7324

Szczegóły
Tytuł 7324
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7324 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7324 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7324 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dymitr Bilenkin Czarny olbrzym 1985 O autorze Dymitr Bilenkin (ur. 1933) � geolog geochemik z wykszta�cenia � pracuje jako dziennikarz (�Komsomolskaja prawda�, potem �Wokrug �wieta�). Zajmuje si� publicystyk� naukow�. Bra� udzia� w kilku ekspedycjach geologicznych. Jest autorem wielu ksi��ek popularnonaukowych. Pierwsze opowiadania science fiction opublikowa� w 1958 roku, pierwszy zbi�r opowiada� pt.: Marsjanskij priboj w roku 1967. Kolejne zbiory tego autora to: Nocz kontrabandoj (1971), Prowierka na razumnos' (1974) i Sniega Olimpa (1980). Czytelnikowi polskiemu znany jest z licznych opowiada� drukowanych w �Problemach�, almanachu Kroki w nieznane (Iskry) oraz serii opowiada� fantastycznych Sta�o si� jutro (Nasza Ksi�garnia). Dyletant Ka�dy dzie� w redakcji gazety przypomina rozgrywan� wci�� na nowo parti� szach�w. Trudno jedynie przewidzie�, kto b�dzie kolejnym partnerem � zgry�liwy wynalazca perpetuum mobile, luminarz �wiatowej nauki czy m�ody agronom. W�a�nie dlatego stan ci�g�ej gotowo�ci by� dla Andrieja Siegdina czym� zupe�nie normalnym. Dziennikarz z dzia�u naukowego, je�eli jest dziennikarzem z prawdziwego zdarzenia, obudzony w �rodku nocy powinien natychmiast uchwyci� istot� nowatorskich rozwi�za� kombajnu do zbioru burak�w cukrowych, wykaza� si� znajomo�ci� problem�w chor�b genetycznych, opowiedzie�, co nowego s�ycha� w astrofizyce. Takim profesjona�em by� w�a�nie Siegdin. Oczywi�cie ka�dy specjalista zna� sw� dziedzin� wiedzy stokro� lepiej ni� on, ale o ca�ej nauce �aden z nich nie wiedzia� nawet po�owy tego co Andriej. Tego ranka Siegdin nie zd��y� jeszcze usi��� przy biurku, gdy zadzwoni� telefon. Partia szach�w zacz�a si�, kto� robi� pierwszy ruch. Andriej podni�s� s�uchawk� i stopniowo, w trakcie rozmowy, jego twarz zacz�a przybiera� coraz bardziej zafrasowany wyraz. � Tak, tak, dzi�kuj�. Oczywi�cie, b�d�! Wci�� nie wiadomo dlaczego? Nie? Co za sytuacja... Andriej od�o�y� s�uchawk� i zgarn�� z biurka poranne gazety, by przeczyta� je � w samochodzie. Wiadomo�ci by�y nieweso�e. �Nowa fala trz�sie� ziemi!�, �Ziemia przebudzi�a si�!�, �Gdzie nast�pi kolejny wstrz�s?� Czarne nag��wki przynosi�y czarne wie�ci. Teraz, korzystaj�c z paru minut spokoju w czasie jazdy na narad�, powinien maksymalnie si� skupi�, by przypomnie� sobie, uporz�dkowa� wszystkie, najdrobniejsze nawet dane. Dwudziestego si�dmego czerwca, przed miesi�cem, mieszka�c�w male�kiego nadwo��a�skiego miasteczka przewr�ci� (a siedz�cych zrzuci� z krzese�) silny wstrz�s. Ziemia o�y�a zaledwie na sekund�; zako�ysa�a budynkami i nape�ni�a powietrze trzaskiem p�kaj�cych szyb. Straty by�y niewielkie, ale za to c� za burza wybuch�a w�r�d sejsmolog�w! Okaza�o si� bowiem, �e ca�y dorobek geofizyki nie wart jest funta k�ak�w, poniewa� silne trz�sienie ziemi nast�pi�o tam, gdzie zdarzy� si� nie mia�o prawa � na r�wninie �rodkoworosyjskiej. Ale nauka nie lubi nie wyja�nionych zjawisk. Natychmiast przypomniano sobie, jak to dwie�cie milion�w lat temu pasywny tektonicznie fragment platformy �rodkoworosyjskiej zacz�� p�ka� w konwulsjach wypi�trzania si� g�r znanych obecnie pod nazw� Wy�yny Donieckiej, kt�ra zreszt� w niczym g�r nie przypomina. A mo�e na Powo��u rozpocz�� si� podobny proces? Hipoteza by�a, owszem, efektowna, ale po dw�ch dniach kolejny wstrz�s nie pozostawi� z nie j, �l� du. Tym razem zadr�a�y poleskie sosny. Ich wierzcho�ki ko�ysa�y si� przez kilka minut w o�lepiaj�cym b��kicie nieba, ca�y �wiat za� w oszo�omieniu obserwowa� rytmiczne wahania puszystych ga��zek. Zjawisko owo interpretowano na kilka r�nych sposob�w, ale specjali�ci wypowiadali si� na ten temat bez specjalnego przekonania. Potem niespodzianki nast�powa�y jedna po drugiej. Ziemia dygota�a to tu, to tam i nikt nie by� w stanie przewidzie�, co i gdzie zdarzy si� jutro. W dalszej kolejno�ci niewyt�umaczalne trz�sienia ziemi zacz�to rejestrowa� na p�nocy Stan�w Zjednoczonych i w po�udniowej Kanadzie. Potem w Europie Zachodniej. Wszystko to zako�czy�o si� przedwczoraj, w sobot�, gigantycznym i strasznym fajerwerkiem. Na pustkowiach Labradoru wylecia�y w powietrze miliardy metr�w sze�ciennych ziemi, w niebo wzbi� si� o�lepiaj�cy s�up gaz�w. Natychmiast na miejsce wypadku dostarczono �mig�owcami geolog�w i mikrofony reporter�w radiowych przekaza�y ca�emu �wiatu ich pe�ne g��bokiej zadumy �Hm!� Na Labradorze powsta� typowy lej, do z�udzenia przypominaj�cy te, z kt�rych wydobywa si� diamenty. Ale rzecz jasna nikt ju� nie my�la� o diamentach. O ile bowiem do tej pory powodem l�ku by� wy��cznie zagadkowy charakter niespodziewanej aktywno�ci planety, to w chwili obecnej... Gdzie nast�pi kolejny wybuch? Co si� dzieje z Ziemi�? Z t� niewzruszon� opok�, do kt�rej spokoju cz�owiek tak przywyk�? Siegdin mimochodem spojrza� na ulic� i upewni� si�, �e niepok�j ten gn�bi nie tylko jego. Ale czy narada, na kt�r� tak uprzejmie go zaproszono, wniesie co� nowego? Sala by�a wielka, wspania�a i wype�niona po brzegi. Ze stiukowego sufitu u�miecha�y si� amorki. Trzaska�y otwierane krzes�a wy�cie�ane czarn� derm�. Pomi�dzy oknami sta�y dumnie marmurowe popiersia wielkich uczonych. Siegdina zawsze dziwi�a ta straszliwa dysharmonia mi�dzy architektur� wn�trza a tym, co we wn�trzu tym si� dzia�o. Manieryczny styl epoki Katarzyny II, urz�dowe meble i �mia�e idee toruj�ce drog� nauce dwudziestego pierwszego wieku � jedno �le pasowa�o do drugiego. Ale mimo wszystko pasowa�o! Czasem Siegdin prze�ywa� tu niemi�e chwile. Czy� mo�e by� co� bardziej poni�aj�cego dla dziennikarza, ni� �wiadomo��, �e rozumie co trzecie s�owo? Siedzia�, m�czy� si�, wymy�la� sobie w duchu od durni, pr�bowa� z g�szczu termin�w i abstrakcji wydoby� jaki� sens. Niekiedy mu si� to udawa�o, niekiedy nie, i stopniowo dochodzi� do przekonania, �e ka�dy, nawet najbardziej skomplikowany problem w gruncie