7938
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7938 |
Rozszerzenie: |
7938 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7938 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7938 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7938 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Steve Miller - Sharon Lee
Sprawa Honoru
Tytu� orygina�u: Conflict of Honors
Prze�o�y�: Witold Nowakowski
Cykl: Wszech�wiat Liaden tom 1
Schody Dziewic
1002 rok czasu lokalnego
1375 rok czasu standardowego
Osiem �piew�w po P�pie�ni, zmierzch.
T�um zbiera� si� powoli na placu przed Schodami Dziewic. Przybywali widzowie
obojga p�ci, strojni w r�nobarwne szaty. Tu i �wdzie powiewa�y zwiewne
szafirowe i
srebrne suknie cz�onki� Ko�a.
Ostatnie echo �smego �piewu odbi�o si� od g�adkich �cian Domu Ko�a. T�um zamar�
w pe�nej oczekiwania ciszy.
W w�skiej uliczce odchodz�cej w bok od placu pojawi�a si� jaka� drobna posta�.
Poprawi�a sakw� zwisaj�c� z ramienia nie spuszczaj�c oka ze Schod�w, na kt�rych
sta�y dwie
Wied�my z Wewn�trznego Kr�gu Ko�a.
Ni�sza z nich unios�a r�ce, wzywaj�c do milczenia. Widzowie wstrzymali oddech, a
nad placem zawirowa� kurz uniesiony niesfornym podmuchem wiatru. Posta� w
bocznej
uliczce drgn�a i przywar�a mocniej do muru.
- Zebrali�my si� tutaj - zawo�a�a wy�sza z kobiet stoj�cych na Schodach - aby
poleci�
Matce dusze naszej siostry, c�rki i przyjaci�ki. Od dzisiaj bowiem nie ma w�r�d
nas tej,
kt�r� zwano Moonhawk.
Rozpostar�a ramiona. Niemal w tej samej chwili ni�sza opu�ci�a r�ce i
zaintonowa�a
drug� cze�� inwokacji.
- Nie martwcie si�, bowiem Moonhawk zosta�a wezwana przez T�, kt�ra jest nam
Matk�, kt�ra przeka�e jej swoj� wiedz� i przygotuje j� do nast�pnego spotkania z
nami.
Cieszcie si� zatem i radujcie, �e Moonhawk mia�a tyle szcz�cia, aby znale�� si�
u boku
Matki.
T�um odpowiedzia� cichym �oleee�, a ni�sza Wied�ma m�wi�a dalej hipnotycznym
g�osem, w kt�rym czu�o si� pot�g� wielkiej magii:
- Odesz�a do Matki po wiedz� i nauki. Nie ma ju� w�r�d nas Moonhawk. Przez ca�e
pokolenie b�dzie siedzia�a u st�p Matki, p�awi�c si� w jej chwale. Ju� nie
ujrzymy jej tu
wi�cej. W tym Obrocie nikt z nas jej nie zobaczy, bowiem odesz�a. Tak...
odesz�a,
zdmuchni�ta niczym py�ek.
- Zdmuchni�ta niczym py�ek - jak echo powt�rzy�a wy�sza Wied�ma.
- Zdmuchni�ta niczym py�ek - g�o�no zawo�ali ludzie.
Szczup�a posta� uparcie milcza�a, cofni�ta w g��b uliczki. Odnalaz� j� tam
podmuch
wiatru i przez chwil� igra� z jej kr�tko obci�tymi w�osami, zanim uciek� w
poszukiwaniu
innej zabawy.
Wysoka kobieta stoj�ca na skraju t�umu drgn�a nagle, jakby czym� wzburzona.
Posta� w zau�ku bezd�wi�cznie wyszepta�a: �mamo...�. I jeszcze g��biej cofn�a
si� w
uliczk�.
To na nic. Przecie� Moonhawk umar�a z rozkazu tej, kt�ra w tym Obrocie mieni�a
si�
jej matk�. Stos pogrzebowy z jej dobytkiem podpalono dok�adnie w czas P�pie�ni,
a matka
patrzy�a na to z nieruchom� twarz� i suchymi jak pieprz oczami. Moonhawk tak�e
tam by�a i
p�aka�a - troch� pewnie za matk�. Ale pora �ez ju� dobieg�a ko�ca.
Dziewczyna westchn�a cicho. W torbie na ramieniu mia�a wszystkie rzeczy, kt�re
pozwolono jej zabra� z celi w Skrzydle Dziewic wielkiego Domu Ko�a. Ubranie
kupi�a w
sklepie ze starzyzn� na bulwarze. Ciemna koszula o troch� przyd�ugich r�kawach
drapa�a j� w
piersi, nieprzywyk�e do tak zgrzebnego stroju. Obcis�e spodnie te� by�y ciemne,
z wyj�tkiem
ja�niejszej �aty na prawym kolanie. Buty z innego �wiata mia�y zdarte podeszwy.
Kolczyki,
wpi�te przed wieloma laty przez dwie starcze d�onie, dr��ce z dumy by�y jej
w�asne. Siedem
srebrnych bransolet ukrytych w torbie nie nale�a�o do niej. W r�kawie mia�a
monet� -
dziesi�ciobit�wk� z Terry.
Obie Wied�my znikn�y ze schod�w. T�um rozpad� si� na mniejsze i bardziej
ha�a�liwe grupki. Szczup�a posta� odesz�a w g��b zau�ka, zaprz�tni�ta swoimi
planami na
przysz�o��.
Moonhawk nie �yje. Zdmuchni�ta niczym py�ek.
U wylotu uliczki skr�ci�a w stron� odleg�ej czerwonawej po�wiaty.
Mog�aby�, pomy�la�a w duchu, i�� do Milcz�cych Si�str z Caleithy. Nie zapytaj�
ci� o
nazwisko, o to, sk�d pochodzisz, ani te� po co przysz�a�... Zostaniesz z nimi.
Nie b�dziesz
m�wi�, nie b�dziesz wychodzi� - i nigdy ju� nie dotkniesz innego cz�owieka.
- Raczej umr�! - warkn�a i roze�mia�a si� na ca�e gard�o.
Ostry, chrapliwy �miech dziwnie zabrzmia� w jej uszach. Mia� w sobie co�
nienaturalnego. Dziewczyna wsun�a palce w dziwacznie postrz�pione w�osy i
szarpn�a nimi
tak mocno, a� �zy zapiek�y j� pod powiekami. Ju� si� nie �mia�a. Posz�a dalej w
kierunku
coraz mocniej ja�niej�cego �wiat�a.
32 rok czasu pok�adowego
148 dzie� podr�y
Druga wachta
Godzina 10.30
- Liadenowie! Banda oble�nych, bezbo�nych kanalii!
Zmi�ty k��b ciuch�w polecia� w stron� otwartego worka. Rzut by� niecelny, bo
wykonany bardziej ze z�o�ci� ni� precyzj�. Priscilla zwinnym ruchem zerwa�a si�
z koi,
przechwyci�a pocisk i niemal od niechcenia w�o�y�a go do worka. O dziwo, tym
razem Shelly
nie wspomnia�a, �e to zwyczajna strata jej talentu i czasu.
- Zasrana krypa! - piekli�a si� dalej, daj�c prawdziwy popis swoich mo�liwo�ci.
-
Jedna wachta, druga wachta, na koniec Ziemianie, i p r o s z �, zwracajcie uwag�
na s�owa,
rozmawiaj�c z jakim� Liadenem! Kara za to, kara za tamto... �adnej przepustki,
�adnej
prywatno�ci! Nic, tylko robota. �pij na zmian�, r�b na zmian�... Cholera by to
wzi�a!
Spakowa�a ostatni� cz�� garderoby, na wierzch wepchn�a pud�o z wideoksi��kami
i
zamkn�a worek z tak� si��, �e Priscilla a� wzdrygn�a si� mimo woli.
- Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawa� lesby... Masz! -
Gwa�townym
ruchem poda�a Priscilli grub� kopert�.
Dziewczyna zamruga�a oczami.
- Co to jest?
- Kopia mojego kontraktu i wykupne - kantra. A co, my�la�a�, �e pozwol�, �eby
kt�re�
z nich po�o�y�o na tym �ap�? Oskubali mnie do go�ej sk�ry, ale wol� nie mie�
roboty i
oszcz�dno�ci, ni� siedzie� d�u�ej na tej zawszonej �ajbie! - Shelly pochyli�a
si� gro�nie w jej
stron� i popuka�a j� palcem w rami�. - Pami�taj, dziecko, oddaj to Kupcowi i
powiedz mu, �e
mnie tu ju� nie ma. A je�li masz cho� troch� oleju w �epetynie, to przy okazji
sama te� popro�
o zwolnienie.
Priscilla pokr�ci�a g�ow�.
- Nie sta� mnie, �eby sp�aci� kontrakt, Shelly.
