7324
Szczegóły |
Tytuł |
7324 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7324 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7324 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7324 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dymitr Bilenkin
Czarny olbrzym
1985
O autorze
Dymitr Bilenkin (ur. 1933) � geolog geochemik z wykszta�cenia � pracuje jako
dziennikarz (�Komsomolskaja prawda�, potem �Wokrug �wieta�). Zajmuje si�
publicystyk�
naukow�. Bra� udzia� w kilku ekspedycjach geologicznych. Jest autorem wielu
ksi��ek
popularnonaukowych. Pierwsze opowiadania science fiction opublikowa� w 1958
roku,
pierwszy zbi�r opowiada� pt.: Marsjanskij priboj w roku 1967. Kolejne zbiory
tego autora to:
Nocz kontrabandoj (1971), Prowierka na razumnos' (1974) i Sniega Olimpa (1980).
Czytelnikowi polskiemu znany jest z licznych opowiada� drukowanych w
�Problemach�,
almanachu Kroki w nieznane (Iskry) oraz serii opowiada� fantastycznych Sta�o si�
jutro
(Nasza Ksi�garnia).
Dyletant
Ka�dy dzie� w redakcji gazety przypomina rozgrywan� wci�� na nowo parti�
szach�w.
Trudno jedynie przewidzie�, kto b�dzie kolejnym partnerem � zgry�liwy wynalazca
perpetuum mobile, luminarz �wiatowej nauki czy m�ody agronom. W�a�nie dlatego
stan
ci�g�ej gotowo�ci by� dla Andrieja Siegdina czym� zupe�nie normalnym.
Dziennikarz z dzia�u
naukowego, je�eli jest dziennikarzem z prawdziwego zdarzenia, obudzony w �rodku
nocy
powinien natychmiast uchwyci� istot� nowatorskich rozwi�za� kombajnu do zbioru
burak�w
cukrowych, wykaza� si� znajomo�ci� problem�w chor�b genetycznych, opowiedzie�,
co
nowego s�ycha� w astrofizyce. Takim profesjona�em by� w�a�nie Siegdin.
Oczywi�cie ka�dy
specjalista zna� sw� dziedzin� wiedzy stokro� lepiej ni� on, ale o ca�ej nauce
�aden z nich nie
wiedzia� nawet po�owy tego co Andriej.
Tego ranka Siegdin nie zd��y� jeszcze usi��� przy biurku, gdy zadzwoni� telefon.
Partia
szach�w zacz�a si�, kto� robi� pierwszy ruch. Andriej podni�s� s�uchawk� i
stopniowo, w
trakcie rozmowy, jego twarz zacz�a przybiera� coraz bardziej zafrasowany wyraz.
� Tak, tak, dzi�kuj�. Oczywi�cie, b�d�! Wci�� nie wiadomo dlaczego? Nie? Co za
sytuacja...
Andriej od�o�y� s�uchawk� i zgarn�� z biurka poranne gazety, by przeczyta� je �
w
samochodzie. Wiadomo�ci by�y nieweso�e. �Nowa fala trz�sie� ziemi!�, �Ziemia
przebudzi�a
si�!�, �Gdzie nast�pi kolejny wstrz�s?� Czarne nag��wki przynosi�y czarne
wie�ci.
Teraz, korzystaj�c z paru minut spokoju w czasie jazdy na narad�, powinien
maksymalnie
si� skupi�, by przypomnie� sobie, uporz�dkowa� wszystkie, najdrobniejsze nawet
dane.
Dwudziestego si�dmego czerwca, przed miesi�cem, mieszka�c�w male�kiego
nadwo��a�skiego miasteczka przewr�ci� (a siedz�cych zrzuci� z krzese�) silny
wstrz�s. Ziemia
o�y�a zaledwie na sekund�; zako�ysa�a budynkami i nape�ni�a powietrze trzaskiem
p�kaj�cych
szyb. Straty by�y niewielkie, ale za to c� za burza wybuch�a w�r�d sejsmolog�w!
Okaza�o
si� bowiem, �e ca�y dorobek geofizyki nie wart jest funta k�ak�w, poniewa� silne
trz�sienie
ziemi nast�pi�o tam, gdzie zdarzy� si� nie mia�o prawa � na r�wninie
�rodkoworosyjskiej.
Ale nauka nie lubi nie wyja�nionych zjawisk. Natychmiast przypomniano sobie, jak
to
dwie�cie milion�w lat temu pasywny tektonicznie fragment platformy
�rodkoworosyjskiej
zacz�� p�ka� w konwulsjach wypi�trzania si� g�r znanych obecnie pod nazw� Wy�yny
Donieckiej, kt�ra zreszt� w niczym g�r nie przypomina. A mo�e na Powo��u
rozpocz�� si�
podobny proces?
Hipoteza by�a, owszem, efektowna, ale po dw�ch dniach kolejny wstrz�s nie
pozostawi� z
nie j, �l� du. Tym razem zadr�a�y poleskie sosny. Ich wierzcho�ki ko�ysa�y si�
przez kilka
minut w o�lepiaj�cym b��kicie nieba, ca�y �wiat za� w oszo�omieniu obserwowa�
rytmiczne
wahania puszystych ga��zek. Zjawisko owo interpretowano na kilka r�nych
sposob�w, ale
specjali�ci wypowiadali si� na ten temat bez specjalnego przekonania.
Potem niespodzianki nast�powa�y jedna po drugiej. Ziemia dygota�a to tu, to tam
i nikt
nie by� w stanie przewidzie�, co i gdzie zdarzy si� jutro. W dalszej kolejno�ci
niewyt�umaczalne trz�sienia ziemi zacz�to rejestrowa� na p�nocy Stan�w
Zjednoczonych i w
po�udniowej Kanadzie. Potem w Europie Zachodniej. Wszystko to zako�czy�o si�
przedwczoraj, w sobot�, gigantycznym i strasznym fajerwerkiem. Na pustkowiach
Labradoru
wylecia�y w powietrze miliardy metr�w sze�ciennych ziemi, w niebo wzbi� si�
o�lepiaj�cy
s�up gaz�w. Natychmiast na miejsce wypadku dostarczono �mig�owcami geolog�w i
mikrofony reporter�w radiowych przekaza�y ca�emu �wiatu ich pe�ne g��bokiej
zadumy
�Hm!� Na Labradorze powsta� typowy lej, do z�udzenia przypominaj�cy te, z
kt�rych
wydobywa si� diamenty.
Ale rzecz jasna nikt ju� nie my�la� o diamentach. O ile bowiem do tej pory
powodem l�ku
by� wy��cznie zagadkowy charakter niespodziewanej aktywno�ci planety, to w
chwili
obecnej... Gdzie nast�pi kolejny wybuch? Co si� dzieje z Ziemi�? Z t�
niewzruszon� opok�,
do kt�rej spokoju cz�owiek tak przywyk�? Siegdin mimochodem spojrza� na ulic� i
upewni�
si�, �e niepok�j ten gn�bi nie tylko jego. Ale czy narada, na kt�r� tak
uprzejmie go
zaproszono, wniesie co� nowego?
Sala by�a wielka, wspania�a i wype�niona po brzegi. Ze stiukowego sufitu
u�miecha�y si�
amorki. Trzaska�y otwierane krzes�a wy�cie�ane czarn� derm�. Pomi�dzy oknami
sta�y
dumnie marmurowe popiersia wielkich uczonych. Siegdina zawsze dziwi�a ta
straszliwa
dysharmonia mi�dzy architektur� wn�trza a tym, co we wn�trzu tym si� dzia�o.
Manieryczny
styl epoki Katarzyny II, urz�dowe meble i �mia�e idee toruj�ce drog� nauce
dwudziestego
pierwszego wieku � jedno �le pasowa�o do drugiego. Ale mimo wszystko pasowa�o!
Czasem Siegdin prze�ywa� tu niemi�e chwile. Czy� mo�e by� co� bardziej
poni�aj�cego
dla dziennikarza, ni� �wiadomo��, �e rozumie co trzecie s�owo? Siedzia�, m�czy�
si�,
wymy�la� sobie w duchu od durni, pr�bowa� z g�szczu termin�w i abstrakcji
wydoby� jaki�
sens. Niekiedy mu si� to udawa�o, niekiedy nie, i stopniowo dochodzi� do
przekonania, �e
ka�dy, nawet najbardziej skomplikowany problem w gruncie rzeczy jest prosty i
dost�pny dla
ka�dego. Zreszt� inaczej by� nie mog�o, wszak nauka to przede wszystkim logika.
Logika i
jeszcze raz logika, a dopiero potem � wszystko inne.
Mo�liwe, �e rozumowanie to mia�o s�abe punkty, ale Siegdina zadowala�o. A
ca�kowicie
z �kompleksu ni�szo�ci� wyleczy� go przypadek.
