7872
Szczegóły |
Tytuł |
7872 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7872 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7872 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7872 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam Barczy�ski
Choroba marzycieli
Kontrolki leniwie b�yska�y na pulpicie, a ponad nimi sennie przesuwa�y si� gwiazdy.
Gomez z coraz wi�kszym trudem walczy� z senno�ci�. To by� krytyczny moment ka�dego
lotu - dziesi�ty tydzie�, czyli wtedy gdy ju� organizm przywyk� do nowego rytmu pracy, a
pracy by�o jak na lekarstwo. Wtedy w�a�nie nadchodzi�a pr�ba dla wszystkich maj�cych
s�u�b� w kabinie nawigacyjnej - nic tutaj si� nie dzia�o, ale zgodnie z regulaminem jeden
cz�onek za�ogi musia� siedzie� na wypadek jakiej� awarii i zawiadomi� pozosta�ych. Po raz
chyba trzydziesty przegl�da� t� sam� gazet� i po raz trzydziesty znalaz� te same wyniki
sportowe, te same skandale na pierwszej stronie i te same komiksy. P�niej zacz��
przygl�da� si� wska�nikom staraj�c si� zu�y� na to jak najwi�cej czasu - �adownia nr 1, nr
2, nr 3, nr 4, blok mieszkalny, pomieszczenia robocze, nap�d, czujniki, og�lny stan statku.
Wszystko w normie. Tak samo, jak przed kwadransem, godzin�, dwiema godzinami i
dwoma tygodniami...
Obudzi�o go mocne klepni�cie w rami�. Przez d�u�sz� chwil� nie m�g� rozchyli� powiek
mimo usilnych stara�.
- Wstawaj, Gomez! Znowu usn��e�! Masz szcz�cie, �e Jack tego nie widzi.
Nie musia� ju� otwiera� oczu - obok niego sta�a Anna, jedyna kobieta na pok�adzie.
Gomez z oci�ganiem zwl�k� si� z fotela.
- M�wi�am ci tyle razy �eby� nie znosi� tutaj tego swojego �arcia. � Z niema�ym
obrzydzeniem strzepywa�a z siedzenia jakie� resztki chips�w i czego� trudnego do
zidentyfikowania. Gomez przygl�da� si� jej nie mog�c jeszcze zebra� my�li - tym razem
musia� przespa� chyba par� godzin.
- No nie gap si� tak. - Lekka fa�dka na jej zadartym nosku i zmarszczone brwi dodawa�y jej
jeszcze uroku.
- Ja te� si� ciesz�, �e ci� widz�. - Wysapa� Gomez i ruszy� w stron� cz�ci mieszkalnej.
Anna odprowadzi�a go wzrokiem, po czym usiad�a w fotelu otwieraj�c ksi��k� i zarzucaj�c
nogi na pulpit. Gomez powolnym krokiem pokona� schodki, a przychodzi�o mu to z lekkim
trudem, bo zdecydowanie odbiega� od wzorca astronaut�w przy swojej wadze ponad 120
kg. W jadalni siedzia� Jack prze�uwaj�c co� przypominaj�cego jajecznic�. Gomez usiad�
przy stole naprzeciw niego. Jack patrzy� przez chwil� w oczy Gomeza.
- Znowu usn��e�?
Gomez tylko kiwn�� g�ow�. Jack by� bardzo surowy jako dow�dcy "Hermesa", ale
jednocze�nie by� jedynym cz�onkiem za�ogi, kt�ry nie robi� sobie �art�w z nadwagi
Gomeza. No, oczywi�cie poza Ann�, ale ona by�a z innego �wiata. Do s�u�by na
frachtowcach zg�aszali si� zwykle ludzie pokroju Gomeza, czy Kellera - nie mog�cy
znale�� na Ziemi �adnej porz�dnej pracy i nie nadaj�cy si� do s�u�by we Flocie
Gwiezdnej. Ale Anna by�a inna - pi�kna, inteligentna, bardzo wykszta�cona - na Ziemi
mog�aby robi� co tylko by chcia�a, a mimo to wybra�a loty na "Hermesie". Cz�sto pr�bowali
j� wypytywa� o powody takiej decyzji, ale ona praktycznie nie bra�a udzia�u w �yciu na
statku - je�eli nie by�a na s�u�bie, to siedzia�a w swojej kabinie, jad�a zwykle w samotno�ci,
a wi�kszo�� wolnego czasu po�wi�ca�a na czytanie ksi��ek. Gdy tylko pojawia�a si� na
korytarzu lub w jadalni wszyscy wodzili za ni� wzrokiem. Na szcz�cie ich loty nie trwa�y
zwykle d�u�ej ni� kilkana�cie tygodni, wi�c nikt jej si� specjalnie nie narzuca�. Zreszt�
umia�a sobie radzi� ze zbyt napalonymi mechanikami i po kilku odbytych wsp�lnie lotach
mog�a cieszy� si� �wi�tym spokojem. Podejrzewali, �e ma jakiego� faceta na Ziemi, gdy�
dwa tygodnie urlopu pomi�dzy ka�dym lotem sp�dza�a daleko od reszty za�ogi
przepijaj�cej ostatni zarobek, ale tak naprawd� nikomu nie zale�a�o szczeg�lnie na
wtykaniu nosa w jej �ycie prywatne.
Za�oga "Hermesa" sk�ada�a si� obecnie z dziewi�ciu os�b, kt�re razem tworzy�y ju�
ca�kiem zgran� ekip� - po kilku lotach w tym samym sk�adzie wszyscy znali si� ju� a� za
dobrze. Poza Jackiem, Ann� i Gomezem by�a jeszcze czw�rka mechanik�w - Keller,
czarnosk�ry Thomas, Mendez i Clark, lekarz pok�adowy Jones i Hart b�d�cy cz�owiekiem
od wszystkiego. Dziesi�tym by� mechanik O'Brien, ale w czasie poprzedniego lotu mia�
ma�y wypadek i straci� dwa palce prawej r�ki. Nikt zreszt� nie �a�owa�, �e zostawili go na
Ziemi, bo O'Brien nie nale�a� do ludzi mi�ych i uwielbia� robi� g�upawe kawa�y. Oczywi�cie,
szkoda, �e straci� palce, ale teraz pewnie oddawa� si� swojemu ulubionemu hobby, czyli
upijaniu si� do nieprzytomno�ci.
- Co� marnie wygl�dasz Gomez. - Jack pozwala� wszystkim m�wi� sobie po imieniu, ale
do wszystkich zawsze zwraca� si� po nazwisku - Jak� dzisiaj chcesz kar�?
- Wszystko jedno, jestem cholernie zm�czony.
- No, dobra. Sprawdzisz instalacj� przy �adowni nr 4.
- Przecie� jest w porz�dku.
- Wi�c oczy�cisz co jest do oczyszczenia, naoliwisz co jest do naoliwienia i przykr�cisz co
jest do przykr�cenia. - Lekki u�miech zarysowa� si� na twarzy Jacka. Ju� tak cz�sto
musia� kara� Gomeza, �e coraz trudniej by�o mu znale�� jakie� zaj�cie. Zreszt� czasami
patrzy� przez palce na jego s�u�b� w kabinie nawigacyjnej - ju� kilka razy przekona� si�, �e
w trudnych chwilach to wielkie cielsko nie traci g�owy.
Gomez ruszy� powolnym krokiem do schodk�w prowadz�cych na ni�szy pok�ad, a Jack
doko�czy� posi�ek i poszed� do kabin mieszkalnych. W pomieszczeniu troch� przesadnie
nazywanym "pokojem wypoczynkowym" siedzieli wszyscy czterej mechanicy graj�c w
karty. W rogu siedzieli Jones i Hart graj�c w szachy. By�o to zaj�cie tak bardzo obce dla
innych, �e od dawna przestali ju� szuka� innych przeciwnik�w i grali tylko ze sob�.
Pojedynki toczyli do stu zwyci�stw i Jones prowadzi� sze�� do dw�ch, ale sz�sty punkt
zdoby� po wyr�wnanej walce a� do siedemdziesi�tej partii. Jack zna� ju� ten schemat a�
za dobrze - dwaj graj� w szachy, czterej w karty, Gomez pracuje, a Lecroix ma s�u�b�. I
tak dzie� za dniem i tydzie� za tygodniem. Tylko on, jako kapitan, nie mia� tu nic do
roboty. Czasami zagl�da� z nud�w do kabiny nawigacyjnej lub zwalnia� wcze�niej Gomeza
z kary, a w najgorszym przypadku gapi� si� na b�yszcz�ce gdzie� w oddali gwiazdy.
