11412
Szczegóły |
Tytuł |
11412 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11412 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11412 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11412 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRONIKI CHEYSULI tom 4
Jennifer Roberson
TROP BIA�EGO WILKA
Przek�ad: Piotr Lewi�ski
PROLOG
W paruj�cym ch�odzie wydech wydoby� si� z mego nosa i ust niczym dym z gardzieli smoka. G�rski kot.
Poj��em to od razu, kiedy ci�ar zwierz�cia zel�a�, pozwalaj�c mi si� poruszy�. Koty roztaczaj� wok� siebie szczeg�lny zapach; wcale nie taki przykry. Wra�enie obecno�ci. Atmosfer�, jaka powstaje, kiedy pojawia si� osobnik tego gatunku. Przetoczy�em si�, unosz�c na kolana i wyszarpuj�c n� z pochwy u pasa...
...i zamar�em.
Samica. Dobrze odkarmiona i w �wietnej formie. G�ste rude futro poznaczone by�o na barkach i zadzie orzechowymi c�tkami. Przysiad�a, jej ogon drga� kr�tkimi �ukami. Po�o�y�a po sobie uszy o ciemnych koniuszkach i warkn�a, ukazuj�c straszny garnitur zakrzywionych z�b�w.
Sykn�a, jak robi to zaskoczony znienacka kot domowy.
A potem zamrucza�a.
Zakl��em. Wsun��em z trzaskiem n� do pochwy. Wyplu�em b�oto z ust i zgarn��em z twarzy i w�os�w butwiej�ce li�cie. I zakl��em raz jeszcze, widz�c �miech w jej bursztynowych, sko�nych �lepiach.
I nagle zrozumia�em...
Obejrza�em si� natychmiast. Na polanie, nieopodal miejsca,. gdzie czeka�em tak cierpliwie, le�a� martwy rudy jele�, kr�lewski jele�, z najwspanialszym poro�em, jakie kiedykolwiek widzia�em. A z jego �eber stercza�a niczym sztandar strza�a o czerwonych lotkach.
� Ianie! � krzykn��em. � Ianie... wychod�! To nie by�o fair! Kot przysiad� na polanie, zacz�� liza� wielk� �ap�, nie przestaj�c ha�a�liwie mrucze�.
� Ian? � przez chwil� przypatrywa�em si� podejrzliwie kotu. Nie... Tasha. � Nadal nie by�o �adnej odpowiedzi. Tylko tyle mog�em zrobi�, by nie zm�ci� ciszy moim krzykiem. � Ianie, ten jele� by� m�j, s�yszysz? � Czeka�em. Poruszy�em stop� w bucie, skurcz mija�, dzi�ki bogom. � Ianie � rzek�em gro�nie. W ko�cu da�em za wygran� i rykn��em. � Ten jele� by� m�j, nie tw�j!
� Ale by�e� zbyt powolny. � G�os, kt�ry odpowiedzia�, by� ludzki, nie koci. � Bardzo powolny. Czy�by� mniema�, �e kr�l b�dzie czeka� na ksi�cia w niesko�czono��?
Obr�ci�em si� na pi�cie. Jak zwykle, gdy dotyczy�o to mego brata, �le oceni�em jego pozycj�. Czasami got�w by�em przysi�c, �e potrafi� sprawi�, aby jego g�os wydobywa� si� ze ska�y czy drzewa, ka��c mi szuka� nadaremnie.
Ian wysun�� si� spomi�dzy drzew, zaro�li i mglistych cieni na polan� i stan�� obok zabitego jelenia. Widz�c go teraz wyra�nie, zastanawia�em si�, dlaczego nie dostrzeg�em go wcze�niej. By� bezpo�rednio przede mn�. Obserwuj�c. Czekaj�c. I �miej�c si�, bez w�tpienia, ze swego g�upiego m�odszego brata.
Ale bezg�o�nie, aby si� nie zdradzi�.
Zakl��em. Na g�os, niestety, co tylko jeszcze bardziej go rozbawi�o. Ale on nie roze�mia� si� na g�os, wyszczerzy� jedynie bia�e z�by i czeka� z pe�n� rozbawienia wyrozumia�o�ci�, a� zako�cz� swoj� kr�lewsk� tyrad�.
Tote� umilk�em, nie chc�c dostarcza� mu dalszych powod�w do �miechu albo, co gorsza, do wyg�oszenia jeszcze jednego z kaza�, kt�re zawsze mia� na podor�dziu, a dotycz�cych zachowania stosownego dla ksi�cia.
Wpatrywa�em si� we� przez chwil�, niezdolny powstrzyma� si� przynajmniej od tego. Widzia�em �uk w jego r�kach i strza�y o czerwonych lotkach wystaj�ce z ko�czana za plecami. I zn�w spojrza�em na tak� sam� strza��, tkwi�c� mi�dzy �ebrami kr�lewskiego rudego jelenia.
� Regu�y gry nie dopuszcza�y u�ycia twego lira, aby powali� mnie na ziemi� � zauwa�y�em tonem swobodnej rozmowy.
� Nie by�o �adnych regu� � odparowa� natychmiast. � Tasha zrobi�a to z w�asnej woli, bez �adnych sugestii z mojej strony... cho�, istotnie, broni�a moich interes�w. � Zn�w ujrza�em ten doprowadzaj�cy do sza�u szeroki u�miech, krzaczaste czarne brwi unios�y si� znikaj�c pod r�wnie kruczoczarnymi w�osami. � I swoje w�asne, naturalnie, jako �e dzieli ze mn� zdobycz.
� Rzecz jasna � zgodzi�em si� kwa�no. � Nigdy by� jej nie poszczu� na mnie z rozmys�em...
� Wasal nie powinien tego czyni� � zgodzi� si� pogodnie. M�j starszy brat mo�e doprowadzi� cz�owieka do sza�u.
� Powiniene� nauczy� j� lepszych manier. � Spojrza�em na g�rskiego kota, nie na brata. � Ale przecie� cechuje j� arogancja mog�ca dor�wna� twojej, tote� pewien jestem, �e wolisz, by by�a taka.
Ian roze�mia� si� � g�o�no tym razem � ale nie odpowiedzia�. Zamiast tego przykl�k� przy jeleniu, aby obejrze� zdobycz. Odziany w sk�ry o sp�owia�ych barwach, z �atwo�ci� wtapia� si� w ziele� i opad�e li�cie. Kto� inny, nie posiadaj�cy nabytych przeze mnie umiej�tno�ci, w og�le nie dostrzeg�by Iana, p�ki ten by si� nie poruszy�. �Nawet wtedy � pomy�la�em � zdradzi�by go tylko b�ysk z�ota na nagich ramionach�.
Powinienem by� wiedzie�. Powinienem by� si� tego spodziewa�. Wystarczy na niego spojrze�, aby zrozumie�, �e jest lepszym my�liwym. Albowiem patrz�c na mego brata, widzi si� wojownika Cheysuli.
Patrz�c za� na mnie, widzi si� jedynie homa�skiego ch�opaka. Albo Carillona, p�ki nie spojrzy si� raz jeszcze.
Bo cho� mamy wsp�lnego ojca Cheysuli, poza tym nie mamy z Ianem nic wsp�lnego. Z pewno�ci� nie, je�li chodzi o wygl�d. Ian to Cheysuli w ka�dym calu: czarne w�osy, �niada sk�ra, ��te oczy. Ja za� jestem czystym Homaninem: brunatne w�osy, jasna karnacja, niebieskie oczy.
By� mo�e daje si� dostrzec w nas podobie�stwo jakich� gest�w, ruch�w czy powiedze�. Lecz nawet to wydaje si� ma�o prawdopodobne. Ian wzrasta� w Obozie, wychowywany w klanie. Ja urodzi�em si� w kr�lewskim pa�acu Homana-Mujhar, dorasta�em po�r�d arystokrat�w. Nawet nasze akcenty r�ni� si� nieco: on m�wi po homa�sku z przy�piewem Dawnej Mowy Cheysuli, cz�sto zupe�nie przechodz�c na ten j�zyk, kiedy zapomina o swoim otoczeniu. Ja zawsze pos�uguj� si� homa�skim, przetykanym idiomami Mujhary, i niemal nigdy nie u�ywam Dawnej Mowy moich przodk�w.
Co wcale nie znaczy, �e tego nie chc�. Jestem Cheysuli w r�wnej mierze co Ian � no c�, w prawie r�wnej, on jest p�krwi, ja �wier� � a jednak nikt by mnie tak nie nazwa�. Nikt, patrz�c mi w twarz, nie nazwa�by mnie, z gniewem czy czci�, zmiennokszta�tnym, nie mam bowiem ��tych oczu. Zupe�nie nie wygl�dam jak Cheysuli; nie mam ich z�ota, nawet nie znam ich j�zyka.