Pewnego razu, przezwyci�aj�c skr�powanie, zapyta� o co� s�siada, kt�ry siedzia�
ze
skupionym wyrazem twarzy i porusza� wargami, jakby powtarzaj�c to, co us�ysza�.
� A bo ja wiem � prawie odwarkn�� mu tamten. � Jaka� abrakadabra.
� Pan r�wnie� nie jest fizykiem? � ucieszy� si� Siegdin.
� Ja? Ale� nie, jestem.
� Fizykiem? Przecie� w�a�nie m�wi� o...
� Wiem. Ale ja jestem optykiem. Fizykiem-optykiem. Sigma pola to nie moja
specjalno��. Przyszed�em, bo interesuje mnie nast�pny referat.
Skoro nawet fizyk nie mo�e zrozumie� drugiego fizyka, to nie mam si� czego
wstydzi�,
pomy�la� Siegdin.
Tym razem jednak, gdy tylko zacz�a si� dyskusja, zauwa�y�, �e zgromadzona na
sali
publiczno�� jest bardzo zr�nicowana. Wyra�nie da�o si� odczu�, �e mniejszo��
doskonale
zna zagadnienie, denerwuje si�, spiera, upada pod ci�kim brzemieniem
odpowiedzialno�ci.
Inni zachowywali si� z pewnym za�enowaniem. Przypominali troch� ludzi nie
umiej�cych
p�ywa�, ale jednak zrz�dzeniem losu wyznaczonych w sk�ad zespo�u, kt�ry ma
ratowa�
ton�cego. Siegdin dostrzega� w�r�d nich znajomych fizyk�w nuklearnych,
astrofizyk�w,
chemik�w i zrozumia�, o co tu chodzi. Na wszelki wypadek zaproszono r�wnie�
naukowc�w,
kt�rzy z racji swej specjalno�ci nie mieli nic wsp�lnego ani z tektonik�, ani w
og�le z
badaniami wn�trza Ziemi. Marmurowy �omonosow, ostatni wszechstronny uczony,
oboj�tnie
patrzy� na swoich nast�pc�w, kt�rych naukowe drogi rozesz�y si� do tego stopnia,
�e
prelegenci, chc�c by ich zrozumiano, zwracali si� do swoich s�uchaczy w r�wnie
przyst�pny
spos�b, jak Siegdin do swoich czytelnik�w.
T� obserwacj� przerwa�a Siegdinowi rzucona z sali replika. Przewodnicz�cy
zapyta�
siedz�cego w pierwszym rz�dzie uczonego: � Czy nie mamy tu do czynienia... � a
ten
stanowczo odpar�: � Nie! � Z ca�� pewno�ci� mo�na go by�o zaliczy� do grupy
�postronnych� specjalist�w.
Siegdin potar� czo�o. Twarz cz�owieka, kt�ry powiedzia� �nie�, budzi�a w nim
jakie�
skomplikowane skojarzenia. Im bardziej si� nad nimi zastanawia�, tym bardziej
stawa�y si�
one mgliste i fantastyczne. Pr�bowa� uchwyci� jak�� wskaz�wk�, cichy szept
pod�wiadomo�ci. Gdzie, kiedy, w jakiej sytuacji mign�� mu przed oczyma ten ostry
ptasi
profil, zm�czone oczy i wzruszaj�ca mgie�ka siwizny na czubku g�owy?
� Przepraszam � zwr�ci� si� do s�siada. � Czy to...
� Tak, to Lew Siergiejewicz Pastuch�w.
� Od cz�stek elementarnych?
� We w�asnej osobie.
Los wykona� ruch koniem. Siegdin zamkn�� notes. Tu nie powiedz� ju� nic nowego:
remis. No c�, pora rozpocz�� now� parti�.
Gdy wszyscy wstali, przecisn�� si� do Pastuchowa, kt�ry podniesionym g�osem
m�wi� do
m�odego cz�owieka w okularach:
� Ca�y dzie� stracony. I to stracony bez sensu. Po co nas tutaj �ci�gn�li? Po
co?
� Dzie� dobry, Lwie Siergiejewiozu � wtr�ci� si� Siegdin. � Nie straci pan dnia.
By�
mo�e przyniesie on milionom ludzi wiele po�ytku.
� Co pan ma na my�li? � Pastuch�w spojrza� na niego ze zdziwieniem.
Siegdin tylko na to czeka�. W podobnych sytuacjach nale�a�o od razu pierwszym
zdaniem
zaintrygowa� rozm�wc�.
� My�l� o czytelnikach. Zasypuj� mas listami prosz�c, �eby�my opowiedzieli o
pa�skich
do�wiadczeniach.
By�o to k�amstwo, ale zdaniem Siegdina k�amstwo w s�usznej sprawie.
� W�a�nie teraz � zapyta� Pastuch�w, akcentuj�c s�owo teraz � interesuj� ich
do�wiadczenia, kt�re prowadzi nasz instytut?
� Tak.
� Nie do wiary! Nie, nie! Do�wiadczenia dopiero si� zacz�y, jeszcze za wcze�nie
m�wi�
o rezultatach.
� Ale przecie� miesi�c temu m�wi� pan w wywiadzie dla �Sputnika� o
skonstruowaniu
aparatury...
� Tym bardziej.
No tak, pomy�la� Siegdin. Grozi mi mat.
� Przecie� dzisiejszy dzie� i tak uzna� pan za stracony � powiedzia�
zdecydowanym
tonem, daj�c do zrozumienia, �e si� nie odczepi. Siegdin nie by� natr�tem, nie
cierpia�
natr�ctwa, ale innego wyj�cia nie by�o. Pastuch�w by� w gruncie rzeczy
cz�owiekiem
�agodnym i powinien ust�pi�. Mog�o si� do tego przyczyni� i jego pod�wiadome
poczucie
winy wobec spo�ecze�stwa, kt�remu, jak wykaza�a narada, nie m�g� w niczym pom�c
sw�
wiedz�.
I rzeczywi�cie, Pastuch�w skapitulowa�. W godzin� p�niej wchodzili ju� do holu
instytutu.
Pastuch�w prowadzi� Siegdina betonowym korytarzem, kt�ry wi�d� coraz g��biej,
jak
�mija opl�tuj�c co�, co kry�o si� w jego zwojach. Pocz�tkowo przez w�ziutkie
okienka
wpada�o dzienne �wiat�o, potem znikn�o. Fotokom�rki bezg�o�nie otwiera�y
masywne drzwi
i Siegdina stopniowo ogarnia�a cisza zakl�tego podziemia. By� w ba�niowym zamku
i
oczekiwa�o go spotkanie z zakutym w beton d�inem. Nie zdziwi� si�, czuj�c zapach
burzy
niesiony podmuchami wietrzyka, kt�ry zacz�� d�� ku niemu. Nie wiedzia�, po co mu
ten
nastr�j. Wyja�nienie, �e to po prostu podmuchy wyzwalanego w czasie eksperymentu
ozonu,
by�o na razie zb�dne.
Teraz korytarz przypomina� okop, z kt�rego �cian patrzy�y szklane oczy
peryskop�w. Za
nimi by� mrok, g�sty, pos�pny mrok. Pastuch�w pstrykn�� wy��cznikiem, ciemno��
rozja�ni�a
si� i Siegdin ujrza� swego d�ina. Wygl�da� jak zimno po�yskuj�cy metalem ryj,
zako�czony
ostrym dziobem. Dzi�b wycelowany by� w przezroczyst�, pust� wewn�trz kul�. W
pewnej
odleg�o�ci bajkowo po�yskiwa�o z�oto miedzianych szyn, a elastyczne przeguby
podtrzymuj�ce �ryj� sprawia�y, �e przypomina� on zwierz�, kt�re oczywi�cie nigdy
nie �y�o
na Ziemi, ale kt�re Siegdin mia� nadziej� spotka�.
� To w�a�nie jest emiter � oznajmi� Pastuch�w.
Ozar prysn��. Teraz by�a to po prostu .aparatura, zwyk�e szyny, kt�rymi mo�na
przes�a�
diabli wiedz� ile milion�w wolt, zwyk�y przedmiot eksperymentu � wisz�ca kula z
uwi�zion�
wewn�trz pr�ni�, kt�r� por�wna� mo�na jedynie z pr�ni� mi�dzygalaktyczn�.
� Przebijamy pr�ni� skupion� wi�zk� romezon�w � powiedzia� Pastuch�w. � Dla
pana
pr�nia to po prostu pustka, ale dla fizyk�w...
� Mo�e pan nie obja�nia� � przerwa� mu Siegdin. � Dla pana, zgodnie z teori�
Diraca,
jest morzem cz�stek o ujemnej energii. Prosz� powiedzie�, jaka jest moc wi�zki
mezon�w, jej
kierunek, w�a�ciwo�ci? Jakie s� rezultaty tych do�wiadcze�?
