Bullen Fiona - Malowane ptaki

Szczegóły
Tytuł Bullen Fiona - Malowane ptaki
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Bullen Fiona - Malowane ptaki PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Bullen Fiona - Malowane ptaki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Bullen Fiona - Malowane ptaki - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Rozdział pierwszy Singapur, rok 1934 D ziewczynka podniosła ciemne, wyraziste oczy na wznoszącą się nad nią kopułę zieleni i gwizdnęła cicho na małpę, kołyszącą się tuż obok, na wy­ ciągnięcie ręki. Została ostro skarcona; na jej uniesioną buzię posypał się grad zerwanych ciemnozielonych, niemal czarnych liści połyskujących w promie­ niach słońca, które z trudem przedzierały się przez zielone sklepienie. Ursula gwizdnęła jeszcze raz i stanęła na palcach, by dosięgnąć gałęzi nad głową. Małpa odskoczyła zgrabnie poza zasięg jej ręki i znowu obrzuciła ją liśćmi. Dziewczynka odwróciła się z westchnieniem. Każe Yahyah złapać małą mał­ pkę. W żaden sposób nie uda się jej oswoić żadnej z dorosłych małp, pojawiają­ cych się tu rozwrzeszczanymi bandami, obdzierających drzewa z liści i nikną­ cych w dżungli równie szybko, jak się pojawiały. Siedząc na skraju ogrodu, częściowo ukryta za gęstymi liśćmi, obserwowała krzątanie się służby. Ah Jong pochylała się nad grządkami z ziołami, a dhoby pewnie wywieszała pranie. Yahy­ ah prawdopodobnie doglądał koni. Westchnęła cicho i szarpnęła na sobie fartu­ szek. Pomiędzy drzewami było gorąco, a ona się nudziła. Trudno było żyć tak daleko od wszystkich; nikt ich nie odwiedzał. Zerknęła na bungalow zastanawia­ jąc się, czy Billy już przyjechał. On ją na pewno zabawi. Uśmiechnęła się na tę myśl i wybiegła spomiędzy drzew. On by nie zapomniał. Wiedział, że papa obie­ cał jej dziś niespodziankę. Nie na siódme urodziny. Urodziny już minęły. Ale papa coś zaplanował, wiedziała to z całą pewnością. Wstała wcześniej, niż zwy­ kle i zajrzała we wszystkie miejsca, które przyszły jej do głowy, ale nie znalazła żadnych prezentów. Billy i papa droczą się ze m n ą pomyślała. Chciała wreszcie zobaczyć swoją niespodziankę, ale mogła poczekać. Pójdzie do Fatimy i przebie­ rze się. Pora na przejażdżkę z papą. Strona 2 Rodzina Ursuli - Fraserowie- mieszkała pod miastem, za Bukit Timah - tuż przy zbiorniku MacRitchiego. Było to miejsce nazywane Mount Pleasant - nie­ wielka wyspa cywilizacji otoczona dżunglą. Ich bungalow stal na zboczu, zwró­ cony w stronę czarno-białych werand siedziby Klubu Polo. Każdego ranka przed śniadaniem, kiedy jeszcze smugi mgły wiły się pomiędzy końskimi nogami, Ur- sula objeżdżała wraz z papą padang. Rano przez pewien czas utrzymywała się jeszcze nocna świeżość, a lekki wiaterek chłodził rozgrzane pędem policzki. Póź­ niej robiło się zbyt gorąco, a palące promienie słońca osuszały grube krople rosy na spieczonych, zbrązowiałych źdźbłach trawy. Przejażdżka miała charakter swo­ istego rytuału, zaznaczenie przynależnego im miejsca w społeczności, a dla Ur­ suli stała się najmilszą chwilą spędzoną w towarzystwie ojca. Harry Fraser był potężnym mężczyzną z imponującymi wąsami, o bladonie- bieskich oczach i twarzy spalonej na kolor cegły, jego nawyk przerywania w pół słowa każdemu rozmówcy, doprowadzał do tego, że większość odczuwała wobec niego swoją niższość. Wiele osób uważało go za gbura. Służba odnosiła się do niego z uwielbieniem zmieszanym ze strachem; Ursula traktowała go jak Boga, nikt nie był tak przystojny i niezłomny, jak on. Fraser stał się biczem Bożym na innych Tuan Bezarów. A od siedmiu lat, czyli od narodzin Ursuli, był również wdowcem. Lilian Fraser umarła na febrę w dwa dni po wydaniu na świat córeczki. Za­ wsze była wątła, a niezdrowy klimat osłabił ją do tego stopnia, że codziennie spędzała długie godziny leżąc bezwładnie na łóżku, a amah nacierała jej skronie gazą nasączoną zimną perfumowaną wodą. Służba nazywała ją sakit hidup - cho­ ra bez przyczyny. Bali się, że nawiedziły ją złe duchy, ale prawdziwa przyczyna jej stanu nie wydawała się trudna do określenia: tęsknota, brak świeżego, orzeź­ wiającego wiatru i chłodnego deszczu, który by nie parował w zetknięciu z zie­ mią. Lilian nigdy nie polubiła Dalekiego Wschodu; nie zrobiła najmniejszego wy­ siłku, by nauczyć się miejscowych zwyczajów czy języka. Po prostu wegetowała nienawidząc każdego dnia ze wschodem słońca dokładnie o szóstej trzydzieści i zachodem o osiemnastej trzydzieści. Nie było tu zmieniających się pór roku; ani wiosny, ani jesieni, a już na pewno żadnej zimy. Tylko pora sucha i deszczowa. A nawet w porze suchej nie było wcale sucho. Wszędzie panowała wilgoć. Zmie­ niało się tylko jej natężenie: od nieznośnego do potopowego. W porze deszczo­ wej pranie nigdy nie wysychało i we wszystkich kątach pojawiała się pleśń; nawet w starannie zapakowanej koronkowej ślubnej sukni, którą przywiozła ze sobą jako młoda mężatka. Więc kiedy mąż oznajmił, że pozostaną tu na zawsze, a narodzone dziecko zostało niezwłocznie oddane w oczekujące je ramiona amah, doprawdy nie wi­ działa powodu, by towarzyszyć im dłużej. Poddała się pierwszemu atakowi febry i odeszła na zawsze. Ursula została wychowana przez swoją amah - Fatimę, która obdarzała ją największą miłością i troską. Ponieważ ojciec był zajęty w biurze na Robinson Road, a w pobliżu nie było żadnej angielskiej memsahib, która mogłaby jej do- Strona 3 pilnować, Ursula dorastała zdana w dużej mierze na samą siebie. Chodziła tam, gdzie chciała i robiła wszystko, na co miała ochotę. Kiedy skończyła pięć lat, zaczęła przestawać z synem Fatimy, Yahyah. Bawili się ze sobą za padokami Klu­ bu Polo, w miejscu, gdzie przebiegał strumień płynący w stronę chińskiego cmen­ tarza. Znajdował się tam mały kampong zamieszkany przez rodziny stajennych - garstka drewnianych szop na palach, zabezpieczających je przed wezbranymi fa­ lami strumienia w porze deszczowej. Dla małego dziecka było to cudowne miej­ sce, pełne kociąt i kundli, kogutków, kóz, dzieci i gościnnych matek, gotujących przed chatami apetycznie pachnące posiłki. Ursula mówiła językiem malajskim jak swym ojczystym, często nawet w nim myślała. Tylko z ojcem rozmawiała po angielsku, mimo iż nakazywał jej zachowywać się, jak na missysahib przystało. Ursula nie zauważała większej różnicy pomiędzy sobą a Malajami. Po prostu mogła sobie pozwolić na więcej, niż oni. Kiedy skończyła sześć lat, ojciec przyjął guwernera. Nazywał się pan Billing i był Euroazjatą. Miał ojca Holendra, matkę Tajkę. Ta kombinacja zaowocowała uderzającą harmonią pomiędzy wysokimi kośćmi policzkowymi a delikatnymi ry­ sami oraz wysoką niemal dwumetrową posturą. Kiedy się uśmiechał, jego śnież­ nobiałe zęby lśniły w śniadej twarzy. Ursula nazwała go Billym i natychmiast go polubiła. Miał prawie dwadzieścia lat, kiedy zajął się wykształceniem dziewczynki. Uczeń szkółki misyjnej i wychowywał się w atmosferze subtelnej dyskryminacji rasowej, którą kolonialiści potrafili stosować dyskretnie i bez poważniejszych na­ stępstw. Był obowiązkowym i przyjemnym młodzieńcem o otwartym umyśle. Ursula nie mogła jednak liczyć na jego pobłażliwość. Jej życie stało się bardziej uporządkowane. O szóstej rano Fatima budziła ją, podnosząc żaluzje i otwierając okiennice. Pokój Ursuli znajdował się na pierw­ szym piętrze, na prawo od głównych schodów, oddalony od salonu. O tej porze było jeszcze ciemno, a w oddali słychać było rechot żab, nawołujących swoje sa­ miczki. Fatima odgarniała moskitierę, sprawnie rolowała