10705

Szczegóły
Tytuł 10705
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10705 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10705 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10705 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tadeusz Łopalewski BRZEMIĘ PUSTEGO morza Czytelnik • 1967 Opracowanie graficzne JAN S. MIKLASZEWSKI „Czytelnik", Warszawa 1967. Wydanie U Nakład 10280 egz. Ark. wyd. 17,25; ark. druk. 31,75. Papier druk. sat. kl. V, 70 g, 63X80 z Częstochowy. Oddano do składania 15. XI. 66 r. Podpisano do druku. w. U. 67 r. Druk ukończono w marcu 1967 r. Zakłady Graficzne w Toruniu Zam. wyd. 683; druk. 2118 - L-12 - Cena 27.- zł Printed in Poland OD AUTORA W krakowskim archiwum Czartoryskich znajduje się list Jana Reinholda Patkula, pisany z Drezna w lipcu 1705 roku do pod-kanclerza litewskiego Szembeka. Zawiera on pytanie o nowiny polityczne i zapewnienie ó gorącej przyjaźni do adresata. Na łące pod Kazimierzem Biskupim leży stary głaz polny z głęboko wyrytym, lakonicznym napisem: Patkul 10/X 1707. W ramach tych dwóch dat zamyka się akcja niniejszej powieści. Jest to okres tzw. Wojny Północnej, czyli walki o panowanie nad Bałtykiem, podjętej przeciw Szwecji przez koalicję Rosji, Saksonii oraz Danii. Działania wojenne przez długi czas toczyły się na terenie Polski, którą Patkul nadaremnie usiłował wciągnąć do anty-szwedzkiego przymierza, a która w rezultacie drogo zapłaciła za swoją bierność. Takie jest tło historyczne „Brzemienia pustego morza". Jednak nie rekonstrukcja artystyczna tego burzliwego okresu dziejów była celem autora powieści. Na wyobraźnię działał los człowieka, co odegrał w polityce europejskiej wybitną rolę, osiągnął rozgłos i honory, jak jakiś udzielny książę, po czym w krótkim czasie stracił wszystko: padł ofiarą zdrady i ze szczytów kariery strącony został na samo dno istnienia. Kiedy już prześledziłem dokładnie i poznałem te jego dramatyczne przygody, ukazał mi się Patkul jako wyraziciel swoistego romantyzmu czy nawet donkiszoterii politycznej. Przecież i my mieliśmy swoich rodzimych Patkulów w XVIII, XIX, a nawet XX stuleciu. W okresie chylenia się do upadku starej Rzeczypospolitej i później po rozbiorach ukształtował się u nas pewien typ desperackich działaczy, gotowych dla ratowania ojczyzny stawiać od razu wszystko na jedną kartę, typ bojowników, podejmujących swój czyn za późno lub za wcześnie, z minimalną szansą powodzenia. A chociaż doraźne skutki podobnych, nie w porę zaczynanych walk i działań bywały raczej opłakane, sprawcy uzyskali w pamięci narodu prawo do szacunku. Jest bowiem jakieś wzniosłe piękno i jakiś wzór etyczny w losach fantastów uganiających się za ideałem absolutnej sprawiedliwości, za chimerą powszechnego szczęścia, za pełnią wolności. Kamień leżący na miejscu tragicznego zgonu Patkula okazał się zapowiedzią tych, jakie po ostatniej wojnie kładziono w Polsce dla upamiętnienia walczących o beznadziejną — zdawałoby się — sprawę i dla napiętnowania okrucieństwa zwycięzców. Kiedy więc pewnego zimowego dnia stałem na pust- kowiu do dziś noszącym nazwę „łąki Patku-la" — myślałem o miejscach innych straceń i o ludziach, którzy padli ofiarą zaciekłej mściwości wroga. Te refleksje, jak sądzę, odnajdzie czytelnik pod warstwą narracji o życiu i śmierci inflanckiego bohatera, tak jak wyczuła je krytyka, stwierdzając, że jest to utwór bardziej współczesny niż historyczny. Tadeusz Łopalewski Spójrz, przechodniu, na tego sprawcę wojen, wydanego traktatem pokoju, spójrz na tego, co pożar swej ojczyzny krwią własną ugasił, spójrz na ofiarę sprawiedliwości, na śmiałego Iksjona z koła fortuny na koło sprawiedliwości przeniesionego i wplecionego, spojrzyj, zastanów się i odejdź. Jan Stanisław Jablonowski: „Epitaphium Rein-holdi Patkuli" Część pierwsza ODGŁOSY BURZY W końcu października 1706 roku ogłoszono w Rydze, że jego królewska mość Karol XII, przebywający w Alt Randstadt koło Lipska, podyktował Sasom twarde warunki pokoju i że zostały one przyjęte. Nakazano iluminację miasta i nabożeństwo dziękczynne. Eleonora Hastfehr, wdowa po gubernatorze ryskim, udała się wspólnie z miejscowymi notablami do Marienkirche złożyć hołd Panu Zastępów i prosić go, aby dalej błogosławił orężowi szwedzkiemu. Spodziewano się, że król ruszy obecnie przeciwko Rosjanom, bowiem w tym czasie, gdy on tam, na południu, dobijał Saksonię, oni tu, na północy, powtórnie zajęli Narwę, zagrażając jego panowaniu w prowincji inflanckiej oraz nad Bałtykiem. Nabożeństwo w starożytnej świątyni odprawiał pastor Hagen i młodym dźwięcznym, głosem śpiewał biblijne psalmodie. Wtórował mu chór wiernych, patrząc w otwarte modlitewniki, a gotyckie sklepienie wydawało się uchem Boga schylonym nad wielogłosową modlitwą. Eleonora śpiewała ze wszystkimi, lecz po głowie snuły się myśli wzbudzone wieścią o pokoju. „Teraz powin- ni go chyba wypuścić, skoro wojna skończona. I nic już nie przeszkodzi jego małżeństwu z tą Niemką. Trzeba mi było wtedy jechać do Drezna. Może by się coś odmieniło..." „Wtedy", a więc kilka miesięcy temu, na początku roku, kiedy otrzymała ów niespodziewany list z Saksonii. Wyraźnie przypominała sobie chwilę, gdy niczego jeszcze nie przeczuwając oglądała niebieską kopertę, zaadresowaną nieznajomym pismem i z nieznajomym herbem na pieczątce. Papier nosił ślady rąk, co przekazywały go z dyliżansów pocztowych na statki, a ze statków znowu konnym pocztylionom. Musiał iść tu okrężnym szlakiem, bo wojna przerwała lądowe komunikacje między Dreznem a Rygą, w końcu jednak po długiej wędrówce dotarł na miejsce, do rąk adresatki. Od dawna nie korespondowała z nikim za granicą. Ktoś, kto mógłby, kto powinien był stamtąd dać znać o sobie, milczał od pięciu lat, więc choć od razu o nim pomyślała, stwierdziła jednocześnie, że to nie jego charakter, i wtedy