8097
Szczegóły |
Tytuł |
8097 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8097 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8097 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8097 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J. G. Ballard
Klatka z piasku
O zachodzie, kiedy cynobrowy �ar odbity od ci�gn�cych si� wzd�u� horyzontu wydm
kapry�nie o�wietla� bia�e
elewacje opuszczonych hoteli, Bridgman wyszed�
na balkon i popatrzy� na d�ugie pasmo stygn�cego piasku, w kt�re ws�cza�a si�
pow�d� purpurowego cienia. Z
wolna wysuwaj�c Swoje smuk�e palce pomi�dzy
p�ytkimi siod�ami i zag��bieniami, cienie schodzi�y podobne do olbrzymich
grzebieni. Pomi�dzy ich z�bami
b�ysn�o na chwil� kilka fosforyzuj�cych ostr�g
obsydianu, kt�re potem po��czy�y si� i jedn� fal� zala�y na wp� zasypane
hotele. Za milcz�cymi fasadami, na
spadzistych, zawianych piaskiem ulicach, niegdy�
migotliwych od koktajlbar�w i restauracji, by�a ju� noc. Otoczki ksi�ycowego
�wiat�a pokrywa�y latarnie
srebrzyst� ros� i ubiera�y pozas�aniane okna i
�liskie gzymsy jak zamr�z we wzory.
Gdy Bridgman patrzy�, oparty szczup�ymi br�zowymi ramionami o rdzewiej�c�
por�cz, ostatnie promienie
�wiat�a ton�y w wi�niowej lejowatej �unie, zapadaj�c
si� pod horyzont, a przez martwy marsja�ski piasek przelecia� pierwszy powiew
wiatru. Tu i tam doko�a
piaszczystej ostrogi wirowa�y male�kie cyklony wzniecaj�c
pi�ropusze oblanego blaskiem ksi�ycowym py�u, za� aureola bia�ego kurzu omiot�a
wydmy i osiad�a w
zag��bieniach i dziurach. Zaspy stopniowo narasta�y
przesuwaj�c si� w kierunku dawnej linii wybrze�a morskiego poni�ej hoteli.
Pierwsze cztery pi�tra by�y ju�
zasypane i piasek si�ga� teraz dwie stopy poni�ej
balkonu Bridgmana. Po nast�pnej burzy piaskowej znowu b�dzie musia�
przeprowadzi� si� na wy�sze pi�tro.
- Bridgman!
G�os przebi� ciemno�� jak w��cznia. Pi��dziesi�t jard�w w prawo, na kraw�dzi
wal�cej si� zapory
przeciwpiaskowej, kt�r� kiedy� pr�bowa� zbudowa� pod
hotelem, jaka� kanciasta, kr�pa posta� w wytartych bawe�nianych szortach macha�a
do niego r�k�. Po�wiato
ksi�ycowa podkre�la�a szerok�, umi�nion� klatk�
piersiow� i mocne, krzywe nogi zanurzone prawie po �ydki w mi�kkim marsja�skim
piasku. M�czyzna mia�
oko�o czterdziestu pi�ciu lat i kr�tko przystrzy�one
rzedn�ce w�osy, tak �e robi� wra�enie prawie �ysego. W prawej r�ce trzyma�
olbrzymi� p��cienn� torb�.
Bridgman u�miechn�� si� do siebie. Stoj�c cierpliwie w �wietle ksi�yca pod
opuszczonym hotelem Travis
przypomina� mu bardzo sp�nionego turyst� przybywaj�cego
do widmowej miejscowo�ci wypoczynkowej wiele lat po jej wymarciu.
- Bridgman, idziesz? - A poniewa� Bridgman dalej sta� oparty o por�cz, Travis
doda�: - Nast�pna koniunkcja
jutro.
Bridgman potrz�sn�� g�ow� i skrzywi� usta w grymasie irytacji. Nie cierpia� tych
koniunkcji wyst�puj�cych co
dwa miesi�ce, gdy wszystkie siedem wrak�w
kabin satelit�w ci�gle jeszcze okr��aj�cych Ziemi� jednocze�nie przecina�o
niebo. Niezmiennie w te noce
przesiadywa� w swoim pokoju, przegrywaj�c stare
ta�my, kt�re ocali� z zasypanych domk�w letniskowych i moteli w dalszej cz�ci
pla�y (histeryczne: "Tu mama
Goldberg, Bulwar Kakaowy 62955, ja naprawd�
protestuj� przeciwko tej idiotycznej ewakuacji..." Albo zrezygnowane: "Tu Sam
Snade, Pontiac kabriolet w
tylnym gara�u nale�y do tego, kto go wykopie").
Travis i Luise Woodward przychodzili do tego hotelu zawsze w noc koniunkcji -
by� to najwy�szy budynek w tej
miejscowo�ci, z nieograniczonym widokiem na
ca�y horyzont - i �ledzili siedem zbli�aj�cych si� gwiazd, jak gna�y swoim; nie
sko�czonymi torami doko�a kuli
ziemskiej. Niepomni na nic poza tym o czym
doskonale wiedzieli stra�nicy - zostawiali sobie drobiazgowe przetrz�sanie morza
piasku na te co
dwumiesi�czne okazje. I niezmiennie Bridgman wyst�powa�
jako czujka dla tamtych dwojga.
- Wychodzi�em wczoraj wieczorem krzykn�� w d� do Travisa. - Trzymajcie si� z
daleka od p�nocno-
wschodniej cz�ci ogrodzenia ko�o przyl�dka. B�d� reperowali
drog�.
Bridgman nocami dzieli� czas mi�dzy odkopywanie zasypanych moteli w poszukiwaniu
zapas�w (poprzedni
mieszka�cy tej miejscowo�ci zak�adali, �e rz�d wkr�tce
uchyli rozkaz ewakuacji) a roz��czanie sekcji metalowej nawierzchni u�o�onej
przez pustyni� dla d�ip�w stra�y.
Ka�dy kwadrat drucianej siatki mia� oko�o
pi�ciu jard�w szeroko�ci i wa�y� ponad trzysta funt�w: Po wyrwaniu wi�c rz�d�w
nit�w, odci�gni�ciu
element�w siatki na bok i zagrzebaniu ich w�r�d wydm
by� kompletnie wyczerpany i wi�ksz� cz�� nast�pnego dnia sp�dza� piel�gnuj�c
nadwer�one r�ce i barki.
Niekt�re sekcje drogi by�y zamocowane na sta�e
ci�kimi stalowymi pr�tami i wiedzia�, �e pr�dzej czy p�niej sko�czy si�
powstrzymywanie stra�nik�w przez
uszkadzanie nawierzchni.
Travis zawaha� si� i z niezobowi�zuj�cym wzruszeniem ramion znikn�� w�r�d wydm;
ci�ka torba pe�na
narz�dzi ko�ysa�a mu si� na silnym ramieniu. Mimo
sk�pej diety nie straci� na energii i rozmachu - Bridgman widzia�, jak w ci�gu
jednej nocy zdemontowa�
dwadzie�cia sekcji drogi, a potem z��czy� jako�
przyleg�e cz�ony na skrzy�owaniu, posy�aj�c ca�y konw�j sze�ciu pojazd�w daleko
w bezdro�a na po�udnie.
Bridgman odwr�ci� si�, �eby zej�� z balkonu, a nast�pnie przystan��, gdy s�aby
zapach soli morskiej przenikn��
ch�odne powietrze. O dziesi�� mil dalej,
ukryte za lini� wydm, znajdowa�o si� morze - d�ugie, zielone ba�wany �rodkowego
Atlantyku za�amywa�y si� na
czerwonym marsja�skim brzegu. Kiedy przed pi�ciu
laty przyby� na t� pla�� po raz pierwszy, poprzez wielomilowe polocie piasku nie
czu� by�o najl�ejszego
zapachu soli. Jednak�e z wolna Atlantyk spycha�
brzeg na dawne miejsce. Niezmordowany Golfstrom �omota� w mi�kki py� marsja�ski
i usypywa� wydmy na
kszta�t groteskowych rokokowych raf, kt�re wiatr przenosi�
w morze piasku. Ocean wraca�, odzyskuj�c stopniowo sw�j wielki, g�adki basen,
przesiewaj�c czarny kwarc i
obsydian marsja�ski, kt�rych nie porywa� wiatr,
i wch�aniaj�c je w swoje g��bie. Coraz cz�ciej od�r soli morskiej przesyca�
wieczorne powietrze,
przypominaj�c Bridgmanowi, po co pierwszy raz przyby�
na t� pla�� i niwecz�c wszelk� ch�� wyjazdu.
