8147
Szczegóły |
Tytuł |
8147 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8147 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8147 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8147 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
DOLINA �MIERCI
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
Prze�o�y�a: Mira Web er
ROZDZIA� 1 Podniebny lot
P�nym porankiem ma�a jednosilnikowa cessna lecia�a ponad bezkresnym zielonym
morzem sosen, porastaj�cych stoki Sierra Nevada w Kalifornii. Mi�dzy g�rami
rozci�ga�y si� szmaragdowe doliny, granitowe szczyty l�ni�y w promieniach
s�o�ca.
Bob Andrews przy�o�y� do oczu lornetk� i wygl�da� przez okienko w kokpicie.
Zajmowa� miejsce obok pilota, kt�rym by� jego ojciec.
� Co� idzie przez ��k� � oznajmi� w pewnej chwili ch�opiec. � Widzicie?
Pete Crenshaw tr�ci� �okciem Jupitera Jonesa i pu�ci� do niego oko. Dwaj
przyjaciele siedzieli w fotelach dla pasa�er�w, tu� za panem Andrewsem i Bobem.
Pos�uguj�c si� na zmian� jedn� lornetk�, tak�e wygl�dali przez okienka i
podziwiali z wysoko�ci kolejne g�rskie wierzcho�ki.
� S�uchaj, to jaka� dziewczyna � powiedzia� z powa�n� min� Pete, zwracaj�c si�
do Boba. � Niez�a sztuka. Chyba zaraz pomacha ci r�k�.
� A potem poprosi o numer telefonu. � Jupiter u�miechn�� si� szeroko.
� I b�dzie si� martwi�, czy masz dzi� wolny wiecz�r � doda� Pete.
� Czy w Diamond Lak� s� jakie� kina, panie Andrews? � spyta� Jupe z min�
niewini�tka. � Bob raczej b�dzie zaj�ty. Ja i Pete musimy co� ze sob� zrobi�.
Pan Andrews zachichota�. Boh opu�ci� lornetk�.
� To by�a puma, je�li chcecie wiedzie�. � Odwr�ci� si� i spojrza� na przyjaci�.
By� przystojnym ch�opcem; mia� zmierzwion� blond czupryn�, ciemnoniebieskie oczy
i powabny u�miech. Gdziekolwiek si� pojawi�, jak spod ziemi wyrasta�y wok�
niego dziewcz�ta i nie odst�powa�y go na krok. � �miejcie si� z samych siebie.
Ja nie nale�� do tych, kt�rzy musz� prosi� panienk� o zgod� na wyjazd.
� Kto musi? � odpar� niedbale Pete. Wola� zapomnie�, �e w Rocky Beach t�umaczy�
si� g�sto swojej dziewczynie, Kelly Madigan.
� A kiedy ju� umawiam si� z kt�ra� � tym razem Bob skierowa� swoje s�owa do
Jupe'a � nie zanudzam jej na �mier� szczeg�owymi opisami struktury atomu.
� M�wi�a, �e chce pozna� wszystko od podstaw � gor�czkowo odpar� Jupe. Uni�s�
podw�jny podbr�dek i z wyzwaniem w oczach spojrza� na Boba.
Pan Andrews rykn�� �miechem. Policzki Jupe'a pokry�y si� rumie�cem. Dopiero w
tym momencie zrozumia�, co naprawd� dziewczyna mia�a na my�li. Zacz�� rechota�
g�o�no wraz z przyjaci�mi, chocia� w jego g�osie brzmia�o lekkie zak�opotanie.
Odznacza� si� niew�tpliwie du�� inteligencj�, jednak�e dziewczyny wci��
stanowi�y dla niego zagadk�.
Ostro�nie wsta� z fotela. Wygl�dem nie przypomina� w niczym gwiazdy rocka. Mia�
okr�g�� twarz, proste czarne w�osy, dla zamaskowania tuszy nosi� obszern�
koszul� legii cudzoziemskiej. Wierzy�, �e pewnego dnia �cis�a dieta, kt�rej
przestrzega�, przyniesie rezultaty. Na razie lubi� m�wi� o sobie, �e jest
krzepki. Brzmia�o to o wiele lepiej ni� �t�usty".
Kabina cessny by�a do�� niska. Jupe pochyli� si� i przesun�� w stron� ogona
samolotu, gdzie le�a�y wymieszane bez�adnie r�ne pomocnicze przyrz�dy i
narz�dzia.
� Co robisz, Jupe? � spyta� Pete.
� Szukam dodatkowej lornetki � odpar� Pierwszy Detektyw. � Chc� znale��
odpowiedni� dziewczyn�, kt�ra zna ju� teori� wzgl�dno�ci.
W niewielkiej kabinie po raz kolejny rozleg� si� serdeczny �miech i tym razem
Jupe �mia� si� najg�o�niej ze wszystkich. Letni weekend dobrze si� zaczyna�.
S�o�ce �wieci�o jasno, na b��kitnym niebie nie by�o �ladu chmur. Ch�opcy mieli
przed sob� jeden, dwa lub nawet trzy dni beztroskiego pobytu w jednym z
najbardziej eleganckich g�rskich kurort�w w Kalifornii. Wszystko zale�a�o od
tego, ile czasu zajmie panu Andrewsowi zdobycie materia��w do nowego reporta�u.
Teraz unosili si� w przestworzach, a wszystkie codzienne sprawy zosta�y daleko,
w Rocky Beach. Nic nie mog�o im przeszkodzi� w korzystaniu z uciech tego �wiata.
Chlub� Diamond Lak� by�o mistrzowskie pole golfowe i basen o olimpijskich
rozmiarach. Znajdowa�y si� tam r�wnie� wspania�e korty tenisowe, sauny, stajnie
pe�ne koni, znakomicie przygotowane pola namiotowe. Nie brakowa�o nawet pasa
startowego. Do kurortu przylatywa�y regularnie prywatnymi samolotami r�ne
znakomito�ci i bogaci szefowie resort�w. Diamond Lak� tak�e dla nich stanowi�o
doskona�� ucieczk� od codziennych trosk.
Jupe ha�a�liwie przetrz�sa� le��ce w tyle samolotu torby z narz�dziami.
� Mo�e dzi�ki lornetce wypatrz� informatora pana Andrewsa � za�artowa�. � Jak on
si� nazywa�?
� Tego wam nie m�wi�em � zastrzeg� si� natychmiast ojciec Boba.
� Wyda�o si�! Pa�ski informator jest m�czyzn�! � zawo�a� Jupe. � Powiedzia�em:
�on", a pan nie zaprzeczy�. Mamy pierwszy �lad, ch�opaki!
� Bzdura � odpar� pan Andrews, ale si� u�miechn��. Jupe mia� racj�.
� No m�w, tato � ponagli� ojca Bob. � Kim on jest? Nikomu nie zdradzimy.
� Przykro mi, ale to tajemnica. � Pan Andrews potrz�sn�� g�ow�.
Ojciec Boba by� szczup�ym, dobrotliwym cz�owiekiem. Mia� troch� ponad metr
osiemdziesi�t wzrostu. Ci�gle by� nieco wy�szy ni� jego syn, ale ju� wkr�tce Bob
mia� szans� go prze�cign��. Nosi� ciemne okulary, czapeczk� z emblematem
baseballowej dru�yny z Los Angeles i granatow� wiatr�wk�. Z g�rnej kieszeni tej
wiatr�wki wystawa�o z p� tuzina d�ugopis�w.
� O czym pan b�dzie pisa�? � zapyta� Pete. � O jakim� wyczynowcu, trenuj�cym na
du�ych wysoko�ciach w Diamond Lak�? � Pete, urodzony sportowiec, interesowa� si�
�wiczeniami fizycznymi o wiele bardziej ni� jego przyjaciele. By� wysokim,
dobrze umi�nionym m�odym cz�owiekiem; dzi�ki jego sile Trzej Detektywi nie raz
wydostawali si� z trudnych sytuacji. � Ju� wiem! O bokserze! W nast�pnym
miesi�cu zaczynaj� si� stanowe mistrzostwa w boksie.
� Nic ze mnie nie wyci�gniecie. Reporter musi chroni� swoich informator�w
� przypomnia� ch�opcom pan Andrews.
� Wiemy, wiemy � westchn�� Bob. � Bo tylko dzi�ki ich pomocy cz�sto jest w
stanie pozna� ca�� histori� � powt�rzy� s�yszane milion razy s�owa.
� A je�li reporter ujawni �r�d�a informacji, natychmiast wyschn�! � Pete
zako�czy� znajomy refren.
� Rozumiemy, jak wa�ne jest dochowanie sekretu � zapewni� pana Andrewsa Jupe
� i mo�e pan na nas polega�. Nie pi�niemy nikomu ani s�owa.
� Pewnie! � Pan Andrews u�miechn�� si� szeroko. � Nie mo�na powiedzie� tego,
czego si� nie wie!
