3825
Szczegóły |
Tytuł |
3825 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3825 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3825 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3825 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Jordan
R�G VALERE
(Prze�o�y�a Katarzyna Kar�owska)
ROZDZIA� 1
NOWI PRZYJACIELE I STARZY WROGOWIE
Egwene, prowadzona przez Przyj�t�, w�drowa�a korytarzami Bia�ej Wie�y. �ciany, r�wnie bia�e jak zewn�trzne mury wie�y, pokrywa�y gobeliny i malowid�a, posadzk� tworzy�y wzorzyste ceramiczne p�ytki. Bia�a szata Przyj�tej w zasadzie nie r�ni�a si� niczym od jej ubioru, wyj�wszy siedem w�skich, barwnych pask�w przy kraju i mankietach. Egwene krzywi�a si�, gdy jej spojrzenie pada�o na t� sukni�. W�a�nie tak� od wczoraj nosi�a Nynaeve, wygl�da�o jednak, �e bynajmniej nie sprawi�a jej rado�ci, podobnie zreszt� jak z�oty pier�cie� - w�� po�eraj�cy w�asny ogon - oznaka rangi. Podczas tych kilku okazji, gdy Egwene mog�a zobaczy� Wiedz�c�, oczy tamtej wype�nia� mrok, jakby zobaczy�a co�, czego ca�ym sercem pragn�a nie widzie� nigdy.
- To tutaj - powiedzia�a oschle Przyj�ta, wskazuj�c gestem drzwi. Pedra, tak j� przynajmniej przedstawiano, niska, �ylasta kobieta, nieco starsza od Nynaeve, zawsze przemawia�a ostrym tonem. - Tym razem ci darowano, bo to tw�j pierwszy dzie�, ale spodziewam si� zobaczy� ci� w pomywalni, gdy gong zabrzmi na prim�. Ani chwili p�niej.
Egwene dygn�a, po czym pokaza�a j�zyk oddalaj�cym si� plecom Przyj�tej. Od pierwszej chwili, gdy tylko Sheriam umie�ci�a jej imi� w ksi�dze nowicjuszek, Egwene wiedzia�a, �e nie lubi Pedry. Otworzy�a teraz z rozmachem drzwi i wesz�a do �rodka.
Wystr�j niewielkiej izby by� niewyszukany, wn�trze okala�a biel �cian, a na jednej z dw�ch twardych �aw siedzia�a m�oda kobieta o rudoz�otych w�osach opadaj�cych na ramiona. Posadzka by�a go�a, nowicjuszek raczej nie przyzwyczajano do pomieszcze� z dywanami. Egwene stwierdzi�a, �e dziewczyna jest mniej wi�cej w jej wieku, tyle �e godno�� i opanowanie, jakie od niej bi�y, powodowa�y, i� wydawa�a si� starsza. Na niej prosto skrojona suknia nowicjuszki prezentowa�a si� jakby lepiej. Elegancko. O w�a�nie!
- Mam na imi� Elayne - przedstawi�a si� i przekrzywiwszy g�ow�, zacz�a si� Egwene przygl�da�. - A ty jeste� Egwene. Z Pola Emonda w Dwu Rzekach.
Wypowiedzia�a to takim tonem, jakby w tym stwierdzeniu kry�o si� co� wa�nego, zaraz jednak przesz�a do innego tematu.
- Sta�ym obowi�zkiem tych, kt�rzy przebywaj� tu ju� od jakiego� czasu, jest udzielanie pomocy nowym, dopiero co przyby�ym nowicjuszkom. Mamy im pom�c odnale�� si� w tym miejscu. Usi�d�, prosz�.
Egwene przysiad�a na drugiej �awie, wprost naprzeciwko Elayne.
- My�la�am, �e Aes Sedai b�d� mnie uczy�, skoro ju� jestem nowicjuszk�. Ale jak dot�d zdarzy�o si� tylko tyle, �e Pedra obudzi�a mnie na dobre dwie godziny przed pierwszym brzaskiem i kaza�a zamiata� korytarze. Twierdzi, �e b�d� te� musia�a pomaga� przy zmywaniu naczy� po obiedzie.
Elayne skrzywi�a si�.
- Nienawidz� zmywania. Nigdy dot�d mnie nie zmuszano... zreszt� niewa�ne. B�dziesz pobiera�a nauki. W rzeczy samej, pocz�wszy od dzisiaj, b�dziesz codziennie pobiera�a nauki w�a�nie o tej porze. Od �niadania do primy, a potem znowu od obiadu do tercji. Je�li oka�esz si� wybitnie zdolna, wzgl�dnie wybitnie t�pa, by� mo�e zagospodaruj� ci r�wnie� czas mi�dzy kolacj� a komplet�, zazwyczaj jednak b�d� to zwyk�e pos�ugi. - B��kitne oczy Elayne przybra�y zamy�lony wyraz. - Ty si� urodzi�a� z Jedyn� Moc�, prawda?
Egwene przytakn�a.
- Tak, zdawa�o mi si�, �e j� czuj�. I j a si� z tym urodzi�am. Nie czuj si� zawiedziona, �e si� nie pozna�a� na tym. Nauczysz si� jeszcze wyczuwa� zdolno�ci u innych kobiet. Ja mam t� przewag�, �e wychowa�am si� w otoczeniu Aes Sedai.
Egwene mia�a ochot� zapyta�: "Kog� to wychowuj� w otoczeniu Aes Sedai?" - ale Elayne nie przestawa�a m�wi�.
- Nie czuj si� zawiedziona, je�li troch� potrwa, zanim cokolwiek osi�gniesz. To znaczy w korzystaniu z Jedynej Mocy. Nawet najprostsza rzecz wymaga nieco czasu. Cierpliwo�� jest cnot�, kt�rej trzeba si� uczy�. - Zmarszczy�a nos. - Sheriam Sedai zawsze to powtarza i dok�ada wszelkich stara�, aby�my wszystkie te� si� tego nauczy�y. Spr�buj pobiec, gdy ona rozka�e ci i��, a nawet nie zd��ysz mrugn��, jak ci� wezwie do swego gabinetu.
- Ju� mia�am kilka lekcji - powiedzia�a Egwene, staraj�c si�, by to zabrzmia�o skromnie.
Otworzy�a si� na saidara - ta partia nauk stawa�a si� coraz �atwiejsza - i poczu�a, jak ciep�o wype�nia jej cia�o. Postanowi�a, �e spr�buje jednej z najbardziej efektownych rzeczy, kt�r� nauczy�a si� robi�. Wyci�gn�a r�k� i ponad powierzchni� d�oni utworzy�a kul� p�on�c� czystym �wiat�em. P�omie� chybota� si� - wci�� nie potrafi�a utrzyma� go nieruchomo - ale by�.
Elayne spokojnym ruchem wyci�gn�a r�k� i pojawi�a si� nad ni� �wietlna kula. Te� migota�a.
Po chwili wok� ca�ego cia�a Elayne rozb�ys�o blade �wiat�o. Egwene j�kn�a ze zdumienia, a jej p�omie� znikn��.
Elayne ni st�d, ni zow�d zachichota�a, emitowane przez ni� �wiat�o zagas�o, zar�wno kula, jak i po�wiata.
- Widzia�a�? Widzia�a�, jak mnie otoczy�o? - spyta�a podnieconym g�osem. - Ja je dooko�a ciebie widzia�am. Sheriam Sedai obieca�a, �e je w ko�cu zobacz�. To by� pierwszy raz. Dla ciebie te�?
Egwene skin�a g�ow�, �miej�c si� razem ze swoj� towarzyszk�.
- Podobasz mi si�, Elayne. My�l�, �e si� zaprzyja�nimy.
- Ja te� tak my�l�, Egwene. Jeste� z Dwu Rzek, z Pola Emonda. Czy znasz mo�e ch�opca, kt�ry si� nazywa Rand al�Thor?
- Znam go. - Egwene nagle przypomnia�a sobie histori� opowiedzian� jej przez Randa, histori�, w kt�r� ani troch� nie wierzy�a, o tym, jak spad� z muru do jakiego� ogrodu i pozna�... - Jeste� dziedziczk� tronu Andoru? - wykrztusi�a.
- Tak - odpar�a z prostot� Elayne. - Gdyby Sheriam Sedai wpad�o w ucho, cho�by dalekim echem, �e w og�le o tym wspomnia�am, to pewnie wezwa�aby mnie do gabinetu, jeszcze zanim sko�czy�abym gada�.
- Wszystkie wko�o opowiadaj� o wezwaniach do gabinetu Sheriam. Nawet Przyj�te. Czy a� tak dotkliwie potrafi zbeszta�? Na mnie sprawia wra�enie dobrotliwej.
