8007
Szczegóły |
Tytuł |
8007 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8007 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8007 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8007 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Clive Cussler
ODYSEJA TROJA�SKA
Przek�ad Maciej Pintara
Tytu� orygina�u TROJAN ODYSSEY
Wersja angielska: 2003
Wersja polska: 2004
Pami�ci mojej ukochanej �ony Barbary, kt�ra st�pa w�r�d anio��w
NOC HA�BY
TARAN, KT�RY STA� SI� KONIEM
Oko�o roku 1190 p.n.e. Twierdza na wzg�rzu w pobli�u morza
Konstrukcja by�a prosta i zmy�lna, mia�a wzbudzi� ciekawo�� i spe�ni�a swe zadanie.
Brzydkie monstrum wysokie na sze�� metr�w sta�o na czterech mocnych, drewnianych
nogach wspartych na p�askiej platformie. Tr�jk�tna obudowa by�a otwarta na
ko�cach. Z przodu, na jej ostrym szczycie, wznosi� si� zaokr�glony garb z dwiema
szczelinami na oczy. Boki pokrywa�y wo�owe sk�ry. Platforma mocuj�ca nogi le�a�a p�asko na ziemi.
Ludzie z twierdzy Ilium jeszcze nigdy dot�d nie widzieli czego� takiego.
Tym, kt�rzy mieli troch� wyobra�ni, konstrukcja przypomina�a konia.
Dardanowie, obudziwszy si� rankiem, s�dzili, �e znowu ujrz� Achaj�w otaczaj�cych
ich ufortyfikowany gr�d, i szykowali si� do walki jak codziennie przez ostatnie
lata. Lecz r�wnina w dole by�a pusta. Zobaczyli tylko g�sty dym unosz�cy si� nad miejscem,
gdzie jeszcze wczoraj znajdowa� si� ob�z wroga. Achajowie i ich flota znikn�li. W nocy
za�adowali na okr�ty zapasy, konie, bro� i rydwany, i odp�yn�li, pozostawiaj�c tylko
tajemniczego drewnianego potwora. Darda�scy zwiadowcy wr�cili i oznajmili, �e Achajowie
opu�cili sw�j ob�z.
Ludzie, uradowani, �e obl�enie si� sko�czy�o, otworzyli g��wne wrota twierdzy i
wylegli t�umnie na r�wnin�, gdzie dwie armie �ciera�y si� i przelewa�y krew w
stu bitwach. Zrazu byli nieufni. Niekt�rzy, podejrzewaj�c podst�p, nawo�ywali, by spali�
konstrukcj�, wkr�tce jednak przekonali si�, �e to po prostu prymitywne, drewniane
pomieszczenie na czterech nogach, niemog�ce niczemu zagrozi�. Jaki� m�czyzna wdrapa� si� na g�r�
i stwierdzi�, �e jest puste w �rodku.
- Je�li tylko takiego konia potrafi� zbudowa� Achajowie - zawo�a� - to nic
dziwnego, �e zwyci�yli�my.
T�um wybuchn�� �miechem i zacz�� rado�nie �piewa�, gdy nadjecha� kr�l Priam.
Kr�l zszed� z rydwanu i podzi�kowa� za wiwaty, a potem okr��y� dziwn� budowl�,
usi�uj�c odgadn�� jej przeznaczenie.
Przekonawszy si� z zadowoleniem, �e konstrukcja nie stwarza �adnego zagro�enia,
uzna� j� za �up wojenny i kaza� przetoczy� do wr�t miasta, gdzie mia�a stan��
jako pomnik upami�tniaj�cy wspania�e zwyci�stwo nad achajskimi naje�d�cami.
Rado�� zak��cili dwaj �o�nierze, kt�rzy przyprowadzili achajskiego je�ca
porzuconego przez towarzyszy. Nazywa� si� Sinon i by� kuzynem pot�nego
Odyseusza, kr�la Itaki i jednego z wodz�w wielkiej armii oblegaj�cej Ilium. Znalaz�szy si�
przed Priamem, Sinon pad� do st�p staremu kr�lowi i zacz�� b�aga� o �ycie.
- Dlaczego ci� porzucono? - zapyta� Priam.
- M�j kuzyn pos�ucha� tych, kt�rzy byli moimi wrogami, i wyp�dzi� mnie z
obozu. Gdybym nie uciek� mi�dzy drzewa, gdy spuszczali okr�ty na wod�, z pewno�ci�
powleczono by mnie na linie przez morze i albo bym uton��, albo po�ar�yby mnie ryby.
Kr�l przyjrza� si� uwa�nie Sinonowi.
- Jak� tajemnic� kryje w sobie budowla? Czemu s�u�y?
- Jako �e nie mogli zdoby� waszej twierdzy, a nasz wielki bohater Achilles
poleg� w bitwie, uznali, �e bogowie przestali im sprzyja�. Wznie�li t� budowl� w ofierze,
w nadziei, �e bogowie pozwol� im przynajmniej szcz�liwie powr�ci� przez morza do domu.
- Czemu jest tak du�a?
- By�cie nie mogli zabra� jej jako �upu do miasta, gdzie upami�tnia�aby
najwi�ksz� kl�sk�, poniesion� przez Achaj�w w naszych czasach.
- Rozumiem ich. - Stary, m�dry Priam u�miechn�� si�. - Nie pomy�leli jednak,
�e temu samemu celowi mo�e r�wnie� s�u�y�, stoj�c poza murami miasta.
Setka m�czyzn poci�a i ociosa�a k�ody na rolki. Druga setka zebra�a sznury,
powi�za�a je w dwie liny i poci�gn�li �up przez r�wnin� le��c� pomi�dzy miastem
a morzem. Trudzili si�, ociekaj�c potem, niemal przez ca�y dzie�. Kiedy zacz�li wci�ga�
zwaliste monstrum po stoku wzg�rza, na kt�rym sta�a twierdza, pospieszyli im z pomoc�
inni m�czy�ni. P�nym popo�udniem ten zn�j dobieg� ko�ca i wielka konstrukcja
stan�a przed g��wnymi wrotami miasta. Ludzi wci�� przybywa�o, po raz pierwszy od ponad dw�ch
miesi�cy wychodzili swobodnie na zewn�trz, bez l�ku przed wrogiem. T�um sta� i
patrzy� na monstrum nazywane teraz koniem darda�skim.
Kobiety i dziewcz�ta podniecone i uradowane, �e wreszcie usta�y walki, wysz�y za
mury miasta i zrywa�y kwiaty, by ozdobi� girlandami groteskowego drewnianego
stwora.
- Pok�j! Zwyci�stwo! - krzycza�y rado�nie.
- Nie pojmujecie? To podst�p! - zawo�a�a Kasandra, c�rka Priama, uwa�ana za
niespe�na rozumu, bo wie�ci�a straszne proroctwa i przepowiednie:
- Za�lepia was uniesienie. Jeste�cie g�upcami, skoro ufacie darom ofiarnym
Achaj�w - zawt�rowa� jej brodaty kap�an, Laokoon.
Wzi�� pot�ny zamach i cisn�� w��czni� w brzuch konia. Wbi�a si� w drewno a� po
koniec grota i dr�a�a przez chwil�. T�um skwitowa� �miechem ten gest zrodzony z
l�ku.
- Kasandra i Laokoon postradali zmys�y! Ten potw�r jest nieszkodliwy. To tylko
deski i k�ody powi�zane razem - wo�ano.
- G�upcy! - krzykn�a Kasandra. - Tylko dure� m�g�by uwierzy� Achajowi Sinonowi.
- On m�wi, �e teraz, kiedy to nale�y do Ilium, nasze miasto nigdy nie padnie -
powiedzia� jaki� wojownik.
- ��e! - wybuchn�a Kasandra.
- Czy mo�na nie przyj�� b�ogos�awie�stwa bog�w?
- Nie wtedy, gdy pochodzi od Achaj�w. - Laokoon przepchn�� si� przez t�um i
pe�en gniewu ruszy� w stron� miasta.
Nic nie przemawia�o do uszcz�liwionych ludzi. Wr�g odszed�. Dla nich wojna si�
sko�czy�a. Nadszed� czas �wi�towania.
Upojony rado�ci� t�um nie dba� o obawy i ostrze�enia Kasandry i Laokoona. Nim
min�a godzina, zainteresowanie koniem opad�o i rozpocz�a si� wielka zabawa -
�wi�towano hucznie triumf nad achajskim nieprzyjacielem. Za murami twierdzy rozbrzmiewa�a
muzyka flet�w i piszcza�ek, na ka�dej ulicy �piewano i ta�czono, w ka�dym domu wino
la�o si� strumieniami, a za ka�dym razem, kiedy wznoszono i opr�niano puchary, wybucha�
gromki, radosny �miech.