- Ale uciek�aby�, gdyby� mog�a, prawda? - westchn�a jej kole�anka. - No,
pami�taj,
�e ci� ostrzega�am. Wytrzymasz jako� do ko�ca rejsu?
- To tylko p� roku czasu standardowego, Shelly. - Priscilla wzi�a j� za r�k�.
- Dam
sobie rad�.
- Hmmm... - Shelly zarzuci�a worek na rami� i w dw�ch krokach pokona�a
przestrze�
dziel�c� j� od drzwi. W korytarzu spojrza�a przez rami�. - Trzymaj si�, ma�a.
Szkoda, �e nie
pozna�am ci� w lepszych czasach.
- Trzymaj si�, Shelly - odpar�a Priscilla. Chyba mia�a zamiar jeszcze co�
powiedzie�,
lecz Shelly odwr�ci�a si� i odesz�a, garbi�c ramiona i nisko pochylaj�c g�ow�,
jakby w ten
spos�b chcia�a zaprotestowa� przeciwko panuj�cej na statku ciasnocie.
Priscilla posz�a w drug� stron� - do kajuty Kupca. Te� si� pochyli�a. Co prawda
nie
by�a tak wysoka, jak inni mieszka�cy Terry i mi�dzy jej g�ow� a sufitem
pozostawa�o prawie
dziesi�� centymetr�w luzu, ale �Daxflan� mia� w sobie co� takiego, co odruchowo
zmusza�o
wszystkich do pochylania si�.
Bzdury, pomy�la�a, skr�caj�c za r�g korytarza.
Ale to nie by�y bzdury. Shelly m�wi�a prawd�. Pracownicy z Terry nale�eli na
�Daxflanie� do drugiej kategorii. Kajuty mieli tu� obok luk�w towarowych, a w
sto��wce
dostawali na wp� zimne och�apy. Kupiec w og�le nie m�wi� w ich j�zyku, a
kapitan zna�a
tylko par� s��w, wi�c rozkazy wydawa�a w j�zyku handlowym, bez bawienia si� w
subtelno�ci typu �prosz� i �dzi�kuj�.
Priscilla westchn�a g��boko. Pracowa�a ju� z Liadenami na innych frachtowcach,
ale
na liade�skim by�a po raz pierwszy. Ciekawe, czy na wszystkich dzieje si� to
samo? -
pomy�la�a. Shelly niemal codziennie zarzeka�a si�, �e ju� nigdy wi�cej nie
wsi�dzie na
liadena. W gruncie rzeczy radzi�a sobie dobrze, dop�ki nie odszed� Medyk,
zast�piony przez
zwyk�ego medbota. M�wili, �e to tylko na chwil�. �Kolejne liade�skie k�amstwo! -
z�o�ci�a
si� Shelly. - K�amcy. Sami k�amcy!�
Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawa� lesby ... - Priscilla
pokr�ci�a
g�ow�. Liadenowie i Terra�czycy byli tak podobni, jakby wyszli z �ona tej samej
matki.
A mo�e Kupiec zatrudnia� tylko okre�lony typ ludzi? W takim razie ciekawe, co
sobie
pomy�la� o niejakiej Priscilli Mendozie, cholernie napalonej na robot� przy
nadzorze
za�adunku. Tak napalonej, �e a� zapomnia�a rozejrze� si�, kiedy podpisywa�a
kontrakt. Nic w
tym dziwnego. W ci�gu zaledwie dziesi�ciu lat awansowa�a z �asystentki
ochmistrza� - czyli
zwyk�ej pomywaczki - na pe�noprawnego cz�onka za�ogi, a potem do cargo. W
gruncie rzeczy
marzy�a o licencji pilota, ale dobrze wiedzia�a, �e nie doczeka si� tego,
zostaj�c na
�Daxflanie".
Kajuta Kupca by�a zamkni�ta. Dotkn�a czujnika przy drzwiach, ale nikt nie
zaprosi�
jej do wej�cia. Czyli nic z tego.
Westchn�a ci�ko, kiedy zegar wydzwoni� jedenast�. Zn�w zarw� kolejn� wacht�
przeznaczon� na spanie...
Kapitan musi mi wystarczy�. Ruszy�a w kierunku mostka, lecz nagle przystan�a,
s�ysz�c gdzie� z prawej dwa g�osy. M�czyzna m�wi� co� gniewnym, podniesionym
tonem, a
kobieta pr�bowa�a go cicho uspokoi�.
Priscilla skr�ci�a w tamt� stron�. Koperta ci��y�a jej w d�oni.
Drzwi do �wietlicy by�y otwarte na o�cie�. W�ciek�y jak diabli Sav Rid O�anek
wyci�ga r�k� i podsuwa swojej kuzynce, kapitan Chelsie yo'Vaade jaki� urz�dowy
papier.
- Odm�wili! - rycza� g�rnoliade�skim. G�os �ama� mu si� z gniewu. - Bezczelni!
W�a�nie wtedy, gdy zostawi�em sobie wolny jeden palec na sygnet Handlomistrza!
B�ysn�� kuzynce przed oczami upier�cienion� d�oni�. Mrugn�a odruchowo,
o�lepiona
blaskiem klanowych i akademickich klejnot�w oraz innych, mniej wa�nych dla
melant'i Sav
Rida.
- Pisz� tutaj, �e za jaki� czas mo�esz z�o�y� ponown� pro�b�, kuzynie -
powiedzia�a z
wahaniem. - Musisz tylko odczeka� standardowy okres.
- Ba! - wrzasn�� Sav Rid, tak jak si� tego spodziewa�a. - Ponown�? Zaraz
zobaczysz,
co z tym zrobi�! - Wyrwa� jej z r�ki list, przedar� go dwukrotnie i skrawki
rzuci� na pod�og�. -
W ich oczach nie jestem godzien? To dostan� dotkliw� nauczk�! Poka�� im, co
potrafi
�Daxflan� pod kierunkiem prawdziwego Kupca!
Odwr�ci� si� i w tej samej chwili zobaczy� cie� za drzwiami.
- Hej, ty tam! - burkn�� w j�zyku handlowym, szybkim krokiem podchodz�c do
progu.
- Czego chcesz, Mendoza?
Priscilla sk�oni�a si� i poda�a mu kopert�.
- Nie chcia�abym panu przeszkadza� - powiedzia�a w tym samym j�zyku - ale Shelly
van Whitkin prosi�a, �eby to panu odda�.
- I co z tego?
Rozerwa� kopert�, bez zbytniego zainteresowania zerkn�� na dokument i od
niechcenia
potar� monet� w palcach. Potem wsun�� j� za pas.
Jedna kantra, pomy�la�a z rozpacz� Priscilla. Tyle forsy, �e nawet nie ma co
marzy�,
�eby kiedy� p�j�� w �lady Shelly. Co prawda, zawsze mog�a po prostu zwia� ze
statku, ale to
by�aby cholerna ha�ba. Na my�l o tym a� mocniej �cisn�o j� w do�ku. - Mo�esz
odej��,
Mendoza - warkn�� Kupiec. Sk�oni�a mu si� powt�rnie. Na odchodnym us�ysza�a
jeszcze, �e
zn�w co� powiedzia� do kapitan yo'Vaade. Z grubsza chodzi�o o to, �e zarobi�
kantr� i pozby�
si� jednej g�by do �ywienia.
32 rok czasu pok�adowego
151 dzie� podr�y
Pierwsza wachta
Godzina 1.30
�Daxflan� by� dwa dni od Alcyone. Kolacja wygl�da�a strasznie. Spedytor
Priscilla
Mendoza z oci�ganiem wzi�a swoj� tac� i zanios�a j� do zat�oczonej i zadymionej
mesy
Terra�czyk�w. K�tem oka zauwa�y�a, �e macha do niej drugi oficer Dagmar Collier.
Uda�a,
�e tego nie widzi, i podesz�a do pustego stolika w samym rogu. Mia�a szczer�
ochot� usi���
ty�em do sali, ale nie pozwala� jej na to instynkt samozachowawczy.
Z kwa�n� min� spojrza�a na papkowat� zup�, od�o�y�a �y�k� i unios�a do ust
pop�kany
plastikowy kubek. Skrzywi�a si�, popijaj�c md�� �kaw�. Przypomnia�a sobie, �e
Shelly nigdy
nie zaczyna�a je�� na �Daxflanie�, dop�ki w dosadnych s�owach nie powiedzia�a
tego, co
naprawd� my�li o armatorze statku, na kt�rym serwuj� tak� lur� zamiast
prawdziwej kawy.
Zdaniem Shelly, by�a to jeszcze jedna z�o�liwa zagrywka Kupca. Priscilla
s�ysza�a
jednak rozmow� paru Liaden�w, narzekaj�cych, �e to, co tutaj nosi nazw� herbaty,
na pewno
nigdy nie widzia�o Solcintry. Shelly zna�a zaledwie kilka miejscowych wyra�e� w
g�rno- czy
niskoliade�skim, wi�c po prostu nie wierzy�a Priscilli, �e ca�a za�oga jest
marnie traktowana.
