8052

Szczegóły
Tytuł 8052
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8052 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8052 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8052 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIUSZ NIEMIRSKI PAN SAMOCHODZIK I... STARA KSI�GA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA 2003 ROZDZIA� PIERWSZY NIESZCZʌCIA CHODZ� PARAMI � TELEFON OD MONIKI � PROPOZYCJA PRACY � WYJAZD NA MAZURY � KTO NAPISA� �WOJN� I POK�J�? � DOM NAD JEZIOREM RO� � LEBIEDZIOWA OPOWIADA � DYLEMAT, CZYLI PSIE �ZY � �WEHIKU� CZASU� � JAK PRZETRZYMALI�MY ZIM� � STARE KSI�GI POSIADAJ� MOC Nieszcz�cia chodz� parami. Te najgorsze pojawiaj� si� niespodziewanie. Dramat, kt�rego nadej�cia oczekujemy, nie boli tak, jak w�a�nie ta smutna wiadomo�� spadaj�ca na nasz� g�ow� niezapowiedzianie. Ten rok by� najgorszy ze wszystkich, jakie przepracowa�em w Departamencie Ochrony Zabytk�w w Warszawie. Z trudem prze�yli�my �strat� naszego ministerialnego pojazdu - jeepa. Nasz Rosynant - jak go nazwali�my - przeszed� na wcze�niejsz� �emerytur�, poniewa� naszego ministerstwa nie by�o sta� na utrzymanie drogiego pojazdu. Decyzj� wiceministra pojazd znikn�� z ewidencji �rodk�w trwa�ych; podobno pojecha� na prowincj� s�u�y� jakiej� plac�wce naukowej. Nie interesowali�my si� dalej losem jeepa, aby nie rani� d�u�ej naszych dusz, bo w ko�cu przyzwyczaili�my si� do tego pojazdu. W�wczas wystarczy�a nam �wiadomo��, �e jeep trafi� w dobre r�ce. Jednak ci�ko przysz�o pogodzi� si� z t� strat� - bez dobrego pojazdu byli�my jak cz�owiek nie tylko bez jednej, ale ju� bez dw�ch n�g. Bez samochodu praca naszego departamentu by�a dos�ownie sparali�owana. Na zakup nowego samochodu produkcji krajowej mieli�my grzecznie czeka�, a� nagle na jesieni do naszych drzwi - zamiast przygody i nowego auta - zapuka�o kolejne nieszcz�cie. Oficjalne pismo podpisane przez pani� minister brzmia�o: Z dniem 1 wrze�nia br. zawiesza si� dzia�alno�� Departamentu Ochrony Zabytk�w Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie na czas nieokre�lony. Dalej by�o o trudnej sytuacji materialnej ministerstwa i potrzebie reorganizacji naszej kom�rki. Patrzyli�my na to pismo - pan Tomasz, ja i sekretarka Monika - jak na nekrolog. Nasza �historyczna� kom�rka dowodzona niegdy� przez dyrektora Jana Marczaka, a p�niej przez pana Tomasza, odchodzi�a do lamusa. Ale czy by� to ju� koniec przyg�d? Zawieszenie dzia�alno�ci departamentu zbieg�o si� w czasie z moimi problemami zdrowotnymi. W takich chwilach cz�owiek dochodzi do wniosku, �e nieszcz�cia nie chadzaj� parami, a raczej liczniejszymi grupkami. Pomimo m�odego wieku (w wakacje stukn�o mi trzydzie�ci jeden lat!), by�em niczym wyczynowy sportowiec n�kany kontuzjami i marzy�em o zaszyciu si� gdzie� na wsi i wylizaniu wszystkich ran. Jeszcze przez ca�y wrzesie� szuka�em bezowocnie innej pracy, a� wreszcie na pocz�tku pa�dziernika szcz�cie u�miechn�o si� do mnie. A wszystko dzi�ki Monice! - Cze�� - przywita�a si� ze mn� przez telefon w pewien paskudny jesienny dzionek. - Dobrze, �e zasta�am ci� w domu... Masz ju� prac�? - Nie - odpowiedzia�em zbola�ym g�osem. - A ty? - Co� si� kroi, w hurtowni zabawek - odpowiedzia�a lekko zawstydzona. - To tak na pocz�tek... p�niej si� zobaczy. - A co u pana Tomasza? - zapyta�em nostalgicznie. - Nie odpowiada na telefony... - S�ysza�em, �e wyjecha� do sanatorium. Na linii zapanowa�a smutna cisza, gorzka i bardziej beznadziejna ni�, pogoda za oknem. A w tym dniu szarostalowa tapeta zbudowana ze zwa��w chmur rozci�gn�a si� nad miastem i wisia�a ci�ko, lej�c na nas potok �ez. - Ka�dy z nas musi prze�y� rozstanie z departamentem po swojemu - rzek�em, aby co� powiedzie�. - C� mo�emy poradzi�? Trzeba wzi�� si� w gar��. - Ano trzeba - przytakn�a smutno Monika, ale zaraz si� o�ywi�a. - Mam do ciebie pewn� spraw�... ot� siostra mojego osobistego narzeczonego... - Masz narzeczonego?! Nie wiedzia�em. - A na co b�d� czeka�a? Nie mam zamiaru zosta� star� pann�! Tobie te� radz� pomy�le� o ma��e�stwie. Najgorsze co mo�e cz�owieka spotka� to starokawalerstwo. - Na szcz�cie jeste� m�oda, �adna, wi�c ci to nie grozi. - O, dzi�ki - zalotnie westchn�a. - Staram si�. Jakby co, to wy�l� ci zaproszenie na �lub. - Planujecie? - W przysz�ym roku na wiosn�! - To gratuluj�! - A ty? Wci�� odgrywasz rol� samotnika? - Ja nie gram - st�kn��em. - Po prostu �adna nie chce faceta, kt�ry w domu nie ma nawet jednego cennego obrazu albo rze�by, a nieustannie wyje�d�a w teren i �ciga handlarzy dzie�ami sztuki. - To ju� historia - rzek�a smutnym g�osem Monika. - Ju� nie musisz wyje�d�a� w teren szuka� skarb�w. - Niestety, ju� nie musz�. - Masz czas, aby pozna� jak�� �adn� dziewczyn� i nawi�za� d�u�sz� znajomo��. - �adna nie chce kulawego emeryta po trzydziestce - �artowa�em. - Kontuzja mi si� odnowi�a. Chodz� do chirurga i co drugi dzie� odbywam sesj� terapeutyczn�. Na szcz�cie za te zabiegi p�aci jeszcze ministerstwo. To na pocieszenie, bo po obejrzeniu mojego zdj�cia ka�da dziewczyna natychmiast straci�aby zainteresowanie moj� skromn� osob�. - Nie przesadzaj, nie jeste� znowu taki brzydki. Na sw�j spos�b jeste� uroczy, Pawe�ku, tylko, �e z ciebie dziwak. Zarazi�e� si� t� przypad�o�ci� od pana Tomasza. Nie zwalaj winy na urod�. Fakt, �e nie jeste� Pierce�m Brosnanem, ale niekt�rym dziewczynom bardzo si� podobasz. - Daj mi ich nazwiska! - �mia�em si�. - M�czyzna musi by� jak konkwistador! Musi znale��, podbi� i zdoby�! - Sk�d to wiesz? - M�j narzeczony tak m�wi, a w�a�ciwie m�wi�. Ju� mnie zdoby�. Wracaj�c do ciebie, ty wiesz, �e kiedy przyszed�e� pierwszy raz do pracy... to mi si� nawet spodoba�e�. Naprawd�. Tylko �e nigdy nie zwraca�e� na mnie uwagi. I powiem ci, �e na zdj�ciach wychodzisz nienajgorzej... - Ale ja m�wi�em o zdj�ciach rentgenowskich, Moniko. Pogadali�my troch� w tym wspominkowo-�artobliwym tonie, kt�ry mia� zabi� w nas �al, gdy Monika o�wiadczy�a mi, �e ma dla mnie propozycj� pracy. - Powa�nie?! - uradowa�em si�. - Praca spokojna, kulturalna i niezbyt m�cz�ca. Na p� etatu. W sam raz