Przed trzema laty pr�bowa� zmierzy�, z jak� pr�dko�ci� zbli�a si� Atlantyk,
wbijaj�c w piasek przy samym
brzegu szereg pr�t�w, lecz ruchome wydmy zabra�y
kolorowe pale. P�niej, wykorzystuj�c wzniesienie u Przyl�dka Canaveral, gdzie
stare wie�e wyrzutni i
platformy do l�dowania celowa�y w niebo jak kawa�y
rozbitej gigantycznej rze�by, obliczy� metod� triangulacji, �e post�p przekracza
nieznacznie trzydzie�ci jard�w
rocznie. Posuwaj�c si� z t� pr�dko�ci�
- wykalkulowa� niechc�cy, zupe�nie automatycznie Atlantyk osi�gnie sw�j dawny
brzeg na Pla�y Kakaowej - za
pi��set z g�r� lat. Chocia� tak powolny, proces
ten odbywa� si� jednak stale i Bridgman czu� si� szcz�liwy, �e te kilka lat,
kt�re mu jeszcze zosta�y, mo�e
sp�dzi� w swoim hotelu dziesi�� mil za wydmami.
P�niej, wkr�tce po przybyciu Louise Woodward, my�la� o zdemontowaniu jednego z
domk�w
campingowych i wybudowaniu sobie ma�ej chatki nad brzegiem, lecz
ostatecznie uzna�, �e jest on zbyt przygn�biaj�cy i pos�pny. Wielkie czerwone
wydmy przesuwa�y si� milami,
zas�aniaj�c do po�owy widok nieba i rozp�ywaj�c
si� powoli pod naporem ciemnozielonej wody. Nie by�o �cis�ej granicy p�ywu,
tylko strome dno upstrzone
kryszta�ami kwarcu i rdzewiej�cymi cz�ciami rakiet
marsja�skich, przywiezionymi z balastem. Sp�dzi� par� dni w pieczarze pod rafa
piaskowa, przygl�daj�c si�
d�ugim galeriom ze zbitego czerwonego py�u, kt�re
kruszy�y si� i rozpuszcza�y, omywane zimnymi pr�dami atlantyckimi, by zapa�� si�
w ko�cu jak ozdobne
kolumnady barokowej katedry. Latem gor�cy piasek promieniowa�
�arem jak szlaka roztopionego s�o�ca, przepalaj�c gumowe zel�wki jego but�w, a
rozrzucone bry�ki wymytego
kwarcu migota�y jak diamenty. Bridgman wr�ci�
do hotelu ciesz�c si�, �e jego pok�j wychodzi na ciche wydmy.
Teraz podszed� do biurka, ci�gle jeszcze ze s�odkawym zapachem solanki w
nozdrzach. Sto�ek os�oni�tego
�wiat�a pada� na magnetofon i p�k� z ta�mami.
Warkot nie wyciszonego silnika pojazdu stra�nik�w ostrzega� go przy najmniej na
pi�� minut przed ich
przybyciem, tak �e m�g� �mia�o zainstalowa� w pokoju
jeszcze jedn� lamp�; mi�dzy hotelem a morzem nie by�o jezdni, a ka�de �wiat�o
odbite na balkonie by�o z daleka
nie do odr�nienia od fosforyzuj�cej po�wiaty,
kt�ra wisia�a nad piaskiem jak miliardy �wietlik�w. Bridgman jednak wola�
siedzie� w mrocznym pokoju,
otoczony pe�nymi ksi��ek p�kami w�asnej roboty,
w�r�d igraj�cych nad nim przez ca�� noc, gdy. bawi� si� ta�mami, strz�pami
przebrzmia�ej przesz�o�ci, kt�rej si�
nie �a�uje. W dzie� zaci�ga� zas�ony,
pogr��aj�c si� w �wiecie wiecznego p�mroku.
Przystosowa� si� �atwo do samotno�ci; szybko wypracowa� system codziennych
zaj��, kt�ry umo�liwia� mu
po�wi�cenie maksymalnej ilo�ci czasu na rozmy�lania
osobiste. Doko�a niego przypi�te do �cian wisia�y ogromne odbitki i rysunki
architektoniczne przedstawiaj�ce
r�ne elewacje fantastycznego miasta na Marsie,
kt�re kiedy� projektowa� - jego szklane iglice i �ciany ekranuj�ce wyrasta�y jak
heliotropowe klejnoty na
cynobrowej pustyni. Rzeczywi�cie, miasto by�o
jednym ogromnym klejnotem; elewacje przedstawia�y si� wspaniale, lecz by�y tak
symetryczne, �e wydawa�y si�
czym� r�wnie pozbawionym �ycia jak korona.
Bridgman stale przerabia� `rysunki, wprowadzaj�c coraz wi�cej detali, tak �e
przypomina�y fotografi� czego�
rzeczywistego.
Wi�kszo�� hoteli w mie�cie - jednej z tuzina zasypanych przez piasek
miejscowo�ci wypoczynkowych,
tworz�cych niegdy� trzydzie�ci mil na po�udnie od Przyl�dka
, Canaveral nieprzerwany pas moteli, domk�w letniskowych i pi�ciogwiazdkowych
hoteli - by�a dobrze
zaopatrzona w zapasy konserw pozosta�e po ewakuacji
i odgrodzeniu tego terenu. Znajdowa�y si� tam wielkie zbiorniki i cysterny
nape�nione wod�, nie licz�c tysi�ca
zachowanych idealnie koktajlbar�w sze��
st�p poni�ej poziomu piasku. Travis odkopa� ich tuzin, poszukuj�c swego
ulubionego rocznika Burbona.
Przechadzaj�c si� po pustyni za miastem mo�na si�
by�o nagle natkn�� na kr�tki odcinek schod�w zst�puj�cych w piasek i pod zawian�
reklam� oznajmiaj�c� bar
"Satelita" lub "Salon Orbitalny", wiod�cych do
wn�trza sanktuarium, gdzie chromowany pok�ad baru stercza� opr�niony a� do
lustra r�ni�tego w romby ze
swoim �adunkiem butelek i figurynek. Bridgman by�by
szcz�liwy, gdyby je pozostawiono w spokoju.
Ten ca�y blichtr przybytk�w rozrywki i tanich bar�w na peryferiach miejscowo�ci
wypoczynkowych stanowi�
przygn�biaj�cy komentarz do pierwotnych lot�w
kosmicznych, sprowadzaj�c je do poziomu widowisk jarmarcznych demonstruj�cych
potworno�ci.
Na korytarzu przed pokojem Bridgmana rozbrzmiewa�y kroki, kt�re powoli pi�y si�
schodami w g�r�,
zatrzymuj�c si� po par� sekund na ka�dym pode�cie.
Bridgman opu�ci� r�k�, w kt�rej trzyma� ta�m� magnetofonowa, na s�uchuj�c
znajomych zm�czonych krok�w.
By�a to Louise Woodward; niezmiennie co wiecz�r
wychodzi�a na dach dziesi�� pi�ter wy�ej. Bridgman spojrza� na tablic� przelot�w
przypi�t� do �ciany. Wida�
b�dzie tylko dwa satelity mi�dzy 12.25 i 12.35,
na wysoko�ci k�towej 62 stopnie SW, jak przelatuj� przez konstelacje Cetusa i
Eridanusa, ale w �adnym z nich
nie b�dzie jej m�a. Cho� mia�a jeszcze dwie
godziny czasu, obejmowa�a ju� sw�j posterunek, na kt�rym zwykle pozostawa�a a�
do �witu.
Bridgman, zm�czony, nas�uchiwa� cichn�cych powoli w g�rze krok�w. Ca�� noc ta
szczup�a, blada kobieta
przesiedzi w �wietle ksi�yca, w�r�d miecionych
wiatrem sypkich marsja�skich piask�w, za kt�rych mira� jej m�� odda� �ycie, i
b�dzie poprawia�a wyblak�e
w�osy jak wdowa po marynarzu czekaj�ca, a� morze
zwr�ci jej drogie cia�o. Travis najcz�ciej przy��cza� si� p�niej do niej i
siedzieli tak obok siebie na wprost
maszynowni windy, z literami neonowej
reklamy hotelu rozrzuconymi u ich st�p jak szcz�tki porozbijanego zodiaku. Potem
o �wicie szli ka�de w swoj�
stron� ulicami pe�nymi cieni do swoich siedzib
w pobliskich hotelach.
Pocz�tkowo Bridgman cz�sto bra� udzia� w tych nocnych czuwaniach, ale po kilku
razach ich bezmy�lna
kontemplacja gwiazd wyda�a mu si� czym� odpychaj�cym,
a nawet upiornym. Nie chodzi�o nawet o makabryczne widowisko, jakie stanowili
martwi astronauci orbituj�cy
doko�a planety w swoich kapsu�ach, ale raczej
o dziwne, niewypowiedziane poczucie wsp�lnoty pomi�dzy Travisem a Louise
Woodward, jak gdyby
celebrowali jaki� bardzo intymny obrz�d, do kt�rego Bridgman
nigdy nie mia� dost�pu. Podejrzewa� czasem, �e ich pierwotne motywy, oboj�tne
jakie by�y, ust�pi�y znacznie
bardziej osobistym.