Pastuch�w z coraz wi�kszym zapa�em zag��bia� si� w obja�nienia. W kt�rym�
momencie
Siegdin zupe�nie przesta� rozumie� szczeg�y wywod�w. Ale uwa�nie �ledzi� g��wny
� dla
niego, rzecz jasna � w�tek i stopniowo zacz�� ju� to i owo pojmowa�.
� To znaczy � przerwa� Pastuchowowi � �e energia mezonowych potok�w,
powstaj�cych w atmosferze pod wp�ywem dzia�ania kosmicznych cz�stek
elementarnych, ma
si� tak do energii waszego emitera, jak zefirek do huraganu?
� To do�� niezwyk�e por�wnanie. Ale zasadniczo ma pan racj�.
� C�, mam taki spos�b my�lenia. Ma swoje wady, ale i zalety. A wi�c w jaki
spos�b
przeprowadza pan do�wiadczenia?
Pastuch�w zaprowadzi� go do pokoju oddzielanego od emitera ostrymi zakr�tami
korytarza oraz �cianami z barytowego betonu i o�owiu. W pomieszczeniu tym, w
miejscu,
gdzie powinno znajdowa� si� okno, biela� wielki ekran telewizyjny. Przed nim
sta� pulpit.
Fizyk zdj�� ze �ciany fotografi�. Siegdin rozpozna� na niej przezroczyst� kul� z
uwi�zion� w
niej pr�ni�. Liliowe ig�y rozb�ysk�w przecina�y kul� w r�nych kierunkach.
Wisia�y w niej
nie dotykaj�c �cianek.
� �wiecenie w pr�ni? � Siegdin uni�s� brwi.
� Prosz� sobie wyobrazi�. Tak. Mezonowy promie� sam zaznacza swoj� drog�.
� Ciekawe.
� Ale nic nowego... O wiele wa�niejszy jest problem cz�stek, kt�re promie�
wytr�ca z
pr�ni. S� one...
� Chwileczk�. Ciekaw jestem, dlaczego pan, o ile dobrze zauwa�y�em, wysy�a
wi�zk� z
r�nych stron. Mo�e mi to pan wyja�ni�?
Pastuch�w poczu� si� nieco ura�any lekcewa�eniem, z jakim go�� potraktowa�
najwa�niejszy problem, problem, nad kt�rym pracowali nie szcz�dz�c si�. No c�,
to typowe
dla wszystkich dziennikarzy. Szukaj� tylko spektakularnych efekt�w, pomy�la� i
st�umi�
uraz�.
� Interesuj� nas r�wnie� w�a�ciwo�ci przestrzenne pr�ni. Badamy, czy s� one
jednorodne we wszystkich kierunkach, czy nie.
� Izotropowo�� lub anizotropowo�� pr�ni. Rozumiem. Prosz� ani powiedzie�, czy
kula
jest jako� zorientowana wed�ug si�owych linii pola magnetycznego Ziemi?
No, no, pomy�la� Pastuch�w. Chce mi da� do zrozumienia, �e mo�na z nim rozmawia�
jak ze specjalist�, cho� rozumuje wcale nie jak fizyk. Uwa�aj, m�j drogi, bo
je�eli nie b�d�,
prowadzi� ci� za r�czk�, to ugrz�niesz po uszy. A w og�le, c� to za dziwny
spos�b
stawiania pyta�?
� Oczywi�cie kula zorientowana jest wed�ug biegun�w. O, prosz�, na zdj�ciu to
zaznaczono. Zdaje si�, �e niezbyt dobrze wida�.
Znaczki by�y doskonale widoczne. Ale Siegdin nie zareagowa� na daj�c� si� wyczu�
ironi�. Jego kr�lowa prze�amywa�a w�a�nie lini� obrony przeciwnika.
Z ty�u rozleg� si� ha�as i do pokoju wesz�o trzech m�odych, z wygl�du bardzo
sympatycznych ch�opak�w. Zadzierali troch� nosa � no c�, zarozumia�o�� to cecha
charakteru do�� cz�sto spotykana u ludzi, u kt�rych w parze z talentem idzie
sukces.
� Lwie Siergiejewiczu � zwr�ci� si� jeden z nich do Pastuchowa z szacunkiem, ale
jak do
r�wnego sobie � przygotowania zako�czone, mo�na kontynuowa� eksperyment.
� Tak, oczywi�cie.
Pastuch�w przez chwil� pomy�la�, �e dziennikarza nale�a�oby jednak wyprosi�. A
zreszt�, niech zostanie. Najwyra�niej zainteresowa� si� na serio, prosz�, jak
si� przypi�� do
tabeli eksperyment�w.
� Zaczynamy.
W��czony ekran do z�udzenia przypomina� okno, za kt�rym widnia�a sala z
emiterem.
� Wsp�rz�dne AG-90/TB-90 � zawo�a� jeden z m�odych fizyk�w.
Emiter poruszy� si�, komputer skierowa� jego dzi�b dok�adnie pionowo W d�. Do
tej
pory �nie wysy�ano jeszcze wi�zki mezon�w w tym kierunku.
Siegdin, nie wiadomo dlaczego, wci�� nie m�g� oderwa� wzroku od tabeli. Przecie�
teraz
powinien z zapartym tchem wpatrywa� si� w ekran telewizora. Odwr�ci� si� w
ostatnim
momencie, w chwili gdy Pastuch�w wyci�gn�� r�k� w stron� w��cznika.
� Chwileczk�, mam jeszcze jedno pytanie. Czy za granic� r�wnie� maj� tak�
aparatur�?
� Tak! � odpar� Pastuch�w, kt�ry zupe�nie straci� orientacj�, o co chodzi temu
dziwnemu
dziennikarzowi. � W Stanach Zjednoczonych i w Anglii. S� jednak mniej nowoczesne
i
uruchomiono je p�niej.
� Wszystko jasne � powiedzia� Siegdin i delikatnie odsun�� r�k� Pastuchowa od
wy��cznika. � Prosi�bym o od�o�enie eksperymentu.
Oczywi�cie nikt nie zrozumia� jego post�pku. W pierwszej chwili fizycy nawet si�
nie
oburzyli.
� Za pozwoleniem! � do Pastuchowa wreszcie dotar� sens us�yszanych przed chwil�
s��w. � Jakim prawem...
� �adnym. Ale d�in mo�e si� wyrwa� z butelki. I wcale nie mam ochoty by� tu
zasypanym wraz z wami.
Fizycy oniemieli, pora�eni bezczelno�ci� intruza, kt�ry przecie� powinien z
nale�nym
szacunkiem ch�on�� ich s�owa.
� To ju� przekracza wszelkie granice � mrukn�� .zupe�nie zbity z tropu
Pastuch�w. Trzej
m�odzi fizycy przysun�li si� do szefa. Z ich min mo�na by�o bez trudu wyczyta�,
�e na
najmniejszy znak Pastuchowa gotowi s� wyrzuci� tego wariata na zbit� twarz.
� No c�, chyba powinienem to wyja�ni� � stwierdzi� Siegdin. � Mam podstawy
s�dzi�,
�e mo�ecie panowie, tak, w�a�nie wy, panowie, przerwa� t� saraband� trz�sie�
ziemi.
� Jakich znowu trz�sie� ziemi? � fizycy nie od razu zrozumieli, o co chodzi.
� Ot� maj� one miejsce wtedy i tylko wtedy, gdy pracuje wasz emiter. Co do
minuty. I
tylko w tych miejscach, w kt�rych wasz promie� przechodzi przez warstw� D
p�aszcza
skorupy ziemskiej. A teraz emiter skierowany jest prosto w d� i...
Pastuch�w popatrzy� na� badawczo. Andriej ozu� si� jak wirus pod mikroskopem.
� Aha � zrozumia� wreszcie Pastuch�w. � Wi�c pan serio uwa�a, �e...
� Serio. A mo�e ju� � wcze�niej przeprowadzili�cie panowie stosowne obliczenia
wp�ywu
wi�zki mezon�w na materi� g��bin ziemi?
� Nie. Oczywi�cie �e nie. Czy zapalaj�c zapa�k� interesuje si� pan samopoczuciem
lokatora s�siedniego mieszkania? Mezony s� bardzo szybko poch�aniane przez
materi� i...
� Ale nie w tej skali. Nawet kosmiczne mezony s� rejestrowane na g��boko�ci
kilometra.
A w waszym przypadku...
� Tak, tak, prosz� poczeka�.
Wszyscy zamilkli. Teraz �cie�k�, kt�r� wolno i niepewnie torowa� Siegdin,
p�dzi�a my�l
uczonych. Siegdin m�g� teraz skromnie usun�� si� na bok i czeka�. Albo z
wdzi�czno�ci�
u�cisn� mu r�k�, albo us�yszy szyderczy �miech.