z mimowolnym westchnieniem rozłamała lakowy stempel. Przymrużone zimowe słońce jak gdyby przysunęło się do okna, by jej poświecić lepiej, ona zaś przeczytawszy kilka początkowych zdań doznała wrażenia, iż ostre pasmo światła przeszywa ją niczym nóż wsunięty w szczelinę żywej muszli i coś jak chłodna perła zaczyna się toczyć pod górę do gardła. Tak, to nie był 10 list od Reinholda, ale to był list o nim. Pisała go niejaka Aurora Hoffmeister, jedna z owych przelotnych znajomości, co to odnawiają się przypadkowo po latach, wzbudzając tylko zakłopotanie, bo wtedy szuka się w pamięci twarzy do przypomnianego nazwiska, albo na odwrót, i to szukanie bywa irytujące. Eleonora usiłowała wyobrazić sobie, jak wygląda tamta osoba, zresztą nie miało to właściwie znaczenia, ważniejsze były wiadomości, które się w liście znajdowały. „Niezmiernie poruszyło opinię Drezna to, co spotkało znanego w świecie dyplomatę, generała Reinholda Patkula — pisała owa dama. — Chyba go pani pamięta z okresu jego służby w Rydze. Od dawna krążyły plotki, że drze koty z rządem saskim, zwłaszcza z feldmarszałkiem oraz kanclerzem, krytykując ich poczynania podczas nieobecności króla Augusta. Przypisywano to jego were-dycznemu, bezkompromisowemu charakterowi (cechy u zawodowego dyplomaty dość osobliwe, nieprawdaż?), jako też wielkiej pewności siebie, którą zawdzięczał protekcji rosyjskiego monarchy. Aż tu niespodzianka! Minister Fleming, a jak mówią inni, feldmarszałek Schulenburg, wysłał nocą silny patrol wojskowy do domu radcy Lentego, gdzie generał Patkul zamieszkiwał, i stamtąd wzięto go do twierdzy w Sonnensteinie. Stało się to zaraz po zaręczynowym wieczorze tego pana. Właśnie zamienił pierścionki z hrabiną Anną 11 Zofią Einsiedel, wdową po marszałku nadwornym..." W tym miejscu musiała przerwać. Wydało się jej, że tkwi tutaj coś sprzecznego, nawet bezsensownego. Zaczęła czytać od początku. A podczas kiedy oczy powtórnie biegły po tych samych słowach, wskazówki jakichś wieczystych zegarów gwałtownie obracały się wstecz i niby wrak zatopionej łodzi wynurzała się z ciemnych fal czasu ta bolesna, dziwaczna historia, o której wprawdzie zapomnieć nie mogła, lecz przynajmniej nauczyła się już myśleć spokojnie. Okazało się teraz, że ów spokój, osiągnięty po trudnych walkach między pamięcią a rozsądkiem, był jak sen człowieka, co po wielkim znużeniu spodziewał się spać mocno i długo, a zerwał się przy pierwszym szeleście i ujrzał dalszy ciąg przeszłości, bardziej przykry niż tamto, co było przed snem. Bo los nie ponawia swych propozycji, gdy je raz odrzucimy. Potrafi za to w jakiejś chwili błysnąć wizją tego, co mogliśmy posiadać, szarpnie strunami duszy i zostawi ją niby skrzypce wibrujące od skłóconych dźwięków. „Co za zbieg okoliczności — pisała dalej Aurora Hoffmeister — a może złośliwość tamtych panów. Może umyślnie wybrali moment, gdy niemiły im człowiek znajdował się u szczytu powodzenia, aby go strącić stamtąd i poniżyć. Zrobił się hałas w korpusie dyplomatycznym. Posłowie zagraniczni, mianowi- 12 cie duński, austriacki i moskiewski, zwrócili się do kanclerza ze wspólnym protestem w obronie Patkula. Nic to jednak nie pomogło i wtedy wyjechali z Drezna bardzo urażeni, ale złośliwcy twierdzą, że i tak mieli wyjechać na święta Bożego Narodzenia. Jakie to życie ludzkie dziwne i co za ironia losu: zamiast do ślubnej sypialni, trafić do więziennej celi! Spodziewają się wprawdzie niektórzy, iż kiedy król August wróci z tej nieszczęsnej Polski, każe go uwolnić. Wiadomo, że byli kiedyś w przyjaźni, bawili się, polowali i robili wielką politykę. Tylko że właśnie w polityce nie ma nic trwałego, zwłaszcza podczas wojny, jak teraz..:" Jeszcze parę grzecznościowych frazesów i koniec. Te drezdeńskie nowiny obnażyły, wywlekły na jaw bolesny i dotąd nie rozwikłany splot uczuć, wśród których była i zadawniona uraza do Reinholda, i przejmujące poczucie własnej winy. Tedy w instynktownym geście samoobrony czy gniewu zaczęła drzeć list na kawałki. „Po co mi ona to napisała? Cóż mnie to wszystko dzisiaj obchodzi? — mówiła sobie, z powrotem przywołując rozsądek na pomoc. — Cóż ja na to poradzę? Niech będzie, jak ma być. To już nie on, to już ktoś inny dla mnie." Lecz raptem przyszło jej na myśl, że to właśnie on sam był inspiratorem usłużnej pani Hoffmeister, że te wieści są zmyślone, aby sprawdzić, jak ona je przyjmie, czy odpisze? Więc zaczęła 13 uśmiechać się tryumfująco, a potem zrozumiała, że raz jeszcze się łudzi, bo takie podstępne sztuczki niegodne byłyby Reinholda, jakim go znała, i wtedy łzy stanęły jej w oczach. Zaczęła zbierać strzępki fatalnego listu i sklejać jak lustro, które stłukła przerażona widmem, co ukazało się w jego zadymionej głębi. Tymczasem zapadł zmierzch i służąca wniosła do pokoju zapalony świecznik, płosząc cienie przeszłości. Eleonora, jakby przyłapana na tajnej zmowie z nimi, wykrzyknęła ze złością: „Zabierz to, nie trzeba!" Lecz gdy dziewczyna cofnęła się ze światłem, powiedziała łagodniej: „Zostaw i odejdź!" Sama nie wiedziała, co ją silniej obeszło: czy to, że Reinholda uwięziono, czy to, że się zaręczył. Ale te dwa fakty, a raczej uczucia, przez nie wzbudzone — lęk o niego i zazdrość, zwyczajna kobieca zazdrość — były tak sprzeczne, że jak gdyby niweczyły się wzajemnie i miłość wyzwolona z tej sprzeczności, niczym już nie skrępowana, wyciągała ręce do nieobecnego kochanka. „Ja mimo wszystko dochowałam tobie wierności, wierzyłam, że wrócisz do mnie. Utknęłam wśród wspomnień jak w ślepej uliczce z tą moją wiarą w ciebie, z nadzieją, że wskażesz mi jakieś wyjście, a tyś przestał o mnie myśleć, niewdzięczny. Lecz gdybyś mnie znów zobaczył, może byś pożałował straconych lat." Stanęła przed lustrem i uważnie od stóp do głów badała swoje od- 14 bicie, postać trzydziestopięcioletniej kobiety hojnie wyposażonej