dla ciebie, aby� nabra� si� i przeczeka� z�y okres. Na dodatek w twoich ukochanych stronach... - Mazury?! - podskoczy�em w miejscu. - Bingo! Nad jeziorem Ro�. M�j zapa� szybko si� och�odzi�. - A co ja mia�bym tam robi�? Pilnowa� przystani, piel�gnowa� trawniki? - Potrzebny jest bibliotekarz. - Biblioteka? Zanudz� si� na �mier�. By�em zawiedziony, cho� Monika robi�a wszystko dla mojego dobra. - Przecie� m�wi�am, �e spok�j ci si� przyda - �achn�a si� ura�ona moj� dezaprobat�. - A co to za biblioteka? Pewnie w Piszu? - Tak! Publiczna. - Mam zosta� prowincjonalnym bibliotekarzem? - zapia�em �a�o�nie. - W�a�ciwie - Monika �ciszy�a g�os speszona - to potrzebuj� pomocnika bibliotekarza. - Pomocnika prowincjonalnego bibliotekarza? - za�mia�em si� nerwowo. - �wietnie! A ile p�ac�? - Zdaje si�, �e co� oko�o czterystu trzydziestu z�otych. - Nie starczy na gazet� raz w tygodniu. - Brutto - doda�a pos�pnie i zaraz doda�a rado�nie: - Ale dostaniemy z ministerstwa wyprawk� sze�ciomiesi�czn� i premi�. - Kiedy? - Za tydzie�. To mia�a by� druga niespodzianka. Aha, mam te� pewien adres nad tym jeziorem, bo biblioteka nie oferuje zakwaterowania. Jednak kto� sprzedaje w okolicy star� cha�up�. Jaka� starsza pani, samotna, bez rodziny, przenosi si� do domu starc�w. Nienawidzi Niemc�w i zarzeka si�, �e nie sprzeda swojej ziemi �adnemu cudzoziemcowi. Siostra mojego narzeczonego by�a tam niedawno na wczasach i nawet mia�a we wrze�niu kupowa� t� ziemi� z m�em, ale wyskoczy� im inny wydatek. Pomy�la�am o sobie i moim narzeczonym, ale on nie lubi natury. Rozumiesz... dwa, trzy dni, to i owszem, ale szybko si� nudzi. To mieszczuch. Ja z kolei nie cierpi� komar�w. Pawe�, ta babule�ka chce za dom i kawa� ogrodu dwa tysi�ce z�otych. Okazja! Jeszcze ci zostanie z wyprawki. - Gdzie to? - Gdzie� za �upkami nad samym jeziorem. W sobot� mieli�my da� ostateczn� odpowied�. Jed� tam i kup od niej ten dom. Je�li, rzecz jasna, interesuje ci� ta posada w bibliotece. C� by�o robi� - pojecha�em. W sobot� wybra�em si� PKS-em do Pisza, um�wiwszy si� wcze�niej telefonicznie z bibliotekarzem na rozmow� kwalifikacyjn�. Kocha�em tamte strony. Ale czy by�em w tych konkretnych okoliczno�ciach przygotowany do przeprowadzki i ucieczki z miasta? Czy nie by�o to szale�stwo? Trzysta z�otych miesi�cznie netto nie gwarantowa�o nawet mo�liwo�ci wynaj�cia zno�nego pokoju. Bi�em si� z my�lami, �e �le robi�, bo powinienem uruchomi� spr�yn� znajomo�ci i poszuka� sobie jakiej� atrakcyjnej pracy w Warszawie, a wy��cznie w weekendy wyje�d�a� na Mazury. Jednak�e owa spr�yna by�a w bardzo lichym stanie - zwiotcza�a. Ja tak�e pragn��em zaszy� si� w jaki� odleg�y, zaciszny k�t i na �onie natury duma� nad swoim losem. Uda�o mi si� jedynie wzi�� z ministerstwa troch� zleconej roboty, s�abo p�atnej. Jak si� jednak dowiedzia�em, stary bibliotekarz w Piszu nosi� si� z zamiarem przej�cia na emerytur� i wr�ono mi szybki awans na g��wnego bibliotekarza. Za p� roku m�g�bym zarabia� ju� sze��set z�otych brutto. Je�li do�o�y� do tego trzysta z�otych z prac zleconych, troch� oszcz�dno�ci na koncie i mo�liwo�� wynaj�cia mojej kawalerki na Ursynowie, m�g�bym na Mazurach przeczeka� trudny okres. A cha�upa i tak si� przyda. Zanim kupi�em dom, odwiedzi�em bibliotek�. Do pracy przyj�to mnie bez trudno�ci, chocia� stary, siwiute�ki bibliotekarz, pan Skrzeczy�ski, ubrany w znoszony serdak patrzy� na mnie spode �ba, gdy opowiada�em mu o przygodach, kt�re prze�y�em pracuj�c w departamencie. Jak si� p�niej dowiedzia�em, pan Skrzeczy�ski by� nieco przyg�uchym staruszkiem i pewnie nie s�ysza� wszystkiego, co mu nagada�em. Zada� mi kilka podchwytliwych pyta� typu: w kt�rym roku Fiodor Dostojewski napisa� �Wojn� i pok�j�? Wiedzia�em, �e napisa� j� Lew To�stoj (Dostojewski by� za� autorem �Zbrodni i kary�), wi�c prac� w ko�cu dosta�em. - Bo wie pan - t�umaczy� pan Skrzeczy�ski, popijaj�c herbat�, usadowiwszy si� za obszernym biurkiem wci�ni�tym w k�t biblioteki - pa�ski poprzednik, a raczej poprzedniczka, chuda pannica z Rucianego, nie wiedzia�a nawet tego, �e Boles�aw w Prus napisa� �Halk�... - A nie �Lalk� przypadkiem? - pu�ci�em do niego oko. - Ech, widz�, �e b�dzie pan lepszy od niej! - Mam tak� nadziej� - u�miechn��em si�. Po wizycie w bibliotece dosta�em si� autostopem do wsi �upki, po�o�onej na po�udniowym brzegu jeziora Ro�, kilka kilometr�w dalej na wsch�d. Szybko ustali�em, �e musz� przej�� pieszo sosnowym lasem w kierunku jeziora i tam szuka� zagrody. Wreszcie dotar�em nad sam brzeg, kt�ry tutaj tworzy� ma�� zatoczk�, by� lekko pochy�y i nieznacznie zalesiony, p� kilometra dalej na wsch�d nadyma� si�, tworz�c co� w rodzaju klifu. Tam te� widzia�em kilka przystani, a zza koron drzew prze�witywa�y dachy o�rodk�w wypoczynkowych. Sta�em nad pochy�ym brzegiem jeziora, maj�c nieco w dole i po lewej zagrod� babule�ki Lebiedziowej z dwuizbow�, drewnian� cha�up� kryt� strzech�, oddalon� od brzegu o dwadzie�cia pi�� metr�w, a zajmuj�c� �rodkow� cz�� posesji wci�ni�tej od zachodu w g�ciejszy lasek porastaj�cy ma�y cypel. To on chroni� przed zachodnimi wiatrami i decydowa� o kszta�cie owej zatoczki. Nie za wysoki, ale wystarczaj�co daleko wychodz�cy w jezioro, aby �ci�gn�� w to miejsce idealny spok�j. Teren wymarzony na prywatn� posiad�o��, enklawa intymno�ci, ogrodzona stuletnim p�otem, mocno zachwaszczona i zaniedbana. Nawet przysta� tam by�a. Ale wok� panowa� naturalny smutek, jakby skopiowany z dwudziestowiecznych p��cien polskich realist�w. Powoli ruszy�em ku chatce piaszczyst� �cie�k�. Jesienna ziele� okolicy poszarza�a, odcie� wody zrobi� si� bardziej ch�odny i stalowy, ptaki zgodnie umilk�y, ale spok�j tej okolicy decydowa�, �e �wiat wa�y� tutaj mniej. Na drugim brzegu g�sto poro�ni�tym trzcinami usypia�y za �cian� drzew nieliczne dachy - mo�e jakiej� le�nicz�wki albo domostwa samotnego dziwaka podobnego do mnie. Jednak tamten p�nocny brzeg by� bardziej dziki od tego, na kt�rym si� znajdowa�em. Od samego Kana�u Jegli�skiego na zachodzie, gdzie jezioro si� ko�czy�o i gdzie przysiad� Pisz, a� po sam koniec P�wyspu