7900

Szczegóły
Tytuł 7900
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7900 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7900 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7900 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Dukaj IACTE � � W �yciu pi�kne s� tylko chwile. D�em � � I � � W Dolinie Czasu � To w Dolinie Czasu - w Dolinie Czasu Pod��aj�cy Za Cieniem, �owca zwierz�t i ludzi, czarownik i znachor, p� Cayuga, p� Francuz, zorientowa� si�, i� kto� go �ciga. Tropiciel jest tropiony. Nasta�a pora powrotu rzek do �r�de�. Jelenie poluj� na wilki. Kto� idzie po �ladach Pod��aj�cego Za Cieniem, kto� depcze zdeptan� przeze� ziemi�. Delikatnie obrysowa� ko�cem wielkiego �uku obcy odcisk buta, odcisk buta bia�ego. Co za wielka stopa. Olbrzym. Jaki wielki, taki g�upi. �lepy by dostrzeg� takiego tropiciela. Nieregularny ci�g skaz piaszczystej g�adzi ci�gn�� si� brzegiem strumienia przez �adnych kilkana�cie metr�w, r�wnolegle do �lad�w Pod��aj�cego Za Cieniem, specjalnie tu przeze� wczoraj pozostawionych dla pogoni, w�wczas zaledwie przypuszczalnej. Teraz to ju� pewno��. Jeden bia�y. Pod��aj�cy Za Cieniem po raz pierwszy zauwa�y�, �e kto� za nim idzie jeszcze na prze��czy. Padlino�ercy go ostrzegli: znak na niebie. Nad jarem, gdzie pozostawi� by� truch�o karibu, osk�rowane i pozbawione co smaczniejszych cz�ci mi�sa, unosi�o si� ich p� tuzina. Obserwowa� je przez chwil� z grani. I wtedy jeden run�� nagle w d� jak kamie�; a zaraz potem drugi. Reszta pospiesznie j�a si� wspina� na wy�szy pu�ap. C� to za boski �ucznik, zdumia� si� Pod��aj�cy Za Cieniem, nie doczekawszy si� huku strzelby. Zgodnie z zasad� wiecznej podejrzliwo�ci przyj��, i� jest poprzez te dzikie ost�py tropiony. Zacz�� zastawia� pu�apki; jego tropiciel wpad� w pierwsz� z nich: zmusiwszy go do przej�cia po odpowiednim pod�o�u, Pod��aj�cy Za Cieniem par� mil dalej rozp�yn�� si� w powietrzu: strumie�, ska�a, strumie�, kamieniste zbocze - i ani �ladu za sob�. Zatoczy� szerokie p�kole i oto sta� nad swym w�asnym tropem sprzed dnia. Bia�y olbrzym jest gdzie� w przodzie, bardziej na po�udniowy zach�d. Kucn��, przymru�y� lewe oko i oceni� d�ugo�� kroku m�czyzny: naprawd� wzrostu musi by� nieprzeci�tnego. Co tu robi? Czemu zapu�ci� si� tak g��boko na terytorium wolnych plemion? Dlaczego za mn� idzie? I jak d�ugo? Od samej faktorii nad Erie? To niemo�liwe. Jakie� m�g�by mie� powody? Zemsta? To jest si�a, kt�ra by�aby w stanie go do tego pchn��, ludzie wi�ksze szale�stwa pope�niaj� z nienawi�ci, dla nienawi�ci. Ale - zemsta za kogo? W Dolinie Czasu nie mieszka �aden szczep, nie jest ona niczyim sta�ym terenem �owieckim, to ziemia neutralna. Na wschodzie, trzy dni drogi st�d, �yj� Ludzie-W�e; synowi jednego ze starszych wioski pom�g� niegdy� w upolowaniu nied�wiedzia. Zawsze m�g�by zwr�ci� si� do nich o pomoc. Cho� mia� nadziej�, �e nie b�dzie to konieczne. Ruszy� po �ladach w�asnych i bia�ego. Bieg�. Powinien doj�� tamtego przed zmierzchem. Zna� sw�j rytm i zna� odleg�o��. Skr�ci� w las; ga��zie siek�y go po twarzy, zahacza�y o niemal proste ��czysko uko�nie przecinaj�ce plecy - pozostawia� za sob� dodatkowy poszept rozbudzonej puszczy. Ci�ka sakwa obija�a mu niezgodnie z tempem biegu kr�gos�up, mimo podw�jnej sk�ry kurtki czu� tward� kraw�d� jakiego� upakowanego w torbie przedmiotu. By� �wiadomy najmniejszej nier�wno�ci gruntu pod mi�kkimi podeszwami mokasyn�w; wola�by biec boso, by nic nie zak��ca�o intymno�ci jego kontaktu z ziemi�: nie pie�ci si� kobiety d�oni� w r�kawicy. Biali ziemi nienawidz�, okazuj� jej pogard�; zadziwiaj�ca jest ta �atwo��, z jak� wykrzesuj� z siebie r�wnie skrajne, co absurdalne uczucia. Zna� ich, �y� z nimi, wi�c wiedzia�. Mo�e taki w�a�nie jest ten olbrzym: og�upia�y, oszala�y z pogardy; za�o�y� si� z kim�, �e upoluje Indianina - dw�ch, czterech, dziesi�ciu - to mo�liwe, takie rzeczy si� zdarzaj�. Jakie� zwierz� przemkn�o obok, r�wnolegle do pohuraganowego zawa�u - cie� ciemny po�r�d cieni zielonych. Tropiciel wci�gn�� powietrze przez nos: nic nie wyczu�, wiatr by� z nim. Gdzie� daleko rozstuka� si� dzi�cio�, odpowiedzia�o mu echo. Tropy znika�y, to zn�w si� pojawia�y - nie zwraca� na nie uwagi, bieg� na pami��. W Dolinie Czasu rzeczywisto�� jest silniejsza, nie spos�b si� jej oprze�, uleg�by jej �lepy, g�uchy, pozbawiony w�chu i czucia. Tu nawet sny s� prawdziwsze. Doznania atakuj� cz�owieka z bolesn� nachalno�ci�. Woda jest sto razy bardziej wilgotna, ro�liny i zwierz�ta tysi�c razy bardziej �ywe, powietrzem mo�na si� upi�. Trzeba si� naprawd� stara�, by nie ulec przypadkowemu zauroczeniu przez kamie� �r�dkorzenny, barw� kory, rozedrganie kraw�dzi li�cia, pie�� wiatru. To �wi�te, �wi�te miejsce. Nie przelano tu ludzkiej krwi od niepami�tnych lat. Ale te� nigdy dot�d nie posta�a tu stopa bia�ego. W Dolinie Czasu, gdzie wszystko jest nowe i pierwsze - nie zostan�, nie chc� zosta� pierwszym morderc�. S�o�ce sta�o dwie d�onie nad grani�, gdy Pod��aj�cy Za Cieniem dotar� do �lebu, za kt�rym ko�czy� si� jego stary trop. Zwolni� i zdj�� z plec�w �uk, wy�szy od niego samego. Wspi�� si� na zbocze i skr�ci� ku strumieniowi, wybieraj�c drog� na skr�ty. Szed� teraz powoli, naprzeciw nieregularnym porywom wiatru, ws�uchuj�c si� w ka�dy szept puszczy; przekrzywia� lekko g�ow�, jakby usi�uj�c pochwyci� jakie� zakazane dla zwyk�ych �miertelnik�w g�osy z s�siedniego �wiata - d�ugie, czarne, proste w�osy opada�y mu w nie�adzie na pier� i plecy, dziwnie wygl�da� w takiej pozie. Szed�. Ziemia przyjmowa�a jego stopy mi�kko, bezg�o�nie. Omija�y go ga��zie. Oczy jego prawie si� nie porusza�y: dawno opanowa� by� sztuk� kontroli postrzegania peryferyjnego, nie umyka� mu �aden ruch, a teraz nie wzrok, lecz s�uch stanowi� zmys� dominuj�cy. Mija� drzewa jak ludzi w zapatrzonym w celebr� t�umie. Teren j�� ponownie opada�: zbli�a� si� Pod��aj�cy Za Cieniem do strumienia, od przeciwnej, ni� poprzednio strony. Jak zawsze, w chwili napi�cia, w preludium niebezpiecze�stwa - rozsw�dzia�y go bole�nie blizny po straconych palcach. Szum wody na kamieniach. Prze�wity �r�ddrzewne. Zatrzyma� si� za wysokopienn� sosn�; st�d widzia� strumie� i skalny zawa�, przez kt�ry si� on pieni�. Wolna od zaro�li przestrze� szeroka