przez naturę, wypielęgnowanej przez dobrobyt. Twarz w obramieniu jasnych loków była wciąż gładka i biała, niebieskie oczy pełne blasku, a uśmiech... o jej uśmiechu powiadali mężczyźni, że obiecuje wszystko, a niczego nie dotrzymuje. Odchodząc od zwierciadła obejrzała się za siebie, jakby oczekiwała, że pojawi się tam jeszcze ktoś, właśnie on, i wtedy podwójnie rozkwitnie jej uroda, bo cóż więcej opromienia kobietę niż podziw i miłość, okazywane przez tego, kogo się kocha i podziwia? Pomyślała o nieznajomej rywalce, o tamtej saskiej hrabinie, i wzruszyła ramionami: „Jeśli nawet jest młodsza i piękniejsza, cóż to znaczy wobec więzów, które mnie łączą z Rein-holdem?" —. pomyślała. A jednak nie miała pewności, czy i dla niego dzisiaj są one dość silne. Cofnęła się myślą do dnia, w którym pomogła mu uciec od śmierci. To był już inny rachunek lat, dłuższy niż po ostatniej rozłące. Pamiętała, że ów dzień wypadł w tym okresie, gdy oboje ważyli w sercach decyzję, co miała dać im pełnię szczęścia, związek całkowity i ostateczny. I wtedy niespodziewanie uderzył grom, zwiastujący nadciągającą burzę. Miała natenczas dwadzieścia trzy lata. Przybyła do Rygi ze Sztokholmu rok wcześniej jako małżonka generała Hastfehra, któ- 15 ry został namiestnikiem jego królewskiej mości w prowincji inflanckiej. Splendor mężowskiego stanowiska miał swoje powaby dla kobiety z niezmąconym, sercem, nie znającej innych rozkoszy prócz uciech światowych. Wystarczały jej przyjęcia, wizytys galówki, komplementy dworaków, bawiły niewinną podejrzenia i zazdrosne wyrzuty męża, a po nich przeprosiny i podarunki na zgodę. To wszystko dobre było i bezpieczne, dopóki nie poznała kapitana Reinholda Patku-la. Najpierw jedno i drugie spotkanie na asamblach gubernatorskich, a potem trzecie, gdy poczuła, że ręka. jej wsparta na ramieniu małżonka zaczyna drżeć na widok młodego oficera. Szedł przez tłum gości wprost do niej, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo, jak zadufany w sobie pyszałek... albo jak wojownik pewny swego zwycięstwa. Grzeczna obojętność Eleonory stawała się coraz cieńszą skorupą lodu, pod którą wzbierały wiosenne wody. Aż wreszcie ta radosna katastrofa: jakby wiatr wysadził okna w dostojnym gubernatorskim pałacu, sypnął nawałnicą róż, napełnił uszy wrzawą słowików. I wtedy tamto miłe dotąd i bezpieczne, owe splendory, zabawy i pochlebstwa, okazało się przymusem nie do zniesienia. Zdarzało się nocami, gdy sama była w sypialni, że zrywała się z łóżka i tłukła w ciemnościach, jak ćma wabiona dalekim światłem, tam gdzie szklane mury broniły dostępu. Chciało jej się 16 płakać z radości, to znów śmiać, gorzko śmiać się z rozpaczy. „Co ci jest, kochanie? — troskał się Hast-fehr, widząc jej bladość i podsinione oczy. — Wydajesz się niezdrowa albo czymś przygnębiona". „Jestem zdrowa i wcale nie przygnębiona" — odpowiadała, choć dręczyła się swą bezsilnością i lękiem o przyszłość. Miało się okazać, że nie przyszłości, ale przeszłości obawiać się powinna. I to właśnie Reinhold dowiódł, że w podziemiach czasu minionego nie tylko leżą spróchniałe kości, ale i gorące źródła się szamocą, że jedno mocniejsze stąpnięcie wyzwolić je może w nagłym wybuchu. Ale o tym jeszcze nie wiedziała. „Czemuś taka podniecona? — pytał mąż innym razem. Wzruszała ramionami: „Nie jestem podniecona, zdaje ci się" — chociaż podniecała ją myśl o umówionej schadzce z kochankiem i o tym, że za czułą troskliwość mężowską odpłaca kłamstwami i zdradą. „Czy to powinno tak być, aby swoje szczęście zdobywał człowiek ceną czyjejś krzywdy? swoje dobro za cenę kłamstwa, a więc zła?" Szukała jakichś racji, które by dowiodły, że dzieje się tak pomimo jej woli, pod wpływem wyższej, potężniejszej siły. Niestety, tą siłą nie był Bóg — to była namiętność, potęga ciemna i groźna. Nie zwierzała się ze swych kłopotów Rein-holdowi. Zapominała, nie myślała o nich, 2 — Brzemię... 17 gdy czuła go przy sobie, gdy słyszała jego czarujący, piersiowy głos: „Czy nie znajdujesz, Eleonoro, że to, co dotąd było dla nas piękne, staje się coraz piękniejsze, a co było dobre, jeszcze lepsze." Potakiwała uszczęśliwiona: „Jestem tego pewna, mój jedyny." Mówił dalej: „Może miłość jest podwojeniem naszej wartości? Albo może podwójnym widzeniem?" „To i mnie widzisz podwójnie? — śmiała się jak szalona. — Dwie moje głowy, dwa nosy i dwie brody?" Zrobił urażoną minę: „Ja mówię poważnie, a ty..." Odrzekła mu na to: „Najdroższy, powiedz, czy człowiek zakochany jest poważny? Czy poważne są szczęście i radość? Jeżeli czasem coś mnie w tobie niepokoi, to właśnie twoja powaga. Tak rzadko się uśmiechasz. Może ja jestem trzpiotka? Tak, na pewno, ale nie gniewaj się na mnie. Umiem być poważna, gdy trzeba. Na przykład w domu." I zasępiła się na wspomnienie męża. Wziął ją za rękę: „Widzę ciebie taką, jaka jesteś dla innych, lecz i taką, jaką potrafisz być tylko dla mnie. Tamta pierwsza jest chyba dla wszystkich jednakowa" — mówił patrząc badawczo. Przytuliła się do niego: „O, tak, jednakowa." Mówił dalej: „A ta druga wciąż mi pięknieje w oczach i staje się coraz droższa". „A więc naprawdę mnie kochasz? I nikogo oprócz mnie?" — dopytywała się, jakby czując, że są w jego sercu jakieś zamknięte dla niej zakamarki, są ciemnie, gdzie promień miłości nie dociera. 