Min�o kilka minut. Wreszcie Pastuch�w odwr�ci� si� w jego stron� i popatrzy�
na� z
szacunkiem.
� Niech pan nie udaje naiwnego. Kim pan jest?
� Kiedy� by�em pracownikiem naukowo-badawczym w pa�skim rozumieniu tego s�owa.
Po prostu w pewnym momencie zmieni�em pole dzia�ania.
Pastuch�w z satysfakcj� skin�� g�ow�.
� Tak w�a�nie my�la�em. No c�, pa�ska hipoteza jest nader prawdopodobna. Wi�zka
mezon�w mo�e przebi� kor� ziemsk�. Mo�e wej�� w rezonans z elektronowymi
pow�okami
atom�w, w rezonans, kt�ry nas nie interesuje i dlatego pomijamy go w naszych
obliczeniach.
Poniewa� jednak elektronowe pow�oki ulegaj� w g��bi Ziemi deformacji, to... No
nie, to
przecie� niezwykle ciekawe! Jakie� mo�liwo�ci prewencji trz�sie� ziemi!
Delikatnie
rozpraszamy gromadz�c� si� energi� wi�zk� mezon�w i... Trzeba natychmiast
sprawdzi�
pa�skie przypuszczenia!
O zapobieganiu trz�sieniom ziemi nie pomy�la�em � przyzna� w duchu Siegdin. No i
dobrze, ka�demu co jego. G�o�no za� powiedzia�:
� Oczywi�cie, trzeba sprawdzi�.
Zabrali si� do oblicze�. Fizycy przesun�li si� nieco i zrobili dla Siegdina
miejsce za
sto�em. Fircykowaty m�odzieniec, ten, kt�ry par� minut temu zakasywa� r�kawy
kitla,
szykuj�c si� do zastosowania �rodk�w przymusu bezpo�redniego, szarmanckim gestem
zepchn�� na pod�og� stert� ta�m perforowanych. Wszyscy z kurtuazj� zdawali si�
nie
zauwa�a�, jak nieporadnie Siegdin kartkuje informator nafaszerowany
matematycznymi
m�dro�ciami. Wola� to, ni� obsypywanie go pochwa�ami.
� No c� � powiedzia� Pastuch�w w zamy�leniu i spojrza� machinalnie na zegarek �
teraz przeprowadzimy decyduj�cy eksperyment. Wybrali�cie ju� jak�� porz�dn�
pustyni�, pod
kt�r� promie� przetnie warstw� D?
� Gotowe.
� W��czajcie.
I Siegdin zobaczy� na ekranie, jak �dzi�b� zatoczy� �uk wok� kuli, jak
zaiskrzy�a si� w
niej jasnofioletowa b�yskawica. Nie by�o s�ycha� ani trzasku, ani huku; nawet
je�eli rozleg�
si� tam, w sali z emiterem, to beton poch�on�� je ca�kowicie. Siegdin zrozumia�,
co jeszcze
wprowadza�o w b��d fizyk�w. Cisza. Kiedy woko�o panuje cisza, w kt�rej s�ycha�
ka�dy
oddech, trudno, z psychologicznego punktu widzenia, wyobrazi� sobie, �e gdzie�,
setki
kilometr�w st�d, pisz� t� przerywa grom podziemnej burzy.
� No... � mrukn�� Pastuch�w. Podni�s� s�uchawk� telefonu. Denerwowa� si� tak, �e
mi�dzy brwiami wyst�pi�y mu krople potu.
� Stacja sejsmologiczna? Wszystko w porz�dku? Co, nowe trz�sienie ziemi? Gdzie?
Kiedy? To wspaniale! Nie, jeszcze nie zwariowa�em.
Cisn�� s�uchawk�.
� Gratuluj�. Ale wie pan, czego nie mog� poj��, drogi... � Pastuch�w zmiesza�
si�, nie
m�g� sobie przypomnie� ani imienia, ani nazwiska swego rozm�wcy.
� Siegdin. Andriej Jefimowicz Siegdin.
� A wi�c, drogi Andrieju Jefimowiczu, niech mi pan z �aski swojej wyja�ni jedn�
rzecz.
Wszystko, co wiedzia� pan o trz�sieniach ziemi, wiedzia�em i ja. Ale przecie� w
fizyce
j�drowej jest pan dyletantem! Jakim wi�c cudem to pan, a nie ja...
� Dlatego, �e pan ca�kowicie po�wi�ci� si� swojej specjalno�ci. Ja zreszt� te�.
Ale jest
pewna r�nica. Dla pana gwiazd� pierwszej jasno�ci, gwiazd� przewodni�, jest
pa�ska
dziedzina nauki. Dla mnie natomiast wszystkie gwiazdy s� jednakowej jasno�ci. Ma
to swoje
minusy, ale ma i plusy. No i w efekcie dzisiejsz� parti� ja wygra�em.
� Jak� parti�? A zreszt� to niewa�ne. Jeszcze jedno pytanie. Ci�gle nie mog�
poj��, jakim
cudem powi�za� pan jedno z drugim?
� Och, prosz� mnie nie pos�dza� o jak�� nadzwyczajn� intuicj�. Po prostu tam, na
naradzie, pomy�la�em sobie: dlaczego ani razu trz�sienie ziemi nie zdarzy�o si�
w niedziel�?
prze�o�y� S�awomir K�dzierski
Czara
Marsja�skie zapachy dla cz�owieka nie istniej�. By� mo�e wiatr na Marsie jest
gorzkawy
i szczypi�cy, trawa pachnie �agodnym s�o�cem i po burzy wspaniale si� oddycha.
Nie wiemy
tego i raczej nigdy si� nie dowiemy. Dla nas zawsze i wsz�dzie Mars pachnie gum�
i
metalem, przecedzonym powietrzem butli tlenowych.
Tak jak teraz.
Id� dnem w�skiego kamiennego w�wozu, w r�ku trzymani m�otek geologiczny.
Po�yskuj�ce b��kitno p�ytki �upku chrz�szcz� pod nogami. D�wi�k jest jak
przyg�uszony wat�.
Przez pierwsze dni pobytu w g�uchej, rozrzedzonej atmosferze Marsa ma si� ochot�
ci�gle
potrz�sa� g�ow�, by wyrzuci� z uszu nie istniej�c� wat�. Teraz si�
przyzwyczai�em, id� nie
dostrzegaj�c nic dziwnego. S�o�ce pra�y niemi�osiernie, nad zboczami paruje
upa�, ale moj�
uwag� poch�ania co innego.
Przede mn� idzie Tania. Jej cie� ta�czy na pokruszonych bry�ach, na
po�yskuj�cych mik�
okruchach �upku � tak lekkie i niewymuszone s� ruchy dziewczyny. Jest
szczuplutka,
zgrabna; butle tlenowe na jej plecach wygl�daj� lekko, jakby nic nie wa�y�y.
Patrz�c na ni�
niemal �le-pn� z rozczulenia. Nic ju� nie widz�, pr�cz pociemnia�ej na �opatkach
bluzki,
j�drnych n�g, podryguj�cej na biodrze torby, r�k lekko zaci�ni�tych w pi�stki.
Na zakr�cie Tania si� zatrzymuje i macha do mnie.
� Dajka.[ �y�a niezgodna (petr.) ]
Palec jej wskazuje r�wn� �y�� szarego kamienia, przecinaj�c� uko�nie warstwy
�upku.
� Dajka sjenitowa � potwierdzam.[ ziarnista ska�a g��binowa (petr.)]
Tania kiwa g�ow�. Jej rami� jest tu� obok mojego.
Udaj�c ca�kowicie zaj�tego prac�, patrz� na dajk�, ale ukradkiem, k�tem oka
widz� nie
za�omy skalne, lecz pere�ki potu nad jej brwi�, �lad po szczepieniu ospy na
smag�ym
ramieniu, uspokajaj�cy si� oddech piersi. Nawet t�py ryj maski nie szpeci Tani.
Mam wyrzuty
sumienia, �e j� tak obserwuj�, jest w tym co� z�odziejskiego. I wstyd mi, �e
zapominam o
swych obowi�zkach badacza.
Usi�uj� si� jako� skupi�. Od�upuj� pr�bki, mierz� k�t padania �y�y, okre�lam jej
sk�ad
mineralny, nagrywam zapis na kaset�. Tania mi pomaga, wszystko to odbywa si�
szybko,
fachowo, ale chwile, kiedy podaj� jej pr�bki i kiedy nasze palce si� stykaj�, s�
niemal nie do
zniesienia. Nie wolno mi u�cisn�� jej palc�w, ale uciec przed nimi te� nie mog�
i musz�
uwa�a�, �eby nie zadr�a� mi g�os i �eby moje palce dotykaj�c jej palc�w nic im
nie
powiedzia�y, a chcia�bym, �eby powiedzia�y wszystko. I wydaje mi si�, �e to
wbrew naturze �
tutaj, w niepokoj�cym milczeniu Marsa, my�le� o dziewczynie, o swojej mi�o�ci do
niej.