by�a na jakie� trzydzie�ci krok�w. Na drugim brzegu znajdowa�a si� piaszczysta polana, czarna plama zgaszonego ogniska �ci�ga�a spojrzenie do jej �rodka. Nad wod� unosi�y si� chmury owad�w. W�r�d kamieni zawa�u sun�� w��. Zachodz�ce s�o�ce rozr�owia�o wiecznie zbe�tan� powierzchni� potoku. Instynkt. Pad� na ziemi� na �wier� oddechu przed uderzeniem kuli w pie� sosny. Posypa�y si� na� od�amki kory. Nie m�g� poj�� co si� dzieje. Nie by�o, nie by�o najcichszego nawet huku wystrza�u. Jedyne wyja�nienie, jakie przysz�o mu do g�owy: przypadkowy pocisk ze zbyt wielkiej na d�wi�k odleg�o�ci - odpad�o po pierwszym zerkni�ciu na blizn� po kuli na ciele sosny: strzelano z do�u, z drugiej strony strumienia, spod zbocza. Przyp�aszczony do ziemi, wycofa� si� znad szczytu skarpy, w�owym sposobem bardziej si� wij�c, ani�eli czo�gaj�c; od zapachu �ci�ki przemkn�o mu wspomnienie dusznego, upalnego lata z dzieci�stwa. Dochodzi�y go zza strumienia jakie� ha�asy, lecz nie m�g� si� w nie pilniej ws�ucha�, nie mia� czasu i okazji, musia� ucieka�, licz�c na to, i� strzelec zaj�ty jest ponownym nabijaniem broni. - Zatrzymaj si�! - krzykn�� po angielsku niewidoczny m�czyzna. - Wr��! C� to za g�upiec nies�ychany, zdumia� si� Pod��aj�cy Za Cieniem; po nat�eniu i nik�ym pog�osie krzyku oceni� dziel�c� ich odleg�o�� na jakie� sto krok�w. Wystarczy. Os�oni�ty od strony strumienia szerokim pniem wiekowego d�bu, wsta� i wyprostowa� si�, ju� ze strza�� na ci�ciwie i �ukiem wp�napi�tym, �ciskanym w tr�jpalcej d�oni. Nie bardzo rozumia� jakim cudem zosta� spostrze�ony, ale skoro sta�o si�, nie mia�o to teraz znaczenia - nie my�le� o tym: przesz�o, min�o - oboj�tne. Zastanawia�o go natomiast niemal�e szale�cze post�powanie strzelca. Czy�by faktycznie wariat? Op�tany olbrzym? S�ysza� go doskonale, jak wspina� si� na skarp� nadwodn� i przedziera� przez las, nie cichszy od rannego nied�wiedzia. Bli�ej i bli�ej. Tak blisko, �e Pod��aj�cy Za Cieniem od�o�y� �uk i wyj�� zza pasa tomahawk; tamten przebiegnie tu� obok. I rzeczywi�cie. Ju� s�ysza� jego oddech. J�ki ziemi ugniatanej tymi wielkimi stopami. Zamar�, przyci�ni�ty do pnia, spr�ony niczym drapie�nik przed skokiem. A potem wszystko si� jako� skot�owa�o, pomiesza�o, chaos zapanowa� absolutny w porz�dku wydarze� - i w pami�ci tropiciela zapisa�y si� one mozaik� bladych fakt�w, pozbawionych przyczyny i skutku. Wi�c uderzy�, trafi� olbrzyma, tego by� pewien, widzia� obuch tomahawka odskakuj�cy od jego czaszki. Odst�pili, zakr�cili si� wok� siebie. Kt�ry� z nich krzycza�. Czy Pod��aj�cy Za Cieniem uderzy� po raz drugi? Czy te� to tamten go zaatakowa�? Nie m�g� sobie p�niej przypomnie�. Ci�g�o�� czasu powr�ci�a w chwili, gdy obaj stali naprzeciwko siebie, o trzy kroki oddaleni, mierz�c si� wzrokiem; olbrzym celowa� w Pod��aj�cego Za Cieniem z tej swojej strzelby, a sam Pod��aj�cy Za Cieniem zamar� w p� zamachu tomahawkiem, boj�c si� sprowokowa� mimowolny strza�. Olbrzym dysza�. - Luis Lavier - sapn�� po chwili - nie uciekaj, nie chc� ci uczyni� krzywdy. - A wci�� mierzy� z biodra do tropiciela, ta jego przedziwna kr�tkolufa bro� (a nie pistolet przecie�!) ani drgn�a. Cayuga zastanawia� si� w panice nad czym� innym; w istocie ledwo zarejestrowa� s�owa bia�ego i fakt, �e zna on jego francuskie nazwisko. Martwi�o Pod��aj�cego Za Cieniem czy aby nie rozgniewa� duch�w tego miejsca, czy nie zbezcze�ci� Doliny, czy nie dopu�ci� si� �wi�tokradztwa atakuj�c tu cz�owieka. Mo�e to dlatego jego cios - wszak �miertelny - nie wyrz�dzi� olbrzymowi �adnej szkody? Czy duchy by�y przeciw niemu? To niepokoj�ca perspektywa. - Nie spodziewa�em si� ciebie z tej strony, nie rozpozna�em ci�. Nie chc� ci� zabija�. Jeste� mi potrzebny. Poszed�em za tob�, �eby ci� wynaj��. Co mam robi�? - my�la� tropiciel. Nale�y si� wystrzega� gniewu zmar�ych. Niebezpiecznie jest mie� w nich wrog�w. Obym tylko ich bardziej nie rozsierdzi�. Powoli wsun�� tomahawk za pas i uni�s� na wysoko�� twarzy puste d�onie. �uk le�a� pod d�bem; nawet na� nie spojrza�. Bia�y lekko opu�ci� bro�. Spr�bowa� si� u�miechn��; niezbyt mu to wysz�o. Pod��aj�cy Za Cieniem zacz�� si� cofa�, powoli stawia� wstecz nog� za nog�. Teraz m�g� si� przypatrze� olbrzymowi; jedynie przez por�wnanie wydawa� si� on wielki, zbudowany by� proporcjonalnie i nie wygl�da� na �adnego dziwol�ga. Za to ubranie doprawdy mia� dziwne i z dziwnym akcentem m�wi�. Popatrywa� cokolwiek skonsternowany spode �ba; d�ugie jasne w�osy spi�te mia� na karku, pozbawionego blizn wysokiego czo�a nie znaczy�a �adna zmarszczka: m�odszy by� od Cayugi, m�odziej wygl�da�. - P�jdziesz za mn� - powiedzia� bez �ladu intonacji pytaj�cej. Uni�s� strzelb�. Rozstawi� szerzej nogi. Wszystko w nim by�o gro�b�. Czai�a si� ona i w l�nieniu tych metalowych przedmiot�w, kt�re wisia�y mu przy pasie i na sprz�czkach kurtki. Pod��aj�cy Za Cieniem na tyle d�ugo �y� w�r�d bia�ych, by przyswoi� sobie ich spos�b rozr�niania tch�rzostwa od ostro�no�ci. Teraz wi�c tylko powoli post�pi� w bok, pochyli� si� i podni�s� �uk. Nie spuszcza� oczu z jasnow�osego; a i tamten z niego. - Uwa�aj - rzek� olbrzym - ja wiem jak szybko potraficie tego u�y�. A tu i tak nie jeste� w stanie nic uczyni� wbrew mej woli i my�li. Po czym przerzuci� strzelb� lekko w bok - swobodnie, lecz z�owr�bnie szybko - i nacisn�� spust. Od d�bu odprysn�� spory kawa� kory. W ciszy. �adnego huku wystrza�u. Cayuga ani drgn��. Lufa ju� na powr�t by�a ku niemu skierowana. Ju� wiedzia�, �e ta bro� �adowania nie wymaga. I w takim porz�dku przeszli lasem do skarpy, w d�, przez strumie� i na polan�. Pod��aj�cy Za Cieniem, rzecz jasna, szed� przodem, nie widz�c bia�ego mierz�cego mu w plecy - cho� po prawdzie s�ysza� go wyra�nie: m�czyzna po prostu nie umia� chodzi� po puszczy. I przez chwil� tropiciel nawet rozmy�la� czy aby nie uskoczy� w bok, nie uciec niespodzianie - lecz a� tak bardzo nie dowierza� zapewnieniom olbrzyma. Dotarli do wygaszonego ogniska. Tu blondyn kaza� Cayudze si� zatrzyma�, po czym znikn�� na moment mi�dzy drzewami; wr�ci� z wypchanym czym� workiem, kt�ry zarzuci� sobie na plecy. Zaskoczy� szamana u�miechaj�c si� do� szczerze. Prze�o�y� w ty� strzelb� zawieszon� na jakim� dziwnym rzemieniu. Spojrza� w niebo. Przypatrzy� si� tym