7241
Szczegóły |
Tytuł |
7241 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7241 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7241 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7241 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Lem
Altruizyna,
czyli Opowie�� prawdziwa o tym,
jak pustelnik Dobrycy Kosmos uszcz�liwi�
zapragn�� i co z tego wynik�o
Stanis�aw Lem
Pewnego dnia letniego, gdy konstruktor Trurl zaj�ty by� przycinaniem ga��zek
cyberberysu, kt�ry hodowa� w swym ogr�dku, ujrza� zbli�aj�cego si� drog�
oberwa�ca,
lito�� i groz� pospo�u budz�cego swym wygl�dem. Robot �w mia� wszystkie cz�onki
obwi�zane sznurkiem i posztukowane przepalonymi rurami od piecyk�w, zamiast
g�owy � stary garnek dziurawy, w kt�rym my�lenie jego dudni�o i zacina�o si�,
iskrz�c,
kark wzmocniony prowizorycznie kawa�kiem sztachety, a w otwartym brzuchu
trz�s�ce
si� i filuj�ce lampy katodowe, kt�re ten nieszcz�nik przytrzymywa� swobodn�
r�k�,
drug� nieustannie dokr�caj�c �rubki poluzowane; kiedy za�, kusztykaj�c, mija�
furtk�
Trurlowej posiad�o�ci, przepali�y mu si� cztery naraz bezpieczniki, tak �e w
k��bach dymu
i fetorze skwiercz�cej izolacji zacz�� si� rozsypywa� na oczach konstruktora.
�w,
wsp�czucia pe�en, natychmiast porwawszy �rubokr�t, obc�gi i banda�e smo�owe,
pospieszy� w�drowcowi z pomoc�, przy czym tamten wielokrotnie mdla� z okropnym
rz�eniem tryb�w wskutek og�lnej desynchronizacji; na koniec jednak uda�o si�
Trurlowi
przywie�� go do jakiej takiej przytomno�ci i, opatrzonego ju�, usadzi� w
paradnym
pokoju, a podczas gdy biedak chciwie pod�adowywa� si� z baterii, Trurl, nie
mog�c d�u�ej
pow�ci�gn�� ciekawo�ci, zacz�� pyta�, co te� przywiod�o go do tak okropnego
stanu.
� Lito�ciwy panie � odpar� nieznany robot, z wci�� jeszcze dygoc�cymi magnesami
�
nazywam si� Dobrycy, a jestem, to znaczy by�em, pustelnikiem anachoret�;
trawi�em
czas w pustyni na rozmy�laniach pobo�nych przez lat sze��dziesi�t i siedem.
Wszelako
pewnego ranka przysz�o mi do g�owy, czy te� s�usznie czyni�, p�dz�c �ywot w
samotno�ci. Czy wszystkie moje rozmy�lania otch�anne i dociekania duchowe
zdo�aj�
cho� jeden nit powstrzyma� od wypadni�cia? Zali nie pierwszym moim obowi�zkiem
jest
nie�� pomoc bli�nim, a o w�asne zbawienie na drugim dopiero troszczy� si�
miejscu?
Azali...
� Ju� dobrze, dobrze, pustelniku � powstrzyma� go Trurl. � Stan duszy twojej z
tego
poranka mniej wi�cej rozumiem. M�w, prosz�, co by�o dalej.
� Uda�em si� do Fotury, gdzie pozna�em przypadkiem pewnego znakomitego
konstruktora nazwiskiem Klapaucjusz.
� Ach! Czy by� mo�e?! � zawo�a� Trurl.
� Co takiego, panie?
� Nie, nic! M�w, prosz�, dalej.
� To jest � nie od razu go pozna�em; by� to wielki pan, jecha� karoc�
automatyczn�,
z kt�r� m�g� sobie gada� jak ja z tob�; karoca ta, gdym stan�� na �rodku ulicy,
nienawyk�y do miejskiego ruchu, ubli�y�a mi wielce nieprzystojnym s�owem, tak
�em j�
mimo woli zdzieli� kosturem przez latarni�; w�wczas dopiero si� w�ciek�a, ali�ci
pasa�er
poskromi� j�, a mnie zaprosi� do wn�trza. Opowiedzia�em mu tedy, kim jestem i
dlaczego
opu�ci�em pustyni�, a tak�e, i� nie wiem, co czyni� dalej; on za� decyzj� moj�
pochwali� i
ze swej strony przedstawi� si�, jak r�wnie� prawi� d�ugo o swych pracach i
dzie�ach; na
koniec za� opowiedzia� mi ca�kiem poruszaj�c� histori� Chloryana Teorycego
dwojga
imion Klaposto�a, s�ynnego my�lanta i zofomana, przy kt�rego smutnym ko�cu by�
sam
obecny. Z wszystkiego, co o �Ksi�gach� tego Wielkiego Robota m�wi�, najbardziej
poruszy�a mi� rzecz o Enefercach. Czy s�ysza�e�, lito�ciwy panie, o tych
istotach?
� Owszem. Chodzi o istoty jedyne w Kosmosie, kt�re osi�gn�y ju� Najwy�sz� Faz�
Rozwoju, nieprawda�?
� Ale� tak, panie, masz wiadomo�ci wyborne ca�kiem! Gdym siedzia� u boku
znakomitego Klapaucjusza w karecie (kt�ra bezustannie najokropniejszymi obelgami
miota�a w t�um, niech�tnie ust�puj�cy nam z drogi), przysz�o mi do g�owy, �e kto
jak kto,
ale owe istoty, tak rozwini�te, �e ju� lepiej nie mo�na, na pewno wiedz�, co
nale�y
czyni�, kiedy si� odczuwa takie parcie dobra i tak� ch�� czynienia go bli�nim,
jak w�a�nie
ja. Zwr�ci�em si� wi�c zaraz do Klapaucjusza z pytaniem, gdzie te� przebywaj�
Enefercy i
jak ich znale��. On atoli u�miechn�� si� tylko dziwnie, potrz�sn�� w zadumie
g�ow� i nic
nie odpowiedzia�. Nie �mia�em by� natarczywy; wszelako potem, kiedy znale�li�my
si�
ju� w karczmie (bo kareta, kompletnie ochrypn�wszy, straci�a g�os, tak �e dalsz�
podr�
musia� pan Klapaucjusz od�o�y� do dnia nast�pnego), przy dzbanie polewki jonowej
humor mego gospodarza poprawi� si� i patrz�c na pary, kt�re szparko wywija�y
cyberka
przy skocznych tonach kapeli, przypu�ci� mnie do konfidencji, by tak�
opowiedzie�
histori�... Ale mo�e pan znudzony jeste� moim opowiadaniem?
� Nie, nie! � �ywo zaprzeczy� Trurl. � S�ucham uwa�nie.
� �M�j Dobrycy poczciwy!� � rzek� mi pan Klapaucjusz w owej karczmie, kiedy a�
iskry sz�y z tanecznik�w � �wiedz, �e niezmiernie wzi��em sobie do serca
histori�
nieszcz�liwego Klaposto�a i uzna�em, �e winienem wyruszy� niezw�ocznie na
poszukiwania owych istot doskonale rozwini�tych, kt�rych konieczno�� uzasadni�
on w
spos�b czysto logiczny i teoretyczny. Widzia�em atoli trudno�� g��wn�
przedsi�wzi�cia w
tym, �e wszak ka�da rasa kosmiczna ma siebie za najdoskonalej rozwini�t�, tak
tedy
pytaniem niczego nie wsk�ram; lecie� za� na chybi� � trafi� by�o o tyle
niepewne, �e, jak
mi to wysz�o z rachunk�w, w Kosmosie istnieje oko�o czternastu
centygigaheptatrybilionard�w spo�eczno�ci wcale rozumnych, wi�c sam widzisz, �e
z
odnalezieniem w�a�ciwego adresu jest pewien k�opot. Rozwa�a�em rzecz tak i owak,
przetrz�sa�em biblioteki, ksi�gi stare, a� odnalaz�em pewn� istotn� wskaz�wk� w
dziele
niejakiego Trupusa Malignusa, kt�ry odznaczy� si� tym, �e doszed� do tego�
wniosku co
Klaposto�, ale o trzysta tysi�cy lat wcze�niej, wszelako ca�kowicie zosta�
zapoznany. Jak z
tego wida�, nie masz nic nowego pod �adnym ze s�o�c i nawet sko�czy� Trupus
podobnie
jak Chloryan... Ale to nie ma nic do rzeczy. Tak wi�c z owych odcyfrowanych
strz�p�w
dowiedzia�em si�, jak nale�y szuka� Eneferc�w. Malignus wywodzi�, �e musi si�
przetrz�sa� rojowiska gwiezdne, d���c do odnalezienia tego, co niemo�liwe; i gdy
si� co�
takiego znajdzie, pewne ju�, �e to w�a�nie tam. Niechybnie, by�a to wskaz�wka
pozornie
ciemna, od czeg� jednak jasno�� umys�u? Zaraz och�do�y�em statek i pu�ci�em si�
w
drog�. O tym, czego w niej dozna�em, zamilcz�; powiem jeno, �e zauwa�y�em
wreszcie w
kurzawie gwiazd jedn�, tym r�ni�c� si� od wszystkich innych, �e by�a
kwadratowa. Ach!