A ona? Nic w jej zachowaniu nie wskazuje na to, by domy�la�a si� moich uczu�.
Jest
bezpo�rednia, naturalna i nie mog� zrozumie�, czy naprawd� niczego nie
dostrzega, czy widzi
to wszystko, ale ukrywa z jej tylko wiadomych przyczyn. Skoro tak sobie �yczy,
to zmaczy,
�e tak czuje si� lepiej i nieostro�ny gest mo�e jej sprawi� przykro��. A sprawi�
jej przykro��
boj� si� nie mniej ni� dowiedzie� si�, �e jestem jej oboj�tny.
Opis dajki jest sko�czony. Nie pad�o ani jedno s�owo, nie by�o �adnego gestu,
kt�ry
m�g�by zam�ci� przyjacielsko-rzeczow� atmosfer�, jaka mi�dzy nami panuje.
Wszystko
pozosta�o jak dotychczas; ruszamy dalej. Kiedy� znowu znajdziemy si� tylko we
dwoje na
przestrzeni setek kilometr�w? k
Teraz ja id� przodem. Tak jest l�ej, ale nie za bardzo. Teraz ona patrzy w m�j
kark i
ci�gle mam ochot� si� obejrze�.
Zbocza staj� si� �agodniejsze, stopniowo nasze g�owy zaczynaj� si� wy�ania�
ponad
kraw�d� w�wozu, ze wszystkich stron obst�puje nas kamienista r�wnina. Jest
czarna od
rozlewisk zastyg�ej lawy, �ciel�cych si� a� po horyzont, i nieliczne �y�y kwarcu
wygl�daj� na
niej jak bryzgi gigantycznego malarskiego p�dzla. P�aszczyzny lawy dysz� suchym
�arem.
�upki si� sko�czy�y, pod nogami zgrzyta piasek, wij�cy si� pokr�tn� wst�g� w
p�ytkim
korycie. Korycie wyschni�tego strumienia, powiedzia�bym na Ziemi, ale tu
strumienie
stanowi� wprost bajeczn� rzadko��. W og�le trzeba by si� zastanowi�, sk�d si�
wzi�� w�w�z,
kt�rym szli�my. Zreszt� po prostu mam obowi�zek to zrobi�. Wi�c pr�buj�.
Zdumiewa mnie nieoczekiwany widok, przybli�aj�cy si� z ka�dym krokiem.
Niewiarygodne, ale to fakt: przed nami jezioro.
� Woda... � m�wi� oszo�omiony.
Tania zbli�a si� do mnie, i kiedy tak idzie, ma twarz uszcz�liwionego prezentem
dziecka.
D�ugo milczymy wstrz��ni�ci.
Miniaturowe jeziorko o p�ytkiej, przezroczystej, z lekka zielonkawej wodzie
obramowane
jest pasmem bia�ego, iskrz�cego si� mu�u. Z rzadka przebijaj� go ostre ig�y
karminowoczerwonej trawy. I ponad tym wszystkim � niezm�cone fioletowe niebo. I
wok�
cisza jak we �nie, i s�yszymy w�asne oddechy.
Ostro�nie, boj�c si� zam�ci� cisz�, podchodzimy bli�ej, na g�stym mule odbijaj�
si�
nasze �lady, sami nie wiemy, jak i kiedy bierzemy si� za r�ce.
Na ��tym dnie le�y przezroczysty koronkowy cie� wodorost�w.
Tania cofa si� i spuszcza oczy.
� Czy mog�... Czy mog� si� wyk�pa�?
Noskiem buta rozgrzebuje mu�, w jej g�osie jest pokora, ale wiem, �e nie
potrafi� jej
zabroni�, chocia� powinienem.
Mimo wszystko pr�buj�.
� Przecie� wiesz, �e nie wolno...
Podrzuca g�ow� tak, �e rozwiewaj� si� jej w�osy, zadziera uparcie podbr�dek i
teraz ca�a
jest wyzwaniem.
G�os jednak ma czu�y, pieszczotliwy.
� M�j z�oty, no pozw�l mi, b�d� uwa�a�...
Patrzy na mnie tak, �e wszystkie instrukcje id� w diab�y. Zreszt� sam mam ochot�
tam je
pos�a�. To jezioro jest nasze. To nagroda i �wi�to, a my ostatecznie nie
jeste�my robotami.
Poza tym Mars jest prawie ca�kowicie zbadany, nie ma tu ju� strachu przed
nieznanym.
� Dobrze � burcz� odwracaj�c oczy. � Tylko z ca�ym zabezpieczeniem...
Ona ju� nie s�yszy. Podtrzymuj� butle tlenowe, kiedy si� rozbiera, wyjmuj� z
plecaka
kapronow� link�, zawi�zuj� p�tl�. Tania �mieje si� i pokazuje mi j�zyk.
Oczywi�cie wie, wie,
�e mo�e zrobi� ze mn�, co zechce!
Ostro�nie zbli�a si� do wody. Jej bose pi�ty odciskaj� malutkie do�ki, opalone
nogi
wydaj� si� w blasku �nie�nobia�ego mu�u prawie czarne. Ko�cami palc�w dotyka
wody i
wchodzi do jeziora, badaj�c dno.
Dno jest twarde, sam to widz�. Jeszcze sekunda � i o�lepia mnie fontanna
bryzg�w,
o�lepia roze�miana twarz dziewczyny. U�miecham si� g�upio: kt� by pomy�la�, �e
nasza
dzisiejsza wyprawa zako�czy si� takim szale�stwem! Nie trzeba by�o wysy�a� na
Marsa
dziewcz�t. Ale przecie� kiedy� i tak musia�yby si� pojawi�! Pojawi� si� i
przynie�� ze sob� t�
niepokoj�c�, wyzywaj�c� weso�o��, ten �miech, kt�ry lekcewa�y wszystkie surowe
ograniczenia, tak obce Ziemi i ludziom. Kocham j� za to, nie mog� �y� bez niej
ani tu, na
Marsie, ani tam, na Ziemi, nie mog� �y� bez jej bezpo�rednio�ci, bez jej
przeobra�aj�cego
wszystko u�miechu.
Tania p�ywa, chocia� kolana ocieraj� si� jej o dno, nie posiada si� z rozkoszy,
a ja, jak
niezgrabna statua, stoj� na brzegu, trzymam link� i czuj�, jak ci��y mi
zakurzona, przepocona
odzie�, jak ch�tnie bym j� zrzuci�.
Wreszcie Tania wychodzi. Z jej cia�a sp�ywaj� migotliwe krople i ciemnymi
plamkami
obsypuj� mu�. Tania usi�uje rozwi�za� link�, podchodz� jej pom�c i pochylam si�
nad
zasup�anym w�z�em.
� Ale� mnie oplata�e�...
Co to? Jej g�os lekko dr�y. Podnosz� g�ow�, widz� jej oczy, nic tylko oczy, i
Mars nagle
zaczyna pode mn� wirowa�.
I nagle � jak cios: oczy Tani zw�aj� si�, spojrzeniem skacz� gdzie� w bok, na
twarzy
przera�enie. Odwracam si� szybko i tak�e dr�twiej�.
Tu� obok nas widz� przywarte do trawy cia�o zwierz�cia, z�y b�ysk jego �lepi,
napr�one
�apy z krzywymi brudnymi pazurami.
Czuj�, �e zaraz rzuci si� na nas, wiem, �e ten drapie�nik � czara � ju� napada�
na ludzi,
wiem, �e jego skok jest b�yskawiczny, wiem to i nie mog� si� ruszy�.
� Czara! � krzyk g�ucho odbija si� w moich uszach. � Czara!
Nie poznaj� g�osu Tani. W jakim� odr�twieniu widz� jej wyci�gni�t� do zwierza
r�k�, jej
podane ku przodowi cia�o, Tania m�wi co� rozkazuj�co i mi�kko, nie rozumiem, co,
ale w jej
tonie jest nie znana mi si�a i w�adczo��, op�ywaj�ce ten k��bek napi�tych
mi�ni, t�
odbezpieczon� w�ciek�o�ci� min�. Skok ci�gle nie nast�puje.
Odr�twienie mija. K�tem oka obserwuj�c czar� si�gam po pistolet, wyci�gam go z
kabury, k�ad� palec na zbawczym spu�cie. I w tej chwili na mojej r�ce opiera si�
od ty�u d�o�
Tani.
