8003
Szczegóły |
Tytuł |
8003 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8003 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8003 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8003 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kiry� Bu�yczow.
Dzikusy.
Bia�e skrzyd�a kopciuszka.
Prze�o�y� Tadeusz Gosk.
1985
Dzikusy.
W domu by�o wilgotno, meszka kr��y�a wok� kaganka, kt�ry dawno ju� nale�a�o zgasi�, ale matka naturalnie zapomnia�a... Na dworze pada�o, by�o mroczno. Oleg niedawno si� obudzi� i teraz po prostu wylegiwa� si� na pryczy. W nocy sta� na warcie i bardzo si� zm�czy�, odp�dzaj�c szakale, kt�re ca�ym stadem pcha�y si� do spichrza, o ma�o go przy tym nie zagryz�y. W ciele czu� pustk� i powszednio��, chocia� spodziewa� si� raczej zdenerwowania, niepokoju, mo�e strachu. Przecie� to na dwoje babka wr�y�a - wr�cisz czy nie wr�cisz. Pi��dziesi�cioprocentowa szansa. A pi��dziesi�t - do kwadratu? Do sze�cianu?... Powinny by� jakie� wzory, tablice, bo tak to cz�owiek wci�� od nowa wynajduje rower. A propos, ci�gle zapomina� zapyta� Starego, co to jest rower. Paradoks. Rower jeszcze nie zosta� wynaleziony, a Stary ci�gle powtarza to zdanie, nie zastanawiaj�c si� nad jego sensem.
Z kuchni dobieg� kaszel matki. Okazuje si�, �e jest w domu. A Oleg my�la�, �e posz�a na grzyby.
- Dlaczego jeste� w domu? - zapyta�.
- Obudzi�e� si�? Chcesz zupy? W�a�nie j� odgrza�am.
- A kto poszed� na grzyby?
- Marianna z Dickiem.
- Nikt wi�cej?
- Mo�e kt�ry� z ch�opak�w.
Mogliby przecie� obudzi�, zawo�a�. Marianna wprawdzie tego nie obiecywa�a, ale by�oby naturalne, gdyby przynajmniej spr�bowa�a go obudzi�.
- Nie chce mi si� je��.
- Za d�ugo spa�e� - powiedzia�a matka. - Je�li nie przestanie pada�, to og�rki do mroz�w nie zd��� dojrze�. Nied�ugo wszystko zaro�nie ple�ni�.
Matka wesz�a do pokoju, rozp�dzi�a d�oni� meszk�, zdmuchn�a kaganek. Oleg gapi� si� w sufit. ��ta plama ple�ni powi�kszy�a si�, zmieni�a kszta�t. Jeszcze wczoraj przypomina�o zodartonosy profil Tomasza, a dzisiaj nos spuch� jak od uk�szenia osy, a na czole pojawi�o si� garbata naro�l. Zupe�nie niepodobna do Tomasza. Przecie� Dicka las nudzi. Po co niby ma zbiera� grzybki? Dick jest my�liwym, cz�owiekiem stepu, sam to ci�gle powtarza. Mo�e Marianna go poprosi�a?
- Okropnie du�o meszki - powiedzia�a matka. - Zimno jej w lesie.
- Musisz akurat nad ni� si� rozczula�?
Dom by� przedzielony na p� i w drugiej po�owie mieszka� Stary i bli�niaki Durow�w. Przygarn�� ich, kiedy starsi umarli. Bli�niaki ci�gle chorowa�y, kiedy jeden wyzdrowia�, to drugi zaczyna�, i gdyby nie ich nocne piski, Oleg nigdy w �yciu nie zgodzi�by si� na wartowanie w ciemno�ciach. Teraz zn�w rozwrzeszcza�y si� ch�rem, chyba z g�odu. Niewyra�ny, daleki, powszedni jak szum wiatru monolog Starego urwa� si�, skrzypn�a �awka. To znaczy, �e Stary poszed� do kuchni i zaraz podnie�li krzyk malcy, jego uczniowie.
- I po co ty tam idziesz? - powiedzia�a matka. - Przecie� nie dojdziecie! Dobrze b�dzie, je�li w og�le sami stamt�d wr�cicie!
Teraz matka si� rozp�acze. Cz�sto ostatnio p�acze. Prawie co noc. Mruczy co� pod nosem, przewraca si� z boku na bok, a potem zaczyna cicho p�aka�. Mo�na si� tego domy�li�, bo poci�ga nosem. P�niej zaczyna szepta� jak zakl�cie: �Ja tak d�u�ej ju� nie mog�, nie mog�! Wol� umrze�...� Oleg wtedy nieruchomieje, bo wstyd mu, �e nie �pi, �e jakby podgl�da to, czego widzie� nie powinien. Olegowi wstyd si� przyzna�, i� �al mu matki, kt�ra rozpaczliwie t�skni za tym, co dla niego nie istnieje. Lamentuje na my�l o krajach, kt�rych nie mo�na zobaczy�, o ludziach, kt�rych nigdy tu nie by�o. Oleg nie pami�ta matki innej ni� tak�, jaka jest dzisiaj. Chuda, �ylasta kobieta z przetykanymi siwizn� w�osami, zebranymi w w�ze� na karku. W�osy jednak stale wymykaj� si� z tego w�z�a i spadaj� ci�kimi pasmami na policzki, wi�c matka ci�gle zdmuchuje je z twarzy. A twarz ma czerwon� i dziobat�, pod oczami ciemne worki, a same oczy zbyt jasne, jakby wyblak�e. Matka usiad�a przy stole i r�ce, twarde i pokryte odciskami, po�o�y�a przed sob� p�askimi d�o�mi do g�ry. No p�acz ju�, czemu nie p�aczesz? A mo�e teraz wyjmie fotografi�? Jasne, przysun�a sobie pude�ko, otwiera je. Wyjmuje zdj�cie.
Za �cian� Stary namawia bli�niak�w do jedzenia. Bli�niaki marudz�. Uczniowie ha�asuj�, pomagaj� Staremu karmi� malc�w. No, wszystko wygl�da jak w zwyk�y dzie�, jak gdyby nic si� nie sta�o. A co oni robi� w lesie? Wkr�tce po�udnie. Po obiedzie trzeba rusza�. Powinni ju� dawno wr�ci�. Bo czy to wiadomo, co cz�owiekowi mo�e si� przytrafi� w lesie?
Matka wpatruje si� w fotografi�. Na fotografii jest ona i ojciec. Oleg tysi�ce razy ogl�da� ju� to zdj�cie i pr�bowa� dopatrzy� si� swego podobie�stwa do ojca. Bez powodzenia. Ojciec ma jasne, k�dzierzawe w�osy, pe�ne wargi, wysuni�ty do przodu rozdwojony podbr�dek. U�miecha si�. Zawsze si� u�miecha�. Matka m�wi, �e on zawsze si� u�miecha�. Oleg ju� bardziej podobny jest do matki. Nie do tera�niejszej, lecz do tamtej, kt�ro stoi na fotografii obok ojca. Czarne proste w�osy i blade usta. Szerokie, strome �uki brwi, a pod nimi jasnoniebieskie oczy. I bia�a cera, bardzo bia�a cera z silnym rumie�cem. Oleg te� bardzo �atwo si� czerwieni. I wargi ma w�skie, i czarne w�osy, proste jak u matki na fotografii. Ojciec i matka s� na tym zdj�ciu bardzo m�odzi, bardzo weseli i od�wi�tni. Ojciec jest w mundurze, o matka w sukni bez r�kaw�w, kt�ra nazywa si� sarafan. Wtedy Olega jeszcze na �wiecie nie by�o. Dwadzie�cia lat temu jeszcze go nie by�o, a pi�tna�cie lat temu ju� by�.
- Mamo - powiedzia� Oleg. - Nie trzeba tak, daj spok�j.
- Nie puszcz� ci� - powiedzia�a matka. - Nie puszcz� ci� i koniec. Po moim trupie.
- Mamo - powiedzia� Oleg i usiad� na pryczy. - Nie m�wmy ju� o tym, dobrze? Daj mi lepiej zupy.
- We� sobie z kuchni - odpar�a matka. - Zupa jeszcze nie ostyg�a.
Oczy mia�a mokre. Jednak p�aka�a, jakby ju� pochowa�a Olega. Mo�e zreszt� op�akiwa�a ojca. Ta fotografia by�a dla niej cz�owiekiem. A Oleg ojca zupe�nie nie pami�ta�, mimo �e bardzo stara� si� go sobie przypomnie�.
Wsta� i poszed� do kuchni. W kuchni by� Stary, kt�ry w�a�nie rozpala� ogie�.
