7845
Szczegóły |
Tytuł |
7845 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7845 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7845 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7845 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J.V. Jones
Ksi�ga s��w tom 02 Zdradzony
Prze�o�y� Micha� Jakuszewski
Tytu� orygina�u A Man Bctnixetl
Wersja angielska 1996
Wersja polska 1999
Dla Margaret Jones
Prolog
Dziewczyna zacz�a cicho pochrapywa�. Ten nieprzyjemny, charcz�cy d�wi�k
wydawa� si� niemal b�aganiem o lito��. Bardziej od owego odg�osu irytowa� go
jednak
zapach, md�y zaduch towarzysz�cy wszystkim przedstawicielkom jej p�ci. Od�r
potu, moczu i
odchod�w, zdradzaj�cy, niezawodniej ni� wszelkie ksi�gi, ich prawdziw� natur�.
Tajemn�,
wewn�trzn� natur�, kt�r� stara�y si� ukry� przed m�czyznami, wykorzystuj�c swe
talenty do
k�amstwa i symulacji. Rzecz jasna, udawa�o im si� to, gdy� m�czy�ni �atwo
dawali si�
zwie�� pozorom: pulchne piersi, b�ysk z�b�w, wonny oddech.
Prawda by�a jednak zawsze obecna: kobiety - bez wzgl�du na wszystkie swe pudry i
perfumy - nigdy nie potrafi�y si� uwolni� od smrodu rozk�adu.
Kylock wsta� z �o�a, pragn�c oddali� si� od kobiety i jej zapchu. Mia� ochot�
obudzi�
dziewczyn� potrz�saniem i kaza� jej odej��, lecz kolidowa�o to z jego planami.
Zreszt�, po
wszystkim, przez co przesz�a z nim tej nocy, nie by� do ko�ca pewien, czy
porz�dne
szarpni�cie wystarczy, by wyrwa� j� ze snu. Oczywi�cie, ocknie si�. Zdolno��
szybkiego
powrotu do zdrowia by�a kolejn� charakterystyczn� cech� jej p�ci. Kobiety
wyciska�y z
m�czyzn wszystkie si�y, same ich nie trac�c.
Podszed� do ma�ej, miedzianej miski, kt�ra sta�a po drugiej stronie komnaty. Tak
jak
zawsze, zacz�� my� r�ce. U�ywaj�c ma�ej, lecz szorstkiej szczotki z w�osia
dzika, oczy�ci�
starannie d�onie z odoru kobiety. Palce, kt�re jedn� �wiec� temu tak ochoczo
wyszukiwa�y
wkl�s�o�ci i wypuk�o�ci cia�a, namoczy� teraz w pe�nej �ugu wodzie. Tym razem
zachowywa�
szczeg�ln� ostro�no��. By�o to oznak� szacunku wobec tego, co zamierza� uczyni�
tej nocy.
Nie chodzi�o o osob�, kt�rej to zrobi, lecz o wielko�� samego dokonania.
Spojrza� na swe d�onie. By�y blade i szczup�e, o arystokratycznych palcach i
delikatnym kszta�cie. Nie by�y d�o�mi jego ojca.
Na wargach wykwit� mu blady u�mieszek. Kylock spojrza� w zwierciad�o. Nie by�a
to
twarz jego ojca, ani jego oczy, nos czy z�by. Nag�ym, gwa�townym ruchem uderzy�
pi�ci� w
lustro. Szk�o rozbi�o si� z zadowalaj�cym go trzaskiem. Dziewczyna w �o�u
zadr�a�a, po
czym, by� mo�e s�dz�c, �e w zapomnieniu odnajdzie bezpiecze�stwo, zastyg�a,
staraj�c si�
ograniczy� ruchy do minimum. Jego pi�� nie krwawi�a. Ucieszy�o to Kylocka.
Odnosi�
wra�enie, �e dzisiejszej nocy nie powinien przelewa� krwi. W od�amkach
zwierciad�a widzia�
teraz chaotyczny zestaw odbi�. We fragmentach widocznej tam twarzy dostrzega�
podobie�stwo do swej matki. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e jest jej synem. P�aszczyzna
policzka,
k�t brwi, kszta�t ust, wszystko to przywodzi�o na my�l Arinald�.
Nie trudzi� si� szukaniem �lad�w ojca. Nie znajdzie ich. Nigdy ich nie by�o.
Jednak�e
nie by� synem kr�la. �w fakt rzuca� si� w oczy, jak nos na jego twarzy. To
w�a�nie nos
zdradza� prawd�. Cho� kry�a si� w tym ponura ironia, tak w�a�nie by�o.
Odwr�ci� spojrzenie od zwierciad�a i przygotowa� si�. Nie musia� dokonywa�
�adnych
specjalnych czynno�ci. Jak zwykle przywdzia� czarny str�j, zupe�nie nie na
miejscu za dnia,
lecz bardzo odpowiedni noc�. Kolor tajemnic i intryg. Kolor �mierci. Nie
potrzebowa�
zwierciad�a, by wiedzie�, jak bardzo mu w nim do twarzy, jak bardzo pochlebia mu
ta barwa,
jak do niego pasuje. Jego matce r�wnie� b�dzie do twarzy w czerni. Jaka matka,
taki syn.
Znajdowa� si� niedaleko od miejsca, do kt�rego musia� doj��. By�o ono w
s�siednim
korytarzu. Nie postawi jednak nogi w po�wi�conym przej�ciu, jego d�onie nie
poczuj�
ch�odnego dotyku wykutych z br�zu drzwi. Musi si� tam uda� okr�n� drog�.
Opu�ci� swe komnaty i przeszed� do komnat dla kobiet. Ka�dy, kto by go zauwa�y�,
mrugn��by tylko i odwr�ci� wzrok, my�l�c, �e to bardzo dobrze, i� dziedzic tronu
Czterech
Kr�lestw ma odwag� �ama� zasady, odwiedzaj�c jak�� dam� w jej komnacie po
zmierzchu.
Kylockowi nie chodzi�o jednak o dam�. Wiedzia�, �e w komnatach dla kobiet mo�na
znale�� wej�cie do sekretnych korytarzy. By�o oczywiste, �e kry�o si� ono
w�a�nie tam: jakie�
miejsce w zamku kr�l odwiedza�by z wi�ksz� ochot� i gdzie bardziej chcia�by
unikn��
�wiadk�w?
Z tajnymi przej�ciami zaznajomi� go kr�lewski kanclerz. Pewnej Wigilii Zimy,
przed
wielu laty, przy�apano go na szczuciu stanowi�cych w�asno�� kr�la ps�w na �wie�o
narodzonego �rebaka. Za kar� matka zabroni�a mu opuszczania komnat przez
tydzie�. Dzi�ki
Baralisowi nie musia� jednak w nich siedzie�. Kanclerz otworzy� �cian�
dotkni�ciem
zniekszta�conych palc�w, ofiaruj�c mu bezcenny dar tajemnicy. Kylock do dzi�
pami�ta
dreszcz objawienia, poczucie, �e znalaz� to, czego zawsze szuka� po�r�d smrodu i
podst�p�w.
Odmieni�o to jego �ycie. Ujrza� bardzo wiele. Nic nie mog�o si� ukry� przed jego
chciwym
wzrokiem. Podgl�da� szlachcic�w sp�kuj�cych z garderobianymi, pods�uchiwa�
s�u��cych
spiskuj�cych przeciw swym panom, odkrywa� �lady po ospie, ukryte pod warstw�
pudru na
twarzach niejednej z wielkich dam.
Nic nie by�o takie, jakim si� zdawa�o. Zepsucie i chciwo�� przenika�y wszystko
do
szpiku ko�ci. Cia�o ukrywa�o grzeszne wn�trze. Pokazuj�c mu wej�cie do tajemnych
korytarzy Zamku Harvell, Baralis zaznajomi� go z ca�ym n�dznym inwentarzem
wyst�pku.
Kylock odnalaz� w�a�ciw� �cian�. Przesuwaj�c palcami po kamieniu, wyobra�a�
sobie,
�e s�yszy tykanie maszynerii. Ods�oni�a si� przed nim kusz�ca jama. Wszed� do
�rodka i
wybra� drog�.
Nag�y ch��d i zaduch zgnilizny przywo�a�y wizje jego matki. Z pewno�ci� przez
ca��
wieczno�� nie narodzi�a si� wi�ksza nierz�dnica! Kr�lowa Arinalda, pi�kna i
wynios�a;
zawsze udaj�ca tak poprawn�, tak nieskaziteln�. Jak�e cz�sto pozory nie maj� nic
wsp�lnego
z prawd�. Od�r by� jednak �atwy do rozpoznania, silniejszy ni� u jakiejkolwiek
innej kobiety.
Cuchn�a jak dziwka. Czasami �w smr�d by� tak przemo�ny, �e Kylock nie by� w
stanie
wytrzyma� w jej towarzystwie. Z iloma m�czyznami spa�a? Ile razy k�ama�a? Jak
wielu
zdrad si� dopu�ci�a?