Nie. Zmiennokszta�tnym nie, lecz ksi�ciem Homany z rodu Cheysuli.
Poniewa� nie maj�c wygl�du Cheysuli, nie mam tak�e lira.
KSI�GA I
ROZDZIA� 1
Nikt, jak s�dz�, nie jest zdolny w pe�ni zrozumie�, czym jest b�l, poczucie ja�owo�ci i pustki. Nie tak jak rozumiem to ja, cz�owiek bez swego lira. A moje zrozumienie pochodzi nie z cia�a, lecz z ducha. Z duszy. Wiedzie� bowiem, �e jest si� Cheysuli pozbawionym lira, to wyszukana tortura, kt�rej nie �yczy�bym nikomu, nawet dla uratowania siebie.
Ojciec m�j by� m�ody, zbyt m�ody, kiedy otrzyma� swego lira. Zwi�za� si� z dwoma: z Tajem i Lornem, soko�em i wilkiem. Ian mia� lat pi�tna�cie, kiedy nawi�za� wi� z Tash�. Ja maj�c dziesi�� lat liczy�em na to, �e podobnie jak ojciec wcze�nie otrzymam swego lira. Uko�czywszy trzyna�cie i czterna�cie, mia�em nadziej�, �e przynajmniej b�d� m�odszy ni� Ian, skoro nie potrafi� p�j�� w �lady ojca. Maj�c pi�tna�cie i szesna�cie, b�aga�em wszystkich mo�liwych bog�w, aby jak najszybciej zes�ali mi mego lira, kropka. Abym ujrza� w sobie m�czyzn� i wojownika klanu. Dobieg�szy siedemnastu, pocz��em si� dr�czy�, �e nigdy to nie nast�pi, nie jest mi
dane. Prze�yj� �ycie jako Cheysuli pozbawiony lira; tylko p�lcz�owiek, kt�remu odm�wiono wszystkich mocy magicznych jego rasy.
Teraz za�, maj�c lat osiemna�cie, zrozumia�em, �e moje obawy si� ziszcz�.
Ian wci�� kl�cza� przy zabitym kr�lewskim jeleniu. Tasha � szczup�a, pi�kna, gibka Tasha � pomkn�a przez polan� do swego lira i pociera�a g�ow� o jego nagie rami�. Ian odruchowo obj�� j� i g�adz�c jej szczup�y koci �eb, szarpn�� pieszczotliwie zako�czone p�dzelkami uszy. Tasha pomrukiwa�a g�o�niej ni� zwykle, a ja dojrza�em roztargniony u�miech na twarzy Iana, kiedy odpowiada� na czu�o�ci g�rskiego kota. Wojownik, zjednoczony ze swoim lirem, bardzo przypomina m�czyzn� doskonale zespolonego ze sw� kobiet�; inny m�czyzna, wykluczony z kt�rego� z tych zwi�zk�w, jest podw�jnie wykl�ty... i podw�jnie samotny.
Odwr�ci�em si� gwa�townie, do�wiadczaj�c zn�w przyp�ywu znanego b�lu, i pochyli�em, aby podnie�� �uk. Strza�a z�ama�a si�, gdy� pozorowany atak Tashy rzuci� mnie na be�t. B�l w biodrze m�wi� mi, �e upad�em te� na hak. Dolegliwo�� ta pozwoli�a mi oderwa� my�li od brata i jego lira. Nigdy nie by�em cz�owiekiem pos�pnym ani nawet poddaj�cym si� zbytnio melancholii. Dorastanie w roli ksi�cia i dziedzica tronu Homany dla ka�dego innego starczy�oby a� nadto. Dla mnie r�wnie�, gdybym nie pochodzi� z rodu Cheysuli. Ale brak lira � i wiedza o tym, �e tak pozostanie � odmieni�y moje �ycie. Teraz nie mam ju� szans, �aden wojownik w kt�rymkolwiek z klan�w nie do�y� nigdy osiemnastych urodzin, nie otrzymawszy swego lira. Ani, skoro o tym mowa, siedemnastych. Tak wi�c pr�bowa�em zadowoli� si� swoj� pozycj� i tytu�em � niebagatelnymi wedle standard�w homa�skich � i wiedz� o tym, �e cho� brak mi lira, jestem jednak Cheysuli. Nikt nie m�g� zaprzeczy�, �e w moich �y�ach p�ynie Dawna Krew. Nikt. Nawet shar tahl, kt�ry doprawdy bardzo starannie omawia� ze mn� rytua�y i tradycje, albowiem � chocia� nie posiada�em lira � nale�a�em jednak do w�a�ciwej linii. A dzi�ki temu pochodzeniu znajd� si� na Lwim Tronie Homany, kiedy umrze m�j ojciec.
Do tego przynajmniej m�j brat nie m�g� ro�ci� sobie pretensji � zreszt� wcale nie pragn��. To, �e urodzi� si� jako nie�lubny syn mei jhy mego ojca � na�o�nicy, m�wi�c po homa�sku � nie pi�tnowa�o go w najmniejszym stopniu w oczach cz�onk�w klan�w. Cheysuli nie przyk�adaj� takiej wagi do prawowitego pochodzenia. W klanach licz� si� tylko narodziny jeszcze jednego Cheysuli. U Homan�w by�o inaczej ich arystokracja tolerowa�a najstarszego syna Donala jedynie dlatego, �e by� synem Mujhara.
Tak wi�c Ian, podobnie jak ja, rozumia�, co znaczy brak ca�kowitej akceptacji. By� to, jak przypuszczam, fa�szywy akord w jego sk�din�d przyjemnie brzmi�cej melodii. Objawia� si� tylko z innego powodu.
� Niallu... � Ian podni�s� si� ze zwyk�� gracj�, kt�r� bezskutecznie usi�owa�em na�ladowa�. Jestem zbyt wysoki, zbyt ci�ki. Brak mi lekko�ci i p�ynno�ci ruch�w, z kt�r� wi�kszo�� Cheysuli przychodzi na �wiat. � ...o co chodzi?
S�dzi�em, �e nauczy�em si� skrywa� uczucia, nawet przed Ianem. Nie mia�o sensu m�wienie mu, jaka to tortura widzie� go z lirem czy ojca z jego lirami. Zwykle by� to tylko t�py b�l, do zniesienia, tak jak znie�� mo�na bol�cy z�b, p�ki nie zgnije w szcz�ce. Ale czasem z�b zaczyna pulsowa�, przeszywaj�c umys� b�lem o niezno�nej intensywno�ci. Moja maska zsun�a si� i Ian zobaczy� ukryt� za ni� twarz.
� Rujho... � jak�e szybko przeszed� na Dawn� Mow� � jeste� chory?
� Nie. � Szybka odpowied�, zbyt szybka. Zn�w obejrza�em �uk, chc�c jakim� zaj�ciem zamaskowa� kr�tk� chwil� s�abo�ci. � Nie, tylko... � szuka�em jakiego� k�amstwa, aby ukry� b�l. � ...tylko zawiedziony. Ale powinienem by� wiedzie�, �e nie nale�y mierzy� si� z tob� w czym� tak... � Urwa�em. � ...tak bardzo bliskim Cheysuli jak polowanie na jelenia. Wystarczy tylko, �e przybierzesz posta� lira i zawody sko�czone.
Ian wskaza� strza��.
� Nie posta� lira, rujho. Tylko ludzk�. � U�miechn�� si�, jakby wiedzia�, �e to �arty, ale co� mi podpowiada�o, �e wie r�wnie dobrze, co wywo�a�o moje zmieszanie. � Je�li sprawi ci to przyjemno��, Niallu, ust�pi�. Gdyby nie wmiesza�a si� Tasha, mo�e ty by� zdoby� jelenia.
Roze�mia�em mu si� prosto w twarz.
� Och, owszem, mo�e. Co za ust�pstwo, rujho! Prawie mnie przekona�e�, �e wiem, co robi�.
� Wiesz, czego ci� uczy�em, panie. � Ian wyszczerzy� z�by w u�miechu. � Teraz, je�li sobie �yczysz, jak przysta�o na wasala, przyprowadz� konia, aby�my mogli z honorami od prowadzi� zmar�ego kr�la do domu.
� Do Homana-Mujhar? � Pa�ac by� odleg�y przynajmniej o dwie godziny drogi, a zn�w zanosi�o si� na deszcz.
Nie, mia�em na my�li Ob�z. Mo�emy tam przygotowa� jelenia do w�a�ciwej prezentacji. Stary Newlyn zna wszystkie sposoby. � Ian pochyli� si� i szybkim skr�tem wyszarpn�� nie uszkodzon� strza�� spomi�dzy �eber jelenia. � Poza tym Ob�z jest bli�ej.