Ostr�w kilka kilometr�w dalej na wschodzie, �w brzeg by� zalesionym i podmok�ym buszem. Po�udniowy brzeg tej kiszki (stanowi�cej dolne i najd�u�sze rami� litery �S�, w jak� to jezioro si� wygina�o) by� bardziej zaludniony i za �upkami tak�e poro�ni�ty wysokim lasem. Jego g�ste korony chroni�y przed s�o�cem dachy licznych tutaj o�rodk�w wypoczynkowych i dom�w noclegowych, otacza�y pobliskie pole namiotowe. Wydawa�o si� jednak, �e w pobli�u chatki nikt nie mieszka�. Po lewej - zatoczka otoczona od zachodu lasem, po prawej - pocz�tek zalesionego klifu, kt�ry ci�gn�� si� i ci�gn��, a� po ��ki �ciel�ce si� na brzegach Zatoki Rudzkiej. Babule�ka by�a w domu. Czeka�a. Jednak�e pierwszy przywita� mnie posiwia�y mieszaniec rodu �Burk�w� - g�o�nym szczekaniem. - Sk�rk� do nogi! - zaskrzecza�a babule�ka. - O, jest pan, m�odzie�cze. Pog�aska�em psa. Korpulentna babule�ka z chust� zawi�zan� na g�owie wsta�a z trudem od du�ego drewnianego sto�u. Szybko do niej doskoczy�em, w asy�cie psa Sk�rki, i pomog�em jej wsta�. - Nie trzeba - j�kn�a. - Nie jestem jeszcze taka stara... ale reumatyzm dokucza i b�le w krzy�u nie daj� spokoju. - Pawe� Daniec - przedstawi�em si� i uca�owa�em jej d�o�. - Zrobi� herbaty? - Nie, prosz� si� nie trudzi�. Lebiedziowa by�a jednak upart� i tward� staruszk�. Podesz�a do starego lepionego pieca na chwiejnych i nieco p�katych nogach. A by�o w tym obrazie co� rozbrajaj�co uroczego i naturalnego. Nie wiedzie� czemu w wyobra�ni ujrza�em Warszaw� i jej mieszka�c�w, o kt�rych potyka�em si� cz�sto na ulicy. Przylizani, wychuchani, pachn�cy ostrym kosmetycznym pi�mem zmieszanym z fio�kami, naburmuszeni i wiecznie si� �piesz�cy. Zamiast tego ponurego obrazu mia�em teraz przed sob� godnie prze�ywan� staro��, z b�lem wyci�ni�tym na pomarszczonej od pracy i trosk twarzy, z serdeczno�ci� triumfuj�c� w kszta�cie szczerych ust. Pili�my mocn� herbat� z odrobin� cukru, jaka zosta�a w szklanej cukierniczce kupionej na bazarze. Lebiedziowa opowiada�a: - M�a pochowa�am trzy wiosny temu. Ci�ko nam by�o. Kiedy zosta�am sama ze Sk�rk�, moj� poczciwin� kochan�, by�o jeszcze gorzej. Z marnej emerytury ledwo starcza na lekarstwa... bieda, m�odzie�cze... wielka bieda przysz�a. Com mia�a pocz��? Jak tu samej wy�y� bez grosza przy duszy? I owszem, namawiali mnie r�ni tacy miastowi do sprzedania ziemi nad jeziorem. Kto tu nie przychodzi�! Ho ho! Niemcy dawali maj�tek, ale ja ich nie lubi�. Pami�tam jeszcze wojn�. Miastowi te� dawali mi du�o, ale gdzie mia�am p�j��? Zosta�am sama na tym �wiecie... sama... jak ten palec. Dopiero niedawno mi�a pani z Pisza za�atwi�a mi dom spokojnej staro�ci. Com mia�a robi�, m�odzie�cze? Zgodzi�am si�. Tam daj� przynajmniej za darmo ��ko i gor�c� zup�. A i telewizj� mo�na poogl�da� i z lud�mi pogada�. Ja zawsze lubi�am z ludziskami rozmawia�... tylko Sk�rki mi szkoda. Oczy kobiety zrobi�y si� szkliste. - Nie rozumiem - chrz�kn��em taktownie. - Nie mog� zabra� jej ze sob� - rzek�a za�amuj�cym si� z �alu g�osem. - Przepisy zabraniaj�, a ze Sk�rk� prze�yli�my tutaj kilkana�cie wiosen... Popatrzy�em na psa o przypr�szonym siwizn� pysku. Usiad� mi�dzy nami na zadzie i patrzy� na swoj� pani�, zupe�nie jakby s�ucha� jej smutnej opowie�ci. Ten kud�aty pies b�d�cy skrzy�owaniem wy��a z pudlem zdawa� si� rozumie� ka�de s�owo wypowiedziane przez Lebiedziow�. Nie powiem, i mi zrobi�o si� ckliwie. - Postanowi�am, �e sprzedam ziemi� temu, kto zaopiekuje si� moj� Sk�rk� - kontynuowa�a kobieta. - Komu� uczciwemu. Niemcom nie poda�abym nawet r�ki, z naszymi r�nie bywa, ale wszystkim co tu byli, �le z oczu patrzy�o. �adnemu nie odda�abym Sk�rki pod opiek�. Panu mog� zaufa�... B�g mi pana zes�a�, m�odzie�cze. Pog�aska�em suk� wzruszony opowie�ci� kobiety. Sk�rka zapiszcza�a zabawnie i przekrzywi�a g��wk�, patrz�c na mnie dobrotliwie. - Znaczy si�... - odezwa�em si� - postanowi�a pani sprzeda� ziemi� temu, kto pani zdaniem b�dzie si� dobrze opiekowa� Sk�rk�? - Nie mam wyj�cia - j�kn�a. - Sk�rka jest dla mnie wszystkim, ale c�, biedna, mam robi�? W domu staro�ci nie chc� s�ysze� o psie. B�aga�am, namawia�em, nawet przekupi� chcia�am za ostatni grosz... na darmo. Sunia musi zosta� tutaj, na naszym, ale ten kto tu przyjdzie po mnie, musi by� uczciwy. Nie o grosz mi chodzi�o, gdy przychodzili tu r�ni kupowa� ziemi� pod dacze. Na co mi teraz grosz, gdy modli� si� cz�owiek zaczyna gorliwiej? - I co pani postanowi�a? - zagadn��em zaskoczony jej s�owami. - A przyrzeknie pan opiekowa� si� Sk�rk�? - zapyta�a twardo, a patrzy�a mi prosto w oczy. - Owszem! - paln��em bez zastanowienia, szczerze. - Wyczuwam Judasz�w - westchn�a zadowolona. - Pan jeste� inny. �agodny dla zwierz�t. Oddam panu za tysi�c z�otych cha�up� z ogrodem. Da�abym za darmo, ale musz� pooddawa� zaci�gni�te dawno d�ugi... - Ale� ja by�em przygotowany na wi�cej - zaprotestowa�em. - Starczy! - unios�a r�k�, aby mi przerwa�. - Je�li nie chce pan mojej ziemi za tysi�c z�otych, to trudno. - Kupuj�! - Zamiast pieni�dzy, prosz� jedynie dba� o sunie. Od serca! Niech tym pan pokryje reszt� zap�aty. Prosz� mi to obieca�! Czy przysi�ga pan? - Przysi�gam - powiedzia�em powa�nym tonem i zerkn��em na psa. - Ale czy Sk�rka mnie zaakceptuje? Lebiedziow� nie odpowiedzia�a - zacisn�a mocniej z�by, aby nie zap�aka�. Potem przyjecha�a pani z domu spokojnej staro�ci. Podpisa�em wcze�niej przygotowan� umow� kupna domu i Lebiedziow� odjecha�a st�d samochodem do Pisza. Obieca�a odwiedzi� nas wkr�tce, ale nie patrzy�a wcale na psa - wsiad�a szybko do samochodu, hamuj�c si� heroicznie przed p�aczem, i pogoni�a kobiet� z opieki do szybkiego odjazdu. Odjecha�y b�yskawicznie odprowadzane wzrokiem przeze mnie i Sk�rk�. Nie dowiedzia�em si� od niej nawet, dlaczego tak, a nie inaczej nazwa�a Sk�rk�. Pies p�aka�. Naprawd� widzia�em �zy w tych szczerych psich oczach o �barwie oksydowanej miedzi�. Nie powiem - ja te� otar�em na wszelki wypadek policzek. By� mokry. W listopadzie - w miesi�cu, kt�ry zapami�ta�em jako nieustaj�c� hegemoni� zwi�zku szaro�ci z deszczem - niespodziewanie kupi�em od okolicznego mieszka�ca