7845

Szczegóły
Tytuł 7845
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7845 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7845 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7845 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.V. Jones Ksi�ga s��w tom 02 Zdradzony Prze�o�y� Micha� Jakuszewski Tytu� orygina�u A Man Bctnixetl Wersja angielska 1996 Wersja polska 1999 Dla Margaret Jones Prolog Dziewczyna zacz�a cicho pochrapywa�. Ten nieprzyjemny, charcz�cy d�wi�k wydawa� si� niemal b�aganiem o lito��. Bardziej od owego odg�osu irytowa� go jednak zapach, md�y zaduch towarzysz�cy wszystkim przedstawicielkom jej p�ci. Od�r potu, moczu i odchod�w, zdradzaj�cy, niezawodniej ni� wszelkie ksi�gi, ich prawdziw� natur�. Tajemn�, wewn�trzn� natur�, kt�r� stara�y si� ukry� przed m�czyznami, wykorzystuj�c swe talenty do k�amstwa i symulacji. Rzecz jasna, udawa�o im si� to, gdy� m�czy�ni �atwo dawali si� zwie�� pozorom: pulchne piersi, b�ysk z�b�w, wonny oddech. Prawda by�a jednak zawsze obecna: kobiety - bez wzgl�du na wszystkie swe pudry i perfumy - nigdy nie potrafi�y si� uwolni� od smrodu rozk�adu. Kylock wsta� z �o�a, pragn�c oddali� si� od kobiety i jej zapchu. Mia� ochot� obudzi� dziewczyn� potrz�saniem i kaza� jej odej��, lecz kolidowa�o to z jego planami. Zreszt�, po wszystkim, przez co przesz�a z nim tej nocy, nie by� do ko�ca pewien, czy porz�dne szarpni�cie wystarczy, by wyrwa� j� ze snu. Oczywi�cie, ocknie si�. Zdolno�� szybkiego powrotu do zdrowia by�a kolejn� charakterystyczn� cech� jej p�ci. Kobiety wyciska�y z m�czyzn wszystkie si�y, same ich nie trac�c. Podszed� do ma�ej, miedzianej miski, kt�ra sta�a po drugiej stronie komnaty. Tak jak zawsze, zacz�� my� r�ce. U�ywaj�c ma�ej, lecz szorstkiej szczotki z w�osia dzika, oczy�ci� starannie d�onie z odoru kobiety. Palce, kt�re jedn� �wiec� temu tak ochoczo wyszukiwa�y wkl�s�o�ci i wypuk�o�ci cia�a, namoczy� teraz w pe�nej �ugu wodzie. Tym razem zachowywa� szczeg�ln� ostro�no��. By�o to oznak� szacunku wobec tego, co zamierza� uczyni� tej nocy. Nie chodzi�o o osob�, kt�rej to zrobi, lecz o wielko�� samego dokonania. Spojrza� na swe d�onie. By�y blade i szczup�e, o arystokratycznych palcach i delikatnym kszta�cie. Nie by�y d�o�mi jego ojca. Na wargach wykwit� mu blady u�mieszek. Kylock spojrza� w zwierciad�o. Nie by�a to twarz jego ojca, ani jego oczy, nos czy z�by. Nag�ym, gwa�townym ruchem uderzy� pi�ci� w lustro. Szk�o rozbi�o si� z zadowalaj�cym go trzaskiem. Dziewczyna w �o�u zadr�a�a, po czym, by� mo�e s�dz�c, �e w zapomnieniu odnajdzie bezpiecze�stwo, zastyg�a, staraj�c si� ograniczy� ruchy do minimum. Jego pi�� nie krwawi�a. Ucieszy�o to Kylocka. Odnosi� wra�enie, �e dzisiejszej nocy nie powinien przelewa� krwi. W od�amkach zwierciad�a widzia� teraz chaotyczny zestaw odbi�. We fragmentach widocznej tam twarzy dostrzega� podobie�stwo do swej matki. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e jest jej synem. P�aszczyzna policzka, k�t brwi, kszta�t ust, wszystko to przywodzi�o na my�l Arinald�. Nie trudzi� si� szukaniem �lad�w ojca. Nie znajdzie ich. Nigdy ich nie by�o. Jednak�e nie by� synem kr�la. �w fakt rzuca� si� w oczy, jak nos na jego twarzy. To w�a�nie nos zdradza� prawd�. Cho� kry�a si� w tym ponura ironia, tak w�a�nie by�o. Odwr�ci� spojrzenie od zwierciad�a i przygotowa� si�. Nie musia� dokonywa� �adnych specjalnych czynno�ci. Jak zwykle przywdzia� czarny str�j, zupe�nie nie na miejscu za dnia, lecz bardzo odpowiedni noc�. Kolor tajemnic i intryg. Kolor �mierci. Nie potrzebowa� zwierciad�a, by wiedzie�, jak bardzo mu w nim do twarzy, jak bardzo pochlebia mu ta barwa, jak do niego pasuje. Jego matce r�wnie� b�dzie do twarzy w czerni. Jaka matka, taki syn. Znajdowa� si� niedaleko od miejsca, do kt�rego musia� doj��. By�o ono w s�siednim korytarzu. Nie postawi jednak nogi w po�wi�conym przej�ciu, jego d�onie nie poczuj� ch�odnego dotyku wykutych z br�zu drzwi. Musi si� tam uda� okr�n� drog�. Opu�ci� swe komnaty i przeszed� do komnat dla kobiet. Ka�dy, kto by go zauwa�y�, mrugn��by tylko i odwr�ci� wzrok, my�l�c, �e to bardzo dobrze, i� dziedzic tronu Czterech Kr�lestw ma odwag� �ama� zasady, odwiedzaj�c jak�� dam� w jej komnacie po zmierzchu. Kylockowi nie chodzi�o jednak o dam�. Wiedzia�, �e w komnatach dla kobiet mo�na znale�� wej�cie do sekretnych korytarzy. By�o oczywiste, �e kry�o si� ono w�a�nie tam: jakie� miejsce w zamku kr�l odwiedza�by z wi�ksz� ochot� i gdzie bardziej chcia�by unikn�� �wiadk�w? Z tajnymi przej�ciami zaznajomi� go kr�lewski kanclerz. Pewnej Wigilii Zimy, przed wielu laty, przy�apano go na szczuciu stanowi�cych w�asno�� kr�la ps�w na �wie�o narodzonego �rebaka. Za kar� matka zabroni�a mu opuszczania komnat przez tydzie�. Dzi�ki Baralisowi nie musia� jednak w nich siedzie�. Kanclerz otworzy� �cian� dotkni�ciem zniekszta�conych palc�w, ofiaruj�c mu bezcenny dar tajemnicy. Kylock do dzi� pami�ta dreszcz objawienia, poczucie, �e znalaz� to, czego zawsze szuka� po�r�d smrodu i podst�p�w. Odmieni�o to jego �ycie. Ujrza� bardzo wiele. Nic nie mog�o si� ukry� przed jego chciwym wzrokiem. Podgl�da� szlachcic�w sp�kuj�cych z garderobianymi, pods�uchiwa� s�u��cych spiskuj�cych przeciw swym panom, odkrywa� �lady po ospie, ukryte pod warstw� pudru na twarzach niejednej z wielkich dam. Nic nie by�o takie, jakim si� zdawa�o. Zepsucie i chciwo�� przenika�y wszystko do szpiku ko�ci. Cia�o ukrywa�o grzeszne wn�trze. Pokazuj�c mu wej�cie do tajemnych korytarzy Zamku Harvell, Baralis zaznajomi� go z ca�ym n�dznym inwentarzem wyst�pku. Kylock odnalaz� w�a�ciw� �cian�. Przesuwaj�c palcami po kamieniu, wyobra�a� sobie, �e s�yszy tykanie maszynerii. Ods�oni�a si� przed nim kusz�ca jama. Wszed� do �rodka i wybra� drog�. Nag�y ch��d i zaduch zgnilizny przywo�a�y wizje jego matki. Z pewno�ci� przez ca�� wieczno�� nie narodzi�a si� wi�ksza nierz�dnica! Kr�lowa Arinalda, pi�kna i wynios�a; zawsze udaj�ca tak poprawn�, tak nieskaziteln�. Jak�e cz�sto pozory nie maj� nic wsp�lnego z prawd�. Od�r by� jednak �atwy do rozpoznania, silniejszy