8034

Szczegóły
Tytuł 8034
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8034 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8034 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8034 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Wi�niewski - Snerg Trzecia cywilizacja Data wydania 2004 1 Dalej nie mo�na by�o jecha�. Zatrzyma�em samoch�d w k�pie drzew. By�a pi�ta po po�udniu. Zd���, pomy�la�em, st�d do groty jest oko�o kilometra. Przedziera�em si� przez zaro�la kieruj�c si� ku zachodowi. W ko�cu trafi�em na rzadko ucz�szczan� �cie�k�. Po kilku minutach marszu wyszed�em na sawann�. Przede mn�, w oddali, ci�gn�a si� skarpa p�askowy�u podziurawionego otworami grot. Zawaha�em si�. Znalezienie groty mog�o by� trudne. By�em w niej tylko raz i to o zmroku. Zapami�ta�em, �e punktem orientacyjnym by� stary baobab stoj�cy kilkadziesi�t metr�w przed jej otworem. Niestety, w pobli�u skarpy ros�o kilka baobab�w. Pr�bowa�em przypomnie� sobie inny punkt orientacyjny. By�. Szeroka szczelina w skale, z lewej strony wej�cia do groty. Teraz ju� pewnie ruszy�em przez sawann�, nieco na p�noc. Podej�cie do groty by�o strome. Zadysza�em si�. Gdy wsun��em si� do niej przez otw�r wej�ciowy, ogarn�� mnie przyjemny ch��d i wo� st�chlizny. Rozejrza�em si�. Matomba powinien ju� tu by� - pomy�la�em zaniepokojony, siadaj�c na g�azie. Przez owalny otw�r wej�ciowy wpada�o �wiat�o, o�wietlaj�c cz�� kiszkowatego wn�trza. Z jednej strony groty, po skalnej �cianie s�czy�a si� woda, druga �ciana by�a sucha. Dalej wszystko ton�o w mroku. Nareszcie, pomy�la�em. Ju� nied�ugo zobacz� �wi�t� Grot� Dogon�w. Ja, pierwszy bia�y cz�owiek, ujrz� �dowody podstawowe�. Dowody na to, �e przed tysi�cami lat z uk�adu Syriusza przylecia� na Ziemi� kosmiczny statek, a istoty na nim przyby�e stworzy�y na Ziemi cywilizacj�. Czy b�dzie to rewelacja w skali �wiatowej, czy tylko jeszcze jeden prymitywny mit? Nie by�em w stanie opanowa� podniecenia, nerwowo spojrza�em na zegarek. By�a ju� sz�sta. Poczu�em jak ogarnia mnie strach. - Matomba si� sp�nia... Podnios�em si� z g�azu i zapali�em latark�. Odruchowo ruszy�em w g��b groty. Nagle co� zauwa�y�em w �wietle latarki. Podszed�em bli�ej. Pod �cian� le�a� cz�owiek. Od razu go pozna�em. Krew odp�yn�a mi z g�owy, a nogi opanowa�o dr�enie. Przede mn� le�a� trup Matomby. W jego piersi tkwi� n�, a w usta mia� wci�ni�ty kamie�. Szkliste oczy patrzy�y na mnie - by� w nich zwierz�cy strach. Ucieka�! Szybko! - pomy�la�em. Wysi�kiem woli opanowa�em dr�enie i wyj��em z kieszeni pistolet. Odbezpieczy�em go i wsun��em za pasek spodni. Rozejrza�em si� woko�o, ale nie zauwa�y�em nic podejrzanego. Zacz��em si� wycofywa�. * * * Dopiero na sawannie u�wiadomi�em sobie, �e nie pami�tam, kiedy zbieg�em na d�. Strach dodaje skrzyde�, pomy�la�em. Szybkim krokiem ruszy�em teraz w stron� samochodu; obejrza�em si� raz i drugi, ale nikt mnie nie �ciga�. Wszystko diabli wzi�li, stwierdzi�em. Musz� zacz�� od pocz�tku. Szkoda Matomby. Pewnie by� nieostro�ny, a mo�e si� wygada�? Gra idzie o du�� stawk�. Oni nie cofn� si� przed niczym... Gdy dotar�em do pierwszych drzew i zaro�li, obok mojej g�owy przelecia� oszczep i wbi� si� w pobliski pie� drzewa. Si�gn��em po pistolet i b�yskawicznie si� odwr�ci�em, ale za mn� nikogo nie by�o. Nie odwa�y�em si� przeszuka� zaro�li. Zerkn��em na oszczep. Mia� d�ugi stalowy grot. Jego drzewce dr�a�o jeszcze od si�y uderzenia. Nie pami�tam, jak przedar�em si� przez g�szcz do samochodu. Ale kiedy ju� znalaz�em si� w nim, przed oczyma mia�em jeszcze ten obraz: b�yszcz�ce szklisto, przera�one oczy Matomby i jego bia�e silne z�by zaci�ni�te na tkwi�cym w ustach kamieniu. Zrozumia�em ostrze�enie. Matomba b�dzie milcza� - jak kamie�. A ja? Mam si� strzec. Nast�pnym razem oszczep utkwi w moich plecach. Dopiero drugiego dnia po po�udniu zatrzyma�em auto przed swym bungalowem. W pobli�u kopalni manganu, niedaleko Timbuktu. Na tarasie siedzia�a Izabela, demonstracyjnie zag��biona w lekturze. Mia�o to oznacza�, �e nie zauwa�y�a powrotu m�a. - Witaj, kochanie! - zawo�a�em, wysiadaj�c z samochodu. - Mam nadziej�, �e zd��y�em na obiad? - Ju� jeste�? - Izabela raczy�a mnie zauwa�y�. - A czy wiesz mo�e, jaki to dzisiaj dzie� tygodnia? - Jej g�os mia� tonacj� jadowito-ironiczn�. - S�dz�, �e sobota - odpar�em potulnie. - �wietna orientacja - pochwali�a. - To mo�e jeszcze przypomnisz sobie, kiedy obieca�e� wr�ci� do domu? - Teraz jej g�os wibrowa� o ton wy�ej. - Obieca�em, �e b�d� z powrotem w �rod�, ale... - Bez �adnych ale! - krzykn�a. Gdy d�entelmen obiecuje wr�ci� w �rod�, to w �rod� si� zjawia. Albo nie jest ju� d�entelmenem! - Pozw�l sobie wyja�ni� - zacz��em. - Wszystko przez awari� samochodu. Dwa dni straci�em na napraw�. - Nie wierz�! - wykrzykiwa�a dalej swoje. - Oszukujesz mnie! - Izo, kochanie - zacz��em czule. - Kiedy ja ci� oszuka�em? Dlaczego nie masz do mnie zaufania? Ju� mnie chyba nie kochasz - rzuci�em z dobrze udan� nut� goryczy. Teraz by�a ju� bliska p�aczu. - I dlatego robisz takie sceny... - Robi� sceny, bo ty ci�gle gdzie� si� w��czysz, a ja ci�gle siedz� tu sama. Nie jestem jeszcze wdow� ani rozw�dk�, aby ogl�da� na okr�g�o puste k�ty, a m�a widzie� przez dwa dni w tygodniu. - Przesadzasz, mo�esz przecie� je�dzi� ze mn�. - I tak w�a�nie zrobi�! - o�wiadczy�a kategorycznie. - Od teraz b�dziemy je�dzi� razem! - �wietnie - ucieszy�em si�. - I po problemie, jak widzisz. - Myj si� lepiej i przebieraj, bo za p� godziny podadz� obiad - wesz�a w rol� pani domu, co oznacza�o zako�czenie incydentu. Westchn��em z ulg� i poszed�em do �azienki. Trudno, stwierdzi�em w my�li. Ka�da kobieta, niezale�nie od wykszta�cenia i zapasu tolerancji, w pewnym zak�tku swej �wiadomo�ci jest dyktatork�. Iza nie jest, niestety, wyj�tkiem od tej regu�y. Mieszka�em w Timbuktu od pi�ciu lat. Po sko�czeniu politechniki z dyplomem in�yniera g�rnika przyjecha�em do Republiki Mali, zach�cony wynagrodzeniem znacznie wy�szym od tego, jakie oferowano mi w rodzimej Anglii. Pracowa�em tu jako g��wny in�ynier w kopalni manganu. Przed rokiem o�eni�em si� z