18 Rok trwało zachwycające opętanie. Hast-fehr wyjeżdżał często do Sztokholmu i nigdy nie udawało mu się namówić żony, aby towarzyszyła mu w tych gubernatorskich podróżach. Tygodniami kochankowie bywali sami, nie myśleli, że to może się nagle skończyć. Urojone światy nie mają granic, inna tam miara czasu, tak, że w jednej sekundzie mieści się sen o całym życiu. Aż nadszedł ów dzień pierwszego rozstania. Oboje wierzyli, że nie potrwa ono długo. „Wrócę tutaj — mówił Reinhold trzymając ją w pożegnalnym uścisku, a była to już ostatnia chwila, bo pogoń biegła jego tropami jak płomień po moście. — Wrócę po ciebie, choćbym duszę miał oddać diabłu. Przygotuj się i czekaj na mnie, Eleonoro." Czekała. Z początku cierpliwie, a potem z rosnącym niepokojem, bo wieści od niego z zagranicy, z różnych miast otrzymywała rzadko, zawsze suche i lakoniczne, podpisywane zmyślonymi nazwiskami. Tłumaczyło się to konieczną ostrożnością i nawet zgon Hastfehra nie ułatwił tej korespondencji. Potężniejsza istniała przeszkoda. Królewski rząd uparcie ścigał zbiega także w obcych krajach, a tymczasem koło pięknej wdowy pojawili się dorodni, bogaci konkurenci, a z drugiej strony rodzina wzywała ją do powrotu do Szwecji, bo zaczęła się wojenna zawierucha. Zerwały się wtedy i tak już wątłe sposoby porozumienia, oczekiwanie było 19 coraz większą udręką. Wyjeżdżała na wieś do swego majątku odwiedzać miejsce, gdzie się pożegnali, w nadziei, że tutaj też najprędzej się powitają. Tęskniła do takiego powitania, a jednocześnie lękała się tej chwili. Bo nazwisko Reinholda Patkula zaczęło pojawiać się w szwedzkich gazetach i na ustach rządowych osobistości z epitetami zdrajcy i dezertera. Odnosiło się to w jej mniemaniu do tamtej awantury, w której była po jego stronie i niosła mu ratunek. Widziała, że i na nią pewni ludzie zaczynają patrzeć z ukosa. Lecz wciąż jeszcze nie zdawała sobie sprawy z istoty poczynań kochanka. I tylko napięte oczekiwanie wciąż rosło i rosło, trwożliwe myśli się mnożyły, myśli o nim. Tak że nawet śmierć ojca tylko musnęła serce krótką żałobą, a wzmogła obawy o życie tamtego. Kiedy dowiadywała się o bitwach w Danii, w Polsce i tutaj bliżej, w Inflantach, wyobrażała sobie, jak Reinhold miota się gdzieś pośród walczących armii, nie wiadomo przeciw komu i po czyjej stronie, jak z myślą o niej usiłuje przebić się przez tysiące niebezpieczeństw, nowy Roland stęskniony do swej Angeliki. I zaczynała pojmować, że los ich obojga wplątany został w kłębowisko sił, których chyba i sam Bóg nie zdoła opanować. Pół Europy trzęsło się od huku broni, a baronowa Hastfehr pielęgnowała ogródek miłosnych wspomnień i wyglądała, z której strony ukaże się postać wracającego rycerza. 20 Wreszcie zjawił się w bojowym rynsztunku, jak należało się spodziewać w czas wojny, wrócił konno i zbrojno, ale pod czyim sztandarem? Pod sztandarem nieprzyjaciół Szwecji, w mundurze polskiego generała. Wtedy to rodzona matka zatrzasnęła przed nim drzwi. Opowiadał o tym z gorzkim uśmiechem. „Tak, po drodze byłem u matki. Najpierw niczym druga Wolumnia próbowała wzruszyć mnie jak drugiego Koriolana. Żądała, abym skapitulował przed majestatem króla. A gdy odpowiedziałem słowami Koriolana, że nie będę słuchał rozkazów natury, że chcę czynić, jakbym stworzył sam siebie, rzuciła na mnie klątwę. I w ten sposób — mówił z ironią — zabezpieczyła się przed konfiskatą majątku, do którego miałem jakieś prawa. Lecz jeśli mnie kochasz, Eleonoro, cóż cię to obchodzi? Nie widziałem innego sposobu, aby cię zdobyć." To, co uczynił i o czym mówił, było oszałamiające, jednak radość powitania trwała krótko. Okazało się, że ten obcy mundur nie jest maskaradą, jak pomyślała w pierwszej chwili, nie jest tylko przebraniem dla zmylenia śladów. Z każdego słowa Reinholda biła pycha przystrojona w łaskawość zwycięzcy. I to mu wytknęła: „Chciałeś mnie zdobyć jak brankę, wziąć jak łup wojenny?" „Tak — odpowiedział wesoło. — Siedem lat marzyłem o tej chwili. Czy wyobrażałaś sobie piękniejsze uwieńczenie naszej miłości? Biorę cię do nie- 21 woli siłą, przymusem, aby ci oszczędzić rozterki. Jesteś przecież cudzoziemką w moim kraju." „Jestem poddanką króla szwedzkiego i mieszkam w granicach jego królestwa". „Przybyłaś ze Szwecji z mężem, który był sługą i narzędziem zaborcy. Granice jego królestwa dzisiaj przekreślono". „A czyim ty dzisiaj jesteś sługą, Reinholdzie?" — pytała wskazując na zdobiące go barwy nieprzyjacielskie. „Wszystko później ci wytłumaczę. Pospiesz się, abym mógł zabrać cię ze sobą, niewiele mam czasu". Uśmiechał się tryumfująco, pewien, że sprawia jej wielką radość, a w tym, co mówił, więcej było zadowolenia z siebie niż miłości dla niej: „Ja odtąd będę twoją ojczyzną, rodziną i władzą królewską, dopóki ta wojna się nie skończy." Nie wiedziała, ile trudów poniósł, jakich rzeczy dokonał, aby móc tak przemawiać, więc te słowa brzmiały w jej uszach jak fanfaronada, jak obraza tych uczuć, które sama przeżywała, a o które on nawet nie zapytał. I raptem spostrzegła, jak bardzo się on różni od wizerunku zachowanego w pamięci, zdobionego przez tęsknotę coraz subtelniej szymi rysami. Czas miniony nadał mu inną postawę, zaznaczył nie znanymi dawniej cechami, zakochanego młodzieńca przemienił w twardego żoł-nierza-zdobywcę. To wszystko budziło uczucie jakiejś obcości i trudno było to unicestwić w powitalnych uściskach i pocałunkach. I wtedy odezwał się w niej cały ów żal, co 22 nagromadził się w sercu, kiedy widziała się opuszczoną i zapomnianą na łasce zdradzonego i wiedzącego o tej zdradzie męża, kiedy na próżno spodziewała się otuchy od wędrującego światami kochanka. Więc ten żal zastarzały i ta obcość powstała w rozłące obróciły się przeciw niemu. „Dlaczego milczałeś tak długo? Może i przede mną ukrywałeś się pod cudzymi nazwiskami? Gdybyś mnie kochał prawdziwie, byłoby inaczej" — mówiła, choć mogła się domyślić odpowiedzi. Tej właśnie: „Nie chciałem zdradzać mych śladów. Czy nie pamiętasz, że wyznaczono cenę za moją głowę? Niejeden szpieg kręcił się przy mnie." Było to przekonywające, a mimo to czyniła mu wyrzuty coraz gwałtowniejsze: ktoś przecie musiał ponosić winę za tych kilka lat straconych dla szczęścia, ktoś powinien by ją za to przebłagać! Zaczęła tedy powtarzać gazeciarskie inwektywy, deklamować o swym przywiązaniu do szwedzkiej ojczyzny, do króla ¦ przeciw któremu ośmielił się