star� �ajb� wielko�ci popularnej omegi, tyle �e by�a wyra�nie szersza (238 centymetr�w) od formy klasycznej, co bardziej upodabnia�o j� do �upiny. ��dka mia�a prawie sze�� metr�w d�ugo�ci i, jak to omega, bardzo p�ytkie zanurzenie. Szkielet tego na wp� drewnianego jachtu by� nieuszkodzony, odnowy wymaga�y jednak p�kni�te laminatowe poszycie i drewniany pok�ad. Dziur� w kad�ubie musia�em za�ata� �ywic�. Wi�cej roboty by�o z pok�adem i masztem. Ten pierwszy wykonano dawno temu z klepek u�o�onych na rybk�, to jest r�wnolegle do osi symetrii - by� ju� zniszczony i kto� doradzi� mi pozbycie si� starego pok�adu i wykonanie nowego ze sklejki wodoodpornej, na kt�r� nale�a�o p�niej u�o�y� cienkie klepki. Nie tylko pok�ad by� w stanie op�akanym, ale i maszt nadawa� si� do wyrzucenia. Potrzebowa�em nowego masztu, najlepiej aluminiowego i mn�stwa klepek, kt�re cudem uda�o mi si� zmagazynowa� przez nast�pny miesi�c. O�miometrowy maszt zdoby� pewien stra�nik przystani w Piszu tu� przed Bo�ym Narodzeniem. Jeszcze tylko nale�a�o dokupi� wysuwany miecz, kt�rego brakowa�o. Mia�em co robi� w d�ugie zimowe wieczory i kr�tkie dni w r�wnie wymagaj�cej gruntownego remontu szopie - rodzaju du�ej drewutni. Uda�o mi si� z pomoc� znajomego stolarza umie�ci� jacht we wn�trzu szopy, ale jej dzi�b wystawa� nieco przed lico drewnianych drzwi, kt�rych nie mo�na by�o dlatego zamkn��. Bawi�em si� zatem w majsterkowicza, odnowi�em szybko od biedy szop� i zaj��em si� jachtem. Wci�� nie mia�em dla niego nazwy, a� wreszcie, czytaj�c na pocz�tku stycznia ksi��k� H.G. Wellsa, wpad�em na ni�. �Wehiku� czasu�! Pierwszy cz�on nazwy - �wehiku�� - symbolizowa� dawny pojazd, kt�rym m�j szef, pan Tomasz zwany zabawnie Panem Samochodzikiem, je�dzi� w poszukiwaniu skarb�w. Mia� ten pojazd obrzydliw� karoseri�, ale pod mask� ukrywa� silnik ferrari 410. Pan Tomasz nazywa� go wehiku�em, a by� to pojazd tak oryginalny, �e przezwisko Pan Samochodzik przylgn�o do niego na zawsze. Dlaczego: �czas�? Wspomnienia s� zawsze funkcj� czasu. Im wi�cej ubywa nam czasu, tym bogatsze staj� si� wspomnienia. A mia�em co wspomina� - te wszystkie wakacyjne przygody, kt�re prze�yli�my razem z panem Tomaszem, przygody, do kt�rych si� t�skni i kt�re na zawsze pozostaj� w naszej pami�ci. Poza tym �Wehiku�em czasu� mo�na by�o odby� swoist� podr� w czasie dziej�c� si� w naszej g�owie - do mrocznych dziej�w naszej cywilizacji, kt�re stanowi�y cz�sto przedmiot naszych wsp�lnych bada�. Tak mi si� wtedy wydawa�o, �e nazwanie jachtu �Wehiku�em czasu� b�dzie symbolizowa� moje wspomnienia, moje spojrzenie wstecz. Oczekiwali�my wraz ze Sk�rk� wiosny. Pies wpad� szybko w chorobliw� t�sknot� po swojej w�a�cicielce, nie jad�, cz�sto skowycza� i zmizernia�, w ko�cu jednak pogodzi� si� z losem. Przyzwyczai� si� do mnie. Wtedy byli�my do siebie podobni - oderwano nas od najbli�szych i skazano na samotno��. W sumie - zim� nad jeziorem Ro� sp�dzili�my w komitywie z przyrod�, szanuj�c i znosz�c cierpliwie jej grymasy, ale wieczorami t� naturaln� ascez� rekompensowa� nam wiatr zawodz�cy na zewn�trz, omiataj�cy swoim mro�nym chuchem �ciany cha�upy i podwiewaj�cy s�omian� strzech�. Czasami mr�z skrzypia� g�o�niej ni� strzela�y drwa w prymitywnym kominku i mi�o by�o napi� si� w surowej izbie gor�cej herbaty z cytryn�. Ale coraz cz�ciej, z nadziej� godn� dziecka wypatruj�cego prezent�w pod choink�, oczekiwa�em roztop�w. Tak bardzo chcia�em, aby skute lodem jezioro znowu od�y�o mow� fal i zazieleni�y si� jego brzegi. Chcia�em jak najszybciej zwodowa� milcz�co wyczekuj�c� w mojej szopie ��d�, niewdzi�czn� i brzydk�, kt�r� mozolnie i z delikatno�ci� remontowa�em. Kiedy termometr za oknem wskazywa� minus dziesi�� stopni, ja oczami wyobra�ni wyd�u�a�em s�upek rt�ci do poziomu plus dziesi�ciu, ale l�d pokrywaj�cy rynn� jeziora, jak nie chcia� zej��, tak i d�ugo nie schodzi�. Na zmian� remontowa�em �Wehiku� czasu� i reperowa�em m�j dom. Cierpliwie. W chwili za�amania kupi�em te� z o�rodka wczasowego u�ywany ponton z ma�ym silniczkiem i elektryczn� pompk� - musia�em zabezpieczy� si� na lato, gdyby z jachtem co� nie wysz�o. W bibliotece w Piszu pracowa�em na p� etatu - od �smej do jedenastej. Pi�� dni w tygodniu. Do pracy zabiera�em si� samochodem dostawczym kursuj�cym z o�rodka wypoczynkowego �Raj� (po�o�onego na klifie dwa kilometry na wsch�d) do Pisza. Wraca�em okazj�, ale kilka razy przysz�o mi i�� na piechot� w ci�ki mr�z. Sk�rka nie zapomnia�a o swojej pani, ale ju� na dobre przyzwyczai�a si� do mnie i z perfekcyjn� dok�adno�ci� oczekiwa�a ka�dego dnia mojego powrotu z Pisza. Kilka razy odwiedzi�em w domu spokojnej staro�ci w Miko�ajkach pani� Lebiedziow�. Pojecha�em tam PKS-em. Kobieta odzyska�a lepsz� cer�, cho� czu�a si� nienajlepiej w tym pi�knie po�o�onym, ale zarazem smutnym miejscu. Nie chcia�a jednak widzie� Sk�rki, nie mog�a, ba�a si�, �e z �alu zap�acze si� na �mier�. Jak powiedzia�a: �zdradzi�a Sk�rk�. Tak, smutna to by�a historia. Zreszt� ca�y tamten okres nad jeziorem by� raczej ponury, a wszystkie moje dzia�ania mia�y wtedy na celu za�atanie g��bokiej dziury, jak� pozostawi�o w mojej duszy zlikwidowanie departamentu. Z zawzi�to�ci� godn� politowania stara�em si� zabi� w sobie �al do losu za pos�anie nas na bezrobocie, pragn��em zakneblowa� wspomnienia o naszym departamencie, jak najszczelniej, ale kiedy zjawia� si� listonosz (a robi� to rzadko), zawsze wst�powa�o we mnie uczucie podniecenia i nadziei - na to, �e otrzymam wreszcie list od pana Tomasza wzywaj�cy mnie do pracy w naszym biurze. Taki list nie nadszed�. Na darmo oczekiwa�em cudu. Pan Tomasz nie odzywa� si�. Nie pisa�a tak�e Monika. Ca�a nasza tr�jka by�a wtedy pogr��ona w zimowej depresji. C� jeszcze mog� doda� godnego odnotowania? Wypo�ycza�em ksi��ki w publicznej bibliotece, pomaga�em archiwizowa� skromne zbiory i sporo czyta�em. Wszystko - pocz�wszy od beletrystyki po pozycje historyczne. Unika�em, jak zawsze, ckliwych romans�w, g�upich krymina��w i pozycji przygodowych. Nic nie mog�o zast�pi� prawdziwej mi�o�ci i autentycznej przygody. �adna