ni� u jakiejkolwiek innej kobiety. Cuchn�a jak dziwka. Czasami �w smr�d by� tak przemo�ny, �e Kylock nie by� w stanie wytrzyma� w jej towarzystwie. Z iloma m�czyznami spa�a? Ile razy k�ama�a? Jak wielu zdrad si� dopu�ci�a? To, �e sypia�a z innymi m�czyznami poza kr�lem, by�o oczywiste. On, Kylock, by� tego dowodem. W jego �y�ach nie p�yn�a krew Harvella. G�owy nie pokrywa�y mu jasne w�osy, a z tu�owia nie wyrasta�y kr�tkie, grube ko�czyny. Jego matka szuka�a przyjemno�ci u innych m�czyzn, a on by� owocem jej niepow�ci�gliwo�ci. Kobiety by�y s�absz� ptci�, a �r�d�em owej s�abo�ci by�a ich wszechogarniaj�ca chu�. By�y wstr�tne: cienka warstwa sk�ry pokrywaj�ca odra�aj�ce wn�trze, kt�rym w�ada�y zwierz�ce ��dze. Rozumia�, �e owym pragnieniom ulegaj� dziewki pracuj�ce w karczmach i ulicznice, ale kr�lowa? Jego matka, kt�ra powinna sta� ponad wszystkimi kobietami w kr�lestwie, by�a tani� dziwk�. A on by� tego dowodem. Gdy tylko spogl�da� w zwierciad�o. dostrzega� w nim prawd�. Szybko przyby� na miejsce. Do j�dra zamku, �r�d�a, z kt�rego wszystko p�yn�o, czy powinno p�yn��, gdyby sprawy wygl�da�y inaczej. Do komnaty kr�la. Uruchomi� mechanizm i wszed� do �rodka. Jego zmys�y zaatakowa� zapach izby chorych. Wo� cz�owieka, kt�rego cia�o powoli pogr��a�o si� w �mierci. Zbyt powoli. Przekrad� si� cicho przez komnat�, gdy� wiedzia�, �e w s�siednim pomieszczeniu czuwa g��wny �aziebny. Serce wali�o mu jak op�tane. W ka�dym jego uderzeniu miesza�y si� ze sob� podniecenie i strach. Podszed� do �o�a. Owo karmazynowe, pokryte jedwabiem monstrum ju� od pi�ciu lat stanowi�o mieszkanie kr�la. Ky lock odsun�� zas�ony i spojrza� w twarz cz�owieka, kt�ry nie by� jego ojcem. Patrz�c na niego, czu� lito��. Wskutek poczyna� lekarzy, chory nie mia� ju� w�os�w ani z�b�w. By� �a�osn� postaci� o zapadni�tych policzkach, kt�ra nieustannie si� �lini�a. Gdy Kylock zobaczy� splamione plwocin� poduszki, wsp�czucie ust�pi�o miejsca niesmakowi. To nie by� kr�l. Kr�lem by�a jego matka, kt�ra w nagrod� za swe grzechy zosta�a suwerenem we wszystkim opr�cz nazwy. Nie zdziwi�oby go, gdyby to ona spowodowa�a chorob� monarchy. Jej drugie imi� brzmia�o Zdrada. Dzisiaj wszystko si� zmieni. Uwolni kraj nie tylko od bezu�ytecznego kr�la, lecz r�wnie� od zwodniczej kr�lowej. Jutro jego matka przekona si�, �e utraci�a wszelk� w�adz�. Na tron wst�pi nowy monarcha. By�aby g�upia, gdyby pr�bowa�a w�ada� kr�lestwami r�wnie� za jego panowania. Wybra� jedn� z wielu poduszek. Obrzydzenie sk�oni�o go do wyszukania takiej, kt�rej nie splami�a plwocina Lesketha. Oto cz�owiek, kt�ry nie by� jego ojcem. �Czy zrobi�bym to, gdyby nim by�?� Zmi�� w d�oniach jedwabn� poduszk�, nadaj�c jej odpowiedni kszta�t. �Tak jest, zrobi�bym�. Pochyli� si� nad �o�em. Gdy na twarz kr�la pad� cie� poduszki, Lesketh otworzy� oczy. Przera�ony Kylock cofn�� si� o krok, gdy pad�o na niego ich spojrzenie. Monarcha pr�bowa� co� powiedzie�. Po brodzie sp�yn�a mu stru�ka �liny. Kylock nie by� w stanie si� poruszy�. Poduszka parzy�a mu d�onie. M�czyzna i m�odzieniec patrzyli sobie w oczy. Szcz�ka kr�la porusza�a si� powoli. Plwocina spad�a mu na pier�. - Kylock, m�j synu. S�owa by�y ledwie zrozumia�e. Spojrza� w twarz Lesketha. Jasnoniebieskie oczy m�wi�y wi�cej ni� s�owa: wyra�a�y mi�o��, lojalno�� i przebaczenie. Ch�opak potrz�sn�� ze smutkiem g�ow�. - Nie, panie. Nie jestem twoim synem. Kylock poczu�, �e odzyskuje w�adz� nad ko�czynami. Poduszka zn�w sta�a si� ch�odna. Przycisn�� j� swymi pi�knymi d�o�mi do bezz�bnego, bezw�osego oblicza kr�la Lesketha. Rozpostar� palce na szkar�atnym jedwabiu, utrzymuj�c poduszk� na twarzy s�abo wyrywaj�cego si� monarchy. Zdrowe rami� Lesketha szarpn�o si� niczym ptak. Jego pier� unosi�a si� i opada�a, unosi�a si� i opada�a, a� wreszcie zaprzesta�a wszelkiego ruchu. Kylock zaczerpn�� pierwszego oddechu w tej samej chwili, gdy w piersi jego ofiary zamar� ostatni. Dygota�. Czu� straszliw� s�abo�� w kolanach. Dr�czy�y go nudno�ci, gro��ce wymiotami. Powiedzia� sobie, �e musi by� silny. To nie by�a chwila na okazywanie s�abo�ci. By� teraz kr�lem i w�tpi�, by kiedy� jeszcze znalaz� czas na s�abo��. Uni�s� poduszk�. Zgon przerwa� wreszcie �linotok Lesketha. M�czyzna, kt�ry nie by� jego ojcem, wygl�da� teraz lepiej. Wydawa� si� szlachetniejszy, bardziej dystyngowany. Po �mierci bardziej przypomina� monarch� ni� kiedykolwiek za �ycia. Kylock potrz�sn�� poduszk�, przywracaj�c jej pierwotny kszta�t i u�o�y� j� pod brod� zmar�ego. Po�ciel by�a w nie�adzie: skopana i zmi�toszona. Poprawi� narzuty, podci�gaj�c je, by nale�ycie zdobi�y zmar�ego w�adc�. Upewniwszy si�, �e wszystko wygl�da tak, jak powinno, Kylock opu�ci� komnat� i ruszy� z powrotem, odnajduj�c w ciemno�ciach drog�. Oczy wype�nia�y mu ju� inne obrazy; wizje wspania�ej koronacji, pocieszania zrozpaczonej matki, zwyci�stwa w wojnie z Halcusami. Jego panowanie rozpocz�o si� pomy�lnie. Ju� w tej chwili wielce si� przys�u�y� swemu krajowi, uwalniaj�c go od s�abego, dr�czonego chorob� kr�la. Szkoda, �e jedno z jego najwi�kszych dokona� nie zostanie odnotowane w historii. Trudno, pomy�la�, da historykom wiele innych temat�w do ich nudnych, pozbawionych wyrazu ksi�g. Nagle znalaz� si� w komnacie. Dziewczyna le�a�a w �o�u, w takiej samej pozycji, w jakiej j� zostawi�. Ruszy� prosto do miednicy i raz jeszcze umy� r�ce. Wo� �mierci �atwiej by�o usun�� ni� od�r kobiety. Wytar�szy d�onie w mi�kk� szmatk�, podszed� do biurka. Obrzuci� dziewczyn� pospiesznym spojrzeniem, by si� upewni�, �e nadal �pi. Spod nogi biurka wydoby� kluczyk ozdobiony delikatnym, z�otym filigranem, w kt�rym przez chwil� zaigra� blask �wiec. Przekr�ci� go w zamku, otwieraj�c wysadzan� klejnotami szkatu�k�. D�ugimi, zr�cznymi palcami wydoby� z niej male�k� miniatur�. Oto by�a ona: pi�kna i niewinna, niepor�wnanie doskonalsza od innych przedstawicielek swej p�ci. Ka�dy rys nieskazitelnej twarzy �wiadczy� o czysto�ci duszy. Catherine z Brenu. Nie dla niej by�y kobiece ��dze. Catherine by�a czysta i niezbrukana. Ta najdoskonalsza z kobiet nale�a�a do niego. Sam widok jej