To, �e sypia�a z innymi m�czyznami poza kr�lem, by�o oczywiste. On, Kylock, by�
tego dowodem. W jego �y�ach nie p�yn�a krew Harvella. G�owy nie pokrywa�y mu
jasne
w�osy, a z tu�owia nie wyrasta�y kr�tkie, grube ko�czyny.
Jego matka szuka�a przyjemno�ci u innych m�czyzn, a on by� owocem jej
niepow�ci�gliwo�ci. Kobiety by�y s�absz� ptci�, a �r�d�em owej s�abo�ci by�a ich
wszechogarniaj�ca chu�. By�y wstr�tne: cienka warstwa sk�ry pokrywaj�ca
odra�aj�ce
wn�trze, kt�rym w�ada�y zwierz�ce ��dze. Rozumia�, �e owym pragnieniom ulegaj�
dziewki
pracuj�ce w karczmach i ulicznice, ale kr�lowa? Jego matka, kt�ra powinna sta�
ponad
wszystkimi kobietami w kr�lestwie, by�a tani� dziwk�. A on by� tego dowodem. Gdy
tylko
spogl�da� w zwierciad�o. dostrzega� w nim prawd�.
Szybko przyby� na miejsce. Do j�dra zamku, �r�d�a, z kt�rego wszystko p�yn�o,
czy
powinno p�yn��, gdyby sprawy wygl�da�y inaczej. Do komnaty kr�la.
Uruchomi� mechanizm i wszed� do �rodka. Jego zmys�y zaatakowa� zapach izby
chorych. Wo� cz�owieka, kt�rego cia�o powoli pogr��a�o si� w �mierci. Zbyt
powoli.
Przekrad� si� cicho przez komnat�, gdy� wiedzia�, �e w s�siednim pomieszczeniu
czuwa g��wny �aziebny. Serce wali�o mu jak op�tane. W ka�dym jego uderzeniu
miesza�y si�
ze sob� podniecenie i strach. Podszed� do �o�a. Owo karmazynowe, pokryte
jedwabiem
monstrum ju� od pi�ciu lat stanowi�o mieszkanie kr�la. Ky lock odsun�� zas�ony i
spojrza� w
twarz cz�owieka, kt�ry nie by� jego ojcem.
Patrz�c na niego, czu� lito��. Wskutek poczyna� lekarzy, chory nie mia� ju�
w�os�w
ani z�b�w. By� �a�osn� postaci� o zapadni�tych policzkach, kt�ra nieustannie si�
�lini�a. Gdy
Kylock zobaczy� splamione plwocin� poduszki, wsp�czucie ust�pi�o miejsca
niesmakowi. To
nie by� kr�l. Kr�lem by�a jego matka, kt�ra w nagrod� za swe grzechy zosta�a
suwerenem we
wszystkim opr�cz nazwy. Nie zdziwi�oby go, gdyby to ona spowodowa�a chorob�
monarchy.
Jej drugie imi� brzmia�o Zdrada.
Dzisiaj wszystko si� zmieni. Uwolni kraj nie tylko od bezu�ytecznego kr�la, lecz
r�wnie� od zwodniczej kr�lowej. Jutro jego matka przekona si�, �e utraci�a
wszelk� w�adz�.
Na tron wst�pi nowy monarcha. By�aby g�upia, gdyby pr�bowa�a w�ada� kr�lestwami
r�wnie� za jego panowania.
Wybra� jedn� z wielu poduszek. Obrzydzenie sk�oni�o go do wyszukania takiej,
kt�rej
nie splami�a plwocina Lesketha. Oto cz�owiek, kt�ry nie by� jego ojcem.
�Czy zrobi�bym to, gdyby nim by�?�
Zmi�� w d�oniach jedwabn� poduszk�, nadaj�c jej odpowiedni kszta�t.
�Tak jest, zrobi�bym�.
Pochyli� si� nad �o�em. Gdy na twarz kr�la pad� cie� poduszki, Lesketh otworzy�
oczy. Przera�ony Kylock cofn�� si� o krok, gdy pad�o na niego ich spojrzenie.
Monarcha
pr�bowa� co� powiedzie�. Po brodzie sp�yn�a mu stru�ka �liny. Kylock nie by� w
stanie si�
poruszy�. Poduszka parzy�a mu d�onie. M�czyzna i m�odzieniec patrzyli sobie w
oczy.
Szcz�ka kr�la porusza�a si� powoli. Plwocina spad�a mu na pier�.
- Kylock, m�j synu. S�owa by�y ledwie zrozumia�e.
Spojrza� w twarz Lesketha. Jasnoniebieskie oczy m�wi�y wi�cej ni� s�owa:
wyra�a�y
mi�o��, lojalno�� i przebaczenie. Ch�opak potrz�sn�� ze smutkiem g�ow�.
- Nie, panie. Nie jestem twoim synem.
Kylock poczu�, �e odzyskuje w�adz� nad ko�czynami. Poduszka zn�w sta�a si�
ch�odna.
Przycisn�� j� swymi pi�knymi d�o�mi do bezz�bnego, bezw�osego oblicza kr�la
Lesketha. Rozpostar� palce na szkar�atnym jedwabiu, utrzymuj�c poduszk� na
twarzy s�abo
wyrywaj�cego si� monarchy. Zdrowe rami� Lesketha szarpn�o si� niczym ptak. Jego
pier�
unosi�a si� i opada�a, unosi�a si� i opada�a, a� wreszcie zaprzesta�a wszelkiego
ruchu.
Kylock zaczerpn�� pierwszego oddechu w tej samej chwili, gdy w piersi jego
ofiary
zamar� ostatni. Dygota�. Czu� straszliw� s�abo�� w kolanach. Dr�czy�y go
nudno�ci, gro��ce
wymiotami. Powiedzia� sobie, �e musi by� silny. To nie by�a chwila na okazywanie
s�abo�ci.
By� teraz kr�lem i w�tpi�, by kiedy� jeszcze znalaz� czas na s�abo��. Uni�s�
poduszk�. Zgon
przerwa� wreszcie �linotok Lesketha. M�czyzna, kt�ry nie by� jego ojcem,
wygl�da� teraz
lepiej. Wydawa� si� szlachetniejszy, bardziej dystyngowany. Po �mierci bardziej
przypomina�
monarch� ni� kiedykolwiek za �ycia.
Kylock potrz�sn�� poduszk�, przywracaj�c jej pierwotny kszta�t i u�o�y� j� pod
brod�
zmar�ego. Po�ciel by�a w nie�adzie: skopana i zmi�toszona. Poprawi� narzuty,
podci�gaj�c je,
by nale�ycie zdobi�y zmar�ego w�adc�.
Upewniwszy si�, �e wszystko wygl�da tak, jak powinno, Kylock opu�ci� komnat� i
ruszy� z powrotem, odnajduj�c w ciemno�ciach drog�. Oczy wype�nia�y mu ju� inne
obrazy;
wizje wspania�ej koronacji, pocieszania zrozpaczonej matki, zwyci�stwa w wojnie
z
Halcusami. Jego panowanie rozpocz�o si� pomy�lnie. Ju� w tej chwili wielce si�
przys�u�y�
swemu krajowi, uwalniaj�c go od s�abego, dr�czonego chorob� kr�la. Szkoda, �e
jedno z jego
najwi�kszych dokona� nie zostanie odnotowane w historii. Trudno, pomy�la�, da
historykom
wiele innych temat�w do ich nudnych, pozbawionych wyrazu ksi�g.
Nagle znalaz� si� w komnacie. Dziewczyna le�a�a w �o�u, w takiej samej pozycji,
w
jakiej j� zostawi�. Ruszy� prosto do miednicy i raz jeszcze umy� r�ce. Wo�
�mierci �atwiej
by�o usun�� ni� od�r kobiety.
Wytar�szy d�onie w mi�kk� szmatk�, podszed� do biurka. Obrzuci� dziewczyn�
pospiesznym spojrzeniem, by si� upewni�, �e nadal �pi. Spod nogi biurka wydoby�
kluczyk
ozdobiony delikatnym, z�otym filigranem, w kt�rym przez chwil� zaigra� blask
�wiec.
Przekr�ci� go w zamku, otwieraj�c wysadzan� klejnotami szkatu�k�. D�ugimi,
zr�cznymi
palcami wydoby� z niej male�k� miniatur�. Oto by�a ona: pi�kna i niewinna,
niepor�wnanie
doskonalsza od innych przedstawicielek swej p�ci. Ka�dy rys nieskazitelnej
twarzy �wiadczy�
o czysto�ci duszy. Catherine z Brenu. Nie dla niej by�y kobiece ��dze. Catherine
by�a czysta i
niezbrukana. Ta najdoskonalsza z kobiet nale�a�a do niego.
Sam widok jej podobizny wystarczy�, by dziewczyna le��ca w �o�u wyda�a mu si�
n�dzna. Catherine nie b�dzie cuchn�a jak dziwka. Nie b�dzie skazana na wieczne
m�czarnie
w piekle, jak inne kobiety. Jak jego matka.
