8034
Szczegóły |
Tytuł |
8034 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8034 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8034 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8034 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam Wi�niewski - Snerg
Trzecia cywilizacja
Data wydania 2004
1
Dalej nie mo�na by�o jecha�. Zatrzyma�em samoch�d w k�pie drzew. By�a pi�ta po
po�udniu. Zd���, pomy�la�em, st�d do groty jest oko�o kilometra. Przedziera�em
si� przez
zaro�la kieruj�c si� ku zachodowi. W ko�cu trafi�em na rzadko ucz�szczan�
�cie�k�. Po kilku
minutach marszu wyszed�em na sawann�. Przede mn�, w oddali, ci�gn�a si� skarpa
p�askowy�u podziurawionego otworami grot. Zawaha�em si�.
Znalezienie groty mog�o by� trudne. By�em w niej tylko raz i to o zmroku.
Zapami�ta�em, �e punktem orientacyjnym by� stary baobab stoj�cy kilkadziesi�t
metr�w
przed jej otworem. Niestety, w pobli�u skarpy ros�o kilka baobab�w. Pr�bowa�em
przypomnie� sobie inny punkt orientacyjny. By�. Szeroka szczelina w skale, z
lewej strony
wej�cia do groty. Teraz ju� pewnie ruszy�em przez sawann�, nieco na p�noc.
Podej�cie do groty by�o strome. Zadysza�em si�. Gdy wsun��em si� do niej przez
otw�r wej�ciowy, ogarn�� mnie przyjemny ch��d i wo� st�chlizny. Rozejrza�em si�.
Matomba
powinien ju� tu by� - pomy�la�em zaniepokojony, siadaj�c na g�azie.
Przez owalny otw�r wej�ciowy wpada�o �wiat�o, o�wietlaj�c cz�� kiszkowatego
wn�trza. Z jednej strony groty, po skalnej �cianie s�czy�a si� woda, druga
�ciana by�a sucha.
Dalej wszystko ton�o w mroku.
Nareszcie, pomy�la�em. Ju� nied�ugo zobacz� �wi�t� Grot� Dogon�w. Ja, pierwszy
bia�y cz�owiek, ujrz� �dowody podstawowe�. Dowody na to, �e przed tysi�cami lat
z uk�adu
Syriusza przylecia� na Ziemi� kosmiczny statek, a istoty na nim przyby�e
stworzy�y na Ziemi
cywilizacj�. Czy b�dzie to rewelacja w skali �wiatowej, czy tylko jeszcze jeden
prymitywny
mit?
Nie by�em w stanie opanowa� podniecenia, nerwowo spojrza�em na zegarek. By�a ju�
sz�sta. Poczu�em jak ogarnia mnie strach. - Matomba si� sp�nia... Podnios�em
si� z g�azu i
zapali�em latark�. Odruchowo ruszy�em w g��b groty. Nagle co� zauwa�y�em w
�wietle
latarki. Podszed�em bli�ej. Pod �cian� le�a� cz�owiek. Od razu go pozna�em.
Krew odp�yn�a mi z g�owy, a nogi opanowa�o dr�enie. Przede mn� le�a� trup
Matomby. W jego piersi tkwi� n�, a w usta mia� wci�ni�ty kamie�. Szkliste oczy
patrzy�y na
mnie - by� w nich zwierz�cy strach.
Ucieka�! Szybko! - pomy�la�em.
Wysi�kiem woli opanowa�em dr�enie i wyj��em z kieszeni pistolet. Odbezpieczy�em
go i wsun��em za pasek spodni. Rozejrza�em si� woko�o, ale nie zauwa�y�em nic
podejrzanego. Zacz��em si� wycofywa�.
* * *
Dopiero na sawannie u�wiadomi�em sobie, �e nie pami�tam, kiedy zbieg�em na d�.
Strach dodaje skrzyde�, pomy�la�em. Szybkim krokiem ruszy�em teraz w stron�
samochodu;
obejrza�em si� raz i drugi, ale nikt mnie nie �ciga�.
Wszystko diabli wzi�li, stwierdzi�em. Musz� zacz�� od pocz�tku. Szkoda Matomby.
Pewnie by� nieostro�ny, a mo�e si� wygada�? Gra idzie o du�� stawk�. Oni nie
cofn� si�
przed niczym...
Gdy dotar�em do pierwszych drzew i zaro�li, obok mojej g�owy przelecia� oszczep
i
wbi� si� w pobliski pie� drzewa. Si�gn��em po pistolet i b�yskawicznie si�
odwr�ci�em, ale za
mn� nikogo nie by�o. Nie odwa�y�em si� przeszuka� zaro�li. Zerkn��em na oszczep.
Mia�
d�ugi stalowy grot. Jego drzewce dr�a�o jeszcze od si�y uderzenia.
Nie pami�tam, jak przedar�em si� przez g�szcz do samochodu. Ale kiedy ju�
znalaz�em si� w nim, przed oczyma mia�em jeszcze ten obraz: b�yszcz�ce szklisto,
przera�one
oczy Matomby i jego bia�e silne z�by zaci�ni�te na tkwi�cym w ustach kamieniu.
Zrozumia�em ostrze�enie. Matomba b�dzie milcza� - jak kamie�. A ja? Mam si�
strzec. Nast�pnym razem oszczep utkwi w moich plecach.
Dopiero drugiego dnia po po�udniu zatrzyma�em auto przed swym bungalowem. W
pobli�u kopalni manganu, niedaleko Timbuktu.
Na tarasie siedzia�a Izabela, demonstracyjnie zag��biona w lekturze. Mia�o to
oznacza�, �e nie zauwa�y�a powrotu m�a.
- Witaj, kochanie! - zawo�a�em, wysiadaj�c z samochodu. - Mam nadziej�, �e
zd��y�em na obiad?
- Ju� jeste�? - Izabela raczy�a mnie zauwa�y�. - A czy wiesz mo�e, jaki to
dzisiaj
dzie� tygodnia? - Jej g�os mia� tonacj� jadowito-ironiczn�.
- S�dz�, �e sobota - odpar�em potulnie.
- �wietna orientacja - pochwali�a. - To mo�e jeszcze przypomnisz sobie, kiedy
obieca�e� wr�ci� do domu? - Teraz jej g�os wibrowa� o ton wy�ej.
- Obieca�em, �e b�d� z powrotem w �rod�, ale...
- Bez �adnych ale! - krzykn�a. Gdy d�entelmen obiecuje wr�ci� w �rod�, to w
�rod�
si� zjawia. Albo nie jest ju� d�entelmenem!
- Pozw�l sobie wyja�ni� - zacz��em. - Wszystko przez awari� samochodu. Dwa dni
straci�em na napraw�.
- Nie wierz�! - wykrzykiwa�a dalej swoje. - Oszukujesz mnie!
- Izo, kochanie - zacz��em czule. - Kiedy ja ci� oszuka�em? Dlaczego nie masz do
mnie zaufania? Ju� mnie chyba nie kochasz - rzuci�em z dobrze udan� nut�
goryczy. Teraz
by�a ju� bliska p�aczu. - I dlatego robisz takie sceny...
- Robi� sceny, bo ty ci�gle gdzie� si� w��czysz, a ja ci�gle siedz� tu sama. Nie
jestem
jeszcze wdow� ani rozw�dk�, aby ogl�da� na okr�g�o puste k�ty, a m�a widzie�
przez dwa
dni w tygodniu.
- Przesadzasz, mo�esz przecie� je�dzi� ze mn�.
- I tak w�a�nie zrobi�! - o�wiadczy�a kategorycznie. - Od teraz b�dziemy je�dzi�
razem!
- �wietnie - ucieszy�em si�. - I po problemie, jak widzisz.
- Myj si� lepiej i przebieraj, bo za p� godziny podadz� obiad - wesz�a w rol�
pani
domu, co oznacza�o zako�czenie incydentu.
Westchn��em z ulg� i poszed�em do �azienki.
Trudno, stwierdzi�em w my�li. Ka�da kobieta, niezale�nie od wykszta�cenia i
zapasu
tolerancji, w pewnym zak�tku swej �wiadomo�ci jest dyktatork�. Iza nie jest,
niestety,
wyj�tkiem od tej regu�y.
Mieszka�em w Timbuktu od pi�ciu lat. Po sko�czeniu politechniki z dyplomem
in�yniera g�rnika przyjecha�em do Republiki Mali, zach�cony wynagrodzeniem
znacznie
wy�szym od tego, jakie oferowano mi w rodzimej Anglii. Pracowa�em tu jako g��wny
in�ynier w kopalni manganu. Przed rokiem o�eni�em si� z c�rk� francuskiego
plantatora
bawe�ny.