ją i podpinała na górze, podczas gdy Ursula wygrzebywała się w łóżka. Wentylator pod sufitem poruszał się ospale z klekotem, który stał się dla niej równie znajomy, jak bicie jej serca. Potem Fatima prowadziła ją do łazienki nie zwracając uwagi na to, że dziecko drży z zimna, stąpając po kamiennych płytkach podłogi. Koszula sfruwała z niej przez głowę, strugi wody z prysznica spadały na nią, a Fatima śpiewała jedną ze swoich piosenek o małych żabkach. Woda zalewała całą podłogę i spływała otacza­ jącymi ją kanalikami. Kiedy Ursula była już tak czysta, jak tylko leżało to w mocy jej amah, wycierano ją do sucha i wciskano w strój do konnej jazdy. Codziennie zmieniano go na świeży - efekt ciężkiej pracy rąk dhoby. Ursula nie zauważała tego. Nie przychodziło jej do głowy, że mogłaby włożyć coś, co nie zostało świeżo wyprane i wyprasowane. Tak było zawsze, odkąd sięgała pamięcią. Potem schodziła do kuchni, gdzie jeden z chłopców przynosił jej siodło i uz­ dę. Ojciec zazwyczaj już na nią czekał, krążąc tam i z powrotem po ganku. Chło­ piec niósł jej siodło, a Ibrahim, mąż Fatimy, który pełnił rolę ich stajennego, zaj­ mował się siodłem ojca Ursuli. Strona 4 Potem szli nie do stajni mieszczącej się przy drodze, lecz w stronę zbocza u stóp ogrodu, przez wysoką, ostrą trawę i czerwone błoto. Ich długie buty zosta­ wiały za sobą ubity szlak. Ursula dosiadała kucyka, na którym jeździła od trzeciego roku życia. Nazy­ wał się Bintang - Gwiazdka - ze względu na biały płomyk na czole. Poza tą jedną plamką, jego sierść była jednolicie kasztanowej maści. Było to łagodne, silne zwierzę. Ursula często przytulała się do niego, chłonąc ciepło jego ciała i duszą­ cy, zwierzęcy zapach skóry, siana i nawozu. Świadomość, że Bintang zawsze bę­ dzie przy niej, że codziennie rano będzie trącał pyskiem jej wypchaną cukrem kieszeń, działała na nią kojąco. Kiedy zrobił się zbyt gruby, ojciec zabronił jej go dokarmiać, ale wiedziała, że Bintang nie zrozumiałby, dlaczego nagle został po­ zbawiony przysmaku. Przynosiła więc cukier ukradkiem, a Fatima w wielkiej ta­ jemnicy kradła go dla niej kucharce, Ah Jong. Po drugiej stronie kanału melioracyjnego Bintang usiłował zwykle stanąć dęba i pogalopować przez padang, ale Ursula potrafiła utrzymać go w ryzach; unosiła się w strzemionach i zmuszała do uspokojenia. Ojciec śmiał się widząc, z jaką łatwością kieruje koniem. Robili parę rund wokół pola. Ojciec opowiadał jej o domu w Anglii albo o matce. Stopniowo Lilian Fraser stała się w jej oczach kimś pomiędzy świętą a księżniczką z bajki, kobietą o klasycznej urodzie, deli­ katną, mądrą i nie narzekającą w obliczu trudności, ostoją zasad moralnych. Jeśli czasami sprostanie tym ideałom wydawało się Ursuli zbyt trudnym zadaniem, ojciec dawał jej do zrozumienia, że matka patrzy na nią z nieba i jest nią bardzo rozczarowana. Ze wszystkich sił starała się podołać temu, ale kiedy potrzebowała pociechy, na myśl przychodziła jej nie matka, lecz Fatima ze swoim okrągłym brzuchem i śmiejącymi się brązowymi oczami. Po jakimś czasie opisywana przez Frasera chłodna jasna uroda żony zmie­ szała się w wyobraźni Ursuli z opowieściami o bohaterach i pięknych księżnicz­ kach. Jej matka stała się królową elfów, panującą pomiędzy chmurami; choć nie mogła ich odwiedzać, dniem i nocą strzegła ich przed złem. W modlitwach nie widziała Matki Boskiej, lecz wyobrażała sobie matkę. A ta pilnowała, by nic się jej złego nie stało. Nie potrzebowała ziemskiej matki, skoro miała Fatimę. Więc wszystko było w najlepszym porządku. Gdyby Fraser zdawał sobie sprawę z tego, jak błędnie Ursula interpretuje jego opowieści, uczyniłby wszystko, by naprawić błąd, zanim dziecko nie uznało­ by ostatecznie, że nikt nie godzien zająć miejsca matki. Jednak z całą naiwnością sądził, że robi to, co najlepsze dla Ursuli. Nikt inny nie liczył się dla niego tak, jak ona. Wobec innych mógł się zachowywać szorstko, dla niej był zawsze dobry i troskliwy. A ona odpłacała mu czułością. Kiedy konie się lekko zgrzały, przechodzili w trucht; koń ojca powściągał krok tak, by nie wyprzedzać kucyka. W chłodnym porannym powietrzu widać było obłoczki pary unoszące się z ich pysków. Od czasu do czasu wchodzili w po­ łacie mgły tak gęstej, że ginęli sobie z oczu. A potem niespodziewanie wyłaniali się z niej, a wschodzące słońce raziło ich jaskrawym białym blaskiem, od którego musieli odwracać spojrzenia. Strona 5 Harry Fraser ważył dziewięćdziesiąt osiem kilogramów, ale jego sylwetka była niemal zupełnie pozbawiona tłuszczu, jeśli nie liczyć małego brzuszka - świa­ dectwa nadmiernego zamiłowania do piwa Tiger. Jechał na koniu sztywno wypro­ stowany, nie patrząc w stronę córki, choć jego blade oczy rzucały jej ukradkowe spojrzenia, oceniające jej postawę. On sam kierował koniem minimalnymi rucha­ mi kolan, na które zwierzę reagowało natychmiast. Był to wyuczony nawyk, wy­ konywany jakby bez udziału świadomości, bezmyślnie. Może rzeczywiście nie myślał. Pomimo swoich kategorycznych opinii, naprawdę nie sprawiał wrażenia osoby, która poświęca czemukolwiek zbyt wiele rozmyślań. Był typem człowie­ ka, który zaczynał się niepokoić, kiedy rozmowa na przyjęciu kierowała się na książki lub inne „wymyślne artystyczne bzdury". W takich przypadkach wraz z po­ łową męskiego towarzystwa rejterował na taras, by dyskutować na temat koni, polityki, krajowców i kobiet - i w każdym przypadku czynić podobne uwagi. Oczywiście nigdy nie miewał kłopotów z kobietami. Były dla niego tak samo osiągalne, jak dzikie orchidee, rosnące na gałęziach drzew. Wystarczyło, że poja­ wił się na przyjęciu w swoim białym smokingu, a wszystkie kobiety nagle zaczy­ nały poruszać się bardziej zalotnie i śmiać nieco głośniej. Naturalnie zdawał so­ bie z tego sprawę. Tak samo zachowywały się w stosunku do niektórych innych mężczyzn. Ale musieli przyznać, o ile się orientowali, Fraser nie rywalizował z ni­ mi. Czasami wspominano półgłosem o jego stosunku do tubylczych kobiet, które u niego pracowały, ale nikt nie wiedział niczego na pewno. Po przejażdżce następowało śniadanie. Siadali na werandzie, a ostre pro­ mienie wschodzącego słońca padały na czarno-białe rattanowe żaluzje. Papaja i karambola, albo jakiekolwiek sezonowe owoce, sok limonowy, tost, masło, miód i wonna, czarna herbata. Kucharka był Chinką, przedstawicielką starej, „czarno- -białej" szkoły, która doprowadzała je do silnego związku raczej ze służbą, niż z mężczyzną. Ah Jong, staruszka o pomarszczonej twarzy, w oczach Ursuli wy­ dawała się bardzo wiekowa. Nosiła czarne obszerne spodnie i białą tunikę oraz płaskie czarne pantofle. Przez cały dzień dreptała cicho wokół bungalowu, trzy­ mając baczne oko na służbę i wyprzedzając każde życzenie Tuana. Pan Billing nie towarzyszył im przy śniadaniu, ale zawsze czekał na piętrze, kiedy Ursula wracała do pokoju, by przebrać się po przejażdżce. Druga kąpiel była nieodzowna, a pan Billing siedział cierpliwie w salonie z trzcinowymi meblami. Na jego gładkiej twarzy nie zagościło ani jedno drgnienie zdradzające niecierpliwość. Pan Billing był człowiekiem o złotym sercu. Jego spokój i opanowanie wnosiły prawdziwą ulgę do domu pozbawionego memsahib. Wystarczyło jego jedno słowo, by poskromić humory służby, a za punkt honoru postawił sobie nauczenie Ursuli, dopóki była w wieku pozwalającym na kształtowanie młodego charakteru opano­ wania w każdej sytuacji. Dlatego właśnie Harry Fraser wybrał jego. Oczywiście nigdy by tego nie ujął w ten sposób; prędzej powiedziałby, że pan Billing