Najcz�ciej jego jedynym zmartwieniem by�o sprawdzanie czy zd��� w wyznaczonym
terminie dowie�� �adunek na Ziemi�, ale tym razem bardzo g�adko poszed� za�adunek,
wi�c Jack snu� si� po ca�ym statku.
- Tom, cho� rzu� na to okiem. - G�os Anny by� jak nag�y powiew wiatru na w upalny dzie� -
we wszystkich chocia� na chwil� wst�powa�a energia. Hart wsta� udaj�c, �e poprawia
krawat i lekko przyczesuj�c w�osy w�r�d og�lnego pomruku "Ooooo". Anna pos�a�a im
ch�odne spojrzenie i kilka cierpkich s��w. Gdy ju� wyszli do korytarza Hart znowu sta� si�
sob�.
- Co si� sta�o?
- Nie wiem dok�adnie, ale co� jest nie tak z czujnikami. Odbieraj� sygna�, ale nie s� w
stanie go przeanalizowa� ani wskaza� jego �r�d�a.
- Mo�e to tylko cz�� szumu kosmicznego?
- Nie s�dz�, powt�rzy� si� trzy razy w dosy� r�wnych odst�pach czasu.
- Zarejestrowa�a� go?
- Tak, ale przy odtwarzaniu komputer nie wykrywa ju� niczego.
- Brzmi to coraz ciekawiej. - W�a�nie doszli do schodk�w prowadz�cych do kabiny
nawigacyjnej. Zwykle w takich przypadkach stosowali zasad� "panie przodem" by chocia�
przez chwil� pogapi� si� z bliska na te cudowne kr�g�o�ci, ale teraz m�zg Harta w�drowa�
ju� po uk�adach czujnik�w. Lekkim truchtem wbieg� na g�r� i przejrza� zapisy czujnik�w.
- Tak... - Hart co� mrucza� pod nosem i nerwowo pociera� kilkudniow� szczecin� na swojej
brodzie.
- Keller i Clark, id�cie zluzowa� Gomeza i sprawd�cie stan �adunku.
W korytarzu pojawi� si� Hart.
- Jack, chyba mamy problem.
- Je�eli to nic pilnego, to nie chc� nic wiedzie�. - Jack zag��bi� si� w lekturze komiksu.
- Sytuacja wygl�da tak: odebrali�my sygna�, prawdopodobnie wezwanie pomocy,
pochodz�cy prawdopodobnie z jednej z planet do kt�rych si� zbli�amy. Niestety nie mog�
powiedzie� nic konkretnego, bo w�a�nie szlag trafi� nasze czujniki i za choler� nie wiem co
im dolega.
Jack popatrzy� na Harta znad kraw�dzi ksi��eczki z Supermanem na ok�adce. Przez
d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w niego, potem przeni�s� wzrok na Jonesa lekko unosz�c
brwi. Jones wzruszy� tylko ramionami, wi�c Jack powr�ci� do beznami�tnego przygl�dania
si� Hartowi. Odezwa� si� dopiero po kilkunastu sekundach.
- Pewnie s�dzicie, �e powinni�my to sprawdzi�.
- Raczej tak, jednak co wezwanie o pomoc, to wezwanie o pomoc. - G�os Jonesa nie
przejawia� najmniejszych oznak emocji.
- A ty Hart?
- Ja tu tylko sprz�tam.
- Wiedzia�em, �e tak powiesz. Jak zwykle mi�o wiedzie�, �e mog� liczy� na twoj� rad�.
Jack ponownie si� zamy�li�.
- Czy s� jakie� szanse, �e jaki� inny statek odebra� ten sygna�?
- Jak ju� m�wi�em - co� jest nie tak z czujnikami. Musia�bym sprawdzi� z zewn�trz co si� z
nimi sta�o.
- A ��czno��? - Jones nadal nie przejawia� najmniejszego zainteresowania ca�� sytuacj�. -
Nie mo�esz spr�bowa� wys�a� wiadomo�ci do innych statk�w i zapyta� czy kto� poza
nami odebra� tamten sygna�?
- Problemy s� w komunikacji mi�dzy komputerem a czujnikami, wi�c ��czno��,
przynajmniej teoretycznie nie ma z tym nic wsp�lnego, ale z zapis�w z ostatnich dni nie
wskazuj� na obecno�� innych statk�w. Je�eli chcecie mog� pr�bowa�.
- OK, Hart. Wy�lij pytanie czy kto� odebra� tamten sygna� i mo�e potwierdzi� jego
zawarto�� i dok�adne �r�d�o pochodzenia. W ko�cu p�ac� nam tylko za przewo�enie tych
cholernych rud, a nie przeszukiwanie planet.
Hart ruszy� w stron� kabiny nawigacyjnej, Jack powr�ci� do lektury, a �ycie na statku do
swego powolnego rytmu. Po kilku minutach na g�r� wr�ci� Gomez, a nied�ugo po nim dwaj
mechanicy.
Anna patrzy�a na Harta z podziwem i z odrobin� podejrzliwo�ci. Jego posta� skulona nad
pl�tanin� p�ytek, przewod�w i najdziwniejszych rzeczy jakie uda�o mu si� wyd�uba� z
konsolet nakazywa�a odrobin� respektu dla jego wiedzy, a jednocze�nie ciche
mamrotanie pod nosem, wzrok biegaj�cy po zwojach �elastwa i cz�ste drapanie si� po
g�owie dawa�y dosy� komiczny efekt. Jednak ta metoda okaza�a si� skuteczna - po kilku
minutach takich obrz�dk�w Hart wsta�, otrzepa� kolana i niewidz�cym wzrokiem
spojrza� na Ann� nadal mrucz�c co� pod nosem.
- I wiesz ju� co jest?
- Z czujnikami wszystko jest w porz�dku.
- Co to znaczy?
- To znaczy, �e nic nie jest w porz�dku.
- To wszystko wyja�nia.
Hart nie us�ysza� tej uwagi.
- Id� pogada� z Jackiem. - I ju� go nie by�o.
Anna usiad�a w fotelu, ale nie wiadomo czemu, nie czu�a si� w kabinie ju� tak swobodnie
jak wcze�niej - wszystkie urz�dzenia nagle sta�y si� jej obce, a nawet nieco wrogie.
Jack ponownie zrobi� min� jakby si� nad czym� powa�nie zastanawia�, chocia� wszyscy
wok� znali ju� jego podej�cie do tego typu spraw - je�eli nie ma absolutnej pewno�ci, �e
co� trzeba zrobi�, to lepiej nie robi� nic.
- Wi�c najkr�cej m�wi�c: odebrali�my prawdopodobnie sygna�, prawdopodobnie by� to
sygna� wezwania o pomoc, prawdopodobnie pochodz�cy z jakiej� planety i
prawdopodobnie nie jest to b��d urz�dze�.
Wszyscy zebrani przy stole pokiwali ze zrozumieniem g�owami jakby w�a�nie radzili nad
losem �wiata.
- A �eby nie by�o nam za weso�o w okolicy nie ma nikogo kto m�g�by potwierdzi� ten
sygna�, tak?
- I nie ma te� nikogo kto m�g�by podj�� jak�� decyzj�... - Clark zaprezentowa� Jackowi
sw�j szeroki u�miech. Na pok�adzie "Hermesa" wszyscy byli sobie r�wni, wi�c takie uwagi
nie by�y czym� niezwyk�ym.
- Autotesty czujnik�w nie wykaza�y �adnych b��d�w?
- Wiesz Jack, gdyby mo�na by�o ufa� komputerom, to by�bym tutaj niepotrzebny.
Przejrza�em sam wszystkie uk�ady i nie znalaz�em �adnych uszkodze�. Sprawdzi�em, �e
nie ma nikogo w zasi�gu zwyk�ej ��czno�ci. Mo�emy co najwy�ej wys�a� wiadomo��
dalekim zasi�giem i tydzie� czeka� na odpowied�. Mniej wi�cej tyle samo potrwa tryb
awaryjny ��czenia si� z central�. Tak wi�c, mi�ej zabawy przy podejmowaniu decyzji, Jack.
Na twarzy Jacka zamy�lon� min� zast�pi�a mina zbola�a.