W �wi�tyniach kap�ani i kap�anki palili kadzid�o, �piewali pie�ni i dzi�kowali
bogom i boginiom za zako�czenie straszliwej wojny, kt�ra tylu wojownik�w przenios�a do
podziemnego �wiata.
Rozradowani ludzie wznosili toasty za swego kr�la, bohater�w tej wojny, rannych
i tych, kt�rzy polegli, walcz�c m�nie z wrogiem.
- Hektorze, o Hektorze, nasz wielki wodzu. Gdyby� tylko do�y� tego dnia i m�g�
cieszy� si� nasz� chwa��... - wo�ano.
- Daremnie ci g�upcy Achajowie szturmowali nasz wspania�y gr�d - krzycza�a
jaka� kobieta, wiruj�c w szalonym ta�cu.
- Uciekli jak przera�one dzieci - wrzeszcza�a inna.
I tak paplali, kiedy wino kr��y�o im we krwi - rodzina kr�lewska w pa�acu,
bogacze w swych wielkich domach wzniesionych na tarasach, biedacy w ruderach st�oczonych
pod murami wewn�trz miasta dla ochrony przed wiatrem i deszczem. Ucztowa�o ca�e
Ilium. Wszyscy pili, zjadali resztki cennych zapas�w zgromadzonych podczas obl�enia i
�wi�towali, jakby czas si� zatrzyma�. Po p�nocy pijackie orgie usta�y i poddani
starego kr�la Priama zapadli w g��boki sen, a ich za�mione winem umys�y odpr�y�y si� i
zazna�y spokoju po raz pierwszy od czasu, kiedy znienawidzeni Achajowie obiegli gr�d.
Wielu chcia�o pozostawi� wielkie wrota otwarte jako symbol zwyci�stwa, ale
przewa�y�o zdanie bardziej rozs�dnych - bram� zamkni�to i zaryglowano.
Pojawili si� nagle, przybyli z p�nocy i ze wschodu. Przep�yn�li zielone morze w
setkach okr�t�w i wyl�dowali w zatoce otoczonej wielk� r�wnin� Ilium. Ujrzawszy,
�e nizina pokryta by�a w znacznej cz�ci bagnami, Achajowie rozbili ob�z na przyl�dku i
roz�adowali okr�ty swojej floty.
Ich czarne kad�uby wysmo�owane poni�ej linii wody, ponad ni� mia�y mn�stwo
rozmaitych barw, takich, jakie lubili najbardziej r�ni kr�lowie. Okr�ty
nap�dza�y d�ugie wios�a; jedno du�e na rufie s�u�y�o za ster. Maj�c identyczne dzioby i rufy,
mog�y p�yn�� w obu kierunkach. Du�y, czworok�tny �agiel nie nadawa� si� do rejsu pod wiatr i
stawiano go tylko w�wczas, gdy bryza wia�a od rufy. Na dziobie i rufie wznosi�y si� pok�ady,
wyrze�bione ptaki, najcz�ciej jastrz�bie i soko�y zdobi�y stewy dziobowe.
Liczebno�� za��g by�a r�na, od stu dwudziestu ludzi na okr�tach bojowych do dwudziestu na
transportowych, przewa�nie sk�ada�y si� one z pi��dziesi�ciu dw�ch ludzi, ��cznie z dow�dc� i
pilotem.
W�adcy ma�ych kr�lestw utworzyli lu�ny sojusz, by naje�d�a� i rabowa� miasta
po�o�one wzd�u� wybrze�a morskiego, podobnie jak to czynili wikingowie dwa
tysi�ce lat p�niej. Wojownicy pochodzili z Argos, Pylos, Arkadii, Itaki i wielu innych
region�w. Cho� w tamtych czasach uwa�ano ich za ros�ych m�czyzn, tylko niewielu mia�o powy�ej
metra sze��dziesi�ciu wzrostu. Walczyli zaciekle, chronieni pancerzami z br�zu,
okrywaj�cymi prz�d cia�a i przypi�tymi sk�rzanymi rzemieniami. Na g�owach nosili he�my z
br�zu, z rogami lub z czubami. Dolne cz�ci ich ramion i n�g os�ania�y fragmenty zbroi
zwane nagolennicami.
Byli mistrzami w��czni, ich ulubionej broni. Tylko w�wczas, gdy je strzaskali
albo stracili, u�ywali kr�tkich mieczy. Wojownicy z epoki br�zu rzadko pos�ugiwali
si� �ukami i strza�ami; uwa�ali je za bro� tch�rz�w. Walczyli zza wielkich tarcz
sporz�dzonych z sze�ciu do o�miu warstw sk�ry wo�owej i przymocowanych rzemieniami do wiklinowej ramy o
zewn�trznych kraw�dziach z br�zu. Owe tarcze by�y najcz�ciej okr�g�e, ale wiele
przypomina�o kszta�tem cyfr� osiem.
Rzecz dziwna, w odr�nieniu od wojownik�w innych kr�lestw czy kultur, Achajowie
nie mieli kawalerii. Nie atakowali te� przeciwnik�w na rydwanach, te u�ywali
g��wnie do transportu ludzi i zapas�w na pole bitwy. Woleli walczy� pieszo, jak Dardanowie
z Ilium. Ale ich celem nie by�o po prostu podbicie i zagarni�cie jakiego� terytorium, nie
chodzi�o im te� o zwyk�� grabie�. Naje�d�cy chcieli zdoby� metal niemal tak cenny jak z�oto.
Zanim Achajowie przyp�yn�li na swych okr�tach pod Ilium, z�upili kilkana�cie
miast po�o�onych wzd�u� wybrze�a, zabrali mn�stwo skarb�w i wzi�li wielu niewolnik�w,
g��wnie kobiety i dzieci. Ale mogli sobie tylko wyobra�a� ogromne bogactwa strze�one
przez pot�ne mury Ilium i zdeterminowanych obro�c�w.
W sercach achajskich wojownik�w zacz�� wzbiera� l�k, gdy patrzyli na miasto
le��ce na kra�cu skalistego cypla i przygl�dali si� masywnym kamiennym murom, mocnym
wie�om i pa�acowi kr�lewskiemu wznosz�cemu si� wysoko nad grodem. Teraz, gdy cel
znalaz� si� w zasi�gu ich wzroku, sta�o si� dla nich jasne, �e to miasto nie b�dzie �atwym
�upem, jak te, kt�re zdobyli dotychczas, i �e czeka ich d�uga i ci�ka walka.
Obawy Achaj�w potwierdzi�y si� bardzo szybko. Kiedy wyszli na l�d, Dardanowie
dokonali wypadu z fortecy i niemal rozgromili awangard� armii naje�d�c�w, zanim
przyby�a reszta okr�t�w z g��wnymi si�ami. Jednak Achajowie wkr�tce uzyskali przewag�
liczebn� i Dardanowie wycofali si� po krwawej potyczce w bezpieczne miejsce za g��wne wrota
miasta.
Przez ca�e lata na r�wninie wci�� toczy�y si� bitwy. Dardanowie walczyli
nieust�pliwie. Stosy cia� pokrywa�y ziemi� le��c� pomi�dzy obozem Achaj�w i
murami Ilium, gin�li najwspanialsi wojownicy i bohaterowie obu armii. Pod koniec
ka�dego dnia obie strony pali�y swoich poleg�ych na wielkich stosach pogrzebowych. Potem na owych
stosach ju� dogasaj�cych usypywano kopce, tworz�c w ten spos�b pomniki poleg�ych. Gin�y
tysi�ce ludzi, wojna zdawa�a si� nie mie� ko�ca, zmagania nie ustawa�y.
Zgin�� dzielny Hektor, syn kr�la Priama i najwi�kszy wojownik Ilium, pad�
r�wnie� jego brat Parys. Achajowie ponie�li tak�e ogromne straty, w�r�d ich poleg�ych
wojownik�w znale�li si� pot�ny Achilles i jego przyjaciel Patrokles. Po �mierci
najwi�kszego herosa Achaj�w ich wodzowie, kr�lowie Agamemnon i Menelaos, zacz�li si� zastanawia�,
czy nie nale�a�oby zrezygnowa� z dalszego obl�enia i po�eglowa� do domu. Mury twierdzy
okaza�y si� nie do zdobycia. Ko�czy�y si� zapasy, naje�d�cy musieli pl�drowa� kraj w
poszukiwaniu �ywno�ci i wkr�tce ogo�ocili go zupe�nie z p�od�w rolnych. Tymczasem Dardanowie
byli zaopatrywani przez swoich sojusznik�w spoza kr�lestwa, kt�rzy przyst�pili do
wojny po ich stronie.
Achajowie, przygn�bieni coraz pewniejsz� kl�sk� szykowali si� do zwini�cia obozu
i odwrotu, gdy przebieg�y Odyseusz, kr�l Itaki, wymy�li� sprytny spos�b na
pokonanie wroga.