ksi��ka nie by�a tak dobra, aby powiedzie�, �e prze�y�o si� prawdziw� przygod�. Stroni�em od ludzi, je�li nie liczy� pana Skrzeczy�skiego, sprz�taczki, stolarza, kierowcy z o�rodka �Raj� i listonosza. Niekiedy widywa�em na przystani kempingu stra�nika, kt�ry pom�g� mi w sprawie jachtu. Nawet dziewczynami nie interesowa�em si� w tamtym okresie. To wszystko. Czasem jeszcze moj� pokut� w czterech �cianach bibliotecznego gmachu zak��ca�a para m�odych ludzi. Odwiedzali oni bibliotek�, cz�ciej ni� ich r�wie�nicy goni�cy za �atw� rozrywk�, ale nigdy nie rozmawia�em z nimi d�u�ej ni� chwila potrzeba na za�atwienie formalno�ci i kulturalne wypowiedzenie jakiej� grzeczno�ciowej formu�ki. Wkr�tce wszystko si� odmieni�o. A to za spraw� starej ksi�gi, kt�r� odkurzy�em z najg��bszej p�ki miejskiej biblioteki w Piszu. ROZDZIA� DRUGI RYNEK W PISZU � �KREISGEMEINSCHAFT JOHANNISBURG� � DZIWNY ZAPISEK � KTO NABAZGRA� W STAREJ KSI�DZE? � FRAGMENT PIERWSZY OPOWIE�CI � WPROWADZAM W TEMAT M�ODYCH CZYTELNIK�W � CZY RӯA�SKI SZUKA� SKARBU? � ROK 1435 � INDIANA Z PISZA I RAMONA ZNAD JEZIORA, CZYLI REKORDZI�CI � STARA KSI�GA MNIE WCI�GA � FRAGMENT DRUGI � MOJA �AJBA SI� PODOBA � KANA�EM DO NOWYCH GUT�W � CHULIGANI NA �D�ARTAGNANIE� � �NIARDWY � DOM NA SPRZEDA� Pracowa�em w bibliotece przy rynku, w miejscu, kt�re odr�nia�o si� od pozosta�ej cz�ci miasta - chaotycznej i d�wigaj�cej brzemi� socjalistycznego ponuractwa, sm�tnej architektury i uliczek pozbawionych cz�sto uroku. Gdy si� jednak d�u�ej przebywa�o w tym mie�cie, cz�owiek z dnia na dzie� przywyka� do ka�dego muru, sklepu, osiedla, ka�dy mieszkaniec wydawa� si� starym, dobrym przyjacielem. Oddech jeziora - mieszaj�cy si� z zapachem pobliskiej puszczy - �agodzi� stany zw�tpienia, kt�re cz�sto mnie nachodzi�y w drodze do pracy. Prostok�tny rynek na placu Daszy�skiego z klombami kwiat�w, obsadzony lipami, by� tutaj miejscem szczeg�lnym. Sporo zachowa�o si� w nim dwudziestowiecznych budynk�w - s� tam bowiem niskie i kolorowe domy z czerwonymi dachami, zabytkowe eklektyczne kamieniczki, a w g��bi rynku uwag� przykuwa neogotycki budynek z ozdobnym szczytem, kt�ry wraz z zamykaj�cym po�udniow� pierzej� ratuszem dope�nia� majestatu kompozycji. I tylko nieczynny zegar w �rodkowej cz�ci fasady, zako�czonej schodkowym szczytem, pr�bowa� zatrzyma� czas. Na ty�ach ratusza mie�ci�o si� Muzeum Ziemi Piskiej, a obok w�a�nie moje nowe miejsce pracy - biblioteka publiczna, zaciszny i w zasadzie bezbarwny k�t. Jednak�e w otoczeniu p�ek uginaj�cych si� od ci�aru ksi��ek, wype�niaj�cych swoim dostojnym zapachem ca�e tutejsze pi�tro, po�r�d szelestu po��k�ych kartek papieru, szurania but�w o drewnian�, l�ni�c� od nadmiaru pasty posadzk�, i szept�w czytelnik�w, czu�em si� ca�kiem zno�nie. �ywi�em si� w pobliskim barze przy sklepie ca�odobowym, gdzie pani Helenka podawa�a mi codziennie na plastykowym talerzu solidn� porcj� pyz albo kiszki ziemniaczanej. Czasami zachodzi�em do sma�alni ryb naprzeciwko Kamiennej Baby (pozostawionego przez Prus�w obelisku na skwerku obok neogotyckiej baszty), na kaw� chodzi�em za� do �Cafe Bar Baszta�, mi�ego lokalu na ty�ach muzeum. Pewnego razu, gdy wiosenny wiatr za oknem bibliotecznego gmachu ch�osta� zach�annie ziemi� i drzewa, burz�c spok�j jeziora, wpad�em na ten z pozoru niewinny zapisek. To by�a stara ksi��ka, p�kata, nieco podniszczona i poszarza�a. Nazwa�em j� �ksi�g��, bo by�a ci�ka, jakby du�a niemiecka czcionka wype�niaj�ca dwie�cie osiemdziesi�t pi�� stron by�a zrobiona z �elaza. Zamiast sk�rzanej oprawy chroni�y jej tre�� grube tekturowe ok�adki o barwie brunatnej, a z�ote niegdy� litery wyt�oczono w gotycki tytu� �Kreisgemeinschaft Johannisburg� - niemiecki dokument traktuj�cy o przesz�o�ci regionu. By� to zbi�r publikacji o tematyce historyczno-dokumentacyjnej, po�wi�conych by�emu powiatowi piskiemu (mi�dzy innymi zawiera� atlas z planami wsi do roku 1945). Pragn� wyja�ni�, �e �Johannisburg� to stara nazwa Pisza, za�o�ono go bowiem w 1367 roku jako wie� ryback� w pobli�u krzy�ackiej stra�nicy. Z mazurska nazywano wie� Ja�sborgiem. Ksi��k� wydrukowano na pocz�tku lat sze��dziesi�tych i trafi�a do tutejszej biblioteki, tylko �e z powodu cenzury przele�a�a do 1989 roku w magazynie. Od 1990 roku starto z niej kurz zapomnienia i przeniesiono na biblioteczn� p�k�. To by�a naprawd� cenna rzecz z punktu widzenia poznawczego i historycznego - zawiera�a liczne wspomnienia by�ych mieszka�c�w okolic Pisza, kt�rych wysiedlono po wojnie i kt�rzy zaznali w wojennych latach wiele krzywd, szczeg�lnie ze strony sowieckich �o�nierzy. Wielu z tych ludzi w 1945 roku, g��wnie Niemc�w, widzia�o �mier� zadawan� przez radzieckie bagnety kobietom i starcom. Niekt�rym uda�o si� uciec z nowej Polski, inni, ratuj�c �ycie - z powrotem - osiedlili si� w tych stronach. Jednak�e wielu z nich zgin�o, o niekt�rych s�uch zagin��. Ksi��ka by�a wstrz�saj�cym zapisem los�w tutejszych mieszka�c�w regionu. To by� w�a�ciwy pow�d, dla kt�rego nie zosta�a udost�pniona do publicznego wykorzystania. Moj� uwag� zwr�ci�y liczne podkre�lenia o��wkiem dokonane przez kogo� nieznanego. W wielu miejscach ksi��ki - wy��cznie w rozdziale zatytu�owanym �Ucieczka� autorstwa niejakiej Marty D. - zapaskudzono o��wkiem ca�e linijki, a �lady po nim pr�bowano nast�pnie zetrze� gumk�, ale i tak nie pozbyto si� wi�kszo�ci �lad�w po podkre�leniach. Na dole sto szesnastej strony ksi�gi znalaz�em ten oto ledwo widoczny zapisek: 1435 [18.50] h? E(20) Z pocz�tku tych kilka zapisanych czyj�� niezgrabn� r�k� znak�w nie wywo�a�o we mnie �adnych emocji, jednak�e stopniowa lektura tego rozdzia�u i czynione natr�tnie przez tajemniczego czytelnika podkre�lenia oraz znaki zapytania, coraz bardziej upewnia�y mnie, �e ten cz�owiek rozpaczliwie czego� szuka�. Czego? Lub raczej kogo? Wyra�nie podekscytowany odnalaz�em bez trudu kart� biblioteczn� nieznanego czytelnika, kt�ry w roku 1991 po�yczy� ksi��k� a� dwana�cie razy. W 1992 roku zrobi� to po raz kolejny, ale odda� j� dopiero w 1997 roku. Trzyma� j� ponad pi�� lat! P�niej ksi�ga trafi�a w r�ce