Zamkn��em usta, nie m�wi�c tego, co chcia�em: �e o wiele bardziej wola�bym pa�ac. Ob�z to siedziba Cheysuli; nie posiadaj�c lira, czuj� si� tam bardzo niezr�cznie. Unikam go, kiedy tylko mog�.
Ian uni�s� wzrok.
� Niallu, to tw�j dom, w tym samym stopniu co Mujhara. � Tak �atwo mnie przejrza�, mimo mego milczenia.
Potrz�sn��em g�ow�.
� Homana-Mujhar jest moim miejscem, Ob�z twoim. � Odwr�ci�em si�, nim zd��y� si� odezwa�. � Przyprowadz� konie. Mam m�odsze nogi od twoich.
To taki nasz stary dowcip; aluzja do pi�ciu lat, kt�re nas dziel�, ale raz przynajmniej nie poszed� na to, by�my omin�li problem. Przest�pi� zabitego kr�lewskiego jelenia i chwyci� mnie za rami�.
� Niallu. � P�ochy wyraz znikn�� z jego twarzy. � Rujho, nie mog� twierdzi�, �e wiem, co znaczy nie mie� lira, ale nie mog� te� udawa�, �e nie dotyka mnie to, �e go nie masz.
� Czy�by? � Uraza natychmiast od�y�a, z intensywno�ci�, kt�ra zaskoczy�a nawet mnie samego. By�a to jednak ingerencja w sfer� mego �ycia, kt�rej zapewne nie m�g�by zrozumie�. � Dotyka ci� to, Ianie? Czy przeszkadza ci, �e wojownicy klanu uwa�aj� mnie za Homanina, a nie za Cheysuli? Czy dotyka ci� to, �e gdyby mogli, poprosiliby shar tahl�w, aby wyskrobali m�j run z odwiecznych genealogii? � Jego ciemna twarz poszarza�a; nie by� wi�c �wiadom, i� wiem, co m�wi kilku najbardziej �mia�ych wojownik�w. � Och, rujho, zdaj� sobie spraw�, �e nie jestem osamotniony w tych odczuciach. Wiem, �e musi to przeszkadza� tobie, pe�noprawnemu wojownikowi Cheysuli i cz�onkowi Rady Klanu... przede wszystkim dlatego, �e cz�owiekowi, kt�ry ma panowa� po Donalu, brak dar�w Cheysuli. To oczywiste. S�u�ysz proroctwu jak ka�dy inny wojownik, patrzysz wi�c na mnie i widzisz cz�owieka, kt�ry nie pasuje. Ogniwo, kt�re nie zosta�o wykute. � Zrani� mnie wyraz b�lu w jego ��tych oczach; tych, kt�re niekt�rzy wci�� nazywali zwierz�cymi. � To dotyka ciebie, twoj� siostr�, naszego ojca. Nawet moj� matk�.
R�ka Iana osun�a si� z mego ramienia. � Aislinn? Jak to?
Na chwil� straci� panowanie nad sob� � w jego g�osie us�ysza�em nut� zdziwienia. Tak: nie s�dzi�, i� moj� matk� boli, �e nie mam lira. Dlaczeg� by kr�low� Homany mia�o to obchodzi�, skoro nie mia�a ani jednej kropli krwi Cheysuli?
Sk�d m�g�by wiedzie� o tej bol�czce; mi�dzy nimi by�o tak niewiele uczucia? Nie m�wi�c o nienawi�ci; nic takiego. Nie by�o mi�dzy nimi nawet prawdziwej niech�ci. Jedynie � tolerancja. Wzajemna oboj�tno��.
Albowiem moja matka, kr�lowa, a� zbyt dobrze pami�ta�a, �e m�j ojciec ca�� sw� mi�o�� ofiarowa� swej mei jsze z rodu Cheysuli, matce Iana, a nie homa�skiej ksi�niczce, kt�r� po�lubi�.
Przynajmniej nie wtedy.
U�miechn��em si�... kwa�no i z rezygnacj�.
� W jaki spos�b dotyka to moj� matk�? Dla niej bowiem to, �e nie mam lira, jest znakiem pewnej innej linii krwi we mnie. Przypomina, �e nie tylko wygl�dam niemal kubek w kubek jak jej ojciec, lecz odzwierciedlam wszystkie jego homa�skie cechy. Nie ma we mnie nic z Cheysuli... o nie, jestem Homaninem do szpiku ko�ci. Jestem zmartwychwsta�ym Carillonem.
Ostatnie s�owa wypowiedzia�em z pewn� gorycz�. Przywyk�em, �e tak bardzo przypominam wszystkim swego dziada, ale trudno mi by�o si� z tym pogodzi�. Wo�a�bym �y� bez tego.
Ian westchn��.
� Owszem. Powinienem by� to dostrzec. Bogowie wiedz�, �e ona wci�� opowiada o Carillonie, ��cz�c swego syna z w�asnym ojcem. Czasem mi si� wydaje, �e was myli.
Natychmiast odrzuci�em t� my�l. ��czy�a si� bowiem z chorob�, by�a zwiastunem obsesji. �aden syn nie chce wiedzie�, �e jego matka jest op�tana, nawet je�li jest.
A ona nie by�a. Nie by�a.
� Ob�z � rzek�em szorstko. � C�, chod�my zatem. Temu monarsze nale�y si� co� wi�cej ni� �o�e z li�ci i zakrwawionej darni.
Musku� drgn�� na policzku Iana.
� Owszem � rzek�. Tylko tyle. Poszed�em po konie.
Niegdy� Obozy rozrzucone by�y po ca�ej Homanie, wyrasta�y w ca�ym kraju niczym grzyby po deszczu. Kiedy za� prowadzono qu�mahlin Shaine�a, pojawi�y si� na terenie s�siedniego Ellasu. Czystka zaowocowa�a zniszczeniem nie tylko siedzib Cheysuli, ale przede wszystkim przetrzebieniem rasy. P�niej Bellam, kr�l solindyjski zaw�adn�� Tronem Lwa i spustoszy� Homan� w imieniu Tynstara, czarownika Ihlini i czciciela boga podziemnego �wiata. Kiedy Carillon przebywa� na wygnaniu, a na Cheysuli polowali tak Solindyjczycy z Ihlini, jak i Homanowie, prawie ca�kowicie zniszczono ducha tych, kt�rzy pozostali. Obozy zmieniono w sterty potrzaskanych kamieni i strz�p�w malowanych tkanin.
M�j legendarny dziad wr�ci�, dzi�ki bogom, do domu, aby zn�w obj�� odebrany mu tron. Jego powr�t zako�czy� dominacj� Solindyjczyk�w i Ihlini oraz czystk� Shaine�a. Uwolnieni od gro�by wyt�pienia, Cheysuli tak�e powr�cili z tajemnych Oboz�w i odbudowali homa�skie. Ob�z, rozci�gaj�cy si� wzd�u� granicy mi�dzy lasami a ��kami, rozr�s� si�, gdy Donal obj�� Tron Lwa po �mierci Carillona. I cho� Cheysuli pozwolono po dziesi�cioleciach wyj�cia spod prawa mieszka� tam, gdzie zechcieli, wracali do odwiecznych siedzib w blisko�ci las�w. Otoczony nie otynkowanymi murami z nie dekorowanego, szarozielonego kamienia ten ob�z najbardziej spo�r�d wszystkich siedzib Cheysuli przypomina� miasto.
Kiedy wkroczyli�my do zajmuj�cego rozleg�� po�a� lasu Obozu, poczu�em jak zawsze, �e ogarniaj� mnie sprzeczne emocje: smutek, �lady niepokoju, przelotny gniew, cie� dumy. �w konglomerat zasup�a� si� w mojej duszy... Jednak przede wszystkim dozna�em ogromnego pragnienia, by tu przynale�e�... jak Ian.
Ob�z to serce Cheysuli. To, �e m�j ojciec w�ada Homan�, by�o niemal nieistotne. Ob�z karmi ducha ka�dego z Cheysuli, tu shar tahlowie chroni� przed ska�eniem histori�, tradycje i rytua�y. Strzeg� relikwii proroctwa Pierworodnych, pilnuj�c fragment�w zapis�w z ca�� moc�, jak� s� w stanie przywo�a�. I to tu, w Obozie, Niall z Homany pragn�� sp�dza� swoje dni, chocia� by� ksi�ciem tej ziemi. Albowiem wtedy by�by Cheysuli.
Zn�w zacz�o pada�, cho� deszcz by� rzadszy ni� poprzednio. Stanowi� niemal mg��, zawiesin� unosz�c� si� na wietrze. Jej p�achty falowa�y przed moim koniem, rozrywane podmuchami wiatru. T�umi�a odg�osy Obozu. Zagna�a Cheysuli do ich malowanych namiot�w.