Priscilla odstawi�a kubek i ponownie wzi�a do r�ki �y�k�. Na zdrowy rozum, musi
zje�� kolacj�. Do wyboru mia�a zakalcowat� bu�k� i kleist� pecyn� sera, od
kt�rej od razu
dostawa�a md�o�ci. Z dwojga z�ego wola�a ju� t� zup�.
Nabra�a pe�n� �y�k� i zn�w, po raz nie wiadomo kt�ry od przedostatniej wachty,
pomy�la�a o �adunku zabranym z Alcyone Prime. Towar by� zapiecz�towany. Niby nic
specjalnego - mia�a przecie� listy przewozowe i specyfikacje z okre�leniem wagi
i portu
przeznaczenia. Wszystko na poz�r zgodne z przepisami. A jednak...
Z g�o�nym szuraniem i jeszcze g�o�niejszym st�kni�ciem Dagmar znalaz�a si� przy
jej
stoliku. Priscilla drgn�a jak oparzona i wyla�a zup� na r�kaw. Z ca�ej si�y
zacisn�a z�by i
wbi�a wzrok w talerz, �eby tylko nie patrze� na Dagmar. Ta skrzywi�a usta w z�ym
u�miechu,
rozpar�a si� na krze�le i wyci�gn�a nogi przed siebie.
- Przestraszy�am ci�, Prissy?
Priscilla lekko zesztywnia�a. Dagmar u�miechn�a si� jeszcze szerzej.
- Zamy�li�am si�. - Cichy g�os spedytorki nie zdradza� �adnych emocji.
- To ca�a nasza Prissy - lekcewa��co powiedzia�a Dagmar. - Ci�gle my�li. -
Pochyli�a
si� nad stolikiem i delikatnie dotkn�a w�skiej d�oni swojej towarzyszki.
Priscilla szybko
cofn�a r�k�. Dagmar u�miechn�a si� z zadowoleniem. - Co robisz po kolacji? -
spyta�a. -
Mo�e chocia� na chwil� zapomnisz o my�leniu i troch� si� zabawimy?
- Bardzo mi przykro - odpar�a Priscilla. Mia�a nadziej�, �e zabrzmia�o to
przekonuj�co. - Niestety, mam spore zaleg�o�ci w rozdzielnikach. Co� mi si�
zdaje, �e
wi�ksz� cz�� tej wachty przesiedz� przy papierach.
Dagmar pokr�ci�a g�ow�. W duchu bawi�o j� to, �e kolejny raz dosta�a kosza.
Podchody trwa�y ju� trzy miesi�ce, lecz wychodzi�a z za�o�enia, �e �up wart jest
zachodu.
Zapewne posz�oby jej �atwiej, gdyby dziewczyna nie by�a tak oddana pracy - i
lubiana przez
reszt� za�ogi. Priscilla nie zadziera�a nosa i nie sypia�a z kim popad�o. Ale
Dagmar wiedzia�a,
�e w ko�cu j� dorwie. Przecie� musi cho� na chwil� zapomnie� o czujno�ci, a
wtedy nagroda
b�dzie przyjemniejsza...
- Nie ma sprawy - powiedzia�a �agodnym tonem. - Mo�esz harowa�, ile wlezie.
Lubi�
pracusi�w, zw�aszcza w�r�d nowych cz�onk�w za�ogi. A jak si� sprawdzisz, to pod
koniec
rejsu dostaniesz ode mnie nagrod�. - Lekko zmru�y�a oczy. Chcia�a si� upewni�,
czy przez
twarz Priscilli nie przemkn�� cie� przera�enia. Uspokojona, wyci�gn�a asa z
r�kawa.
- Nagrod� - powt�rzy�a i uj�a ch�odn� d�o� dziewczyny. - Co powiesz na to, �eby
po
sko�czonym rejsie... tylko we dwie... sp�dzi� razem pe�ne Sto Godzin? Sto godzin
pieszczot i
mi�o�ci, wystawnych drink�w i ob�arstwa. Podoba ci si�?
Pewnie, �e podoba, westchn�a w duchu Priscilla. Tylko nie w tym towarzystwie.
Ostro�nie zabra�a r�k�.
- Hojny prezent - mrukn�a. - Ale...
Dagmar z powrotem zamkn�a jej d�o� w swojej d�oni.
- Przemy�l to. Masz mn�stwo czasu. - �cisn�a j� nieco mocniej, a� chrupn�y
kostki.
- Masz �adne d�ugie paluszki - powiedzia�a. - Powinna� nosi� jak�� bi�uteri�. -
Z u�miechem
poruszy�a r�k�. �wiat�o zamigota�o m�tnie na brudnych pier�cieniach, kt�rych
mia�a po trzy
na ka�dym serdelkowatym palcu.
- Kupi� ci laki - doko�czy�a ciszej - gdy dobiegnie ko�ca nasze Sto Godzin.
Priscilla g��boko zaczerpn�a tchu, �eby zwalczy� ogarniaj�c� j� ch�� mordu.
Wsta�a.
- Ju� idziesz? Skin�a g�ow�.
- Kupa roboty na mnie czeka. - Czym pr�dzej opu�ci�a mes�.
Pier�cie�! �wi�ta Matko! Priscilla niemal bieg�a niskim korytarzem. Zwolni�a
kroku,
rozlu�ni�a mocno zaci�ni�te pi�ci i na poz�r zupe�nie spokojnie posz�a do
swojej kwatery.
W g��bi duszy wci�� jeszcze kipia�a ze z�o�ci. Dzie� po dniu musia�a si� op�dza�
od
natr�tnej Dagmar, ale to dopiero p� biedy. Nie dalej jak na poprzedniej wachcie
odwiedzi� j�
w kantorku pierwszy oficer, Pimm tel'Jadis. Im mniej b�dzie o tym my�la�a, tym
lepiej...
Znalaz�a si� dos�ownie mi�dzy m�otem a kowad�em. Kupiec i kapitan nie stawali po
stronie Terra�czyk�w przeciwko Liadenom. Nie interweniowali tak�e w wewn�trznych
sporach Terra�czyk�w. Priscilla z rozmachem waln�a otwart� d�oni� w czujnik
przy
drzwiach. Zanim wesz�a do male�kiej kabiny, wcisn�a prze��cznik �wiat�a na
PE�N�
JASNO��.
Kajuta by�a pusta.
Oczywi�cie, mrukn�a w duchu. Wesz�a do �rodka i zamkn�a drzwi. Opar�a g�ow� o
framug� i na chwil� zamkn�a oczy. Ci�g�y stres, pod�e �arcie, niewyspanie... to
wszystko
razem cholernie dzia�a�o jej na nerwy. Przecie� tel'Jadis nie zakradnie si� do
jej kabiny i nie
b�dzie tu na ni� czeka�.
Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Szlag by to trafi�! - zawo�a�a. W�lizn�a si� do ciasnej kabiny prysznicowej.
Zdj�a
ubranie, wrzuci�a je do czy�cibota i przekr�ci�a programator na EKSTRA CZYSTE.
Ostro�nie
wyj�a z uszu opa�owe kropelki w srebrnej oprawie i schowa�a je do szuflady pod
niewielkim
lustrem. Ustawi�a termostat na GOR�CO, si�� strumienia na BICZOWANIE i zanurzy�a
si�
w paruj�cej cieczy.
32 rok czasu pok�adowego
152 dzie� podr�y
Trzecia wachta
Godzina 19.45
Priscilla przetar�a zapuchni�te oczy i ze zmarszczonymi brwiami spojrza�a na
monitor.
Mia�a racj�. Pocz�tkowo nie dowierza�a swoim wyliczeniom, wi�c sprawdzi�a
wszystko
jeszcze dwa razy. Nie by�o �adnej w�tpliwo�ci. Zastanawia�a si�, co robi� dalej.
Nie chcia�a
mie� nic wsp�lnego z przemytem narkotyk�w, a przecie� jako spedytor, podpisa�a
lewe
papiery!
Pokr�ci�a g�ow� i pochyli�a si� nad klawiatur�.
Najpierw, powiedzia�a sobie, trzeba wszystkie dane umie�ci� w zbiorze z
etykietk�
�tajne�. Potem warto wzi�� zimny prysznic i przygotowa� si� do bezsennej nocy.
Dziewczyno, przecie� za godzin� masz dy�ur! Wsta�a i przeci�gn�a si�.
Postanowi�a poczeka� z ostateczn� decyzj� a� do nast�pnej wachty. Nie chcia�a
pope�ni� b��du.
- �Nast�puj�cy cz�onkowie za�ogi stawi� si� w doku numer dwa o dwudziestej zero
zero - wychrypia� g�o�nik nad drzwiami. - Drugi oficer Dagmar Collier, pilot
Bern dea'Maan,
g��wny spedytor Priscilla Mendoza, �adunkowy Tailly Zeld �adunkowy Nik Laz
Galradin.�
- Co takiego?! - zawo�a�a Priscilla. Razem z krzes�em odwr�ci�a si� w stron�
g�o�nika.