Elayne zawaha�a si�, a odezwawszy si�, m�wi�a wolno, nie patrz�c Egwene w oczy.
- Trzyma wierzbow� r�zg� na biurku. Twierdzi, �e je�li nie potrafisz nauczy� si� przestrzega� regu� w cywilizowany spos�b, to ona nauczy ci� ich inn� metod�. Nowicjuszki zwi�zane s� tyloma regu�ami, �e bardzo trudno jest kt�rej� z nich nie z�ama� - zako�czy�a.
- Ale� to.., to potworne! Nie jestem dzieckiem, ty te� nie. Nie dam si� traktowa� jak dziecko.
- A w�a�nie, �e jeste�my dzie�mi. Aes Sedai, pe�ne siostry, to doros�e kobiety. Przyj�te s� m�odymi kobietami, dostatecznie dojrza�ymi, by mo�na im by�o ufa� i nie patrze� bezustannie przez rami�. Za� nowicjuszki s� dzie�mi, kt�re trzeba chroni� i otacza� opiek�, wskazywa� im kierunek, w kt�rym winny si� uda�, a tak�e kara�, gdy uczyni� co�, czego nie powinny. W taki w�a�nie spos�b wyja�nia to Sheriam Sedai. Nikt ci� nie ukarze podczas lekcji, o ile nie b�dziesz pr�bowa�a zrobi� czego�, czego ci nie wolno. Czasami trudno jest si� powstrzyma�, sama si� przekonasz. Masz ochot� przenosi� Moc r�wnie mocno, jak oddycha�. Je�li jednak zbijesz zbyt wiele naczy�, bo co� ci si� zaroi w g�owie podczas zmywania, je�li oka�esz lekcewa�enie kt�rej� z Przyj�tych, opu�cisz Wie�� bez zezwolenia, albo przem�wisz do jakiej� Aes Sedai, nie czekaj�c a� ona odezwie si� do ciebie pierwsza albo... Wszystko, co powinna� robi�, to dok�ada� wszelkich stara�. Nic innego robi� nie wolno.
- Tak to brzmi, jakby one usi�owa�y nas zmusi�, aby�my zapragn�y opu�ci� to miejsce - zaprotestowa�a Egwene.
- Wcale nie, cho� jednocze�nie tak w�a�nie jest. Egwene, w Wie�y przebywa zaledwie czterdzie�ci nowicjuszek. Tylko czterdzie�ci i nie wi�cej jak siedem albo osiem wejdzie do grona Przyj�tych. To za ma�o, powiada Sheriam Sedai. Jej zdaniem jest teraz za ma�o Aes Sedai do zrobienia tego, co musi zosta� zrobione. Jednak Wie�a nie... nie mo�e... zani�y� swoich wymog�w. Aes Sedai nie mog� uzna� �adnej kobiety za swoj� siostr�, je�li brak jej zdolno�ci, si�y i woli. Nie mog� ofiarowa� pier�cienia i szala takiej, co nie potrafi dostatecznie dobrze przenosi� Mocy, daje si� zastraszy� albo rezygnuje, gdy droga robi si� wyboista. Od przenoszenia s� nauki i pr�by, je�li za� idzie o si�� i wol�... C�, je�li b�dziesz chcia�a odej��, pozwol� ci, ale wtedy, gdy ju� nauczysz si� tyle, by nie umrze� z powodu swej ignorancji.
- Wydaje mi si� - wolno powiedzia�a Egwene �e Sheriam ju� troch� nam o tym napomyka�a. Ale nigdy nie przysz�o mi do g�owy, �e mog�abym by� w niedostatecznym stopniu Aes Sedai.
- Ona g�osi pewn� teori�. Twierdzi, �e dokona�y�my selekcji gatunku ludzkiego. Czy wiesz, co to jest selekcjonowanie? Usuwanie ze stada zwierz�t, kt�rych cechy ci si� nie podobaj�.
Egwene przytakn�a z rozdra�nieniem: ka�dy, kto wyrasta� w otoczeniu hodowc�w owiec, musia� si� zna� na selekcji stad.
- Sheriam Sedai m�wi, �e dzi�ki Czerwonym Ajah, kt�re od trzech tysi�cy lat poluj� na m�czyzn zdolnych do przenoszenia Mocy, wytrzebi�y�my w nas zdolno�� do przenoszenia. Na twoim miejscu nie wspomina�abym o tym w towarzystwie Czerwonych. Sheriam Sedai uczestniczy�a w niejednej awanturze na ten temat, a zreszt� jeste�my tylko nowicjuszkami.
- Nie powiem ani s�owa.
Elayne umilk�a, po czym doda�a:
- Czy Rand ma si� dobrze?
Egwene poczu�a nag�e uk�ucie zazdro�ci - Elayne by�a bardzo pi�kna - lecz zaraz potem jeszcze silniejsze drgnienie serca, kt�re oznacza�o strach. Przywo�a�a na my�l te strz�py wspomnie�, kt�re zachowa�a z opowie�ci Randa na temat spotkania z dziedziczk� tronu i jej niepok�j rozproszy� si�: Elayne raczej nie mog�a wiedzie�, �e Rand potrafi przenosi� Moc.
- Egwene?
- Ma si� jak najlepiej.
"Mam nadziej�, �e ten we�nianog�owy idiota ma si� dobrze".
- Ostatnim razem, jak go widzia�am, odje�d�a� konno w towarzystwie shienara�skich �o�nierzy.
- Shienara�skich �o�nierzy! Mnie powiedzia�, �e jest pasterzem. - Potrz�sn�a g�ow�. - Zdarza mi si� o nim my�le� w najdziwniejszych momentach. Zdaniem Elaidy on jest z jakiego� powodu wa�ny. Wprawdzie nie powiedzia�a tego otwarcie, ale rozkaza�a go szuka� i wpad�a w furi�, gdy si� dowiedzia�a, �e wyjecha� z Caemlyn.
- Elaida?
- Elaida Sedai. Doradczyni mojej matki. Nale�y do Czerwonych Ajah, ale mimo to moja matka zdaje si� j� lubi�.
Egwene zasch�o w ustach.
"Czerwona Ajah, kt�ra interesuje si� Randem".
- Ja... nie wiem, gdzie on teraz jest. Opu�ci� Shienar i nie s�dz�, by mia� tam wr�ci�.
Elayne obdarzy�a j� krytycznym spojrzeniem.
- Nie zdradzi�abym Elaidzie, gdzie ma go szuka�, gdybym to wiedzia�a, Egwene. Nic mi nie wiadomo, aby uczyni� co� z�ego; obawiam si� nadto, �e ona chce go w jaki� spos�b wykorzysta�. W ka�dym razie nie widzia�am jej od dnia, w kt�rym tu przyby�y�my, wlok�c za sob� Bia�e P�aszcze, kt�re niczym go�cze psy sz�y naszym �ladem. Wci�� jeszcze obozuj� na zboczu G�ry Smoka. - Poderwa�a si� znienacka na r�wne nogi. - Porozmawiajmy o czym� weselszym. S� tu jeszcze dwie inne dziewczyny, znaj�ce Randa, chcia�abym, aby� pozna�a jedn� z nich.
Uj�a Egwene za r�k� i wyci�gn�a j� z pokoju.
- Dwie dziewczyny? Rand najwyra�niej poznaje wiele dziewczyn...
- Hmmmm? - Elayne przyjrza�a si� jej bacznie, nadal ci�gn�c za sob� w g��b korytarza. - Tak. No c�. Jedna z nich to leniwa dzierlatka, nazywa si� Else Grinwell. Moim zdaniem nie pob�dzie tu d�ugo. Wymiguje si� od codziennych pos�ug i wiecznie wykrada, by m�c podpatrywa� Stra�nik�w przy ich �wiczeniach z mieczami. Twierdzi, �e Rand trafi� do farmy jej ojca razem ze swym przyjacielem, Matem. Niechybnie nak�adli jej do g�owy wyobra�e� o �wiecie, kt�ry le�y za nast�pn� wsi�, wi�c uciek�a z domu, �eby zosta� Aes Sedai.
- M�czy�ni - mrukn�a Egwene. - Jak ja podaruj� kilka ta�c�w jakiemu� mi�emu ch�opcu, to Rand zaraz zaczyna si� boczy� niczym pies, kt�rego bol� z�by, a on...
Urwa�a, w dalszej cz�ci korytarza pojawi�a si� bowiem ludzka sylwetka. Elayne te� przystan�a w p� kroku i �cisn�a mocniej d�o� Egwene.