Z wyj�tkiem Izoldy. Powinienem by� to wiedzie�: Zolda uwielbia deszcz, najch�tniej z mn�stwem grzmot�w i b�yskawie. Ale wiedzia�em, �e ta m�awka wystarczy; bodaj to, byle nie nu��ce s�o�ce.
� Ianie! Niallu! Obaj moi rujholli naraz? � Ubrana by�a na karmazynowo; by�o to w jej stylu. Jej str�j wyr�nia� si� na tle wilgotnej szaro�ci dnia tak samo jak jej z dobroci p�yn�ca zapalczywo��. Ujrza�em, jak unosz�c we�niane sp�dnice i ukazuj�c buty z ciemnej, g�adkiej sk�ry wydry p�dzi poprzez ta�cz�ce mokre zas�ony, jakby ich prawie nie czu�a. Gdy bieg�a, podzwania�y srebrne dzwoneczki zawieszone wok� zak�adek but�w. Takie same ozdoby wplot�a w g�ste, czarne w�osy; podobnie jak Ian, by�a Cheysuli w ka�dym calu. Mia�a nawet w �y�ach Dawn� Krew.
� Co to jest? � zapyta�a, odpychaj�c r�k� od twarzy w�cibski, mokry pysk. Szary ogier Iana by� ciekawski z natury i dziwnie czu�y w stosunku do naszej siostry. Mo�e zreszt� powodowa�a nim magia jej wygl�du. � Kr�lewski jele�! � ��te oczy rozszerzy�y si�, kiedy spojrza�a na nas. � Jak �e�cie na niego trafili? Zolda zdawa�a si� nie przejmowa� deszczem, kt�ry pada� teraz mocniej, przylepiaj�c jej w�osy do czaszki i przy�miewaj�c blask jej dzwoneczk�w. Trzymaj�c wci�� jedn� r�k� na pysku ogiera, czeka�a na wyja�nienia. Zdmuchn��em kropl� wody z czubka nosa.
Zoldo, masz przecie� oczy. To kr�lewski jele�, owszem, zabity r�k� Iana... � Urwa�em. � ...mo�na by rzec. Ian spojrza� na mnie.
� Co to za bzdury? �Mo�na by rzec�. Powali�em go jedn� strza��! By�e� przy tym.
� Jak mi�o, �e o tym pami�tasz. � U�miechn��em si� do Zoldy: � Wypu�ci� na mnie Tash� w chwili, gdy mia�em zwolni� ci�ciw� i kot zepsu� mi strza�.
Zolda roze�mia�a si�, pog�adzi�a jelenia r�k� i spr�bowa�a, bez powodzenia, pos�a� Ianowi surowe, pe�ne protestu spojrzenie. Trzy lata m�odsza od Iana i dwa lata starsza ode mnie, robi�a, co mog�a, �eby matkowa� nam obu. Ja mam matk�. Zolda i Ian nie. � Sorcha nie �y�a ju� od dawna.
Deszcz pada� coraz mocniej. M�j kasztanowy wa�ach parskn�� i otrz�sn�� si�, co niemal wywo�a�o klekot moich ko�ci, Ju� po pozorowanym ataku Tashy by�em odrobin� sztywny, nie potrzebowa�em dalszych dowod�w, i� istota ludzka kruch� jest.
� Zoldo, nie mogliby�my wej�� do namiotu Iana? Ty lubisz deszcz, ale my byli�my na� wystawieni d�u�ej, ni� bym sobie tego �yczy�.
Jej smuk�e, br�zowe palce pie�ci�y wie�ce kr�lewskiego jelenia.
� Jaki wspania�y, jaki wspania�y... to dar dla naszego jehana! � Zapyta�a o to Iana, gdy� to jego ogier ni�s� przerzuconego przed siod�em jelenia.
� B�dzie rad, jak s�dz� � potwierdzi� Ian. � Zoldo, Niall ma racj�. Skurcz� si� jak stara we�niana tunika, je�li pozostan� na tej ulewie chwil� d�u�ej.
Zolda odst�pi�a na bok, potrz�saj�c g�ow� z rozczarowaniem i wszystkie jej jasne dzwoneczki zadzwoni�y.
� Jeste�cie dzieciaki, wy obaj, skoro tak si� przejmujecie pogod�. Wojownicy musz� by� gotowi na wszystko. Wojownicy nigdy nie narzekaj� na pogod�. Wojownicy...
� Zoldo, b�d� cicho � zaproponowa� Ian, prowadz�c spokojnie swego ogiera w stron� najbli�szego namiotu. � Ca�� twoj� wiedz� o wojownikach mo�na by zmie�ci� w skorupce �o��dzia.
� Nie � powiedzia�a � przynajmniej orzecha w�oskiego. Tak mi w ka�dym razie m�wi Ceinn.
Ogier zatrzyma� si� nagle, tak nagle, �e m�j wierzchowiec prawie zderzy� si� z c�tkowanym zadem. Tego za�, znaj�c dra�liwo�� ogiera Iana, zawsze stara�em si� unika�. Raz przynajmniej jab�kowity ko� nie zareagowa�.
Zrobi� to Ian.
� Ceinn? � Wykr�ci� si� w siodle i obejrza� si� na siostr�, kt�rej mina wyra�a�a samozadowolenie. � A c� ma Ceinn do powiedzenia o tym, ile wiesz o wojownikach?
� Ca�kiem sporo � odpar�a bezceremonialnie. � Poprosi� mnie, bym zosta�a jego cheysul�.
� Ceinn? � Poniewa� Ian zna� wojownik�w, jego ton wyra�a� wiele niuans�w zaskoczenia. Ja tylko wytrzeszczy�em oczy. � Pewna jeste�, �e powiedzia� cheysula a nie mei jha?
� S�owa te brzmi� ca�kiem odmiennie � odpowiedzia�a mu ostro Zolda, co nie mog�o sprawi� Ianowi przyjemno�ci. Ale przecie� nie chcia�a go urazi�. � A ja wiem, czym si� to r�ni.
Ian skrzywi� si�.
� Izoldo, on nic mi o tym nie m�wi�.
� By�e� w Mujharze � przypomnia�a mu. � Ca�ymi tygo dniami. Miesi�cami. A poza tym, nie musi ci niczego m�wi�. To mnie zamierza prosi� o r�k�.
Ian, wci�� skrzywiony, spojrza� w moj� stron�.
� No i? Nic jej nie powiesz?
� By� mo�e powinienem �yczy� jej szcz�cia � odpar�em powa�nie. � Zreszt�, czy nasze uwagi mia�y kiedykolwiek wp�yw na jej post�powanie?
� Och, tak � rzek�a Izolda. � Po prostu nie zwracali�cie na to uwagi.
Ian zamkn�� oczy.
� Jej umys�, cho� tak ciasny, zadziwia mnie swoim uporem, kiedy podejmie ju� jak�� decyzj�. � Otworzywszy zn�w oczy, wykrzywi� usta w grymasie rezygnacji. � Niall ma racj�, cokolwiek powiemy, niczego to nie zmieni. Ale... dlaczego Ceinn?
� Podoba mi si� � odrzek�a po prostu. Czy musi by� inny pow�d?
Ian spojrza� na mnie i zrozumia�em, �e nasze my�li pod��aj� tym samym torem. Dla takiej kobiety, jak nasza siostra, wolnej kobiety Cheysuli, b�d�cej tylko nie�lubnym dzieckiem cz�onka linii kr�lewskiej, niepotrzebne by�y jakiekolwiek inne powody.
Jednak�e dla ksi�cia Homany istnia�y rozliczne inne powody. To dlatego zar�czono mnie ju� w ko�ysce z cioteczn� siostr�, kt�rej nigdy nie widzia�em.
Na imi� mia�a Gisella. Gisella z Atvii. By�a c�rk� samego Alaryka i siostry mego ojca, Bronwyn.
U�miechn��em si� do mojej przyrodniej siostry, Cheysuli.
� Nie, Zoldo. �adnych innych powod�w. Ianowi i mnie wystarczy, �e on ci si� podoba.
� Owszem � zgodzi� si� chmurnie Ian. � A teraz, kiedy ju� zaatakowa�a� nas znienacka, jak zaplanowa�a�, czy mo�emy ju� skry� si� przed deszczem?
Zolda wyszczerzy�a z�by w u�miechu, jaki zwykle go�ci� na twarzy Iana.
� W twoim namiocie pali si� ogie�, rujho, jest te� gor�cy mi�d, �wie�y chleb, ser i odrobina dziczyzny.
Ian westchn��.