- Pomog� - powiedzia� Oleg. - Trzeba zagotowa� wod�?
- Tak - odpar� Stary. - Dzi�kuj�. Mam przecie� lekcj�. Przyjd� do mnie p�niej.
***
Marianna nazbiera�a pe�en worek grzyb�w. Poszcz�ci�o si� jej. Inna rzecz, �e musia�a i�� daleko, a� do w�wozu. Z Olegiem nigdy by si� nie zdecydowa�a zapuszcza� tak daleko, ale przy Dicku czu�a si� bezpiecznie I spokojnie. Dlatego, �e Dick czu� si� spokojnie. Wsz�dzie. Nawet w lesie, chocia� bardziej lubi� step. By� my�liwym, urodzonym my�liwym, mimo �e przyszed� na �wiat, zanim powsta�a ich wioska.
- A ty w lesie czujesz si�, jak w domu - powiedzia� Dick.
Powiedzia� to g�o�no. Szed� przodem, nieco z boku. Kurtka, za�o�ona futrem na wierzch, le�a�a na nim jak w�asna sk�ra. Sam uszy� sobie t� kurtk�. Ma�o kt�ra kobieta ze wsi potrafi�aby tak uszy� odzienie. Marianna z pewno�ci� by nie umia�a.
Las by� rzadki, poskr�cane drzewa niewiele przewy�sza�y cz�owieka i zaczyna�y odchyla� wierzcho�ki na boki, jakby ba�y si� wysun�� z masy s�siad�w. Zimowe wiatry bowiem natychmiast od�ami� wystaj�cy wierzcho�ek. Z igie� kapa�o. Deszcz by� zimny i Mariannie zmarz�a r�ka, w kt�rej nios�a worek z grzybami, prze�o�y�a go wi�c do drugiej r�ki. Grzyby poruszy�y si� w worku, zaskrzypia�y. Bola�a d�o�. Skaleczy�a j�, kiedy wykopywa�a grzyby na skraju w�wozu. Dick od razu wyj�� jej drzazg�, �eby nie by�o zaka�enia. Nie wiadomo, co to by�a za igie�ka. A Marianna �ykn�a jeszcze troch� gorzkiej odtrutki z buteleczki, kt�r� zawsze nosi�a na szyi.
Ko�o bia�ych, grubych - i �liskich korzeni sosny Marianna zauwa�y�a fioletow� plamk�.
- Poczekaj, Dick - powiedzia�a. - Tam jest kwiatek, jakiego jeszcze nie widzia�am.
- Mo�e obejdziesz si� bez kwiatk�w? - zapyta� Dick.- Czas do domu. Co� mi si� tutaj nie podoba.
Dick mia� niezwyk�ego nosa, je�li chodzi o rozmaite niebezpiecze�stwo. Zawsze nale�a�o go s�ucha�.
- Chwileczk� - powiedzia�a Marianna i podbieg�a do pnia.
G�bczasta, mi�kka, b��kitnawa kora sosny lekko pulsowa�a, ss�c wod�, a korzenie podrygiwa�y, przesuwa�y si� z miejsca na miejsce i wypuszcza�y nibyn�ki, aby nie uroni� nawet kropli deszczu. Mi�dzy nimi r�s� kwiatek. Zwyczajny kwiatek, fiolek. Tylko o wiele ciemniejszy i wi�kszy od tych, kt�re ros�y ko�o wioski. I ze znacznie d�u�szymi kolcami. Marianna gwa�townym ruchem wyszarpn�a fio�ek z ziemi, �eby kwiatek nie zd��y� zaczepi� si� korzeniem o sosn� i po chwili fio�ek by� ju� w worku i grzybami, kt�re zacz�y si� tak g�o�no roi�, �e dziewczyna a� si� roze�mia�a. I dlatego nie od razu us�ysza�a krzyk Dicka:
- Padnij!
A jednak pod�wiadomie zareagowa�a na ten okrzyk, skoczy�a do przodu, pad�a na ziemi�, wtuli�a si� w ciep�e, pulsuj�ce korzenie sosny. Zbyt p�no niestety. Twarz jej p�on�a, jakby j� kto obla� wrz�tkiem.
- Oczy! - krzycza� Dick. - Czy oczy masz w porz�dku?
Szarpn�� Mariann� za ramiona, posadzi�, oderwa� od korzeni jej zdr�twia�e z b�lu palce.
- Nie otwieraj oczu! - rozkaza� i szybko zacz�� wyci�ga� z twarzy malutkie, cienkie igie�ki. Powtarza� przy tym gniewnie.
- Idiotko, przecie� ciebie nie wolno puszcza� do lasu! Trzeba s�ucha�, jak si� do ciebie m�wi. Boli, co?
- Boli.
Nieoczekiwanie rzuci� si� na ni� i powali� na korzenie.
- Boli!
- Jeszcze jeden przelecia� - powiedzia� Dick wstaj�c. - Potem zobaczysz. Rozbi� si� na moich plecach.
Nast�pne dwie kule przelecia�y o jakie� trzy metry od nich. Spr�yste, splecione z igie�kowatych nasion, ale lekkie jak powietrze, bo puste w �rodku, b�d� lata�, dop�ki si� uderz� przypadkiem w drzewo lub dop�ki poryw wiatru nie rzuci Ich na ska��. Milion tych baloniastych kul zginie na pr�no, ale jedna znajdzie swojego nied�wiedzia, naszpikuje igie�kami jego cieple cielsko i wyro�nie nowymi p�dami. Te kule s� bardzo niebezpieczne i w sezonie ich dojrzewania trzeba w lesie zachowywa� wielk� ostro�no��, �eby potem przez ca�e �ycie nie nosi� �lad�w na twarzy.
- Du�o jest ranek? - zapyta�a Marianna cicho.
- Nie b�j si�, i tak b�dziesz �adna - powiedzia� Dick. - Teraz trzeba jak najszybciej wraca� do domu, posmarowa� t�uszczem, bo inaczej opuchniesz.
- Tak, masz racj�. - Marianna przesun�a d�oni� po twarzy, Dick to zauwa�y� i odtr�ci� r�k�.
- Zwariowa�a�? Zbiera�a� grzyby, zerwa�a� kwiatek Chcesz zakazi� ranki?
Grzyby tymczasem wygramoli�y si� z worka, rozpe�z�y mi�dzy korzeniami, a niekt�re zd��y�y nawet do po�owy zagrzeba� si� w ziemi. Dick pom�g� Mariannie je pozbiera�, bo nie chcia�a wraca� do domu bez grzyb�w. Fio�ka nie znale�li. Potem Dick odda� Mariannie worek, bo nie chcia� mie� zaj�tych r�k. W lesie o �yciu decyduj� sekundy, wi�c r�ce my�liwego musz� by� wolne.
- Sp�jrz - powiedzia�a Marianna, bior�c worek. Jej ch�odna, twarda d�o� z po�amanymi paznokciami zatrzyma�a si� przez moment na jego r�ce. - Bardzo jestem oszpecona?
- Nie b�d� �mieszna - powiedzia� Dick. - Wszyscy maj� kropki na twarzy. Ja te�. I co, jestem oszpecony? To tatua� naszych czas�w.
- Tatua�?
- Zapomnia�a�? Stary uczy� nas na historii, �e dzikie plemiona umy�lnie si� tak ozdabia�y. Z rado�ci. Nie potrafisz tego zrozumie�, bo zawsze gapi�a� si� w okno.
- Ale to by�y dzikusy - powiedzia�a Marianna. - A mnie boli.
- My te� jeste�my dzikusami.
Dick ju� wysun�� si� do przodu i szed� nie odwracaj�c g�owy. Marianna jednak wiedzia�a, �e ch�opak wszystko s�yszy. Ma s�uch my�liwego. Marianna przeskoczy�a przez szary p�d drapie�nej liany.
Potem tak b�dzie sw�dzia�o, �e nie potrafisz usn��. Najwa�niejsze, �eby nie drapa�, wtedy nie b�dzie �adnych �lad�w Ale wszyscy rozdrapuj�.
- Ja nie b�d� - powiedzia�a Marianna.
- We �nie zapomnisz si� i rozdrapiesz.
Deszcz rozpada� si� na dobre W�osy dos�ownie przyklei�y si� do g�owy, a z rz�s skapywa�y grube krople. Przeszkadza�y w widzeniu, ale mile ch�odzi�y rozpalone policzki. Marianna pomy�la�a, �e Dicka nale�a�oby ostrzyc, bo przeszkadzaj� mu opadaj�ce na ramiona w�osy To niedobrze, �e mieszka sam. Wszyscy mieszkaj� razem, a on sam. �yje tak od czasu, kiedy umar� jego ojciec. Ju� si� do tego przyzwyczai�.