Jakie to by�o wstrz��nienie! Przecie� ka�de dziecko wie, �e gwiazdy musz� by� co
do
jednej okr�g�e i o �adnej ich kanciasto�ci, a jeszcze do tego regularnie
czworok�tnej, i
mowy nie ma! Natychmiast zbli�y�em statek do owej gwiazdy i wnet dostrzeg�em jej
planet�, kt�ra by�a te� czworok�tna, wyposa�ona przy tym na naro�ach w zamczyste
okucia. Nieco dalej kr��y�a inna, ca�kiem ju� zwyk�a planeta; nacelowa�em na ni�
lunet�,
aby ujrze� watahy robot�w, kt�re �ama�y gnaty innym; nie zach�ca�o to specjalnie
do
l�dowania. Wr�ci�em przeto do porzuconej za ruf� planety � skrzyni i raz jeszcze
wypenetrowa�em j� gruntownie dalekowidzem. Jak�e radosne przenikn�o mi�
dr�enie,
gdy na jednym z milowych jej oku� odczyta�em powi�kszony w soczewkach monogram,
bogato rze�biony, z trzech sk�adaj�cy si� liter: NFR!
� Wielkie nieba! � rzek�em sobie. � To tu!
Wszelako lataj�c wok� niej do zawrotu g�owy, nie mog�em dojrze� na jej
piaszczystych r�wninach ani �ywego ducha. Dopiero zbli�ywszy si� na odleg�o��
sze�ciu
mil, rozr�ni�em nagromadzenie ciemnych kropek, kt�re w polu widzenia
superteleskopu
okaza�y si� mieszka�cami tego cia�a niebieskiego. By�o ich ko�o setki;
spoczywali byle jak
na piasku i martwota owa porz�dnie mnie zaniepokoi�a, ale przekona�em si�, �e od
czasu
do czasu ten czy �w drapie si� smacznie, a te oczywiste oznaki przytomno�ci
sk�oni�y
mnie do l�dowania. Nie mog�em si� doczeka� wystygni�cia rakiety, jak zwykle
rozpalonej
tarciem powietrznym; wyskoczy�em z niej, bior�c po trzy stopnie, i pogna�em
mi�dzy
le��cych, wo�aj�c ju� z daleka:
� Przepraszam! Czy to tu jest Najwy�sza Faza Rozwoju?!!
Nikt mi atoli nie odpowiedzia�, co wi�cej � nikt nie zwr�ci� na mnie cho�by
najmniejszej uwagi. Zaskoczony tak� oboj�tno�ci�, straci�em rezon i obejrza�em
sobie
uwa�nie ca�e otoczenie. R�wnin� oblewa�y blaski kwadratowego s�o�ca. Z piasku
stercza�y tu i �wdzie jakie� po�amane k�ka, wiechcie, papiery i inne odpadki,
miejscowi
za� spoczywali w�r�d nich byle jak, ten na plecach, �w na brzuchu, a kt�ry� z
dalej
le��cych zadar� nawet obie nogi i celowa� nimi od niechcenia w zenit. Obszed�em
sobie
najbli�szego. Nie by� to robot, ale nie by� to i cz�owiek czy inny bia�ecznik z
rodzaju
trz�skich. G�ow� mia� wprawdzie do�� pulchn�, z rumianymi policzkami, zamiast
oczu
wszak�e � dwie ma�e fujarki, a w uszach � kadzid�o, cicho p�on�ce, kt�re
otacza�o go
ob�okiem wonnego dymu. Odziany by� w orchideowe pantalony z sinym lampasem,
dzierganym strz�pami brudnego zapisanego papieru, obuty za� by� w rodzaj p��z, w
r�kach trzyma� bandur�, wypieczon� z lukrowanego piernika, o napocz�tej ju�
korbie, a
przy tym cicho i wcale miarowo chrapa�. Kiedy spr�bowa�em odczyta� gryzmo�y na
papierkach wszytych w lampasy spodni, ocieraj�c oczy �zawi�ce od dymu kadzid�a,
uda�o
mi si� to tylko z niekt�rymi; by�y to do�� dziwne napisy, takie na przyk�ad: NR
7 �
BRYLANT � G�RA WAGI SIEDMIU CETNAR�W, NR 8 � CIASTECZKO DRAMATYCZNE,
�KA JEDZONE, PRAWI MORA�Y Z BRZUCHA, NUCI TYM WY�EJ, IM JEST NI�EJ, NR 10 �
GOLKONDRYNA DO DZIUMBANIA, DOROS�A � i inne, jakich ju� nie pami�tam. Kiedy
za�, wielce tym oszo�omiony, dotkn��em jednego z papierk�w, aby go rozprostowa�,
w
piasku przy samej nodze le��cego zrobi� si� do�ek i cichy g�osik spyta� stamt�d:
� Czy ju�? � Kto m�wi?! � zawo�a�em. � To ja, Golkon � dryna... zaczyna�? � Nie,
nie trzeba! � odpar�em spiesznie i oddali�em si� z tego miejsca. Nast�pny
tubylec mia�
g�ow� w kszta�cie dzwonu, z trzema rogami, kilkana�cie r�k wi�kszych i
mniejszych �
przy czym dwie malutkie masowa�y mu �o��dek � uszy d�ugie i upierzone, czapk� z
ma�ym, purpurowym balkonem, na kt�rym kto� k��ci� si� z kim�, chyba
niewidzialny, bo
lata�y tylko malutkie talerzyki, t�uk�c si� tu i tam, jak r�wnie� co� w rodzaju
brylantowego ja�ka pod plecami. Osobnik �w, gdym przed nim stan��, wyj�� jeden
r�g z
g�owy, pow�cha� go i odrzuciwszy z niesmakiem, nasypa� sobie do �rodka troch�
brudnego piasku. Tu� obok le�a�o co�, co wzi��em za par� bli�ni�t; potem
pomy�la�em,
�e to kochankowie w u�cisku, i chcia�em oddali� si� dyskretnie, ale to by�a po
prostu ani
jedna osoba, ani dwie, a tylko p�torej. G�ow� mia�a ca�kiem zwyk��, ludzk�,
tylko uszy
co chwila odrywa�y si� od niej i fruwa�y po otoczeniu, trzepoc�c jak motylki.
Powieki tej
osoby by�y zamkni�te, za to liczne brodawki na czole i policzkach, opatrzone
male�kimi
oczkami, patrza�y na mnie z wyra�n� nieprzyja�ni�. Pier� mia� ten dziwny stw�r
szerok�,
rycersk�, z mn�stwem dziur, jakby niechlujnie powywierca � nych � tkwi�y w nich
polan� sokiem malinowym paku�y; nog� tylko jedn�, ale za to bardzo grub�, obut�
w
safianowy trzewik z filcowym dzwoneczkiem; obok jego �okcia wznosi� si� stos
ogonk�w
gruszek czy jab�ek. Przej�ty coraz wi�kszym os�upieniem, poszed�em dalej i
napotka�em
robota z ludzk� g�ow�, kt�ry mia� w nosie malutki samograj z rybkami; innego,
le��cego
w ka�u�y konfitur poziomkowych, trzeciego z otwart� w plecach klapk�, tak �e
widzia�o
si� jego kryszta�owe wn�trzno�ci; odgrywa�y tam ciekawe sceny jakie� nakr�cane
krasnoludki, lecz to, co wyczynia�y, by�o tak nieprzystojne, �e z rumie�cem
odskoczy�em
od klapki jak oparzony. Przy tym skoku straci�em r�wnowag� i upad�em, a
podnosz�c si�,
zobaczy�em tu� przed sob� nowego mieszka�ca planety: go�y, drapa� si� z�ot�
drapaczk�
w plecy, przy czym czyni� to, przeci�gaj�c si� lubo, cho� by� bez g�owy. Ta
ostatnia,
odstawiona dogodnie, z szyj� w piasku, liczy�a j�zykiem z�by w szeroko otwartej
g�bie.
Czo�o mia�a miedziane z bia�ym szlaczkiem, w jednym uchu kolczyk, a w drugim
patyczek; na patyczku by�o napisane drukowanymi literami: MO�NA. Nie wiem sam,
czemu poci�gn��em za �w patyczek i w �lad za nim wy�oni�a si�, dobyta z ucha tej
go�ej
osoby, nitka z lodowatym cukrem i wizyt�wk� nosz�c� napis: DALEJ�E! Ci�gn��em
wi�c,
a� sko�czy�a si� owa ni� � u jej koniuszka dynda� malutki papierek, te� zapisany
s�owami: CIEKAWE, CO? TO WON!
