7938

Szczegóły
Tytuł 7938
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7938 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7938 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7938 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Steve Miller - Sharon Lee Sprawa Honoru Tytu� orygina�u: Conflict of Honors Prze�o�y�: Witold Nowakowski Cykl: Wszech�wiat Liaden tom 1 Schody Dziewic 1002 rok czasu lokalnego 1375 rok czasu standardowego Osiem �piew�w po P�pie�ni, zmierzch. T�um zbiera� si� powoli na placu przed Schodami Dziewic. Przybywali widzowie obojga p�ci, strojni w r�nobarwne szaty. Tu i �wdzie powiewa�y zwiewne szafirowe i srebrne suknie cz�onki� Ko�a. Ostatnie echo �smego �piewu odbi�o si� od g�adkich �cian Domu Ko�a. T�um zamar� w pe�nej oczekiwania ciszy. W w�skiej uliczce odchodz�cej w bok od placu pojawi�a si� jaka� drobna posta�. Poprawi�a sakw� zwisaj�c� z ramienia nie spuszczaj�c oka ze Schod�w, na kt�rych sta�y dwie Wied�my z Wewn�trznego Kr�gu Ko�a. Ni�sza z nich unios�a r�ce, wzywaj�c do milczenia. Widzowie wstrzymali oddech, a nad placem zawirowa� kurz uniesiony niesfornym podmuchem wiatru. Posta� w bocznej uliczce drgn�a i przywar�a mocniej do muru. - Zebrali�my si� tutaj - zawo�a�a wy�sza z kobiet stoj�cych na Schodach - aby poleci� Matce dusze naszej siostry, c�rki i przyjaci�ki. Od dzisiaj bowiem nie ma w�r�d nas tej, kt�r� zwano Moonhawk. Rozpostar�a ramiona. Niemal w tej samej chwili ni�sza opu�ci�a r�ce i zaintonowa�a drug� cze�� inwokacji. - Nie martwcie si�, bowiem Moonhawk zosta�a wezwana przez T�, kt�ra jest nam Matk�, kt�ra przeka�e jej swoj� wiedz� i przygotuje j� do nast�pnego spotkania z nami. Cieszcie si� zatem i radujcie, �e Moonhawk mia�a tyle szcz�cia, aby znale�� si� u boku Matki. T�um odpowiedzia� cichym �oleee�, a ni�sza Wied�ma m�wi�a dalej hipnotycznym g�osem, w kt�rym czu�o si� pot�g� wielkiej magii: - Odesz�a do Matki po wiedz� i nauki. Nie ma ju� w�r�d nas Moonhawk. Przez ca�e pokolenie b�dzie siedzia�a u st�p Matki, p�awi�c si� w jej chwale. Ju� nie ujrzymy jej tu wi�cej. W tym Obrocie nikt z nas jej nie zobaczy, bowiem odesz�a. Tak... odesz�a, zdmuchni�ta niczym py�ek. - Zdmuchni�ta niczym py�ek - jak echo powt�rzy�a wy�sza Wied�ma. - Zdmuchni�ta niczym py�ek - g�o�no zawo�ali ludzie. Szczup�a posta� uparcie milcza�a, cofni�ta w g��b uliczki. Odnalaz� j� tam podmuch wiatru i przez chwil� igra� z jej kr�tko obci�tymi w�osami, zanim uciek� w poszukiwaniu innej zabawy. Wysoka kobieta stoj�ca na skraju t�umu drgn�a nagle, jakby czym� wzburzona. Posta� w zau�ku bezd�wi�cznie wyszepta�a: �mamo...�. I jeszcze g��biej cofn�a si� w uliczk�. To na nic. Przecie� Moonhawk umar�a z rozkazu tej, kt�ra w tym Obrocie mieni�a si� jej matk�. Stos pogrzebowy z jej dobytkiem podpalono dok�adnie w czas P�pie�ni, a matka patrzy�a na to z nieruchom� twarz� i suchymi jak pieprz oczami. Moonhawk tak�e tam by�a i p�aka�a - troch� pewnie za matk�. Ale pora �ez ju� dobieg�a ko�ca. Dziewczyna westchn�a cicho. W torbie na ramieniu mia�a wszystkie rzeczy, kt�re pozwolono jej zabra� z celi w Skrzydle Dziewic wielkiego Domu Ko�a. Ubranie kupi�a w sklepie ze starzyzn� na bulwarze. Ciemna koszula o troch� przyd�ugich r�kawach drapa�a j� w piersi, nieprzywyk�e do tak zgrzebnego stroju. Obcis�e spodnie te� by�y ciemne, z wyj�tkiem ja�niejszej �aty na prawym kolanie. Buty z innego �wiata mia�y zdarte podeszwy. Kolczyki, wpi�te przed wieloma laty przez dwie starcze d�onie, dr��ce z dumy by�y jej w�asne. Siedem srebrnych bransolet ukrytych w torbie nie nale�a�o do niej. W r�kawie mia�a monet� - dziesi�ciobit�wk� z Terry. Obie Wied�my znikn�y ze schod�w. T�um rozpad� si� na mniejsze i bardziej ha�a�liwe grupki. Szczup�a posta� odesz�a w g��b zau�ka, zaprz�tni�ta swoimi planami na przysz�o��. Moonhawk nie �yje. Zdmuchni�ta niczym py�ek. U wylotu uliczki skr�ci�a w stron� odleg�ej czerwonawej po�wiaty. Mog�aby�, pomy�la�a w duchu, i�� do Milcz�cych Si�str z Caleithy. Nie zapytaj� ci� o nazwisko, o to, sk�d pochodzisz, ani te� po co przysz�a�... Zostaniesz z nimi. Nie b�dziesz m�wi�, nie b�dziesz wychodzi� - i nigdy ju� nie dotkniesz innego cz�owieka. - Raczej umr�! - warkn�a i roze�mia�a si� na ca�e gard�o. Ostry, chrapliwy �miech dziwnie zabrzmia� w jej uszach. Mia� w sobie co� nienaturalnego. Dziewczyna wsun�a palce w dziwacznie postrz�pione w�osy i szarpn�a nimi tak mocno, a� �zy zapiek�y j� pod powiekami. Ju� si� nie �mia�a. Posz�a dalej w kierunku coraz mocniej ja�niej�cego �wiat�a. 32 rok czasu pok�adowego 148 dzie� podr�y Druga wachta Godzina 10.30 - Liadenowie! Banda oble�nych, bezbo�nych kanalii! Zmi�ty k��b ciuch�w polecia� w stron� otwartego worka. Rzut by� niecelny, bo wykonany bardziej ze z�o�ci� ni� precyzj�. Priscilla zwinnym ruchem zerwa�a si� z koi, przechwyci�a pocisk i niemal od niechcenia w�o�y�a go do worka. O dziwo, tym razem Shelly nie wspomnia�a, �e to zwyczajna strata jej talentu i czasu. - Zasrana krypa! - piekli�a si� dalej, daj�c prawdziwy popis swoich mo�liwo�ci. - Jedna wachta, druga wachta, na koniec Ziemianie, i p r o s z �, zwracajcie uwag� na s�owa, rozmawiaj�c z jakim� Liadenem! Kara za to, kara za tamto... �adnej przepustki, �adnej prywatno�ci! Nic, tylko robota. �pij na zmian�, r�b na zmian�... Cholera by to wzi�a! Spakowa�a ostatni� cz�� garderoby, na wierzch wepchn�a pud�o z wideoksi��kami i zamkn�a worek z tak� si��, �e Priscilla a� wzdrygn�a si� mimo woli. - Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawa� lesby... Masz! - Gwa�townym ruchem poda�a Priscilli grub� kopert�. Dziewczyna zamruga�a oczami. - Co to jest? - Kopia mojego kontraktu i wykupne - kantra. A co, my�la�a�, �e pozwol�, �eby kt�re� z nich po�o�y�o na tym �ap�? Oskubali mnie do go�ej sk�ry, ale wol� nie mie� roboty i oszcz�dno�ci, ni� siedzie� d�u�ej na tej zawszonej �ajbie! - Shelly pochyli�a si� gro�nie w jej stron� i popuka�a j� palcem w rami�. - Pami�taj, dziecko, oddaj to Kupcowi i powiedz mu, �e mnie tu ju� nie ma. A je�li masz cho� troch� oleju w �epetynie, to przy okazji sama te� popro� o