Drugi dok o dwudziestej? Przecie� to za nieca�e dziesi�� minut!
Wy��czy�a monitor i omiot�a szybkim spojrzeniem, nie wi�ksz� od szafy kabin�.
Popatrzy�a na sw�j ma�y dobytek. Nic z tego nie przyda jej si� na Jankalimie.
Lekko
przyg�adzi�a w�osy i wysz�a.
Dopiero po drodze do doku numer dwa zastanawia�a si�, po co w og�le j� wezwano?
Jankalim by� zaledwie punktem prze�adunkowym. Takie rzeczy zazwyczaj za�atwia�
podoficer z dwoma lub trzema dokerami.
Mo�e zasz�a jaka� pomy�ka? Na li�cie dy�ur�w nie wpisano jej �adnego wyj�cia.
Tego
by�a zupe�nie pewna. Kiedy tak o tym my�la�a, dosz�a do wniosku, �e to g�upie
�ci�ga�
g��wnego spedytora do tak prostej roboty. R�wnie g�upie jak obecno�� Kupca.
Gwa�townie skr�ci�a za r�g korytarza i niemal wpad�a na id�cego przed ni�
cz�owieczka.
Kupiec Olanek zerkn�� przez rami� i bez u�miechu skin�� g�ow�.
- Mendoza - mrukn��. - Jak zwykle punktualna.
M�wi� w j�zyku handlowym, dziwacznie akcentuj�c s�owa.
- Dzi�kuj� panu - odpowiedzia�a i poszli dalej. Priscilla sz�a teraz wolniej,
�eby
Kupiec m�g� jej dotrzyma� kroku. Jako� nigdy nie przysz�o jej do g�owy, by mu
powiedzie�,
�e troch� zna liade�ski. Popatrzy�a na niego z ukosa. O humorach Kupca kr��y�y
ju� na ca�ym
�Daxflanie� legendy. Dzisiaj wydawa� si� tak samo naburmuszony jak zwykle.
- Pan te� schodzi ze statku? - zapyta�a z nale�nym szacunkiem.
- Pewnie, �e schodz�. Inaczej by mnie tu nie by�o. Stara�a si� nie zwraca� uwagi
na
jego opryskliwo��. - Zasz�a jaka� zmiana w rozk�adzie zaj��? - brn�a dalej. -
Z moich danych wynika, �e Jankalim to jedynie niewielki punkt prze�adunkowy.
Je�eli mamy zabra� co� wi�kszego...
- Z przykro�ci� stwierdzam, �e masz niekompletne dane - burkn�� Kupiec, ju�
wyra�nie zirytowany.
Priscilla zagryz�a wargi. Nie nale�a�o si� z nim k��ci�. Lekko skin�a g�ow� i
przepu�ci�a go pierwszego przy wej�ciu na prom. Potem z cichym westchnieniem
zaj�a
pierwszy wolny fotel i zamkn�a oczy. P� godziny lotu na planet�. Przynajmniej
zd��y si�
zdrzemn��.
- Cze��, Prissy - zabrzmia�o tu� przy jej uchu. Nienawidzi�a tego g�osu. - Nie
�pisz?
Czyja� d�o� spocz�a wysoko na jej udzie. Priscilla zacisn�a z�by, otworzy�a
oczy i
usiad�a wyprostowana.
Na Jankalimie by� tylko jeden kosmodrom, wzniesiony na najbardziej wysuni�tym na
wsch�d cyplu najbardziej po�o�onego na po�udnie kontynentu. By�o to o rzut
kamieniem od
brzegu morza i na skraju drugiego co do wielko�ci miasta na ca�ej planecie.
Jak wi�kszo�� kosmicznych port�w, ten te� by� mocno zaniedbany. Priscilla ze
znudzon� min� obserwowa�a dw�jk� doker�w uwijaj�cych si� przy roz�adunku
kontener�w i
palet. W gruncie rzeczy jedynie po to tutaj zawin�li. W kosmodromie by�y trzy
l�dowiska dla
statk�w �eglugi lokalnej, cztery stanowiska promowe i ze dwadzie�cia stalowych
hal
magazynowych. Na l�dowiskach panowa�a pustka, lecz przy ostatnim r�kawie sta�
jaki� prom,
na dodatek w zadziwiaj�co niez�ym stanie.
Priscilla popatrzy�a na prze�arty rdz� hangar po prawej stronie. Napis g�osi�,
�e mie�ci
si� tam kapitanat portu. Kupiec Olanek znikn�� za �elaznymi drzwiami zaraz po
wyl�dowaniu, zabieraj�c ze sob� Dagmar. Kroczy�a za nim na kszta�t ogromnego
cienia.
W�a�nie w tej chwili stan�a w progu hangaru, jakby przywo�ana my�lami
Priscilli.
Powoli przesz�a przez dziedziniec.
- Pomo�esz mi, Prissy? Kupiec chce wzi�� kilka pude� z tamtego magazynu.
Przeniesiemy je razem. Chyba damy rad�.
Priscilla popatrzy�a na ni� ze zdumieniem, a potem spojrza�a szybko na kr�p�
Tailly i
male�kiego Nika, kt�rzy w�a�nie w tym momencie uporali si� z ostatni� palet�.
- Daj im spok�j! - burkn�a Dagmar. - Niech sobie zrobi� ma�� przerw�. Dosy� si�
ju�
naharowali.
Na og� nie troszczy�a si� tak o podw�adnych. Prawdopodobnie chcia�a zosta� sam
na
sam z Priscilla i zn�w popr�bowa� szcz�cia. Tym razem nie by�o jak si�
wykr�ci�. Priscilla
niech�tnie kiwn�a g�ow� i posz�a z Dagmar, ca�y czas trzymaj�c si� od niej z
dala.
�wiat�o zapali�o si� automatycznie, kiedy wesz�y do pierwszej hali. Dagmar
zdecydowanie skr�ci�a w prawo. Priscilla czujnie trzyma�a si� kilka krok�w za
ni�. Po paru
kolejnych zakr�tach dotar�y do jakiego� bocznego, zapyzia�ego korytarza. By�o tu
ciemniej
ni� gdzie indziej i �mierdzia�o st�chlizn�. Po obu stronach ci�gn�y si� dwa
rz�dy zwyk�ych
�elaznych drzwi, bez �adnych oznacze�.
�Ciekawe, co te� Kupiec znalaz� w tej ruderze?� - zastanawia�a si� Priscilla.
Potem
wzruszy�a ramionami. By�a jedynie spedytorem. Na dobr� spraw� to nie jej
interes.
By�oby jednak mi�o, pomy�la�a zaraz, gdyby Kupiec cho� jednym s�owem
poinformowa� swojego spedytora, �e zamierza co� zabra� z Jankalimu.
Dagmar powoli sz�a korytarzem. Liczy drzwi, domy�li�a si� Priscilla. Nagle
stan�a i
wsun�a kart� w czytnik.
Zamigota�o zielone �wiate�ko, ale drzwi si� nie otworzy�y.
- Ty lepiej znasz si� na komputerach - mrukn�a Dagmar. - Zr�b co� z tym.
Co� w jej g�osie sprawi�o, �e Priscilla poczu�a si� nieswojo. Wzi�a jednak
kart� i
wsun�a j� w szczelin�. Tym razem opr�cz �wiate�ka rozleg� si� szcz�k zamka.
Dagmar pchn�a drzwi i zn�w zaburcza�a pod nosem.
- Cholerny z�om... Zaci�� si�. Chod� no tu, Prissy. O, w�a�nie. Ja poci�gn�,
�eby
ruszy�y z miejsca. Jak zobaczysz szczelin�, to w�a� i pchaj, rozumiesz?
- Rozumiem.
Mocno chwyci�a r�kami wystaj�cy fragment futryny i poci�gn�a z ca�ej si�y.
Przez
chwil� wydawa�o si�, �e mechanizm jednak nie ust�pi. Potem pojawi�a si� w�ska
szpara.
Priscilla wcisn�a w ni� palce i popchn�a. Drzwi przesun�y si� odrobin�.
Szpara by�a ju� na
tyle du�a, �e Priscilla mog�a si� w ni� wepchn�� i oprze� plecami o futryn�.
Zapar�a si�
nogami i napr�y�a wszystkie mi�nie.
Jaki� cie� poruszy� si� za ni�.
- Gdzie tw�j wrodzony spryt, Prissy? - us�ysza�a g�os Dagmar.
Potem co� trzasn�o tu� przy jej uchu i ci�ko zwali�a si� na ziemi�.
Port kosmiczny Jankalim
209 rok czasu miejscowego
Na szcz�cie w celi by�o ma�e okno. Na nieszcz�cie drzwi by�y zamkni�te od
zewn�trz. G�owa bola�a j� jak cholera i to chyba by�o najgorsze. Mniej dokucza�o
jej
mrowienie twarzy i b�l ramienia, a tak�e �upanie w �ebrach.