Wszystko to razem odj�o mi zmys�y, �ycie umys�owe, jak r�wnie� mow�.
Podni�s�szy
si� wreszcie na r�wne nogi, poszed�em dalej, szukaj�c kogo�, kto by wygl�da� mi
na
osob� gotow� odpowiedzie� chocia� na jedno pytanie. Wyda�o mi si� w ko�cu, �em
znalaz� takiego w ma�ym grubasie, kt�ry siedzia� ty�em do mnie, zaj�ty czym�, co
trzyma�
na kolanach. Mia� tylko jedn� g�ow�, dwoje uszu, dwoje r�k, wi�c, obchodz�c go z
lewej
strony, zacz��em:
� Przepraszam, wszak nie myl� si�, to panowie byli �askawi osi�gn�� Najwy�sz�
Faz�
Ro...
S�owa te zamar�y mi atoli na ustach. Siedz�cy ani drgn��, nie wydawa�o si�, aby
us�ysza� cokolwiek z tego, co m�wi�em. Trzeba przyzna�, i� by� wcale zaj�ty,
trzyma�
bowiem na kolanach w�asn� twarz, od��czon� od reszty g�owy, i nieznacznie
wzdychaj�c,
wierci� palcem w jej nosie. Zrobi�o mi si� nijako. Rych�o wszak�e zdumienie moje
przesz�o
w ciekawo��, ta za� w ��dz� natychmiastowego zrozumienia, co te� w�a�ciwie
dzieje si�
na tej planecie, j��em zatem biega� od jednego do drugiego z le��cych,
przemawiaj�c do
nich g�o�no, a nawet wrzaskliwie, i pyta�em, grozi�em lub b�aga�em,
perswadowa�em,
molestowa�em, a gdy to nie odnios�o najmniejszego skutku, chwyci�em tego, kt�ry
d�uba�
sobie w nosie, za r�k�, ale odskoczy�em w najwi�kszym przera�eniu, zosta�a mi
bowiem
w gar�ci; on wszak�e, nie zwracaj�c na mnie uwagi, pogmera� obok w piasku, doby�
z
niego inn� r�k�, podobn�, ale z lakierowanymi w pomara�czow� kratk� paznokciami,
chuchn�� na ni� i przy�o�y� sobie do barku, za czym natychmiast przyros�a.
W�wczas
pochyli�em si� ciekawie nad r�k�, kt�r� mu poprzednio wyrwa�em, ona za� da�a mi
prztyczka w nos. Tymczasem s�o�ce zasz�o ju� dwoma rogami za horyzont, wiaterek
ucich�, mieszka�cy za� Eneferii drapali si� z cicha, czkali, czochrali i
najwyra�niej
szykowali do snu; ten potrzepywa� sobie brylantow� pierzynk�, tamten uk�ada�
systematycznie obok siebie nos, uszy, nogi, robi�o si� ciemno, tak �e,
podreptawszy
jeszcze tu i tam, z westchnieniem j��em si� tak�e sposobi� do noclegu.
Wygrzeba�em
sobie tedy w piasku spory grajdo� i, wzdychaj�c, leg�em w nim, aby patrze� w
granatowe
niebo, opryskane gwiazdami. Rozwa�a�em, co pocz�� dalej, i rzek�em sobie:
Doprawdy! Wszystko wskazuje na to, �e w samej rzeczy odnalaz�em planet�
przewidzian� przez Trupusa Malignusa i Chloryana Teorycego Klaposto�a, Najwy�sz�
Cywilizacj� Wszech�wiata, kt�ra sk�ada si� z paruset os�b, ani robot�w, ani
ludzi,
le��cych w�r�d �mieci i odpadk�w na Ja�kach brylantowych, pod diamentowymi
ko�drami, na pustyni, nie zaj�tych niczym opr�cz czochrania si� i drapania; musi
si� w
tym kry� jaka� okrutna tajemnica i �eby tam nie wiedzie� co � nie spoczn�, p�ki
jej nie
zg��bi�!!
I my�la�em dalej:
Straszliwa to musi by� zagadka, kt�ra okrywa wszystko na tej planecie
kwadratowej, z
kwadratowym s�o�cem, spro�nymi krasnoludkami w krzy�ach i lodowatym cukrem w
uchu! Wyobra�a�em sobie zawsze, �e skoro, jako ca�kiem zwyk�y robot, zajmuj� si�
naukami i kszta�ceniami, to c� dopiero za kszta�cenia i nauczania musz� si�
dzia� w�r�d
lepiej rozwini�tych, aby nie wspomnie� o tych najdoskonalszych! Wygl�da mi na
to, �e
czym jak czym, ale rozmowami, a w szczeg�lno�ci ze mn�, nie maj� ochoty si�
zajmowa�. A trzeba ich koniecznie zmusi� do tego � jak? Winienem chyba zale�� im
za
sk�r�, tak uprzykrzy� �ycie, takie zastosowa� molestacje, aby mieli mnie
zupe�nie do��!
Co prawda jest w tym niejakie ryzyko, bo rozgniewani, mogliby mnie �atwiej
unicestwi�,
ani�eli ja � pche�k�.
Trudno atoli dopu�ci�, aby uciekali si� do czyn�w tak brutalnych, a zreszt�
��dza
poznania pali mi dusz�! Wszystko jedno! Spr�buj�!
To pomy�lawszy, zerwa�em si� na r�wne nogi ju� w zupe�nej ciemno�ci i j��em
wrzeszcze� wniebog�osy, wywraca� kozio�ki, fika� i dryga�, kopa� le��cych
bli�ej, sypa�
im piaskiem w oczy, podskakiwa�, ta�czy�, rycze�, a�em ochryp� ca�kiem; wtedy
siad�em, zrobi�em kilka �wicze� gimnastycznych i znowu rzuci�em si� mi�dzy nich
jak
baw� oszala�y; oni za� odwracali si� ode mnie grzbietami, podtykali mi do
trykania
brylantowe ja�ki lub pierzynki, a gdym wywr�ci� jakiego� pi��setnego kozio�ka,
b�ysn�o
mi w omroczonej g�owie:
Zaprawd�, to�by si� dopiero zdziwi� m�j serdeczny druh, gdyby mnie m�g� w tej
chwili
zobaczy� i ujrza�, czym to ja si� zajmuj� na planecie, kt�ra osi�gn�a Najwy�sz�
Faz�
Rozwoju Kosmicznego!! � To jednak wcale nie przeszkadza�o mi w dalszych
porykiwaniach i przytupach. S�ysza�em bowiem, jak naszeptywali si� z cicha:
� Kolego L.
� A co?
� S�yszycie, co si� wyrabia?
� Co nie mam s�ysze�?
� Przed chwil� omal mi g�owy nie rozbi�.
� W�� sobie inn�.
� Ale on spa� nie daje.
� Co?
� M�wi�, �e nie daje spa�...
� Wida� z ciekawo�ci � doda� trzeci szept.
� Okrutnie go ju� spar�a!
� To jak, zrobi� mu co czy niech nas m�czy dalej?
� Ale co?
� Bo ja wiem? Mo�e mu zmieni� charakter?
� Kiedy nie�adnie jako�...
� A czemu taki zaciek�y? S�yszysz, jak wyje?
� No, to ja zaraz...
Co� tam poszeptali, podczas kiedy ja nadal wy�em, st�ka�em i fika�em,
koncentruj�c
wysi�ki w okolicy, z kt�rej dobieg�y mi� szepty. W�a�nie sta�em na g�owie, to
jest g�ow�
na brzuchu jednego z nich, gdy obj�a mnie noc czarnej nico�ci; ciemno��
omroczy�a mi
zmys�y, ale trwa�a � tak mi si� przynajmniej wyda�o, kiedym si� ockn�� � ledwo
u�amek
sekundy. Wszystkie ko�ci bola�y mnie jeszcze od dryg�w i prysiud�w, ale nie
znajdowa�em si� ju� na planecie. Siedzia�em, niezdolny ruszy� r�k� ni nog�, w
g��wnym
salonie mego statku, a tym, co mi� przytrzymywa�o, by�a istna g�ra s�oik�w z
konfiturami, drumli i nied�wiadk�w marcepanowych, katarynek z brylantowymi
dzwoneczkami, talar�w, dukat�w, nausznic z�otych, bransolet i klejnot�w, od
kt�rych taki
blask bi�, �e oczy musia�em zamkn��. Kiedy za� z najwi�kszym wysi�kiem
wygramoli�em
si� spod owej g�ry drogocenno�ci, ujrza�em przez okno krajobraz gwiazdowy i ani
�ladu
w nim � kwadratowego s�o�ca; jako� pomiary wykaza�y niebawem, �e sze�� tysi�cy
lat
musia�bym lecie� ca�� moc�, aby wr�ci� w jego okolice. Tak zatem pozbyli si�
mnie
Enefercy, gdy nadto da�em im si� we znaki; poj�wszy, �e nawet powrotem do nich
niczego nie wsk�ram, bo wszak nic dla nich �atwiejszego jak wyekspediowa� mnie
zn�w
hyperspacjalnie lub podprze � strzennie tam, gdzie raki zimuj�, postanowi�em
wzi�� si�
do rzeczy ca�kiem inn� metod�, m�j zacny Dobrycy�... � tymi s�owy zako�czy� sw�
opowie�� znakomity konstruktor Klapaucjusz, lito�ciwy panie...