- Czujesz co�? - zapyta�a, spostrzegaj�c, �e Dick rusza szybszym krokiem.
- Tak - odpowiedzia� - Zwierz�ta. Pewnie szakale. Ca�e stado.
Zacz�li biec, ale w lesie trudno jest biec szybko. Ci, kt�rzy biegn� na o�lep, staj� si� posi�kiem liany lub d�bu. Grzyby wierci�y si� w worku, ale Marianna nie chcia�a ich wyrzuca�. Ju� wkr�tce b�dzie por�ba a potem wioska. Przy ogrodzeniu zawsze kto� dy�uruje. Zobaczy�a, �e Dick wydoby� zza pasa n� i wygodniej uchwyci� kusz�. Ona r�wnie� wyci�gn�a n� zza pasa, ale jej n� by� w�ski i cienki, dobry do wycinania lian albo wykopywania grzyb�w. Kiedy jednak dop�dza cz�owieka stado szakali, wtedy n� nic nie pomo�e, lepiej uzbroi� si� w jaki� kij.
Biegli ju� �cie�ka, a szakale rzadko podchodzi�y tak blisko do wioski, ale rano Tomasz, wypuszczaj�c ich na grzyby, powiedzia�, �e noc� szakale chcia�y wedrze� si� do spichrza i �e Oleg z trudem je odp�dzi�.
***
Oleg dojad� zup� i odstawi� garnek z g�stym wysoko na p�k�, �eby nie dobra�y si� do niego szczury. Uczniowie g�o�no zatupali bosymi nogami na glinianej polepie i przez strzelnic� w �cianie. Oleg widzia�, jak wypadali z drzwi i wskakiwali do ogromnej ka�u�y, kt�ra zebra�a si� w ostatnich dniach przed progiem. Woda bryzga�a na wszystkie strony. Potem kt�ry� z nich krzykn�� �Robaki� Ca�a grupa zacz�a �owi� robaka, a jego r�owy ogon wysun�� si� z wody i bi� dzieciarni� po nogach Ruda Ruth, c�rka Tomasza, rozwrzeszcza�a si�, bo widocznie stworzenie trafi�o j� parz�c� przyssawk�, a jej matka wyskoczy�a z domu naprzeciwko i krzykn�a.
- Powariowali�cie, czy co? Kto tak w�azi do wody! Przecie� mo�ecie potraci� r�ce i nogi! Masz do domu!
Uczniowie jednak postanowili za wszelk� cen� wyci�gn�� robaka z ka�u�y, a Oleg wiedzia� dlaczego. Robak wydobyty i wody od razu zmienia kolor, robi si� to czerwony, to niebieski, co jest ogromnie interesuj�ce, ale interesuj�ce tylko dla nas, tutejszych, nie za� dla matek, kt�re panicznie boj� si� tych w�a�ciwie zupe�nie nieszkodliwych i tch�rzliwych stworze�.
Linda, �ona Tomasza, sta�a na brzegu ka�u�y i wo�a�a c�rk�, a Oleg, uprzedzaj�c pytanie matki, powiedzia�.
- Zaraz przyjd�.
Tymczasem wyszed� na ulic� i popatrzy� w jej koniec, w stron� bramy w ogrodzeniu, przy kt�rej stoi Tomasz z kusz� w r�ku. W pozie Tomasza wyczuwa�o si� napi�cie. Niedobrze jest, pomy�la� Oleg. Niedobrze, wiedzia�em o tym. Dick zaprowadzi� j� gdzie� daleko i tam co� si� sta�o. Dick nie zastanawia si� nad tym, �e Marianna jest zupe�nie inna ni� on, �e jest jeszcze ma�� dziewczynk�, kt�r� trzeba si� opiekowa�.
Dzieciarnia wyci�g��a robaka, kt�ry sta� si� ju� niemal czarny i zupe�nie nie m�g� pogodzi� si� z niewol�. Ruda Ruth te� zosta�a wzi�ta do niewoli i zaciggni�ta przez matk� do domu. Oleg pobieg� w stron� ogrodzenia i ju� w biegu pomy�la�, �e nie zabra� ze sob� kuszy, wi�c nie b�dzie tam z niego �adnego po�ytku.
- Co si� dzieje? - zapyta� Tomasza.
- Wygl�da na to, �e szakale zn�w si� w��cz�. Ca�e stado - odpowiedzia� Tomasz nie odwracaj�c g�owy.
- Te same, co w nocy?
- Nie wiem Dawniej szakale za dnia nie chodzi�y. A ty czekasz na Mariann�?
- Tak. Posz�a z Dickiem na grzyby.
Wiem, sam ich wypuszcza�em. Ale nie denerwuj si� z Dickiem nic si� jej nie powinno przytrafi�. To urodzony my�liwy.
Oleg skin�� glow�. W tych s�owach kry�a si� obraza, chocia� Tomasz wcale nie chcia� obrazi� Olega. Po prostu by�o tak, �e z Dickiem mo�na si� czu� bezpieczniej. Dick jest my�liwym, a Oleg troch� mniej. Jak gdyby bycie my�liwym, to najwi�ksze osi�gni�cie dost�pne cz�owiekowi.
- Ja wszystko rozumiem - u�miechn�� si� nagle Tomasz. Opu�ci� kusz� i opar� si� o s�up ogrodzenia. - To jednak jest kwestia priorytetu. W niewielkiej spo�eczno�ci, na przyk�ad w plemieniu podobnym do naszego, zdolno�ci powiedzmy matematyczne s� nieco mniej warte od umiej�tno�ci zabicia nied�wiedzia. Mo�e to niesprawiedliwe, ale wyt�umaczalne.
Tomasz u�miecha� si� bardzo sympatycznie, jego cienkie i d�ugie wargi wygina�y si� tak, jakby nie mog�y zmie�ci� si� w twarzy, twarz mia� bardzo ciemn�, poryt� g��bokimi zmarszczkami, a oczy jeszcze ciemniejsze ni� twarz. I ��te bia�ka. Tomasz mia� chor� w�trob� i ca�kiem od tego wy�ysia�. Poza tym mia� s�abe p�uca i cz�sto kas�a�. Ale mimo wszystko Tomasz by� bardzo wytrzyma�y i najlepiej zna� drog� do prze��czy.
Tomasz podrzuci� kusz� do ramienia i nie celuj�c wypu�ci� strza��. Oleg spojrza�, dok�d z cienkim gwizdem pomkn�a strza�a. Szakal nie zd��y� odskoczy�. Wypad� z zaro�li, jak gdyby krzaki dotychczas utrzymywa�y go w powietrzu, o teraz pu�ci�y. Zwali� si� na traw�, drgn�� i znieruchomia�.
- Mistrzowski strza� - powiedzia� Oleg.
- Dzi�kuj�. Warto by�oby go zaraz stamt�d zabra�. Zanim wrony si� nie zlecia�y.
- Przynios� go - powiedzia� Oleg.
- Nie - odpar� Tomasz. - On tam nie by� sam. Lepiej biegnij po swoj� kusz�. Kiedy dzieciaki b�d� wraca�, b�d� musia�y przedziera� si� przez stado. Ile ich tam jest?
- W nocy naliczy�em sze�� sztuk - powiedzia� Oleg Czarna paszcz�ka szakala by�a rozdziawiona, bia�a sier�� stercza�a wok� niej jak d�ugie ig�y.
Oleg odwr�ci� si� i ruszy� po kusz� i w tym samym momencie zatrzyma� go gwizd Tomasza G�o�ny, s�yszalny w ka�dym zak�tku wioski. Wszyscy na pomoc!
Biec z powrotem? Nie, lepiej po kusz�! To nie zajmie nawet minuty.
- Co tam si� sta�o? - zapyta�a matka, stoj�ca w drzwiach. Odepchn�� j�, zerwa� ze �ciany kusz�, omal nie �ami�c haka. Gdzie s� strza�y? Pod sto�em? A mo�e bli�niaki je zw�dzi�y?
- Strza�y s� za kuchni� - powiedzia�a matka. - Co si� sta�o? Co� z Mariann�? Stary wybieg� z dzid�. Nie umia� strzela� z kuszy, a zreszt� jak to robi� jedn� r�k�? Oleg wyprzedzi� Starego i wyci�gn�� strza�� z ko�czanu, chocia� w biegu nie powinno si� tego robi�. Ca�a dzieciarnia wioski p�dzi�a w stron� ogrodzenia.
- Wracajcie! - krzykn�� Oleg gro�nym g�osem, ale naturalnie �adne go nie us�ucha�o.