podobizny wystarczy�, by dziewczyna le��ca w �o�u wyda�a mu si� n�dzna. Catherine nie b�dzie cuchn�a jak dziwka. Nie b�dzie skazana na wieczne m�czarnie w piekle, jak inne kobiety. Jak jego matka. W�o�y� ostro�nie portrecik do szkatu�ki, uwa�aj�c, by nie uszkodzi� jego nieskazitelnej powierzchni. By� teraz kr�lem, a Catherine zostanie jego kr�low�. Zrzuci� bluz� i pi�kn�, jedwabn� koszul�. Z rozbitego zwierciad�a wzywa�o go w�asne odbicie, lecz nie zwraca� na nie uwagi. Ogarn�o go mroczne po��danie. Gdyby spojrza� w lustro, zauwa�y�by, �e jego oczy zasz�y mg��. Nie pozna�by sam siebie. Wype�nia� go g��d i nie mia� innego wyboru, jak go zaspokoi�. W przeciwnym razie poch�on��by on jego dusz�. Zbli�y� si� do �o�a. Dziewczyna odwr�ci�a si� z j�kiem. Stan�� nad ni� i d�o�mi, kt�re zabi�y kr�la, zerwa� z jej plec�w lniane giez�o. Kylock pomkn�� ku miejscu, gdzie spotyka�y si� strach i ��dza. Zatraci� si� w swym pragnieniu. Uszy wype�nia� mu g�os matki, oczy za� twarz Catherine z Brenu. 1 - Od tej ca�ej jazdy dosta�em piero�skiego wilka w rzyci, Grift. - - Wiem co�� o tym, Bodger. Ale przynajmniej na jedno to jazda dobrze robi. - - A na co, Grift? - - Na regularno��, Bodger. Po porz�dnym galopie zaraz musisz p�dzi� za najbli�szy krzak. - - M�dry z ciebie cz�owiek, Grift. - Bodger skin�� g�ow� na znak potwierdzenia, staraj�c si� jednocze�nie utrzyma� mu�a na �cie�ce. - Oczywi�cie nie jestem taki pewien, czy to by� dobry pomys� zg�osi� si� na ochotnika do wyjazdu do Brenu. Nie mia�em poj�cia, �e przypadnie nam najgorsza s�u�ba. - - Sprz�tanie po koniach ma wiele wad, Bodger. Ale i tak musia�o pa�� na nas. Jeste�my tu najm�odsi rang�. M�wi� ci, �e mieli�my szcz�cie, �e w og�le dali nam wyruszy� z t� misj�. Nikomu ze starych �o�nierzy nie pozwolono pojecha� z Kr�lewsk� Stra��. To prawdziwy zaszczyt. - - Ci�gle mi to powtarzasz, Grift. - Mina Bodgera wyra�a�a g��boki sceptycyzm. - Mam tylko nadziej�, �e baby w Brenie s� faktycznie tak ch�tne i �adne, jak m�wisz. - - Na pewno s�, Bodger. Czy zdarzy�o mi si� kiedy� pomyli� w tej sprawie? - Musz� ci przyzna�, Grift, �e wiesz o kobietach prawie wszystko. Obaj rozm�wcy zamykali d�ug� kolumn�, kt�r� pod��a�o ponad stu sze��dziesi�ciu ludzi: stu kr�lewskich stra�nik�w i dwudziestu ludzi Maybora, a tak�e czelad� i juczne konie. - - Chyba wiem, czemu Halcusowie s� tacy wredni, Grift. Maj� tu paskudn� pogod�. Codziennie �nie�yca, a wietrzysko takie zimne, �e zamarz�by nawet p�yn w formie wytapiacza �oju. - Ehe, Bodger. Trzy tygodnie czego� takiego wyko�czy�yby ka�dego. Przy normalnej pogodzie, byliby�my ju� w Brenie. Przez ten wiatr, dopiero opu�cili�my terytorium Halcus�w. Oczywi�cie, to nie on jest tu najgorszy. - - A co, Grift? - - Lord Maybor i Baralis, Bodger. Przy tych dw�ch p�nocny wicher wydaje si� ch�odn� bryz�. - - �wi�ta prawda, Grift. Odk�d wyruszyli�my w drog�, wci�� obrzucaj� si� spojrzeniami z�owieszczymi jak katowski kaptur. Bodger musia� szarpn�� mocno wodze, gdy� jego mu� mia� w�asn� opini� na temat tego, dok�d powinien si� uda�, i nie mia� ju� ochoty towarzyszy� kolumnie. - - To pewne, �e si� nie kochaj�. Zauwa�y�e�, �e rozbijaj� namioty daleko od siebie, jak na turnieju? - - Ehe, Grift. Nie wspominaj�c ju� o fakcie, �e Maybor ca�y dzie� pod��a na czele, zupe�nie jakby by� kr�lem, a Baralis wlecze si� w ogonie, jak ranny �o�nierz. - - Uwa�asz mnie za rannego �o�nierza, co? Obaj m�czy�ni obejrzeli si� zaskoczeni, gdy Baralis wjecha� pomi�dzy nich. Twarz kanclerza by�a niezwykle blada, a oczy l�ni�y ostrym blaskiem w odbijaj�cym si� od �niegu �wietle. �aden ze stra�nik�w si� nie odzywa�: Bodger dlatego, �e ze strachu omal nie spad� z siod�a i pr�bowa� teraz usi��� pewniej, a Grift ze wzgl�du na to, i� by� dostatecznie bystry, by wiedzie�, kiedy lepiej jest nic nie m�wi�. - No, no, panowie - ci�gn�� kr�lewski kanclerz. Jego w�skie wargi rozci�gn�y si�, sugeruj�c gro�ny u�miech, lecz nie formuj�c go do ko�ca. Ch��d w oczach zadawa� k�am pi�knemu brzmieniu g�osu. -�� Dlaczego umilkli�cie tak nagle? Przed chwil� sprawiali�cie wra�enie wyj�tkowo rozmownych. Czy�by j�zyki przymarz�y warn nagle od p�nocnego wiatru? A mo�e zaczynacie ju� �a�owa� swych lekkomy�lnych s��w? Grift widzia�, �e Bodger ma zamiar odpowiedzie�. Cho� wszystkie instynkty m�wi�y mu, �e powinien zachowa� milczenie, wiedzia�, �e je�li zaraz si� nie odezwie, jego towarzysz napyta sobie jeszcze gorszej biedy. - M�j przyjaciel jest m�ody, lordzie Baralisie i przy �niadaniu wypi� troch� za du�o ale. Jego s�owa nic nie znaczy�y. To by� tylko �art. Kr�lewski kanclerz zastanawia� si� chwil�, nim raczy� udzieli� odpowiedzi. Skryt� w r�kawicy d�oni� pociera� brod�. - M�odo�� raczej nie usprawiedliwia g�upoty, a ale usprawiedliwiaj� w jeszcze mniejszym stopniu. - Grift otworzy� usta, by co� powiedzie�, lecz Baralis uciszy� go nag�ym skinieniem skrytej w r�kawicy d�oni. - Nie, cz�owieku, nie t�umacz si� wi�cej. Zostawmy t� spraw�. Powiedzmy, �e jeste�cie moimi d�u�nikami. Spojrza� w oczy obu stra�nikom, pozwalaj�c, by w pe�ni dotar�o do nich znaczeniejego s��w. Upewniwszy si�, �e tak si� sta�o, ruszy� naprz�d. Nad przyci�tym ogonem jego klaczy powiewa� czarny p�aszcz. A wi�c plotkowali o nim nawet zwykli �o�nierze! Niemniej pociesza� go fakt, �e te dwa zasmarkane przyg�upy zosta�y jego d�u�nikami. Od dawna wiedzia�, �e warto mie� wok� siebie ludzi, kt�rzy s� mu co� winni. By�a to waluta cenniejsza ni� z�oto przetrzymywane w zamkni�tej szkatule. Nigdy nie wiadomo, kiedy us�ugi podobnych indywidu�w mog� si� okaza� u�yteczne. Ostatecznie stra�nicy z regu�y strzegli czego� cennego. Och, ale� by�o zimno. Baralis przemarz� a� do najg��bszych zakamark�w duszy. T�skni� za ciep�em swych komnat i mile trzaskaj�cego ognia w kominku. Najbardziej cierpia�y jego d�onie. Nawet teraz, gdy by�y skryte w futrzanych r�kawicach, wiatr przeszywa� je zimnem a� do szpiku ko�ci. S�abe, zdeformowane d�onie, tak pi�kne w m�odo�ci, teraz zniszczone przez jego ambicj�. Chude, pokryte bliznami cia�o nie zapewnia�o ochrony przed wiatrem. Trakt pokrywa�a gruba