� Nic ci wi�cej nie powiedzia�? Nie mo�e to by�! � zawo�a� Trurl.
� O! Powiedzia�! Powiedzia�, �askawy m�j dobroczy�co, i z tego w�a�nie wynik�a
moja
tragedia! � odpar� poturbowany ci�ko robot. � Kiedy pyta�em, co ma zamiar
uczyni�,
pochyli� si� ku mnie i rzek�:
�Zadanie wydawa�o mi si� zrazu beznadziejne. Wszelako znalaz�em spos�b. Ty, m�j
pustelniku, jako prosty, niewykszta�cony robot nie pojmiesz arkan�w rzecz
otaczaj�cych,
mniejsza o nie tedy; w zasadzie sprawa jest zreszt� dosy� prosta: trzeba
zbudowa�
odpowiednie urz�dzenie cyfrowe, zdolne do modelowania wszystkiego, co istnieje.
Ono,
w�a�ciwie zaprogramowane, wymodeluje ci Najwy�sz� Faz� Rozwoju... i tym samym
b�dzie mo�na pyta� je dla uzyskania Ostatecznych Odpowiedzi!�
�Ale jak zbudowa� takie urz�dzenie?� � spyta�em. � �I sk�d�e pewno��, wielmo�ny
Klapaucjusza �e ono nie wy�le nas, po pierwszym pytaniu, gdzie pieprz ro�nie,
tym
hiper � supersposobem, jakiego o�mielili si� u�y� wobec ciebie Enefercy?�
�Ach, to ju� fraszka� � rzek� � �spu�� si� na mnie; ja b�d� pyta� o Tajemnic�
Eneferc�w, a ty � o to, jakimi sposoby mo�esz najlepiej wcieli� w dzia�ania
przyrodzon�
ci abominacj� do wszelkiego z�a, szlachetny Dobrycy!�
Nie musz� wyjawia�, panie, �e ogarn�a mnie rado�� nadzwyczajna, rych�o te� u
boku
Klapaucjusza j��em asystowa� w budowie urz�dzenia. Okaza�o si�, �e pan
Klapaucjusz
wznosi� je dok�adnie wed�ug plan�w tragicznie zmar�ego Chloryana Teorycego
Klaposto�a,
by� to w�a�nie s�awetny Bogotron jego pomys�u, urz�dzenie, kt�re zdzia�a� mo�e
wszystko w promieniu Kosmosu ca�ego; przy tym, niezadowolony z tej nazwy, pan
Klapaucjusz nie ustawa� w wymy�laniu dla� innych, coraz to wyszuka�szych,
chrzcz�c �w
ogrom to Wszechmocnic�, to Ultymatorem Omnigenerycznym, to zn�w Ontogielni�;
mniejsza zreszt� o te nazwy, dosy�, �e w rok i dni sze�� wzniesiona zosta�a owa
straszliwa aparatura, kt�r� dla oszcz�dno�ci umie�cili�my w pustym wn�trzu
Rapundry,
wielkiego Ksi�yca Niedo�aj�w; i, zaprawd�, mr�wka mniej jest zagubiona we
wn�trzu
transatlantyku, ni� my�my byli w�r�d tych otch�ani miedzianych, transformator�w
eschatologicznych, tych hagiopneumatycznych perfekcjonator�w i prostownik�w z�a;
wyzna� te� musz�, �e w�os mi si� je�y� druciany, zasycha�o w stawach i z�by
poszczekiwa�y, kiedy mnie pan Klapaucjusz usadzi� przed Pulpitem Ostatecznym i
pozostawi� sam na sam z ow� maszyn�, ca�kiem przepastn�, a sam gdzie� po co�
skoczy�. Jak gwiazdy na wysoko�ciach widzia�em jej rozjarzone �wiat�a
wskazuj�ce,
wsz�dzie l�ni�y gro�ne napisy: UWAGA! WYSOKA TRANSCENDENCJA! � potencja�y
logiczne i semantyczne osi�ga�y w szk�ach zegar�w milionowe zera, a pod stopami
mymi
przelewa�y si� z cicha oceany tej nadludzkiej i nadrobociej m�dro�ci, jaka,
zakl�ta w
parseki zwoj�w i hektary magnes�w, trwa�a przede mn�, pode mn�, nade mn�,
osaczaj�c ze wszech stron, i�em si� poczu� unicestwiony do py�ka w mej
nikczemnej
g�upocie. Przem�g�szy si� atoli, wezwawszy w my�li na pomoc moje ca�e umi�owanie
Dobra i nami�tno��, jak� dla Prawdy �ywi�em od tyciej szpulki, otwar�szy ze �
sztywnia�e
wargi, zada�em dr��cym g�osem pierwsze pytanie: �Kim jeste�?�
W�wczas lekki, ciep�y dech, z dreszczem metalicznym, przeszed� przez owo szklane
pomieszczenie, a g�os z pozoru cichy, ale tak pot�ny, �e mnie przeszy� na
wylot, ozwa�
si�:
Ego sum Ens Omnipotens, Omnisapiens, in Spiritu Intellec � tronico Navigans,
luce
cybernetica in saecula saeculorum litteris opera omnia cognoscens, et caetera,
et
caetera.
Rozmowa toczy� si� musia�a po �acinie, ja atoli dla wygody przytocz� ci j�, jak
umiem,
wielmo�ny panie, w przek�adzie na j�zyk bardziej potoczny. Gdym us�ysza� g�os
machiny i
kiedy mi si� przedstawi�a, l�k m�j jeszcze wzm�g� si�, tak �e dopiero
Klapaucjusz,
powr�ciwszy, umo�liwi� kontynuowanie rozmowy w ten spos�b, �e zmniejszy�
transcendencj�, a wszechmoc zredukowa� do jednej stumi � liardowej; w�wczas
poprosi�em, aby Ultymator zechcia� odpowiedzie� na pytania dotycz�ce Najwy�szej
Fazy
Rozwoju i jej strasznych tajemnic. Klapaucjusz jednak rzek�, i� nie tak
post�powa�
nale�y; za��da�, aby Ontogielnia wymodelowa�a w swych otch�aniach srebrnych i
kryszta�owych osobnika rodem z kwadratowej planety, nak�oniwszy go zarazem do
niejakiego gadulstwa � i w�wczas dopiero rzecz si� zacz�a w�a�ciwa.
Poniewa� nie mog�em � wstyd wyzna� � przezwyci�y� j�kania, jakie mnie z trwogi
opad�o, Klapaucjusz zaj�� moje miejsce przy Pulpicie Ostatecznym i zacz��:
�Kim jeste�?�
�Ile razy mam odpowiada� na to samo pytanie?� � zdenerwowa�a si� maszyna.
�Chodzi mi o to, czy jeste� cz�owiekiem, czy robotem� � wyja�ni� Klapaucjusz.
�A jaka jest, wed�ug ciebie, r�nica?� � odezwa� si� g�os z maszyny.
�Je�eli b�dziesz odpowiada� pytaniami na pytania, rozmowa pr�dko si� nie
sko�czy!� � zagrozi� Klapaucjusz. � �Wiesz na pewno, co mam na my�li! Gadaj!�
Struchla�em jeszcze bardziej od tak �mia�ego tonu konstruktora, ale mo�e i mia�
s�uszno��, maszyna rzek�a bowiem:
�Czasem ludzie buduj� roboty, czasem roboty � ludzi; to, czy my�li si� metalem,
czy
kisielem, jest oboj�tne. Mog� przybiera� dowolne rozmiary, kszta�ty i postacie;
a m�wi�c
�ci�lej � tak by�o, bo teraz nikt z nas ju� si� takimi b�ahostkami nie para�.
�Tak?� � odpar� Klapaucjusz. � �A dlaczego tak le�ycie i nic nie robicie?�
�A co mamy robi�?� � odpar�a maszyna, Klapaucjusz za�, pow�ci�gn�wszy gniew,
rzek�:
�Tego nie wiem. My, w ni�szej fazie rozwoju, robimy mas� rzeczy�.
�My�my te� robili pod�wczas�.
�A teraz ju� nie?�
�Nie�.