rzeczy jest prosty i dost�pny dla ka�dego. Zreszt� inaczej by� nie mog�o, wszak nauka to przede wszystkim logika. Logika i jeszcze raz logika, a dopiero potem � wszystko inne. Mo�liwe, �e rozumowanie to mia�o s�abe punkty, ale Siegdina zadowala�o. A ca�kowicie z �kompleksu ni�szo�ci� wyleczy� go przypadek. Pewnego razu, przezwyci�aj�c skr�powanie, zapyta� o co� s�siada, kt�ry siedzia� ze skupionym wyrazem twarzy i porusza� wargami, jakby powtarzaj�c to, co us�ysza�. � A bo ja wiem � prawie odwarkn�� mu tamten. � Jaka� abrakadabra. � Pan r�wnie� nie jest fizykiem? � ucieszy� si� Siegdin. � Ja? Ale� nie, jestem. � Fizykiem? Przecie� w�a�nie m�wi� o... � Wiem. Ale ja jestem optykiem. Fizykiem-optykiem. Sigma pola to nie moja specjalno��. Przyszed�em, bo interesuje mnie nast�pny referat. Skoro nawet fizyk nie mo�e zrozumie� drugiego fizyka, to nie mam si� czego wstydzi�, pomy�la� Siegdin. Tym razem jednak, gdy tylko zacz�a si� dyskusja, zauwa�y�, �e zgromadzona na sali publiczno�� jest bardzo zr�nicowana. Wyra�nie da�o si� odczu�, �e mniejszo�� doskonale zna zagadnienie, denerwuje si�, spiera, upada pod ci�kim brzemieniem odpowiedzialno�ci. Inni zachowywali si� z pewnym za�enowaniem. Przypominali troch� ludzi nie umiej�cych p�ywa�, ale jednak zrz�dzeniem losu wyznaczonych w sk�ad zespo�u, kt�ry ma ratowa� ton�cego. Siegdin dostrzega� w�r�d nich znajomych fizyk�w nuklearnych, astrofizyk�w, chemik�w i zrozumia�, o co tu chodzi. Na wszelki wypadek zaproszono r�wnie� naukowc�w, kt�rzy z racji swej specjalno�ci nie mieli nic wsp�lnego ani z tektonik�, ani w og�le z badaniami wn�trza Ziemi. Marmurowy �omonosow, ostatni wszechstronny uczony, oboj�tnie patrzy� na swoich nast�pc�w, kt�rych naukowe drogi rozesz�y si� do tego stopnia, �e prelegenci, chc�c by ich zrozumiano, zwracali si� do swoich s�uchaczy w r�wnie przyst�pny spos�b, jak Siegdin do swoich czytelnik�w. T� obserwacj� przerwa�a Siegdinowi rzucona z sali replika. Przewodnicz�cy zapyta� siedz�cego w pierwszym rz�dzie uczonego: � Czy nie mamy tu do czynienia... � a ten stanowczo odpar�: � Nie! � Z ca�� pewno�ci� mo�na go by�o zaliczy� do grupy �postronnych� specjalist�w. Siegdin potar� czo�o. Twarz cz�owieka, kt�ry powiedzia� �nie�, budzi�a w nim jakie� skomplikowane skojarzenia. Im bardziej si� nad nimi zastanawia�, tym bardziej stawa�y si� one mgliste i fantastyczne. Pr�bowa� uchwyci� jak�� wskaz�wk�, cichy szept pod�wiadomo�ci. Gdzie, kiedy, w jakiej sytuacji mign�� mu przed oczyma ten ostry ptasi profil, zm�czone oczy i wzruszaj�ca mgie�ka siwizny na czubku g�owy? � Przepraszam � zwr�ci� si� do s�siada. � Czy to... � Tak, to Lew Siergiejewicz Pastuch�w. � Od cz�stek elementarnych? � We w�asnej osobie. Los wykona� ruch koniem. Siegdin zamkn�� notes. Tu nie powiedz� ju� nic nowego: remis. No c�, pora rozpocz�� now� parti�. Gdy wszyscy wstali, przecisn�� si� do Pastuchowa, kt�ry podniesionym g�osem m�wi� do m�odego cz�owieka w okularach: � Ca�y dzie� stracony. I to stracony bez sensu. Po co nas tutaj �ci�gn�li? Po co? � Dzie� dobry, Lwie Siergiejewiozu � wtr�ci� si� Siegdin. � Nie straci pan dnia. By� mo�e przyniesie on milionom ludzi wiele po�ytku. � Co pan ma na my�li? � Pastuch�w spojrza� na niego ze zdziwieniem. Siegdin tylko na to czeka�. W podobnych sytuacjach nale�a�o od razu pierwszym zdaniem zaintrygowa� rozm�wc�. � My�l� o czytelnikach. Zasypuj� mas listami prosz�c, �eby�my opowiedzieli o pa�skich do�wiadczeniach. By�o to k�amstwo, ale zdaniem Siegdina k�amstwo w s�usznej sprawie. � W�a�nie teraz � zapyta� Pastuch�w, akcentuj�c s�owo teraz � interesuj� ich do�wiadczenia, kt�re prowadzi nasz instytut? � Tak. � Nie do wiary! Nie, nie! Do�wiadczenia dopiero si� zacz�y, jeszcze za wcze�nie m�wi� o rezultatach. � Ale przecie� miesi�c temu m�wi� pan w wywiadzie dla �Sputnika� o skonstruowaniu aparatury... � Tym bardziej. No tak, pomy�la� Siegdin. Grozi mi mat. � Przecie� dzisiejszy dzie� i tak uzna� pan za stracony � powiedzia� zdecydowanym tonem, daj�c do zrozumienia, �e si� nie odczepi. Siegdin nie by� natr�tem, nie cierpia� natr�ctwa, ale innego wyj�cia nie by�o. Pastuch�w by� w gruncie rzeczy cz�owiekiem �agodnym i powinien ust�pi�. Mog�o si� do tego przyczyni� i jego pod�wiadome poczucie winy wobec spo�ecze�stwa, kt�remu, jak wykaza�a narada, nie m�g� w niczym pom�c sw� wiedz�. I rzeczywi�cie, Pastuch�w skapitulowa�. W godzin� p�niej wchodzili ju� do holu instytutu. Pastuch�w prowadzi� Siegdina betonowym korytarzem, kt�ry wi�d� coraz g��biej, jak �mija opl�tuj�c co�, co kry�o si� w jego zwojach. Pocz�tkowo przez w�ziutkie okienka wpada�o dzienne �wiat�o, potem znikn�o. Fotokom�rki bezg�o�nie otwiera�y masywne drzwi i Siegdina stopniowo ogarnia�a cisza zakl�tego podziemia. By� w ba�niowym zamku i oczekiwa�o go spotkanie z zakutym w beton d�inem. Nie zdziwi� si�, czuj�c zapach burzy niesiony podmuchami wietrzyka, kt�ry zacz�� d�� ku niemu. Nie wiedzia�, po co mu ten nastr�j. Wyja�nienie, �e to po prostu podmuchy wyzwalanego w czasie eksperymentu ozonu, by�o na razie zb�dne. Teraz korytarz przypomina� okop, z kt�rego �cian patrzy�y szklane oczy peryskop�w. Za nimi by� mrok, g�sty, pos�pny mrok. Pastuch�w pstrykn�� wy��cznikiem, ciemno�� rozja�ni�a si� i Siegdin ujrza� swego d�ina. Wygl�da� jak zimno po�yskuj�cy metalem ryj, zako�czony ostrym dziobem. Dzi�b wycelowany by� w przezroczyst�, pust� wewn�trz kul�. W pewnej odleg�o�ci bajkowo po�yskiwa�o z�oto miedzianych szyn, a elastyczne przeguby podtrzymuj�ce �ryj� sprawia�y, �e przypomina� on zwierz�, kt�re oczywi�cie nigdy nie �y�o na Ziemi, ale kt�re Siegdin mia� nadziej� spotka�. � To w�a�nie jest emiter � oznajmi� Pastuch�w. Ozar prysn��. Teraz by�a to po prostu .aparatura, zwyk�e szyny, kt�rymi mo�na przes�a� diabli wiedz� ile milion�w wolt, zwyk�y przedmiot eksperymentu � wisz�ca kula z uwi�zion� wewn�trz pr�ni�, kt�r� por�wna� mo�na jedynie z pr�ni� mi�dzygalaktyczn�. � Przebijamy pr�ni� skupion� wi�zk� romezon�w � powiedzia� Pastuch�w. � Dla pana pr�nia to po prostu pustka, ale dla fizyk�w... � Mo�e pan nie obja�nia� � przerwa� mu