zwolnienie. Priscilla pokr�ci�a g�ow�. - Nie sta� mnie, �eby sp�aci� kontrakt, Shelly. - Ale uciek�aby�, gdyby� mog�a, prawda? - westchn�a jej kole�anka. - No, pami�taj, �e ci� ostrzega�am. Wytrzymasz jako� do ko�ca rejsu? - To tylko p� roku czasu standardowego, Shelly. - Priscilla wzi�a j� za r�k�. - Dam sobie rad�. - Hmmm... - Shelly zarzuci�a worek na rami� i w dw�ch krokach pokona�a przestrze� dziel�c� j� od drzwi. W korytarzu spojrza�a przez rami�. - Trzymaj si�, ma�a. Szkoda, �e nie pozna�am ci� w lepszych czasach. - Trzymaj si�, Shelly - odpar�a Priscilla. Chyba mia�a zamiar jeszcze co� powiedzie�, lecz Shelly odwr�ci�a si� i odesz�a, garbi�c ramiona i nisko pochylaj�c g�ow�, jakby w ten spos�b chcia�a zaprotestowa� przeciwko panuj�cej na statku ciasnocie. Priscilla posz�a w drug� stron� - do kajuty Kupca. Te� si� pochyli�a. Co prawda nie by�a tak wysoka, jak inni mieszka�cy Terry i mi�dzy jej g�ow� a sufitem pozostawa�o prawie dziesi�� centymetr�w luzu, ale �Daxflan� mia� w sobie co� takiego, co odruchowo zmusza�o wszystkich do pochylania si�. Bzdury, pomy�la�a, skr�caj�c za r�g korytarza. Ale to nie by�y bzdury. Shelly m�wi�a prawd�. Pracownicy z Terry nale�eli na �Daxflanie� do drugiej kategorii. Kajuty mieli tu� obok luk�w towarowych, a w sto��wce dostawali na wp� zimne och�apy. Kupiec w og�le nie m�wi� w ich j�zyku, a kapitan zna�a tylko par� s��w, wi�c rozkazy wydawa�a w j�zyku handlowym, bez bawienia si� w subtelno�ci typu �prosz� i �dzi�kuj�. Priscilla westchn�a g��boko. Pracowa�a ju� z Liadenami na innych frachtowcach, ale na liade�skim by�a po raz pierwszy. Ciekawe, czy na wszystkich dzieje si� to samo? - pomy�la�a. Shelly niemal codziennie zarzeka�a si�, �e ju� nigdy wi�cej nie wsi�dzie na liadena. W gruncie rzeczy radzi�a sobie dobrze, dop�ki nie odszed� Medyk, zast�piony przez zwyk�ego medbota. M�wili, �e to tylko na chwil�. �Kolejne liade�skie k�amstwo! - z�o�ci�a si� Shelly. - K�amcy. Sami k�amcy!� Pierwszy oficer to zwyczajna szuja, a drugi to kawa� lesby ... - Priscilla pokr�ci�a g�ow�. Liadenowie i Terra�czycy byli tak podobni, jakby wyszli z �ona tej samej matki. A mo�e Kupiec zatrudnia� tylko okre�lony typ ludzi? W takim razie ciekawe, co sobie pomy�la� o niejakiej Priscilli Mendozie, cholernie napalonej na robot� przy nadzorze za�adunku. Tak napalonej, �e a� zapomnia�a rozejrze� si�, kiedy podpisywa�a kontrakt. Nic w tym dziwnego. W ci�gu zaledwie dziesi�ciu lat awansowa�a z �asystentki ochmistrza� - czyli zwyk�ej pomywaczki - na pe�noprawnego cz�onka za�ogi, a potem do cargo. W gruncie rzeczy marzy�a o licencji pilota, ale dobrze wiedzia�a, �e nie doczeka si� tego, zostaj�c na �Daxflanie". Kajuta Kupca by�a zamkni�ta. Dotkn�a czujnika przy drzwiach, ale nikt nie zaprosi� jej do wej�cia. Czyli nic z tego. Westchn�a ci�ko, kiedy zegar wydzwoni� jedenast�. Zn�w zarw� kolejn� wacht� przeznaczon� na spanie... Kapitan musi mi wystarczy�. Ruszy�a w kierunku mostka, lecz nagle przystan�a, s�ysz�c gdzie� z prawej dwa g�osy. M�czyzna m�wi� co� gniewnym, podniesionym tonem, a kobieta pr�bowa�a go cicho uspokoi�. Priscilla skr�ci�a w tamt� stron�. Koperta ci��y�a jej w d�oni. Drzwi do �wietlicy by�y otwarte na o�cie�. W�ciek�y jak diabli Sav Rid O�anek wyci�ga r�k� i podsuwa swojej kuzynce, kapitan Chelsie yo'Vaade jaki� urz�dowy papier. - Odm�wili! - rycza� g�rnoliade�skim. G�os �ama� mu si� z gniewu. - Bezczelni! W�a�nie wtedy, gdy zostawi�em sobie wolny jeden palec na sygnet Handlomistrza! B�ysn�� kuzynce przed oczami upier�cienion� d�oni�. Mrugn�a odruchowo, o�lepiona blaskiem klanowych i akademickich klejnot�w oraz innych, mniej wa�nych dla melant'i Sav Rida. - Pisz� tutaj, �e za jaki� czas mo�esz z�o�y� ponown� pro�b�, kuzynie - powiedzia�a z wahaniem. - Musisz tylko odczeka� standardowy okres. - Ba! - wrzasn�� Sav Rid, tak jak si� tego spodziewa�a. - Ponown�? Zaraz zobaczysz, co z tym zrobi�! - Wyrwa� jej z r�ki list, przedar� go dwukrotnie i skrawki rzuci� na pod�og�. - W ich oczach nie jestem godzien? To dostan� dotkliw� nauczk�! Poka�� im, co potrafi �Daxflan� pod kierunkiem prawdziwego Kupca! Odwr�ci� si� i w tej samej chwili zobaczy� cie� za drzwiami. - Hej, ty tam! - burkn�� w j�zyku handlowym, szybkim krokiem podchodz�c do progu. - Czego chcesz, Mendoza? Priscilla sk�oni�a si� i poda�a mu kopert�. - Nie chcia�abym panu przeszkadza� - powiedzia�a w tym samym j�zyku - ale Shelly van Whitkin prosi�a, �eby to panu odda�. - I co z tego? Rozerwa� kopert�, bez zbytniego zainteresowania zerkn�� na dokument i od niechcenia potar� monet� w palcach. Potem wsun�� j� za pas. Jedna kantra, pomy�la�a z rozpacz� Priscilla. Tyle forsy, �e nawet nie ma co marzy�, �eby kiedy� p�j�� w �lady Shelly. Co prawda, zawsze mog�a po prostu zwia� ze statku, ale to by�aby cholerna ha�ba. Na my�l o tym a� mocniej �cisn�o j� w do�ku. - Mo�esz odej��, Mendoza - warkn�� Kupiec. Sk�oni�a mu si� powt�rnie. Na odchodnym us�ysza�a jeszcze, �e zn�w co� powiedzia� do kapitan yo'Vaade. Z grubsza chodzi�o o to, �e zarobi� kantr� i pozby� si� jednej g�by do �ywienia. 32 rok czasu pok�adowego 151 dzie� podr�y Pierwsza wachta Godzina 1.30 �Daxflan� by� dwa dni od Alcyone. Kolacja wygl�da�a strasznie. Spedytor Priscilla Mendoza z oci�ganiem wzi�a swoj� tac� i zanios�a j� do zat�oczonej i zadymionej mesy Terra�czyk�w. K�tem oka zauwa�y�a, �e macha do niej drugi oficer Dagmar Collier. Uda�a, �e tego nie widzi, i podesz�a do pustego stolika w samym rogu. Mia�a szczer� ochot� usi��� ty�em do sali, ale nie pozwala� jej na to instynkt samozachowawczy. Z kwa�n� min� spojrza�a na papkowat� zup�, od�o�y�a �y�k� i unios�a do ust pop�kany plastikowy kubek. Skrzywi�a si�, popijaj�c md�� �kaw�. Przypomnia�a sobie, �e Shelly nigdy nie zaczyna�a je�� na �Daxflanie�, dop�ki w dosadnych s�owach nie powiedzia�a tego, co naprawd� my�li o armatorze statku, na kt�rym serwuj� tak� lur� zamiast prawdziwej kawy. Zdaniem Shelly, by�a to jeszcze jedna z�o�liwa zagrywka Kupca. Priscilla s�ysza�a jednak rozmow� paru Liaden�w, narzekaj�cych, �e to, co tutaj nosi