M�czyzna nie mia� w sobie nic takiego, co mog�oby wywo�a� niepok�j, jedynie to jego niespodziane pojawienie si� mog�o zaniepokoi�. By� wysoki i przystojny, wchodzi� ju� w �redni wiek, mia� d�ugie, ciemne, wij�ce si� w�osy, jednak�e garbi� ramiona, a w jego oczach czai� si� smutek. Nie wykona� ani jednego ruchu w stron� Egwene i Elayne, sta� tylko i patrzy� na nie, a� w ko�cu za jego ramieniem pojawi�a si� jedna z Przyj�tych.
- Nie powinno ci� tu by� - powiedzia�a do niego tonem nie pozbawionym uprzejmo�ci.
- Chcia�em si� przej��. - M�wi� g��bokim g�osem, r�wnie smutnym jak oczy.
- Mog�e� si� przej�� po ogrodzie, tam gdzie ci kazano przebywa�. S�o�ce dobrze ci zrobi.
M�czyzna parskn�� gorzkim �miechem.
- Przy czym dwie albo trzy z was b�d� pilnowa�y ka�dego mojego kroku? Boicie si� po prostu, �e znajd� jaki� n�. - Widz�c wyraz oczu Przyj�tej, znowu si� za�mia�. - Dla siebie, kobieto. Dla siebie. Prowad� mnie do waszego ogrodu i waszych czujnych oczu.
Przyj�ta uj�a go lekko za rami� i poprowadzi�a przed siebie.
- Logain - powiedzia�a Elayne, gdy m�czyzna znikn�� ju� z korytarza.
- Fa�szywy Smok!
- Zosta� poskromiony, Egwene. Nie jest ju� bardziej niebezpieczny ni� inni m�czy�ni. Pami�tam jednak, jak wygl�da� przedtem, kiedy a� sze�� Aes Sedai musia�o go pilnowa�, by nie wykorzysta� Mocy i nie zniszczy� nas wszystkich.
Zadygota�a.
Egwene te� poczu�a, jak przeszywa j� dreszcz. W�a�nie to Czerwone Ajah mog�y zrobi� z Randem.
- Czy zawsze trzeba ich poskramia�? - spyta�a.
Elayne zapatrzy�a si� na ni� z ustami otwartymi ze zdumienia, wi�c szybko doda�a:
- No, bo mog�abym pomy�le�, �e Aes Sedai znajd� jaki� inny spos�b na radzenie sobie z nimi. Anayia i Moiraine m�wi�y, �e najwi�ksze dzie�a Wieku Legend wymaga�y wsp�dzia�ania m�czyzn i kobiet przy korzystaniu z Mocy. Po prostu wydawa�o mi si�, �e b�d� pr�bowa�y znale�� jak�� inn� drog�.
- C�, nie dopu��, by jaka� Czerwona siostra s�ysza�a, jak g�o�no o tym my�lisz. Egwene, one istotnie pr�bowa�y. Pr�bowa�y przez trzysta lat od czasu zbudowania Bia�ej Wie�y. Podda�y si�, ponosi�y kolejne pora�ki. Chod�. Chc�, �eby� pozna�a Min. Na szcz�cie nie w ogrodzie, do kt�rego uda� si� Logain, dzi�ki �wiat�o�ci.
Imi� to wydawa�o si� Egwene dziwnie znajome, a gdy zobaczy�a m�od� kobiet�, wiedzia�a ju� dlaczego. W ogrodzie p�yn�� w�ski strumyk, przez kt�ry przerzucony by� niski kamienny mostek. Na ograniczaj�cym go murze siedzia�a na skrzy�owanych nogach Min. By�a ubrana w obcis�e m�skie spodnie i workowat� koszul�, dzi�ki kr�tko przyci�tym w�osom mog�a nieomal uchodzi� za ch�opca, jakkolwiek bardzo urodziwego. Obok niej, na zwie�czeniu muru, le�a� szary kaftan.
- Znam ci� - powiedzia�a Egwene. - Pracowa�a� w karczmie w Baerlon.
Powierzchni� wody p�yn�cej pod mostkiem marszczy� lekki wiatr, w�r�d drzew rosn�cych w ogrodzie �wierka�y szaropi�rki.
Min u�miechn�a si�.
- A ty by�a� z tymi, kt�rzy sprowadzili Sprzymierze�c�w Ciemno�ci, co to usi�owali nas spali�. Nie, nie przejmuj si�. Pos�aniec, kt�ry przyby� mnie zabra�, przywi�z� z sob� do�� z�ota, by pan Fitch m�g� odbudowa� karczm�, i to dwukrotnie wi�ksz� ni� mia� uprzednio. Dzie� dobry, Elayne. Nie �l�czysz przy swoich naukach? Ani przy jakich� garnkach?
Zosta�o to wypowiedziane �artobliwym tonem, jakby obydwie kobiety przyja�ni�y si� ze sob� i mog�y przekomarza� si�, nie wywo�uj�c urazy. U�miech Elayne to potwierdzi�.
- Widz�, �e Sheriam nie potrafi�a ci� jeszcze zmusi�, by� ubra�a si� w sukni�.
W �miechu Min zabrzmia�a z�o�liwa nuta.
- Nie jestem nowicjuszk�.
Zacz�a m�wi� piskliwym g�osem:
- Tak, Aes Sedai. Nie, Aes Sedai. Czy mog� zamie�� jeszcze kt�r�� pod�og�, Aes Sedai? Ja - doda�a, powracaj�c do swej zwyk�ej, niskiej barwy g�osu - ubieram si� tak, jak chc�. - Zwr�ci�a si� do Egwene. - Czy Rand ma si� dobrze?
Egwene zacisn�a usta.
"On powinien nosi� rogi jak jaki� trollok" - pomy�la�a ze z�o�ci�.
- Bardzo mi by�o przykro, gdy wasza karczma stan�a w p�omieniach i ciesz� si�, �e pan Fitch m�g� j� odbudowa�. Po co przyjecha�a� do Tar Valon? Najwyra�niej wcale nie chcesz zosta� Aes Sedai.
Min wygi�a brwi w �uk, Egwene by�a pewna, �e czyni to z rozbawienia.
- Ona go lubi - wyja�ni�a Elayne. - Wiem.
Min zerkn�a na Egwene, kt�rej przez chwil� wydawa�o si�, �e widzi w jej oczach smutek - a mo�e �al?
- Jestem tu - odpar�a dobitnie Min - bo przys�ano po mnie i dano mi wyb�r, �e albo usi�d� samodzielnie na ko�skim grzbiecie, albo przywi��� mnie do niego, zapakowan� w worek.
- Ty zawsze przesadzasz - skarci�a j� Elayne. Sheriam Sedai widzia�a ten list i powiada, �e to by�a pro�ba. Min widzi rzeczy, Egwene. Dlatego w�a�nie tu jest, by Aes Sedai mog�y zbada�, jak ona to robi. To nie polega na korzystaniu z Mocy.
- Pro�ba - �achn�a si� Min. - Kiedy jaka� Aes Sedai prosi o twoje przybycie, to przypomina to rozkaz wydany przez kr�low�, rozkaz, za kt�rym kryje si� stu �o�nierzy.
- Ka�dy cz�owiek przecie� widzi rzeczy - zauwa�y�a Egwene.
Elayne potrz�sn�a g�ow�.
- Nie tak jak Min. Ona widzi... po�wiaty, kt�re otaczaj� ludzi. Ma tak�e wizje.
- Nie zawsze - wtr�ci�a Min. - Nie przy ka�dym. - Potrafi te� z nich r�ne rzeczy wyczytywa�, cho� ja nie jestem pewna, czy zawsze m�wi prawd�. Powiedzia�a mi, �e b�d� musia�a dzieli� m�a z dwoma innymi kobietami, i �e nigdy si� z tym nie pogodz�. Nie podoba mi si� to, ale ona tylko si� z tego �mieje i m�wi, �e jej samej nigdy nie interesowa�o dbanie o rozw�j spraw. Ale powiedzia�a, �e ja zostan� kr�low�, jeszcze zanim si� dowiedzia�a, kim jestem. M�wi�a te�, �e widzi koron� i to by�a R�ana Korona Andoru.
Wbrew sobie Egwene spyta�a:
- Co widzisz, gdy na mnie patrzysz?
Min zerkn�a na ni�.
- Bia�y p�omie� i... och, r�ne rzeczy. Nie wiem, co one znacz�...
- Cz�sto to powtarza - powiedzia�a Elayne cierpkim tonem. - Jedn� z rzeczy, kt�re zobaczy�a, gdy na mnie spojrza�a, by�a odci�ta d�o�. Nie moja d�o�, orzek�a. Twierdzi te�, �e nie wie, co ona oznacza.