W�o�y� ostro�nie portrecik do szkatu�ki, uwa�aj�c, by nie uszkodzi� jego
nieskazitelnej powierzchni. By� teraz kr�lem, a Catherine zostanie jego kr�low�.
Zrzuci� bluz� i pi�kn�, jedwabn� koszul�. Z rozbitego zwierciad�a wzywa�o go
w�asne
odbicie, lecz nie zwraca� na nie uwagi. Ogarn�o go mroczne po��danie. Gdyby
spojrza� w
lustro, zauwa�y�by, �e jego oczy zasz�y mg��. Nie pozna�by sam siebie. Wype�nia�
go g��d i
nie mia� innego wyboru, jak go zaspokoi�. W przeciwnym razie poch�on��by on jego
dusz�.
Zbli�y� si� do �o�a. Dziewczyna odwr�ci�a si� z j�kiem. Stan�� nad ni� i d�o�mi,
kt�re zabi�y
kr�la, zerwa� z jej plec�w lniane giez�o.
Kylock pomkn�� ku miejscu, gdzie spotyka�y si� strach i ��dza. Zatraci� si� w
swym
pragnieniu. Uszy wype�nia� mu g�os matki, oczy za� twarz Catherine z Brenu.
1
- Od tej ca�ej jazdy dosta�em piero�skiego wilka w rzyci, Grift.
- - Wiem co�� o tym, Bodger. Ale przynajmniej na jedno to jazda dobrze robi.
- - A na co, Grift?
- - Na regularno��, Bodger. Po porz�dnym galopie zaraz musisz p�dzi� za
najbli�szy
krzak.
- - M�dry z ciebie cz�owiek, Grift. - Bodger skin�� g�ow� na znak potwierdzenia,
staraj�c si� jednocze�nie utrzyma� mu�a na �cie�ce. - Oczywi�cie nie jestem taki
pewien, czy
to by� dobry pomys� zg�osi� si� na ochotnika do wyjazdu do Brenu. Nie mia�em
poj�cia, �e
przypadnie nam najgorsza s�u�ba.
- - Sprz�tanie po koniach ma wiele wad, Bodger. Ale i tak musia�o pa�� na nas.
Jeste�my tu najm�odsi rang�. M�wi� ci, �e mieli�my szcz�cie, �e w og�le dali
nam wyruszy�
z t� misj�. Nikomu ze starych �o�nierzy nie pozwolono pojecha� z Kr�lewsk�
Stra��. To
prawdziwy zaszczyt.
- - Ci�gle mi to powtarzasz, Grift. - Mina Bodgera wyra�a�a g��boki sceptycyzm.
-
Mam tylko nadziej�, �e baby w Brenie s� faktycznie tak ch�tne i �adne, jak
m�wisz.
- - Na pewno s�, Bodger. Czy zdarzy�o mi si� kiedy� pomyli� w tej sprawie?
- Musz� ci przyzna�, Grift, �e wiesz o kobietach prawie wszystko. Obaj rozm�wcy
zamykali d�ug� kolumn�, kt�r� pod��a�o ponad stu sze��dziesi�ciu ludzi: stu
kr�lewskich
stra�nik�w i dwudziestu ludzi Maybora, a tak�e czelad� i juczne konie.
- - Chyba wiem, czemu Halcusowie s� tacy wredni, Grift. Maj� tu paskudn� pogod�.
Codziennie �nie�yca, a wietrzysko takie zimne, �e zamarz�by nawet p�yn w formie
wytapiacza �oju.
- Ehe, Bodger. Trzy tygodnie czego� takiego wyko�czy�yby ka�dego. Przy normalnej
pogodzie, byliby�my ju� w Brenie. Przez ten wiatr, dopiero opu�cili�my
terytorium
Halcus�w. Oczywi�cie, to nie on jest tu najgorszy.
- - A co, Grift?
- - Lord Maybor i Baralis, Bodger. Przy tych dw�ch p�nocny wicher wydaje si�
ch�odn� bryz�.
- - �wi�ta prawda, Grift. Odk�d wyruszyli�my w drog�, wci�� obrzucaj� si�
spojrzeniami z�owieszczymi jak katowski kaptur.
Bodger musia� szarpn�� mocno wodze, gdy� jego mu� mia� w�asn� opini� na temat
tego, dok�d powinien si� uda�, i nie mia� ju� ochoty towarzyszy� kolumnie.
- - To pewne, �e si� nie kochaj�. Zauwa�y�e�, �e rozbijaj� namioty daleko od
siebie,
jak na turnieju?
- - Ehe, Grift. Nie wspominaj�c ju� o fakcie, �e Maybor ca�y dzie� pod��a na
czele,
zupe�nie jakby by� kr�lem, a Baralis wlecze si� w ogonie, jak ranny �o�nierz.
- - Uwa�asz mnie za rannego �o�nierza, co?
Obaj m�czy�ni obejrzeli si� zaskoczeni, gdy Baralis wjecha� pomi�dzy nich.
Twarz
kanclerza by�a niezwykle blada, a oczy l�ni�y ostrym blaskiem w odbijaj�cym si�
od �niegu
�wietle.
�aden ze stra�nik�w si� nie odzywa�: Bodger dlatego, �e ze strachu omal nie
spad� z
siod�a i pr�bowa� teraz usi��� pewniej, a Grift ze wzgl�du na to, i� by�
dostatecznie bystry, by
wiedzie�, kiedy lepiej jest nic nie m�wi�.
- No, no, panowie - ci�gn�� kr�lewski kanclerz. Jego w�skie wargi rozci�gn�y
si�,
sugeruj�c gro�ny u�miech, lecz nie formuj�c go do ko�ca. Ch��d w oczach zadawa�
k�am
pi�knemu brzmieniu g�osu. -�� Dlaczego umilkli�cie tak nagle? Przed chwil�
sprawiali�cie
wra�enie wyj�tkowo rozmownych. Czy�by j�zyki przymarz�y warn nagle od p�nocnego
wiatru? A mo�e zaczynacie ju� �a�owa� swych lekkomy�lnych s��w?
Grift widzia�, �e Bodger ma zamiar odpowiedzie�. Cho� wszystkie instynkty m�wi�y
mu, �e powinien zachowa� milczenie, wiedzia�, �e je�li zaraz si� nie odezwie,
jego towarzysz
napyta sobie jeszcze gorszej biedy.
- M�j przyjaciel jest m�ody, lordzie Baralisie i przy �niadaniu wypi� troch� za
du�o
ale. Jego s�owa nic nie znaczy�y. To by� tylko �art.
Kr�lewski kanclerz zastanawia� si� chwil�, nim raczy� udzieli� odpowiedzi.
Skryt� w
r�kawicy d�oni� pociera� brod�.
- M�odo�� raczej nie usprawiedliwia g�upoty, a ale usprawiedliwiaj� w jeszcze
mniejszym stopniu. - Grift otworzy� usta, by co� powiedzie�, lecz Baralis
uciszy� go nag�ym
skinieniem skrytej w r�kawicy d�oni. - Nie, cz�owieku, nie t�umacz si� wi�cej.
Zostawmy t�
spraw�. Powiedzmy, �e jeste�cie moimi d�u�nikami.
Spojrza� w oczy obu stra�nikom, pozwalaj�c, by w pe�ni dotar�o do nich
znaczeniejego s��w. Upewniwszy si�, �e tak si� sta�o, ruszy� naprz�d. Nad
przyci�tym
ogonem jego klaczy powiewa� czarny p�aszcz.
A wi�c plotkowali o nim nawet zwykli �o�nierze! Niemniej pociesza� go fakt, �e
te
dwa zasmarkane przyg�upy zosta�y jego d�u�nikami. Od dawna wiedzia�, �e warto
mie�
wok� siebie ludzi, kt�rzy s� mu co� winni. By�a to waluta cenniejsza ni� z�oto
przetrzymywane w zamkni�tej szkatule. Nigdy nie wiadomo, kiedy us�ugi podobnych
indywidu�w mog� si� okaza� u�yteczne. Ostatecznie stra�nicy z regu�y strzegli
czego�
cennego.
Och, ale� by�o zimno. Baralis przemarz� a� do najg��bszych zakamark�w duszy.
T�skni� za ciep�em swych komnat i mile trzaskaj�cego ognia w kominku.
Najbardziej
cierpia�y jego d�onie. Nawet teraz, gdy by�y skryte w futrzanych r�kawicach,
wiatr
przeszywa� je zimnem a� do szpiku ko�ci. S�abe, zdeformowane d�onie, tak pi�kne
w
m�odo�ci, teraz zniszczone przez jego ambicj�. Chude, pokryte bliznami cia�o nie
zapewnia�o
ochrony przed wiatrem.
Trakt pokrywa�a gruba na dwie d�onie warstwa �niegu, kt�ry z ka�dym powiewem
przemieszcza� si� z chytr� precyzj�, wskutek czego �cie�ka by�a zdradziecka.