Trzej ch�opcy j�kn�li. Pan Andrews mia� nieugi�ty charakter. Nic dziwnego, �e
by� jednym z najlepszych reporter�w g��wnego dziennika wychodz�cego w Los
Angeles. W �aden spos�b nie da�o si� go sk�oni�, by zdradzi� cho�by najmniejszy
szczeg� sprawy, nad kt�r� pracowa�.
Dzie� wcze�niej Bob pods�ucha�, jak ojciec ustala� z kim�, �e skorzysta z
jednego z ma�ych samolot�w nale��cych do wydawnictwa, by polecie� do Diamond
Lak� z jak�� specjaln� misj�. Ch�opiec zorientowa� si�, �e sprawa zosta�a
nagrana, ale umkn�o jego uwagi przez kogo i o co dok�adnie chodzi�o.
� Jak w og�le ci� przekona�em, by� pozwoli� nam z tob� polecie�? � dziwi� si�
Bob.
� Zadzia�a� tw�j nieodparty czar � odpar� pan Andrews. � Ten sam, kt�rym
zniewalasz wszystkie dziewczyny. � Pos�a� synowi spojrzenie pe�ne podziwu, po
czym doda� srogim tonem: � I szczera obietnica, �e b�dziecie pilnowa� w�asnego
nosa. Przypominam, �e to nie jest sprawa dla Trzech Detektyw�w.
Ch�opcy pami�tali o tym. Od lat prowadzili w�asn� p�profesjonaln� agencj�
detektywistyczn� � p�profesjonaln� dlatego, �e byli niepe�noletni, pracowali
bez stanowych licencji i nie mieli prawa pobiera� op�at za wykonane zadania,
jednak�e nigdy nie mogli si� oprze� pokusie rozwik�ania tajemniczej zagadki.
Niedawno sko�czyli po siedemna�cie lat, a zd��yli ju� rozwi�za� wiele zawi�ych
spraw, wyja�ni� sporo dziwnych zdarze� i nawet odda� w r�ce sprawiedliwo�ci paru
z�odziei i kanciarzy.
� Niech pan si� nie martwi, jeste�my na wakacjach � uspokoi� pana Andrewsa Pete.
� Dwa razy �o" � zgodzi� si� z koleg� Jupe. � Odpoczynek i odpr�enie.
� Odpoczynek i odnowa � poprawi� Pete.
� Oraz kobiety � za�artowa� Bob. Odwr�ci� si� do przyjaci� i wyszczerzy� z�by.
Jupe cisn�� pi�k�, kt�ra z g�o�nym pla�ni�ciem odbi�a si� od twarzy Boba.
Pete chwyci� Boba za ramiona i przycisn�� do fotela. Ch�opiec zacz�� si�
szamota�.
� Nie po to zrezygnowa�em z trzech dni�wek, �eby mnie tak traktowano! � zdo�a� w
ko�cu wykrztusi�.
Chc�c wybra� si� na t� wycieczk�, wzi�� wolne dni w agencji wyszukuj�cej nowe
talenty rockowe, w kt�rej pracowa�. Pete nie doko�czy� naprawy starego
studebake-ra. Zamierza� go odsprzeda� Tayowi Casseyowi, znakomitemu mechanikowi
samochodowemu, kuzynowi Jupitera. Jupiter natomiast musia� wydrukowa� w dw�ch
kopiach kompletny wykaz przedmiot�w, znajduj�cych si� na terenie sk�adu z�omu
Jones�w, rodzinnego interesu, kt�ry prowadzili krewni Jupe'a, ciotka Matylda i
wuj Tytus. Jupiter zapisa� w pami�ci komputera dane dotycz�ce stanu inwentarza
sk�adu, lecz ilekro� wujek lub ciotka chcieli z nich skorzysta� i sami pr�bowali
je wydoby�, zawsze niechc�cy kasowali za�o�one pliki.
Wszyscy trzej ch�opcy pracowali latem i zdo�ali oszcz�dzi� troch� pieni�dzy,
dzi�ki czemu mogli sobie teraz pozwoli� na wypraw� do kurortu. Sta� ich by�o na
op�acanie skromnych posi�k�w, jak r�wnie� nocleg�w, bowiem pan Andrews zgodzi�
si�, �eby do jego pokoju wstawiono dodatkowe sk�adane ��ka. Z hotelowego basenu
mo�na by�o korzysta� za darmo, a przyjaciele mieli nadziej�, �e znajd� w Diamond
Lak� tak�e inne rozrywki dost�pne dla ich kieszeni.
� Ch�opaki, warto na to popatrze� � odezwa� si� pan Andrews. � Widzicie t�
dolin�?
Bob przyklei� do oczu lornetk�, po czym poda� j� Petebwi. Obaj ch�opcy
wyci�gn�li si� w stron� okna, by razem podziwia� widok.
� Mog� zej�� ni�ej, by�cie przyjrzeli si� z bliska � oznajmi� pan Andrews. �
Jeste�my ju� niemal w Diamond Lak�.
Samolot zanurkowa�, silnik warkota� rytmicznie.
Jupe zrezygnowa� z szukania zapasowej lornetki i wr�ci� na swoje miejsce za
pilotem. Spojrza� na le��c� w oddali w�sk� zielona dolin�, usytuowan� niemal
dok�adnie na linii p�noc � po�udnie. Otacza�y j� wysokie, pionowe �ciany z
granitu. Na po�udniowym kra�cu doliny rozci�ga�a si� par� kilometr�w na wsch�d i
na zach�d urwista ska�a. Po jej zboczu sp�ywa� srebrzysty wodospad.
� Niesamowity widok � przyzna� Jupe.
� Jak si� nazywa ta dolina? � dopytywa� si� Bob.
� Sam chcia�bym wiedzie� � odpar� pan Andrews. � Jest taka pi�kna. Sp�jrzcie
przed siebie, to ju� Diamond Lak�. Oko�o siedemdziesi�ciu kilometr�w na p�noc
od nas.
Niemal okr�g�a, b��kitna powierzchnia jeziora, od kt�rego kurort wzi�� nazw�,
l�ni�a w s�o�cu jak prawdziwy diament. Na jednym z brzeg�w przycupn�y male�kie
domki. Bia�a betonowa szosa wi�a si� niczym wst��ka mi�dzy g�rami i doko�a
jeziora.
Bob a� gwizdn�� z podziwu.
� Fantastyczne!
� Zd��ymy akurat na lunch! � ucieszy� si� Jupe.
� Nareszcie gadasz do rzeczy � pochwali� go Pete.
W tej samej chwili cessn� lekko szarpn�o. Przynajmniej Jupiterowi tak si�
wydawa�o.
� Czujecie... � zacz�� i nie zd��y� doko�czy� zdania.
Uspokajaj�cy szum motoru usta� nagle. W kabinie zapanowa�a przera�liwa cisza.
� Panie Andrews...
Ojciec Boba przebiega� ju� palcami po pulpicie sterowniczym. Od dw�ch lat
posiada� licencj� pilota, wiele razy prowadzi� nale��ce do wydawnictwa samoloty
i nigdy nie mia� z tym najmniejszych k�opot�w.
Naciska� kolejne guziczki, sprawdza� wska�niki i zamar� na chwil�, gdy� �aden z
przyrz�d�w pok�adowych nie dzia�a�. Wskaz�wki sta�y w miejscu, nie okre�laj�c
pr�dko�ci, wysoko�ci, poziomu paliwa...
� Wysiad�a elektryka! � stwierdzi� Bob.
� A silnik? � spyta� Jupe, cho� zna� odpowied�.
� Nie pracuje � odpar� pan Andrews. � Musimy wyl�dowa�, nim utracimy sterowno��.
ROZDZIA� 2
Ku w�asnej zgubie
Cessna przecina�a niebo; silnik milcza�. W kabinie s�ycha� by�o dobiegaj�cy z
zewn�trz j�k i szum wiatru. Pan Andrews si�gn�� do tablicy przyrz�d�w po
mikrofon i wcisn�� nadawania.
� Mayday! Mayday! � wo�a� spokojnym, lecz stanowczym g�osem. � Tu cessna no-
vember trzy-sze��-trzy-osiem Papa. Silnik nie pracuje. Spadamy. Kierunek zero-
czte-ry-siedem od Bakersfield...
Pan Andrews poda� dok�adn� pozycj� i przekaza� mikrofon synowi. Sam chwyci� z
powrotem dr��ek sterowniczy.
Bob wcisn�� odpowiedni guzik i powt�rzy�:
� Tu cessna november... Pan Andrews nagle zblad�.
� Daruj sobie nadawanie � przerwa� ch�opcu w p� zdania. � Za p�no.
� S�ucham? � spyta� zdezorientowany Bob.
� System elektryczny nie dzia�a, wi�c nie ma ��czno�ci radiowej � wyja�ni� Jupe.
� Mamy awaryjny sygna� � przypomnia� sobie Bob. � W��cza si� automatycznie,
kiedy samolot si� rozbija.
� Dzi�kuj� bardzo za t� przyjemno�� � odpar� Jupe Serce bi�o mu jak oszala�e. �
Je�li zdo�amy bezpiecznie dotkn�� ziemi...