Obok Tomasza by� ju� Siergiejew z wielkim �ukiem w r�kach. M�czy�ni stali nieruchomo i ws�uchiwali si� w odg�osy dobiegaj�ce z zaro�li. Siergiejew uni�s� r�k� bez dw�ch palc�w, rozkazuj�c w ten spos�b tym, kt�rzy dobiegali do bramy, znieruchomie�.
I wtedy z szarej, r�wnej �ciany lasu dobiegi krzyk cz�owieka. Krzyk by� daleki i kr�tki, a gdy zamilk�, nast�pi�a g��boka cisza, gdy� nikt w wiosce nie odwa�y� si� teraz nawet g�o�niej odetchn��. Zamilk�y nawet niemowl�ta w ko�yskach. Oleg wyobrazi� sobie, nie, nawet zobaczy�, jak tam, za �cian� deszczu i bia�awych pni, przyci�ni�ta plecami do ciep�ej i pal�cej kory sosny stoi Marianna. A Dick, kl�cz�c na jednym kolanie, usi�uje r�k� rozdarta z�bami szakala uj�� silniej dzid�.
- Stary! - krzykn�� Tomasz. - Borys! Zostaniesz przy ogrodzeniu. Oleg, biegnij za nami!
Pod lasem dop�dzi�a ich ciocia Luiza ze swoim s�ynnym tasakiem, kt�rym w tym roku odegna�a nied�wiedzia. W drugiej r�ce nios�a p�on�c� g�owni�. Ciocia Luiza by�a wielk�, gruba i straszliw� kobiet� kr�tkie siwe kosmyki stercza�y jej na wszystkie strony, a workowata peleryna nad�a si� jak balon. Nawet drzewa l�kliwie wci�ga�y korzenie i skr�ca�y li�cie, gdy� ciocia Luiza wygl�da�a jak Bogini Zemsty, jak z�y duch, kt�ry zim� ryczy wyje w W�wozie. I kiedy ciocia Luiza potkn�a si� o drapie�n� lian�, ta, zamiast schwyta� ofiar� swoimi mackami, odskoczy�a w kierunku pnia i ukry�a si� za nim, jak tch�rzliwa �mija.
Tomasz zatrzyma� si� tak gwa�townie, �e Siergiejew o ma�o na niego nie wpad�, a potem w�o�y� dwa palce do ust i gwizdn��. Nikt z wioski nie potrafi� gwizda� tak og�uszaj�co.
Kiedy gwizd umilk�, Oleg zda� sobie spraw� z tego, jak bardzo las si� przyczai�, jak zl�k� si� tupotu ludzkich n�g, ludzkiego strachu i ludzkiego gniewu S�ycha� by�o tylko, jak ci�ko dyszy gruba ciocia Luiza.
- Tutaj! - krzykn�a Marianna. G�os jej rozleg� si� zupe�nie blisko Dziewczyna nawet nie krzykn�a, tylko zawo�a�a, jak wo�a si� kogo� z drugiego ko�ca wioski. A potem, kiedy zn�w ruszyli biegiem, Oleg us�ysza� g�os Dicka, a w�a�ciwie ryk, przypominaj�cy ryk dzikiego zwierza, i w�ciek�e, g�uche ujadanie szakala.
Oleg odskoczy� w bok, �eby wyprzedzi� ciocie Luiz�, ale wyros�y przed nim plecy Siergiejewa, kt�ry nawet nie zd��y� si� ubra� i bieg� w samej tylko koszuli i sk�rzanych spodniach, bez kurtki.
Marianna, zupe�nie jak w widzeniu Olega, sta�a z plecami wci�ni�tymi w mi�kki bia�y pie� starej grubej sosny, kt�ry zapad� si� do �rodka, jakby j� chcia� os�oni�. Ale Dick nie kl�cza�, Dick op�dza� si� no�em od wielkiego siwego szakala, kt�ry wi� si� jak w��, aby umkn�� ciosu, ale stale atakowa�. Jeszcze jeden szakal le�a� opodal na ziemi ze strza�� w boku. I co najmniej pi�� sztuk siedzia�o sobie dalej rz�dkiem, jak widzowie. Szakale maj� taki dziwny zwyczaj. Nie napadaj� hurmem, tylko czekaj�. Je�li pierwszy nie da sobie rady z ofiar�, wtedy do roboty bierze si� nast�pny. I robi� tak a� do skutku. Nie �a�uj� siebie nawzajem. Po prostu tego nie rozumiej�. Siergiejew, kiedy zrobi� sekcj� jednego szakala, nawet m�zgu w nim nie znalaz�.
Szakale-widzowie jak na komend� zwr�ci�y pyski ku ludziom, kt�rzy wtargn�li na polan�. Olegowi wyda�o si� nagle, �e czerwone punkciki szakalich oczu patrz� na niego z pot�pieniem. Bo czy� mo�na napada� ca�ym t�umem? Przecie� tak si� nie robi!
Szakal, kt�ry wci�� usi�owa� wyrwa� Dickowi n�, nagle zwali� si� na bok. Z d�ugiej szyi stercza�a mu strza�a. Okazuje si�, �e Tomasz zd��y� wystrzeli�, kiedy Oleg przygl�da� si� scenie walki na polanie. W ci�gu tej sekundy, kiedy Oleg patrzy� i pr�bowa� zorientowa� si� w sytuacji... A Dick, jakby tylko na to czeka�, natychmiast obr�ci� si� w stron� pozosta�ych szakali i rzuci� si� na nie z dzid�. Przy nim byli ju� Siergiejew i ciocia Luiza z tasakiem i g�owni�. I zanim szakale poj�y, �e pora im ucieka�, dwa z nich wyzion�y ducha, a pozosta�e zwin�y si� w pier�cienie, p�askimi, �uskowatymi ogonami przykry�y nagie ciemiona i potoczy�y si� w g�szcz. Nikt za nimi nie pobieg�. A Oleg podszed� do Marianny.
- Nic ci si� nie sta�o?
Marianna p�aka�a. Tuli�a do piersi ruszaj�cy si� worek z grzybami i gorzko p�aka�a.
- No, powiedz, powiedz!
- Nasiona mnie po��dli�y p�aka�a Marianna. - Teraz b�d� dziobata.
- Szkoda, �e tak szybko przybiegli�cie - powiedzia� Dick, wycieraj�c krew z policzka. - Dopiero zaczyna�em si� rozgrzewa�.
- Nie gadaj g�upstw! - warkn�a ciocia Luiza.
- Trzeci albo czwarty da�by ci rad� - powiedzia� Siergiejew.
***
W drodze do wioski Dicka zacz�a trz��� febra, bo uk�szenie szakala nikomu jeszcze nie wysz�o na zdrowie. Wszyscy od razu poszli do domu Veitkusa. Veitkus by� chory i le�a�, a jego �ona Aggie wydoby�a z apteczki - skrzynki stoj�cej w rogu pokoju - ok�ady przeciwb�lowe i nalewk� przeciwko jadowi szakala, potem przemy�a Dickowi ran� i kaza�a mu po�o�y� si� spa�. Marianna chcia�a go odprowadzi�, ale Dick jej na to nie pozwoli�. Za godzin� lub dwie gor�czka spadnie, a Dick nie lubi�, �eby go kto� ogl�da�, kiedy jest obola�y lub chory.
Aggie postawi�a na stole misk� z cukrem, p�dzonym z k��czy bagiennej osoki. Tylko ona i Marianna wiedzia�y, jak odr�ni� s�odk� osok� od zwyczajnej. No i malcy, kt�rzy potrafi� wyczu�, kt�ra trawa jest s�odka, o kt�rej nie wolno nawet dotkn��. Potem Aggie nala�a do kubk�w wrz�tku i ka�dy sam nabiera� sobie �y�k� g�sty i szary syrop. U Veitkus�w odbywa si� bez ceremonii. Do nich wszyscy lubi� chodzi�.
- To nic gro�nego? - zapyta� Tomasz gospodyni�, jakby ju� trzy razy nie pyta� o to samo.
- Na nim wszystko goi si� jak na psie - odpowiedzia�a Aggie.
- A jednak masz w�tpliwo�ci? - zapyta� Siergiejew.
- Nie mam �adnych - odpar� Tomasz. - Bo nie mamy innego wyj�cia. Proponujesz czeka� jeszcze trzy lata? Do tego czasu wszyscy wymrzemy z wycie�czenia i biedy.
- Nie wymrzemy - odezwa� si� z pryczy Veitkus. Broda i szopa w�os�w na g�owie zas�ania�y ca�� twarz. Wida� by�o jedynie czerwony nos i jasne plamy oczu. Nie wiadomo sk�d wydobywa� si� cienki, piskliwy g�os. - Po prostu ostatecznie zdziczejemy.