Zabrania mi strzela�. U�wiadamiam sobie z niemal dotykaln� wyrazisto�ci�, �e
strza� to
ostateczno��, �e chybi� prawie na pewno, �e nawet ranne zwierz� jest �miertelnie
niebezpieczne. W tym samym niesko�czenie rozci�gni�tym mgnieniu instynkt, kt�ry
domaga
si� ode mnie natychmiastowego dzia�ania, gwa�townie si� buntuje. Zd��am jeszcze
dostrzec,
�e r�ka Tani, wyci�gni�ta do czary, nie dr�y, ale jako� bieleje od d�oni do
�okcia. I widz�, �e
czara, jak zahipnotyzowana, gasi b�ysk w �lepiach, �e przez jej mi�nie
przebiega fala
dr�enia, �e niepewnie porusza si� koniec ogona i opuszcza si� w d� jej p�aski
tr�jk�tny pysk.
Czara podrywa si� parskaj�c, biegnie wzd�u� brzegu, siada, i patrz�c na nas
nieufnie,
zaczyna ch�epta� wod�. J�zyczek jej porusza si� szybko jak u kota. Potem czara
odwraca si� i
spokojnie odbiega. R�ka Tani opada bezsilnie.
Sekundy przestaj� by� wieczno�ci�. W twarzy Tani nie ma ani kropli krwi, musz�
j�
podtrzyma�, by nie upad�a. Ale natychmiast si� prostuje. Podbr�dek jej dr�y,
oczy
promieniej�, wykrzykuje z dum�:
� A jednak mnie pos�ucha�a! To przecie� kot, marsja�ski kot!
Tak, miga mi nagle my�l, teraz rozumiem, kto oswoi� kiedy� ziemskie zwierz�ta...
prze�o�y�a Ewa Rojewska-Olejarczuk
Cudze oczy
S�o�ce mia�o tu jasno�� stygn�cego �u�la, a o planecie nawet nie warto
wspomina�. W
por�wnaniu z jej tarcz�, wype�niaj�c� niemal ca�y ekran obserwacyjny, kosmos by�
pe�en
�wiat�a i blasku. Patrz�c na ni� kapitan Siebellas w milczeniu skierowa� kciuk w
d�. Ten
gest, kt�rym Rzymianie skazywali gladiator�w na �mier�, zdawa� si� by� tu
ca�kiem na
miejscu.
A jednak czekali�my, co poka�� nam lokatory. Irena nala�a wszystkim kawy, ale ja
nawet
nie tkn��em fili�anki. B�d� co b�d� by�a to pierwsza napotkana przez nas planeta
w uk�adzie
czarnej gwiazdy.
W interkomie s�ycha� by�o rozmow� telemetryst�w.
� Odleg�o��?
� Odleg�o�� 0,7.
� Aktywno�� informacyjna?
� Zerowa.
Za�oga �ci�le przestrzega�a instrukcji. Aktywno�� informacyjna zwiadu winna
odpowiada�
poziomowi informacyjnemu planety � brzmia� jeden z jej punkt�w. Inaczej m�wi�c,
musieli�my przekona� si�, �e na planecie nie ma nawet najprymitywniejszych
stacji
nadawczo-odbiorczych, kt�re mog�yby wykry� i namierzy� sygna�y naszych urz�dze�
lokacyjnych, a tym samym stwierdzi� nasz� obecno�� wcze�niej, ni� by�my sobie
tego
�yczyli.
Ale na planecie, jak zreszt� nale�a�o si� tego spodziewa�, panowa� ca�kowity
spok�j.
� Kapitanie Siebellas! Czy mog� w��czy� lokatory?
� Nie rozumiem, prosz� powt�rzy�.
W g�o�niku interkomu kto� ci�ko westchn��. Siebellas nawet w takim momencie ani
na
jot� nie pozwoli� odst�pi� od instrukcji. Nie na darmo cieszy� si� s�aw�
najwi�kszego w
kosmosie s�u�bisty. Z�o�liwi powiadali, �e do tej pory nie o�eni� si� tylko
dlatego, �e nikt nie
pomy�la� o wydaniu przepis�w post�powania w podobnych wypadkach. Mo�liwe, �e
Siebellas niekiedy troch� przesadza�, ale faktem jest, �e pod jego komend�
maszyny i ludzie
zawsze pracowali bez zarzutu.
� Przepraszam! � wykrzykn�� d�wi�cznie interkom. � Odleg�o�� orbitalna 0,5,
aktywno�� informacyjna obiektu zero, widzialno�� bierna obiektu zero, prosz� o
zezwolenie
na lokacj�.
� Rozumiem. Odleg�o�� 0,5, aktywno�� zerowa, widzialno�� bierna zerowa, zezwalam
na
u�ycie lokator�w.
Wszyscy, nie wy��czaj�c kapitana, wpatrywali�my si� z niecierpliwo�ci� w ekran.
P�yn�y sekundy, w trakcie kt�rych automaty obmacywa�y przestrze� i wybiera�y
najprzenikliwszy rodzaj promieniowania (zakazane by�y jedynie cz�stotliwo�ci
niebezpieczne
dla �ywych struktur organicznych). K�cikiem oka zerka�em w iluminator, za kt�rym
wszystko
by�o czarniejsze od sadzy. Cz�owiekowi przywyk�emu uto�samia� widzenie ze
�wiat�em
trudno by�o uwierzy�, �e lokatory sobie z t� ciemno�ci� poradz�.
Spodziewali�my si� najgorszego (zdarza�y si� atmosfery ca�kowicie
nieprzenikliwe), wi�c
kiedy na ekranie nareszcie pojawi� si� obraz, Irena pu�ci�a si� w tany.
U�miechn�� si� nawet
Siebellas. Nie dziwi� mu si�! Wra�enie by�o takie, jakby kto� gwa�townie odsun��
ci�k�
kotar�, za kt�r� p�omienia! s�oneczny dzie�.
Do ster�wki wbieg� zacieraj�c r�ce Leo.
� No i co? � zapyta� takim tonem, jakby to on sam, bez pomocy jakich� tam
g�upich
automat�w, urz�dzi� nam to wspania�e widowisko. Nie uzyska� odpowiedzi, bo
akurat w tym
momencie zobaczyli�my chaty...
Ma�o co tak na cz�owieka dzia�a, jak widok planety, kt�r� odkry�. Ca�e jego
cia�o i rozum
staj� si� przydatkiem do oka, kt�re nie patrzy, tylko po�era rozpo�cieraj�cy si�
przed nim
krajobraz. Te poszarpane, chaotyczne ogromy g�r z nieziemskimi, szafirowymi
lodowcami...
Te podobne do �lad�w ptasich �ap kreski w�woz�w... T� niepoj�t� blador�ow�
plam�... Ten
metaliczny blask morza... Tego wszystkiego nikt jeszcze nie widzia�. On
pierwszy.
A je�li w dodatku odkry�o si� �ycie... Wtedy cz�owiek by diab�u dusz� sprzeda�,
byleby
jak najszybciej stan�� na powierzchni globu. Ale czasy Kolumba niestety ju�
min�y.
Kodeksem przepis�w reguluj�cych badanie martwych planet mo�na og�uszy� s�onia,
ale jego
obj�to�� i waga stanowi drobnostk� w por�wnaniu z tomem zawieraj�cym regu�y
traktowania
glob�w, na kt�rych istnieje �ycie, a mo�e i rozum. Mo�ecie by� pewni, �e
Siebellas wy�o�y�
nam t� instrukcj� do ostatniego przecinka.
Pedantycznie zbadali�my planet� kolejno z orbity wysokiej, po�redniej i niskiej;
dokonali�my zdj�� topograficznych, grawitacyjnych, magnometrycznych,
radiolokacyjnych,
termodynamicznych i tak dalej, i tak dalej. Robili�my to, co trzeba by�o zrobi�
koniecznie, co
warto by�oby zrobi�, to, czego mo�na by�oby nie robi�, ale na wszelki wypadek
sd� robi.
Omal nie uton�li�my w morzu informacji. �Lepsze jest wrogiem dobrego� �
powtarza�
Siebellas, kt�ry z przepracowania wychud� i niemal ca�kowicie straci� apetyt.
Padali�my ze
zm�czenia na nos, ale nie narzekali�my, bo planeta okaza�a si� nies�ychanie
wr�cz
interesuj�ca.
Nie otrzymuj�c ze swej gwiazdy ani' kwanta ciep�a i �wiat�a, teoretycznie
powinna by�
martw� bry�� lodu. Ale chocia� klimat wedle naszych kryteri�w by� surowy, bez
przesady
mo�na by�o nazwa� j� kwitn�c�. Ciep�o, w przeciwie�stwie do Ziemi, dawa�o jej
rozgrzane
j�dro i ciep�o to znakomicie by�o utrzymywane przez atmosfer�. Ro�linno��
istnia�a dzi�ki
energii cieplnej, to by�o oczywiste. Ale co si� tyczy mieszka�c�w chat...