� Taak... � westchn�li Bob i Pete. W milczeniu zacisn�li pasy bezpiecze�stwa.
� Jaka jest pr�dko�� przeci�gni�cia? � spyta� Jupiter.
� Dla tego samolotu oko�o stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin� � odpar�
rzeczowo pan Andrews.
� Co to znaczy? � zapyta� z niepokojem Pete.
� Je�li b�dziemy lecieli zbyt wolno, cessna utraci si�� no�n� i sterowno��. �
Okr�g�a twarz Jupitera skurczy�a si� ze strachu. � Musimy kierowa� dzi�b maszyny
ku do�owi. Grawitacja przyspieszy nas powy�ej stu pi��dziesi�ciu na godzin�.
7
� Je�li za� przeci�gniemy � doda� ponuro Bob � spadniemy jak kamie�.
� Czemu nie usi�dziesz na dziobie, Jupe? � za�artowa� Pete.
Ch�opcy u�miechn�li si� blado, jednak�e ma�a kabina a� trzeszcza�a od panuj�cego
w niej napi�cia. Dzi�b cessny skierowany by� w granitowe wierzcho�ki. Samolot
wydawa� si� teraz kruchy jak porcelanowa figurka. Je�li uderzy w kt�ry� z
g�rskich szczyt�w, roztrzaska si� na kawa�ki wraz z ca�� za�og�.
Jupiter obla� si� zimnym potem, w �o��dku k�u�o go ze strachu.
Pete zaciska� palce a� do b�lu. Czu�, �e za chwil� wyskoczy z w�asnej sk�ry.
Bob prze�yka� �lin�. Pr�bowa� r�wno oddycha�. Przyrzek� sobie, �e je�li wyjd�
ca�o z opresji, ju� nigdy nie b�dzie na�miewa� si� z nadwagi Jupe'a czy te�
dokucza� Petebwi z powodu Kelly.
� Dok�d zmierzasz? � zapyta� ojca. S�owa z trudem przesz�y mu przez gard�o.
� Na t� du�� ��k� � wyja�ni� pan Andrews. Le�a�a na wsch�d od doliny, kt�r�
wcze�niej widzieli.
� Kiedy tam b�dziemy? � dopytywa� si� Jupe.
� Za mniej wi�cej trzy minuty.
Ch�opcy nie mogli oderwa� wzroku od okien. Zmartwiali patrzyli, jak spadaj� na
�eb, na szyj�. Drzewa i granitowe ska�y ros�y im w oczach. D�ugie urwisko na
p�noc od ��ki stawa�o si� coraz wy�sze, bielsze, bardziej wynios�e.
Bob pomy�la� o mamie. Wyobrazi� sobie, jak si�ga po gazet� i czyta informacj� o
katastrofie samolotowej. Tata i on � zabici...
Im bardziej maszyna zbli�a�a si� do ziemi, tym jej szybko�� zdawa�a si� rosn��.
Mkn�a jak rakieta ku w�asnej zgubie.
� Pochyli� si�! � warkn�� pan Andrews. � R�ce wok� g�owy.
� Tato...
� Ty r�wnie�. Bob. Nie trzeba nam bohater�w. Ch�opiec pos�usznie wykona�
polecenie.
� Przynajmniej mamy na czym stan�� � mrukn��, pr�buj�c przekona� siebie i
pozosta�ych pasa�er�w, �e mog�oby by� gorzej. � Podwozie umocowane jest na
sta�e. Nie wci�ga si� go podczas lotu.
Nikt nawet nie wspomnia� o hamulcach. Przy zepsutym systemie elektrycznym by�y
bezu�yteczne.
�wist powietrza wok� samolotu wzmaga� si�.
�Teraz!" � pomy�la� Bob.
Cessna uderzy�a w ziemi�.
Pasa�erowie gwa�townie polecieli do przodu. Pasy bezpiecze�stwa napi�y si� do
granic wytrzyma�o�ci. Po chwili ogromna si�a z powrotem wt�oczy�a wszystkich w
fotele. Bob poczu� ostry b�l w skroni.
8
Samolot podskoczy� i gwa�townie opad� na ziemi�. Pasa�erom zadzwoni�y z�by.
Zapi�ci w pasach czuli si� jak szmaciane zabawki, rzucani do przodu i na oparcia
foteli. Cessna ponownie wzbi�a si� do g�ry.
� Trzyma� si�! � krzykn�� pan Andrews.
Samolot po raz trzeci uderzy� o ziemi�. Zadr�a� i odbi� si� par� razy od
pod�o�a, ale ju� nie uni�s� si� w powietrze. Jak kula armatnia pomkn�� naprz�d.
Bob �ciska� sw�j pas bezpiecze�stwa i nisko pochyla� g�ow�, gdy przera�aj�ca
si�a pr�dko�ci wbi�a go znowu w fotel. Trz�s� si� w �rodku jak galareta. Wszyscy
�yli, ale kt� m�g� przewidzie�, co zdarzy si� za chwil�?
Nagle us�yszeli przera�liwy d�wi�k. To kawa� metalu oderwa� si� od kad�uba.
Pasa�erowie i pilot uderzyli g�owami o boczne �cianki kabiny. W powietrzu
zawirowa�y ksi��ki i dokumenty. Wyrwane przewody elektryczne �mign�y obok
foteli. Bob poczu�, �e co� trafi�o go w rami�. Ledwo m�g� oddycha�, gdy samolot
obraca� si� i gwa�townie skr�ca�.
Potem zapad�a przera�aj�ca cisza. Cessna zatrzyma�a si�.
Bob powoli uni�s� g�ow�.
� Tato! � krzykn��.
Pan Andrews le�a� wt�oczony w pulpit sterowniczy. Bob potrz�sn�� jego ramieniem.
� Tato, nic ci nie jest? Ojciec ani drgn��.
� Musimy go st�d wydoby� � zarz�dzi� Pete, staj�c mi�dzy dwoma przednimi
siedzeniami.
Bob szybko zdj�� ojcu s�uchawki, a Pete uwolni� nieprzytomnego pilota z pas�w
bezpiecze�stwa. Na czole pana Andrewsa widnia�a stru�ka krwi i olbrzymi siniak,
kt�ry zaczyna� ju� przybiera� fioletow� barw�.
Bob i Pete wygramolili si� z rozbitego samolotu i przeszli na drug� stron�, do
drzwi pilota. �aden z ch�opc�w nie odni�s� wi�kszych obra�e�, za to pan Andrews
by� powa�nie ranny. Kiedy Bob otworzy� drzwi kabiny, stwierdzi� z ulg�, �e
ojciec nadal oddycha.
Pete pojawi� si� obok przyjaciela. Pochwyci� pana Andrewsa w swoje silne
ramiona, ko�ysz�c go jak dziecko. Nie mia� czasu roztkliwia� si� nad w�asnymi
dolegliwo�ciami, gdy inny cz�owiek potrzebowa� jego pomocy.
� Gdzie jest Jupiter? � zawo�a� do Boba. Zmierza� w stron� wysokich g�az�w, za
kt�rymi mo�na by�o si� schroni�. Bob bieg� obok, uwa�nie obserwuj�c twarz ojca.
� Tutaj � odpar� s�abym g�osem Jupe.
Nie opu�ci� dot�d samolotu. Czu� si� marnie. Powoli sprawdza�, czy mo�e porusza�
r�kami i nogami. Wydawa�o mu si�, �e tak...
� Wy�a� stamt�d, g�upku! � rykn�� Pete zza wysokich granitowych g�az�w.
Ostro�nie po�o�y� pana Andrewsa na trawie.
Bob przykl�kn�� przy ojcu, badaj�c jego puls.
� Tato, czy mnie s�yszysz? � dopytywa� si�. � Odezwij si�, tato! Pete pobieg� z
powrotem do Jupe'a.
� Ju� id� � wymamrota� zrz�dliwym tonem Pierwszy Detektyw.
� Zbiorniki z paliwem! � warkn�� Pete, chwytaj�c Jupe'a za rami�. Jupiter
otworzy� szeroko oczy.
� Zbiorniki z paliwem � powt�rzy� ze zgroz�. Wyobrazi� sobie rozgrzany do
czerwono�ci silnik. Je�li zbiorniki p�k�y, benzyna mo�e wyciec, a wtedy...
Jupe rzuci� si� na boczne drzwi, wypad� na ziemi� i podni�s� si� nieporadnie.
Niewa�ne, czy nogi mia� ca�kiem sprawne, czy te� nie. Brakowa�o ju� czasu, by to
sprawdza�. Potykaj�c si�, pobieg� za Peteem w stron� wysokich g�az�w, kt�re
os�ania�y Boba i jego ojca przed mog�cym w ka�dej chwili eksplodowa� samolotem.
Jupiter, sapi�c i dysz�c, pad� na ziemi� obok pana Andrewsa. Okr�g�a twarz
ch�opca l�ni�a od potu. Pete przykucn�� tu� przy nich.
Wszyscy czekali na eksplozj�, na �ar i smr�d pal�cej si� benzyny.