�Dlaczego?�
Tutaj wymodelowany nie chcia� zrazu odpowiada�, twierdz�c, �e prze�y� ju� sze��
milion�w takich indagacji, z kt�rych ani dla niego, ani dla pytaj�cych nic nie
wynik�o, ale
dodawszy nieco transcendencji i obr�ciwszy pokr�t�a, Klapaucjusz wym�g� na nim
odpowied�.
�Miliard lat temu byli�my zwyk�� cywilizacj�� � rzek� g�os. � �Wierzyli�my wtedy
w
cyberchanio�y, w mistyczn� wi� zwrotn� ka�dej istoty z Wielkim Programist� i
inne takie
rzeczy. Potem wszak�e pojawili si� sceptycy, empiry�ci i akcydentali�ci, kt�rzy
w dziewi��
wiek�w doszli do tego, �e Nikogo nie ma i wszystko jest mo�liwe, wszelako nie
dla racji
wy�szych, a tylko ot � tak sobie�.
�To jest � jak to: tak sobie?� � odwa�y�em si� wtr�ci�, zdumiony.
�Jak wiesz, bywaj� garbate roboty� � odpar� g�os z maszyny. � �Gdy n�ka ci� garb
i
pokr�cenie, a zarazem wierzysz, �e jeste� taki, bo w tej postaci pragn�� ci�
Przedwieczny
i plan twego pokr�cenia wype�nia� mg�awic� Jego zamys��w jeszcze przed
stworzeniem
�wiata, �atwo si� wtedy ze swym stanem pogodzisz. Ale gdy ci powiedz�, �e to
jeno
skutek po�li�ni�cia si� paru atom�w, co nie powskakiwa�y na w�a�ciwe miejsca,
c� ci
pozostaje pr�cz nocnego wycia?�
�Ale� pozostaje, pozostaje!� � zawo�a�em ufnie. � �Garb mo�na wszak wyprostowa�,
pokr�cenie � odkr�ci�, trzeba na to tylko wysokiej wiedzy!�
�Wiem o tym!� � rzek�a ponuro maszyna. � �Istotnie, prostakom tak si� to
wydaje�...
�Wi�c tak nie jest?� � zdumieli�my si� obaj z Klapaucjuszem.
�Gdy przychodzi czas prostowania garb�w� � rzek�a maszyna � �mo�liwo�ci s� ju�
zgo�a bezlitosne! Mo�na nie tylko garby prostowa�, ale i sztukowa� rozum, s�o�ca
czyni�
kwadratowymi, planetom dorabia� nogi, produkowa� syntetyczne losy, daleko
s�odsze od
prawdziwych; zaczyna si� to niewinnie, od krzesania krzemieni, a ko�czy na
budowaniu
wszechmocnic i wszechmocnik�w! Pustynia naszej planety nie jest pustyni�, lecz
Superbogotronem, milion razy pot�niejszym od tego prymitywnego pud�a, kt�re�cie
zbudowali; stworzyli go pradziadowie nasi dlatego, �e wszystko inne wydawa�o im
si� ju�
nazbyt �atwe i chcieli z piasku my�li kr�ci�; uczynili tak z megalomanii,
ca�kiem
niepotrzebnie, bo gdy mo�na czyni� wszystko, to ju� nic absolutnie doda� do tego
si� nie
da; rozumiecie� to, o, s�abo rozwini�ci?!�
�Tak, tak!� � rzek� Klapaucjusz, gdy ja tylko dr�a�em. � �Czemu atoli, zamiast
zajmowa� si� o�ywcz� dzia�alno�ci�, le�ycie, czochraj�c si�, w tym genialnym
piasku?�
�Poniewa� najwszechmocniejsza jest wszechmoc tylko wtedy, gdy nic absolutnie nie
robi!� � odpar�a maszyna. � �Na szczyt mo�na wyj��, ale wszystkie drogi ze
szczytu
prowadz� w d�! Mimo tego, co si� sta�o, jeste�my ca�kiem porz�dne osoby, wi�c
niby
dlaczego mieliby�my cokolwiek robi�? Ju� prapradziadowie nasi � ot, dla
wypr�bowania
Bogotronu � uczynili nasze s�o�ce kwadratowym, a planet� � skrzyniast�,
najwy�sze jej
g�ry przekszta�ciwszy w szereg monogram�w. R�wnie dobrze mo�na by pokratkowa�
gwiazdy, po�ow� ich zgasi�, drug� rozpali�, skonstruowa� istoty zaludnione
mniejszymi
istotami, tak aby my�li olbrzym�w by�y ta�cami karze�k�w, by� w milionie miejsc
naraz,
przemie�ci� galaktyki, by uk�ada�y si� we wzory mi�e dla oka, wszelako powiedz
mi,
prosz�, dlaczego w�a�ciwie mieliby�my podj�� si� kt�regokolwiek z tych zada�? Co
si�
polepszy w Kosmosie od tego, �e gwiazdy b�d� tr�jk�tne albo na k�kach?�
�M�wisz nonsensa!!� � oburzy� si� okrutnie Klapaucjusz, gdy ja tylko dygota�em
coraz
silniej. � �Skoro jeste�cie r�wni bogom, obowi�zkiem waszym jest zlikwidowa�
natychmiast wszelkie cierpienia, troski, nieszcz�cia, jakie trapi� istoty wam
podobne, a
zacz�� winni�cie chocia�by od s�siad�w waszych, kt�rzy, jak to sam widzia�em,
rozbijaj�
sobie �by bezustannie! Jak �miecie, zamiast zaraz si� do tego zabra�, le�e�
niechlujnie,
d�ubi�c i wtykaj�c uczciwym podr�nym, co m�dro�ci szukaj�, cukier lodowaty do
ucha?!�
�Nie pojmuj�, czemu ten cukier akurat tak ci� zirytowa�� � rzek�a maszyna. �
�Ale
mniejsza o to. Je�li ci� rozumiem, pragniesz, aby�my uszcz�liwiali, kogo si�
tylko da.
Przedmiotem tym zajmowali�my si� gruntownie oko�o pi�tna�cieset wiek�w temu.
Dzieli
si� on na felicytologi� nag��, czyli niespodziewan�, i powoln�, czyli
ewolucyjn�.
Ewolucyjna polega na tym, aby i palcem nie rusza�, w prze�wiadczeniu, i� ka�da
cywilizacja tak czy inaczej powolutku sama da sobie rad�; w spos�b nag�y za�
mo�na
uszcz�liwi� albo po dobremu, albo si��. Uszcz�liwianie si�� sprowadza, jak
wykazuje
rachunek, sto do o�miuset razy wi�cej nieszcz�� ni� powstrzymanie si� od
wszelkiej
aktywno�ci. Po dobremu za� uszcz�liwia� te� nie mo�na, bo � aczkolwiek wydaje
si� to
dziwne � skutki s� takie same, czy u�yjesz Superbogotronu, czy te� Infernatora
Pieklicowego, zwanego te� Gehennic�. S�ysza�e� mo�e o tak zwanej Mg�awicy
Kraba?�
�Owszem� � Klapaucjusz na to � �jest to resztka pow�ok Gwiazdy Supernowej, kt�ra
wybuch�a ongi��...
�A ju�ci� � rzek� g�os. � �Gwiazdy Supernowej, rzeczywi�cie! By�a tam, m�j
poczciwcze, planeta w miar� rozwini�ta, ociekaj�ca, jako taka, niema�� ilo�ci�
�ez i krwi.