- No dobrze, zrobimy tak - wy�lemy dwie informacje dalekim zasi�giem: jedn� do centrali
z opisem sytuacji, drug� do Floty Gwiezdnej z naszymi namiarami i pro�b� o podes�anie
jakiej� korwety. P�niej zatrzymamy si� w pobli�u planet. Je�eli przez dwa dni sygna� si�
nie powt�rzy albo nie uda nam si� namierzy� jego �r�d�a, to wracamy na poprzedni kurs.
- A je�eli uda nam si� namierzy� �r�d�o? - uwaga Thomasa ponownie wywo�a�a cisz� w
sali.
- Jak namierzymy �r�d�o, to wtedy b�dziemy si� martwi�.
Po tak licznych dowodach swojej przewodniej roli na tym statku Jack ci�ko westchn�� i
uda� si� na zas�u�ony odpoczynek. Tak przynajmniej nazywa� ogl�danie film�w, kt�re przy
ka�dym pobycie na Ziemi dostawa� od rodziny. Jeszcze chyba nigdy nie uda�o mu si�
obejrze� �adnego do ko�ca. By� dobrym m�em i ojcem - nie mo�na mu by�o nic zarzuci�
poza tym, �e wi�kszo�� roku sp�dza� w drodze na albo z innych planet, ale
pi�ciogodzinne nagranie z pi�tych urodzin jego syna by�o ponad si�y ka�dego zdrowego
cz�owieka. Zacz�� przysypia� jeszcze na d�ugo przed tym, zanim w kadrze pojawi� si� tort
z pi�tk� p�on�cych �wieczek.
Zwykle kiedy wraca� do swojej kabiny na pok�adach robi�o si� cichutko - pozostali
rozchodzili si� do swoich zakamark�w i szukali chocia� odrobiny spokoju i prywatno�ci.
Tak te� by�o i tym razem, ale wyj�tkiem by� Hart nadal kr���cy po pomieszczeniach i
dok�adnie sprawdzaj�cy poprawno�� dzia�ania urz�dze�. Na pewno nie by� wirtuozem w
swoim fachu, bo ju� od dawna siedzia�by na pok�adzie jakiego� kr��ownika, ale
najprawdopodobniej by� najlepszym rzemie�lnikiem w tej cz�ci galaktyki. Flota Gwiezdna
przesiewa�a wszystkich technik�w i wybiera�a tylko najzdolniejszych spo�r�d nich do
swojej dyspozycji - pozostali mogli co najwy�ej liczy� na licencje do obs�ugi linii
handlowych. Patrz�c na Harta, kt�ry najwyra�niej nawet bez otwierania poszczeg�lnych
paneli i wywlekania z nich wszystkich wn�trzno�ci wiedzia� co i dlaczego mo�e nie dzia�a�
trudno by�o uwierzy�, �e Flota nie rozpozna�a w nim geniuszu technicznego. Tyle
przynajmniej mog�y na ten temat powiedzie� pozosta�e osoby na pok�adzie, ale samemu
nie b�d�c fachowcami mogli si� oczywi�cie myli�.
Anna by�a zaskoczona widz�c go skradaj�cego si� na czworakach wzd�u� �ciany. Hart
jednak�e zdawa� si� nie zauwa�a� jej obecno�ci. Po prostu sun�� wzd�u� �cianki
wype�nionej panelami kontrolnymi i uwa�nie si� przygl�da� jego poszczeg�lnym
elementom. W ko�cu zatrzyma� si� przy jednym z nich. Zaznaczy� palcem jaki� punkt, a
drugim powi�d� w g�r�, a� dotar� do niewielkiej p�ytki wystaj�cej z powierzchni. Delikatnie
wysun�� j� i ostro�nie zajrza� do �rodka �wiec�c niewielk� latark�. Annie wyda� si� teraz
podobny do dziecka ze strachem uchylaj�cego drzwi do szafy, w kt�rej spodziewa si�
znale�� potwora.
- Hart, co ty robisz? - Nie mog�a si� w ko�cu opanowa�, �eby nie zada� tego pytania.
Zagadni�ty a� podskoczy� z wra�enia.
- B�agam ci�, nie r�b tego wi�cej, bo b�dziesz mnie mia�a na sumieniu.
Zamar� patrz�c na ni�.
- No pi�knie. A teraz nie pami�tam co mia�em zrobi�.
W�o�y� p�ytk� na jej miejsce i na czworakach wr�ci� do pocz�tku �ciany.
- Ale co robisz?
- Sprawdzam czy nie ma jakich� uszkodze� w podzespo�ach.
Jeszcze raz odliczy� kolejne panele, po znalezieniu jakiego� punktu powi�d� palcem w
g�r�, a na koniec wzi�� si� za odkr�canie jakiej� pokrywy. Ze �rodka wydoby� jaki� czarny
walec otoczony ze wszystkich stron niewielkimi drucikami stercz�cymi jak kolce w
kaktusie. Z punktu, w kt�rym siedzia�a Ann ca�a ta scena wygl�da�a dosy� zabawnie, a
szczeg�lnie ta cz��, kiedy Hart obw�cha� dopiero co wydobyty element, po czym
po�linionym palcem zacz�� dotyka� jego cz�ci. Przesta� dopiero, kiedy pomi�dzy jego
ko�czyn� a elementem przeskoczy�a iskra. Starannie upchn�� walec wewn�trz panelu,
zamkn�� go i dokr�ci�.
- Ok, nic tu po mnie.
- Wszystko jest w porz�dku?
- Mhm. Chyba, �e posz�o co� w samym j�drze systemu, wtedy musia�bym przekopa� si�
przez po�ow� tej maszynerii. Ewentualnie, gdyby to by� problem zwi�zany z samym
dzia�aniem systemu, a nie uszkodzeniem mechanicznym...
- Hart, Hart! Ja spyta�am tylko tak, dla uspokojenia sumienia.
- Acha. Przepraszam, ale w tej chwili dzia�am na zupe�nie innej cz�stotliwo�ci.
Chyba m�wi� co� jeszcze, ale jego g�os nie dociera� ju� do uszu Anny, bo Hart znajdowa�
si� kilkana�cie metr�w dalej i szuka� czego� na �cianie. Chyba nawet to znalaz�, s�dz�c
po zas�pionej minie, ale Anna wr�ci�a do lektury. Mimowolnie jednak�e zerka�a co chwil�
na kontrolki, �eby si� upewni�, �e nic jej ju� nie zaskoczy, a przynajmniej nie w czasie tej
wachty.
Przy stole panowa�a cisza, co nie mo�e dziwi�, skoro znajdowa�a si� przy nim tylko jedna
osoba i to nie maj�ca nic do powiedzenia. Jack z pewno�ci� nie nale�a� do ludzi
gadatliwych, chocia� z drugiej strony nie mo�na by�o te� powiedzie�, �eby szczeg�lnie
unika� rozm�w z pozosta�ymi cz�onkami za�ogi. Po prostu zazwyczaj nie mia� zbyt wiele do
dodania i skwapliwie trzyma� si� swojego minimum. Przed oczami mia� wydruk z
komputera, w r�ku kubek w po�owie wype�niony mocn� kaw�, a w g�owie niestety pustk�.
Wiadomo�� na kartce w zasadzie by�a bardzo prosta, ale mimo to mia� k�opoty ze
zrozumieniem jej znaczenia.
"Do: Hermes, MCS-0894
Od: Matador, HFSS-0011
Utrzyma� aktualn� pozycj� i dokona� rozpoznania sytuacji. Do naszego przybycia
obowi�zuj� procedury awaryjne."
I to by�o wszystko. Na pierwszy rzut oka nawet dziecko poradzi�oby sobie z tym tekstem,
ale najwyra�niej Jack nie by� tak bystry jak przeci�tny malec. Lata� ju� kilkana�cie lat i zna�
wszystkie procedury na pami��, wi�c zastosowanie tych awaryjnych nie powinno sprawi�
�adnego problemu. Nie powinno, tyle tylko, �e w�a�ciwie, to wykonali ju� wszystkie punkty
procedury - bez powodzenia starali si� zlokalizowa� �r�d�o sygna�u, sprawdzili, czy jaki�
inny statek odebra� wiadomo��, a na koniec, wobec braku innych alternatyw, powiadomili
o wszystkim Flot�. Otrzymali potwierdzenie o wys�aniu korwety i od tego momentu mogli z
czystym sumieniem rusza� w dalsz� drog�. A raczej mogliby, gdyby nie ta notka od
"Matadora". Co to do cholery mia�o znaczy� "dokona� rozpoznania sytuacji"? Przecie�
gdyby byli w stanie rozpozna� sytuacj�, to nie wzywaliby Floty. Zupe�nie bez sensu. By�y
dwa wyt�umaczenia - albo ten ca�y sygna� by� wys�any przez pirat�w chc�cych na nich
napa��, albo we Flocie, jak to zawsze podejrzewa�, siedzieli sami kretyni. Obie opcje
mia�y pewne s�abe punkty. Pierwsza - "Hermes" przewozi� rud� i nale�a� do raczej ma�ych
pojazd�w, wi�c nie powinien przyci�gn�� uwagi pirat�w. A druga... Chocia� nie, ta druga
opcja by�a ca�kiem prawdopodobna.