Siegdin. � Dla pana, zgodnie z teori� Diraca, jest morzem cz�stek o ujemnej energii. Prosz� powiedzie�, jaka jest moc wi�zki mezon�w, jej kierunek, w�a�ciwo�ci? Jakie s� rezultaty tych do�wiadcze�? Pastuch�w z coraz wi�kszym zapa�em zag��bia� si� w obja�nienia. W kt�rym� momencie Siegdin zupe�nie przesta� rozumie� szczeg�y wywod�w. Ale uwa�nie �ledzi� g��wny � dla niego, rzecz jasna � w�tek i stopniowo zacz�� ju� to i owo pojmowa�. � To znaczy � przerwa� Pastuchowowi � �e energia mezonowych potok�w, powstaj�cych w atmosferze pod wp�ywem dzia�ania kosmicznych cz�stek elementarnych, ma si� tak do energii waszego emitera, jak zefirek do huraganu? � To do�� niezwyk�e por�wnanie. Ale zasadniczo ma pan racj�. � C�, mam taki spos�b my�lenia. Ma swoje wady, ale i zalety. A wi�c w jaki spos�b przeprowadza pan do�wiadczenia? Pastuch�w zaprowadzi� go do pokoju oddzielanego od emitera ostrymi zakr�tami korytarza oraz �cianami z barytowego betonu i o�owiu. W pomieszczeniu tym, w miejscu, gdzie powinno znajdowa� si� okno, biela� wielki ekran telewizyjny. Przed nim sta� pulpit. Fizyk zdj�� ze �ciany fotografi�. Siegdin rozpozna� na niej przezroczyst� kul� z uwi�zion� w niej pr�ni�. Liliowe ig�y rozb�ysk�w przecina�y kul� w r�nych kierunkach. Wisia�y w niej nie dotykaj�c �cianek. � �wiecenie w pr�ni? � Siegdin uni�s� brwi. � Prosz� sobie wyobrazi�. Tak. Mezonowy promie� sam zaznacza swoj� drog�. � Ciekawe. � Ale nic nowego... O wiele wa�niejszy jest problem cz�stek, kt�re promie� wytr�ca z pr�ni. S� one... � Chwileczk�. Ciekaw jestem, dlaczego pan, o ile dobrze zauwa�y�em, wysy�a wi�zk� z r�nych stron. Mo�e mi to pan wyja�ni�? Pastuch�w poczu� si� nieco ura�any lekcewa�eniem, z jakim go�� potraktowa� najwa�niejszy problem, problem, nad kt�rym pracowali nie szcz�dz�c si�. No c�, to typowe dla wszystkich dziennikarzy. Szukaj� tylko spektakularnych efekt�w, pomy�la� i st�umi� uraz�. � Interesuj� nas r�wnie� w�a�ciwo�ci przestrzenne pr�ni. Badamy, czy s� one jednorodne we wszystkich kierunkach, czy nie. � Izotropowo�� lub anizotropowo�� pr�ni. Rozumiem. Prosz� ani powiedzie�, czy kula jest jako� zorientowana wed�ug si�owych linii pola magnetycznego Ziemi? No, no, pomy�la� Pastuch�w. Chce mi da� do zrozumienia, �e mo�na z nim rozmawia� jak ze specjalist�, cho� rozumuje wcale nie jak fizyk. Uwa�aj, m�j drogi, bo je�eli nie b�d�, prowadzi� ci� za r�czk�, to ugrz�niesz po uszy. A w og�le, c� to za dziwny spos�b stawiania pyta�? � Oczywi�cie kula zorientowana jest wed�ug biegun�w. O, prosz�, na zdj�ciu to zaznaczono. Zdaje si�, �e niezbyt dobrze wida�. Znaczki by�y doskonale widoczne. Ale Siegdin nie zareagowa� na daj�c� si� wyczu� ironi�. Jego kr�lowa prze�amywa�a w�a�nie lini� obrony przeciwnika. Z ty�u rozleg� si� ha�as i do pokoju wesz�o trzech m�odych, z wygl�du bardzo sympatycznych ch�opak�w. Zadzierali troch� nosa � no c�, zarozumia�o�� to cecha charakteru do�� cz�sto spotykana u ludzi, u kt�rych w parze z talentem idzie sukces. � Lwie Siergiejewiczu � zwr�ci� si� jeden z nich do Pastuchowa z szacunkiem, ale jak do r�wnego sobie � przygotowania zako�czone, mo�na kontynuowa� eksperyment. � Tak, oczywi�cie. Pastuch�w przez chwil� pomy�la�, �e dziennikarza nale�a�oby jednak wyprosi�. A zreszt�, niech zostanie. Najwyra�niej zainteresowa� si� na serio, prosz�, jak si� przypi�� do tabeli eksperyment�w. � Zaczynamy. W��czony ekran do z�udzenia przypomina� okno, za kt�rym widnia�a sala z emiterem. � Wsp�rz�dne AG-90/TB-90 � zawo�a� jeden z m�odych fizyk�w. Emiter poruszy� si�, komputer skierowa� jego dzi�b dok�adnie pionowo W d�. Do tej pory �nie wysy�ano jeszcze wi�zki mezon�w w tym kierunku. Siegdin, nie wiadomo dlaczego, wci�� nie m�g� oderwa� wzroku od tabeli. Przecie� teraz powinien z zapartym tchem wpatrywa� si� w ekran telewizora. Odwr�ci� si� w ostatnim momencie, w chwili gdy Pastuch�w wyci�gn�� r�k� w stron� w��cznika. � Chwileczk�, mam jeszcze jedno pytanie. Czy za granic� r�wnie� maj� tak� aparatur�? � Tak! � odpar� Pastuch�w, kt�ry zupe�nie straci� orientacj�, o co chodzi temu dziwnemu dziennikarzowi. � W Stanach Zjednoczonych i w Anglii. S� jednak mniej nowoczesne i uruchomiono je p�niej. � Wszystko jasne � powiedzia� Siegdin i delikatnie odsun�� r�k� Pastuchowa od wy��cznika. � Prosi�bym o od�o�enie eksperymentu. Oczywi�cie nikt nie zrozumia� jego post�pku. W pierwszej chwili fizycy nawet si� nie oburzyli. � Za pozwoleniem! � do Pastuchowa wreszcie dotar� sens us�yszanych przed chwil� s��w. � Jakim prawem... � �adnym. Ale d�in mo�e si� wyrwa� z butelki. I wcale nie mam ochoty by� tu zasypanym wraz z wami. Fizycy oniemieli, pora�eni bezczelno�ci� intruza, kt�ry przecie� powinien z nale�nym szacunkiem ch�on�� ich s�owa. � To ju� przekracza wszelkie granice � mrukn�� .zupe�nie zbity z tropu Pastuch�w. Trzej m�odzi fizycy przysun�li si� do szefa. Z ich min mo�na by�o bez trudu wyczyta�, �e na najmniejszy znak Pastuchowa gotowi s� wyrzuci� tego wariata na zbit� twarz. � No c�, chyba powinienem to wyja�ni� � stwierdzi� Siegdin. � Mam podstawy s�dzi�, �e mo�ecie panowie, tak, w�a�nie wy, panowie, przerwa� t� saraband� trz�sie� ziemi. � Jakich znowu trz�sie� ziemi? � fizycy nie od razu zrozumieli, o co chodzi. � Ot� maj� one miejsce wtedy i tylko wtedy, gdy pracuje wasz emiter. Co do minuty. I tylko w tych miejscach, w kt�rych wasz promie� przechodzi przez warstw� D p�aszcza skorupy ziemskiej. A teraz emiter skierowany jest prosto w d� i... Pastuch�w popatrzy� na� badawczo. Andriej ozu� si� jak wirus pod mikroskopem. � Aha � zrozumia� wreszcie Pastuch�w. � Wi�c pan serio uwa�a, �e... � Serio. A mo�e ju� � wcze�niej przeprowadzili�cie panowie stosowne obliczenia wp�ywu wi�zki mezon�w na materi� g��bin ziemi? � Nie. Oczywi�cie �e nie. Czy zapalaj�c zapa�k� interesuje si� pan samopoczuciem lokatora s�siedniego mieszkania? Mezony s� bardzo szybko poch�aniane przez materi� i... � Ale nie w tej skali. Nawet kosmiczne mezony s� rejestrowane na g��boko�ci kilometra. A w waszym przypadku... � Tak, tak, prosz� poczeka�. Wszyscy zamilkli. Teraz �cie�k�, kt�r� wolno i niepewnie torowa� Siegdin, p�dzi�a my�l uczonych. Siegdin m�g� teraz skromnie usun�� si� na bok i czeka�. Albo z wdzi�czno�ci� u�cisn� mu r�k�, albo us�yszy szyderczy �miech. Min�o kilka minut. Wreszcie Pastuch�w odwr�ci� si� w jego stron� i popatrzy� na� z szacunkiem. � Niech pan nie udaje naiwnego. Kim pan jest? � Kiedy� by�em pracownikiem naukowo-badawczym w pa�skim rozumieniu tego s�owa. Po prostu w pewnym momencie zmieni�em pole dzia�ania. Pastuch�w z satysfakcj� skin�� g�ow�. � Tak w�a�nie my�la�em. No c�, pa�ska hipoteza jest nader prawdopodobna. Wi�zka mezon�w mo�e przebi� kor� ziemsk�. Mo�e wej�� w rezonans z elektronowymi pow�okami atom�w, w rezonans, kt�ry nas nie interesuje i dlatego pomijamy go w naszych obliczeniach. Poniewa� jednak elektronowe pow�oki ulegaj� w g��bi Ziemi deformacji, to... No nie, to przecie� niezwykle ciekawe! Jakie� mo�liwo�ci prewencji trz�sie� ziemi! Delikatnie rozpraszamy gromadz�c� si� energi� wi�zk� mezon�w i... Trzeba natychmiast sprawdzi� pa�skie przypuszczenia! O zapobieganiu trz�sieniom ziemi nie pomy�la�em � przyzna� w duchu Siegdin. No i dobrze, ka�demu co jego. G�o�no za� powiedzia�: � Oczywi�cie, trzeba sprawdzi�. Zabrali si� do oblicze�. Fizycy przesun�li si� nieco i zrobili dla Siegdina miejsce za sto�em. Fircykowaty m�odzieniec, ten, kt�ry par� minut temu zakasywa� r�kawy kitla, szykuj�c si� do zastosowania �rodk�w przymusu bezpo�redniego, szarmanckim gestem zepchn�� na pod�og� stert� ta�m perforowanych. Wszyscy z kurtuazj� zdawali si� nie zauwa�a�, jak nieporadnie Siegdin kartkuje informator nafaszerowany matematycznymi m�dro�ciami. Wola� to, ni� obsypywanie go pochwa�ami. � No c� � powiedzia� Pastuch�w w zamy�leniu i spojrza� machinalnie na zegarek � teraz przeprowadzimy decyduj�cy eksperyment. Wybrali�cie ju� jak�� porz�dn� pustyni�, pod kt�r� promie� przetnie warstw� D? � Gotowe. � W��czajcie. I Siegdin zobaczy� na ekranie, jak �dzi�b� zatoczy� �uk wok� kuli, jak zaiskrzy�a si� w niej jasnofioletowa b�yskawica. Nie by�o s�ycha� ani trzasku, ani huku; nawet je�eli rozleg� si� tam, w sali z emiterem, to beton poch�on�� je ca�kowicie. Siegdin zrozumia�, co jeszcze wprowadza�o w b��d fizyk�w. Cisza. Kiedy woko�o panuje cisza, w kt�rej s�ycha� ka�dy oddech, trudno, z psychologicznego punktu widzenia, wyobrazi� sobie, �e gdzie�, setki kilometr�w st�d, pisz� t� przerywa grom podziemnej burzy. � No... � mrukn�� Pastuch�w. Podni�s� s�uchawk� telefonu. Denerwowa� si� tak, �e mi�dzy brwiami wyst�pi�y mu krople potu. � Stacja sejsmologiczna? Wszystko w porz�dku? Co, nowe trz�sienie ziemi? Gdzie? Kiedy? To wspaniale! Nie, jeszcze nie zwariowa�em. Cisn�� s�uchawk�. � Gratuluj�. Ale wie pan, czego nie mog� poj��, drogi... � Pastuch�w zmiesza� si�, nie m�g� sobie przypomnie� ani imienia, ani nazwiska swego rozm�wcy. � Siegdin. Andriej Jefimowicz Siegdin. � A wi�c, drogi Andrieju Jefimowiczu, niech mi pan z �aski swojej wyja�ni jedn� rzecz. Wszystko, co wiedzia� pan o trz�sieniach ziemi, wiedzia�em i ja. Ale przecie� w fizyce j�drowej jest pan dyletantem! Jakim wi�c cudem to pan, a nie ja... � Dlatego, �e pan ca�kowicie po�wi�ci� si� swojej specjalno�ci. Ja zreszt� te�. Ale jest pewna r�nica. Dla pana gwiazd� pierwszej jasno�ci, gwiazd� przewodni�, jest pa�ska dziedzina nauki. Dla mnie natomiast wszystkie gwiazdy s� jednakowej jasno�ci. Ma to swoje minusy, ale ma i plusy. No i w efekcie dzisiejsz� parti� ja wygra�em. � Jak� parti�? A zreszt� to niewa�ne. Jeszcze jedno pytanie. Ci�gle nie mog� poj��, jakim cudem powi�za� pan jedno z drugim? � Och, prosz� mnie nie pos�dza� o jak�� nadzwyczajn� intuicj�. Po prostu tam, na naradzie, pomy�la�em sobie: dlaczego ani razu trz�sienie ziemi nie zdarzy�o si� w niedziel�? prze�o�y� S�awomir K�dzierski Czara Marsja�skie zapachy dla cz�owieka nie istniej�. By� mo�e wiatr na Marsie jest gorzkawy i szczypi�cy, trawa pachnie �agodnym s�o�cem i po burzy wspaniale si� oddycha. Nie wiemy tego i raczej nigdy si� nie dowiemy. Dla nas zawsze i wsz�dzie Mars pachnie gum� i metalem, przecedzonym powietrzem butli tlenowych. Tak jak teraz. Id� dnem w�skiego kamiennego w�wozu, w r�ku trzymani m�otek geologiczny. Po�yskuj�ce b��kitno p�ytki �upku chrz�szcz� pod nogami. D�wi�k jest jak przyg�uszony wat�. Przez pierwsze dni pobytu w g�uchej, rozrzedzonej atmosferze Marsa ma si� ochot� ci�gle potrz�sa� g�ow�, by wyrzuci� z uszu nie istniej�c� wat�. Teraz si� przyzwyczai�em, id� nie dostrzegaj�c nic dziwnego. S�o�ce pra�y niemi�osiernie, nad zboczami paruje upa�, ale moj� uwag� poch�ania co innego. Przede mn� idzie Tania. Jej cie� ta�czy na pokruszonych bry�ach, na po�yskuj�cych mik� okruchach �upku � tak lekkie i niewymuszone s� ruchy dziewczyny. Jest szczuplutka, zgrabna; butle tlenowe na jej plecach wygl�daj� lekko, jakby nic nie wa�y�y. Patrz�c na ni� niemal �le-pn� z rozczulenia. Nic ju� nie widz�, pr�cz pociemnia�ej na �opatkach bluzki, j�drnych n�g, podryguj�cej na biodrze torby, r�k lekko zaci�ni�tych w pi�stki. Na zakr�cie Tania si� zatrzymuje i macha do mnie. � Dajka.[ �y�a niezgodna (petr.) ] Palec jej wskazuje r�wn� �y�� szarego kamienia, przecinaj�c� uko�nie warstwy �upku. � Dajka sjenitowa � potwierdzam.