Opu�cili�my na ni� jednego ranka osiemset milion�w Spe�niarek �ycze�, ale�my nie
oddalili si� jeszcze od niej i na tydzie� �wiat�a, kiedy rozlecia�a si� w drobny
mak i
rozlatuje do dnia dzisiejszego! Podobnie by�o z planet� Hominas�w... czy mam ci
o niej
opowiedzie�?�
�Nie trzeba!� � burkn�� Klapaucjusz. � �Nie wierz�, aby nie da�o si�, w spos�b
przemy�lny i przezorny, uszcz�liwia�!�
�Nie wierzysz? Co ja na to poradz�? Pr�bowali�my tego sze��dziesi�t cztery
tysi�ce
pi��set trzyna�cie razy. W�osy wstaj� jeszcze na wszystkich posiadanych przeze
mnie
g�owach, kiedy sobie przypomn� rezultaty. Wierzaj mi, �e�my nie szcz�dzili trudu
dla
dobra innych! Zbudowali�my specjaln� aparatur� do zdalnej spektroskopii marze�,
wszelako pojmujesz chyba, �e je�li na jakiej� planecie szaleje wojna religijna i
ka�da ze
stron marzy o tym, aby wyr�n�� drug�, nie w tym widzieli�my nasze zadanie, aby
te
�yczenia po � spe�nia�! Chodzi�o tedy o to, �eby uszcz�liwia�, idei wy�szego
dobra nie
naruszaj�c. Ale to nie wszystko, albowiem wi�kszo�� cywilizacji kosmicznych w
g��binach
ducha �yczy sobie rzeczy, do kt�rych nie �mie si� jawnie przyzna�, wi�c zn�w
dylemat,
czy pomaga� im w tym, co one robi� przez resztki wstydu i przyzwoito�ci, czy te�
w
spe�nianiu skrytych roje�? Wzi�� by ot � cho�by dwie dla przyk�adu: Demencyt�w i
Amencyt�w; pierwsi, w stadium uczciwego �redniowiecza, �ywcem palili paktuj�cych
z
diab�em rozpustnik�w, a zw�aszcza rozpustnice, raz dlatego, �e im zazdro�cili
uciech z
szatanem za�ytych, a dwa, �e katowa� w aureoli wymiaru sprawiedliwo�ci sprawia�o
im
nadzwyczajn� lubo��. Amencyci zn�w w nic ju�, opr�cz cia�a w�asnego, nie
wierzyli i
maszynami mu dos�adzali, lecz z pow�ci�giem pewnym, nazywaj�c to zaj�cie
rozrywk�;
mieli oni pud�a szklane, do kt�rych wt�aczali r�ne gwa�ty, mordy, po�ogi,
powi�kszaj�c
sobie tylko apetyt ich ogl�daniem. Opu�cili�my na ich planety deszcz urz�dze�,
kt�re tak
by�y obliczone, aby ��dze zaspokaja� bez szkody niczyjej, a to stwarzan� w sobie
sztuczn� rzeczywisto�ci�; za czym Demencyci w sze��, Amencyci zasi� w pi��
tygodni
zachwycili si� na �mier�, w g�os wrzeszcz�c ze szcz�cia doznawanego! Czy o
takie mo�e
metody chodzi ci, niedorozwini�ta istoto?�
�Jeste� g�upcem albo potworem!� � warkn�� Klapaucjusz, gdy ja ju� od zmys��w
ca�kiem odchodzi�em. � �Jak �miesz che�pi� si� tak plugawymi czynami?�
�Ja si� nimi nie che�pi�, jak si� z nich spowiadam� � odpar� spokojnie g�os. �
�Pr�bowali�my wszak, m�wi�, wszystkich kolejno sposob�w. Obruszali�my na planety
deszcze bogactw, potopy syto�ci i nadmiaru, parali�uj�c na nich wszelki wysi�ek
i prac�;
dawali�my dobre rady, w zamian za kt�re ogie� otwierano do naszych kompotier�w,
to
jest talerzy lataj�cych. Bo, zaprawd�, nale�a�oby ducha przerobi� pierwej w
tych, kt�rych
zamierza si� uszcz�liwi�...
�Podobno mo�ecie i to uczyni�!� � zgrzytn�� Klapaucjusz.
�Ale� mo�emy, pewno, �e mo�emy! Ot, wzi�� by cho� s�siad�w naszych,
zamieszkuj�cych ziemiopodobn�, czyli ziemiowat� planet�, Antropan�w! Zajmuj� si�
oni
wychwindrzaniem i turbaczeniem g��wnie, a to z obawy przed prukwiarni�, kt�ra
jest
wed�ug nich poza bytem i czeka na grzesznik�w swoj� paszcz� wiecznymi
p�omieniami
wysadzan�; na�laduj�c za� b�ogos�awionych Cymbrabelians�w, rajskiego �ambudasa i
unikaj�c Ohydancji z jej Ohydansami, m�odzieniec antropa�ski staje si� z wolna
dzielniejszy, lepszy, szlachetniejszy, ni� byli jego o�mior�cy przodkowie.
Prawda, walcz�
Antropanowie z Bajoranami o prymat Dusu nad Musem, wzgl�dnie Musu nad Dusem
(gdy� s� tu zda� sprzecznych), ale zauwa�, �e w takich wojnach ginie tylko ich
cz��,
podczas gdy ty chcia�by�, abym ja, wyrwawszy im z g��w wszystk� ich wiar� w
wychwindrzania, prukwiarnie i ca�� reszt�, uczyni� ich gotowymi do racjonalnego
uszcz�liwienia. Lecz w ten spos�b dokona�oby si� morderstwo psychiczne, bo
powsta�e
istoty nie by�yby ju� wszak ani Bajoranami, ani Antropanami; czy� tego nie
rozumiesz?�
�Przes�d nale�y zast�pi� wiedz�!� � rzek� twardo Klapaucjusz.
�Ale� oczywi�cie! Wszelako zwa�, prosz�, �e �yje tam teraz oko�o siedmiu
milion�w
pokutnik�w, kt�rzy nieraz �ycie ca�e strawili na gwa�ceniu w�asnej natury, aby
tym
bli�nich od prukwiarni zbawi�; jak�e tedy wyjawi� im w ci�gu minut, i to tak,
aby nie
mieli ju� �adnych w�tpliwo�ci, �e wszystko to by�o na nic i �e zmarnowali ca�e
�ycie na
praktykach dok�adnie bezu�ytecznych? Czy� to nie by�oby okrucie�stwem? Wiedza
sama
musi zast�pi� przes�d, ale do tego potrzebny jest czas. We�my tego garbusa, o
kt�rym
m�wili�my. �yje w s�odkiej ciemnocie, wierz�c, i� garb jego pe�ni w dziele
Stworzenia
rol� a� kosmiczn�. Gdy mu wyja�nisz, �e jest on skutkiem omy�ki atomowej, tylko
go
unieszcz�liwisz. Wypada�oby zaraz mu go naprostowa�...
�A pewno, �e tak!� � paln�� Klapaucjusz.
�Ba! I to si� robi�o! Sam dziad m�j wyprostowa� raz trzystu garbus�w za jednym
zamachem. Jak�e cierpia� potem!�
�Dlaczego?� � nie mog�em powstrzyma� pytania.
�Dlaczego! Stu dwunastu usma�ono zaraz potem w oleju, przyj�wszy tak nag�e
uzdrowienie za pewny dow�d konszacht�w z diab�em; z pozosta�ych trzydziestu
zaci�gn�o si� do wojska i zgin�o w bitwach, ra��c si� wzajemnie pod r�nymi
sztandarami, siedemnastu niezw�ocznie zapi�o si� z rado�ci na �mier�, reszt� za�
wygubi�o ju� to wycie�czenie mi�osne (bo m�j dziad, w poczciwo�ci ducha,
dorzuci� im
jeszcze wielkiej urody), ju� to wszelkie inne wszetecze�stwa, jakim zacz�li si�
oddawa�
nazbyt gwa�townie, do owego czasu wyposzczeni, tak �e we dwa lata zeszli
wszyscy, ale
to wszyscy, do grobu. Jedyny wyj�tek... at! nie warto m�wi�!�
�Sko�cz�e, kiedy� ju� zacz��!� � zawo�a�, niezmiernie poruszony, mistrz m�j, pan
Klapaucjusz.
�Je�li chcesz koniecznie... dobrze. Pozosta�o zrazu tylko dw�ch. Z nich jeden,
nawin�wszy si� dziadowi na oczy, b�aga� go na kolanach o przywr�cenie garbu,
albowiem
jako kaleka �y� sobie niezgorzej z datk�w, a wyprostowany musia� pracowa�, do
czego
by� nienawyk�y. Powiada�, �e do garbu ca�kowicie si� ju� przyzwyczai� i teraz,
wchodz�c
gdziekolwiek, rozbija sobie bole�nie �eb o nadpro�a�...
�A �w ostatni?� � spyta� Klapaucjusz.
�By� on kr�lewiczem, pozbawionym sukcesji przez u�omno��; wobec takiej odmiany
na
lepsze macocha, pragn�c, aby koronowany zosta� jej syn, otru�a go�...
�No, dobrze... Ale wszak mo�ecie dzia�a� cuda... � rzek� z rozpacz� w g�osie
Klapaucjusz.
�Uszcz�liwianie za pomoc� cud�w jest jedn� z najbardziej ryzykownych technik,
jak�
znam� � odpar� surowo g�os z maszyny. � �Kogo cudownie odmienia�? Jednostki? Od
nadmiaru urody p�kaj� wi�zy ma��e�skie, od zbytniego rozumu przychodzi
samotno��,
od bogactw � szale�stwa. Nie, nie! Jednostek uszcz�liwia� nie mo�na, a
spo�eczno�ci
nie wolno; ka�da musi si� porusza� w�asn� drog�, wst�puj�c naturalnym sposobem z
pi�tra na pi�tro rozwoju, wszystko dobre i z�e zawdzi�czaj�c sama sobie. My, z
Fazy
Najwy�szej, nie mamy w Kosmosie nic do roboty; nie stwarzamy innych Kosmos�w,
gdy�, pozwol� sobie zauwa�y�, nie by�oby to przyzwoite. Po co to robi�? Dla
w�asnego
wywy�szenia si�? To by�oby szkaradne. Wi�c dla stwarzanych mo�e? Ale� ich nie
ma,
jak�e wi�c mo�na uczyni� co� dla nie istniej�cych? Robi� cokolwiek mo�na dop�ty,
dop�ki
nie mo�na jeszcze robi� wszystkiego. Potem trzeba siedzie� cicho... A teraz
dajcie mi ju�
spok�j!�
�Ale� jak to?! A �rodki jakie�, aby cho� troch� usprawni�, polepszy�, pomoc
nie��?