na dwie d�onie warstwa �niegu, kt�ry z ka�dym powiewem przemieszcza� si� z chytr� precyzj�, wskutek czego �cie�ka by�a zdradziecka. Przednia stra� straci�a ju� jednego konia, kt�ry okula�. Nieszcz�sne stworzenie zboczy�o z trasy tylko na d�ugo�� ramienia, wystarczy�o to jednak, by wyl�dowa�o w g��bokim parowie, ukrytym pod warstw� niewinnie wygl�daj�cego �niegu. Dobili wa�acha na miejscu. Od Brenu dzieli� ich tylko tydzie� drogi. Wczoraj sforsowali Emm. W dru�ynie nie znalaz�oby si� nikogo, kto nie westchn��by z ulg� po przeprawie przez szerok� rzek�. Nie tylko by�a ona niebezpieczna, lecz - co wa�niejsze - stanowi�a granic� halcuskiego terytorium. Ludzie s�dzili, �e tylko dzi�ki wielkiemu szcz�ciu uda�o im si� ca�e dziesi�� dni niepostrze�enie w�drowa� przez nieprzyjacielskie terytorium. Baralis wiedzia�, �e prawda wygl�da inaczej. My�l, by wykorzysta� kontakty, jakie mia� w�r�d Halcus�w, do wci�gni�cia dru�yny w zasadzk� i zamordowania Maybora, by�a kusz�ca. Baralis najbardziej ze wszystkiego na �wiecie pragn�� �mierci pr�nego, pysznego wielmo�y. By�o to jednak zbyt ryzykowne. Napad na ich oddzia� m�g�by z �atwo�ci� wyrwa� si� spod kontroli, zagra�aj�c samemu kr�lewskiemu kanclerzowi. Nie, lepiej nie nara�a� w�asnego bezpiecze�stwa. Istnia�y inne, mniej niebezpieczne sposoby na pozbycie si� Maybora. Wielmo�� ze Wschodnich Ziem trzeba by�o wyeliminowa�. To nie podlega�o dyskusji. Baralis nie zamierza� tolerowa� �adnej ingerencji w swe plany wobec Brenu. Negocjacje w sprawie za�lubin wymaga�y subtelno�ci i sprytu - dw�ch cech, kt�rych Mayborowi rozpaczliwie brakowa�o. Co wi�cej, nie tylko zagra�a� on kanclerzowi fizycznie - Baralis nie w�tpi�, �e pot�ny mo�now�adca ani na chwil� nie zapomina o zamiarze zamordowania go - lecz r�wnie� m�g� udaremni� samo ma��e�stwo. Maybor chcia� wyda� za ksi�cia Kylocka w�asn� c�rk�. Niepowodzenie tych zamys��w uczyni�o z niego zawzi�tego przeciwnika zwi�zku z c�rk� diuka Brenu. Baralis przeszuka� wzrokiem kolumn� jez�dz�cow. U jej czo�a dostrzeg� obiekt swych rozwa�a�. Dosiadaj�cy pot�nego ogiera wielmo�a wystrojony by� w ekstrawaganckie, szkar�atno-srebrne szaty. Nawet to, w jaki spos�b siedzia� na koniu, �wiadczy�o o wyg�rowanej opinii o sobie. Wargi Baralisa na sam jego widok wykrzywi�y si� w grymasie pogardy. Nie m�g� dopu�ci� do tego, by Maybor dotar� do Brenu �ywy. Jako pose� korony, przewy�sza� rang� Baralisa! Kr�lowa sprawi�a mu t� nominacj� paskudn� niespodziank�. To on, kr�lewski kanclerz, cz�owiek, kt�ry zaaran�owa� ma��e�stwo mi�dzy ksi�ciem Kylockiem a Catherine, powinien wie�� prymat w Brenie. Arinalda jednak mianowa�a go tylko pos�em ksi�cia, czyni�c go ni�szym rang� od Maybora. Nie zamierza� tolerowa� podobnej zniewagi. To on powinien si� zaj�� diukiem Brenu i jego pi�kn� c�rk�. Maybor nie mia� prawa miesza� si� w t� spraw�. Baralis rozumia� polityczne motywy kryj�ce si� za obiema nominacjami, gdy jednak do kr�lestw dotr� wie�ci o �mierci grubasa, kr�lowa przekona si�, �e wszystkie jej chytre plany spe�z�y na niczym. Nie by�o w�tpliwo�ci. Dzisiaj, w mro�ne po�udnie, gdy p�nocny wicher d�� niczym dobiegaj�cy z otch�ani syreni zew. Maybor zako�czy �ywot. Melli wiedzia�a, �e lepiej nie otwiera� okiennicy. Nadci�ga�a wichura i w�ska deska stanowi�a ich jedyn� os�on�. Do tego nie by�a pewna, czy zatrzask wytrzyma. S�dzi�a jednak, �e powinien wytrzyma�. Zawsze mia�a szcz�cie w podobnych sprawach. S�awetny fart rodu Maybora wspomaga� jej rodzin� ju� od stuleci. A przynajmniej wspomaga� m�czyzn, gdy� wydawa�o si�, �e swym kobietom odbieraj� go oni doszcz�tnie. W jej przypadku jednak wygl�da�o to inaczej. Jako pierwsza kobieta w rodzie zosta�a obdarzona tym najkapry�niejszym z dar�w. Przy�o�y�a oko do dziury po s�ku i spojrza�a na p�nocne r�wniny Halcusu. Omal nie o�lepi� jej bij�cy od �niegu blask. Min�a d�u�sza chwila, nim zdo�a�a dostrzec jakiekolwiek szczeg�y krajobrazu. Odk�d ostatnio wygl�da�a na zewn�trz, wiatr wzm�g� si�. Ni�s� ze sob� tumany �niegu. Nie by�o wida� wiele: bia�a ziemia pod bia�ym niebem. O�nie�ony teren wiosn� zapewne s�u�y� jako pastwisko, teraz jednak le�a� ods�oni�ty przed gniewem zimy. Zimno sta�o si� zbyt dokuczliwe dla oczu. Melli cofn�a si� i zatka�a otw�r kawa�kiem brudnej, impregnowanej tkaniny. Odwr�ciwszy si�, zauwa�y�a, �e Jack si� jej przygl�da. Z jakiego� powodu, zaczerwieni�a si�. Niemal mimowolnie przyg�adzi�a d�oni� w�osy. Przemkn�o jej przez g�ow�, �e to g�upie, i� cho� ju� tak dawno opu�ci�a dw�r, zachowa�a instynkty dworskiej pi�kno�ci. �yciem kobiet z Zamku Harvell rz�dzi�y niezliczone zasady dotycz�ce zachowania, ubioru i konwenans�w. Gdy zostawi�aju� wielki dw�r za sob�, zda�a sobie spraw�, �e wszystkie te regu�y mo�na stre�ci� w jednej: kobieta nieustannie musi si� stara� zadowoli� m�czyzn�. Nawet teraz, gdy widzia�a rzeczy, kt�rych dworska pi�kno�� mog�a si� jedynie domy�la�, Melli �apa�a si� na tym, �e ulega przyswojonym nawykom kobieco�ci, zw�aszcza temu, kt�ry kaza� jej �adnie wygl�da� w m�skich oczach. U�miechn�a si� na my�l o w�asnym szale�stwie. Jack odpowiedzia�, szczerz�c rado�nie z�by. Jego bystra, przystojna twarz, kt�r� zimowy rumieniec czyni� jeszcze atrakcyjniejsz�, sprawia�a, �e Melli czu�a si� dziwnie szcz�liwa. Wybuchn�a nagle �miechem: radosnym, wysokim i weso�ym jak �piew skowronka. Jack pod��y� za jej przyk�adem. �miali si� do siebie, stoj�c po przeciwnych stronach ma�ej szopy, kt�ra niegdy� s�u�y�a jako kurnik. Nie wiedzia�a, co tak rozbawi�o Jacka, nic by�a nawet �wiadoma, dlaczego sama si� �mieje. Wa�ne by�o tylko to, �e czuje si� dobrze. A przez bardzo d�ugi czas mieli naprawd� niewiele powod�w do zadowolenia. Od samego pocz�tku nie sprzyja�a im pogoda. Gdy dotarli na ziemie Halcus�w, pogorszy�a si� jeszcze. Nie znali okolicy i szybko stracili orientacj�. Na domiar z�ego musieli omija� ka�dego napotkanego cz�owieka. Wszystko to sprawi�o, �e zgubili drog�. Melli czyta�a w dzieci�stwie opowie�ci o ludziach, kt�rzy odbywali d�ugie podr�e, kieruj�c si� tylko s�o�cem i gwiazdami. Rzeczywisto�� wygl�da�a zupe�nie inaczej. Owe