Bob zdj�� d�insow� kurtk�, zwin�� j� w rulon i pod�o�y� pod g�ow� ojca.
� Puls ma miarowy � oznajmi�, patrz�c na przyjaci�.
� Miejmy nadziej�, �e to tylko chwilowa utrata przytomno�ci � powiedzia� Jupe.
� Tw�j ojciec to twardy go�� � uspokoi� Boba Pete. On r�wnie� zdj�� kurtk�,
nakry� ni� pana Andrewsa i wsta�. Przeci�gn�� si� i poruszy� ramionami, po czym
szybko przykucn��. Czeka�, a� silnik wybuchnie... lub te� ostygnie. Plecy bola�y
go od wielokrotnego uderzania o ty� fotela, a klatka piersiowa od ucisku pasa
bezpiecze�stwa, ale powtarza� sobie, �e b�l nie jest wi�kszy ni� po intensywnym
treningu.
Pan Andrews j�kn��.
� Tato, obud� si� � poprosi� natychmiast Bob.
� Czy pan nas s�yszy, panie Andrews? � spyta� Jupiter. M�czyzna uni�s� powieki.
Spojrza� na swego syna. Uszcz�liwiony Bob roze�mia� si� rado�nie.
� Wspania�e l�dowanie, tato!
� Popisowe na trzy ko�a � zgodzi� si� z przyjacielem Jupe.
� Kiedy zaczynamy nauk� pilota�u? � dopytywa� si� Pete. Pan Andrews u�miechn��
si� z b�lem.
� Wszyscy trzej w dobrym stanie?
� W ka�dym razie w lepszym ni� samolot � odpar� Jupe.
Ranny pr�bowa� usi���, wi�c Bob popchn�� go delikatnie z powrotem na traw�.
� Czy odpad�o skrzyd�o? � spyta� pan Andrews.
� Skrzyd�o?
10
Ch�opcy wstali i zza g�azu przypatrywali si� dzie�u zniszczenia. D�uga bruzda w
ziemi znaczy�a drog� cessny poprzez usian� kwiatami ��k�. W s�o�cu l�ni�y kikuty
m�odych drzew. Skrzyd�a samolotu �ci�y ich wierzcho�ki. �opatka �mig�a od�ama�a
si� i le�a�a roztrzaskana na kawa�ki sto metr�w dalej. Ko�a podwozia znajdowa�y
si� na swoim miejscu. Skrzyd�o z prawej strony kad�uba odpad�o i utkwi�o w
skalnej szczelinie. W�a�nie to ostatecznie zatrzyma�o cessn�. Pozbawiony
skrzyd�a samolot nie m�g� ju� donik�d odlecie�. Zosta� unieruchomiony na
g�rskiej ��ce.
Bob tylko j�kn��.
� Ale l�dowanie � powiedzia� z szacunkiem Pete.
� Zarobi�em tylko kilka siniak�w � stwierdzi� ze zdziwieniem Jupe.
� Gdzie jest moja czapeczka? � spyta� pan Andrews. Nie zwracaj�c uwagi na
ch�opc�w, chwyci� si� g�azu i pr�bowa� wsta�.
� Co ty robisz, tato?
� Panie Andrews!
Pan Andrews opar� si� o granit i dotkn�� r�k� g�owy. U�miechn�� si� smutno.
� Troch� boli.
� Lepiej usi�d� � naciska� Bob.
� Nie da rady, ch�opcze. Musz� obejrze� samolot.
� Ale silnik... � zacz�� Pete.
� Mo�e eksplodowa�? Skoro do tej pory nie wybuch�, pewnie ju� tego nie zrobi.
� Pan Andrews spojrza� w stron� cessny. � Nie jest tak �le � mrukn��.
Bob chwyci� ojca pod jedno ramie, a Pete za drugie. Pr�bowali go podtrzyma�.
� Czy kto� ci ju� kiedy� powiedzia�, tato, �e jeste� uparty jak osio�? � spyta�
Bob.
� M�j wydawca � odpar� rado�nie pan Andrews. � Ci�gle mi to powtarza.
� Pozwoli� jednak ch�opcom, by pomogli mu i��.
Jupe szed� obok nich. Kiedy dotarli do rozbitego samolotu, Bob si�gn�� po
ulubion� czapeczk� baseballowa ojca i jego przeciws�oneczne okulary, kt�re
le�a�y na fotelu pilota, Pan Andrews wetkn�� okulary do kieszeni wiatr�wki.
Obr�ci� w d�oniach czapeczk� i wsun�� j� na ty� g�owy, staraj�c si� nie dotyka�
zranionego czo�a. Uda�o si�.
Teraz wszyscy przyjrzeli si� uwa�nie du�ej, po�o�onej na pochy�ym stoku ��ce i
otaczaj�cemu j� g�stemu lasowi. W oddali l�ni�y w s�o�cu po trzech stronach
strzeliste granitowe wierzcho�ki. Z ty�u rozbitkowie zobaczyli d�ugie, wysokie
na ponad pi��set metr�w skalne urwisko. Zas�ania�o od p�nocy widok na
wierzcho�ki.
Nigdzie nie by�o �ladu jakiejkolwiek cywilizacji. Diamond Lak� znajdowa�o si� w
odleg�o�ci pi��dziesi�ciu lub sze��dziesi�ciu kilometr�w st�d, niewidoczne za
wysokim urwiskiem.
11
Bob obserwowa� teren. W innych okoliczno�ciach zachwyci�by si� wspania�ym
widokiem. Ostre, wynios�e szczyty stercza�y ponad dolinami. Zbocza g�r tak g�sto
porasta�y drzewa, �e nie by�o wida� pod�o�a. Teraz jednak ch�opiec umia� my�le�
tylko o tym, �e s� sami na tym odleg�ym pustkowiu, bez wody, po�ywienia, radia,
�rodka lokomocji i sprz�tu biwakowego.
� A wi�c, ch�opaki � odezwa� si� znu�onym g�osem pan Andrews, jakby czyta�
synowi w my�lach � jak wygl�daj� wasze umiej�tno�ci �ycia w dziczy?
ROZDZIA� 3 Inna Kalifornia
� Czy b�dzie bardzo zimno? � spyta� Bob ojca. Siedzieli na ��ce w ciep�ych
promieniach s�o�ca, a Pete i Jupe szukali w samolocie apteczki i pojemnika na
wod�.
� Nie ma si� czego obawia� � odpar� pan Andrews. � W sierpniu jeszcze za
wcze�nie na niskie temperatury. Prawdopodobnie dzisiejszej nocy temperatura nie
spadnie poni�ej osiemnastu stopni
� To prawie mr�z! � wykrzykn�� Bob.
� Oto m�j syn. � Pan Andrews u�miechn�� si�. � Kalifornijczyk w ka�dym calu.
� To przecie� kraina wiecznego s�o�ca. � Pete wyskoczy� z kabiny samolotu i
bieg� w stron� Boba i jego ojca. W r�ku trzyma� p�askie metalowe pude�ko.
� Potrzeb� ciep�a mamy zakodowan� w genach � zgodzi� si� Bob. Pete'owi g�o�no
zaburcza�o w �o��dku.
� Jak r�wnie� potrzeb� jedzenia. Cieszy�em si� na lunch w Diamond Lak� �
poskar�y� si� �a�o�nie. � Du�y lunch.
Bob i jego ojciec pokiwali g�owami. Oni r�wnie� byli g�odni.
� Przynajmniej jaki� po�ytek dla diety Jupe'a � powiedzia� Bob.
� Bez wzgl�du na to, co nowego dzi� pr�buje � za�mia� si� Pete. Pan Andrews by�
optymist�.
� Przy odrobinie szcz�cia wkr�tce si� st�d wydostaniemy. Kto� us�yszy nasz
sygna� wzywania pomocy. Nadajemy go w�a�nie teraz na cz�stotliwo�ci 121,5
megaherc�w.
� Jest pan tego pewien? � spyta� nagle podenerwowany Pete.
� To automatyczne urz�dzenie, zasilane na baterie � zapewni� pan Andrews. �
W��cza si� przez uderzenie. S�ysza�em, �e nawet je�li upu�cisz je przypadkowo,
potrafi czasem zadzia�a�.
Skin�� g�ow� w stron� ledwo widocznej bia�ej kreski na b��kitnym niebie.
� Ten odrzutowiec prawdopodobnie leci zbyt wysoko, by nas dostrzec, ale mo�e
s�ysze� nasz sygna� SOS.
13
Bob popatrzy� na odleg�y samolot, potem u�miechn�� si� szeroko do ojca. Poczu�
ulg�. Co prawda znale�li si� w powa�nych k�opotach, ale jego tata rozmawia� tak
swobodnie, �e z pewno�ci� musia� si� czu� lepiej. Poza tym wkr�tce mia� nadej��
ratunek.
� Co znalaz�e�, Pete? � spyta� przyjaciela.
� Zestaw pierwszej pomocy. Zakurzony, ale jest wszystko, co potrzeba.