ma „lekką rękę", ale umie „utrzymać dziewczynę w ryzach", co w ostatecznym rozrachunku wychodziło na to samo. Wokół młodego nauczyciela unosiła się aura niewzruszo­ nego spokoju i chłodu, który nie sprawiał nikomu przykrości, a nierzadko stawał się bliski serdeczności. Ursula nigdy nie kazała sobie niczego powtarzać, posłusz- Strona 6 na, gdy zwracał jej uwagę cichym głosem, podczas gdy lamenty i złorzeczenia Fa­ timy przeważnie nie robiły na niej większego wrażenia. Poranne lekcje zaczynały się o ósmej. Ursula siedziała przy bambusowym stoliku u boku pana Billinga, na krześle podwyższonym dwoma poduszkami, by mogła sięgnąć brodą ponad stół. Rattanowe meble były zarazem błogosławień­ stwem i koszmarem Wschodu; ich ażurowa konstrukcja pozwalała na swobodny przepływ chłodzącego ciało powietrza, ale po paru długich jak wieczność godzi­ nach pośladki siedzącego zaczynały przypominać blachę falistą. Ursula, która zawsze musiała korzystać z poduszek, jeszcze tego nie doznała. Siedziała więc spokojnie; jej włosy były sczesane na mokro z małej owalnej twarzyczki. Jako codzienny strój służyła jej bawełniana tunika, zwisająca luźno w formie fartusz­ ka. Wentylatory pod sufitem, zagarniające leniwie powietrze, dodawały nieco chło­ du cienistej werandzie. Pan Billing wydawał się nie odczuwać upału, co nigdy nie dziwiło ani nie zastanawiało Ursuli. Tak po prostu było i już. Czytanie i pisanie były dla dziewczynki niesłychanie ważne. Miała trzy lata, kiedy wdrapała się ojcu na kolana i pomogła mu czytać gazetę, a on okazał się w tym stopniu cierpliwy i tak ją chwalił, że nie mogła mu pozwolić samemu bory­ kać się z lekturą i uparła się sylabizować długie i trudne słowa. Pierwsze nauki pana Billinga oraz czytanki o Dicku, Dorze i psie Łatku spotkały się zatem z nie­ ukrywanym szyderstwem dziewczynki. Wkrótce czytywali długie historie o nie­ zwykłych zwyczajach mieszkańców krajów, w których w porze deszczowej padał śnieg, a w porze suchej często bywała susza. Ursula uznała to absolutne niepraw­ dopodobieństwo za fascynujące, a pan Billing z najwyższym trudem usiłował ją przekonać, że coś takiego naprawdę istnieje. Ursula, która żywiła niezłomne prze­ konanie, że wszystko, co mówi jej nauczyciel, jest świętą prawdą, była tym po­ ważnie zmartwiona. Niespodzianka, na którą czekała cierpliwie od paru dni, nie okazała się przy­ jemna. Pan Billing oznajmił jej swoim cichym, spokojnym głosem, że będzie mieć nową matkę. - To niemożliwe. Można mieć tylko jedną mamę. Moja umarła i poszła do nieba. - Twój papa zamierza się ponownie ożenić. Jego nowa żona zastąpi ci matkę. Ludzie będą nazywać ją twoją macochą. Dzięki niej życie twojego papy i twoje stanie się znacznie łatwiejsze. Służba będzie ją poważać. Będzie naszą memsahib. Pan Billing zdawał sobie sprawę, dlaczego Fraser zrzucił na jego barki prze­ kazanie dziecku wiadomości, ale to nie ułatwiło mu sprawy. Spojrzał na poważną buzię dziewczynki, starającej się zachować jak dorosła. Nie rozpłakała się, choć jej usta zadrżały i parę razy wykrzywiły się w podkówkę. Kiedy zdołała się uspo­ koić, odezwała się cicho: - Ale ona nie będzie mi mówiła, co mam robić, prawda? Nie może tego zrobić. To możesz tylko ty i papa. - W jej głosie słychać było skrywany lęk. Pan Billing westchnął ciężko. - No cóż - będzie. Czasami musimy przyzwyczaić się do zmian, jakie niesie ze sobą życie. Twoja macocha niemal z całą pewnością będzie mówiła ci, co masz Strona 7 zrobić. A twoim obowiązkiem wobec papy będzie posłuszeństwo wobec niej. Będzie musiała się nauczyć być memsahib dla całej rodziny. To będzie dla niej bardzo nowe i niespodziewane doświadczenie. Możesz jej to ułatwić dzięki uprzej­ mości i wyjaśnianiu, jak powinna postępować. Ale jeśli nie spodoba się jej nasz sposób życia, będziesz musiała zachować spokój i zaakceptować to, co musi się zmienić. Liczę, że zaprezentujesz opanowanie, którego cię nauczyłem. Twoje zachowanie będzie miało wpływ na moje lekcje oraz na twego papę. I pamiętaj, nie wolno ci być niegrzeczną. Siedziała niemal zupełnie nieruchomo, z głową zwieszoną nad rękami, jakby przyglądała się im uważnie. Nie podniosła wzroku, kiedy skończył wykład. Dotknął jej dłoni, spoconej od ściskania rysika. Delikatnie zatrzymał ją w swojej ręce. - Czy jest ładna? - Podobno jest piękna. Twój papa jest bardzo dumny, że zdobył tak uroczą damę. Ty również powinnaś być dumna, że masz tak przystojnego papę, który podbił serce młodej damy. - Pan Billing zauważył zainteresowanie Ursuli i po­ stanowił temat kontynuować. - Twoja nowa matka pochodzi z Australii, z miasta zwanego Perth, na zachodnim wybrzeżu. Tam jest zupełnie inaczej. Nie przywy­ kła do bycia memsahib. Musisz jej pokazać, jak się zachowywać. - Więc dlaczego... dlaczego się tu znalazła? - Przyjechała z wizytą do ciotki, pani Hendricks. Znasz panią Hendricks i jej synów, Rodneya i Stephena. Ursula zmarszczyła nos z niesmakiem. - Mądrzą się, bo pojadą do szkoły z internatem. Nie odzywają się do mnie, bo jestem dzieckiem, choć znam dwa razy więcej słów, niż oni. Pan Billing uśmiechnął się. - Twoja nowa mama nazywa się panna Hendricks. Bardzo chce cię poznać i zostać twoją przyjaciółką. - A nie matką? Nie chcę, żeby była moją matką. Moja mama umarła i poszła do nieba. Modlę się do niej, a ona nade mną czuwa. Nie potrzebuję nikogo oprócz papy i Fatimy. Och, i ciebie też, Billy. - Uścisnęła jego dłoń w smutnym przepra­ szającym geście. Pan Billing skinął głową na znak zrozumienia. - Twój papa życzy sobie, żebyś spotkała się dziś z panną Hendricks. Zej­ dziemy na werandę i będziecie mogły się poznać. Później wrócisz do domu na obiad, a potem, być może, wybierzecie się razem na przejażdżkę. To będzie miłe, nieprawda? Na małej buzi pojawił się wyraz wielkiego znużenia. Tak, jakby dziewczyn­ ka w ciągu tych kilku chwil zdała sobie sprawę z wielu spraw; dzieciństwo opu­ ściło ją niespodziewanie i błyskawicznie. Wydawało się, że Ursula współczuje mu i stara się ułatwić zadanie. Poczuł upokorzenie i gryzącą gorycz. - Ursulo? - Tak, Billy. Rozumiem. - Nagle spojrzała na niego z zastanowieniem. - Ale będziesz ze mną? Zejdziemy razem na werandę i nie odejdziesz? - Zdawała so­ bie sprawę, że nie zostanie zaproszony na obiad, ale jej oczy błagały go chociaż o tyle. Przez chwilę poczuł silną niechęć do tej nieznanej panny Hendricks. Strona 8 Tak, zejdę z tobą. Nie okazuj lęku. Twój papa będzie niezadowolony. Ży­ czy sobie, żebyście polubiły się nawzajem i uważa, że potrzebujesz kobiecego towarzystwa i porady. - Ale przecież mam Fatimę i inne... Mogą mnie nauczyć tego, co muszę wiedzieć. Jeśli papa chce poślubić tę panią tylko dlatego, że potrzebuję... - N i e , Ursulo. Nie tylko dlatego. To tylko jeden z licznych powodów. A Fa­ tima nie jest damą, nie może ci powiedzieć, jak masz się zachowywać, kiedy dorośniesz... - Ale ty byś mógł. Ty zawsze wszystko wiesz, a papa może mi zwracać uwagę... Ujął jej obie ręce i obrócił ją ku sobie. - Spójrz na mnie. Nie, podnieś oczy. A teraz słuchaj. Nie mogę ci przekazać wszystkiego, co powinna wiedzieć missysahib. Twój ojciec także nie. To może zrobić tylko memsahib. Ale nawet, gdyby było inaczej, powinnaś zrozumieć, że twój papa musi mieć żonę. Lubi pannę Hendricks, ponieważ jest mu równa i jest dorosła. Nie chodzi o to, że lubi ją bardziej, niż ciebie, albo że nie ma zbyt wielu znajomych pomiędzy Europejczykami, ale o to, że musi mieć towarzyszkę, kiedy ty pójdziesz wieczorem spać, a wszyscy goście wrócą do domów. Łaknie tego rodzaju przyjaźni. Nie