Pozornie Louise Woodward obserwowa�a satelit� swego m�a, aby podtrzyma� pomi��
o nim, lecz Bridgman
domy�la� si�, �e wspomnienie, kt�re pod�wiadomie
pragn�a o�ywia�, dotyczy�o jej samej sprzed lat dwudziestu, gdy m�� by� znan�
osobisto�ci�, a o ni� zabiegali
dziennikarze z wielkich tygodnik�w i reporterzy
telewizyjni. Przez pi�tna�cie lat po jego �mierci Woodward zgina� wypr�bowuj�c
nowa, lekka wyrzutni� -
prowadzi�a �ycie koczownicze, je�d��c bez wytchnienia
swoim tanim samochodem od motelu do motelu po ca�ym kontynencie, w pogoni za
gwiazd� m�a, kt�ra
znika�a noc� na wschodzie, a� nareszcie znalaz�a dom na
Pla�y Kakaowej z widokiem na rdzewiej�ce rusztowania wyrzutni przez zatok�.
Motywy Travisa by�y prawdopodobnie bardziej z�o�one. W dwa lata po tym, jak si�
poznali, wyjawi�
Bridgmanowi, �e uwa�a za sw�j d�ug honorowy pe�nienie
warty ku czci zmar�ych astronaut�w, kt�rzy w dzieci�stwie dali mu przyk�ad
m�stwa i po�wi�cenia (chocia�
wi�kszo�� z nich pilotowa�a ju� swoje kapsu�y
pi��dziesi�t lat przed urodzeniem Travisa), i �e teraz, gdy s� ca�kowicie
zapomniani, musi cho�by sam
podtrzymywa� gasn�cy p�omie� ich pami�ci. Bridgman
by� przekonany o jego szczero�ci.
Ale p�niej, przegl�daj�c stos starych magazyn�w w baga�niku samochodu, kt�ry
wykopa� w motelu, natrafi�
no fotografi� Travisa w aluminiowym kombinezonie
ci�nieniowym i dowiedzia� si� o nim znacznie wi�cej. Travis sam musia� by�
kiedy� astronaut� albo raczej
kandydatem na astronaut�. Jako pilota-oblatywacza,
zatrudnionego w jednej z agencji zajmuj�cych si� orbitalnymi stacjami
przeka�nikowymi, zawiod�y go nerwy na
par� sekund przed ostatnim "start!" w czasie
odliczania i ta chwila nieoczekiwanego strachu kosztowa�a jego firm� oko�o
pi�ciu milion�w dolar�w.
To najwyra�niej fakt, �e nie m�g� przej�� do porz�dku nad swoja s�abo�ci� - zda�
sobie z niej spraw� w
momencie bardzo niefortunnym, le��c w fotelu konturowym
dwie�cie st�p nad stanowiskiem startowym - sprowadzi� Travisa do Canaveral,
opuszczonej Mekki pierwszych
bohater�w astronautyki.
Bridgman taktownie pr�bowa� wyt�umaczy�, �e nikt nie mo�e bra� mu za z�e tej
chwili s�abo�ci - znacznie
mniejsza w tym jego wina ni� tych, kt�rzy go
typowali, co najmniej nieszcz�liwy zbieg okoliczno�ci na skutek niejasnych
sformu�owa� ankietowych,
daj�cych do wyboru r�ne mo�liwo�ci odpowiedzi (krzy�yki
w z�ych kratkach, czasem trudno sw�j krzy�yk ud�wign��, czasem trudno wyjrze�
zza kratek - Bridgman
za�artowa� w my�li zjadliwie). W ka�dym razie wygl�da�o
na to, �e w swojej sprawie Travis podj�� decyzj�. Noc w noc wpatrywa� si� we
wspania�y kondukt �a�obny, kt�ry
prz�d� sw� z�ot� �cie�k� ku S�o�cu, i uspokaja�
si� przez por�wnywanie w�asnej pora�ki ze znacznie wi�ksza, cho� nie zas�uguj�c�
na pot�pienie kl�ska siedmiu
astronaut�w. Travis zgodnie z regulaminem
nadal strzyg� si� kr�tko "na Mohikanina" jak wszyscy kosmonauci, nadal
utrzymywa� doskona�� kondycj�
fizyczn� za pomoc� intensywnych �wicze�, tych samych,
kt�re uprawia� przed swym nieudanym lotem. Podtrzymywa� go jego w�asny, osobisty
mit, czyni�c go w�a�ciwie
nietykalnym.
- Drogi Harry, wzi�am samoch�d i wiadro na �mieci. Szkoda, �eby to si� mia�o
tak sko�czy�...
Zniecierpliwiony Bridgman wy��czy� ta�m� powtarzaj�c� jakie� banalne ludzkie
sprawy sprzed lat trzydziestu.
Z jakich� wzgl�d�w nie by� w stanie przyj��
Travisa i Louise Woodward takimi, jacy byli. Wyrzuca� sobie ten brak
wsp�czucia, natr�tna potrzeb�
wydobywania na jaw motyw�w dzia�ania innych, uderzania
w czu�a strun�, szczeg�lnie, �e jego w�asne motywy przebywania na Przyl�dku
Caneveral by�y tak podejrzane.
Po co tu by�, co chcia� odpokutowa�? I dlaczego
wybra� Pla�� Kakaowa na swe miejsce zsy�ki? Przez trzy lata zadawa� sobie to
pytanie tak cz�sto, �e straci�o ono
jakiekolwiek znaczenie, jak skostnia�y
w swojej formie katechizm lub t�pe samooskar�enie paranoika.
Zrezygnowa� ze stanowiska g��wnego architekta du�ego przedsi�biorstwa inwestycji
kosmicznych po tym, jak
ogromne zam�wienie na projekt pierwszego marsja�skiego
osiedla miejskiego, na kt�rym zale�a�o firmie, zosta�o przyznane konkurencji. Po
cichu jednak zdawa� sobie
spraw�, �e jego rezygnacja oznacza�a pod�wiadome
przyznanie, i� mimo swego daru wyobra�ni nie nadaje si� do wyspecjalizowanych i
bardziej prozaicznych cel�w
zwi�zanych z projektowaniem osiedli. Na desce,
jak wsz�dzie, czul si� zwi�zany z Ziemi�.
Jego marzenia o stworzeniu nowej gotyckiej architektury port�w kosmicznych i
o�rodk�w sterowania, o
zostaniu Frankiem Lloydem Wrightem i Le Corbusierem
pierwszego miasta, jakie mia�o powsta� poza Ziemia, zblad�y na zawsze, ale nie
by� ju� w stanie wr�ci� do
projektowania tanich szpitali w Ekwadorze i dom�w
mieszkalnych w Tokio. Przez rok wa��sa� si� bez celu, ale par� kolorowych zdj��
pomara�czowych zachod�w
s�o�ca na Pla�y Kakaowej i gazetowe historyjki
o samotnikach �yj�cych w zasypanych piaskiem motelach stanowi�y pot�ny magnes.
Wrzuci� ta�m� do szuflady; pr�bowa� bra� Louise Woodward i Travisa takimi, jacy
byli: �ona pilnuj�c�
zmar�ego m�a i starym astronauta czuwaj�cym samotnie
nad wspomnieniem utraconych towarzyszy broni.
Wiatr uderzy� w okno balkonu i lekka m�awka piaskowego py�u spad�a na pod�og�. W
nocy burze piaskowe
szala�y po ca�ej pla�y. Gor�ce punkty w stygn�cej
pustyni rozrasta�y si� gwa�townie jak krople rt�ci i wybucha�y w piasku jak
miniaturowe tornada.
W odleg�o�ci zaledwie pi��dziesi�ciu jard�w przebi� si� przez mrok zamieraj�cy
kaszel wielkiego diesla.
Bridgman szybko zgasi� lampk� na biurku, winszuj�c
sobie, �e sk�pi� bateryjek, a potem podszed� do okna.
Przy lewym brzegu rozpadliny piaskowej, na wp� ukryty w d�ugich cieniach
rzucanych przez hotel, sta�
wielki pojazd g�sienicowy o niskiej zamaskowanej
karoserii. Nad zderzakami, bezpo�rednio przed t�pym pyskiem maski kryj�cej
silnik, znajdowa� si� w�ski
mostek obserwacyjny. Dwu stra�nik�w wpatrywa�o si�
przez pieksiglasowe okienka w hotelowe balkony, je�d��c lornetkami od pokoju do
pokoju. Za nimi pod szklan�
kopu�� wystaj�cej kabiny kierowcy siedzia�o
jeszcze trzech stra�nik�w kieruj�cych umieszczonym na zewn�trz reflektorem.