� Wiedzia�a�, �e przyje�d�amy? Zolda si� roze�mia�a.
� Oczywi�cie, �e tak. Tasha mi powiedzia�a.
A te niewinne s�owa mojej siostry zn�w mi przypomnia�y, �e nawet ona posiada�a dary, kt�rych ja by�em pozbawiony.
ROZDZIA� 2
Deszcz zacz�� pada� troch� mocniej. Izolda machn�a nam r�k�.
� Wchod�cie, wchod�cie, zanim jad�o i napitki wystygn�. Ja musz� rozpali� ogie� u siebie, potem wr�c�.
Odesz�a. Jej karmazynowe sp�dnice pociemnia�y od deszczu. Us�ysza�em d�wi�k dzwoneczk�w, kiedy bieg�a do swego namiotu (czy dzieli�a go teraz z Ceinnem?) i u�wiadomi�em sobie, �e ten d�wi�k pasuje do mojej siostry. Ponure milczenie by�o sprzeczne z charakterem Izoldy.
� Wejd� � powiedzia� mi Ian. � Stary Newlyn b�dzie chcia� teraz zobaczy� jelenia, aby oceni�, co nale�y przygotowa�. Nie ma potrzeby, �eby� m�k� jeszcze bardziej. Tasha dotrzyma ci towarzystwa.
Ian nie zechcia� zaczeka� na odpowied�. Cho� przyznaj� to z przykro�ci�, przywyk�, �e robi�, co mi ka�e. Ksi��� Homany � jego wasal. Mo�na by pomy�le�, �e to Ian wykonywa� b�dzie moje rozkazy, a przecie� czyni tak tylko z rzadka. Jedynie wtedy, kiedy odpowiada to temu, co uwa�a za zachowanie w�a�ciwe dla wasala.
Patrzy�em, jak odchodzi tak jak Zolda, wtapiaj�c si� w deszcz i wiatr, niczym istota zrodzona z nich obu. I mia�a racj� moja rujholla; wojownicy nie narzekaj� na pogod�. Wojownicy przygotowani s� na wszystko.
A mo�e po prostu wiedzieli, co robi�, aby wygl�da� na przygotowanych, oszukuj�c w ten spos�b nas wszystkich.
Wyszczerzy�em z�by w u�miechu i odci�gn��em na bok wa�acha, zaczepiaj�c cugle o drewniany palik, wbity przed wej�ciem do namiotu. Kiedy odci�gn��em klap�, Tasha przesz�a obok mnie do �rodka. Przycisn�a si� na kr�tko do mojej nogi, przyg�adzaj�c o ni� wilgotne futro. Ciekaw by�em, czy jak wi�kszo�� kot�w domowych, nie znosi deszczu. W�tpi�, czy by�aby mi wdzi�czna za por�wnanie jej do pospolitego stworzenia, znaj�cego oswojon� wolno�� zau�k�w Mujhary i korytarzy Homana-Mujhar.
Namiot Iana zabarwiony by� na bladoszafranowo. Na zewn�trz widnia� stylizowany rysunek cynobrowego g�rskiego kota, maj�cy uhonorowa� lira. Rozpalone przez Zold� ma�e ognisko o�wietla�o wn�trze, poniewa� jednak dzie� by� szary, wok� ognia leg�y g��bokie, mroczne cienie. Kufry zlewa�y si� ze �cianami i gobelinami, dziel�ce namiot zas�ony z lekk� srebrzyst� mgie�k� dymu p�on�cych drew. Wszystko pr�cz ognia na palenisku wydawa�o si� nierzeczywiste.
Tasha nie traci�a czasu. Wyci�gn�a swe wilgotne, d�ugie cia�o na srebrzystoniebieskiej sk�rze �nie�nego nied�wiedzia i zacz�a wylizywa� si� do sucha. Niestety, nie maj�c odpowiedniego j�zyka, nie mog�em uczyni� tego samego z moj� przemoczon� sk�r�.
Mokre sk�ry pachn�. Podobnie mokre g�rskie koty. I m�j zapach, i zapach lira Iana razi�y moje powonienie. A poniewa� wcale nie mieli�my z bratem tych samych wymiar�w, by�em ode� o d�o� wy�szy i o przynajmniej trzydzie�ci funt�w ci�szy, nie mog�em po�yczy� suchego odzienia z kt�rej� z jego skrzy� na ubrania. Tote� zawin��em si� w inn� sk�r� nied�wiedzia, kasztanowobrunatn�, i skuli�em si� przy ogniu ty�em do wej�cia. Nala�em sobie kielich gor�cego miodu i wdycha�em aromatyczn� par�.
� Ianie! � S�ysz�c dochodz�cy z zewn�trz g�os, wzdrygn��em si� tak, �e nieomal rozla�em trunek. � Ianie, musimy pom�wi�. O przysz�o�ci twego rujholli i przysz�o�ci Lwiego... � Nie czekaj�c na przyzwolenie, m�wi�cy to m�czyzna odrzuci� klap� i pochylaj�c si�, wszed� do �rodka. � Nie mo�emy d�ugo czeka� na twoj� decyzj�...
Urwa� natychmiast, kiedy obr�ci�em si� na kolanach, by na niego spojrze�. Nie zna�em go, ale najwyra�niej on zna� mnie. Nie do mnie kierowa� swoje s�owa, cho� mnie dotyczy�y.
Odrzucaj�c nied�wiedzi� sk�r�, podnios�em si� i odwr�ci�em do niego. By� m�ody, ale par� lat starszy ode mnie. By� Cheysuli i to wojownikiem. Mia� na sobie sk�ry, wilgotne na ramionach, barwione na kolor bukowych li�ci. Na jego z�ocie wyryto postacie skalnego nied�wiedzia, mniejszego ni� spotykane zwykle w Homanie, ale dwakro� gro�niejszego. Od lat nie s�ysza�em, aby jaki� wojownik zwi�za� si� ze skalnym nied�wiedziem.
Os�dzi�em go wed�ug jego lira. Nie wygl�da� na kogo�, kto pozwoli�by innemu m�wi�, kiedy on sam ma co� do powiedzenia. Mimo �e by� m�ody, twarz mia� tward�, o rysach ostrzejszych ni� u wi�kszo�ci ludzi. Jego nos by� niczym ostrze przecinaj�ce twarz na p�. W k�ciku oka mia� nieznaczn� star� blizn�. Zrozumia�em, �e cho� niewiele jest ode mnie starszy, to o ca�e dziesi�ciolecia przewy�sza mnie pewno�ci� siebie.
Ale nauczy�em si� ju�, jak wysoki m�czyzna mo�e czasem zastraszy� ni�szego. Wyci�gn��em r�k� i podnios�em bro�.
� Tak? � zapyta�em. � M�wi�e� o mnie?
Czeka�em. Jego smag�a twarz pociemnia�a jeszcze bardziej od lekkiego rumie�ca, lecz tylko na chwil�. Natychmiast przes�oni� powiekami ��te oczy. Nie by� to cz�owiek, kt�rego m�g�bym zastraszy� wzrostem albo tytu�em. Ale nie powinienem by� pr�bowa�. Nikt nie mo�e zastraszy� Cheysuli.
� Zolda powiedzia�a, �e jest tu jej rujholli. � Jego s�owa ani zachowanie niczego nie wyja�nia�y.
� Jest � zgodzi�em si�. � Czy nie powiedzia�a... obaj? Ocenia� mnie. Widzia�em to. Ocenia� mnie, jakby szuka� czego� w mojej twarzy, g�osie, oczach. A potem zobaczy�em, jak rzuca okiem na moje lewe ucho, nie ozdobione z�otem, i zrozumia�em, �e os�dzi�.
A mo�e jedynie od�wie�y� sobie ocen�, jakby nic si� nie zmieni�o.
� Nie � rzek� g�adko. � Wspomina�a tylko o Ianie.
Moje palce zacisn�y si� na kr�tko na kielichu. Ostro�nie rozwar�em zesztywnia�e stawy. Przemog�em si� na tyle, by m�j g�os nie odzwierciedla� b�lu, jaki wywo�a�y jego zdawkowe s�owa. Nauczy�em si� od ojca przynajmniej tego: sprawowanie w�adzy kr�lewskiej wymaga przebieg�o�ci, ale i delikatno�ci w mowie. Spotkanie to dawa�o mi okazj� praktykowania obu.
� M�j rujholli jest u Newlyna. Je�li sobie �yczysz, mo�esz tu zaczeka�, a� wr�ci. � Urwa�em. � Albo przekaza� wiadomo�� przeze mnie.