[ ziarnista ska�a g��binowa (petr.)] Tania kiwa g�ow�. Jej rami� jest tu� obok mojego. Udaj�c ca�kowicie zaj�tego prac�, patrz� na dajk�, ale ukradkiem, k�tem oka widz� nie za�omy skalne, lecz pere�ki potu nad jej brwi�, �lad po szczepieniu ospy na smag�ym ramieniu, uspokajaj�cy si� oddech piersi. Nawet t�py ryj maski nie szpeci Tani. Mam wyrzuty sumienia, �e j� tak obserwuj�, jest w tym co� z�odziejskiego. I wstyd mi, �e zapominam o swych obowi�zkach badacza. Usi�uj� si� jako� skupi�. Od�upuj� pr�bki, mierz� k�t padania �y�y, okre�lam jej sk�ad mineralny, nagrywam zapis na kaset�. Tania mi pomaga, wszystko to odbywa si� szybko, fachowo, ale chwile, kiedy podaj� jej pr�bki i kiedy nasze palce si� stykaj�, s� niemal nie do zniesienia. Nie wolno mi u�cisn�� jej palc�w, ale uciec przed nimi te� nie mog� i musz� uwa�a�, �eby nie zadr�a� mi g�os i �eby moje palce dotykaj�c jej palc�w nic im nie powiedzia�y, a chcia�bym, �eby powiedzia�y wszystko. I wydaje mi si�, �e to wbrew naturze � tutaj, w niepokoj�cym milczeniu Marsa, my�le� o dziewczynie, o swojej mi�o�ci do niej. A ona? Nic w jej zachowaniu nie wskazuje na to, by domy�la�a si� moich uczu�. Jest bezpo�rednia, naturalna i nie mog� zrozumie�, czy naprawd� niczego nie dostrzega, czy widzi to wszystko, ale ukrywa z jej tylko wiadomych przyczyn. Skoro tak sobie �yczy, to zmaczy, �e tak czuje si� lepiej i nieostro�ny gest mo�e jej sprawi� przykro��. A sprawi� jej przykro�� boj� si� nie mniej ni� dowiedzie� si�, �e jestem jej oboj�tny. Opis dajki jest sko�czony. Nie pad�o ani jedno s�owo, nie by�o �adnego gestu, kt�ry m�g�by zam�ci� przyjacielsko-rzeczow� atmosfer�, jaka mi�dzy nami panuje. Wszystko pozosta�o jak dotychczas; ruszamy dalej. Kiedy� znowu znajdziemy si� tylko we dwoje na przestrzeni setek kilometr�w? k Teraz ja id� przodem. Tak jest l�ej, ale nie za bardzo. Teraz ona patrzy w m�j kark i ci�gle mam ochot� si� obejrze�. Zbocza staj� si� �agodniejsze, stopniowo nasze g�owy zaczynaj� si� wy�ania� ponad kraw�d� w�wozu, ze wszystkich stron obst�puje nas kamienista r�wnina. Jest czarna od rozlewisk zastyg�ej lawy, �ciel�cych si� a� po horyzont, i nieliczne �y�y kwarcu wygl�daj� na niej jak bryzgi gigantycznego malarskiego p�dzla. P�aszczyzny lawy dysz� suchym �arem. �upki si� sko�czy�y, pod nogami zgrzyta piasek, wij�cy si� pokr�tn� wst�g� w p�ytkim korycie. Korycie wyschni�tego strumienia, powiedzia�bym na Ziemi, ale tu strumienie stanowi� wprost bajeczn� rzadko��. W og�le trzeba by si� zastanowi�, sk�d si� wzi�� w�w�z, kt�rym szli�my. Zreszt� po prostu mam obowi�zek to zrobi�. Wi�c pr�buj�. Zdumiewa mnie nieoczekiwany widok, przybli�aj�cy si� z ka�dym krokiem. Niewiarygodne, ale to fakt: przed nami jezioro. � Woda... � m�wi� oszo�omiony. Tania zbli�a si� do mnie, i kiedy tak idzie, ma twarz uszcz�liwionego prezentem dziecka. D�ugo milczymy wstrz��ni�ci. Miniaturowe jeziorko o p�ytkiej, przezroczystej, z lekka zielonkawej wodzie obramowane jest pasmem bia�ego, iskrz�cego si� mu�u. Z rzadka przebijaj� go ostre ig�y karminowoczerwonej trawy. I ponad tym wszystkim � niezm�cone fioletowe niebo. I wok� cisza jak we �nie, i s�yszymy w�asne oddechy. Ostro�nie, boj�c si� zam�ci� cisz�, podchodzimy bli�ej, na g�stym mule odbijaj� si� nasze �lady, sami nie wiemy, jak i kiedy bierzemy si� za r�ce. Na ��tym dnie le�y przezroczysty koronkowy cie� wodorost�w. Tania cofa si� i spuszcza oczy. � Czy mog�... Czy mog� si� wyk�pa�? Noskiem buta rozgrzebuje mu�, w jej g�osie jest pokora, ale wiem, �e nie potrafi� jej zabroni�, chocia� powinienem. Mimo wszystko pr�buj�. � Przecie� wiesz, �e nie wolno... Podrzuca g�ow� tak, �e rozwiewaj� si� jej w�osy, zadziera uparcie podbr�dek i teraz ca�a jest wyzwaniem. G�os jednak ma czu�y, pieszczotliwy. � M�j z�oty, no pozw�l mi, b�d� uwa�a�... Patrzy na mnie tak, �e wszystkie instrukcje id� w diab�y. Zreszt� sam mam ochot� tam je pos�a�. To jezioro jest nasze. To nagroda i �wi�to, a my ostatecznie nie jeste�my robotami. Poza tym Mars jest prawie ca�kowicie zbadany, nie ma tu ju� strachu przed nieznanym. � Dobrze � burcz� odwracaj�c oczy. � Tylko z ca�ym zabezpieczeniem... Ona ju� nie s�yszy. Podtrzymuj� butle tlenowe, kiedy si� rozbiera, wyjmuj� z plecaka kapronow� link�, zawi�zuj� p�tl�. Tania �mieje si� i pokazuje mi j�zyk. Oczywi�cie wie, wie, �e mo�e zrobi� ze mn�, co zechce! Ostro�nie zbli�a si� do wody. Jej bose pi�ty odciskaj� malutkie do�ki, opalone nogi wydaj� si� w blasku �nie�nobia�ego mu�u prawie czarne. Ko�cami palc�w dotyka wody i wchodzi do jeziora, badaj�c dno. Dno jest twarde, sam to widz�. Jeszcze sekunda � i o�lepia mnie fontanna bryzg�w, o�lepia roze�miana twarz dziewczyny. U�miecham si� g�upio: kt� by pomy�la�, �e nasza dzisiejsza wyprawa zako�czy si� takim szale�stwem! Nie trzeba by�o wysy�a� na Marsa dziewcz�t. Ale przecie� kiedy� i tak musia�yby si� pojawi�! Pojawi� si� i przynie�� ze sob� t� niepokoj�c�, wyzywaj�c� weso�o��, ten �miech, kt�ry lekcewa�y wszystkie surowe ograniczenia, tak obce Ziemi i ludziom. Kocham j� za to, nie mog� �y� bez niej ani tu, na Marsie, ani tam, na Ziemi, nie mog� �y� bez jej bezpo�rednio�ci, bez jej przeobra�aj�cego wszystko u�miechu. Tania p�ywa, chocia� kolana ocieraj� si� jej o dno, nie posiada si� z rozkoszy, a ja, jak niezgrabna statua, stoj� na brzegu, trzymam link� i czuj�, jak ci��y mi zakurzona, przepocona odzie�, jak ch�tnie bym j� zrzuci�. Wreszcie Tania wychodzi. Z jej cia�a sp�ywaj� migotliwe krople i ciemnymi plamkami obsypuj� mu�. Tania usi�uje rozwi�za� link�, podchodz� jej pom�c i pochylam si� nad zasup�anym w�z�em. � Ale� mnie oplata�e�... Co to? Jej g�os lekko dr�y. Podnosz� g�ow�, widz� jej oczy, nic tylko oczy, i Mars nagle zaczyna pode mn� wirowa�. I nagle � jak cios: oczy Tani zw�aj� si�, spojrzeniem skacz� gdzie� w bok, na twarzy przera�enie. Odwracam si� szybko i tak�e dr�twiej�. Tu� obok nas widz� przywarte do trawy cia�o zwierz�cia, z�y b�ysk jego �lepi, napr�one �apy z krzywymi brudnymi pazurami. Czuj�, �e zaraz rzuci si� na nas, wiem, �e ten drapie�nik � czara � ju� napada� na ludzi, wiem, �e jego skok jest b�yskawiczny, wiem to i nie mog� si� ruszy�. � Czara! � krzyk g�ucho odbija si� w moich uszach. � Czara! Nie poznaj� g�osu Tani. W jakim� odr�twieniu widz� jej wyci�gni�t� do zwierza r�k�, jej podane ku przodowi cia�o, Tania m�wi co� rozkazuj�co i mi�kko, nie rozumiem, co, ale w jej tonie jest nie znana mi si�a i w�adczo��, op�ywaj�ce ten k��bek napi�tych mi�ni, t� odbezpieczon� w�ciek�o�ci� min�. Skok ci�gle nie nast�puje. Odr�twienie mija. K�tem oka obserwuj�c czar� si�gam po pistolet, wyci�gam go z kabury, k�ad� palec na zbawczym spu�cie. I w tej chwili na mojej r�ce opiera si� od ty�u d�o� Tani. Zabrania mi strzela�. U�wiadamiam sobie z niemal dotykaln� wyrazisto�ci�, �e strza� to ostateczno��, �e chybi� prawie na pewno, �e nawet ranne zwierz� jest �miertelnie niebezpieczne. W tym samym niesko�czenie