Z najwi�ksz� ostro�no�ci� Priscilla podesz�a do okienka, wspi�a si� na palce i
wyjrza�a na zewn�trz. Wiedzia�a, �e t�dy na pewno si� nie wydostanie. W oknie
by�a solidna
kuloodporna szyba, a sam otw�r wydawa� si� za ma�y, �eby mog�a si� przeze�
przecisn��.
W porcie sta� tylko jeden prom.
Drugi, ten z �Daxflan�, znikn��.
Zostawili mnie, pomy�la�a przez mg�� b�lu i oszo�omienia. Nagle dotar�o do niej
pe�ne znaczenie tej my�li odruchowo zaczerpn�a tchu i przez u�amek sekundy
mia�a
wra�enie, �e kto� wbija jej n� w cia�o. Zostawili mnie! Zostawili... zamkni�t�
na cztery
spusty. Dlaczego? Przecie� Kupiec zaraz by zauwa�y�... A je�li nawet nie Kupiec,
to
pozostali! Tailly, Nik Laz, Bern... Jak mogli tak odlecie�...
Nie zwracaj�c uwagi na b�l, powt�rnie wzi�a g��boki oddech.
- Nie b�d� histeryzowa� - powiedzia�a sama do siebie z powag�.
Jej g�os odbi� si� echem od pustych �cian i wr�ci� do niej jakby o wiele
spokojniejszy.
Priscilla zamkn�a oczy i po chwili zapanowa�a nad zdenerwowaniem.
Musz� si� st�d wydosta�, pomy�la�a rzeczowo.
Zbada�a swoje wi�zienie. Puste. Bez odrobiny kurzu. Ciemne. Jedyne �wiat�o
wpada�o
przez okno. Musi zatem upora� si� ze wszystkim jeszcze przed zmierzchem.
Opar�a si� plecami o �cian� i przeszuka�a wszystkie kieszenie. Pisak, kartka
papieru,
identyfikator, ta�ma samoprzylepna, grzebie�, dwie terra�skie ca�obit�wki,
miarka
magnetyczna, scyzoryk, kalkulator - nic takiego, czym mo�na by podwa�y� drzwi
albo wybi�
potr�jn� szyb�.
Znowu wyjrza�a na zewn�trz. Plac by� zupe�nie pusty, tak jak jej cela. Usadowi�a
si�
wygodniej tu� pod sam� �cian� i ponownie dokona�a ma�ej inwentaryzacji.
Pisak. W zasadzie do niczego. Pow�drowa� z powrotem do kieszeni. W �lad za nim
posz�a kartka, grzebie�, ID i pieni�dze.
Ta�ma? Na razie niech zostanie. Scyzoryk? Mo�e... Miarka? Nie... tak. Zaraz,
zaraz...
Magnes... zamek... karta magnetyczna!
Kl�kn�a przy drzwiach, �eby szczelin� zamka mie� na wysoko�ci oczu, i spojrza�a
do
�rodka. Mo�e mi si� uda...
Rozwin�a miark� i spr�bowa�a oderwa� palcami cieniutkie kwadratowe blaszki. Nie
uda�o jej si�. Musia�a pom�c sobie scyzorykiem. Kwadrans p�niej na drzwiach tu�
przy
zamku, na d�ugich ogonkach z ta�my, wisia�y r�wno cztery p�askie magnesy.
Czubkiem no�a pojedynczo wepchn�a je do szczeliny. Dzi�ki Bogini, mechanizm by�
wyposa�ony tylko w cztery ��cza, bo przecie� nikt nie planowa�, �e magazyn
b�dzie s�u�y� za
wi�zienie.
Umie�ci�a ostatni magnes, wyci�gn�a scyzoryk ze szpary i wstrzyma�a oddech...
Nic.
Z�a kombinacja, westchn�a w duchu i cierpliwie pracowa�a dalej. Zmieni�a
polaryzacj� magnes�w, przesuwaj�c je jak najdalej w lewo.
Wypr�bowa�a w sumie dwana�cie kombinacji, a� w ko�cu zacz�y jej lata� przed
oczami r�nobarwne plamy. Nareszcie us�ysza�a delikatny szcz�k. Serce podesz�o
jej do
gard�a i z niedowierzaniem spojrza�a w g�r�.
Nad drzwiami zapali�o si� �wiate�ko.
Priscilla wsta�a, machinalnie z�o�y�a scyzoryk i schowa�a go do kieszeni.
Wspar�a r�ce
o blach�, nat�y�a si�y - i w tej samej chwili drzwi otworzy�y si� z cichym
szmerem.
Priscilla zachwia�a si�, j�kn�a i odzyska�a r�wnowag�, zanim stoj�cy w progu
cz�owiek zd��y� j� podtrzyma�. Chwyci� j� za r�k�.
- Hola! - zawo�a�, szybko zmieniaj�c uchwyt. - A kim ty, do diab�a, jeste�?
- Priscilla Mendoza... G��wny spedytor z �Daxflan�.
- Naprawd�? - popatrzy� na ni� spode �ba. - To chyba nie tw�j teren?
- Bez w�tpienia. - Zagryz�a z�by z b�lu i zmusi�a si�, �eby m�wi� spokojnie. -
Zasz�a... pomy�ka. Jestem pewna, �e Kupiec Olanek b�dzie mnie szuka�. By� tutaj,
w
kapitanacie portu...
- Pewnie, �e by� - zgodzi� si� nieznajomy. - A potem sobie poszed�. Nic nam nie
m�wi�, �e zagin�a�. Musisz wymy�li� lepsz� bajeczk�. Teraz p�jdziemy do pana
Farleya. -
Poci�gn�� j� za sob�. - Idziemy t�dy.
Priscilla zacisn�a z�by i stara�a si� nie zostawa� w tyle.
Blask dnia zmusi� j� do zamkni�cia oczu. Wzdrygn�a si� i skrzywi�a z b�lu. W
gruncie rzeczy by�a nawet wdzi�czna, �e nie musi i�� o w�asnych si�ach. Na pewno
by si�
przewr�ci�a.
Z blasku weszli w cie�. Obcy zatrzyma� si� i przy�o�y� d�o� do czujnika. Drzwi
rozsun�y si�. Priscilla pos�usznie przekroczy�a pr�g i znalaz�a si� w jakiej�
wielkiej hali.
Cztery terminale by�y zupe�nie puste. Na wisz�cej u g�ry tablicy odlot�w
po�yskiwa�a w
p�mroku tylko jedna nazwa, wypisana wyra�nie pomara�czowymi literami: �KRYTY
PASA�� SOLCINTRA LIAD.
Priscilla przystan�a nagle i wlepi�a wzrok w tablic�. Na Bogini�, naprawd�
odlecieli!
Zeszli z orbity, opu�cili sektor... Bez niej. Zostawili j� na pastw� losu w tej
zapomnianej
dziurze!
- Chod�, chod�, panienko. Przecie� nie b�dziemy tutaj stercze� ca�ymi dniami. -
Obcy
mocno poci�gn�� j� za r�k�. Priscilla posz�a za nim jak ot�pia�a.
W zasadzie powinna by� wkurzona, ale zwyci�y�o uczucie b�lu i szok. Najch�tniej
po�o�y�aby si� gdzie� w k�cie i zasn�a. Ale nie... Najpierw czeka j� rozmowa w
kapitanacie
portu i nudne wyja�nienia.
Kapitan Farley okaza� si� t�gawym m�czyzn� o ��tych obwis�ych w�sach i
przepraszaj�cym spojrzeniu. Na widok Priscilli zamruga� niebieskimi oczami i
czym pr�dzej
przeni�s� wzrok na jej towarzysza.
- Co� ty mi tu sprowadzi�, Liam?
Liam w odpowiedzi mocniej �cisn�� j� za r�k� i stan�� niemal na baczno��, jakby
za
chwil� mia� zamiar strzeli� obcasami.
- Komputer wskaza�, �e kto� majstruje przy zamku w pomieszczeniu magazynowym
numer trzy, korytarz si�dmy, hala pierwsza - wyrecytowa�. - W pustym sektorze,
panie
kapitanie.
Farley pokiwa� g�ow�.
- Poszed�em sprawdzi�... Pan rozumie, my�la�em, �e to jaka� usterka. - Pchn��
Priscill� do przodu. - I znalaz�em j� w �rodku. Twierdzi, �e nazywa si�
Priscilla Mendoza i
jest spedytorem na �Daxflanie�. A �Daxflan� w�a�nie odlecia�.
Kapitan ponownie zamruga� oczami.
- Ale... Po co� ty tam polaz�a, dziewczyno? Magazyny od lat stoj� puste...
Priscilla wzi�a g��boki oddech. B�l w boku jakby troch� zel�a�.