- To na jedno wychodzi - powiedzia� Tomasz. - �ebym tak dosta� w swoje r�ce tego �garza Daniela Defoe!
Veitkus roze�mia� si� chrapliwie.
Oleg ju� nieraz s�ysza� takie rozmowy. Teraz to ju� przecie� pusta gadanina. Postanowi� p�j�� do spichlerza, gdzie Stary z uczniami �ci�ga� sk�ry z zabitych szakali i porozmawia� ze Starym. Po prostu pogada�. Potem jednak spojrza� na misk� z syropem i zaczerpn�� niepe�n� �y�k�. Wprawdzie swoj� cz�� zjad� w domu z matk� ju� w zaprzesz�ym tygodniu, ale tutaj te� nie przyszed� si� ob�era�.
- Pij, Maryniu - powiedzia�a Aggie. - Zm�czy�a� si� i musisz si� pokrzepi�.
- Dzi�kuj� - odpar�a Marianna. - P�jd� namoczy� grzyby, bo mi usn�.
Oleg przygl�da� si� Mariannie, jakby j� po raz pierwszy w �yciu zobaczy�. Tak si� zagapi�, �e nawet zapomnia� podnie�� �y�k� do ust. Marianna mia�a wargi jak narysowane, wyra�nie zakre�lone, nieco ciemniejsze na brzegach, cudowne wargi, jakich nie mia� nikt w ca�ej wiosce. Chocia� Marianna by�a troch� podobna do Siergiejewa. Troszeczk�. By�a pewnie podobna r�wnie� do matki, ale jej matki Oleg nie pami�ta�. A mo�e do swojego dziadka? Genetyka to zupe�nie zdumiewaj�ca rzecz. Stary w inspektach wykopanych za spichlerzem, w kt�rym gospodarzy�a Marianna, przeprowadzi� dla uczni�w do�wiadczenie Mendla z grochem. No, nie z grochem, tylko z tutejsz� soczewica Wszystko si� zgadza�o, ale z pewnymi poprawkami. To zrozumia�e inne garnitury chromosom�w Marianna ma tr�jkatn� twarz, ko�ci policzkowe i czo�o szerokie, a podbr�dek ostry, tak �e oczy mia�y na twarzy bardzo du�o miejsca i ca�� j� zaj�y. I bardzo d�uga szyj� z r�ow� blizn� z boku, jeszcze z dzieci�stwa Marianna przywyk�a do niej, a rozpacza z powodu nasionek. Czy to nie wszystko jedno, czy kto� ma kropki na twarzy, czy ich nie ma? Wszyscy je maj� A zamiast korali Marianna nosi na szyi, tak samo jak wszystkie pozosta�e kobiety i dziewcz�ta z wioski, sznurek z drewniana buteleczk� odtrutki. M�czy�ni nosz� odtrutk� w kieszeni.
- Wyobra� sobie, �e wyprawa zako�czy si� tragicznie - powiedzia� Siergiejew.
- Nie mam na to ochoty, skoro mam w niej uczestniczy� - odpar� Tomasz.
Veitkus zn�w si� roze�mia� i co� zabulgota�o po �rodku jego brody.
- Ch�opcy, Dick i Oleg to nadzieja naszego osiedla jego przysz�o��. Ty za� jeste� jednym z czterech ostatnich m�czyzn.
- Dodajcie do tego rachunku mnie powiedzia�a basem Luiza i zacz�a ha�a�liwie dmucha� w kubek, �eby ostudzi� wod�.
- Nie przekonasz mnie powiedzia� Tomasz - Ale je�li tak bardzo si� boisz, zostawmy Mariann� na miejscu.
- To prawda, �e l�kam si� o c�rk�. Ale teraz rozmawiamy o sprawach bardziej zasadniczych.
- P�jd� jednak namoczy� grzyby - powiedzia�a Marianna i zwinnie wsta�a z miejsca.
- Sk�ra i ko�ci - powiedzia�a ciocia Luiza patrz�c na ni�. - Dos�ownie skora i ko�ci.
Przechodz�c obok ojca, Marianna musn�a jego rami� koniuszkiem palc�w Siergiejew uni�s� tr�jpalczast� d�o�, aby pog�adzi� r�k� c�rki, ale Marianna wy�lizn�a si� i ruszy�a ku drzwiom. Drzwi otworzy�y si�, wpuszczaj�c do wn�trza miarowy szum deszczu i g�o�no si� zatrzasn�y. Oleg o ma�o nie pobieg� za Mariann�, ale zdo�a� si� powstrzyma�, bo to jako� nie wypada�o.
Z drugiego pokoju wyszed�, chwiej�c si� na n�kach, jeden z syn�w Veitkusa. Mia� mo�e ze dwa lata Oleg nie bardzo zna� si� na wieku dzieci i dlatego stale si� myli�. Pierwszy urodzi� si� poprzedniej wiosny, a drugi niedawno, kiedy spad� �nieg, znaczy ma p�tora roku. A w og�le Veitkusowie maj� sze�cioro dzieci. Rekord �wiatowy.
- Cukru - powiedzia�o gniewnie dziecko.
- Ja ci dam cukru! - oburzy�a si� Aggie - A z�by kogo bol�? Mnie? A boso kto chodzi? Ja?
Wzi�a ch�opczyka na r�ce i wynios�a z pokoju.
Oleg zauwa�y�, �e jego r�ka sama zn�w zaczerpn�a syropu z miski. Rozz�o�ci� si� na siebie i wyla� syrop z powrotem. Pust� �y�k� wsun�� do ust i obliza�.
- Daj, to ci nalej� jeszcze troch� wrz�tku - powiedzia�a ciocia Luiza. - A� �al patrze� na te nasze dzieciaki, bo zawsze s� jakie� niedo�ywione.
- Teraz to jeszcze nic - odezwa�a si� Aggie, wracaj�c do go�ci. Zza przymkni�tych drzwi drugiego pokoju rozlega� si� basowy ryk Veitkuso juniora - Teraz grzyby si� pokaza�y. I witaminy te� s�. Gorzej z t�uszczami...
- Zaraz sobie p�jdziemy uspokoi�a j� ciotka Luiza - Jeste� blada jak �mier�.
- Przecie� wiesz dlaczego - powiedzia�a Aggie i spr�bowa�a si� u�miechn��, ale skrzywi�o si� tylko w bolesnym grymasie.
Aggie przed miesi�cem urodzi�a martwe dziecko, dziewczynk�. Stary powiedzia�, �e w tym wieku ju� nie powinna rodzi�. Tym bardziej, �e ma bardzo wycie�czony organizm. Ale dla niej obowi�zek jest rzecz� najwa�niejsz�. R�d musi trwa�. Rozumiesz? Oleg rozumia�, chocia� nie lubi� rozm�w na ten temat, bo o takich rzeczach w�a�ciwie nie powinno si� m�wi�.
- Dzi�kuj� za pocz�stunek - powiedzia�a ciocia Luiza.
- Zupe�nie nie rozumiem, jak ci si� uda�o uty� - rzuci� Tomasz patrz�c, jak ogromne cia�o ciotki Luizy toczy si� ku drzwiom.
- Nie uty�am, tylko spuch�am - odpar�a Luiza nie odwracaj�c g�owy. W drzwiach zatrzyma�a si� i powiedzia�a do Olega. - Przez to ca�e zamieszanie zapomnia�e� wpa�� do Krystyny. Czekaj� tam na ciebie. To nie�adnie.
Jasne, �e nie�adnie! Powinien zajrze� tam ju� godzin� temu.
Oleg poderwa� si� z miejsca.
- Ju� id�.
- No dobra, ja tylko tak, dla dyscypliny - mrukn�a ciotka Luiza. - Sama tam zajrz�. Nakarmi� swoje sieroty i wpadn�.
- Nie trzeba.
Oleg wyskoczy� na ulic� tu� za cioci� Luiz�. I w tej samej chwili przypomnia� sobie, �e zapomnia� podzi�kowa� Aggie za wrz�tek z syropem. Nie odwa�y� si� jednak wr�ci�.
Poszli razem. Nie musieli i�� daleko. Ca�� wiosk� mo�na obiec w ci�gu dw�ch minut. Naoko�o, wzd�u� ogrodzenia.
Domy pod stromymi, jednospadowymi dachami sta�y ciasno obok siebie w dw�ch rz�dkach po bokach prostej dr�ki, od bramy w ogrodzeniu do wsp�lnej szopy i spichlerza. Kryte p�askimi, r�owawymi, d�ugimi li��mi tulipan�w wodnych dachy b�yszcza�y w deszczu, odbijaj�c niezmiernie szare, niezmiennie mgliste niebo. Cztery domy po jednej stronie, sze�� dom�w po drugiej. Inna rzecz, i� dwa domy sta�y pustk� od czasu zesz�orocznej epidemii.