Kiedy Ilium �wi�towa�o zwyci�stwo, flota achajska powr�ci�a pod os�on�
ciemno�ci. Achajowie szybko przyp�yn�li z pobliskiej wyspy Tenedos, gdzie ukrywali si� w
ci�gu dnia. Kierunek wskazywa�o im ognisko rozpalone przez oszusta Sinona, zn�w przybili do
brzegu, przywdziali zbroje i ruszyli cicho przez r�wnin�. W p�tlach splecionej liny
nie�li ogromn� k�od�.
Sprzyja�a im ciemna bezksi�ycowa noc. Dotarli niezauwa�eni przez nikogo pod
same miasto i zatrzymali si� w odleg�o�ci stu metr�w od jego mur�w. Zwiadowcy pod
wodz� Odyseusza podkradli si� obok wielkiego, drewnianego konia do g��wnych wr�t.
Sinon zabi� dw�ch wartownik�w drzemi�cych na wie�y stra�niczej. Nie zamierza�
sam otwiera� bramy wysokiej na dziesi�� metr�w - by unie�� rygluj�c� j� wielk�
belk�, potrzeba by�o o�miu silnych m�czyzn.
- Wartownicy nie �yj� - zawo�a� cicho z g�ry do Odyseusza. - Wszyscy w mie�cie
s� pijani albo �pi�.
To najlepszy moment na wy�amanie wr�t, Odyseusz rozkaza�
natychmiast swoim ludziom trzymaj�cym ogromn� k�od�, �eby unie�li jej przedni koniec i
umie�cili j� na ma�ej pochylni prowadz�cej do wn�trza konia. Kiedy jedna grupa pcha�a z do�u,
druga wspi�a si� na g�r� i podci�gn�a k�od� pod spiczasty dach. Gdy k�oda znalaz�a
si� w �rodku, uniesiono j� na p�tlach i zawis�a w powietrzu. Dardanowie nie domy�lili si�, �e
ko� zbudowany za rad� Odyseusza by� taranem.
M�czy�ni, kt�rzy znale�li si� wewn�trz konia, odci�gn�li k�od� w ty�, potem
pchn�li j� mocno w prz�d.
Ostry grot z br�zu umocowany na jej ko�cu uderzy� z g�uchym �omotem w drewniane
wrota. Zadr�a�y na zawiasach, ale nie ust�pi�y. Taran raz za razem wali� w belki
o grubo�ci trzydziestu centymetr�w. Ka�de uderzenie od�upywa�o drzazgi, ale wrota nie
puszcza�y. Achajowie obawiali si�, �e Dardanowie mog� us�ysze� te odg�osy, wyjrze� za mur,
zobaczy� nieprzyjacielsk� armi� w dole i zaalarmowa� pogr��onych we �nie wojownik�w.
Stoj�cy wysoko na murze Sinon czuwa�, by kt�ry� z mieszka�c�w Ilium, us�yszawszy ha�as,
nie udaremni� planu Odyseusza. Ale ci, kt�rzy jeszcze nie spali, my�leli, �e to
d�wi�ki dalekiego grzmotu.
Wygl�da�o ju� na to, �e trud Achaj�w oka�e si� daremny, gdy nagle wrota wypad�y
z jednego zawiasu. Odyseusz nak�oni� swoich ludzi do jeszcze jednego wysi�ku, sam
otoczy� k�od� ramionami, napi�� mi�nie i pchn��. Wojownicy z ca�ej si�y wbili grot
tarana w oporne wrota.
W pierwszej chwili wydawa�o si�, �e nie zdo�aj� ich sforsowa�, lecz po chwili
wstrzymali oddech - wrota wisia�y jeszcze przez jaki� czas na drugim zawiasie,
po czym zaskrzypia�y przera�liwie i run�y z hukiem na kamienny chodnik wewn�trz
twierdzy.
Achajowie wpadli do Ilium niczym wyg�odnia�e wilki, wyj�c jak szale�cy.
Przetaczali si� przez ulice jak niepowstrzymana fala przyp�ywu. Napi�cie i w�ciek�o��
narastaj�ce w nich przez dziesi�� tygodni nieko�cz�cych si� walk, w kt�rych zgin�o tylu ich
rodak�w i towarzyszy, a kt�re nie przynios�y im dot�d �adnych �up�w ani korzy�ci, znalaz�y
teraz uj�cie w ��dzy krwawej zemsty. Nie oszcz�dzali nikogo. Wdzierali si� do dom�w, zabijali
mieczami i w��czniami m�czyzn, rabowali kosztowno�ci, porywali kobiety i dzieci, a potem
podpalali wszystko, co by�o w zasi�gu ich wzroku.
Pi�kna Kasandra uciek�a do �wi�tyni, s�dz�c, �e b�dzie bezpieczna pod ochron�
stra�y. Ale wojownik Ajaks nie zna� uczucia l�ku. Dopad� j� pod pos�giem bogini.
Wojownicy Ilium nie byli godnymi przeciwnikami dla m�ciwych wrog�w. Gramolili
si� chwiejnie z ��ek, oszo�omieni i zamroczeni winem, bronili si� nieporadnie i
gin�li na miejscu. Nikt nie m�g� powstrzyma� rzezi. Nic nie by�o w stanie powstrzyma� fali
zniszczenia. Ulicami p�yn�y potoki krwi. Otoczeni Dardanowie walczyli i padali,
gin�li straszn� �mierci�. Tylko niewielu los pozwoli� umrze�, zanim zobaczyli swoje
domy w p�omieniach, rodziny uprowadzane przez naje�d�c�w, nim us�yszeli krzyki swych
kobiet, p�acz swoich dzieci i wycie tysi�cy miejskich ps�w.
Kr�la Priama, jego �wit� i stra�e zamordowano bezlito�nie. Jego �ona, Hekuba,
sta�a si� niewolnic�. Pa�ac ograbiono ze skarb�w. Zdarto z�oto z kolumn i sufit�w,
zabrano pi�kne tkaniny �cienne i drogie meble, potem podpalono wspania�e wn�trza.
W��cznie i miecze wszystkich Achaj�w splami�y si� krwi�. To, co si� sta�o,
przypomina�o atak rozjuszonych, g�odnych wilk�w na stado owiec w zagrodzie.
Starzy ludzie tak�e nie unikn�li rzezi. Zar�ni�to ich jak kr�liki, byli zbyt przera�eni, by
si� ruszy�, lub za s�abi, by ucieka�.
Najdzielniejsi wojownicy darda�scy padali jeden po drugim i w ko�cu nie zosta�
nikt, kto m�g�by stawia� op�r ��dnym krwi Achajom. W p�on�cych domach le�a�y cia�a
tych, kt�rzy polegli w obronie swoich bliskich i dobytku.
Sojusznicy Dardan�w - Trakowie, Licjanie i Frygijczycy - walczyli dzielnie, ale
szybko zostali pokonani. Dumne wojowniczki, Amazonki, wspieraj�ce armi� Ilium,
broni�y si� r�wnie m�nie, ale i one musia�y ulec przewa�aj�cym liczebnie wrogom. Zanim
zgin�y, zabi�y wielu znienawidzonych naje�d�c�w.
Wszystkie domy w mie�cie sta�y teraz w p�omieniach, �una po�ar�w o�wietla�a
niebo, a Achajowie rabowali i mordowali. Przera�aj�cy spektakl wydawa� si� nie mie� ko�ca.
Wreszcie jednak krwawa nocna orgia zm�czy�a naje�d�c�w. Opuszczali p�on�ce
miasto, zabierali �upy i p�dzili je�c�w w kierunku swoich okr�t�w. Pojmane
kobiety, zrozpaczone po stracie m��w, p�aka�y �a�o�nie i tuli�y wystraszone dzieci.
Wiedzia�y, �e czeka je straszny los niewolnic w obcych krajach achajskich, ale to by�a zwyk�a
kolej rzeczy w owych czasach i musia�y si� z tym pogodzi�. Niekt�re zosta�y p�niej �onami
swoich zdobywc�w, urodzi�y im dzieci i wiod�y d�ugie �ycie. Inne, dr�czone i
maltretowane, pomar�y wcze�nie. Nie wiadomo, co sta�o si� z ich dzie�mi.
Wycofanie si� wrogiej armii nie oznacza�o ko�ca nieszcz�� i cierpie�, jakich
doznali mieszka�cy Ilium. Nie wszyscy w mie�cie zgin�li od miecza, wielu spo�r�d tych,
kt�rym uda�o si� unikn�� rzezi, sp�on�o w swoich domach. Zostali tam uwi�zieni, gdy
spad�y na nich p�on�ce belki stropowe. W czerwonopomara�czowym o�lepiaj�cym blasku, pod
chmurami nap�ywaj�cymi od morza, wirowa�y iskry i popio�y. Takie okropno�ci wojny
powtarza�y si� jeszcze wiele razy w ci�gu stuleci.