c�rk� francuskiego plantatora bawe�ny. Poza prac� zawodow� mia�em oryginalne - jak na in�yniera - hobby. Interesowa�a mnie etnografia i archeologia. Sw�j wolny czas po�wi�ci�em wi�c na wyprawy w teren. W towarzystwie czarnego s�u��cego i lokalnego przewodnika kr��y�em po murzy�skich wioskach, zapuszcza�em si� w g��b d�ungli, sawanny i pustkowi. Sypia�em wtedy w chatach tubylc�w, w samochodzie i w �odzi. Lokalne choroby jako� mnie omija�y. Zdoby�em du�o wiadomo�ci etnograficznych, a przy okazji przyja�� i zaufanie czarnosk�rych wodz�w i czarownik�w. Pozna�em zwyczaje i gnoz� szczep�w: Malinke, Bambara i Dogon�w. Ci ostatni interesowali mnie najbardziej. Nasze mieszkanie mog�o z powodzeniem pe�ni� funkcj� oddzia�u jakiego� muzeum. Z ka�dej wyprawy przywozi�em bro�, maski, narz�dzia i przedmioty kultu. Robi�o si� coraz cia�niej. Wi�ksze eksponaty ustawia�em ju� na tarasie, ale nie rozwi�zywa�o to problemu �przestrzeni wystawowej� - jak m�wi�a Izabela. Kiedy zasiedli�my do obiadu, spyta�a: - Co tym razem przytarga�e� do domu? - Drobiazgi - usi�owa�em zbagatelizowa� problem. - Kilka masek i jednego bo�ka. - I gdzie to postawisz?! Ka�dy k�t w mieszkaniu zastawiony, ju� ruszy� si� nie mo�na! - Wkr�tce wybuduj� specjalny pawilon i zabior� z domu wszystkie eksponaty - obieca�em. - Niby kiedy? - spyta�a z nut� niewiary w g�osie. - Nie wiem jeszcze dok�adnie, ale na pewno w tym roku. - S�owo? - S�owo! - To poca�uj mnie. Ju� si� za tob� st�skni�am. Skwapliwie skorzysta�em z zaproszenia, ale pojednanie przerwa� s�u��cy, kt�ry przyni�s� drugie danie. - Powiedz mi - zacz�a Izabela, gdy zostali�my sami - po co to wszystko zbierasz? Mo�na mie� kilka eksponat�w w celach dekoracyjnych, ale takie ilo�ci? - Moja droga - usi�owa�em jej wyt�umaczy� - my�l�, �e motywy kieruj�ce post�pkami cz�owieka nigdy nie bywaj� ca�kowicie jasne ani dla innych, ani dla niego samego. Je�li chodzi o mnie, ja po prostu to lubi�. Jestem ciekawy, chc� wiedzie�. Patrz� mo�e nieco inaczej ni� inni na nasz� dymi�c� i owrzodzon� planet�. Widz� szamocz�cego si� cz�owieka, kt�ry chce rozbi� �ciany wi�zienia w�asnych ogranicze�, tkwi�cych w nim samym. A mimo to zafascynowany jest sob�. Cz�owieka, kt�ry jest pyszny, butny i dumny ze swych osi�gni��, a przecie� to wszystko nie tak. Chc� zrozumie� dlaczego jest tak, a nie inaczej. Szukam �r�d�a. Pierwotne kultury nie ska�one przez cywilizacj� i religi� s� w�a�nie dla mnie takim �r�d�em poznania. - Twierdzisz, �e Afrykanie nie s� ska�eni przez religi� - wtr�ci�a si� w m�j wyw�d. - A maj� przecie� swych bo�k�w, obrz�dy, gnozy i mn�stwo zabobon�w... - Nie zrozumia�a�. W Afryce dawniej nie by�o religii, prawa, moralno�ci i nauki jako wyodr�bnionych autonomicznych dziedzin kultury. By�a jedna aglomeracja prze�wiadcze� b�d�ca wszystkim. Ich wierzenia funkcjonowa�y w �wiadomo�ci, tak jak w naszej �wiadomo�ci funkcjonuje nauka. By�y og�ln� teori� przyrody, wyja�niaj�c� zjawiska nie daj�ce si� zrozumie� w kategoriach zdrowego rozs�dku. Owa teoria przyrody u r�nych szczep�w sta�a na r�nym poziomie z�o�ono�ci. Nieraz obejmowa�a ca�y kosmos - wszystko, co istnieje. Afrykanin nie czu� l�ku, jego �wiat by� zrozumia�y, bo by� wyja�niony. Ich wierzenia wyra�a�y dla nich prawd� absolutn�. - Zgodz� si�, �e nie s� to religie w europejskim sensie tego s�owa - przyzna�a. - Ale ich �og�lna teoria przyrody� w konfrontacji z oficjaln� nauk� jest po prostu �mieszna. Przyk�ad: rozbudowana astronomia szczepu Diola, wyrafinowana psychologia Aszant�w. To przecie� bzdury. Tyle czasu w��czysz si� po wioskach, zbierasz, spisujesz... Co pozna�e�? Czy jeste� pewien, �e nie jest to czas stracony? - Przesadzasz! - zaprotestowa�em. - Uwa�asz, �e tak �atwo rozwik�a� problemy ich wierze�? Musisz przyzna�, �e ostatnie dwa wieki chyba nie natchn�y ich zaufaniem do bia�ych. A co do tego niby straconego cza su, to zapewniam ci�, i� nie jest on do ko�ca stracony. Zgadzam si�, �e du�o w tym wszystkim jest plew, ale bywa i ziarno. Takim ziarnem jest gnoza Dogon�w. Parskn�a �miechem. - Zwariowa�e�? Gnoza Dogon�w! Zafascynowa�e� si� ark�, kt�r� przylecia� z kosmosu jaki� Nommo, l�duj�c w jeziorze Debb?! To znaj� wszyscy dooko�a ju� na pami��. Przez kilka lat pracowa�a nad tym ekipa �zafascynowanych� etnolog�w, i bez rezultatu. Spokojnie odstawi�em talerz i nala�em w kieliszki wina, potem zapali�em papierosa i dopiero gdy wypu�ci�em k��b dymu, odpar�em: - S�dz�, �e gnoza Dogon�w jest przekazem dla tych, kt�rzy b�d� w stanie go zrozumie�. Dogoni s� jedynie no�nikami przekazu. Mnie nur tuje pytanie, kto by� jego nadawc�? Z analizy gnozy wynika, i� zawarta jest w niej wiedza, do kt�rej Dogoni nie maj� prawa. Nigdy nie mieli pod staw technicznych i naukowych, aby t� wiedz� mogli osi�gn��. Bior�c pod uwag�, �e t� gnoz� maj� od niepami�tnych czas�w - bo nikt nie jest w stanie ustali� od jak dawna - wyprzedzili oficjaln� nauk� o kilka wiek�w. S� tam informacje o budowie materii, o zasadach przemiany materii w energi� i odwracalno�ci tej reakcji. Poza tym mn�stwo wiadomo�ci o materii �ywej, �yciu, astronomii, a w szczeg�lno�ci o Syriuszu. Te dane s� na poziomie wiedzy dwudziestego wieku, a cz�sto j� wyprzedzaj�. Oczy wi�cie, �e dla nich nic z tego nie wynika. S� to formu�ki zredagowane w ten spos�b, by mog�y by� przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Gnoza jest przekazywana nielicznym wtajemniczonym czarownikom, kt�rzy nie s� w stanie zrozumie� jej tre�ci. Kto� stara� si� w mnemotechniczny spos�b utrwali� w m�zgach ich dalekich przodk�w teksty, aby by�y �atwo przekazywalne nast�pcom. - A ty masz zamiar rozwik�a� ten gordyjski w�ze�? - Tak! Mam zamiar go rozwik�a�! - przyzna�em. - Ale pod warunkiem, �e b�d� mia� troch� szcz�cia i dotr� do groty, w kt�rej s� przechowywane �dowody podstawowe�. Na razie, mimo �e ��cz� mnie z wieloma czarownikami wi�zy przyja�ni, nie uda�o mi si� tam dosta�. - To jeszcze nikomu si� nie uda�o - zauwa�y�a Izabela. - Mo�e innym zabrak�o wytrwa�o�ci? Mo�e woli walki? A mo�e �ycia? Musz� ci� ostrzec! Usi�owa�am zbagatelizowa� problem, ale tak naprawd� to