swoim �wiecide�kom. Potem rozpocz�� rytua�. � � Czary, czary � - Trzymaj si� blisko mnie! Ale przecie� w og�le si� nie porusza�; siedzia� zmartwia�y z �ukiem przez uda, sakw� pomi�dzy nimi, zgarbiony, ze wzrokiem panicznie utkwionym w horyzoncie, staraj�c si� ignorowa� przera�aj�ce manifestacje magii olbrzyma. Po prawdzie by�o to niemo�liwe. Strumie� przeb�ystni� si� gor�co w srebrno�uskiego w�a, co miast �lepi posiada wkl�s�e zwierciad�a; gad wyta�czy� w g�r� na ogonie, rozkoleba� si� niepewnie i skoczy� spiralnym �ukiem, pozostawiaj�c za sob� suche �o�ysko potoku, z tysi�cem zielono obros�ych, g�adko obtoczonych kamieni. Pod��aj�cy Za Cieniem odruchowo jeszcze bardziej si� skuli� i pochyli�, gdy l�ni�cy potw�r ze �wistem sun�� ponad. Spojrza� potem za nim: w�� po�era� niebo. Wgryz� si� w nie �miertelnie, wbi� k�y i ws�czy� jad; przedziwnym sposobem Cayuga widzia� t� truj�c� ciecz, jak p�dzi pod powierzchni� materii niebosk�onu od horyzontu do horyzontu, coraz cie�szymi i cie�szymi �y�ami, niczym szczelinami rzeczywisto�ci, by w ko�cu rozla� si� brudnobr�zowo po ca�ej sferze niebieskiej. Dotar�wszy do S�o�ca jad przebarwi� je na zielono; ziele� szybko wyblak�a - S�o�ce si� skurczy�o, przygas�o i zblad�o do trupiej bieli. Od tego wszystkiego wicher taki rozszala� si� po Dolinie, �e gi�o i �ama�o konary grube jak rami� m�czyzny. Tropiciel nieomal o�lep� od podniesionego py�u i kurzu. Og�uch� od demonicznego wycia burzy. Straci� z oczu jej ojca, znikn�� mu gdzie� olbrzym. Trz�s�a si� ziemia. Dr�a� w posadach �wiat. Pod��aj�cy Za Cieniem j�� si� modli�. S�owa wp�wypowiedziane po�yka� huragan. Gesty niedope�nione zamazywa� mrok i zawierucha. A mrok ten si� zag�stnia�: ziemia, wzorem w�a wody, pocz�a po�era� zatrute niebo. Czarne szcz�ki prze��czy zaciska�y si� na nim okrutnie powoli - coraz bli�ej i bli�ej i bli�ej siebie szczerzy�y si�, wyrastaj�ce spo�r�d szczerbiastych dzi�se� grani, krzywe k�y g�rskich szczyt�w, jeszcze przed chwil� tak �agodnych. Cayuga wrzeszcza�. Jeste�my po�ykani! Nadgryzione S�o�ce. I nie ma go. Nieba coraz mniej. Ciemno�� - i huk. Otworzy� oczy w szoku po nastaniu ciszy. To by�a jaka� jaskinia. Bardziej to wyczu�, ni� zobaczy�, bo mrok, w odr�nieniu od ha�asu, nie min��. We wn�trzu ziemi, pomy�la�; w boskim �o��dku. Grota prze�yku. Podni�s� si� na kolana. Szmer jego ruchu ponios�o ch�odnym echem. �wi�ty dym, przemkn�o mu; znajduj� si� pod wp�ywem jakich� zi�: ta lekko��... wszystko dziwnie lekkie. Nienaturalnie realne; nawet dotyk kamienia boli. Oszo�omienie Cayugi by�o tak wielkie - w�lepia� si� w p�mrok, maca� szale�czo przestrze� woko�o, dysza�, niczym z topieli wyci�gni�ty - �e raz i drugi ujrzawszy sylwetk� ludzkiego cienia, nie skojarzy� jej z czymkolwiek, zignorowa� jako plam� bez�wiat�a. Dopiero potem pomy�la�: b�g - demon - cz�owiek - bia�y olbrzym. Krzykn��: - Ty! - i po angielsku: - Ty! Ty! Demonie! - i w ojczystym narzeczu: - Rozkaza�e� skale mnie po�re�! Pogrzeba�e� mnie! Bia�y Diable! - i znowu po angielsku: - Zabij� ci�! Ale nawet kroku ku niemu nie post�pi�. Cie� si� rozszczepi�, przeg�stni� i b�ysn�� nag�ym blaskiem, w szybkim jak zw�enie �renicy samozniszczeniu i wy�wietleniu sylwetki olbrzyma. Olbrzym dzier�y� kul� �wiat�a w uniesionej ponad g�ow� r�ce. Poza tym nie zmieni� si�, tak�e w owym ponurym spojrzeniu spod ci�kich nawis�w �uk�w brwiowych. - Za mn� - rzek�, odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie, w ust�puj�cy pos�usznie mrok. Pod��aj�cy Za Cieniem pod��a� za �wiat�em. Tyle si� waha� i zastanawia�, ile czasu zabra�o mu podniesienie �uku i sakwy. W rzeczy samej nie mia� wyboru. Grota by�a olbrzymia. Szli i szli. �adnych �cian, �adnych nier�wno�ci pod�o�a. Ich dw�ch i ich cienie. A jak sprowokuj� g�o�niejszy d�wi�k, to a� przera�enie bierze od wieloszeptnej g��bi oddechu jego echa. �o��dek Ziemi. Ochro� mnie, Duchu Duch�w, wyprowad� z Podziemi. Wieczne pos�usze�stwo, Duchu Duch�w; dary jakie chcesz, ofiary jakie chcesz. Przywr�� mnie S�o�cu! Co� przed nimi. S�up. Wielki. W niesko�czonej ciemno�ci podstropowej ginie. Podeszli bli�ej. To by�y spiralne schody. Ko�� Ziemi. J�li si� wspina� po niej. Wy�ej i wy�ej, wci�� skr�caj�c za lew� r�k�. Liczy� stopnie, �eby nie my�le� - �le my�le� podczas bitwy, oddaj si� tera�niejszo�ci, strach to dziecko czasu przysz�ego. Stopie�. Stopie�. Stopie�. Buty olbrzyma miga�y mu po�r�d sk��bionych cieni na wysoko�ci oczu. Schody by�y bardzo w�skie, lecz zabezpieczone wysok�, osiatkowan� balustrad�, �e praktycznie nie spos�b by�o z nich spa��. Stopie�. Stopie�. Stopie�. Drewno? Kamie�? Co to za materia�? Stuka� we� ko�c�wk� �uku. Wyklu� si� z tego jaki� specyficzny rytm. Tylko olbrzym fa�szowa�. Szybko szed�. Stopie�. Stopie�. Stopie�. Tysi�c siedemset czterdzie�ci dwa, tysi�c siedemset czterdzie�ci trzy... koniec. Wyszli. Jeszcze jaki� kr�ty korytarz w skale - i oto ju� �wiat�o dnia, powietrze wielkich przestrzeni, zapach �ycia. Pod��aj�cy Za Cieniem krzykn�� i wybieg� na zewn�trz; wyprzedzi� olbrzyma. Za bardzo si� pospieszy�, zmys�y nie zd��y�y go ostrzec - szok powali� Cayug� na kolana. - �mieeeer�! To nie by� jego �wiat. Ju� po zapachu powinien pozna�. Z�y, obcy zapach, zapach niezrozumia�y: warkocz woni nieznanych i niebezpiecznych. I d�wi�ki: wiatr tak nie wyje, wiatr tak nie �wiszcze, las tak nie szumi. Ale musia� to zobaczy�. Trupioblade, skurczone s�o�ce. Niebo koloru b�ota. Za ma�e, za ciasno obj�te horyzontem. Krajobrazy, jakie mog� si� przy�ni� tylko w nocy po Obrz�dku No�a. Chora, granatowo-czarna pow�oka puszczy... to nie puszcza, to nie drzewa. Podmienione, skarla�e, spotwornia�e. Chmury niczym w�osy rozczesane na niebosk�onie. Lec� jakie� monstrualne ptaki... to nie ptaki. W oddali demony wrzeszcz� na wiatr. P�onie fioletowym ogniem fragment widnokr�gu; zmys�, kt�ry nie zawi�d� go od dzieci�stwa, zawodzi Pod��aj�cego Za Cieniem teraz: nie potrafi rozpozna� stron �wiata. - �mieeeeeeeer�! Bia�y olbrzym pochyli� si� nad nim i d�gn�� go w szyj� srebrnym szponem. Tropiciel zwiotcza�, osun�� si� na ziemi� i straci� przytomno��. � � Jeste� snem � Nie po raz pierwszy budzi� si� zwi�zany; wiedzia�, �e skr�powano mu nogi i r�ce w�a�ciwie zanim na dobre si� ockn��. Wi�c nie