W�r�d ciszy m�conej tylko przez generatory, kt�re nawiasem m�wi�c Hart powinien by�
naprawi� kilka dni temu, Anna wesz�a do cz�ci mieszkalnej i usiad�a po drugiej stronie
sto�u.
- Problem?
Jack bardzo zwleka� z podniesieniem wzroku.
- Mhm.
- To dotyczy tego sygna�u?
- Mhm.
- Dlatego stoimy?
- Mhm.
Anna jak zwykle poczu�a si� jak pi�te ko�o u wozu - co prawda s�ucha� jej i nawet na sw�j
spos�b odpowiada�, ale od razy by�o wida�, �e to ju� najd�u�sze wywody, na jakie uda jej
si� go nam�wi�.
- I co b�dziemy robi�?
Na potwierdzenie jej przypuszcze� w odpowiedzi skrzywi� si� tylko, co mia�o chyba
znaczy� "Jeszcze nie mam pewno�ci, zorientujemy si� w rozwoju sytuacji i wtedy
podejmiemy decyzj� adekwatn� do okoliczno�ci".
- Kawy? - Zapyta�a tak dla formalno�ci, a Jack wskaza� tylko palcem na stoj�cy obok
kubek wype�niony mazist� ciecz�, kt�r� nazywali kaw�. Nie mia�a ona wprawdzie nic
wsp�lnego z tym, co reszta ludzko�ci zna�a pod tym okre�leniem, ale g�upio by�o pyta�
"Czy nala� ci jeszcze tej br�zowej cieczy, kt�ra tylko wygl�da jak kawa, a na kt�r� nie
wymy�lili�my jeszcze nazwy?". Tak czy inaczej Anna nape�ni�a sw�j kubek tym p�ynem,
wzi�a pod pach� ksi��k� i ruszy�a do swojej kajuty.
- Dobranoc, Jack!
- Mhm.
Chocia� nie zdarza�o mu si� to zbyt cz�sto, w tym momencie Jack by� w ca�o�ci skupiony
na sprawach zwi�zanych ze statkiem. Przez te kilka godzin sp�dzonych w mesie zd��y�
ju� wyliczy� zmiany w planie dalszego lotu, podsumowa� straty zwi�zane z op�nieniem,
wi�c teraz m�g� si� spokojnie nudzi� nad wydrukiem wiadomo�ci z "Matadora", co te� w
tym momencie czyni�. Nadal nie dawa�o mu spokoju to, �e nigdy dot�d nie spotka� si� z
tego typu zagraniem. Ludzie z frachtowc�w dla za��g Floty byli nieudacznikami, kt�rzy nie
byli dosy� dobrzy, �eby m�c wst�pi� w zaszczytne szeregi Home Fleet, wi�c po jak�
choler� chcieli, �eby "Hermes" nadal si� tu kr�ci�?
C�, przez ostatnich 60 minut (albo 59 je�eli odliczy� rozmow� z Ann�, czy jak to tam
mo�na inaczej nazwa�) Jack nie posun�� si� ani o krok w kierunku odpowiedzenia na
chocia�by jedno z postawionych przez samego siebie pyta�, wi�c uzna�, �e dosy� tej
har�wy jak na jeden dzie� i wreszcie wsta� od sto�u. Z na wp� przymkni�tymi oczami
ruszy� w kierunku kabiny nawigacyjnej, �eby jeszcze rzuci� na wszystko okiem zanim
po�o�y si� spa�.
Keller siedzia�, a w zasadzie le�a� w fotelu i leniwie patrzy� na monitory. A przynajmniej w
tych momentach, kiedy nie zas�ania�a ich mu gazeta.
- Spok�j?
- Tak.
- By� tu Hart?
- Ostatnio nie. Chyba kr�ci� si� w maszynowni.
- Ok. Tylko nie u�nij.
Korytarz w obie strony by� chyba r�wnie d�ugi, ale zawsze wydawa�o mu si�, �e
zmierzaj�c do kajuty na odpoczynek idzie znacznie kr�cej ni� w przeciwnym kierunku.
W�a�ciwie, to powinien jeszcze zej�� na d� do maszynowni i powiedzie� Hartowi, �eby
mia� wszystko na oku, ale w ko�cu to by� kawa�ek drogi st�d. Poza tym ta wiadomo�� nie
jest w ko�cu a� taka pilna. Zreszt� Hart i tak ca�y czas ma wszystko na oku. A drzwi do
kabiny s� ju� w�a�ciwie w zasi�gu r�ki... Nie szukaj�c ju� dalszych wym�wek wszed� do
swojej kajuty i zrzuci� z siebie podniszczone ubranie. Chyba by� ju� najwy�szy czas, �eby
postara� si� o nowe, i to by� ju� kilka lat temu, ale Jack po prostu nie potrafi� dba� o sw�j
wygl�d. Zreszt� mo�e i kiedy� potrafi�, ale przez tyle lat najwyra�niej zupe�nie zatraci� t�
umiej�tno��, a je�eli nawet nie, to bardzo dobrze j� maskowa� przed reszt� �wiata. Szybki
prysznic wprawdzie nie m�g� zmy� z niego ca�ego brudu, jaki przez ca�e dnie nosi� na
sobie, ale przynajmniej pozostawia� uczucie �wie�o�ci pozwalaj�ce zasn�� z czystym
sumieniem.
G�o�ne walenie do drzwi nie by�o najlepszym sposobem na wyj�cie ze snu, a ju�
zw�aszcza z takiego... No, ale co zrobi�? W ko�cu cz�owiek tak natr�tnie dobijaj�cy si� do
drzwi nie m�g� przecie� widzie� b�ogiego u�miechu na twarzy Jacka towarzysz�cego jego
kr�tkiej, aczkolwiek niezwykle barwnej drzemce. Chc�c nie chc�c zwl�k� si� z ��ka i
zak�adaj�c spodnie otworzy� drzwi. Za nimi sta� Hart wyra�nie czym� zaaferowany i to do
tego stopnia, �e w pierwszej chwili nie zauwa�y�, �e Jack ju� wyszed� na korytarz.
- Co si� sta�o?
- Znowu to mamy.
Jack usilnie stara� si� przywr�ci� swojemu m�zgowi normalny rytm pracy, ale dop�ki nie
wywietrza�y z niego resztki snu wydawa�o si� to niemo�liwe.
- Co mamy?
- Odebrali�my sygna�. Pochodzi z planety.
Ach, sygna�. Jack przymkn�� oczy, jakby odcinaj�c jeden ze zmys��w chcia� odci��y� sw�j
umys�.
- Sygna� z planety?
- Tak. Wezwanie o pomoc. Znowu je odebrali�my, tym razem wyra�niejszy sygna� i
komputer zlokalizowa� �r�d�o.
Jack nadal bez wyra�nego po�piechu skompletowa� sw�j str�j i ruszy� w kierunku mesy.
Na miejscu okaza�o si�, �e Hart obudzi� ju� wi�kszo�� za�ogi, co nikomu chyba nie
przypad�o do gustu, a ju� na pewno nie Thomasowi, kt�ry dwie godziny wcze�niej
sko�czy� wacht�. Sam Hart rzuca� si� jak oszala�y na wszystkie strony gor�czkowo
mamrocz�c co� pod nosem.
- Hart, po co ten ca�y raban?
- Odebrali�my sygna� wzywaj�cy pomocy.
- Wiem, ju� mi to m�wi�e�.
- Komputer zlokalizowa� jego �r�d�o gdzie� na powierzchni jednej z planet, kt�re mamy
przed sob�.
Jack patrzy� na niego jakby mia� zamiar przerobi� go na ros�, gulasz albo dowoln�
potraw� wymagaj�c� t�uczenia, siekania albo duszenia.
- I tylko dlatego nas tu wszystkich �ci�gn��e�?