boj� si� o ciebie. Mieszkasz tutaj stosunkowo niedawno. Ja tu si� wychowa�am i lepiej znam miejscowe warunki. Ci Dogoni dobrze strzeg� swych tajemnic. Zbyt ciekawi ludzie nie �yj� tu d�ugo. Zapadaj� na nieznane, b�yskawicznie post�puj�ce choroby, cz�sto zostaj� uk�szeni przez jadowitego w�a lub skorpiona albo znajduj� ich z oszczepem w plecach. Prosz�! Zrezygnuj z tego! Nie chc� ci� straci�. Spojrza�a na mnie mokrymi od �ez oczami, w kt�rych by� strach i niema pro�ba. Przez chwil� patrzy�em w te jej zap�akane oczy i by�o mi naprawd� przykro, i� nie mog� wszystkiego wyzna�. Musia�em jednak szybko si� otrz�sn�� z tej s�abo�ci. - Nie zrezygnuj�! Nie mog� - odpar�em jej. - Ka�dy ma swoj� ide�, kt�ra istnieje tylko wtedy, gdy cz�owiek do czego� d��y, o co� walczy. W przeciwnym razie jest �ywym kawa�em funkcjonalnego mi�sa, nadzianego przekonaniami. Nie mog� zrezygnowa�, bo to by znaczy�o na samym progu dzia�ania przyzna� si� do pora�ki, zdradzi� samego siebie. Musz� odrzuci� strach, bo on w�a�nie wywo�uje poczucie, �e jeste�my zatraceni, zagubieni w t�umie zdarze�, w labiryntach przypadk�w. Mam wol� walki i chc� wytrwa� w tej walce... - Chcesz wytrwa� w tej walce - powt�rzy�a za mn�. - W walce o co? Co chcesz udowodni�? - Chc� udowodni�, �e historia ludzko�ci zacz�a si� kilkana�cie tysi�cy lat wcze�niej, ni� ucz� wsp�czesne podr�czniki historii. Aby to wykaza�, musz� mie� dowody, kt�re zmieni� pogl�dy na rozw�j ludzko�ci, na ca�� histori� cywilizacji. Nauce nie wystarczy dogo�ska kosmogonia, konieczne s� materialne dowody. Takie, co dadz� si� zwa�y�, zmierzy�, poliza� wreszcie. Wszystkie kosmogonie przez ca�e wieki by�y cz�ci� teologii. Nigdy �adna religia nie zrezygnowa�a z twierdzenia, �e Ziemia, a na niej cz�owiek, jest p�pkiem kosmosu. Wiele wiek�w up�yn�o nim kosmosem zaj�a si� astronomia, ale nie znalaz�a w nim �ycia i istot rozumnych. Pogodzono si� wprawdzie z faktem, �e cz�owiek oderwa� si� od Ziemi, ale nigdy nie zgodzono si� z tym, �e w kosmosie mog� istnie� inne �wiaty. Dlaczego? Bo istoty rozumne l�duj�ce na Ziemi podwa�aj� zar�wno dogmaty wiary, jak i dogmaty nauki nie mog�cej pozby� si� autorytatywnej pewno�ci siebie. Stanowisko religii opiera si� na niezmiennym dogmacie... Z nauk� sprawa jest z g�ry przes�dzona i przegrana, bo wi�kszo�� jej przedstawicieli uwa�a, �e wyja�nili w dziejach cz�owieka wszystko, w spos�b jednoznaczny, obiektywny i doskona�y. Zaleg�a cisza. Izabela zamy�li�a si�. Potem podnios�a g�ow� i patrz�c na dalekie wzg�rza i zachodz�ce za nimi s�o�ce, powiedzia�a: - Urodzi�am si� kobiet� i nie ma we mnie odwagi m�czyzny. Walka nie jest ide� kobiet. W kodzie zawartym w naszych genach zapisana jest inna idea. Kobieta, pocz�wszy od praczas�w, pragnie jednego: rodzi� dzieci. Zmieni�y si� formy od praczas�w, ale nie zmieni�a si� tre��. To wy, m�czy�ni, byli�cie zawsze wojownikami. Wy szli�cie z kamienn� siekier� na jaskiniowego nied�wiedzia. Wy zabijali�cie lub byli�cie zabijani. A my opatrywa�y�my wasze rany, rodzi�y�my wasze dzieci i przygotowywa�y�my wam posi�ki. Niewiele si� zmieni�o od tych dawnych czas�w. Dalej celem naszego �ycia jest rodzi� dzieci. Wy, m�czy�ni, jeste�cie tylko �rodkiem prowadz�cym do celu. Nie jest wa�nym, �e jeste�my ju� inne ni� nasze prababki, �e jeste�my wykszta�cone, wyemancypowane, r�wnouprawnione. To wszystko jest wielkim kamufla�em, bo kod zawarty w nas pozostaje niezmieniony. Dlatego powtarzam, �e nie ma we mnie woli walki, ale jest obawa, jest strach przed nieznanym. Boj� si� o ciebie, bo boj� si� o nasze wsp�lne �ycie, o nasze niepocz�te jeszcze dzieci. Strach o ciebie to strach przed tym, �e mog� ich nigdy nie urodzi�. Wybra�am ci� na m�a, bo ci� kocham. A teraz boj� si�... Wiem, �e natura zakodowa�a w was instynkt walki, ale w naszych czasach jest on ju� absurdem. Niestety wy, gdy nie macie o co walczy�, zawsze sobie co� wymy�licie... A teraz boli mnie ju� g�owa i id� spa�. Jestem na ciebie z�a - doda�a podnosz�c si� z krzes�a. * * * Jecha�em na p�noc do wioski Jugu Doru. Zbli�a�em si� do Sahary. By�o tu coraz mniej ro�linno�ci, mniej drzew. Jeszcze tylko olbrzymie baobaby nielicznie zalega�y horyzont. Wok� ci�gn�a si� typowa sawanna - ��ta i wysuszona, poprzetykana k�pami kolczastych krzak�w. Gdzieniegdzie stercza�a roz�o�ysta sizalowa agawa lub kandelabrowy kaktus, ale by�o ich naprawd� ma�o. Gdy skr�ci�em ku zachodowi, z horyzontu wyros�a przede mn� skarpa p�askowy�u. Droga zw�zi�a si� przechodz�c w piaszczysty szlak. Koleiny stawa�y si� coraz g��bsze i coraz bardziej grz�skie. Ko�a ton�y w sypkim piasku, silnik wy� na wysokich obrotach. Widzia�em ju� wie�. Spadaj�ce tarasami, pomara�czowo-rude, przylepione do ska�, gliniane dogo�skie chaty. Po kilku minutach dotar�em do podn�a. Zostawi�em tu samoch�d i ruszy�em pod g�r� wiejsk� drog�, a raczej �cie�k� wij�c� si� pomi�dzy chatami, szopami i murkami oporowymi poszczeg�lnych tarasik�w. Raz po raz musia�em przeskakiwa� przez szczeliny i wielkie g�azy. Wie� sprawia�a wra�enie wielkiego zaniedbanego rumowiska w ostatecznej n�dzy i abnegacji. Wi�kszo�� dom�w by�a w stanie ruiny, tylko niekt�re nosi�y jakie� �lady pseudokonserwacji. Nie po raz pierwszy zada�em sobie pytanie: z czego ci ludzie �yj�? Czy te ma�e wysuszone poletka mog� ich wykarmi�? Wok� nie ros�o ani jedno drzewo, ani jeden krzaczek. Dotar�em do placu, a raczej do niewielkiego skalnego tarasu, otoczonego glinianymi chatami i szopami krytymi strzech�. Ju� z dala s�ysza�em odg�os b�bna i ostre tony piszcza�ek. Nie zdziwi�em si�, gdy na placu zasta�em gromad� Dogon�w. W�r�d grupy m�czyzn wyr�nia� si� czarownik. Nie by� jeszcze stary, ale mocno oty�y. Ogony opada�y mu na wymalowan� twarz i ramiona. Puszyste futerka powiewa�y przy ka�dym podmuchu wiatru. W sztucznie przed�u�onym i przedziurawionym lewym uchu tkwi�a zwierz�ca ko��, a r�ce rytmicznie potrz�sa�y drewnianymi grzechotkami. Gdy mnie dostrzeg�, zawo�a�: - Jambo masungu! Zbli�y�em si� wtedy do czarownika i z u�miechem sugeruj�cym wielk� rado�� podnios�em r�k� w ge�cie powitania. - Witaj. Munteso! - powiedzia�em. - Przyjecha�em