Po�rodku czaszy w rytm pracy
silnika pulsowa�o ma�e �wiate�ko, w ka�dej chwili
gotowe rzuci� ostry b�ysk do wn�trza kt�rego� z otwartych pokoj�w.
Bridgman ukry� si� za �aluzjami lornetki skierowa�y si� na s�siedni balkon;
przesun�y na nast�pny, nale��cy
do niego, po czym zawaha�y si� i przenios�y
dalej. Zirytowani sabota�em dr�g stra�nicy zdecydowali si� widocznie na nowy typ
pojazdu. Pot�ne,
przysadziste wozy pustynne na czterech szerokich g�sienicach
nie by�y zmuszone do poruszania si� po drogach z siatki i mog�y uje�d�a� do woli
po wydmach i piaskowych
wzg�rzach.
Bridgman patrzy�, jak pojazd zawraca z wolna, prawie nie zmieniaj�c niskiego,
g��bokiego tonu silnika, a
nast�pnie odje�d�a wzd�u� linii hoteli, z boku
prawie nie do odr�nienia od ruchomych wydm i wzg�rz. Sto jard�w dalej skr�ci� w
pierwsza przecznic� ku
g��wnemu bulwarowi, tryskaj�c z g�sienic pi�ropuszami
py�u przypominaj�cymi nik�e ob�oczki pary. M�czy�ni na mostku obserwacyjnym
ci�gle przygl�dali si�
hotelowi. Bridgman by� pewien, �e zobaczyli odbity
b�ysk �wiat�a lub jakie� poruszenie Louise Woodward na dachu. Stra�nicy nie
kwapili si� wprawdzie z
opuszczeniem wozu, co grozi�o ska�eniem truj�cym py�em,
ale wiadomo, �e nie zawahaliby si�, gdyby mieli w perspektywie z�apanie kt�rego�
z pla�owych w��cz�g�w.
Biegn�c po schodach na dach Bridgman pochyli� si� pod oknami wychodz�cymi na
bulwar. Zaparkowany
naprzeciwko pod wystaj�cym podcieniem wielkiego domu
towarowego w�z pustynny przypomina� ogromnego kraba. Niegdy� pi��dziesi�t st�p
nad ziemia, teraz betonowy
nawis dzieli�o od niej niewiele ponad pi�� do
sze�ciu st�p, w�z pustynny, kt�ry sta� pod nim, ze zgaszonym silnikiem, by� wi�c
dobrze ukryty w cieniu. Jeden
ruch w oknie lub niespodziewany powr�t Travisa
i stra�nicy powyskakiwaliby z luk�w, sieciami na d�ugich dr�gach i lassami
�api�c ich za karki i stopy. Bridgman
przypomnia� sobie, jak wygarn�li kiedy�
pewnego w��cz�g� pla�owego z jego motelowej kryj�wki i wynie�li niby wielkiego
drgaj�cego paj�ka po�rodku
czarnej gumowej paj�czyny. Stra�nicy z odwr�conymi
twarzami, o zas�oni�tych maskami ustach, wygl�dali jak diab�y w jakim�
abstrakcyjnym balecie.
Na dachu zala�a Bridgmana mlecznobia�a po�wiata ksi�ycowa. Louise Woodward
sta�a oparta o balustrad�
balkonu, spogl�daj�c w stron� dalekiego niewidocznego
morza. Na s�abe skrzypni�cie drzwi odwr�ci�a si� i zacz�a apatycznie spacerowa�
wok� dachu, a jej blada
twarz p�yn�a jak aureola. Mia�a na sobie �wie�o
uprasowan� kretonow� sukienk�, znaleziona w zardzewia�ym b�bnie wir�wki jednej z
pralni, a jej w�osy z
pasemkami blond p�yn�y za ni� na wietrze:
- Louise!
Ruszy�a bezwiednie, potykaj�c si� o kawa�ek neonu, a nast�pnie wr�ci�a do
balkonu wychodz�cego na bulwar.
- Pani Woodward! - Bridgman chwyci� j� za �okie� i przys�oni� jej r�ka usta,
zanim krzykn�a. - Tam s�
stra�nicy. Obserwuj� hotel. Musimy znale�� Travisa,
zanim wr�ci.
Louise zawaha�a si�, najwyra�niej pozna�a Bridgmana z wysi�kiem, zwr�ci�o oczu
ku czarnemu marmurowi
nieba, Bridgman spojrza� na zegarek; by�a prawie
12.25. Patrzy� na gwiazdy na po�udniowym zachodzie.
Louise wyszepta�a:
- Zaraz tu b�d�, musz� ich zobaczy�.
Gdzie jest Travis, przecie� chyba powinien ju� by�.
Bridgman poci�gn�� j� za rami�.
- Mo�e zobaczy� w�z pustynny. Pani Woodward, musimy ucieka�.
Nagle wskaza�a niebo, wyrwa�a mu si� i podbieg�a do balustrady.
- O, s�!
Poirytowany, czeka�, a� nasyci wzrok dwoma bli�niaczymi punktami �wietlnymi
mkn�cymi od zachodniej
cz�ci horyzontu; by�y to Merril i Pokrowski. Jak
ka�dy ucze�, Bridgman doskonale zna� ich kolejno�� - drugi system planetarny o
skomplikowanej, lecz znacznie
bardziej uchwytnej regularno�ci i precesji,
Castor i Pollux orbituj�cego zodiaku, kt�rych pojawienie si� zawsze zwiastowa�o
pe�n� koniunkcj� nast�pnej
nocy.
Louise Woodward spogl�da�a ku nim oparta o balustrad�, a wzmagaj�cy si� wiatr
porywa� jej w�osy z ramion i
rozwiewa� poziomo za g�ow�. U jej st�p czerwony
py� marsja�ski k��bi� si� i szele�ci� osiadaj�c na szcz�tkach reklamy, za� z
palc�w przesuwaj�cych si� wzd�u�
por�czy �cieka�a �wietlista r�owa piana.
Gdy satelity wreszcie znikn�y w�r�d gwiazd na horyzoncie, Louise pochyli�a si�,
podnosz�c twarz ku
mlecznob��kitnemu ksi�ycowi, jak gdyby chcia�a odwlec
chwil� rozstania, a potem odwr�ci�a si� do Bridgmana promiennie u�miechni�ta.
Jego uprzednie podejrzenia prys�y i Bridgman odwzajemni� jej si� krzepi�cym
u�miechem..
- Roger zn�w b�dzie jutro w nocy, Louise. Musimy uwa�a�, �eby stra�nicy nas nie
z�apali, zanim go
zobaczymy.
Poczu� nag�y podziw dla niej, dla jej stoicyzmu, w kt�rym trwa�a podczas
d�ugiego czuwania. Mo�e my�la�a o
Woodwardzie jako o �ywym cz�owieku i w jakim�
sensie cierpliwie czeka�a na jego powr�t? Pami�ta�, jak powiedzia�a kiedy�:
- Roger by� ch�opcem, kiedy polecia�, rozumiesz, czuj� si� teraz bardziej jego
matk� ni� �on� - jakby si� ba�a
reakcji Woodwarda na jej wysuszon� cer�
i rzedn�ce w�osy, jakby si� obawia�a, �e o niej zapomnia�. Niew�tpliwie �mier�,
kt�r� sobie wyobra�a�a dla
niego, nie by�a dla �miertelnych.
Trzymaj�c si� za r�ce zeszli na palcach w d� po �uszcz�cych si� stopniach i
wyskoczyli oknem tarasu w
mi�kki piasek pod zapor� przeciwwiatrow�. Bridgman
zapad� si� po kalana w drobny srebrzysty py� ksi�ycowy, zanim ci�gn�c za sob�
Louise dobrn�� do bardziej
sta�ego gruntu. Przele�li przez dziur� w chyl�cej
si� palisadzie, a nast�pnie pobiegli oddalaj�c si� od linii martwych hoteli,
majacz�cych jak trupie czaszki w
widmowym �wietle.
- Poczekaj, Paul! - Z g�ow� ci�gle uniesion� ku niebu Louise Woodward pad�a na
kolana w zag��bieniu mi�dzy
dwiema wydmami, a nast�pnie d�wign�a si�
i ze �miechem, potykaj�c si�, pobieg�a za Bridgmanem, kt�ry p�dzi� przez
zapadliny i siod�a. Wiatr porywa�
teraz piasek z wy�szych wierzcho�k�w, gnaj�c
tumany kurzu jak wzburzone fale. Oddalone o sto jard�w miasto przypomina�o
zamazany kadr filmowy, kt�ry
wy�wietla�a camera obscura zachodz�cego ksi�yca.