Setki ludzi szcz�liwie unikn�o �mierci, uciek�szy z miasta w g��b l�du do
pobliskich las�w. Zbiegowie ukrywali si� tam, dop�ki flota achajska nie znikn�a za
horyzontem na p�nocnym wschodzie, sk�d przyp�yn�a, potem zacz�li powoli wraca� do swojego -
niegdy� wspania�ego - warownego miasta Ilium, Wewn�trz masywnych mur�w obronnych zastali
tylko tl�ce si� ruiny i niezno�ny od�r spalonych cia�.
Nie potrafili si� zmusi� do odbudowy swoich dom�w, przenie�li si� do innego
kraju i wznie�li nowe miasto. Min�y lata i morska bryza rozwia�a po r�wninie popio�y
spalonego grodu. Kamienne mury i ulice powoli pokry� py�.
Z czasem miasto si� odrodzi�o, ale ju� nigdy nie odzyska�o dawnej �wietno�ci.
Trz�sienia ziemi, susze i zarazy spowodowa�y w ko�cu jego ostateczny upadek,
rozpad�o si� w gruzy i przez nast�pne dwa tysi�ce lat pozosta�o wyludnione. Ale jego s�awa
rozb�ys�a raz jeszcze, gdy siedemset lat p�niej poeta, znany jako Homer, barwnie opisa�
wydarzenia nazwane wojn� troja�sk� i podr� greckiego herosa, Odyseusza.
Sprytny i przebieg�y Odyseusz bez skrupu��w zabija� i okalecza� wrog�w, ale, w
odr�nieniu do swoich towarzyszy broni, nie traktowa� pojmanych kobiet jak
barbarzy�ca. Cho� pozwala� swoim ludziom pope�nia� czyny niegodziwe, zabra� ze zniszczonego
miasta tylko bogactwa zdobyte na znienawidzonych wrogach, kt�rzy pozbawili �ycia tylu
jego wojownik�w. On jeden spo�r�d Achaj�w nie uprowadzi� �adnej kobiety, by uczyni�
j� swoj� kochank�. T�skni� za �on� Penelop� i synem. Nie widzia� ich ju� od dawna i
pragn�� powr�ci� do swojego kr�lestwa na wyspie Itaka tak szybko, jak go mog�y tam
zanie�� lotne wiatry.
Opu�ciwszy spalone miasto, z�o�y� ofiary bogom i po�eglowa� przez zielone morze.
Pomy�lne wiatry nios�y jego ma�� flot� na po�udniowy zach�d ku domowi.
Wiele dni p�niej, po straszliwym sztormie, na wp� �ywy Odyseusz pokona� z
trudem za�amuj�ce si� fale przyboju i wydosta� si� na brzeg na wyspie Korkyra.
Wyczerpany zasn�� w stercie li�ci w pobli�u pla�y i tu znalaz�a go p�niej ksi�niczka
Nauzykaa, c�rka kr�la Feak�w, Alkinoosa. Zaciekawiona potrz�sn�a nim, chc�c sprawdzi�, czy
jeszcze �yje.
Ockn�� si� i zapatrzy� w ni�, ol�niony jej urod�.
- Widzia�em kiedy� na Delos istot� tak cudown� jak ty - powiedzia�.
Zauroczona Nauzykaa zaprowadzi�a rozbitka do pa�acu ojca, gdzie Odyseusz
przedstawi� si� jako kr�l Itaki i zosta� przyj�ty po kr�lewsku z wielkim
szacunkiem. Kr�l Alkinoos i jego �ona, kr�lowa Arete, �askawie ofiarowali mu okr�t, by m�g�
wr�ci� do domu, ale dopiero wtedy, gdy obieca�, �e uraczy kr�la i ca�y dw�r opowie�ci� o
wielkiej wojnie i przygodach, jakich on sam dozna� po opuszczeniu Ilium. Wydano na jego cze��
wspania�e przyj�cie, a on ch�tnie zgodzi� si� opowiedzie� o swoich bohaterskich czynach i
tragicznych przej�ciach.
- Wkr�tce po tym, jak opu�cili�my Ilium - zacz�� - wiatr zmieni� kierunek na
przeciwny i zepchn�� moj� flot� daleko na otwarte morze. Po wielu dniach �eglugi
po wzburzonych wodach przybili�my w ko�cu do brzegu w dziwnym kraju. Moich ludzi i
mnie przyj�to tam bardzo przyja�nie i serdecznie. Nazwali�my tubylc�w Lotosojadami,
gdy� �ywili si� owocami nieznanego drzewa, kt�re utrzymywa�y ich w stanie ci�g�ej
euforii. Niekt�rzy z moich ludzi zacz�li tak�e je�� owoce lotosu i wkr�tce stali si�
gnu�ni, apatyczni, przestali odczuwa� ch�� powrotu do domu. Widz�c, �e grozi nam, i� podr� do
ojczyzny zako�czy si� w tej krainie, kaza�em zawlec ich z powrotem na okr�ty. Natychmiast
podnie�li�my �agle i powios�owali�my szybko na morze.
S�dzi�em - i myli�em si� - �e dotar�em daleko na wsch�d, i po�eglowa�em na
zach�d. Noc� drog� wskazywa�y mi gwiazdy, za dnia wschodz�ce i zachodz�ce s�o�ce.
Dotarli�my do grupy g�sto zalesionych wysp, na kt�rych niemal nieustannie pada� deszcz.
Mieszka�a tam rasa ludzi nazywaj�cych siebie Cyklopami. Ci leniwi prostacy hodowali wielkie
stada k�z i owiec. Wyruszy�em z kilkoma moimi lud�mi na poszukiwanie �ywno�ci. Na zboczu g�ry
natrafili�my na jak�� grot�; mia�a zagrodzone wej�cie i trzymano tam zwierz�ta.
Uznawszy to za dar bog�w, zacz�li�my wi�za� kozy i owce, by zabra� je na okr�ty. Nagle
us�yszeli�my odg�os ci�kich krok�w i po chwili wej�cie przes�oni� olbrzymi m�czyzna. Wszed�
do �rodka groty i zablokowa� wej�cie, wtoczywszy do otworu wielki g�az, po czym zaj�� si�
swoj� trzod�. Skryli�my si� w mroku, boj�c si� wr�cz oddycha�.
Olbrzym rozdmucha� tl�ce si� palenisko. Kiedy buchn�� p�omie�, dostrzeg� nas
skulonych w g��bi groty. Nigdy nie widzia�em brzydszej twarzy. Cyklop mia� tylko
jedno oko, czarne jak noc. "Kim jeste�cie? - zapyta� ostrym tonem. - Czemu
wtargn�li�cie do mojego domu?"
"Nie jeste�my naje�d�cami - odrzek�em. - Przyp�yn�li�my tu na naszych okr�tach,
by nape�ni� beczki wod�".
"Przyszli�cie ukra�� mi owce! - zagrzmia� olbrzym. - Zawo�am moich przyjaci� i
s�siad�w. Wkr�tce przyb�d� ich setki, ugotujemy was i zjemy".
Byli�my achajskimi wojownikami, maj�cymi za sob� d�ug� i trudn� wojn�, umieli�my
walczy�, wiedzieli�my jednak, �e wkr�tce stracimy przewag� liczebn�. Znalaz�em
d�ug�, cienk� �erd� zagradzaj�c� drog� owcom i zaostrzy�em mieczem jej koniec. Potem
unios�em buk�ak pe�en wina i powiedzia�em:
"Sp�jrz, Cyklopie. Ofiarowuj� ci wino, by� darowa� nam �ycie".
"Jak si� nazywasz?" - zapyta� ostro.
"Moja matka i ojciec nazwali mnie Nikt" - odpar�em.
"A c� to za g�upie imi�?" - Brzydki potw�r bez s�owa wy��opa� ca�y buk�ak, a po
chwili odurzony mocnym winem zwali� si� na ziemi� i zasn��.
Szybko chwyci�em d�ug� �erd� i wbi�em jej zaostrzony koniec w jedyne oko
�pi�cego olbrzyma. Wrzeszcz�c z b�lu, wytoczy� si� chwiejnie na zewn�trz, wyrwa� �erd� z
oka i zacz�� wzywa� pomocy. Jego s�siedzi Cyklopi us�yszeli krzyki i przybiegli
sprawdzi�, co si� wydarzy�o.
"Kto ci� napad�?" - zawo�ali.
"Nikt!" - wrzasn�� w odpowiedzi.
S�siedzi uznali, �e zwariowa� i wr�cili do swych dom�w. Uciekli�my z groty i
pobiegli�my ku naszym okr�tom. Obrzuci�em �lepego olbrzyma obelgami.
"Dzi�ki, �e podarowa�e� nam swoje owce, ty g�upi Cyklopie - drwi�em ze�
bezlito�nie. - A kiedy twoi przyjaciele zapytaj�, jak zrani�e� si� w oko,
powiedz im, �e przechytrzy� ci� Odyseusz, kr�l Itaki".