Przednia stra�
straci�a ju� jednego konia, kt�ry okula�. Nieszcz�sne stworzenie zboczy�o z
trasy tylko na
d�ugo�� ramienia, wystarczy�o to jednak, by wyl�dowa�o w g��bokim parowie,
ukrytym pod
warstw� niewinnie wygl�daj�cego �niegu. Dobili wa�acha na miejscu.
Od Brenu dzieli� ich tylko tydzie� drogi. Wczoraj sforsowali Emm. W dru�ynie nie
znalaz�oby si� nikogo, kto nie westchn��by z ulg� po przeprawie przez szerok�
rzek�. Nie
tylko by�a ona niebezpieczna, lecz - co wa�niejsze - stanowi�a granic�
halcuskiego terytorium.
Ludzie s�dzili, �e tylko dzi�ki wielkiemu szcz�ciu uda�o im si� ca�e dziesi��
dni
niepostrze�enie w�drowa� przez nieprzyjacielskie terytorium. Baralis wiedzia�,
�e prawda
wygl�da inaczej.
My�l, by wykorzysta� kontakty, jakie mia� w�r�d Halcus�w, do wci�gni�cia dru�yny
w zasadzk� i zamordowania Maybora, by�a kusz�ca. Baralis najbardziej ze
wszystkiego na
�wiecie pragn�� �mierci pr�nego, pysznego wielmo�y. By�o to jednak zbyt
ryzykowne.
Napad na ich oddzia� m�g�by z �atwo�ci� wyrwa� si� spod kontroli, zagra�aj�c
samemu
kr�lewskiemu kanclerzowi. Nie, lepiej nie nara�a� w�asnego bezpiecze�stwa.
Istnia�y inne,
mniej niebezpieczne sposoby na pozbycie si� Maybora.
Wielmo�� ze Wschodnich Ziem trzeba by�o wyeliminowa�. To nie podlega�o
dyskusji. Baralis nie zamierza� tolerowa� �adnej ingerencji w swe plany wobec
Brenu.
Negocjacje w sprawie za�lubin wymaga�y subtelno�ci i sprytu - dw�ch cech,
kt�rych
Mayborowi rozpaczliwie brakowa�o. Co wi�cej, nie tylko zagra�a� on kanclerzowi
fizycznie -
Baralis nie w�tpi�, �e pot�ny mo�now�adca ani na chwil� nie zapomina o zamiarze
zamordowania go - lecz r�wnie� m�g� udaremni� samo ma��e�stwo. Maybor chcia�
wyda� za
ksi�cia Kylocka w�asn� c�rk�. Niepowodzenie tych zamys��w uczyni�o z niego
zawzi�tego
przeciwnika zwi�zku z c�rk� diuka Brenu.
Baralis przeszuka� wzrokiem kolumn� jez�dz�cow. U jej czo�a dostrzeg� obiekt
swych
rozwa�a�. Dosiadaj�cy pot�nego ogiera wielmo�a wystrojony by� w
ekstrawaganckie,
szkar�atno-srebrne szaty. Nawet to, w jaki spos�b siedzia� na koniu, �wiadczy�o
o
wyg�rowanej opinii o sobie. Wargi Baralisa na sam jego widok wykrzywi�y si� w
grymasie
pogardy.
Nie m�g� dopu�ci� do tego, by Maybor dotar� do Brenu �ywy. Jako pose� korony,
przewy�sza� rang� Baralisa! Kr�lowa sprawi�a mu t� nominacj� paskudn�
niespodziank�. To
on, kr�lewski kanclerz, cz�owiek, kt�ry zaaran�owa� ma��e�stwo mi�dzy ksi�ciem
Kylockiem
a Catherine, powinien wie�� prymat w Brenie. Arinalda jednak mianowa�a go tylko
pos�em
ksi�cia, czyni�c go ni�szym rang� od Maybora.
Nie zamierza� tolerowa� podobnej zniewagi.
To on powinien si� zaj�� diukiem Brenu i jego pi�kn� c�rk�. Maybor nie mia�
prawa
miesza� si� w t� spraw�. Baralis rozumia� polityczne motywy kryj�ce si� za
obiema
nominacjami, gdy jednak do kr�lestw dotr� wie�ci o �mierci grubasa, kr�lowa
przekona si�,
�e wszystkie jej chytre plany spe�z�y na niczym.
Nie by�o w�tpliwo�ci. Dzisiaj, w mro�ne po�udnie, gdy p�nocny wicher d�� niczym
dobiegaj�cy z otch�ani syreni zew. Maybor zako�czy �ywot.
Melli wiedzia�a, �e lepiej nie otwiera� okiennicy. Nadci�ga�a wichura i w�ska
deska
stanowi�a ich jedyn� os�on�. Do tego nie by�a pewna, czy zatrzask wytrzyma.
S�dzi�a jednak,
�e powinien wytrzyma�. Zawsze mia�a szcz�cie w podobnych sprawach. S�awetny
fart rodu
Maybora wspomaga� jej rodzin� ju� od stuleci. A przynajmniej wspomaga� m�czyzn,
gdy�
wydawa�o si�, �e swym kobietom odbieraj� go oni doszcz�tnie.
W jej przypadku jednak wygl�da�o to inaczej. Jako pierwsza kobieta w rodzie
zosta�a
obdarzona tym najkapry�niejszym z dar�w.
Przy�o�y�a oko do dziury po s�ku i spojrza�a na p�nocne r�wniny Halcusu. Omal
nie
o�lepi� jej bij�cy od �niegu blask. Min�a d�u�sza chwila, nim zdo�a�a dostrzec
jakiekolwiek
szczeg�y krajobrazu. Odk�d ostatnio wygl�da�a na zewn�trz, wiatr wzm�g� si�.
Ni�s� ze sob�
tumany �niegu. Nie by�o wida� wiele: bia�a ziemia pod bia�ym niebem. O�nie�ony
teren
wiosn� zapewne s�u�y� jako pastwisko, teraz jednak le�a� ods�oni�ty przed
gniewem zimy.
Zimno sta�o si� zbyt dokuczliwe dla oczu. Melli cofn�a si� i zatka�a otw�r
kawa�kiem
brudnej, impregnowanej tkaniny. Odwr�ciwszy si�, zauwa�y�a, �e Jack si� jej
przygl�da. Z
jakiego� powodu, zaczerwieni�a si�. Niemal mimowolnie przyg�adzi�a d�oni� w�osy.
Przemkn�o jej przez g�ow�, �e to g�upie, i� cho� ju� tak dawno opu�ci�a dw�r,
zachowa�a
instynkty dworskiej pi�kno�ci. �yciem kobiet z Zamku Harvell rz�dzi�y
niezliczone zasady
dotycz�ce zachowania, ubioru i konwenans�w. Gdy zostawi�aju� wielki dw�r za
sob�, zda�a
sobie spraw�, �e wszystkie te regu�y mo�na stre�ci� w jednej: kobieta
nieustannie musi si�
stara� zadowoli� m�czyzn�.
Nawet teraz, gdy widzia�a rzeczy, kt�rych dworska pi�kno�� mog�a si� jedynie
domy�la�, Melli �apa�a si� na tym, �e ulega przyswojonym nawykom kobieco�ci,
zw�aszcza
temu, kt�ry kaza� jej �adnie wygl�da� w m�skich oczach.
U�miechn�a si� na my�l o w�asnym szale�stwie. Jack odpowiedzia�, szczerz�c
rado�nie z�by. Jego bystra, przystojna twarz, kt�r� zimowy rumieniec czyni�
jeszcze
atrakcyjniejsz�, sprawia�a, �e Melli czu�a si� dziwnie szcz�liwa. Wybuchn�a
nagle
�miechem: radosnym, wysokim i weso�ym jak �piew skowronka. Jack pod��y� za jej
przyk�adem. �miali si� do siebie, stoj�c po przeciwnych stronach ma�ej szopy,
kt�ra niegdy�
s�u�y�a jako kurnik.
Nie wiedzia�a, co tak rozbawi�o Jacka, nic by�a nawet �wiadoma, dlaczego sama
si�
�mieje. Wa�ne by�o tylko to, �e czuje si� dobrze. A przez bardzo d�ugi czas
mieli naprawd�
niewiele powod�w do zadowolenia.
Od samego pocz�tku nie sprzyja�a im pogoda. Gdy dotarli na ziemie Halcus�w,
pogorszy�a si� jeszcze. Nie znali okolicy i szybko stracili orientacj�. Na
domiar z�ego musieli
omija� ka�dego napotkanego cz�owieka. Wszystko to sprawi�o, �e zgubili drog�.
Melli
czyta�a w dzieci�stwie opowie�ci o ludziach, kt�rzy odbywali d�ugie podr�e,
kieruj�c si�
tylko s�o�cem i gwiazdami. Rzeczywisto�� wygl�da�a zupe�nie inaczej. Owe
historie nie
wspomina�y o fakcie, �e zim� cz�sto ca�ymi tygodniami nic wida� ani s�o�ca, ani
gwiazd. Za
dnia niebo by�o jasne i zasnute chmurami, noc� za� ciemne i r�wnie� zasnute
chmurami.