Stali w miejscu, gdzie Atlantyk mia� kiedy� dziesi�� s��ni g��boko�ci, i
Bridgman wyczuwa� jeszcze zapach soli
morskiej w�r�d po�yskliwych bia�ych czap
py�u, fosforyzuj�cych jak �awice �yj�tek. Wypatrywa� jakiegokolwiek �ladu
Travisa.
- Louise, b�dziemy musieli wraca� do miasta. Burza piaskowa si� wzmaga, tutaj
nigdy go nie zobaczymy.
Cofn�li si� przez wydmy, potem przedarli w�skimi uliczkami mi�dzy budynkami
hoteli do p�nocnego wjazdu
do miasta. Bridgman obra� za punkt obserwacyjny
ma�y blok mieszkalny - po�o�yli si� na ciep�ej, przyjemnej poduszce piasku,
wygl�daj�c na pochy�� ulic�. Na
skrzy�owaniu wiatr d�� w poprzek ulicy, przes�aniaj�c
bia�ymi ob�okami w�z pustynny stra�nik�w, zaparkowany sto jard�w dalej na
bulwarze.
Po p� godzinie silnik zach�ysn�� si�, Bridgman zacz�� zagarnia� piasek w stron�
przerwy znajduj�cej si� przed
nimi.
- Odje�d�aj�. Dzi�ki Bogu!
Louise Woodward z�apa�a go za rami�.
- Patrz!
W odleg�o�ci pi��dziesi�ciu st�p zobaczyli stra�nika w bia�ym winylowym
kombinezonie, prawie
niewidocznym w chmurach py�u, brn�cego z wolna w ich stron�
i wywijaj�cego lassem. Par� krok�w za nimi szed� drugi stra�nik, zagl�daj�c
przez lornetk� w okna bloku
mieszkalnego.
Bridgman i Louise wyczo�gali si� z powrotem pod sufit, a nast�pnie przekopali
sobie drog� do kuchni na
ty�ach budynku. Jedno okno by�o otwarte i wychodzi�o
na zasypane piaskiem podw�rze, wyskoczyli wi�c przez nie i pomkn�li w k��bach
wzbudzonego przez siebie
py�u, kt�ry wirowa� mi�dzy budynkami.
Nagle za naro�nikiem ujrzeli stra�nik�w oddalaj�cych si� w szeregu boczn� ulic�,
a za nimi w�z pustynny.
Nim Bridgman zdo�a� si� opanowa�, nag�y skurcz
prawej �ydki z�apa� go bole�nie, skr�caj�c mi�sie� brzuchaty, i rzucaj�c go na
kolano. Louise Woodward
szarpn�a go do ty�u pod �cian� i pokaza�a kr�p�
krzywonoga posta�, kt�ra brn�a ku nim drog� wiod�c� �ukiem do miasta.
- Travis!
Torba z narz�dziami zwisa�a mu z prawej r�ki, a kroki d�wi�cza�y s�abo na
drucianej siatce jezdni. Id�c ze
spuszczon� g�ow�, zdawa� si� nie wiedzie�
o ukrytych za rogiem stra�nikach.
- Chod�! - Lekcewa��c i tak znikomy margines bezpiecze�stwa Bridgman z trudem
wsta� na nogi i z impetem
wybieg� na �rodek ulicy. Louise pr�bowa�a go
zatrzyma�, ale przebiegli zaledwie dziesi�� jard�w, kiedy stra�nicy ich
dostrzegli. Zabrzmia� ostrzegawczy
krzyk i reflektor strzeli� pot�nym snopem �wiat�a
wzd�u� ulicy. W�z pustynny wyrwa� do przodu jak masywny, pokryty kurzem byk,
wczepiaj�c si� g�sienicami
w piach.
- Travis! - Dopiero kiedy Bridgman osi�gn�� zakr�t drogi z pod��aj�c� za nim w
odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w
Louise Woodward, Travis wyrwany z zadumy
przerzuci� torb� z narz�dziami przez rami� i pogoni� przed nimi w kierunku grupy
dach�w moteli, wyzieraj�cych
z piasku po drugiej stronie ulicy. Pozostaj�cy
w tyle Bridgman zn�w poczu� skurcz w �ydce i zacz�� bole�nie pow��czy� nogami.
Gdy Travis po niego wr�ci�,
pr�bowa� odp�dzi� go machni�ciem r�ki, ale Travis
z�apa� go za �okie� i wypchn�� do przodu jak sanitariusz naci�gaj�cy rami�
pacjentowi.
Biegn�c zamglonymi ulicami, znikn�li w k��bach py�u na pustyni, a okrzyki
stra�nik�w zag�uszy� ryk i ha�as
silnika. Doko�a nich niby dziwaczna metalowa
flora jakiego� pozaziemskiego ogrodu stercza�y z czerwonego marsja�skiego piasku
stare neonowe szyldy -
Motel "Satelita", Bar "Planeta", Motel "Merkury".
Kryj�c si� za nimi dotarli do wydm na skraju miasta poros�ych kar�owatymi
krzewami i ruszyli jednym ze
szlak�w, jakie wiod�y w�r�d piaskowych raf. Tam,
w g��bokich grotach zbitego piasku, kt�re zwisa�y jak odwr�cone pa�ace, czekali,
a� burza si� uspokoi. Kr�tko
przed �witem stra�nicy zaniechali poszukiwa�,
nie mog�c doprowadzi� ci�kiego wozu pustynnego do rozsypuj�cej si� rafy.
Niebaczny na blisko�� stra�nik�w Travis roznieci� niewielki ogie�, podpalaj�c od
zapalniczki kawa�ki drewna
wyrzucone przez fale i osadzone w zag��bieniach
piasku. Bridgman przykucn�� obok, by ogrza� sobie r�ce.
- Pierwszy raz zdecydowali si� wysi��� z wozu - rzuci� pod adresem Travisa. - To
znaczy, �e maj� rozkaz nas
z�apa�.
Travis wzruszy� ramionami.
- Mo�liwe. Dorabiaj� ogrodzenie wzd�u� pla�y. Prawdopodobnie usi�uj� odci�� nas
na zawsze.
- Co takiego? - Bridgman podni�s� si� z nag�ym uczuciem niepokoju. Ale po co?
Jeste� pewien? Co by im z
tego przysz�o?
Travis spojrza� na niego z b�yskiem gorzkiego rozweselenia na sp�owia�ej twarzy.
Smugi dymu wie�czy�y mu
g�ow�, a potem snu�y si� wok� w�owych kolumn
groty a� do kr�tego skrawka nieba sto st�p wy�ej.
- Bridgman, przepraszam, �e to m�wi�, ale je�li chcesz st�d ucieka�, to tylko
teraz. Za miesi�c nie b�dziesz ju�
w stanie.
Bridgman pomin�� to milczeniem, wpatrzony w ciemn� szczelin� nieba nad g�ow�, w
kt�rej wida� by�o
gwiazdozbi�r Raka, jak gdyby w nadziei, �e ujrzy odbicie
dalekiego morza.
- Chyba zwariowali. Ile tego ogrodzenia widzia�e�?
- Z osiemset jard�w. Niewiele im brakuje do ko�ca. Robi� to z element�w
prefabrykowanych o wysoko�ci
oko�o czterdziestu st�p. - U�miechn�� si� ironicznie,
widz�c niepok�j Bridgmana. - Nie przejmuj si�. Zawsze jak b�dziesz chcia� si�
wydosta�, to mo�esz zrobi�
podkop. -
Nie mam zamiaru si� st�d wydostawa� - odpar� Bridgman ch�odno.
Niech ich cholera, robi� z tego teren zoo. Rozumiesz chyba, �e jak ogrodz�
wszystko, to ju� nie b�dzie to
samo.
- Zrobi� z tego zak�tek Ziemi, kt�ry na zawsze pozostanie Marsem. - Spod
wysokiego czo�a uczy Travisa
spogl�da�y ostro i czujnie. - Wiem, o co im chodzi.
Od dwudziestu lat nie by�o wypadku �miertelnego. - Spojrza� na Louise Woodward
przechadzaj�c� si� po
kru�gankach. - A rakiety pasa�erskie s� rzekomo r�wnie
bezpieczne jak poci�gi podmiejskie. Chc� si� odci�� od przesz�o�ci razem z
Louise, ze mn� i z tob�. Bardzo
rozs�dnie z ich strony, �e nie wypalili tego
ca�ego terenu miotaczami ognia. Wirus to wystarczaj�cy pow�d. A my troje
jeste�my najprawdopodobniej jego
jedynymi nosicielami na ca�ej planecie. - Podni�s�
gar�� czerwonego py�u, ponurym wzrokiem badaj�c drobniutkie kryszta�ki. No,
Bridgman, co zamierzasz
zrobi�?