Wiedzia�em, �e tego nie zrobi. Wyczuwa�em to w nim: wielk� potrzeb� konfidencji, tajno�ci, spisku; jego spos�b bycia m�wi� o powstrzymywanym wyczekiwaniu. To, co mia� do przekazania Ianowi, by�o wa�ne dla nich obu. Pomy�la�em wi�c, odrobin� zaintrygowany, �e na pewno jest r�wnie wa�ne dla mnie. Zn�w zaciekawi�a mnie postawa nieznajomego.
� Przez ciebie? � Niemal si� u�miechn��. A potem zrobi� to rzeczywi�cie i stwierdzi�em, �e w ko�cu nie jest ode mnie tak wiele starszy. � Dzi�kuj�, ale nie. Nie s�dz�, panie. Lepiej to zrobi� poufnie.
Przemawia� uprzejmie, ale wiedzia�em doskonale, co to oznacza. Wojownicy Cheysuli tylko z rzadka u�ywaj� tytu��w, i to tylko w stosunku do Homan�w takich jak m�j dziad. Nigdy w stosunku do innego wojownika, Cheysuli bowiem rodz� si� i pozostaj� do �mierci r�wni. Tak wi�c przypomnia� mi, by� mo�e �wiadomie, �e uwa�a mnie jedynie za Homanina.
Cz�owieka pozbawionego b�ogos�awie�stwa, jak m�wi si� o nie maj�cych lir�w Homanach. No c�, by� mo�e nie tak bardzo si� myli.
Sk�oni� uprzejmie g�ow�, oddaj�c subtelnie honory mojej randze. Zgrzytn��em w duchu z�bami na takie honory. Zamieni�bym wszystkie na �wiecie rangi Homan�w za zaakceptowanie mnie w klanach.
� Powiedz bratu, �e Ceinn ma dla niego wiadomo�� � rzek� cicho po homa�sku, jakbym ni w z�b nie rozumia� j�zyka Cheysuli. � I wybacz, �e przeszkodzi�em.
Odszed�, zanim zdo�a�em go powstrzyma�, nim zdo�a�em co� powiedzie� o ma��e�stwie siostry. Nie do mnie nale�a�o wyra�anie czy niewyra�anie zgody na ich zwi�zek. Kobiety Cheysuli mog� wybra� sobie wojownika wedle woli, ale lepiej by�o spr�bowa� polubi� m�czyzn�, kt�rego jej przeznaczono.
C�, musia�em z tym poczeka�.
Kielich, kt�ry trzyma�em w r�ku, wystyg�. Z �atwo�ci� m�g�bym wyla� zimny trunek i nape�ni� naczynie gor�cym, nagle przesta�em mie� ochot� na nap�j, jad�o czy namiot lirem mego brata. Po spotkaniu z Ceinnem, po jego ostro�-i s�owach nie chcia�em ju� mie� do czynienia z nikim. Tasha wci�� le�a�a na futrze. Przerwa�a rytualne czesanie, by spojrze� na mnie nieruchomym, dzikim wzrokiem g�rskiego kota, jakby usi�owa�a pozna� moje my�li. Wiedzia�em, �e potrafi czyta� w my�lach Iana, lecz moje by�y dla niej niedost�pne. Tak samo jak jej dla mnie, i mia�o tak pozosta� ju� na zawsze.
Odstawi�em nagle kielich i wyszed�em z powrotem na deszcz. Wzdrygn��em si�, lecz nie pozwoli�em, by odwiod�o mnie to od postanowienia. Zerwa�em cugle z palika i wskoczy�em na mokre homa�skie siod�o.
Homa�skie to, homa�skie tamto � nic dziwnego, �e Cheysuli patrz� na mnie podejrzliwie!
� Niallu! � Ian szed� przez deszcz, bez ogiera i jelenia.
Rujho...
Przerwa�em mu.
� Wyjad� jednak do Mujhary. Jako� nie mam dzi� ochoty na Ob�z. � Zatoczy�em moim krn�brnym kasztanem. � Ceinn ci� szuka�.
Czarne brwi unios�y si� nieco; jednak na twarzy brata nie by�o tego, czego szuka�em. Nie by�o poczucia winy ani zak�opotania, �e za moimi plecami dyskutowa� o mnie z innymi.
Ale ciekaw jestem... co on m�wi?
Ian wzruszy� ramionami, zbywaj�c wiadomo�� o narzeczonym Izoldy.
� Niallu, zosta� przynajmniej na noc. Po co wraca� w taki deszcz?
� Przesta�o pada�. � Rzeczywi�cie, kiedy rozmawiali�my, przesta�o, ale ci�kie powietrze zapowiada�o, �e nie na d�ugo. � Ianie, zostaw mnie. � Wypad�o to raczej kulawo, co zirytowa�o mnie jeszcze bardziej. � Rujho... zostaw mnie.
Zrobi� tak. Dostrzeg�em konsternacj� na jego twarzy i kr�tki skurcz wok� ust, ale nie powiedzia� nic wi�cej. Br�zow� d�oni� klepn�� pociemnia�y od deszczu zad mego kasztana i nareszcie odjecha�em.
Odjecha�em. Znowu odjecha�em. Bogowie, jak ja nie cierpi� uciekania...
...a jednak, jak zwykle, wydawa�o si� to jedynym wyj�ciem.
Przesta�em galopowa� o zachodzie, bo m�j ko� okula�. Niezbyt daleko od Mujhary � widzia�em tu� przed sob� �wiat�a pochodni � zsun��em si� z wysi�kiem z mokrego siod�a (mokra sk�ra ocieraj�ca si� o mokr� sk�r� znacznie hamuje ruchy) i wpad�em we wci�gaj�ce mnie b�oto. Zakl��em, wyszarpn��em buty i �lizgaj�c si�, obszed�em konia, by podej�� do jego przedniej prawej nogi i obejrze� zranione kopyto. Wa�ach potar� mnie nosem i parskn��, kiedy nak�ania�em go, by uni�s� nog�. Zdrapuj�c oblepiaj�ce kopyto b�oto, stara�em si� ignorowa� wilgotne nozdrza obw�chuj�ce m�j kark.
Jaki� kamyk wklinowa� si� w delikatn� strza�k� kopyta. Niewiele mog�em zdzia�a� zimnymi, zesztywnia�ymi palcami. Wyj��em n� i ry�em nim ostro�nie wok� kamienia, a� go wydoby�em. Strza�ka by�a st�uczona. Wygoi�aby si� w ci�gu paru dni, ale chwilowo dalsza jazda pogorszy�aby tylko sytuacj� i op�ni�a wyzdrowienie. Tak wi�c uj��em cugle i poprowadzi�em konia przez obrze�a Mujhary.
Miasto by�o o stulecia starsze ode mnie. Ojciec powiedzia� mi niegdy�, �e to Cheysuli zbudowali Mujhar�, zanim zrezygnowali z zamk�w i dom�w, wybieraj�c wolno�� las�w. Ale Homanowie utrzymywali, i� zbudowali j� ich przodkowie, mimo i� w�r�d starych fundament�w znajdowano przedmioty wykonane przez Cheysuli. Nie mog�em powiedzie�, kto ma racj�, jako �e obie rasy zamieszkiwa�y Homan� przez setki lat, ale wydaje mi si� prawdopodobne, �e Cheysuli zbudowali przynajmniej Homana-Mujhar, pa�ac bowiem pe�en by� postaci lir�w, wyrze�bionych w r�owym kamieniu i wspania�ym ciemnym drewnie.
Sama Mujhara jednak�e niezbyt przypomina miasto, z kt�rego niegdy� w�adano krajem. Pierwotnie otacza�y je mury obronne, chroni�ce przed nieprzyjacielem. Lecz Mujhara by�a niczym ma�y ch�opiec, kt�ry nagle, bez ostrze�enia, wyr�s� na m�czyzn�. Wyrwa�a si� z dzieci�cych ko�ci i �ci�gien z now� miar� i si�� dojrza�o�ci, jak ja sam przed dwoma laty. Teraz mury miejskie i barbakany z bramami le�a�y prawie p� mili przed obrze�ami miasta, pozostawiaj�c setki mieszka�c�w poza oficjaln� ochron� Mujhara.
Ale wojny nie by�o od prawie dwudziestu lat i dotrzymywano wszystkich traktat�w. W Homanie panowa� pok�j.
Wa�ach ku�tyka� za mn�, kiedy prowadzi�em go przez w�skie, zab�ocone uliczki. Wewn�trz mur�w ulice by�y brukowane. Na zewn�trz nie, gdy� nikt nie m�g� przewidzie�, gdzie z dnia na dzie� pojawi� si� budynki, tworz�c nowe ulice.
Ziemia by�a zwykle sucha i ubita, a w zimie zamarzni�ta na kamie�. Lecz teraz by�a dopiero jesie�, zbyt wcze�nie na prawdziw� zim�. Tote� brn��em przez b�oto, prowadz�c za sob� chromego konia.