W rezultacie nie mieli w�a�ciwie poj�cia, w kt�r� stron� wiedzie droga do Brenu
i
Annisu. Byli pewni jedynie tego, �e nadal s� gdzie� w Halcusie. Przed dwoma
dniami
przekonali si�, �e wci�� przebywaj� na terytorium wroga.
Pogoda nieustannie si� pogarsza�a i Melli zauwa�y�a, �e Jackowi dolega zraniony
bark. Oczywi�cie, usi�owa� to ukry�, m�czy�ni zawsze tak post�powali zar�wno w
opowie�ciach, jak i w rzeczywisto�ci. Jednak�e zawsze zarzuca� sobie plecak na
lewe rami�,
staraj�c si� oszcz�dza� prawe. Brodzili po kolana w �niegu, a wiatr odziera� ich
z resztek
ciep�a, jakie zatrzymywa�y ich ubrania. Wreszcie natkn�li si� na zniszczony dom.
Wie�niak,
do kt�rego nale�a�, opu�ci� go ju� dawno. Mia� powody. Budynek strawi� ogie�.
Pozosta�a
jedynie przykryta �niegiem ruina.
Nadci�ga�a �nie�yca. Na horyzoncie gromadzi�y si� czarne chmury. Wiatr k�sa�
w�drowc�w w �ydki. Byli zm�czeni i przemarzni�ci do szpiku ko�ci. Poczuli
ogromn� rado��,
gdy za k�p� chaszczy zauwa�yli kurnik, kt�ry sta� w pewnej odleg�o�ci od domu.
Szcz�liwie
nie pad�y na niego iskry i ogie� oszcz�dzi� szop�.
Gdy drzwi nie chcia�y si� otworzy� i poczuli, �e s� zamkni�te na zatrzask. Mciii
wiedzia�a ju�, �e b�d� k�opoty. Drzwi nie mog�y zanikn�� si� same. W kurniku
zaszy� si� kto�
inny. Jack spojrza� jej w oczy. Zrozumia�a, �e wie, jak bardzo potrzebne jest
jej schronienie.
Je�li nie b�d� si� mieli gdzie skry�, nadchodz�ca nawa�nica mo�e okaza� si� dla
nich ostatni�.
Melli potrz�sn�a lekko g�ow�: lepiej odej��. Zamkni�te drzwi oznacza�y ludzi,
ludzie za�
niebezpiecze�stwo. Jack spogl�da� na ni� jeszcze przez mgnienie oka, nim dotar�o
do niego
jej ostrze�enie. Potem znowu popatrzy� na horyzont. Nawa�nica zbli�a�a si� do
nich niby
drapie�nik.
Nag�ym, gwa�townym ruchem kopn�� drzwi. Zatrzask ust�pi�. Drzwi wpad�y do
�rodka, wyrywaj�c si� z g�rnego zawiasu. Wewn�trz czeka�o dw�ch m�czyzn z
wyci�gni�tymi no�ami.
Pierwszym, co poczu�a Melli, by�o uderzenie w pier�. Jack obali� j� w �nieg, by
nic si�
jej nie sta�o. Zd��y�a podnie�� wzrok na czas, by zdumie� si� tym, jak szybko
wyci�gn�� n�,
kt�ry dosta� od kobiety hoduj�cej �winie. Poczu�a ostr� wo� ale. Obaj nieznajomi
byli pijani.
Oddalali si� od siebie ostro�nie, staraj�c si� okr��y� Jacka. Ten cofn�� si� od
progu. Nawet
dla niewprawnego oka Melli, wyda�o si� to sprytnym posuni�ciem. Chc�c go
zaatakowa�,
b�d� musieli przechodzi� przez drzwi pojedynczo.
Pierwszy z m�czyzn ruszy� naprz�d, wymachuj�c na o�lep no�em. Jack run�� na
niego. Nie spos�b by�oby opisa� tego inaczej. Mia�a wra�enie, �e widzi go
pierwszy raz w
�yciu. Oszala� z w�ciek�o�ci. Braki umiej�tno�ci nadrabia� gniewem. Melli
wyczuwa�a, �e
wk�ada w walk� znacznie wi�cej ni� cz�owiek, kt�rego przygni�t�. Nieznajomy by�
skazany
na pora�k�. Jack walczy� z losem i okoliczno�ciami, a by� mo�e r�wnie� z samym
sob�.
Mia�a wra�enie, �e ka�dy okrutny cios by� wymierzony w co� mniej konkretnego,
lecz mimo
to gro�niejszego ni� jego przeciwnik.
Drugi m�czyzna zbli�y� si� do walcz�cych.
- Jack! Uwa�aj! Za tob�! - ostrzeg�a go krzykiem Melli.
Odwr�ci� si� i nieznajomy, by� mo�e przera�ony tym, co ujrza� w twarzy ch�opaka,
uciek�. Brn�� ci�ko przez �nieg, zostawiaj�c w nim g��bokie �lady.
Pierwszy z m�czyzn by� martwy. Otrzyma� cios rze�nickim no�em w brzuch. Jack
podni�s� si�. Nie chcia� na ni� patrze�. Wszed� do szopy. Dziewczyna pod��y�a za
nim,
starannie omijaj�c zw�oki i powi�kszaj�c� si� na s�niegu plam� krwi.
�adne z nich nie wspomnia�o o tym ani s�owem, lecz Melli nie przestawa�a my�le�
o
ca�ej sprawie. Jack coraz bardziej zamyka� si� w sohie. By� r�wnie uprzejmy jak
zawsze,
kry�a si� w nim jednak nag�a gwa�towno��. Halcuski �o�nierz poczu� j� na sobie.
Melli
cieszy�a si�, �e zgin�� od no�a. Druga mo�liwo�� by�a gorsza. W tym ch�opaku
kry� si�
potencja� zniszczenia gro�niejszy ni� ca�a zbrojownia.
W g��bi duszy intrygowa�a j� my�l o czarach. Wpajano jej w dzieci�stwie, �e s�
one
z�em i praktykuj� je jedynie ci, kt�rzy utrzymuj� bliski kontakt z diab�em.
Ojciec absolutnie
nie chcia� w nie wierzy�. Twierdzi�, �e to legenda, tak samojak smoki i wr�ki.
Jednak Melli
zdarza�o si� s�ysze� opowie�ci o tym, �e w dawnych czasach czary by�y czym�
cz�stym w
Znanych Krainach, a ludzie kt�rzy ich u�ywali nie musieli by� ani dobrzy, ani
�li. Czy�by
Jack by� tego dowodem?
Odk�d ujrza�a, jak u�y� swej mocy, by uciec przed najemnikami, wyda� si� jej
bardziej
atrakcyjny. Do tej chwili by� w jej oczach tylko niepewnym siebie, nieobytym
ch�opakiem o
d�ugich nogach i pi�knych w�osach. Moc, kt�rej zaczerpn��, wype�ni�a go niczym
woda
buk�ak. Bardziej przyci�ga� teraz uwag�, lepiej panowa� nad w�asnym cia�em.
Szybko
dorasta�, a czary, bez wzgl�du na kojarz�ce si� z nimi gadanie o herezji,
otoczy�y go aur�,
kt�rej Melli trudno by�o si� oprze�.
Mia� te� jednak s�abe strony. Gryz�a si� my�l�, �e gorycz, kt�r� dostrzeg�a w
nim w
chwili ataku na halcuskiego �o�nierza, mo�e sta� si� trwa�ym elementem jego
charakteru.
Nagle odechcia�o si� jej �mia�. Opar�a si� pragnieniu wyj�cia tkaniny z dziury,
by raz
jeszcze spojrze� na horyzont. Kurnik kosztowa� ich bardzo drogo, niewykluczone
jednak, �e
b�d� musieli zap�aci� jeszcze wy�sz� cen�.
Jack postanowi� doda� dziewczynie otuchy, zupe�nie jakby czyta� w jej my�lach.
- Nie martw si� - powiedzia�. - Nikt tu nie przyjdzie. �o�nierz nic m�g� zaj��
zbyt
daleko, a nawet gdyby uda�o mu si� dotrze� do jakiej� wioski, przy takiej
pogodzie nikt nie
wyruszy w po�cig za wrogiem.
To by�a jej wina. Gdyby nic pr�bowa�a ostrzec Jacka, m�czyzna nie wiedzia�by
sk�d
pochodz�. Zrobi�a to jednak, a �piewny akcent Czterech Kr�lestw �atwo by�o
rozpozna�.
Gdyby tylko trzyma�a usta zamkni�te, m�g�by ich uzna� za swych rodak�w. Rzecz
jasna, nie
zmniejszy�oby to jego niezadowolenia z faktu utraty towarzysza, a tak�e
schronienia, ale w
obu krajach podobne incydenty zdarza�y si� a� nazbyt cz�sto, mo�liwe wi�c, �e
nikt by si�
tym nie zainteresowa�. Gdyby tylko si� nie odzywa�a.