Bridgman odszed� w milczeniu - my�li eksplodowa�y mu w g�owie jak oszala�e
rakiety sygnalizacyjne.
Za nimi Louise Woodward kr��y�a w�r�d g��bokich galerii groty, nuc�c pod nosem w
rytm westchnie�
wiruj�cego piasku.
Rano wr�cili do miasta brn�c przez wysokie zaspy. Roziskrzone w ostrym s�o�cu
le�a�y pomi�dzy hotelami i
sklepami jak �wie�o spad�y czerwony �nieg. Travis
i Louise udali si� do swoich siedzib w motelach w dalszej cz�ci pla�y. Bridgman
szuka� w nieruchomym
kryszta�owym powietrzu obecno�ci stra�nik�w, ale
w�z pustynny odjecha�, a jego �lady zatar�a zamie�.
W domu czeka�a na Bridgmana wizyt�wka.
Pot�na fala kurzu wdar�a si� przez drzwi balkonowe, przykrywaj�c biurko i ��ko
zaspa wysoko�ci trzech
st�p przy tylnej �cianie. Na zewn�trz zapora
przeciwpiaskowa zosta�a zasypana, a pejza� pustyni zmieni� si� ca�kowicie
jedynie kilka iglic obsydianu
znaczy�o jej poprzednie kontury jak boje w przemieszczaj�cym
si� morzu. Bridgman sp�dzi� ca�y ranek na odkopywaniu ksi��ek i ca�ego dobytku,
na demontowaniu instalacji
elektrycznej z jej bateriami i wynoszeniu wszystkiego
do pokoju pi�tro wy�ej. Ch�tnie przeprowadzi�by si� do mansardy na samej g�rze,
ale �wiat�o z okien by�oby
widoczne na odleg�o�� wielu mil.
Urz�dzaj�c si� w nowej siedzibie w��czy� magnetofon; us�ysza� zwi�z�e wiadomo��,
podawana urywanymi
zdaniami, energicznym g�osem, tym samym kt�ry poprzedniego
dnia wykrzykiwa� dc stra�nik�w.
- Bridgman, tu major Webster, zast�pca komendanta Rezerwatu Pla� Kakaowej. Na
polecenie Podkomitetu
Antywirusowego Zgromadzenia Og�lnego Narod�w Zjednoczonych
ogradzam ca�a pla��. Po zako�czeniu prac opuszczanie terenu b�dzie wzbronione a
ka�dy, kto si� wydali poza
jego granice, zostanie odprowadzony do rezerwatu.
Poddaj si� teraz, Bridgman zanim... - Bridgman zatrzyma�, a nast�pnie cofn��
ta�m� i skasowa� tekst patrz�c ze
z�o�ci� na magnetofon. Niezdolny skupi�
si� na tyle, by zmontowa� na powr�t instalacj� elektryczn� w nowym miejscu, snu�
si� bez celu zabawiaj�c si�
planami architektonicznymi poopieranymi o
�ciany. By� niespokojny i nadmiernie podekscytowany, by� mo�e dlatego, �e
usi�owa�, niezbyt zreszt�
skutecznie, st�umi� w sobie w�tpliwo�ci dok�adnie te
same, o kt�rych mu teraz Webster przypomnia�. Wyszed� na balkon i wyjrza� na
pustyni�, na czerwone wydmy,
kt�re jak morskie ba�wany podchodzi�y pod same
okna. Przenosi� si� ju� po raz czwarty pi�tro wy�ej, a szereg identycznych
pokoj�w, kt�re kolejno zajmowa�,
przypomina� jego w�asne wizerunki, jak gdyby
przesuni�te i ogl�dane przez pryzmat. Ten jeden ostry - ostateczne nieuchwytne
okre�lenie samego siebie,
kt�rego poszukiwa� od tak dawna jeszcze ci�gle
nie. zosta� odnaleziony. Bez ko�ca piasek sun�� w jego stron�, a zmienne kontury
pustyni jak �aden inny ze
znanych krajobraz�w odpowiada�y stanowi jego
w�asnej nico�ci psychicznej,. okrywaj�c dawne niepewno�ci i kl�ski swoim
enigmatycznym ca�unem.
Bridgman patrzy�, jak czerwony piasek skrzy si� i opalizuje w coraz to wy�ej
wznosz�cym si� s�o�cu. Nigdy
ju� nie zobaczy Marsa ani nie wyma�e domniemanych
niedostatk�w talentu, ale przecie� w obr�bie tej pla�y znajdowa�a si� wierna
kopia planety.
Kilka milion�w ton gleby marsja�skiej przywiezione tu w charakterze balastu
jakie� pi��dziesi�t lat temu, gdy
obawiano si�, �e ci�g�e wypuszczanie w
przestrze� sond i pojazd�w kosmicznych, transport �adunk�w masowych i sprz�tu na
Marsa zmniejsza o u�amek
mas� Ziemi i przybli�a jej orbit� do S�o�ca.
Chocia� przesuni�cie wynios�oby niewiele ponad kilka milimetr�w, a temperatura
atmosfery podnios�aby si�
ledwie dostrzegalnie, to jednak te zjawiska skumulowane
na przestrzeni d�u�szego czasu mog�yby spowodowa� utrat� rozrzedzonych warstw
atmosfery zewn�trznej i
os�ony radiologicznej, dzi�ki kt�rej biosfera nadaje
si� do zamieszkania.
Przez ponad dwadzie�cia lat flota ogromnych frachtowc�w kursowa�a na Marsa i z
powrotem, wyrzucaj�c
balast do morza w pobli�u kosmodromu na Przyl�dku
Canaveral. Jednocze�nie Rosjanie wype�niali niewielki sektor Morza Kaspijskiego.
Zak�adano, �e wody
Atlantyku i Morza Kaspijskiego wch�on� balast, ale
bardzo szybko stwierdzono, �e analiza mikrobiologiczna piasku nie jest
zadowalaj�ca.
Na okrytych �nie�nymi czapami biegunach Marsa, gdzie pierwotnie skrapla�a si� w
atmosferze para wodna,
osad pradawnej materii organicznej utworzy� gleb�
drobny piaszczysty less, zawieraj�cy skamienia�e zarodniki gigantycznych
porost�w i mch�w, ostatnich
�yj�cych na tej planecie organizm�w sprzed milion�w
lat. Zarodniki te zawiera�y siatki krystaliczne wirusa, kt�ry niegdy� �erowa� na
ro�linach i kt�rego szcz�tki
zosta�y przeniesione wraz z balastem na Ziemi�,
na Przyl�dek Canaveral i do Morza Kaspijskiego.
W kilka lat p�niej zauwa�ono w po�udniowych stanach Ameryki oraz w republikach
Kazachskiej i
Turkme�skiej Zwi�zku Radzieckiego szerzenie si� r�nego
rodzaju chor�b ro�lin. Na terenie ca�ej Florydy wyst�powa�y ogniska rdzy
zbo�owej i choroby mozaikowej, ca�e
plantacje pomara�czy wi�d�y i obumiera�y,
skar�owacia�e palmy przy drogach p�ka�y jak suche sk�rki banana, trawa
sztywnia�a w letnim upale,
przypominaj�c papierowe w��cznie. W ci�gu kilku lat ca�y
p�wysep zamieni� si� w pustyni�. Bagniste d�ungle Everglades pobiela�y i
wysch�y, puszcze skamienia�y,
koryta rzek wygl�da�y jak pop�kane skorupy usiane
l�ni�cymi szkieletami krokodyli i ptak�w.
Dawny obszar wyrzutni rakietowych w Canaveral zosta� zamkni�ty, a kr�tko potem
miejscowo�ci
wypoczynkowe na Pla�y Kakaowej odgrodzono i ewakuowano; nieruchomo�ci
warte miliony dolar�w oddano we w�adanie wirusowi. Szcz�liwie niegro�ny dla
nosicieli zwierz�cych,
oddzia�ywa� on jedynie w niewielkim promieniu na oryginaln�
gleb�, z kt�r� zosta� przywieziony. Po�kni�ty przez cz�owieka, wsp�y� z flor�
bakteryjna jego przewodu
pokarmowego, �agodny, nie zauwa�ony przez �ywiciela;
zwr�cony jednak glebie, przejawia� niszczycielskie dzia�anie w stosunku do
ro�linno�ci na przestrzeni tysi�cy
mil.
Nie b�d�c w stanie po�o�y� si� mimo bezsennej nocy, rozdra�niony Bridgmen
zabawia� si� magnetofonem.