- Potem tw�j okr�t si� rozbi� i morze przynios�o ci� do brzeg�w Korkyry? - zapyta� kr�l Feak�w.
Odyseusz przecz�co pokr�ci� g�ow�.
- Zanim si� to sta�o, min�o jeszcze wiele miesi�cy. - Poci�gn�� �yk wina, po
czym podj�� swoj� opowie��. - Silne pr�dy i wiatry zagna�y nas daleko na zach�d.
Uda�o si� nam znale�� l�d i zarzucili�my kotwic� przy brzegu wyspy zwanej Ajolia. �y� tam
dobry kr�l Eol, syn Hippotasa i ulubieniec bog�w. Mia� sze�� c�rek i sze�ciu lubie�nych syn�w,
wi�c nak�oni� ich do po�lubienia swoich si�str. Wszyscy mieszkali razem i brakowa�o
im chyba tylko ptasiego mleka, ich �ycie by�o nieustaj�cym �wi�towaniem.
Kaza� swym ludziom zaopatrzy� nas w �ywno�� i wod� i wkr�tce znowu
po�eglowali�my przez wzburzone fale. Si�dmego dnia, kiedy morze si� uspokoi�o,
dotarli�my do portowego miasta Lajstrygon�w. Przep�yn�wszy przez w�ski przesmyk mi�dzy
dwoma skalistymi cyplami, zarzucili�my kotwic�. Wdzi�czni bogom, �e pozwolili nam zn�w
stan�� na twardym gruncie, ruszyli�my w g��b l�du i spotkali�my pi�kn� dziewczyn�,
kt�ra nios�a wod�.
Kiedy zapytali�my j�, kto jest kr�lem tej krainy, wskaza�a nam drog� do domu
swojego ojca. Ale gdy tam przybyli�my, okaza�o si�, �e jego �ona by�a olbrzymk�
wielk� jak ogromne drzewo. Wygl�da�a upiornie, oniemieli�my na jej widok.
Zawo�a�a swojego m�a, Antyfatesa. By� jeszcze wi�kszy od niej, dwakro� wi�kszy
ni� Cyklopi. Ujrzawszy takie monstrum, przera�eni pobiegli�my z powrotem ku
naszym okr�tom. Ale Antyfates podni�s� alarm i wkr�tce pojawi�y si� tysi�ce pot�nych
Lajstrygon�w. Wyro�li niby las i zacz�li ze szczyt�w urwisk miota� na nas
kamienie z wielkich proc. Nie zwyk�e kamienie, lecz g�azy niemal tak wielkie jak nasze
okr�ty. Ocala� tylko m�j okr�t, reszta floty zosta�a zatopiona.
Moi ludzie powpadali do wody w porcie i Lajstrygonowie zak�uli ich oszczepami
jak ryby, nast�pnie wyci�gn�li cia�a na brzeg, ograbili zw�oki i je po�arli. M�j
okr�t w ci�gu kilku minut znalaz� si� na otwartym morzu, byli�my ju� bezpieczni, ale ogarn��
nas wielki smutek. Stracili�my nie tylko przyjaci� i towarzyszy, lecz tak�e okr�ty z
wszystkimi skarbami zrabowanymi w Ilium. Wi�ksza cz�� darda�skiego z�ota, kt�re przypad�o
nam w udziale, spocz�a na dnie morza w lajstrygo�skim porcie.
Po�eglowali�my dalej, zrozpaczeni i przybici dotarli�my do wyspy Kirke, siedziby
s�awnej i pi�knej kr�lowej, kt�r� czczono jako bogini�. Urzek� mnie jej
niezwyk�y wdzi�k, oczarowa�a jej uroda, zostali�my przyjaci�mi. Sp�dzi�em w jej towarzystwie trzy
obroty ksi�yca. Mia�em ch�� zosta� tam d�u�ej, ale moi ludzie zacz�li nalega�, bym
ruszy� z nimi w powrotn� podr� do naszych dom�w w Itace i zagrozili, �e, je�li si� na to nie
zgodz�, odp�yn� beze mnie.
Kirke ze �zami w oczach zgodzi�a si�, bym odjecha�, ale b�aga�a, �ebym odby�
jeszcze jedn� podr�. "Musisz po�eglowa� do Hadesu i zobaczy� si� z tymi, kt�rzy tam
trafili, to pozwoli ci zrozumie�, czym jest �mier�. W dalszej drodze strze� si� �piewu
Syren, gdy� z pewno�ci� b�d� chcia�y zwabi� ciebie i twoich ludzi na zab�jcze skaliste wyspy.
Zas�o� uszy, by� nie s�ysza� ich weso�ych pie�ni. Gdy ju� bezpiecznie oddalisz si� od
kusz�cych Syren, miniesz poszarpane ska�y zwane W�drowcami. Nawet ptak nie mo�e nad nimi
przelecie�. Wszystkie statki, kt�re pr�bowa�y tamt�dy przep�yn��, zaton�y wraz z za�ogami.
Z wyj�tkiem jednego".
"Komu si� to uda�o?" - zapyta�em.
"S�ynnemu Jazonowi na statku "Argo"".
"Czy potem ju� wyp�yniemy na spokojne wody?"
Kirke pokr�ci�a g�ow�.
"Potem napotkacie nast�pn� skalist� g�r�. Si�ga nieba, ma zbocza tak g�adkie,
jak szkliwo na dzbanie i nie spos�b si� na ni� wspi��. W jej wn�trzu znajduje si�
jaskinia, w kt�rej �yje straszliwy potw�r Scylla, zagra�aj�cy ka�demu, kto si� do niego
zbli�y. Ma sze�� d�ugich, w�owatych szyj i przera�aj�cych g��w ze szcz�kami o trzech rz�dach
z�b�w, kt�re potrafi� zmia�d�y� cz�owieka w mgnieniu oka. Uwa�aj, �eby Scylla nie wysun�a
g��w i nie pochwyci�a ludzi z twojej za�ogi. Wios�ujcie szybko, bo inaczej wszyscy
zginiecie. Potem b�dziecie musieli po�eglowa� przez wody, gdzie czai si� Charybda, ogromny wir,
kt�ry mo�e wci�gn�� wasz okr�t w g��biny. Wyliczcie czas tak, by przep�yn�� tamt�dy, wtedy
gdy �pi".
Po�egna�em si� czule z Kirke, zaj�li�my nasze miejsca na okr�cie i zacz�li�my wios�owa�.
Pi�kna �ona kr�la Alkinoosa poblad�a na twarzy.
- Naprawd� pop�yn��e� do podziemnego �wiata? - szepn�a.
- Tak, pos�ucha�em Kirke i po�eglowali�my w kierunku Hadesu, przera�aj�cej krainy zmar�ych. Po pi�ciu dniach otoczy�a nas g�sta mg�a i znale�li�my si� na rzece Okeanos
otaczaj�cej ca�y �wiat. Niebo znikn�o i zamkn�a si� wok� nas wieczna
ciemno��, kt�rej nigdy nie przenikaj� promienie s�o�ca. Przybili�my do brzegu. Zszed�em na l�d
sam jeden i kroczy�em przed siebie w niesamowitej upiornej po�wiacie, a� dotar�em do
rozleg�ej groty w zboczu g�ry. Usiad�em i czeka�em.
Wkr�tce zacz�y si� zbiera� duchy, wydaj�c przera�aj�ce j�ki. Omal nie
postrada�em zmys��w, gdy pojawi�a si� moja matka. Nie wiedzia�em, �e umar�a, bo �y�a
jeszcze, kiedy wyrusza�em do Ilium.
"M�j synu - wyszepta�a cicho - czemu przyby�e� do krainy ciemno�ci, skoro
�yjesz? Nie dotar�e� jeszcze do swojego domu w Itace?"
Ze �zami w oczach opowiedzia�em jej o koszmarnej podr�y i strasznym losie moich
wojownik�w w drodze powrotnej z Ilium.
"Umar�am, bo p�k�o mi serce z trwogi, �e ju� nigdy nie zobacz� mojego syna".
Zap�aka�em, s�ysz�c te s�owa, i pr�bowa�em j� obj��, lecz by�a jak ob�ok mg�y i
moje ramiona pozosta�y puste.
Duchy przybywa�y grupami, niegdy� zna�em i szanowa�em te kobiety i tych
m�czyzn. Podchodzili, rozpoznawali mnie, a milcz�c witali skinieniem g�owy i
wracali do swojej groty. Zaskoczy� mnie widok mego starego towarzysza, kr�la Agamemnona,
kt�ry by� naszym wodzem pod Ilium.
"Zgin��e� na morzu?" - zapyta�em.