kilku innych ludzi, kt�rzy wypo�yczali j� jednak na kr�tko. Na po��k�ej karcie m�j wzrok zatrzyma� si� na nazwisku wypisanym pochy�ym pismem: �Jan R�a�ski, zamieszka�y w Nowych Gutach 28�. Zrobi�em sobie gor�c� herbat� i usadowiwszy si� za du�ym biurkiem w rogu biblioteki, otworzy�em ksi�g�. Autorka wspomnianego rozdzia�u tak zaczyna�a swoj� opowie��: �Decyzj� o ewakuacji w powiecie piskim podj�to 19 stycznia 1945 roku. Na 21 stycznia ustalono termin odjazdu wiejskich kolumn ewakuacyjnych w kierunku Orzysza i nikt wtedy nie przeczuwa� tragedii. Starsi mieszka�cy wioski prze�yli podczas pierwszej wojny �wiatowej wkroczenie wojsk rosyjskich i wiedzieli, �e nie by�o to takie straszne. Jednak jesieni� 1944 roku odes�ali�my kilka drewnianych skrzynek z wa�nymi rzeczami do Minden w Westfalii. Nast�pnie zakopali�my w ogrodzie kilka ka� po mleku, do kt�rych w�o�yli�my drogocenne przedmioty. Jesieni� dostali�my r�wnie� pozwolenie od burmistrza na zabranie p�yt z piskiej fabryki sklejek. Mia�y by� p�niej zamontowane na wozy ewakuacyjne, s�u��c jako ochrona przed wiatrem i niepogod�. Na w�a�ciwe przygotowanie do ucieczki mieli�my tylko sobot�, 20 stycznia. W gospodarstwie trzymali�my: �rebaki, kilka cielak�w, osiem owiec, du�o drobiu, kilka roj�w pszcz�, dwa koty i trzy psy. Maszyny, narz�dzia i wszystkie urz�dzenia pozostawili�my w dobrym stanie. Najbardziej by�o nam �al - opr�cz zwierz�t - domu. Na terenie gospodarstwa znajdowa�o si� kilka du�ych budynk�w gospodarczych i dwie�cie morg�w ziemi. To wszystko musieli�my porzuci�. W tym czasie by�o nas sze�� os�b: babcia Gertruda, m�j m�� Karol, c�rka Edyta, m�oda polska robotnica Janina i polski robotnik Wojtek. Na szcz�cie mieli�my sze�� koni poci�gowych i tylko dwa wozy z podw�jnym zaprz�giem, dlatego w�z z dwoma ko�mi oddali�my stryjowi Fredowi z okolicznego Ka��czyna. Upiekli�my chleb i zabili�my kury. �adunek sk�ada� si� z �ywno�ci dla nas, paszy dla koni, ubra�, ��ek i najpotrzebniejszych sprz�t�w domowych. Ewakuacja wsi rozpocz�a si� 21 stycznia. By�o po �smej rano, trzaska� mr�z. Do kolumny furmanek mieszka�c�w naszej wsi do��czy�y wozy z s�siedniej wioski. Wsp�lnym przewodnikiem kolumny ewakuacyjnej zosta� rolnik S�omka z naszej wsi. Nasz w�z ze sk�adanym dachem prowadzi�a c�rka, drugi, niezadaszony, prowadzi� najcz�ciej parobek Wojtek. Za kolumn� pojazd�w pod��a�a jeszcze kolumna byd�a. Do niej przydzielono m�a wraz z innymi m�czyznami, posz�a tam r�wnie� Janina. Nasza s�u��ca szybko jednak wr�ci�a; m�� ju� nigdy nie wr�ci�. Z powodu du�ej liczby zwierz�t kolumna nasza przemieszcza�a si� bardzo powoli. Wkr�tce w�dr�wka byd�a zako�czy�a si� - rosyjskie oddzia�y zatrzyma�y j� niedaleko Bia�ej Piskiej po przebyciu zaledwie sze�ciu kilometr�w z miejsca wymarszu. Przed miastem dostali�my nowego pasa�era - kuzynk� Ann� z Kowalskich z Kowalewa. Spotkali�my te� naszego dobrego s�siada Chrzana, kt�ry twierdzi�, �e mojego m�a nie by�o ju� przy krowach. Mia� podobno trafi� do innej kolumny id�cej na Pisz. W Bia�ej Piskiej powsta� wielki ba�agan, gdy do��czy�y do nas jeszcze kolumny z Kumielska i okolic. Ulice by�y zablokowane, wskutek czego nasza kolumna zosta�a rozdzielona - w�z naszego kuzyna Kowalskiego, pojecha� niespodziewanie dalej w kierunku zachodnim, do Pisza. My pojechali�my w kierunku p�nocnym przez Dryga�y do Orzysza. Tam te� dotarli�my o zmroku i przenocowali�my w koszarach wojskowych. Nast�pnego dnia dotarli�my ju� w rejon jeziora Ta�ty, przez Okartowo i Wo�nice. Tam przenocowali�my w przepe�nionej szkole. Kolejny etap podr�y zacz�� si� 23 stycznia w kierunku p�nocno-zachodnim. Jechali�my dwa dni bez noclegu. Robili�my tylko konieczne przerwy, aby przede wszystkim nakarmi� i napoi� konie. Ta m�cz�ca podr� by�a konieczna, gdy� w pobli�u Rynu us�yszeli�my odg�osy strzelaniny dochodz�ce z frontu. Konie nie mog�y dalej ci�gn��, my ledwo �yli�my. W ci�gu dw�ch dni zrobili�my ��cznie sze��dziesi�t kilka kilometr�w po z�ych i przepe�nionych drogach, w mrozie. W Ry�skim Dworze zdarzy�o si� inne nieszcz�cie - ukradziono nam rzeczy oraz znikn�y oba wahacze, bez kt�rych jazda by�a niemo�liwa. Nie pami�tam dobrze, jak zdobyli�my wahacze, chyba rolnik S�omka, nasz przewodnik, sk�d� je wytrzasn�� i dzi�ki temu ruszyli�my dalej. Odt�d prowadzili�my ci�g�� ochron� pojazd�w podczas postoj�w. Co godzin� si� zmieniali�my�. Przerwa�em lektur�, poniewa� do cichej sali biblioteki wtargn�li szczup�a i �rednio �adna Ramona i jej przysadzisty kolega Zdzisiek. Ju� wspomina�em o tej parze. Pora mo�e przedstawi� ich bli�ej. Dziewczyna kogo� mi przypomina�a, szczeg�lnie dziwna wydawa�a si� jej staro�wiecka fryzura - ciemne pofalowane w�osy opadaj�ce na �opatki. Ubiera�a si� schludnie i zwiewnie - sukienka, modne trzewiczki, unika�a jednak bi�uterii oraz makija�u (u�ywa�a troch� tuszu po�o�onego na d�ugie rz�sy). Zdzisiek by� typem na poz�r spokojnym, opanowanym, ale niespokojne spojrzenie bij�ce z niebieskich oczu wskazywa�o na du�� inteligencj� m�odzie�ca i niecierpliwo��. Jak ju� wspomnia�em wcze�niej, ta m�oda para przychodzi�a tutaj cz�sto wypo�ycza� ksi��ki i dlatego zwr�cili oni moj� uwag�. - Dzie� dobry - szepn�a dziewczyna przepraszaj�co, widz�c, jak pilnie studiuj� star� ksi�g�. - Co to za tom? - zapyta� zaciekawiony ch�opak - Dzieje piskiej ziemi. - Po niemiecku? - Najlepiej studiowa� wszelkie dzie�a w j�zyku orygina�u - wyja�ni�em. - A to s� wspomnienia. - A� takie wci�gaj�ce? - zdziwili si�. Opowiedzia�em im o dziwnym czytelniku mieszkaj�cym w Nowych Gutach, niejakim Janie R�a�skim, kt�ry nader wytrwale interesowa� si� star� ksi�g�. Pokaza�em im nawet �w dziwny zapisek na stronie sto szesnastej i kilka znacz�cych podkre�le�. Podzieli�em si� z nimi uwag�, �e autorka opowie�ci z nieznanych nam powod�w nie wymienia�a rodzimej wsi, z kt�rej zacz�a si� ucieczka przed sowieckimi wojskami w styczniu 1945 roku. Nie pad�o tam te� nazwisko owej rodziny. Zupe�nie jakby �wiadomie nie chcia�a podawa� personalnych szczeg��w do publicznej wiadomo�ci. Niew�tpliwie jednak z pierwszych stron jej relacji wynika�o, �e