� Fantastycznie! � zawo�a� Bob.
Otworzyli metalowe pude�ko. W �rodku by�a aspiryna, myd�o ulegaj�ce
biodegradacji, banda�e, �rodek przeciwko komarom, antybiotyki, pastylki do
uzdatniania wody pitnej, pude�ko zapa�ek i sze�� lekkich �kosmicznych kocy",
wykonanych z b�yszcz�cego i tak cienkiego materia�u, �e ka�dy mo�na by�o z�o�y�
w male�ki kwadracik.
� Mamy zapa�ki! � krzykn�� triumfalnie Bob.
� I jodowe pastylki � doda� pan Andrews. � Dzi�ki nim mo�emy bez obawy pi� wod�.
� To przypomina kombinezon astronaut�w. � Pete rozwin�� koc i otuli� si� nim jak
peleryn�. � Popatrzcie, ch�opaki. Chyba mog� uchodzi� za gwiazd� rocka?
Bob wyj�� z apteczki potrzebne �rodki i oczy�ci� oraz zabanda�owa� czo�o ojca.
Rana okaza�a si� powierzchowna, ale za to st�uczenie przeobrazi�o si� w pot�ny,
fioletowy guz. Ch�opiec dok�adnie obejrza� opuchlizn�.
� Lepiej uwa�aj, tato. Takie rany potrafi� by� zdradliwe. Je�li dostaniesz
zawrot�w g�owy, usi�d�...
� Ciesz� si�, �e pos�a�em ci� na ten kurs samopomocy, zorganizowany przez
Czerwony Krzy� � stwierdzi� z zadowoleniem pan Andrews.
� Ja r�wnie� � powiedzia� Bob.
Pete zd��y� ju� ponownie z�o�y� koc i w�drowa� teraz skrajem ��ki, zbieraj�c
suche drewno. Gromadzi� je za g�azami, za kt�rymi przedtem znale�li schronienie.
Je�li b�dzie im potrzebny ogie�, u�o�� stos z dala od samolotu i zbiornik�w z
paliwem.
Jupe przetrz�sa� wn�trze cessny w poszukiwaniu pojemnika na wod�.
� Ch�opaki! Chyba mamy k�opot � zawo�a� w pewnej chwili podenerwowanym g�osem.
Bob i Pete podbiegli do samolotu, tu� za nimi pan Andrews.
� Nadajnik wzywania pomocy nie dzia�a � oznajmi� ponuro Jupe.
� Poka� � poleci� kr�tko pan Andrews.
Jupe otworzy� pude�eczko z urz�dzeniem nadawczym.
� Umieszczone na zewn�trz ma�e czerwone �wiate�ko powinno migota�. To znak, �e
sygna� jest nadawany. Po��czenia s� w porz�dku. Mog�y wysi��� jedynie baterie.
Moim zdaniem urz�dzenie milczy.
� Milczy? � powt�rzy� jak echo zrozpaczony Bob.
� To znaczy nie wysy�a �adnych sygna��w? � Pete mia� oczy okr�g�e ze strachu.
14
� Nie bardzo wiem, jak mog�oby to robi� � powiedzia� Jupe.
� Och, ch�opaki, ch�opaki � powtarza� Pete, rozwieraj�c i zaciskaj�c pi�ci.
Czu�, �e serce bije mu jak szalone. To, co ich spotka�o, naprawd� by�o straszne.
� Najpierw elektryka, teraz to. � Bob potrz�sn�� g�ow�. Poczu� si� nie
najlepiej.
� Mamy pecha � powiedzia� Pete.
� Systemy elektryczne czasem si� psuj� � stwierdzi� pan Andrews. � Rzadko, ale
si� zdarza. Na przyk�ad z powodu wadliwych po��cze�. Kto� r�wnie� m�g� zapomnie�
wymieni� baterie.
Nie mogli nic zrobi�. Wyszli z samolotu. Popo�udniowy wiatr gwizda� w koronach
sosen rosn�cych wok� trawiastej ��ki. Skalne urwisko pi�o si� tarasami ku
przejrzy�cie b��kitnemu niebu.
� Prawdziwy raj � powiedzia� Bob.
� Mo�na si� nabra� � przyzna� jego ojciec.
� Nie ja � o�wiadczy� Jupe. � Jadowite w�e, lawiny, bezdenne przepa�cie, po�ary
las�w, pioruny, g�odne drapie�niki, truj�ce jagody. To zaledwie kilka problem�w.
� Jupiter nigdy nie ufa� �ywio�om.
� Czekajcie. � W g�osie Boba zabrzmia�a nadzieja. � Co z twoim informatorem w
Diamond Lak�, tato? Je�li nie zjawimy si� na czas, pomy�li, �e sta�o si� co�
z�ego.
� Nie mia� poj�cia, �e przyb�dziecie wraz ze mn� � powiedzia� pan Andrews
� poniewa� ja sam o tym nie wiedzia�em, kiedy rozmawia�em z nim ostatnim razem.
Je�eli ja si� nie pojawi�, mo�e zatelefonowa� do redakcji. W przeciwnym razie
min� trzy dni, nim ktokolwiek zacznie si� o nas niepokoi�.
� Straszne � mrukn�� Pete.
� No dobrze, Pete � przerwa� pan Andrews. � O ile mi wiadomo, je�dzi�e�
wcze�niej na obozy. Od czego powinni�my zacz��?
� Najpierw musimy si� zorientowa�, co mamy. � Pete zdo�a� opanowa� niedobre
emocje. � Ja mam to, co na sobie. � Ch�opiec ubrany by� w d�insy, czarny
podkoszulek z wyt�oczona na piersi nazw� rockowego zespo�u Pink Floyd i
tenis�wki. � Poza tym kurtk�, n� kieszonkowy i troch� zapasowych ubra� w
walizce. A wy?
� Ja podobnie � odpar� Bob. Nosi� markowe d�insy Calvina Kleina i podkoszulek z
emblematem ministerstwa kultury kt�rej� z bananowych republik. � Brakuje mi
tylko no�a.
� Mnie r�wnie� � o�wiadczy� pan Andrews. Mia� na sobie d�insy, koszul� i
wiatr�wk�, a na g�owie czapeczk�.
� Szkoda, �e nie wiedzia�em, i� mo�e si� przyda� plecak z pe�nym ekwipunkiem
� westchn�� Jupe. � Trzy dni to jeszcze nie tragedia, chocia� b�dziemy mieli do
czynienia z �ywio�ami... i niewiele jedzenia...
15
� Chwileczk�! � zawo�a� Bob. � Co to znaczy: �niewiele jedzenia"? Robisz nam
jakie� nadzieje, inaczej powiedzia�by�: �nic do jedzenia". Masz jakie� �arcie!
Okr�g�a twarz Jupe'a poczerwienia�a.
� No, niezupe�nie.
� Jedzenie! � krzykn�� Pete. � Dawaj!
� Nie tak ostro � oburzy� si� Jupe. � Wystarczy poprosi�...
� Prosimy! � krzykn�� Pete.
� Co� bym przegryz� � przyzna� pan Andrews. Jupiter wzruszy� ramionami.
� W porz�dku, przynios�, co mam, ale nie s�dz�, by was to zachwyci�o. Znikn�� w
g��bi kabiny samolotu.
� Co tam porabiasz tyle czasu? � dopytywa� si� Pete. � Podgrzewasz dania w
kuchence mikrofalowej?
Jupiter pojawi� si� z okr�g�� jasnoczerwon� torb� w bia�e paski z napisem
�Przybywam z hamburgerowego raju". Wyj�� z niej plastikow� torebk� z pra�on�
kukurydz�, drug� z surowym ziarnem i kilka rodzaj�w balonik�w.
� Dawaj � powt�rzy� Pete. �o��dek zaburcza� mu g�o�no.
� To ma by� dieta? � zdziwi� si� Bob. � Dlaczego nie umierasz z g�odu tak jak
my? Na pewno masz w kieszeni zapasow� porcj�.
� Teraz jestem na diecie kukurydzianej � oznajmi� ch�odnym tonem Jupe, prostuj�c
si� na ca�� wysoko�� swych nieco ponad metr siedemdziesi�t centymetr�w. � Co
dwie godziny musz� zje�� fili�ank� pra�onej kukurydzy. Zabra�em ze sob�
przepisowy przydzia�. � Uroczy�cie si�gn�� do dw�ch ogromnych kieszeni w koszuli
i wyj�� z nich jeszcze trzy niewielkie torebki pra�onej kukurydzy. Wr�czy� je
Petebwi, Bobowi i panu Andrewsowi. � Prosz�, to wszystko dla was.
� A batoniki? � zagadn�� Pete, zanurzaj�c d�o� w podanej mu torebce.
� Pocz�stuj si� � odpar� pogodnie Jupe.
� Ale dieta � mrukn�� Bob. � Batoniki. � Pojad� ze smakiem i poczu� si�
zdecydowanie lepiej.
� Smaczniejsza ni� te, kt�re wcze�niej stosowa� � powiedzia� Pete. � Pami�tasz
grejpfrutowo-�liwkow�?