"Nie, napad�a na mnie moja �ona ze swoim kochankiem i band� zdrajc�w. Walczy�em
dzielnie, ale uleg�em ich przewa�aj�cym si�om. Zamordowali r�wnie� Kasandr�,
c�rk� Priama".
Nast�pnie zjawi� si� szlachetny Achilles z Patroklesem i Ajaksem i pytali mnie o
swoje rodziny, ale nie potrafi�em im nic powiedzie�. Porozmawiali�my o starych
czasach, potem oni te� wr�cili do podziemnego �wiata. Stawa�y przy mnie duchy innych
przyjaci� i wojownik�w, ka�dy opowiada� swoj� ponur� histori�.
Zobaczy�em tylu zmar�ych, �e moje serce przepe�ni�o si� g��bokim �alem. W ko�cu
nie mog�em d�u�ej znie�� tego widoku, opu�ci�em owo smutne miejsce i wr�ci�em na
okr�t. Nie ogl�daj�c si� za siebie, pop�yn�li�my przez mg��, w ko�cu zobaczyli�my
s�o�ce i wzi�li�my kurs na wysp� Syren.
- Min�li�cie j� szcz�liwie? - zapyta� kr�l.
- Tak - odrzek� Odyseusz. - Ale zanim podj�li�my t� pr�b�, wyszuka�em du��
bry�� wosku i pokroi�em mieczem na ma�e kawa�ki. Potem ugniot�em je i kiedy zmi�k�y,
kaza�em moim ludziom, by zatkali sobie nimi uszy. Kaza�em im te�, �eby przywi�zali mnie
do masztu i nie zwracali na mnie uwagi, gdybym b�aga� ich o zmian� kursu, bo inaczej
rozbijemy si� o skalisty brzeg.
Syreny zacz�y �piewa�, gdy tylko zobaczy�y, �e nasz okr�t pojawi� si� obok ich skalistej wyspy.
"Przyb�d� do nas i pos�uchaj naszej s�odkiej pie�ni, s�awny Ulissesie. Poddaj
si� brzmieniu jej melodii i p�jd� w nasze ramiona. B�dziesz oczarowany i staniesz
si� jeszcze m�drzejszy ni� jeste�".
Melodia i ich g�osy by�y tak urzekaj�ce, �e b�aga�em swoich ludzi, by wzi�li
kurs na syreni� wysp�, ale oni tylko przywi�zali mnie mocniej do masztu i zacz�li
szybciej wios�owa�. Dopiero gdy oddalili�my si� od wyspy na tyle, �e nie s�ycha� ju� by�o
�piewu Syren, wyj�li wosk z uszu i odwi�zali mnie.
Zaraz potem napotkali�my wielkie fale i us�yszeli�my g�o�ny ryk morza.
Ponagli�em ludzi, by szybciej wios�owali, i poprowadzi�em okr�t przez wzburzone wody. Nie
powiedzia�em za�odze o strasznym potworze Scylli, bo wtedy porzuciliby wios�a i
st�oczyliby si� przera�eni w �adowni. Dotarli�my do cie�niny mi�dzy ska�ami, wp�yn�li�my na
wody Charybdy i dostali�my si� w wir. Czuli�my si� jak w oku cyklonu, spodziewali�my
si�, �e lada moment zginiemy. Nagle z g�ry zaatakowa�a Scylla, jej �mijowate g�owy
porwa�y sze�ciu moich najlepszych wojownik�w. S�ysza�em ich rozpaczliwe krzyki, gdy
unosili si� ku niebu i mia�d�y�y ich szcz�ki pe�ne ostrych z�b�w. Wyci�gali do mnie r�ce,
umieraj�c w m�czarniach, i wrzeszczeli z przera�enia. To by�a najstraszniejsza scena, jak�
widzia�em w czasie tej koszmarnej podr�y.
Uciekli�my na otwarte morze, ale niebo zacz�y przecina� b�yskawice. Trafi� w
nas piorun, rozszed� si� zapach siarki. Potworna si�a rozerwa�a okr�t na kawa�ki i
rzuci�a za�og� w rozszala�e fale. Wszyscy moi ludzie szybko uton�li.
Uda�o mi si� uchwyci� z�amanego masztu, wok� kt�rego by� owini�ty mocny
rzemie�. Przywi�za�em si� w pasie do cz�ci roztrzaskanego kila. Wdrapa�em si�
okrakiem na moj� prowizoryczn� tratw� i dryfowa�em tam, dok�d nios�y mnie pr�d i wiatr. Po
wielu dniach, gdy by�em ju� ledwo �ywy, morze wyrzuci�o mnie na brzeg wyspy Ogygia,
kt�r� w�ada�a kusz�co pi�kna i m�dra nimfa Kalipso. Znale�li mnie jej czterej poddani
i zanie�li do pa�acu, a ona zaj�a si� mn� troskliwie i przywr�ci�a do zdrowia.
Przez pewien czas �y�em szcz�liwie na Ogygii otaczany czu�� opiek� Kalipso,
kt�ra sypia�a u mojego boku. Sp�dzali�my razem ca�e dnie w bajecznym ogrodzie z
czterema fontannami, tryskaj�cymi wod� w przeciwnych kierunkach. Wysp� porasta�y bujne
lasy, stada kolorowych ptak�w fruwa�y w�r�d ga��zi drzew. Przez spokojne ciche ��ki mi�dzy
winnicami p�yn�y czyste jak kryszta� strumienie.
- Jak d�ugo pozosta�e� u Kalipso? - zainteresowa� si� kr�l.
- Kilka lat.
- Dlaczego po prostu nie znalaz�e� �odzi i nie odp�yn��e�? - zapyta�a kr�lowa Arete.
Odyseusz wzruszy� ramionami.
- Bo na wyspie nie by�o �adnej �odzi - odpar�.
- Wi�c jak si� stamt�d wydosta�e�?
- Dobra, �agodna Kalipso zna�a powody mojego smutku. Obudzi�a mnie pewnego
ranka i powiedzia�a, �e pragnie, abym wr�ci� do domu. Ofiarowa�a mi narz�dzia,
zabra�a mnie do lasu i pomog�a �ci�� drzewa do budowy tratwy. Uszy�a �agle ze sk�ry wo�owej i
zaopatrzy�a mnie w wod� i jedzenie. Po pi�ciu dniach by�em gotowy do drogi. Cho�
si� zgodzi�a, bym odjecha�, gdy nadesz�a chwila rozstania, wybuchn�a rozpaczliwym
p�aczem. By�a niezwyk�� kobiet�, o jakiej marz� wszyscy m�czy�ni. Gdybym nie kocha�
Penelopy bardziej ni� jej, ch�tnie zosta�bym z ni� na zawsze. - Odyseusz przerwa� na
chwil� sw� opowie��, w jego oku zakr�ci�a si� �za. - Ba�em si�, �e kiedy j� opuszcz�, umrze z t�sknoty.
- A co si� sta�o z twoj� tratw�? - spyta�a Nauzykaa. - Kiedy ci� znalaz�am,
le�a�e� na brzegu.
- Po siedemnastu dniach spokojnej �eglugi morze nagle si� rozszala�o.
Gwa�towny sztorm z ulewnym deszczem i porywistym wiatrem podar� mi �agiel. Wielkie fale
miota�y w�t�� tratw�, omal si� nie rozpad�a. Dryfowa�em przez dwa dni, a� wreszcie
wydosta�em si� na brzeg waszej wyspy, gdzie mnie znalaz�a�, s�odka i pi�kna Nauzykao. -
Odyseusz zamilk� znowu na chwil�. - Tak ko�czy si� opowie�� o moich przygodach i niedolach.
Niewiarygodna historia Odyseusza urzek�a wszystkich, kt�rzy jej wys�uchali.
- To dla nas wielki zaszczyt, �e mo�emy go�ci� tak znakomit� posta�, o�wiadczy�
kr�l Alkinoos. - Uraczy�e� nas wspania��, niezwyk�� opowie�ci�, jeste�my przeto
twoimi d�u�nikami. W podzi�ce ofiaruj� ci m�j najszybszy statek wraz z za�og�, by� m�g�
wr�ci� na nim do swego domu w Itace.
Odyseusz podzi�kowa� gor�co za okazan� mu �ask�, wzruszony i oszo�omiony tak�
hojno�ci�, ale pragn�� ju� niecierpliwie wyruszy� w drog�.
- �egnajcie, szlachetny kr�lu Alkinoosie, mi�o�ciwa kr�lowo Arete i ty, Nauzykao -
powiedzia�. - Dzi�ki za wasz� dobro�. B�d�cie szcz�liwi, oby bogowie zawsze
wam sprzyjali.
Opu�ci� pa�ac i odprowadzono go na statek. Przy pomy�lnym wietrze i spokojnym
morzu dotar� wreszcie do swego kr�lestwa na wyspie Itaka, gdzie powita� go syn
Telemach. Zasta� tu r�wnie� sw� �on� Penelop� w otoczeniu zalotnik�w i wszystkich co do
jednego pozabija�.