historie nie wspomina�y o fakcie, �e zim� cz�sto ca�ymi tygodniami nic wida� ani s�o�ca, ani gwiazd. Za dnia niebo by�o jasne i zasnute chmurami, noc� za� ciemne i r�wnie� zasnute chmurami. W rezultacie nie mieli w�a�ciwie poj�cia, w kt�r� stron� wiedzie droga do Brenu i Annisu. Byli pewni jedynie tego, �e nadal s� gdzie� w Halcusie. Przed dwoma dniami przekonali si�, �e wci�� przebywaj� na terytorium wroga. Pogoda nieustannie si� pogarsza�a i Melli zauwa�y�a, �e Jackowi dolega zraniony bark. Oczywi�cie, usi�owa� to ukry�, m�czy�ni zawsze tak post�powali zar�wno w opowie�ciach, jak i w rzeczywisto�ci. Jednak�e zawsze zarzuca� sobie plecak na lewe rami�, staraj�c si� oszcz�dza� prawe. Brodzili po kolana w �niegu, a wiatr odziera� ich z resztek ciep�a, jakie zatrzymywa�y ich ubrania. Wreszcie natkn�li si� na zniszczony dom. Wie�niak, do kt�rego nale�a�, opu�ci� go ju� dawno. Mia� powody. Budynek strawi� ogie�. Pozosta�a jedynie przykryta �niegiem ruina. Nadci�ga�a �nie�yca. Na horyzoncie gromadzi�y si� czarne chmury. Wiatr k�sa� w�drowc�w w �ydki. Byli zm�czeni i przemarzni�ci do szpiku ko�ci. Poczuli ogromn� rado��, gdy za k�p� chaszczy zauwa�yli kurnik, kt�ry sta� w pewnej odleg�o�ci od domu. Szcz�liwie nie pad�y na niego iskry i ogie� oszcz�dzi� szop�. Gdy drzwi nie chcia�y si� otworzy� i poczuli, �e s� zamkni�te na zatrzask. Mciii wiedzia�a ju�, �e b�d� k�opoty. Drzwi nie mog�y zanikn�� si� same. W kurniku zaszy� si� kto� inny. Jack spojrza� jej w oczy. Zrozumia�a, �e wie, jak bardzo potrzebne jest jej schronienie. Je�li nie b�d� si� mieli gdzie skry�, nadchodz�ca nawa�nica mo�e okaza� si� dla nich ostatni�. Melli potrz�sn�a lekko g�ow�: lepiej odej��. Zamkni�te drzwi oznacza�y ludzi, ludzie za� niebezpiecze�stwo. Jack spogl�da� na ni� jeszcze przez mgnienie oka, nim dotar�o do niego jej ostrze�enie. Potem znowu popatrzy� na horyzont. Nawa�nica zbli�a�a si� do nich niby drapie�nik. Nag�ym, gwa�townym ruchem kopn�� drzwi. Zatrzask ust�pi�. Drzwi wpad�y do �rodka, wyrywaj�c si� z g�rnego zawiasu. Wewn�trz czeka�o dw�ch m�czyzn z wyci�gni�tymi no�ami. Pierwszym, co poczu�a Melli, by�o uderzenie w pier�. Jack obali� j� w �nieg, by nic si� jej nie sta�o. Zd��y�a podnie�� wzrok na czas, by zdumie� si� tym, jak szybko wyci�gn�� n�, kt�ry dosta� od kobiety hoduj�cej �winie. Poczu�a ostr� wo� ale. Obaj nieznajomi byli pijani. Oddalali si� od siebie ostro�nie, staraj�c si� okr��y� Jacka. Ten cofn�� si� od progu. Nawet dla niewprawnego oka Melli, wyda�o si� to sprytnym posuni�ciem. Chc�c go zaatakowa�, b�d� musieli przechodzi� przez drzwi pojedynczo. Pierwszy z m�czyzn ruszy� naprz�d, wymachuj�c na o�lep no�em. Jack run�� na niego. Nie spos�b by�oby opisa� tego inaczej. Mia�a wra�enie, �e widzi go pierwszy raz w �yciu. Oszala� z w�ciek�o�ci. Braki umiej�tno�ci nadrabia� gniewem. Melli wyczuwa�a, �e wk�ada w walk� znacznie wi�cej ni� cz�owiek, kt�rego przygni�t�. Nieznajomy by� skazany na pora�k�. Jack walczy� z losem i okoliczno�ciami, a by� mo�e r�wnie� z samym sob�. Mia�a wra�enie, �e ka�dy okrutny cios by� wymierzony w co� mniej konkretnego, lecz mimo to gro�niejszego ni� jego przeciwnik. Drugi m�czyzna zbli�y� si� do walcz�cych. - Jack! Uwa�aj! Za tob�! - ostrzeg�a go krzykiem Melli. Odwr�ci� si� i nieznajomy, by� mo�e przera�ony tym, co ujrza� w twarzy ch�opaka, uciek�. Brn�� ci�ko przez �nieg, zostawiaj�c w nim g��bokie �lady. Pierwszy z m�czyzn by� martwy. Otrzyma� cios rze�nickim no�em w brzuch. Jack podni�s� si�. Nie chcia� na ni� patrze�. Wszed� do szopy. Dziewczyna pod��y�a za nim, starannie omijaj�c zw�oki i powi�kszaj�c� si� na s�niegu plam� krwi. �adne z nich nie wspomnia�o o tym ani s�owem, lecz Melli nie przestawa�a my�le� o ca�ej sprawie. Jack coraz bardziej zamyka� si� w sohie. By� r�wnie uprzejmy jak zawsze, kry�a si� w nim jednak nag�a gwa�towno��. Halcuski �o�nierz poczu� j� na sobie. Melli cieszy�a si�, �e zgin�� od no�a. Druga mo�liwo�� by�a gorsza. W tym ch�opaku kry� si� potencja� zniszczenia gro�niejszy ni� ca�a zbrojownia. W g��bi duszy intrygowa�a j� my�l o czarach. Wpajano jej w dzieci�stwie, �e s� one z�em i praktykuj� je jedynie ci, kt�rzy utrzymuj� bliski kontakt z diab�em. Ojciec absolutnie nie chcia� w nie wierzy�. Twierdzi�, �e to legenda, tak samojak smoki i wr�ki. Jednak Melli zdarza�o si� s�ysze� opowie�ci o tym, �e w dawnych czasach czary by�y czym� cz�stym w Znanych Krainach, a ludzie kt�rzy ich u�ywali nie musieli by� ani dobrzy, ani �li. Czy�by Jack by� tego dowodem? Odk�d ujrza�a, jak u�y� swej mocy, by uciec przed najemnikami, wyda� si� jej bardziej atrakcyjny. Do tej chwili by� w jej oczach tylko niepewnym siebie, nieobytym ch�opakiem o d�ugich nogach i pi�knych w�osach. Moc, kt�rej zaczerpn��, wype�ni�a go niczym woda buk�ak. Bardziej przyci�ga� teraz uwag�, lepiej panowa� nad w�asnym cia�em. Szybko dorasta�, a czary, bez wzgl�du na kojarz�ce si� z nimi gadanie o herezji, otoczy�y go aur�, kt�rej Melli trudno by�o si� oprze�. Mia� te� jednak s�abe strony. Gryz�a si� my�l�, �e gorycz, kt�r� dostrzeg�a w nim w chwili ataku na halcuskiego �o�nierza, mo�e sta� si� trwa�ym elementem jego charakteru. Nagle odechcia�o si� jej �mia�. Opar�a si� pragnieniu wyj�cia tkaniny z dziury, by raz jeszcze spojrze� na horyzont. Kurnik kosztowa� ich bardzo drogo, niewykluczone jednak, �e b�d� musieli zap�aci� jeszcze wy�sz� cen�. Jack postanowi� doda� dziewczynie otuchy, zupe�nie jakby czyta� w jej my�lach. - Nie martw si� - powiedzia�. - Nikt tu nie przyjdzie. �o�nierz nic m�g� zaj�� zbyt daleko, a nawet gdyby uda�o mu si� dotrze� do jakiej� wioski, przy takiej pogodzie nikt nie wyruszy w po�cig za wrogiem. To by�a jej wina. Gdyby nic pr�bowa�a ostrzec Jacka, m�czyzna nie wiedzia�by sk�d pochodz�. Zrobi�a to jednak, a �piewny akcent Czterech Kr�lestw �atwo by�o rozpozna�. Gdyby tylko trzyma�a usta zamkni�te, m�g�by ich uzna� za swych rodak�w. Rzecz jasna, nie zmniejszy�oby to jego niezadowolenia z faktu utraty towarzysza, a tak�e schronienia, ale w obu krajach podobne incydenty zdarza�y si� a� nazbyt