nazw� herbaty, na pewno nigdy nie widzia�o Solcintry. Shelly zna�a zaledwie kilka miejscowych wyra�e� w g�rno- czy niskoliade�skim, wi�c po prostu nie wierzy�a Priscilli, �e ca�a za�oga jest marnie traktowana. Priscilla odstawi�a kubek i ponownie wzi�a do r�ki �y�k�. Na zdrowy rozum, musi zje�� kolacj�. Do wyboru mia�a zakalcowat� bu�k� i kleist� pecyn� sera, od kt�rej od razu dostawa�a md�o�ci. Z dwojga z�ego wola�a ju� t� zup�. Nabra�a pe�n� �y�k� i zn�w, po raz nie wiadomo kt�ry od przedostatniej wachty, pomy�la�a o �adunku zabranym z Alcyone Prime. Towar by� zapiecz�towany. Niby nic specjalnego - mia�a przecie� listy przewozowe i specyfikacje z okre�leniem wagi i portu przeznaczenia. Wszystko na poz�r zgodne z przepisami. A jednak... Z g�o�nym szuraniem i jeszcze g�o�niejszym st�kni�ciem Dagmar znalaz�a si� przy jej stoliku. Priscilla drgn�a jak oparzona i wyla�a zup� na r�kaw. Z ca�ej si�y zacisn�a z�by i wbi�a wzrok w talerz, �eby tylko nie patrze� na Dagmar. Ta skrzywi�a usta w z�ym u�miechu, rozpar�a si� na krze�le i wyci�gn�a nogi przed siebie. - Przestraszy�am ci�, Prissy? Priscilla lekko zesztywnia�a. Dagmar u�miechn�a si� jeszcze szerzej. - Zamy�li�am si�. - Cichy g�os spedytorki nie zdradza� �adnych emocji. - To ca�a nasza Prissy - lekcewa��co powiedzia�a Dagmar. - Ci�gle my�li. - Pochyli�a si� nad stolikiem i delikatnie dotkn�a w�skiej d�oni swojej towarzyszki. Priscilla szybko cofn�a r�k�. Dagmar u�miechn�a si� z zadowoleniem. - Co robisz po kolacji? - spyta�a. - Mo�e chocia� na chwil� zapomnisz o my�leniu i troch� si� zabawimy? - Bardzo mi przykro - odpar�a Priscilla. Mia�a nadziej�, �e zabrzmia�o to przekonuj�co. - Niestety, mam spore zaleg�o�ci w rozdzielnikach. Co� mi si� zdaje, �e wi�ksz� cz�� tej wachty przesiedz� przy papierach. Dagmar pokr�ci�a g�ow�. W duchu bawi�o j� to, �e kolejny raz dosta�a kosza. Podchody trwa�y ju� trzy miesi�ce, lecz wychodzi�a z za�o�enia, �e �up wart jest zachodu. Zapewne posz�oby jej �atwiej, gdyby dziewczyna nie by�a tak oddana pracy - i lubiana przez reszt� za�ogi. Priscilla nie zadziera�a nosa i nie sypia�a z kim popad�o. Ale Dagmar wiedzia�a, �e w ko�cu j� dorwie. Przecie� musi cho� na chwil� zapomnie� o czujno�ci, a wtedy nagroda b�dzie przyjemniejsza... - Nie ma sprawy - powiedzia�a �agodnym tonem. - Mo�esz harowa�, ile wlezie. Lubi� pracusi�w, zw�aszcza w�r�d nowych cz�onk�w za�ogi. A jak si� sprawdzisz, to pod koniec rejsu dostaniesz ode mnie nagrod�. - Lekko zmru�y�a oczy. Chcia�a si� upewni�, czy przez twarz Priscilli nie przemkn�� cie� przera�enia. Uspokojona, wyci�gn�a asa z r�kawa. - Nagrod� - powt�rzy�a i uj�a ch�odn� d�o� dziewczyny. - Co powiesz na to, �eby po sko�czonym rejsie... tylko we dwie... sp�dzi� razem pe�ne Sto Godzin? Sto godzin pieszczot i mi�o�ci, wystawnych drink�w i ob�arstwa. Podoba ci si�? Pewnie, �e podoba, westchn�a w duchu Priscilla. Tylko nie w tym towarzystwie. Ostro�nie zabra�a r�k�. - Hojny prezent - mrukn�a. - Ale... Dagmar z powrotem zamkn�a jej d�o� w swojej d�oni. - Przemy�l to. Masz mn�stwo czasu. - �cisn�a j� nieco mocniej, a� chrupn�y kostki. - Masz �adne d�ugie paluszki - powiedzia�a. - Powinna� nosi� jak�� bi�uteri�. - Z u�miechem poruszy�a r�k�. �wiat�o zamigota�o m�tnie na brudnych pier�cieniach, kt�rych mia�a po trzy na ka�dym serdelkowatym palcu. - Kupi� ci laki - doko�czy�a ciszej - gdy dobiegnie ko�ca nasze Sto Godzin. Priscilla g��boko zaczerpn�a tchu, �eby zwalczy� ogarniaj�c� j� ch�� mordu. Wsta�a. - Ju� idziesz? Skin�a g�ow�. - Kupa roboty na mnie czeka. - Czym pr�dzej opu�ci�a mes�. Pier�cie�! �wi�ta Matko! Priscilla niemal bieg�a niskim korytarzem. Zwolni�a kroku, rozlu�ni�a mocno zaci�ni�te pi�ci i na poz�r zupe�nie spokojnie posz�a do swojej kwatery. W g��bi duszy wci�� jeszcze kipia�a ze z�o�ci. Dzie� po dniu musia�a si� op�dza� od natr�tnej Dagmar, ale to dopiero p� biedy. Nie dalej jak na poprzedniej wachcie odwiedzi� j� w kantorku pierwszy oficer, Pimm tel'Jadis. Im mniej b�dzie o tym my�la�a, tym lepiej... Znalaz�a si� dos�ownie mi�dzy m�otem a kowad�em. Kupiec i kapitan nie stawali po stronie Terra�czyk�w przeciwko Liadenom. Nie interweniowali tak�e w wewn�trznych sporach Terra�czyk�w. Priscilla z rozmachem waln�a otwart� d�oni� w czujnik przy drzwiach. Zanim wesz�a do male�kiej kabiny, wcisn�a prze��cznik �wiat�a na PE�N� JASNO��. Kajuta by�a pusta. Oczywi�cie, mrukn�a w duchu. Wesz�a do �rodka i zamkn�a drzwi. Opar�a g�ow� o framug� i na chwil� zamkn�a oczy. Ci�g�y stres, pod�e �arcie, niewyspanie... to wszystko razem cholernie dzia�a�o jej na nerwy. Przecie� tel'Jadis nie zakradnie si� do jej kabiny i nie b�dzie tu na ni� czeka�. Przynajmniej jeszcze nie teraz. - Szlag by to trafi�! - zawo�a�a. W�lizn�a si� do ciasnej kabiny prysznicowej. Zdj�a ubranie, wrzuci�a je do czy�cibota i przekr�ci�a programator na EKSTRA CZYSTE. Ostro�nie wyj�a z uszu opa�owe kropelki w srebrnej oprawie i schowa�a je do szuflady pod niewielkim lustrem. Ustawi�a termostat na GOR�CO, si�� strumienia na BICZOWANIE i zanurzy�a si� w paruj�cej cieczy. 32 rok czasu pok�adowego 152 dzie� podr�y Trzecia wachta Godzina 19.45 Priscilla przetar�a zapuchni�te oczy i ze zmarszczonymi brwiami spojrza�a na monitor. Mia�a racj�. Pocz�tkowo nie dowierza�a swoim wyliczeniom, wi�c sprawdzi�a wszystko jeszcze dwa razy. Nie by�o �adnej w�tpliwo�ci. Zastanawia�a si�, co robi� dalej. Nie chcia�a mie� nic wsp�lnego z przemytem narkotyk�w, a przecie� jako spedytor, podpisa�a lewe papiery! Pokr�ci�a g�ow� i pochyli�a si� nad klawiatur�. Najpierw, powiedzia�a sobie, trzeba wszystkie dane umie�ci� w zbiorze z etykietk� �tajne�. Potem warto wzi�� zimny prysznic i przygotowa� si� do bezsennej nocy. Dziewczyno, przecie� za godzin� masz dy�ur! Wsta�a i przeci�gn�a si�. Postanowi�a poczeka� z ostateczn� decyzj� a� do nast�pnej wachty. Nie chcia�a pope�ni� b��du. - �Nast�puj�cy cz�onkowie za�ogi stawi� si� w doku numer dwa o dwudziestej zero zero - wychrypia� g�o�nik nad drzwiami. - Drugi oficer Dagmar Collier, pilot Bern dea'Maan, g��wny spedytor Priscilla Mendoza, �adunkowy Tailly Zeld �adunkowy Nik Laz Galradin.