Z jej winy cz�owiek, kt�ry uciek� przez za�nie�one pole, wiedzia�, �e pochodz� z
kr�lestw. Je�li dotrze do jakiej� osady, wystarczy tylko jedno s�owo: �Wr�g�, by
mieszka�cy
wys�ali w po�cig za nimi wszystkie si�y, jakie tylko zdo�aj� zebra�.
Halcusowie darzyli Cztery Kr�lestwa zapiek�� nienawi�ci�. Od stuleci byli
s�siadami,
ale wszyscy wiedz�, �e to w�a�nie s�siad�w zwykle dzieli najg��bsza wrogo��.
Przed pi�ciu
laty wybuch�a mi�dzy nimi krwawa wojna. T� sam� wojn�, o t� sam� rzek�, toczono
w
przesz�o�ci niezliczon� ilo�� razy. Korytem spornego Nestora sp�ywa�o wi�cej
krwi ni� wody.
W tej chwili przewag� osi�gn�y kr�lestwa, co jedynie zwi�ksza�o nienawi��
Halcus�w.
- M�g� nie rozpozna� twojego akcentu. Powiedzia�a� tylko kilka s��w.
Jack postawi� trzy d�ugie kroki, podchodz�c do niej.
Potrz�sn�a delikatnie g�ow�, wyci�gaj�c do niego r�k�. U�cisn�� j� i stan�li
obok
siebie, ws�uchuj�c si� w odg�osy nadci�gaj�cej nawa�nicy. Byli tu uwi�zieni.
Pr�ba ucieczki
w podobnych warunkach doprowadzi�aby do ich �mierci. Oczekiwali w szopie w
nadziei, �e
nikt nie przyjdzie. Dop�ki �nie�yca si� nie sko�czy, b�d� bezpieczni. W tak�
pogod� na dw�r
wychodzili tylko g�upcy i ludzie usychaj�cy z mi�o�ci.
Wsun�a d�o� do jego d�oni. W jego u�cisku nie by�o si�y, lecz Melli cz�ci�
ja�ni
pragn�a j� poczu�. Z niewiadomych powod�w, przyszed� jej na my�l kr�lewski
kanclerz,
lord Baralis. Nagle poj�a, na czym polega wi�, kt�ra po��czy�a przesz�o�� z
tera�niejszo�ci�.
Cofn�a d�o�. Chodzi�o o dotyk, pami�� o dotyku sprzed wielu tygodni,
ekscytuj�cym i
odra�aj�cym zarazem. Wspomnienie d�oni Baralisa przesuwaj�cej si� wzd�u� jej
kr�gos�upa.
To dziwne, jak w umy�le rodz� si� skojarzenia, niekiedy wywo�uj�c
niespodziewanie
ironiczny efekt. Dw�ch m�czyzn, kt�rym si�� dawa�o co� wi�cej ni� tylko
mi�nie.
Zastanawia�a si�, czy Jack poczu� si� ura�ony, �e wyszarpn�a d�o� tak
gwa�townie.
Nie wiedzia�a tego. Bardzo trudno by�o go przejrze�. Czas, kt�ry sp�dzili razem,
uczyni� go
tylko bardziej nieprzeniknionym. Nie mia�a poj�cia, co o niej my�li. Pewna by�a
jedynie tego,
�e dba ojej bezpiecze�stwo. Dowodem by�a si�a, z jak� odepchn�� j� z drogi dw�ch
Halcus�w.
Jak� jednak mia� o niej opini�? Dama dworu, c�rka lorda Maybora. Szlachcianka
stoj�ca obok ucznia piekarskiego.
Czasem we �nie dr�czy�y go koszmary. Rzuca� si� niespokojnie po pos�aniu, z
zamkni�tymi oczyma i twarz� �lisk� od potu, mamrocz�c s�owa, kt�re rzadko
udawa�o si� jej
zrozumie�. Nieco ponad dwa tygodnie temu, pod os�on� wiecznie zielonego lasu,
prze�y�
najgorsz� noc ze wszystkich.
Obudzi�a si� w�wczas, nie wiedz�c dlaczego. By�a to jedna z nielicznych nocy,
podczas kt�rych nie dokucza� im gwa�towny wicher i przenikliwe zimno. Spojrza�a
instynktownie na Jacka. Natychmiast poj�a, �e nawiedzi� go koszmar. Policzki mu
si�
zapad�y, a �ci�gna szyi mocno napi�y. Nagle ogarn�o go podniecenie. Zrzuci� z
siebie
p�aszcz i koc.
- Nie! - wyszepta�. - Nic.
Melli usiad�a, zdecydowana podej�� do ch�opaka i obudzi� go. Nim jednak zd��y�a
wsta�, le�n� cisz� zm�ci� jego przera�liwy krzyk.
- Przesta�! - wrzasn�� Jack.
Wydawa�o si�, �e zmieni� tym natur� nocy i wszech�wiata. Ciemno�� sta�a si�
pe�na
�ycia, bliska, a wreszcie przera�aj�ca. Udr�ka i niepok�j zawarte w tym jednym
s�owie
zmrozi�y Mciii krew w �y�ach. Jack umilk� potem, zapadaj�c w spokojniejszy sen.
Jej si� ju�
to nie uda�o. Okrzyk ch�opaka przegna� z lasu blask ksi�yca. Zosta� tylko mrok.
Le�a�a
nieruchomo po�r�d nienaturalnie spokojnej nocy, boj�c si�, �e je�li za�nie, po
przebudzeniu
�wiat b�dzie wygl�da� inaczej.
Zadr�a�a, owijaj�c si� dok�adniej p�aszczem. Jack wr�ci� do k�ta, gdzie zaj��
si�
zdejmowaniem kory z mokrych k��d. Szopa by�a za ma�a, by mogli rozpali� ogie�, a
zamkni�te okiennice odcina�y dost�p powietrza, on jednak i tak przygotowywa�
opa�. Nie
lubi� bezczynno�ci.
Melli po raz dziesi�ty odetka�a dziur� w drzwiach. Powiedzia�a sobie, �e chce
tylko
zobaczy�, czy zbli�a si� ju� nawa�nica. Nadci�ga�a ona jednak ze wschodu, a
otw�r by�
skierowany na zach�d. Niemal o�lepiona biel� �niegu, wypatrywa�a oznak ruchu
tam, gdzie
uciek� drugi z m�czyzn.
Tavalisk uni�s� tkanin� z sera i zaczerpn�� g��boko unosz�cy si� zapach.
Znakomity.
Amatorzy mogliby sprawdzi� najpierw wygl�d, upewni� si�, czy b��kitne �y�ki s�
ju�
wyra�ne, lecz nadal pozostaj� delikatne. On wiedzia� lepiej. To z zapachu mo�na
si� by�o
wszystkiego dowiedzie�. Do ple�niowego sera nie pasowa�a afektowana wo� dojarki.
Nie, �w
najbardziej kr�lewski z ser�w powinien pachnie�jak kr�l. Najlepiej martwy.
Niestety nie
wszyscy potrafili doceni� wo� delikatnego rozk�adu, wywo�ywan� przez miliony
zarodnik�w
wgryzaj�cych si� w dziewiczy mi��sz.
Tak, pomy�la� arcybiskup, wszystko zawiera si� w zapachu. Musi on by� ostry,
kusz�cy, prowokuj�cy, a w �adnym wypadku subtelny. Powinien dzia�a� na nozdrza
jak bicz
na plecy: z pocz�tku niechciany, potem za� - w miar�, jak cz�owiek przyzwyczaja�
si� do lej
szczeg�lnej przyjemno�ci - witany z rado�ci�, z uwagi na rozkosz, kt�r� daje.
Zabra� si� do sera niczym chirurg stoj�cy u sto�u operacyjnego. Dzier��c srebrny
no�yk, odkroi� sobie spory kawa�ek. Gdy przeci�� sk�rk�, wo� sta�a si� jeszcze
bardziej
intensywna. Przyprawia�a niemal o zawr�t g�owy. W takich w�a�nie chwilach
arcybiskup
najbardziej zbli�a� si� do religijnej ekstazy.
Rozleg�o si� pukanie do drzwi.
- - Wejd�, Gamilu. - Tavalisk zauwa�y�, �e nauczy� si� ju� rozpoznawa� swych
licznych sekretarzy po odg�osie pukania. Nie trzeba dodawa�, �e stukanie Gamila
by�o
najbardziej irytuj�ce: nie�mia�e, a zarazem niecierpliwe.
- - Dzie� dobry, Wasza Eminencjo - odezwa� si� sekretarz, tonem nieco mniej
uni�onym ni� zwykle.
- Jakie mi dzi� wie�ci przynosisz, Gamilu? Tavalisk nie raczy� oderwa�
spojrzenia od
sera.
- Z pewno�ci� bardzo zainteresuj� one Wasz� Eminencj�. Doprawdy, bardzo.
- - Gamilu, twoim zadaniem jesf dostarcza� mi informacji, a moim decydowa�, co
jest interesuj�ce. - Arcybiskup uni�s� kruchy ser do ust. Poczu� na podniebieniu
kwa�ny smak
ple�ni. - No m�w ju�. Gamilu. Przesta� si� d�sa�, jak panna, kt�ra nie ma nowej
sukni na
ta�ce.