cz�sto, mo�liwe wi�c, �e nikt by si� tym nie zainteresowa�. Gdyby tylko si� nie odzywa�a. Z jej winy cz�owiek, kt�ry uciek� przez za�nie�one pole, wiedzia�, �e pochodz� z kr�lestw. Je�li dotrze do jakiej� osady, wystarczy tylko jedno s�owo: �Wr�g�, by mieszka�cy wys�ali w po�cig za nimi wszystkie si�y, jakie tylko zdo�aj� zebra�. Halcusowie darzyli Cztery Kr�lestwa zapiek�� nienawi�ci�. Od stuleci byli s�siadami, ale wszyscy wiedz�, �e to w�a�nie s�siad�w zwykle dzieli najg��bsza wrogo��. Przed pi�ciu laty wybuch�a mi�dzy nimi krwawa wojna. T� sam� wojn�, o t� sam� rzek�, toczono w przesz�o�ci niezliczon� ilo�� razy. Korytem spornego Nestora sp�ywa�o wi�cej krwi ni� wody. W tej chwili przewag� osi�gn�y kr�lestwa, co jedynie zwi�ksza�o nienawi�� Halcus�w. - M�g� nie rozpozna� twojego akcentu. Powiedzia�a� tylko kilka s��w. Jack postawi� trzy d�ugie kroki, podchodz�c do niej. Potrz�sn�a delikatnie g�ow�, wyci�gaj�c do niego r�k�. U�cisn�� j� i stan�li obok siebie, ws�uchuj�c si� w odg�osy nadci�gaj�cej nawa�nicy. Byli tu uwi�zieni. Pr�ba ucieczki w podobnych warunkach doprowadzi�aby do ich �mierci. Oczekiwali w szopie w nadziei, �e nikt nie przyjdzie. Dop�ki �nie�yca si� nie sko�czy, b�d� bezpieczni. W tak� pogod� na dw�r wychodzili tylko g�upcy i ludzie usychaj�cy z mi�o�ci. Wsun�a d�o� do jego d�oni. W jego u�cisku nie by�o si�y, lecz Melli cz�ci� ja�ni pragn�a j� poczu�. Z niewiadomych powod�w, przyszed� jej na my�l kr�lewski kanclerz, lord Baralis. Nagle poj�a, na czym polega wi�, kt�ra po��czy�a przesz�o�� z tera�niejszo�ci�. Cofn�a d�o�. Chodzi�o o dotyk, pami�� o dotyku sprzed wielu tygodni, ekscytuj�cym i odra�aj�cym zarazem. Wspomnienie d�oni Baralisa przesuwaj�cej si� wzd�u� jej kr�gos�upa. To dziwne, jak w umy�le rodz� si� skojarzenia, niekiedy wywo�uj�c niespodziewanie ironiczny efekt. Dw�ch m�czyzn, kt�rym si�� dawa�o co� wi�cej ni� tylko mi�nie. Zastanawia�a si�, czy Jack poczu� si� ura�ony, �e wyszarpn�a d�o� tak gwa�townie. Nie wiedzia�a tego. Bardzo trudno by�o go przejrze�. Czas, kt�ry sp�dzili razem, uczyni� go tylko bardziej nieprzeniknionym. Nie mia�a poj�cia, co o niej my�li. Pewna by�a jedynie tego, �e dba ojej bezpiecze�stwo. Dowodem by�a si�a, z jak� odepchn�� j� z drogi dw�ch Halcus�w. Jak� jednak mia� o niej opini�? Dama dworu, c�rka lorda Maybora. Szlachcianka stoj�ca obok ucznia piekarskiego. Czasem we �nie dr�czy�y go koszmary. Rzuca� si� niespokojnie po pos�aniu, z zamkni�tymi oczyma i twarz� �lisk� od potu, mamrocz�c s�owa, kt�re rzadko udawa�o si� jej zrozumie�. Nieco ponad dwa tygodnie temu, pod os�on� wiecznie zielonego lasu, prze�y� najgorsz� noc ze wszystkich. Obudzi�a si� w�wczas, nie wiedz�c dlaczego. By�a to jedna z nielicznych nocy, podczas kt�rych nie dokucza� im gwa�towny wicher i przenikliwe zimno. Spojrza�a instynktownie na Jacka. Natychmiast poj�a, �e nawiedzi� go koszmar. Policzki mu si� zapad�y, a �ci�gna szyi mocno napi�y. Nagle ogarn�o go podniecenie. Zrzuci� z siebie p�aszcz i koc. - Nie! - wyszepta�. - Nic. Melli usiad�a, zdecydowana podej�� do ch�opaka i obudzi� go. Nim jednak zd��y�a wsta�, le�n� cisz� zm�ci� jego przera�liwy krzyk. - Przesta�! - wrzasn�� Jack. Wydawa�o si�, �e zmieni� tym natur� nocy i wszech�wiata. Ciemno�� sta�a si� pe�na �ycia, bliska, a wreszcie przera�aj�ca. Udr�ka i niepok�j zawarte w tym jednym s�owie zmrozi�y Mciii krew w �y�ach. Jack umilk� potem, zapadaj�c w spokojniejszy sen. Jej si� ju� to nie uda�o. Okrzyk ch�opaka przegna� z lasu blask ksi�yca. Zosta� tylko mrok. Le�a�a nieruchomo po�r�d nienaturalnie spokojnej nocy, boj�c si�, �e je�li za�nie, po przebudzeniu �wiat b�dzie wygl�da� inaczej. Zadr�a�a, owijaj�c si� dok�adniej p�aszczem. Jack wr�ci� do k�ta, gdzie zaj�� si� zdejmowaniem kory z mokrych k��d. Szopa by�a za ma�a, by mogli rozpali� ogie�, a zamkni�te okiennice odcina�y dost�p powietrza, on jednak i tak przygotowywa� opa�. Nie lubi� bezczynno�ci. Melli po raz dziesi�ty odetka�a dziur� w drzwiach. Powiedzia�a sobie, �e chce tylko zobaczy�, czy zbli�a si� ju� nawa�nica. Nadci�ga�a ona jednak ze wschodu, a otw�r by� skierowany na zach�d. Niemal o�lepiona biel� �niegu, wypatrywa�a oznak ruchu tam, gdzie uciek� drugi z m�czyzn. Tavalisk uni�s� tkanin� z sera i zaczerpn�� g��boko unosz�cy si� zapach. Znakomity. Amatorzy mogliby sprawdzi� najpierw wygl�d, upewni� si�, czy b��kitne �y�ki s� ju� wyra�ne, lecz nadal pozostaj� delikatne. On wiedzia� lepiej. To z zapachu mo�na si� by�o wszystkiego dowiedzie�. Do ple�niowego sera nie pasowa�a afektowana wo� dojarki. Nie, �w najbardziej kr�lewski z ser�w powinien pachnie�jak kr�l. Najlepiej martwy. Niestety nie wszyscy potrafili doceni� wo� delikatnego rozk�adu, wywo�ywan� przez miliony zarodnik�w wgryzaj�cych si� w dziewiczy mi��sz. Tak, pomy�la� arcybiskup, wszystko zawiera si� w zapachu. Musi on by� ostry, kusz�cy, prowokuj�cy, a w �adnym wypadku subtelny. Powinien dzia�a� na nozdrza jak bicz na plecy: z pocz�tku niechciany, potem za� - w miar�, jak cz�owiek przyzwyczaja� si� do lej szczeg�lnej przyjemno�ci - witany z rado�ci�, z uwagi na rozkosz, kt�r� daje. Zabra� si� do sera niczym chirurg stoj�cy u sto�u operacyjnego. Dzier��c srebrny no�yk, odkroi� sobie spory kawa�ek. Gdy przeci�� sk�rk�, wo� sta�a si� jeszcze bardziej intensywna. Przyprawia�a niemal o zawr�t g�owy. W takich w�a�nie chwilach arcybiskup najbardziej zbli�a� si� do religijnej ekstazy. Rozleg�o si� pukanie do drzwi. - - Wejd�, Gamilu. - Tavalisk zauwa�y�, �e nauczy� si� ju� rozpoznawa� swych licznych sekretarzy po odg�osie pukania. Nie trzeba dodawa�, �e stukanie Gamila by�o najbardziej irytuj�ce: nie�mia�e, a zarazem niecierpliwe. - - Dzie� dobry, Wasza Eminencjo - odezwa� si� sekretarz, tonem nieco mniej uni�onym ni� zwykle. - Jakie mi dzi� wie�ci przynosisz, Gamilu? Tavalisk nie raczy� oderwa� spojrzenia od sera. - Z pewno�ci� bardzo zainteresuj� one Wasz� Eminencj�. Doprawdy, bardzo. - - Gamilu, twoim zadaniem jesf dostarcza� mi informacji, a moim decydowa�, co jest interesuj�ce. - Arcybiskup uni�s� kruchy ser do ust. Poczu� na