� - Co takiego?! - zawo�a�a Priscilla. Razem z krzes�em odwr�ci�a si� w stron� g�o�nika. Drugi dok o dwudziestej? Przecie� to za nieca�e dziesi�� minut! Wy��czy�a monitor i omiot�a szybkim spojrzeniem, nie wi�ksz� od szafy kabin�. Popatrzy�a na sw�j ma�y dobytek. Nic z tego nie przyda jej si� na Jankalimie. Lekko przyg�adzi�a w�osy i wysz�a. Dopiero po drodze do doku numer dwa zastanawia�a si�, po co w og�le j� wezwano? Jankalim by� zaledwie punktem prze�adunkowym. Takie rzeczy zazwyczaj za�atwia� podoficer z dwoma lub trzema dokerami. Mo�e zasz�a jaka� pomy�ka? Na li�cie dy�ur�w nie wpisano jej �adnego wyj�cia. Tego by�a zupe�nie pewna. Kiedy tak o tym my�la�a, dosz�a do wniosku, �e to g�upie �ci�ga� g��wnego spedytora do tak prostej roboty. R�wnie g�upie jak obecno�� Kupca. Gwa�townie skr�ci�a za r�g korytarza i niemal wpad�a na id�cego przed ni� cz�owieczka. Kupiec Olanek zerkn�� przez rami� i bez u�miechu skin�� g�ow�. - Mendoza - mrukn��. - Jak zwykle punktualna. M�wi� w j�zyku handlowym, dziwacznie akcentuj�c s�owa. - Dzi�kuj� panu - odpowiedzia�a i poszli dalej. Priscilla sz�a teraz wolniej, �eby Kupiec m�g� jej dotrzyma� kroku. Jako� nigdy nie przysz�o jej do g�owy, by mu powiedzie�, �e troch� zna liade�ski. Popatrzy�a na niego z ukosa. O humorach Kupca kr��y�y ju� na ca�ym �Daxflanie� legendy. Dzisiaj wydawa� si� tak samo naburmuszony jak zwykle. - Pan te� schodzi ze statku? - zapyta�a z nale�nym szacunkiem. - Pewnie, �e schodz�. Inaczej by mnie tu nie by�o. Stara�a si� nie zwraca� uwagi na jego opryskliwo��. - Zasz�a jaka� zmiana w rozk�adzie zaj��? - brn�a dalej. - Z moich danych wynika, �e Jankalim to jedynie niewielki punkt prze�adunkowy. Je�eli mamy zabra� co� wi�kszego... - Z przykro�ci� stwierdzam, �e masz niekompletne dane - burkn�� Kupiec, ju� wyra�nie zirytowany. Priscilla zagryz�a wargi. Nie nale�a�o si� z nim k��ci�. Lekko skin�a g�ow� i przepu�ci�a go pierwszego przy wej�ciu na prom. Potem z cichym westchnieniem zaj�a pierwszy wolny fotel i zamkn�a oczy. P� godziny lotu na planet�. Przynajmniej zd��y si� zdrzemn��. - Cze��, Prissy - zabrzmia�o tu� przy jej uchu. Nienawidzi�a tego g�osu. - Nie �pisz? Czyja� d�o� spocz�a wysoko na jej udzie. Priscilla zacisn�a z�by, otworzy�a oczy i usiad�a wyprostowana. Na Jankalimie by� tylko jeden kosmodrom, wzniesiony na najbardziej wysuni�tym na wsch�d cyplu najbardziej po�o�onego na po�udnie kontynentu. By�o to o rzut kamieniem od brzegu morza i na skraju drugiego co do wielko�ci miasta na ca�ej planecie. Jak wi�kszo�� kosmicznych port�w, ten te� by� mocno zaniedbany. Priscilla ze znudzon� min� obserwowa�a dw�jk� doker�w uwijaj�cych si� przy roz�adunku kontener�w i palet. W gruncie rzeczy jedynie po to tutaj zawin�li. W kosmodromie by�y trzy l�dowiska dla statk�w �eglugi lokalnej, cztery stanowiska promowe i ze dwadzie�cia stalowych hal magazynowych. Na l�dowiskach panowa�a pustka, lecz przy ostatnim r�kawie sta� jaki� prom, na dodatek w zadziwiaj�co niez�ym stanie. Priscilla popatrzy�a na prze�arty rdz� hangar po prawej stronie. Napis g�osi�, �e mie�ci si� tam kapitanat portu. Kupiec Olanek znikn�� za �elaznymi drzwiami zaraz po wyl�dowaniu, zabieraj�c ze sob� Dagmar. Kroczy�a za nim na kszta�t ogromnego cienia. W�a�nie w tej chwili stan�a w progu hangaru, jakby przywo�ana my�lami Priscilli. Powoli przesz�a przez dziedziniec. - Pomo�esz mi, Prissy? Kupiec chce wzi�� kilka pude� z tamtego magazynu. Przeniesiemy je razem. Chyba damy rad�. Priscilla popatrzy�a na ni� ze zdumieniem, a potem spojrza�a szybko na kr�p� Tailly i male�kiego Nika, kt�rzy w�a�nie w tym momencie uporali si� z ostatni� palet�. - Daj im spok�j! - burkn�a Dagmar. - Niech sobie zrobi� ma�� przerw�. Dosy� si� ju� naharowali. Na og� nie troszczy�a si� tak o podw�adnych. Prawdopodobnie chcia�a zosta� sam na sam z Priscilla i zn�w popr�bowa� szcz�cia. Tym razem nie by�o jak si� wykr�ci�. Priscilla niech�tnie kiwn�a g�ow� i posz�a z Dagmar, ca�y czas trzymaj�c si� od niej z dala. �wiat�o zapali�o si� automatycznie, kiedy wesz�y do pierwszej hali. Dagmar zdecydowanie skr�ci�a w prawo. Priscilla czujnie trzyma�a si� kilka krok�w za ni�. Po paru kolejnych zakr�tach dotar�y do jakiego� bocznego, zapyzia�ego korytarza. By�o tu ciemniej ni� gdzie indziej i �mierdzia�o st�chlizn�. Po obu stronach ci�gn�y si� dwa rz�dy zwyk�ych �elaznych drzwi, bez �adnych oznacze�. �Ciekawe, co te� Kupiec znalaz� w tej ruderze?� - zastanawia�a si� Priscilla. Potem wzruszy�a ramionami. By�a jedynie spedytorem. Na dobr� spraw� to nie jej interes. By�oby jednak mi�o, pomy�la�a zaraz, gdyby Kupiec cho� jednym s�owem poinformowa� swojego spedytora, �e zamierza co� zabra� z Jankalimu. Dagmar powoli sz�a korytarzem. Liczy drzwi, domy�li�a si� Priscilla. Nagle stan�a i wsun�a kart� w czytnik. Zamigota�o zielone �wiate�ko, ale drzwi si� nie otworzy�y. - Ty lepiej znasz si� na komputerach - mrukn�a Dagmar. - Zr�b co� z tym. Co� w jej g�osie sprawi�o, �e Priscilla poczu�a si� nieswojo. Wzi�a jednak kart� i wsun�a j� w szczelin�. Tym razem opr�cz �wiate�ka rozleg� si� szcz�k zamka. Dagmar pchn�a drzwi i zn�w zaburcza�a pod nosem. - Cholerny z�om... Zaci�� si�. Chod� no tu, Prissy. O, w�a�nie. Ja poci�gn�, �eby ruszy�y z miejsca. Jak zobaczysz szczelin�, to w�a� i pchaj, rozumiesz? - Rozumiem. Mocno chwyci�a r�kami wystaj�cy fragment futryny i poci�gn�a z ca�ej si�y. Przez chwil� wydawa�o si�, �e mechanizm jednak nie ust�pi. Potem pojawi�a si� w�ska szpara. Priscilla wcisn�a w ni� palce i popchn�a. Drzwi przesun�y si� odrobin�. Szpara by�a ju� na tyle du�a, �e Priscilla mog�a si� w ni� wepchn�� i oprze� plecami o futryn�. Zapar�a si� nogami i napr�y�a wszystkie mi�nie. Jaki� cie� poruszy� si� za ni�. - Gdzie tw�j wrodzony spryt, Prissy? - us�ysza�a g�os Dagmar. Potem co� trzasn�o tu� przy jej uchu i ci�ko zwali�a si� na ziemi�. Port kosmiczny Jankalim 209 rok czasu miejscowego Na szcz�cie w celi by�o ma�e okno. Na nieszcz�cie drzwi by�y zamkni�te od zewn�trz. G�owa bola�a j� jak cholera i to chyba