sprowadzić cudzoziemskie pułki, oskarżała o nieczułość i egoizm. A jednocześnie coś ją pchało, aby zarzucić mu ręce na szyję i zawołać: „Dobrze, niech już będzie, jak ty chcesz! Nie zniosłabym więcej podobnej udręki. Boję się, nie wiedząc, jaki los mnie czeka, lecz jeszcze więcej boję się nowego rozstania, gdyż czuję, że mogłabym stracić cię na zawsze." Zwłaszcza że to, co mówił dalej, było wstrząsają- 23 ce: ,,Owszem, chciałem wrócić wcześniej, gdym się dowiedział, że owdowiałaś. Ale tu wisiał nade mną katowski miecz. Uczyniłem wówczas rzecz haniebną! Wysłałem do tego twojego króla pokorne pismo, nie wspominając tobie o tym. Wszystko, co było moją chlubą i dumą, tamten mój protest przeciw bezprawiu, moją walkę z Hastfehrem uznałem za swą winę, prosiłem o łaskę, o amnestię. Jedynie po to, abym mógł znaleźć się w kraju i połączyć się z tobą. Obrzydła mi włóczęga po obczyźnie, zatęskniłem do własnego kąta. Wojny jeszcze wówczas nie było, a kto wie? może by do niej nie doszło. Ale ten król nieopierzony, chłystek wtedy piętnastoletni, odziedziczywszy tron po ojcu, który mnie prześladował, odziedziczył i jego nienawiść do mnie. Koniecznie chciał widzieć mój kark na pniaku pod toporem, więc kazał mi odpowiedzieć, że dosięgnie mnie jego ręka... I wtedy, Eleonoro, zrozumiałem, że bezpieczny i szczęśliwy mogę być tylko na ziemi wolnej od ucisku, i to, co dawniej ułamkami kołatało się po głowie, co wydawało się zwykłym pragnieniem sprawiedliwości w istniejącym porządku rzeczy, wzmogło się i urosło jak chmura rośnie z rozproszonych obłoków. Ujrzałem olśniewającą błyskawicę przyszłości: Wielkie Księstwo Inflanckie na miejscu ujarzmionej szwedzkiej prowincji! Lecz nie od razu na tę myśl wpadłem..." Słuchała jak z odległości lat, które leżały 24 między nimi. Napłynął stamtąd inny obraz, a z nim wspomnienie doznanych wtedy niepokojów. Wieczorem na rynku miejskim w Rydze płonęło ognisko i rozlegał się głos bębna, którym zwykle przywoływano ludność do obwieszczeń magistratu. Wychyliła się z okna. Przy ognisku obok woźnego zjawił się oprawca miejski, z pomocnikiem^ Można było oczekiwać, że nastąpi egzekucja jakiegoś zbrodniarza, i Eleonora chciała zamknąć okno, by nie patrzeć na ponure widowisko. W tej samej chwili pomocnik kata jął wydobywać z worka jakieś książki i papiery, oprawca zaś całymi garściami rzucał je w ogień. Woźny tubalnym głosem zaczął czytać z karty coś urzędowego i od razu w pierwszych słowach usłyszała nazwisko Reinhol-da. Wyjrzała na ulicę. Czytano dekret sądu królewskiego nakazujący publiczne spalenie zuchwałych pism zdrajcy i zbiega zaocznie na śmierć skazanego, Jana Reinholda Patkula... Lecz oto stał przed nią we własnej osobie, jakby wyłoniwszy się z dymów tamtego ognia, i mówił: „Nie od razu na tę wielką myśl wpadłem. Każdemu dano jakąś szansę na wielkość, lecz jakże często zwodzą jej pozory. Jedni więc budują perpetuum mobile, drudzy ołów starają się przemienić w złoto, inni piórem chcą dać świadectwo swej mocy. I ja z początku miałem podobne ambicje, próbowałem i tych kuglarskich sposobów pod- 25 czas mojej tułaczki, gdy czułem się tak mały pośród obcych ludzi i spraw. Człowiek bez ojczyzny wszędzie jest jak intruz, jak głuchoniemy na balu... Nie chciałem utracić wiary w siebie. Aż któregoś dnia pojąłem, że wielkość myśli albo czynów nigdy nie pojawia się jak deus ex machina, ona wyrasta z głęboko ukrytych korzeni, z posiewu naszych zapomnianych często poprzedników. Zjawiły się przede mną ich mary wskazując, gdzie leży zakopany skarb, zjawił mi się ostatni książę inflancki Gotard Ketler i jego druh waleczny, niezłomny komandor Filip Bell. Oni stoczyli ostatnie bitwy z Moskwą w obronie tej ziemi. Rozpamiętywałem rozpaczliwy, bohaterski wysiłek Bella, kiedy z pięciuset rycerzami rzucił się na dwanaście tysięcy Rosjan, chcąc ich powstrzymać. Wzięty do niewoli, odesłany do Moskwy zginął pod toporem Iwana Groźnego. Gdzież pamięć o nim, gdzież jego sława godna Leonidasa? Nie dawały mi spokoju te widziadła sprzed wieku, aż spłynęło na mie coś jak natchnienie z ich ducha. Spostrzegłem, że pewne wydarzenia współczesne zaczynają układać się" tak, jakby sprzyjały zmartwychwstaniu tamtej pogrzebanej idei. Słyszałem zbliżanie się czegoś wielkiego, to były kroki historii, której należało otworzyć bramę. Wymyśliłem wtedy związek polityczny, który obrócił się przeciwko wrogom mojej ojczyzny. Tak, to ja przyspieszyłem tę wojnę i dzięki niej mo- 26 głem wrócić tutaj, skąd umykałem po nocy jak zbrodniarz. Lecz dziś widzę z żalem, jak bardzo się zmieniłaś przez te lata. Odwykłaś ode mnie. Czy to sprawił czas, czy może ta szwedzka krew w twoich żyłach?" „A ty sprawiłeś, że ta krew strumieniami się leje. Czy wiesz, że pod Narwą zginął mój ojciec? Bądź dumny. Biegnij dalej za upiorami przeszłości, jeśli chcesz, goń tę swoją obłędną chimerę. Ja nie pójdę z tobą!" „Dlaczego? Przecież wiedziałaś już wtedy, co myślę, co pragnę czynić". Odpowiedziała, powtarzając cudze sądy, choć zdawało jej się, że sama do nich doszła: „Samotny bunt i protest w obronie pokrzywdzonych to może być wielkie i piękne, ale zmowa z wrogami królestwa to nikczem-ność." Już nie wiedziała, co mówić i myśleć o tym wszystkim. To, co długi czas wydawało się najważniejsze i jedyne, a powinno być najważniejsze i jedyne także dla niego, ukazywało się teraz dziwnie pomniejszone, jakby nad ulubionym ogródkiem, który tak wiernie pielęgnowała, wyrosło nagle kolcza-te drzewo, zasłaniając i przytłaczając subtelne roślinki. Spodziewała się usłyszeć wiele o tęsknocie i miłości, spragniona była zachwyconych spojrzeń, pieszczot i hołdów, a on nic o tym nie mówił, nic albo prawie nic, i zachowywał się tak, jakby mu znów pilno było gdzie indziej. Ujrzała siebie posłusznie drepczącą przy strzemieniu zdobywcy, ciągle gdzieś tam zapatrzonego, gdzieś 