rozci�gni�tym mgnieniu instynkt, kt�ry domaga si� ode mnie natychmiastowego dzia�ania, gwa�townie si� buntuje. Zd��am jeszcze dostrzec, �e r�ka Tani, wyci�gni�ta do czary, nie dr�y, ale jako� bieleje od d�oni do �okcia. I widz�, �e czara, jak zahipnotyzowana, gasi b�ysk w �lepiach, �e przez jej mi�nie przebiega fala dr�enia, �e niepewnie porusza si� koniec ogona i opuszcza si� w d� jej p�aski tr�jk�tny pysk. Czara podrywa si� parskaj�c, biegnie wzd�u� brzegu, siada, i patrz�c na nas nieufnie, zaczyna ch�epta� wod�. J�zyczek jej porusza si� szybko jak u kota. Potem czara odwraca si� i spokojnie odbiega. R�ka Tani opada bezsilnie. Sekundy przestaj� by� wieczno�ci�. W twarzy Tani nie ma ani kropli krwi, musz� j� podtrzyma�, by nie upad�a. Ale natychmiast si� prostuje. Podbr�dek jej dr�y, oczy promieniej�, wykrzykuje z dum�: � A jednak mnie pos�ucha�a! To przecie� kot, marsja�ski kot! Tak, miga mi nagle my�l, teraz rozumiem, kto oswoi� kiedy� ziemskie zwierz�ta... prze�o�y�a Ewa Rojewska-Olejarczuk Cudze oczy S�o�ce mia�o tu jasno�� stygn�cego �u�la, a o planecie nawet nie warto wspomina�. W por�wnaniu z jej tarcz�, wype�niaj�c� niemal ca�y ekran obserwacyjny, kosmos by� pe�en �wiat�a i blasku. Patrz�c na ni� kapitan Siebellas w milczeniu skierowa� kciuk w d�. Ten gest, kt�rym Rzymianie skazywali gladiator�w na �mier�, zdawa� si� by� tu ca�kiem na miejscu. A jednak czekali�my, co poka�� nam lokatory. Irena nala�a wszystkim kawy, ale ja nawet nie tkn��em fili�anki. B�d� co b�d� by�a to pierwsza napotkana przez nas planeta w uk�adzie czarnej gwiazdy. W interkomie s�ycha� by�o rozmow� telemetryst�w. � Odleg�o��? � Odleg�o�� 0,7. � Aktywno�� informacyjna? � Zerowa. Za�oga �ci�le przestrzega�a instrukcji. Aktywno�� informacyjna zwiadu winna odpowiada� poziomowi informacyjnemu planety � brzmia� jeden z jej punkt�w. Inaczej m�wi�c, musieli�my przekona� si�, �e na planecie nie ma nawet najprymitywniejszych stacji nadawczo-odbiorczych, kt�re mog�yby wykry� i namierzy� sygna�y naszych urz�dze� lokacyjnych, a tym samym stwierdzi� nasz� obecno�� wcze�niej, ni� by�my sobie tego �yczyli. Ale na planecie, jak zreszt� nale�a�o si� tego spodziewa�, panowa� ca�kowity spok�j. � Kapitanie Siebellas! Czy mog� w��czy� lokatory? � Nie rozumiem, prosz� powt�rzy�. W g�o�niku interkomu kto� ci�ko westchn��. Siebellas nawet w takim momencie ani na jot� nie pozwoli� odst�pi� od instrukcji. Nie na darmo cieszy� si� s�aw� najwi�kszego w kosmosie s�u�bisty. Z�o�liwi powiadali, �e do tej pory nie o�eni� si� tylko dlatego, �e nikt nie pomy�la� o wydaniu przepis�w post�powania w podobnych wypadkach. Mo�liwe, �e Siebellas niekiedy troch� przesadza�, ale faktem jest, �e pod jego komend� maszyny i ludzie zawsze pracowali bez zarzutu. � Przepraszam! � wykrzykn�� d�wi�cznie interkom. � Odleg�o�� orbitalna 0,5, aktywno�� informacyjna obiektu zero, widzialno�� bierna obiektu zero, prosz� o zezwolenie na lokacj�. � Rozumiem. Odleg�o�� 0,5, aktywno�� zerowa, widzialno�� bierna zerowa, zezwalam na u�ycie lokator�w. Wszyscy, nie wy��czaj�c kapitana, wpatrywali�my si� z niecierpliwo�ci� w ekran. P�yn�y sekundy, w trakcie kt�rych automaty obmacywa�y przestrze� i wybiera�y najprzenikliwszy rodzaj promieniowania (zakazane by�y jedynie cz�stotliwo�ci niebezpieczne dla �ywych struktur organicznych). K�cikiem oka zerka�em w iluminator, za kt�rym wszystko by�o czarniejsze od sadzy. Cz�owiekowi przywyk�emu uto�samia� widzenie ze �wiat�em trudno by�o uwierzy�, �e lokatory sobie z t� ciemno�ci� poradz�. Spodziewali�my si� najgorszego (zdarza�y si� atmosfery ca�kowicie nieprzenikliwe), wi�c kiedy na ekranie nareszcie pojawi� si� obraz, Irena pu�ci�a si� w tany. U�miechn�� si� nawet Siebellas. Nie dziwi� mu si�! Wra�enie by�o takie, jakby kto� gwa�townie odsun�� ci�k� kotar�, za kt�r� p�omienia! s�oneczny dzie�. Do ster�wki wbieg� zacieraj�c r�ce Leo. � No i co? � zapyta� takim tonem, jakby to on sam, bez pomocy jakich� tam g�upich automat�w, urz�dzi� nam to wspania�e widowisko. Nie uzyska� odpowiedzi, bo akurat w tym momencie zobaczyli�my chaty... Ma�o co tak na cz�owieka dzia�a, jak widok planety, kt�r� odkry�. Ca�e jego cia�o i rozum staj� si� przydatkiem do oka, kt�re nie patrzy, tylko po�era rozpo�cieraj�cy si� przed nim krajobraz. Te poszarpane, chaotyczne ogromy g�r z nieziemskimi, szafirowymi lodowcami... Te podobne do �lad�w ptasich �ap kreski w�woz�w... T� niepoj�t� blador�ow� plam�... Ten metaliczny blask morza... Tego wszystkiego nikt jeszcze nie widzia�. On pierwszy. A je�li w dodatku odkry�o si� �ycie... Wtedy cz�owiek by diab�u dusz� sprzeda�, byleby jak najszybciej stan�� na powierzchni globu. Ale czasy Kolumba niestety ju� min�y. Kodeksem przepis�w reguluj�cych badanie martwych planet mo�na og�uszy� s�onia, ale jego obj�to�� i waga stanowi drobnostk� w por�wnaniu z tomem zawieraj�cym regu�y traktowania glob�w, na kt�rych istnieje �ycie, a mo�e i rozum. Mo�ecie by� pewni, �e Siebellas wy�o�y� nam t� instrukcj� do ostatniego przecinka. Pedantycznie zbadali�my planet� kolejno z orbity wysokiej, po�redniej i niskiej; dokonali�my zdj�� topograficznych, grawitacyjnych, magnometrycznych, radiolokacyjnych, termodynamicznych i tak dalej, i tak dalej. Robili�my to, co trzeba by�o zrobi� koniecznie, co warto by�oby zrobi�, to, czego mo�na by�oby nie robi�, ale na wszelki wypadek sd� robi. Omal nie uton�li�my w morzu informacji. �Lepsze jest wrogiem dobrego� � powtarza� Siebellas, kt�ry z przepracowania wychud� i niemal ca�kowicie straci� apetyt. Padali�my ze zm�czenia na nos, ale nie narzekali�my, bo planeta okaza�a si� nies�ychanie wr�cz interesuj�ca. Nie otrzymuj�c ze swej gwiazdy ani' kwanta ciep�a i �wiat�a, teoretycznie powinna by� martw� bry�� lodu. Ale chocia� klimat wedle naszych kryteri�w by� surowy, bez przesady mo�na by�o nazwa� j� kwitn�c�. Ciep�o, w przeciwie�stwie do Ziemi, dawa�o jej rozgrzane j�dro i ciep�o to znakomicie by�o utrzymywane przez atmosfer�. Ro�linno�� istnia�a dzi�ki energii cieplnej, to by�o oczywiste. Ale co si� tyczy mieszka�c�w chat... Z wysoko�ci