by�o najgorsze. Mniej dokucza�o jej mrowienie twarzy i b�l ramienia, a tak�e �upanie w �ebrach. Z najwi�ksz� ostro�no�ci� Priscilla podesz�a do okienka, wspi�a si� na palce i wyjrza�a na zewn�trz. Wiedzia�a, �e t�dy na pewno si� nie wydostanie. W oknie by�a solidna kuloodporna szyba, a sam otw�r wydawa� si� za ma�y, �eby mog�a si� przeze� przecisn��. W porcie sta� tylko jeden prom. Drugi, ten z �Daxflan�, znikn��. Zostawili mnie, pomy�la�a przez mg�� b�lu i oszo�omienia. Nagle dotar�o do niej pe�ne znaczenie tej my�li odruchowo zaczerpn�a tchu i przez u�amek sekundy mia�a wra�enie, �e kto� wbija jej n� w cia�o. Zostawili mnie! Zostawili... zamkni�t� na cztery spusty. Dlaczego? Przecie� Kupiec zaraz by zauwa�y�... A je�li nawet nie Kupiec, to pozostali! Tailly, Nik Laz, Bern... Jak mogli tak odlecie�... Nie zwracaj�c uwagi na b�l, powt�rnie wzi�a g��boki oddech. - Nie b�d� histeryzowa� - powiedzia�a sama do siebie z powag�. Jej g�os odbi� si� echem od pustych �cian i wr�ci� do niej jakby o wiele spokojniejszy. Priscilla zamkn�a oczy i po chwili zapanowa�a nad zdenerwowaniem. Musz� si� st�d wydosta�, pomy�la�a rzeczowo. Zbada�a swoje wi�zienie. Puste. Bez odrobiny kurzu. Ciemne. Jedyne �wiat�o wpada�o przez okno. Musi zatem upora� si� ze wszystkim jeszcze przed zmierzchem. Opar�a si� plecami o �cian� i przeszuka�a wszystkie kieszenie. Pisak, kartka papieru, identyfikator, ta�ma samoprzylepna, grzebie�, dwie terra�skie ca�obit�wki, miarka magnetyczna, scyzoryk, kalkulator - nic takiego, czym mo�na by podwa�y� drzwi albo wybi� potr�jn� szyb�. Znowu wyjrza�a na zewn�trz. Plac by� zupe�nie pusty, tak jak jej cela. Usadowi�a si� wygodniej tu� pod sam� �cian� i ponownie dokona�a ma�ej inwentaryzacji. Pisak. W zasadzie do niczego. Pow�drowa� z powrotem do kieszeni. W �lad za nim posz�a kartka, grzebie�, ID i pieni�dze. Ta�ma? Na razie niech zostanie. Scyzoryk? Mo�e... Miarka? Nie... tak. Zaraz, zaraz... Magnes... zamek... karta magnetyczna! Kl�kn�a przy drzwiach, �eby szczelin� zamka mie� na wysoko�ci oczu, i spojrza�a do �rodka. Mo�e mi si� uda... Rozwin�a miark� i spr�bowa�a oderwa� palcami cieniutkie kwadratowe blaszki. Nie uda�o jej si�. Musia�a pom�c sobie scyzorykiem. Kwadrans p�niej na drzwiach tu� przy zamku, na d�ugich ogonkach z ta�my, wisia�y r�wno cztery p�askie magnesy. Czubkiem no�a pojedynczo wepchn�a je do szczeliny. Dzi�ki Bogini, mechanizm by� wyposa�ony tylko w cztery ��cza, bo przecie� nikt nie planowa�, �e magazyn b�dzie s�u�y� za wi�zienie. Umie�ci�a ostatni magnes, wyci�gn�a scyzoryk ze szpary i wstrzyma�a oddech... Nic. Z�a kombinacja, westchn�a w duchu i cierpliwie pracowa�a dalej. Zmieni�a polaryzacj� magnes�w, przesuwaj�c je jak najdalej w lewo. Wypr�bowa�a w sumie dwana�cie kombinacji, a� w ko�cu zacz�y jej lata� przed oczami r�nobarwne plamy. Nareszcie us�ysza�a delikatny szcz�k. Serce podesz�o jej do gard�a i z niedowierzaniem spojrza�a w g�r�. Nad drzwiami zapali�o si� �wiate�ko. Priscilla wsta�a, machinalnie z�o�y�a scyzoryk i schowa�a go do kieszeni. Wspar�a r�ce o blach�, nat�y�a si�y - i w tej samej chwili drzwi otworzy�y si� z cichym szmerem. Priscilla zachwia�a si�, j�kn�a i odzyska�a r�wnowag�, zanim stoj�cy w progu cz�owiek zd��y� j� podtrzyma�. Chwyci� j� za r�k�. - Hola! - zawo�a�, szybko zmieniaj�c uchwyt. - A kim ty, do diab�a, jeste�? - Priscilla Mendoza... G��wny spedytor z �Daxflan�. - Naprawd�? - popatrzy� na ni� spode �ba. - To chyba nie tw�j teren? - Bez w�tpienia. - Zagryz�a z�by z b�lu i zmusi�a si�, �eby m�wi� spokojnie. - Zasz�a... pomy�ka. Jestem pewna, �e Kupiec Olanek b�dzie mnie szuka�. By� tutaj, w kapitanacie portu... - Pewnie, �e by� - zgodzi� si� nieznajomy. - A potem sobie poszed�. Nic nam nie m�wi�, �e zagin�a�. Musisz wymy�li� lepsz� bajeczk�. Teraz p�jdziemy do pana Farleya. - Poci�gn�� j� za sob�. - Idziemy t�dy. Priscilla zacisn�a z�by i stara�a si� nie zostawa� w tyle. Blask dnia zmusi� j� do zamkni�cia oczu. Wzdrygn�a si� i skrzywi�a z b�lu. W gruncie rzeczy by�a nawet wdzi�czna, �e nie musi i�� o w�asnych si�ach. Na pewno by si� przewr�ci�a. Z blasku weszli w cie�. Obcy zatrzyma� si� i przy�o�y� d�o� do czujnika. Drzwi rozsun�y si�. Priscilla pos�usznie przekroczy�a pr�g i znalaz�a si� w jakiej� wielkiej hali. Cztery terminale by�y zupe�nie puste. Na wisz�cej u g�ry tablicy odlot�w po�yskiwa�a w p�mroku tylko jedna nazwa, wypisana wyra�nie pomara�czowymi literami: �KRYTY PASA�� SOLCINTRA LIAD. Priscilla przystan�a nagle i wlepi�a wzrok w tablic�. Na Bogini�, naprawd� odlecieli! Zeszli z orbity, opu�cili sektor... Bez niej. Zostawili j� na pastw� losu w tej zapomnianej dziurze! - Chod�, chod�, panienko. Przecie� nie b�dziemy tutaj stercze� ca�ymi dniami. - Obcy mocno poci�gn�� j� za r�k�. Priscilla posz�a za nim jak ot�pia�a. W zasadzie powinna by� wkurzona, ale zwyci�y�o uczucie b�lu i szok. Najch�tniej po�o�y�aby si� gdzie� w k�cie i zasn�a. Ale nie... Najpierw czeka j� rozmowa w kapitanacie portu i nudne wyja�nienia. Kapitan Farley okaza� si� t�gawym m�czyzn� o ��tych obwis�ych w�sach i przepraszaj�cym spojrzeniu. Na widok Priscilli zamruga� niebieskimi oczami i czym pr�dzej przeni�s� wzrok na jej towarzysza. - Co� ty mi tu sprowadzi�, Liam? Liam w odpowiedzi mocniej �cisn�� j� za r�k� i stan�� niemal na baczno��, jakby za chwil� mia� zamiar strzeli� obcasami. - Komputer wskaza�, �e kto� majstruje przy zamku w pomieszczeniu magazynowym numer trzy, korytarz si�dmy, hala pierwsza - wyrecytowa�. - W pustym sektorze, panie kapitanie. Farley pokiwa� g�ow�. - Poszed�em sprawdzi�... Pan rozumie, my�la�em, �e to jaka� usterka. - Pchn�� Priscill� do przodu. - I znalaz�em j� w �rodku. Twierdzi, �e nazywa si� Priscilla Mendoza i jest spedytorem na �Daxflanie�. A �Daxflan� w�a�nie odlecia�. Kapitan ponownie zamruga� oczami. - Ale... Po co� ty tam polaz�a, dziewczyno? Magazyny od lat stoj� puste... Priscilla wzi�a g��boki oddech. B�l w boku jakby troch� zel�a�. - Byli tu u pana Kupiec Olanek i drugi oficer Collier - powiedzia�a. - Ja zosta�am na zewn�trz, �eby mie� nadz�r nad