27 ponad jej głową, niby w gwiazdę przewodnią. Więc powtórzyła twardo: „Nie pójdę!" Wziął ją za rękę i mówił jak do kapryśnego dziecka: „To co ja mam zrobić? Jak sobie wyobrażasz nasze dalsze życie?" Nie od razu mogła dać odpowiedź. A po długim namyśle odrzekła: „Chciałabym żyć bez wyrzutów sumienia, że w chwili słabości przeszłam do obozu nieprzyjacielskiego." Wybuchnął na to: „Nie kochasz mnie!" Opanował się i powiedział: ^Rozumiem twe skrupuły, staraj się je przezwyciężyć. Bo jakaż na to rada?" Zdążyła już obmyśleć radę: „Wyjedźmy stąd najdalej. Osiądźmy gdzieś w Italii czy w Hiszpanii. Porzuć tę krwawą intrygę, zdejmij obcy mundur. Wtedy może i ja zapomnę, co łączy mnie z moim narodem, co jestem winna królowi. Będziemy istnieli tylko dla siebie. I myśleli tylko o naszym szczęściu." Odrzucił jej ofiarny gest: „Żądasz ode mnie rzeczy niemożliwych. Jestem odpowiedzialny za to, co się dzieje. To, do czego mnie namawiasz, byłoby ucieczką z placu boju". Przed wiejskim domem Eleonory ordynans trzymał generalskiego konia. Na siodle leżał liść, jesienny wiatr bił w drzewa jak w pożegnalne dzwony. Sypały się liście i ten był zwinięty na kształt pożółkłej kartki, podobnej do tych, które przysyłali sobie .w tajemnicy na początku miłości. Widziała, jak Rein-hold wsiadając strącił go w piasek ostrogą, a wierzchowiec poderwał się z miejsca, jakby 28 od tego liścia ziemia zapaliła mu się pod nogami. Eskorta w złoconych pancerzach i czerwonych płaszczach rozwinęła się za plecami jeźdźca w dwa półkoliste skrzydła i na tych czerwonych skrzydłach, w poszumie wiatru, odleciał gniewny kochanek. Nastała cisza jak po usypaniu świeżej mogiły. Świat zmalał, a pustka w sercu urosła. Takie było to drugie rozstanie, zerwanie. W kościele uczyniło się cicho, choć nie był to jeszcze koniec nabożeństwa, tylko pauza przed następną pieśnią. Światła jarzyły się dalej, dom boży jaśniał chwałą niebieską i ziemską, na twarzach widać było spokój i godność jak zawsze, gdy ludzie mają możność przekonać się, że umowa dobrej woli zawarta między nimi a Bogiem jest obustronnie dotrzymywana. Eleonora powiodła dokoła roztargnionym wzrokiem i jakby nie znajdując tu nic dla serca, znowu skierowała go w przeszłość, bliższą tym razem. Ujrzała dwie kobiety. Jedna z fatalnym listem drez-deńskim w ręce snuła się po mieszkaniu, które zrobiło się raptem ciasne i z którego chciałaby się wydostać, lecz myliła drzwi i zawsze trafiała w nową ciasnotę bez wyjścia. A druga, młodsza o pięć lat, odprowadzała chmurnym wejrzeniem jeźdźca znikającego w jesiennym pejzażu, w bezgranicznej dali. Ta pierwsza, starsza, mówiła do tej drugiej: 29 „O, najgłupsza z głupich, cóżeś uczyniła? W imię czego odepchnęłaś człowieka, który był ci bliski jak własne ciało? Zraniłaś go, zadrwiłaś z jego marzeń, niewolnico domowych przesądów". A tamta odpowiadała: „Wychowano mnie w domu, gdzie kult Boga, króla i narodu stanowił istotę życia. Oj ciec t surowy żołnierz, wpajał nam to od dzieciństwa". „Pamiętam, pamiętam! Ale dzisiaj już chyba wiesz, moja biedna siostro, żeTcażdy kult wymaga ofiar i wyrzeczeń, a każde wyrzeczenie jest-gwałtem nad sobą i źródłem cierpienia." „Ojciec uczył nas, że tak być powinno. Niezłomny w swych przekonaniach, śmiercią chwalebną je potwierdził. Więc byłoby zniewagą jego pamięci, gdybym uległa człowiekowi, który okazał się obcy naszej krwi i porwał się na nasze świętości. Złamałam dla niego przykazanie boskie, lecz nie złamię obowiązku wierności królowi i ojczyźnie. Cierpię, ale czas w końcu ukoi cierpienia, nic jednak nie uspokoiłoby duszy, co zdradziła te obowiązki." Myśli ciężkie jak kamienie, słowa gorzkie jak piołun padały na skulone serce. „O, nieszczęsna, o biedna moja siostro— odpowiadała ta starsza o pięć lat doświadczeń — upewniam cię, że istnieje tylko jedna zdrada nie do naprawienia. I ty ją popełniłaś, składając w ofierze tym baśniom, którymi cię bałamucił ojciec, najlepszą cząstkę życia, zamiast iść za głosem miłości. Zostałaś w pustce." „Posuwasz się za dale- 30 ko!" — krzyczała tamta wciąż nieprzejednana, wciąż jednak zapatrzona w park jesienny, gdzie wzburzone końskim pędem liście z powrotem układały się na drodze, gdzie wiatr bił w drzewa jak w pożegnalne dzwony. Aż przyszedł dzień, kiedy trzymając w ręce list z Drezna powiedziała sobie ze skruchą: „Tak, to ja posunęłam się za daleko." Przeniosła spojrzenie gdzie indziej, jakby rozsuwała przyłożoną do oczu lunetę, aby sięgnąć jak najdalej w perspektywę czasu. Zdarzenia pamiętne ukazywały się w zmienionej kolejności. Więc po tamtym drugim rozstaniu-zerwaniu krótki był tryumf najeźdźców. Król Karol XII wypędził ich ze swojej inflanckiej prowincji. Ujrzała go wjeżdżającego pompatycznie do uwolnionej z oblężenia Rygi. Dowódca obrony, siwowłosy generał Altberg, wyglądał jak ojciec przy jego boku, przy tym młodzieńcu z wypukłymi oczyma, z orlim nosem Wazów i dziwnie wysokim czołem, nad którym zachwyceni dworzanie widzieli gwiazdę geniuszu. Eleonora, patrząc na króla z powozu ponad głowami wiwatującego tłumu, przeżywała skłócone uczucia: podziw, obawę i urazę. ,,Jesteś wspaniały i wielki, dlaczego mu nie przebaczyłeś? Oboje witalibyśmy cię dzisiaj z wdzięcznością. Czemu jesteś taki pamiętli-wy i niemiłosierny?" Nic nie mogła wyczytać z oblicza monarchy. Jechał konno, jak przy- 31 rośnięty do siodła, jedną ręką w skórzanej grubej rękawicy trzymał wodze, drugą opierał na gardzie olbrzymiego rapiera, w którym tkwiła moc tysięcy rapierów. Zdawało się, że nie patrzy na nikogo, lecz z bliska można było uchwycić szybkie, ukradkowe spojrzenia, którymi przelatywał po twarzach jakby sprawdzając dusze poddanych mu ludzi, jakby badał, co się kryje pod oznakami hołdu i czci: prawdziwa wierność czy utajona wrogość? Parę lat wojny przemieniło niesfornego młokosa w znakomitego wodza i męża stanu. Eleonora, pamiętając początki jego panowania, dziwiła się jak wszyscy. „A więc to ten sam młodzieniec, co jeszcze cztery lata temu budził zgorszenie i zgrozę? Ten, co w koronie i w koszuli hasał po stolicy, polował na zające w sali sejmowej, obrażał ministrów chamskimi manierami, napastował szanowne domy, aż w kościołach podnosiło się narzekanie kapłanów: »Biada krainie, której król jest dziecięciem«." Ale gdy królestwo zostało zagrożone, stał się cud. Duch boży wstąpił w nieposkromionego. Zdumieni nieprzyjaciele cofali się w popłochu, a Karol prowadził swe zwycięskie pułki coraz dalej na południe, w głąb Europy. Żelazny wał szwedzki przetoczył się już z Inflant na Litwę, miażdżąc po drodze Sasów, Polaków i Moskali, a kto mógł przewidzieć, gdzie się zatrzyma? Zanosiło się na to, że wojna potrwa długo. 