Dom Krystyny by� przedostatni. Za nim sta� tylko dom Dicka. Ciocia Luiza mieszka�a naprzeciwko.
- Nie boisz si� i�� na wypraw�? - zapyta�o ciocia Luiza.
- Trzeba - powiedzia� Oleg.
- Odpowied� godna m�czyzny. - Ciocia Luizo u�miechn�a si� nie wiedzie� czemu.
- A Siergiejew Marianny nie pu�ci? - zapyta� Oleg.
- P�jdzie twoja Marianna, p�jdzie.
- Nic si� nam nie stanie - powiedzia� Oleg. - Czworo ludzi. Wszyscy uzbrojeni. Nic pierwszy raz w lesie.
- W lesie rzeczywi�cie nie pierwszy raz zgodzi�a si� Luiza Ale w g�rach jest zupe�nie inaczej.
Zatrzymali si� mi�dzy domami Krystyny i Luizy. Drzwi u Luizy by�y uchylone W szparze b�yszcza�y oczy Kazik przybrany syn, czeka� na cioci�.
W g�rach jest strasznie - powiedzia�a Luiza. - Zapami�ta�am na ca�e �ycie, jak w�drowali�my przez g�ry. Ludzie zamarzali dos�ownie w oczach. Prawie co rano nie mogli�my si� kogo� dobudzi�.
Teraz mamy lato - powiedzia� Oleg. - Nie ma �niegu.
- To tylko legenda i pobo�ne �yczenia. W g�rach �nieg le�y zawsze.
- Je�li nie b�dzie mo�na przej��, to wr�cimy.
- Wracajcie. Lepiej wracajcie.
Luiza skr�ci�a do swoich drzwi Kazik zapiszcza� z rado�ci. Oleg pchn�� drzwi domu Krystyny.
U Krystyny by�o duszno, cuchn�o czym� kwa�nym, ple�� pokry�a ju� ca�e �ciany niczym tapeta i chocia� by�a jaskrawa, ��ta i pomara�czowa, w pokoju nie by�o przez to ja�niej. I kaganek si� nie pali�.
- Cze�� powiedzia� Oleg, przytrzymuj�c drzwi, �eby zorientowa� si�, co dzieje si� w ciemnym pokoju. - Nie �picie?
- Och - odpowiedzia�a Krystyna - Przyszed�e� jednak, a ju� my�la�am, �e nie przyjdziesz. S�dzi�am, �e zapomnisz. Je�li wybierasz si� w g�ry, to po co macie o mnie pami�ta�.
- Oleg, nie s�uchaj jej powiedzia�a cicho, bardzo cicho, niemal szeptem Liza - Ona warczy. Na mnie te� warczy. Od rana do nocy. Mam tego do��.
Oleg wymaca� st�, przesun�� po nim r�koma, �eby znale�� kaganek, wyj�� z torebki przy pasie hubk� i krzesiwo.
- Czemu siedzicie bez �wiat�a? - zapyta�.
- Olej w kaganku si� sko�czy� - powiedzia�a Liza A gdzie jest butelka?
- Nie mamy oleju - powiedzia�a Krystyna - Komu Potrzebne s� dwie bezradne kobiety? Kto przyniesie nam troch� oleju?
- Olej jest na p�ce, po twojej prawej r�ce powiedzia�a Liza. - Kiedy wyruszacie?
- Po obiedzie - odpar� Oleg. Jak ty si� czujesz? Piersi ci� nie bol�?
- Ju� ca�kiem dobrze. Tylko jestem bardzo s�aba.
- Aggie powiedzia�a, �e za jakie� trzy dni b�dziesz mog�a wsta�. A mo�e przenie�� ci� do Luizy?
- Nie zostawi� mamy samej.
Krystyna nie by�a jej matk�, ale ju� od bardzo dawna opiekowa�a si� ni�. Kiedy budowano wiosk�, Liza nie mia�a jeszcze roku, by�a zupe�nie malutka. Jej matka zamarz�a na prze��czy, a mo�e zgin�a pod lawin� - Oleg dok�adnie nie pami�ta�, jaka by�a przyczyna jej �mierci. A ojciec zgin�� jeszcze wcze�niej. Krystyna nios�a Liz� przez ca�� drog�, przez wiele, wiele dni. By�a wtedy silna i odwa�na, i mia�a jeszcze oczy. W ten spos�b zosta�y ze sob�. Potem Krystyna o�lep�a. Od igie�kowatych nasion paso�ytuj�cej ro�liny, bo ludzie nie wiedzieli jeszcze, co trzeba robi�. Wi�c o�lep�a. Rzadko wychodzi z domu, tylko latem. I wy��cznie wtedy, kiedy nie pada deszcz. Wszyscy ju� przyzwyczaili si� do deszczu, nie zauwa�aj� go. A ona nie potrafi�a przywykn��. Kiedy pada, to za nic nie wyjdzie na dw�r. A kiedy jest sucho, to czasami wyjdzie za pr�g, usi�dzie na stopniu i siedzi, o je�li kto� przechodzi, rozpoznaje go po krokach i zaczyna mu si� skar�y�. Stary m�wi, �e Krystyna jest troch� nienormalna. �e dawniej by�a astronomem, bardzo wybitnym astronomem. Liza powiedzia�a kiedy� Olegowi: �Wyobra� sobie tragedi� cz�owieka, kt�ry przez ca�e �ycie patrzy� w gwiazdy, a potem trafi� do lasu, w kt�rym w og�le nie ma gwiazd. A w dodatku ca�kiem o�lep�. Nie potrafisz tego zrozumie�.
- Oczywi�cie - powiedzia�a Krystyna przenie�cie j� do kogo�. Po co ma tu ze mn� zdycha�?
Oleg odszuka� na p�ce butelk� z olejem, nala� do kaganka i zapali� go. Od razu zrobi�o si� widno. �wiat�o pad�o na szerok� prycz�, na kt�rej pod sk�rami le�a�y obok siebie Krystyna i Liza. Oleg zawsze zdumiewa� si�, �e s� tak do siebie podobne. Gdyby nie wiedzia�, za nic by nie uwierzy�, �e nie s� nawet ze sob� spokrewnione. Obie blade, i ��tymi w�osami, szerokimi, p�askim twarzami i mi�kkimi wargami. Liza mia�a zielone oczy, a Krystyna mia�a oczy zamkni�te. Ale podobno kiedy� te� mia�a zielone.
- Ojeju starczy wam jeszcze na tydzie� - powiedzia� Oleg - Potem Stary przyniesie. Nie oszcz�dzajcie, bo nie ma sensu siedzie� po ciemku.
- Szkoda, �e zachorowa�am odezwa�a si� cicho Liza. - Chcia�am i�� z tob�.
- Nast�pnym razem p�jdziesz.
- Za trzy lata?
- Za rok.
- Za tutejszy rok, to znaczy za trzy lata. A ja mam s�abe p�uca.
- Do zimy jeszcze daleko, wyzdrowiejesz.
Oleg rozumia�, �e m�wi� zupe�nie co innego ni� to, czego spodziewa�a si� ta dziewczyna o bia�ej, szerokiej twarzy. Kiedy m�wi�a o prze��czy, o wyprawie, my�la�a tylko o tym, �eby Oleg zawsze by� przy niej, bo jest zupe�nie sama na �wiecie, bo si� tego �wiata bardzo boi... Dlatego Oleg stara� si� by� dla niej uprzejmy, co nie zawsze mu si� udawa�o, gdy� Liza by�o irytuj�ca; jej oczy zawsze o co� prosi�y i wci�� chcia�a by� z Olegiem sam na sam, �eby si� ca�owa�.
Krystyna wsta�a z pryczy, wzi�a lask� i podesz�a do p�yty kuchennej. Wszystko umia�o zrobi� sama, ale wola�a, �eby robi�y to za ni� s�siadki.
- Oszale� mo�na - mamrota�a. - Ja, wybitna uczona, kobieta s�yn�ca niegdy� z urody, musz� mieszka� w tym chlewie porzucona przez wszystkich, skrzywdzona przez los...
- Oleg - powiedzia�a Liza, unosz�c si� na �okciu i ods�aniaj�c przy tym du�� bia�� pier�. - Oleg, nie id� z nimi. Nie wr�cisz. Wiem, �e nie wr�cisz Mam przeczucie...
- Mo�e przynie�� wody? - zapyta� Oleg, opuszczaj�c oczy,
- Jest woda - powiedzia�a Liza. - Nie chcesz mnie us�ucha�. Pos�uchaj chocia� raz w �yciu!