roz�adunkiem. Po pewnym czasie wysz�a do mnie Collier i powiedzia�a, �e Kupiec chce co� zabra� z magazynu. Otworzy�a drzwi, ale musia�am jej w tym troch� pom�c, bo si� zacina�y... - Nic dziwnego - mrukn�� Liam. - W tej dekadzie nikt ich nie otwiera�. - A potem - ci�gn�a Priscilla - uderzy�a mnie w g�ow� i zamkn�a drzwi. Gdy odzyska�am przytomno��, chcia�am otworzy� zamek za pomoc� magnes�w z miarki... Farley gapi� si� na ni� jak zaczarowany. - Uderzy�a ci� w g�ow� i zamkn�a drzwi? Dlaczego? Przecie� jeste�cie z tej samej za�ogi. - Sk�d mam wiedzie�? - burkn�a Priscilla, lecz chwil� p�niej zdoby�a si� na bolesny u�miech. - Pozwoli pan, �e usi�d�? �eb mi p�ka. - Ale� tak... tak. - Wygl�da� na lekko speszonego. - Liam... Magazynier niech�tnie pu�ci� jej r�k� i ustawi� na wprost biurka krzes�o. Priscilla usiad�a ostro�nie, zaciskaj�c d�onie na plastikowych por�czach. Liam stan�� tu� za jej plecami. - Dzi�kuj�. - Bardzo prosz�. - Kapitan Farley westchn�� ci�ko i zab�bni� palcami w metalowy blat biurka. Na moment zamkn�� oczy, skrzywi� si� i zn�w je otworzy�. - Masz oczywi�cie jaki� dow�d to�samo�ci. Skin�a g�ow� i sykn�a z b�lu. Przed oczami zata�czy�y jej czarne plamki. Dr��c� r�k� wyci�gn�a identyfikator. Denerwowa�a j� w�asna niemoc. Farley wzi�� od niej pakiet i po kolei wsuwa� karty do czytnika. Przez pewien czas wpatrywa� si� w monitor, po czym westchn�� i spojrza� na dziewczyn�. - Wygl�da na to, �e papiery masz w porz�dku. Spedytor na �Daxflanie�, zamustrowana na Liadzie, w Chonselcie. Wszystko czarno na bia�ym - pokr�ci� g�ow�. - B�d� z tob� zupe�nie szczery. Nie mam poj�cia, dlaczego kto� mia�by ci� tu zostawi�. Spedytor to wa�na funkcja, zw�aszcza na frachtowcu. Jeszcze do tego to uderzenie w g�ow�... Zupe�nie mi to do siebie nie pasuje. Powiem ci co�: Kupiec Olanek gaw�dzi� ze mn� przez chwil�. Ale tej... Collier nigdy nie widzia�em. Tak samo jak ciebie. - I dlatego mi pan nie wierzy. Uspokajaj�co zamacha� r�kami. - Sama przyznaj, �e to brzmi raczej ma�o wiarygodnie. - Przyznaj� - odpar�a Priscilla. - Tak samo jak pan nie wiem, o co chodzi. Wprawdzie oficer Collier mia�a do mnie pretensje, ale nie takie, �eby zaraz rozbija� mi g�ow�. St�d wniosek, �e dzia�a�a z polecenia Kupca, pomy�la�a nagle z przedziwn� jasno�ci�. Na w�asn� r�k� nie zrobi�aby czego� takiego. Pr�bowa�aby mnie raczej zgwa�ci�, gdybym zalaz�a jej za sk�r�. To bardziej w jej stylu. A skoro kupiec macza� w tym palce, to znaczy... Kapitan Farley poruszy� si� na skrzypi�cym krze�le. - C�, dziewczyno... Mog� tylko powiedzie�, �e co si� sta�o, to si� nie odstanie. Wobec nas nic nie zawini�a�. Prawda, Liam? - Tak, panie kapitanie - z nie ukrywanym �alem odpar� magazynier. - Na to wygl�da. Farley pokiwa� g�ow�. - Najlepsze, co mog� zrobi�, to odda� ci ID i pu�ci� ci� wolno. Id� sobie w swoj� stron�. Poda� jej pakiet kart. Priscilla popatrzy�a na niego. - W swoj� stron� - powt�rzy�a jak echo. - Ale jak? Nie mam pieni�dzy i nie znam tu nikogo. - To wszystko robota Kupca. Tak jak podejrzewa�a, �Daxflan� przewozi� du�� dostaw� narkotyk�w. W jaki spos�b kupiec dosta� si� do danych chronionych jej osobistym has�em? Niewa�ne. Zna� j� na tyle, �eby wyczu� zagro�enie - i postanowi� jej si� pozby�. - Id� do swojej ambasady - uprzejmie poradzi� jej kapitan Farley. - Na pewno wy�l� ci� do domu. Do domu? - Nie - odpowiedzia�a niemal bez tchu. - Musz� polecie�... do Arsdred. To by� nast�pny port na trasie �Daxflan�. A potem? - zapyta�a w duchu, zdziwiona swoj� gorliwo�ci�. Na razie nie pr�bowa�a znale�� odpowiedzi na to pytanie. - Arsdred - powt�rzy�a z przekonaniem. Farley zrobi� zdziwion� min�. - C�, skoro mus, to mus. Nie mnie pyta�, jak to zrobisz. Powiedzia�a�, �e nie masz pieni�dzy... - A ten statek na waszej orbicie? �Kryty Pasa��? To frachtowiec? Przytakn�� zaskoczony, mrugaj�c. - Znakomicie. - Wzi�a g��bszy oddech i zmusi�a sw�j bol�cy �eb do my�lenia. - Kapitanie Farley, wprawdzie nie ma pan wobec mnie �adnych zobowi�za�, ale chc� pana o co� prosi�. Pomo�e mi pan si� zamustrowa�? - To nie ten adres, dziewczyno. Lepiej porozmawiaj z agentem, panem Saundersonem. Cumuj� tutaj regularnie, raz na trzy lata. Co to za statek, co regularnie zawija na Jankalim? Na dodatek liade�ski. Priscilla milcza�a przez chwil�, staraj�c si� wyobrazi� sobie co� troch� mniej paskudnego od �Daxflan�. Niestety, nie uda�o jej si�. Z lekkim przymusem u�miechn�a si� do kapitana. - Gdzie znajd� pana Saundersona? - Ma biuro w mie�cie - za jej plecami zabrzmia� g�os Liama. - Ka�dy poka�e ci drog�. - W�a�nie - bez po�piechu zgodzi� si� Farley. A potem wyprostowa� si� i nastroszy� w�sy. - Jak chcesz, to mo�esz st�d zadzwoni�. Tym razem u�miech Priscilli by� zupe�nie szczery. - Dzi�kuj� bardzo. - Nie ma za co, dziewczyno. Ciesz� si�, �e mog� ci jako� pom�c - mrukn�� zaczerwieniony Farley. - Liam zaprowadzi ci� do centralki. Zacz�� d�uba� co� przy komputerze z pozornie zaaferowan� min�. Priscilla wsta�a. Liam �ypn�� na ni� ponuro, jakby chcia� j� z powrotem z�apa� za r�k�. Przeszli rami� w rami� kr�tkim korytarzem do kabiny komunikacyjnej. Liam wskaza� jej monitor, zawaha� si� chwil� i wystuka� numer do pana Saundersona. Spiek� raka, kiedy Priscilla u�miechn�a si� do niego. Pan Saunderson by� stary, a jego twarz pokrywa�a sie� g��bokich zmarszczek, w�r�d kt�rych, niczym dwa kawa�ki obsydianu, b�yszcza�y czarne oczy. Priscilla poda�a mu swoje personalia, wspomnia�a, �e do niedawna lata�a na �Daxflanie�, i �e teraz chcia�aby si� zaci�gn�� na statek orbituj�cy wok� Jankalimu. Wys�ucha� jej ze spokojem. - Wydaje mi si�, �e �Kryty Pasa�� ma komplet za�ogi - odpar�. - Je�eli jednak poczeka pani chwil�, zaraz to sprawdz�. Nie chcia�bym si� pomyli�. - Bardzo panu dzi�kuj� i przepraszam za k�opot. - Nic nie szkodzi. Za moment si� odezw�. Twarz starca znikn�a, a na monitorze pojawi� si� jaki� krajobraz w seledynowo- pomara�czowych barwach. Nie by� to widok �agodz�cy dokuczliwy b�l g�owy. Priscilla zamkn�a oczy, �eby go nie widzie�. - Panno Mendoza? B�yskawicznie otworzy�a oczy i zaczerwieni�a si� ze wstydu. Pan