32 W Rydze założono szpital dla rannych i Eleonora stała się jedną z najczynniejszych jego opiekunek. Następnie powstało zgromadzenie, wspomagające wdowy i sieroty po poległych, więc i jemu poświęcała wiele czasu i pracy. Wykazywała tyle zapału i bezinteresownej energii, że budziła podziw. Gubernator Altberg domyślał sięf że baronowa Hastfehr pragnie w ten sposób zatrzeć pamięć o niefortunnym romansie z Patkulem. Owszem, szukała zapomnienia w ruchliwej działalności, ale jednocześnie postępowała jak ktoś, kto wyleczywszy się z nałogu pijaństwa i chwaląc rozkosze trzeźwości gdzieś w tajnym schowku trzyma flaszkę z trunkiem. ...W palisandrowym sekretarzyku leżał list, który dostała w parę miesięcy po tym, jak Patkul z pobitym wojskiem opuścił Inflanty. Powinna była go zniszczyć, nie czytając, bo niczego oprócz wyrzutów czy jeszcze jakichś drażniących perswazji nie mogła się z tamtej strony spodziewać. Jednak przeczytała i choć była w nim mowa o czymś innym, nie myślała odpisywać — zresztą gdzie? pod jakim adresem? Schowała pismo na dnie szufladki wśród innych papierów, które nie posiadały już wartości, lecz z którymi nie chciała się rozstać, bo czasem w chwilach nudy zabawiały umysł przypominaniem zmalałych zdarzeń, zobojętniałych ludzi. Aż tu stary Altberg złudzony jej spokojem i częściową prawdę biorąc za całkowitą, wy- 3 — Brzemię... 33 brał się do niej z oświadczynami: „Pani jest wdową, ja wdowcem — mówił. — Zdaje się, że nasz związek małżeński byłby rzeczą na-„turalną. Wprawdzie jestem dużo starszy, jednakże moje stanowisko może zapewnić pani beztroską egzystencję. I już nikt nie ośmieliłby się nawet pisnąć o tym, co panią kiedyś... wytrąciło z równowagi. Ja stawiam na tym krzyżyk. Chciałbym mieć żonę, bo potrzebna mi jest stała, życzliwa opieka. Nie łudzę się, że mogę być jeszcze kochany. Lecz wzajemny szacunek w małżeństwie to podstawa trwalsza niż miłosne uniesienia, po których często zostaje niesmak, jak po pijaństwie." Eleonorze śmiać się chciało z osiemdziesięcioletniego starca, podniecającego się odważnym wyznaniem. Jednak odrzekła uprzejmie: „Proszę mi zostawić czas do namysłu. Dopóki wojna trwa, trudno myśleć o zakładaniu domowego ogniska. Byłoby to swego rodzaju samolubstwem." Przyjął to spokojnie, jak człowiek, który wprawdzie posiada jeszcze niemałe pragnienia, ale jest już na tyle roztropny, że się przy nich nie upiera. Powiedział życzliwie: „Podziwiam pani ofiarność i poświęcenie dla wielkiej sprawy ojczystej. Pani też walczy, choć nie na placu bitwy, pracuje pani na rzecz zwycięstwa. Każdy nasz żołnierz wyleczony tutaj pod opieką pani i wracający do oddziału to no- 34 wa porcja kul i ciosów w nieprzyjacielskie szeregi." Nie dostrzegł swymi starczymi, śle-pawymi oczyma, że tą pochwałą bardziej ją zmieszał i strwożył, niż ucieszył. „Nowa porcja kul w nieprzyjacielskie szeregi — porriy-ślała. — A jedna z nich — kto wie? — może trafić Reinholda." Od tego dnia rzadziej bywała w szpitalu. Wolała raczej pracować w zgromadzeniu dobroczynnym. Dzisiaj brała udział w dziękczynnym nabożeństwie. Dziękowano Bogu za 2wycięstwo, do którego i ona na swój sposób się przyczyniła. Młody pastor Hagen śpiewał psalmy piersiowym silnym głosem, który chwilami przypominał głos Reinholda. Gdyby mogła przyłożyć ucho do serca przeszłości, rozpoznałby go na każdym miejscu, gdziekolwiek rozbrzmiewał, czy to wśród lasów, które przebiegali konno, czy nad rzeką, gdzie spotykali się w letnie wieczory. I oto między tym, co widziała w kościele, a myślą o tamtym, co minęło, ukazał się jeden z owych niezapomnianych wieczorów, obraz sielanki w księżycowych barwach, oprawiony w ciszę. Księżyc wisiał na niebie jak srebrne wotum na ołtarzu gwiazd. Rzeka toczyła się wolno i bez szmeru prawie, jakby wstrzymując oddech, by nie uronić ani słowa z tego, 0 czym mówili płynący łodzią kochankowie. Oni zaś rozmawiali półgłosem o swoim ży- 35 ciu. Patrzyli sobie w oczy, tajemniczo pobły-skujące od świateł nocy, ale wszystko, co przypadkowe, co jest tylko dziełem światła i chwili, znikało, zostawiając rysy właściwe i niezmienne, już utrwalone na zawsze w sercach. „Jeślibym kiedykolwiek oślepła — mówiła Eleonora przesuwając palcami po jego twarzy — chciałabym zachować pamięć twego czoła i tej twojej grzywy nad czołem, zapamiętać linie twoich uszu, ten szeroki kanciasty podbródek, co podobno oznacza upór. Bo ty jesteś uparty, Reinholdzie, strasznie uparty." Odpowiedział: „Moim uporem zdobyłem ciebie, ale jakież to żałosne zwycięstwo! Nie chcesz odejść od niego, chociaż go nie kochasz, i musimy kryć się z naszą miłością. Jakie to poniżające. Czuję się jak złodziej, unikam wzroku Hastfehra jak tchórzliwy oszust." Mówiła na to: „Jeśli już tak my-, śleć, to ja jestem oszustką, ja oszukuję męża wbrew przysiędze. I czasem strach mnie ogarnia, że to się obróci przeciw mnie." Odpowiedział: „Trzeba z tym skończyć, ujawnić nasz związek. Już i tak ludzie domyślają się czegoś. W końcu i on się dowie." Pokrywając niepokój