- Byli tu u pana Kupiec Olanek i drugi oficer Collier - powiedzia�a. - Ja
zosta�am na
zewn�trz, �eby mie� nadz�r nad roz�adunkiem. Po pewnym czasie wysz�a do mnie
Collier i
powiedzia�a, �e Kupiec chce co� zabra� z magazynu. Otworzy�a drzwi, ale musia�am
jej w
tym troch� pom�c, bo si� zacina�y...
- Nic dziwnego - mrukn�� Liam. - W tej dekadzie nikt ich nie otwiera�.
- A potem - ci�gn�a Priscilla - uderzy�a mnie w g�ow� i zamkn�a drzwi. Gdy
odzyska�am przytomno��, chcia�am otworzy� zamek za pomoc� magnes�w z miarki...
Farley gapi� si� na ni� jak zaczarowany.
- Uderzy�a ci� w g�ow� i zamkn�a drzwi? Dlaczego? Przecie� jeste�cie z tej
samej
za�ogi.
- Sk�d mam wiedzie�? - burkn�a Priscilla, lecz chwil� p�niej zdoby�a si� na
bolesny
u�miech. - Pozwoli pan, �e usi�d�? �eb mi p�ka.
- Ale� tak... tak. - Wygl�da� na lekko speszonego. - Liam...
Magazynier niech�tnie pu�ci� jej r�k� i ustawi� na wprost biurka krzes�o.
Priscilla
usiad�a ostro�nie, zaciskaj�c d�onie na plastikowych por�czach. Liam stan�� tu�
za jej
plecami.
- Dzi�kuj�.
- Bardzo prosz�. - Kapitan Farley westchn�� ci�ko i zab�bni� palcami w metalowy
blat biurka. Na moment zamkn�� oczy, skrzywi� si� i zn�w je otworzy�. - Masz
oczywi�cie
jaki� dow�d to�samo�ci.
Skin�a g�ow� i sykn�a z b�lu. Przed oczami zata�czy�y jej czarne plamki.
Dr��c�
r�k� wyci�gn�a identyfikator. Denerwowa�a j� w�asna niemoc.
Farley wzi�� od niej pakiet i po kolei wsuwa� karty do czytnika. Przez pewien
czas
wpatrywa� si� w monitor, po czym westchn�� i spojrza� na dziewczyn�.
- Wygl�da na to, �e papiery masz w porz�dku. Spedytor na �Daxflanie�,
zamustrowana na Liadzie, w Chonselcie. Wszystko czarno na bia�ym - pokr�ci�
g�ow�. - B�d�
z tob� zupe�nie szczery. Nie mam poj�cia, dlaczego kto� mia�by ci� tu zostawi�.
Spedytor to
wa�na funkcja, zw�aszcza na frachtowcu. Jeszcze do tego to uderzenie w g�ow�...
Zupe�nie mi
to do siebie nie pasuje. Powiem ci co�: Kupiec Olanek gaw�dzi� ze mn� przez
chwil�. Ale
tej... Collier nigdy nie widzia�em. Tak samo jak ciebie.
- I dlatego mi pan nie wierzy. Uspokajaj�co zamacha� r�kami.
- Sama przyznaj, �e to brzmi raczej ma�o wiarygodnie.
- Przyznaj� - odpar�a Priscilla. - Tak samo jak pan nie wiem, o co chodzi.
Wprawdzie
oficer Collier mia�a do mnie pretensje, ale nie takie, �eby zaraz rozbija� mi
g�ow�.
St�d wniosek, �e dzia�a�a z polecenia Kupca, pomy�la�a nagle z przedziwn�
jasno�ci�.
Na w�asn� r�k� nie zrobi�aby czego� takiego. Pr�bowa�aby mnie raczej zgwa�ci�,
gdybym
zalaz�a jej za sk�r�. To bardziej w jej stylu. A skoro kupiec macza� w tym
palce, to znaczy...
Kapitan Farley poruszy� si� na skrzypi�cym krze�le.
- C�, dziewczyno... Mog� tylko powiedzie�, �e co si� sta�o, to si� nie
odstanie.
Wobec nas nic nie zawini�a�. Prawda, Liam?
- Tak, panie kapitanie - z nie ukrywanym �alem odpar� magazynier. - Na to
wygl�da.
Farley pokiwa� g�ow�.
- Najlepsze, co mog� zrobi�, to odda� ci ID i pu�ci� ci� wolno. Id� sobie w
swoj�
stron�.
Poda� jej pakiet kart. Priscilla popatrzy�a na niego.
- W swoj� stron� - powt�rzy�a jak echo. - Ale jak? Nie mam pieni�dzy i nie znam
tu
nikogo. - To wszystko robota Kupca. Tak jak podejrzewa�a, �Daxflan� przewozi�
du��
dostaw� narkotyk�w. W jaki spos�b kupiec dosta� si� do danych chronionych jej
osobistym
has�em? Niewa�ne. Zna� j� na tyle, �eby wyczu� zagro�enie - i postanowi� jej si�
pozby�.
- Id� do swojej ambasady - uprzejmie poradzi� jej kapitan Farley. - Na pewno
wy�l�
ci� do domu.
Do domu?
- Nie - odpowiedzia�a niemal bez tchu. - Musz� polecie�... do Arsdred.
To by� nast�pny port na trasie �Daxflan�. A potem? - zapyta�a w duchu, zdziwiona
swoj� gorliwo�ci�. Na razie nie pr�bowa�a znale�� odpowiedzi na to pytanie.
- Arsdred - powt�rzy�a z przekonaniem. Farley zrobi� zdziwion� min�.
- C�, skoro mus, to mus. Nie mnie pyta�, jak to zrobisz. Powiedzia�a�, �e nie
masz
pieni�dzy...
- A ten statek na waszej orbicie? �Kryty Pasa��? To frachtowiec?
Przytakn�� zaskoczony, mrugaj�c.
- Znakomicie. - Wzi�a g��bszy oddech i zmusi�a sw�j bol�cy �eb do my�lenia. -
Kapitanie Farley, wprawdzie nie ma pan wobec mnie �adnych zobowi�za�, ale chc�
pana o
co� prosi�. Pomo�e mi pan si� zamustrowa�?
- To nie ten adres, dziewczyno. Lepiej porozmawiaj z agentem, panem
Saundersonem.
Cumuj� tutaj regularnie, raz na trzy lata.
Co to za statek, co regularnie zawija na Jankalim? Na dodatek liade�ski.
Priscilla
milcza�a przez chwil�, staraj�c si� wyobrazi� sobie co� troch� mniej paskudnego
od
�Daxflan�. Niestety, nie uda�o jej si�. Z lekkim przymusem u�miechn�a si� do
kapitana.
- Gdzie znajd� pana Saundersona?
- Ma biuro w mie�cie - za jej plecami zabrzmia� g�os Liama. - Ka�dy poka�e ci
drog�.
- W�a�nie - bez po�piechu zgodzi� si� Farley. A potem wyprostowa� si� i
nastroszy�
w�sy. - Jak chcesz, to mo�esz st�d zadzwoni�.
Tym razem u�miech Priscilli by� zupe�nie szczery.
- Dzi�kuj� bardzo.
- Nie ma za co, dziewczyno. Ciesz� si�, �e mog� ci jako� pom�c - mrukn��
zaczerwieniony Farley. - Liam zaprowadzi ci� do centralki.
Zacz�� d�uba� co� przy komputerze z pozornie zaaferowan� min�. Priscilla wsta�a.
Liam �ypn�� na ni� ponuro, jakby chcia� j� z powrotem z�apa� za r�k�. Przeszli
rami�
w rami� kr�tkim korytarzem do kabiny komunikacyjnej. Liam wskaza� jej monitor,
zawaha�
si� chwil� i wystuka� numer do pana Saundersona. Spiek� raka, kiedy Priscilla
u�miechn�a
si� do niego.
Pan Saunderson by� stary, a jego twarz pokrywa�a sie� g��bokich zmarszczek,
w�r�d
kt�rych, niczym dwa kawa�ki obsydianu, b�yszcza�y czarne oczy. Priscilla poda�a
mu swoje
personalia, wspomnia�a, �e do niedawna lata�a na �Daxflanie�, i �e teraz
chcia�aby si�
zaci�gn�� na statek orbituj�cy wok� Jankalimu. Wys�ucha� jej ze spokojem.
- Wydaje mi si�, �e �Kryty Pasa�� ma komplet za�ogi - odpar�. - Je�eli jednak
poczeka
pani chwil�, zaraz to sprawdz�. Nie chcia�bym si� pomyli�.
- Bardzo panu dzi�kuj� i przepraszam za k�opot.
- Nic nie szkodzi. Za moment si� odezw�.
Twarz starca znikn�a, a na monitorze pojawi� si� jaki� krajobraz w seledynowo-
pomara�czowych barwach. Nie by� to widok �agodz�cy dokuczliwy b�l g�owy.
Priscilla
zamkn�a oczy, �eby go nie widzie�.