otwiera� oczu. S�ucha�. Rozmawiali po angielsku, ale po�owy s��w nie rozumia� i domy�la� si� ich znaczenia z kontekstu; myli� go r�wnie� ten przedziwny akcent. - ...musieli je wygasi�. Pomijaj�c ju� destabilizacj� plazmy, wsp�czynnik absorbcji czaszy skoczy� w g�r�. Poza tym siada ca�a hydraulika ramion. S� przecieki. Par� dni temu rozsadzi�o czwarty pier�cie� cumowniczy. Dekompresja. DeWonte i jego ludzie tn� wszystko na kawa�ki i �aduj� na te szybowce. - Czemu? Co z wahad�owcami? - Zostawili sobie jeden dla bezpiecznej ewakuacji, jako szybowiec komfortowy. Bo i taki z nich po�ytek. Niedawno na Piszczelach pr�bowali�my podnie�� kilka. - I co? - Czworo zabitych. Teraz ju� nikt ci nie wsi�dzie. A na automatyk� nie masz co liczy�. Na orbicie jeszcze jako� to idzie, ale tu... przecie� wiesz - kalkulator�w mo�esz u�y� co najwy�ej w charakterze �wiecide�ek dla Trup�w. - Chyba si� upij�... Charlie, na mi�o�� bosk�, to by�y przecie� ledwo dwa tygodnie! - Fitzpatrick zaczyna budowa� lepianki. - Fitzpatrick jest wariat. - Budweiser? - Nic mocniejszego? - Niestety. - Sk�d masz? - Podw�dzi�em z ostatniego zrzutu. Co� trzasn�o, rozleg� si� syk; Bia�y Diabe� westchn�� ci�ko. - Co zrobisz z tym dzikusem? - spyta� ten drugi. - To tropiciel, geniusz polowania. Rozumiesz, francusko-angielskie pogranicze, Ameryka P�nocna, osiemnasty wiek. Indianin, ale ojciec bia�y, �eby si� mo�na by�o w og�le dogada�. Zastanawia�em si� nad Pigmejami, ale to ju� przesada. - Uch... ale cuchnie. Na co ci on? - A jak my�lisz? Wytropi mi Saint-Pierce?a. - No tak... twoja stara obsesja. Odpu�ci�by� sobie. - Przecie� to wszystko jego wina! D�u�sz� chwil� milczeli. Pod��aj�cy Za Cieniem analizowa� niezrozumia�e s�owa i zdania. - Mo�e lepiej ju� si� zbieraj - mrukn�� Charlie. - Do Piszczeli jest kawa�ek. - Jak tam landrover? Na chodzie? - Mhm... kto� go sobie po�yczy�. Mo�esz wzi�� tylko tego jeepa. Ej, puszki s� teraz cholernie cenne! I we� mi tu nie �mie�. Bia�y Diabe� - rozpozna� go tropiciel po zapachu - z�apa� Cayug� za rami� i zacz�� nim potrz�sa� i szarpa�. - Pobudka, pobudka - mrucza�. Pod��aj�cy Za Cieniem otworzy� oczy. - Wstawaj, szamanie - u�miechn�� si� do� szyderczo olbrzym. - Nasta� dla ciebie czas cud�w. Trafi�e� do Krainy Wiecznych �ow�w. No, uwolni� ci�, jak tylko si� przekonam, �e nie zamierzasz pope�ni� jakiego� szale�stwa. Cayuga nie odpowiedzia�. Rozgl�da� si� po wn�trzu. By�a to zwyk�a, niskostropowa chata, wzniesiony z drewna jednoizbowy budynek o paru w�skich oknach i mocnych drzwiach - my�liwska chata obronna. Potem zogniskowa� spojrzenie na meblach i mniejszych przedmiotach wype�niaj�cych pomieszczenie - i skojarzenie mu umkn�o. Powt�rnie przejrza� na oczy. To drewno - w istocie nie by�o drewnem, cia�em drzew, jakie zna�. Szyby w oknach - tylko przezroczysto�ci� przywodzi�y na my�l szk�o. A kiedy zacz�� si� zastanawia� nad zalegaj�cymi pod �cianami stosami metalu - najr�niejszego kszta�tu, barwy i stopnia zniszczenia - zupe�nie straci� panowanie nad wyobra�ni�. Przypomnia� sobie przed�miertny widok ciemnoniebieskiego pog�rza i b�otnistego nieba. Krzykn�� bezg�o�nie na kr�tkim wydechu. Drugi z rozm�wc�w - Charlie - niewiele by� ni�szy od Bia�ego Diab�a. Siedzia� przy stole na krze�le wykonanym z dziwnego materia�u, ubrany jedynie w niemal pozbawion� nogawek, g�rn� cz�� spodni, i bawi� si� metalicznie po�yskuj�cym przedmiotem walcowatego kszta�tu, pokrytym jaskrawymi malunkami i krzywymi �ciegami czego�, co wygl�da�o na pismo: Pod��aj�cy Za Cieniem nie umia� czyta�. - Biedak jest przera�ony - ziewn�� Charlie. Bia�y Diabe� spojrza� badawczo tropicielowi w oczy; Cayuga nie odwr�ci� wzroku, zna� ten rytua�. Diabe� - kt�ry, pozostawszy w swych my�liwskich spodniach, miast kurtki mia� na sobie jedynie bezr�kawn�, wci�gan� najwyra�niej przez g�ow�, jednolicie czarn�, a niemo�liwie cienk� koszulk� - zacz�� grzeba� po kieszeniach, w ko�cu co� wyj��, rozleg� si� trzask i wyb�ystn�o mu z d�oni smuk�e ostrze no�a. Kilkunastoma szybkimi ci�ciami uwolni� tropiciela. Pod��aj�cy Za Cieniem powoli usiad�, wsta� i odsun�� si� od bia�ych. Nigdzie nie dostrzeg� swoich rzeczy: by� bezbronny. Uni�s� na wszelki wypadek puste d�onie. - Wyzbywam si� zemsty na tobie, Bia�y Diable - rzek� po angielsku. - Cho� mam do niej wszelkie prawa. Nie chc� z tob� walczy�. Pozw�l mi odej�� w pokoju. Pozw�l mi wr�ci� do domu, Bia�y Diable. Tamci popatrzyli po sobie; olbrzym schowa� n�. - C� - czkn�� Charlie - pozw�l mu wr�ci� do domu, co, Bia�y Diable? - rozchichota� si� dziko. Olbrzym w lustrzanym ge�cie pokaza� puste r�ce. - Nazywam si� Anouki Spieglass. M�w mi Anouki. Przykro mi, Luis, ale tw�j powr�t do domu nie jest mo�liwy. - Te� by� podpity, ta powolno�� wymowy bra�a si� nie tylko z jej staranno�ci. - Chc� jedynie wr�ci�. - Wiem. Przykro mi. To niemo�liwe. - Po prostu wr�c�. - To niemo�liwe, rozumiesz? Nie-mo-�li-we. - Pozw�l mi wyj��. Zwr�� moje rzeczy. W��czy� si� Charlie. - S�uchaj no, m�dralo. Jak ci Anouki m�wi, �e niemo�liwe, to niemo�liwe. Dok�d chcesz wr�ci�? Tamtego miejsca ju� nie ma. Nie istnieje. - Czy jestem wi�niem? Czy mog� wyj��? Charlie zazezowa� w g��b walca. - B�dziesz mia� z nim ci�k� przepraw� - mrukn��. Bia�y Diabe� d�ug� chwil� sta� tak w milczeniu. Wreszcie skin�� na Pod��aj�cego Za Cieniem i ruszy� ku drzwiom. Wyszli na zewn�trz. By� wiecz�r; poza k�tem padania promieni chorego s�o�ca niewiele si� zmieni�o, niemal ten sam widok Cayuga zapami�ta� sprzed �mierci. Gdy si� obejrza�, dojrza� powy�ej w stromym stoku g�ry - wcale nie wygl�da�a jak g�ra - �w otw�r, �ono koszmaru, ciemn� dziur�, z kt�rej wy�onili si� byli na obcy �wiat. Chata sta�a o sto krok�w od niej. By�a wi�ksza, ni� my�la�, posiada�a inne pomieszczenia z osobnym wej�ciem. Za ni�, cz�ciowo przes�oni�ty, sta� ma�y, niski, ko�lawo przysadzisty, metalowy w�z. Tropiciel wskaza� wyci�gni�tym ramieniem p�k� i dziur� w skale. - Rankiem wejd�. Poka� mi potrzebne czary. - Teraz jest ranek. Pod��aj�cy Za Cieniem spojrza� na� bezwyrazowo; nawet w �miertelnym strachu czy w najwy�szej ekstazie posiada� podobnie puste spojrzenie. Anouki machn�� w stron� horyzontu. - S�o�ce wschodzi nie z tej strony, co my�lisz. Nie �wieci w ten spos�b, do jakiego