w odwiedziny i mam co� dla ciebie - doda�em mru��c domy�lnie oko. Czarownik odpar� do�� poprawnie po francusku: - Ja si� mn�stwo cieszy�, ale teraz robi� czary. Ty poczekaj w ta szopa... - Wskaza� r�k� jedn� z pobliskich chat. Skin��em g�ow� i ruszy�em tam. By�a to gliniana rudera, kryta sitowiem, bez okien. Zajrza�em do wn�trza. Ba�agan by� totalny. Porozrzucane po k�tach kawa�y drewna, b�bny, rogi kr�w i k�z, pi�ra. Przy palenisku ca�a sterta glinianych garnk�w. Na �cianach porozwieszane p�ki zi�, sk�ry, maski, grzechotki. Wszystko to przetkane niezliczon� ilo�ci� paj�czyn. Nie mia�em ochoty tam wchodzi�. Zatrzyma�em si� przed wej�ciem. Muntesa w�a�nie czarowa�. Na pocz�tek da� koncert na grzechotkach. Gdy wyczerpa� repertuar, podano mu kur�, kt�rej poder�n�� gard�o, aby jej krwi� pomaza� sobie twarz i piersi. Zaraz po tym zacz�� ta�czy� w rytm b�bn�w. Jego zamglone oczy wodzi�y b��dnie dooko�a. Na ciele pomazanym krwi� ko�ysa�y si� w takt ta�ca naszyjniki z ko�ci. W r�kach pobrz�kiwa�y grzechotki. Dogoni patrzyli na niego z szacunkiem i strachem, gdy na wp� pijany, na wp� w szale, zacz�� �piewa� g�osem urywanym, ale tak dzikim i pot�nym, �e �adne b�stwo nie mog�oby oprze� si� jego mocy. I nagle Muntesa wypr�y� si� i mocno odchyli� do ty�u. Ka�de niemal w��kno jego mi�ni dr�a�o i kurczy�o si�, twarz wykrzywi�a si� konwulsyjnie. Spieniona �lina toczy�a si� mu z ust, a na policzkach, czole i piersi wyst�pi� pot. Jakie� niezrozumia�e d�wi�ki, jakby �yczenia, pro�by, obietnice, nawo�ywania czy gro�by wydziera�y si� z jego ci�ko dysz�cej piersi. Wskazywa� na co� r�k�, jakby znaczy� ni� lini� w powietrzu, jakby kogo� prowadzi� czy przywo�ywa�. Wreszcie zacz�� si� chwia� na nogach, rzuca� g�ow�, dr�e�, j�cze� i pad� omdla�y na ziemi�. Czary by�y sko�czone. Czterech m�czyzn podnios�o go z ziemi i wnios�o do szopy, gdzie po�o�yli go na legowisko. Pozosta�em sam na sam z nieprzytomnym czarownikiem. Min�o prawie dwadzie�cia minut, nim zacz�� dawa� oznaki �ycia. Poruszy� si� i otworzy� oczy. Wreszcie usiad� na legowisku, a potem patrz�c na mnie spyta�: - Co mi przywioz�e�? - Whisky - odpar�em, podaj�c mu butelk�. Twarz Muntesy rozja�ni� u�miech zadowolenia. Chwyci� butelk�, b�yskawicznie poradzi� sobie z nakr�tk� i zdrowo poci�gn��, nim spyta�em: - Co czarowa�e�? - Ukradli dwie krowy, rzuci�em kl�tw� na z�odzieja - wyja�ni� pomi�dzy dwoma �ykami. - A ty jak� masz spraw�? - Chc� z tob� porozmawia� o waszych wierzeniach. Mo�e co� mi znowu opowiesz... - Opowiem? Jasne, �e opowiem, bo dobry z ciebie buana. Whisky przywozisz... Zastanawia� si� przez chwil�. - Tego jeszcze nie s�ysza�e��. Dzia�o si� to mn�stwo lat temu, a by�o wtedy bardzo, bardzo wielu ludzi na �wiecie. �mierci nie znali, wi�c �yli wiecznie. Byli jednak dumni i k��tliwi, wi�c rozgniewa� si� na nich B�g Amma, kt�ry losami ludzkimi kierowa�, i zrzuci� im na g�owy ca�e sklepienie niebieskie, tak �e wszyscy zgin�li na miejscu. Ale Amma by� m�dry, bardzo m�dry, a m�dro�� nie pozwala burzy� z�e i na to miejsce nie da� lepszego. Tote� po jakim� czasie zes�a� on na Ziemi� w ognistej arce dwoje ludzi. By� to m�czyzna Nommo i kobieta Gaaja. Z tej pary urodzi� si� syn i dwie dziewczyny, a ze zwi�zku tych trojga pochodz� wszyscy ludzie. - A sk�d si� wzi�a ta arka? - spyta�em. - Przylecia�a z gwiazd - odpar� bez namys�u Muntesa. - Wierzycie w te opowie�ci, ale czy to jest prawda - udawa�em, �e nie dowierzam. - Nie macie przecie� �adnych dowod�w... Muntesa roze�mia� si�. - Oj, buana! - zawo�a�. - My na to mamy dowody. Wszystko, co ci do tej pory opowiedzia�em, jest prawd�. Ka�de s�owo. Ka�da opowie��. - I gdzie niby macie te dowody? - rzuci�em mimochodem. - W �wi�tej Grocie le�� dowody podstawowe - odpar� ostrzejszym tonem czarownik. - Ale nic do nich bia�ym, to nie dla nich... Po tych s�owach zapad�a cisza zak��cana tylko bulgotem alkoholu wlewanego do gard�a Muntesy. Odczeka�em jeszcze chwil�. - Ile masz kobiet? - zapyta�em nagle czarownika. Na twarzy Muntesy odbi�o si� zdziwienie. By� zaskoczony pytaniem. - Trzy - odpowiedzia�. - Tak ma�o? - zdziwi�em si�. - Taki m�czyzna i tylko trzy kobiety! Dlaczego nie masz wi�cej? Muntesa roze�mia� si�, jakby us�ysza� dobry dowcip. - Oj, buana, buana. Ty nic nie rozumiesz. Bia�a kobieta nic nie kosztuje. Czarna kobieta du�o kosztuje. Trzeba zap�aci� jej ojcu okup. Du�y okup, du�e pieni�dze. - A chcia�by� mie� wi�cej kobiet? - naciska�em go dalej. - Czy chcia�bym? - powt�rzy� czarownik. - Pewnie, �e chcia�bym. Kobieta dobra rzecz, ale nie mam pieni�dzy. Czasy s� ci�kie. Bardzo ci�kie. Ma�o czarowa�, ma�o zarabia�. - Dam ci pieni�dze! - powiedzia�em szybko. - Dam tyle, �e wystarczy ci na trzy kobiety i stado kr�w. Za to co� dla mnie zrobisz... Czarownik odrzuci� pust� ju� butelk� i utkwi� we mnie oczy. Twarz mu st�a�a, a ca�e cia�o wyra�a�o napi�cie. - ...zaprowadzisz mnie do �wi�tej Groty i poka�esz dowody podstawowe - doko�czy�em. Czarownik wsta� z legowiska i zbli�y� si� do mnie. Zblad�. Widzia�em na jego twarzy gr� uczu�. Chciwo�� walczy�a ze strachem, kroplisty pot wyst�pi� mu na czole. Wa�y� wszystkie za i przeciw, ale strach zwyci�y�. R�ce zacz�y mu dr�e� jak w ataku febry. Wiedzia�em ju�, �e przegra�em, nim us�ysza�em odpowied�. - Nie, buana! Tego nie zrobi�! Grota jest tabu. Nie chc� twoich pieni�dzy. Chc� �y�. Spad�aby na nas kl�twa i zemsta, duch�w i ludzi. Duchy mo�na przeb�aga�, ale nie mo�na przeb�aga� ludzi. Odejd� st�d i nie wracaj. Radz� ci, buana, zaniechaj swych zamiar�w. Ciekawi naprawd� umieraj� szybko! - orzek� proroczo. * * * Kolacj� jedli�my w milczeniu, prze�ywa�em gorycz pora�ki. Mo�e zrezygnowa�? Wiedzia�em jednak, �e nie zrezygnuj�. Kocha�em to - t� tajemniczo��, niepewno��, zagro�enie. Jednak nie �lep� mi�o�ci�. By�a to cyniczna, budz�ca pogard� we mnie samym, mi�o�� m�czyzny do kochanki, kt�rej w g��bi duszy nie wierzy�, ale bez kt�rej nie potrafi� ju� �y�. Cisz� przerwa�a Izabela: - Dzwoni�am do ciebie. Powiedzieli, �e wyjecha�e�... - Tak! By�em w Jugu Doru. - Umawiali�my si�, �e b�dziemy je�dzi� razem. - Oczywi�cie, ale