Tak ko�czy si� Odyseja, poemat epicki, kt�ry przetrwa� wieki, rozpalaj�c
niezmiennie ciekawo�� i wyobra�ni� ka�dego, kto czyta� t� histori� lub jej s�ucha�. Tyle �e
owa opowie�� nie jest ca�kiem prawdziwa lub przynajmniej jest prawdziwa tylko w cz�ci.
Albowiem Homer nie by� Grekiem. A wydarzenia, kt�re opiewaj� Iliada i Odyseja,
nie rozgrywa�y si� tam, gdzie umiejscawiaj� je legendy.
Prawdziwa historia Odyseusza jest zupe�nie inna i mia�a zosta� ujawniona du�o,
du�o p�niej...
CZʌ� I
GNIEW MORZA
1
15 sierpnia 2006 Key West, Floryda
Doktor Heidi Lishemess zamierza�a za chwil� pojecha� z m�em na kolacj� do
miasta, lecz jeszcze po raz ostatni zerkn�a na obraz satelitarny. Siedzia�a przy swoim
biurku w zielonej bluzce i szortach, �eby m�c �atwiej znosi� sierpniowy florydzki upa�.
By�a kobiet� o bujnych kszta�tach, srebrzystoszare w�osy upi�a z ty�u w kok.
Unios�a si� z fotela i ju� mia�a wy��czy� komputer, gdy zaintrygowa�o j� to, co
zobaczy�a na monitorze. Przekaz pochodzi� z satelity znajduj�cego si� nad
Atlantykiem na po�udniowy zach�d od Wysp Zielonego Przyl�dka u wybrze�y Afryki. Heidi usiad�a
znowu i wpatrzy�a si� uwa�nie w ekran.
Niewprawne oko zobaczy�oby tam tylko kilka niewinnych ob�ok�w sun�cych nad
lazurowym morzem, ale Heidi dostrzeg�a co�, co by�o gro�ne. Por�wna�a �w obraz z
tym sprzed dw�ch godzin. Cumulusy gromadzi�y si� znacznie szybciej ni� wszystkie
chmury burzowe, kt�re ogl�da�a w ci�gu osiemnastu lat swojej pracy w Centrum Bada�
Huragan�w NUMA - Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych - gdzie monitorowa�a i
prognozowa�a huragany tropikalne nad Atlantykiem. Zacz�a powi�ksza� dwa obrazy
rodz�cego si� sztormu.
Do pokoju wszed� jej m�� Harley, pogodny, �ysy m�czyzna z sumiastymi w�sami i w
okularach bez oprawki. Jego twarz zdradza�a lekkie zniecierpliwienie. Harley by�
tak�e meteorologiem, ale pracowa� w Narodowej S�u�bie Meteorologicznej jako analityk
danych klimatycznych, kt�re przekazywano w formie prognoz pogodowych komercyjnym i
prywatnym samolotom, �odziom i statkom na morzu.
- Co ty jeszcze robisz? - zapyta� i spojrza� znacz�co na zegarek. - Mamy
rezerwacj� w Crab Pot.
Nie odrywaj�c wzroku od ekranu monitora, Heidi wskaza�a mu ruchem d�oni dwa
obrazy komputerowe.
- Dziel� je dwie godziny. Co o tym s�dzisz?
Harley przygl�da� si� im przez d�u�sz� chwil�. Potem zmarszczy� brwi, poprawi�
okulary i przysun�� si� bli�ej. W ko�cu spojrza� na �on� i skin�� g�ow�.
- Tworzy si� cholernie szybko - powiedzia�.
- Zbyt szybko - odrzek�a Heidi. - Je�li tak dalej p�jdzie, B�g jeden wie, jaki
pot�ny b�dzie ten sztorm.
- Nigdy nie wiadomo - powiedzia� w zamy�leniu Harley. - Mo�e nadci�gn�� gro�ny
jak lew, a odej�� �agodny jak owieczka. Tak ju� bywa�o.
- To prawda, ale wi�kszo�� sztorm�w osi�ga tak� si�� w ci�gu dni, czasem
tygodni. Ten nar�s� w ci�gu godzin.
- Jest za wcze�nie, �eby mo�na by�o przewidzie� jego kierunek i rejon, w
kt�rym dokona najwi�kszych zniszcze�.
- Mam nieprzyjemne uczucie, �e jest nieprzewidywalny.
Harley u�miechn�� si�.
- B�dziesz mnie informowa�a na bie��co?
�ona poklepa�a go lekko po ramieniu.
- Narodowa S�u�ba Meteorologiczna dowie si� pierwsza.
- Wymy�li�a� ju� jakie� imi� dla swojego nowego przyjaciela?
- Je�li oka�e si� taki paskudny, jak podejrzewam, nazw� go Lizzie, od tej
morderczyni z siekier�, Lizzie Borden.
- O tej porze roku troch� za wcze�nie na nazw� zaczynaj�c� si� od litery L,
ale pasuje. - Harley wr�czy� �onie torebk�. - Jutro zobaczysz, co z tego wyniknie.
Umieram z g�odu. Chod�my wreszcie na te kraby.
Heidi pos�usznie wysz�a za m�em z biura, zgasi�a �wiat�o i zamkn�a drzwi.
Ale wsiadaj�c do samochodu, czu�a nadal rosn�cy niepok�j. Nie my�la�a w og�le o
jedzeniu, tylko o nadci�gaj�cym huraganie, kt�ry m�g� uderzy� z niespotykan�
si��.
Na Atlantyku huragan to huragan. Ale nie na Pacyfiku, gdzie jest nazywany
tajfunem, ani na Oceanie Indyjskim, gdzie zw� go cyklonem. Huragan to najstraszniejsza
si�a przyrody. Cz�sto powoduje wi�ksze zniszczenia ni� erupcje wulkan�w i trz�sienia ziemi,
gdy� pustoszy du�o wi�ksze rejony.
Narodziny huraganu - podobnie jak narodziny cz�owieka czy zwierz�cia - wymagaj�
nieodzownie zaistnienia wielu okre�lonych okoliczno�ci. Najpierw wody tropikalne
wzd�u� zachodniego wybrze�a Afryki ogrzewaj� si� do temperatury powy�ej dwudziestu
sze�ciu stopni Celsjusza. Potem pra��ce s�o�ce powoduje parowanie ogromnych ilo�ci wody
do atmosfery. Wilgo� unosi si� do ch�odniejszej warstwy powietrza i kondensuje w
postaci mas cumulus�w, co wywo�uje ulewne deszcze i burze z piorunami. To po��czenie
wytwarza ciep�o, kt�re wzmacnia rosn�c� nawa�nic� i przekszta�ca jej zal��ek w dojrzewaj�cy kataklizm.
Powietrze porusza si� spiralnie i przemieszcza z pr�dko�ci� trzydziestu trzech
w�z��w, czyli sze��dziesi�ciu jeden kilometr�w na godzin�. Wzmagaj�cy si� wiatr powoduje
spadek powierzchniowego ci�nienia powietrza - im wi�kszy jest �w spadek, tym
intensywniejsza staje si� cyrkulacja wiatru - a� wreszcie powstaje wir. Ten system, jak to
nazywaj� meteorolodzy, wytwarza pot�n� si�� od�rodkow�, kt�ra obraca �cian� wiatru i
deszczu wok� zdumiewaj�co spokojnego oka cyklonu. Wewn�trz oka �wieci s�o�ce, morze jest
stosunkowo g�adkie i jedyn� oznak� potwornej energii s� szalej�ce wok� bia�e �ciany o
wysoko�ci pi�tnastu kilometr�w.
Zjawisko jest nazywane depresj� tropikaln�, dop�ki wiatr nie osi�gnie pr�dko�ci
stu dwudziestu kilometr�w na godzin�, a wtedy staje si� huraganem. Potem, zale�nie
od swojej szybko�ci, otrzymuje odpowiedni numer w skali od jednego do pi�ciu. Je�li wieje
z pr�dko�ci� od stu dwudziestu do stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�,
zalicza si� go do kategorii pierwszej i uwa�a za minimalny. Kategoria druga to "umiarkowane"
wichury o szybko�ci do stu siedemdziesi�ciu pi�ciu kilometr�w na godzin�. Wiatry kategorii
trzeciej wiej� z pr�dko�ci� od stu siedemdziesi�ciu sze�ciu do dwustu dziesi�ciu
kilometr�w i s� okre�lane mianem ekstensywnych. Kiedy wicher osi�ga szybko�� do dwustu
pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, jest nazywany ekstremalnym. Tak� pr�dko�� mia� huragan
Hugo, kt�ry w 1989 roku zburzy� wi�kszo�� nadmorskich dom�w po�o�onych na p�noc od
Charlestonu w Karolinie Po�udniowej. Kategoria pi�ta to wiatry o szybko�ci
powy�ej dwustu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, nazywane katastrofalnymi. Nale�a� do nich
huragan Camille, kt�ry w 1969 roku uderzy� w Luizjan� i Missisipi. Zgin�o dwie�cie
pi��dziesi�t sze�� os�b. Kropla w morzu w por�wnaniu z o�mioma tysi�cami ofiar z roku 1900,
gdy wielki huragan kompletnie zniszczy� Galveston w Teksasie. Ale rekord nale�y do
tropikalnego cyklonu z roku 1970, kt�ry zaatakowa� wybrze�a Bangladeszu i sta�
si� sprawc� �mierci prawie p� miliona os�b.