Cierpi�cy � zwa� na nich! Halo!� � wo�ali�my jeden przez drugiego z
Klapaucjuszem u
Ostatecznego Pulpitu.
Maszyna ziewn�a i rzek�a:
�I czy� warto w og�le z warni rozmawia�? Czy� nie s�uszniejsze by�o nasze
post�powanie na planecie? Zawsze to samo! A wi�c dobrze! Macie tu przepis na
�rodek
jeszcze nie wypr�bowany, wszelako ostrzegam przed skutkami! A teraz r�bcie
sobie, co
chcecie. Spok�j � to jedyna rzecz, na jakiej mi zale�y. Odejd�cie tedy z
Bogotronem�...
Machina umilk�a, a my zostali�my przed stygn�cymi konstelacjami jej �wiate�, u
Pulpitu, na kt�rym le�a�a kartka z takim mniej wi�cej tekstem:
ALTRUIZYNA � preparat psychotransmisyjny, przeznaczony dla wszystkich
bia�kowatych. Wywo�uje upowszechnienie wszelkich czu�, emocji i dozna� tego, kto
je
prze�ywa bezpo�rednio, w�r�d innych, znajduj�cych si� w odleg�o�ci nie wi�kszej
od
pi�ciuset �okci. Oparty na zasadzie telepatycznej, nie przekazuje pod gwarancja
�adnych
my�li. Na roboty i ro�liny nie dzia�a. Intensywno�� dozna� indywiduum
prze�ywaj�cego
jako nadawca wzmaga si� dzi�ki retransmisji wt�rnej odbiorc�w i jest tym
wi�ksza, im
wi�cej osobnik�w z takowym s�siaduje. Zgodnie z koncepcj� wynalazcy ALTRUIZYNA
ma
wprowadzi� w ka�d� spo�eczno�� ducha braterstwa, wsp�lnoty i sympatii dog��bnej,
poniewa� s�siedzi osoby szcz�liwej sami s� tak�e szcz�liwi, i to tym bardziej,
im
bardziej szcz�liwa jest ona; �ycz� wi�c takiemu indywiduum jeszcze wi�cej
szcz�cia we
w�asnym interesie, a zatem z ca�ej duszy. Gdy za� kto cierpi, zaraz spiesz� z
pomoc�,
aby samych siebie od cierpienia indukowanego wybawi�. Mury, �ciany, faszyny ani
inne
przegrody dzia�ania altruistycznego nie os�abiaj�. Preparat jest rozpuszczalny w
wodzie;
mo�na wprowadza� go do sieci wodoci�gowej, rzek, studzien itd. Nie ma smaku ani
zapachu; jeden milimikrogram wystarczy dla spo�eczno�ci z�o�onej ze stu tysi�cy
jednostek. Za skutki z tezami wynalazcy sprzeczne nie przyjmuje si� �adnej
odpowiedzialno�ci. Za przedstawiciela Najw. Faz. Rozw. � Wszechmocnica
Ultymatywna.
Klapaucjusz mrucza� nieco, �e Altruizyna znajdzie zastosowanie wy��cznie w�r�d
ludzi,
a roboty, jak by�y, nadal pozostan� w nieszcz�ciach bytowych, o�mieli�em si�
jednak
zgromi� go, podkre�laj�c wsp�lnot� wszystkich stworze� rozumnych i konieczno��
niesienia im pomocy. Przysz�o do omawiania kwestii praktycznych, jasne by�o
bowiem, �e
nale�y rozpocz�� akcj� uszcz�liwiania niezw�ocznie. Klapaucjusz zaraz poleci�
ma�emu
podzespo�owi Ontogielni wytworzy� odpowiedni� ilo�� preparatu, ja za�, po
naradzie za
znakomitym konstruktorem, zdecydowa�em si� wyruszy� na planet� ziemiopodobn�,
zamieszkan� przez istoty cz�ekokszta�tne, kt�ra le�a�a zaledwie o cztery dni
drogi.
Pragn��em by� dobroczy�c� anonimowym, wi�c ustalili�my, i� najrozs�dniej b�dzie,
gdy
si� przedzierzgn� w cz�owieka; jak wiadomo, jest to wielce k�opotliwe, ale
geniusz
konstruktora i tu zwyci�y� wszystkie przeszkody. Wyruszy�em tedy, maj�c w
r�kach
dwie walizy, z kt�rych jedn� wype�nia�o czterdzie�ci kilogram�w bia�ego proszku
Altruizyny, drug� za� � przybory toaletowe, pi�amy, bielizna, zapasowe policzki,
w�osy,
oczy, j�zyki itp. Sam podr�owa�em pod postaci� proporcjonalnie zbudowanego
m�odzie�ca z ma�ym w�sikiem i grzywk�. Klapaucjusz mia� pewne w�tpliwo�ci, czy
rzeczywi�cie nale�y stosowa� Al � truizyn� od razu na wielk� skal�, wi�c chocia�
nie
dzieli�em jego zastrze�e�, zgodzi�em si� dokona�, po przybyciu na Geoni� (tak
si�
nazywa�a planeta), pr�bnego eksperymentu. Pali�o mi si� wr�cz do chwili, w
kt�rej
rozpoczn� wielki siew powszechnego braterstwa i wsp�lnoty, nie zwlekaj�c tedy,
pu�ci�em si�, po serdecznym rozstaniu z Klapaucjuszem, w drog�.
Aby przeprowadzi� pr�b�, zatrzyma�em si� po przybyciu do celu w ma�ej osadzie, u
niem�odego ju�, do�� ponurego karczmarza, w jego gospodzie, a poczyna�em sobie
tak
zr�cznie, �e uda�o mi si� wsypa� gar�� proszku do studni przed domostwem ju�
podczas
przenoszenia sakwoja�y z bryki do pokoju go�cinnego. W obej�ciu panowa� niejaki
rwetes, dziewki kuchenne biega�y z szaflikami gor�cej wody, gospodarz pop�dza�
je
gniewnie, wnet zatupota�y kopyta i z bryczki zeskoczy� starszy osobnik z walizk�
lekarsk�
w r�ku; skierowa� si� jednak nie do domu, lecz do obory, sk�d dobiega� chwilami
g�uchy
poryk. Jak si� dowiedzia�em od pokoj�wki, zwierz� geo�skie, b�d�ce w�asno�ci�
gospodarza, tak zwana krowa, rodzi�o. Zaniepokoi�em si� tym troch�, bo, prawd�
m�wi�c, w og�le nie pomy�la�em o kwestii zwierz�cej; nic ju� jednak nie mog�em
uczyni�
i zamkn��em si� w pokoju, aby pilnie obserwowa� bieg wypadk�w. Jako� nie da�y na
siebie czeka�. S�ysza�em d�wi�k �a�cucha studziennego � dziewki znowu nosi�y
wod� � i
ju� po kr�tkiej chwili rozleg� si� ponowny ryk krowy, kt�remu zawt�rowa�y inne;
zaraz
potem weterynarz, wrzeszcz�c, wylecia� z obory, a trzyma� si� za brzuch, za nim
za�
gna�y podkuchenne, na ko�cu za� ober�ysta; wszyscy, uczestnicz�c w cierpieniach
porodowych krowy, z wielkim lamentem uciekali na wsze strony, aby niebawem
powr�ci�, gdy b�le opu�ci�y ich w pewnej odleg�o�ci. W ten spos�b ponawiali
kilkakrotnie
szturm do obory, za ka�dym razem wybiegaj�c z niej ca�ym p�dem, w m�kach porodu;
zmieszany tak nieoczekiwanym rozwojem wydarze�, uzna�em, �e eksperyment nale�a�o
przeprowadzi� w mie�cie, gdzie nie ma zwierz�t. Czym pr�dzej spakowa�em si� i
za��da�em rachunku. W ca�ym obej�ciu jednak wszyscy tak cierpieli od
przychodz�cego
na �wiat ciel�cia, �e nie by�o nawet z kim m�wi�; chcia�em odjecha� sam, ale
furmana,
wraz z jego szkapami, te� wzi�y ju� b�le porodowe, zadecydowa�em tedy, �e p�jd�
do
pobliskiego miasta piechot�. Chcia�o� nieszcz�cie, i� kiedym szed� po k�adce
przez rzek�,
r�ka omsk�a mi si� na uchwycie walizki, kt�ra, uderzywszy zamkiem w brzeg
k�adki,
otwar�a si� i ca�y �adunek bia�ego proszku wysypa� si� z niej w mgnieniu oka.