pochodzi�a z rejonu po�o�onego na po�udnie od Pisza - gdzie� mi�dzy Kowalewem i Ka��czynem, na wschodnich rubie�ach Puszczy Piskiej. Dysponowali�my nazwiskami i imionami jej kuzyn�w - owych Kowalskich z Kowalewa i stryja Freda. Tylko tyle. Trzeba przyzna�, �e moja relacja poruszy�a m�odych ludzi do �ywego, ba, ja nawet specjalnie stara�em si� wprowadzi� do mojej opowie�ci element tajemnicy, aby o�ywi� atmosfer� znudzenia i zainteresowa� m�odzie� histori� ich w�asnego regionu. Oczywi�cie, nikt z nas nie wiedzia� wtedy co mo�e oznacza� ten zapisek, ale Zdzi�kowi nie trzeba by�o wiele do zainteresowania si� opowie�ci�. - To pewnie jaki� szyfr - o�wiadczy� szybko. - Sk�d mo�esz o tym wiedzie�? - pow�tpiewa�a dziewczyna. - Przeczuwam. Ten R�a�ski szuka skarbu, co nie? Jakby szuka� osoby, jak twierdzi pan Pawe�, zapisa�by nazwisko, ewentualnie inicja�y. Interesuj�ce - mrucza�. - W tej ksi�dze podkre�lono zdanie: �...zakopali�my w ogrodzie kilka ka� po mleku, do kt�rych w�o�yli�my drogocenne przedmioty�. Czy to nie wyja�nia wszystkiego? Ten R�a�ski szuka skarbu! - Zaraz - zastanowi�a si� dziewczyna. - A co ciekawego wydarzy�o si� w 1435 roku? Te pierwsze cztery cyfry w zaszyfrowanym zapisku �1435 [18.50] h7 E(20)�, to pewnie jaka� wa�na data! - Tak! - zapali� si� ch�opak, troch� z�y na dziewczyn�, �e pozbawia go nimbu wielkiego odkrywcy. - To samo pomy�la�em! S�owo. - Gadanie. - Pewnie, �e to data. 1435 rok... �wier� wieku po bitwie pod Grunwaldem ...co wydarzy�o si� szczeg�lnego w tym roku? - W 1435 roku mia�a miejsce bitwa polskich i litewskich wojsk wiernych Jagiellonom z ksi�ciem litewskim �widrygie���* [Boles�aw �widrygie��o (ok. 1370-1452) - wielki ksi��� litewski, ksi��� wo�y�ski; przeciwnik unii polsko-litewskiej; spiskowa� przeciwko W�adys�awowi Jagie��� i ksi�ciu Witoldowi.] pod Wi�komierzem nad rzek� �wi�t�. Efektem tego by�o podpisanie przez Krzy�ak�w w Brze�ciu �pokoju wieczystego�. Zakon mi�dzy innymi zobowi�za� si� w sporach z Polsk� nie zwraca� si� do papie�a ani do cesarza... - Pan ju� to sprawdzi� - zab�ysn�y oczy dziewczyny. - Ta data pana zainteresowa�a. - Niezupe�nie - pokiwa�em g�ow�. - Akurat to wiem. - Pan �artuje! - prychn�� ch�opak. - Kto pami�ta takie szczeg�y. Chyba �e jest pan nauczycielem historii. Nie powiedzia�em im, kim by�em. Uwa�a�em, �e tak b�dzie ciekawiej i zabawniej. - Ta sprawa ma co� wsp�lnego z Krzy�akami - m�wi� ch�opak. - Mo�e kto� zakopa� cenne przedmioty lub stare plany nale��ce do Zakonu? U�miechn��em si� pod nosem i si�gn��em po jego kart� czytelnika. Szybko odszuka�em tytu�y ostatnich ksi��ek, kt�re wypo�yczy�. - Za du�o naczyta�e� si�, brachu, ksi��ek o skarbach - �mia�em si� dalej, podsuwaj�c pod nos dziewczyny jego kart�. - Zobacz, co on czyta�. Wybra� wszystkie pozycje o skarbach i s�ynnych awanturnikach. - Bo jego nazywaj� Indiana Jonesem! - parskn�a dziewczyna. - Tyle �e to Indiana z Pisza! - A ciebie jak nazywaj�? - wyszczerzy� z�by w ironicznym u�miechu ch�opak. - No, pochwal si� przed panem Paw�em! - G�upi! - zez�o�ci�a si� na niego dziewczyna. Najwyra�niej speszy� j� m�j zaciekawiony wyraz twarzy. - J� nazywaj�, prosz� pana... - rycza� na ca�e gard�o Zdzisiek vel Indiana Jones - Scarlett. - Scarlett? - Tak, Scarlett! - Scarlett O�Hara? - teraz skonstatowa�em, �e to w�a�nie kinowy wizerunek s�ynnej bohaterki literackiej stworzonej przez Margaret Mitchell przypomina�a mi Ramona. - Ta z �Przemin�o z wiatrem�? - Ta sama, tylko �e tamt� w filmie gra�a Vivien Leigh, a nasza regionalna to �Ramona znad jeziora�. - Przesta�! - krzykn�a zdenerwowana dziewczyna. Jej krzyk wygoni� z zaplecza pana Skrzeczy�skiego, kt�ry natychmiast wpad� do sali. - Co tu si� dzieje? - fukn�� na nas. - To moja wina - unios�em r�ce. - Przepraszamy, panie Skrzeczy�ski. - Biblioteka to nie dyskoteka - rzuci� siwy m�czyzna. - Oj, to fakt - przyzna�em mu racj�.- Ale ci m�odzi ludzie s� wyj�tkowi. Niech pan sobie wyobrazi, �e s� rekordzistami w naszej skromnej plac�wce w grupie m�odocianych czytelnik�w. Nie musz� panu m�wi�, ile ksi��ek rocznie czyta statystyczny Polak... - Nie musi pan - j�kn��. - Ani jednej. - W�a�nie. Dok�adnie po�ow� ksi��ki. Nasi m�odzi czytelnicy za� - si�gn��em po ich karty - maj� na swym koncie po sto ksi��ek. Indiana Jones przeczyta� ich... - Kto taki? - zdziwi� si� pan Skrzeczy�ski. - Zdzisiek. Indiana Jones to tylko pseudonim. Przeczyta� a� 101 ksi��ek. Ramona mniej, bo 77. - Bo ona czyta �Przemin�o z wiatrem� raz na miesi�c i to zani�a jej statystyki - za�artowa� Indiana. - G�upi jeste� - postawi�a si� dziewczyna. - Kupi�am sobie osobisty egzemplarz, �eby nie po�ycza� co chwila z biblioteki. I nie co miesi�c czytam �Przemin�o z wiatrem�, a co dwa tygodnie. Poza tym ja czytam ksi��ki uwa�nie, tyje po�ykasz. - Brawo! - ucieszy� si� stary bibliotekarz. - Takiej m�odzie�y nam potrzeba! My�l�cej i m�drej. Wyszed� na zaplecze pocieraj�c z zadowolenia r�ce. Po chwili um�wi�em si� z m�odzie��, �e dobrze by by�o odwiedzi� Nowe Guty. - Spotkajmy si� za czterdzie�ci minut przy przystani obok hotelu. - M�wi� panu, �e chodzi o skarb - doda� Indiana. - Na bank. Odeszli zadowoleni, zapominaj�c o ksi��kach, po kt�re przyszli, tak bardzo podnieca�a ich perspektywa wycieczki. Do spotkania, rzeczywi�cie, by�o niewiele czasu i powinienem by� z powodu rych�ego ko�ca pracy bardzo zadowolony. Ale tym razem by�em umiarkowanym entuzjast� (cho� cieszy�em si� z wyjazdu do Nowych Gut�w). Wszystko przez t� le��c� na blacie biurka ksi��k�. Sam nie wiem, czemu stara ksi�ga, jak j� coraz cz�ciej nazywa�em w my�lach, tak mnie zainteresowa�a. Czy�by odezwa� si� stary nawyk poszukiwacza skarb�w, detektywa na ministerialnym �o�dzie? Niewykluczone. By� mo�e by�a to tak�e sprawa intuicji, ale faktem by�o to, �e coraz cz�ciej zerka�em na brunatne ok�adki ksi��ki. Dosz�o do tego, �e gdy d�u�szy czas przysz�o mi zajmowa� si� innymi obowi�zkami bibliotekarza, brakowa�o mi jej i pod�wiadomie szuka�em okazji, aby otworzy� j� na rozdziale zatytu�owanym �Ucieczka�. Wci�gn�a mnie bezpowrotnie ta wstrz�saj�ca opowie�� - czu�em, �e