Wielki huragan z roku 1926 spowodowa� na po�udniowym wschodzie Florydy i w
Alabamie straty w wysoko�ci osiemdziesi�ciu trzech miliard�w dolar�w, co
wywo�a�o inflacj�. O dziwo, by�y tylko dwie�cie czterdzie�ci trzy �miertelne ofiary.
Nikt, ��cznie z Heidi Lisherness, nie spodziewa� si�, �e huragan Lizzie ma
w�asny diaboliczny umys� i jego furia zawstydzi poprzednie huragany atlantyckie. Ju�
wkr�tce nabrawszy si�, mia� rozpocz�� mordercz� podr� w kierunku Morza Karaibskiego, by
sia� chaos i niszczy� wszystko na swojej drodze.
2
Pot�ny i szybki rekin m�ot o d�ugo�ci ponad czterech i p� metra sun�� z gracj�
przez przejrzyst� wod� niczym szara chmura nad ��k�. Z ko�c�w p�askiego p�ata
biegn�cego w poprzek pyska spogl�da�o dwoje wy�upiastych oczu. Dostrzeg�y ruch, obr�ci�y si�
i spocz�y na stworzeniu p�yn�cym przez koralowy las poni�ej. Nie przypomina�o �adnej ryby
znanej rekinowi. Mia�o z ty�u dwie r�wnoleg�e p�etwy, czarne cia�o z czerwonymi pasami
wzd�u� bok�w. Nie wygl�da�o zbyt smakowicie i wielki rekin oddali� si�, kontynuuj�c swe
nieko�cz�ce si� poszukiwania bardziej apetycznej zdobyczy. Nie wiedzia�, �e
dziwne stworzenie by�oby pysznym k�skiem.
Summer Pitt zauwa�y�a rekina, ale zignorowa�a go, poch�oni�ta ca�kowicie
badaniem raf koralowych Navidad Bank, po�o�onych siedemdziesi�t mil morskich na p�nocny
wsch�d od Republiki Dominika�skiej. Niebezpieczne rafy zajmowa�y obszar ponad dw�ch
tysi�cy trzystu kilometr�w kwadratowych, g��boko�� morza waha�a si� od jednego do
trzydziestu metr�w. Przez cztery wieki zaton�o tu co najmniej dwie�cie statk�w. Rozbi�y si�
o rafy koralowe wie�cz�ce szczyt podwodnej g�ry wyrastaj�cej z przepastnych g��bin Atlantyku.
W tej cz�ci Navidad Bank nienaruszone i pi�kne koralowce wyrasta�y w niekt�rych
miejscach z piaszczystego dna na wysoko�� pi�tnastu metr�w. Delikatne wachlarze
morskie i wielkie korale m�zgowe o �ywych kolorach i pi�knie rze�bionych konturach
rozci�ga�y si� w b��kitnej pustce niczym wspania�y ogr�d z mn�stwem �ukowych sklepie� i grot.
Summer mia�a wra�enie, �e p�ynie przez labirynt alejek i tuneli; jedne okazywa�y si�
�lepymi zau�kami, inne otwiera�y si� na kaniony i w�wozy, tak szerokie, i� mog�aby
przejecha� nimi du�a ci�ar�wka.
Cho� temperatura wody przekracza�a dwadzie�cia sze�� stopni, Summer Pitt mia�a
na sobie pe�ny skafander Viking Pro Turbo 1000 z wytrzyma�ej, wulkanizowanej gumy,
os�aniaj�cy ca�e jej cia�o od st�p do g��w. W�o�y�a ten czarno-czerwony str�j
zamiast l�ejszego skafandra cz�ciowego nie dlatego, �e obawia�a si� ch�odu; chcia�a
zabezpieczy� si� przed ska�eniem chemicznym i biologicznym, kt�rego �r�d�o zamierza�a wykry� w
trakcie dokonywania oceny i monitoringu koralowc�w.
Zerkn�a na kompas i skr�ci�a nieco w lewo. Posuwa�a si� naprz�d, poruszaj�c
p�etwami i trzymaj�c r�ce z ty�u za dwiema butlami tlenowymi, �eby zmniejszy�
op�r wody. Wydawa� by si� mog�o, �e w p�katym skafandrze i pe�nej masce oddechowej �atwiej
by�oby chodzi� jej po dnie, ni� p�ywa�, ale ostra i nier�wna w wielu miejscach
powierzchnia rafy koralowej prawie wyklucza�a t� pierwsz� mo�liwo��.
Workowaty str�j p�etwonurka i maska na twarzy skrywa�y figur� i rysy twarzy
Summer. Tylko pi�kne szare oczy za szyb� maski i kosmyk rudych w�os�w na czole
pozwala�y si� domy�la� jej wspania�ej urody.
Summer uwielbia�a morze i p�ywanie w tajemniczej pustce pod jego powierzchni�.
Ka�de nurkowanie by�o now� przygod� w nieznanym �wiecie. Cz�sto wyobra�a�a
sobie, �e jest rusa�k� ze s�on� wod� w �y�ach. Za namow� matki podj�a studia w Instytucie
Oceanograficznym Scrippsa, wyr�nia�a si� w nauce i otrzyma�a stopie� magistra
biologii morskiej. W tym samym czasie jej brat bli�niak, Dirk, uzyska� dyplom in�yniera
morskiego na Uniwersytecie Atlantyckim Stanu Floryda.
Wkr�tce po powrocie do domu na Hawajach dowiedzieli si� od swojej umieraj�cej
matki, �e ich ojciec, kt�rego dot�d nie znali, jest dyrektorem projekt�w
specjalnych w Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych w Waszyngtonie. Matka nigdy im
dot�d o nim nie m�wi�a, dopiero teraz, na �o�u �mierci, opowiedzia�a doros�ym dzieciom o
mi�o�ci, jaka ��czy�a ich ojca i j� i dlaczego chcia�a, �eby my�la�, i� zgin�a w
podwodnym trz�sieniu ziemi przed dwudziestoma trzema laty. Zosta�a w�wczas ci�ko ranna i oszpecona i
uzna�a, �e b�dzie lepiej, je�li uwolni go od siebie. Kilka miesi�cy p�niej urodzi�a
bli�niaki. Dla upami�tnienia jej wiecznej mi�o�ci nada�a c�rce swoje imi� Summer, a synowi imi� ojca Dirk.
Po pogrzebie matki Dirk i Summer polecieli do Waszyngtonu, by po raz pierwszy w
�yciu spotka� si� z ojcem. Ich nag�e pojawienie si� by�o dla niego szokiem.
Oszo�omiony widokiem c�rki i syna, o kt�rych istnieniu nie mia� poj�cia, nie posiada� si� z
rado�ci. Przez ponad dwadzie�cia trzy lata s�dzi�, �e jego najwi�ksza mi�o�� ju� dawno nie
�yje. Bardzo posmutnia�, gdy si� dowiedzia�, �e przez te wszystkie lata by�a inwalidk�, nie
chcia�a, �eby o tym wiedzia�, i zmar�a zaledwie przed miesi�cem.
Obj�� dzieci i wprowadzi� je do starego hangaru, w kt�rym urz�dzi� sobie dom i w
kt�rym zgromadzi� du�� kolekcj� zabytkowych samochod�w. Kiedy us�ysza�, �e matka
nalega�a, by rodze�stwo posz�o w jego �lady, zatrudni� oboje w NUMA.
Teraz, po dw�ch latach pracy nad morskimi projektami specjalnymi na ca�ym
�wiecie, Summer i jej brat wybrali si� w niezwyk�� podr�, �eby zebra� dane o dziwnym
toksycznym ska�eniu niszcz�cym delikatne podwodne formy �ycia na Navidad Bank i innych
rafach na ca�ych Karaibach.
Na wi�kszo�ci raf nadal roi�o si� od zdrowych ryb i koralowc�w. Jaskrawo
ubarwione lucjany miesza�y si� z papugorybami, niewielkie, opalizuj�ce, ��to-purpurowe
ryby tropikalne �miga�y wok� male�kich, br�zowo-czerwonych konik�w morskich. Z
otwor�w w koralowcach wystawia�y g�owy mur