Poza prac� zawodow� mia�em oryginalne - jak na in�yniera - hobby. Interesowa�a
mnie etnografia i archeologia. Sw�j wolny czas po�wi�ci�em wi�c na wyprawy w
teren. W
towarzystwie czarnego s�u��cego i lokalnego przewodnika kr��y�em po murzy�skich
wioskach, zapuszcza�em si� w g��b d�ungli, sawanny i pustkowi. Sypia�em wtedy w
chatach
tubylc�w, w samochodzie i w �odzi. Lokalne choroby jako� mnie omija�y. Zdoby�em
du�o
wiadomo�ci etnograficznych, a przy okazji przyja�� i zaufanie czarnosk�rych
wodz�w i
czarownik�w. Pozna�em zwyczaje i gnoz� szczep�w: Malinke, Bambara i Dogon�w. Ci
ostatni interesowali mnie najbardziej.
Nasze mieszkanie mog�o z powodzeniem pe�ni� funkcj� oddzia�u jakiego� muzeum. Z
ka�dej wyprawy przywozi�em bro�, maski, narz�dzia i przedmioty kultu. Robi�o si�
coraz
cia�niej. Wi�ksze eksponaty ustawia�em ju� na tarasie, ale nie rozwi�zywa�o to
problemu
�przestrzeni wystawowej� - jak m�wi�a Izabela.
Kiedy zasiedli�my do obiadu, spyta�a:
- Co tym razem przytarga�e� do domu?
- Drobiazgi - usi�owa�em zbagatelizowa� problem. - Kilka masek i jednego bo�ka.
- I gdzie to postawisz?! Ka�dy k�t w mieszkaniu zastawiony, ju� ruszy� si� nie
mo�na!
- Wkr�tce wybuduj� specjalny pawilon i zabior� z domu wszystkie eksponaty -
obieca�em.
- Niby kiedy? - spyta�a z nut� niewiary w g�osie.
- Nie wiem jeszcze dok�adnie, ale na pewno w tym roku.
- S�owo?
- S�owo!
- To poca�uj mnie. Ju� si� za tob� st�skni�am.
Skwapliwie skorzysta�em z zaproszenia, ale pojednanie przerwa� s�u��cy, kt�ry
przyni�s� drugie danie.
- Powiedz mi - zacz�a Izabela, gdy zostali�my sami - po co to wszystko
zbierasz?
Mo�na mie� kilka eksponat�w w celach dekoracyjnych, ale takie ilo�ci?
- Moja droga - usi�owa�em jej wyt�umaczy� - my�l�, �e motywy kieruj�ce
post�pkami
cz�owieka nigdy nie bywaj� ca�kowicie jasne ani dla innych, ani dla niego
samego. Je�li
chodzi o mnie, ja po prostu to lubi�. Jestem ciekawy, chc� wiedzie�. Patrz� mo�e
nieco
inaczej ni� inni na nasz� dymi�c� i owrzodzon� planet�. Widz� szamocz�cego si�
cz�owieka,
kt�ry chce rozbi� �ciany wi�zienia w�asnych ogranicze�, tkwi�cych w nim samym. A
mimo
to zafascynowany jest sob�. Cz�owieka, kt�ry jest pyszny, butny i dumny ze swych
osi�gni��,
a przecie� to wszystko nie tak. Chc� zrozumie� dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Szukam
�r�d�a. Pierwotne kultury nie ska�one przez cywilizacj� i religi� s� w�a�nie dla
mnie takim
�r�d�em poznania.
- Twierdzisz, �e Afrykanie nie s� ska�eni przez religi� - wtr�ci�a si� w m�j
wyw�d. -
A maj� przecie� swych bo�k�w, obrz�dy, gnozy i mn�stwo zabobon�w...
- Nie zrozumia�a�. W Afryce dawniej nie by�o religii, prawa, moralno�ci i nauki
jako
wyodr�bnionych autonomicznych dziedzin kultury. By�a jedna aglomeracja
prze�wiadcze�
b�d�ca wszystkim. Ich wierzenia funkcjonowa�y w �wiadomo�ci, tak jak w naszej
�wiadomo�ci funkcjonuje nauka. By�y og�ln� teori� przyrody, wyja�niaj�c�
zjawiska nie
daj�ce si� zrozumie� w kategoriach zdrowego rozs�dku. Owa teoria przyrody u
r�nych
szczep�w sta�a na r�nym poziomie z�o�ono�ci. Nieraz obejmowa�a ca�y kosmos -
wszystko,
co istnieje. Afrykanin nie czu� l�ku, jego �wiat by� zrozumia�y, bo by�
wyja�niony. Ich
wierzenia wyra�a�y dla nich prawd� absolutn�.
- Zgodz� si�, �e nie s� to religie w europejskim sensie tego s�owa - przyzna�a.
- Ale
ich �og�lna teoria przyrody� w konfrontacji z oficjaln� nauk� jest po prostu
�mieszna.
Przyk�ad: rozbudowana astronomia szczepu Diola, wyrafinowana psychologia
Aszant�w. To
przecie� bzdury. Tyle czasu w��czysz si� po wioskach, zbierasz, spisujesz... Co
pozna�e�?
Czy jeste� pewien, �e nie jest to czas stracony?
- Przesadzasz! - zaprotestowa�em. - Uwa�asz, �e tak �atwo rozwik�a� problemy ich
wierze�? Musisz przyzna�, �e ostatnie dwa wieki chyba nie natchn�y ich
zaufaniem do
bia�ych. A co do tego niby straconego cza su, to zapewniam ci�, i� nie jest on
do ko�ca
stracony. Zgadzam si�, �e du�o w tym wszystkim jest plew, ale bywa i ziarno.
Takim ziarnem
jest gnoza Dogon�w.
Parskn�a �miechem.
- Zwariowa�e�? Gnoza Dogon�w! Zafascynowa�e� si� ark�, kt�r� przylecia� z
kosmosu jaki� Nommo, l�duj�c w jeziorze Debb?! To znaj� wszyscy dooko�a ju� na
pami��.
Przez kilka lat pracowa�a nad tym ekipa �zafascynowanych� etnolog�w, i bez
rezultatu.
Spokojnie odstawi�em talerz i nala�em w kieliszki wina, potem zapali�em
papierosa i
dopiero gdy wypu�ci�em k��b dymu, odpar�em:
- S�dz�, �e gnoza Dogon�w jest przekazem dla tych, kt�rzy b�d� w stanie go
zrozumie�. Dogoni s� jedynie no�nikami przekazu. Mnie nur tuje pytanie, kto by�
jego
nadawc�? Z analizy gnozy wynika, i� zawarta jest w niej wiedza, do kt�rej Dogoni
nie maj�
prawa. Nigdy nie mieli pod staw technicznych i naukowych, aby t� wiedz� mogli
osi�gn��.
Bior�c pod uwag�, �e t� gnoz� maj� od niepami�tnych czas�w - bo nikt nie jest w
stanie
ustali� od jak dawna - wyprzedzili oficjaln� nauk� o kilka wiek�w. S� tam
informacje o
budowie materii, o zasadach przemiany materii w energi� i odwracalno�ci tej
reakcji. Poza
tym mn�stwo wiadomo�ci o materii �ywej, �yciu, astronomii, a w szczeg�lno�ci o
Syriuszu.
Te dane s� na poziomie wiedzy dwudziestego wieku, a cz�sto j� wyprzedzaj�. Oczy
wi�cie, �e
dla nich nic z tego nie wynika. S� to formu�ki zredagowane w ten spos�b, by
mog�y by�
przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Gnoza jest przekazywana nielicznym
wtajemniczonym czarownikom, kt�rzy nie s� w stanie zrozumie� jej tre�ci. Kto�
stara� si� w
mnemotechniczny spos�b utrwali� w m�zgach ich dalekich przodk�w teksty, aby by�y
�atwo
przekazywalne nast�pcom.
- A ty masz zamiar rozwik�a� ten gordyjski w�ze�?
- Tak! Mam zamiar go rozwik�a�! - przyzna�em. - Ale pod warunkiem, �e b�d� mia�
troch� szcz�cia i dotr� do groty, w kt�rej s� przechowywane �dowody
podstawowe�. Na
razie, mimo �e ��cz� mnie z wieloma czarownikami wi�zy przyja�ni, nie uda�o mi
si� tam
dosta�.
- To jeszcze nikomu si� nie uda�o - zauwa�y�a Izabela. - Mo�e innym zabrak�o
wytrwa�o�ci? Mo�e woli walki? A mo�e �ycia? Musz� ci� ostrzec! Usi�owa�am
zbagatelizowa� problem, ale tak naprawd� to boj� si� o ciebie. Mieszkasz tutaj
stosunkowo
niedawno. Ja tu si� wychowa�am i lepiej znam miejscowe warunki. Ci Dogoni dobrze
strzeg�
swych tajemnic. Zbyt ciekawi ludzie nie �yj� tu d�ugo. Zapadaj� na nieznane,
b�yskawicznie
post�puj�ce choroby, cz�sto zostaj� uk�szeni przez jadowitego w�a lub skorpiona
albo
znajduj� ich z oszczepem w plecach. Prosz�! Zrezygnuj z tego! Nie chc� ci�
straci�.
