co� strasznego.
- Mi�dzy nami nie jest strasznie - zauwa�y� Lias. Wsta� i wzi�� z lady
solniczk�.
-Jeste�my muzykami - przypomnia� mu Buod. - Z normalnymi lud�mi jest inaczej.
- Zgadza si� - przyzna� troll. Usiad�.
Co� trzasn�o. Lias wsta�.
- Loj - powiedzia�.
Imp wyci�gn�� r�k�. Powoli i bardzo delikatnie podni�s� z �awy resztki swojej
harfy.
- ��j - powt�rzy� Lias.
Struna zwin�a si� z cichym brz�kiem. Czuli si�, jakby patrzyli na �mier�
kociaka.
- Zdoby�em j� na Eisteddfod - szepn�� Imp.
- Da�oby siej� poskleja�? - zapyta� po chwili Buog. Imp pokr�ci� g�ow�.
- W Llamedos nie zosta� ju� nikt, kto by to potrafi�, rozumiesz.
- Tak, ale na ulicy Chytrych Rzemie�lnik�w...
- Naprawd� przepraszam. Znaczy si�, naprawd� bardzo. Nie wiem, sk�d si� tam
znalaz�a.
- To nie twoja wina.
Imp bezskutecznie pr�bowa� z�o�y� razem par� kawa�k�w. Ale wiedzia�, �e nie
mo�na naprawi� instrumentu muzycznego. Pami�-
tal, �e starzy bardowie o tym m�wili. Instrument ma dusz�. Wszystkie instrumenty
maj� swoje dusze. Kiedy si� �ami�, dusze uciekaj� gdzie�, odfruwaj� jak ptaki.
To, co posk�ada si� z powrotem, to ju� tylko przedmiot, zwyk�a konstrukcja z
drewna i strun. Mo�e gra�, mo�e nawet zmyli� przypadkowego s�uchacza, ale...
R�wnie dobrze mo�na zepchn�� kogo� z urwiska, potem pozszywa� i spodziewa� si�,
�e o�yje.
- Hm... W takim razie mo�e kupimy ci now�? - zaproponowa� Buog. -Jest taki...
taki ma�y sklepik muzyczny na Ty�ach.
Urwa�. Oczywi�cie, �e jest ma�y sklepik muzyczny na Ty�ach. Zawsze tam by�.
- Na Ty�ach - powt�rzy� dla pewno�ci. - Musz� tam mie� harfy. Na Ty�ach. Tak.
Jest tam od lat.
- Nie takie - odpar� Imp. - Zanim rzemie�llnik w og�llle dotknie drewna, musi
dwa tygodnie siedzie� owini�ty bawolll� sk�r� w grocie za wodospadem.
- Czemu?
- Nie wiem. To tradycja. Musi oczy�ci� umys� z wszellkich niepotrzebnych my�lli.
- Ale na pewno maj� tam inne rzeczy - uzna� Buog. - Co� znajdziemy. Nie mo�esz
by� muzykiem bez instrumentu.
- Nie mam pieni�dzy - przypomnia� Imp. Buog klepn�� go po ramieniu.
- To niewa�ne! - zawo�a�. - Masz za to przyjaci�. Pomo�emy ci. Przynajmniej
tyle mo�emy zrobi�.
- Allle wszystko wydalli�my najedzenie. Nie mamy wi�cej.
- To negatywne my�lenie.
- No tak. Allle naprawd� nie mamy, rozumiesz.
- Co� wymy�l� - obieca� Buog. -Jestem krasnoludem. Znamy si� na pieni�dzach.
Znanie si� na pieni�dzach to w�a�ciwie moje drugie imi�.
- Masz d�ugie drugie imi�.
***
Zapada� ju� mrok, kiedy dotarli do sklepu znajduj�cego si� dok�adnie naprzeciwko
wysokich mur�w Niewidocznego Uniwersytetu. Wygl�da� na taki muzyczny sk�ad,
kt�ry dzia�a te� jako lombard - gdy� ka�dy muzyk miewa w �yciu chwile, kiedy
musi zastawi� sw�j instrument, je�li chce je�� i spa� pod dachem.
- Kupowa�e� tu kiedy�? - zapyta� Lias.
- Nie... w ka�dym razie nic sobie nie przypominam - odpar� Buog.
- Zamkni�ty - stwierdzi� Lias.
Buog zastuka�. Po chwili drzwi uchyli�y si� odrobin�, akurat tyle, by ods�oni�
w�ski pasek twarzy starej kobiety.
- Chcemy kupi� jaki� instrument, prosz� pani - powiedzia� Imp.
Jedno oko zmierzy�o go wzrokiem od st�p do g��w.
- Cz�owiek jeste�?
- Tak, prosz� pani.
- No to dobrze.
Sklep o�wietla�o kilka �wiec. Staruszka wr�ci�a na bezpieczn� pozycj� za lad�,
sk�d obserwowa�a ich czujnie, wypatruj�c najmniejszych oznak ch�ci zamordowania
jej w ��ku.
Ca�a tr�jka spacerowa�a ostro�nie mi�dzy instrumentami. Wydawa�o si�, �e sklep
przez wieki magazynowa� sw�j towar z nieodebranych zastaw�w. Muzykom cz�sto
brakuje pieni�dzy - to zreszt� jedna z definicji muzyka. By�y tu rogi bojowe.
By�y lutnie. I by�y b�bny.
- To �mieci - mrukn�� pod nosem Imp.
Buog zdmuchn�� kurz z rogu sygna�owego, przytkn�� go do ust i uzyska� d�wi�k
przypominaj�cy ducha odsma�onej fasoli.
- Chyba jest tam w �rodku zdech�a mysz - stwierdzi�, zagl�daj�c w g��bi�
instrumentu.
- By� ca�kiem dobry, dop�ki w niego nie dmuchn��e� - burkn�a staruszka.
W drugim k�cie sklepu run�a nagle lawina talerzy.
- Przepraszam! - zawo�a� Lias.
Buog otworzy� pokryw� instrumentu ca�kiem Impowi nieznanego. Ods�oni� rz�d
klawiszy i przebieg� po nich kr�tkimi palcami, uzyskuj�c seri� smutnych,
metalicznych nut.
- Co to? - szepn�� Imp.
- Wirgina�.
- Przyda si� nam?
- Raczej nie.
Imp wyprostowa� si�. Mia� wra�enie, �e kto� mu si� przygl�da. Staruszka patrzy�a
na nich bez przerwy, ale to by�o co� innego...
- To na nic. Niczego tu nie ma - o�wiadczy� g�o�no.
- Hej, co to by�o? - spyta� nagle Buog.
- Powiedzia�em, �e nie...
- Co� us�ysza�em. -Co?
- A teraz znowu.
Za nimi rozleg�y si� trzaski i stuki - to Lias uwolni� kontrabas spo�r�d
k��bowiska stojak�w nutowych, a teraz pr�bowa� dmucha� w w�szy koniec.
- Co� tak zabawnie d�wi�cza�o, kiedy m�wi�e� -