Chrz�st but�w na �cie�ce kaza� im si� odwr�ci�. Zobaczy�y dw�ch m�odych m�czyzn, koszule i kaftany nie�li przewieszone przez rami�, ukazuj�c obna�one, okryte potem torsy, w d�oniach trzymali schowane do pochew miecze. Egwene mimo woli zagapi�a si� na najprzystojniejszego m�czyzn�, jakiego widzia�a w �yciu. Wysoki i szczup�y, a przy tym mocno zbudowany, porusza� si� z koci� gracj�. Nagle zauwa�y�a, �e m�odzieniec pochyla si� nad jej d�oni� - nawet nie poczu�a, kiedy j� uj�� - musia�a poszuka� w my�lach imienia, kt�rym si� przedstawi�.
- Galad - powt�rzy�a p�g�osem.
Ciemne oczy wpatrywa�y si� w jej oczy. By� od niej starszy. Starszy od Randa. Na my�l o Randzie otrz�sn�a si� i przysz�a do siebie.
- A ja jestem Gawyn. - Drugi m�odzieniec u�miecha� si� szeroko. - Zdaje si�, nie dos�ysza�a� za pierwszym razem.
Min r�wnie� si� u�miecha�a, tylko Elayne zmarszczy�a czo�o.
Egwene nagle przypomnia�a sobie o swej d�oni, wci�� pozostaj�cej w u�cisku Galada, i uwolni�a j�.
- Je�li nasze obowi�zki nam pozwol� - powiedzia� Galad - pragn��bym ci� zobaczy� raz jeszcze, Egwene. Mogliby�my uda� si� na przechadzk� albo, je�li uzyskasz zezwolenie na opuszczenie Wie�y, zrobi� sobie piknik za murami miasta.
- To... by�oby bardzo przyjemnie. - Poczu�a si� skr�powana obecno�ci� Min, kt�ra wci�� u�miecha�a si� z tym samym rozbawieniem, Elayne, z grymasem wok� ust i Gawyna. Pr�bowa�a odzyska� spok�j, my�le� o Randzie.
"On jest taki... pi�kny".
Drgn�a, troch� przestraszona, �e wypowiedzia�a t� my�l na g�os.
- Do zobaczenia zatem. - Galad, kt�ry wreszcie oderwa� wzrok od jej oczu, uk�oni� si� Elayne. - Siostro!
Spr�ysty niczym ostrze miecza wszed� na mostek.
- On b�dzie zawsze czyni� to, co nale�y - mrukn�a Min, ukradkiem odprowadzaj�c go wzrokiem - nie zwa�aj�c, kogo tym zrani.
- Siostro? - zapyta�a Egwene.
Grymas na twarzy Elayne zel�a� tylko odrobin�.
- My�la�am, �e to tw�j... Chodzi mi o to skrzywienie na twojej... - Przysz�o jej do g�owy, �e Elayne jest zazdrosna i nadal nie by�a pewna, czy nie ma racji.
- Nie jestem jego siostr� - o�wiadczy�a surowym tonem Elayne. - Nie �ycz� sobie ni� by�.
- Nasz ojciec by� r�wnie� jego ojcem - wtr�ci� sucho Gawyn. - Nie mo�esz temu zaprzeczy�, chyba �e pragniesz k�am zarzuci� matce, a co� takiego, jak s�dz�, wymaga�oby wi�cej tupetu, ni� w sumie razem posiadamy.
Egwene dopiero teraz zauwa�y�a, �e Gawyn ma takie same rudawoz�ote w�osy jak Elayne, pociemnia�e teraz i sklejone od potu.
- Min ma racj� - orzek�a Elayne. - Galadowi brakuje cho� krztyny ludzkich odruch�w. Stawia prawo ponad mi�osierdziem, lito�ci� czy bodaj... Nie jest bardziej cz�owiekiem ni� trollok.
Na twarz Gawyna powr�ci� szeroki u�miech.
- Nic mi o tym nie wiadomo. W ka�dym razie nie wynika to ze sposobu, w jaki patrzy� si� tutaj na Egwene. - Pochwyci� jej spojrzenie, a tak�e spojrzenie swej siostry i wyci�gn�� przed siebie r�ce, jakby chcia� si� przed nimi os�oni� mieczem schowanym do pochwy. - A poza tym w �yciu nie widzia�em lepszej r�ki do miecza. Wystarczy pokaza� mu co� tylko raz, a on z miejsca to umie. Je�li chodzi o mnie, to omal nie kazali wypoci� si� na �mier�, bym si� nauczy� bodaj po�owy tego, co Galad umie od razu, wcale wcze�niej nie �wicz�c.
- Czy�by umiej�tno�� pos�ugiwania si� mieczem starcza�a za wszystko? - zadrwi�a Elayne. - M�czy�ni! Egwene, jak si� zapewne ju� domy�li�a�, ten haniebnie obna�ony tuman to m�j brat. Gawyn, Egwene zna Randa al�Thora. Pochodzi z tej samej wsi.
- Doprawdy? Czy on naprawd� urodzi� si� w Dwu Rzekach, Egwene?
Egwene zmusi�a si�, by spokojnie mu przytakn��.
"Co on wie?"
- Oczywi�cie, �e tak. Dorastali�my razem.
- Oczywi�cie - wolno powt�rzy� Gawyn. - C� za dziwny cz�owiek. M�wi�, �e jest pasterzem, ale zupe�nie nie wygl�da� ani nie zachowywa� si� jak wszyscy pasterze, kt�rych dot�d widywa�em. Dziwny. Stale napotykam najr�niejszych ludzi, kt�rym zdarzy�o si� pozna� Randa al�Thora. Niekt�rzy nawet nie znali jego imienia, ale opis nie m�g�by pasowa� do nikogo innego, a nadto on wprowadzi� zmian� w �ycie ka�dego z nich. By� taki jeden stary rolnik, kt�ry przyby� do Caemlyn po to tylko, by zobaczy�, jak b�d� tamt�dy wiedli Logaina do Tar Valon i ten rolnik zosta� w mie�cie, by wesprze� matk�, kiedy zacz�y si� rozruchy. Zosta� za spraw� m�odego cz�owieka w�druj�cego po �wiecie, kt�ry pokaza� staremu, �e mo�e w �yciu zobaczy� co� jeszcze ni� tylko swoj� zagrod�; za spraw� Randa al�Thora. Mo�na by nieomal pomy�le�, �e on jest ta�veren. Elaida z pewno�ci� si� nim zainteresowa�a. Ciekaw jestem, czy to, �e go poznali�my, przemie�ci nasze pozycje we Wzorze?
Egwene popatrzy�a na Elayne, potem na Min. By�a przekonana, �e nie maj� podstaw, by s�dzi�, �e Rand jest rzeczywi�cie ta�veren. Nigdy wcze�niej nie zastanawia�a si� nad tym elementem ca�ej historii. By� Randem i dotkn�o go przekle�stwo, jakim jest umiej�tno�� przenoszenia Mocy. Jednak�e ta�veren istotnie przemieszczali przypisane ludziom przez Wz�r pozycje, ca�kowicie niezale�nie od ich woli.
- Naprawd� was lubi� - wyzna�a znienacka, obejmuj�c przyjaznym gestem obydwie dziewczyny. - Pragn� by� wasz� przyjaci�k�.
- I ja chc� by� twoj� przyjaci�k�-przyrzek�a Elayne. Egwene u�ciska�a j� impulsywnie, a potem Min zeskoczy�a z muru i wszystkie trzy obj�y si� na samym �rodku mostu.
- My trzy jeste�my z sob� zwi�zane - o�wiadczy�a Min - i nie mo�emy dopu�ci�, by jaki� m�czyzna przerwa� t� wi�. Nawet on.
- Czy kt�ra� z was zechcia�aby mi powiedzie�, o co w tym wszystkim chodzi? - spyta� �agodnie Gawyn.
- Nie zrozumia�by� - wyja�ni�a jego siostra i wszystkie trzy dziewczyny zachichota�y.
Gawyn podrapa� si� w g�ow�, potem potrz�sn�� ni�.
- C�, je�li to ma co� wsp�lnego z Randem al�Thorem, to dopilnujcie, by nie dowiedzia�a si� o tym Elaida. Ju� trzy razy od naszego przyjazdu napada�a mnie niczym �ledczy Bia�ych P�aszczy. Nie s�dz�, by ona uwa�a�a go za... - Drgn��, przez ogr�d sz�a jaka� kobieta, kobieta w szalu z czerwonymi fr�dzlami. - "Wezwij Czarnego - zacytowa� - a wnet si� zjawi". Nie mam ochoty na kolejny wyk�ad o obowi�zku noszenia koszuli, gdy jestem poza dziedzi�cem �wicze�. �ycz� wam wszystkim dobrego dnia.