Spojrza�a na mnie mokrymi od �ez oczami, w kt�rych by� strach i niema pro�ba.
Przez
chwil� patrzy�em w te jej zap�akane oczy i by�o mi naprawd� przykro, i� nie mog�
wszystkiego wyzna�. Musia�em jednak szybko si� otrz�sn�� z tej s�abo�ci.
- Nie zrezygnuj�! Nie mog� - odpar�em jej. - Ka�dy ma swoj� ide�, kt�ra istnieje
tylko
wtedy, gdy cz�owiek do czego� d��y, o co� walczy. W przeciwnym razie jest �ywym
kawa�em funkcjonalnego mi�sa, nadzianego przekonaniami. Nie mog� zrezygnowa�, bo
to by
znaczy�o na samym progu dzia�ania przyzna� si� do pora�ki, zdradzi� samego
siebie. Musz�
odrzuci� strach, bo on w�a�nie wywo�uje poczucie, �e jeste�my zatraceni,
zagubieni w t�umie
zdarze�, w labiryntach przypadk�w. Mam wol� walki i chc� wytrwa� w tej walce...
- Chcesz wytrwa� w tej walce - powt�rzy�a za mn�. - W walce o co? Co chcesz
udowodni�?
- Chc� udowodni�, �e historia ludzko�ci zacz�a si� kilkana�cie tysi�cy lat
wcze�niej,
ni� ucz� wsp�czesne podr�czniki historii. Aby to wykaza�, musz� mie� dowody,
kt�re
zmieni� pogl�dy na rozw�j ludzko�ci, na ca�� histori� cywilizacji. Nauce nie
wystarczy
dogo�ska kosmogonia, konieczne s� materialne dowody. Takie, co dadz� si� zwa�y�,
zmierzy�, poliza� wreszcie. Wszystkie kosmogonie przez ca�e wieki by�y cz�ci�
teologii.
Nigdy �adna religia nie zrezygnowa�a z twierdzenia, �e Ziemia, a na niej
cz�owiek, jest
p�pkiem kosmosu. Wiele wiek�w up�yn�o nim kosmosem zaj�a si� astronomia, ale
nie
znalaz�a w nim �ycia i istot rozumnych. Pogodzono si� wprawdzie z faktem, �e
cz�owiek
oderwa� si� od Ziemi, ale nigdy nie zgodzono si� z tym, �e w kosmosie mog�
istnie� inne
�wiaty. Dlaczego? Bo istoty rozumne l�duj�ce na Ziemi podwa�aj� zar�wno dogmaty
wiary,
jak i dogmaty nauki nie mog�cej pozby� si� autorytatywnej pewno�ci siebie.
Stanowisko
religii opiera si� na niezmiennym dogmacie... Z nauk� sprawa jest z g�ry
przes�dzona i
przegrana, bo wi�kszo�� jej przedstawicieli uwa�a, �e wyja�nili w dziejach
cz�owieka
wszystko, w spos�b jednoznaczny, obiektywny i doskona�y.
Zaleg�a cisza. Izabela zamy�li�a si�. Potem podnios�a g�ow� i patrz�c na dalekie
wzg�rza i zachodz�ce za nimi s�o�ce, powiedzia�a:
- Urodzi�am si� kobiet� i nie ma we mnie odwagi m�czyzny. Walka nie jest ide�
kobiet. W kodzie zawartym w naszych genach zapisana jest inna idea. Kobieta,
pocz�wszy od
praczas�w, pragnie jednego: rodzi� dzieci. Zmieni�y si� formy od praczas�w, ale
nie zmieni�a
si� tre��. To wy, m�czy�ni, byli�cie zawsze wojownikami. Wy szli�cie z kamienn�
siekier�
na jaskiniowego nied�wiedzia. Wy zabijali�cie lub byli�cie zabijani. A my
opatrywa�y�my
wasze rany, rodzi�y�my wasze dzieci i przygotowywa�y�my wam posi�ki. Niewiele
si�
zmieni�o od tych dawnych czas�w. Dalej celem naszego �ycia jest rodzi� dzieci.
Wy,
m�czy�ni, jeste�cie tylko �rodkiem prowadz�cym do celu. Nie jest wa�nym, �e
jeste�my ju�
inne ni� nasze prababki, �e jeste�my wykszta�cone, wyemancypowane,
r�wnouprawnione. To
wszystko jest wielkim kamufla�em, bo kod zawarty w nas pozostaje niezmieniony.
Dlatego
powtarzam, �e nie ma we mnie woli walki, ale jest obawa, jest strach przed
nieznanym. Boj�
si� o ciebie, bo boj� si� o nasze wsp�lne �ycie, o nasze niepocz�te jeszcze
dzieci. Strach o
ciebie to strach przed tym, �e mog� ich nigdy nie urodzi�. Wybra�am ci� na m�a,
bo ci�
kocham. A teraz boj� si�... Wiem, �e natura zakodowa�a w was instynkt walki, ale
w naszych
czasach jest on ju� absurdem. Niestety wy, gdy nie macie o co walczy�, zawsze
sobie co�
wymy�licie... A teraz boli mnie ju� g�owa i id� spa�. Jestem na ciebie z�a -
doda�a podnosz�c
si� z krzes�a.
* * *
Jecha�em na p�noc do wioski Jugu Doru. Zbli�a�em si� do Sahary. By�o tu coraz
mniej ro�linno�ci, mniej drzew. Jeszcze tylko olbrzymie baobaby nielicznie
zalega�y
horyzont. Wok� ci�gn�a si� typowa sawanna - ��ta i wysuszona, poprzetykana
k�pami
kolczastych krzak�w. Gdzieniegdzie stercza�a roz�o�ysta sizalowa agawa lub
kandelabrowy
kaktus, ale by�o ich naprawd� ma�o.
Gdy skr�ci�em ku zachodowi, z horyzontu wyros�a przede mn� skarpa p�askowy�u.
Droga zw�zi�a si� przechodz�c w piaszczysty szlak. Koleiny stawa�y si� coraz
g��bsze i coraz
bardziej grz�skie. Ko�a ton�y w sypkim piasku, silnik wy� na wysokich obrotach.
Widzia�em
ju� wie�. Spadaj�ce tarasami, pomara�czowo-rude, przylepione do ska�, gliniane
dogo�skie
chaty. Po kilku minutach dotar�em do podn�a. Zostawi�em tu samoch�d i ruszy�em
pod g�r�
wiejsk� drog�, a raczej �cie�k� wij�c� si� pomi�dzy chatami, szopami i murkami
oporowymi
poszczeg�lnych tarasik�w. Raz po raz musia�em przeskakiwa� przez szczeliny i
wielkie
g�azy.
Wie� sprawia�a wra�enie wielkiego zaniedbanego rumowiska w ostatecznej n�dzy i
abnegacji. Wi�kszo�� dom�w by�a w stanie ruiny, tylko niekt�re nosi�y jakie�
�lady
pseudokonserwacji. Nie po raz pierwszy zada�em sobie pytanie: z czego ci ludzie
�yj�? Czy te
ma�e wysuszone poletka mog� ich wykarmi�? Wok� nie ros�o ani jedno drzewo, ani
jeden
krzaczek.
Dotar�em do placu, a raczej do niewielkiego skalnego tarasu, otoczonego
glinianymi
chatami i szopami krytymi strzech�. Ju� z dala s�ysza�em odg�os b�bna i ostre
tony
piszcza�ek. Nie zdziwi�em si�, gdy na placu zasta�em gromad� Dogon�w. W�r�d
grupy
m�czyzn wyr�nia� si� czarownik.
Nie by� jeszcze stary, ale mocno oty�y. Ogony opada�y mu na wymalowan� twarz i
ramiona. Puszyste futerka powiewa�y przy ka�dym podmuchu wiatru. W sztucznie
przed�u�onym i przedziurawionym lewym uchu tkwi�a zwierz�ca ko��, a r�ce
rytmicznie
potrz�sa�y drewnianymi grzechotkami. Gdy mnie dostrzeg�, zawo�a�: - Jambo
masungu!
Zbli�y�em si� wtedy do czarownika i z u�miechem sugeruj�cym wielk� rado��
podnios�em r�k� w ge�cie powitania.
- Witaj. Munteso! - powiedzia�em. - Przyjecha�em w odwiedziny i mam co� dla
ciebie
- doda�em mru��c domy�lnie oko.
Czarownik odpar� do�� poprawnie po francusku:
- Ja si� mn�stwo cieszy�, ale teraz robi� czary. Ty poczekaj w ta szopa... -
Wskaza�
r�k� jedn� z pobliskich chat.
Skin��em g�ow� i ruszy�em tam. By�a to gliniana rudera, kryta sitowiem, bez
okien.