Jako ostatnia wpad�a do mesy Anna w kr�ciutkim szlafroczku ods�aniaj�cym ogromn�
cz�� jej, jak si� okaza�o, bardzo zgrabnych n�g. Jack patrz�c na nie powiedzia�
niewyra�nie:
- Tym razem ci si� upiek�o, Hart.
- Ale to jest powa�na sprawa. - Jak zwykle w takich momentach umys� Harta skupia� si�
na jakiej� sprawie zupe�nie nie zauwa�aj�c innych. Nawet tych bardzo zgrabnych.
- Co si� sta�o? - zapyta�a.
- Komputer zlokalizowa� �r�d�o sygna�u na planecie. - Powt�rzy� jeszcze raz jak automat.
Dopiero teraz Anna zauwa�y�a, �e wszyscy gapi� si� w�a�nie na ni�. Rzuci�a okiem na
swoje okrycie i dostrzeg�a prawdopodobn� przyczyn� tego stanu.
- No co? Spieszy�am si� i zarzuci�am na siebie pierwsze co by�o pod r�k�.
Mendez zabra� g�os, wyra�aj�c chyba zdanie wszystkich m�czyzn w tym pomieszczeniu.
- Przecie� my wcale nie narzekamy. Wr�cz przeciwnie.
- I co z tym sygna�em? - Stara�a si� szybko zmieni� temat.
- W�a�nie. Komputer...
- To ju� wiemy! - Przerwa� mu nieco poirytowany ju� Jack. � Wys�a�e� wiadomo�� do
"Matadora"?
- Tak.
- No, to mo�emy spokojnie i�� spa�.
Jack ruszy� ju� w drog� powrotn� do swojego wygodnego ��ka, kiedy zatrzyma�a go
kr�tka, aczkolwiek istotna wypowied� Harta.
- No... Nie do ko�ca.
Ze zbola�� min� odwr�ci� si� do niego.
- Co to znaczy "nie do ko�ca"?
- Zanim was obudzi�em dosta�em ju� odpowied� od nich, �e mamy bezzw�ocznie
przyst�pi� do zbadania czy wezwanie o pomoc pochodzi od �ywych ludzi, czy...
- Hart, ja znam procedur�. Wy�lij im z �aski swojej wiadomo��, �e nasz statek nie jest
przystosowany do wchodzenia w atmosfer� albo cokolwiek innego co pozwoli nam st�d
jak najszybciej odlecie�.
- Za p�no. Ju� nas sprawdzili i wiedz� o nas wszystko.
T� wiadomo�� przyj�� ju� z g�o�nym westchnieniem.
- Czyli, �e nie uda nam si� ju� wykr�ci�?
- Jack, przecie� tu chodzi o czyje� �ycie. Musimy chocia� spr�bowa� pom�c.
- Hart, nie pouczaj mnie. Statki nie rozbijaj� ot tak. Skoro jeden spad� na t� planet�, to
wida� jest tu na tyle niebezpiecznie, �e nam mo�e grozi� taki sam los, jak tym rozbitkom.
Wzi��e� to pod uwag�?
- A wzi��e� pod uwag� jak ty by� si� czu� siedz�c tam na dole przy rozwalonym
komputerze maj�c nadziej�, �e kto� odbierze tw�j sygna� zanim sko�czy ci si� tlen?
Jack mimo wyrwania go w samym �rodku snu my�la� ju� zupe�nie trze�wo. D�u�sz� chwil�
po prostu sta� i patrzy� na skupion� twarz Harta rozwa�aj�c w my�lach wszystkie aspekty
tej decyzji. W ko�cu pokiwa� g�ow� i nadal milcz�c podszed� do terminalu centralnego
komputera. Na jego ekranie obie znajduj�ce si� przed dziobem "Hermesa" planety by�y
pokryte siatkami wsp�rz�dnych i opisane po bokach rz�dkami niczego mu nie m�wi�cych
liczb i symboli.
- Gdzie jest to miejsce?
Hart prze��czy� co� na konsoli i przed ich oczami pojawi� si� tr�jwymiarowy obraz
przedstawiaj�cy jakie� wzg�rza, kaniony i wysokie szczyty g�r, a w�r�d nich miga�a
jaskrawo��ta kropka.
- A co wiemy o samej planecie?
- Jak wida�: g�ry, g�ry, kaniony, jeszcze wi�cej g�r i jeszcze wi�cej kanion�w.
- Wi�c gdzie w takim razie chcesz wyl�dowa�?
- Tutaj niedaleko by� kawa�ek p�askiego, gdzie powinni�my si� zmie�ci�.
- Powinni�my???
Hart nie zwracaj�c uwagi na jego lekcewa��cy ton przeczesywa� wzrokiem komputerow�
symulacj� powierzchni.
- Tutaj, gdzie si� ko�czy zbocze jest prawie zupe�nie p�asko. St�d ju� bez problemu
mogliby�my �azikiem dosta� si� do miejsca katastrofy.
W jego ustach wszystko brzmia�o bardzo prosto, mimo, �e na ekranie monitora oba
punkty by�y przedzielone wieloma nieciekawie wygl�daj�cymi plamami, kt�re mog�y
oznacza� mniejsze lub wi�ksze rozpadliny albo cokolwiek innego, na co nie chcieliby
trafi�. Jack nadal wydawa� si� podchodzi� do tego wszystkiego raczej sceptycznie.
- Powiedz mi jeszcze tylko kto z tu obecnych l�dowa� kiedykolwiek w szczerym polu, �e o
kanionach i g�azach nawet nie wspomn�?
Zgodnie z jego oczekiwaniami odpowiedzi� by�a cisza przerywana tylko ziewaniem
Thomasa.
- Przecie� ty, Jack, masz pi�t� kategori�. Dla ciebie to powinna by� pestka. - Hart zdawa�
si� by� przekonany, �e to bardzo dobre rozwi�zanie, ale wkr�tce jego nadzieje mia�y by�
rozwiane.
- Hart, lito�ci! Przecie� ja zdawa�em ten egzamin ponad dziesi�� lat temu, a od tamtej
pory nie widzia�em na oczy r�cznych ster�w!
- A Keller?
Oczy wszystkich spocz�y na cz�owieku r�wnie niepozornym, co jego str�j - po prostu z
trudem mo�na by�o odr�ni� go od otoczenia.
- Ja? Mog� spr�bowa�...
- Keller, tu nie ma miejsca na pr�by. Jak co� p�jdzie nie tak, to spotkamy si� w chole... -
Spojrza� na stoj�c� obok Ann� i nieco spu�ci� z tonu. - ...w Krainie Wiecznych �ow�w.
Przechodzenie przez cienk� warstw� atmosfery posz�o bez najmniejszych problem�w, ale
w�a�ciwie by�o to tylko spacerkiem w por�wnaniu z tym, co czeka�o ich ju� na dole.
Spo�r�d mieni�cych si� najrozmaitszymi odcieniami zieleni mgie� bardzo powoli wy�oni�y
si� wierzcho�ki g�r o szczytach i kraw�dziach poszarpanych o wiele bardziej ni� mo�na
by�o s�dzi� patrz�c na ekran komputera. Jednak�e tym, co najbardziej niepokoi�o Jacka
by� fakt, �e mg�y okrywa�y powierzchni� planety na tyle szczelnie, �e nie by�o
najmniejszych szans na por�wnanie wyobra�enia cyfrowego z rzeczywisto�ci�. W teorii
obraz uzyskany dzi�ki czujnikom bardzo wiernie oddawa� to, co teraz mieliby przed sob�,
gdyby nie mg�a, ale w teorii ludzie z natury byli dobrzy, a maszyny niezawodne...
- Keller, wejd� powoli w ob�ok. Wed�ug komputera jeste�my nad nizinnymi terenami
planety.
Zielono�� jak bagno zacz�a wci�ga� w siebie ca�y ob�y kszta�t "Hermesa". Siedz�c w
kabinie nawigacyjnej mieli wra�enie jakby ca�y �wiat sta� si� tumanem zielonego kurzu,
kt�ry opad� im na oczy. Trwa�o to zaledwie kr�tk� chwil� zanim spod warstwy mg�y
wy�oni�a si� powierzchnia planety. Nadal nosz�ca lekko zielonkaw� po�wiat� wygl�da�a
jak fragment snu � rozmyte kszta�ty g�r, czarne plamy g�az�w porozrzucane pomi�dzy
wierzcho�kami, g��bokie rozpadliny pod pewnym k�tem wygl�daj�ce jak siatka nerw�w na
sk�rze jakiego� wielkiego organizmu. Keller uruchomi� silniki hamuj�ce i staraj�c si� wej��
na kurs podawany przez komputer wyr�wna� lot nad powierzchni� planety. Z tej wysoko�ci
ca�a ta kraina wydawa�a si� pogr��ona we �nie i zupe�nie niegro�na, ale Jack mia� jakie�
dziwne przeczucie, �e to tylko pozory. S�ysza� o wielu dziwnych ro�linach i zwierz�tach,
kt�re robi� wszystko, �eby tylko przekona� swoj� ofiar�, �e nic im nie grozi. I tak si�
w�a�nie teraz czu� - jakby w ka�dej chwili jakie� wielkie szcz�ki mia�y si� zamkn�� wok�
statku.