Z wysoko�ci orbity nie mogli�my ich obejrze� jak nale�y, a w�a�ciwe powi�kszenie
uda�o
si� uzyska� dopiero w�wczas, gdy wreszcie nadszed� etap zwiadu za pomoc�
aparat�w
atmosferycznych.
Gdy pojawili si� na ekranie, Leo zachichota� nerwowo. Istoty kszta�tem i
wzrostem
przypomina�y pingwiny, a ich wolne ko�czyny zdecydowanie pe�ni�y rol� r�k. Ale
ca�a
reszta... Wyobra�cie sobie g�ow� w kszta�cie dyni z wie�cem laurowym na czubku.
Wyobra�cie sobie pulsuj�cy tr�jk�tny zaw�r po�rodku takiej, przepraszam za
wyra�enie,
twarzy, w�skie szczeliny tam, gdzie ludzie maj� uszy i najmniejszego nawet �ladu
oczu!
W�a�nie ten brak oczu bezpowrotnie pozbawia� te istoty podobie�stwa do
cz�owieka.
A tymczasem sto�kowate chatki tych istot by�y otoczone uprawionymi poletkami, na
kt�rych co� ros�o. Poza tym domki mia�y drzwi. Prawdziwe drzwi zawieszone na
rzemiennych zawiasach.
Z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu kilometr�w patrzyli�my na te drzwi, doskonale
zdaj�c sobie
spraw� z tego, co one znacz�.
� Orkiestra, tusz! � troch� ni w pi��, ni w dziewi�� wykrzykn�a Irena.
Siebellas zdawa� si� niczego nie s�ysze�. Wpatrywa� si� w ekran, po kt�rym
porusza�a si�
malutka, pokraczna, rozumna istota i mia� tak� min�, jakby chcia� j� przytuli�
do swej
szerokiej piersi.
Ale ledwie ucich�y pierwsze zachwyty, zacz�li�my rejestrowa� niewyt�umaczalne
fakty i
zjawiska.
Zwierz� poderwa�o si�, kiedy podszed�em do niego na jakie� trzy kroki, i
przebieraj�c
szybciutko kr�ciutkimi, klockowatymi n�kami pop�dzi�o jak strza�a przed siebie.
Ale na
jego drodze sta�a Irena, kt�ra wyci�gn�a nog�, aby zatrzyma� beczu�kowat�
tuszk�. Rogi
zwierz�cia stukn�y o metal. Zwierzak pisn�� i rzuci� si� w prawo.
Tak by�o zawsze. Wszystkie zwierz�ta z niewielkimi wyj�tkami pozwala�y nam
podej��
do siebie ca�kiem blisko, a potem rzuca�y si� do ucieczki, nie zauwa�aj�c
najwi�kszych
nawet) przeszk�d. Mo�na by�o z ca�� pewno�ci� stwierdzi�, �e s�ysz� d�wi�k
naszych
krok�w, ale nas nie widz�. Nie widz� niczego. Bezokie, �lepe, jakby jaskiniowe
�ycie.
Zreszt� by�y tam w�a�nie najprawdziwsze w �wiecie jaskinie! Jaskinie mroku.
Obserwuj�c z g�ry, jak nad planet� �wieci s�o�ce � nasze radarowe s�o�ce �
wyczuwali�my
z przygn�bieniem panuj�ce w dole ciemno�ci. Ciemno�ci i zwi�zane z nimi my�li.
Ro�liny tu
nie pi�y si� ku g�rze, jak na Ziemi, lecz tuli�y si� do gleby. Bezbarwne
blaszki g�bczastych
li�ci uk�ada�y si� pi�trami i im wy�ej, tym cie�sze i szersze by�y owe martwe,
grzybniowate
blasziki, z kt�rych s�czy� si� i kapa� obrzydliwy zielonkawo��ty �luz, co
sprawia�o wra�enie,
jakby ca�a ro�linno�� cierpia�a na ci�ki katar. Patrze� pod nogi si� nie
chcia�o, ale i nad
g�ow� widok by� nie lepszy: polatywa�y tam jakie� sprane szmaty, tutejsze niby-
ptaki. Nie, to
nie by�a planeta dla cz�owieka.
Wlok�c si� na ko�cu naszej grupy, dzi�kowa�em w my�li losowi, �e jestem tutaj
jedynie
przelotnym go�ciem, �e moja rola ko�czy si� na odkryciu i pobie�nym zbadaniu, �e
nie ja
b�d� tu musia� mieszka�. Bo planeta musi zosta� zbadana gruntownie w warunkach
stacjonarnych. A to oznacza ca�e lata samotno�ci o mroku, lata, o kt�rych lepiej
nie my�le�,
je�li nawet przypadn� w udziale komu� innemu.
By�o to uczucie wstydliwe, godne pot�pienia, ale przedzieraj�c si� w mroku przez
o�lizg�e zaro�la cieszy�em si�, �e mam w kieszeni bilet powrotny.
Do chat podchodzili�my nie kryj�c si�, bo nie by�o w nich oczu, kt�re mog�yby
dostrzec
�wiat�o naszych reflektor�w. M�g� nas zdradzi� jedynie d�wi�k, ale nie
zamierzali�my
podchodzi� zbyt blisko.
A jednak z czysto ziemskiego przyzwyczajenia ukryli�my si� w zaro�lach
�krzew�w�, to
znaczy w�r�d g�bczastych, dziurkowanych jak ser szwajcarski szerokich li�ci
jakiej�
miejscowej ro�liny. Odruch w gruncie rzeczy �mieszny, ale nam by�o nie do
�miechu. Od
d�u�szego czasu usi�owali�my dociec i zrozumie�, jak mo�e istnie� ten �lepy
�wiat.
Bezskutecznie.
W to, �e jest ca�kowicie �lepy, ju� nie w�tpili�my. Ani zwierz�ta, ani
mieszka�cy chat nie
widzieli. Nie mieli oczu, co zreszt� by�o zrozumia�e. Nie mieli jednak r�wnie�
organ�w, kt�re
kompensowa�yby brak oczu! Narz�d�w, kt�re pozwala�yby postrzega� odleg�e
przedmioty w
ten bodaj spos�b, w jaki robi to chocia�by nietoperz. S�uch? Mieli ten zmys�
rozwini�ty nie
lepiej ni� my. W�ch? Na poziomie psa. Jaki� nie znany nam sz�sty, si�dmy,
dziesi�ty zmys�?
Nic na to nie wskazywa�o, bo nieraz obserwowali�my, jak biegn�ce zwierz� ca�ym
p�dem
wpada�o na przeszkod�, podobnie jak kwadrans temu beczkowate zwierz� wpad�o na
nog�
Ireny.
To mo�na by�o jeszcze od biedy wyt�umaczy�, bo po c� w gruncie rzeczy wzrok na
planecie, kt�ra w�a�ciwie nie by�a niczym innym, jak gigantyczn� kosmiczn�
jaskini�?
Wyja�nienie znakomite, tyle �e do niczego. Dlatego, �e zwierz�ta biega�y, i to
szybko. A
gdzie jest bieg, tam musi by� i wzrok, gdy� w przeciwnym razie szybki bieg by�
post�powaniem samob�jczym.
Wszystko, co obserwowali�my, kojarzy�o si� nam nieodparcie z t�umem �lepc�w
spaceruj�cych beztrosko po autostradzie. Taki �wiat nie m�g� po prostu istnie�,
a tutaj wbrew
wszystkiemu �y� i dobrze si� miewa�. Zreszt� do tego ostatniego mieli�my
niejakie
w�tpliwo�ci...
Nasze dalekosi�ne reflektory zalewa�y jaskrawym �wiat�em grup� chat, kt�re
zdawa�y
si� by� puste. Wszystko to sprawia�o wra�enie nieprawdopodobnych dekoracji
ustawionych
na scenie, kt�r� opu�cili staty�ci. Wydawa�o si�, �e lada chwila rozlegnie si�
g�os re�ysera,
og�aszaj�cego koniec zdj��, i wtedy wszyscy b�dziemy mogli z westchnieniem ulgi
rozej��
si�, p�j�� do dom�w.
Ale czas p�yn�� i nic si� nie zmienia�o. Nic wi�c dziwnego, �e drgn�li�my
zaskoczeni,
kiedy drzwi si� otworzy�y i na zewn�trz wyszed� ten, na kt�rego tak d�ugo
czekali�my.
Przyciskaj�c do boku jakie� du�e naczynie (�wiat�o bi�o mu prosto w �twarz�)
mieszkaniec planety posta� przez chwil�, a potem ruszy� �cie�k�, woln� r�k�
dotykaj�c od
czasu do czasu zwisaj�cych z boku li�ci. I to wlok�ce si� po omacku stworzenie
uprawia�o te
pola wok� osiedla?! Budowa�o domy?! Polowa�o? W to nie spos�b by�o uwierzy�.
Ale kto�
przecie� musia� to zrobi�!