Zajrza�em do wn�trza. Ba�agan by� totalny. Porozrzucane po k�tach kawa�y drewna,
b�bny,
rogi kr�w i k�z, pi�ra. Przy palenisku ca�a sterta glinianych garnk�w. Na
�cianach
porozwieszane p�ki zi�, sk�ry, maski, grzechotki. Wszystko to przetkane
niezliczon� ilo�ci�
paj�czyn. Nie mia�em ochoty tam wchodzi�.
Zatrzyma�em si� przed wej�ciem. Muntesa w�a�nie czarowa�. Na pocz�tek da�
koncert
na grzechotkach. Gdy wyczerpa� repertuar, podano mu kur�, kt�rej poder�n��
gard�o, aby jej
krwi� pomaza� sobie twarz i piersi. Zaraz po tym zacz�� ta�czy� w rytm b�bn�w.
Jego
zamglone oczy wodzi�y b��dnie dooko�a. Na ciele pomazanym krwi� ko�ysa�y si� w
takt ta�ca
naszyjniki z ko�ci. W r�kach pobrz�kiwa�y grzechotki. Dogoni patrzyli na niego z
szacunkiem i strachem, gdy na wp� pijany, na wp� w szale, zacz�� �piewa�
g�osem
urywanym, ale tak dzikim i pot�nym, �e �adne b�stwo nie mog�oby oprze� si� jego
mocy. I
nagle Muntesa wypr�y� si� i mocno odchyli� do ty�u. Ka�de niemal w��kno jego
mi�ni
dr�a�o i kurczy�o si�, twarz wykrzywi�a si� konwulsyjnie. Spieniona �lina
toczy�a si� mu z
ust, a na policzkach, czole i piersi wyst�pi� pot. Jakie� niezrozumia�e d�wi�ki,
jakby �yczenia,
pro�by, obietnice, nawo�ywania czy gro�by wydziera�y si� z jego ci�ko dysz�cej
piersi.
Wskazywa� na co� r�k�, jakby znaczy� ni� lini� w powietrzu, jakby kogo�
prowadzi� czy
przywo�ywa�. Wreszcie zacz�� si� chwia� na nogach, rzuca� g�ow�, dr�e�, j�cze� i
pad�
omdla�y na ziemi�.
Czary by�y sko�czone. Czterech m�czyzn podnios�o go z ziemi i wnios�o do szopy,
gdzie po�o�yli go na legowisko. Pozosta�em sam na sam z nieprzytomnym
czarownikiem.
Min�o prawie dwadzie�cia minut, nim zacz�� dawa� oznaki �ycia. Poruszy� si� i
otworzy� oczy. Wreszcie usiad� na legowisku, a potem patrz�c na mnie spyta�: -
Co mi
przywioz�e�?
- Whisky - odpar�em, podaj�c mu butelk�.
Twarz Muntesy rozja�ni� u�miech zadowolenia. Chwyci� butelk�, b�yskawicznie
poradzi� sobie z nakr�tk� i zdrowo poci�gn��, nim spyta�em:
- Co czarowa�e�?
- Ukradli dwie krowy, rzuci�em kl�tw� na z�odzieja - wyja�ni� pomi�dzy dwoma
�ykami. - A ty jak� masz spraw�?
- Chc� z tob� porozmawia� o waszych wierzeniach. Mo�e co� mi znowu opowiesz...
- Opowiem? Jasne, �e opowiem, bo dobry z ciebie buana. Whisky przywozisz...
Zastanawia� si� przez chwil�. - Tego jeszcze nie s�ysza�e��. Dzia�o si� to
mn�stwo lat temu, a
by�o wtedy bardzo, bardzo wielu ludzi na �wiecie. �mierci nie znali, wi�c �yli
wiecznie. Byli
jednak dumni i k��tliwi, wi�c rozgniewa� si� na nich B�g Amma, kt�ry losami
ludzkimi
kierowa�, i zrzuci� im na g�owy ca�e sklepienie niebieskie, tak �e wszyscy
zgin�li na miejscu.
Ale Amma by� m�dry, bardzo m�dry, a m�dro�� nie pozwala burzy� z�e i na to
miejsce nie
da� lepszego. Tote� po jakim� czasie zes�a� on na Ziemi� w ognistej arce dwoje
ludzi. By� to
m�czyzna Nommo i kobieta Gaaja. Z tej pary urodzi� si� syn i dwie dziewczyny, a
ze
zwi�zku tych trojga pochodz� wszyscy ludzie.
- A sk�d si� wzi�a ta arka? - spyta�em.
- Przylecia�a z gwiazd - odpar� bez namys�u Muntesa.
- Wierzycie w te opowie�ci, ale czy to jest prawda - udawa�em, �e nie dowierzam.
-
Nie macie przecie� �adnych dowod�w...
Muntesa roze�mia� si�.
- Oj, buana! - zawo�a�. - My na to mamy dowody. Wszystko, co ci do tej pory
opowiedzia�em, jest prawd�. Ka�de s�owo. Ka�da opowie��.
- I gdzie niby macie te dowody? - rzuci�em mimochodem.
- W �wi�tej Grocie le�� dowody podstawowe - odpar� ostrzejszym tonem czarownik.
-
Ale nic do nich bia�ym, to nie dla nich...
Po tych s�owach zapad�a cisza zak��cana tylko bulgotem alkoholu wlewanego do
gard�a Muntesy.
Odczeka�em jeszcze chwil�.
- Ile masz kobiet? - zapyta�em nagle czarownika.
Na twarzy Muntesy odbi�o si� zdziwienie. By� zaskoczony pytaniem.
- Trzy - odpowiedzia�.
- Tak ma�o? - zdziwi�em si�. - Taki m�czyzna i tylko trzy kobiety! Dlaczego nie
masz wi�cej?
Muntesa roze�mia� si�, jakby us�ysza� dobry dowcip.
- Oj, buana, buana. Ty nic nie rozumiesz. Bia�a kobieta nic nie kosztuje. Czarna
kobieta du�o kosztuje. Trzeba zap�aci� jej ojcu okup. Du�y okup, du�e pieni�dze.
- A chcia�by� mie� wi�cej kobiet? - naciska�em go dalej.
- Czy chcia�bym? - powt�rzy� czarownik. - Pewnie, �e chcia�bym. Kobieta dobra
rzecz, ale nie mam pieni�dzy. Czasy s� ci�kie. Bardzo ci�kie. Ma�o czarowa�,
ma�o
zarabia�.
- Dam ci pieni�dze! - powiedzia�em szybko. - Dam tyle, �e wystarczy ci na trzy
kobiety i stado kr�w. Za to co� dla mnie zrobisz...
Czarownik odrzuci� pust� ju� butelk� i utkwi� we mnie oczy. Twarz mu st�a�a, a
ca�e
cia�o wyra�a�o napi�cie.
- ...zaprowadzisz mnie do �wi�tej Groty i poka�esz dowody podstawowe -
doko�czy�em.
Czarownik wsta� z legowiska i zbli�y� si� do mnie. Zblad�. Widzia�em na jego
twarzy
gr� uczu�. Chciwo�� walczy�a ze strachem, kroplisty pot wyst�pi� mu na czole.
Wa�y�
wszystkie za i przeciw, ale strach zwyci�y�. R�ce zacz�y mu dr�e� jak w ataku
febry.
Wiedzia�em ju�, �e przegra�em, nim us�ysza�em odpowied�.
- Nie, buana! Tego nie zrobi�! Grota jest tabu. Nie chc� twoich pieni�dzy. Chc�
�y�.
Spad�aby na nas kl�twa i zemsta, duch�w i ludzi. Duchy mo�na przeb�aga�, ale nie
mo�na
przeb�aga� ludzi. Odejd� st�d i nie wracaj. Radz� ci, buana, zaniechaj swych
zamiar�w.
Ciekawi naprawd� umieraj� szybko! - orzek� proroczo.
* * *
Kolacj� jedli�my w milczeniu, prze�ywa�em gorycz pora�ki. Mo�e zrezygnowa�?
Wiedzia�em jednak, �e nie zrezygnuj�. Kocha�em to - t� tajemniczo��, niepewno��,
zagro�enie. Jednak nie �lep� mi�o�ci�. By�a to cyniczna, budz�ca pogard� we mnie
samym,
mi�o�� m�czyzny do kochanki, kt�rej w g��bi duszy nie wierzy�, ale bez kt�rej
nie potrafi�
ju� �y�.
Cisz� przerwa�a Izabela:
- Dzwoni�am do ciebie. Powiedzieli, �e wyjecha�e�...
- Tak! By�em w Jugu Doru.
- Umawiali�my si�, �e b�dziemy je�dzi� razem.
- Oczywi�cie, ale na d�u�sze wyprawy.
- A dowiedzia�e� si� czego� wa�nego?
- Nie, ca�kowite fiasko. Ani kroku naprz�d! - przyzna�em.