- P�jd� ju�.
- Id� - szepn�a Liza.
W drzwiach dop�dzi�y go s�owa.
- Oleg, rozejrzyj si�, mo�e tam jest lekarstwo na kaszel dla Krystyny. Nie zapomnisz?
- Nie zapomn�.
- Zapomni - warkn�a Krystyna - Na pewno zapomni. I nie b�dzie w tym nic dziwnego.
- Oleg!
- No co?
- Nie powiedzia�e� mi do widzenia.
- Do widzenia.
***
Stary by� w kuchni. My� si� nad miednic�.
- �adne sztuki upolowali�cie - powiedzia�. � Tylko futro maj� nie najlepsze, letnie.
- To Dick i Siergiejew.
- Jeste� z�y? By�e� u Krystyny?
Tam wszystko jest w porz�dku. Trzeba b�dzie p�niej zanie�� im troch� oleju. Kartofle te� im si� ko�cz�.
- Nie martw si�. Chod� do mnie, porozmawiamy na ostatek.
- Mo�e u nas?
- U mnie jest teraz spokojnie, bli�niaki bawi� si� na dworze.
- Tylko nied�ugo! - krzykn�a matka zza przepierzenia.
Stary u�miechn�� si� Oleg zdj�� z wieszaka r�cznik i poda� mu, �eby wytar� sobie r�k�. Praw� r�k� Stary straci� pi�tna�cie lat temu, kiedy po raz pierwszy pr�bowali przedosta� si� na prze��cz.
Oleg poszed� do pokoju Starego i usiad� przy stole, wypolerowanym �okciami uczni�w, odsun�� w�asnej roboty liczyd�o z orzechami zamiast kostek. Ile� to razy tu siedzia�? Kilka tysi�cy razy. I wszystkiego, co wie, nauczy� si� przy tym stole.
- Najbardziej l�kam si� pu�ci� ciebie - powiedzia� starzec, siadaj�c naprzeciw niego na miejscu nauczyciela. My�la�em, �e za kilka lat zast�pisz mnie i �e zamiast mnie b�dziesz uczy� dzieci.
- Wr�c� - powiedzia� Oleg i pomy�la�, �e chcia�by wiedzie�, co teraz robi Marianna. Grzyby ju� namoczy�a, a potem przejrza�a zielnik. Ono przecie� ci�gle zajmuje si� swoim zielnikiem. Pakuje si�? Rozmawia z ojcem? �pi?
- S�uchasz mnie?
- Oczywi�cie, nauczycielu.
- A jednocze�nie nalega�em, �eby zabrali ci� na prze��cz. To chyba jest wa�niejsze dla ciebie ni� dla Dicka albo Marianny. B�dziesz tam moimi oczami i r�kami.
Stary uni�s� swoj� r�k� i przyjrza� si� jej z takim zaciekawieniem, jakby nigdy jej nie widzia� I zamy�li� si�. Oleg milcza�. Stary cz�sto tak milk� nagle na minut� lub dwie. Trzeba si� by�o do tego przyzwyczai�. Ka�dy ma swoje s�abo�ci. P�omyk kaganka odbija� si� w wypolerowanym, jak zawsze czystym mikroskopie, w kt�rym brakowa�o najwa�niejszego szk�a. Siergiejew od dawna m�czy� Starego, powtarza� mu, �e pusta rurka jest zbyt cenna, aby trzyma� j� na p�ce jako ozdob�. �Daj mi j� do warsztatu - m�wi� - to zrobi� z niej dwa wspaniale no�e�. Ale Stary si� nie zgadza�.
- Przepraszam - powiedzia� starzec. Zamruga� poczciwymi, szarymi oczami, pog�adzi� schludnie przystrzy�on� bia�� br�dk�... - Rozmy�la�em. Wiesz, o czym? O tym samym, co i przedtem, o tym, �e w historii Ziemi zdarza�y si� ju� wypadki, kiedy wskutek r�nych nieszcz�liwych zbieg�w okoliczno�ci niewielka grupa ludzi zostawa�a odci�ta od cywilizacji. I tutaj wkraczamy w dziedzin� analizy jako�ciowej...
Starzec zn�w zamilk� i bezd�wi�cznie poruszy� ustami. Zag��bi� si� w swoje my�li. Oleg przywyk� do tego. Lubi� nawet siedzie� obok starca i po prostu milcze�, po prostu siedzie�, bo wydawa�o mu si�, i� Stary ma w sobie tak wiele wiedzy, �e przesyca ni� ca�e powietrze, kt�rym oddycha.
- Oczywi�cie nale�y uwzgl�dni� przedzia� czasowy. Przedzia�, to odleg�o��. Rozrzut, kiedy m�wimy nie o przedmiotach, tylko o zjawiskach. Zapami�ta�e�?
Stary zawsze t�umaczy� s�owa, kt�rych uczniowie jeszcze nie znali.
- Do degradacji pojedynczego cz�owieka wystarczy kilku lat, pod warunkiem, �e jest bia�� kart�. Wiadomo, �e dzieci, kt�re w niemowl�ctwie trafia�y do wilk�w lub tygrys�w, a takie wypadki zanotowano w Indiach i w Afryce, po kilku latach beznadziejnie op�nia�y si� w stosunku do swoich r�wie�nik�w. Stawa�y si� debilami. Debil, to jest...
- Pami�tam to s�owo.
- Przepraszam. Nie udawa�o si� przywr�ci� im cz�owiecze�stwa. Nawet chodzi�y wy��cznie na czworakach.
- A gdyby to by� doros�y?
- Doros�ego wilki nie przyjm�. A na bezludnej wyspie?
- Jest wiele wariant�w, ale w ka�dym z nich cz�owiek nieuchronnie si� degraduje. Stopie� degradacji...
Starzec uni�s� pytaj�co oczy, a Oleg skin�� g�ow�. Wiedzia�, co to jest degradacja.
- Stopie� degradacji zale�y od poziomu, jaki cz�owiek osi�gn�� do momentu izolacji, i od jego charakteru. Nie nale�y jednak dokonywa� eksperymentu historycznego na pojedynczym ukszta�towanym osobniku. M�wimy zatem o spo�eczno�ci, socjum, grupie. Zastanawiamy si�, czy grupa ludzi mo�e utrzyma� si� na poziomie kultury, na jakim znajdowa�a si� w chwili odizolowania?
- Mo�e - powiedzia� Oleg. - To my.
- Nie mo�e - zaoponowa� starzec. Dziecku do ostatecznej degradacji wystarczy jednak pi�� lat, grupie, je�li nawet nie wymrze, trzeba na to dw�ch lub trzech pokole�. Plemieniu - kilku pokole�, narodowi za�, mo�e nawet paru wiek�w. Ale ten proces jest nieuchronny i nieodwracalny. Dowodzi tego historia. We�my chocia�by australijskich aborygen�w...
Wesz�a matka Olega. By�a uczesana i mia�a na sobie �wie�o upran� sp�dnic�.
- Posiedz� z wami - powiedzia�a.
- Posied�, Ireno, posied� - powiedzia� starzec. - Rozmawiamy w�a�nie o post�pie, a w�a�ciwie regresie spo�ecznym.
- Ju� o tym s�ysza�am - powiedzia�a matka - Zastanawiasz si�, jak pr�dko zaczniemy chodzi� na czworakach? Odpowiem ci, �e jeszcze wcze�niej wszyscy wyzdychamy. No i dzi�ki Bogu. Ju� mnie to zbrzydzi�o.
- A jego nie zbrzydzi�o! - wykrzykn�� starzec. Moich bli�niak�w te�.
- Przecie� tylko dla niego �yje, a wy go posy�acie na pewn� �mier�.
- Je�li przyj�� tw�j punkt widzenia - odpar� Stary - to tutaj ka�dy dzie� grozi �mierci�. Tutaj las to �mier�; zimo, huragan, pow�d�, uk�szenie trzmiela - to r�wnie� �mier�. I nikt nie wie, sk�d ta �mier� wype�znie i jak� przybierze posta�.
- Wype�za, kiedy chce, i zabiera ka�dego, kogo tylko zapragnie - powiedzia�a matka. - Jednego za drugim.
- Jest nas teraz wi�cej, ni� by�o pi�� lat temu. Najwa�niejszym problemem nie jest przetrwanie fizyczne, tylko moralne.
- Jest nas mniej, coraz mniej! Rozumiesz, niewielu ju� zosta�o! Co te szczeniaki mog� bez nas zrobi�?
- Wiele mo�emy - powiedzia� Oleg. Posz�aby� sama do lasu?