powinnaś sobie życzyć, by był ciągle nieszczęśliwy i sa­ motny tylko po to, by twoje życie nie uległo żadnej zmianie. Znam cię dobrze. Nie ma w tobie takiego egoizmu. Przez chwilę w pokoju panowała niczym niezmącona cisza. A potem Ursula westchnęła głęboko, nie z rozpaczą, ale i nie z ulgą. Ten dźwięk raczej przypomi­ nał ziewnięcie. - Dobrze, Billy. Spróbuję. - Proszę, oto moja grzeczna dziewczynka. A teraz pójdziesz z Fatimą i prze­ bierzesz się w ładną sukienkę, żeby twój papa był dumny ze swojej pięknej córki. Fatima pojawiła się bezszelestnie w pokoju, jakby czekała pod drzwiami na dźwięk swojego imienia. Wyciągnęła rękę do Ursuli i uśmiechnęła się. - Chodź, panienko. Wyjmuję dla ciebie żółtą sukienkę. Nowa. Panienka też jak nowa. Zupełnie. Będziesz w niej wyglądać cantik, ładnie jak mała księżniczka. Ursula wstała posłusznie i poszła za swoją amah. Kiedy pan Billing stanął na chłodnej kamiennej podłodze werandy z dziecię­ cą łapką mocno zaciśniętą na jego palcach, miał wrażenie, że prowadzi tę dziew­ czynkę jako ofiarę bogom. Nie było nic strasznego w tym, że mężczyzna chciał się ponownie ożenić, ale czy nie powinien powiedzieć o tym swojemu dziecku osobiście, nie uciekając się do pomocy najemnego pracownika? Fraser spojrzał na zaciśnięte szczęki pana Billinga i natychmiast zrozumiał, co to oznacza. Przełknął pospiesznie ślinę, odchrząknął parę razy i odważył się zerknąć z niepokojem na buzię swojej dziewczynki. Ale ona zachowywała ideal­ ny spokój, opanowanie i obojętność. Znowu przełknął ślinę. - A, jest moje maleństwo. No, czyż nie wyglądamy jak obrazek? Mała pięk­ ność, prawda? Chodź, kochanie, poznaj kogoś wyjątkowego. Chcę, żebyście się zaprzyjaźniły. - Powtarzał niemal słowo w słowo to, co powiedział jej pan Bil- Strona 9 ling. Uśmiechnęła się sztucznie. Nie podobał się jej ten niespokojny, zbyt radosny ton, który nagle przybrał ojciec. Zwykle nie mówił do niej w ten sposób. Po raz pierwszy w życiu wydał się jej inny i patrzyła na niego jak na obcego. Kogoś, kto nie był jej bogiem. To bolało. - Papo, czy Billy może z nami zostać? - spytała natychmiast, nie zauważa­ jąc wyciągniętej ręki ojca, mającej ją objąć i przyciągnąć do tego rudowłosego stworzenia, które siedziało tuż za nim. Coś jej mówiło, że w tej chwili ma władzę nad ojcem, z pewnością chwilową, ale wykorzystała ją bezbłędnie. Chciała mieć BilIy'ego u swojego boku i będzie go miała. Ojciec spojrzał znowu na zaciśnięte szczęki; niezachwianą determinację córki. Pobiegł spojrzeniem ku kobiecie, szu­ kając u niej przyzwolenia. Ursula poczuła niesmak. Jej ojciec nigdy nie prosił nikogo o radę. Wiedział wszystko. Kobieta uśmiechnęła się, skinęła głową i spoj­ rzała na gładką twarz pana Billinga. Nie uśmiechnął się. Zawahała się; wyglądała na wytrąconą z równowagi. Ale Fraser znowu zwrócił wzrok na córkę. - Oczywiście, że pan Billing może z nami zostać, skoro tego chcesz, kochanie. A teraz podejdź. - Był to rodzaj transakcji, z czego Ursula zdawała sobie sprawę. Uścisnęła lekko dłoń swojego nauczyciela, puściła ją i podeszła do krzesła ojca. Żółta sukienka, sztywno wykrochmalona, opadała jej za kolana, szeleszcząc warstwami bawełny i angielskimi haftami. Jej stanik był ozdobiony trzema guzi­ kami, obciągniętymi tym samym materiałem, tuż pod białym wykładanym kołnie­ rzem. Bufiaste rękawy były zebrane w białe mankiety z jednym guziczkiem. Su­ kienka została zamówiona w Londynie u Harrodsa i przywieziono ją zaledwie przed dwoma tygodniami. Ursula włożyła ją w dniu urodzin, rozkoszując się jej dotykiem i świadomością, że wygląda w niej ładnie. Ale dziś kołnierzyk ją uwie­ rał, a rękawy piły pod pachami. Kiedy ojciec otoczył córkę ramionami i przytulił do siebie, poczuła duszący zapach jego wody po goleniu i zapragnęła szarpnąć ubranie i rozerwać je pod szyją. Spojrzała gorzko na kobietę. - To panna Hendricks, moja przyjaciółka. Sally, to moja mała. - Słowa pa­ dły z ust dumnego mężczyzny dumnego i zarazem niepewnego, pokrywającego to uczucie swoim słynnym jowialnym uśmiechem, przy którym wąsy unosiły mu się ku górze, a w oczach migotały wesołe ogniki. Ale teraz migotanie było spo­ wodowane nadmierną wilgocią oczu. Przełknął ślinę, zamrugał parę razy i przyw­ dział maskę pukka sahib. - Chcę, żeby obie moje dziewczynki zaprzyjaźniły się. Słyszycie? Obie mierzyły się wzrokiem, ignorując jego słowa. Obejrzał się na pana Bil­ linga, szukając u niego wsparcia. Pan Billing patrzył w dal, skupiając nieobecny wzrok na czymś, czego Fraser nie mógł dostrzec. - Witaj, Ursulo. Twój papa opowiadał mi wiele o tobie. Ależ ty już jesteś małą damą! A masz dopiero siedem lat! Widzę, że nie przesadzał mówiąc o two­ jej urodzie. Za parę lat będziesz najlepszą partią na wyspie. Ta kobieta starała się ze wszystkich sił. Nie miała doświadczenia w postępo­ waniu z dziećmi, zwłaszcza tak opanowanymi, i jej zwykła obojętność teraz mściła się na niej. Nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć tej poważnej istotce, przy­ glądającej się jej uważnie. A więc uśmiechnęła się do niej. Strona 10 Papa nigdy o pani nie wspominał. Po raz pierwszy dowiedziałam się o pani dziś rano, od Billy'ego - odezwała się śmiało Ursula, ignorując po­ chlebstwo. Poczuła, że panna Hendricks sztywnieje. Ojciec poruszył się gwa­ łtownie na krześle. Tylko Billy trwał nieruchomo. Poczuła przypływ siły. - Dlaczego przyjechała pani do Singapuru? - spytała uprzejmie. - Cóż, składam wizytę mojej ciotce. Z pewnością znasz panią Hendricks i jej chłopców... - Tak, ale z jakiego powodu pani tu przyjechała? - W starannie dobranych słowach brzmiało jednocześnie zaskoczenie i smutna wiedza. Billy podniósł za­ łożoną na plecach dłoń ku twarzy. Ursula uchwyciła ten ruch kątem oka. - Zastanawiałam się, czym zainteresował panią Singapur? Uśmiechnęła się na widok zakłopotania kobiety. - No cóż... - Panna Hendricks roześmiała się w sposób właściwy wszyst­ kim dorosłym, kiedy czują się wytrąceni z równowagi pytaniami dziecka, ale nie chcą robić wrażenia rozgniewanych. - Wydawał mi się taki... egzotyczny. To taka ożywcza zmiana po prowincjo- nalności Perth. Zresztą nie zastanawiałam się nad tym zanadto. Czy masz coś przeciwko temu? A więc rękawica została rzucona. Ursula cofnęła się o krok i oparła się o ko­ lano ojca. - Papo, czy panna Hendricks zostanie moją... czy zostanie z nami? - Przez chwilę miała nadzieję odnaleźć bliskość, która łączyła ją z ojcem, odepchnąć tę kobietę o idealnej figurze i śmietankowej cerze. Ale zaraz potem zrozumiała, że przegrała, kiedy wziął ją za rękę i powiedział: - Nie bądź niegrzeczna. Wiesz, jak się zachowywać w towarzystwie gości. Spuściła wzrok na wzór na kamiennej podłodze. Jej usta nadal wykrzywiały się w upartym grymasie, a spojrzenie zamarło i znieruchomiało. Ah Jong prze­ rwała niezręczne milczenie, wnosząc tacę z napojami w oszronionych szklankach z grzechoczącymi w nich kostkami lodu. Wnoszenie tacy należało do obowiąz­ ków służącego, ale Ah Jong nie rezygnowała bez walki ze swoich uprawnień. Postawiła tacę na stole u boku Tuana, skłoniła głowę w krótkim ukłonie i zniknę­ ła równie bezszelestnie, jak się pojawiła. - Co wolisz, kochanie? Gin z tonikiem? Czy tylko lemoniadę? - Zdaje się, że okoliczności pozwalają na odrobinę alkoholu. Nie sądzisz, Harry? - Sally Hendricks potrafiła odzywać się wyjątkowo suchym tonem. Skrzy­ wiła usta w afektowanym grymasie, który powinien być uśmiechem. Spojrzała na Frasera ponad głową Ursuli. Dziewczynka wyczuła, że pomiędzy dwojgiem doro­ słych nawiązuje