- Wiesz - zacz�a po chwili - my�l�, �e za bardzo si� zaanga�owa�e�. Ca�a
dogo�ska
gnoza z ich �wi�t� Grot� i �dowodami podstawowymi� mo�e by� zwyk�ym blefem. W
najlepszym przypadku, w kt�rej� z grot maj� zgromadzone r�ne rupiecie
symbolizuj�ce
wed�ug nich to i tamto. Wprawdzie nikt z bia�ych �wi�tej Groty nie widzia�, ale
s�dz� tu per
analogiam. Badano przecie� gnozy innych szczep�w i co si� okaza�o. Nie zawieraj�
nawet
zal��ka fakt�w naukowych, cho� utrzymuj�, �e wyja�niaj� wszystko. Afrykanie maj�
dziwn�
psychik�. Gdy odebra� im wszelkie podstawy ich wierze� - co ma miejsce w
przypadku
Afrykan�w wykszta�conych - wcale nie przestaj� wierzy� w swoj� plemienn� gnoz�.
Wszystkie swe przekonania nazywaj� w�wczas �wiar��, poniewa� s� one wed�ug nich
prawdziwe. A s� prawdziwe dlatego, �e wierz� w ich prawdziwo��. Jest to
nienaruszalny kr�g
fa�szywej logiki, kt�rego nie da si� rozerwa�. Ze �wi�t� Grot� mo�e by� podobnie
jak ze
wzg�rzem Gurac. By�am tam kiedy�. Mia�am nadziej�, �e zobacz� co� ciekawego. I
zobaczy�am same kamienie. Na szczycie wzg�rza by� dolmen - rzekomo wyobra�aj�cy
Ark�
Nommo, gdy schodzi�a na Ziemi�. Nieco dalej, pomi�dzy menhirami, wyobra�aj�cymi
Syriusza i S�o�ce, le�a� kamie�, tym razem wyobra�aj�cy ark� na Ziemi. Same
wyobra�enia...
- Wiem - przerwa�em jej wyw�d - te� tam by�em i widzia�em je. Ale ty nie
rozumiesz,
�e nie chodzi o ich wierzenia i wyobra�enia. Ju� ci to t�umaczy�em. Chodzi o
przekaz zawarty
w ich gnozie. Jest to jaki� �lad... Zaginionej cywilizacji, przybysz�w z innej
planety. Z bardzo
dawnych czas�w, zatartych przez czas wydarze�... Zrozum, �e czas, kt�ry
przemin��, wcale
nie przemin��, bo cech� czasu nie jest ulotno��, lecz trwa�o�� - pod warunkiem,
�e zosta�
zapisany w pami�ci �yj�cych - i cokolwiek istnia�o, istnie� b�dzie tak d�ugo,
jak d�ugo ludzie
b�d� o tym pami�ta�.
- Wiem, �e nie zrezygnujesz z poszukiwa� - stwierdzi�a. - Trudno, musz� si� z
tym
pogodzi�. Mo�e takie jest twoje przeznaczenie, tw�j los...
- Uwierz mi, �e usi�owa�em, ale jest to ponad moje si�y. M�wisz, �e mo�e taki
jest m�j
los... Nie wierz� w los, kt�ry do�wiadcza cz�owieka, cokolwiek by podejmowa�,
ale wierz� w
los do�wiadczaj�cy cz�owieka wtedy, gdy niczego nie podejmuje...
U�miechn�a si� smutno. Wzi�a moj� r�k� i patrz�c mi w oczy powiedzia�a:
- Moje �ycie to ty. Ty sam i wszystko, co ci� spotyka. Ty jeste� moim pocz�tkiem
i
ko�cem, w tobie si� wszystko zamyka. Uwa�aj na siebie, Tom... Nim co� zrobisz,
pomy�l o
mnie...
- Izo, ka�de z nas ma w �yciu swoj� prawd�. Ile jest istnie� ludzkich, tyle jest
prawd.
My�l�, �e nie powinni�my oczekiwa�, �e sp�dzimy z sob� wiele lat. I lepiej si�
do tej my�li
przyzwyczai�... - odpar�em brutalnie.
- Wi�c to jest tak niebezpieczne? - rzuci�a bezradnie.
* * *
W niedziel� przy �niadaniu, gdy odstawi�em pust� fili�ank� po herbacie,
oznajmi�em:
- Jutro wyje�d�am do Algierii. Jad� w sprawie s�u�bowej, nie b�dzie mnie przez
siedem dni.
R�ka Izabeli zawis�a nad koszykiem z pieczywem.
- Dlaczego ty jedziesz? - spyta�a zaskoczona. - Czy nie mo�e pojecha� kto� inny?
- Nie mo�e - odpar�em sucho. - Sprawa jest zbyt wa�na.
- Wobec tego pojedziemy razem. Przecie� obieca�e�...
- Obieca�em, �e b�dziemy je�dzi� na wyprawy etnograficzne, ale o wyjazdach
s�u�bowych nie by�o mowy.
- Zawsze si� wykr�cisz - mrukn�a z rezygnacj�. - A dok�d konkretnie jedziesz?
- Do Timimoun.
Przez chwil� zastanawia�a si�.
- To bardzo daleko. Musisz przejecha� p� Sahary.
- Dlatego zak�adam, �e wr�c� dopiero za siedem lub osiem dni.
- Oby ci si� nic z�ego nie przydarzy�o - westchn�a.
* * *
Z Timbuktu wyjecha�em o �wicie, �egnany przez zaniepokojon� Izabel�. Wyruszy�em
starym transsaharyjskim szlakiem, kt�rym od XI wieku ci�gn�y karawany, wioz�c
z�oto,
niewolnik�w, ko�� s�oniow�, sk�ry i s�l. W�a�ciwie to nie musia�em jecha�.
Sprawa, kt�r�
mia�em za�atwi�, by�a b�aha. Z powodzeniem m�g� to zrobi� podrz�dny urz�dnik
kopalni. Ale
ja chcia�em cho� na kilka dni odpocz��: od domu, kopalni, Dogon�w. Oaza Timimoun
le�a�a
na starym skrzy�owaniu karawanowych szlak�w. Za trzy dni rozpoczyna�y si� w niej
wielkie
doroczne targi, na kt�re �ci�ga�o zwykle p� Sahary. I na nich w�a�nie chcia�em
by�.
Pierwsz� noc sp�dzi�em w dolinie Nigru, kt�ry olbrzymi� p�tl� przecina� szlak
biegn�cy na p�noc. Zjad�em kolacj� i zamkn��em szczelnie samoch�d. U�o�y�em si�
do snu
na roz�o�onych fotelach. Gdzie� w oddali wy� szakal. B�otne ptaki zacz�y sw�j
wieczorny
koncert na tysi�ce g�os�w. Wiedzia�em z do�wiadczenia, �e nie potrwa to d�ugo,
mo�e jeszcze
z p� godziny. Gdy zapadnie noc, razem z ni� zjawi� si� miliony komar�w, kt�re w
poszukiwaniu �eru rzuc� si� na wszystko, co �yje.
Wsch�d s�o�ca zasta� mnie ju� w drodze. Niger zosta� za mn�. Wok� ci�gn�a si�
pustynia. Jak okiem si�gn�� tylko piasek, miejscami troch� kamieni i szum wiatru
- jedyny
d�wi�k pustyni. Najci�ej b�dzie na Tanezrouft - pomy�la�em. To gor�cy, suchy
p�askowy�,
w samym �rodku Sahary. Tanezrouft znaczy�o: Tam gdzie nie ma nic. Miejsce
szczeg�lne -
kr�lestwo pustki.
Zatrzyma�em samoch�d. Szczelnie owi�za�em g�ow� i zakry�em usta du�� chust�.
Oczy os�oni�em ciemnymi okularami. Robi�em to bez przekonania, wiedz�c, �e nie
ochroni�
si� przed ziarenkami piasku wciskaj�cego si� dos�ownie wsz�dzie.
Dochodzi�o po�udnie, gdy w pobli�u szlaku, gdzie uchowa�o si� kilka k�pek suchej
pustynnej trawy, zauwa�y�em koczuj�cych dw�ch Tuareg�w. Siedzieli przy ma�ym
ognisku z
wielb��dziego nawozu, a obok nich pas�y si� dwa wyn�dznia�e wielb��dy.
Zatrzyma�em
samoch�d i wolno ruszy�em w ich kierunku. Tuaregowie podnie�li si�. Wysocy,
szczupli, w
b��kitnych d�ugich szatach z przys�oni�tymi zawojami twarzami, byli pe�ni
godno�ci i
powagi.
Powita�em ich w dialekcie tamanek, ale na tym ko�czy�a si� moja znajomo�� ich
j�zyka. Na szcz�cie m�odszy z Tuareg�w m�wi� po francusku. Po kilku powitalnych
zdaniach starszy nala� z miedzianego kocio�ka do glinianej czarki gor�cej,
mocnej herbaty i
pe�nym godno�ci gestem poda� mija, wskazuj�c miejsce przy ognisku. Usiad�em.