� A nale�nikowo-kartoflan�? � przypomnia� Bob.
� Lub te p�yny, kt�re �mierdzia�y jak benzyna? � doda� Pete i j�kn�� na samo
wspomnienie.
� Musz� przyzna�, �e p�yn karbolowy by� wyj�tkowo ma�o skuteczny. � Jupe
zamy�li� si�. � Jednak�e ta dieta pomo�e mi osi�gn�� zbawienne rezultaty.
� Co on powiedzia�? � spyta� Boba Pete.
� Wykaza� ostro�ny optymizm � odpar� Bob.
16
Pete popatrzy� pytaj�co na pana Andrewsa. Ojciec Boba u�miechn�� si� szeroko.
� Jupe ma nadziej� straci� troch� na wadze. � W�o�y� do ust pe�n� gar��
kukurydzy.
Pete ze zdziwieniem potrz�sn�� g�ow�.
� Dlaczego wobec tego nie �wiczysz, Jupe? Zacznij znowu trenowa� d�udo. � Zgi��
ramiona i napr�y� muskularny tors. � Zgubisz zb�dne kilogramy i zyskasz �wietn�
kondycj�.
Jupe opar� si� o kad�ub samolotu.
� Kiedy czuj�, �e nachodzi mnie zapa� do �wicze�, siadam w k�cie i czekam, a� mi
przejdzie. � Przymkn�� oczy, wyobra�aj�c sobie t� scen�.
Wszyscy roze�miali si� g�o�no. Jupe otworzy� oczy i r�wnie� u�miechn�� si�
szeroko. Trenowa� sw�j umys� i stroi� go jak najczulszy instrument. Taka porcja
gimnastyki ca�kowicie mu wystarcza�a.
� Dzi�ki za jedzenie � odezwa� si� pan Andrews. � Rozdziel porcje na trzy dni,
ale pami�taj, �e mo�emy tu zosta� d�u�ej.
� Chod�my szuka� pomocy � zaproponowa� Pete. � Mo�e gdzie� w pobli�u jest
stanica stra�y le�nej albo obozowisko lub cho�by jaka� droga. Potrzebna jest nam
woda. Kiedy zbiera�em drewno, us�ysza�em dobiegaj�cy sk�d� szmer strumienia. �
Wskaza� d�oni� na po�udniowy zach�d. � Obozowiska le�� zwykle w pobli�u rzek czy
strumieni.
� Mo�esz w tym przynie�� wody. � Jupe si�gn�� do wn�trza cessny i wydoby�
dwulitrow� plastikow� butelk� po soku pomara�czowym.
� Doskonale. � Pete wr�czy� butelk� Bobowi. � Wymyj j� myd�em, nape�nij czyst�
wod� i wrzu� pastylki, by j� uzdatni� do picia.
� Nie ma sprawy. � Bob odebra� pojemnik z r�k przyjaciela. � Co ty zamierzasz
zrobi�?
� W lesie, na po�udnie st�d, widzia�em jak�� �cie�k�. Prawdopodobnie wydepta�y
j� zwierz�ta, ale kt� to mo�e wiedzie�?
� Dobrze rozumujesz, Pete � pochwali� pan Andrews. � Ja wdrapi� si� na to
urwisko. � Skin�� g�ow� w stron� granitowej �ciany, kt�ra ci�gn�a si� wzd�u�
p�nocnego skraju ��ki. Wydawa�a si� �atwa do wspinaczki. � Z g�ry wi�cej
zobacz�. Mo�e wypatrz� gdzie� ognisko.
� Czy czujesz si� wystarczaj�co dobrze, by tam wchodzi�? � spyta� Bob.
� Z pewno�ci�.
Pan Andrews, Pete i Bob popatrzyli teraz z oczekiwaniem na Jupitera.
� No taak... � Pierwszy Detektyw wyra�nie si� oci�ga�. � Chyba pokr�c� si� tu w
pobli�u. Przecie� w ka�dej chwili mo�e nadej�� pomoc.
17
� Potrzebujemy wi�cej drewna � o�wiadczy� Pete. � Mokrego drewna, by�my mogli
rozpali� wielkie, dymi�ce ognisko, sygnalizuj�ce, �e tu jeste�my. Kiedy ju� do��
nazbierasz, wyjmij kilka koszul z naszych walizek. Wdrap si� na trzy lub cztery
drzewa i porozwieszaj koszulki na wierzcho�kach jak flagi.
W miar� jak Pete wydawa� kolejne polecenia, Jupe wyra�nie opada� na duchu. Bob
wyobrazi� sobie nagle oty�ego przyjaciela, jak wisi wysoko na sosnowej ga��zi,
podobny do wielkiej choinkowej ozdoby. Ga��� p�ka...
� A potem � ci�gn�� rado�nie Pete � u�� z kamieni wielki napis SOS, na wypadek
gdyby Jaki� samolot przelatywa� na tyle nisko, by go odczyta�.
Jupiter j�kn��.
� Czy przy okazji mam jeszcze zbudowa� chatk�? Wszyscy roze�miali si�
serdecznie.
� No ju� dobrze, dobrze. Znajd� troch� mokrego drewna.
� Ma by� sporo! � Pete i Bob odeszli.
� Pami�tajcie o znakach! � zawo�a� za nimi pan Andrews. � W lesie �atwo straci�
orientacj� i chodzi� w k�ko.
Bob i Pete rozdzielili si� na skraju ��ki. Bob ruszy� przez sosnowy las na
po�udniowy zach�d, zmierzaj�c w stron� s�abego odg�osu p�yn�cej wody. Pete obra�
kierunek na po�udniowy wsch�d, id�c �cie�k�, kt�r� odkry� wcze�niej.
Bob, pomny na s�owa ojca, patrzy� uwa�nie, dok�d idzie. Min�� niezwyk�� potr�jn�
sosn�, powsta�� z trzech drzewek, kt�re ros�y razem jako m�ode sadzonki i
utworzy�y teraz jeden gruby pie� o trzech nieregularnych walcach. Potem
przeszed� obok p�askiego g�azu z g��bokim wy��obieniem w kszta�cie misy.
Pomy�la�, �e dawni Indianie mogli rozciera� w niej kamiennym t�uczkiem orzechy
na m�k�. Bob zauwa�y� te� inne znaki i notowa� je w pami�ci, dop�ki nie znalaz�
wydeptanej przez zwierz�ta �cie�ki. Ruszy� ni� w stron� szumi�cego w oddali
strumienia. Im bardziej si� do niego zbli�a�, tym szum stawa� si� g�o�niejszy.
Wkr�tce zobaczy� p�ytki strumie� o korycie szeroko�ci oko�o sze�ciu metr�w. Woda
p�yn�a po g�azach, ga��ziach i porozrzucanych na dnie kamyczkach. By�a
krystalicznie czysta i doskonale nadawa�a si� do picia.
Bob wymy� butelk� znalezionym w samolocie myd�em ulegaj�cym biodegradacji,
wyp�uka� j�, nape�ni� wod� i wrzuci� do �rodka jodowe pastylki.
Wstali popatrzy� w d� i w g�r� strumienia. Teraz musia� szuka� pomocy.
Najbardziej prawdopodobne wydawa�o si� znalezienie jakiego� obozowiska. Tylko w
kt�r� stron� powinien p�j��?
Przypomnia� sobie dolin�, kt�r� ogl�da� przez okienko w samolocie. Wiedzia�, �e
le�y na zach�d od ich ��ki i �e przep�ywa przez ni� strumie�. To m�g� by� ten
sam strumie�, wzd�u� kt�rego szed�.
18
Je�li jego kalkulacje by�y w�a�ciwe, dolina powinna si� znajdowa� dok�adnie na
p�noc od miejsca, gdzie teraz sta�. W tak pi�knej okolicy mo�na si� spodziewa�
znalezienia publicznego obozowiska.
Bob ruszy� w g�r� strumienia. Czasem maszerowa� �rodkiem, innym razem zbacza� na
brzeg, by obej�� g�azy, k�uj�ce krzaki lub bagna. Szum spadaj�cej wody narasta�,
w miar� jak ch�opiec posuwa� si� naprz�d.
Wreszcie, po okr��eniu czerwonych krzew�w manzanita, wyszed� na otwart�
przestrze�, gdzie strumie� sp�ywa� kaskadami po ska�ach, tworz�c d�ugi, pionowy
wodospad. Widok by� niezwyk�y. Wzburzona woda rycza�a jak r�j tysi�cy trzmieli.
Bob odetchn�� wilgotnym powietrzem. Popatrzy� na wodospad i na wynios�e urwisko
wznosz�ce si� wysoko po jego obu stronach. Masy sp�ywaj�cej wody wy��obi�y
g��bokie naci�cie w skalnej �cianie.
Je�li by� to ten sam wodospad, kt�ry ch�opiec zaobserwowa� z okna samolotu,
dolina powinna znajdowa� si� tu� za t� �cian�. Bob musia� si� na ni� wspi��.