Istota ci�gle sz�a, nadal od czasu do czasu dotykaj�c r�k� li�ci.
Nasze reflektory przesuwa�y si� wraz z nim. O�wietla�y piechura tak dok�adnie,
�e
widzieli�my nawet w�z�y mi�ni pod sk�r�. Wydawa�o si�, �e istota zaraz obr�ci
si� w stron�
p�on�cych elektrycznych s�o�c, krzyknie z przera�enia i skryje si� w ciemno�ci.
Nasze palce
odruchowo spocz�y na wy��cznikach reflektor�w i potrzeba by�o du�ego wysi�ku
woli, �eby
je stamt�d cofn��.
�cie�ka bieg�a w kierunku malutkiego jeziorka, zrozumieli�my wi�c, dok�d i po co
z tak
ogromnym trudem wyprawia si� mieszkaniec osiedla. Im bli�ej by� jeziorka, tym
wolniejszy i
bardziej niepewny stawa� si� jego krok. Nic tam ju� nie ros�o, wi�c kilkakrotnie
pochyla� si�,
aby pomaca� r�k� ziemi�. Kraw�d� zbiornika zbada� nog� i dopiero przekonawszy
si�, �e ma
przed sob� wod�, zanurzy� w niej naczynie.
Teraz czeka�a go droga powrotna. Ruszy� we w�a�ciwym kierunku, ale zaraz potem
w�r�d
li�ci przemkn�o jakie� zwierz�. Przemkn�o tak szybko, �e nawet nie zdo�ali�my
mu si�
przyjrze�, ale tubylec wyczu� jego obecno�� i b�yskawicznie uskoczy� w bok, a
potem
znieruchomia�. Nie by� cz�owiekiem, nie by� nawet do niego podobny, ale udzieli�
si� nam
jego strach i na kr�tk� chwil� mi�dzy tym synem nocy a nami nawi�za�o si� co� w
rodzaju
wi�z�w pokrewie�stwa. Zerwali�my si� na r�wne nogi, gotowi biec mu na pomoc.
Ale pomoc okaza�a si� zb�dna, bo drapie�nik znikn��. Mieszkaniec chaty prze�o�y�
z r�ki
do r�ki naczynie z wod�, pokr�ci� swoj� uwie�czon� �laurami� g�ow� i ruszy�...
Ale nie w
kierunku domu. Jego zachowanie nie uleg�o zmianie i nadal pochyla� si� od czasu
do czasu,
badaj�c raka gleb�, tyle tylko, �e teraz przeszkadza�o mu nape�nione wod�
naczynie. Szed�
jednak nie w stron� chat, lecz w przeciwnym kierunku, tam, gdzie drog�
przegradza�o mu
strome urwisko.
S�ysza�em ci�kie oddechy koleg�w i by�em r�wnie zdezorientowany, jak oni. Nie
wiedzieli�my, co robi�. Ostrzec o niebezpiecze�stwie? Ale rno�e on celowo idzie
w stron�
urwiska?...
Ju� si� do niego zbli�a�. Do kraw�dzi pozosta�o par� krok�w. I wtedy si�
zaniepokoi�.
Przystan��, podrepta� w miejscu, poruszaj�c g�ow�, jakby chcia� co� wypatrzy�, i
skr�ci� w
lewo, ale urwisko zatacza�o ostry �uk i �eby unikn�� nieszcz�cia, trzeba by�o
p�j�� w
odwrotnym kierunku. Spodziewali�my si�, �e to zrobi, bo od przepa�ci dzieli�y go
dos�ownie
centymetry. Tubylec znieruchomia�.
Groteskowa, uwie�czona �laurami� g�owa w owalu �wiat�a z reflektora. Szybko
pulsuj�cy
tr�jk�t ust na pozbawionej oczu twarzy...
� Cofnij si�! � krzykn�a Irena, jakby tubylec m�g� odbiera� fale radiowe.
Ale nie cofn�� si�,, tylko post�pi� naprz�d, w przepa��. Nawet wtedy nie
wypu�ci� z r�k
naczynia z drogocenn� wod�. Us�yszeli�my krzyk...
To, w co nie chcieli�my wierzy�, okaza�o si� prawd�. Ten �wiat by� �lepy, ale
o�lep�
niedawno.
� Wie pand r�wnie dobrze jak ja, �e tego nie wolno robi� � powiedzia� Siebellas.
� Nie mamy innego wyj�cia � powt�rzy�a Irena.
Stali�my nad zw�okami tubylca, i nie wiedzieli�my, jak post�pi�. R�ce wi�za�a
nam
pewna nader rozumna zasada. Aby zrozumie�, jakie nieszcz�cie spad�o na planet�,
powinni�my zabra� martwe cia�o i przeprowadzi� sekcj�. Ale czy to cia�o istotnie
by�o
martwe? Aby to stwierdzi� z ca�� pewno�ci�, nale�a�o uprzednio dok�adnie zbada�
metabolizm organizm�w wy�szych tej planety, czego dotychczas jeszcze nie
zrobili�my. A
nie znaj�c zupe�nie fizjologii tubylc�w, mogli�my niechc�cy sta� si� mordercami
tego, kt�ry
wedle nas by� martwy, lecz w istocie m�g� te� by� po prostu nieprzytomny.
Ale nie mogli�my te� zwleka�.
� Proponuj� introskopi� narz�d�w wewn�trznych � powiedzia�a Irena. � Tutaj. W
warunkach polowych.
Siebellas odpowiedzia� tak, jak i ja odpowiedzia�bym na jego miejscu.
� To oczywi�cie najbardziej rozs�dne wyj�cie. Ale czy mo�e pani zagwarantowa�,
�e
prze�wietlenie mu nie zaszkodzi? Czy mo�e pani w pe�ni oprze� si� na tej
metodzie
diagnostycznej i bez sekcji okre�li� jego stan?
No to ju� koniec, pomy�la�em. Niczego nie mo�na by� pewnym, je�li organizm
tubylca
jest zupe�nie odmienny od ludzkiego. Ale gdyby na miejscu Siebellasa by� kto�
inny...
� Tak � odpar�a Irena. � Mog� to w pe�ni zagwarantowa�.
My�la�em, �e si� przes�ysza�em. Ale s�owa Ireny by�y niczym w por�wnaniu z-
reakcj�
Siebellasa.
� Prosz� wi�c to zrobi� � powiedzia�.
I ju�. Czy Siebellas wiedzia�, �e Irena min�a si� z prawd�? Zapewne tak. Ale
najdziwniejsze by�o to, �e nawet teraz kapitan nie pogwa�ci� litery instrukcji!
Bowiem �przy
podejmowaniu decyzji w sprawach nietypowych dow�dca winien opiera� si� na opinii
specjalisty�. No to si� opar�. Ale nie zdj�� z siebie odpowiedzialno�ci. M�g�
si� przecie� nie
wypowiedzie� albo zaoponowa�, a zamiast tego da� wyra�ne zezwolenie.
I zrozum tu cz�owieka, kt�rego niby tak dobrze znasz! Je�li jednak dobrze si�
zastanowi�,
to reakcja kapitana nie by�a taka zn�w bardzo zaskakuj�ca... Bo skoro
sprzeczno�ci s�
nieod��czn� cech� otaczaj�cego nas �wiata, to by�oby g�upot� zak�ada�, �e
kiedykolwiek
ukszta�tuje si� gatunek ludzi zupe�nie z tych sprzeczno�ci wyzuty.
� Jest martwy � powiedzia�a Irena, odrywaj�c si� od aparat�w.
Przewie�li�my cia�o na statek.
To, co stwierdzili�my, jedynie pog��bi�o zagadk�. Sekcja cia�a zmar�ego
dowiod�a, �e
mieszka�cy planety mieli narz�d wzroku � �w �mieszny wieniec laurowy na g�owie.
To
w�a�nie by�y jego oczy, reaguj�ce rzecz jasna nie na �wiat�o, kt�rego tu po
prostu nie by�o,
lecz na ultrakr�tkie fale radiowe emitowane przez gwiazd�, kt�re mog�y przenika�
przez
tutejsz� atmosfer�.
Ich radios�o�ce, wed�ug naszych poj��, ledwie tli�o si� na niebie. Ale dla nich
mroczny
�wiat wcale nie by� mroczny, gdy� ewolucja zaopatrzy�a ich w nieprawdopodobnie
czu�y
narz�d postrzegania. Dzi�ki swoim �laurowym� antenom mogli zapewne, podobnie jak
my na
Ziemi, zachwyca� si� zachodami s�o�ca, barwami ro�lin, migotaniem odblask�w na
morskiej
fali, wszystkim tym, co sk�ada si� na �wiat widzialny, je�li nawet jest to �wiat
odbitych fal
radiowych, kt�rego my, ludzie, nigdy nawet nie b�dziemy mogli sobie wyobrazi�.
T