- Panno Mendoza?
B�yskawicznie otworzy�a oczy i zaczerwieni�a si� ze wstydu. Pan Saunderson
u�miecha� si� do niej.
- Kapitan ch�tnie porozmawia z pani� osobi�cie i zaprasza do siebie - chrz�kn��
w
dystyngowany spos�b. - Przy okazji przypomnia� mi, �e ma u siebie �wietnego
spedytora. Nie
chcia�by zatem robi� pani zbyt wielkich nadziei, je�eli interesuje pani�
wy��cznie ta funkcja.
Priscilla zastanawia�a si� przez kr�tk� chwil�. Nie wiedzia�a, co mog� jej
zaproponowa�, lecz tak czy owak, musia�a dosta� si� do Arsdred.
Popatrzy�a na pana Saundersona, kt�ry cierpliwie czeka� na jej odpowied�.
Ciekawe,
czy opisa� mnie dok�adnie kapitanowi? - pomy�la�a. Posiniaczon� g�b� i to
wszystko... Mimo
woli u�miechn�a si� do w�asnych my�li.
- Jest pan szalenie mi�y - powiedzia�a powoli do wiekowego d�entelmena. -
Przyjm�
ka�d� prac� na statku. Kiedy i gdzie mam si� stawi� u pana kapitana?
- Wy�l� po pani� naszego pilota, pann� Dyson. Mo�e by� za dwadzie�cia minut?
Odwiezie pani� na orbit�. Powiadomi� kapitana yos'Galama o pani wizycie.
- Jest pan szalenie mi�y - powt�rzy�a.
- Ale� sk�d�e - u�miechn�� si� pan Saunderson. - �ycz� szcz�cia, panno Mendoza.
Roz��czy� si�.
Priscilla z g��bokim westchnieniem opad�a na oparcie fotela. Mia�a dwadzie�cia
minut
do przylotu panny Dyson. Popatrzy�a na Liama.
- Mog� gdzie� tutaj umy� twarz i r�ce? Parskn�� pod nosem i wskaza� g�ow� za
siebie.
- W g��b korytarza, pierwsze drzwi na lewo. Ale bez luksus�w.
- Wystarczy, �eby dzia�a�o. - Z trudem podnios�a si� z fotela i wysz�a z kabiny.
Liam
pocz�apa� za ni�. Przed drzwiami do �azienki opar� si� o �cian� i skrzy�owa�
r�ce na piersiach.
Priscilla ze zdumieniem rozejrza�a si� po ciasnym wn�trzu. Liczy�a na to, �e
gor�ca
k�piel orze�wi j� troch� i pomo�e zapomnie� o b�lu. Prysznica jednak nie by�o. W
zamian za
to znalaz�a kran, umywalk� i myd�o. C�, musi wystarczy�.
Odruchowo unios�a r�ce, �eby zdj�� kolczyki, i znieruchomia�a, gdy jej palce
dotkn�y
uszu. Powoli podesz�a do niewielkiego lustra wisz�cego na przeciwleg�ej �cianie.
Zobaczy�a swoje odbicie: blad� owaln� twarz, zmierzwion� chmur� czarnych jak
heban w�os�w, du�e czarne oczy pod cienkimi brwiami i kszta�tny nosek, rozd�ty
teraz ze
z�o�ci. Delikatna sk�ra na prawym policzku by�a mocno zaczerwieniona. W
zgrabnych uszach
widnia�y dwie male�kie dziurki. Wok� lewej zakrzep�a kropla krwi.
Jak ona mog�a?! - Priscilla z furi� pomy�la�a o Dagmar. Moje kolczyki, kt�re
dosta�am
w dzie� inicjacji! Nale�a�y do mojej babki! Jak ona mog�a?! Nag�y gniew sprawi�,
�e
zapomnia�a o strachu i b�lu. Zadygota�a na ca�ym ciele, marz�c w tej chwili
jedynie o tym,
�eby zacisn�� r�ce na gardle z�odziejki.
Arsdred, powt�rzy�a w duchu. Pr�bowa�a si� uspokoi�. Dopadn� oboje. Zabierzcie
mnie tylko do Arsdred.
Wreszcie uda�o jej si� zapanowa� nad z�o�ci�. Tak jak j� uczono, od�o�y�a swoje
emocje na p�niej, na odpowiedni moment.
Podesz�a do umywalki, pochyli�a si� i obmy�a twarz zimn� wod�.
65 rok czasu pok�adowego
130 dzie� podr�y
Czwarta wachta
Godzina 18.00
- �pisz, Mendoza? - odezwa�a si� Dyson z fotela pilota. Priscilla otworzy�a oczy
i
wyprostowa�a.
- Troch� odpoczywa�am.
- Mnie to naprawd� nie przeszkadza. Dolatujemy za pi�� minut. S�ysza�am, �e kto�
ci�
odbierze przy luku i zaprowadzi do kapitana. Wszystko jasne?
- Tak, dzi�kuj�.
Dyson parskn�a pod nosem.
- Nie musisz mi dzi�kowa�. Po prostu przekazuj� informacj�. W��czy�a
komunikator,
poda�a swoje namiary i wymrucza�a kilka s��w potwierdzenia, po czym na powr�t
zaj�a si�
sterami.
Niemal od niechcenia, g�adko i bez problem�w wesz�a na orbit�. Priscilla
przypatrywa�a si� jej z niek�amanym podziwem i �al jej by�o, �e sama wci�� nie
ma licencji
pilota.
Rozleg�a si� d�uga seria metalicznych zgrzyt�w i trzask�w, zako�czona g�uchym
stukotem. Dyson jednym ruchem r�ki wy��czy�a tablic� rozdzielcz�.
- Dobra, Mendoza. Wysiadka. Priscilla odpi�a pasy i wsta�a.
- Dzi�ki.
- Daj spok�j. Za co mi p�ac�? Priscilla u�miechn�a si�.
- Do zobaczenia.
Przesz�a przez �luz�, otworzy�a drzwi - i zatrzyma�a si� ze zdziwienia.
U jej st�p rozci�ga� si� puszysty dywan. Liczne lampy o�wietla�y przestronny
hol...
lub raczej sal� recepcyjn� luksusowego hotelu albo restauracji.
Trudno si� by�o oprze� takiemu por�wnaniu. Po lewej stronie, nieca�e trzy metry
od
niej, sta�y fotele i kanapy - podzielone r�wno pomi�dzy Liaden�w i Terra�czyk�w.
Pod
�cian� by� niedu�y podest, a tu� za nim - ogromny mural przedstawiaj�cy
roz�o�yste zielone
drzewo. Wy�ej, jakby troszeczk� przyt�oczony wielko�ci� drzewa, czai� si� odlany
z br�zu
gro�ny skrzydlaty smok. Jego zielone oczy patrzy�y wprost na Priscill�. W dole,
pomi�dzy
korzeniami, napisano co� po liade�sku.
Priscilla westchn�a cicho. Przypomnia� jej si� ma�y Fin Ton, kt�ry w zamian za
parti�
gry go uczy� j� troch� liade�skiego. Uczy� m�wi�, ale nie czyta�. Potem
popatrzy�a w prawo,
na imponuj�cy zbi�r rycin i fotografii. Po prostu �le trafi�a. Powinna chyba
wr�ci� do �luzy i
znale�� inne drzwi, za kt�rymi mia� czeka� kto� z eskorty, �eby zaprowadzi� j�
do kapitana.
Stwierdzi�a jednak, �e odwr�t jest niemo�liwy. Nad wyj�ciem, jasnym �wiat�em
pali�a
si� rubinowa lampka na znak, �e w �luzie panuje idealna pr�nia.
�Drzwi na wprost?� - pomy�la�a. A mo�e lepiej b�dzie skorzysta� z interkomu?
Przecie� tak wielkie pomieszczenie musi mie� ��czno�� z reszt� statku.
W g�owie roi�o jej si� od natr�tnych pyta�. Na �adnym ze znanych jej frachtowc�w
nie by�o foyer ani takiej sali. Na tej powierzchni zmie�ci�yby si� ze trzy
�adownie z
�Daxflan�.
P�niej si� b�dziesz nad tym zastanawia�, powiedzia�a sobie w duchu. Teraz
znajd�
interkom.
Nagle otworzy�y si� drzwi i z korytarza wpad�a jaka� ma�a, zdyszana posta�.
Ch�opiec.
Zatrzyma� si� p� metra przed Priscill� i z�o�y� niezgrabny uk�on.
To nie Liaden, z ulg� pomy�la�a dziewczyna. Ale... dziecko?
- Pani Mendoza? - zapyta� ch�opiec i nie czekaj�c na odpowied�, papla� dalej. -
Cholera! Strasznie przepraszam. Mia�em tu na pani� czeka�. Kapitan na pewno
obedrze mnie
ze sk�ry.