Cudem wymkn�wszy si� stra�nikom, �ywi� jednak cicha
nadziej�, �e go z�api�. Dziwny skurcz nogi mia� oczywi�cie pod�o�e psychiczne.
Nie mog�c �wiadomie przyj��
argument�w Webstera, w gruncie rzeczy by�by
rad, gdyby go postawiono przed faktem dokonanym pojmania, i z wdzi�czno�ci�
podda�by rocznej kwarantannie
w Oddziale Oczyszczenia z Paso�yt�w w Tampa,
a nast�pnie podj�� prac� architekta - ci�ko do�wiadczony, lecz pogodzony ze
swoj� pora�k�.
Jak dot�d jednak nie nadarzy�a mu si� okazja poddania. Travis najwyra�niej
zdawa� sobie spraw� z jego
rozterki: Bridgman zauwa�y�, �e on i Louis nie
um�wili si� z nim na wieczorn� koniunkcj�.
Wczesnym popo�udniem wyszed� na ulic� i brn�c przez zaspy czerwonego piasku
poszed� �ladami Travisa i
Louise Woodward, kt�re kluczy�y w�r�d bocznych
uliczek, by znikn�� wreszcie pomi�dzy pot�niejszymi, przypominaj�cymi
krzemienne bloki wydmami w�r�d
zasypanych moteli na po�udnie od miasta. Zrezygnowany
wr�ci� pustymi, pozbawionymi cienia ulicami, od czasu do czasu pokrzykuj�c w
gor�cym powietrzu i
nas�uchuj�c echa grzmi�cego pomi�dzy zaspami.
Tego samego popo�udnia, nieco p�niej, poszed� w kierunku p�nocno-wschodnim,
st�paj�c ostro�nie w�r�d
dziur i rozpadlin, przykucaj�c w plamach cienia,
gdy wiatr przynosi� mu dalekie odg�osy brygad budowlanych grodz�cych pla��.
Doko�a niego, w wielkich
piaszczystych basenach ziarnka czerwonego piasku po�yskiwa�y
jak diamenty. Ze zboczy piaskowych wzg�rz stercza�y ostre kolce rdzewiej�cego
metalu - pozosta�o�ci satelit�w
i wyrzutni marsja�skich, kt�rymi usiane by�y
marsja�skie pustynie, i kt�re nast�pnie zosta�y przywiezione z powrotem na
Ziemi�. Jedna z cz�ci, kt�re mija�,
ca�y element poszycia kad�uba z resztkami
numeru identyfikacyjnego podobny do wygi�tej tarczy stercza� pionowo w powodzi
piasku jak drzwi wiod�ce do
nik�d.
Tu� przed zmierzchem Bridgman dotar� do wysoko�ci ostrogi obsydianu wznosz�cej
si� na tle
ciemnowi�niowego, nieba jak wie�a zrujnowanego ko�cio�a. Wspi��
si� po jej stercz�cych wyst�pach i spojrza� ponad wydmami ci�gn�cymi si� na
przestrzeni dw�ch czy trzech mil,
ku kraw�dzi pla�y. O�wietlone ostatnimi promieniami
s�o�ca metalowe pr�ty pa�a�y r�owawym �arem jak bajkowe wrota na skraju
zaczarowanego morza. Co
najmniej p� mili ogrodzenia by�o ju� gotowe, a na jego
oczach podnoszono w�a�nie i osadzano w ziemi kolejny ogromny element. Ju� ca�y
wschodni horyzont zosta�
przes�oni�ty przez wkraczaj�ce ogrodzenie, a uwi�ziony
marsja�ski piach przypomina� �wir rozsypany nc dnie klatki.
Siedz�c na g�rze Bridgman poczu� ostrzegawczy skurcz b�lu w �ydce. Zeskoczy� z
ob�oku py�u i nie ogl�daj�c
si� za siebie uciek� przez wydmy i rafy piaszczyste.
P�niej, kiedy ostatnie barokowe aureole zachodz�cego s�o�ca zapad�y si� pod
horyzont, wyszed� na dach
czekaj�c na Travisa i Louise Woodward i wypatruj�c
ich niecierpliwie w pustych zalanych �wiat�em ksi�yca uliczkach.
Wkr�tce po p�nocy przy wysoko�ci k�towej 35 stopni pomi�dzy Aquil� a
Ophiuchusem, rozpocz�a si�
koniunkcja. Bridgman w dalszym ci�gu wpatrywa� si�
w ulice nie zwracaj�c uwagi na siedem punkt�w �wietlnych mkn�cych ku niemu od
strony horyzontu niby jaka�
inwazja z g��bi Kosmosu. Nic nie wskazywa�o na
rozbie�no�� ich orbit, na to, �e wkr�tce mia�y si� rozproszy� na przestrzeni
tysi�cy mil - satelity sun�y, jakby
zawsze by�y �ci�le ze sob� po��czone
w konfiguracj� znan� Bridgmanowi od dziecka -jak zgubiony znaczek zodiakalny;
gwiazdozbi�r oderwany od
sfery niebia�skiej w nieustannym gor�czkowym poszukiwaniu
swego dawnego miejsca.
- Travis! Niech ci� diabli! - warkn�� Bridgman, odwr�ci� si� od balkonu i ruszy�
w kierunku cz�ci por�czy
wysuni�tej za nadbud�wk� windy. Travis i Louise
Woodward unikali go jak pariasa i Bridgman musia� pogodzi� si� z faktem, �e
przesta� by� prawdziwym
rezydentem pla�y, egzystuj�c na ziemi niczyjej pomi�dzy
nimi a stra�nikami.
Siedem satelit�w zbli�y�o si� i Bridgman spogl�da� na nie od niechcenia.
Tworzy�y niezwyk�y, cho� wyra�ny wz�r przypominaj�cy grecka liter� x - ko�lawy
krzy�yk, kt�rego
poprzeczne rami� zawiera�o cztery ustawione mniej wi�cej
w linii prostej kapsu�y - Connolly'ego, Tkaczewa, Merrila i Majakowskiego -
przeci�te przez trzy pozosta�e -
Pokrowskiego, Woodwarda i Brodisuka - tworz�ce
z Tkaczewem przed�u�one Z. Wz�r ten by� r�nie odczytywany: jako sierp i m�ot,
orze�, swastyka, go��bica,
jako r�nego rodzaju emblematy religijne lub
runiczne, ale wszystko to po trochu si� zmienia�a wobec sta�ej tendencji
starszych pojazd�w do spalania si�.
To w�a�nie dzi�ki owemu powolnemu procesowi rozpadu aluminiowych pokryw kad�uba
satelity by�y
widzialne. Cz�sto zwracano uwag� na to, �e obserwator z
Ziemi widzi nie rzeczywist� kapsu��, tylko miejscowe pole rozpylonego aluminium
i zjonizowanych par wody
utlenionej z pourywanych dysz stabilizuj�cych,
rozwleczone teraz na przestrzeni p�l mili za ka�da kapsu��. Woodward, kt�ry
znalaz� si� na orbicie jako ostatni,
stanowi� ledwie dostrzegalny punkt �wietlny.
Kad�uby kapsu� wraz ze swoim doskonale zachowanym �adunkiem ludzkim ulega�y
sta�emu rozpadowi, a
szeroki wachlarz srebrzystej rosy rozpo�ciera� si� jak
z�udny �lad za Merrilem i Pokrowskim (1998 i 1999), niby podw�jna gwiazda
przekszta�caj�ca si� w nowa w
samym �rodku konstelacji. W miar� jak masa pojazd�w
si� zmniejsza�a kr��y�y one po coraz bli�szych Ziemi orbitach, a wkr�tce mia�y
si� zetkn�� z g�stszymi
warstwami atmosfery i spa��.
Bridgman sta� wpatrzony w przybli�aj�ce si� ku niemu satelity, zapominaj�c
zupe�nie o swojej irytacji na
Travisa. Jak zawsze, wzruszony by� niesamowitym,
ale dziwnie pogodnym widokiem konwoju bezustannie okr��aj�cego ciemny ocean
nocnego nieba, dawno
zmar�ych astronaut�w spiesz�cych po raz dziesi�ciotysi�czny
na kr�tkie spotkanie, by nast�pnie wyruszy� ku swoim samotnym �cie�kom
podniebnym biegn�cym wzd�u�
granicy jonosfery, tej niebia�skiej granicy p�ywu w
przestrze� kosmiczna, kt�ra ro�ci�a do nich prawa.