Saunderson u�miecha� si� do niej. - Kapitan ch�tnie porozmawia z pani� osobi�cie i zaprasza do siebie - chrz�kn�� w dystyngowany spos�b. - Przy okazji przypomnia� mi, �e ma u siebie �wietnego spedytora. Nie chcia�by zatem robi� pani zbyt wielkich nadziei, je�eli interesuje pani� wy��cznie ta funkcja. Priscilla zastanawia�a si� przez kr�tk� chwil�. Nie wiedzia�a, co mog� jej zaproponowa�, lecz tak czy owak, musia�a dosta� si� do Arsdred. Popatrzy�a na pana Saundersona, kt�ry cierpliwie czeka� na jej odpowied�. Ciekawe, czy opisa� mnie dok�adnie kapitanowi? - pomy�la�a. Posiniaczon� g�b� i to wszystko... Mimo woli u�miechn�a si� do w�asnych my�li. - Jest pan szalenie mi�y - powiedzia�a powoli do wiekowego d�entelmena. - Przyjm� ka�d� prac� na statku. Kiedy i gdzie mam si� stawi� u pana kapitana? - Wy�l� po pani� naszego pilota, pann� Dyson. Mo�e by� za dwadzie�cia minut? Odwiezie pani� na orbit�. Powiadomi� kapitana yos'Galama o pani wizycie. - Jest pan szalenie mi�y - powt�rzy�a. - Ale� sk�d�e - u�miechn�� si� pan Saunderson. - �ycz� szcz�cia, panno Mendoza. Roz��czy� si�. Priscilla z g��bokim westchnieniem opad�a na oparcie fotela. Mia�a dwadzie�cia minut do przylotu panny Dyson. Popatrzy�a na Liama. - Mog� gdzie� tutaj umy� twarz i r�ce? Parskn�� pod nosem i wskaza� g�ow� za siebie. - W g��b korytarza, pierwsze drzwi na lewo. Ale bez luksus�w. - Wystarczy, �eby dzia�a�o. - Z trudem podnios�a si� z fotela i wysz�a z kabiny. Liam pocz�apa� za ni�. Przed drzwiami do �azienki opar� si� o �cian� i skrzy�owa� r�ce na piersiach. Priscilla ze zdumieniem rozejrza�a si� po ciasnym wn�trzu. Liczy�a na to, �e gor�ca k�piel orze�wi j� troch� i pomo�e zapomnie� o b�lu. Prysznica jednak nie by�o. W zamian za to znalaz�a kran, umywalk� i myd�o. C�, musi wystarczy�. Odruchowo unios�a r�ce, �eby zdj�� kolczyki, i znieruchomia�a, gdy jej palce dotkn�y uszu. Powoli podesz�a do niewielkiego lustra wisz�cego na przeciwleg�ej �cianie. Zobaczy�a swoje odbicie: blad� owaln� twarz, zmierzwion� chmur� czarnych jak heban w�os�w, du�e czarne oczy pod cienkimi brwiami i kszta�tny nosek, rozd�ty teraz ze z�o�ci. Delikatna sk�ra na prawym policzku by�a mocno zaczerwieniona. W zgrabnych uszach widnia�y dwie male�kie dziurki. Wok� lewej zakrzep�a kropla krwi. Jak ona mog�a?! - Priscilla z furi� pomy�la�a o Dagmar. Moje kolczyki, kt�re dosta�am w dzie� inicjacji! Nale�a�y do mojej babki! Jak ona mog�a?! Nag�y gniew sprawi�, �e zapomnia�a o strachu i b�lu. Zadygota�a na ca�ym ciele, marz�c w tej chwili jedynie o tym, �eby zacisn�� r�ce na gardle z�odziejki. Arsdred, powt�rzy�a w duchu. Pr�bowa�a si� uspokoi�. Dopadn� oboje. Zabierzcie mnie tylko do Arsdred. Wreszcie uda�o jej si� zapanowa� nad z�o�ci�. Tak jak j� uczono, od�o�y�a swoje emocje na p�niej, na odpowiedni moment. Podesz�a do umywalki, pochyli�a si� i obmy�a twarz zimn� wod�. 65 rok czasu pok�adowego 130 dzie� podr�y Czwarta wachta Godzina 18.00 - �pisz, Mendoza? - odezwa�a si� Dyson z fotela pilota. Priscilla otworzy�a oczy i wyprostowa�a. - Troch� odpoczywa�am. - Mnie to naprawd� nie przeszkadza. Dolatujemy za pi�� minut. S�ysza�am, �e kto� ci� odbierze przy luku i zaprowadzi do kapitana. Wszystko jasne? - Tak, dzi�kuj�. Dyson parskn�a pod nosem. - Nie musisz mi dzi�kowa�. Po prostu przekazuj� informacj�. W��czy�a komunikator, poda�a swoje namiary i wymrucza�a kilka s��w potwierdzenia, po czym na powr�t zaj�a si� sterami. Niemal od niechcenia, g�adko i bez problem�w wesz�a na orbit�. Priscilla przypatrywa�a si� jej z niek�amanym podziwem i �al jej by�o, �e sama wci�� nie ma licencji pilota. Rozleg�a si� d�uga seria metalicznych zgrzyt�w i trzask�w, zako�czona g�uchym stukotem. Dyson jednym ruchem r�ki wy��czy�a tablic� rozdzielcz�. - Dobra, Mendoza. Wysiadka. Priscilla odpi�a pasy i wsta�a. - Dzi�ki. - Daj spok�j. Za co mi p�ac�? Priscilla u�miechn�a si�. - Do zobaczenia. Przesz�a przez �luz�, otworzy�a drzwi - i zatrzyma�a si� ze zdziwienia. U jej st�p rozci�ga� si� puszysty dywan. Liczne lampy o�wietla�y przestronny hol... lub raczej sal� recepcyjn� luksusowego hotelu albo restauracji. Trudno si� by�o oprze� takiemu por�wnaniu. Po lewej stronie, nieca�e trzy metry od niej, sta�y fotele i kanapy - podzielone r�wno pomi�dzy Liaden�w i Terra�czyk�w. Pod �cian� by� niedu�y podest, a tu� za nim - ogromny mural przedstawiaj�cy roz�o�yste zielone drzewo. Wy�ej, jakby troszeczk� przyt�oczony wielko�ci� drzewa, czai� si� odlany z br�zu gro�ny skrzydlaty smok. Jego zielone oczy patrzy�y wprost na Priscill�. W dole, pomi�dzy korzeniami, napisano co� po liade�sku. Priscilla westchn�a cicho. Przypomnia� jej si� ma�y Fin Ton, kt�ry w zamian za parti� gry go uczy� j� troch� liade�skiego. Uczy� m�wi�, ale nie czyta�. Potem popatrzy�a w prawo, na imponuj�cy zbi�r rycin i fotografii. Po prostu �le trafi�a. Powinna chyba wr�ci� do �luzy i znale�� inne drzwi, za kt�rymi mia� czeka� kto� z eskorty, �eby zaprowadzi� j� do kapitana. Stwierdzi�a jednak, �e odwr�t jest niemo�liwy. Nad wyj�ciem, jasnym �wiat�em pali�a si� rubinowa lampka na znak, �e w �luzie panuje idealna pr�nia. �Drzwi na wprost?� - pomy�la�a. A mo�e lepiej b�dzie skorzysta� z interkomu? Przecie� tak wielkie pomieszczenie musi mie� ��czno�� z reszt� statku. W g�owie roi�o jej si� od natr�tnych pyta�. Na �adnym ze znanych jej frachtowc�w nie by�o foyer ani takiej sali. Na tej powierzchni zmie�ci�yby si� ze trzy �adownie z �Daxflan�. P�niej si� b�dziesz nad tym zastanawia�, powiedzia�a sobie w duchu. Teraz znajd� interkom. Nagle otworzy�y si� drzwi i z korytarza wpad�a jaka� ma�a, zdyszana posta�. Ch�opiec. Zatrzyma� si� p� metra przed Priscill� i z�o�y� niezgrabny uk�on. To nie Liaden, z ulg� pomy�la�a dziewczyna. Ale... dziecko? - Pani Mendoza? - zapyta� ch�opiec i nie czekaj�c na odpowied�, papla� dalej. - Cholera! Strasznie przepraszam. Mia�em tu na pani� czeka�. Kapitan na pewno obedrze mnie ze sk�ry. U�miechn�a si� do niego. By� pulchnym Terra�czykiem, nie starszym ni� jedena�cie standard�w, ubranym w zwyk�e spodnie i koszul�. Prawy r�kaw i podbr�dek