U�miechn�a si� do niego. By� pulchnym Terra�czykiem, nie starszym ni�
jedena�cie
standard�w, ubranym w zwyk�e spodnie i koszul�. Prawy r�kaw i podbr�dek mia�
umazane
jakim� smarem. Na lewym ramieniu wida� by�o haftowan� naszywk� z napisem
�Arbuthnot�.
- Dopiero wesz�am - powiedzia�a Priscilla. - Za to chyba ci� nie ukarze?
Ch�opiec namy�la� si� przez chwil�, przechyliwszy g�ow� na bok jak jaki� ma�y
ptaszek.
- No nie wiem... Kaza� mi tutaj by� przed pani�. Przecie� to niegrzeczne -
wychodzi
sobie pani z promu, a tu nikogo nie ma - westchn��. - Naprawd� przepraszam.
Chcia�em
zd��y�.
- Przyjmuj� przeprosiny - odpar�a Priscilla. - To w�a�nie z tob� mam i�� do
kapitana?
- Cholera! - zn�w wykrzykn�� ch�opiec i wybuchn�� �miechem. - Zdaje mi si�, �e
ostro namiesza�em. Kaza� mi tak�e serdecznie powita� pani� na pok�adzie. - Piwne
oczy z
nadziej� spojrza�y na Priscill�. - Uda�o mi si�?
- Bez w�tpienia! - zapewni�a go, walcz�c z rzadk� u niej ochot� do �miechu.
- To dobrze - odpowiedzia� z ulg�. Odwr�ci� si� i da� znak, �eby posz�a za nim.
-
Nazywam si� Gordy Arbuthnot. Jestem tu ch�opcem okr�towym.
- Bardzo mi mi�o - mrukn�a z powag� Priscilla. Stara�a si� zanadto nie
rozgl�da� po
szerokim i widnym korytarzu. Ten statek regularnie raz na trzy lata zawija na
Jankalim?
Przecie� ju� w tym, co widzia�a do tej pory, zmie�ci�by si� ca�y �Daxflan�.
Chcia�a zapyta�
Gordy'ego, ile tu maj� �adowni, lecz w ostatniej chwili ugryz�a si� w j�zyk i
zada�a inne
pytanie:
- Co to by�o za pomieszczenie, w kt�rym mnie przywita�e�? W pierwszej chwili
my�la�am, �e pomyli�am �luzy.
- Sala recepcyjna - rzuci� niedba�ym tonem. - Przeznaczona wy��cznie dla go�ci.
Za�oga zwykle woli wchodzi� przez luki towarowe.
- A ja jestem go�ciem? - Priscilla zmarszczy�a brwi. � Cz�sto was... kto�
odwiedza?
Gordy wzruszy� ramionami.
- Kapitan czasem urz�dza przyj�cia. Poza tym zdarza si�, �e mamy pasa�er�w. Lec�
z
nami, bo docieramy tam, gdzie nie dochodz� zwyczajne liniowce, albo dlatego, �e
jeste�my
szybsi.
- Aha.
Weszli do windy. Ch�opiec nacisn�� szybko kilka przycisk�w. Po pewnym czasie
drzwi otworzy�y si� na znacznie w�szy korytarz. Tutaj zmie�ci�oby si� zaledwie
czterech
Liaden�w rami� w rami�. Priscilla poci�gn�a nosem i poczu�a wyra�ny zapach
cynamonu,
�ywicy i sk�ry. Wzi�a g��boki oddech i na moment zatrzyma�a powietrze w
p�ucach.
Gordy wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Naj�adniejszy zapach na ca�ym statku. To z luku numer sze��. - Potem wyci�gn��
r�k�. - Tam jest kajuta kapitana.
Priscilla westchn�a ci�ko i zagryz�a usta, bo zn�w j� za�upa�o w g�owie.
Nie ma si� czego ba�, wmawia�a sobie. Kapitan chce tylko z tob� porozmawia�.
Najgorsze, co si� mo�e zdarzy�, to �e nie dostaniesz pracy. Wtedy pomy�lisz, jak
inaczej
dosta� si� do Arsdred.
Gordy zbli�y� d�o� do czujnika na czerwonych drzwiach kabiny. Rozleg� si� cichy
gong, a po nim st�umione: �prosz�.
Drzwi rozsun�y si�.
Priscilla wesz�a za ch�opcem do �rodka i stan�a w progu jak wryta.
Znowu poczu�a si� przyt�oczona ogromem przestrzeni. Po jednej stronie zauwa�y�a
wielki rega� pe�en wideoksi��ek, oprawnych druk�w i ta�m z nagraniami. Po
drugiej wisia�
ciemnoczerwony gobelin, po�yskuj�c starym z�otem, nefrytow� zieleni� i b��kitem.
Pod nim
by� barek, a obok zn�w pe�na ta�m i bibelot�w p�ka. Na wprost, po�rodku, sta�y
dwa fotele i
du�e drewniane biurko z monitorem oraz stosem p�yt i dyskietek. W lewo od biurka
wida�
by�o oznaczone uko�n� czerwon� lini� drzwi. W rogu sta� jeszcze jeden g��boki i
wygodny
fotel, a na dywanie le�a�y rozrzucone ksi��ki i szkicownik. Jeszcze wi�cej
ksi��ek pi�trzy�o
si� na niewielkim stoliku. Na drugim rozstawiona by�a szachownica, nad kt�r�
pochyla� si�
siwow�osy m�czyzna w granatowej koszuli.
A wi�c kapitan jest stary. Priscilla odetchn�a z ulg�.
Gordy Arbuthnot podszed� do stolika i chrz�kn��.
- Panie kapitanie? - powiedzia� po terra�sku. - Przyprowadzi�em pann� Mendoz�.
- Ju�? Tak szybko? Tym razem Dyson przesz�a sam� siebie. - Kapitan westchn�� i
pokr�ci� g�ow� nad szachownic�. - Co� mi si� zdaje, �e nie ma wyj�cia z tej
g�upiej sytuacji.
Podszed� do Priscilli i lekko sk�oni� si� na powitanie.
- Jestem Shan yos'Galan, panno Mendoza.
By� wysoki. Prawdziwy olbrzym w�r�d Liaden�w. Spocz�o na niej czujne spojrzenie
srebrnych oczu, okolonych g�stymi czarnymi rz�sami. Do tego wcale nie by�
starcem -
zmyli�y j� siwe w�osy. Sprawia� wra�enie, �e jest mniej wi�cej w jej wieku.
Lecz, na Bogini�, c� to za wygl�d! Ogromny nos, wystaj�ce ko�ci policzkowe,
wydatne usta, szerokie czo�o, tr�jk�tna broda i cienkie bia�e brwi nad du�ymi
oczami... nie
przypomina�o to w niczym delikatnych rys�w Liaden�w, jakie spotyka�o si� po tej
stronie
Yxtrangu.
Priscilla drgn�a i uk�oni�a si� do�� sztywno na terra�sk� mod��.
- Kapitanie yos'Galan - powiedzia�a. - Ciesz� si�, �e pana widz�.
- W takim razie nale�y pani do wyj�tk�w - zauwa�y�. M�wi� jak wykszta�cony
Terra�czyk, bez najmniejszego �ladu liade�skiego akcentu. - Tylko rodzina mnie
toleruje. Ale
oni od dawna mogli si� przyzwyczai�. Gordy, panna Mendoza chcia�a si� czego�
napi�. I...
gdzie� znikn�� m�j kieliszek. Nie szukaj go, i tak jest pusty. Za co ja ci
w�a�ciwie p�ac�?
Ch�opiec u�miechn�� si� i podszed� do barku. Po drodze zerkn�� przez rami� na
Priscill�.
- Polecam czerwone wino - powiedzia� powa�nym tonem. - Chocia� bia�e te� jest
ca�kiem niez�e. Nie jestem pewny co do koniaku...
- Sk�d ty to wszystko wiesz? - spyta� kapitan. - Popijasz sobie, jak nie patrz�?
Kto ci
powiedzia�, �e w�a�nie czerwone jest najlepsze? Polegasz na swoim smaku?
- Pan zwykle pija czerwone wino, panie kapitanie.
- Prostak bez czci i wiary. Proponujesz koniak, gdy mamy rozmawia� o pracy? We�
si� w gar��.
- Tak jest - odpar� Gordy, na kt�rym tyrada kapitana nie zrobi�a �adnego
wra�enia. -
Panno Mendoza? Mamy tutaj czerwone wino, bia�e, ��te, zielone, niebieskie... to
znaczy
misravot... kaw� i herbat�...
Priscilla ma�o co zn�w nie parskn�a �miechem. To na pewno histeria, pomy�la�a,
zmuszaj�c si� do powagi.
- Poprosz� bia�e - powiedzia�a. Gordy skin�� g�ow� i zaj�� si� kieliszkami.
- Prosz� usi��� - uprzejmie odezwa� si� kapitan i wskaza� jej fotel przed
biurkiem.
�wiat�o zamigota�o w jego sygnecie - wielkim, kunsztown