- Daleko jeszcze? - Nerwowy g�os Clarka zdradza�, �e atmosfera napi�cia udzieli�a si� nie
tylko kapitanowi.
- Jakie� trzysta mil.
Z ka�d� minut� Keller czu� si� coraz pewniej za sterami i mo�e nawet m�g�by si�
przyzwyczai� do roli pilota, gdyby nie spojrzenia reszty za�ogi spoczywaj�ce na nim. W
tych warunkach chyba ka�demu trz�s�yby si� r�ce. Po kilku minutach lotu Hart wskaza�
palcem na jedno ze wzg�rz.
- To jest to. Chyba.
- Wola�bym wiedzie� na pewno zanim spr�buj� tu usi���. - Odpowiedzia� Keller z kwa�n�
min�.
- Nie wiem. Musz� j� zobaczy� z bliska.
Poszarpane kraw�dzie rozpadlin z du�� szybko�ci� przesuwa�y si� pod kad�ubem statku
daj�c z�udzenie jeszcze wi�kszej dynamiki lotu.
- To tam po prawo. - Hart wskaza� jeszcze raz, ale w�r�d tych wszystkich wzg�rz,
pag�rk�w i szczyt�w i tak nikt nie by�by w stanie zgadn�� o kt�rym z nich m�wi�. Po chwili
wprowadzi� dane do komputera i na ekranie pojawi�y si� pomocnicze �cie�ki dla pilota
u�atwiaj�ce bezpieczne podej�cie. Keller poradzi� sobie zadziwiaj�co �atwo z zej�ciem nad
powierzchni�. Bez problem�w posz�a te� sama procedura l�dowania. Po prostu istna
sielanka. Niestety teraz dopiero zaczyna�a si� najtrudniejsza cz��, bo dotarcie �azikiem
do punktu wskazywanego przez komputer wymaga�o wbicia si� w ci�kie, g�rnicze
kombinezony.
- Gomez odpada, na niego kombinezon, to chyba musieliby�my zszy� z dw�ch.
Przynajmniej dobry humor jeszcze im dopisywa�.
�azik by� niemal tak stary na jaki wygl�da�, a �e nie by� u�ywany ju� od bardzo dawna
Jack mia� du�e k�opoty z wyobra�eniem sobie tej kupy z�omu w ruchu. Zawsze dokowali
przy rampach orbitalnych, wi�c nie by�o potrzeby zagl�dania na pok�ad gara�owy. Poza
�azikiem by�y tam jeszcze dwie maszyny u�ywane kiedy� do prac g�rniczych, ale od
tamtej pory min�o ju� sporo czasu, wi�c teraz przede wszystkim spe�nia�y rol� balastu.
Clark skrzypi�c elementami kombinezonu wgramoli� si� na ram� �azika, co wywo�a�o fal�
st�kni�� ze strony obudzonych po d�ugim �nie amortyzator�w.
- Chyba wytrzyma. - Interkom w jego he�mie dzia�a� bez zarzutu. � Je�eli b�dziemy unika�
kamieni, piasku, wiatru, wody, tlenu, azotu...
Nie czekaj�c na koniec tej wyliczanki Hart z Jonesem zaj�li dwa miejsca z ty�u. Jack
w��czy� mikrofon pozwalaj�cy si� kontaktowa� z lud�mi szczelnie zamkni�tymi w
kombinezonach.
- Przypomn� wam tylko nasz� z�ot� zasad� - nadgorliwo�� jest gorsza od hemoroid�w.
- Chyba sobie wytatuuj� to has�o. - Rzuci� Clark gmeraj�c przy tablicy rozdzielczej.
- M�wi� powa�nie - zr�bcie tyle, ile trzeba, potem jak najszybciej wracajcie na statek,
zrozumiano?
W odpowiedzi pokiwali g�owami, ale z zewn�trz bardzo trudno by�o to dostrzec. Clark
nacisn�� przycisk startera. A potem jeszcze raz i jeszcze raz.
- Hart, czy ty przypadkiem nie wymontowa�e� st�d, na przyk�ad, akumulatora?
S�dz�c po minie Harta nie by�o to �atwe pytanie. Podni�s� si� ze swojego miejsca i
spojrza� za oparcia foteli.
- Akumulator... jest. Silnik... jest...
W tym momencie �azik ruszy� niemal�e wyrzucaj�c wychylonego do ty�u Harta.
- Ok, ju� mam. Naciska�em nie ten guzik.
Reszta za�ogi pop�dzana przez Jacka wr�ci�a na g�r� i zamkn�a grodzie pozwalaj�ce
odizolowa� ten pok�ad od reszty statku. Jak�� minut� p�niej komputer przyst�pi� do
adaptacji atmosfery do warunk�w panuj�cych na zewn�trz, przez co z ka�d� sekund�
skafandry stawa�y si� coraz l�ejsze.
- No, to jedziemy. - Powiedzia� Clark, ale nerwowe deptanie po peda�ach by�o jak na razie
jedynym ruchem na pok�adzie.
- Ale ty wiesz jak to dzia�a? - Niepewnie zapyta� Jones.
- Mniej wi�cej.
W�a�nie z hukiem zacz�y si� otwiera� du�e wrota na boku kad�uba praktycznie
uniemo�liwiaj�c dalsze rozmowy. �azik jeszcze raz skoczy� naprz�d, zatrzyma� si�,
powt�rzy� ten manewr jeszcze kilka razy, po czym g�adko ruszy� przed siebie zbli�aj�c si�
do pochy�ej platformy prowadz�cej wprost na powierzchni� planety.
Gdyby nie g�ste tumany mg�y i kurzu przesuwaj�ce si� za oknami ten krajobraz by�by
nawet ca�kiem przyjemny - z jednej strony wysokie g�ry o ostro zarysowanych szczytach,
a tu� obok nich g��bokie kaniony, po drugiej stronie dosy� �agodne pag�rki z tej odleg�o�ci
wygl�daj�ce jak wielkie fale przetaczaj�ce si� po morzu.
- Wi�c to tak wygl�da bezsensowne wyczekiwanie... - Stwierdzi� Mendez szeroko
ziewaj�c.
- Jakby kt�ry� z was nauczy� si� obs�ugiwa� t� maszyneri�, to przynajmniej mogliby�my
obserwowa� na ekranie jak daleko dojechali. - Jack w ten spos�b chyba chcia� da� im do
zrozumienia, �e obs�uga komputera zdecydowanie nie nale�y do obowi�zk�w kapitana.
- Przecie� to jest proste. - Anna podesz�a do konsoli i po chwili na ekranie pojawi�o si� co�
stanowi�cego po��czenie mapy z ekranem radaru, a przynajmniej tylko tak reszta za�ogi
by�a sobie w stanie wyobrazi� to, co mieli przed oczami.
- No prosz�, nie tylko pi�kna, ale i m�dra. - S�owa Mendeza zabrzmia�y prawie szczerze.
- A te bia�e prostok�ciki, to co?
- Dane dotycz�ce zmian kursu albo pr�dko�ci. Na ich podstawie mo�na analizowa�
przebieg ruchu i ewentualnie generowa� prawdopodobne trasy, przetwarza�
charakterystyki ruchu...
Urwa�a w po�owie my�li, bo patrz�c po twarzach siedz�cych przed ni� m�czyzn nie tylko
nie nad��ali za ni�, ale chyba nawet nie bardzo si� starali.
- Macie jeszcze jakie� pytania?
Spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni tym pytaniem.
- Jak im idzie? - To chyba najlepsze, na co by�o ich sta� w tym momencie.
- Punkt, do kt�rego jad� jest tutaj. - Przy u�yciu kilku klawiszy pod�wietli�a punkt docelowy
i nieco powi�kszy�a ten wycinek mapy. - W takim razie przejechali ju� dwie trzecie trasy.