- Wola�abym si� powiesi�. Czasami boj� si� nawet wyj�� na ulic�.
- A ja mog� p�j�� chocia�by zaraz. P�jd� i wr�c� ze zdobycz�.
- A dzisiaj Dicka i Mariann� o ma�o szakale nie ze�ar�y.
- To by� przypadek. Przecie� wiesz, �e szakale nic chodz� stadami.
Nic nie wiem! Zaatakowa�y dzi� stadem, czy nie?
- Zaatakowa�y.
- To znaczy, �e jednak chodz�...
Oleg przesta� si� spiera�. Matka r�wnie� zamilk�a. Stary westchn��, pomilcza� i kontynuowa� sw�j monolog:
- Nie wiedzie� czemu akurat dzisiaj przypomnia�em sobie pewn� histori�. Nie my�la�em o niej przez ca�e lata, a dzisiaj sobie przypomnia�em... Wydarzy�o si� to w roku 1530, wkr�tce po odkryciu Ameryki. Niemiecki statek wielorybniczy, poluj�cy na po�udnie od Islandii, dosta� si� w sztorm i zosta� zepchni�ty na nieznane wody. Przez kilka dni statek p�yn�� na p�nocny wsch�d, lawirowa� w�r�d g�r lodowych, a� wreszcie w oddali ukaza�y si� za�nie�one g�rzyste brzegi nieznanego l�du. Teraz ta ziemia nosi nazw� Grenlandii. Statek rzuci� kotwic� i wielorybnicy zeszli na brzeg. Wyobra�cie sobie ich zdziwienie, gdy niebawem spostrzegli na po�y zrujnowany ko�ci�, a potem szcz�tki kamiennych chat. W jednej z nich znale�li zw�oki rudow�osego m�czyzny w odzie�y byle jak uszytej z foczych sk�r, a obok - spi�owany do po�owy, zardzewia�y �elazny n�. Wok� panowa�a pustka, zimno, �nieg...
- Nie strasz tymi swoimi historycznymi ba�niami - powiedzia�a nerwowo matka.
- Poczekaj. To nie jest ba��, tylko udokumentowany takt. Ten cz�owiek by� ostatnim wikingiem. Oleg, pami�tasz, kto to byli wikingowie?
- Opowiada�e� o wikingach, nauczycielu.
- Wikingowie przemierzali morza, podbijali ca�e kraje, zasiedlili Islandi�, l�dowali w Ameryce, kt�r� nazywali Winlandem, a nawet za�o�yli w�asne kr�lestwo na Sycylii. Mieli te� du�� koloni� na Grenlandii. By�o tam kilka osiedli z murowanymi domami, ko�cio�ami i tak dalej. Ale oto pa�stwo wiking�w upad�o, ich okr�ty przesta�y wychodzi� w morze. Ich kolonie dosta�y si� innym narodom albo zosta�y porzucone. Przerwa�a si� r�wnie� ��czno�� z koloni� na Grenlandii. A tymczasem klimat wyspy stawa� si� coraz surowszy, byd�o pada�o, zasiewy wymarza�y i grenlandzkie osiedla chyli�y si� ku upadkowi. Przede wszystkim dlatego, �e utraci�y kontakt z reszt� �wiata Grenlandczycy, niegdy� odwa�ni �eglarze, zapomnieli, jak buduje si� statki i stopniowo wymierali. Wiadomo, �e w po�owie wieku XV w ostatnim grenlandzkim ko�ciele odby� si� ostatni �lub. Potomkowie wiking�w dziczeli, gdy� by�o ich zbyt ma�o, aby przeciwstawi� si� �ywio�owi, i zbyt ma�o, aby osi�gn�� jakikolwiek post�p, a nawet zachowa� dotychczasowy poziom. Czy potrafisz sobie wyobrazi� tragedi�, jak� by� ostatni �lub w ca�ym kraju? - Stary zwraca� si� do matki.
- Twoja analogia mnie nie przekonuje - powiedzia�a matka. - Cho�by wiking�w by�o nie wiem jak wielu, nic nie by�oby w stanie ich uratowa�.
- A przecie� oni byli przystosowani do klimatu. W ci�gu pi�ciuset lat potrafili si� przystosowa�. Ale wymarli, chocia� mieli jak�� alternatyw�. Gdyby ten niemiecki statek zjawi� si� trzydzie�ci lat wcze�niej - wszystko mog�oby u�o�y� si� inaczej. Wikingowie mogliby pop�yn�� na kontynent i wr�ci� do ludzkiej rodziny Albo nawi�zaliby kontakt z innymi krajami, zjawiliby si� u nich kupcy, nowi osiedle�cy, chocia�by nowe narz�dzia pracy, wiedza powszechna ju� w �wiecie, ale niedost�pna wyspiarzom. I wszystko potoczy�oby si� inaczej...
- Do nas nikt nie przyp�ynie - powiedzia�a matka. - Sko�czmy ju� z tym, Borys, dobrze?
- Nasz ratunek nie polega na wtapianiu si� w przyrod�, na adaptacji do niej - powiedzia� starzec z niezachwian� pewno�ci�. Tym razem zwraca� si� do Olega. - Potrzebujemy zastrzyku ludzkiej kultury, potrzebujemy pomocy ze strony reszty ludzko�ci. Pomocy w dowolnej formie. Dlatego w�a�nie nalegam, �eby� poszed� na prze��cz. My jeszcze pami�tamy. I naszym obowi�zkiem jest przekaza� t� pami�� wam.
- Przelewanie z pustego w pr�ne - powiedzia�a matka zm�czonym g�osem. - Zagrza� wody?
- Zagrzej - powiedzia� Stary. - Napijemy si� wrz�tku. Grozi nam zapominanie. Ju� teraz nosicieli cho�by drobin ludzkiej m�dro�ci, cywilizacji, wiedzy jest coraz mniej. Jedni gin�, umieraj�, inni za� s� zbytnio poch�oni�ci walk� o egzystencj�... I oto przychodzi nowe pokolenie. Ty i Marianna nie jeste�cie jeszcze tak wyra�nie na nowy spos�b ukszta�towani, stanowicie etap przej�ciowy. Jeste�cie jakby ogniwem ��cz�cym nas z nasz� przysz�o�ci�. Potrafisz sobie wyobrazi�, jaka ona b�dzie?
- My nie boimy si� lasu - powiedzia� Oleg. - Znamy grzyby i drzewa, mo�emy polowa� na stepie...
- L�kam si� przysz�o�ci, w kt�rej zapanuje nowy typ cz�owieka: Dick-my�liwy. On dla mnie jest symbolem ucieczki, symbolem pora�ki cz�owieka w walce z przyrod�.
- Richard to dobry ch�opak. Mo�e tylko troch� dziki - odezwa�a si� matka z kuchni. - Nie�atwo mu �y� samemu.
- Nie m�wi� o charakterze, tylko o zjawisku spo�ecznym. Kiedy ty wreszcie nauczysz si� abstrahowa� od powszednich k�opot�w?!
- Czy ja b�d� abstrahowa�, czy nie, nie zmieni to faktu, �e gdyby tej zimy Dick nie upolowa� nied�wiedzia, na pewno wyzdychaliby�my wszyscy z g�odu - powiedzia�o matka.
Dick ju� czuje si� tubylcem, panem losu. Przesta� chodzi� do mnie pi�� lat temu. Nie jestem wcale pewien, czy pami�ta leszcze abecad�o.
- A po co mu ono? - zapyta�a matka - Ksi��ek i tak nie ma. Nie ma te� do kogo pisa� list�w.
- Dick zna wiele pie�ni - powiedzia� Oleg. I sam je uk�ada.
Troch� si� zawstydzi�, �e tak� przyjemno�� sprawi�a mu niech��, jak� starzec okazywa� Dickowi, i dlatego w�a�nie zacz�� go broni�.
- Nie chodzi o pie�ni. Pie�ni, to zaranie cywilizacji. A dla malc�w Dick jest bo�yszczem. �Dick-my�liwy�! Dla was za�, g�upie baby, wzorem wszelkich cn�t. Dla dziewcz�t � rycerzem. Nie zauwa�y�a�, jakimi oczami patrzy na niego Marianna?
Niech sobie patrzy, wyjdzie za niego za m��. Czysty zysk dla wioski.
- Mamo! - nie wytrzyma� Oleg.
- Co?
Matka nigdy nie wiedzia�a, co si� wok� niej dzieje. �y�a w jakim� swoim �wiecie, zamierzch�ym i staro�ytnym.
- Widz�, �e cieszy ci� �wiat Dick�w-dzikus�w? - Stary by� w�ciek�y. R�bn�� nawet pi�ci� w st�. - �wiat sytych bystronogich dz