się milczące porozumienie, nie zwiastujące jej niczego dobrego. Oderwała się od ojca i pobiegła w stronę Billy'ego, opartego o kolumnę werandy. - Czego się napijesz, Billy? Pan Billing położył spokojne, silne dłonie na jej ramionach i zajrzał w jej tragiczne oczy. Uśmiechnął się, by złagodzić jej cierpienie. - Przyniesiesz mi wielką szklankę pysznej lemoniady z dwoma łyżeczkami cukru? Wiesz, jak ją lubię. Strona 11 Jej oczy błagały go, by poszedł razem z nią, ale pokręcił głową i odepchnął ją lekko. - Papo, pan Billing prosi o lemoniadę z dwoma łyżkami cukru - oznajmiła, stając u boku ojca. Fraser mruknął coś pod nosem, nalewając napój z dzbanka i wsypując do niego cukier długą srebrną łyżką. Wręczył szklankę wraz z serwet­ ką córce, nie odzywając się ani słowem. Ursula zamrugała kilka razy, broniąc się przed ostrymi promieniami słońca, drażniącymi jej oczy i powlokła się ponuro do pana Billinga. Potem wróciła po własny napój. Usiadła na niskim stołeczku u stóp ojca i pochyliła nisko głowę, tak że na odsłoniętym karku zarysował się wystają­ cy krąg. Pan Billing odprowadził ją wzrokiem; nagle zdał sobie sprawę, że mie­ sza swoją lemoniadę zbyt szybko, za głośno. Przeniósł spokojne, nieprzeniknione oczy na Frasera. Ten rzucił mu chmurne spojrzenie, by po chwili zerknąć na dziecko i towarzyszącą mu kobietę. - To śmieszne! - wybuchnął. - Czy pan Billing nie wytłumaczył ci tego? Jestem pewien, że tak. Zaprosiłem pannę Hendricks w nadziei, że się polubicie. I wiem, że Sally bardzo się stara. - Ujął smukłą, elegancką dłoń kobiety. - Mu­ sisz tylko przestać zachowywać się jak rozpieszczone dziecko i zrobić wysiłek, żeby ją poznać. Nie będę tolerował dąsów i kaprysów, a jeśli tego właśnie chcesz, moja panno, możesz znaleźć się w swoim pokoju z wygarbowaną skórą na resztę dnia. O to ci chodzi? Czy też raczej zdecydujesz się zachowywać jak dorosła i wybierzesz się z nami na przejażdżkę po okolicy, a potem do klubu pływackie­ go? Decyzja należy do ciebie. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że papa mówi do niej. Sądziła, że zwraca się do jakiegoś służącego, albo do tej drwiącej kobiety, niedbale siedzącej na­ przeciw niej. Nie mógł się zwracać do niej tym tonem. Nigdy nie karcił jej w to­ warzystwie obcych. A potem, czując spadający na nią ogromny ciężar, zrozumia­ ła, że w oczach ojca panna Hendricks nie jest obca. Należy do rodziny. Tak, jak Billy. A to znaczyło, że... Potrząsnęła głową z niepokojem. - Nie chciałam być niegrzeczna - powiedziała słabo. Ból w piersiach nie pozwalał jej na wydobycie głosu. W płucach zabrakło jej powietrza. - Ja tylko chciałam... Musiałam się dowiedzieć. Od ciebie, papo. Billy mi powiedział, ale chciałam to usłyszeć od ciebie. - Odwróciła się sztywno w prawo. - Przykro mi, jeśli panią obraziłam. - Z kurczowo zaciśniętym gardłem rozejrzała się w poszuki­ waniu Billy'ego, który - cud nad cudami - stanął za jej plecami. Położył jej rękę na ramieniu i poprowadził ku mrocznemu wnętrzu domu. Fraser siedział w milczeniu. Opowiedział się po jednej ze stron w walce, któ­ rej starał się uniknąć i nie miał sił, by pocieszyć je obie. Ale przecież Ursula jest dzieckiem i wkrótce zapomni o wszystkim. Przynajmniej jeśli Billing nie będzie jej podburzał. Ten typ jest zimny jak ryba. O nie. Pokręcił głową z niesmakiem na samego siebie. Wyładowywał wściekłość na nieskazitelnie przyzwoitym człowie­ ku. Billing nie będzie jej skłaniał do rozpamiętywania tego wszystkiego. On jej wytłumaczy. Wszystko będzie dobrze, bez obaw. Uśmiechnął się niespodziewanie; z jego szerokiej twarzy biła ulga, opromieniająca siedzącą przy nim kobietę opie­ kuńczym ciepłem. Ona także uśmiechnęła się do niego. Nieco skrzywiona. 2 - Malowane ptaki 17 Strona 12 - Zdaje się, że to w pewnym stopniu skomplikowało sytuację. - Co? Ursula? Nie, na Boga! Za bardzo przywykła do folgowania własnym zachciankom. To pewnie moja wina. Pobłażałem jej. Chciałem jej jakoś wyna­ grodzić to, że nie ma matki. Rozpuściłem ją trochę. Ale szybko się uspokoi. Nie ma wątpliwości. Za bardzo lubi swojego starego papę, żeby się nie uspokoić. Trochę cierpliwości, Sally, zobaczysz. Ani się obejrzysz, a będzie jadła ci z ręki. Kiedy się tak ku niej pochylał z głową przekrzywioną w bok, wyglądał jak wyrośnięty sztubak. Zwodził ją i przez chwilę poczuła kwaśny smak pogardy. Ale w końcu był taki przystojny i hojny. I kochał ją bez pamięci - jak uczniak zafa­ scynowany swoją nauczycielką. Uniosła brwi. - Obawiam się, Harry, że jesteś beznadziejnym optymistą. Ale wszystko jed­ no, skoro twierdzisz, że wszystko się ułoży. - Wiem, że tak będzie. - Pochylił się ku niej, by pocałować ją w policzek. Krzaczaste wąsy ukłuły ją, a zapach wody po goleniu przywołał przyjemne wspo­ mnienia. Pogładziła lekko jego twarz; jej głęboko osadzone oczy pożerały go spojrzeniem. - Porozmawiasz z nią? - Oczywiście, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Pozwoliła się pocałować jeszcze raz. - To dobrze. Więc skończmy pić i chodźmy obejrzeć bungalow i ziemię. Obrzuciła spojrzeniem gładkie płaszczyzny trawników i mieniące się kolo­ rami grządki z kwiatami, na których bugenwilla oplątywała pnączami ciemnozie­ lone drzewka binjai, a poinsecje, frangipani, oleandry i palmy tworzyły roman­ tyczną scenerię, wznoszącą się ku ogromnym bambusowym drzewom, chwiejącym się i skrzypiącym na wietrze. Ktoś jej powiedział, że bambus dożywa stu lat, a po­ tem jednej nocy umiera i wali się na ziemię. To musi być niezły widok, pomyśla­ ła. Otaczało ją mnóstwo roślin, których nie rozpoznawała. Świadomość, iż kraj ten został wydarty dżungli, narzucała się z nieodpartą siłą. Ogród o powierzchni niecałego hektara był ze wszystkich stron otoczony ciemnym, splątanym gąsz­ czem. Zadrżała mimo upału, zdolnego w ciągu kilku minut usmażyć na chodniku ślimaka. Jej sukienka zwilgotniała na plecach; zmięte płótno odstawało sztywno, kiedy poruszyła się na krześle. Odsunęła je w roztargnieniu. Nadal ogarniała wzro­ kiem swoje nowe włości. Harry Fraser przyglądał się jej bacznie; jego oczy śle­ dziły wyraz jej twarzy, usiłowały odgadnąć jej upodobania i kaprysy. Dwie szklanki stały na stole w kałużach wody z roztopionego szronu. Po ich ściankach toczyły się wielkie, połyskliwe krople. - A więc? - odezwał się wreszcie. - Poradzisz tu sobie? Wiem, że z począt­ ku będziesz się czuła obco. Ale masz zadatki na pierwszorzędną memsahib. Roześmiała się gardłowo, jakby wiedziała, że ten dźwięk go niepokoi. - To dobrze? Powinnam być pierwszorzędną memsahib? - Machnęła długą, szczupłą ręką w geście pełnym pewności siebie. - Muszę przyznać, że tutejszy styl wydaje mi się atrakcyjny. To dokładnie to, czego w szkole kazali mi się wy­ strzegać. - Przewróciła oczami. - Rozumiesz, miałyśmy robić użytek z rozumu. Szkoła na przerażająco wysokim poziomie. No dobrze, a ilu masz służących? Harry Fraser milczał przez chwilę w niepewności. Strona 13 - No cóż, jest Ah Jong i mój służący, Fatima, amah Ursuli i jej służący, Yahyah. No i mój stajenny, i paru ogrodników, i dhoby i może jeszcze jakiś służący. Nie jestem tak zupełnie pewien. Sądzę, że jest ich może dziewięcioro albo dziesięcio­ ro. Trochę trudno się połapać, kiedy wszędzie kręcą się jacyś krewni. W końcu człowiek sam nie jest pewien, kto dla niego pracuje, a kto nie. Ty ich policzysz. To obowiązek memsahib. - Rozumiem. A wszyscy objadają się na twój rachunek, jak sądzę. Najwy­ raźniej nie masz bladego pojęcia, kto jest kim. Nie wymieniłeś tego wysokiego mężczyzny, który przyszedł z