Herbata
by�a parzona z mi�t�, bardzo s�odka. Jak wymaga� pustynny obyczaj, siedzieli�my
w
milczeniu. Pierwsze s�owo nale�a�o tu do go�cia.
Ukradkiem ich obserwowa�em. Byli uzbrojeni. W fa�dach szat kryli wykonane
r�cznie
no�e, oryginalnie zdobione, i miecze. Jasna karnacja ich sk�ry �wiadczy�a, �e
nale�� do
Imhar�w, arystokracji Tuareg�w. Kiedy� trudnili si� rozbojem lub na czele
Imrad�w - wasali
wyruszali na wyprawy nad Niger, z kt�rych wracali z czarnymi niewolnikami. Teraz
w�druj�
wzd�u� i w poprzek Sahary, nie zwa�aj�c na pa�stwowe granice. Najcz�ciej
trudni� si�
handlem. �aden przymus nie zdo�a ich nak�oni� do �ycia osiad�ego. Urodzili si�
koczownikami i tkwi� w swych zwyczajach, podczas gdy �wiat mknie do przodu.
- Jad� do Timimoun na targi - przerwa�em cisz�. A mieszkam w Timbuktu -
przedstawi�em cel podr�y i miejsce pochodzenia, jak tego wymaga� obyczaj.
M�odszy Tuareg przet�umaczy� moje s�owa w narzeczu tamanek i wtedy mi�dzy nimi
wywi�za�a si� dyskusja. Nie rozumia�em, o co chodzi�o, ale cz�sto pada�a nazwa
Timimoun.
M�odszy usi�owa� przekona� starszego, ale tamten mia� w�tpliwo�ci. Widocznie
chc�c je
rozstrzygn��, m�odszy spyta�:
- Czy mog� pojecha� z tob� do Timimoun?
- Oczywi�cie! - zgodzi�em si�. - Zabior� ci�, ale musimy zaraz wyrusza�. Przed
noc�
chc� dojecha� do Reggane.
Tuaregowie zamienili z sob� kilka zda�. W ko�cu m�odszy podni�s� z piasku do��
obszern� torb� ze sk�ry wielb��da.
- Mo�emy jecha� - orzek�.
Pok�oni�em si� starszemu, wyra�aj�c podzi�kowanie za pocz�stunek, i ruszyli�my.
W samochodzie Tuareg ods�oni� twarz. Teraz mog�em przyjrze� mu si� bli�ej. Mia�
oko�o trzydziestu lat, pod�u�n� twarz o semickich rysach, d�ugie czarne w�osy i
ciemne oczy.
Przystojny ch�opak - pomy�la�em.
- Po co jedziesz do oazy Timimoun? - spyta�em.
- Chc� kupi� wielb��da. Mamy tylko dwa, potrzebny nam jeszcze juczny - wyja�ni�.
- Gdzie nauczy�e� si� francuskiego? - pyta�em dalej.
- Przez kilka lat by�em przewodnikiem we francuskim wojsku. Ci�ka s�u�ba, ale
musia�em zarobi� pieni�dze. Nie mieli�my wielb��d�w, wszystkie nam pad�y. Napi�y
si�
zatrutej wody. Ostatniego pochowali�my z dziadkiem, bo Tuareg umiera ze swym
wielb��dem. Nie mia�em innych mo�liwo�ci... Sprzeda�em si� na trzy lata, bo
spotka�o nas
nieszcz�cie. Ka�dy czas ma sw�j cios no�em, jak m�wi m�j ojciec, a to m�dry
cz�owiek...
Po kilku godzinach jazdy min�li�my Bordi-Moktar, sztuczn� oaz�; mie�ci� si� tu
algierski posterunek graniczny. Do Reggane dojechali�my o zmroku. By�a to ma�a
oaza -
kilkadziesi�t palm i kilkana�cie lepianek. Przespa�em si� w samochodzie, a
Tuareg na piasku
owini�ty po�yczonym kocem.
O �wicie kolejnego dnia byli�my ju� w drodze. Tego poranka by�o pochmurno.
Czy�by mia� spa�� deszcz? - pomy�la�em. Niebywa�e. Mog�o si� tu zdarzy� wiele
rzeczy, ale
nie deszcz.
Jechali�my jeszcze dwie godziny, gdy w oddali zacz�li�my rozr�nia� domy
Timimoun. Nowa cz�� miasta mia�a szerokie piaszczyste ulice. Stary ksar,
otoczony
wiekowymi murami o mrocznych popl�tanych uliczkach, tworzy� labirynt. Z Tuaregem
rozsta�em si� w centrum miasta.
Zatrzyma�em si� w jedynym w Timimoun hotelu. Po upragnionej k�pieli i zjedzeniu
kolacji natychmiast zasn��em.
Obudzi�em si� p�no. Zaspa�em. Gdy w hotelowej restauracji jad�em �niadanie,
widzia�em przez okno t�umy ludzi, ci�gn�cych na skraj miasta, gdzie na wielkim
placu
odbywa�y si� targi.
W mie�cie panowa�a radosna atmosfera bazaru. Czu�em to wmieszany w t�um
pod��aj�cy w kierunku targowiska. W pobli�u placu targowego t�um przy�pieszy�
pchaj�c si�
w kierunku stragan�w. Zacz�� si� wielki handel, kt�ry mia� trwa� przez ca�y
tydzie�.
Przepycha�em si� mi�dzy straganami, wessany wr�cz przez t�um w g��b targowiska.
Ludzie przy stolikach targowali si�, ogl�dali, obmacywali towary. Przecie� to
nar�d
handlarzy, pomy�la�em. S� w swoim �ywiole. Nie zamierza�em czegokolwiek kupowa�,
ale
gdy stan��em przed straganem ze srebrn� bi�uteri�, zdecydowa�em si� na prezent
dla Izabeli.
Stragan oblega� t�umek gapi�w i z trudem przepchn��em si� do pierwszego rz�du.
Kupiec, gruby Arab, by� chwilowo zaj�ty. Tym razem nie sprzedawa�, lecz kupowa�.
Sprzedaj�cym by� Tuareg. Przed kupcem le�a�o kilka sztuk srebrnej bi�uterii, a
on z min�
znawcy i konesera ogl�da� oferowane przedmioty. Transakcja odbywa�a si� przy
drugim
ko�cu straganu. Zauwa�y�em, �e kupiec trzyma w r�ku dziwny przedmiot, kt�ry z
zaciekawieniem ogl�da. By�a to obr�cz ze srebrzystego metalu, z przymocowan�
owaln�
bry�� przypominaj�c� przeci�te wzd�u�, na po�ow�, du�e jajo. Ocena przedmiotu
wypad�a
niekorzystnie, bo kupiec odda� go Tuaregowi.
- To nie jest srebro! - orzek� przy tym. - Mo�e jaki� stop - doda�, i zaj�� si�
ocen�
nast�pnej sztuki.
W tym momencie rozpozna�em Tuarega. By� tym, kt�rego wczoraj tu przywioz�em.
Przepchn��em si� przez t�umek i stan��em obok niego.
- Witaj! - powiedzia�em. - Widz�, �e sprzedajesz bi�uteri�.
- Salem! - odpar� ucieszony. - M�wi�em ci, �e mam kupi� wielb��da...
- To poka� mi ten przedmiot, kt�rego on nie chce kupi�.
Tuareg wyj�� z torby obr�cz. Przypomina�a diadem. Z jej wymiar�w nale�a�o
s�dzi�,
i� by�a przeznaczona dla m�czyzny. Wykonano j� z bia�ego stopu o matowej
powierzchni.
By�a zadziwiaj�co lekka. Nie zauwa�y�em �adnych rys ani patyny. Wygl�da�a, jakby
przed
chwil� opu�ci�a wytw�rni�. Przymocowana do obr�czy bry�a by�a jajowat� p�kul�,
o
d�ugo�ci oko�o sze�ciu centymetr�w. Na jej szczycie osadzony by� kamie�,
wielko�ci ziarna
grochu, przypominaj�cy miniaturow� soczewk�. Gdy dok�adniej obejrza�em obr�cz,
zauwa�y�em, �e w p�kuli, a �ci�le w jej dnie jest zakr�cona pokrywka. Zdradza�y
j� trzy
prostok�tne wg��bienia przeznaczone do klucza, tak jak w wodoszczelnych
zegarkach. Na
wewn�trznej �cianie obr�czy zauwa�y�em napis. By� wyryty tak ma�ymi literami, �e
go�ym
okiem nie mo�na go by�o odczyta�. Precyzja, z jak� obr�cz zosta�a wykonana,
sugerowa�a
dwudziesty wiek, ale sk�d to si� znalaz�o u Tuarega?
Nic z tego nie rozumiem, mrukn��em do siebie, ale musz� t� obr�cz kupi�. I
jeszcze
spyta� go, sk�d j� ma.
Tymczasem transakcja sprzeda�y bi�uterii dobieg�a do fina�u. Tuareg zainkasowa�
kilka zmi�tych banknot�w i z min� w miar� zadowolon� szykowa� si� do odej�cia.