mia� umazane jakim� smarem. Na lewym ramieniu wida� by�o haftowan� naszywk� z napisem �Arbuthnot�. - Dopiero wesz�am - powiedzia�a Priscilla. - Za to chyba ci� nie ukarze? Ch�opiec namy�la� si� przez chwil�, przechyliwszy g�ow� na bok jak jaki� ma�y ptaszek. - No nie wiem... Kaza� mi tutaj by� przed pani�. Przecie� to niegrzeczne - wychodzi sobie pani z promu, a tu nikogo nie ma - westchn��. - Naprawd� przepraszam. Chcia�em zd��y�. - Przyjmuj� przeprosiny - odpar�a Priscilla. - To w�a�nie z tob� mam i�� do kapitana? - Cholera! - zn�w wykrzykn�� ch�opiec i wybuchn�� �miechem. - Zdaje mi si�, �e ostro namiesza�em. Kaza� mi tak�e serdecznie powita� pani� na pok�adzie. - Piwne oczy z nadziej� spojrza�y na Priscill�. - Uda�o mi si�? - Bez w�tpienia! - zapewni�a go, walcz�c z rzadk� u niej ochot� do �miechu. - To dobrze - odpowiedzia� z ulg�. Odwr�ci� si� i da� znak, �eby posz�a za nim. - Nazywam si� Gordy Arbuthnot. Jestem tu ch�opcem okr�towym. - Bardzo mi mi�o - mrukn�a z powag� Priscilla. Stara�a si� zanadto nie rozgl�da� po szerokim i widnym korytarzu. Ten statek regularnie raz na trzy lata zawija na Jankalim? Przecie� ju� w tym, co widzia�a do tej pory, zmie�ci�by si� ca�y �Daxflan�. Chcia�a zapyta� Gordy'ego, ile tu maj� �adowni, lecz w ostatniej chwili ugryz�a si� w j�zyk i zada�a inne pytanie: - Co to by�o za pomieszczenie, w kt�rym mnie przywita�e�? W pierwszej chwili my�la�am, �e pomyli�am �luzy. - Sala recepcyjna - rzuci� niedba�ym tonem. - Przeznaczona wy��cznie dla go�ci. Za�oga zwykle woli wchodzi� przez luki towarowe. - A ja jestem go�ciem? - Priscilla zmarszczy�a brwi. � Cz�sto was... kto� odwiedza? Gordy wzruszy� ramionami. - Kapitan czasem urz�dza przyj�cia. Poza tym zdarza si�, �e mamy pasa�er�w. Lec� z nami, bo docieramy tam, gdzie nie dochodz� zwyczajne liniowce, albo dlatego, �e jeste�my szybsi. - Aha. Weszli do windy. Ch�opiec nacisn�� szybko kilka przycisk�w. Po pewnym czasie drzwi otworzy�y si� na znacznie w�szy korytarz. Tutaj zmie�ci�oby si� zaledwie czterech Liaden�w rami� w rami�. Priscilla poci�gn�a nosem i poczu�a wyra�ny zapach cynamonu, �ywicy i sk�ry. Wzi�a g��boki oddech i na moment zatrzyma�a powietrze w p�ucach. Gordy wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Naj�adniejszy zapach na ca�ym statku. To z luku numer sze��. - Potem wyci�gn�� r�k�. - Tam jest kajuta kapitana. Priscilla westchn�a ci�ko i zagryz�a usta, bo zn�w j� za�upa�o w g�owie. Nie ma si� czego ba�, wmawia�a sobie. Kapitan chce tylko z tob� porozmawia�. Najgorsze, co si� mo�e zdarzy�, to �e nie dostaniesz pracy. Wtedy pomy�lisz, jak inaczej dosta� si� do Arsdred. Gordy zbli�y� d�o� do czujnika na czerwonych drzwiach kabiny. Rozleg� si� cichy gong, a po nim st�umione: �prosz�. Drzwi rozsun�y si�. Priscilla wesz�a za ch�opcem do �rodka i stan�a w progu jak wryta. Znowu poczu�a si� przyt�oczona ogromem przestrzeni. Po jednej stronie zauwa�y�a wielki rega� pe�en wideoksi��ek, oprawnych druk�w i ta�m z nagraniami. Po drugiej wisia� ciemnoczerwony gobelin, po�yskuj�c starym z�otem, nefrytow� zieleni� i b��kitem. Pod nim by� barek, a obok zn�w pe�na ta�m i bibelot�w p�ka. Na wprost, po�rodku, sta�y dwa fotele i du�e drewniane biurko z monitorem oraz stosem p�yt i dyskietek. W lewo od biurka wida� by�o oznaczone uko�n� czerwon� lini� drzwi. W rogu sta� jeszcze jeden g��boki i wygodny fotel, a na dywanie le�a�y rozrzucone ksi��ki i szkicownik. Jeszcze wi�cej ksi��ek pi�trzy�o si� na niewielkim stoliku. Na drugim rozstawiona by�a szachownica, nad kt�r� pochyla� si� siwow�osy m�czyzna w granatowej koszuli. A wi�c kapitan jest stary. Priscilla odetchn�a z ulg�. Gordy Arbuthnot podszed� do stolika i chrz�kn��. - Panie kapitanie? - powiedzia� po terra�sku. - Przyprowadzi�em pann� Mendoz�. - Ju�? Tak szybko? Tym razem Dyson przesz�a sam� siebie. - Kapitan westchn�� i pokr�ci� g�ow� nad szachownic�. - Co� mi si� zdaje, �e nie ma wyj�cia z tej g�upiej sytuacji. Podszed� do Priscilli i lekko sk�oni� si� na powitanie. - Jestem Shan yos'Galan, panno Mendoza. By� wysoki. Prawdziwy olbrzym w�r�d Liaden�w. Spocz�o na niej czujne spojrzenie srebrnych oczu, okolonych g�stymi czarnymi rz�sami. Do tego wcale nie by� starcem - zmyli�y j� siwe w�osy. Sprawia� wra�enie, �e jest mniej wi�cej w jej wieku. Lecz, na Bogini�, c� to za wygl�d! Ogromny nos, wystaj�ce ko�ci policzkowe, wydatne usta, szerokie czo�o, tr�jk�tna broda i cienkie bia�e brwi nad du�ymi oczami... nie przypomina�o to w niczym delikatnych rys�w Liaden�w, jakie spotyka�o si� po tej stronie Yxtrangu. Priscilla drgn�a i uk�oni�a si� do�� sztywno na terra�sk� mod��. - Kapitanie yos'Galan - powiedzia�a. - Ciesz� si�, �e pana widz�. - W takim razie nale�y pani do wyj�tk�w - zauwa�y�. M�wi� jak wykszta�cony Terra�czyk, bez najmniejszego �ladu liade�skiego akcentu. - Tylko rodzina mnie toleruje. Ale oni od dawna mogli si� przyzwyczai�. Gordy, panna Mendoza chcia�a si� czego� napi�. I... gdzie� znikn�� m�j kieliszek. Nie szukaj go, i tak jest pusty. Za co ja ci w�a�ciwie p�ac�? Ch�opiec u�miechn�� si� i podszed� do barku. Po drodze zerkn�� przez rami� na Priscill�. - Polecam czerwone wino - powiedzia� powa�nym tonem. - Chocia� bia�e te� jest ca�kiem niez�e. Nie jestem pewny co do koniaku... - Sk�d ty to wszystko wiesz? - spyta� kapitan. - Popijasz sobie, jak nie patrz�? Kto ci powiedzia�, �e w�a�nie czerwone jest najlepsze? Polegasz na swoim smaku? - Pan zwykle pija czerwone wino, panie kapitanie. - Prostak bez czci i wiary. Proponujesz koniak, gdy mamy rozmawia� o pracy? We� si� w gar��. - Tak jest - odpar� Gordy, na kt�rym tyrada kapitana nie zrobi�a �adnego wra�enia. - Panno Mendoza? Mamy tutaj czerwone wino, bia�e, ��te, zielone, niebieskie... to znaczy misravot... kaw� i herbat�... Priscilla ma�o co zn�w nie parskn�a �miechem. To na pewno histeria, pomy�la�a, zmuszaj�c si� do powagi. - Poprosz� bia�e - powiedzia�a. Gordy skin�� g�ow� i zaj�� si� kieliszkami. - Prosz� usi��� - uprzejmie odezwa� si� kapitan i wskaza� jej fotel przed biurkiem. �wiat�o zamigota�o w jego sygnecie - wielkim, kunsztown