Elaida ledwie raczy�a spojrze� w stron� oddalaj�cego si� Gawyna, powoli zbli�a�a si� do mostka. Zdaniem Egwene by�a kobiet� raczej przystojn� ni�li pi�kn�, jednak�e pozbawiony wieku wygl�d naznacza� j� r�wnie nieomylnie jak szal - szali nie nosi�y jedynie �wie�o upieczone siostry. Gdy obj�a j� wzrokiem, zatrzymuj�c go jedynie na chwil�, Egwene dostrzeg�a nagle, ile srogo�ci jest w Aes Sedai. W Moiraine zawsze widzia�a si��, stal ukryt� pod jedwabiem, Elaida natomiast obywa�a si� bez jedwabiu.
- Elaido - powiedzia�a Elayne - to jest Egwene. Ona te� urodzi�a si� z zal��kiem talentu. I ju� zosta�o jej udzielonych kilka lekcji, wi�c zaawansowana jest zapewne w takim samym stopniu jak ja. Elaido?
Twarz Aes Sedai pozosta�a oboj�tna, nieodgadniona.
- W Caemlyn, dziecko, jestem doradczyni� panuj�cej tam kr�lowej a twojej matki, tutaj za� znajdujemy si� w Bia�ej Wie�y, natomiast ty jeste� nowicjuszk�.
Min wykona�a taki ruch, jakby zbiera�a si� do odej�cia, jednak�e Elaida powstrzyma�a j�, m�wi�c ostrym tonem:
- St�j, dziewczyno. B�d� z tob� rozmawia�a.
- Znam ci� od urodzenia, Elaido - powiedzia�a Elayne tonem niedowierzania. - Patrzy�a�, jak dorastam i sprawia�a�, by ogrody rozkwita�y zim�, dzi�ki czemu mog�am si� w nich bawi�.
- Dziecko, tam by�a� dziedziczk� tronu. Tutaj jeste� nowicjuszk�. Musisz si� tego nauczy�. Kt�rego� dnia b�dziesz dysponowa�a pot�g�, ale najpierw musisz si� uczy�!
- Tak, Aes Sedai.
Egwene by�a zdumiona. Gdyby kto� zruga� j� w taki spos�b w obecno�ci innych os�b, wpad�aby w furi�.
- A teraz odejd�cie st�d obydwie.
Rozleg�o si� brzmienie gongu, g��bokie i d�wi�czne, Elaida przekrzywi�a g�ow�. S�o�ce osi�gn�o zenit swej w�dr�wki.
- To na prim� - powiedzia�a Elaida. - Musicie si� po�pieszy�, je�li nie chcecie wys�uchiwa� kolejnych nagan. A Elayne? Po wype�nieniu swych obowi�zk�w id� do gabinetu mistrzyni nowicjuszek. Nowicjuszka nie odzywa si� pierwsza do Aes Sedai, o ile jej nie rozka��. Biegnijcie obydwie. Sp�nicie si�. Biegnijcie!
Pobieg�y, zadzieraj�c sp�dnice do g�ry. Egwene spojrza�a na Elayne. Elayne mia�a dwie barwne plamy na policzkach, wyraz determinacji na twarzy.
- Zostan� Aes Sedai. - Elayne wypowiedzia�a to cichym g�osem, ale zabrzmia�o to jak przyrzeczenie.
Egwene us�ysza�a jeszcze dobiegaj�ce j� z ty�u pierwsze s�owa Aes Sedai:
- Dano mi do zrozumienia, dziewczyno, �e zosta�a� tu sprowadzona przez Moiraine Sedai.
Mia�a ochot� przystan�� i pos�ucha�, sprawdzi�, czy Elaida b�dzie wypytywa�a o Randa, jednak�e Bia�� Wie�� przepe�ni�o brzmienie dzwonu na prim� i by�o to dla niej jak wezwanie do obowi�zk�w. Bieg�a, gdy� rozkazano jej biec.
- Zostan� Aes Sedai - warkn�a.
Na twarzy Elayne rozb�ys� przelotny u�miech zrozumienia, teraz obie pop�dzi�y jeszcze szybciej.
Koszula Min dok�adnie oblepia�a cia�o, gdy wreszcie zesz�a z mostka. To nie s�o�ce wycisn�o z niej pot, lecz �ar pyta� Elaidy. Obejrza�a si� przez rami�, chc�c si� upewni�, czy Aes Sedai nie idzie jej �ladem, jednak�e w zasi�gu wzroku nigdzie tamtej nie by�o.
Sk�d Elaida wiedzia�a, �e to Moiraine j� wezwa�a? Min �ywi�a przekonanie, �e jest to sekret znany wy��cznie jej, Moiraine i Sheriam. I wszystkie te pytania o Randa. Trudno zachowa� niezm�cone oblicze i nie mrugn�� powiek�, gdy m�wi�a Aes Sedai prosto w twarz, �e nic o nim nie s�ysza�a, �e ani troch� go nie zna.
"Czego ona od niego chce? �wiat�o�ci, czego chce od niego Moiraine? Kim on jest? �wiat�o�ci, ja nie chc� kocha� si� w cz�owieku, kt�rego widzia�am tylko raz w �yciu i kt�ry na dodatek jest prostym wiejskim ch�opcem".
- Moiraine, niech ci� �wiat�o�� o�lepi - mrukn�a - niewa�ne po co mnie tu �ci�gn�a�, wyjd� stamt�d, gdzie� si� ukry�a, i powiedz; powiedz a b�d� mog�a st�d wreszcie odej��!
Odpowiedzia�a jej tylko s�odka melodia wy�piewywana przez szaropi�rki. Krzywi�c si�, ruszy�a na poszukiwanie miejsca, w kt�rym mog�aby och�on��.
ROZDZIA� 2
CAIRHIEN
Gdy Rand po raz pierwszy zobaczy� miasto Cairhien - od strony p�nocnych szczyt�w, w �wietle po�udniowego s�o�ca - jego wzrok ogarn�� otaczaj�ce je wzg�rza i rzek� Alguenya. Wra�enie, �e Elricain Tavolin i pi��dziesi�ciu cairhie�skich �o�nierzy stanowi jego stra�, wci�� nasila�o si�, a wzmog�o szczeg�lnie, odk�d przekroczyli most na Gaelin - im dalej jechali na po�udnie, tym bardziej napuszeni si� stawali - poniewa� jednak Loialowi i Hurinowi najwyra�niej to nie przeszkadza�o, wi�c on te� stara� si� na nich nie zwa�a�. Przypatrywa� si� miastu, najwi�kszemu z wszystkich, jakie do tej pory widzia�. Rzek� wype�nia�y brzuchate statki i roz�o�yste barki, a wzd�u� przeciwleg�ego brzegu rozci�ga� si� szereg wysokich spichlerzy, natomiast samo Cairhien zdawa�o si� u�o�one podle siatki wytyczonej precyzyjnie w obr�bie wynios�ych, szarych mur�w. Same mury tworzy�y idealny kwadrat, kt�rego jeden z bok�w bieg� r�wnolegle do brzegu rzeki. Jakby pobudowane zgodnie z okre�lonym z g�ry wzorem wznosi�y si� za nimi wie�e, po dwadzie�ciakro� od nich wy�sze, szybuj�ce prosto ku niebu, Rand jednak ze swego stanowiska na wzg�rzu widzia�, �e ka�da z nich ko�czy si� nier�wnym, wyszczerzonym szczytem.
Poza murami miasta rozpo�ciera�a si� - a� do samego brzegu rzeki - wype�niona rojem ludzi pl�tanina ulic, krzy�uj�cych si� pod najrozmaitszymi k�tami. Rand wiedzia� od Hurina, �e to miejsce to podgrodzie; kiedy� przy ka�dej bramie wiod�cej do miasta znajdowa�a si� wioska targowa, a w miar� up�ywu lat wszystkie te wioski zla�y si� w jedn�, tworz�c labirynt ulic i alejek, rozrastaj�cych si� we wszystkich kierunkach.
Kiedy Rand wraz z eskort� wjecha� mi�dzy b�otniste ulice, Tavolin nakaza� kilku swoim �o�nierzom utorowa� �cie�k� przez ludzk� ci�b�. Pokrzykiwali i poganiali konie, niemal�e chc�c stratowa� ka�dego, kto w por� nie ust�pi drogi. Ludzie schodzili na bok, po�wi�caj�c im tylko przelotne spojrzenia, jakby takie epizody by�y na porz�dku dziennym. Rand mimo woli musia� si� u�miechn��.