- Ile im to zaj�o czasu? - W g�osie Jacka te� dawa�o si� wyczu� znu�enie.
- Czterdzie�ci dwie minuty.
- Czyli, �e razem z pobytem na miejscu katastrofy i powrotem ile czasu im to zajmie?
- To zale�y od tego jak d�ugo tam b�d�, ale co najmniej dwie i p� godziny.
- Ok, w takim razie Mendez id� spa�, a reszta mo�e si� rozej��, ale macie by� w ka�dej
chwili gotowi do pracy.
Sam natomiast uda� si� do kabiny nawigacyjnej, �eby jeszcze raz przyjrze� si�
krajobrazowi rozci�gaj�cemu si� za oknami.
Z trudem udawa�o mu si� utrzymywa� oczy w otwartej pozycji i ju� mia� ulec ogarniaj�cej
go senno�ci, gdy po�r�d mg�y pojawi� si� jaki� ruch. Z pocz�tku by�y to tylko niewielkie
zawirowania w otaczaj�cych statek oparach, ale z czasem odnosi� coraz silniejsze
wra�enie, �e tam na dole co� si� dzieje. Szybko poderwa� si� z fotela i podbieg� do
monitora komputera. Kropka wyznaczaj�ca pozycj� �azika by�a mniej wi�cej w po�owie
drogi mi�dzy prawdopodobnym miejscem wypadku a statkiem. Jack przeliczy� szybko w
pami�ci jaka mo�e to by� odleg�o�� zupe�nie nie�wiadomy tego, �e w�a�nie patrzy� na
najlepsze �r�d�o tego typu informacji.
- Co� si� sta�o? - Najwyra�niej jego kroki wyrwa�y Ann� z drzemki.
- Obud� Kellera!
W pierwszej chwili nie wykona�a �adnego ruchu.
- Co jest?
- Obud� Kellera! Szybko!
Sam by� za bardzo skupiony na obserwowaniu ekranu komputera, �eby sprawdzi� czy ju�
wykona�a jego polecenie. Kiedy ju� oboje pojawili si� u jego boku wskaza� im tylko palcem
na punkt na ekranie. Zauwa�enie tego zaj�o im chwil� czasu, ale oboje nie mieli �adnych
w�tpliwo�ci - przed oczami mieli trzy punkty. Najwi�kszy oznacza� ich statek, nieco
mniejszy pozycj� �azika, a trzeci...
- Co to jest? - Ca�a tr�jka sta�a d�u�szy czas przed ekranem zanim Anna zdecydowa�a si�
g�o�no wypowiedzie� to pytanie.
- Gdybym wiedzia�, to nie musia�bym was wo�a�. - Jack podrapa� si� po g�owie nie mog�c
ani na chwil� oderwa� wzroku od jasnej plamki, kt�ra bardzo powoli przesuwa�a si� w
kierunku statku. Wystarczy�o jednak�e odrobin� wyt�y� wzrok, �eby zauwa�y�, �e
powierzchnia plamki zmienia�a si� - na pocz�tku by�a ona jedynie niewielkim k�kiem, ale
z czasem zmieni�a si� w co� pod�u�nego i w dodatku stale powi�kszaj�cego si�.
- Mo�e to tylko jakie� zak��cenia? - Zaspanym g�osem zapyta� Keller.
- Mo�e. A mo�e nie. - Jack coraz bardziej nerwowo pociera� czubek swojej g�owy. - Hart
by to wiedzia�. Mamy z nimi ��czno��?
Anna szybko sprawdzi�a odpowiedni wska�nik.
- Nie. Mg�a wszystko rozprasza. Tylko fale radaru sobie jako� z ni� radz�.
- Cholera, �e te� akurat Hart musia� koniecznie jecha� z nimi!
- Przecie� nikt inny nie zmie�ci�by si� w ten skafander...
Jack zbli�y� si� do ekranu i znowu wpatrzy� w co� co ju� bardziej przypomina�o wielkie jajo
ni� ma�� kropk�.
- Albo mi si� wydaje albo to co� ma zamiar przeci�� drog� �azikowi. - Powiedzia� to tak
spokojnie, �e w pierwszej chwili nawet nie zauwa�yli, �e w og�le si� odezwa�.
Szcz�k ko�nierzy dokuj�cych zawsze przyprawia� go o dreszcze, mimo, �e mia� za sob�
ju� kilkadziesi�t takich akcji. Niby nic nie mog�o p�j�� �le, ale nigdy nie mieli zupe�nej
pewno�ci czy kad�ub tego drugiego statku jest na to przygotowany i po wej�ciu na pok�ad
po prostu nie rozpadnie si� wydaj�c ich na pastw� pr�ni.
Tym razem te� wszystko posz�o dobrze i po o wyr�wnaniu ci�nie� w ko�nierzach
przyst�pili do otwierania wr�t prowadz�cych do wn�trza. Na szcz�cie nie stawia�y
wi�kszego oporu i po chwili pok�ad "Hermesa" sta� ju� przed nimi otworem. Major Mazzey
wszed� pierwszy bardzo ostro�nie stawiaj�c kroki. Uwa�nie rozejrza� si� wok�, ale nie
by�o najmniejszych �lad�w zniszcze�. Po��czenie z ich statkiem te� wygl�da�o solidnie,
wi�c niedba�ym ruchem r�ki nakaza� �o�nierzom przeszukanie pomieszcze�. Bez
zb�dnych s��w rozeszli si� po korytarzach, jakby z g�ry mieli ustalone co kto powinien
zrobi�. Sam Mazzey podszed� do sto�u i przyjrza� si� �ladom krwi. Drobne, czerwone
kropelki zawsze oznaczaj�ce to samo - dochodzenie.
- Jackson! Szukajcie �ywych! - Rzuci� przez rami�, a sam usiad� przy stole uprzednio
dok�adnie ogl�daj�c sto�ek. Mia� ju� na swoim koncie kilka przypadk�w, kiedy w g�upi
spos�b pozaciera� �lady i to na wyludnionych statkach, ale bycie majorem zobowi�zywa�o
go do wi�kszej rozwagi. Wszystko wok� wygl�da�o normalnie, a przynajmniej nic nie
zwraca�o na siebie uwagi dziurami po kulach ani innymi �ladami u�ycia broni. Mazzeya
zawsze intrygowa�o to, �e w chwili strachu ludzie si�gali po bardziej prymitywne rodzaje
broni. Jak chocia�by w kolonii na Tau Centauri, gdzie ludzie wyt�ukli si� siekierami i
wielkimi m�otami mimo, �e w kompleksie laboratoryjnym wisia�y karabiny i rzutniki
laserowe.
W korytarzu id�cym od strony rufy odezwa�y si� ci�kie, wojskowe buty. Ich r�wny rytm
�wiadczy�, �e to musi by� Jackson.
- Panie majorze! - Tak, zawsze obowi�zkowy i trzymaj�cy si� regulaminu Jackson. - Trzy
trupy w kabinach sypialnych. Na dolnych pok�adach dwa cia�a. Prze�y�o dwoje na dziobie i
jeden w maszynowni.
Mazzey wsta� i spokojnym krokiem ruszy� w stron� dziobu. W�ski korytarz i kilkustopniowa
drabinka zaprowadzi�y go do kabiny nawigacyjnej, gdzie w k�cie siedzia� m�czyzna o
dosy� niechlujnym wygl�dzie i z grymasem b�lu na twarzy. Na jednym z foteli by�a
kobieta, ale raczej wisia�a na oparciu ni� siedzia�a.
- Nieprzytomni?
- Tak, panie majorze. - Odpowiedzia� jeden z m�odszych oficer�w.
- Zabra� na nasz statek. A ten w maszynowni?
- Skrajnie wyczerpany.
- Te� zabra�. Na pok�adzie zostaj� ja, Jackson i Stupar. Dopiero kiedy my zejdziemy
wyniesiecie cia�a i b�dzie mog�a wej�� obsada mostka.
Da� swoim ludziom kilka minut na przyniesienie noszy i przeniesienie �ywych na pok�ad
"Matadora", a potem zabra� si� do ogl�dzin cia� le��cych w cz�ci mieszkalnej.