na d�u�sze wyprawy. - A dowiedzia�e� si� czego� wa�nego? - Nie, ca�kowite fiasko. Ani kroku naprz�d! - przyzna�em. - Wiesz - zacz�a po chwili - my�l�, �e za bardzo si� zaanga�owa�e�. Ca�a dogo�ska gnoza z ich �wi�t� Grot� i �dowodami podstawowymi� mo�e by� zwyk�ym blefem. W najlepszym przypadku, w kt�rej� z grot maj� zgromadzone r�ne rupiecie symbolizuj�ce wed�ug nich to i tamto. Wprawdzie nikt z bia�ych �wi�tej Groty nie widzia�, ale s�dz� tu per analogiam. Badano przecie� gnozy innych szczep�w i co si� okaza�o. Nie zawieraj� nawet zal��ka fakt�w naukowych, cho� utrzymuj�, �e wyja�niaj� wszystko. Afrykanie maj� dziwn� psychik�. Gdy odebra� im wszelkie podstawy ich wierze� - co ma miejsce w przypadku Afrykan�w wykszta�conych - wcale nie przestaj� wierzy� w swoj� plemienn� gnoz�. Wszystkie swe przekonania nazywaj� w�wczas �wiar��, poniewa� s� one wed�ug nich prawdziwe. A s� prawdziwe dlatego, �e wierz� w ich prawdziwo��. Jest to nienaruszalny kr�g fa�szywej logiki, kt�rego nie da si� rozerwa�. Ze �wi�t� Grot� mo�e by� podobnie jak ze wzg�rzem Gurac. By�am tam kiedy�. Mia�am nadziej�, �e zobacz� co� ciekawego. I zobaczy�am same kamienie. Na szczycie wzg�rza by� dolmen - rzekomo wyobra�aj�cy Ark� Nommo, gdy schodzi�a na Ziemi�. Nieco dalej, pomi�dzy menhirami, wyobra�aj�cymi Syriusza i S�o�ce, le�a� kamie�, tym razem wyobra�aj�cy ark� na Ziemi. Same wyobra�enia... - Wiem - przerwa�em jej wyw�d - te� tam by�em i widzia�em je. Ale ty nie rozumiesz, �e nie chodzi o ich wierzenia i wyobra�enia. Ju� ci to t�umaczy�em. Chodzi o przekaz zawarty w ich gnozie. Jest to jaki� �lad... Zaginionej cywilizacji, przybysz�w z innej planety. Z bardzo dawnych czas�w, zatartych przez czas wydarze�... Zrozum, �e czas, kt�ry przemin��, wcale nie przemin��, bo cech� czasu nie jest ulotno��, lecz trwa�o�� - pod warunkiem, �e zosta� zapisany w pami�ci �yj�cych - i cokolwiek istnia�o, istnie� b�dzie tak d�ugo, jak d�ugo ludzie b�d� o tym pami�ta�. - Wiem, �e nie zrezygnujesz z poszukiwa� - stwierdzi�a. - Trudno, musz� si� z tym pogodzi�. Mo�e takie jest twoje przeznaczenie, tw�j los... - Uwierz mi, �e usi�owa�em, ale jest to ponad moje si�y. M�wisz, �e mo�e taki jest m�j los... Nie wierz� w los, kt�ry do�wiadcza cz�owieka, cokolwiek by podejmowa�, ale wierz� w los do�wiadczaj�cy cz�owieka wtedy, gdy niczego nie podejmuje... U�miechn�a si� smutno. Wzi�a moj� r�k� i patrz�c mi w oczy powiedzia�a: - Moje �ycie to ty. Ty sam i wszystko, co ci� spotyka. Ty jeste� moim pocz�tkiem i ko�cem, w tobie si� wszystko zamyka. Uwa�aj na siebie, Tom... Nim co� zrobisz, pomy�l o mnie... - Izo, ka�de z nas ma w �yciu swoj� prawd�. Ile jest istnie� ludzkich, tyle jest prawd. My�l�, �e nie powinni�my oczekiwa�, �e sp�dzimy z sob� wiele lat. I lepiej si� do tej my�li przyzwyczai�... - odpar�em brutalnie. - Wi�c to jest tak niebezpieczne? - rzuci�a bezradnie. * * * W niedziel� przy �niadaniu, gdy odstawi�em pust� fili�ank� po herbacie, oznajmi�em: - Jutro wyje�d�am do Algierii. Jad� w sprawie s�u�bowej, nie b�dzie mnie przez siedem dni. R�ka Izabeli zawis�a nad koszykiem z pieczywem. - Dlaczego ty jedziesz? - spyta�a zaskoczona. - Czy nie mo�e pojecha� kto� inny? - Nie mo�e - odpar�em sucho. - Sprawa jest zbyt wa�na. - Wobec tego pojedziemy razem. Przecie� obieca�e�... - Obieca�em, �e b�dziemy je�dzi� na wyprawy etnograficzne, ale o wyjazdach s�u�bowych nie by�o mowy. - Zawsze si� wykr�cisz - mrukn�a z rezygnacj�. - A dok�d konkretnie jedziesz? - Do Timimoun. Przez chwil� zastanawia�a si�. - To bardzo daleko. Musisz przejecha� p� Sahary. - Dlatego zak�adam, �e wr�c� dopiero za siedem lub osiem dni. - Oby ci si� nic z�ego nie przydarzy�o - westchn�a. * * * Z Timbuktu wyjecha�em o �wicie, �egnany przez zaniepokojon� Izabel�. Wyruszy�em starym transsaharyjskim szlakiem, kt�rym od XI wieku ci�gn�y karawany, wioz�c z�oto, niewolnik�w, ko�� s�oniow�, sk�ry i s�l. W�a�ciwie to nie musia�em jecha�. Sprawa, kt�r� mia�em za�atwi�, by�a b�aha. Z powodzeniem m�g� to zrobi� podrz�dny urz�dnik kopalni. Ale ja chcia�em cho� na kilka dni odpocz��: od domu, kopalni, Dogon�w. Oaza Timimoun le�a�a na starym skrzy�owaniu karawanowych szlak�w. Za trzy dni rozpoczyna�y si� w niej wielkie doroczne targi, na kt�re �ci�ga�o zwykle p� Sahary. I na nich w�a�nie chcia�em by�. Pierwsz� noc sp�dzi�em w dolinie Nigru, kt�ry olbrzymi� p�tl� przecina� szlak biegn�cy na p�noc. Zjad�em kolacj� i zamkn��em szczelnie samoch�d. U�o�y�em si� do snu na roz�o�onych fotelach. Gdzie� w oddali wy� szakal. B�otne ptaki zacz�y sw�j wieczorny koncert na tysi�ce g�os�w. Wiedzia�em z do�wiadczenia, �e nie potrwa to d�ugo, mo�e jeszcze z p� godziny. Gdy zapadnie noc, razem z ni� zjawi� si� miliony komar�w, kt�re w poszukiwaniu �eru rzuc� si� na wszystko, co �yje. Wsch�d s�o�ca zasta� mnie ju� w drodze. Niger zosta� za mn�. Wok� ci�gn�a si� pustynia. Jak okiem si�gn�� tylko piasek, miejscami troch� kamieni i szum wiatru - jedyny d�wi�k pustyni. Najci�ej b�dzie na Tanezrouft - pomy�la�em. To gor�cy, suchy p�askowy�, w samym �rodku Sahary. Tanezrouft znaczy�o: Tam gdzie nie ma nic. Miejsce szczeg�lne - kr�lestwo pustki. Zatrzyma�em samoch�d. Szczelnie owi�za�em g�ow� i zakry�em usta du�� chust�. Oczy os�oni�em ciemnymi okularami. Robi�em to bez przekonania, wiedz�c, �e nie ochroni� si� przed ziarenkami piasku wciskaj�cego si� dos�ownie wsz�dzie. Dochodzi�o po�udnie, gdy w pobli�u szlaku, gdzie uchowa�o si� kilka k�pek suchej pustynnej trawy, zauwa�y�em koczuj�cych dw�ch Tuareg�w. Siedzieli przy ma�ym ognisku z wielb��dziego nawozu, a obok nich pas�y si� dwa wyn�dznia�e wielb��dy. Zatrzyma�em samoch�d i wolno ruszy�em w ich kierunku. Tuaregowie podnie�li si�. Wysocy, szczupli, w b��kitnych d�ugich szatach z przys�oni�tymi zawojami twarzami, byli pe�ni godno�ci i powagi. Powita�em ich w dialekcie tamanek, ale na tym ko�czy�a si� moja znajomo�� ich j�zyka. Na szcz�cie m�odszy z Tuareg�w m�wi� po francusku. Po kilku powitalnych zdaniach starszy nala� z miedzianego kocio�ka do glinianej czarki gor�cej, mocnej herbaty i pe�nym godno�ci