orbity nie mogli�my ich obejrze� jak nale�y, a w�a�ciwe powi�kszenie uda�o si� uzyska� dopiero w�wczas, gdy wreszcie nadszed� etap zwiadu za pomoc� aparat�w atmosferycznych. Gdy pojawili si� na ekranie, Leo zachichota� nerwowo. Istoty kszta�tem i wzrostem przypomina�y pingwiny, a ich wolne ko�czyny zdecydowanie pe�ni�y rol� r�k. Ale ca�a reszta... Wyobra�cie sobie g�ow� w kszta�cie dyni z wie�cem laurowym na czubku. Wyobra�cie sobie pulsuj�cy tr�jk�tny zaw�r po�rodku takiej, przepraszam za wyra�enie, twarzy, w�skie szczeliny tam, gdzie ludzie maj� uszy i najmniejszego nawet �ladu oczu! W�a�nie ten brak oczu bezpowrotnie pozbawia� te istoty podobie�stwa do cz�owieka. A tymczasem sto�kowate chatki tych istot by�y otoczone uprawionymi poletkami, na kt�rych co� ros�o. Poza tym domki mia�y drzwi. Prawdziwe drzwi zawieszone na rzemiennych zawiasach. Z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu kilometr�w patrzyli�my na te drzwi, doskonale zdaj�c sobie spraw� z tego, co one znacz�. � Orkiestra, tusz! � troch� ni w pi��, ni w dziewi�� wykrzykn�a Irena. Siebellas zdawa� si� niczego nie s�ysze�. Wpatrywa� si� w ekran, po kt�rym porusza�a si� malutka, pokraczna, rozumna istota i mia� tak� min�, jakby chcia� j� przytuli� do swej szerokiej piersi. Ale ledwie ucich�y pierwsze zachwyty, zacz�li�my rejestrowa� niewyt�umaczalne fakty i zjawiska. Zwierz� poderwa�o si�, kiedy podszed�em do niego na jakie� trzy kroki, i przebieraj�c szybciutko kr�ciutkimi, klockowatymi n�kami pop�dzi�o jak strza�a przed siebie. Ale na jego drodze sta�a Irena, kt�ra wyci�gn�a nog�, aby zatrzyma� beczu�kowat� tuszk�. Rogi zwierz�cia stukn�y o metal. Zwierzak pisn�� i rzuci� si� w prawo. Tak by�o zawsze. Wszystkie zwierz�ta z niewielkimi wyj�tkami pozwala�y nam podej�� do siebie ca�kiem blisko, a potem rzuca�y si� do ucieczki, nie zauwa�aj�c najwi�kszych nawet) przeszk�d. Mo�na by�o z ca�� pewno�ci� stwierdzi�, �e s�ysz� d�wi�k naszych krok�w, ale nas nie widz�. Nie widz� niczego. Bezokie, �lepe, jakby jaskiniowe �ycie. Zreszt� by�y tam w�a�nie najprawdziwsze w �wiecie jaskinie! Jaskinie mroku. Obserwuj�c z g�ry, jak nad planet� �wieci s�o�ce � nasze radarowe s�o�ce � wyczuwali�my z przygn�bieniem panuj�ce w dole ciemno�ci. Ciemno�ci i zwi�zane z nimi my�li. Ro�liny tu nie pi�y si� ku g�rze, jak na Ziemi, lecz tuli�y si� do gleby. Bezbarwne blaszki g�bczastych li�ci uk�ada�y si� pi�trami i im wy�ej, tym cie�sze i szersze by�y owe martwe, grzybniowate blasziki, z kt�rych s�czy� si� i kapa� obrzydliwy zielonkawo��ty �luz, co sprawia�o wra�enie, jakby ca�a ro�linno�� cierpia�a na ci�ki katar. Patrze� pod nogi si� nie chcia�o, ale i nad g�ow� widok by� nie lepszy: polatywa�y tam jakie� sprane szmaty, tutejsze niby- ptaki. Nie, to nie by�a planeta dla cz�owieka. Wlok�c si� na ko�cu naszej grupy, dzi�kowa�em w my�li losowi, �e jestem tutaj jedynie przelotnym go�ciem, �e moja rola ko�czy si� na odkryciu i pobie�nym zbadaniu, �e nie ja b�d� tu musia� mieszka�. Bo planeta musi zosta� zbadana gruntownie w warunkach stacjonarnych. A to oznacza ca�e lata samotno�ci o mroku, lata, o kt�rych lepiej nie my�le�, je�li nawet przypadn� w udziale komu� innemu. By�o to uczucie wstydliwe, godne pot�pienia, ale przedzieraj�c si� w mroku przez o�lizg�e zaro�la cieszy�em si�, �e mam w kieszeni bilet powrotny. Do chat podchodzili�my nie kryj�c si�, bo nie by�o w nich oczu, kt�re mog�yby dostrzec �wiat�o naszych reflektor�w. M�g� nas zdradzi� jedynie d�wi�k, ale nie zamierzali�my podchodzi� zbyt blisko. A jednak z czysto ziemskiego przyzwyczajenia ukryli�my si� w zaro�lach �krzew�w�, to znaczy w�r�d g�bczastych, dziurkowanych jak ser szwajcarski szerokich li�ci jakiej� miejscowej ro�liny. Odruch w gruncie rzeczy �mieszny, ale nam by�o nie do �miechu. Od d�u�szego czasu usi�owali�my dociec i zrozumie�, jak mo�e istnie� ten �lepy �wiat. Bezskutecznie. W to, �e jest ca�kowicie �lepy, ju� nie w�tpili�my. Ani zwierz�ta, ani mieszka�cy chat nie widzieli. Nie mieli oczu, co zreszt� by�o zrozumia�e. Nie mieli jednak r�wnie� organ�w, kt�re kompensowa�yby brak oczu! Narz�d�w, kt�re pozwala�yby postrzega� odleg�e przedmioty w ten bodaj spos�b, w jaki robi to chocia�by nietoperz. S�uch? Mieli ten zmys� rozwini�ty nie lepiej ni� my. W�ch? Na poziomie psa. Jaki� nie znany nam sz�sty, si�dmy, dziesi�ty zmys�? Nic na to nie wskazywa�o, bo nieraz obserwowali�my, jak biegn�ce zwierz� ca�ym p�dem wpada�o na przeszkod�, podobnie jak kwadrans temu beczkowate zwierz� wpad�o na nog� Ireny. To mo�na by�o jeszcze od biedy wyt�umaczy�, bo po c� w gruncie rzeczy wzrok na planecie, kt�ra w�a�ciwie nie by�a niczym innym, jak gigantyczn� kosmiczn� jaskini�? Wyja�nienie znakomite, tyle �e do niczego. Dlatego, �e zwierz�ta biega�y, i to szybko. A gdzie jest bieg, tam musi by� i wzrok, gdy� w przeciwnym razie szybki bieg by� post�powaniem samob�jczym. Wszystko, co obserwowali�my, kojarzy�o si� nam nieodparcie z t�umem �lepc�w spaceruj�cych beztrosko po autostradzie. Taki �wiat nie m�g� po prostu istnie�, a tutaj wbrew wszystkiemu �y� i dobrze si� miewa�. Zreszt� do tego ostatniego mieli�my niejakie w�tpliwo�ci... Nasze dalekosi�ne reflektory zalewa�y jaskrawym �wiat�em grup� chat, kt�re zdawa�y si� by� puste. Wszystko to sprawia�o wra�enie nieprawdopodobnych dekoracji ustawionych na scenie, kt�r� opu�cili staty�ci. Wydawa�o si�, �e lada chwila rozlegnie si� g�os re�ysera, og�aszaj�cego koniec zdj��, i wtedy wszyscy b�dziemy mogli z westchnieniem ulgi rozej�� si�, p�j�� do dom�w. Ale czas p�yn�� i nic si� nie zmienia�o. Nic wi�c dziwnego, �e drgn�li�my zaskoczeni, kiedy drzwi si� otworzy�y i na zewn�trz wyszed� ten, na kt�rego tak d�ugo czekali�my. Przyciskaj�c do boku jakie� du�e naczynie (�wiat�o bi�o mu prosto w �twarz�) mieszkaniec planety posta� przez chwil�, a potem ruszy� �cie�k�, woln� r�k� dotykaj�c od czasu do czasu zwisaj�cych z boku li�ci. I to wlok�ce si� po omacku stworzenie uprawia�o te pola wok� osiedla?! Budowa�o domy?! Polowa�o? W to nie spos�b by�o uwierzy�. Ale kto� przecie� musia� to zrobi�! Istota