si� przyzwyczai�e�. - P�jd� teraz. - Chryste Panie, przecie� ci m�wi�em... Nie; chwil�, zaczekaj, zaraz wracam. - Przerwawszy w ten spos�b samemu sobie, zawr�ci� na pi�cie i znikn�� w jednych z bocznych drzwi chaty. Tropiciel po�wi�ci� t� chwil� na przyjrzenie si� szybom: to nie by�y szyby. Nie chcia� patrze� na pog�rze, granatow� niepuszcz�; przera�a� go sam zapach wiatru. Bia�y Diabe� wr�ci� z sakw� i broni� Pod��aj�cego Za Cieniem. - Teraz ci to zwr�c�, ale daj s�owo, �e mnie wys�uchasz. Pod��aj�cy Za Cieniem bez wahania skin�� g�ow�. Skrzy�owawszy nogi, usiad� na ziemi, na czarnym poro�cie - kt�ry przecie� nie m�g� by� traw� - a obok z�o�y� swoje rzeczy. Tomahawk i n� mia� na wyci�gni�cie r�ki. By� got�w wys�ucha� olbrzyma. Dobrze jest wiedzie� o przeciwniku jak najwi�cej. Olbrzym ci�ko siad� dwa kroki dalej, opar� si� o �cian� chaty, jej cie� ci�� go krzywo przez brod� i pier�. Wyj�� z kieszeni spodni i zapali� bry�k� metalu papierow� tulejk� z jakim� zielskiem w �rodku. - Papieros - wyja�ni�. Wydmuchn�� dym na wiatr. - Nie b�d� ci� powstrzymywa� przed powrotem, bo wiem, �e ci si� nie uda; prosz�, pr�buj. Poczekam na ciebie. Grota Marze� stoi otworem dla ka�dego. Widzisz, to miejsce, z kt�rego - jak ci si� wydaje - pochodzisz; w kt�rym dot�d �y�e�; �wiat, kt�rego by�e� cz�ci�... nie istnieje, nigdy nie istnia�, nie ma go, to tylko ja go wymy�li�em, wy�ni�em tam w grocie, bo potrzebowa�em tropiciela, a ta cholerna dziura w g�rze ma moc przemieniania ludzi w demiurg�w... na czas mroku. Wszed�em i wyprowadzi�em ci� z mego snu. Nie mo�esz do niego wr�ci�, tak jak nie mo�esz si� ubra� we wspomnienie minionych dni. A sam jeste� wszak snem. �yjesz, je�li mo�na to nazwa� �yciem, przez moje wyobra�enie o idealnym tropicielu. Wytropisz dla mnie pewnego... pewn� istot�. Nie oczekuj� od ciebie, �e wiele z tego zrozumiesz; w ka�dym razie jeste� poinformowany, wiesz ju�... Tak...? - Kim ty jeste�, Anouki Spieglass? Bia�y Diabe� za�mia� si� z wysi�kiem; zn�w zaci�gn�� si� papierosem. Spogl�da� gdzie� w bok, w otwart� niesko�czono�� koszmaru, gdzie Cayuga ba� si� spogl�da�. - Cz�owiekiem. Prawdziwym. Z prawdziwego �wiata. Urodzonym setki lat po czasie, z kt�rego ci� wymy�li�em. Mam �on�, mam dzieci. Teraz wszyscy jeste�my banitami. Wszyscy�my tu obcy; ty podw�jnie - m�wi� coraz ciszej. - Zginiemy tu, umrzemy pod cudzym s�o�cem. Jak ryby wyrzucone na brzeg... Kim ja jestem, kim jestem? Uczono mnie jak przemienia� kamie� w powietrze, deszcz w metal... nazwa�by� mnie czarownikiem, Luis, Pod��aj�cy Za Cieniem... ale teraz, bez moich przyrz�d�w magicznych, szama�skich ingrediencji... Ju� Charlie jest bardziej przydatny. Charlie-bimbrownik poradzi sobie - mamrota� tak do siebie, zgarbiony, zagapiony pomi�dzy stopy; trz�s�a mu si� d�o�, w kt�rej trzyma� piopielej�cego doszcz�tnie papierosa. - I co z tego, �e potrafi� obliczy� co do grama mas� ksi�yc�w? Dla wnuk�w moich wnuk�w to b�d� jab�ka na niebie, czy co� podobnego... Je�li wyrosn� w tej glebie jab�onie. W ko�cu wszystkich nas pogrzebi� Trupy. Jezu Chryste, ju� jeste�my pogrzebani...! I rozszlocha� si� sucho. � � Potw�r � Ta�czy� wok� jego n�g. Liza� mu d�onie. Bezg�o�nie; nie skamla�, nie warcza�, nie szczeka� - w og�le nie pozostawia� za sob� d�wi�k�w. By� jak �ywy obraz strachu w wilczo-psiej postaci. A w Pod��aj�cym Za Cieniem mia� swego pana. Zeszli ze stoku jak dwa duchy. Obce niebo l�ni�o nad nimi tajemnymi uk�adami gwiazd, bladozielone ksi�yce przyci�ga�y wzrok nieprawdopodobno�ci� swego istnienia. Obcy smak nocy. Obca lekko�� kroku. Obcy poszum szeptu wielkich przestrzeni. A ja jestem snem. Potworze, w realno�ci dotyku twej sier�ci zakl�ty jest sens mej egzystencji. Potw�r wyczu� i wystawi� Bia�ego Diab�a na dwadzie�cia krok�w przed chat�; Pod��aj�cy Za Cieniem nie widzia� go, olbrzym le�a� rozci�gni�ty na ziemi za pude�kowatym, metalowym wozem wspartym na czterech mi�kkich ko�ach i z wstawionymi dwoma krzes�ami. Na wozie, przed tymi krzes�ami, sta�o kilka blaszanych walc�w i butelek - b�yszcza�y w �wietle ksi�yc�w. Cayuga pochyli� si� nad bia�ym i pow�cha� jego oddech; pow�cha� puste walce i butelki. Potem zdj�� z plec�w sakw� i �uk i usiad� przy g�azie, tak, �e jeden z jego cieni pada� na zaro�ni�t� twarz Anoukiego. Anouki by� nagi, je�li nie liczy� kr�tkonogawicowych spodni. Tropiciel wyj�� z mieszka Ziele Spokoju i zacz�� je �u�. Potw�r rozp�yn�� si� w zawiesinie nocy. Ockn�� si� Bia�y Diabe�, gdy pierwszy ksi�yc zaszed�, a czwarty dogoni� trzeci. Zacz�o si� to jego przebudzenie od niezrozumia�ego mamrotania, podczas kt�rego drapa� si� po szyi. W og�le - d�ugo i ci�ko si� budzi�. Po prawdzie otrze�wia� jako tako, dopiero ujrzawszy Pod��aj�cego Za Cieniem: usiad� sztywno, przetar� oczy, zagapi� si� na�. - Anouki Spieglass - rzek� szaman - wyrz�dzi�e� mi wielk� krzywd�. - Each... Luis... szybko wr�ci�e�. - Niesprawiedliwo��. Niesprawiedliwo��. Nie mia�e� takiego prawa. Olbrzym w ko�cu zorientowa� si� w sytuacji. Czkn��. - Wi�c przekona�e� si�... nie ma wyj�cia, nie ma powrotu do domu. Tu jest twoje miejsce... twoje przeznaczenie. Pod��aj�cy Za Cieniem wsta�. Ruchem g�owy odrzuci� w�osy na plecy. Podszed� i pochyli� si� nad Bia�ym Diab�em; amulety i naszyjniki z k��w i pazur�w drapie�nik�w ko�ysa�y mu si� na piersi. W prawej r�ce trzyma� n�, d�ugi i szeroki, wykonany z ciemnej, chropowatej stali, na krzywych brzeszczot�w zimnob�ystnej od ksi�yc�w; r�k� lew�, o tr�jpalcej d�oni, si�gn�� po Diab�a. - M�j. Anouki w �lepej panice miotn�� si� w ty�; kopa� pi�tami w ziemi�, kt�ra wy�lizgiwa�a mu si� spod n�g. Szaman nakrywa� go swoim cieniem. - Luis... Pod��aj�cy... ty nie mo�esz... - M�j. Wierzgn�� i kopn�� w Cayug�; Indianin obr�ci� si� szybciej, ni� pomy�la�, i cios przeszed� bokiem. Spieglass przeturla� si�, chwiejnie wsta� i pogna� ku chacie, nisko przygi�ty do ziemi, pozbawiony wyczucia r�wnowagi. Tropiciel nie pobieg� za nim. Krzykn�� w noc. Noc krzykn�a Potworem. Wrzasn�� i Bia�y Diabe�. Przewr�ci� si� w ty�. Potw�r szczerzy� nad nim o�linione, ��te k�y. Szaman podszed�, rzuci� Anoukiego na wznak i kl�kn�� mu na piersi. N� na gard�o, ostrze pod grdyk�. Olbrzym dysza� przera�eniem. - Co... co to... - Mia�em kiedy� przyjaciela, wilczego miesza�ca - rozwspomina� si�, cokolwiek nieprzytomnie, Indianin. - Przemierza� ze mn� g�ry, lasy i r�wniny, tropi� dla mnie i walczy�. Nie mog� wr�ci� do twojego snu. M�j sen mo�e wr�ci� do mnie. - Ty sam przecie�... - Wszed�em. Mrok. Marzy�em o przesz�o�ci; zasn��em i �ni�em o niej. Grota spe�ni�a moje �yczenie. - To niemo�liwe. - Nie mam tak zimnego serca, by uczyni� to cz�owiekowi. Dope�ni�em czar�w. Grota zwr�ci�a mi zmar�ego przyjaciela. - To niemo�liwe. - Teraz ci� zabij�. N�. - Nienienie-nie mo�esz tego zrobi�, nie, nie...! Sam umrzesz, znikniesz... jeste� moim snem, moim wymys�em, kto ci� b�dzie �ni�, gdy mnie zabijesz? Zaczniesz si� rozp�ywa�... Nienienie!! Nie r�b tego! Na mi�o�� bosk�...! ...po prostu przestaniesz istnie�. Pod��aj�cy Za Cieniem zamar�, podni�s� wzrok, spojrza� gdzie� poza ciemno��. Stracone, stracone, stracone wszystko. Wodo Niezm�cona, Czarna R�ko; �ony moje - nigdy nie us�ysz� waszych g�os�w, nie dotkn� waszej sk�ry, nie poczuj� ciep�a waszych oddech�w i cia�, nigdy was nie zobacz�. Synowie moi; dzieci moje. Nie ujrz� jak dorastacie, nie przeka�� wam pami�ci, do�wiadcze� i my�li prze�ytych lat, nie przeka�� wam siebie. Siostro, zawsze smutna siostro moja, kt�ra nie wiesz, kiedy zamilkn�� i nie m�wi� ca�ej prawdy. Nocy Bezksi�ycowa, bracie m�j; ty jeden rozumia�e� i dzieli�e� ze mn� rado�� tropienia. Osoby, miejsca. Nigdy nie istnieli�cie. Utraci�em was, by si� narodzi�. Nie nale�y wywy�sza� si� ponad siebie. S� bogowie; s� bogowie; s� bogowie. Manitou...! - Nieee!! - Tak to si� dzieje, gdy �li chodz� pomi�dzy dobrymi, nieprawi pomi�dzy prawymi, a nie spos�b odr�ni� jednych od drugich. Nie mog� ci� zabi�, cho� powinienem. W mojej jednak jest mocy naznaczy� ci� dla przestrogi. - Ty czerwony dzikusie... krwawy potworze... - Dla w�asnej ch�ci zniszczy�e� �wiat. - Skurwysynu... to przecie� ja go stworzy�em - i ciebie... - A kto da� ci prawo? - A kto daje prawo rodzicom? Czy morduj� ich potem dzieci za to, �e przysz�y na... Nieee!!! Nakre�li� ostrzem no�a kolist� lini� wok� czaszki; n� zgrzyta� po ko�ci, pozostawiaj�c za sob� strumyki koralowych wybroczyn. Potem w�lizgn�� kling� pod sk�r�; przesun�� w prawo, w lewo. Bia�emu krew zalewa�a oczy. Krzycza� do b�lu p�uc. Pod��aj�cy Za Cieniem owin�� jasne w�osy olbrzyma wok� tr�jpalcej d�oni, poci�gn�� no�em po raz ostatni - i szarpn��. Sk�ra odesz�a z g�o�nym mla�ni�ciem. Anouki us�ysza� ten d�wi�k i zemdla�. Hukn�o, kula �wisn�a Cayudze ponad g�ow� i rozgrzechota�a si� blacha i szk�o na metalowym wozie. - Nast�pna mi�dzy oczy! - wrzasn�� Charlie. Sta� nagi w drzwiach jednej z przybud�wek chaty i mierzy� do tropiciela z czego�, co w mroku nocy wygl�da�o jak ma�a strzelba. - Pu�� go! Wsta� powoli! Pod��aj�cy Za Cieniem wsta�, wyprostowa� si�. W jednej r�ce ocieka� mu krwi� skalp, w drugiej n�. Charlie zatoczy� si� na ten widok. - Jezu Chryste... Co� ty... Ty... G�ry zagrzmia�y, jakby lawina po nich zesz�a. Zerwa� si� wiatr. Zaszumia�a odleg�a niepuszcza. Co� przelecia�o po ciemnym niebie, na mgnienie oka przes�aniaj�c seledynowe lico najwi�kszego ksi�yca. Charlie post�pi� krok w ty� - i wtedy Pod��aj�cy Za Cieniem poj��, �e zaraz strzeli on bez ostrze�enia po raz drugi: mi�dzy oczy. Pad� na ziemi�. Wypali�a strzelba, eksploduj�c Charliemu w twarz i zabijaj�c go na miejscu. Potw�r wgryz� si� w gard�o trupa. � � S�owo: planeta � - Chc�, aby� mia� t� �wiadomo��: zastrzel� ci� na samo podejrzenie podejrzenia. - By�bym ostro�ny ze strzelbami. - Od razu powienienem ci� zabi� - przekonywa� si� usilnie Anouki. - W og�le nie stwarza�, nie wymy�la�. - To prawda. - Sk�d we mnie to okrucie�stwo? ...tropicielem, nie oprawc� mia�e� by� - co ja wtedy �ni�em...? - Zemst�. Bia�y Diabe� spojrza� na� dziwnie. Obanda�owa� by� sobie g�ow� powy�ej czo�a cienkim, samoprzylepnym materia�em, na to naci�gn�� mi�kk�, grub� ciemn� czapk� i teraz ka�de �ypni�cie spod tej chorobliwej bulwy gro�nym i z�owrogim si� zdawa�o. W�z j�cza�, warcza�, trzeszcza�, hucza� i zgrzyta�. Samoch�d. Auto. Jeep. Maszyna. Jecha� nie pchany i nie ci�gni�ty. Trz�s� si� przy tym i podskakiwa� na wybojach, a� mu co� we wn�trzu grzechota�o. Jecha� powoli; Pod��aj�cy Za Cieniem zrezygnowa� z zaj�cia krzes�a obok olbrzyma i bieg� spokojnie z lewej strony maszyny; po prawdzie, Anouki nie bardzo go zach�ca� do prze�amania l�ku, a� tak blisko siebie nie chcia� mie� Cayugi. Szaman bieg�by i mimo to. W samej rzeczy - to by�o jak sen. Ta lekko��... Ka�dy krok ni�s� go znacznie dalej, ni� powinien; cudowna moc nap�yn�a do jego mi�ni, naby� oto zwierz�cej si�y i swobody w ruchach - jakby kto� odci�� mu od ko�czyn ci�gn�ce je dot�d w d� kamienie. I nawet nie zmienia� tego euforycznego odczucia smak powietrza �ykanego teraz haustami, po wkroczeniu do niepuszczy tym bardziej obcy; kojarzy� go lu�no ze spalon� sier�ci�, zepsutym t�uszczem, truj�cymi wyziewami bagien, gor�c�, star� sk�r�. Niewiele zwraca� uwagi na Anoukiego Spieglassa; odpowiada� mu, aby go dodatkowo nie straszy� milczeniem. Tak naprawd� interesowa�y go niedrzewa. Fascynowa�a niemo�liwo�� ich istnienia. To jakby zobaczy� oddychaj�ce kamienie. P�on�c� wod�. Trzy ksi�yce. Zreszt� widzia� trzy ksi�yce. Niedrzewa hipnotyzowa�y go granatem swej li�ciosk�ry. �agodne zafalowania wici... Gdzie pie�, gdzie korzenie, gdzie ga��zie...? Zwierz�ce, zwierz�ce �ycie pulsuje w tych stworach. A samych zwierz�t - ani �ladu. Na tej planecie fauna istnieje w formie szcz�tkowej, powiedzia� by� mu Bia�y Diabe�. Planeta. Planeta. T�umaczy� potem d�ugo co znaczy to s�owo. T�umacz�c rzeczy - w jego mniemaniu - tak podstawowe, okazywa� sw� wy�szo��, podporz�dkowywa� sobie Cayug�; zwi�ksza� swoje poczucie bezpiecze�stwa poprzez t� iluzj� zale�no�ci. Pod��aj�cy Za Cieniem naprawd� stara� si� uwierzy�. Planeta. Kula ziemi w nico�ci. Wielo�� planet. Wielo�� s�o�c. Wielo�� �wiat�w. Wielo�� bog�w. Wielo�� wyobra�e�. Lecz czy mia�o to jakiekolwiek praktyczne znaczenie? Anouki wyja�nia�: ci��enie... klimat... odleg�o�ci... �adnego; dok�adnie �adnego. Tropiciel po prostu bieg�, zapatrzony w cuda i dziwy, nie my�l�c o przesz�o�ci (�ony moje...), nie my�l�c o przysz�o�ci (inna planeta), by nie oszale�; by nie zw�tpi�. Twardo st�pa� w teraz. W odr�nieniu od Bia�ego Diab�a, kt�rego