Zmierza�em prosto ku najbli�szej bramie wiod�cej do wewn�trznego miasta, ale w Mujharze nic nie jest proste. Uliczki, zau�ki i op�otki wij� si� niczym wz�r ery�skiej koronki, nie maj�c pocz�tku ani ko�ca. Tak wi�c ksi��� Homany i jego ksi���cy wierzchowiec r�wnie� kluczyli.
Jesieni� ciemno�ci zapadaj� szybko. Po zachodzie s�o�ca pog��biaj�ce si� cienie spowijaj� uliczki mrokiem. Zmarszczy�em brwi, patrz�c na kilka pochodni, kt�re rzuca�y sk�pe �wiat�o z budynk�w na ulic�, gdy� myli�y wzrok, skrywaj�c rzeczywiste przeszkody i pozoruj�c jednocze�nie
inne.
�To twoja wina�. � Napomnia�em si�. � �Ian proponowa� ci ciep�y namiot, suche futra, dobre jedzenie, towarzystwo i trunki�.
C�, to samo znalaz�bym w Homana-Mujhar, gdyby ko� pozwoli� mi dotrze� tam przed zapadni�ciem nocy.
Narastaj�cy wrzask rozgniewanego kota wyrwa� mnie z rozmy�la�. D�wi�k przybli�a� si� coraz bardziej, staj�c si� g�o�niejszy i wy�szy. Odwr�ci�em si�, szukaj�c jego �r�d�a, i dostrzeg�em ciemn� smug�, p�dz�c� ku mnie z mrocznego zau�ka. Za kotem pojawi� si� pies, za�lepiony pragnieniem pochwycenia swej ofiary. �adne ze zwierz�t nie zwr�ci�o uwagi ani na mnie, ani na konia; oba poch�oni�te by�y bie��c� chwil�. Kot przemkn�� ko�o mnie, tu� za nim pod��a� pies, a kiedy odwr�ci�em si�, aby spojrze� za nimi, stan��em twarz� w twarz z jakim� zakapturzonym cz�owiekiem.
Stan��em jak wryty. Tak samo m�j ko�; omal nie wpad� na mnie. Poczu�em na pi�cie jego kopyto i ledwie zd��y�em si� odsun��.
Posta� w p�aszczu nie pr�bowa�a zej�� mi z drogi ani te� si� usprawiedliwia�. Dotrzyma�a mi pola. S�dzi�em, �e wzi�to mnie za kogo� innego. Jednak kiedy usi�owa�em go wymin��, �w cz�owiek powstrzyma� mnie wyci�gni�t� r�k�, wi�c zrozumia�em, �e si� myli�em. Zacisn��em woln� r�k� na r�koje�ci no�a.
� Chwileczk� � cicho odezwa�a si� zakapturzona posta�.
Post�puj�cy tu� za mn� wa�ach parskn�� g�o�no w moje lewe ucho i obryzga� mnie �lin�, wi�c odskoczy�em kln�c. Nieznajomy zsun�� kaptur z g�owy. W rozproszonym �wietle pochodni dojrza�em zarysy jego twarzy. U�miecha� si�; rozbawi�a go reakcja mego konia.
Tylko nieznacznie wysun��em z pochwy ostrze no�a, �ywi�c nadziej�, �e m�j g�os brzmi pewniej, ni� sam si� czu�em. Z�odziei i rzezimieszk�w pe�no by�o w ka�dym mie�cie, nawet w Mujharze, a by�em w nie znanym mi rejonie. Rzadko zreszt� samotnie wychodz� z pa�acu. Prawie zawsze jest ze mn� Ian albo dworacy.
� Nie mam �adnych bogactw � rzek�em wyzywaj�co, staraj�c si� wyda� starszym i pewniejszym siebie, ni� by�em w istocie. � Mam tylko tego konia, kt�rego w obecnej chwili trudno nazwa� cennym. W przeciwnym wypadku jecha�bym na nim.
U�miechn�� si� szerzej:
� Gdybym chcia� twego konia albo twych bogactw, m�ody panie, zabra�bym i jedno, i drugie. W istocie, pragn� jedynie zaj�� ci chwil� czasu. Najpierw jednak znajd�my wi�cej �wiat�a. Chc�, by� widzia�, z kim m�wisz.
Otworzy�em usta, aby skarci� go za arogancj� i ��danie, bym po�wi�ci� mu chwil� czasu. Nic nie powiedzia�em. Nic nie powiedzia�em, poniewa� nie mog�em. Odebra�o mi mow� na widok iluminacji, jak� wyczarowa� z powietrza.
R�ka. Zwyk�e pstrykni�cie gi�tkich palc�w, szkicuj�cych run, kt�ry rozjarzy� si� w powietrzu. Najg��bsza, intensywna purpura poch�aniaj�ca mrok i kreuj�ca �wiat�o r�wnie jasne co za dnia.
Wyrzuci�em rami�, aby os�oni� si� przed wybuchem ognia, i odskoczy�em dwa kroki do ty�u. Przez kr�tk� chwil� czu�em za plecami masywn� pier� mego konia. Lecz on tak�e si� sp�oszy�, wi�c odskoczy� tak energicznie, �e wyszarpn�� mi cugle z r�ki. Zakr�ci�em si� na pi�cie, staraj�c si� go pochwyci�, ale na chwil� zapomnia� o okaleczonym kopycie. Zatoczy� ko�o i wr�ci� drog�, kt�r� przybyli�my, wyrzucaj�c w powietrze pecyny b�ota i hojnie obryzguj�c tak moje ubranie, jak i nie os�oni�t� twarz.
Ale ko� by� najmniejszym z moich zmartwie�. Obr�ci�em si� tak jak on, ale nie uciek�em. Jeszcze nie. Zamiast tego stan��em twarz� w twarz z owym m�czyzn�, cho� gwoli �cis�o�ci przyczyn� tego by�o kompletne zdumienie, a nie wielka odwaga. Ledwo jednak mog�em go dojrze� poprzez blask jego runu.
D�o� opad�a mu do boku i skry�a w�r�d fa�d�w ciemnoniebieskiej we�ny. Run pozosta�: sycz�cy, rozsiewaj�cy nici l�ni�cego p�omienia... a jednak nie czu�o si� ciep�a. Panowa� mr�z surowej zimy.
� Prosz�. � Rad by� ze swego dzie�a. � �wiat�o, m�j panie. By� mo�e nie takie, do jakiego� przywyk�, lecz mimo to �wiat�o. Co kaza�oby mi wierzy�, �e w moich czarach nie ma Ciemno�ci, skoro mog� wywo�a� �wiat�o.
Blask pozwoli� pozna� szczeg�y jego rys�w. By� atrakcyjnym m�czyzn�. W�a�ciwie nie pi�knym, lecz wi�cej ni� po prostu �adnym. Gdyby by� dzieckiem, m�wiono by o nim, �e jest �liczny. Jednak nie by� ju� dzieckiem, i to od wielu lat.
O�lepiaj�ce i nieprzeparte podejrzenie zap�on�o we mnie wraz z runem. Od razu spojrza�em w jego wiele m�wi�ce oczy i przekona�em si�, �e opowie�ci by�y prawdziwe. Jedno niebieskie. Jedno br�zowe. Oczy demona � m�wiono o ludziach z r�nobarwnymi oczami. W tym przypadku by�o to w�a�ciwe okre�lenie, bo jego imi� wi�zano z tak� istot�. Z samym Asar-Suti, bogiem podziemi, kt�ry uczyni� ciemno�ci i przebywa w nich.
Czarne w�osy, rozpuszczone lu�no i bardzo d�ugie, obejmowa�a w�ska srebrna obr�cz. By� dok�adnie ogolony, jakby pragn��, by wszyscy widzieli jego twarz i zdumiewali si� czysto�ci� rys�w. Strahan nie by� skromnym Ihlini; duma i moc spowija�y go niczym drugi p�aszcz, pi�kniejszy ni� najlepszy jedwab. Dostrzeg�em b�ysk srebra w uchu. W lewym, jakby udawa�, �e nosi z�oto lira Cheysuli.
Ale by� mo�e nie na�ladowa� nikogo. Nie m�g� nosi� kolczyka w prawym uchu, poniewa� go nie mia�.
Cofn��em si� o krok. Zatrzyma�em. I zn�w, nie dlatego, �e poczu�em nag�y przyp�yw odwagi; po prostu stwierdzi�em, �e nie mog� si� rusza�. Stoj�c przed nim, widz�c samemu, jakim jest cz�owiekiem, nie mog�em wyj�� poza kr�g obecno�ci maga.