podniebieniu kwa�ny smak ple�ni. - No m�w ju�. Gamilu. Przesta� si� d�sa�, jak panna, kt�ra nie ma nowej sukni na ta�ce. - - Hmm, czy Wasza Eminencja pami�ta rycerza? - Kt�rej nocy? �wieci� ksi�yc, czy by�o pochmurno? Arcybiskup bawi� si� coraz lepiej. - - Nie. Wasza Eminencjo. Rycerza z Valdis, Tawla. - Och, tego. Dlaczego nie powiedzia�e� tego od razu? Oczywi�cie, �e go pami�tam. Przystojny, m�ody cz�owiek. Ale nie lubi� bicza, o ile dobrze pami�tam. Tavalisk zastanawia� si�, czy nie da� troch� sera kotu. - - Czy Wasza Eminencja przypomina sobie, �e kazali�my go �ledzi�, kiedy wyrusza� na p�noc? - - Masz mnie za chorowitego dziada? Oczywi�cie, �e sobie przypominam. Ja nigdy - arcybiskup zmru�y� oczy - nigdy niczego nie zapominani. Dobrze by by�o, �eby� o tym pami�ta�, Gamilu. - Prosz� o wybaczenie, Wasza Eminencjo. Tavalisk nie potrafi� si� oprze� pokusie. - - Wybacz� ci, ale nie zapomn� o twej impertynencji. - Odci�� kawa�ek smako�yku i podsun�� go kotu. Stworzenie pow�cha�o ser i wycofa�o si� pospiesznie. - No i c� to za wie�ci. Gamilu? - - No wi�c, zgodnie z przewidywaniami Waszej Eminencji, rycerz wybra� si� do chaty Bevlina. -� Czy wiemy, co wydarzy�o si� podczas ich spotkania? Tavalisk przykucn�� obok kanapy, staraj�c si� nak�oni� kota do spr�bowania sera. - - Teraz ju� wiemy, Wasza Eminencjo. Jeden z naszych szpieg�w wr�ci� szybko do miasta, by nas o tym poinformowa�. - - Przyby� osobi�cie? To doprawdy niezwyk�e. Dlaczego nie m�g� wys�a� pos�a�ca? Arcybiskup z�apa� kota za kark, pr�buj�c wcisn�� mu ser do gard�a. - - Wasza Eminencjo, uzna�, �e wiadomo�� ma tak ogromne znaczenie, i� nie mo�na jej nikomu zawierzy�. - - Liczy� na awans, co? - - My�l�, �e gdy Wasza Eminencja wreszcie wys�ucha tego, co mam do powiedzenia - w g�osie Gamila da� si� dos�ysze� cie� zniecierpliwienia - mo�e faktycznie zechce go nagrodzie jakim� drohiazgiem. - - Och, doprawdy? A c� to mo�e by� za wiadomo��? Czy Tyrena zabi� piorun? Albo Kesmont wsta� z martwych? A mo�e nasz rycerz okaza� si� nowym wcieleniem Borca? - - Nie, Wasza Eminencjo. Bevlin nie �yje. Tavalisk pu�ci� kota i d�wign�� si� powoli. Wa�y� tak wiele, �e ledwie m�g� si� utrzyma� na nogach. Podszed� bez s�owa do biurka. Wybra� najlepsz� brandy i nala� sobie pe�en kielich. Nie przysz�o mu do g�owy, �eby pocz�stowa� Gamila. Odezwa� si� dopiero wtedy, gdy poci�gn�� spory �yk mocnego trunku. - - Jeste� tego pewien? Czy temu cz�owiekowi mo�na zaufa�? - - Szpieg, o kt�rym mowa, pracuje dla Waszej Eminencji ju� ponad dziesi�� lat. Jego lojalno�� i profesjonalizm nie podlegaj� dyskusji. - - Jak zgin�� Bevlin? - - No wi�c, nasz szpieg dotar� do chaty wczesnym rankiem. Zajrza� przez okno i zobaczy� le��cego na �awie martwego m�drca. Serce przebito mu no�em. Szpieg czeka� w ukryciu, a� wreszcie ujrza� wchodz�cego do pokoju rycerza. Gdy ten znalaz� zw�oki, odbi�o mu, jak to m�wi�. - - Odbi�o? - - Postrada� zmys�y, Wasza Eminencjo. Wed�ug s��w naszego cz�owieka, siedzia� z trupem w ramionach ponad cztery godziny, ko�ysz�c go jak dziecko. Nasz szpieg mia� ju� zamiar si� oddali�, gdy do pokoju wszed� m�ody ulicznik, kt�ry towarzyszy� rycerzowi. Ch�opak doprowadzi� go do porz�dku i tak dalej, lecz gdy tylko zostawi� go na chwilk� samego, rycerz wskoczy� na konia i pogalopowa� ku zachodz�cemu s�o�cu. Ch�opak pochowa� cia�o i zabezpieczy� chat�, a nast�pnego dnia ruszy� w �lad za swym towarzyszem. Nasz szpieg wr�ci� pospiesznie do Rornu. - - Kto zabi� m�drca? - - To w�a�nie jest dziwne, Wasza Eminencjo. Nasz szpieg przez ca�� noc obserwowa� chat� z oddali. Po przybyciu rycerza z ch�opcem nikt do niej nie wchodzi� ani z niej nie wychodzi�. - - Ale nie widzia� samego morderstwa? - - Niestety. Wasza Eminencjo, nawet szpiedzy musza, czasem spa�. Arcybiskup przejecha� palcem po brzegu kielicha. Wo� sera. kt�r� przyni�s� bij�cy od otwartego ognia powiew, wzbudzi�a w nim nagle niesmak. Nakry� pe�en niebieskich �y�ek kr��ek szmatk�, kt�ra st�umi�a od�r. - - Gamilu, czy chcesz powiedzie�, �e zrobi� to rycerz? - - I tak, i nic, Wasza Eminencjo. - - To znaczy? - - To znaczy, �e jego r�ka mog�a dzier�y� n�, ale nie kierowa� w�asnymi czynami. Rozpacz, w jak� wpad� po znalezieniu cia�a, �wiadczy o tym, �e by� tylko mimowolnym wykonawc�. - - Lain. - Tavalisk m�wi� cicho, raczej do siebie ni� do Gamila. - Lain. Rycerz by� tam przed niespe�na dwoma miesi�cami. W�adcy wyspy od dawna prowadz� w�asn� polityk�, kt�r� potrafi� realizowa� bardzo pomys�owymi metodami. - Arcybiskup rozci�gn�� t�uste wargi w u�miechu. - Bevlin w ko�cu zap�aci� za wtr�canie si� w ich sprawy. - - W�adcy Larnu maj� d�ug� pami��. Wasza Eminencjo. - - Hram, trzeba ich za to podziwia�. - Tavalisk wr�ci� na krzes�o. - Wydaje si� jednak, �e wykazali si� wielk� m�ciwo�ci�. Nie potrafi� si� oprze� wra�eniu, �e kryje si� w tym co� wi�cej. - - A mianowicie co, Wasza Eminencjo? - - Larn wic stanowczo zbyt wiele. Ci przekl�ci jasnowidze zapewniaj� mu nieuczciw� przewag�, je�li chodzi o zbieranie informacji. Podejrzewam, �e ten dure�, Bevlin, planowa� co�, co nie spodoba�o si� w�adcom wyspy. - - Je�li Wasza Eminencja ma racj�, to by� mo�e rycerz wie co� o owych zamiarach. Tavalisk skin�� powoli g�ow�. - - Czy nadal go �ledzimy? - - Tak. Wasza Eminencjo. Spodziewam si� za dzie� czy dwa otrzyma� wiadomo�� o tym, dok�d si� uda�. Najprawdopodobniejszy wydaje si� w tej chwili Bren. Je�li rycerz tam dotrze, nasi szpiedzy b�d� nas informowa� o jego poczynaniach. - Znakomicie. Mo�esz ju� odej��. Musz� wiele przemy�le�. - Arcybiskup nala� sobie drugi kielich brandy. Gdy jego sekretarz zbli�a� si� do drzwi, przywo�a� go nagle. - Gamilu, czy m�g�by�, nim unikniesz, wy�wiadczy� mi drobn� przys�ug�? - - Oczywi�cie, Wasza Eminencjo. - - Pozamykaj wszystkie okna i roznie� wi�kszy ogie�. Strasznie mi zimno, chocia� �wieci s�o�ce. - Tavalisk przygl�da� si�, jak jego sekretarz zaczyna uk�ada� k�ody w kominku. - Nie, nie, Gamilu. Tak nie mo�na. Najpierw trzeba zedrze� z nich kor�. Wiem, �e lo wymaga wiele czasu, ale nie ma sensu podejmowa� si� zadania, je�li nie jeste� gotowy