s�abo�� widoczna by�a coraz wyra�niej. Bezbronny gigant. L�kliwy olbrzym. Rozp�aka� si� wtedy przed wej�ciem Cayugi do Groty Marze�; szlocha� nad zw�okami Charliego. Mi�kki, otwarty jak squaw. Pod��aj�cy Za Cieniem wstydzi� si� za niego. C� za u�omny stworzyciel. Jeep jecha� kr�tym, b�otnistym szlakiem, wykorzystuj�cym naturalne - cho� tak nienaturalne - ukszta�towanie gruntu: kamieniste wyja�owienia, jary, uskoki, d�ugie prze�wity �r�ddrzewne. Czasami miga�a w oddali czer� skudlonego futra Potwora; Bia�y Diabe� nerwowo oblizywa� wargi na ten widok. Dotarli do bagnistej polany; jeep rz�zi�, Anouki wali� w jego ko�o manewrowe i kl��, zagapiony w ty�, w strugi wyrzucanego w powietrze b�ota - to Pod��aj�cy Za Cieniem pierwszy ich spostrzeg�. Stali na drugim ko�cu polany i w�a�nie si� odwracali do �r�d�a ha�asu. Ich dwoje; i dwa zwierz�ta; i zw�oki; i maszyna. Tropiciel ju� na�o�y� strza�� na ci�ciw�; Czarny Czarnooki wysun�� szabl� ze skrytej pod obszernym p�aszczem pochwy, zaznaczaj�cej si� na jego pole r�wn� fa�d� za�amania materia�u. - Nie! - krzykn�� Bia�y Diabe�, gdy tylko podni�s� wzrok i zorientowa� si� w sytuacji. Bezw�osa kobieta w spodniach odgi�a skrzyd�o swego kapelusza r�k�, w kt�rej trzyma�a zapalonego papierosa. - To Anouki. - powiedzia�a na tyle g�o�no, �e us�yszeli j� przez polan�. - A tamto dziwo? - spyta� Czarny Czarnooki, wskazuj�c Pod��aj�cego Za Cieniem jasn� stal� szabli o prostej, dwusiecznej klindze. Tako� i szaman nie by� w stanie oderwa� od obcego wzroku. Czarna sk�ra! Mo�e nie czarna, lecz na pewno ciemniejsza od najciemniejszej, jak� w �yciu widzia�. I okulary - wiedzia�, �e to okulary - ale te by�y jakie� dziwne, przyp�aszczone do twarzy i o szk�ach tak mrocznych, �e a� zwierciadlanych. D�onie, wielkie niczym �apy nied�wiedzia, obci�gni�te mia� czarnosk�ry r�kawiczkami. Wysokie jego buty i po�y p�aszcza zbrunatnia�y, wielowarstwowo ub�ocone ziemn� mazi�. Przy kobiecie ni�szej o g�ow�, niepor�wnywalnie szczuplejszej, a odzianej w obcis�� koszulk� podobn� do Spieglassowej, zdawa� si� Czarnooki prawdziw� g�r� wzruszon� jakim� �ywio�em bagna; i olbrzym ju� nie by� teraz olbrzymi. Ptasionogie stwory o b�oniastych, wielokrotnie z�o�onych skrzyd�ach, przyci�ni�tych do d�ugich, w�owych tu�owi, skierowa�y swe liczne szyje - a mo�e ogony? - w stron� zbli�aj�cego si� jeepa. Je�li te gi�tkie wije zako�czone by�y g�owami, to Cayuga ich nie widzia�; nie dostrzega� tam �adnego zgrubienia, �adnych oczu, �adnych otwor�w. �uskosk�ra tych zwierz�t posiada�a kolor tutejszego b�ota i tropiciel zrozumia�, i� w bezruchu i z pewnego oddalenia w�a�ciwie nie spos�b ich dostrzec, cho� wszak wy�sze by�y i od cz�owieka-g�ry. Nie wydawa�y najl�ejszego d�wi�ku. Sta�y i ko�ysa�y szyjami/ogonami. Samoch�d podjecha� do kobiety i m�czyzny i zatrzyma� si�; ucich� warkot, Anouki wysiad�. Pod��aj�cy Za Cieniem, z opuszczonym �ukiem i woln� ci�ciw�, obchodzi� grup� z lewa, z dala od skrzydlatych stwor�w. Zmienia� si� k�t, pod jakim na nie patrzy� - widzia�: na grzbietach mia�y przymocowane g��bokie siod�a. Zacie�ni� krzyw� obej�cia i zwolni� kroku; chcia� us�ysze� o czym tamci rozmawiaj�. Wci�� nie m�g� si� pozby� uczucia, i� w istocie jest ofiar� jakiego� gigantycznego oszustwa, metafizycznej mistyfikacji. Planeta? Jaka planeta? To tylko s�owo. Karko�omna konstrukcja my�lowa. - Matthew Lee - przedstawi�a Czarnego kobieta. Anouki spojrza� na nag� szabl�. Czarny za�mia� si� i sprawnie schowa� j� do pochwy, pod p�aszcz. - Jestem astronomem. To znaczy by�em. Skorzysta�em po prostu z zapobiegliwo�ci DeWonte?a - klepn�� r�koje��. - Oni tam w ?Arce? setkami tkaj� w transmutatorach miecze, siekiery, kosy; tonami zrzucaj� nam tu przer�ne �elastwo. - Lepianki Fitzpatricka... - To ekstremista. - Histeryk - doda�a kobieta. - A� tak �le? - Tw�j samoch�d... zdziwi� si�, jak doci�gnie do Piszczeli. - Proces post�puje, a? - Ocenia�bym to w skali mikro. Do pewnego progu. Procesory, na przyk�ad, martwe ca�kowicie. Radio lampowe - jednorazowego u�ytku. A rewolwery... zaiste, rosyjska ruletka. O ile wiem osiem, dziewi�� strza��w wytrzymuj�; no, jeszcze s� przypadki wyj�tkowe... - Charliego zabi� jego w�asny stroepper, dwudziestka dw�jka. - Charlie nie �yje? - zdziwi�a si�. - O, widzisz, masz dobry przyk�ad - kontynuowa� Czarny. - Odwrotnie proporcjonalnie do stopnia z�o�ono�ci, z uwzgl�dnieniem narzutu losowego. Wiesz co jest bardzo popularne? Wiatr�wki, bro� pneumatyczna. I kusze samopowtarzalne. Co on robi? Pod��aj�cy Za Cieniem kuca� nad trupem le��cym na metalowej, dwuko�owej maszynie. W�cha� jego d�o�. - Anouki? - kobieta dotkn�a ramienia Bia�ego Diab�a. - Kto to w og�le jest? - Sen. Wracam z Groty. - Przecie� widz�, �e sen. Indianin. - Tak. Tropiciel. Znajdzie mi Saint-Pierce?a. - Anouki! On ma twoje w�osy! Czarnooki zach�ysn�� si�; spojrza� na Pod��aj�cego Za Cieniem, na zbulwia�� g�ow� Spieglassa i z powrotem na szamana, na blond skalp u jego pasa. - Chryste Panie...!! Bia�y Diabe� by� wyra�nie zmieszany. Nie wiedzia� co powiedzie�. Pociera� nerwowo wn�trza d�oni. - Kogo� ty wy�ni�...? - szepn�a kobieta. Bia�y Diabe� patrzy� gdzie� w bok. - C�... Gdyby by� do tego zdolny, Pod��aj�cy Za Cieniem poczu�by si� za�enowany w imieniu swego stw�rcy. Coraz ni�sze i ni�sze mia� o nim mniemanie. Trafi� mu si� zarozumia�y tch�rz na boga. Kobieta zaci�gn�a si� papierosem. - Lee - tchn�a - zabij to. - Ojalika - j�kn�� malej�cy olbrzym - ja ci� prosz�... Nie zwraca�a na� uwagi. - Lee! Zlikwiduj t� zmor�! A Groty... Groty trzeba b�dzie zasypa�. Tylko uciele�nionych id nam tu brakuje. Lee, g�uchy jeste�? Czarny Czarnooki tylko sta� i patrzy� na szamana. - On rozumie co m�wimy - rzek� naraz. Ojalika szarpn�a g�ow�. - Co? - Tak, tak - pospieszy� z wyja�nieniem Anouki. - Specjalnie wybra�em takiego. To mieszaniec z terenu Kanady. Naprawd�, on mi jest potrzebny... Spomi�dzy drzew po lewej wyskoczy� Potw�r. Spojrzeli na� w panicznym odruchu. A pierwsza oderwa�a wzrok od zwierz�cia Ojalika, jako� wyczu�a ruch Pod��aj�cego Za Cieniem. Wskaza�a go papierosem: z odleg�o�ci dziesi�ciu-dwunastu krok�w mierzy� do nich z tego swojego ogromnego �uku, kt�rego ci�ciw� napi�� by� a� poza obojczyk; stalowy grot strza�y celowa� w serce