twoją córką. Jak on się nazywa? Billing? Fraser pominął milczeniem sposób, w jaki wyraziła się o Ursuli i obdarzył ją swoim najczarowniejszym z uśmiechów. Boże, ależ ona była ładna. Jej włosy płonęły ognistym blaskiem niczym najcieńsze miedziane druciki. W słonecznych promieniach otaczały płomienną aureolą jej bladą, pociągłą twarz o delikatnych rysach. Nad jej górną wargą pojawiły się drobne kropelki potu, a do spoconych skroni przylepiły się mokre obrączki loczków. Każdy jej ruch był płynny i wdzięcz­ ny. Uwielbiał dotykać jej skóry, by poczuć pod palcami jej śmietankową gład­ kość. Miała wspaniałą figurę i w pełni zdawała sobie z tego sprawę. Ale to jemu odpowiadało. Piękna kobieta ma prawo być próżna. Może zachowywać się tak, jakby wiedziała, że każdy mężczyzna pożera ją wzrokiem i marzy o niej na jawie. Nie przeszkadzało mu to. Był dumny, że to on ją zdobył, nie oni. Niech się zasta­ nawiają, jak to jest. Tylko on będzie to wiedział. - Harry? Możesz się oderwać od rozmyślań o moim... o tym, o czym roz­ myślasz i wrócić na chwilkę do rzeczywistości? Guwerner? Jak się nazywa? Wyglądała na bardzo pewną siebie, rozbawioną i pozornie zapraszającą go do uczestnictwa w zabawie, choć w rzeczywistości nigdy tak naprawdę nie dopu­ ściła go do niej. Uniosła tylko brwi w swoim ulubionym, raczej sceptycznym gry­ masie i nieco skrzywiła usta. Fraser na razie nie zdołał się przekonać, co chciała przez to wyrazić. - Billing. Clive Billing. Urszula nazywa go Billy. Wyjątkowy człowiek, zwłaszcza jak na Euroazjatę. Myśli jak biały, zachowuje się jak biały, ale zgodnie z tutejszymi zwyczajami jest niewzruszony jak skała. To jakaś mieszanka tajsko- -holenderska, jak mi się zdaje. Całkiem przystojny jak na mieszańca, nie sądzisz? Nie zauważył lekkiego ściągnięcia jej ust, niemal grymasu. A może czegoś innego. - Owszem, i to bardzo. Ale dość sztywny, prawda? Nie za bardzo zarozu­ miały jak na wychowawcę? - O, nie. To tylko taki sposób bycia. W sprawach dotyczących Ursuli jest prawdziwym błogosławieństwem. Nie mogłem jej skłonić do słuchania służących. Zbyt wiele wielkopańskich narowów, od których nie potrafiłem jej odzwyczaić. Billing wybił jej to z głowy. - Wybił? Mam nadzieję, że nie dosłownie? Jej głos nie stracił niczego ze swojego opanowania, ale oczy rozwarły się szeroko, jakby w zadziwieniu. Fraser nagle spochmurniał, a jego brwi zbiegły się nad nosem w jedną grubą, czarną linię. Strona 14 - Niech ręka boska broni tego, który tknie moją dziewczynkę, choćby pal­ cem. W tym domu to ja wymierzam kary. A Billing doskonale o tym wie. Nie wątpię, że co do tego nigdy nie będzie najmniejszego nieporozumienia. Ostrzegał ją, co natychmiast wyczuła, mimo iż mówił o guwernerze. Wzru­ szyła szczupłymi ramionami. - Z pewnością masz rację. A co z tym zwiedzaniem? Muszę poznać moje włości zanim się tu wprowadzę. A, czy już ci mówiłam, że Marjorie chce nas obsypać ryżem? Następna godzina upłynęła im na zaglądaniu w każdy kąt bungalowu i otacza­ jących go zabudowań. Właściwy dom stanowił dwupiętrowy, prostokątny budynek, obudowany przestronnymi werandami. Wszystkie pokoje miały wyjęte okna i drzwi, by umożliwić choć odrobinę przewiewu, a pod wysokimi sufitami potężne wentyla­ tory mełły powietrze. Wewnątrz panował półmrok, chłodny błogosławiony cień, za sprawą żaluzji z bambusowych deszczułek, powstrzymujących tropikalne słońce i deszcz. Pomalowano je w biało-czarne paski, przez co bungalow pozyskał nie­ malże elżbietański wygląd. Powietrze w sypialni na piętrze było przesycone wilgo­ cią i nieznacznym odorem pleśni, wydobywającym się z głębszych zakamarków, których sprzątaniem służba nie zawracała sobie głowy. Łazienki przedstawiały sobą niewiarygodną kolekcję starożytności, a wszystko razem domagało się gospodar­ skiej ręki, ale Sally była zafascynowana rozmiarami posiadłości i wyraźnym nieli­ czeniem się z pieniędzmi, co zdradzały zwłaszcza meble. Ich styl przypominał mi­ nioną epokę, a sposób rozmieszczenia był zanadto geometryczny i sztywny, ale wyczuwała, że wyposażenie domu stanowiło wspaniały potencjał, z którego można będzie to miejsce uczynić jednym z najbardziej efektownych i pięknych bungalo­ wów Singapuru. Nie traciła czasu na przegląd mieszkań służby. Uśmiechnęła się z zadowoleniem do mężczyzny u swojego boku. - Zdaje się, że należysz do tych mężczyzn, którzy sądzą, że wszystko jest absolutnie doskonałe, wygodne i praktyczne takie, jakie jest i nie wymaga żad­ nych zmian? - Gdybym tak uważał, ukochana, nie postałoby mi w głowie, by cię zdobyć. Wiem, jak wy, kobiety, lubicie przerabiać wszystko po swojemu. Masz pełną swo­ bodę, najmilsza; możesz zamawiać u Robinsona, o czym tylko zamarzysz. Po­ wiem im, żeby zapisali to na mój rachunek. - Uśmiechnął się szeroko, kiedy wzięła jego dłoń, a ich palce splotły się ze sobą w wilgotnym uścisku. Puścił do niej oko, czego nie znosiła z całej duszy. - Chyba nie brałaś mnie za jednego z tych, co to stronią od podpisów? - Co takiego? - No, boją się podpisywać rachunki. Tutaj to najgorsza obraza. - Skaza na honorze dżentelmena i tak dalej? Cóż, zważywszy, że płacisz za wszystko samym podpisem, nie jestem aż tak zaskoczona. Pomyśleć tylko, cóż by to było za kłopotliwe zamieszanie, gdyby nie można było ufać, że ludzie wykupią swoje weksle. Strona 15 - Kłopotliwe zamieszanie! - Fraser wybuchnął śmiechem, a jego wąsy wy­ dawały się śmiać razem z nim, podrygując wesoło w kącikach ust. Kobiety cza­ sami wyrażają się w tak zawiły sposób, sugerował jego ton. - Moja droga, rozpętałoby się piekło. Na Boga, całe życie w koloniach zatrzęsłoby się w pod­ stawach i zwaliło się nam na głowę. Zdajesz sobie sprawę, że będziemy skoń­ czeni, jeśli żółtki rzucą nam w twarz nasze weksle i zażyczą sobie żywej gotów­ ki. Jeśli do tego dojdzie, zapewniam cię, że jako pierwszy spakuję walizki i zwieję stąd. - Zakładając, że będziesz mógł zapłacić za rejs żywą gotówką. - Przechyliła głowę przekornie. - I, że nie stratują nas w tłumie uchodźców - dodał. Jego ton nie dopuszczał nawet najsłabszej możliwości, że to, o czym mówi, mogłoby być prawdą. Sally Hendricks zadrżała na samą myśl o tym. - No dobrze, a co będziemy teraz robić? - rzuciła z ożywieniem, starając się czym prędzej zmienić temat. - Wiesz, kochanie, jeszcze nie widziałam starej dziel­ nicy Singapuru. Może wynajęlibyśmy jedną z tych waszych riksz i pojechali ra­ zem na zakupy? Chcę zobaczyć, och, wszystkie świątynie i bożki, i buddyjskich mnichów, no i, jeśli czas pozwoli, wieszcza przepowiadającego przyszłość. - Wy­ czuła jego wahanie i znowu targnęła nią fala irytacji. Pokryła ją wymuszonym uśmiechem. Być może Fraser nie może się równać z młodym lordem, dla którego przyjechała do Singapuru w nadziei, że odpowiednio zachęcony oświadczy się jej, ale w końcu był Tuan Bezarem, a jego nazwisko bardzo się tu liczyło. A za­ tem nie będzie wielce szanowną panią Faulkes-Law; zamiast tego zostanie mem- sahib, bogatszą ponad najśmielsze oczekiwania. Bycie żoną lorda nie jest aż tak zabawne, kiedy nie ma się komu rozkazywać. Bardzo rozsądnie opanowała rozdrażnienie i uczyniła wysiłek, by podążyć za rozumowaniem Frasera. Było to zdecydowanie proste zadanie, ponieważ Har­ ry Fraser z pewnością mógł wymyślić ciekawsze rozrywki, niż wciśnięcie się do kruchej rikszy ze szczupłą kobietą u boku. Będzie potwornie gorąco i parno, odór Bras Basah nawet jego czasami doprowadzał do mdłości, a rikszarz o tej porze musi już konać z wyczerpania. Dlatego zastanawiał się, czy wyjaśnić to narzeczo­ nej. Nie, nie