Mieszka�cy podgrodzia przewa�nie mieli na sobie obszarpane ubrania, z regu�y jednak barwne, a miejsce wok� nich t�tni�o zgrzytliwym gwarem �ycia. Straganiarze okrzykami zachwalali swoje wyroby, w�a�ciciele sklep�w namawiali ludzi, by kosztowali towar�w wy�o�onych na sto�ach ustawionych na ulicy. W�r�d t�umu pl�tali si� fryzjerzy, sprzedawcy owoc�w, ostrz�cy no�e, m�czy�ni i kobiety oferuj�cy dziesi�tki us�ug i setki przedmiot�w na sprzeda�. Z niejednej budowli dobiega�a wplataj�ca si� w zgie�k muzyka, z pocz�tku Rand s�dzi�, �e to karczmy, jednak�e wszystkie tablice wywieszone na frontach przedstawia�y ludzi graj�cych na fletach albo harfach, wykonuj�cych akrobacje czy �ongluj�cych, i mimo �e domy by�y du�e, nie mia�y �adnych okien. Wi�kszo�� budynk�w podgrodzia wygl�da�a na drewniane, niezale�nie od wielko�ci, a ca�kiem sporo najwyra�niej postawiono niedawno i na dodatek do�� niedbale. Rand gapi� si� z niedowierzaniem na niekt�re, licz�ce siedem i wi�cej pi�ter, jednak�e ludzie, kt�rzy po�piesznie do nich wchodzili lub wychodzili, zdawali si� nawet nie zauwa�a�, �e ich �ciany chwiej� si� nieznacznie.
- Wie�niacy - mrukn�� Tavolin, patrz�c przed siebie z niesmakiem. - Patrzcie na nich, zepsuci cudzoziemskimi obyczajami. Nie powinno ich tu by�.
- A gdzie by� powinni? - spyta� Rand.
Cairhie�ski oficer zmierzy� go gro�nym spojrzeniem i pogna� konia do przodu, harapem ch�ostaj�c t�ocz�cych si� przechodni�w.
Hurin dotkn�� ramienia Randa.
- To przez Wojn� o Aiel, lordzie Rand. - Sprawdzi� wzrokiem, czy �aden z �o�nierzy nie jest dostatecznie blisko, by m�c cokolwiek pos�ysze�. - Wielu wie�niak�w ba�o si� powr�ci� do swych ziem po�o�onych przy grzbiecie �wiata, a przyjechali tu, bo mieli wzgl�dnie blisko. Dlatego w�a�nie Galldrianowi trafi�o si�, �e ma rzek� pe�n� barek ze zbo�em, p�yn�cych tu z Andoru i �zy. Z zagr�d na wschodzie plony nie docieraj�, bo �adnych zagr�d ju� tam nie ma. Lepiej jednak nie napomyka� o tym �adnemu Cairhieninowi, m�j panie. Oni wol� udawa�, �e wojny nigdy nie by�o, albo �e j� wygrali.
Mimo harapa Tavolina zmuszeni byli si� zatrzyma�, bowiem drog� przeci�a im dziwaczna procesja. Kilka postaci, uderzaj�cych w tamburyny i ta�cz�cych, wiod�o za sob� szereg ogromnych marionetek. Ka�da z nich by�a o p�tora raza wi�ksza od nios�cych je na d�ugich tykach ludzi. Ogromne figury m�skie i kobiece, z koronami na g�owach, okryte d�ugimi, zdobnymi szatami, k�ania�y si� t�umowi spomi�dzy kszta�t�w ba�niowych zwierz�t. Lew ze skrzyd�ami. Dwug�owy kozio�, id�cy na zadnich nogach - obydwie g�owy najwyra�niej udawa�y, �e zion� ogniem, bowiem z ich paszczy powiewa�y szkar�atne wst��ki. Stw�r, kt�ry zdawa� si� w po�owie kotem, a w po�owie or�em; jeszcze inny, z �bem nied�wiedzia wyrastaj�cym z ludzkiego cia�a, kt�rego Rand uzna� za trolloka. T�ocz�cy si� ludzie witali t� parad� owacjami i �miechem.
- Ten, kt�ry to wykona�, na oczy nie widzia� trolloka - burkn�� Hurin. - �eb za wielki, cielsko zbyt wychud�e. Pewnie w og�le w nie nie wierzy�; m�j panie, podobnie jak w te inne stwory. Jedyne monstra, w kt�re ludzie z podgrodzia wierz�, �yj� na Pustkowiu Aiel.
- Czy tu si� odbywa jakie� �wi�to? - spyta� Rand.
Wprawdzie nie widzia� �adnych innych oznak pr�cz tej procesji, ale uzna�, �e nie zosta�a zorganizowana bez powodu. Tavolin nakaza� �o�nierzom ruszy� dalej.
- Tylko zwyk�y dzie�, Rand - odpowiedzia� mu Loial. Ogir id�cy obok konia, kt�ry wci�� d�wiga� okryt� kocem, przywi�zan� rzemieniami do siod�a szkatu��, przyci�ga� tyle samo spojrze� co kuk�y. - Obawiam si�, �e Galldrian utrzymuje spok�j w�r�d ludzi, dostarczaj�c im rozrywek. Ofiarowuje bardom i muzykantom kr�lewski go�ciniec, hojn� zap�at� w srebrze, by wyst�powali na podgrodziu. Finansuje tak�e wy�cigi konne, kt�re odbywaj� si� codziennie nad rzek�. Cz�sto te� wieczorami odbywaj� si� pokazy fajerwerk�w. - M�wi� to z wyra�nym niesmakiem. - Starszy Haman powiada, �e Galldrian poprzez swoje zachowanie okrywa si� nies�aw�.
Zamruga�, u�wiadomiwszy sobie, co w�a�nie powiedzia� i po�piesznie rozejrza� si�, by sprawdzi�, czy nie us�ysza� tego kt�ry� z �o�nierzy. Najwyra�niej jednak �aden nie zwr�ci� uwagi.
- Fajerwerki - powiedzia� Hurin, kiwaj�c g�ow�. S�ysza�em, �e iluminatorzy wybudowali tu sobie kapitularz, taki sam jak w Tanchico. Nawet mi nie posta�o w g�owie, �eby ogl�da� fajerwerki, jak tu by�em ubieg�ym razem.
Rand pokr�ci� g�ow�. Nigdy nie widzia� fajerwerk�w tak wyszukanych, by wymaga�y pracy bodaj jednego iluminatora. S�ysza�, �e opuszczali Tanchico tylko po to, by urz�dza� pokazy dla w�adc�w. Do dziwnego miejsca trafi�.
Pod wysokim, kwadratowym sklepieniem miejskiej bramy Tavolin zarz�dzi� post�j i zsiad� z konia przy przysadzistym pomieszczeniu, wbudowanym we wn�trze muru. Zamiast okien mia�o szczeliny strzelnicze, do �rodka wchodzi�o si� przez ci�kie, okute �elazem drzwi.
- Jedn� chwil�, lordzie Rand - powiedzia� oficer.
Cisn�� wodze jednemu z �o�nierzy i znikn�� w �rodku.
Czujnie ogl�daj�c si� na �o�nierzy - ustawili konie w dwa d�ugie, znieruchomia�e szeregi - Rand zastanawia� si�, co by zrobili, gdyby on wraz z Hurinem i Loialem pr�bowali teraz odjecha� i korzysta� z okazji, by ogarn�� spojrzeniem rozci�gaj�ce si� przed nim miasto.
W�a�ciwe Cairhien stanowi�o ostry kontrast wobec chaotycznego harmideru podgrodzia. Przestronne, brukowane ulice, tak szerokie, �e ludzi na nich wydawa�o si� mniej, ni� ich by�o w istocie, przecina�y si� z sob� pod prostymi k�tami. Dok�adnie tak jak w Tremonsien, w zboczach wzg�rz wyrze�biono tarasy zako�czone r�wnymi liniami. Po ulicach nie�piesznie przemieszcza�y si� obudowane lektyki, niekt�re wyposa�one w proporce z herbami rod�w, wolno toczy�y si� powozy. Milcz�cy ludzie w�drowali w ciemnych strojach, zdobionych �ywsz� barw� pask�w na piersiach kaftan�w i sukien. Im wi�cej tych pask�w by�o, tym dumniej porusza� si� nosz�cy, nikt jednak nie �mia� si� w g�os, ani nawet nie u�miecha�. Wszystkie budynki na tarasach wykonano z kamienia, za� ich ornamentacje podle prostych linii i ostrych k�t�w. Na ulicach nie by�o ani straganiarzy, ani przekupni�w, nawet sklepy wygl�da�y na wyciszone, og�asza�y si� niewielkimi tablicami, na zewn�trz nie wystawiono �adnych towar�w.