Pytanie tylko, gdzie powinien zacz��.
Przyjrza� si� uwa�nie granitowi i zauwa�y� miejsce, w kt�rym p�kni�cie w skale
tworzy�o oparcie dla stopy. Odstawi� na bok butelk�, przeszed� ostro�nie po
rumowisku i rozpocz�� wspinaczk�. Kamienie umyka�y mu spod n�g. Wspina� si�
powoli, chwytaj�c si� drobnych wyst�p�w i korzeni drzew.
I wtedy sta�o si�.
Us�ysza� rumor, kilka niewielkich od�amk�w spad�o mu na g�ow�. Spojrza� w g�r�.
Zobaczy� z prawej strony olbrzymi kamie�, kt�ry toczy� si�, zbieraj�c po drodze
skalny gruz. Lawina sun�a na ch�opca, aby go zmia�d�y�.
ROZDZIA� 4
Podw�jne tarapaty
Lawina nabiera�a rozp�du. Bob nie m�g� zawr�ci�, gdy� obsuwaj�ce si� kamienie
zmia�d�y�yby go po drodze. Strach chwyci� ch�opca za gard�o. Nie mia� czasu,
�eby si� zastanawia�. Musia� dzia�a�.
Przemie�ci� si� w lewo, przywieraj�c do skalnej �ciany. Pot sp�ywa� mu po czole
i zas�ania� oczy. Py� zatyka� nos. Bob desperacko rzuci� si� w bok.
Dudnienie narasta�o.
Lawina eksplodowa�a tu� za ch�opcem. Male�kie kamyczki pok�u�y jego sk�r� jak
ig�y.
Wielka masa ziemi wymieszanej z kamieniami gruchn�a na lu�ne g�azy u podn�a
�ciany. Bob domy�li� si�, �e to monstrualne usypisko narasta�o przez wieki,
tworzone w�a�nie przez takie lawiny. Wystarczy� najmniejszy ruch jakiego�
zwierz�cia, lekkie trz�sienie ziemi, by naruszy� stabilno�� skalnej �ciany. Nie
mo�na si� by�o po niej bezpiecznie wspina�.
Bob czu�, �e serce mu wali jak m�otem. Zacisn�� powieki. Zag�ada by�a tak
blisko.
Nie m�g� jednak tkwi� w miejscu w niesko�czono��. Otworzy� oczy i rozejrza� si�
doko�a. Co powinien dalej zrobi�? I�� naprz�d czy wraca�?
W tym momencie zauwa�y� co� dziwnego. Wygl�da�o jak stopnie albo uchwyty.
Okaza�o si�, �e jest to i jedno, i drugie. W dodatku zosta�o prawdopodobnie
wykute w skale przez cz�owieka. Natura nie zdo�a�aby stworzy� tak idealnych
form.
Bob trz�s� si� jeszcze, kiedy zrobi� krok w stron� zbawiennych stopni. Zobaczy�
teraz, �e jest ich wiele. Pi�y si� zakosami w g�r�, tworz�c ca�kiem porz�dn�,
cho� niebezpieczn� �cie�k�, zbaczaj�c� na lewo od pionowej �ciany. Budowniczymi
�cie�ki musieli by� ci sami Indianie, kt�rzy przed wiekami wy��obili misy w
skalnych g�azach.
Bob spojrza� na zegarek. Zrobi�o si� p�no. Wsp�towarzysze mog� si� ju�
niepokoi�, co si� z nim dzieje.
20
Chwytaj�c si� wykutych wyst�p�w, ch�opiec posuwa� si� w g�r�. Dotar� do szczerby
powy�ej wodospad�w i przesuwa� si� dalej, skr�caj�c w g��bok�, powsta�� na
skutek erozji rynn�. Poczu� na twarzy zimny, wilgotny osad.
Po chwili wydosta� si� na otwart� przestrze�. Roztacza�a si� przed nim ta sama
pi�kna, zalesiona, ci�gn�ca si� w niesko�czono�� szeroka dolina, kt�r� podziwia�
wcze�niej z kabiny lec�cego samolotu. Otacza�y j� granitowe, b�yszcz�ce w s�o�cu
urwiska. P�yn�cy �rodkiem spokojny strumie� w niczym nie przypomina� wzburzonego
wodospadu, kt�ry sp�ywa� przez progi z drugiej strony ska�y. Jednak�e nie by�o
ani �ladu jakiegokolwiek obozowiska.
Wiej�cy z p�nocy wiatr ni�s� ze sob� smr�d siarki. Bob domy�li� si�, �e w
dolinie bij� prawdopodobnie gor�ce �r�d�a. Poczu�, �e szczypi� go oczy, wi�c na
chwil� odwr�ci� g�ow�, po czym znowu spojrza� po raz ostatni na roztaczaj�cy si�
przed nim widok.
Wydawa�o mu si�, �e wieki min�y od czasu, gdy on, jego ojciec, Jupe i Pete
wypatrzyli dolin� z okien samolotu. Tyle si� od tamtej pory wydarzy�o. Mieli
szcz�cie, �e uszli z �yciem z katastrofy. Gdyby nie fantastyczny popis
pilota�u, jaki da� jego ojciec...
Bob wstrz�sn�� si�, przerwa� rozmy�lania i t� sam� drog�, kt�r� przyszed�,
ruszy� z powrotem ku swoim kompanom. Korzystaj�c z wykutych stopni i uchwyt�w,
przewin�� si� przez wyci�cie w skale, dotar� do miejsca, gdzie poprzednio omal
nie zmiot�a go lawina, min�� w�sk� p�k�, przy kt�rej ros�y g�ste krzaki, i po
przetrawersowaniu kilkudziesi�ciu metr�w zacz�� schodzi� do podn�a urwiska.
Indianie najwyra�niej z jakiego� powodu nie chcieli, by ktokolwiek zna� ich
sekretn� drog� do doliny, bowiem kiedy �cie�ka by�a ju� dostatecznie nisko, by
da�o si� j� dojrze� z do�u, zas�ania� j� w tym momencie sosnowy las i rw�cy
strumie�.
Bob postawi� w ko�cu stopy na ziemi. Ponownie spojrza� na zegarek i nieco si�
przerazi�. Naprawd� by�o p�no.
Podbieg� do zostawionej przed wspinaczk� butelki z wod�, podni�s� j� i ruszy�
przed siebie le�n� dr�k� wydeptan� przez zwierz�ta. W pewnym miejscu musia�
zboczy� z niej i i�� dalej, kieruj�c si� wcze�niej zapami�tanymi znakami.
Do zachodu s�o�ca pozosta�o oko�o godziny, kiedy zobaczy� wreszcie ��k�, na
kt�rej awaryjnie l�dowa�a cessna. By� wyczerpany, lecz podniecony. Nie m�g� si�
doczeka�, by opowiedzie� wsp�towarzyszom o swoich prze�yciach.
Kiedy ch�opcy rozdzielili si�, Pete ruszy� �cie�k�, kt�r� odkry�, zbieraj�c
drewno. Podejrzewa�, �e prowadzi ona na po�udniowy wsch�d do g�stego sosnowego
lasu. Promienie s�oneczne przedostawa�y si� przez ga��zie wysokich drzew,
roz�wietlaj�c ciep�ym �wiat�em mroki lasu. Gdzieniegdzie korony drzew styka�y
si� tak blisko, �e zas�ania�y niebo. Powietrze wype�nia� aromat ziemi i sosnowej
�ywicy.
21
Pete przez p� godziny szed� le�n� dr�k�, wypatruj�c �lad�w cz�owieka. Widzia�
tropy jeleni, szop�w i pum, nied�wiedzie odchody, lecz by� rozczarowany, gdy�
nie dostrzeg� nigdzie odcisk�w traperskich but�w czy tenis�wek. Mia� nadziej�,
�e poczuje zapach obozowego ogniska, us�yszy odg�os zapalanego silnika
samochodu, zauwa�y przewody telefoniczne. Jednak�e niczego takiego nie by�o.
W pewnej chwili odni�s� jednak wra�enie, �e nie jest sam. Kto� nadchodzi� z
g��bi lasu, id�c szybkim krokiem wzd�u� �cie�ki, kt�r� on si� posuwa�. M�g� to
by� cz�owiek albo zwierz�.
Pete us�ysza� szelest. Przystan�� i zacz�� nas�uchiwa�. Zmys�y mia� wyostrzone
jak �yletka. Szybko zszed� ze �cie�ki i skry� si� za drzewem, sk�d m�g�
obserwowa�, co si� dzieje.
Co� zaszele�ci�o bardzo blisko, niemal tu� naprzeciw Pete'a, po czym przemkn�o
z ty�u i znik�o w lesie.
Pete nawet nie zauwa�y�, co to by�o. W�osy stan�y mu d�ba.
� Hej! � krzykn��. Pomy�la�, �e je�li by�o to zwierz�, przestraszy si�, ha�asu i
ucieknie. Cz�owiek powinien zareagowa� na wo�anie, przystan�� i sprawdzi�, kto i
dlaczego go wo�a, dlatego doda� jeszcze: � Zatrzymaj si�!