Jak Louise Woodward mog�a tak si� wpatrywa� w swojego m�a - Bridgman nie by� w
stanie poj��. Po jej
przyje�dzie zaprosi� j� raz do hotelu i zrobi� uwag�
na temat widocznych z okien pi�knych zachod�w s�o�ca, ale Louise warkn�a w
odpowiedzi z gorycz�
- Pi�kne? Czy mo�esz sobie wyobrazi�, co to znaczy podziwia� zach�d s�o�ca,
kiedy tw�j m�� kr��y, tam w
swojej trumnie?
By�a to reakcja typowa dla czas�w, kiedy po nieudanych pr�bach po��czenia si� z
platforma na orbicie sta�ej
gin�li pionierzy astronautyki. Gdy na zachodzie
wzesz�y te pierwsze gwiazdy i powsta�a nieprzyjemna perspektyw , �e za tysi�c
lat niebo b�dzie usiane
orbituj�cymi odpadami, pocz�tkowo pr�bowano je zestrzeli�,
ale ostatecznie pozostawiono je na tym naturalnym cmentarzysku, gdzie stanowi�y
w�asny pomnik.
Za chmur� py�u wzniecona przez burz� piaskowa satelity b�yszcza�y niewiele
ja�niej ni� gwiazdy drugiej
wielko�ci, mrugaj�c, gdy pasma cirrostratus�w
przecina�y odbite �wiat�o. Smuga rozproszonego �wiat�a za Merrilem i Pokrowskim,
kt�ra zwykle przes�ania�a
pozosta�e kapsu�y, zmniejszy si�, Bridgman jak
gdyby po raz pierwszy od wielu miesi�cy zobaczy� wyra�nie Majakowskiego i
Brodisuka. Patrzy� w �rodek
krzy�a, kt�ry przesuwa� si� w�a�nie nad jego g�owa,
zastanawiaj�c si�, czy to Merril, czy Pokrowski pierwszy spadnie z orbity.
Gwa�townie nabieraj�c powietrza w p�uca, zadar� g�ow�. Ze zdumieniem zauwa�y�,
�e po�rodku uk�adu
brakuje jednego ze znanych mu punkt�w �wietlnych. Przyczyny
tego stanu rzeczy, kt�re pocz�tkowo upatrywa� w przes�oni�ciu towarzysz�cych
kapsu�om opar�w przez chmury
py�u, by�y zgo�a inne: po prostu brakowa�o jednej
z kapsu�, trzeciej z pierwszej linii - Merrila, jak si� zorientowa� - kt�ry
spad� z orbity. Z uniesion� w dalszym
ci�gu g�ow� Bridgman ostro�nie st�pa�
po dachu, omijaj�c rdzewiej�ce resztki neonu i odprowadzaj�c wzrokiem konw�j w
jego locie ku wschodniemu
horyzontowi. Nie przes�oni�ty ju� przez �lad Merrila,
pojazd Woodwarda �wieci� teraz znacznie ja�niej i wydawa�o si�, �e zaj�� miejsce
tamtego, cho� nie mia� spa��
jeszcze co najmniej przez sto lat.
Gdzie� w dali zawarcza� silnik. Chwil� p�niej z innej strony odezwa� si� s�aby
kobiecy krzyk. Bridgman
podszed� do barierki i ponad dachami dom�w zobaczy�
na tle nieba dwie sylwetki na nadbud�wce windy bloku mieszkalnego, a nast�pnie
zn�w us�ysza� krzyk Louise
Woodward, kt�ra obydwiema r�kami wskazywa�a w
g�r�: wiatr rozwiewa� jej wok� twarzy d�ugie w�osy, a Travis usi�owa� j�
uspokoi�. Bridgman zorientowa� si�,
�e Louise b��dnie sobie wyt�umaczy�a upadek
Merrila, bior�c go za swojego m�a. Podszed� do samej kraw�dzi balkonu i stamt�d
obserwowa� patetyczna
scen� rozgrywaj�c� si� na odleg�ym dachu.
Ponownie gdzie� w�r�d wydm zaj�cza� silnik. Zanim Bridgman zd��y� si� odwr�ci�,
jasne ostrze �wiat�a
rozci�o niebo na po�udniowym zachodzie. Jak kometa
ci�gn�c za sob� a� po horyzont pot�ny ogon rozpylonych cz�stek, p�yn�o ku nim
po wyra�nie widocznej,
skierowanej w d� krzywej. Oderwany od reszty kapsu�,
kt�re gin�y ju� w�r�d gwiazd wzd�u� wschodniej cz�ci horyzontu, pojazd
znajdowa� si� teraz zaledwie kilka
mil nad ziemi�.
Bridgman obserwowa�, jak si� zbli�a, przygotowany na kolizj� z hotelem.
Rozszerzaj�ca si� korona bia�ego
�wiat�a niby gigantyczna rakieta sygnalizacyjna
o�wietla�a dachy, wychwytuj�c z mroku neonowe szyldy zasypanych moteli na
przedmie�ciach. Bridgman rzuci�
si� do drzwi i zbieg� po schodach; blask spadaj�cej
kapsu�y o�wietli� ponure ulice jak sto ksi�yc�w. Kiedy wpad� do swego pokoju,
bezpieczny wewn�trz
masywnego budynku wyjrza� na wydmy przed hotelem, kt�re
przypomina�y iluminowan� dekoracj� sceniczna. W odleg�o�ci trzystu jard�w wida�
by�o niska zamaskowana
karoseri� zaparkowanego na szczycie wzniesienia
wozu pustynnego, kt�rego s�abe reflektory przy�mi�a zupe�nie �una.
Z g��bokim metalicznym westchnieniem p�on�cy katafalk zmar�ego astronauty
przelecia� im nad g�owami,
tryskaj�c z kad�uba strumieniem rozpylonego metalu
i wype�niaj�c niebo �wietlistym �arem. W dole jego odbicie niby autostrada
o�wietlona reflektorami samolotu
przecina�o pustyni� w kierunku morza d�uga
jasna smuga szeroko�ci kilkuset jard�w. Ledwie Bridgman zd��y� przys�oni� oczy,
kiedy nagle nast�pi�a
eksplozja z pot�na detonacja. W g�r� wzbi�a si�
wielka zas�ona bia�ego py�u, kt�ra powoli opad�a na ziemi�. Odg�os wybuchu
uderzy� w hotel i wznosz�c si� w
przed�u�onym crescendo b�bni� w okna. Mniejsze
wybuchy przypomina�y opalizuj�ce fontanny wsz�dzie tam, gdzie spad�y od�amki
kapsu�y, zapala�y si� na
kr�tko pojedyncze ognie. A potem huk ucich� i w powietrzu
zawis� po�yskliwy ca�un fosforyzuj�cego gazu jak srebrzysty welon, w kt�rym
migota�y i perli�y si� klejnoty
cz�steczek.
W odleg�o�ci dwustu jard�w ukaza�a si� biegn�ca posta� Louise Woodward, a
dwadzie�cia krok�w za ni�
Travisa. Bridgman patrzy�, jak chowaj� si� i wy�aniaj�
zza wydm, a potem nagle poczu� na twarzy zimne �wiat�o reflektora zalewaj�ce
powodzi� ca�y pok�j za nim.
W�z terenowy sun�� prosto na niego z dwoma stra�nikami
trzymaj�cymi sieci i lassa na zewn�trznej platformie.
Bridgman b�yskawicznie prze�o�y� nog� przez por�cz balkonu, zeskoczy� i rzuci�
si� ku pierwszej wydmie.
Pochylony bieg� w ciemno�ci, kt�ra przecina�
promie� reflektora. W g�rze migotliwy ca�un powoli blak� w miar� jak rozpylone
cz�steczki metalu spada�y w
ciemny marsja�ski piasek. Ostatnie echa wybuchu
grzmia�y jeszcze w�r�d hoteli zgrupowanych w dalszej cz�ci pla�y.
W pi�� minut p�niej dogoni� Louise Woodward i Travisa. Pod wp�ywem uderzenia
kapsu�y cz�� wydm
uleg�a sp�aszczeniu, tworz�c p�ytki basen o �rednicy
mniej wi�cej �wier� mili. Okoliczne wzniesienia usiane by�y ci�gle jeszcze
roz�arzonymi od�amkami,
migoc�cymi niby gasn�ce oczy. W�z pustynny pomrukiwa�
jakie� czterysta czy pi��set jard�w za nim i Bridgman szed� teraz zm�czonym
wyci�gni�tym krokiem. Zatrzyma�
si� ko�o kl�cz�cego Travisa, kt�ry z wysi�kiem
�apa� oddech. W odleg�o�ci mniej wi�cej pi��dziesi�ciu jard�w Louise bieg�a w
d� bezradnie, z roztargnieniem
patrz�c na kawa�ki tl�cego si� metalu. Na
moment reflektor nadje�d�aj�cego wozu pustynnego o�wietli� j� i schowa� si�
mi�dzy wydmy. Bridgm