Czarnookiego. Czarnooki tylko si� u�miechn��. Zacisn�� w pi�ci ur�kawicznione d�onie. Bia�y Diabe� zadysza� si� w strachu; wszystko mu si� wali�o, obraca�o w rzeczy odwrotne zamierzonym. - Luis! - krzykn�� b�agalnie. - Nie r�b tego! Jego skalp powiewa u mojego pasa, pomy�la� tropiciel, a on mnie b�aga. W duchu splun�� swemu stworzycielowi w twarz. - Nie zd��ysz nas wszystkich zabi� - stwierdzi�a Ojalika. - Zabij� Czarnego - odezwa� si�. - Anouki Spieglass si� nie poruszy, a tobie, bezczelna kobieto, roztrzaskam czaszk�. Ojalika przekrzywi�a lekko g�ow�, zmru�y�a oczy. - Dlaczego? Boisz si� o w�asne �ycie? Okay, rezygnuj� z zamiaru likwidacji sn�w. - Nie wierz� ci. Masz mord na twarzy. Spojrza�a w d�, na dopalaj�cy si� papieros. - Mam mord na twarzy. C�. Mo�na to i tak okre�li�. To ja jestem odpowiedzialna za wszystkich ludzi na tej planecie, Luis - tak masz na imi�, prawda? To ja dowodz� w tym bagnie. Mog� spe�ni� wiele twych �ycze�. Moja �mier� natomiast sprowadzi na ciebie jedynie zemst�; no, mam nadziej�, �e kto� b�dzie chcia� mnie pom�ci�... - m�wi�c, wykona�a powoli i swobodnie szereg czynno�ci: rzuci�a niedopa�ek w b�oto, jeszcze przydepn�a go, pomaca�a po kieszeniach ciemnych spodni i ��tej kamizelki, wyj�a jaki� czarny przedmiot i skr�tem nadgarstka skierowa�a go ku szamanowi. - Dobra, Luis, strzel albo wyceluj we mnie, to za�atwi� ci� od razu. Wolno, wolno, wolno zluzuj ci�ciw�. Strza�a. Odrzu� �uk. Taak. Bia�y Diabe� zazezowa� w bok. - Ojalika - zachrypia� - ta bestia stoi za tob�. - To jego? - M�j - rzek� Pod��aj�cy Za Cieniem. - No to mamy pata. - Przesun�a d�ugopalc� d�oni� po g�adkim sklepieniu czaszki. - Ale ty od pocz�tku nie zamierza�e� strzeli�, prawda? - Teraz podejd� do ciebie... - zacz�� pospiesznie Czarny Czarnooki, pr�buj�c przej�� inicjatyw�. Lecz szaman ju� zdecydowa�. - Nie uczyni� wam krzywdy, je�li nie b�d� musia� - wyrecytowa� z kamienn� twarz�. Milczenie zapad�e po tym o�wiadczeniu trwa�o tak d�ugo, �e mimowolnie j�li si� przys�uchiwa� w�asnym oddechom. Nareszcie ona: - Okay, Lee. Skoro on nam wierzy. Czarny obr�ci� si� do niej i czym pr�dzej zmieni� temat. - Co ty tam masz? Nie powinien zadawa� tego pytania, nie mog�a go zignorowa�; ale zachowa�a spok�j. - Ach, to? Telefon, sam widzisz; oczywi�cie nie dzia�a. C�, Luis, musia�am si� ratowa� podst�pem. - Schowa�a pude�ko do kieszeni. - W ciebie powinienem wycelowa� - rzek� tropiciel podnosz�c �uk; przedmiot ?telefon? jest niegro�ny, zanotowa� sobie w my�li. - Dzi�kuj�. Lee, niniejszym wprowadzam zarz�dzenie zabraniaj�ce snom wst�pu do Piszczeli. Przypomnij mi, �ebym przekaza�a DeWonte?owi, by zrzuci� na wej�cia do Grot troch� jakiego� �miecia bez os�on i spadochron�w. Dobra, mo�e w ko�cu zajmiemy si� tym nieszcz�nikiem. Podeszli na skraj wg��bienia, w kt�rym spoczywa�a maszyna i zw�oki. Pod��aj�cy Za Cieniem sta� po drugiej jego stronie. Czarny Czarnooki obejrza� si� za siebie, ale Potw�r ju� gdzie� znikn��. M�czyzna parskn�� zirytowany. Anouki niepewnie zbli�y� si� do Pod��aj�cego Za Cieniem. - Co ty wyprawiasz? - j�� szepta�. - Zabij� ci�. A ty mi musisz znale�� Saint-Pierce?a. Jeste� tropicielem. Rozumiesz? Tropicielem. Si�a twego istnienia le�y w wyobra�eniu. Inaczej rozpu�cisz si� r�wnie pewnie, jak po mojej �mierci: musisz wytropi� Saint-Pierce?a. Pod��aj�cy Za Cieniem go ignorowa�. Dzieli� swoj� uwag� pomi�dzy obserwacj� tajemnych ruch�w szyi pary zwierz�t b�oniastoskrzyd�ych, a pr�by wychwycenia poszczeg�lnych s��w z szybkiej konwersacji prowadzonej przez Ojalik� i Czarnookiego nad zw�okami nagiego m�czyzny oraz zimn� i cich� maszyn� dwuko�ow�. - ...wszystkie Trupy... - ...nie wiem, nie wiem; mo�e ten klan... - ...szale� z Harleyem po wykrotach... - ...je�li wejdziemy w sojusz... - ...znaki totemiczne... - ...ca�y burdel na tej planecie... - Chod� - Bia�y Diabe� poci�gn�� Cayug� ku jeepowi. - Chod�, musimy zd��y� przed zmrokiem; noc� w lesie... Tropiciel wskaza� �ukiem zw�oki. - Kto zabi�? - Trupy. - Trupy? - Autochtoni. Tubylcy. Tutejsza rasa. Chod�, chod�. - Nie r�b tego wi�cej. - Co...? Czego? - Nie dotykaj mnie. Anouki siedzia� ju� w samochodzie, a Pod��aj�cy Za Cieniem zag��bia� si� pomi�dzy niedrzewa, gdy rozleg� si� krzyk Ojaliki. - On nie mo�e wej�� do Piszczeli! S�yszysz, Anouki? Zabraniam! Nie zatruwaj mi tej planety jeszcze swoimi kompleksami! Pod��aj�cy Za Cieniem potrz�sn�� g�ow�. Planeta. Niemo�liwe. Wszystko k�amstwo. � � Patrz � A zatem dlatego nazywaj� je Piszczelami. C� tak prze��obi�o te ska�y - woda? wiatr? Stercz� krzywymi �ebrami z nagiego bagna na setki metr�w; d�ugie, w�skie, strz�piaste. Koloru mokrego popio�u. W�wozy pomi�dzy nimi, �miertelnie cieniste, z�owr�bnie g��bokie, przykryte s� pl�tanin� most�w wisz�cych i sta�ych. Samych szczyt�w Piszczeli nie dojrzysz z tak bliska. A to na nich mie�ci si� fort. Widzia�em l�ni�ce maszynoptaki sp�ywaj�ce do� z chmur. Widzia�em aureole z�otych zorzy ponad kraw�dziami skalnych �eber, jak powidoki zachodz�cego s�o�ca. Niebosi�ne wysoko�ci... Jak oni tam wchodz�? Wlatuj� - wlatuj� na tych b�oniastoskrzyd�ych zwierz�tach; tnie w�a�nie niebosk�on ich nieregularny klucz. Tu wszystko odwr�cone; s�owo znaczy rzecz przeciwn�; czarne jest bia�e; m�czy�ni jak kobiety, kobiety jak m�czy�ni. Mg�a unosi si� nad ziemi�, mgli si� odk�d wyszli�my z niepuszczy; tak, tak, tak dobrze. Mgielne, chwilowe istnienia. Nie mog� na niego spojrze�, bym nie pomy�la�: to m�j stw�rca. Ale i on nie mo�e spojrze� na mnie i nie zobaczy� swego skalpu, i nie przestraszy� si�; tak jest sprawiedliwie. I dlatego nie patrzy, omija wzrokiem. Przygotowuje si� w�a�nie do zej�cia z p�askowy�u na r�wnin�, do Piszczeli; roz�adowuje unieruchomiony jeep. Maszyna zdech�a mu w po�owie stoku. Stoi niebezpiecznie przechylona na lew� stron�. Obracam nad ogniskiem upolowanego podczas marszu skoczka paj�czego; zapach jego palonego t�uszczu jest przyjemniejszy, ni� mo�na si� by�o spodziewa� po wygl�dzie zwierz�cia. Je�li to zwierz�. Przynajmniej dym jest zwiewny i ulotny, poniewa� taki by� powinien. S�o�ce zapada na wschodzie. Monumentalne, kamienne ostrza Piszczeli wyci�gaj� swe cieniste szpony po brudnej g�adzi r�wniny. Kto� rzuci� si� z wisz�cego mostu w mi�dzy�ebrow� czelu�� - i p