Zacz�� nas�uchiwa�. �adne zwierz� nie skoczy�o przed siebie, nie rzuci�o si� w
panice mi�dzy drzewa. Jednak�e szelest nie ustawa�, jakby co� uparcie sun�o
naprz�d, nie zwa�aj�c na �adne nawo�ywania.
Pete pobieg�, kieruj�c si� w stron� odg�os�w. Lekko pokonywa� kolejne metry.
Jego dobrze wygimnastykowane cia�o potrzebowa�o ruchu.
Po chwili zwolni� i ponownie zacz�� nas�uchiwa�. Dobieg�y jego uszu te same
s�abe szelesty.
Zboczy� ze �cie�ki i zanurzy� si� w las. Sosnowe ig�y ci�y go po twarzy.
Nagle zobaczy� jak�� ludzk� posta�. Mimo i� ledwo j� by�o wida� w cieniu drzew,
zorientowa� si�, �e jest to m�czyzna.
� Zatrzymaj si�! � rykn�� Pete, biegn�c za nieuchwytnym osobnikiem. � Chc�
porozmawia�! Potrzebujemy pomocy!
Nieznajomy zawaha� si�, na chwil� zwolni� kroku, po czym przyspieszy� i wkr�tce
znikn�� za k�p� drzew.
Pete pogna� za nim. Kto m�g� nie zareagowa� na wo�anie o pomoc?
Tajemnicza posta� rozp�yn�a si� w powietrzu. Ktokolwiek to by�: cz�owiek czy
duch, naprawd� okaza� si� pod�y.
Ch�opiec sta� nieruchomo, patrz�c i nas�uchuj�c. Nic si� nie dzia�o. Osobnik
albo nagle uni�s� si� w powietrze, albo gdzie� si� skry�.
� Chc� tylko porozmawia�! � ponownie zawo�a� Pete. � Ja i moi przyjaciele
zgubili�my si�!
22
Oczekiwa� odzewu. Cisza.
� Nie zrobimy ci krzywdy!
�adnej reakcji. �Znajd� go" � pomy�la� Pete. Zacz�� penetrowa� pobliskie le�ne
chaszcze.
Nagle przypomnia� sobie, �e czas ucieka. Spojrza� na zegarek. Zrobi�o si� p�no.
Musia� wraca�.
No dobrze, ale kt�r�dy?
�Jeste� sko�czonym idiot�" � powiedzia� sam do siebie ze z�o�ci�. Nie wiedzia�
nawet, gdzie znajduje si� �cie�ka, jak ostatni g�upek nie zapami�ta� �adnych
charakterystycznych znak�w.
Poczu� nag�y skurcz w �o��dku, kiedy u�wiadomi� sobie, �e zgubi� drog� i nie
potrafi si� wydosta� z g�stego lasu.
ROZDZIA� 5
Zagubieni
Pete oddycha� powoli. �Uspok�j si�" � powtarza� sobie. � �Jako� tu dotar�e�.
Teraz zastan�w si�, jak wr�ci�."
Ponownie spojrza� na zegarek. Przesun�� si� w miejsce, gdzie korony drzew nie
by�y tak g�ste i sk�d m�g� zaobserwowa�, w jakim po�o�eniu znajduje si� s�o�ce.
Zacz�� rozwa�a�. Kiedy wyruszy� �cie�k� z ��ki, zmierza� na po�udniowy wsch�d.
Promienie s�o�ca pada�y mu wtedy na prawe rami�. Teraz s�o�ce sta�o ni�ej, je�li
p�jdzie na p�nocny zach�d, promienie powinny �lizga� si� do�� nisko po jego
lewym ramieniu, prawie po klatce piersiowej.
By� mo�e nie odnajdzie ��ki na tym rozleg�ym, zalesionym terenie, ale powinien
pr�bowa�.
Ruszy� powoli, przez ca�y czas sprawdzaj�c pozycj� s�o�ca. Wok� panowa� spok�j.
Ptaki �piewa�y, wiatr lekko porusza� li��mi. Ma�e stworzonka umyka�y ch�opcu
spod st�p.
Maszerowa� tak z godzin�. �Nie rozpoznaj� nawet najmniejszego szczeg�u" �
pomy�la� z trwog�.
S�o�ce sta�o ju� ca�kiem nisko, kiedy Pete znowu us�ysza�, �e lesie co� si�
porusza. Zacz�� nawo�ywa�, lecz po chwili uzna�, �e lepiej b�dzie, je�li
zamilknie. �Ostatnio niepotrzebnie zdziera�em gard�o" � pomy�la� � �cz�owiek,
kt�rego wo�a�em, uciek�." Spokojnie szed� wi�c w kierunku, sk�d dobiega�y
odg�osy.
Prowadzi�y go na p�noc. By�y du�o g�o�niejsze ni� te, kt�re s�ysza� poprzednio.
�Chyba oszala�em" � stwierdzi� w pewnym momencie. � �Powinienem wraca� na ��k�,
a nie jeszcze bardziej si� od niej oddala�."
Odg�osy umilk�y.
Pete zawaha� si�, po czym pobieg� przez las w stron�, sk�d wcze�niej dobiega�y.
Nagle stan�� jak wryty.
� Bob! � krzykn�� ze zdumieniem.
24
Przyjaciel odwr�ci� si�.
� Jak ci leci? � spyta� z u�miechem.
Pete roze�mia� si� z ulg�. Jak to wspaniale spotka� kogo�, kto reaguje na twoje
s�owa. Podbieg� do Boba i szturchn�� go pi�ci� w splot s�oneczny.
� Co ty wyprawiasz! � zawo�a� Bob, odpychaj�c Pete'a. � Chyba zwariowa�e�! Czy
kto� ci ju� o tym wspomnia�?
� W�a�nie przed chwil� ty � odpar� Pete.
Obj�� Boba spoconym ramieniem. Razem ruszyli w stron� cessny, zdaj�c sobie
nawzajem relacje z wydarze� dnia.
� Lawina omal ci� nie zmia�d�y�a! � Pete nie m�g� och�on�� z wra�enia.
� Tobie te� si� nie�le trafi�o � zrewan�owa� si� Bob. � Le�ny duch wyprowadzi�
ci� na manowce. Zadumali si� nad swoim pechem.
� Popatrz, Jupe spisa� si� lepiej ni� my. � Bob wskaza� przed siebie. � Ten dym
jest wystarczaj�co ciemny, by przyci�gn�� czyj�� uwag�.
Jupiter siedzia� obok dymi�cego ogniska. Zrobi�o si� ch�odno, wi�c na�o�y�
kurtk�, a suwak zaci�gn�� a� pod brod�. Powyjmowa� z samolotu baga�e i
przygotowa� prowizoryczne obozowisko. W promieniu dw�ch metr�w od ogniska
oczy�ci� ziemi� z bu-twiej�cych odpadk�w. Pouk�ada� w stos �wie�e sosnowe
konary, kt�re le�a�y teraz i czeka�y, aby kto� zrobi� z nich pos�anie.
� Ale d�ugo was nie by�o � zauwa�y� Jupe, kiedy przyjaciele pojawili si� obok
nie-
Bob i Pete w�o�yli kurtki i stan�li blisko ognia. Naprawd� zrobi�o si� zimno.
Grzej�c d�onie, dwaj ch�opcy opowiadali Jupiterowi o swoich przygodach. W pewnej
chwili Bob rozejrza� si� doko�a.
� Gdzie jest m�j tata? � spyta�.
� Jeszcze nie wr�ci� � odpar� Jupe.
� Powinien ju� tu by� dawno temu � zmartwi� si� Bob. Popatrzy� na skalne urwisko
i przypomnia� sobie paskudn� ran� oraz siniak na czole ojca. Ruszy� biegiem
naprz�d.
� Poczekaj na mnie! � zawo�a� Pete, doganiaj�c go.
Jupe westchn��. Kto� musia� zosta� i pilnowa� ogniska, by nie dopu�ci� do po�aru
lasu. Tym razem jednak wola�by towarzyszy� przyjacio�om. Tak�e martwi� si� o
pana Andrewsa.
Pete popatrzy� w niebo. Do zachodu s�o�ca pozosta�o mniej ni� p� godziny. Potem
jeszcze chwila szar�wki i zapadn� ciemno�ci.
Bob gramoli� si� w g�r� urwiska. Nie by�o tak zniszczone przez erozj� jak ska�y
wok� wodospadu. Warstwy granitu tworzy�y �atwe do wspinaczki wyst�py. Mia�y
g�adk�, wypolerowan� powierzchni�, co stanowi�o efekt dzia�ania lodowca tysi�ce
lat temu.
25
Pete i Bob niemal jednocze�nie dotarli na platform� urwiska i zatrzymali si� tu�
na kraw�dzi. Oddychali ci�ko. Bob z niepokojem rozejrza� si� doko�a.
� Nigdzie nie widz� taty � powiedzia�.
� Mo�e siedzi gdzie� na kamieniu i odpoczywa �