gestem poda� mija, wskazuj�c miejsce przy ognisku. Usiad�em. Herbata by�a parzona z mi�t�, bardzo s�odka. Jak wymaga� pustynny obyczaj, siedzieli�my w milczeniu. Pierwsze s�owo nale�a�o tu do go�cia. Ukradkiem ich obserwowa�em. Byli uzbrojeni. W fa�dach szat kryli wykonane r�cznie no�e, oryginalnie zdobione, i miecze. Jasna karnacja ich sk�ry �wiadczy�a, �e nale�� do Imhar�w, arystokracji Tuareg�w. Kiedy� trudnili si� rozbojem lub na czele Imrad�w - wasali wyruszali na wyprawy nad Niger, z kt�rych wracali z czarnymi niewolnikami. Teraz w�druj� wzd�u� i w poprzek Sahary, nie zwa�aj�c na pa�stwowe granice. Najcz�ciej trudni� si� handlem. �aden przymus nie zdo�a ich nak�oni� do �ycia osiad�ego. Urodzili si� koczownikami i tkwi� w swych zwyczajach, podczas gdy �wiat mknie do przodu. - Jad� do Timimoun na targi - przerwa�em cisz�. A mieszkam w Timbuktu - przedstawi�em cel podr�y i miejsce pochodzenia, jak tego wymaga� obyczaj. M�odszy Tuareg przet�umaczy� moje s�owa w narzeczu tamanek i wtedy mi�dzy nimi wywi�za�a si� dyskusja. Nie rozumia�em, o co chodzi�o, ale cz�sto pada�a nazwa Timimoun. M�odszy usi�owa� przekona� starszego, ale tamten mia� w�tpliwo�ci. Widocznie chc�c je rozstrzygn��, m�odszy spyta�: - Czy mog� pojecha� z tob� do Timimoun? - Oczywi�cie! - zgodzi�em si�. - Zabior� ci�, ale musimy zaraz wyrusza�. Przed noc� chc� dojecha� do Reggane. Tuaregowie zamienili z sob� kilka zda�. W ko�cu m�odszy podni�s� z piasku do�� obszern� torb� ze sk�ry wielb��da. - Mo�emy jecha� - orzek�. Pok�oni�em si� starszemu, wyra�aj�c podzi�kowanie za pocz�stunek, i ruszyli�my. W samochodzie Tuareg ods�oni� twarz. Teraz mog�em przyjrze� mu si� bli�ej. Mia� oko�o trzydziestu lat, pod�u�n� twarz o semickich rysach, d�ugie czarne w�osy i ciemne oczy. Przystojny ch�opak - pomy�la�em. - Po co jedziesz do oazy Timimoun? - spyta�em. - Chc� kupi� wielb��da. Mamy tylko dwa, potrzebny nam jeszcze juczny - wyja�ni�. - Gdzie nauczy�e� si� francuskiego? - pyta�em dalej. - Przez kilka lat by�em przewodnikiem we francuskim wojsku. Ci�ka s�u�ba, ale musia�em zarobi� pieni�dze. Nie mieli�my wielb��d�w, wszystkie nam pad�y. Napi�y si� zatrutej wody. Ostatniego pochowali�my z dziadkiem, bo Tuareg umiera ze swym wielb��dem. Nie mia�em innych mo�liwo�ci... Sprzeda�em si� na trzy lata, bo spotka�o nas nieszcz�cie. Ka�dy czas ma sw�j cios no�em, jak m�wi m�j ojciec, a to m�dry cz�owiek... Po kilku godzinach jazdy min�li�my Bordi-Moktar, sztuczn� oaz�; mie�ci� si� tu algierski posterunek graniczny. Do Reggane dojechali�my o zmroku. By�a to ma�a oaza - kilkadziesi�t palm i kilkana�cie lepianek. Przespa�em si� w samochodzie, a Tuareg na piasku owini�ty po�yczonym kocem. O �wicie kolejnego dnia byli�my ju� w drodze. Tego poranka by�o pochmurno. Czy�by mia� spa�� deszcz? - pomy�la�em. Niebywa�e. Mog�o si� tu zdarzy� wiele rzeczy, ale nie deszcz. Jechali�my jeszcze dwie godziny, gdy w oddali zacz�li�my rozr�nia� domy Timimoun. Nowa cz�� miasta mia�a szerokie piaszczyste ulice. Stary ksar, otoczony wiekowymi murami o mrocznych popl�tanych uliczkach, tworzy� labirynt. Z Tuaregem rozsta�em si� w centrum miasta. Zatrzyma�em si� w jedynym w Timimoun hotelu. Po upragnionej k�pieli i zjedzeniu kolacji natychmiast zasn��em. Obudzi�em si� p�no. Zaspa�em. Gdy w hotelowej restauracji jad�em �niadanie, widzia�em przez okno t�umy ludzi, ci�gn�cych na skraj miasta, gdzie na wielkim placu odbywa�y si� targi. W mie�cie panowa�a radosna atmosfera bazaru. Czu�em to wmieszany w t�um pod��aj�cy w kierunku targowiska. W pobli�u placu targowego t�um przy�pieszy� pchaj�c si� w kierunku stragan�w. Zacz�� si� wielki handel, kt�ry mia� trwa� przez ca�y tydzie�. Przepycha�em si� mi�dzy straganami, wessany wr�cz przez t�um w g��b targowiska. Ludzie przy stolikach targowali si�, ogl�dali, obmacywali towary. Przecie� to nar�d handlarzy, pomy�la�em. S� w swoim �ywiole. Nie zamierza�em czegokolwiek kupowa�, ale gdy stan��em przed straganem ze srebrn� bi�uteri�, zdecydowa�em si� na prezent dla Izabeli. Stragan oblega� t�umek gapi�w i z trudem przepchn��em si� do pierwszego rz�du. Kupiec, gruby Arab, by� chwilowo zaj�ty. Tym razem nie sprzedawa�, lecz kupowa�. Sprzedaj�cym by� Tuareg. Przed kupcem le�a�o kilka sztuk srebrnej bi�uterii, a on z min� znawcy i konesera ogl�da� oferowane przedmioty. Transakcja odbywa�a si� przy drugim ko�cu straganu. Zauwa�y�em, �e kupiec trzyma w r�ku dziwny przedmiot, kt�ry z zaciekawieniem ogl�da. By�a to obr�cz ze srebrzystego metalu, z przymocowan� owaln� bry�� przypominaj�c� przeci�te wzd�u�, na po�ow�, du�e jajo. Ocena przedmiotu wypad�a niekorzystnie, bo kupiec odda� go Tuaregowi. - To nie jest srebro! - orzek� przy tym. - Mo�e jaki� stop - doda�, i zaj�� si� ocen� nast�pnej sztuki. W tym momencie rozpozna�em Tuarega. By� tym, kt�rego wczoraj tu przywioz�em. Przepchn��em si� przez t�umek i stan��em obok niego. - Witaj! - powiedzia�em. - Widz�, �e sprzedajesz bi�uteri�. - Salem! - odpar� ucieszony. - M�wi�em ci, �e mam kupi� wielb��da... - To poka� mi ten przedmiot, kt�rego on nie chce kupi�. Tuareg wyj�� z torby obr�cz. Przypomina�a diadem. Z jej wymiar�w nale�a�o s�dzi�, i� by�a przeznaczona dla m�czyzny. Wykonano j� z bia�ego stopu o matowej powierzchni. By�a zadziwiaj�co lekka. Nie zauwa�y�em �adnych rys ani patyny. Wygl�da�a, jakby przed chwil� opu�ci�a wytw�rni�. Przymocowana do obr�czy bry�a by�a jajowat� p�kul�, o d�ugo�ci oko�o sze�ciu centymetr�w. Na jej szczycie osadzony by� kamie�, wielko�ci ziarna grochu, przypominaj�cy miniaturow� soczewk�. Gdy dok�adniej obejrza�em obr�cz, zauwa�y�em, �e w p�kuli, a �ci�le w jej dnie jest zakr�cona pokrywka. Zdradza�y j� trzy prostok�tne wg��bienia przeznaczone do klucza, tak jak w wodoszczelnych zegarkach. Na wewn�trznej �cianie obr�czy zauwa�y�em napis. By� wyryty tak ma�ymi literami, �e go�ym okiem nie mo�na go by�o odczyta�. Precyzja, z jak� obr�cz zosta�a wykonana, sugerowa�a dwudziesty wiek, ale sk�d to si� znalaz�o u Tuarega? Nic z tego nie rozumiem, mrukn��em do siebie, ale musz� t� obr�cz kupi�. I jeszcze spyta� go, sk�d