M�g� teraz przyjrze� si� dok�adniej wielkim wie�om. Otacza�y je rusztowania z powi�zanych z sob� pali, uwijali si� na nich robotnicy, dok�adaj�cy nowe kamienie, kt�re mia�y podbi� wierzcho�ki wie� jeszcze wy�ej.
- Niebotyczne wie�e Cairhien - mrukn�� smutno Loial. - C�, ongi� by�y tak wysokie, �e uzasadnia�y sw� nazw�. Gdy Cairhien opanowali Aielowie, mniej wi�cej wtedy, gdy ty si� urodzi�e�, wie�e stan�y w ogniu, pop�ka�y i rozpad�y si�. Nie widz� �adnych ogir�w w�r�d mularzy. �adnemu ogirowi praca w takim miejscu nie mog�aby przypa�� do gustu, mieszka�cy Cairhien chc� mie� wszystko zgodnie ze swymi �yczeniami, bez upi�ksze�, niemniej, gdy by�em tu poprzednio, widzia�em ogir�w.
Z budynku wy�oni� si� z powrotem Tavolin, w �lad za nim szed� jeszcze jeden oficer i dw�ch urz�dnik�w, jeden ni�s� wielk�, oprawn� w drewno ksi�g�, drugi tac� z przyborami do pisania. Oficer mia� czo�o wysoko wygolone, podobnie jak Tavolin, jakkolwiek to raczej post�puj�ca �ysina uj�a mu w�os�w ni�li brzytwa. Obydwaj oficerowie powiedli wzrokiem od Randa do szkatu�y ukrytej pod pr��kowanym kocem Loiala, po czym ponownie spojrzeli na niego. �aden nie zapyta�, co jest pod kocem. Tavolin nierzadko spogl�da� w t� stron� w drodze z Tremonsien, ale te� nigdy nie zada� pytania. �ysiej�cy m�czyzna popatrzy� r�wnie� na miecz Randa i przez chwil� wydyma� wargi.
Tavolin poda�, �e oficer nazywa si� Asan Sandair, po czym g�o�no obwie�ci�:
- Lord Rand z domu al�Thor, z Andoru i jego cz�owiek, zwany Hurmem, oraz Loial, ogir ze Stedding Shangtai. Urz�dnik z ksi�g� roz�o�y� j� sobie na wyci�gni�tych ramionach i Sandair wpisa� tam wymienione imiona rondowym pismem.
- Jutro, o tej samej porze, b�dziecie musieli powr�ci� do wartowni, m�j panie - o�wiadczy� Sandair, pozostawiaj�c zadanie osuszenia liter piaskiem drugiemu urz�dnikowi - i poda� nazw� karczmy, w kt�rej si� zatrzymacie.
Rand popatrzy� na stateczne ulice Cairhien, a potem obejrza� si� w stron� o�ywienia panuj�cego na podgrodziu.
- Czy mo�ecie mi poda� nazw� jakiej� dobrej gospody, kt�r� tam znajd�? - Skinieniem g�owy wskaza� podgrodzie.
Hurin wyda� z siebie dramatyczne "psst" i nachyli� si� w jego stron�.
- Nie uchodzi, lordzie Rand - wyszepta�. - Je�li zatrzymasz si� na podgrodziu, mimo �e jeste� lordem, oni nabior� przekonania, �e co� knujesz.
Rand widzia�, �e w�szyciel ma racj�. W odpowiedzi na to pytanie Sandair rozdziawi� szeroko usta, a Tavolin uni�s� brwi; obydwaj wci�� przygl�dali mu si� natarczywie. Mia� ochot� o�wiadczy�, �e nie bierze udzia�u w ich Wielkiej Grze, lecz zamiast tego powiedzia�:
- Wynajmiemy pokoje w mie�cie. Czy mo�emy ju� rusza�?
- Rzecz jasna, lordzie Rand. - Sandair wykona� uk�on. - Ale co z... karczm�?
- Powiadomi� was, gdy ju� jak�� sobie znajdziemy. - Rand zawr�ci� Rudego, po czym zatrzyma� si�. W kieszeni zaszele�ci� mu list od Selene. - Musz� odnale�� pewn� m�od� kobiet� z Cairhien. Lady Selene. W moim wieku, bardzo pi�kna. Nazwy rodu nie znam.
Sandair i Tavolin wymienili spojrzenia, po chwili Sandair powiedzia�:
- Zasi�gn� informacji, m�j panie. By� mo�e b�d� w stanie co� ci powiedzie�, gdy stawisz si� tutaj jutro.
Rand przytakn�� i powi�d� Loiala oraz Hurina ku centrum miasta. Nie przyci�gali wi�kszej uwagi, mimo i� dooko�a niewielu by�o konnych. Nawet Loial nie przykuwa� niemal�e niczyich spojrze�. Ludzie wydawali si� wr�cz ostentacyjnie zajmowa� wy��cznie w�asnymi sprawami.
- Czy oni mog� niew�a�ciwie przyj�� - spyta� Rand Hurma - moje wypytywanie o Selene?
- Kto zrozumie Cairhienina, lordzie Rand? Oni najwyra�niej my�l�, �e wszystko ma zwi�zek z Daes Dae�mar.
Rand wzruszy� ramionami. Mia� wra�enie, �e ludzie patrz� si� na niego. Nie m�g� si� doczeka�, kiedy znowu przywdzieje mocny, zwyczajny kaftan i przestanie wreszcie udawa� kogo�, kim nie jest.
Hurin zna� kilka karczm w mie�cie, jakkolwiek poprzedni pobyt w Cairhien sp�dzi� g��wnie w podgrodziu. W�szyciel zawi�d� ich do karczmy zwanej "Obro�ca Muru Smoka", jej god�o przedstawia�o ukoronowanego m�czyzn�, kt�ry trzyma� nog� na piersi i miecz przy gardle drugiego cz�owieka. Le��cy mia� rude w�osy.
Pojawi� si� stajenny, by zabra� ich konie i kiedy zdawa�o mu si�, �e nikt go nie obserwuje, ciska� szybkie spojrzenia w stron� Randa i Loiala. Rand stwierdzi�, �e musi wyzby� si� uroje�, nie wszyscy w tym mie�cie musieli si� bawi� w t� ich gr�. A je�li nawet tak by�o, to on przecie� nie bra� w niej udzia�u.
Wn�trze g��wnej izby by�o schludne, sto�y uszeregowano tak r�wno jak ca�e miasto, siedzia�o przy nich zaledwie kilku go�ci. Podnie�li wzrok na widok nowo przyby�ych i natychmiast wbili go z powrotem w swoje wino, Rand jednak mia� uczucie, �e nadal ich obserwuj� i pods�uchuj�. W palenisku ogromnego kominka p�on�� sk�py ogie�, mimo �e dzie� by� ciep�y.
Karczmarz by� przysadzistym, t�ustym m�czyzn�, ubranym w ciemnoszary kaftan z biegn�cym przeze� pojedynczym paskiem zieleni. Z pocz�tku przestraszy� si� na ich widok, czym Rand wcale nie by� zdziwiony. Loial, z owini�t� w pasiasty koc szkatu�� w ramionach, musia� pochyli� g�ow�, by przej�� przez drzwi. Hurin ugina� si� pod ci�arem sakiew i tobo��w, a jego czerwony kaftan mocno si� wyr�nia� na tle ponurych barw, kt�re nosili ludzie siedz�cy przy sto�ach.
Karczmarz odebra� od Randa kaftan i miecz, na jego twarz powr�ci� oleisty u�miech. Uk�oni� si�, zacieraj�c g�adkie d�onie.
- Wybacz mi, m�j panie. To dlatego, �e przez chwil� wzi��em ci� za... Wybacz mi. M�j m�zg nie pracuje ju� tak jak dawniej. Chcecie wynaj�� pokoje, m�j panie? - Doda� jeszcze jeden, nie tak g��boki uk�on w stron� Loiala. Zw� mnie Cuale, m�j panie.
"Jemu si� wydawa�o, �e jestem Aielem" - pomy�la� z gorycz� Rand.
Mia� wielk� ochot� wyjecha� ju� z Cairhien. Ale to by�o jedyne miejsce, w kt�rym m�g� ich odszuka� Ingtar. Ponadto Selene obieca�a, �e b�dzie na niego czeka�a w Cairhien.