ma potrzeby psuć zabawy tej dużej dziewczynce. Jakoś zniesie te parę godzin w upale i zaduchu. A ona już nigdy więcej nie ośmieli się go o to poprosić. Zrobił przenikliwy, szacujący grymas, o którym sądził z ufnością, że jest jego zwykłym wyrazem twarzy i powiedział: - Co tylko sobie życzysz, najdroższa. Ten dzień należy do ciebie, ja jestem na twoje usługi, a obiad już nas oczekuje. Zjemy tutaj, czy od razu wyruszymy na wyprawę? Wszystko zależy od ciebie. Rozpierało go poczucie wspaniałomyślności i poświęcenia wobec słabej płci. Sally uśmiechnęła się. - A może zjemy w Raffles, a potem pojedziemy stamtąd rikszą? Uwielbiam Palm Court. To tam się poznaliśmy, pamiętasz? Fraser błysnął białymi zębami pod wąsem. Niech Bóg błogosławi tę małą kobietkę, ależ z niej romantyczka. Ucałował jej miękkie wargi, różowe jak płatki Strona 16 kwiatu z szacunkiem mającym oznaczać, że trzyma zmysły na wodzy jedynie dzięki potężnej sile woli. - Powiem Ah Jong, że zjemy poza domem. - Dziękuję, kochanie. - Sally przytuliła się do niego i pocałowała go w poli­ czek. - Doprawdy, jesteś dla mnie za dobry. Nie wiem, czym sobie na ciebie za­ służyłam. - A ja nie wiem, czym sobie zasłużyłem na ciebie - odparł, już teraz zastana­ wiając się, jak zorganizować wszystko tak, by zabawić ją jak najlepiej. Lubił dowodzić; to dawało mu poczucie władzy, z którym ta potulna odpowiedź nie miała nic wspólnego. A Sally miała tego ponurą świadomość. Nie wspomniała o ciemnowłosym dziecku, które wyzwało ją do walki o tego mężczyznę i prze­ grało. Ale jej usta drgnęły w zadowolonym uśmieszku. Wszystko będzie dobrze, tak jak obiecał jej Fraser. Ursula słyszała ich przyciszone, śmiejące się głosy, kiedy przeszli obok jej pokoju; stawały się coraz głośniejsze w miarę, jak się zbliżali. Po naradzie zapa­ dło milczenie, zmącone jedynie cichym oddalającym się stąpaniem na palcach. Potem głosy odezwały się znowu, już w pewnym oddaleniu, poważniejsze, aż wreszcie grzmiący wybuch śmiechu papy zabrzmiał tak głośno, że zacisnęła moc­ no powieki. Zgniotła wilgotną chusteczkę w dłoni, ściskając ją tak, jakby chciała wycisnąć z niej życie. W pokoju panował chłodny mrok; wentylator pod sufitem zataczał kojące kręgi, a ona leżała w bieliźnie na łóżku i ocierała policzek o szorst­ kie, wykrochmalone prześcieradła. Dhoby zawsze dawała za dużo krochmalu i farb­ ki. Ale pachniały świeżością, czystością i chłodem. Fatima zdjęła jej żółtą su­ kienkę i schowała starannie do wyłożonej kamforą skrzyni pod ścianą. A potem wróciła do niej, na łóżko, i zaczęła szczotkować jej włosy długimi, delikatnymi ruchami, które przynosiły ukojenie. Ale teraz i ona odeszła w głąb domu, plaska- jąc bosymi stopami o deski podłogi i zostawiła Ursulę własnym myślom. Kiedy szli po schodach, Billy trzymał mocno jej rękę. Tuliła się do jego boku i pochylała nisko głowę; gnębił ją wstyd - nie za siebie, ale z powodu tego, jak potraktował ją papa. Wstydziła się, że Billy był tego świadkiem i chyba trochę się bała, że nikt już nie będzie się z nią liczyć. Stała się kimś gorszym od służącej: nie znaczyła nic, stanowiła drażniącą przeszkodę. Zamek, w którym panowała jako mała księżniczka, pewna miłości i szacunku swojego otoczenie, nagle zawalił się i teraz zastanawiała się, czy Billy będzie mniej ją lubił? Och, czemuż poprosiła go, żeby został? Dlaczego musiał zobaczyć jej upokorzenie, jej wstyd? Jak papa mógł się stać tak zimny? Taki słaby? Łzy napłynęły jej do oczu i zawisły ciężko na rzęsach tak, że pokój nagle rozpłynął się przed nią. Billy zaprowadził ją do jej pokoju, zgodnie z poleceniem papy, i powiedział, że przez jakiś czas będzie musiała tu pozostać. Głos miał taki sam, jak zawsze, poważny z cichutką nutką rozbawienia. Wziął ją pod pachy, posadził na łóżku i rozpiął jej dwa górne guziki na plecach, te najbardziej cisnące. A potem pogła­ skał ją po policzku, uśmiechnął się i powiedział, że jest z niej dumny. Nie rozu- Strona 17 miała, dlaczego, skoro nie posłuchała go i zachowała się impertynencko, ale jego głos uspokajał ją; położyła mu głowę na ramieniu, kiedy ukląkł przed nią i objęła go mocno, a łzy potoczyły sie ją gęsto po policzkach. Płakała bezgłośnie, a Billy trzymał ją, krztuszącą się smutkiem, który rozrywał jej pierś ostrym bólem. Nie odzywał się, nie starał się jej pocieszać nic nie znaczącymi frazesami, aż wreszcie podniosła na niego oczy, pociągnęła nosem i zdobyła się na to, by zachować się jak dorosła. - Sądzę, że panna Hendricks jest bardzo piękna - powiedziała niemal spo­ kojnym głosem. Billy uśmiechnął się; na wysokich kościach policzkowych jego skóra była gładka i napięta. - O, nadzwyczaj. Masz wielkie szczęście, Ursulo. Nie byłoby dobrze, gdyby twoja macocha była brzydka. Ludzie powiedzieliby, że pewnie jest niemiła i trak­ tuje cię jak Kopciuszka. - Roześmiał się, kiedy spojrzała na niego zaskoczona i niepewna, jak zareagować. - Nieważne. Teraz zaśnij. Przyjdę później, kiedy będziesz wypoczęta i poczytamy sobie razem. - Billy? Ale ty nie odejdziesz na zawsze, prawda? Nawet, jeśli czasami będę niedobra, nie odejdziesz ode mnie, prawda? - Co mogłoby go zatrzymywać te­ raz, kiedy stracił do niej szacunek? - Nie, Ursulo. Zawsze tu będę, tylko dla ciebie. A teraz śpij. Fatima pomoże ci się rozebrać. Odwrócił się i odszedł, zanim zdołała porządnie otrzeć oczy i sprawdzić, jaki właściwie wyraz miała jego twarz. Więc westchnęła, bardzo głęboko i zacze­ kała, aż nadejdzie Fatima. Zrobiło się późno. Usłyszała samochód, odjeżdżający z papą i panną Hen­ dricks. Nie zostali na obiedzie, a ona schowała twarz w poduszce i udała, że śpi, kiedy Fatima przyszła, żeby ją zawołać. Teraz jej żołądek burczał głośno, doma­ gając się jedzenia. Usiadła i założyła włosy za uszy. Głowa jej ciążyła i bolała jak przy gorączce, ale wiedziała, że to z powodu długiego leżenia. Wstała, poczuła chłód desek pod rozgrzanymi stopami, i poszła do łazienki. Stał tam wielki zbiornik z wodą i warząchew, którą Fatima polewała ją wodą, kiedy było jej za gorąco. Z prysznica mogła korzystać tylko raz dziennie. Roze­ brała się, pochyliła nad kadzią i zaczęła ochlapywać się wodą. Była zimna i z po­ czątku wzdrygała się, i brakowało jej tchu. Ale potem chłodne strumyczki, spły­ wające jej po pośladkach i nogach na podłogę otoczoną kanalikami, zaczęły sprawiać jej przyjemność. Chłonęła ze skupieniem ulgę płynącą z poczucia czy­ stości i chłodu, smakowała łaskoczący dotyk strug wody, obmywających jej cia­ ło, chwilowe ustąpienie upału, zanim znowu się pojawi. Podniosła wyżej warzą­ chew i zaczęła polewać sobie głowę; mokre włosy przykleiły się jej do czaszki, a do ust wdzierał się istny potop. Roześmiała się na głos. Kiedy znowu otworzyła oczy, zobaczyła Billy'ego, uśmiechającego się do niej z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Pstryknął palcami i wskazał na zega­ rek; i tak by go nie usłyszała po ostatniej nawałnicy, która zalała jej uszy. Po Strona 18 chwili odwrócił się i zostawił ją samą. Wszystko było do zniesienia, dopóki przy niej był, łagodząc uśmiechem ból, o każdej porze gotów, by ją obronić. Może papie już się znudziła, ale nie jemu. On będzie jej matką i ojcem. Miała ochotę go zawołać do siebie, ale wiedziała, że jej nie odpowie. Był zadowolony, kiedy wy­ chodziła z łazienki cała różowa i wyszorowana szczotką przez Fatimę tak, że aż błyszczała, ponieważ czystość odgrywała tu wielką rolę. Ale czasami uważał, że spędza w łazience zbyt wiele czasu. Dlatego nie odpowiadał jej, dopóki nie poja­ wiała się w pokoju. Powiesiła