Wyci�gn��
r�k� po obr�cz, ale ja nie zamierza�em si� z ni� rozsta�.
- Ile chcesz za ten przedmiot? - spyta�em.
Pytanie go zaskoczy�o - nie spodziewa� si�, �e znajdzie we mnie nabywc�. Przez
chwil� si� zastanawia�.
- Dwie�cie dinar�w - odpar�, prze�ykaj�c �lin�.
Roze�mia�em si� i poklepa�em go po plecach.
- Dowcipny jeste�! Cenisz tyle, ile kosztuje p� wielb��da. To nie srebro.
- No... tak, ale... - j�ka� si�. - Ale to stara rodowa pami�tka. By�a w naszej
rodzinie ju�
za czas�w mojego dziadka, a on j� dosta� od pradziadka.
- Nie wygl�da na star� rzecz. Opowiedz mi, jak si� w waszej rodzinie znalaz�a.
- To bardzo stara historia. Opowiada� mi j� dziadek, a on s�ysza� j� od swojego
dziadka. Kiedy�, bardzo dawno, gdy je�dzili�my nad Niger po czarnych
niewolnik�w, na
jednej z wypraw napadli na murzy�sk� wie�. Po�rodku wsi sta�a chata czarownika.
Gdy
pod�o�yli pod ni� ogie�, wyskoczy� z niej czarny z tym przedmiotem na g�owie.
Przy podziale
�up�w ten przedmiot przypad� mojemu przodkowi i od tamtych czas�w by� zawsze w
naszej
rodzinie. Starzy uwa�ali, �e jest ze srebra, ale ja w to w�tpi�em - doda�.
Obr�cz pochodzi z doliny Nigru, a wi�c od Dogon�w - stwierdzi�em w my�lach. -
Jakkolwiek bym zacz��, na Dogonach ko�cz�. Mo�e pochodzi ze �wi�tej Groty? A
mo�e
jeszcze wtedy nie by�o �wi�tej Groty? Przecie� w tych czasach Dogoni mieszkali
nad
brzegiem Nigru. Pod skarp� p�askowy�u przenie�li si� du�o p�niej.
- A powiedz mi - zwr�ci�em si� do Tuarega - czy tw�j dziadek nie opowiada�,
gdzie
le�a�a ta wioska?
- Tak dok�adnie to nie m�wi�. Jak pami�tam, przed napadem oni kryli si� w
d�ungli, a
wioska le�a�a nad rzek�.
No tak. To by si� zgadza�o - przyzna�em w duchu, a g�o�no zapyta�em: - Ile wi�c
za to
chcesz? Ale ju� bez fantazji...
- Daj sto dinar�w!
Tyle mog�em da�. Wtedy oczy b�ysn�y mu zadowoleniem.
- Insz Allach - rzuci� na po�egnanie. - B�g tak chcia�. Mia�em kupi� jednego
wielb��da, kupi� dwa!
* * *
Wykonany na zam�wienie klucz bezb��dnie pasowa� do otwor�w pokrywki.
Wstrzymuj�c oddech nacisn��em w lewo. Pokrywka stawia�a jednak op�r.
Zaciekawiona Izabela sta�a za mn�, zagl�daj�c mi przez rami�.
- Spr�buj nacisn�� nieco mocniej - poradzi�a.
Nacisn��em. Pokrywka wykona�a p� obrotu. Dalej posz�o ju� g�adko.
Gdy j� zdj��em, zamarli�my z wra�enia. Pod ni� by� jaki� uk�ad elektroniczny.
Spodziewali�my si� wielu rzeczy, ale nie elektroniki, nie uk�ad�w scalonych.
- Co to jest? - pisn�a z przej�cia Izabela.
- Tak og�lnie, to elektronika. A szczeg�owo nie wiem. Nie znam si� na tym -
przyzna�em.
- A czy jeste� pewien, �e ten napis na obr�czy jest pisany nieznanym alfabetem,
bo
mo�e co� przeoczy�e�?
Wsta�em i bez s�owa poda�em jej lup� i kartk� papieru, na kt�rej poprzednio
przepisa�em znaki z obr�czy.
- Sprawd� sama! Mo�e si� pomyli�em.
Przez chwil� wpatrywa�a si� w znaki na kartce.
- No tak, chyba nie pomyli�e� si� - orzek�a w ko�cu.
- Mo�esz jeszcze por�wna� te znaki ze znanymi alfabetami w encyklopedii -
podsun��em jej grube tomisko.
Troch� czasu zaj�o jej to sprawdzanie. Wreszcie zamkn�a ksi��k�. - Nie ma
alfabetu
o takich znakach - stwierdzi�a.
- No w�a�nie. Elektronika, nieznany alfabet, stop, kt�ry zadziwia fachowc�w, bo
jest o
po�ow� l�ejszy od aluminium i twardszy od utwardzonej stali. A do tego rzecz
wygl�da, jakby
wysz�a prosto z wytw�rni, co si� ma nijak do opowiadania Tuarega o staro�ytnym
pochodzeniu przedmiotu. Niez�y pasztet!
- S�dz�, �e powiniene� pokaza� to specjali�cie elektronikowi.
- Obawiam si�, �e nie znajd� kompetentnego specjalisty. S�dz�, �e nie jest to
typowy
uk�ad elektroniczny. Bez schematu, bez elementarnych informacji, jak� funkcj�
mia� spe�nia�,
niczego si� nie dowiemy.
- Czyli sytuacja bez wyj�cia - podsumowa�a zawiedziona.
- Mo�e niezupe�nie. Znam kogo�, kto mo�e obja�ni� nam przeznaczenie tego
urz�dzenia. Ale tylko w przypadku, je�li zechce si� tym zaj�� - zastrzeg�em
natychmiast.
- Kto to taki? - spyta�a zaciekawiona.
- Geniusz stoj�cy na granicy ob��du. Ta granica jest naprawd� nieuchwytna. On
jest
niby z tej, ale cz�ciej bywa z tamtej strony. Jest genialnym elektronikiem,
cybernetykiem,
wynalaz� wiele rozwi�za� z tych dziedzin. Z pochodzenia jest Grekiem, nazywa si�
Dymitrios
Papadukulos. Mieszka w Atenach.
- A gdzie go pozna�e�?
- Na politechnice. Razem studiowali�my. On elektronik�, ja g�rnictwo, ale
przyja�nili�my si�. Jeszcze teraz, od czasu do czasu, korespondujemy.
- To napisz do niego. Mo�e go zainteresujesz.
- Niestety, tu nie wystarczy napisa�. Trzeba mu to zawie��, pokaza� i
opowiedzie�
ca�� histori�. Wtedy mog� mie� nadziej�, �e go zainteresuj�.
- Czyli znowu nie b�dzie ci� w domu! - j�kn�a.
- To zajmie najwy�ej trzy dni - pr�bowa�em j� pocieszy�.
* * *
Kiedy wysiad�em z taks�wki na ulicy Kapaneos w Atenach, by�a dziewi�ta rano.
Odszuka�em numer trzydzie�ci cztery. Nie by� to dom. Raczej dziura pomi�dzy
dwoma
pi�ciopi�trowymi domami, odgrodzona od ulicy czterometrowym murem. W murze
stalowa
brama i furta. Prawdziwa forteca! - pomy�la�em.
Nacisn��em przycisk dzwonka. Poczeka�em chwil� i nacisn��em po raz drugi. Na
wysoko�ci g�owy zaskrzecza� w niezrozumia�ym j�zyku g�o�nik. Wtedy oznajmi�em w
stron�
drzwi.
- Chc� m�wi� z panem Papadukulosem!
Tym razem g�o�nik przem�wi� po angielsku:
- S�ucham, Papadukulos!
- Witaj, stary! - zawo�a�em. - M�wi do ciebie Tom Burns. Je�li jeszcze pami�tasz
starych przyjaci�, to wpu�� mnie do �rodka.
- Tom?! - rzuci� rado�nie. - Ciesz� si� jak wszyscy diabli! Wchod�!
Zgrzytn�o i furta otworzy�a si�. Gdy j� przekroczy�em, natychmiast si�
zatrzasn�a.
W pobli�u nie by�o nikogo. Przede mn� ci�gn�� si� do�� d�ugi plac, zamkni�ty
jednopi�trowym budynkiem. Z obu bok�w �lepe �ciany dom�w, a z ty�u wysoki mur.
Ca�o��
robi�a wra�enie w�wozu. Przez zagracony plac do drzwi budynku wiod�a �cie�ka
wy�o�ona
kamiennymi p�ytami. Kieruj�c si� do widocznego z daleka wej�cia, dotar�em ju� do
po�owy
placu, gdy zza stosu skrzy� wyszed� na �cie�k� pies. Znieruchomia�em.