j� ma. Tymczasem transakcja sprzeda�y bi�uterii dobieg�a do fina�u. Tuareg zainkasowa� kilka zmi�tych banknot�w i z min� w miar� zadowolon� szykowa� si� do odej�cia. Wyci�gn�� r�k� po obr�cz, ale ja nie zamierza�em si� z ni� rozsta�. - Ile chcesz za ten przedmiot? - spyta�em. Pytanie go zaskoczy�o - nie spodziewa� si�, �e znajdzie we mnie nabywc�. Przez chwil� si� zastanawia�. - Dwie�cie dinar�w - odpar�, prze�ykaj�c �lin�. Roze�mia�em si� i poklepa�em go po plecach. - Dowcipny jeste�! Cenisz tyle, ile kosztuje p� wielb��da. To nie srebro. - No... tak, ale... - j�ka� si�. - Ale to stara rodowa pami�tka. By�a w naszej rodzinie ju� za czas�w mojego dziadka, a on j� dosta� od pradziadka. - Nie wygl�da na star� rzecz. Opowiedz mi, jak si� w waszej rodzinie znalaz�a. - To bardzo stara historia. Opowiada� mi j� dziadek, a on s�ysza� j� od swojego dziadka. Kiedy�, bardzo dawno, gdy je�dzili�my nad Niger po czarnych niewolnik�w, na jednej z wypraw napadli na murzy�sk� wie�. Po�rodku wsi sta�a chata czarownika. Gdy pod�o�yli pod ni� ogie�, wyskoczy� z niej czarny z tym przedmiotem na g�owie. Przy podziale �up�w ten przedmiot przypad� mojemu przodkowi i od tamtych czas�w by� zawsze w naszej rodzinie. Starzy uwa�ali, �e jest ze srebra, ale ja w to w�tpi�em - doda�. Obr�cz pochodzi z doliny Nigru, a wi�c od Dogon�w - stwierdzi�em w my�lach. - Jakkolwiek bym zacz��, na Dogonach ko�cz�. Mo�e pochodzi ze �wi�tej Groty? A mo�e jeszcze wtedy nie by�o �wi�tej Groty? Przecie� w tych czasach Dogoni mieszkali nad brzegiem Nigru. Pod skarp� p�askowy�u przenie�li si� du�o p�niej. - A powiedz mi - zwr�ci�em si� do Tuarega - czy tw�j dziadek nie opowiada�, gdzie le�a�a ta wioska? - Tak dok�adnie to nie m�wi�. Jak pami�tam, przed napadem oni kryli si� w d�ungli, a wioska le�a�a nad rzek�. No tak. To by si� zgadza�o - przyzna�em w duchu, a g�o�no zapyta�em: - Ile wi�c za to chcesz? Ale ju� bez fantazji... - Daj sto dinar�w! Tyle mog�em da�. Wtedy oczy b�ysn�y mu zadowoleniem. - Insz Allach - rzuci� na po�egnanie. - B�g tak chcia�. Mia�em kupi� jednego wielb��da, kupi� dwa! * * * Wykonany na zam�wienie klucz bezb��dnie pasowa� do otwor�w pokrywki. Wstrzymuj�c oddech nacisn��em w lewo. Pokrywka stawia�a jednak op�r. Zaciekawiona Izabela sta�a za mn�, zagl�daj�c mi przez rami�. - Spr�buj nacisn�� nieco mocniej - poradzi�a. Nacisn��em. Pokrywka wykona�a p� obrotu. Dalej posz�o ju� g�adko. Gdy j� zdj��em, zamarli�my z wra�enia. Pod ni� by� jaki� uk�ad elektroniczny. Spodziewali�my si� wielu rzeczy, ale nie elektroniki, nie uk�ad�w scalonych. - Co to jest? - pisn�a z przej�cia Izabela. - Tak og�lnie, to elektronika. A szczeg�owo nie wiem. Nie znam si� na tym - przyzna�em. - A czy jeste� pewien, �e ten napis na obr�czy jest pisany nieznanym alfabetem, bo mo�e co� przeoczy�e�? Wsta�em i bez s�owa poda�em jej lup� i kartk� papieru, na kt�rej poprzednio przepisa�em znaki z obr�czy. - Sprawd� sama! Mo�e si� pomyli�em. Przez chwil� wpatrywa�a si� w znaki na kartce. - No tak, chyba nie pomyli�e� si� - orzek�a w ko�cu. - Mo�esz jeszcze por�wna� te znaki ze znanymi alfabetami w encyklopedii - podsun��em jej grube tomisko. Troch� czasu zaj�o jej to sprawdzanie. Wreszcie zamkn�a ksi��k�. - Nie ma alfabetu o takich znakach - stwierdzi�a. - No w�a�nie. Elektronika, nieznany alfabet, stop, kt�ry zadziwia fachowc�w, bo jest o po�ow� l�ejszy od aluminium i twardszy od utwardzonej stali. A do tego rzecz wygl�da, jakby wysz�a prosto z wytw�rni, co si� ma nijak do opowiadania Tuarega o staro�ytnym pochodzeniu przedmiotu. Niez�y pasztet! - S�dz�, �e powiniene� pokaza� to specjali�cie elektronikowi. - Obawiam si�, �e nie znajd� kompetentnego specjalisty. S�dz�, �e nie jest to typowy uk�ad elektroniczny. Bez schematu, bez elementarnych informacji, jak� funkcj� mia� spe�nia�, niczego si� nie dowiemy. - Czyli sytuacja bez wyj�cia - podsumowa�a zawiedziona. - Mo�e niezupe�nie. Znam kogo�, kto mo�e obja�ni� nam przeznaczenie tego urz�dzenia. Ale tylko w przypadku, je�li zechce si� tym zaj�� - zastrzeg�em natychmiast. - Kto to taki? - spyta�a zaciekawiona. - Geniusz stoj�cy na granicy ob��du. Ta granica jest naprawd� nieuchwytna. On jest niby z tej, ale cz�ciej bywa z tamtej strony. Jest genialnym elektronikiem, cybernetykiem, wynalaz� wiele rozwi�za� z tych dziedzin. Z pochodzenia jest Grekiem, nazywa si� Dymitrios Papadukulos. Mieszka w Atenach. - A gdzie go pozna�e�? - Na politechnice. Razem studiowali�my. On elektronik�, ja g�rnictwo, ale przyja�nili�my si�. Jeszcze teraz, od czasu do czasu, korespondujemy. - To napisz do niego. Mo�e go zainteresujesz. - Niestety, tu nie wystarczy napisa�. Trzeba mu to zawie��, pokaza� i opowiedzie� ca�� histori�. Wtedy mog� mie� nadziej�, �e go zainteresuj�. - Czyli znowu nie b�dzie ci� w domu! - j�kn�a. - To zajmie najwy�ej trzy dni - pr�bowa�em j� pocieszy�. * * * Kiedy wysiad�em z taks�wki na ulicy Kapaneos w Atenach, by�a dziewi�ta rano. Odszuka�em numer trzydzie�ci cztery. Nie by� to dom. Raczej dziura pomi�dzy dwoma pi�ciopi�trowymi domami, odgrodzona od ulicy czterometrowym murem. W murze stalowa brama i furta. Prawdziwa forteca! - pomy�la�em. Nacisn��em przycisk dzwonka. Poczeka�em chwil� i nacisn��em po raz drugi. Na wysoko�ci g�owy zaskrzecza� w niezrozumia�ym j�zyku g�o�nik. Wtedy oznajmi�em w stron� drzwi. - Chc� m�wi� z panem Papadukulosem! Tym razem g�o�nik przem�wi� po angielsku: - S�ucham, Papadukulos! - Witaj, stary! - zawo�a�em. - M�wi do ciebie Tom Burns. Je�li jeszcze pami�tasz starych przyjaci�, to wpu�� mnie do �rodka. - Tom?! - rzuci� rado�nie. - Ciesz� si� jak wszyscy diabli! Wchod�! Zgrzytn�o i furta otworzy�a si�. Gdy j� przekroczy�em, natychmiast si� zatrzasn�a. W pobli�u nie by�o nikogo. Przede mn� ci�gn�� si� do�� d�ugi plac, zamkni�ty jednopi�trowym budynkiem. Z obu bok�w �lepe �ciany dom�w, a z ty�u wysoki mur. Ca�o�� robi�a wra�enie w�wozu. Przez zagracony plac do drzwi budynku wiod�a �cie�ka wy�o�ona kamiennymi p�ytami. Kieruj�c si� do widocznego z daleka wej�cia, dotar�em ju� do po�owy placu, gdy zza stosu skrzy� wyszed� na �cie�k� pies. Znieruchomia�em. By� wielko�ci �rebaka. Sytuacja sta�a si� k�opotliwa. Pies usiad� na kamiennych p�ytach �cie�ki, obliza� si�, ziewn��, pokaza� przy tym czerwony wielki oz�r i garnitur bia�ych z�b�w. Po chwili z budynku wyszed� cz�owiek, rozpozna�em w nim Papadukulosa. - Zabierz to bydle! - krzykn��em niemal histerycznie. Papadukulos przez chwil� patrzy� na mnie i u�miechn�� si�. Przy�o�y� do ust przedmiot podobny do gwizdka. D�wi�ku nie s�ysza�em, ale pies podni�s� si�. Powoli, majestatycznie stawiaj�c �apy ust�pi� ze �cie�ki i skry� si� po�r�d skrzy�. - Witaj! Sto lat ci� nie widzia�em! - rzuci� wtedy Papadukulos wyci�gaj�c do mnie r�k�. - Stojak sto, ale siedem to na pewno min�o - odpar�em. Niech ci si� przyjrz�... Niewiele si� zmieni�e�. - Ty te� nie. Blondyni starzej� si� wolniej. - S�uchaj, Dymitrios, co ty za monstrum trzymasz? - Pytasz o pieska? To nie jest �ywy pies, to tw�r cybernetyczny. Taka maskotka, zreszt� bardzo po�yteczna. Pilnuje mojego gospodarstwa. Mo�e by� pieszczochem albo dzik� besti� rozrywaj�c� cz�owieka w ci�gu paru sekund. Chcesz to ci zademonstruj�... - Dzi�kuj�, ale mo�e innym razem - uzna�em. - Przyjecha�em do ciebie w konkretnej sprawie i jej wola�bym po�wi�ci� czas. - Skoro tak, to zapraszam do �rodka. - Papadukulos wzi�� mnie pod r�k� i poprowadzi� do wn�trza budynku. Z zagraconego korytarza trafili�my do pokoju, w kt�rym prawdopodobnie mieszka�. Pok�j nie mia� okien. Na �rodku sta� du�y st�. W ca�ym pomieszczeniu panowa� niesamowity ba�agan. Papadukulos zrobi� nieco miejsca na stole. Wyszuka� w stercie laboratoryjnego szk�a dwie zlewki i wydoby� z szafy p�kat� butelk� koniaku. Ustawi� to wszystko na �oczyszczonym� miejscu. - Najpierw oblejmy nasze spotkanie - orzek� i gestem zaprosi� mnie do zaj�cia miejsca. - Potem porozmawiamy o sprawie, z kt�r� przyjecha�e� - doda� nalewaj�c koniak. - No, to po raz pierwszy, twoje zdrowie! Pili�my w milczeniu, smakuj�c koniak i patrz�c na siebie. Papadukulos nie by� zbyt wysoki, kr�pej budowy, o czarnych w�osach, poprzetykanych siwizn�. Z pochodzenia by� Grekiem, �wiadczy� o tym kszta�t nosa i ciemny odcie� sk�ry, w�a�ciwy po�udniowcom. Niepokoj�ce by�y jego oczy. Du�e, czarne; by�o w nich co� przera�aj�cego, co� takiego, �e gdy si� w nie patrzy�o, przenika� cz�owieka nieprzyjemny dreszcz. - O czternastej odlatuje m�j samolot - wyja�ni�em mu. - Poniewa� nie mog� d�u�ej zosta� w Atenach, pozw�l, �e przyst�pi� do sprawy. - Wyj��em z neseseru obr�cz i po�o�y�em przed nim. - Obejrzyj to sobie. Z ty�u jest pokrywka. A tu klucz do niej. Papadukulos wzi�� do r�ki obr�cz, przyjrza� si� jej uwa�nie i oczy mu zab�ys�y. A kiedy ju� odkr�ci� pokrywk� i zobaczy� wn�trze, gwizdn�� z przej�cia: - No no! Takiej sztuki jeszcze nie widzia�em. Sk�d to masz? M�w mi wszystko, co o tym wiesz, ale dok�adnie... Opowiedzia�em mu histori� nabycia obr�czy i przekaz rodzinny Tuareg�w. Nie zapomnia�em r�wnie� wspomnie� o napisie i �e moim zdaniem obr�cz pochodzi od Dogon�w. Papadukulos zamy�li� si�. Cisza si� przed�u�a�a. Zd��y�em wypi� ju� drug� zlewk� koniaku. Czeka�em. Wreszcie ockn�� si�. - Bardzo ciekawe - orzek�. - Lubi� takie zagadki, wyzwalaj� moj� inicjatyw�. Zajm� si� tym. Nie wiem, jak d�ugo b�dzie to trwa�o i nie wiem, czy potrafi� to rozgry��. Ale zrobi� wszystko, na co mnie sta�. Gdy b�d� co� wiedzia�, zawiadomi� ci�. Opowiedz mi tylko jeszcze o tych Dogonach. Nic o nich nie s�ysza�em... - Dogoni to niewielki szczep, oko�o 20 tysi�cy g��w, �yj�cy na bardzo niskim poziomie. Ca�� sw� gnoz� przekazuj� z pokolenia na pokolenie, s�owami i rysunkami. O budowie materii m�wi ona: �Pocz�tkiem wszechrzeczy jest Amma� - kto� w rodzaju boga energii. Najmniejsz� cz�stk� materii jest �po�. Zacytuj� ci dos�ownie: �Wszystko, co stworzy� Amma, ma sw�j pocz�tek w �po�. �Po� jest obrazem pocz�tku. Ze wzgl�du na sw� wielko�� jest ono pocz�tkiem wszechrzeczy. Amma buduje wszystkie rzeczy tworz�c je tak ma�ymi jak �po�, nast�pnie dodaje do ju� stworzonych te w�a�nie �po�. W miar� jak Amma ��czy je, rzecz staje si� wi�ksza. Jest to najwi�ksza tajemnica Amma, bo �po� zosta�o stworzone na podobie�stwo swojego stw�rcy. Ten swoje miejsce zamieni� w �po� na wiatr. Ziarno �po� mo�na przekszta�ci� jak wiatr, ale nie wolno o tym m�wi�...� A teraz astronomia. Naczelne miejsce w ich gnozie zajmuje Syriusz. Twierdz�, �e istnieje taki uk�ad planet-gwiazd. Syriusz jest fragmentem takiego uk�adu, kt�ry obejmuje towarzysz�ce mu gwiazdy �Po-Tolo� i �Eme Ya-Tolo� oraz satelit� tej ostatniej gwiazdy �Nyan-Tolo�. Gwiazda �Po-Tolo� obraca si� wok� Syriusza. Czas obrotu trwa 50 lat. Reguluje ona obroty Syriusza, kt�re s� jedynymi nie przebiegaj�cymi regularn� krzyw�. �Po- Tolo� jest najci�szym z obiekt�w niebieskich. Gnoza wspomina o momencie, gdy �Po-Tolo� eksplodowa�a. Jej zawarto�� by�a wyrzucana w przestrze� pod postaci� ziarna �po�. Potem nast�pi�o skurczenie si� i zmniejszenie obj�to�ci. Gnoza Dogon�w nie ogranicza si� do astronomii i materii. Przekazuje opowie�ci o tym, jak z grupy gwiazd wok� Syriusza przybyli na Ziemi� ludzie. Jedna z opowie�ci relacjonuje o kosmitach z planety, kt�rej s�o�cem by�a �Po-Tolo� przed wybuchem. Ludzie przebyli przestrze� w statku zwanym w gnozie ark�. A dow�dc� tej arki by� Nommo. To wszystko. Oczywi�cie w telegraficznym skr�cie. Dodam jeszcze, �e Dogoni twierdz�, i� ca�� sw� gnoz� maj� udokumentowan� �dowodami podstawowymi�, z�o�onymi w �wi�tej Grocie, ale jak dot�d nikt tego nie widzia�. - S�dzisz, �e ta obr�cz pochodzi z ich �wi�tej Groty? - zapyta� Papadukulos. - Nie, ale to nic nie zmienia, bo �lady prowadz� do Dogon�w. - Ciekawe. Bardzo ciekawe - powt�rzy� Papadukulos. Zamy�li� si� na chwil�, a potem spyta� nieoczekiwanie: - No dobrze, a co poza tym s�ycha� u ciebie, Tom? - W�a�ciwie nic si� nie zmieni�o. O tym, �e si� o�eni�em, ju� ci pisa�em. A ty nie masz zamiaru zmieni� stanu cywilnego? Papadukulosa roz�mieszy�o moje pytanie. - O�enek by�by dla mnie kataklizmem. Przy moim trybie �ycia by�oby to samob�jstwo. Zreszt� jest tyle ciekawszych zaj�� od powielania