warząchew w niemal pustej kadzi i owinęła się dużym białym ręcz­ nikiem, którym wycierała ją Fatima. Billy siedział na łóżku z głową opartą na rękach. Wyglądał na zmęczonego, ale przecież nie odbyli jeszcze lekcji, więc wiedziała, że nie miał się jeszcze czym zmęczyć. Podeszła do niego i położyła mu na dłoni małą chłodną rączkę. - Jesteś chory, Billy? Usłyszała jego stłumiony śmiech, a kiedy podniósł głowę, ujrzała, że się śmie­ je. Poczuła taką ulgę, że w oczach stanęły jej łzy. - Myślałam, że gniewasz się na mnie, bo siedziałam za długo w łazience i zużyłam całą wodę. Ale nie zużyłam całej. Jeszcze trochę zostało. I wykąpałam się zupełnie sama, bez Fatimy. Już mnie nie musi kąpać. - Tak? Cóż, jesteś już dużą dziewczynką. Więc skąd znowu te łzy? Myśla­ łem, że już się wypłakałaś? Duża dziewczynka, która kąpie się sama, nie może bez przerwy chlipać. - Sądziłam, że jesteś chory, bo opierałeś głowę na rękach. Ale już wiem, że nie, bo się roześmiałeś. Ja już nie płaczę z jej powodu. - Ucieszyła się, kiedy przyciągnął ją ku sobie i przytulił policzek do jej twarzy. Był chłodny i gładki, nie tak jak papy z jego ostrymi wąsami i pachnący wodą kolońską. Przytuliła się moc­ niej, słuchając uważnie tego, co mówił. Może jednak był chory, bo normalnie nigdy nie odzywał się tak cicho i niewyraźnie. Przynajmniej nie do niej. Zaczęła mu się przysłuchiwać z natężeniem. Było coś o tym, że nie zawsze będzie obok niej i że musi się nauczyć być silna. Ale na razie jest zbyt mała, i za bardzo samot­ na, żeby ją zostawić. Zostawić! Ale przecież całkiem niedawno obiecał, że nigdy jej nie opuści. Poczuła przeszywający skurcz paniki i przywarła kurczowo do jego ręki, zdecydowana nie pozwolić mu odejść. Pocałował jej włosy i powoli wyswo­ bodził się z jej uścisku. - Nie bój się, cahayamata. Jesteś moim dzieckiem, moją duszą. Nigdy cię nie opuszczę, dopóki nie będziesz gotowa. I nawet wtedy będę zawsze z tobą, tutaj. - Dotknął piersi ponad sercem. Potem odsunął ją od siebie, uszczypnął le­ ciutko w nos i powiedział, żeby się ubrała, skoro jest taką dużą dziewczynką. Oznajmił, że zaczeka na werandzie, a potem sobie poczytają. I wyszedł, zosta­ wiając ją owiniętą w wielki ręcznik, głowiącą się, gdzie też Fatima schowała jej sukienkę w paseczki. Strona 19 Rozdział drugi Z nalazła Billy'ego na dole, siedzącego na niskim murku werandy. Opierał się o kolumnę, zginając jedno kolano. W przypadku każdego innego człowie­ ka wyglądałoby to na sztuczną pozę, ale Billy przybrał ją w sposób tak naturalny, wypatrując odległym spojrzeniem czegoś na horyzoncie... Znała ten nieobecny wyraz, który czasami pojawiał się w jego oczach. Oznaczał on, że Bil­ ly wspomina. Co, tego nie była pewna. Może rodziców, przyjaciela albo coś waż­ nego, co niegdyś się mu przydarzyło. W takich przypadkach niemal nie słyszał jej pytań, nie czuł dotyku ani szarpania za rękaw. Kiedyś przeczytał jej sanskryckie przysłowie, wymawiając słowa w swój spokojny sposób tak, że miała wrażenie, iż w gruncie rzeczy mówi do siebie. Zapamiętała szczególnie następujący frag­ ment: „... ponieważ wczoraj snem jest jedynie, a jutro tylko marzeniem". Wyja­ śnił jej, że chodzi o to, iż powinna żyć powoli, robiąc krok po kroku, smakując życie, ponieważ dzień dzisiejszy jest tym, co staje się wspomnieniem i jednocze­ śnie zapowiedzią przyszłości. Tę kwestię wyjaśniał jej często z upodobaniem. Miał na sobie jasnokremowy lniany garnitur, obszerny i luźny, ale w jakiś sposób bardzo elegancki. Czasami, kiedy jej ojca nie było w pobliżu, a na dworze panował wyjątkowy upał, zdejmował marynarkę, podwijał rękawy białej koszuli, rozpinał guzik pod szyją i rozluźniał krawat na tyle, by móc swobodnie odetchnąć. Ursula bardzo lubiła te chwile; wyglądał wtedy tak niedbale, lecz atrakcyjnie ze skórą koloru złota, ciemniejącą w miejscu, gdzie rękawy były podwinięte i z dłu­ gą gładką linią ramion. Tego ranka była wytrącona z równowagi, i nie zauważyła, jak ładnie dziś wyglądał. Pewnie specjalnie się ubrał na spotkanie z tą kobietą. Nie mogła myśleć o niej inaczej, niż „ta kobieta" i prawdopodobnie już zawsze będzie ją tak nazywać. To zresztą nie miało już żadnego znaczenia. Ta kobieta Strona 20 w oczywisty sposób zamierzała z nimi zostać, sądząc po sposobie, w jaki uwiesi­ ła się ramienia papy. Ale nie mogła się liczyć, dopóki Ursula miała przy sobie Billy'ego. Zauważyła krawat, którego jeszcze u niego nie widziała. Przypominał barwy regimentu, ale nie przypuszczała, żeby Billy nałożył coś, do czego nie miał pra­ wa. Potem zwróciła uwagę, że jego węzeł był ozdobiony spinką w kształcie małej złotej beleczki z końską podkową. Tę spinkę także widziała po raz pierwszy. Może dostał ją od swego ojca. Czasami zastanawiała się, czy ojciec Billy'ego jest taki, jak jej papa. Wiedziała, na czym polegają mieszane małżeństwa; papa wyjaśnił jej to niegdyś dodając, że tak nie należy robić. Ale rodzice Billy'ego zrobili to i Billy wyglądał dobrze. Nie rozumiała, dlaczego papa powiedział, że z takich związków rodzi się ni to, ni owo, co tylko utrudnia życie. Ale Billy nie utrudniał jej życia. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał na nią, siedzącą cichutko na schodku werandy i przypatrującą się mu z uwagą. Miał rozmarzone spojrzenie i ciemne podkowy pod oczami; takie ślady tworzą się na dojrzałych owocach, kiedy ktoś sprawdzając je pozostawia odcisk kciuka na ich jedwabistej skórce. Poczuwszy na sobie jej spojrzenie, odwrócił się od zbocza biegnącego w dół ku budynkowi klubu i padangu. I tak nie można było zbyt długo przyglądać się czemuś z takiej odległości. W ostrym świetle wszystko wydawało się wibrować, a rozgrzane drga­ jące powietrze pokrywało ziemię przejrzystymi falami. Czuł, że oczy zaczynają go piec i palić, a kiedy zamrugał powiekami, napływające łzy wydały się mu gry­ zące niczym kwas. Odwrócił się ku tonącej w mroku werandzie. Nie widział ni­ czego, ale widział, że Ursula tam czeka. Po kilku sekundach, kiedy jego wzrok wreszcie przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegł jej zgarbioną postać, przykuc­ niętą u progu drzwi. Lubiła siadywać, obejmując dłońmi kolana i opierając na nich brodę. Jej spojrzenie było skierowane dokładnie na niego. - Cóż, kera, siedziałaś bardzo cicho. Czy jesteś gotowa, by znowu cierpliwie przyjmować to, co przyniesie życie? Lubił nazywać ją imionami zwierząt, jak małpka, częściowo ze względu na przesądy. Bogowie nie będą wówczas zazdrośni i nie zechcą się mścić na za bar­ dzo kochanym dziecku. Oczywiście nie wierzył w takie zabobony, chciał jedynie, żeby poczuła się niepewnie. Była dla niego zanadto doskonała, zbyt mała i kru­ cha, za bardzo uduchowiona i kochająca. Jak Fraser mógł ją tak potraktować? On prędzej odciąłby sobie rękę, niż wyrzekł się własnego dziecka i wybrał obcą ko­ bietę. Ale Brytyjczycy potrafią tak się zachowywać; zimni i odpychający dla krwi z własnej krwi, lecz absurdalnie sentymentalni wobec zwierząt i ludzi, których nawet dobrze nie znają. Ale w przypadku Frasera nawet to było dziwne. Zawsze wydawał się oddany swojemu dziecku. A teraz wybrał oddanie innego rodzaju, pomyślał Billy z pogardą, której nie potrafił całkiem ukryć. Nigdy nie miał żad­ nych uczuć dla kobiet w rodzaju Sally Hendricks, a teraz zorientował się, że nie ma również cierpliwości dla mężczyzn takich, jak Fraser. „Nie zaślepiony, lecz łagodnie oczarowany kobiecym wdziękiem". Zdanie nagle pojawiło się w jego głowie. Czy Fraser był zaślepiony? A może doskonale zdawał sobie sprawę, co