- - Hmm, czy Wasza Eminencja pami�ta rycerza?
- Kt�rej nocy? �wieci� ksi�yc, czy by�o pochmurno? Arcybiskup bawi� si� coraz
lepiej.
- - Nie. Wasza Eminencjo. Rycerza z Valdis, Tawla.
- Och, tego. Dlaczego nie powiedzia�e� tego od razu? Oczywi�cie, �e go pami�tam.
Przystojny, m�ody cz�owiek. Ale nie lubi� bicza, o ile dobrze pami�tam.
Tavalisk zastanawia� si�, czy nie da� troch� sera kotu.
- - Czy Wasza Eminencja przypomina sobie, �e kazali�my go �ledzi�, kiedy
wyrusza� na p�noc?
- - Masz mnie za chorowitego dziada? Oczywi�cie, �e sobie przypominam. Ja nigdy
- arcybiskup zmru�y� oczy - nigdy niczego nie zapominani. Dobrze by by�o, �eby�
o tym
pami�ta�, Gamilu.
- Prosz� o wybaczenie, Wasza Eminencjo. Tavalisk nie potrafi� si� oprze�
pokusie.
- - Wybacz� ci, ale nie zapomn� o twej impertynencji. - Odci�� kawa�ek smako�yku
i
podsun�� go kotu. Stworzenie pow�cha�o ser i wycofa�o si� pospiesznie. - No i
c� to za
wie�ci. Gamilu?
- - No wi�c, zgodnie z przewidywaniami Waszej Eminencji, rycerz wybra� si� do
chaty Bevlina.
-� Czy wiemy, co wydarzy�o si� podczas ich spotkania? Tavalisk przykucn�� obok
kanapy, staraj�c si� nak�oni� kota do spr�bowania sera.
- - Teraz ju� wiemy, Wasza Eminencjo. Jeden z naszych szpieg�w wr�ci� szybko do
miasta, by nas o tym poinformowa�.
- - Przyby� osobi�cie? To doprawdy niezwyk�e. Dlaczego nie m�g� wys�a� pos�a�ca?
Arcybiskup z�apa� kota za kark, pr�buj�c wcisn�� mu ser do gard�a.
- - Wasza Eminencjo, uzna�, �e wiadomo�� ma tak ogromne znaczenie, i� nie mo�na
jej nikomu zawierzy�.
- - Liczy� na awans, co?
- - My�l�, �e gdy Wasza Eminencja wreszcie wys�ucha tego, co mam do
powiedzenia - w g�osie Gamila da� si� dos�ysze� cie� zniecierpliwienia - mo�e
faktycznie
zechce go nagrodzie jakim� drohiazgiem.
- - Och, doprawdy? A c� to mo�e by� za wiadomo��? Czy Tyrena zabi� piorun?
Albo Kesmont wsta� z martwych? A mo�e nasz rycerz okaza� si� nowym wcieleniem
Borca?
- - Nie, Wasza Eminencjo. Bevlin nie �yje.
Tavalisk pu�ci� kota i d�wign�� si� powoli. Wa�y� tak wiele, �e ledwie m�g� si�
utrzyma� na nogach. Podszed� bez s�owa do biurka. Wybra� najlepsz� brandy i
nala� sobie
pe�en kielich. Nie przysz�o mu do g�owy, �eby pocz�stowa� Gamila. Odezwa� si�
dopiero
wtedy, gdy poci�gn�� spory �yk mocnego trunku.
- - Jeste� tego pewien? Czy temu cz�owiekowi mo�na zaufa�?
- - Szpieg, o kt�rym mowa, pracuje dla Waszej Eminencji ju� ponad dziesi�� lat.
Jego lojalno�� i profesjonalizm nie podlegaj� dyskusji.
- - Jak zgin�� Bevlin?
- - No wi�c, nasz szpieg dotar� do chaty wczesnym rankiem. Zajrza� przez okno i
zobaczy� le��cego na �awie martwego m�drca. Serce przebito mu no�em. Szpieg
czeka� w
ukryciu, a� wreszcie ujrza� wchodz�cego do pokoju rycerza. Gdy ten znalaz�
zw�oki, odbi�o
mu, jak to m�wi�.
- - Odbi�o?
- - Postrada� zmys�y, Wasza Eminencjo. Wed�ug s��w naszego cz�owieka, siedzia� z
trupem w ramionach ponad cztery godziny, ko�ysz�c go jak dziecko. Nasz szpieg
mia� ju�
zamiar si� oddali�, gdy do pokoju wszed� m�ody ulicznik, kt�ry towarzyszy�
rycerzowi.
Ch�opak doprowadzi� go do porz�dku i tak dalej, lecz gdy tylko zostawi� go na
chwilk�
samego, rycerz wskoczy� na konia i pogalopowa� ku zachodz�cemu s�o�cu. Ch�opak
pochowa� cia�o i zabezpieczy� chat�, a nast�pnego dnia ruszy� w �lad za swym
towarzyszem.
Nasz szpieg wr�ci� pospiesznie do Rornu.
- - Kto zabi� m�drca?
- - To w�a�nie jest dziwne, Wasza Eminencjo. Nasz szpieg przez ca�� noc
obserwowa� chat� z oddali. Po przybyciu rycerza z ch�opcem nikt do niej nie
wchodzi� ani z
niej nie wychodzi�.
- - Ale nie widzia� samego morderstwa?
- - Niestety. Wasza Eminencjo, nawet szpiedzy musza, czasem spa�.
Arcybiskup przejecha� palcem po brzegu kielicha. Wo� sera. kt�r� przyni�s�
bij�cy od
otwartego ognia powiew, wzbudzi�a w nim nagle niesmak. Nakry� pe�en niebieskich
�y�ek
kr��ek szmatk�, kt�ra st�umi�a od�r.
- - Gamilu, czy chcesz powiedzie�, �e zrobi� to rycerz?
- - I tak, i nic, Wasza Eminencjo.
- - To znaczy?
- - To znaczy, �e jego r�ka mog�a dzier�y� n�, ale nie kierowa� w�asnymi
czynami.
Rozpacz, w jak� wpad� po znalezieniu cia�a, �wiadczy o tym, �e by� tylko
mimowolnym
wykonawc�.
- - Lain. - Tavalisk m�wi� cicho, raczej do siebie ni� do Gamila. - Lain. Rycerz
by�
tam przed niespe�na dwoma miesi�cami. W�adcy wyspy od dawna prowadz� w�asn�
polityk�,
kt�r� potrafi� realizowa� bardzo pomys�owymi metodami. - Arcybiskup rozci�gn��
t�uste
wargi w u�miechu. - Bevlin w ko�cu zap�aci� za wtr�canie si� w ich sprawy.
- - W�adcy Larnu maj� d�ug� pami��. Wasza Eminencjo.
- - Hram, trzeba ich za to podziwia�. - Tavalisk wr�ci� na krzes�o. - Wydaje si�
jednak, �e wykazali si� wielk� m�ciwo�ci�. Nie potrafi� si� oprze� wra�eniu, �e
kryje si� w
tym co� wi�cej.
- - A mianowicie co, Wasza Eminencjo?
- - Larn wic stanowczo zbyt wiele. Ci przekl�ci jasnowidze zapewniaj� mu
nieuczciw� przewag�, je�li chodzi o zbieranie informacji. Podejrzewam, �e ten
dure�, Bevlin,
planowa� co�, co nie spodoba�o si� w�adcom wyspy.
- - Je�li Wasza Eminencja ma racj�, to by� mo�e rycerz wie co� o owych
zamiarach.
Tavalisk skin�� powoli g�ow�.
- - Czy nadal go �ledzimy?
- - Tak. Wasza Eminencjo. Spodziewam si� za dzie� czy dwa otrzyma� wiadomo�� o
tym, dok�d si� uda�. Najprawdopodobniejszy wydaje si� w tej chwili Bren. Je�li
rycerz tam
dotrze, nasi szpiedzy b�d� nas informowa� o jego poczynaniach.
- Znakomicie. Mo�esz ju� odej��. Musz� wiele przemy�le�. - Arcybiskup nala�
sobie
drugi kielich brandy. Gdy jego sekretarz zbli�a� si� do drzwi, przywo�a� go
nagle. - Gamilu,
czy m�g�by�, nim unikniesz, wy�wiadczy� mi drobn� przys�ug�?
- - Oczywi�cie, Wasza Eminencjo.
- - Pozamykaj wszystkie okna i roznie� wi�kszy ogie�. Strasznie mi zimno,
chocia�
�wieci s�o�ce. - Tavalisk przygl�da� si�, jak jego sekretarz zaczyna uk�ada�
k�ody w kominku.
- Nie, nie, Gamilu. Tak nie mo�na. Najpierw trzeba zedrze� z nich kor�. Wiem, �e
lo wymaga
wiele czasu, ale nie ma sensu podejmowa� si� zadania, je�li nie jeste� gotowy
wykona� go jak
nale�y.