na jej dnie spoczywa jaka� tajemnica, jak we wraku samotnie dogorywaj�cym na dnie morza. Do ko�ca pracy czyta�em ju� tylko t� star� ksi�g�, na co mog�em sobie pozwoli�, gdy� dzisiaj biblioteka �wieci�a pustkami. �Zatrzymali�my si� na trzy noce i dwa dni pod Rynem z. powodu zawianych �niegiem i oblodzonych dr�g. Coraz wi�cej kolumn uciekinier�w pojawia�o si� na drogach. Do tego dosz�y kolumny Wehrmachtu. Zapanowa� chaos. Zm�czenie i prze�wiadczenie, �e najwi�ksze niebezpiecze�stwo min�o, kaza�y nam odpocz�� pod Rynem. Przede wszystkim musieli�my poczeka� na m�a. Razem z Edyt� sta�y�my na zmian� na mrozie na skrzy�owaniu, gdzie go wytrwale wypatrywali�my. Na darmo. Gdy odg�osy walki zbli�aj�cego si� frontu znowu zagrzmia�y, 28 stycznia pojechali�my dalej. Nie dali�my rady porusza� si� naprz�d w tych trudnych warunkach i dotarli�my tylko do oddalonego kilkana�cie kilometr�w dalej na zach�d Wyszemborka w powiecie lidzbarskim. Rzeczywi�cie nie mogli�my ju� dalej jecha� i zostali�my tam na noc, mimo ostrze�e�. Byli�my jednak solidnie zm�czeni. Noc� z 28 na 29 stycznia sowieccy �o�nierze wstrzymali nasz� dalsz� ucieczk�. Kilka woz�w z naszej kolumny, jak rodzina Chrzan�w z naszej wsi, pojecha�o dalej. Wtedy prawie wcale nie poruszali�my si� naprz�d, dlatego niekt�rzy pr�bowali przejecha� przez pokryte �niegiem pola. Widzieli�my kogo� stoj�cego na lekkich saniach, jak zmusza� swoje konie do ostatniego wysi�ku. My sami byli�my ca�kowicie wyczerpani i przemarzni�ci i dlatego mieli�my tylko jedno �yczenie - dosta� dach nad g�ow�. Byli�my szcz�liwi, �e znale�li�my miejsce w przepe�nionych pomieszczeniach, gdy za oknem panowa�a typowa dla Prus Wschodnich ostra zima. Wojtkowi uda�o si� nawet wyd�bi� sk�d� p� worka siana. Na wszelki wypadek okrywali�my je kocami. W starym domu w Wyszemborku znalaz�o schronienie wielu uciekinier�w, a nawet niemieckich �o�nierzy. Nasz parobek zosta� w stajni przy koniach. Oko�o p�nocy us�yszeli�my krzyki sowieckich �o�nierzy - wkroczyli do wsi i strzelali. Nagle nasze drzwi do pokoju otworzy�y si� i wpadli dwaj Rosjanie. Pytali o niemieckich �o�nierzy, ��dali kosztowno�ci. Ale nic nie mieli�my opr�cz kilku zegark�w. Dali�my im je bez namys�u. Wyszli. Godzin� p�niej przysz�a grupa kilku rosyjskich oficer�w i urz�dzili si� w jednym z dw�ch naszych pomieszcze�. Usiedli do sto�u i kazali przynie�� �o�nierzom jedzenie i w�dk� do picia. Ci sami oficerowie wyje�d�aj�c na drugi dzie�, powiedzieli nam, �e nadchodzi ofensywa i wkr�tce przyjd� inne, gorsze jednostki. Noc� zdarzy�o si� co� strasznego. Krawiec na pi�trze, kt�ry le�a� chory w ��ku, zosta� zastrzelony, gdy� w jego warsztacie le�a�y mundury. Rosjanie �ci�gn�li zabitego na d� po schodach i wyrzucili na zewn�trz. Przed po�udniem ostatni raz przyszed� do nas wystraszony Wojtek. Gdy matka ofiarowa�a mu buty m�a, odm�wi�, gdy� Rosjanie mogliby mu je zabra�. Przez ca�y dzie� nie mogli�my opuszcza� pomieszczenia i byli�my przez Rosjan kontrolowani. W ci�gu dnia zabrano z naszego pokoju dw�ch Polak�w. Pod wiecz�r musieli�my opu�ci� dom bez baga�y, ale wkr�tce wr�cili�my do opuszczonego domu. Domy�leli�my si�, �e Rosjanie spl�drowali nasz� w�asno��. Zostali�my st�oczeni w innym domu z ponad pi��dziesi�cioma osobami w ka�dym pokoju�. Koniec lektury na dzisiaj! Zabrawszy ksi�g� do torby opu�ci�em bibliotek� i po kilku minutach bieg�em ju� uliczkami w kierunku przystani. Min�a pierwsza, a ja by�em sp�niony, kt�rej to cechy nienawidzi�em nie tylko u innych ludzi, ale przede wszystkim u siebie. Scarlett i Indiana - tak ich teraz nazywa�em dla ubarwienia sobie tutaj pobytu - stali przy przystani u uj�cia Pisy do jeziora i wypatrywali mnie u wylotu uliczki. Na m�j widok odetchn�li z wyra�n� ulg�. - Przepraszam! - krzycza�em w ich stron�, - Zaczyta�em si�. - Wpad� pan na jaki� trop? - zagadn�� mnie ch�opak. - Na trop? Czemu my�lisz, �e mamy do czynienia z niezwyk�� spraw�? - Jak patrz� na pana, to my�l�, �e b�dzie zjawiskowo. - Wida� to? - zapyta�em Scarlett. - Wida� - potwierdzi�a. - Nie wiem - roz�o�y�em r�ce. - Po prostu te opowie�ci z roku 1945 s� tak wci�gaj�ce, tak interesuj�ce... - No dobrze - przerwa� mi zniecierpliwiony Indiana. - Ale co robimy? Jak dostaniemy si� do Nowych Gut�w? PKS-em? Bo pan nie ma chyba samochodu... - Mia�em kiedy� fajny s�u�bowy pojazd - westchn��em i odwr�ci�em si� twarz� do jeziora. - Nazywa� si� Rosynant. - A nie by� to przypadkiem ko�? - za�mieli si�. - Rosynant to ko� don Kichota z ksi��ki Cervantesa. - Brawo! Znacie si� na ksi��kach. Wiecie co, jak ju� b�d� odchodzi� z biblioteki, to powiem panu Skrzeczy�skiemu, �eby przyj�� was na moje stanowisko. Byliby�cie doskona�ymi bibliotekarzami. - Ledwo pan przyjecha� do Pisza, a ju� chce nas pan opuszcza� - westchn�a Scarlett. - Tak tylko mi si� powiedzia�o. - A ile panu p�ac�? - zapyta� ch�opak. - Niewiele - mrukn��em. - Ale czy to wa�ne? Ile ja mam za to czasu na lektur�. Ho ho! - Lepiej znale�� skarb! - zawo�a� Indiana. - I zosta� bogatym. Wtedy kupi�bym sobie dom, podr�owa� i czyta� do woli. - Znalaz�em w swoim �yciu wiele skarb�w, ale jako� nie zosta�em bogaczem - za�mia�em si�. M�odzi ludzie nie zrozumieli tej aluzji, bo i sk�d mieli niby wiedzie�, �e by�em poszukiwaczem dzie� sztuki dzia�aj�cym z ramienia Ministerstwa Kultury i Sztuki i nierzadko udawa�o mi si� znajdowa� ukryte w minionych epokach skarby. - To jak, panie Pawle, pojedziemy do Nowych Gut�w? - Nie pojedziemy. My tam pop�yniemy. I wskaza�em im cumuj�cy przy przystani �Wehiku� czasu�. Moja ��d� posiada�a pomara�czowy kad�ub, po obu stronach dziobu czarne litery uk�ada�y si� w tajemnicz� nazw�: �Wehiku� czasu�. Pok�ad mia�a wykonany z drewnianych klepek, o czym by�a ju� mowa, i ten fakt odr�nia� m�j jacht od innych, nowocze�niejszych �odzi, najcz�ciej zbudowanych w ca�o�ci z laminatu poliestrowego lub epoksydowego. Jedynym nowym elementem na moim jachcie by� aluminiowy, sk�adany maszt. Poza tym wszystko na jachcie zosta�o przeze mnie odnowione tej zimy, cho� nie by�a to robota wykonana w i�cie perfekcyjnym stylu - ni