Sta�em,
os�upia�y, patrz�c, jak �wawy nurt rozpuszcza w sobie czterdzie�ci kilogram�w
Altruizyny � nic nie da�o si� wszak�e zrobi�, ko�ci by�y rzucone, poniewa� rzeka
zasila�a
w�a�nie miasto w pitn� wod�.
Szed�em a� do wieczora; miasto, gdym do niego dotar�, by�o ju� o�wietlone, ulice
gwarne, sporo na nich przechodni�w. Wynalaz�em sobie wnet niewielki hotelik, w
kt�rym
stan��em, wypatruj�c pierwszych oznak dzia�ania preparatu, ale nie dostrzeg�em
na razie
�adnych. Znu�ony d�ug� w�dr�wk�, uda�em si� zaraz na spoczynek. W �rodku nocy
obudzi�y mnie przera�liwe krzyki. Zerwa�em si� z po�cieli. Pok�j by� jasny od
p�omieni
poch�aniaj�cych przeciwleg�y dom; zbieg�em na ulic� i tu� za progiem
przewr�ci�em si� o
trupa, ca�kiem jeszcze ciep�ego. Opodal sze�ciu zbir�w, trzymaj�c silnie starca,
kt�ry
wzywa� ratunku, rwa�o mu obc�gami z�b za z�bem z g�by, a� ch�ralny okrzyk ulgi
obwie�ci�, i� odnaleziony zosta� wreszcie i usuni�ty ten bolesny korze�, kt�ry
dr�czy� ich
tak�e wskutek transmisji; porzuciwszy bezz�bnego i na wp� stratowanego,
oddalili si�,
wyra�nie ukojeni.
Nie tego biedaka krzyk obudzi� mnie jednak; przyczyn� by� incydent, jaki zaszed�
w
piwiarni naprzeciwko: jaki� pijany osi�ek zdzieli� tam kamrata przez �eb i
dozna� w tej
chwili jego b�lu, czym rozw�cieczony, j�� wali� go coraz mocniej,
wsp�biesiadnicy za�,
kt�rych te� bardzo bola�o, poskoczyli, by t�uc sczepionych; kr�g powszechnych
cierpie�
tak si� rozszerzy�, �e po�owa go�ci mego hotelu, wyrwana ze snu, porwawszy
laski,
miot�y, kije, pogna�a w bieli�nie nocnej na miejsce boju i tarza�a si� jednym
k��bem
w�r�d pogruchotanych sprz�t�w i naczy�, a� jaka� przewr�cona lampa za�eg�a
ogie�. W
d�wi�ku dzwon�w, w wyciu stra�y po�arnej i niedobitk�w owej walki oddali�em si�
czym
pr�dzej z tego miejsca, aby par� ulic dalej trafi� na gromad�, t�um raczej,
otaczaj�cy
niewielki bia�y domek w�r�d r�anych krzew�w. Jak si� okaza�o, przebywa�a w nim
pewna dopiero co za�lubiona, m�oda para. T�ok by� nies�ychany, widzia�o si�
mundury
wojskowe, duchowne sukienki i nawet m�odzie� licealn�; ci, co stali blisko
okien, wtykali
w nie g�owy, inni w�azili im na plecy, wo�aj�c: �No! Co jest?! Co za guzdranie?!
D�ugo
mamy jeszcze czeka�?! Do roboty, pr�dzej!� � itp. Jaki� staruszek, kt�ry nie
m�g� si�
dopcha�, ze �zami w oczach b�aga� tarasuj�cych drog�, aby go przepu�cili, bo z
daleka,
przez s�abo�� m�zgow�, nic nie poczuje; nie zwa�ano wcale na jego korne pro�by �
jedni omdlewali sobie z rozkoszy po cichu, inni post�kiwali z wielkiej lubo�ci,
a co
niedo�wiadcze�si puszczali nosem ba�ki. Rodzina nowo�e�c�w chcia�a zrazu
przep�dzi�
czered� natr�t�w, ale, sama wpad�szy rych�o w zam�t powszechnego porubstwa,
w��czy�a si� w grubia�ski ch�r, dopinguj�cy kochank�w, przy czym rej w owym
smutnym
widowisku wodzi� pradziadek pana m�odego, kt�ry uparcie szturmowa� fotelem na
k�kach
drzwi ma��e�skiej sypialni. G��boko zra�ony ca�� t� scen�, zawr�ci�em, by uda�
si� do
hotelu, po drodze za� natyka�em si� na kupy � to kot�uj�ce si� bitewnie, to
uczestnicz�ce w ob�apkach; wszystko to atoli by�o niczym w por�wnaniu ze
scenami,
jakie dzia�y si� w hotelu. Z daleka ju� dostrzeg�em, �e go�cie w bieli�nie
wyskakiwali z
pi�ter na ulic�, �ami�c cz�sto g�sto nogi, par� os�b wlaz�o na dach, w �rodku
za�
gospodarz, jego �ona, pokoj�wki, portierzy miotali si� i wrzeszczeli ze strachu
jak
szaleni, chowali si� w szafach lub pod ��kami � wszystko dlatego, �e kot goni�
w piwnicy
myszy.
Zaczyna�em pojmowa�, jak pochopny by� m�j uczynek; o �wicie Altruizyna dzia�a�a
ju�
z tak� si��, �e kiedy kogo w nosie za�askota�o, ca�a okolica w promieniu mili
odpowiada�a
piorunowymi salwami kichni��, od os�b za� cierpi�cych na ci�kie newralgie
krewni,
piel�gniarki i lekarze uciekali gorzej jak od zarazy; nie�mia�o kr�ci�o si� tam
ledwo paru
wyblad�ych, posapuj�cych od nadzwyczajnej przyjemno�ci masochist�w. Mn�stwo te�
by�o niedowiark�w, co tylko po to kopali i t�ukli bli�nich, aby si� przekona�,
czy to prawda
z tym dziwem transmisji czu�, o kt�rym tyle opowiadaj�; maltretowani nie
pozostawali z
kolei d�u�ni, i g�uchy �omot raz�w wype�nia� ca�e miasto. Oko�o �niadania
napotka�em,
w��cz�c si� po ulicach w bezmiernym zadziwieniu, wielki, �zami zalany t�um,
kt�ry,
ciskaj�c kamieniami w czarno zakwefion� staruszk�, gna� j� przez rynek. Jak si�
okaza�o,
by�a to wdowa po pewnym s�dziwym szewcu, co zmar� by� dnia poprzedniego i mia�
rano
poch�wek; ot� cierpienia nie utulonej w �alu szewcowej tak dopiek�y s�siadom i
s�siadom s�siad�w, �e, nie mog�c w �aden spos�b ukoi� biedaczki, wyp�dzili j� z
miasta.
Na ten widok okropny smutek �cisn�� mi serce i wr�ci�em, najszybciej jak mog�em,
do
hotelu, ali�ci i on ju� sta� w hucz�cej po�odze. Kucharka bowiem, gotuj�c zup�,
sparzy�a
si� w palec, wskutek czego pewien rotmistrz, kt�ry na najwy�szym pi�trze czy�ci�
w�a�nie
bro�, od wielkiego b�lu nacisn�� niechc�cy spust, zabijaj�c na miejscu �on� z
czworgiem
dzieci; rozpacz jego podzieli�y wszystkie osoby jeszcze nie odwiezione do
szpitala
wskutek utraty zmys��w b�d� po�amania cz�onk�w, a jaki� �yczliwy, chc�c skr�ci�
tak
powszechne cierpienia, od kt�rych sam omal nie gin��, polewa�, kogo si� da�o,
naft� i
podpala� w oczywistym szale�stwie. Uciek�em od po�aru, sam te� jak szalony,
szukaj�c
ju� jednej tylko cho� z grubsza, cho� jako tako uszcz�liwionej osoby, ale
trafi�em tylko
na ostatki t�umu, wracaj�cego z owej nocy po�lubnej.
Komentowano jej wydarzenia, przy czym wszystko by�o tym nikczemnikom nie takie,
jak si�, w ich mniemaniu, nale�a�o; ka�dy z owych by�ych wsp�oblubie�c�w
�ciska� przy
tym w d�oni t�gi kij, aby odp�dza� ka�dego cierpi�cego, jaki si� tylko
napatoczy; wtedy
pomy�la�em, �e chyba dusza p�knie mi z �alu i sromoty, ale nadal szuka�em cho�
jednego cz�owieka, kt�ry by pomniejszy� moj� zgryzot�; wypytuj�c przechodni�w,
dowiedzia�em si� w ko�cu, gdzie mieszka pewien s�awny my�liciel, g�osz�cy
maksym