Czar? By� mo�e. Wol� twierdzi�, �e nie mog�em oprze� si� fascynacji.
Obliza�em wargi. Oddech zachrypia� mi w gardle. Z trudem prze�yka�em �lin�. Jaki� ci�ar napiera� na moje �ebra. Zawarto�� �o��dka grozi�a, �e przestanie zadowala� si� swoim miejscem pobytu.
Jego dwubarwne oczy obserwowa�y mnie. Strahan os�dza�, tak jak robi� to Ceinn. I tak jak Ceinn, Ihlini zobaczy�, �e nie mam w�asnego z�ota. Lecz Strahan wiedzia� ju� bez w�tpienia ca�kiem sporo o moim szcz�ciu.
U�miechn�� si�. Zastanawia�em si�, ile w nim jest z Tynstara, jego ojca, kt�rego uwa�ano za przystojnego m�czyzn�. A ile z solindyjskiej matki, Electry, kt�ra by�a �on� Carillona i kr�low�, zanim ten j� zabi�. Och tak, zastanawia�em si�, ile w nim jest z Electry, we mnie bowiem te� co� z niej si� osta�o.
� Krewniacy. � Ch�odno uzna� istnienie mi�dzy nami wi�zi pokrewie�stwa. � Musisz przekaza� ode mnie pozdrowienia swemu ojcu, kiedy z tob� sko�cz�.
Nie przejmowa�em si� implikacjami tego stwierdzenia. A jednak wiedzia�em, �e niewielkie mam wobec niego szanse, bez wzgl�du na to, co zechce zrobi�. Bez lira nie dysponowa�em moc� magiczn� mojej rasy. Nic by nie odwr�ci�o si�y Ihlini, gdyby zdecydowa� si� u�y� jej przeciwko mnie.
Strahan zn�w si� u�miechn��. Kobiety od razu uleg�yby jego urokowi. M�czy�ni tak�e. Z innych powod�w, by� mo�e, ale rezultat by�by ten sam. Gdyby Strahan potrzebowa� lojalnych s�ug, znalaz�by je wsz�dzie. Wzi��by. I wykorzysta� do cna, zanim pozwoli�by odej��.
� S�ysza�em opowie�ci o tobie, Niallu. � To wcale mnie nie uspokoi�o. � Opowie�ci o tym, �e ksi��� Homany, cho� taki m�ody, jest tak uderzaj�co podobny do Carillona. Masz to we krwi, rzecz jasna, b�d�c jego wnukiem, lecz zastanawiam si�... � U�miech zn�w rozkwit�. W jego nie pasuj�cych do siebie oczach pojawi� si� wyraz namys�u. � Kiedy go pozna�em, by� starym cz�owiekiem, chorym i postarzonym dzi�ki sztuce mego ojca. Chorym i umieraj�cym powoli, w miar�, jak trawi�a go choroba. Lecz wci�� by� bardzo silny. � Czarne brwi opad�y nieco spod srebrnej obr�czy; zn�w mnie os�dza�, por�wnuj�c z moim dziadem. Tak jak moja matka. Jak tak wielu Homan�w. � By�, rzecz jasna, wrogiem; cz�owiekiem, kt�rego pragn��em zg�adzi�; zw�aszcza kiedy zabi� mego oj ca. � Jego ch�odny g�os sta� si� twardszy. � W ko�cu zrobi� to dla mnie Osryc z Atvii. � K�cik jego pi�knych ust wykrzywi� si� przelotnie w wyrazie irytacji. � A teraz, jakim� dziwnym sposobem, widz�, �e zn�w musz� stawi� czo�o Carillonowi.
� Nie. � Wci�gn��em jak najg��biej powietrze. Nie st�umi�o to strachu, lecz wype�ni�o pustk� mego brzucha czym� innym ni� ca�kowita panika.
Wygi�te brwi Strahana unios�y si�.
� Nie?
Chcia�em odchrz�kn�� przed odezwaniem si� znowu. Nie zrobi�em tego wiedz�c, �e we�mie to za oznak� strachu. A potem, patrz�c w twarz czarownika, nie przejmowa�em si� ju� tym, co my�li czy wie.
Ten cz�owiek to m�j krewny... to Ihlini, by� mo�e, i to pot�ny... lecz mimo to cz�owiek jak ja.
� Stawisz czo�o mnie, Strahanie � powiedzia�em jak mog�em najspokojniej.- Nie memu dziadowi. Nie memu ojcu. To mnie stawisz czo�o.
Ihlini u�miechn�� si� lekko.
� Tobie, w takim razie. � Powiedzia� to zdawkowo, jakbym si� prawie nie liczy�. Tak �atwo zlekcewa�y� mnie syn Tynstara. � Powtarzam, prze�lesz ode mnie pozdrowienia twemu ojcu, Mujharowi.
U�miechn��em si�. Poczu�em, �e rozlu�nia to nieco moje wargi, a g�os m�j staje si� pewniejszy. Tak beznami�tny, jakbym sobie tego �yczy�.
� B�d� pewien, �e tak uczyni�, Strahanie. I wiedz, �e ucieszy go to, i� pokaza�e� si� w Mujharze. Szuka� ci� przez wiele lat.
� I b�dzie mnie szuka� jeszcze wiele. � Najwyra�niej nie zrobi�a na nim wra�enia moja brawura. � To, co jest mi�dzy mn� a Donalem, zostanie za�atwione pewnego dnia, lecz nie dzi� w nocy. Dzi� szuka�em ciebie.
� A je�li powiem, �e nie mam ani czasu, ani ochoty na przerzucanie si� z tob� gro�bami bez pokrycia?
Strahan si� roze�mia�. Run znowu zasycza�, buchn�� �wiat�em i powt�rzy� t� sekwencj�, jakby tak�e si� �mia�.
� Wilcze szczeni� je�y si� warcz�c; piskl� soko�a rozpo�ciera skrzyd�a, usi�uj�c lata�. � �miech zamar� r�wnie nagle, jak si� rozpocz��. Strahan powiedzia� �agodnie: � Mam pewn� rad�, mo�ci ksi���: nie tra� si� na popisywanie si� wy�szo�ci�, skoro nie masz lira do na�ladowania.
Obelgi Homan�w czy Cheysuli by�y do�� bolesne. Ale ze strony czarownika Ihlini...
W�ciek�o�� zarycza�a mi w g�owie. Us�ysza�em g�os krzycz�cy na Strahana, wyzywaj�cy go po homa�sku i w Dawnej Mowie. Na tyle nauczy�em si� tego j�zyka. Poczu�em, jak moje cia�o robi dwa kroki naprz�d, ujrza�em, jak moje r�ce unosz� si�, jakby chcia�y chwyci� Ihlini za gard�o. A wtedy przebi�y si� przez p�on�cy run, a ko�ci wype�ni� mi b�l.
Zimny. Nie gor�cy. Zimny.
Krzykn��em. Poczu�em, jak ci�ni�to mnie na kolana w b�oto ulicy. Run przegryz� si� przez sk�ry ubrania i cia�o a� do ko�ci i zmieni� krew w l�d.
Poprzez mgie�k� b�lu i blask �ywego p�omienia ujrza�em nieludzko pi�kn� twarz Ihlini. Widzia�em niewyra�nie, jak mnie obserwuje, zw�ziwszy l�ni�ce oczy, �ci�gn�wszy w d� czarne brwi, jakbym by� jakim� rzadkim okazem. Czekaj�c. Obserwuj�c. Analizuj�c rezultaty g�upoty okazu.
Patrzy�em, jak mnie obserwuje, i przypomnia�em sobie, kim jest.
Jak r�wnie�, czym jest.
Wreszcie przem�wi�.
� Nie teraz. Jeszcze nie. P�niej.
Tylko tyle. Jeden p�ynny gest r�ki i run oddali� si� od mego cia�a, wylewaj�c si� z niego niczym krew z otwartej �y�y. Sp�yn�� po moich udach, pluskaj�c w b�oto, tworz�c ka�u�� niby st�ch�a woda. Zabulgota�. Wybrzuszy� si�. I wyskoczy� w g�r�, aby odzyska� dawn� form� w mroku nocy.
Strahan patrzy� na mnie z g�ry, gdy kl�cza�em w b�ocie ulicy. Raz jeszcze si� u�miechn��. Dostrzeg�em w jego oczach niek�amane rozbawienie i �lad przyjemno�ci, jakby kontemplowa� jakie� radosne wspomnienie.
� Tw�j ojciec kl�cza� niegdy� przede mn� � rzek� z zadowoleniem. Nie napawa� si� tym. S�dz�, �e nie musia�. � Nigdy ci nie m�wi�? � Skin�� g�ow�, kiedy zachowa�em milczenie. Przy najmniej tyle winien by�em o