wykona� go jak nale�y. Baralis wjecha� na wzg�rze jako jeden z ostatnich. Gdy utraci� os�on�, jak� dawa� stok, znowu poczu� pe�n� si�� p�nocnego wiatru. Rozmasowa� roztargnionym ruchem palce, w kt�rych trzyma� wodze. Ta podr� stanowi�a dodatkowe obci��enie dla jego r�k. Podst�pny mr�z ograbia� stawy z resztek ciep�a i sprawia�, �e stawa�y si� zgrabia�e i nieruchome. Wygl�da�o na to, �e za wszystko, co czyni, najwy�sz� cen� zawsze p�ac� d�onie. Wiatr dokucza� mu bardzo, lecz pociesza�a go nieco dogodna pozycja na szczycie wzg�rza. Widzia� st�d wyra�nie ca�� kolumn�. Natychmiast zauwa�y� Maybora. Nie dla niego by� skromny ubi�r w�drowc�w. Nawet podczas d�ugiej i niebezpiecznej podr�y t�gi wielmo�a stroi� si� niczym paw. Baralis poczu� w ustach smak ��ci. Nie mia� zwyczaju spluwa�, pozwoli� wi�c, by �cieka�a mu po j�zyku, dra�ni�c delikatne cia�o. Jak�e nienawidzi� tego grubasa! Rozejrza� si� po okolicy. Pod �niegiem kry�y si� g�azy. Ich wyszczerbione kraw�dzie stercza�y gdzieniegdzie z bieli. Zjazd by� bardziej zdradziecki ni� droga pod g�r�. �cie�ka wi�a si� w�r�d chaotycznie rozrzuconych ska�. Widzia�, �e ludzie na czele kolumny posuwaj� si� naprz�d bardzo ostro�nie. Nadesz�a odpowiednia chwila. Maybor pokona� dopiero po�ow� drogi w d� stoku. Upadek z konia w takim miejscu, po�r�d g�az�w i gwa�townych uskok�w, z pewno�ci� b�dzie oznacza� �mier�. Gdy tylko uderzy o twardy, zmarzni�ty grunt, jego gruby, ow�osiony kark z�amie si� jak szczapa drewna. Baralis przyjrza� si� ci�gn�cej przed nim �cie�ce. Przez kr�tk� chwil� jemu r�wnie� b�dzie grozi�o niebezpiecze�stwo. Zaczerpni�cie mocy wymaga�o wielkiej koncentracji. Jego wierzchowiec m�g� potrzebowa� pomocy. Spojrza� w bok. By� tam Crope. Siedzia� markotny na pot�nym rumaku bojowym. Podni�s� kaptur, nie dla ochrony przed zimnem, lecz po to, by ukry� twarz. Baralis wiedzia�, �e dla jego s�ugi ka�da minuta podr�y jest cierpieniem. Gigant obawia� si� ludzi. By� to naturalny skutek tego, jak zazwyczaj go traktowali. Kiedy byli sami lub w nielicznych grupkach, bali si� go, lecz gdy tylko liczebno�� zapewnia�a im przewag�, okazywali mu wzgard�. Nawet podczas tej podr�y zacz�li ju� z niego szydzi�. Nazywali go �g�upim olbrzymem�� i �szlamowatym�. Baralis z rado�ci� spali�by sk�r� na plecach tych tch�rzy - nikomu nie pozwala� wy�miewa� si� z czego�, co nale�a�o do niego - ale chwila nie sprzyja�a otwartemu u�yciu mocy. Nale�a�o jej teraz u�ywa� dyskretnie. Skin�� na Crope�a, kt�ry pos�usznie zbli�y� si� do niego. Baralis wskaza� na wodze i jego s�uga uj�� je w d�onie. Nie pad�o ani jedno s�owo. Nie zadano �adnego pytania. Znajdowali si� w tyle kolumny i jedynie juczne konie mog�yby zdradzi�, co si� wydarzy�o. Upewniwszy si�, �e Crope panuje nad jego wierzchowcem, Baralis uzna�, �e mo�e bezpiecznie zaczerpn�� mocy. Skierowa� spojrzenie na May bora, poczym opu�ci�je na jego rumaka: pi�knego ogiera w najlepszym dla konia wieku. Baralis si�gn�� g��boko do swego wn�trza. Magia, lak dobrze znana, lecz zarazem upajaj�ca, rozb�ys�a, wybiegaj�c mu na spotkanie. Gdy opu�ci� swoje cia�o, by wej�� w cia�o zwierz�cia, ogarn�a go fala md�o�ci, po kt�rej nast�pi�o poczucie niemo�liwej do zniesienia straty. Nozdrza wype�ni� mu kwa�ny od�r ko�skiego potu. Wreszcie przesta� mu dokucza� zimny wiatr. Czu� jedynie ciep�o. Pulsuj�ce, wszechogarniaj�ce ciep�o. Przenikn�� przez sier��, sk�r� i t�uszcz, mi�nie, chrz�stk� i ko��. Najwa�niejsza by�a szybko��. Ci, kt�rzy zbyt d�ugo przebywali w zwierz�cym ciele, nara�ali si� na wielkie niebezpiecze�stwo. Pr�dko zostawi� za sob� brzuch z jego zwodniczymi zawi�o�ciami. Mkn�� w g�r�. Poczu� pot�ne miechy p�uc, lecz opar� si� ich gwa�townemu ssaniu. Wabi�o go serce. Jego rytm by� jak przyn�ta. Reszta cia�a ta�czy�a w jego takt. Zbudowane z mi�ni, poprzecinane kanalikami, przera�aj�co silne: serce. Poczu� puls jego skurcz�w, sta� si� jedno�ci� z nurtem. Wtargn�� do wn�trza. Na spotkanie pomkn�� mu przera�aj�cy strumie� krwi i ci�nienia. W�drowa� przez jamy, mkn�� przez kana�y, a� wreszcie dotar� do celu. Do pocz�tku cyklu. Znalaz� to, czego szuka�: kawa�ek �ci�gna twardy jak wygarbowana sk�ra, ale cie�szy, znacznie cie�szy, od jedwabiu. Zastawk�. Si�gn�� ku niej, otoczy� j� ca�� sw� wol�. A potem rozdar�. Odskoczy� z tego miejsca jak miotane wichur� drzewko. Napotka� zimno i biel, a po chwili ciemno��. Poczu� w ustach gorzki smak pozosta�o�ci czar�w. Potem zapomnia� o wszystkim. Maybor by� bardzo zadowolony z przebiegu wydarze�. Dowodzi� stu sze��dziesi�cioma lud�mi, wliczaj�c w to czelad�, i m�g� �mia�o twierdzi�, �e wszyscy z nich - pr�cz dw�ch - s� mu niezachwianie wierni. Dostrzega� w ich oczach szacunek i wiedzia�, �e pod ka�dym wzgl�dem s� mu pos�uszni. Tak w�a�nie powinno by�. Ostatecznie by� tu najwy�szy rang�. Zauwa�y�, �e wszystko - od jego opinii a� po pi�kne stroje - budzi�o ich podziw. Nie dla niego by�a nudna szaro�� w�drowc�w. Nie. By� wielkim panem i zawsze powinien wygl�da� tak, jak nakazywa�a jego pozycja. Nie spos�b by�o przewidzie�, czy na tym bia�ym pustkowiu nie napotkaj� kogo�, komu dobrze by�oby zaimponowa�. Podr�owanie mia�o jednak sporo wad. Wicher by� diabelnie dokuczliwy. Maybor obawia� si�, �e powyrywa mu on z g�owy wszystkie w�osy. Ju� kilkakrotnie, budz�c si� rano, znajdowa� je na poduszce. My�l o wy�ysieniu przera�a�a go. Uzna�, �e faktycznie jest to wina wiatru, zacz�� wi�c nosi� dla os�ony przed nim wielki kapelusz z nied�wiedziego futra. Pocz�tkowo gryz� si� troch� tym, jak b�dzie wygl�da� w oczach swych ludzi, maj�c na g�owie co� tak kobiecego, jak kapelusz. W ko�cu jednak doszed� do wniosku, �e wygl�da jak legendarny naje�d�ca zza G�r P�nocnych i �e dodaje mu on splendoru. Borcu, potrzebowa� kobiety! Trzy tygodnie celibatu! Mniej opanowanego m�czyzn� mog�oby to pchn�� ku zboczeniu. Ale nie jego. Je�li nie m�g� mie� kobiety, wola� co noc upija� si� do nieprzytomno�ci. Niestety, za zamroczenie trzeba by�o p�aci�. G�ow� mia� ci�k� i obola�� od nadmiaru ale. Tylko dzi�ki maksymalnej koncentracji by� w stanie dosiada� ogiera w spos�b go