By� wielko�ci �rebaka. Sytuacja sta�a si� k�opotliwa. Pies usiad� na kamiennych
p�ytach �cie�ki, obliza� si�, ziewn��, pokaza� przy tym czerwony wielki oz�r i
garnitur bia�ych
z�b�w. Po chwili z budynku wyszed� cz�owiek, rozpozna�em w nim Papadukulosa.
- Zabierz to bydle! - krzykn��em niemal histerycznie.
Papadukulos przez chwil� patrzy� na mnie i u�miechn�� si�. Przy�o�y� do ust
przedmiot podobny do gwizdka. D�wi�ku nie s�ysza�em, ale pies podni�s� si�.
Powoli,
majestatycznie stawiaj�c �apy ust�pi� ze �cie�ki i skry� si� po�r�d skrzy�.
- Witaj! Sto lat ci� nie widzia�em! - rzuci� wtedy Papadukulos wyci�gaj�c do
mnie
r�k�.
- Stojak sto, ale siedem to na pewno min�o - odpar�em. Niech ci si� przyjrz�...
Niewiele si� zmieni�e�.
- Ty te� nie. Blondyni starzej� si� wolniej.
- S�uchaj, Dymitrios, co ty za monstrum trzymasz?
- Pytasz o pieska? To nie jest �ywy pies, to tw�r cybernetyczny. Taka maskotka,
zreszt� bardzo po�yteczna. Pilnuje mojego gospodarstwa. Mo�e by� pieszczochem
albo dzik�
besti� rozrywaj�c� cz�owieka w ci�gu paru sekund. Chcesz to ci zademonstruj�...
- Dzi�kuj�, ale mo�e innym razem - uzna�em. - Przyjecha�em do ciebie w
konkretnej
sprawie i jej wola�bym po�wi�ci� czas.
- Skoro tak, to zapraszam do �rodka. - Papadukulos wzi�� mnie pod r�k� i
poprowadzi�
do wn�trza budynku.
Z zagraconego korytarza trafili�my do pokoju, w kt�rym prawdopodobnie mieszka�.
Pok�j nie mia� okien. Na �rodku sta� du�y st�. W ca�ym pomieszczeniu panowa�
niesamowity
ba�agan.
Papadukulos zrobi� nieco miejsca na stole. Wyszuka� w stercie laboratoryjnego
szk�a
dwie zlewki i wydoby� z szafy p�kat� butelk� koniaku. Ustawi� to wszystko na
�oczyszczonym� miejscu.
- Najpierw oblejmy nasze spotkanie - orzek� i gestem zaprosi� mnie do zaj�cia
miejsca. - Potem porozmawiamy o sprawie, z kt�r� przyjecha�e� - doda� nalewaj�c
koniak. -
No, to po raz pierwszy, twoje zdrowie!
Pili�my w milczeniu, smakuj�c koniak i patrz�c na siebie. Papadukulos nie by�
zbyt
wysoki, kr�pej budowy, o czarnych w�osach, poprzetykanych siwizn�. Z pochodzenia
by�
Grekiem, �wiadczy� o tym kszta�t nosa i ciemny odcie� sk�ry, w�a�ciwy
po�udniowcom.
Niepokoj�ce by�y jego oczy. Du�e, czarne; by�o w nich co� przera�aj�cego, co�
takiego, �e
gdy si� w nie patrzy�o, przenika� cz�owieka nieprzyjemny dreszcz.
- O czternastej odlatuje m�j samolot - wyja�ni�em mu. - Poniewa� nie mog� d�u�ej
zosta� w Atenach, pozw�l, �e przyst�pi� do sprawy. - Wyj��em z neseseru obr�cz i
po�o�y�em
przed nim. - Obejrzyj to sobie. Z ty�u jest pokrywka. A tu klucz do niej.
Papadukulos wzi�� do r�ki obr�cz, przyjrza� si� jej uwa�nie i oczy mu zab�ys�y.
A
kiedy ju� odkr�ci� pokrywk� i zobaczy� wn�trze, gwizdn�� z przej�cia: - No no!
Takiej sztuki
jeszcze nie widzia�em. Sk�d to masz? M�w mi wszystko, co o tym wiesz, ale
dok�adnie...
Opowiedzia�em mu histori� nabycia obr�czy i przekaz rodzinny Tuareg�w. Nie
zapomnia�em r�wnie� wspomnie� o napisie i �e moim zdaniem obr�cz pochodzi od
Dogon�w.
Papadukulos zamy�li� si�. Cisza si� przed�u�a�a. Zd��y�em wypi� ju� drug� zlewk�
koniaku. Czeka�em. Wreszcie ockn�� si�.
- Bardzo ciekawe - orzek�. - Lubi� takie zagadki, wyzwalaj� moj� inicjatyw�.
Zajm�
si� tym. Nie wiem, jak d�ugo b�dzie to trwa�o i nie wiem, czy potrafi� to
rozgry��. Ale zrobi�
wszystko, na co mnie sta�. Gdy b�d� co� wiedzia�, zawiadomi� ci�. Opowiedz mi
tylko
jeszcze o tych Dogonach. Nic o nich nie s�ysza�em...
- Dogoni to niewielki szczep, oko�o 20 tysi�cy g��w, �yj�cy na bardzo niskim
poziomie. Ca�� sw� gnoz� przekazuj� z pokolenia na pokolenie, s�owami i
rysunkami. O
budowie materii m�wi ona: �Pocz�tkiem wszechrzeczy jest Amma� - kto� w rodzaju
boga
energii. Najmniejsz� cz�stk� materii jest �po�. Zacytuj� ci dos�ownie:
�Wszystko, co stworzy�
Amma, ma sw�j pocz�tek w �po�. �Po� jest obrazem pocz�tku. Ze wzgl�du na sw�
wielko��
jest ono pocz�tkiem wszechrzeczy. Amma buduje wszystkie rzeczy tworz�c je tak
ma�ymi jak
�po�, nast�pnie dodaje do ju� stworzonych te w�a�nie �po�. W miar� jak Amma
��czy je,
rzecz staje si� wi�ksza. Jest to najwi�ksza tajemnica Amma, bo �po� zosta�o
stworzone na
podobie�stwo swojego stw�rcy. Ten swoje miejsce zamieni� w �po� na wiatr. Ziarno
�po�
mo�na przekszta�ci� jak wiatr, ale nie wolno o tym m�wi�...�
A teraz astronomia. Naczelne miejsce w ich gnozie zajmuje Syriusz. Twierdz�, �e
istnieje taki uk�ad planet-gwiazd. Syriusz jest fragmentem takiego uk�adu, kt�ry
obejmuje
towarzysz�ce mu gwiazdy �Po-Tolo� i �Eme Ya-Tolo� oraz satelit� tej ostatniej
gwiazdy
�Nyan-Tolo�. Gwiazda �Po-Tolo� obraca si� wok� Syriusza. Czas obrotu trwa 50
lat.
Reguluje ona obroty Syriusza, kt�re s� jedynymi nie przebiegaj�cymi regularn�
krzyw�. �Po-
Tolo� jest najci�szym z obiekt�w niebieskich. Gnoza wspomina o momencie, gdy
�Po-Tolo�
eksplodowa�a. Jej zawarto�� by�a wyrzucana w przestrze� pod postaci� ziarna
�po�. Potem
nast�pi�o skurczenie si� i zmniejszenie obj�to�ci.
Gnoza Dogon�w nie ogranicza si� do astronomii i materii. Przekazuje opowie�ci o
tym, jak z grupy gwiazd wok� Syriusza przybyli na Ziemi� ludzie. Jedna z
opowie�ci
relacjonuje o kosmitach z planety, kt�rej s�o�cem by�a �Po-Tolo� przed wybuchem.
Ludzie
przebyli przestrze� w statku zwanym w gnozie ark�. A dow�dc� tej arki by� Nommo.
To wszystko. Oczywi�cie w telegraficznym skr�cie. Dodam jeszcze, �e Dogoni
twierdz�, i� ca�� sw� gnoz� maj� udokumentowan� �dowodami podstawowymi�,
z�o�onymi
w �wi�tej Grocie, ale jak dot�d nikt tego nie widzia�.
- S�dzisz, �e ta obr�cz pochodzi z ich �wi�tej Groty? - zapyta� Papadukulos.
- Nie, ale to nic nie zmienia, bo �lady prowadz� do Dogon�w.
- Ciekawe. Bardzo ciekawe - powt�rzy� Papadukulos. Zamy�li� si� na chwil�, a
potem
spyta� nieoczekiwanie: - No dobrze, a co poza tym s�ycha� u ciebie, Tom?
- W�a�ciwie nic si� nie zmieni�o. O tym, �e si� o�eni�em, ju� ci pisa�em. A ty
nie masz
zamiaru zmieni� stanu cywilnego?
Papadukulosa roz�mieszy�o moje pytanie.
- O�enek by�by dla mnie kataklizmem. Przy moim trybie �ycia by�oby to
samob�jstwo. Zreszt� jest tyle ciekawszych zaj�� od powielania