ci�gle sz�a, nadal od czasu do czasu dotykaj�c r�k� li�ci. Nasze reflektory przesuwa�y si� wraz z nim. O�wietla�y piechura tak dok�adnie, �e widzieli�my nawet w�z�y mi�ni pod sk�r�. Wydawa�o si�, �e istota zaraz obr�ci si� w stron� p�on�cych elektrycznych s�o�c, krzyknie z przera�enia i skryje si� w ciemno�ci. Nasze palce odruchowo spocz�y na wy��cznikach reflektor�w i potrzeba by�o du�ego wysi�ku woli, �eby je stamt�d cofn��. �cie�ka bieg�a w kierunku malutkiego jeziorka, zrozumieli�my wi�c, dok�d i po co z tak ogromnym trudem wyprawia si� mieszkaniec osiedla. Im bli�ej by� jeziorka, tym wolniejszy i bardziej niepewny stawa� si� jego krok. Nic tam ju� nie ros�o, wi�c kilkakrotnie pochyla� si�, aby pomaca� r�k� ziemi�. Kraw�d� zbiornika zbada� nog� i dopiero przekonawszy si�, �e ma przed sob� wod�, zanurzy� w niej naczynie. Teraz czeka�a go droga powrotna. Ruszy� we w�a�ciwym kierunku, ale zaraz potem w�r�d li�ci przemkn�o jakie� zwierz�. Przemkn�o tak szybko, �e nawet nie zdo�ali�my mu si� przyjrze�, ale tubylec wyczu� jego obecno�� i b�yskawicznie uskoczy� w bok, a potem znieruchomia�. Nie by� cz�owiekiem, nie by� nawet do niego podobny, ale udzieli� si� nam jego strach i na kr�tk� chwil� mi�dzy tym synem nocy a nami nawi�za�o si� co� w rodzaju wi�z�w pokrewie�stwa. Zerwali�my si� na r�wne nogi, gotowi biec mu na pomoc. Ale pomoc okaza�a si� zb�dna, bo drapie�nik znikn��. Mieszkaniec chaty prze�o�y� z r�ki do r�ki naczynie z wod�, pokr�ci� swoj� uwie�czon� �laurami� g�ow� i ruszy�... Ale nie w kierunku domu. Jego zachowanie nie uleg�o zmianie i nadal pochyla� si� od czasu do czasu, badaj�c raka gleb�, tyle tylko, �e teraz przeszkadza�o mu nape�nione wod� naczynie. Szed� jednak nie w stron� chat, lecz w przeciwnym kierunku, tam, gdzie drog� przegradza�o mu strome urwisko. S�ysza�em ci�kie oddechy koleg�w i by�em r�wnie zdezorientowany, jak oni. Nie wiedzieli�my, co robi�. Ostrzec o niebezpiecze�stwie? Ale rno�e on celowo idzie w stron� urwiska?... Ju� si� do niego zbli�a�. Do kraw�dzi pozosta�o par� krok�w. I wtedy si� zaniepokoi�. Przystan��, podrepta� w miejscu, poruszaj�c g�ow�, jakby chcia� co� wypatrzy�, i skr�ci� w lewo, ale urwisko zatacza�o ostry �uk i �eby unikn�� nieszcz�cia, trzeba by�o p�j�� w odwrotnym kierunku. Spodziewali�my si�, �e to zrobi, bo od przepa�ci dzieli�y go dos�ownie centymetry. Tubylec znieruchomia�. Groteskowa, uwie�czona �laurami� g�owa w owalu �wiat�a z reflektora. Szybko pulsuj�cy tr�jk�t ust na pozbawionej oczu twarzy... � Cofnij si�! � krzykn�a Irena, jakby tubylec m�g� odbiera� fale radiowe. Ale nie cofn�� si�,, tylko post�pi� naprz�d, w przepa��. Nawet wtedy nie wypu�ci� z r�k naczynia z drogocenn� wod�. Us�yszeli�my krzyk... To, w co nie chcieli�my wierzy�, okaza�o si� prawd�. Ten �wiat by� �lepy, ale o�lep� niedawno. � Wie pand r�wnie dobrze jak ja, �e tego nie wolno robi� � powiedzia� Siebellas. � Nie mamy innego wyj�cia � powt�rzy�a Irena. Stali�my nad zw�okami tubylca, i nie wiedzieli�my, jak post�pi�. R�ce wi�za�a nam pewna nader rozumna zasada. Aby zrozumie�, jakie nieszcz�cie spad�o na planet�, powinni�my zabra� martwe cia�o i przeprowadzi� sekcj�. Ale czy to cia�o istotnie by�o martwe? Aby to stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, nale�a�o uprzednio dok�adnie zbada� metabolizm organizm�w wy�szych tej planety, czego dotychczas jeszcze nie zrobili�my. A nie znaj�c zupe�nie fizjologii tubylc�w, mogli�my niechc�cy sta� si� mordercami tego, kt�ry wedle nas by� martwy, lecz w istocie m�g� te� by� po prostu nieprzytomny. Ale nie mogli�my te� zwleka�. � Proponuj� introskopi� narz�d�w wewn�trznych � powiedzia�a Irena. � Tutaj. W warunkach polowych. Siebellas odpowiedzia� tak, jak i ja odpowiedzia�bym na jego miejscu. � To oczywi�cie najbardziej rozs�dne wyj�cie. Ale czy mo�e pani zagwarantowa�, �e prze�wietlenie mu nie zaszkodzi? Czy mo�e pani w pe�ni oprze� si� na tej metodzie diagnostycznej i bez sekcji okre�li� jego stan? No to ju� koniec, pomy�la�em. Niczego nie mo�na by� pewnym, je�li organizm tubylca jest zupe�nie odmienny od ludzkiego. Ale gdyby na miejscu Siebellasa by� kto� inny... � Tak � odpar�a Irena. � Mog� to w pe�ni zagwarantowa�. My�la�em, �e si� przes�ysza�em. Ale s�owa Ireny by�y niczym w por�wnaniu z- reakcj� Siebellasa. � Prosz� wi�c to zrobi� � powiedzia�. I ju�. Czy Siebellas wiedzia�, �e Irena min�a si� z prawd�? Zapewne tak. Ale najdziwniejsze by�o to, �e nawet teraz kapitan nie pogwa�ci� litery instrukcji! Bowiem �przy podejmowaniu decyzji w sprawach nietypowych dow�dca winien opiera� si� na opinii specjalisty�. No to si� opar�. Ale nie zdj�� z siebie odpowiedzialno�ci. M�g� si� przecie� nie wypowiedzie� albo zaoponowa�, a zamiast tego da� wyra�ne zezwolenie. I zrozum tu cz�owieka, kt�rego niby tak dobrze znasz! Je�li jednak dobrze si� zastanowi�, to reakcja kapitana nie by�a taka zn�w bardzo zaskakuj�ca... Bo skoro sprzeczno�ci s� nieod��czn� cech� otaczaj�cego nas �wiata, to by�oby g�upot� zak�ada�, �e kiedykolwiek ukszta�tuje si� gatunek ludzi zupe�nie z tych sprzeczno�ci wyzuty. � Jest martwy � powiedzia�a Irena, odrywaj�c si� od aparat�w. Przewie�li�my cia�o na statek. To, co stwierdzili�my, jedynie pog��bi�o zagadk�. Sekcja cia�a zmar�ego dowiod�a, �e mieszka�cy planety mieli narz�d wzroku � �w �mieszny wieniec laurowy na g�owie. To w�a�nie by�y jego oczy, reaguj�ce rzecz jasna nie na �wiat�o, kt�rego tu po prostu nie by�o, lecz na ultrakr�tkie fale radiowe emitowane przez gwiazd�, kt�re mog�y przenika� przez tutejsz� atmosfer�. Ich radios�o�ce, wed�ug naszych poj��, ledwie tli�o si� na niebie. Ale dla nich mroczny �wiat wcale nie by� mroczny, gdy� ewolucja zaopatrzy�a ich w nieprawdopodobnie czu�y narz�d postrzegania. Dzi�ki swoim �laurowym� antenom mogli zapewne, podobnie jak my na Ziemi, zachwyca� si� zachodami s�o�ca, barwami ro�lin, migotaniem odblask�w na morskiej fali, wszystkim tym, co sk�ada si� na �wiat widzialny, je�li nawet jest to �wiat odbitych fal radiowych, kt�rego my, ludzie, nigdy nawet nie b�dziemy mogli sobie wyobrazi�. T