To, co zobaczy�a po otwarciu oczu najpierw nieco j� przestraszy�o, a dopiero po chwili
pobudzi�o do my�lenia. Wok� siebie mia�a meble tak proste, �e w pierwszej chwili
skojarzy�y jej si� z wi�zieniem, ale najbardziej niepokoi�a j� wielka szyba odgradzaj�ca j�
od sali pe�nej ludzi. Wi�kszo�� z nich po prostu na ni� si� gapi�a, a reszta robi�a to samo,
ale przez okulary jakich� urz�dze�. Nie by�a w stanie porusza� ko�czynami, ale chyba
by�a ca�a. Wykrzesa�a z siebie reszt� si� i unios�a g�ow� na tyle, �eby m�c spojrze� na
swoje cia�o. Widzia�a dwie stopy, dwie r�ce i bia�y str�j pokrywaj�cy ca�� reszt�, wi�c nie
by�o najgorzej. Nie wiedzia�a czemu, ale by�a przekonana, �e nie mo�e m�wi�. Zanim
jednak�e podj�a pr�b� sprawdzenia tego uchyli�y si� drzwi i do �rodka wesz�a tr�jka ludzi
w strojach przypominaj�cych skafandry kosmiczne. I chyba w�a�nie dlatego poczu�a
paniczny strach, kt�rego nie umia�a w sobie zdusi�.
- Niech si� pani uspokoi. Jest ju� pani bezpieczna.
Zebra�a wszystkie si�y �eby wsta� i uciec gdzie� w k�t, ale nie mog�a. Gdzie� z boku
odezwa�o si� ciche pikanie, kt�re by�o sygna�em dla tr�jki pochylonej nad jej ��kiem, �e
zaczyna dzia�a� bioprotect i kobieta za chwil� mo�e zapa�� w sen. Niewielka kapsu�ka na
przedramieniu pobiera�a dane o nat�eniu stresu i ju� zacz�a wprowadza� do
krwioobiegu dodatkow� dawk� �rodk�w uspokajaj�cych.
Podj�a jeszcze jedn� pr�b� poderwania si�, ale ponownie zupe�nie bezskuteczn�. Jak
przez mg�� widzia�a jeszcze trzy twarze bacznie jej si� przygl�daj�ce zza warstw szk�a, a
potem wszystko wyblak�o i rozmy�o si�.
Kolejne przebudzenie by�o ju� o wiele �agodniejsze. Le�a�a na czym� bardzo mi�kkim i
delikatnym w dotyku. Na "Hermesie" nie przywyk�a do takich luksus�w, wi�c teraz wola�a
jeszcze chwil� nacieszy� si� tym uczuciem zanim otworzy oczy. Czu�a jaki�
przeszywaj�cy strach nie pozwalaj�cy jej ruszy� si�. Pierwsze, co przysz�o jej do g�owy, to
�e mo�e mie� uszkodzony kr�gos�up, ale po chwili namys�u dosz�a do wniosku, �e nigdy
nie by�a sparali�owana, wi�c nie mo�e wiedzie� jakie to jest uczucie.
Powoli otworzy�a oczy i spojrza�a na jasny sufit upstrzony r�nokolorowymi, migocz�cymi
plamkami. Obr�ci�a g�ow� na bok i spojrza�a na szafk� obok ��ka. Niewielka czarna
skrzynka o wymy�lnych kszta�tach by�a chyba odpowiedzialna za te punkciki na suficie,
jak i unosz�cy si� wok� zapach, kt�ry zna�a chyba z Ziemi, ale zupe�nie nie by�a w stanie
go teraz z niczym skojarzy�.
Us�ysza�a jaki� ruch w przeciwleg�ym rogu pokoju i szybko spojrza�a w tamtym kierunku.
M�ody �o�nierz wygl�daj�cy na 19, g�ra 20, lat podni�s� si� z krzes�a i ruszy� w stron�
drzwi.
- Niech pan zaczeka! - Zawo�a�a za nim. Tak przynajmniej jej si� zdawa�o - nie u�ywane
od d�u�szego czasu struny g�osowe wyda�y na �wiat ledwie st�umiony j�k. Nie musia�a
jednak�e d�ugo czeka� zanim w drzwiach ponownie pojawi� si� ten sam m�odzieniec, tym
razem w towarzystwie dw�ch m�czyzn. Ich wygl�d na pierwszy rzut oka budzi� zaufanie,
ale Anna i tak gdzie� w g��bi swojej ja�ni czu�a strach. Teraz nie by�a ju� pod��czona do
�adnych urz�dze� pomagaj�cych w wyprowadzaniu z szoku, wi�c niczym nie
powstrzymywana fala adrenaliny rozla�a si� po ca�ym jej ciele.
- Nie si� pani uspokoi, wszystko jest dobrze. Wiem, �e czuje si� pani zdezorientowana,
ale zaraz wszystko pani wyt�umaczymy. - Mia� ca�kiem mi�y u�miech, ale nie wiedzie�
czemu pod�wiadomo�� Anny sama ko�czy�a to zdanie s�owami "jak na rze�nika". -
Jestem doktor Crichton, a to major Mazzey. Znajduje si� pani na pok�adzie niszczyciela
"Foreigner" i za cztery dni wr�ci pani na Ziemi�. Nie odnios�a pani �adnych
powa�niejszych obra�e�, wi�c do tego czasu powinna ju� pani powr�ci� do formy.
Oczywi�cie fizycznej.
S�owa dociera�y do niej z pewnym op�nieniem, zupe�nie jakby ogl�da�a �le zmontowany
film, a nie �yw� scen�.
- Jak si� pani czuje?
Pr�bowa�a co� odpowiedzie�, ale efekt tego by� r�wnie mizerny, jak za pierwszym razem.
- Ach, no tak. - Crichton zrobi� min� wskazuj�c� na niewielkie za�enowanie z powodu
w�asnego roztargnienia. Podszed� do szafki, otworzy� j� i po chwili poda� Annie naczy�ko
zawieraj�ce jaki� niebieski p�yn. Razem z �o�nierzem pom�g� jej usi��� i cierpliwie czeka�
a� wypije t� mikstur�.
- I co? Ju� lepiej?
Spr�bowa�a jeszcze raz wydoby� z siebie g�os i zapewne dzi�ki niebieskiemu specyfikowi
nie sprawi�o jej to a� takich trudno�ci, jak poprzednio.
- Co si� sta�o?
Lekarz spojrza� na ni� z lekkim u�miechem.
- Tego w�a�nie chcieliby�my si� dowiedzie� od pani.
Mazzey wygl�da� na zadowolonego jej zdrowym wygl�dem, chocia� mo�e to by�a tylko
maska maj�ca zdoby� jej przychylno��.
- �wietnie pani dzi� wygl�da. - Jednak�e ton jego g�osu nie pozostawia� w�tpliwo�ci, �e
mia�a na przeciw siebie oficera.
- Dzi�kuj�. - Wysili�a si� na ma�o szczery u�miech.
- Panno Lecroix, jest mi bardzo mi�o z pani� rozmawia�, ale pojutrze dolecimy do Ziemi i
nie ukrywam, �e do tej pory musz� zamkn�� dochodzenie.
Usiad� na sto�eczku obok ��ka i wpatrywa� si� w ni� z dosy� smutn� min�.
- Za rad� doktora Crichtona nie nalega�em na przes�uchanie pani zaraz po wybudzeniu,
chocia� mia�em ku temu wszelkie podstawy...
Spl�t� r�ce na piersiach i w tym momencie co� zmieni�o si� w jego twarzy - nagle mia�a
wra�enie, �e uprzejmo�� jak� prezentowa� przez ostatnie dwa dni ju� si� wyczerpa�a.
- Ale prosz� zrozumie�, zgin�o pi�� os�b, a my nie wiemy dlaczego. W dodatku mia�o to
miejsce na szlaku handlowym w pobli�u Ziemi, wi�c moi zwierzchnicy nalegaj� na jak
najszybsze wyja�nienie tego... zdarzenia. Rozumie to pani?
Potakn�a g�ow�, chocia� w g��bi ducha czu�a narastaj�c� niech�� do tego cz�owieka.
- I jest pani na si�ach, �eby odpowiedzie� na nasze pytania?
- Tak.
Za jego plecami pojawi� si� jak zwykle u�miechni�ty Crichton, a wraz z nim jeszcze jeden
wojskowy.
- Dlatego w�a�nie poprosi�em doktora, �eby towarzyszy� nam w trakcie przes�uchania na
wypadek gdyby pani �le si� poczu�a. To jest sier�ant Jackson.
Ros�y Murzyn mechanicznie kiwn�� g�ow�.
- Oficjalne zeznanie wymaga obecno�ci dw�ch oficer�w. - Doda� jeszcze Mazzey.
Chrichton od razu zabra� si� za konfigurowanie kap