Baralis wjecha� na wzg�rze jako jeden z ostatnich. Gdy utraci� os�on�, jak�
dawa�
stok, znowu poczu� pe�n� si�� p�nocnego wiatru. Rozmasowa� roztargnionym ruchem
palce,
w kt�rych trzyma� wodze. Ta podr� stanowi�a dodatkowe obci��enie dla jego r�k.
Podst�pny
mr�z ograbia� stawy z resztek ciep�a i sprawia�, �e stawa�y si� zgrabia�e i
nieruchome.
Wygl�da�o na to, �e za wszystko, co czyni, najwy�sz� cen� zawsze p�ac� d�onie.
Wiatr dokucza� mu bardzo, lecz pociesza�a go nieco dogodna pozycja na szczycie
wzg�rza. Widzia� st�d wyra�nie ca�� kolumn�. Natychmiast zauwa�y� Maybora. Nie
dla niego
by� skromny ubi�r w�drowc�w. Nawet podczas d�ugiej i niebezpiecznej podr�y t�gi
wielmo�a stroi� si� niczym paw. Baralis poczu� w ustach smak ��ci. Nie mia�
zwyczaju
spluwa�, pozwoli� wi�c, by �cieka�a mu po j�zyku, dra�ni�c delikatne cia�o.
Jak�e nienawidzi�
tego grubasa!
Rozejrza� si� po okolicy. Pod �niegiem kry�y si� g�azy. Ich wyszczerbione
kraw�dzie
stercza�y gdzieniegdzie z bieli. Zjazd by� bardziej zdradziecki ni� droga pod
g�r�. �cie�ka
wi�a si� w�r�d chaotycznie rozrzuconych ska�. Widzia�, �e ludzie na czele
kolumny posuwaj�
si� naprz�d bardzo ostro�nie.
Nadesz�a odpowiednia chwila. Maybor pokona� dopiero po�ow� drogi w d� stoku.
Upadek z konia w takim miejscu, po�r�d g�az�w i gwa�townych uskok�w, z pewno�ci�
b�dzie
oznacza� �mier�. Gdy tylko uderzy o twardy, zmarzni�ty grunt, jego gruby,
ow�osiony kark
z�amie si� jak szczapa drewna.
Baralis przyjrza� si� ci�gn�cej przed nim �cie�ce. Przez kr�tk� chwil� jemu
r�wnie�
b�dzie grozi�o niebezpiecze�stwo. Zaczerpni�cie mocy wymaga�o wielkiej
koncentracji. Jego
wierzchowiec m�g� potrzebowa� pomocy.
Spojrza� w bok. By� tam Crope. Siedzia� markotny na pot�nym rumaku bojowym.
Podni�s� kaptur, nie dla ochrony przed zimnem, lecz po to, by ukry� twarz.
Baralis wiedzia�,
�e dla jego s�ugi ka�da minuta podr�y jest cierpieniem. Gigant obawia� si�
ludzi. By� to
naturalny skutek tego, jak zazwyczaj go traktowali. Kiedy byli sami lub w
nielicznych
grupkach, bali si� go, lecz gdy tylko liczebno�� zapewnia�a im przewag�,
okazywali mu
wzgard�. Nawet podczas tej podr�y zacz�li ju� z niego szydzi�. Nazywali go
�g�upim
olbrzymem�� i �szlamowatym�. Baralis z rado�ci� spali�by sk�r� na plecach tych
tch�rzy -
nikomu nie pozwala� wy�miewa� si� z czego�, co nale�a�o do niego - ale chwila
nie sprzyja�a
otwartemu u�yciu mocy. Nale�a�o jej teraz u�ywa� dyskretnie. Skin�� na Crope�a,
kt�ry
pos�usznie zbli�y� si� do niego. Baralis wskaza� na wodze i jego s�uga uj�� je w
d�onie. Nie
pad�o ani jedno s�owo. Nie zadano �adnego pytania. Znajdowali si� w tyle kolumny
i jedynie
juczne konie mog�yby zdradzi�, co si� wydarzy�o.
Upewniwszy si�, �e Crope panuje nad jego wierzchowcem, Baralis uzna�, �e mo�e
bezpiecznie zaczerpn�� mocy. Skierowa� spojrzenie na May bora, poczym opu�ci�je
na jego
rumaka: pi�knego ogiera w najlepszym dla konia wieku.
Baralis si�gn�� g��boko do swego wn�trza. Magia, lak dobrze znana, lecz zarazem
upajaj�ca, rozb�ys�a, wybiegaj�c mu na spotkanie. Gdy opu�ci� swoje cia�o, by
wej�� w cia�o
zwierz�cia, ogarn�a go fala md�o�ci, po kt�rej nast�pi�o poczucie niemo�liwej
do zniesienia
straty. Nozdrza wype�ni� mu kwa�ny od�r ko�skiego potu. Wreszcie przesta� mu
dokucza�
zimny wiatr. Czu� jedynie ciep�o.
Pulsuj�ce, wszechogarniaj�ce ciep�o. Przenikn�� przez sier��, sk�r� i t�uszcz,
mi�nie,
chrz�stk� i ko��. Najwa�niejsza by�a szybko��. Ci, kt�rzy zbyt d�ugo przebywali
w
zwierz�cym ciele, nara�ali si� na wielkie niebezpiecze�stwo. Pr�dko zostawi� za
sob� brzuch
z jego zwodniczymi zawi�o�ciami. Mkn�� w g�r�. Poczu� pot�ne miechy p�uc, lecz
opar� si�
ich gwa�townemu ssaniu. Wabi�o go serce. Jego rytm by� jak przyn�ta. Reszta
cia�a ta�czy�a
w jego takt. Zbudowane z mi�ni, poprzecinane kanalikami, przera�aj�co silne:
serce.
Poczu� puls jego skurcz�w, sta� si� jedno�ci� z nurtem. Wtargn�� do wn�trza. Na
spotkanie pomkn�� mu przera�aj�cy strumie� krwi i ci�nienia. W�drowa� przez
jamy, mkn��
przez kana�y, a� wreszcie dotar� do celu. Do pocz�tku cyklu. Znalaz� to, czego
szuka�:
kawa�ek �ci�gna twardy jak wygarbowana sk�ra, ale cie�szy, znacznie cie�szy, od
jedwabiu.
Zastawk�. Si�gn�� ku niej, otoczy� j� ca�� sw� wol�. A potem rozdar�.
Odskoczy� z tego miejsca jak miotane wichur� drzewko. Napotka� zimno i biel, a
po
chwili ciemno��. Poczu� w ustach gorzki smak pozosta�o�ci czar�w. Potem
zapomnia� o
wszystkim.
Maybor by� bardzo zadowolony z przebiegu wydarze�. Dowodzi� stu
sze��dziesi�cioma lud�mi, wliczaj�c w to czelad�, i m�g� �mia�o twierdzi�, �e
wszyscy z nich
- pr�cz dw�ch - s� mu niezachwianie wierni.
Dostrzega� w ich oczach szacunek i wiedzia�, �e pod ka�dym wzgl�dem s� mu
pos�uszni. Tak w�a�nie powinno by�. Ostatecznie by� tu najwy�szy rang�.
Zauwa�y�, �e
wszystko - od jego opinii a� po pi�kne stroje - budzi�o ich podziw. Nie dla
niego by�a nudna
szaro�� w�drowc�w. Nie. By� wielkim panem i zawsze powinien wygl�da� tak, jak
nakazywa�a jego pozycja. Nie spos�b by�o przewidzie�, czy na tym bia�ym
pustkowiu nie
napotkaj� kogo�, komu dobrze by�oby zaimponowa�.
Podr�owanie mia�o jednak sporo wad. Wicher by� diabelnie dokuczliwy. Maybor
obawia� si�, �e powyrywa mu on z g�owy wszystkie w�osy. Ju� kilkakrotnie, budz�c
si� rano,
znajdowa� je na poduszce. My�l o wy�ysieniu przera�a�a go. Uzna�, �e faktycznie
jest to wina
wiatru, zacz�� wi�c nosi� dla os�ony przed nim wielki kapelusz z nied�wiedziego
futra.
Pocz�tkowo gryz� si� troch� tym, jak b�dzie wygl�da� w oczach swych ludzi, maj�c
na g�owie
co� tak kobiecego, jak kapelusz. W ko�cu jednak doszed� do wniosku, �e wygl�da
jak
legendarny naje�d�ca zza G�r P�nocnych i �e dodaje mu on splendoru.
Borcu, potrzebowa� kobiety! Trzy tygodnie celibatu! Mniej opanowanego m�czyzn�
mog�oby to pchn�� ku zboczeniu. Ale nie jego. Je�li nie m�g� mie� kobiety, wola�
co noc
upija� si� do nieprzytomno�ci. Niestety, za zamroczenie trzeba by�o p�aci�.
G�ow� mia�
ci�k� i obola�� od nadmiaru ale. Tylko dzi�ki maksymalnej koncentracji by� w
stanie
dosiada� ogiera w spos�b go