Przygotowanie pokoi zabra�o troch� czasu, Cuale wyja�ni�, nieco zbyt skwapliwie okraszaj�c wypowied� u�miechami i uk�onami, �e trzeba przenie�� ��ko dla Loiala. Rand i tym razem chcia�, �eby wszyscy dzielili t� sam� izb�, lecz pod wp�ywem zgorszonych spojrze� karczmarza i nalega� Hurina - "Musimy pokaza� temu Cairhieninowi, �e r�wnie dobrze jak oni wiemy, co wypada, lordzie Rand" ulokowali si� ostatecznie w dw�ch izbach (jedna przypad�a jemu samemu) po��czonych z sob� wsp�lnymi drzwiami.
Pokoje by�y mniej wi�cej takie same, tyle �e u nich sta�y dwa �o�a, jedno dopasowane do rozmiar�w ogira, natomiast u niego sta�o tylko jedno ��ko i to nieomal r�wnie wielkie jak tamte dwa, z masywnymi, kwadratowymi postumentami, kt�re prawie dosi�ga�y sufitu. Wy�cie�ane krzes�o z wysokim oparciem i umywalka r�wnie� by�y kwadratowe i masywne, szafa za�, stoj�ca pod �cian�, zosta�a wykonana w ci�kim, monumentalnym stylu, co powodowa�o wra�enie, i� zaraz zwali si� na niego. Dwoje okien, pod kt�rymi ustawione by�o �o�e, z wysoko�ci dwu pi�ter wygl�da�o na ulic�.
Zaraz po wyj�ciu karczmarza Rand otworzy� drzwi i wpu�ci� Loiala i Hurina do swojej izby.
- To miasto mnie przygniata - powiedzia� im. Wszyscy patrz� na cz�owieka w taki spos�b, jakby uwa�ali, �e co� przeskroba�. Zreszt�, wybieram si� na podgrodzie, wr�c� za jak�� godzink�. Tam przynajmniej ludzie si� �miej�. Kt�ry z was zechce pierwszy obj�� wart� przy Rogu?
- Ja zostan� - szybko odpar� Loial. - Chcia�bym skorzysta� z okazji i troch� poczyta�. To, �e nie widzia�em �adnego ogira, wcale nie oznacza, �e nie ma tu mularzy ze Stedding Tsofu. To niedaleko st�d.
- Mog�aby si� wydawa�, �e mia�by� ochot� si� z nimi spotka�.
- Ach... nie, Rand. Ostatnim razem zadawali do�� pyta� o powody, dla kt�rych w��cz� si� samotnie po �wiecie. Je�li dostali jakie� wie�ci ze Stedding Shangtai... C�, chyba jednak wol� sobie odpocz�� i poczyta�.
Rand pokr�ci� g�ow�. Cz�sto zapomina�, �e Loial, aby zobaczy� �wiat, w istocie uciek� z domu.
- A ty co, Hurin? Na podgrodziu gra muzyka i ludzie si� �miej�. Za�o�� si�, �e tam nikt si� nie bawi w Daes Dae�mar.
- Ja osobi�cie nie by�bym tego taki pewien, lordzie Rand. W ka�dym razie, dzi�kuj� za zaproszenie, ale nie mam ch�ci. Na podgrodziu odbywa si� tyle b�jek, a tak�e morderstw, �e to miejsce prawdziwie cuchnie, o ile rozumiesz, panie, co mam na my�li. Nie to, �e byliby sk�onni zadziera� z lordem, rzecz jasna, w takim przypadku zaraz mieliby na karku �o�nierzy. Je�li jednak nie masz nic przeciwko, ch�tnie bym si� napi� w g��wnej izbie.
- Hurin, na nic nie potrzebujesz mojej zgody. Wiesz przecie�.
- Jako rzeczesz, m�j panie. - W�szyciel wykona� ruch, kt�ry wyra�nie nale�a�o odebra� jako uk�on.
Rand zrobi� g��boki wdech. Je�li wkr�tce nie opuszcz� Cairhien, Hurin zacznie k�ania� si� na lewo i prawo, szuraj�c przy tym nogami. A je�li Mat i Perrin to zobacz�, nigdy nie pozwol� mu zapomnie�.
- Licz�, �e nic nie zatrzyma Ingtara. Je�li nie pojawi si� tutaj odpowiednio szybko, w�wczas b�dziemy musieli sami zawie�� R�g do Fal Dara. - Dotkn�� listu Selene przez po�� kaftana. - B�dziemy zmuszeni. Loial, ja wr�c�, �eby� ty m�g� obejrze� cho� cz�� miasta.
- Wola�bym nie ryzykowa� - odpar� Loial.
Hurin towarzyszy� Randowi na d�. Ledwie dotarli do g��wnej izby, a Cuale ju� k�ania� si� przed Randem, podsuwaj�c mu tac�. Na tacy le�a�y trzy zwoje zapiecz�towanego pergaminu. Rand wzi�� zwoje, jako �e z tak� najwyra�niej intencj� podszed� do niego karczmarz. Pergamin by� wybornego gatunku, mi�kki i g�adki w dotyku. Kosztowny.
- Co to takiego? - spyta�.
Cuale znowu si� uk�oni�.
- Zaproszenia, ma si� rozumie�, m�j panie. Z trzech szlacheckich dom�w.
- Kto m�g�by mi przysy�a� zaproszenia? - Rand obr�ci� zwoje w d�oniach. �aden z go�ci siedz�cych przy sto�ach nie podni�s� wzroku, Rand mia� jednak uczucie, �e i tak go obserwuj�. Piecz�cie nie by�y mu znajome. �adna nie przedstawia�a p�ksi�yca i gwiazd, kt�rych u�ywa�a Selene. - Kto m�g� si� dowiedzie�, �e tu jestem?
- Do tego czasu wszyscy, lordzie Rand - cicho odpar� Hurin. Najwyra�niej on te� czu� obserwuj�ce go oczy. - Stra�nicy przy bramie nie trzymaj� w tajemnicy przybycia do Cairhien cudzoziemskiego lorda. Stajenny, karczmarz... wszyscy m�wi� to, co wiedz�, wsz�dzie tam, gdzie ich zdaniem to mo�e im si� najbardziej przyda�, m�j panie. Krzywi�c si�, Rand zrobi� dwa kroki i cisn�� zaproszenia do kominka. Natychmiast ogarn�y je p�omienie.
- Nie bawi� si� w Daes Dae�mar - o�wiadczy� tak g�o�no, by wszyscy to us�yszeli. Nawet Cuale na niego nie spojrza�. - Nie mam nic wsp�lnego z wasz� Wielk� Gr�. Czekam tu tylko na swoich przyjaci�.
Hurin z�apa� go za rami�.
- Prosz�, lordzie Rand. - M�wi� b�agalnym szeptem. - Prosz�, nie r�b tego wi�cej.
- Wi�cej? Naprawd� my�lisz, �e dostan� nast�pne?
- Jestem pewien. �wiat�o�ci, na tw�j widok przypomina mi si�, jak Teva tak si� w�ciek� z powodu szerszenia, kt�ry brz�cza� mu nad uchem, �e kopn�� gniazdo. Najprawdopodobniej w�a�nie przekona�e� wszystkich w tej izbie, �e jeste� mocno zaanga�owany w gr�. W ich oczach owo zaanga�owanie musi by� naprawd� wielkie, skoro zapierasz si� swego w nim udzia�u. W niej uczestnicz� wszyscy lordowie i wszystkie damy w Cairhien. - W�szyciel zerkn�� na zaproszenia, ju� pokarbowane czerni� przez p�omie� i skrzywi� si�. - I z pewno�ci� narobi�e� sobie wrog�w w trzech domach. Nie s� to znacz�ce rody, bo inaczej nie dzia�a�yby tak szybko, ale bez w�tpienia zacne. B�dziesz musia� odpowiedzie� na wszystkie inne zaproszenia, jakie otrzymasz, m�j panie. Odm�w, je�li chcesz, ale oni b�d� si� czego� dopatrywali w zaproszeniach, kt�re odrzucisz. A tak�e w tych, kt�re przyjmiesz. Oczywi�cie, je�li odm�wisz wszystkim, albo wszystkie przyjmiesz...
- Nie b�d� bra� w tym udzia�u - cicho powiedzia� Rand. - Wyjedziemy z Cairhien, najszybciej jak si� da.
Wepchn�� zaci�ni�te w pi�ci d�onie do kieszeni kaftana, poczu�, �e gniecie list od Selene. Wyci�gn�� go i rozprostowa�, u�ywaj�c przodu kaftana jako podk�adki.
- Jak tylko si� da - mrukn��, chowaj�c list z powrotem do kieszeni. - Mo�esz teraz si� napi�, Hurin.
Gniewnie wycofa� si