uśmiechem odrzekła: „Wtedy ucieknę do ciebie, uciekniemy stąd razem." Potrząsnął głową: „Nie mogę na to czekać. Nie chcę dłużej dzielić się tobą z kimkolwiek. Raz nocą podszedłem pod wasz gubernator-ski pałac, spoglądałem w okna waszej sypialni i gdy zgasło w nich światło..." Teraz 36 ją przeraził: „Szalony, po co to czynisz? Co ci przychodzi do głowy? Ty nie wiesz, jaki on umie być mściwy. Nigdy nie pogodzi się z utratą czegoś, co do niego należało. I nie bierz poważnie tego, co powiedziałam o ucieczce. Nie uśmiecha mi się los zbiegłej żony, ściganej przez męża." Milczał długo, rozważając jej słowa. ,,Jest jeszcze inny sposób: powiem twojemu mężowi całą prawdę o nas i niech broń rozstrzygnie, przy kim masz pozostać." „Nie, to byłoby potworne. Gdybyś go zabił, nie mogłabym żyć z zabójcą mego męża, a gdybyś ty zginął... wiesz, czym dla mnie jesteś." Umilkli zmęczeni. Obracali się w zaczarowanym kręgu bez wyjścia. W ciemnościach odezwał się przejmujący chichot puszczyka. Reinhoid zaklął i wziął się do wioseł. Ale to pewnie tej nocy dojrzało •w nim nowe postanowienie. Przestał bywać w pałacu, unikał z nią spotkań, a ona się zatrwożyła, bo to wyglądało tak, jakby usiłował ją zmusić do dramatycznego wyboru albo sam próbował się uleczyć z tej miłości. Czas mijał, jedno i drugie okazało się niemożliwe. Lecz pewnego dnia wyszło na jaw, że Patkul uwikłał się w jakąś zmowę przeciw rządowi. Tutaj w Rydze ramieniem rządu był generał gubernator Hastfehr, jej mąż... Istniał materialny znak, że tamto wszystko nie było snem z innej planety — ów list Reinholda po zerwaniu. Któregoś dnia wydobyła go spod innej korespondencji i odtąd 37 trzymała na wierzchu. Słowa pisane znajomą — nieraz w uniesieniu całowaną ręką, czarowały obrazami zaprzepaszczonego szczęścia: „Pamiętasz, Eleonoro, nasz pierwszy bal? Pamiętasz pierwszy nasz taniec? Ledwie dotknąłem twojej dłoni, poczułem, że prowadzisz mnie w inny świat, otwierasz bramę do jakichś radosnych ogrodów i tam dopiero zacznie się prawdziwy festyn na naszą cześć i tylko dla nas dwojga. Pojąłem, że byliśmy sobie przeznaczeni, a przypadek określił jedynie czas i miejsce, gdzie przeznaczenie miało się dokonać. Lecz są ludzie, którzy otrzyma wszy dar miłości nie umieją czy nie mogą na tym poprzestać. Nie spodziewałem się, że nastąpi chwila, kiedy tego właśnie zażądasz ode mnie, kiedy powiesz: »Wybieraj!« jak ja tobie mówiłem w tamtą noc na Dźwi-nie. Mój wybór był trudniejszy, nie mogłem się wyrzec .mojej, jak to nazwałaś, chimery, odstąpić ludzi, co mi zaufali, tych ludzi, z którymi razem ryzykowało się życiem. To nie była chimera. Trzymał mnie nakaz honoru, wspólnota krwi i przywiązanie do tego szmata ziemi, który był ich i moją ojczyzną. A ty chciałaś, abym rzucił to wszystko. Sądziłem, że nigdy czegoś podobnego nie usłyszę od ciebie, bo miłość polega także i na tym, aby oszczędzać kochanemu człowiekowi trudnych decyzji. Wybrałem inaczej, niż pragnęłaś. Nie spodziewałem się, że i tu spotka mnie zawód. W kilka dni później 38 ujrzałem się tak osamotniony w tym, co przedsięwziąłem, że ogarnęła mnie rozpacz, a potem przemożna chęć wrócić, objąć twoje nogi i prosić Boga, aby przemienił nas oboje w drzewo albo w kamień, bo już ludzkiego sposobu życia na przyszłość nie widziałem. Samobójcze myśli przychodziły mi do głowy — tak dalece upadłem na duchu — aż w pewnej chwili usłyszałem twój głos: »Ty jesteś uparty, Rein-holdzie!« Upór jest podobnie wadą tak, jak wytrwałość cnotą, ja jednak nie widzę różnicy, jedno i drugie wymaga silnej woli. Nie skapitulowałem więc, nie uległem pokusie, by zdjąć mundur i przekraść się do ciebie przez szwedzkie podjazdy, a potem wspólnie próbować ucieczki. Miałem pod rozkazami tych kilkudziesięciu saskich kawalerzystów, gdybym ich zostawił, marny czekał ich los. I to zdecydowało. Wybrałem trzecią drogę, nie śmierć lub ucieczkę, postanowiłem walczyć dalej wbrew tym, co zwątpili. Każda walka o ideę ma swoich męczenników i zdrajców, nie chcę być ani jednym, ani drugim. Ja zaliczam się do tych, którzy oczyszczają zarosłe i zdziczałe ścieżki historii, torując drogę następcom. Potrzebna mi świadomość, że należę do ukształtowanego przez dzieje narodu, do narodu wolnego i posiadającego swe niiejsce na ziemi. O, Boże! Gdybyś ty była dziś przy mnie, kiedy to wszystko dopiero się zaczyna. Może umiałbym ci wytłumaczyć 39 to, czego wówczas w podnieceniu nie potrafiłem. Może byś mnie zrozumiała i przebaczyła." A wiąc głos pastora Hagena wydawał się jej podobny do głosu Reinholda i może nie tyle sam głos, ile melodia śpiewanego psalmu. Brzmiała w niej dawność, odzywały się czyjeś dawne uczucia i myśli, zakrzepłe w muzyce jak w kryształowej kuli. Zdawało się, że śpiewak obraca ten magiczny kryształ pod światło i czaruje, wzrusza objawieniem tego, co jest najgłębiej ludzkie, a odradza się w pięknie. Patrząc skroś muzykę na falujące nieuchwytnie cienie przeszłości, myślała ze smutkiem: „Straciłam go na zawsze. Nie warto się łudzić." Chciała spuszczonymi powiekami zagrodzić drogę łzom, zdradzała je przecież wilgotność rzęs, a kapitan Oskar Wal-den, znajdujący się opodal w galowej grupie oficerów, dziwił się jej pobożności. Ostatnio w zachowaniu się Eleonory wobec niego zaszła zmiana, zachęcająca, jak sądził, do zbliżenia, dodająca śmiałości nadziejom. Patrzył na jej profil, obramiony koronkami jedwabnego szala, słuchał czystego śpiewu i znajdował, że podobna jest do pustelnicy poświęcającej się jedynie Bogu. Ale wiedział, że jest inaczej. „Co za obłudnica — myślał ze wzgardą. A po chwili inaczej: — Jaka piękna! Co mnie w końcu obchodzi jej du- 40 sza, czarna czy biała? Zachwyca mnie to, co widzę." Wyobraził sobie, że trzyma ją w ra-. mionach, zanurza się w to żywe piękno, jak chciwiec w kąpiel ze złota; wtedy żyły nabrzmiewały mu na czole, zaciskał zęby i